Wydarzenia


Ekipa forum
Magiczna menażeria
AutorWiadomość
Magiczna menażeria [odnośnik]26.03.15 20:11
First topic message reminder :

Magiczna menażeria

★★
Jest to obszerne pomieszczenie zajmujące niemalże cały parter jednej z niewielkich kamienic usytuowanych przy Pokątnej. Pod każdą ze ścian, a także i na sklepowej wystawie, piętrzą się klatki oraz pojemniki pełne najróżniejszych magicznych stworzeń: sów, kotów, myszek, ropuch, węży oraz szczurów - i choć wiele z nich wygląda doprawdy uroczo, już od progu w nozdrza uderza ostra woń mieszająca się z zapachem karmy oraz odchodów. Podłoga wyłożona jasnymi kaflami lśni w blasku unoszonych w powietrzu świec. Dębowe drzwi wejściowe skrzypią charakterystycznie, gdy do środka co rusz wkracza jakiś nowy klient. Ogromna półka tuż za sklepową ladą pełna jest wszelkiego rodzaju książek, poradników, akcesoriów oraz lekarstw i różnych mikstur dla zwierzaków.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Magiczna menażeria [odnośnik]09.04.18 16:42
- Bardzo, bardzo panienkę przepraszam! - powtarzam jak mantrę, wlepiając w nią rozszerzone ślepia - Szkoda by było takich dobrych pędzli, pewnie kosztowały majątek! - tak jej mówię, wodząc za kasteką spojrzeniem. Szlag by to! Miałem nadzieję zakosić kilka egzemplarzy, bo musiałbym chyba kraść z rok, żeby zarobić na jakikolwiek, a ona je znowu chowa w tej swojej torbie!
- Solidna firma. - kiwam jeszcze głową, bo znam się na tym tak samo jak ci wszyscy malarze z wyższych sfer, albo i jeszcze lepiej. W swoim życiu wypróbowałem chyba z milion różnych rodzajów, bo się to to wszędzie walało po Melinie, każdy przynosił swoje i każdy o nich później zapominał, więc kisiły się w słojach na półkach, to korzystałem, jako gospodarz tego zacnego przybytku. Kucam na bruku, sięgając po słoiczki z farbami i obracam jeden w dłoniach, oglądając go ze wszystkich stron.
- Próbowała już panienka z nimi pracować? Trochę za mało kryjące jak dla mnie, mogłyby być bardziej napigmentowane. Same naturalne składniki. - tak do niej mówię, zerkając na nią z dołu i delikatnie się przy tym uśmiecham. Pewnie mnie miała za jakiegoś menela-bezdomnego, a tutaj proszę! Prawdziwy malarz jej się trafił! Jestem pewien, że gdybym się przedstawił to by już na mnie nie patrzyła w ten sposób (a szczerze powiedziawszy nie znosiłem jak ktoś się na mnie tak patrzył, ludzie to jednak byli beznadziejni, podążając za tymi wszystkimi stereotypami). Każdy co miał chociaż odrobinę pojęcia o sztuce współczesnej znał nazwisko mojej matki - panienka Bojczuk to była bardzo popularna artystka swego czasu, wystawiała w galeriach i przyjmowała zamówienia, tylko się później okazało, że świat jednak nie jest jeszcze do końca gotowy na jej sztukę. Ale zapisała się na kartach angielskich albumów i całą swoją wiedzę przekazała mi jeszcze za czasów kiedy miałem mleczaki. Zresztą nie uczyłem się tylko od niej, a od wszystkich jej przyjaciół i tych, którzy szukali inspiracji w miejscu, które im oferowała. Podaję jej pierwszy i drugi słoiczek, później trzeci, a kiedy zajmuje się chowaniem ich na miejsce, to czwarty wciskam ukradkiem do kieszeni, piąty z kolei znowu oddaję właścicielce. Nie wszystko idzie tak jakbym tego chciał, ale niech coś już mam z tego zderzenia - magenta na pewno się przyda, bo muszę w końcu skończyć ten obraz co go zacząłem po zejściu na ląd. Krwisty zachód słońca wciąż czekał na rozświetlenie migoczących fal.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]10.04.18 1:18
Cressida czasem nie do końca zdawała sobie sprawę, że dla innych kupowanie najlepszych przyborów wcale nie było czymś oczywistym i łatwo osiągalnym. Od dzieciństwa otrzymywała wszystko to, co najlepsze, i nie znała pojęcia niedostatku, który nie istniał w jej złotej klatce, z której nigdy nie pragnęła wychodzić, bo tak było jej dobrze. Bieda była czymś z innego świata, którego uczono ją nie zauważać, bo miała być damą, a damom nie wypadało spoufalać się z obdartusami. Ten mężczyzna mógł stanowić idealny przykład osoby, przed jakimi zawsze ostrzegał ją ojciec, dlatego Cressie zachowywała ostrożność, zwłaszcza, że została z nim sama. Wobec obcych nie była tak ufna jak wobec ludzi ze znanego jej środowiska. I niestety często patrzyła na świat przez pryzmat wpojonych jej przekonań i stereotypów.
- Właśnie tak, więc lepiej, żeby nie leżały na śniegu – powiedziała wciąż niezbyt przychylnym tonem, obserwując mężczyznę uważnie. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby sobie pozwolić na chociaż jeden taki pędzel, ale Fawleyowie nie zamierzali oszczędzać na utalentowanej młódce, którą przyjęli do swojego rodu. Mąż zawsze kupował jej wszystkie przybory, o jakie poprosiła i dbał o to, by miała dobre warunki do tworzenia, więc korzystała z tego i spełniała się twórczo. Kochała to robić, sztuka była jej pasją odkąd sięgała pamięcią. Od maleńkości ciekawiły ją obrazy na ścianach rodowej posiadłości i zasypywała je mnóstwem ciekawskich pytań, a postacie ze starych płócien zawsze miały do opowiedzenia historie. A Cressida lubiła ciekawe historie, zarówno te opowiadane przez postacie z obrazów, jak i przez leśne ptaki.
- Oczywiście, że próbowałam. Jestem malarką, nie kupuję tych farb i pędzli po to, by ładnie wyglądały na półce – odpowiedziała, unosząc dumnie podbródek, choć przy jej niskim wzroście i drobnej sylwetce i tak nie robiło to zbyt wielkiego wrażenia. Starała się jednak zamaskować niepewność, choć pewnie wychodziło jej to dość nieporadnie. Malowała od dziecka, próbowała wiele różnych farb i pędzli. Uniosła jednak brwi, zdumiona, że taki obdartus może mieć jakiekolwiek pojęcie o farbach. Nie wyglądał na artystę, ale może to kwestia tego, że Cressida obracała się w gronie artystów z wyższych sfer i miała do czynienia ze sztuką na najwyższym poziomie. Fawleyowie, ani szlachetne rody w ogóle nie interesowały się przybłędami z ulicy. Będąc spoza tych sfer trzeba było się bardzo postarać, by zostać zauważonym, i trzeba było umieć zadowolić wyrafinowane gusta.
- Ma pan jakiekolwiek pojęcie o malarstwie? Bez urazy, ale nie wygląda pan na artystę – zauważyła więc, jak przystało na osóbkę nie znającą życia poza swoją złotą klatką. W jej wyobrażeniu artyści byli eleganckimi i dobrze wychowanymi, choć nieco ekscentrycznymi i niekiedy żyjącymi w swoim świecie ludźmi. Nie wyglądali jak bezdomni.
Przyjęła podane jej słoiczki, chowając je do torby. Jeszcze nie zauważyła, że jednego ubyło, ale po chwili znów wyciągnęła w jego stronę rękę, oczekując że poda jej kolejne słoiczki. Narobił bałaganu i rozsypał je, to niech teraz to naprawi, damie nie pasowało biegać po ulicy i zbierać rozrzucone przedmioty kiedy mężczyzna niższego stanu stoi i patrzy.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]10.04.18 1:51
Zaśmiałem się na jej słowa - to było nawet urocze, kiedy tak unosiła podbródek i patrzyła na mnie z góry, jak prawie że klęczę na bruku. Tak pewnie mnie sobie wyobrażała - jako żebraka na Pokątnej, co zaczepia każdego z tekstem daj pan knuta, szefuniu, ale choć czasem lądowałem w rynsztoku, to miałem jeszcze jakieś tam resztki godności... Chociaż nie, wróć, moja godność umarła wtedy co kręgosłup moralny.
- Tak? A jak w takim razie wygląda artysta? - pytam, bo widziałem ich dużo, a ten mój płaszcz to przecież miałem od jednego z nich! - Mam całkiem spore pojęcie o malarstwie. - kiwam głową. Lubiłem nowinki z artystycznego półświatka, nie interesowałem się tylko historią, żyłem tym, co dzieje się aktualnie w kręgach malarskich. Wiedziałem, że ludzie coraz częściej odchodzą od nudnego akademizmu, że z dnia na dzień coraz więcej oczu zwracało się ku kierunkom awangardowym, którym sam impresjonizm otworzył drogę na salony i międzynarodowe wystawy. Nie była to łatwa droga, ale czy dzięki temu nie dostarczała jeszcze większej satysfakcji? Sam nie raz spoglądałem na kompletnie abstrakcyjne malowidła zdobiące ściany Meliny, niejedną plamę doń dołożyłem, całkowicie oddając się chwilowym uniesieniom duchowym, podwojonym dzięki słodkiemu opium bądź cierpkim gronom skrytym na dnie flaszki. To my byliśmy angielską awangardą, to o nas kiedyś będą opowiadać. Wiedziałem, że coraz większe odejście od realizmu jest tylko kwestią czasu, że na przestrzeni kilku lat malarstwo przestanie być malarstwem, a stanie się sztuką chwili, gestu, że już wkrótce to sama myśl, idea urośnie do miana artystycznych spełnień, i to przez duże A.
- Co panienka właściwie maluje? - pytam, ponownie mierząc ją wzrokiem i przestaję na chwilę się schylać po farby, a nawet prostuję, wystając ponad czubek głowy nieznajomej. Teraz już nie może patrzeć na mnie z góry, teraz właściwie role się odwróciły i jak tylko owa myśl wpada mi do głowy, to oczy mi aż świecą jakimś niepokojącym blaskiem. Ale powracam zaraz do zbierania słoiczków i kilka znowu ginie w moich kieszeniach, kiedy się do niej odwracam plecami, hasając sobie po okolicy radośnie jak napasiona koza. Kilka jednak oddaję w ręce właścicielki, żeby nie wzbudzać podejrzeń, choć mój wygląd pewnie dawał do myślenia i raczej nie działał na korzyść. No cóż, nie każdy rodził się w złotym czepku, niektórzy po prostu mieli mniej szczęścia, ale czy tak naprawdę aż tak się różniliśmy? Mieliśmy tak samo zbudowane organizmy i pewnie podobne ideały, każdy po prostu dążył do szczęścia, tylko dla każdego to szczęście objawiało się w innej postaci.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]10.04.18 11:14
Mniej więcej tak mogły wyglądać wyobrażenia Cressidy na jego temat. Dlatego też towarzyszył jej cień niepokoju, bo kto wie, z jakim degeneratem mogła mieć do czynienia? Zdecydowanie nie chciałaby go napotkać w jakiejś ciemnej uliczce. Teraz śmiałości dodawało jej tylko to, że byli w miejscu publicznym, czasem ktoś ich mijał, w sklepie obok była jej towarzyszka, a w razie potrzeby może zacząć krzyczeć i w ten sposób zwrócić na siebie uwagę.
- Nie tak – odpowiedziała, rumieniąc się lekko. – Jest elegancki, dobrze wychowany, potrafi się zachować, umie z pasją opowiadać o swojej twórczości i zadowolić nią nawet najbardziej wyrafinowane gusta... – zaczęła wyliczać, opisując artystów, z jakimi najczęściej miała do czynienia w wyższych sferach, i to tyczyło się nie tylko malarzy. Choć kiedy była we Francji, napotkała i bardziej ekscentryczne przypadki twórców, niektórzy mieli naprawdę dziwne zwyczaje, choć żaden nie wyglądał jak ten tutaj, który sprawiał wrażenie, jakby żył na ulicy. Musiał być słabym artystą, jeśli nie udało mu się zarobić na normalne ubrania czy dobre przybory.
- Naprawdę ma pan pojęcie o malarstwie? Nigdy pana nie widziałam w żadnej galerii. – Pomijając fakt, że pewnie nie byłoby go stać na wstęp do tych najbardziej szanowanych. Mógłby co najwyżej zajrzeć przez okno, więc była nieco sceptyczna co do jego rzekomej artystyczności. – Jeśli tak, może opowie pan coś o swojej... sztuce?
Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie wdała się w rozmowę z tym podejrzanym indywiduum, zamiast szybko dołączyć do swojej towarzyszki; ta jednak musiała być bardzo pochłonięta szałem testowania perfum, skoro jeszcze nie zauważyła braku Cressidy. Może to po prostu iskierka ciekawości; gdyby mężczyzna nie wspomniał o farbach i malarstwie, pewnie już by jej tu nie było. Zresztą musiała odzyskać swoje farby.
- Jestem pejzażystką i portrecistką – odpowiedziała lakonicznie. Była dość wszechstronna, nie ograniczała się tylko do pejzaży lub tylko do portretów czy martwej natury. Malowała to, na co miała ochotę, choć jak przystało na damę, trzymała się raczej klasycznych stylów, unikając nowomodnych abstrakcyjnych wymysłów rodem z postępowego świata mugoli, na których zresztą się nie znała. Czarodzieje byli konserwatywni nawet w kwestii malarstwa i wszelkie nowości przychodziły do nich z opóźnieniem.
Kiedy wstał i się wyprostował, stał się znów wyższy od młódki, więc musiała unieść głowę, by móc na niego spojrzeć. Niemal zawsze musiała zadzierać głowę podczas rozmów, bo większość ludzi była od niej wyższa, może nie licząc dzieci. Przez ten wzrost, delikatne rysy oraz piegi pokrywające nosek i policzki wyglądała niezwykle młodo, nawet na mniej niż te niecałe dwadzieścia lat, które miała. Tylko obrączka ślubna na palcu mówiła wyraźnie, że to urocze dziewczątko jest już mężatką.
Znów wrócił do zbierania słoiczków, i kto wie, może ta próba podkradnięcia kilku uszłaby mu na sucho, gdyby nie to, że obok znajdowały się też inne pary oczu, które zauważyły, co się dzieje szybciej niż Cressida, która stała kawałek dalej. Jeden z siedzących w klatkach ptaków, z którymi wcześniej rozmawiała, ostrzegł ją, że mężczyzna schował kilka słoiczków do kieszeni. Dla niego mogło to zabrzmieć jak zwykły skrzek sowy, ale Cressida obdarzona dodatkową zdolnością zrozumiała ptasie ostrzeżenie.
- Co pan wyprawia? – zapytała, mimo lękliwości obchodząc go, by stanąć przed nim kiedy akurat schował do kieszeni kolejny słoiczek, na wszelki wypadek trzymając się poza zasięgiem jego rąk i zaciskając dłoń na drewienku schowanej w kieszeni różdżki. – Kradnie pan? Proszę mi to oddać. Wszystkie słoiczki, które pan schował do kieszeni – powiedziała do niego, starając się, by w jej głosie nie brzmiał cień strachu, choć tak naprawdę się bała, bo okazało się, że ma do czynienia nie tylko z obdartusem podającym się za artystę, ale i zwykłym złodziejem. – Jak pan tego nie zrobi, to... to zacznę krzyczeć i ktoś na pewno tu przyjdzie!
A wtedy komu uwierzą? Młodej lady, czy obdartemu menelowi? Wydawało się to chyba oczywiste.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]19.04.18 0:17
Patrzę na nią i przekrzywiam głowę na jedną stronę, a moje brwi wędrują po czole aż do granicy z linią włosów.
- Naprawdę? A Van Gogh? Wcale nie był z niego żaden dandys. Sprzedał za życia tylko jeden obraz, jeden! - wznoszę palec wskazujący, dobitnie pokazując ile to jest dokładnie jeden i nic więcej - Umarł w biedzie w dodatku opętany przez choroby psychiczne, a teraz? Czy jest na tym świecie ktoś, kto nie słyszał o wielkim postimpresjoniście? Carravagio? Zwykły awanturnik i hultaj, skazany na wygnanie, a jednocześnie co? Wielki barokowy mistrz! Rembrandt? Umarł w nędzy jako bankrut, całkowicie odizolowany od świata. Schiele? Wybitny twórca! I maniak erotyczny posądzany o pornografię. Pollock? Moczymorda. - wywracam oczami. Mógłbym tak wyliczać w nieskończoność, wiele w końcu było skaz na kartach historii sztuki, wśród wybitnych życiorysów - Ci wszyscy eleganccy panowie już dawno przeszli do lamusa, teraz im bardziej człowiek nieszablonowy tym lepiej. Spalić biblioteki, zniszczyć dawne dzieła, tworzyć przyszłość, tak krzyczą futuryści i mają trochę racji - to czego naucza akademia, realizm, naturalizm, to jest sztuka przestarzała, nowe formy, nowe izmy i inne kierunki awangardowe - to jest właśnie przyszłość, bo one zmuszają do refleksji, dotykają najmocniej ukrytych punktów ludzkiej psychiki, wzruszają i denerwują, dostarczają przeżyć intelektualnych, estetycznych i duchowych. One sprawiają, że w barwnych plamach można rozpoznać zachód słońca, skłębione fale, niezbadane konstelacje i nieznajome twarze... - aż westchnąłem, tyle to we mnie wzbudziło emocji, musiałem opanować myśli, wpływające na niezbadane dotąd obszary mózgu, więc milczałem, jedynie przypatrując się mojej rozmówczyni.
- Bo widzisz, panienko, nie tylko w galeriach tworzy się historia, wolę zaglądać do pracowni. - wzruszam ramionami. Zawsze odwiedzałem jakąś galerię po zejściu na ląd, by nacieszyć oczy najnowszymi tworami, odwiedzałem także znajomych kryjących się za sztalugami we własnych pracowniach, a to zdecydowanie była dla mnie największa pożywka intelektualno-estetyczna.
- Moja sztuka to jest temat na długie godziny. Impresyjno-eskpresyjne połączenie dekoracyjności secesji i uproszczeń kubizmu, sztuka kontrastów i sprzeczności. Połączenie demonicznych form Witkacego i średniowiecznych obrazów z monarchią w roli głównej. - znowu wzruszam delikatnie ramionami i drapię się po głowie, kiedy to ona odpowiada na moje pytanie - Mhm. - kiwam powoli łepetyną, raz jeszcze mierząc dziewczątko spojrzeniem. Zastanawiam się czy widziałem kiedykolwiek pejzaże kreślone tą dłonią, twarze widziane tymi oczami...
Moje kieszenie były coraz cięższe i właściwie miałem się już zbierać z miejsca zbrodni, kiedy do uszu dotarło kolejne pytanie wyplute przez różane usteczka.
- Co? - znowu unoszę wysoko obie brwi - Że co? Bezczelność, oskarżać tak niewinnych ludzi, bo co? Bo płaszcz mam połatany? - patrzę nań krzywo, wyginając przy tym usta w wyrazie niezadowolenia. Unoszę obie dłonie na wysokość łokci, pokazując, że jedyne co w nich mam to rękawiczki bez palców - No tak, bo przecież zamierzałem tu stać i czekać nie wiadomo na co jak się będziesz wydzierać. - co za pomysł w ogóle, wiadomo, że będę wiać i zniknę jak szczur pod brukiem Pokątnej. W zasadzie już w tej chwili odwróciłem się na pięcie i chowając dłonie w kieszeniach ruszyłem prosto przed siebie, kompletnie nie przejmując się tą małą za plecami ani jej przestrasznymi groźbami.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]19.04.18 22:14
Cressida wciąż obserwowała mężczyznę w niedowierzaniu. Obok magicznej menażerii właśnie doszło do zderzenia dwóch zupełnie różnych światów uosabianych przez młodziutką lady oraz obdartusa, który próbował ją przekonać, że świat prawdziwej sztuki to świat degeneracji i moralnego upadku, a nie elegancji i dystyngowania, jakie znała. Rozmowy o sztuce, które zwykle prowadziła, toczyły się w gustownych salach galerii lub dworskich salonach, towarzyszyły im ciche dźwięki muzyki klasycznej, lampka wina lub szampana z najwyższej półki oraz gwar rozmów elegancko ubranych gości. Nawet jeśli niektórzy artyści mieli swoje brudne sprawki, starannie to tuszowano; na salonach nie było miejsca na brzydotę, biedę i degenerację, wszystko co brzydkie i złe musiało zostać starannie ukryte za piękną fasadą pozorów. Dziewczątko wpatrywało się w mężczyznę niczym w kogoś, kto właśnie okropnie bluźnił, wygadując takie rzeczy; wielu terminów, których użył, nawet nie rozumiała, zamknięta pod swoim szlacheckim kloszem, trzymana z dala od świata poza wyższymi sferami. Uczono ją też, że sztuka mugoli i ich dziwne, nowoczesne trendy są kontrowersyjne, a Cressida unikała kontrowersji, nie chcąc zostać uznaną za postępową. Zależało jej na tym, by zadowolić gusta konserwatywnych odbiorców na salonach, tworzyła więc sztukę tak, by wpasować się w tradycyjne kanony piękna które już weszły do użycia w magicznym świecie. Nijak nie rozumiała, jak namalowanie kilku kolorowych plam można nazwać prawdziwą sztuką i prawdopodobnie zostałaby wyśmiana w każdej szanującej się czarodziejskiej galerii, gdyby przyniosła tam coś takiego.
Nieznajomy równie dobrze mógłby oświadczyć, że jest przybyszem z księżyca. A może był pijany, odurzony lub uciekł z oddziału zamkniętego?
- To... okropne, co pan mówi – powiedziała cichutko, wciąż mrugając z niedowierzaniem. Nie dziwiła się już, że nie widziała go w żadnej poważanej magicznej galerii, nawet gdyby jakimś cudem został tam wpuszczony. – Najwyraźniej znamy zupełnie inne światy sztuki i podejścia do tworzenia. – Tak musiało być, to co mówił to nie był jej świat. Jej świat nie dopuszczał takich rzeczy, one nie mogły wyjść na światło dzienne. – Mam własną pracownię – dodała nieco butnie, wciąż przepełniona dumą z tego, kim była. A była kimś lepszym niż byle obdartus z ulicy, choć było w nim coś, co mimo wszystko ją zaintrygowało i zaczęła się zastanawiać, jak w ogóle wyglądało to, o czym zaczął mówić, bo trudno było jej sobie nawet wyobrazić zawiłości jego sztuki. – Nigdy nie słyszałam o czymś takim – odniosła się do jego słów, ale nie chciała się przyznawać do niewiedzy na temat niektórych użytych przez niego terminów.
Jednak na tyle skutecznie odwrócił jej uwagę i zaabsorbował rozważaniami na temat jego kontrowersyjnych słów, że dopiero ostrzeżenie ptaka przywróciło ją do porządku i uprzytomniło, że mężczyzna w rzeczywistości ją okradał. Było to dla niej normalne i oczywiste, że to mężczyzna niższego stanu powinien schylać się przed nią, nie odwrotnie, i że to on powinien zebrać farby, które rozsypał, ale niestety wykorzystał to do własnych celów i bezczelnie próbował ukraść jej farby zamiast je oddać, jak oczekiwała.
- Nie wolno tak mówić do lady – zganiła go, choć głos jej zadrżał, nie była wcale taka pewna siebie. – I nie wolno kraść. Proszę mi to oddać! – powtórzyła piskliwym głosem, wyciągając różdżkę, choć jej koniec drżał zauważalnie.
Ryzykowała, ale coś kazało jej mimo to próbować odzyskać swoją skradzioną własność, w naiwnej nadziei że mężczyzna nie odważy się zrobić jej krzywdy na ulicy. Miała rzucić jakieś zaklęcie, ale wtedy znów odezwała się sowa siedząca w klatce obok, prosząc Cressidę o to, żeby ją uwolniła. Młódka, korzystając z tego, że nikt nie patrzył, otworzyła drzwiczki klatki i szepnęła do ptaka kilka starannie dobranych słów, a sowa z głośnym skrzekiem pofrunęła w stronę odchodzącego mężczyzny i zapikowała w jego stronę, drapiąc pazurami i bijąc wściekle skrzydłami.
W tym samym momencie ze sklepu obok wyszła jej towarzyszka, zauważając zamieszanie. Krzyknęła na mężczyznę, widząc że Cressida ma z nim jakiś kłopot. Za zamieszanie zwrócili uwagę też mijający ich akurat przechodnie, pytając, czy panienki mają jakiś problem.
- Ten mężczyzna... on zabrał moje farby! – powiedziała cicho Cressida, patrząc na nieznajomego.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]06.05.18 20:56
- Okropne? - unoszę obie brwi. Hitlerowcy też uważali nową sztukę za okropną, pokazując ją na wystawie zdegenerowanych. To było nawet całkiem zabawne, bo być może gdyby nie to, niemiecki ekspresjonizm wcale nie zostałby zauważony. Los lubił płatać figle, najwyraźniej - Nie, nie, nie, ja doskonale znam oba te światy, to najwidoczniej ty nie dopuszczasz do siebie myśli, że istnieje jeszcze coś poza salonową sztuką. - kręcę delikatnie głową, a gdy wspomina o swojej pracowni to śmieję się serdecznie.
- Gratulacje! Ja również nie mogę narzekać na brak miejsca. - mówię, bo przecież w Melinie niejedno było pomieszczenie, które mogło służyć (i służyło właściwie) za artystyczne pracownie. Moje oraz innych - To może warto nadrobić zaległości? - unoszę jedną brew. Wiem, że nie powinienem był tak mówić, ale odezwała się we mnie moja irytująca natura i jakoś nie mogłem się powstrzymać. Niemniej uśmiechnąłem się i mrugnąłem do niej jednym okiem, żeby nie brała tego jakoś bardzo do siebie, bo tylko się tak droczę...
- Wolno-nie wolno... - macham ręką, bo zwyczajnie miałem na to wywalone. Przeklinałem, kradłem i upijałem się do nieprzytomności i kto mi zabroni? Tylko matka mogła mnie oceniać, a niespecjalnie się rwałem do tego by zdradzać jej niektóre szczegóły ze swojego życia.
Nie przestraszyłem się wyciągniętej różdżki, strzeliłaby mi w plecy? To by było jak cios poniżej pasa, kompletnie niehonorowe, a szlachta chyba posiadała jeszcze jakiś kręgosłup moralny? Zresztą co mogła mi zrobić? Obsypać brokatem? Nie miałem także zamiaru nic jej oddawać ani nawet się odwracać i stawiałem dziarsko kolejne kroki, pogwizdując pod nosem, aż do momentu, w którym nie zostałem zaatakowany przez jakąś szaloną sowę! Te sowy! Nigdy mnie za specjalnie nie lubiły... Krzyczę, przeklinam i macham łapami, chcąc ją od siebie odgonić, ale to nic nie daje, więc macham na nią pięścią i odlatuje dopiero wtedy, kiedy dostaje ode mnie w dziób. Walka na pięści z sową... a to niezłe! Ludzie będą srać ze śmiechu jak się o tym dowiedzą! Czuję jak kilka kropel krwi spływa mi z zadrapania na policzku, więc przecieram twarz rękawem i wypluwam pióra, po czym zaciskam palce na swojej różdżce, jakby raz jeszcze chciała mnie zaatakować. Rozglądam się, zaś widząc zgromadzenie wokół mojej ofiary, na nowo głośno klnę i wciskam różdżkę za pazuchę, rzucając się biegiem do ucieczki. Nie chciało mi się dochodzić z nieznajomymi, a zanim oni zdążą sobie wszystko wyjaśnić, ja skręcam już w jedną z bocznych uliczek i tyle mnie właściwie widzieli.

/zt




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]06.05.18 23:27
To, co było poza salonową sztuką, było niestosowne. Cressida nie pokazałaby światu czegoś niestosownego, obawiając się niepochlebnych opinii. Plebejska sztuka nie była dla niej, ona tworzyła na salonach i dostosowywała się do tego, co jej świat uważał za dobre i słuszne. Może powinna otworzyć się bardziej, ale przerażała ją kontrowersyjność i burzenie schematów. Nie miała zapędów buntowniczki lubiącej budzić kontrowersje. Zbyt mocno przejmowała się zdaniem innych i tkwiła w schematach, w które wdrażano ją od urodzenia. Tkwienie w tej złotej klatce było dla niej naturalne, nawet jeśli czasem zastanawiała się, jak wygląda sztuka inna od tego, co znała. Nie pociągały ją jednak żałosne żywoty ubogich artystów i nie chciałaby być jedną z nich. Bieda była brzydka, i choć jako Fawleyówna mogła się nad takimi ludźmi litować, żałując ich kiepskiego losu, wiedziała, że nie byli sobie równi, to zawsze powtarzał jej ojciec.
Porażała ją jednak bezczelność tego indywiduum, kiedy okazało się, że pod pretekstem rozmowy i opowiadania o innej sztuce zwyczajnie ją okradł. Tak po prostu w biały dzień schował do kieszeni kilka słoiczków z jej farbami, niecnie wykorzystując jej naiwność. Młodziutka Cressida nie spodziewała się tego, ale nie znała życia, i właśnie miała okazję przejechać się na naiwnym zaufaniu komuś z tak innego świata. Z pewnością nie miało to poprawić jej zdania o ludziach tego pokroju, i gdyby nie to, że tak panicznie bała się anomalii, rzeczywiście rzuciłaby na jego zaklęcie, lub przynajmniej przywołałaby farby zwykłym Accio. Miała zamiar to zrobić. Czaił się jednak w jej głowie cień obawy, że co, jeśli on był lepszym czarodziejem od niej, i mógł jej zrobić krzywdę? Nie warto było ryzykować dla kilku słoiczków, które zaraz mogła sobie odkupić i nie zbiednieje od tego. Chodziło o sam fakt bezczelności kradzieży, której na niej dokonał, na szczęście nie odszedł nieuszkodzony; dzielna sowa bohatersko zaatakowała go, drapiąc i dziobiąc, ale mimo swojej odwagi nie miała większych szans. Mężczyzna po krótkiej szamotaninie ze skrzeczącym ptakiem odepchnął ją i uciekł, widząc, że pojawili się świadkowie całego incydentu i ktoś z ludzi zainteresowanych Cressidą już zwrócił na niego uwagę.
Cressida podziękowała im cicho, ale nie chciała wzywać magicznych służb. Kto poza nią potraktowałby poważnie kradzież kilku farb? Lepiej było po prostu zapomnieć o tym niefortunnym epizodzie i z ciężkim sercem pozwolić się tamtemu obdartusowi cieszyć tym, co niecnie zdobył jej kosztem. Chciała już zresztą wrócić do domu, tym bardziej, że sprzedawca z magicznej menażerii też zaczął się interesować tym, że jedna z jego sów opuściła klatkę i latała po ulicy.

| zt.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]17.09.18 22:32
| 20.07.

Od kilku dni Aldrich cierpiał chyba na bardzo wybiórczą wadę wzroku. Ilekroć usiadł przy swoim biurku w pracy, coś przesłaniało mu większą niż zwykle część pola widzenia. Ignorując ten fakt w pośpiechu, dopiero w chwili względnej ciszy, gdy znalazł plik dokumentów do wypełnienia, wrócił do biurka i do swojego problemu. Przeszkodą zalegającą na drewnianym blacie okazał się wyrośnięty nad podziw stos listów, które już dawno powinien był wysłać. Powstrzymywały go przed tym najróżniejsze rzeczy, od braku czasu, by udać się na pocztę na Pokątnej, do niemożności pożyczenia sowy od któregoś ze znajomych.
Tak dłużej być nie może, skonstatował po wypełnieniu wszystkich rubryczek i postanowił nieco wcześniej wyjść. Starszy stażem i uczynny kolega z oddziału zgodził się doglądać jego pacjentów do końca dnia, a Aldrich udał się za pomocą świstoklika na ulicę Pokątną z mocnym postanowieniem kupienia sobie sowy. Myślał dotychczas, że jednak da sobie radę, w końcu kilka lat wytrzymał bez ptasiej pomocy. Stareńka płomykówka, która dostarczała mu do szkoły listy od matki i „Proroka Codziennego” dawno już odeszła, być może zwlekał z zakupem nowego ptaka przez pozostały po niej sentyment? Przywiązanie, jakim obdarzał zwierzęta mogło graniczyć już z wadą, miał jednak na tyle rozsądku, by nie pozwolić tej i innym emocjom na dokładanie przeszkód do życia codziennego w pełnym anomalii i strachu Londynie.
Wyjąwszy lodziarnię rodzeństwa Fortescue, magiczna menażeria była ulubionym miejscem Aldricha na całej Pokątnej. Jeszcze w szkolnych czasach, podczas corocznych zakupów przed początkiem zajęć w Hogwarcie to tutaj spędzał najwięcej czasu, przyglądając się różnorodności mieszkańców wszystkich klatek i terrariów. Dlatego też kupienie sowy wcale nie wydawało mu się utrapieniem, a zapach unoszący się wewnątrz sklepu, dla niektórych z pewnością przykry, jemu kojarzył się bardzo dobrze.
Klientów było w środku sporo, ale na szczęście to samo można było powiedzieć o ilości zwierząt. Rozmowy ludzi nikły w hałasie powodowanym przez wszelkiego rodzaju futrzaki i czworonogi. Uwagę Aldricha już na wejściu przyciągnęła spora klatka z kociętami, ale ponieważ była już obstawiona przez zwarty szereg juniorów, których rodzice załatwiali sprawunki przy kasie, przeszedł dalej, by obejrzeć gryzonie. Po chwili stał już z półotwartymi ustami i przyglądał się jak zahipnotyzowany jak wyjątkowo okazały szczur biega w kołowrotku, zapomniawszy niemal o tym, co przywiodło go do menażerii.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]18.09.18 19:18
Artur Longbottom obudził się dzisiaj ze stanowczym postanowieniem – czas znów żyć normalnie!
Minął prawie miesiąc od pożaru w Ministerstwie Magii. Płomienie przybierające kształty węży pochłonęły wszystko, wiele osób straciło tego dnia życie. Większość znał lub przynajmniej kojarzył z widzenia, więc tragedia miała dla niego wydźwięk osobisty. Poświęcił się pracy, zarówno jako auror jak i członek Zakonu Feniksa. Pomagał, starał się naprawić coś, czego może już nie da się naprawić. Nic nie zwróci życia ofiarom, ale musiał działać, żeby nie osunąć się w destrukcyjną otchłań smutku. Szukał śladów, poszlak prowadzących do winowajców. Nie chodziło o zemstę, na takie misje Artur był zbyt trzeźwo myślący. Po prostu chciał zatrzymać to szaleństwo. Kuracja przyniosła pożądany efekt, jednak wiązała się z ryzykiem niebezpiecznej obsesji, a przecież trzeba żyć dalej, pozostać człowiekiem. Tego chcieliby zmarli bliscy, prawda?
Nie przeczytał w tym miesiącu ani jednej książki, co było nie do pomyślenia. Krążył między domem a pracą, zapominając powoli o tym, że przecież pożar nie strawił całego świata. Ten był przecież wielki, nadal w nim było miejsce na piękno i radość.
Do centrum Londynu dotarł Błędnym Rycerzem, powoli oswajając się z powrotem do normalności. Mimo chłodnej aury, ulica Pokątna nadal miała w sobie ten dawny czar. Musiała się prezentować, przecież dla czarodziejów z rodzin mugolskich była przedsmakiem magii. Znalazł sobie pretekst, w końcu Merlin potrzebował jakiegoś dobrego środka wzmacniającego, choć tyle mógł zrobić dla swojego pierzastego przyjaciela. Jego wytrwała sowa pomagała utrzymywać kontakt z innymi, bez najmniejszego sprzeciwu wyruszała w dalekie wyprawy, które potrafiły obfitować w niebezpieczeństwa.
Szybko załatwił zakupy w jednym ze swoich ulubionych sklepów w Londynie, ale nie mógł sobie odmówić chwili na przyjrzenie się różnorodnym mieszkańcom obszernego pomieszczenia. Taka mała tradycja od czasów szkolnych. Postanowił zacząć od gryzoni, w jego mniemaniu niesłusznie żyjących w cieniu bardziej lubianych przez czarodziejów zwierząt. Wtem dostrzegł znajomą sylwetkę dawno niewidzianego przyjaciela.
- Skłamałbym, gdybym stwierdził, że kompletnie nie spodziewałem się naszego spotkania tutaj – rzucił na powitanie, uśmiechając się przy tym szczerze.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria - Page 5 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]20.09.18 0:45
Zaangażowanie szczura w bieg było fascynujące. Pędził jak na złamanie karku, chociaż musiał wiedzieć, że w małej klatce nic mu nie grozi, ani nie czeka na niego żadna nagroda przy nieistniejącej w tym wyścigu mecie.  Aldrich obserwował jak jego maleńkie łapki migają w zgrabnych, szybkich krokach, a powtarzalność ruchów małego zwierzątka bardzo go absorbowała. Obserwowanie zwierząt zawsze dobrze go wyciszało, mało kiedy się przy tym nudził. Coraz częściej zdarzało mu się nawet zatrzymać przy komodzie w przedpokoju, na której stało akwarium z Herbertem – wiekową złotą rybką; sprawił ją sobie dobre kilka lat temu, do wrodzonego lenistwa Herberta dochodziła więc także już starość; przytłoczony tym wszystkim, poruszał się w wodzie bardzo opieszale. Al patrzył przez chwilę w mętną wodę (stanowczo za rzadko wymienianą, aż robiło się mu wstyd) i ruszał dalej, by zrobić herbatę w kuchni, bez poczucia straconego czasu. Dokładnie tak samo czuł się patrząc na szczura i zupełnie nie przeszkadzało mu, że nikt inny nie zatrzymuje się przy ścianie z gryzoniami. Wokoło ludzie spieszyli się, by jak najszybciej kupić, po co przyszli i wyjść, wrócić do domów. Większości społeczeństwa przy najzwyklejszych czynnościach zaczynała towarzyszyć obawa, co dało się słyszeć i odczuć wszędzie – od szpitalnej poczekalni przemierzanej w pośpiechu, po parki (nieraz przygnębiająco puste, chociaż przedtem wędrowały po nich tłumy) odwiedzane podczas wieczornych spacerów z psem. Aldrich także zaczynał coraz mocniej ją odczuwać, a mimo to w menażerii i tak zapomniał się na chwilę.
Słowa, najwyraźniej kierowane konkretnie do niego, na dodatek znajomym głosem, skutecznie wyrwały go z zawieszenia. Poderwał głowę i rozejrzał się, nieco zdezorientowany w pierwszej chwili, a błądzący wzrok szybko zatrzymał się na sylwetce, w której rozpoznał Artura Longbottoma.
- Cześć, Arturze. – przywitał aurora szerokim uśmiechem. Ostatnio widywał go w zupełnie innych okolicznościach, jak zresztą wielu innych przedstawicieli jego zawodu; w otoczeniu zielonych szat medyków albo cichociemnej atmosferze spotkań Zakonu. Mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że prawie nie poznał starego kumpla, gdy ten wygląda tak zdrowo. – Kiedyś rzeczywiście można było mnie tu znaleźć prawie codziennie, ale w ostatnich dniach, prędzej postawiłbym, że znowu wylądujesz u mnie cały poobijany. Tutaj mamy jednak stanowczo milsze okoliczności. Co cię sprowadza? – zagaił, spoglądając na ręce Longbottoma, na wypadek gdyby tam – w postaci jakiejś klatki albo wielkiej torby – miał znaleźć odpowiedź.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]20.09.18 22:38
Aldrich skupił swoją uwagę na szczurze, który z zaangażowaniem biegał w kołowrotku. Taki widok od niedawna zaczynał w Arturze wywoływać smutne rozważania o bezcelowości. Wędrówka większego sensu, egzystencji pozbawionej znaczenia. Zwierze miało w kołowrotku namiastkę przestrzeni, ciekawe czy kiedykolwiek mogło się swobodnie wybiegać. Jego szczęście wynikało z kłamstwa, z braku porównania. Jakie życie wolałby na miejscu gryzonia? Mieć wolność, ale ją utracić... a może nigdy jej nie zaznać, nie mieć za czym tęsknić?
Kiedy stał się takim nudziarzem, że nie mógł spojrzeć na wesołego gryzonia z dziecięcą radością i fascynacją? Zamiast tego snuł ponure rozważania na temat egzystencji, przekładał problemy ludzi na zwierzęta. Aldrich potrafił zdaniem Artura jedno i drugie, trochę mu tego zazdrościł. Longottom coraz częściej popadał w skrajności, nie mógł odnaleźć równowagi od czasu tragedii w Ministerstwie. Po to właściwie zjawił się dzisiaj na Pokątnej, chciał być z powrotem takim samym Arturem jak kiedyś. Całe szczęście, że przypadkiem spotkał starego znajomego poza pracą i Zakonem. Dość smutku na dziś!
Uścisnęli dłonie, obaj radzi z takiego obrotu spraw.
- Specjalnie narażam się na kontuzję, dzięki temu mam pretekst do odwiedzin – zażartował. - Nic tu się nie zmieniło, na całe szczęście – stwierdził pogodnym tonem, rozglądając się po pomieszczeniu. - Kiedy ostatni raz byliśmy tu we dwóch, chyba na moim siódmym roku nauki w Hogwarcie? Ugryzł mnie wtedy wąż zbożowy, pewnie wyczuł we mnie Gryfona. Całe szczęście, że był ze mną najlepszy uzdrowiciel w kraju.
Ugryzienie nie było groźne, wynikało z jego winy. Artur lubił węże, zupełnie jak jakiś Ślizgon... właściwie lubił wszystkie zwierzęta, oczywiście poza komarami. Uparł się, że spróbuje go nakarmić, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
- Przybyłem z misją najwyższej wagi – szepnął, a jego głos przybrał konspiracyjny ton. - Postanowiłem kupić dobry środek wzmacniający dla Merlina. Martwię się, muszę go wysyłać w dalekie podróże, ale teraz listy wydają się najbezpieczniejszą opcją. Nie ma magii do wypaczenia, tylko siła skrzydeł. Spójrz, takie coś kupiłem, dobrze wybrałem? - spytał, pokazując buteleczkę. - Tak się zastanawiałem... to prawda, że mugole zamiast sów wysyłają gołębie? Muszą z nich często korzystać, bo pełno ich lata w różnych miastach.
Wybór wydawał się dziwny, w końcu spodziewał się po mugolach bardziej naukowych rozwiązań, może jakiś małych samolocików pocztowych. Mieli w końcu telefony, telegrafy i chyba ogniska sygnałowe, na co im były jeszcze ptaki? Do tego zatrudniali listonoszy, to dopiero dziwna koncepcja, człowiek zachowujący się jak sowa pocztowa.
- A co ciebie sprowadza? Masz zamiar kupić tego małego koleżkę? - Wskazał szczura. - Tylko nie mów, że nakarmisz nim sowę... - dodał nieco zaniepokojony. Zdążył już trochę polubić gryzonia, za szybko się przywiązywał do zwierząt.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria - Page 5 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]25.09.18 23:11
Aldrich nie był filozofem. Zamiast rozmyślania o celowości życia zwierząt i moralności ich udamawiania, wybierał szczerą, naturalną radość, jaką dawało codzienne przebywanie w ich bliskości. Uważał, że ludzie zamiast władców i pogromców zwierząt powinni być ich opiekunami, dopasowując troskę do okoliczności. Zupełnie jak powinno się to odbywać z ludźmi.
- Następnym razem lepiej będzie jak po prostu napiszesz, możemy się umówić na piwo jak ludzie. Naprawdę trudno mi cieszyć się na twój widok, kiedy zjawiasz się poturbowany. – Al odnosił wrażenie, że coraz częściej widuje znajomych w roli pacjentów, a przypadki takie jak dzisiejszy zdarzają się niezwykle rzadko, zaś na zwyczajne zaplanowane spotkania ze znajomymi czasu nie ma w ogóle. Czy tego właśnie powinien był się spodziewać, gdy decydował się na zawód uzdrowiciela?
- Zdaje się, że masz rację. – Aldrich dobrze pamiętał tamtą wizytę w menażerii; narobili wtedy z Arturem sporo zamieszania, czego można było się spodziewać po dwóch młokosach. McKinnon był jeszcze wtedy daleki od tytułu uzdrowiciela, a chociaż od tamtego dnia minęło kilka ładnych lat, to do reputacji najlepszego z nich nie uda mu się jeszcze dotrzeć przez parę dekad. Nie znaczy to jednak, że nie rozpromienił się na słowa aurora. - Mógłbyś może powtórzyć to ostatnie zdanie nieco głośniej? Taka pochwała z ust szanownego lorda – to byłaby świetna reklama. – zażartował, trącając Artura łokciem. Kiedy się poznali, Aldrichowi trudno było ukryć pewnego rodzaju kompleksy wynikające z wyższości, jaką kojarzył z wysokim urodzeniem Longbottoma. W miarę jak dorastali, zdawało mu się, że z każdego środowiska oddzielają się jednostki połączone z sobą zawiłą siecią pochodzenia z tak zwanych starych rodzin i bogatych domów. Ich rzeczywistość była bardzo odległa od zwyczajnej do bólu, przeciętnej egzystencji Aldricha i zdawało mu się, że kontrast ten jest bardzo widoczny i stawia go w niekorzystnym świetle. Szczęśliwie wyrósł już z pełnych podobnych wątpliwości lat nastoletnich i dawnego sposobu myślenia.
- Nawet gdybym chciał – odpowiedział, wracając na moment spojrzeniem do biegającego gryzonia – chociaż trochę mi przykro, że podejrzewałbyś mnie o podobne okrucieństwo w epoce suchych karm dla sów, to nie mam kogo nakarmić. Przyszedłem rozejrzeć się za sową właśnie. – przyjrzał się trzymanej przez Artura buteleczce, po chwili ją obracając, by odczytać, z czego przyrządzono specyfik. – Dlatego też za bardzo nie znam się na tym, ale skład wygląda w porządku. Sądzę, że powinno pomóc. Zresztą, ufam tutejszym sprzedawcom, nie wcisnęliby ci bubla. – rzucił okiem na ladę, przy której wciąż stała kolejka. Nie sądził, by udało mu się dokonać wyboru bez pomocy, a skoro personel menażerii miał jeszcze pełne ręce – mógł równie dobrze pogawędzić chwilę.
- A z tymi gołębiami to prawda, z tego co wiem. – urząd pocztowy w jego rodzinnym mieście w Szkocji w niczym nie przypominał sowiarni, a gdy wytężył pamięć, Aldrich nie odnalazł we wspomnieniach także gołębi. Musiał najwyraźniej tylko o tym słyszeć. – Ale przede wszystkim zajmują się tym chyba ludzie. Wiesz, jest jakaś specjalna grupa zatrudnionych do roznoszenia listów osób. Mają nawet mundury czy coś w tym rodzaju… – roześmiał się bezwiednie, gdy przypomniał sobie jak będąc dzieckiem trochę bał się miejscowego listonosza, który czasem dostarczał coś dla jego matki.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]30.09.18 21:34
Tak, powinien był napisać. Jego kontakty ze znajomymi ostatnio się pogarszały. Powody były różne, od zmian polityki rodów po wzrastające niebezpieczeństwo. Poza tym wszyscy wydawali się ostatnio tacy zabiegani, nie mający momentu na oddech. Wszystko płynie, zmienia się... czy można sobie pozwolić na luksus wolnej chwili i umówienia się na piwo? Miał nadzieję, że tak.
- To by było zbyt proste – stwierdził żartobliwie. - Na szczęście przypadek zaaranżował nam spotkanie. Jeszcze trochę, a uwierzę w przeznaczenie.
Minęło już kilka lat od ich ostatniej wyprawy do menażerii. Czasy wydawały się prostsze, choć chyba była to tylko iluzja młodości.
- Mogę ci nawet wysłać wyjca z tym zapewnieniem - zażartował.
Cieszył się, że ich znajomość przetrwała różnicę urodzenia. Na początku gdzieś w sercu Artura czaiła się zdradziecka nuta, nieznaczne poczucie wyższości. Nie okazywał go, bał się tego uczucia, rozum odradzał takie podejście. Jako dziecko lubił czuć się wyjątkowy, jednak w Hogwarcie zaczynał poznawać uczniów o różnych statusach krwi. Odkrył wtedy z ulgą, że pochodzenie nie świadczy o wartości człowieka.
- Wiesz, wiele osób uważa, że sowy pocztowe nadal powinny od czasu do czasu jeść świeże mięso jak dzicy krewniacy. To drapieżniki, nie warto udawać, że jest inaczej. Sam mam mieszane uczucia, nie kupiłbym nigdy gryzonia, żeby Merlin mógł go zjeść, ale czasem wypuszczam go na polowania – wyznał. - Zastanawiałeś się może, dlaczego akurat sowy wybrali dawni magowie do dostarczania wiadomości?
Mógł spodziewać się, że wrażliwy na los zwierząt Al nawet by nie pomyślał o kupieniu Gryzka jako posiłku... cholera, nazwał już szczura w myślach. Zaraz to Artur wyjdzie z nowym zwierzakiem. Gryzek miałby ładną klatkę przy oknie, mógłby sobie pobiegać w ogrodzie... spojrzał na szczura w kołowrotku, mając malutką nadzieję, że ten się zatrzyma i spojrzy na niego.
- Dobrze się składa, chętnie ci pomogę w poszukiwaniach – zaproponował wesoło. – Trzeba się zastanowić nad gatunkiem, może puszczyk? Wytrzymałe, w końcu to najczęściej spotykane sowy w Europie. Wyjątkiem jest Irlandia i część Skandynawii, tam próżno ich szukać… a może puchacz śnieżny? Wyglądają dostojnie, ale chyba zbyt charakterystycznie, od razu rzucają się w oczy. Nie, nie… w takim wypadku płomykówka? Wydaje się ciekawym kompromisem umaszczenia dwóch wcześniejszych… - zamilkł na moment, świadom, że chyba go trochę poniosło. – Wybacz, mówię za dużo. Masz już jakąś na oku?
Czyli jednak, ci mugole chyba powariowali, przecież sowy się lepiej nadają. Skąd gołębie wiedzą gdzie lecieć? One chyba wracają tylko do gołębnika. Jakby się zastanowić, to skąd sowy wiedzą?
Nie wiedział, że "listonosze" nosili mundury, zupełnie jakby byli wojskiem lub policją. Może musieli bronić przesyłek?
- Czy to niebezpieczna praca? - spytał poważnie.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria - Page 5 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]03.10.18 18:44
Artur cierpiał najwidoczniej na ten sam rodzaj niedoboru, co większość społeczności; brakowało mu czasu i spokoju wystarczającego na choć jedną myśl o zobowiązaniach towarzyskich, które ze zobowiązań nader często i szybko w trudnych czasach zmieniały się w potrzeby. McKinnon próbował jak mógł nie zaniedbywać chociaż rodziny i najstarszych przyjaciół, ale nie wszystko, a nawet coraz mniej rzeczy szło tak, jak by sobie tego życzył. Wyjątkowo nie lubił dziwnego uczucia, jakie nachodziło go zwykle przy podobnie przypadkowych spotkaniach. W końcu wielu z jego znajomych i przyjaciół zasługiwało na więcej niż przypadek. Zwłaszcza, gdy chcieli poprowadzić kampanię propagowania jakości jego uzdrowicielskich usług.
- Dzięki, stary, naprawdę. Będę wdzięczny, jeśli naskrobiesz coś w wolnej chwili i wyślesz w jakieś bardzo publiczne miejsce.
Kiedy Artur zaczął tak rzeczowo wypowiadać się o gatunkach sów, jakie mu doradza, McKinnon odruchowo ruszył się i przeszedł od klatek gryzoni w kierunku alejki wypełnionej skrzeczeniem, pohukiwaniami i odgłosem trzepotu skrzydeł. Nieświadomie ratował tym samym Longbottoma od napotkania chwytającego za serce szczurzego spojrzenia i zakupienia nowego zwierzęcia.
- Widzę, że całkiem dobrze się na tym znasz. – rzucił, przyglądając się każdemu z ptaków pozamykanych w klatkach. Śnieżne puchacze istotnie wyglądały bardzo elegancko, ale Arthur miał rację – zbytnio przyciągały uwagę, co nie było w oczach Aldricha pozytywną cechą. Nie lubił się wyróżniać, nawet kiedy szło o tak pospolite rzeczy jak codzienna korespondencja. – Lubię płomykówki, miałem jedną w Hogwarcie i bardzo dobrze ją wspominam. – przy swoim wyborze kierował się sentymentem bardziej niż estetyką, chociaż przede wszystkim powinien wykazać się myślą praktyczną. Do jego potrzeb i małego mieszkania najlepiej nadawałaby się nieduża, niezbyt żywiołowa sowa. – Sądzę, że dobrze robisz wypuszczając go. W końcu to rzeczywiście drapieżnicy. Potrafią o siebie zadbać, a wychodzenie naprzeciw zwierzęcym instynktom nigdy nie kończy się dobrze. – udomowienie zawsze ma swoje granice, żadnego zwierzęcia nie można podporządkować sobie w zupełności. Aldrich bardzo cenił takie współistnienie istot żywych, w którym nie zapomina się o wzajemnym szacunku. Nie powinno zatem dziwić, że w przeciwieństwie do pewnej grupy czarodziejów zachowywał duży respekt wobec mugoli. Słyszał nieraz, jak wprowadzano podział gatunkowy pomiędzy czarodziejów i niemagicznych i za każdym razem od takich herezji wrzała mu krew. Był bardzo wdzięczny losowi za to, gdzie było dane mu dorastać i za tolerancję, jaką sobie dzięki temu wyrobił.
- W zasadzie to nie mam pojęcia. Od lat już żadnego nie widziałem. – odrzekł, wzruszając ramionami. Mimowolnie też zaczął się zastanawiać nad naturą tego mugolskiego zawodu. W przeszłości bardzo pasjonował się karierą kominiarza, a także tajemniczych osób zwanych telefonistkami, o których tylko trochę zasłyszał, nawet nie był już pewien gdzie. Nazwy te brzmiały bardzo poważnie i pobudzały jego dziecięcą wyobraźnię o wiele bardziej niż listonosze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wcześniej wspomnianą obawę przed tą grupą zawodową. – I nie poznałem żadnego osobiście w dzieciństwie. Mama pewnie się bała, że zacząłbym wypytywać o sowy, jak się to zdarzało na poczcie.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Magiczna menażeria
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach