Opuszczone muzeum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Choć wcale nie dostało mi się od pana Wiwa, czułem się, jakby moja skóra płonęła, jednak w miarę zbliżania się do celi Cressidy mój organizm produkował coraz więcej adrenaliny, która uśmierzała ból. Nie to, bym narzekał na brak wrażeń, ale droga do jej celi była podejrzanie pozbawiona przeszkód. Dopiero za ostatnim łukiem czekała nas piątka strażników, stojąca przed otwartą izbą więzienną. Merlinie, piątka! By upilnować jednej czarownicy. Czyżby ktoś spodziewał się naszego odwetu? Na tę okazję ponownie zmieniłem swój wygląd, choć ograniczyłem manipulację do przybrania innej twarzy. Sporych rozmiarów orli nos, spuchnięte usta, oczy osadzone blisko siebie i wystający podbródek. Musiałem wyglądać niczym rasowy recydywista. Nie zaingerowałem w pozostałe tkanki, aby przypadkiem nie rozluźnić uciskających mnie bandaży - przynajmniej raz postanowiłem nie szarżować i trzymać się zdrowego rozsądku.
Przez jakieś pół minuty.
- Trzeba ich przegonić. - Rzuciłem cicho do towarzyszy, ponownie zerkając na policjantów i próbując zanalizować sytuację. Chłodna kalkulacja przepuszczała przez mój umysł różne scenariusze. Mógłbym zamienić podłoże w ruchome piaski, ale wówczas istniało ryzyko, że tym samym odciąłbym drogę do celi. Może posłużyć się wodą bijącą pod nami? Tylko czy wywołanie potężnej fontanny wystarczyłoby, by odwrócić uwagę strażników?
Postanowiłem posunąć się o krok dalej.
- Flippendo Tria – Wypowiedziałem inkantację, celując w grupę policjantów i wychylając się nieznacznie zza rogu korytarza, który tymczasowo stanowił nasz azyl.
Nie minęła chwila, a z głębi lochów do moich uszu (a może raczej ucha) dobiegł dźwięk alarmu, który orzeźwił mnie niczym kubeł zimnej wody. Czy strażnicy już wiedzieli? A może Garrett i Alex wpakowali się w kłopoty? Cokolwiek nie zaszło po drugiej stronie Tower, musieliśmy wpierw wyciągnąć Cressidę.
I liczyć na to, że alarm nie ściągnie tutaj posiłków.
Przez jakieś pół minuty.
- Trzeba ich przegonić. - Rzuciłem cicho do towarzyszy, ponownie zerkając na policjantów i próbując zanalizować sytuację. Chłodna kalkulacja przepuszczała przez mój umysł różne scenariusze. Mógłbym zamienić podłoże w ruchome piaski, ale wówczas istniało ryzyko, że tym samym odciąłbym drogę do celi. Może posłużyć się wodą bijącą pod nami? Tylko czy wywołanie potężnej fontanny wystarczyłoby, by odwrócić uwagę strażników?
Postanowiłem posunąć się o krok dalej.
- Flippendo Tria – Wypowiedziałem inkantację, celując w grupę policjantów i wychylając się nieznacznie zza rogu korytarza, który tymczasowo stanowił nasz azyl.
Nie minęła chwila, a z głębi lochów do moich uszu (a może raczej ucha) dobiegł dźwięk alarmu, który orzeźwił mnie niczym kubeł zimnej wody. Czy strażnicy już wiedzieli? A może Garrett i Alex wpakowali się w kłopoty? Cokolwiek nie zaszło po drugiej stronie Tower, musieliśmy wpierw wyciągnąć Cressidę.
I liczyć na to, że alarm nie ściągnie tutaj posiłków.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
W trakcie drogi do celu, Fred i Frid zmieniali się co jakiś czas w podtrzymywaniu Cynthii, w ten sposób poruszali się szybciej. Nie było to jednak bardzo bezpieczne rozwiązanie - gdyby zobaczyłby ich któryś ze strażników, od razu zapytałby co robią tu lekko przysmażeni czarodzieje, w tym zabandażowana dwójka, a w tym znowuż kobieta, która ledwo chodzi. Całe szczęście więc, że nikogo nie spotkali. Szczęście czy nieszczęście? Skoro nie spotkali ich na korytarzach, musieli być przy celach albo wiedzieli już o ich obecności i szykowali łapankę. A może nie?
Jednak tak. To znaczy, przynajmniej pierwsza opcja się sprawdziła. Kiedy tylko dotarli w pobliże celi Cressidy, zauważyli, że stoi obok niej piątka strażników. Zanim Brand pomyślał, jak się ich pozbyć, Fox już wziął sprawy w swoje ręce.
- Dość ekscentryczne. - skomentował, jednak nie miał czasu na belfrowanie. Chwycił różdżkę i pobiegł w stronę celi członkini zakonu.
Wtedy dobiegł go dźwięk alarmu.
- Chol... Szybko! Zablokujcie czymś korytarze! - zawołał do dwójki, którą zostawił z tyłu, wskazując strony, gdzie nie znajdowała się kratka kanalizacyjna i wbiegł do celi, uważając, by czasem nie wkroczyć w Lisie tornado.
Miał nadzieję, że Cynthia i Frederick wpadną na to zaklęcie, które najlepiej blokuje właśnie takie korytarze. Nie mieli dużo czasu, a było całkiem możliwe, że najsprawniejszy z nich, będzie musiał wrócić się i pomóc Garrettowi, Alexandrowi i Luno.
Gdy tylko znalazł się w środku, postarał się szybko pozbierać dziewczynę i wytłumaczyć jej krótkim: "Zakon Feniksa sponsoruje Ci wycieczkę!", że jest ratowana i nie powinna się ociągać.
Jednak tak. To znaczy, przynajmniej pierwsza opcja się sprawdziła. Kiedy tylko dotarli w pobliże celi Cressidy, zauważyli, że stoi obok niej piątka strażników. Zanim Brand pomyślał, jak się ich pozbyć, Fox już wziął sprawy w swoje ręce.
- Dość ekscentryczne. - skomentował, jednak nie miał czasu na belfrowanie. Chwycił różdżkę i pobiegł w stronę celi członkini zakonu.
Wtedy dobiegł go dźwięk alarmu.
- Chol... Szybko! Zablokujcie czymś korytarze! - zawołał do dwójki, którą zostawił z tyłu, wskazując strony, gdzie nie znajdowała się kratka kanalizacyjna i wbiegł do celi, uważając, by czasem nie wkroczyć w Lisie tornado.
Miał nadzieję, że Cynthia i Frederick wpadną na to zaklęcie, które najlepiej blokuje właśnie takie korytarze. Nie mieli dużo czasu, a było całkiem możliwe, że najsprawniejszy z nich, będzie musiał wrócić się i pomóc Garrettowi, Alexandrowi i Luno.
Gdy tylko znalazł się w środku, postarał się szybko pozbierać dziewczynę i wytłumaczyć jej krótkim: "Zakon Feniksa sponsoruje Ci wycieczkę!", że jest ratowana i nie powinna się ociągać.
Gość
Gość
The member 'Fridtjof Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Grupa I
Zaklęcie Alexa ponownie nie zadziałało, tym razem jednak nie spowodowało żadnego wybuchu. Garrettowi poszczęściło się nieco bardziej. Trwało to jednak dłużej niż powinno, strażnicy zdążyli pojawić się w korytarzu zanim czarodzieje otworzyli celę. Na szczęście bariera uniemożliwiła im zobaczenie intruzów. Tuż przed tym jak ją przekroczyli, mężczyźni zniknęli z korytarza.
Cela była ciasna, brudna i śmierdząca. Na środku znajdowała się brudna kratka, odpływ na odchody dość sporych rozmiarów. Kiedyś strażnicy lubili znęcać się nad więźniami zamykaniem ich w odpływie przywiązując do kraty, która uniemożliwiała wyjście z powrotem do celi. Na gołej ziemi, nawet bez koca, pod jedną ze ścian leżało coś. Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że to porusza się lekko, jakby oddychało. Jeszcze chwila oględzin pozwalała z lekką dozą niepewności stwierdzić, że to coś to człowiek. Ze strupem zakrzepłej krwi na połowie twarzy, z dłońmi zamienionymi w bezkształtne szpony zlepione ze sobą posoką i czymś, co trudno było rozpoznać. Alexander jako uzdrowiciel nie był nawet w stanie stwierdzić czy postać na pewno ma wszystkie kończyny.
- Kto? - Odezwała się postać słabym głosem. I tylko po nim można było rozpoznać tożsamość skatowanego człowieka. To była cela Luno Skeetera.
Za drzwiami strażnicy jednak się nie uspokoili. Do uszu Zakonników dochodziły głosy.
- Ktoś tu jest.
- Gdzie?
- Schowali się. Zamknąć wyjścia, sprawdzić wszystkie cele. Nikt stąd nie wyjdzie dopóki nie złapiemy włamywaczy.
Ktoś rzucił zaklęcie, którego inkantacja była jednak na tyle niewyraźna, by Zakonnicy nie mogli go dosłyszeć. Zamknęło ono jednak wszystkie drzwi w Tower. Jedynie różdżka, którą dokonano zamknięcia mogła je otworzyć. Garrett i Alexander usłyszeli jak nieopodal ktoś otwiera drzwi, zamyka je i otwiera kolejne, bliżej. Byli uwięzieni, ale znaleźli Luno.
|Na odpis macie 48 godzin.
Grupa II
Zaklęci Fredericka zadziałało wręcz wybornie. Uniosło strażników, którzy poobijali się o ściany i upadli ze stęknięciami bólu na podłogę. Nie wszyscy jednak zostali wyłączeni z walki. Trzy zaklęcia poleciały w plecy Fridtjofa. Jedno nie trafiło, dwa jednak zderzyły się zanim dotarły do czarodzieja. W efekcie czar, który go dosięgnął z pewnością nie istniał w żadnym spisie. Momentalnie uszy starszego mężczyzny zaczęły wydłużać się i pokrywać niebieskimi łuskami. Zaś zakończenie kręgosłupa, swędząc niemiłosiernie zaczęło wydłużać się w dość szybkim tempie przydając aurorowi piękny, pokryty żółtym pierzem ogon. Strażnicy zaś zaczęli pomału dochodzić do siebie. Jeden z trzech, który rzucał zaklęcie w pana Branda stracił przytomność, trzeci ponownie porwany przez wiatr poleciał gdzieś daleko, dwóch leżało nie dając oznak życia, jeden miał dziwnie przekrzywioną głowę, drugiemu wokół skroni, którą leżał na posadzce stworzyła się kałuża krwi. Jeden jednak wciąż pozostawał przytomny. Zdążył rzucić jeszcze zaklęcie, którym przyzywał posiłki. Strażnicy wiedzieli już, że do Tower włamało się więcej niż jedna osoba. Żeby nie widział drogi ucieczki najrozsądniej byłoby go unieszkodliwić, co nie powinno stanowić problemu. Ledwo zachowywał przytomność, samo nawet uderzenie w głowę powinno go jej pozbawić. Kwestią czasu jednak pozostało pojawienie się posiłków. Co gorsza, ze względu na intruzów, główna brama z pewnością była już zamknięta. Trzeba było uciekać, jednak inną drogą.
Cressida nie odpowiedziała na zapewnienia starszego aurora. Jej twarz zakryta była czarnym całunem, a oczy zamknięte. Po odkryciu można było zauważyć, że ciało nosiło znamiona długich i okrutnych tortur, którym dziewczyna nie podołała. Zmarła. Dlatego cela była otwarta, dlatego wokół kręcili się strażnicy. Czy Zakonnicy postanowią zabrać zwłoki przyjaciółki, czy może jednak zostawią je. W końcu już jej nie pomogą. Decyzję jednak musieli podejmować szybko.
|Na odpis macie 48 godzin.
Fridtjof, na przyszłość nie zakładaj, że zaklęcia przynoszą jakiś efekt przed odpisem MG. Równie dobrze tornado mogła dosięgnąć tylko trzech z pięciu strażników, którzy nie pozwoliliby nikomu przejść do celi. Co do przemian, będą postępować z czasem, obecnie nic ich nie powstrzyma.
Zaklęcie Alexa ponownie nie zadziałało, tym razem jednak nie spowodowało żadnego wybuchu. Garrettowi poszczęściło się nieco bardziej. Trwało to jednak dłużej niż powinno, strażnicy zdążyli pojawić się w korytarzu zanim czarodzieje otworzyli celę. Na szczęście bariera uniemożliwiła im zobaczenie intruzów. Tuż przed tym jak ją przekroczyli, mężczyźni zniknęli z korytarza.
Cela była ciasna, brudna i śmierdząca. Na środku znajdowała się brudna kratka, odpływ na odchody dość sporych rozmiarów. Kiedyś strażnicy lubili znęcać się nad więźniami zamykaniem ich w odpływie przywiązując do kraty, która uniemożliwiała wyjście z powrotem do celi. Na gołej ziemi, nawet bez koca, pod jedną ze ścian leżało coś. Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że to porusza się lekko, jakby oddychało. Jeszcze chwila oględzin pozwalała z lekką dozą niepewności stwierdzić, że to coś to człowiek. Ze strupem zakrzepłej krwi na połowie twarzy, z dłońmi zamienionymi w bezkształtne szpony zlepione ze sobą posoką i czymś, co trudno było rozpoznać. Alexander jako uzdrowiciel nie był nawet w stanie stwierdzić czy postać na pewno ma wszystkie kończyny.
- Kto? - Odezwała się postać słabym głosem. I tylko po nim można było rozpoznać tożsamość skatowanego człowieka. To była cela Luno Skeetera.
Za drzwiami strażnicy jednak się nie uspokoili. Do uszu Zakonników dochodziły głosy.
- Ktoś tu jest.
- Gdzie?
- Schowali się. Zamknąć wyjścia, sprawdzić wszystkie cele. Nikt stąd nie wyjdzie dopóki nie złapiemy włamywaczy.
Ktoś rzucił zaklęcie, którego inkantacja była jednak na tyle niewyraźna, by Zakonnicy nie mogli go dosłyszeć. Zamknęło ono jednak wszystkie drzwi w Tower. Jedynie różdżka, którą dokonano zamknięcia mogła je otworzyć. Garrett i Alexander usłyszeli jak nieopodal ktoś otwiera drzwi, zamyka je i otwiera kolejne, bliżej. Byli uwięzieni, ale znaleźli Luno.
|Na odpis macie 48 godzin.
Grupa II
Zaklęci Fredericka zadziałało wręcz wybornie. Uniosło strażników, którzy poobijali się o ściany i upadli ze stęknięciami bólu na podłogę. Nie wszyscy jednak zostali wyłączeni z walki. Trzy zaklęcia poleciały w plecy Fridtjofa. Jedno nie trafiło, dwa jednak zderzyły się zanim dotarły do czarodzieja. W efekcie czar, który go dosięgnął z pewnością nie istniał w żadnym spisie. Momentalnie uszy starszego mężczyzny zaczęły wydłużać się i pokrywać niebieskimi łuskami. Zaś zakończenie kręgosłupa, swędząc niemiłosiernie zaczęło wydłużać się w dość szybkim tempie przydając aurorowi piękny, pokryty żółtym pierzem ogon. Strażnicy zaś zaczęli pomału dochodzić do siebie. Jeden z trzech, który rzucał zaklęcie w pana Branda stracił przytomność, trzeci ponownie porwany przez wiatr poleciał gdzieś daleko, dwóch leżało nie dając oznak życia, jeden miał dziwnie przekrzywioną głowę, drugiemu wokół skroni, którą leżał na posadzce stworzyła się kałuża krwi. Jeden jednak wciąż pozostawał przytomny. Zdążył rzucić jeszcze zaklęcie, którym przyzywał posiłki. Strażnicy wiedzieli już, że do Tower włamało się więcej niż jedna osoba. Żeby nie widział drogi ucieczki najrozsądniej byłoby go unieszkodliwić, co nie powinno stanowić problemu. Ledwo zachowywał przytomność, samo nawet uderzenie w głowę powinno go jej pozbawić. Kwestią czasu jednak pozostało pojawienie się posiłków. Co gorsza, ze względu na intruzów, główna brama z pewnością była już zamknięta. Trzeba było uciekać, jednak inną drogą.
Cressida nie odpowiedziała na zapewnienia starszego aurora. Jej twarz zakryta była czarnym całunem, a oczy zamknięte. Po odkryciu można było zauważyć, że ciało nosiło znamiona długich i okrutnych tortur, którym dziewczyna nie podołała. Zmarła. Dlatego cela była otwarta, dlatego wokół kręcili się strażnicy. Czy Zakonnicy postanowią zabrać zwłoki przyjaciółki, czy może jednak zostawią je. W końcu już jej nie pomogą. Decyzję jednak musieli podejmować szybko.
|Na odpis macie 48 godzin.
Fridtjof, na przyszłość nie zakładaj, że zaklęcia przynoszą jakiś efekt przed odpisem MG. Równie dobrze tornado mogła dosięgnąć tylko trzech z pięciu strażników, którzy nie pozwoliliby nikomu przejść do celi. Co do przemian, będą postępować z czasem, obecnie nic ich nie powstrzyma.
Od momentu przekroczenia celi czuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody - albo inaczej, jakby wszedł do niemalże zamarzniętego jeziora i nie potrafił przyzwyczaić się do zalewających go fali chłodu. Oddychał płycej niż wcześniej, nie potrafiąc już nawet myśleć o tym, że wkoło gromadzą się tabuny strażników; osoba leżąca na podłodze prawie nie przypominała człowieka, a wyłącznie jego cień zlepiony zakrzepniętą posoką i bólem, cierpieniem, strachem.
Garrett przyspieszył kroku, wreszcie czując, że drżą mu ręce; nie pozwolił jednak panice opanować go całkowicie. Uklęknął koło Skeetera, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy, co okazało się nieco trudniejsze, niż pierwotnie mu się zdawało.
- Ćśś - wyszeptał, mając nadzieję, że jego słów nie usłyszą kręcący się policjanci. - To my. Zabieramy cię stąd.
Tylko którędy, skoro zaraz dopadną ich służby i zamkną w celi obok za włamanie do więzienia?
Pospiesznie rozglądał się po ścianach i odnalazł spojrzeniem dość sporą kratkę - taką, która wyglądała, jakby byli w stanie wszyscy się przez nią przecisnąć. Nie był pewien, dokąd prowadziła, nie miał pojęcia, czy nie popełnią zaraz katastrofalnego w skutkach błędów.
Ale czy mieli jakiekolwiek inne wyjście?
Popatrzył na Alexa, a potem wskazał głową zakratowany odpływ; nie mieli wielkiego wyboru, choć perspektywa babrania się w zawartości kanałów nie należała do najprzyjemniejszych. Szybko podszedł do kraty (akompaniował mu jeżący włosy na karku dźwięk otwierających się drzwi kolejnych celi) i chwilę się z nią mocował, a każda sekunda zdawała się dudnić mu w uszach.
- Weźmy go bliżej - mruknął cicho w stronę Selwyna, próbując stosunkowo bezboleśnie i delikatnie przesunąć Skeetera do tej przeklętej kratki. To się na pewno nie skończy dobrze. - Pójdę pierwszy - żeby złapać go na dole, żeby zbadać sytuację, żeby mieć nad wszystkim względną kontrolę. Wierzył, że nie musi mówić, że powinni się spieszyć.
A chwilę potem przeklinał już siarczyście w myślach i jednocześnie intensywnie wstrzymywał oddech, wślizgując się w kanał rozpościerający się za kratką. Szczerze mówiąc, nie wiedział już, czy wolałby, żeby lądowanie na dole okazało się miękkie czy twarde. Starał się o tym zbyt wiele nie myśleć.
Garrett przyspieszył kroku, wreszcie czując, że drżą mu ręce; nie pozwolił jednak panice opanować go całkowicie. Uklęknął koło Skeetera, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy, co okazało się nieco trudniejsze, niż pierwotnie mu się zdawało.
- Ćśś - wyszeptał, mając nadzieję, że jego słów nie usłyszą kręcący się policjanci. - To my. Zabieramy cię stąd.
Tylko którędy, skoro zaraz dopadną ich służby i zamkną w celi obok za włamanie do więzienia?
Pospiesznie rozglądał się po ścianach i odnalazł spojrzeniem dość sporą kratkę - taką, która wyglądała, jakby byli w stanie wszyscy się przez nią przecisnąć. Nie był pewien, dokąd prowadziła, nie miał pojęcia, czy nie popełnią zaraz katastrofalnego w skutkach błędów.
Ale czy mieli jakiekolwiek inne wyjście?
Popatrzył na Alexa, a potem wskazał głową zakratowany odpływ; nie mieli wielkiego wyboru, choć perspektywa babrania się w zawartości kanałów nie należała do najprzyjemniejszych. Szybko podszedł do kraty (akompaniował mu jeżący włosy na karku dźwięk otwierających się drzwi kolejnych celi) i chwilę się z nią mocował, a każda sekunda zdawała się dudnić mu w uszach.
- Weźmy go bliżej - mruknął cicho w stronę Selwyna, próbując stosunkowo bezboleśnie i delikatnie przesunąć Skeetera do tej przeklętej kratki. To się na pewno nie skończy dobrze. - Pójdę pierwszy - żeby złapać go na dole, żeby zbadać sytuację, żeby mieć nad wszystkim względną kontrolę. Wierzył, że nie musi mówić, że powinni się spieszyć.
A chwilę potem przeklinał już siarczyście w myślach i jednocześnie intensywnie wstrzymywał oddech, wślizgując się w kanał rozpościerający się za kratką. Szczerze mówiąc, nie wiedział już, czy wolałby, żeby lądowanie na dole okazało się miękkie czy twarde. Starał się o tym zbyt wiele nie myśleć.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
To był horror. Alexander po wejściu do celi nie wiedział, co właściwie ze sobą zrobić, jak już dojrzał bezkształtną masę pod ścianą. Luno był... nie było na to właściwie słów, by opisać stan tego człowieka. Żeby cokolwiek przy nim zrobić należało najpierw mieć światło, a dwa pod dostatkiem świeżej wody i - co może dziwić, przy umiejętności czarowania - antyseptyczne płyny, w których trzeba by Skeetera całego obmyć. Selwyn bał się w ogóle dotknąć zakonnika, jakby ten był jedynie kruchą, porcelanową skorupką, przez której pęknięcia próbowała umknąć dusza.
Alexander wątpił jeszcze w swój słuch, chociaż gdy usłyszał szept Garretta nabrał wiary, że jeszcze wiele rzeczy oprócz tego może skończyć się dobrze. Pomógł Garrettowi z jak najcichszym przeniesieniem współzakonnika do kratki, po czym z lekkim zmarszczeniem nosa (jak dobrze, że nie było to zbytnio widoczne, jako że stał tyłem do wszelkiego źródła światła) obserwował, jak rudzielec wkracza do tej Krainy Wszystkiego, Co Już Niepotrzebne. Co jak co, ale jednak Alexander był szlachcicem i nigdy wcześniej nie zmiżył się do takiego poziomu. Błoto, krzaki, smród ludzkich wnętrzności - owszem. Ale jeszcze nigdy nie taplał się w ludzkich fekaliach. Cóż, jak widać zawsze musi być ten pierwszy raz.
Jak najostrożniej opuścił skatowanego Skeetera prosto w ręce Weasleya, po czym sam zszedł do kanału. Używając swoich nienaturalnych gabarytów (jak je kiedyś nazwał Samael) wyciągnął rękę i po cichutku zamknął za nimi klapę.
- To w drogę - rzucił szeptem, łapiąc Skeetera za dolną połowę ciała i ruszając w to gówno i w tę ciemność za Garrym. Za nim to nawet w gówno może pójść. Bo w ogień przecież już dzisiaj poszedł.
Alexander wątpił jeszcze w swój słuch, chociaż gdy usłyszał szept Garretta nabrał wiary, że jeszcze wiele rzeczy oprócz tego może skończyć się dobrze. Pomógł Garrettowi z jak najcichszym przeniesieniem współzakonnika do kratki, po czym z lekkim zmarszczeniem nosa (jak dobrze, że nie było to zbytnio widoczne, jako że stał tyłem do wszelkiego źródła światła) obserwował, jak rudzielec wkracza do tej Krainy Wszystkiego, Co Już Niepotrzebne. Co jak co, ale jednak Alexander był szlachcicem i nigdy wcześniej nie zmiżył się do takiego poziomu. Błoto, krzaki, smród ludzkich wnętrzności - owszem. Ale jeszcze nigdy nie taplał się w ludzkich fekaliach. Cóż, jak widać zawsze musi być ten pierwszy raz.
Jak najostrożniej opuścił skatowanego Skeetera prosto w ręce Weasleya, po czym sam zszedł do kanału. Używając swoich nienaturalnych gabarytów (jak je kiedyś nazwał Samael) wyciągnął rękę i po cichutku zamknął za nimi klapę.
- To w drogę - rzucił szeptem, łapiąc Skeetera za dolną połowę ciała i ruszając w to gówno i w tę ciemność za Garrym. Za nim to nawet w gówno może pójść. Bo w ogień przecież już dzisiaj poszedł.
| tak na szybko
Ciężko było mi się poruszać, szczególnie kiedy kolejne zaklęcie zakończyło się niepowodzeniem. Martwiły mnie rany Fredericka, choć pewnie martwiłoby mnie każde zadraśnięcie na skórze kogoś, na kim mi zależało. Byłam zapewne przewrażliwiona. Fox trafi już wkrótce do Munga i wszystko będzie z nim w porządku. Wyjdzie cały, zdrowy i starannie wyleczony.
– Bombarda Maxima! – rzuciłam zaklęcie – zaraz po zaleceniach pana Branda – w kierunku sufitu kilka kroków za plecami przytomnego strażnika. Miałam nadzieję, że zwali go z nóg jakiś zagubiony odłamek albo że któryś z panów zajmie się nim, nim ten okaże agresję w naszym kierunku, szczególnie moim. Etyka zawodowa nie pozwalała mi go uszkodzić w jakiś trwalszy sposób, dlatego też nie chciałam go przysypać upadającym sufitem, o ile zaklęcie się powiedzie, ale odciąć drogę jego kolegom z pracy do nas.
– Frederick? – zapytałam i obejrzałam się by zobaczyć, co ten kombinuje. Może potrzebował pomocy, a może zajmie się tym panem strażnikiem… Może jednak sama powinnam była się nim zająć?
Ciężko było mi się poruszać, szczególnie kiedy kolejne zaklęcie zakończyło się niepowodzeniem. Martwiły mnie rany Fredericka, choć pewnie martwiłoby mnie każde zadraśnięcie na skórze kogoś, na kim mi zależało. Byłam zapewne przewrażliwiona. Fox trafi już wkrótce do Munga i wszystko będzie z nim w porządku. Wyjdzie cały, zdrowy i starannie wyleczony.
– Bombarda Maxima! – rzuciłam zaklęcie – zaraz po zaleceniach pana Branda – w kierunku sufitu kilka kroków za plecami przytomnego strażnika. Miałam nadzieję, że zwali go z nóg jakiś zagubiony odłamek albo że któryś z panów zajmie się nim, nim ten okaże agresję w naszym kierunku, szczególnie moim. Etyka zawodowa nie pozwalała mi go uszkodzić w jakiś trwalszy sposób, dlatego też nie chciałam go przysypać upadającym sufitem, o ile zaklęcie się powiedzie, ale odciąć drogę jego kolegom z pracy do nas.
– Frederick? – zapytałam i obejrzałam się by zobaczyć, co ten kombinuje. Może potrzebował pomocy, a może zajmie się tym panem strażnikiem… Może jednak sama powinnam była się nim zająć?
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Post uzupełniający
Grupa II
Zaklęcie Cynthii uderzyło w sufit. Ten jednak okazał się odporny na wybuchy. Czar jednak odbił się i poleciał prosto w strażnika ostatecznie go unieszkodliwiając. Mężczyzna oddychał, ale nie stanowił już żadnego zagrożenia.
Grupa II
Zaklęcie Cynthii uderzyło w sufit. Ten jednak okazał się odporny na wybuchy. Czar jednak odbił się i poleciał prosto w strażnika ostatecznie go unieszkodliwiając. Mężczyzna oddychał, ale nie stanowił już żadnego zagrożenia.
Widok dziwacznie rozrzuconych ciał nieprzytomnych strażników nie napawał mnie dumą – byli przecież tylko ludźmi wykonującymi swoją pracę. Pionkami na szachownicy, których nikt nie żałował – poza mną.
Do czasu, aż znalazłem się w celi.
Słowa Fridtfjorda rozbrzmiały bezdźwięcznie gdzieś z tyłu głowy, kiedy na moment zapadłem w letarg, jakby zahipnotyzowany widokiem postaci okrytej całunem. Nie wiem, czy czas nagle zaczął płynąć wolniej, czy może zupełnie się zatrzymał, i czy stałem tak długie godziny, czy może ułamki sekund, zanim uklęknąłem obok kobiecej sylwetki, zsuwając nakrycie skrywające twarz.
Niewidzialne ostrze przekuło moje serce, zadając ból nieporównywalnie silniejszy, niż obrażenia odniesione w wyniku nieudanego zaklęcia.
Pomimo siniaków, strupów, zadrapań, zaschniętej krwi, otarć, bruzd i wszelkich innych śladów okrucieństwa, które zniekształciły nieme oblicze utajone pod ciemnym materiałem, miałem wrażenie, że przyglądałem się najśliczniejszej dziewczynie o łobuzerskich rysach. Miała szelmowsko zadarty nos i pełne usta nabiegłe krwią. Gdzieś zgubiła kawałek ucha. Może przydarzył się jej wypadek podobny mojemu? Znałem tylko jej imię. Nie wiedziałem skąd przyszła i dokąd zmierzała, nie znałem jej gustu muzycznego, ani ulubionej potrawy. Nie miałem pojęcia, czym się zajmowała, ani czy dokarmiała bezpańskie koty. Nie wiedziałem nawet, jakiego koloru były jej oczy. I choć od rozwikłania tej tajemnicy oddzielała mnie jedynie cienka warstwa skóry, nie miałbym odwagi w nie spojrzeć.
Zawiodłem.
- Cressida. - Wypowiedziałem jej imię, choć nie było to w stanie przywrócić jej życia. Spóźniliśmy się. Dotknąłem jej smukłych, wysmaganych dłoni. Były zimne jak lód.
Uodporniłem się na widok trupów. Na śmierć współtowarzyszy. Ludzie wokół mnie po prostu rozpływali się w eterze, zacząłem uznawać to za całkiem normalne. A jednak widok skatowanej dziewczyny leżącej w pustej celi spustoszył mój organizm.
Nie myślałem już o tym, jaką krzywdę wyrządziło strażnikom moje zaklęcie. Złość, smutek, gorycz, agresja – tysiące negatywnych emocji zaczęło pulsować mi we krwi, pozbawiając mnie litości. Jak okrutni musieli być ludzie, którzy dopuścili się tak haniebnego czynu? Jak wypaczonym trzeba było się urodzić, by skrzywdzić tak piękne stworzenie? W imię czego? Ile jeszcze osób trzymanych w celach czekał podobny los? Ile niewinnych istnień oddało w labiryntach więzienia swoje ostatnie tchnienie?
Nie było żadnych słów na zamazanie winy oprawców.
- Zabierzmy ją. Jesteśmy jej to dłużni.
Nie zdążyłem cię poznać, Cressido. Nie pozwolę ci jednak zostać tu samej, bezbronnej, zdanej na łaskę, która nie nadejdzie. Nie zasługujesz na to, by w zapomnieniu zgnić w więziennej celi.
Rozejrzałem się, zatrzymując spojrzenie na naszej jedynej drodze ucieczki. Kanalizacja. Stanąłem nad klapą znajdującą się przy wejściu do celi, szarpiąc się z nią bezskutecznie.
- Fridtfjord, potrzebuję twojej pomocy. - Dopiero teraz zauważyłem przedziwne zmiany w wyglądzie aurora. Gdybym zobaczył go takim kilka minut temu, zapewne zostałby zbombardowany gradem żartobliwych komentarzy. Ale śmiech w tej celi był martwy, tak samo jak Cressida. Znajdując siłę w gniewie, który wypełniał każdą komórkę mojego organizmu, po chwili walki z kawałkiem zardzewiałego metalu, we dwójkę udało się nam odblokować przejście. Teraz musieliśmy tylko magicznie wyparować z Tower.
- Murusio – wycelowałem jeszcze różdżką w ścianę znajdującą się przed nieprzytomnymi strażnikami, licząc na to, że bariera choć na chwilę spowolni posiłki, które niewątpliwie nadciągały, po czym pochyliłem się nad dziewczyną, ostrożnie unosząc jej wątłe ciało, jakby w obawie, że mógłbym wyrządzić jej krzywdę. Była leciutka. - Spływajmy stąd. - Mówię do pozostałych, a tymczasem w mojej głowie zaczynają rodzić się wątpliwości co do słuszności podejmowanych działań. A może powinniśmy pomóc Garretowi i Alexowi? Co jeśli zostali schwytani? Co jeśli podzielą los Cressidy?
Zakląłem soczyście pod nosem.
Chciałem przecież uratować wszystkich. Cynthię. Fridtfjorda. Ale też Alexa. Garreta. I Luno. Musiałem jednak zabrać stąd Cressidę. Kto zasługiwał na więcej uwagi? Żywi czy martwi?
Nie znałem dobrej odpowiedzi.
Do czasu, aż znalazłem się w celi.
Słowa Fridtfjorda rozbrzmiały bezdźwięcznie gdzieś z tyłu głowy, kiedy na moment zapadłem w letarg, jakby zahipnotyzowany widokiem postaci okrytej całunem. Nie wiem, czy czas nagle zaczął płynąć wolniej, czy może zupełnie się zatrzymał, i czy stałem tak długie godziny, czy może ułamki sekund, zanim uklęknąłem obok kobiecej sylwetki, zsuwając nakrycie skrywające twarz.
Niewidzialne ostrze przekuło moje serce, zadając ból nieporównywalnie silniejszy, niż obrażenia odniesione w wyniku nieudanego zaklęcia.
Pomimo siniaków, strupów, zadrapań, zaschniętej krwi, otarć, bruzd i wszelkich innych śladów okrucieństwa, które zniekształciły nieme oblicze utajone pod ciemnym materiałem, miałem wrażenie, że przyglądałem się najśliczniejszej dziewczynie o łobuzerskich rysach. Miała szelmowsko zadarty nos i pełne usta nabiegłe krwią. Gdzieś zgubiła kawałek ucha. Może przydarzył się jej wypadek podobny mojemu? Znałem tylko jej imię. Nie wiedziałem skąd przyszła i dokąd zmierzała, nie znałem jej gustu muzycznego, ani ulubionej potrawy. Nie miałem pojęcia, czym się zajmowała, ani czy dokarmiała bezpańskie koty. Nie wiedziałem nawet, jakiego koloru były jej oczy. I choć od rozwikłania tej tajemnicy oddzielała mnie jedynie cienka warstwa skóry, nie miałbym odwagi w nie spojrzeć.
Zawiodłem.
- Cressida. - Wypowiedziałem jej imię, choć nie było to w stanie przywrócić jej życia. Spóźniliśmy się. Dotknąłem jej smukłych, wysmaganych dłoni. Były zimne jak lód.
Uodporniłem się na widok trupów. Na śmierć współtowarzyszy. Ludzie wokół mnie po prostu rozpływali się w eterze, zacząłem uznawać to za całkiem normalne. A jednak widok skatowanej dziewczyny leżącej w pustej celi spustoszył mój organizm.
Nie myślałem już o tym, jaką krzywdę wyrządziło strażnikom moje zaklęcie. Złość, smutek, gorycz, agresja – tysiące negatywnych emocji zaczęło pulsować mi we krwi, pozbawiając mnie litości. Jak okrutni musieli być ludzie, którzy dopuścili się tak haniebnego czynu? Jak wypaczonym trzeba było się urodzić, by skrzywdzić tak piękne stworzenie? W imię czego? Ile jeszcze osób trzymanych w celach czekał podobny los? Ile niewinnych istnień oddało w labiryntach więzienia swoje ostatnie tchnienie?
Nie było żadnych słów na zamazanie winy oprawców.
- Zabierzmy ją. Jesteśmy jej to dłużni.
Nie zdążyłem cię poznać, Cressido. Nie pozwolę ci jednak zostać tu samej, bezbronnej, zdanej na łaskę, która nie nadejdzie. Nie zasługujesz na to, by w zapomnieniu zgnić w więziennej celi.
Rozejrzałem się, zatrzymując spojrzenie na naszej jedynej drodze ucieczki. Kanalizacja. Stanąłem nad klapą znajdującą się przy wejściu do celi, szarpiąc się z nią bezskutecznie.
- Fridtfjord, potrzebuję twojej pomocy. - Dopiero teraz zauważyłem przedziwne zmiany w wyglądzie aurora. Gdybym zobaczył go takim kilka minut temu, zapewne zostałby zbombardowany gradem żartobliwych komentarzy. Ale śmiech w tej celi był martwy, tak samo jak Cressida. Znajdując siłę w gniewie, który wypełniał każdą komórkę mojego organizmu, po chwili walki z kawałkiem zardzewiałego metalu, we dwójkę udało się nam odblokować przejście. Teraz musieliśmy tylko magicznie wyparować z Tower.
- Murusio – wycelowałem jeszcze różdżką w ścianę znajdującą się przed nieprzytomnymi strażnikami, licząc na to, że bariera choć na chwilę spowolni posiłki, które niewątpliwie nadciągały, po czym pochyliłem się nad dziewczyną, ostrożnie unosząc jej wątłe ciało, jakby w obawie, że mógłbym wyrządzić jej krzywdę. Była leciutka. - Spływajmy stąd. - Mówię do pozostałych, a tymczasem w mojej głowie zaczynają rodzić się wątpliwości co do słuszności podejmowanych działań. A może powinniśmy pomóc Garretowi i Alexowi? Co jeśli zostali schwytani? Co jeśli podzielą los Cressidy?
Zakląłem soczyście pod nosem.
Chciałem przecież uratować wszystkich. Cynthię. Fridtfjorda. Ale też Alexa. Garreta. I Luno. Musiałem jednak zabrać stąd Cressidę. Kto zasługiwał na więcej uwagi? Żywi czy martwi?
Nie znałem dobrej odpowiedzi.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Po pierwsze przepraszam MG za poprzedniego posta! Był pisany na szybko i mnie poniosło jak widać... Zresztą ten też jest na szybko, bo się spóźniłem, za co też przepraszam!!!
Dostał zaklęciem, ale był zbyt zajęty tym całym ratowaniem Cressidy, by poczuć jego efekty od razu. Dopiero, kiedy zorientował się, że dziewczyna nie żyła, a obok niego znalazł się Frederick, Frid poczuł ból kości ogonowej. Jego uszy również wydały mu się dziwnie wydłużone, więc powędrował do nich dłonią. Łuski? Nie wiedział jakie zaklęcie go dosięgnęło i nie miał czasu się teraz tym zajmować. Nie trzeba było czuć się tak pewnie...
Nagle Fred się do niego odezwał. Brand musiał przerwać swoje przemyślenia, które z zewnątrz wyglądały właściwie, jakby przejmował się śmiercią dziewczyny. Jakże mógł się tym tak bardzo przejmować? Nie znał jej przecież ani trochę, a w jego zawodzie śmierć nie była niczym niespotykanym. Faktycznie, było to smutne. Nie - bardziej oburzające niż smutne. To był początek nieuniknionej wojny. Musiał być.
W każdym razie, Brand pomógł Fredowi z włazem, a także ciałem i zawołał Cynthię. Musieli jak najszybciej wydostać się z Tower i... Ktoś musiałby wrócić, by zobaczyć co z Garrettem i Alexandrem. Tylko kto był w najlepszej formie by to zrobić? Ledwo chodząca Cynthia, dziurawy Frederick czy powoli zamieniający się w coś jaszczurkowatego Fridtjof? No pięknie.
Dostał zaklęciem, ale był zbyt zajęty tym całym ratowaniem Cressidy, by poczuć jego efekty od razu. Dopiero, kiedy zorientował się, że dziewczyna nie żyła, a obok niego znalazł się Frederick, Frid poczuł ból kości ogonowej. Jego uszy również wydały mu się dziwnie wydłużone, więc powędrował do nich dłonią. Łuski? Nie wiedział jakie zaklęcie go dosięgnęło i nie miał czasu się teraz tym zajmować. Nie trzeba było czuć się tak pewnie...
Nagle Fred się do niego odezwał. Brand musiał przerwać swoje przemyślenia, które z zewnątrz wyglądały właściwie, jakby przejmował się śmiercią dziewczyny. Jakże mógł się tym tak bardzo przejmować? Nie znał jej przecież ani trochę, a w jego zawodzie śmierć nie była niczym niespotykanym. Faktycznie, było to smutne. Nie - bardziej oburzające niż smutne. To był początek nieuniknionej wojny. Musiał być.
W każdym razie, Brand pomógł Fredowi z włazem, a także ciałem i zawołał Cynthię. Musieli jak najszybciej wydostać się z Tower i... Ktoś musiałby wrócić, by zobaczyć co z Garrettem i Alexandrem. Tylko kto był w najlepszej formie by to zrobić? Ledwo chodząca Cynthia, dziurawy Frederick czy powoli zamieniający się w coś jaszczurkowatego Fridtjof? No pięknie.
Gość
Gość
The member 'Fridtjof Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź