Opuszczone muzeum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38, 2
'k100' : 38, 2
Jedno z zaklęć powaliło strażnika - drugie zostało odparte. To jednak nie było tak niepokojące Coś po drodze poszło nie tak, jak powinno. Mięśnie ciała Skamandera zesztywniały, stały się powolne, a wprawianie ich w ruch kosztowało go nie mało wysiłku. Jednocześnie auror dostrzegł, że języki fantomowego płomienia wypuszczonego z fiolki wzniosły się ponad utworzony mur przegryzając się przez szczelinę pod sufitem w ich stronę. Trop pod sufitem okazał się wyższy niż przypuszczał. Szczęśliwie jednak utworzony mór zdawał się wstrzymać ekspansję uwolnionej magii zmuszając ją do wspięcia i ześlizgnięcia się z powierzchni stworzonej ściany. Nie wiedział, czy to skróci zasięg uwolnionego zaklęcia dlatego lepiej było natychmiast się wycofać. Nie był to jedyny powód - w powietrzu, pod sklepieniem korytarza zamigotały dwie szklane fiolki. Skamander zacisnął szczękę, twarz wykrzywiła się w niemym warknięciu. Nie zdąży, z tymi ruchami i wtedy Clearwater zdawała się czytać w jego myślach - Z pod sufitu, dwie fiolki! Łap! - rzucił czując jak kobieta przetacza swoją drobną sylwetkę po jego grzbiecie, kiedy to zamienili się pozycjami. Czuł, że nie mógł zmusić ciało do pośpiechu, lecz mimo wszystko stawiał kroki w stronę pomieszczeń z celami oddalając się od korytarza pochłanianego przez płomienie by wyjść poza ich zasięg. Wzniósł różdżkę w stronę trójki strażników, Jeden stał, celując chwilę wcześniej w Maeve, dwaj pozostali byli powaleni, lecz nie miało to najpewniej trwać długo - Aeris! - wypowiedział celując w stojącego od strony cel czarodzieja miał jednak zamiar skierować strumień uroku tak, by zmusić i pozostałą gramolącą się na równe nogo dwójkę do obrony, bardziej niż ataku.
Widział, że czarodzieje zza drugiej strony barykady już się zaczynali przegrupowywać. Domyślał się, że choć część z nich najpewniej będzie próbowała się przedrzeć przez mór, tak jednak druga ich część być może próbowała w tym momencie przejść przez dziedziniec i dostać się do nich od drugiej strony korytarza. Płomienie, jak i droga do pokonania były jakimś plusem. Ciągle mieli miejsce na działanie. Mieli go jednak wyjątkowo mało, a z każdą sekundą scena na której odstawiali spektakl sypała się pod naciskiem ich stóp. Fox musiał się uwinąć, a oni musieli wytrzymać. Nie było w obecnej chwili innego rozwiązania.
Widział, że czarodzieje zza drugiej strony barykady już się zaczynali przegrupowywać. Domyślał się, że choć część z nich najpewniej będzie próbowała się przedrzeć przez mór, tak jednak druga ich część być może próbowała w tym momencie przejść przez dziedziniec i dostać się do nich od drugiej strony korytarza. Płomienie, jak i droga do pokonania były jakimś plusem. Ciągle mieli miejsce na działanie. Mieli go jednak wyjątkowo mało, a z każdą sekundą scena na której odstawiali spektakl sypała się pod naciskiem ich stóp. Fox musiał się uwinąć, a oni musieli wytrzymać. Nie było w obecnej chwili innego rozwiązania.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 5, 3, 3, 8, 3, 3, 4, 4
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 5, 3, 3, 8, 3, 3, 4, 4
Post uzupełniający dla Fredericka - kolejka toczy się dalej.
Frederick wykorzystał chwilę na rozejrzenie się po pomieszczeniu, jednak z miejsca, w którym stał, trudno było dostrzec więcej, niż to, co już widział: metalowe szuflady pozostawały zamknięte, ich zawartość - nieznana, a metalowe fronty były gładkie, pozbawione zdobień czy znaków, które mogłyby wskazywać na ich przeznaczenie. Jedynym, co zwracało uwagę, były tabliczki - aurorowi wydawało się, że na tej najbliższej widniały dwie kolejne litery alfabetu: G - H, lecz czy użyto ich do skatalogowania nazwisk, adresów, zbrodni, czy jeszcze czegoś innego - trudno było stwierdzić. Magiczna kula, której przyjrzał się Frederick, poza okrągłym otworem, zdawała się nie mieć słabych punktów - auror, nawet stojąc w pewnym oddaleniu, wyczuwał od niej jednak jakąś energię, wibrującą i silną, mogącą wywołać luźne skojarzenie ze źródłami anomalii, choć nie do końca - bo bariera, za którą schowane były różdżki, z całą pewnością nie była utkana z czarnej magii.
Gdy Frederick wypowiedział inkantację odganiającą bogina, początkowo nie stało się nic - różdżka jedynie słabo, jakby ostrzegawczo zadrżała pod jego palcami - po czym ciało chłopca, do tej pory bezwładne, zsunęło się z krzesła, upadając na posadzkę. Błysnęło, w górę uniosła się stróżka dymu - po czym ubranie, które miał na sobie chłopiec zniknęło, zastąpione jedynie parą szortów w kolorowe kwiaty, wewnątrz rozgrywającej się właśnie sceny wyglądających wyjątkowo groteskowo. Gdy jednak ciało odwróciło się, żeby przewrócić się na brzuch i unieść głowę, nie miało twarzy Alexandra; na Fredericka spoglądały puste, martwe oczy Oscara. Chłopiec był nienaturalnie blady, jego obnażona klatka piersiowa wręcz sina, pokryta krwawymi sińcami; w jego skroni ziała rana, z skrzepnięta krew skleiła część włosów i zastygła na policzku. Źrenice miał rozszerzone, patrzyły jednak bez rozpoznania i bez zrozumienia, chłopiec wyglądał po prostu martwo - w jakiś sposób zaczął jednak sunąć w stronę aurora, pociągając się na chudych ramionach, czołgając, centymetr po centymetrze, nie odnajdując oparcia w bosych stopach.
Frederick wykorzystał chwilę na rozejrzenie się po pomieszczeniu, jednak z miejsca, w którym stał, trudno było dostrzec więcej, niż to, co już widział: metalowe szuflady pozostawały zamknięte, ich zawartość - nieznana, a metalowe fronty były gładkie, pozbawione zdobień czy znaków, które mogłyby wskazywać na ich przeznaczenie. Jedynym, co zwracało uwagę, były tabliczki - aurorowi wydawało się, że na tej najbliższej widniały dwie kolejne litery alfabetu: G - H, lecz czy użyto ich do skatalogowania nazwisk, adresów, zbrodni, czy jeszcze czegoś innego - trudno było stwierdzić. Magiczna kula, której przyjrzał się Frederick, poza okrągłym otworem, zdawała się nie mieć słabych punktów - auror, nawet stojąc w pewnym oddaleniu, wyczuwał od niej jednak jakąś energię, wibrującą i silną, mogącą wywołać luźne skojarzenie ze źródłami anomalii, choć nie do końca - bo bariera, za którą schowane były różdżki, z całą pewnością nie była utkana z czarnej magii.
Gdy Frederick wypowiedział inkantację odganiającą bogina, początkowo nie stało się nic - różdżka jedynie słabo, jakby ostrzegawczo zadrżała pod jego palcami - po czym ciało chłopca, do tej pory bezwładne, zsunęło się z krzesła, upadając na posadzkę. Błysnęło, w górę uniosła się stróżka dymu - po czym ubranie, które miał na sobie chłopiec zniknęło, zastąpione jedynie parą szortów w kolorowe kwiaty, wewnątrz rozgrywającej się właśnie sceny wyglądających wyjątkowo groteskowo. Gdy jednak ciało odwróciło się, żeby przewrócić się na brzuch i unieść głowę, nie miało twarzy Alexandra; na Fredericka spoglądały puste, martwe oczy Oscara. Chłopiec był nienaturalnie blady, jego obnażona klatka piersiowa wręcz sina, pokryta krwawymi sińcami; w jego skroni ziała rana, z skrzepnięta krew skleiła część włosów i zastygła na policzku. Źrenice miał rozszerzone, patrzyły jednak bez rozpoznania i bez zrozumienia, chłopiec wyglądał po prostu martwo - w jakiś sposób zaczął jednak sunąć w stronę aurora, pociągając się na chudych ramionach, czołgając, centymetr po centymetrze, nie odnajdując oparcia w bosych stopach.
Wyglądało na to, że stres działał na nią - na nich - mobilizująco. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, tym bardziej nie współpracowała ze Skamanderem, i to tym samym Skamanderem, którego nazwisko kojarzyło jej się głównie z tragedią Stonehenge, mimo to porozumieli się niemalże bez słów. - Mico - odezwała się znowu, mając nadzieję, że podtrzyma przyśpieszenie ruchów. Działo się zbyt wiele, by mogła z niego zrezygnować.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
To był bogin. W chwili, w której na ciele chłopca pojawiły się szorty, wiedziałem już, że to nie on. I choć ruszył w moim kierunku, w głowie nadal starałem się wizualizować sobie Selwyna, nie własnego syna. Fizycznie nie był w stanie mnie zaatakować - odciągał jedynie od tego, co ważne. Bystre oko nie wyłapało żadnych szczegółów, które mogłyby okazać się pomocne, rozproszony obecnością bogina nie byłem w stanie się skupić wystarczająco. Musiałem więc improwizować. Tak, aby nie zniszczyć tańczących w bańce różdżek - i również tak, aby wyłowić je jak najszybciej. Żadne zaklęcie przerywające czy zakłócające działanie magii nie wchodziło w grę. Pomieszczenie było zbyt małe, mogłem narazić Maeve i Thony'ego. - Mico - ponownie chciałem przyspieszyć własne ciało. Czasu miałem za mało, potrzebowałem więc szybszych ruchów - tak jak teraz. Następnie koniec różdżki skierowałem na kulę. - Reducto! - Wyinkantowałem, chcąc rozbić barierę.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54, 87
'k100' : 54, 87
Anthony i Maeve, którzy zdecydowali się pozostać na korytarzu, robili wszystko, by powstrzymać napierających z obu stron strażników – ale musieli zdawać sobie sprawę z tego, że byli otoczeni, oraz że samotnie nie byli w stanie utrzymać tego prowizorycznego fortu długo. Fiolki eliksiru mknęły w ich stronę, jednak wiedźmia strażniczka – obróciwszy się błyskawicznie w stronę muru – skutecznie posłała dwa przywołujące zaklęcia, sprawiając, że szklane naczynia zmieniły tor ruchu, posłusznie lecąc ku niej; mogła je bez trudu złapać w wolną dłoń, drugą rzucając celne everte stati w stronę stojącego przy drzwiach strażnika, mężczyzna jednak zareagował błyskawicznie, wnosząc przed sobą tarczę. Wycelował koniec różdżki w stronę Maeve. – Expelliarmus! – krzyknął, lśniąca na czerwono wiązka czaru odbiła jednak zbyt mocno w lewo; sojuszniczka Zakonu Feniksa mogła być pewna, że nie trafi. W tym samym czasie Anthony, przesunąwszy się nieco w stronę załamania korytarza, skierował różdżkę ku strażnikom; podmuch wiatru skutecznie przewrócił dwóch – tego wciąż stojącego oraz jednego, który dopiero próbował podnieść się z posadzki; mimo że obaj unieśli różdżki, ich obrona rozbiła się w puch, a oni odlecieli do tyłu, upadając na posadzkę. Trzeci jednak uniósł różdżkę w stronę aurora. – Expelliarmus! – wypowiedział; promień pomknął w stronie Anthony’ego, tym razem – celny.
W tym samym czasie Frederick, wciąż znajdując się samotnie w siedzibie dawnego Biura Aurorów, zdecydował się na krok wyjątkowo ryzykowny – i prawdopodobnie niezbyt przemyślany. Pomimo tego, że nawet z odległości wyczuwał niestabilne pulsowanie magii, którymi otoczone były różdżki, skierował koniec własnej w stronę bariery. Gdy wypowiedział inkantację, drewno pod jego palcami zadrżało ostrzegawczo, było już jednak za późno – wiązka silnego zaklęcia niszczącego przecięła ze świstem powietrze, przeleciała przez pokój i uderzyła w cel.
Rozbłysk światła oraz huk, który mu towarzyszył, był tak potężny, że w pierwszej chwili Frederick nie zarejestrował niczego więcej: jasność wdarła mu się do oczu, całkowicie go oślepiając, a wybuch go ogłuszył; natężenie bodźców z kolei sprawiło, że nawet pomimo przyspieszonych ruchów, auror nie był w stanie zareagować na czas, w żaden sposób nie mogąc uchronić się przed gwałtowną falą energii, która w niego uderzyła, rzucając jego ciałem jak bezwładną, szmacianą lalką. Ostatnim, co zapamiętał, był upadek – i coś ciężkiego, co uderzyło go w skroń, pozbawiając przytomności.
Anthony i Maeve, znajdujący się na zewnątrz, nie mogli wiedzieć, co właściwie się stało – ale doskonale słyszeli huk, którzy zdawał się wstrząsnąć całą konstrukcją więzienia, swoje źródło z pewnością mając w pomieszczeniu, do którego niedługo wcześniej wszedł Frederick. Ściany zadrżały wokół nich, a ułamek sekundy później ta przylegająca do dawnego Biura Aurorów zwyczajnie się rozpadła – jakby popchnięta niewidzialną siłą. Odrzucone cegły i kamienne odłamki z niebywałą szybkością przeleciały przez korytarz, kilka z nich uderzyło w Zakonników – w tym samym momencie, w którym dotarły do nich płomienie z rozbitej fiolki, wywołując potężny ból, zdający się trawić ich skórę i mięśnie, uniemożliwiając koncentrację; rzucone już wiązki zaklęć rozbiły się o ściany i fragmenty sypiącego się stropu, a cała przestrzeń wypełniła się pyłem – duszącym, sprawiającym, że zaczerpnięcie oddechu było niezwykle trudne. Gdzieś ponad głowami Anthony’ego i Maeve rozległ się trzask – a w następnej sekundzie część sufitu zapadła się, grzebiąc ich i otaczających ich strażników, pogrążając ich w ciemności.
Anthony ocknął się jako pierwszy, czy raczej – został ocucony, gdy coś zimnego i mokrego chlusnęło mu w twarz. Poczuł szarpnięcie, kiedy czyjeś dłonie zacisnęły się na fragmencie jego szaty, ciągnąc go w górę, tak, że znalazł się na kolanach. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale nie mogło być to więcej niż kilka minut – choć pożar wydawał się opanowany, część pyłu z eksplozji jeszcze nie opadła, unosząc się w powietrzu w postaci rzadkiej mgły. Auror na całym ciele czuł ból, ogniskujący głównie na wysokości żeber, gdzie przez szaty przesiąkła krew. W uszach mu dzwoniło, kręciło mu się w głowie; w dłoni nie miał różdżki – choć dostrzegł ją kątem oka, wystającą spod gruzowiska, jakieś dwa metry na prawo od niego. Póki co nie był jednak w stanie po nią sięgnąć – bo gdy uniósł głowę, zobaczył, że został podciągnięty na kolana przez ubranego w pokryte pyłem ubranie strażnika, a co najmniej sześciu kolejnych stało kilka metrów od niego, z różdżkami skierowanymi w jego kierunku. Kolejny mężczyzna podnosił właśnie z ziemi wciąż przemienioną Maeve. – Balneo – wypowiedział, kierując w nią różdżkę – i w tym samym momencie strumień wody chlusnął w twarz wiedźmiej strażniczki, w sposób raczej nieprzyjemny przywracając ją do przytomności. Maeve, podobnie jak Anthony, została dźwignięta na kolana, tuż obok niego; po jej twarzy spływała krew, sącząc się dosyć obficie z rany na skroni, a lewe ramię zwisało bezwładnie; jeśli spróbowała nim poruszyć, czuła potężny ból, promieniujący od okolic łopatki. Ona również nie miała w ręce różdżki, choć wciąż ściskała w niej dwie złapane fiolki – to, że się nie rozbiły, mogło zakrawać na cud. Żadne z nich nie widziało nigdzie śladu po Fredericku, za to dostrzegli sylwetkę, która pojawiła się przed nimi, wychodząc zza rzędu stojących w gotowości strażników – choć tylko Anthony rozpoznał w mężczyźnie naczelnika więzienia. W przeciwieństwie do pozostałych, wyglądał nienagannie, jakby dopiero co tu dotarł; szary pył zdążył pokryć jedynie dół jego szaty, czarnej, eleganckiej. W dłoniach trzymał melonik, którym obracał niby od niechcenia. – Zapytam tylko raz – powiedział, unosząc spojrzenie najpierw na Anthony’ego, później na Maeve. Jego głos brzmiał stanowczo, zdawał się nie nosić śladów zdenerwowania, choć te mogły być dostrzeżone w nieznacznej nerwowości ruchów dłoni, obracających powoli melonik. – Ilu was tu weszło i gdzie jest w tej chwili reszta waszych przyjaciół? Oczywiście nie mam na myśli tych, którzy nieudolnie próbują udawać, że szukają Tonks w Białej Wieży.
Frederick ocknął się w ciemności – czując ból całego ciała. Czy może: prawie całego, bo jeśli spróbował się poruszyć, zorientował się, że jego lewa noga na wysokości kolana została przygnieciona czymś ciężkim, uwięziona pomiędzy kawałem metalu (prawdopodobnie stanowiącym część jednego z regałów) oraz posadzką. Część powyżej kolana promieniowała bólem, ostrym, przeszywającym, pulsującym; poniżej nie czuł niczego, nie był w stanie też dostrzec przygniecionej części kończyny – widok zasłaniał mu metal, pokryty czymś mokrym i ciemnym. Na swoje szczęście, w dłoni wciąż ściskał różdżkę, choć nie miał pojęcia, gdzie ani kiedy się znajdował: w uszach mu dzwoniło, oddychanie utrudniał unoszący się w powietrzu był, światło blokowało gruzowisko, spomiędzy którego docierały do niego jakieś głosy – ale nie był w stanie rozróżnić konkretnych słów. Czuł mdłości, żółć podchodziła mu do gardła; obraz, utkany z niewyraźnych linii, falował niebezpiecznie, sprawiając, że auror musiał się powstrzymywać, by nie zamknąć oczu, choć i to niewiele dawało, tylko nieznacznie przytłumiając wrażenie znajdowania się na statku, kołyszącym się gwałtownie na wysokich falach.
Trwa 8 tura, czas na odpis upływa 3 grudnia o godz. 22:00.
Zaklęcia: Oculus, Magicus Extremos, Evanscentio oraz Mico zakończyły swe działania w czasie, kiedy byliście nieprzytomni.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Venenifer Captiona (Frederick)
Maeve znajduje się pod przemienioną postacią.
Frederick - 174/278 (-15) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 10 - stłuczenia pleców; 30 - rana tłuczona lewego kolana, noga unieruchomiona od kolana w dół)
Anthony - 155/249 (-15) (44 - psychiczne; 40 - rana kłuta klatki piersiowej, poniżej żeber, możliwe obrażenia wewnętrzne; 10 - rany tłuczone żeber)
Maeve - 116/210 (-20) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 20 - wybicie lewego barku ze stawu; 10 - rany tłuczone żeber)
W razie pytań zapraszam. <3
W tym samym czasie Frederick, wciąż znajdując się samotnie w siedzibie dawnego Biura Aurorów, zdecydował się na krok wyjątkowo ryzykowny – i prawdopodobnie niezbyt przemyślany. Pomimo tego, że nawet z odległości wyczuwał niestabilne pulsowanie magii, którymi otoczone były różdżki, skierował koniec własnej w stronę bariery. Gdy wypowiedział inkantację, drewno pod jego palcami zadrżało ostrzegawczo, było już jednak za późno – wiązka silnego zaklęcia niszczącego przecięła ze świstem powietrze, przeleciała przez pokój i uderzyła w cel.
Rozbłysk światła oraz huk, który mu towarzyszył, był tak potężny, że w pierwszej chwili Frederick nie zarejestrował niczego więcej: jasność wdarła mu się do oczu, całkowicie go oślepiając, a wybuch go ogłuszył; natężenie bodźców z kolei sprawiło, że nawet pomimo przyspieszonych ruchów, auror nie był w stanie zareagować na czas, w żaden sposób nie mogąc uchronić się przed gwałtowną falą energii, która w niego uderzyła, rzucając jego ciałem jak bezwładną, szmacianą lalką. Ostatnim, co zapamiętał, był upadek – i coś ciężkiego, co uderzyło go w skroń, pozbawiając przytomności.
Anthony i Maeve, znajdujący się na zewnątrz, nie mogli wiedzieć, co właściwie się stało – ale doskonale słyszeli huk, którzy zdawał się wstrząsnąć całą konstrukcją więzienia, swoje źródło z pewnością mając w pomieszczeniu, do którego niedługo wcześniej wszedł Frederick. Ściany zadrżały wokół nich, a ułamek sekundy później ta przylegająca do dawnego Biura Aurorów zwyczajnie się rozpadła – jakby popchnięta niewidzialną siłą. Odrzucone cegły i kamienne odłamki z niebywałą szybkością przeleciały przez korytarz, kilka z nich uderzyło w Zakonników – w tym samym momencie, w którym dotarły do nich płomienie z rozbitej fiolki, wywołując potężny ból, zdający się trawić ich skórę i mięśnie, uniemożliwiając koncentrację; rzucone już wiązki zaklęć rozbiły się o ściany i fragmenty sypiącego się stropu, a cała przestrzeń wypełniła się pyłem – duszącym, sprawiającym, że zaczerpnięcie oddechu było niezwykle trudne. Gdzieś ponad głowami Anthony’ego i Maeve rozległ się trzask – a w następnej sekundzie część sufitu zapadła się, grzebiąc ich i otaczających ich strażników, pogrążając ich w ciemności.
Anthony ocknął się jako pierwszy, czy raczej – został ocucony, gdy coś zimnego i mokrego chlusnęło mu w twarz. Poczuł szarpnięcie, kiedy czyjeś dłonie zacisnęły się na fragmencie jego szaty, ciągnąc go w górę, tak, że znalazł się na kolanach. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale nie mogło być to więcej niż kilka minut – choć pożar wydawał się opanowany, część pyłu z eksplozji jeszcze nie opadła, unosząc się w powietrzu w postaci rzadkiej mgły. Auror na całym ciele czuł ból, ogniskujący głównie na wysokości żeber, gdzie przez szaty przesiąkła krew. W uszach mu dzwoniło, kręciło mu się w głowie; w dłoni nie miał różdżki – choć dostrzegł ją kątem oka, wystającą spod gruzowiska, jakieś dwa metry na prawo od niego. Póki co nie był jednak w stanie po nią sięgnąć – bo gdy uniósł głowę, zobaczył, że został podciągnięty na kolana przez ubranego w pokryte pyłem ubranie strażnika, a co najmniej sześciu kolejnych stało kilka metrów od niego, z różdżkami skierowanymi w jego kierunku. Kolejny mężczyzna podnosił właśnie z ziemi wciąż przemienioną Maeve. – Balneo – wypowiedział, kierując w nią różdżkę – i w tym samym momencie strumień wody chlusnął w twarz wiedźmiej strażniczki, w sposób raczej nieprzyjemny przywracając ją do przytomności. Maeve, podobnie jak Anthony, została dźwignięta na kolana, tuż obok niego; po jej twarzy spływała krew, sącząc się dosyć obficie z rany na skroni, a lewe ramię zwisało bezwładnie; jeśli spróbowała nim poruszyć, czuła potężny ból, promieniujący od okolic łopatki. Ona również nie miała w ręce różdżki, choć wciąż ściskała w niej dwie złapane fiolki – to, że się nie rozbiły, mogło zakrawać na cud. Żadne z nich nie widziało nigdzie śladu po Fredericku, za to dostrzegli sylwetkę, która pojawiła się przed nimi, wychodząc zza rzędu stojących w gotowości strażników – choć tylko Anthony rozpoznał w mężczyźnie naczelnika więzienia. W przeciwieństwie do pozostałych, wyglądał nienagannie, jakby dopiero co tu dotarł; szary pył zdążył pokryć jedynie dół jego szaty, czarnej, eleganckiej. W dłoniach trzymał melonik, którym obracał niby od niechcenia. – Zapytam tylko raz – powiedział, unosząc spojrzenie najpierw na Anthony’ego, później na Maeve. Jego głos brzmiał stanowczo, zdawał się nie nosić śladów zdenerwowania, choć te mogły być dostrzeżone w nieznacznej nerwowości ruchów dłoni, obracających powoli melonik. – Ilu was tu weszło i gdzie jest w tej chwili reszta waszych przyjaciół? Oczywiście nie mam na myśli tych, którzy nieudolnie próbują udawać, że szukają Tonks w Białej Wieży.
Frederick ocknął się w ciemności – czując ból całego ciała. Czy może: prawie całego, bo jeśli spróbował się poruszyć, zorientował się, że jego lewa noga na wysokości kolana została przygnieciona czymś ciężkim, uwięziona pomiędzy kawałem metalu (prawdopodobnie stanowiącym część jednego z regałów) oraz posadzką. Część powyżej kolana promieniowała bólem, ostrym, przeszywającym, pulsującym; poniżej nie czuł niczego, nie był w stanie też dostrzec przygniecionej części kończyny – widok zasłaniał mu metal, pokryty czymś mokrym i ciemnym. Na swoje szczęście, w dłoni wciąż ściskał różdżkę, choć nie miał pojęcia, gdzie ani kiedy się znajdował: w uszach mu dzwoniło, oddychanie utrudniał unoszący się w powietrzu był, światło blokowało gruzowisko, spomiędzy którego docierały do niego jakieś głosy – ale nie był w stanie rozróżnić konkretnych słów. Czuł mdłości, żółć podchodziła mu do gardła; obraz, utkany z niewyraźnych linii, falował niebezpiecznie, sprawiając, że auror musiał się powstrzymywać, by nie zamknąć oczu, choć i to niewiele dawało, tylko nieznacznie przytłumiając wrażenie znajdowania się na statku, kołyszącym się gwałtownie na wysokich falach.
Trwa 8 tura, czas na odpis upływa 3 grudnia o godz. 22:00.
Zaklęcia: Oculus, Magicus Extremos, Evanscentio oraz Mico zakończyły swe działania w czasie, kiedy byliście nieprzytomni.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Venenifer Captiona (Frederick)
Maeve znajduje się pod przemienioną postacią.
Frederick - 174/278 (-15) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 10 - stłuczenia pleców; 30 - rana tłuczona lewego kolana, noga unieruchomiona od kolana w dół)
Anthony - 155/249 (-15) (44 - psychiczne; 40 - rana kłuta klatki piersiowej, poniżej żeber, możliwe obrażenia wewnętrzne; 10 - rany tłuczone żeber)
Maeve - 116/210 (-20) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 20 - wybicie lewego barku ze stawu; 10 - rany tłuczone żeber)
- ekwipunki:
- Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)Kameleon (1 porcja)
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
-Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
różdżka strażnika
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)Kameleon (1 porcja)
Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
W razie pytań zapraszam. <3
Udało im się przeprowadzić sprawną ofensywę. Do do tego Skamander nie usłyszał dźwięku tłuczonego szkła. Wieźmia strażniczka musiała sprawnie poradzić sobie z zadaniem. W tym wszystkim, nie udało im się jednak wyjść poza zasięg uwolnionych z eliksiru płomieni. Być może miało być to echo wypuszczone wśród ośnieżonych szczytów. Skamander jednak tego jeszcze wówczas nie dostrzegał. Wystarczyło jedynie by utrzymali się do powrotu Foxa, lecz kto by pomyślał, że nie będą mieli takiej możliwości...?
Kiedy rozległ się dźwięk eksplozji, Anthony w przerażeniu pomyślał, że jest to efekt jakiegoś wybuchowego eliksiru. Przez myśl mu jednak nie chciało przejść, że oddziały straży więziennej byli aż tak zdeterminowani. Dopiero po chwili zrozumiał, że dźwięk ten zdawał się mieć początek i swój koniec w miejscu do którego udał się Fox. Był zdezorientowany i z takim też uczuciem powrócił do rzeczywistości.
Niechętnie ponaglany krzykiem świadomości, jak i unoszony siłą cudzych mięśni zmienił swoje położenie. Zmieszany błądził spojrzeniem po patrzących na niego z góry czarodziei. Nie podobało mu się to. Jego źrenice zwęziły się i utknęły na sylwetce naczelnika więzienia przed którym dosłownie klęczał. Czuł, jak ożywione tym widokiem emocje zaczęły kotłować się w nim samym, poruszać struny, których nie powinny. Nie, kiedy ich sytuacja tutaj stała się nagle tak dramatyczna. Słysząc pytanie, Skamander chrząknął z rozbawieniem w którym kiełkowała jakieś przekorne szaleństwo, poczuł ucisk pod żebrami w miejscu w którym ziała krwawa rana. Zaświerzbił go język, jednak pohamował się widząc, a bardziej słysząc, jak wiedźmia strażniczka otworzyła usta. Dobrze, niech mówi, niech przyciąga spojrzenia, kupi na chwilę ich uwagę, po to by on mógł spróbować sięgnąć po różdżkę. Nie tą należącą do niego, a tą którą miał przy sobie. Zaciskając na niej dłoń wypowiedział inkantację, nie podnosząc jej, a celując w miejsce w którym klęczał, chcąc wykonać jak najmniej ruchów, rzucić zaklęcia jak najszybciej, tak by rozlało się po przestrzeni wokół dając im chwilę lub dwie- Pavor veneno
Kiedy rozległ się dźwięk eksplozji, Anthony w przerażeniu pomyślał, że jest to efekt jakiegoś wybuchowego eliksiru. Przez myśl mu jednak nie chciało przejść, że oddziały straży więziennej byli aż tak zdeterminowani. Dopiero po chwili zrozumiał, że dźwięk ten zdawał się mieć początek i swój koniec w miejscu do którego udał się Fox. Był zdezorientowany i z takim też uczuciem powrócił do rzeczywistości.
Niechętnie ponaglany krzykiem świadomości, jak i unoszony siłą cudzych mięśni zmienił swoje położenie. Zmieszany błądził spojrzeniem po patrzących na niego z góry czarodziei. Nie podobało mu się to. Jego źrenice zwęziły się i utknęły na sylwetce naczelnika więzienia przed którym dosłownie klęczał. Czuł, jak ożywione tym widokiem emocje zaczęły kotłować się w nim samym, poruszać struny, których nie powinny. Nie, kiedy ich sytuacja tutaj stała się nagle tak dramatyczna. Słysząc pytanie, Skamander chrząknął z rozbawieniem w którym kiełkowała jakieś przekorne szaleństwo, poczuł ucisk pod żebrami w miejscu w którym ziała krwawa rana. Zaświerzbił go język, jednak pohamował się widząc, a bardziej słysząc, jak wiedźmia strażniczka otworzyła usta. Dobrze, niech mówi, niech przyciąga spojrzenia, kupi na chwilę ich uwagę, po to by on mógł spróbować sięgnąć po różdżkę. Nie tą należącą do niego, a tą którą miał przy sobie. Zaciskając na niej dłoń wypowiedział inkantację, nie podnosząc jej, a celując w miejsce w którym klęczał, chcąc wykonać jak najmniej ruchów, rzucić zaklęcia jak najszybciej, tak by rozlało się po przestrzeni wokół dając im chwilę lub dwie- Pavor veneno
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Przez jej twarz przemknął cień ulgi, gdy magia usłuchała i obie rzucone zza muru fiolki pomknęły wprost ku niej zamiast rozbić się w drobny mak o kamienie podłogi. Złapała szkła wolną dłonią, nie spuszczając z oka znajdującego się przy drzwiach, przy płomieniach, strażnika, próbując zepchnąć go do obrony. Nie znała się na eliksirach, nie wiedziała, co mogły oznaczać barwy przechwyconych mikstur – najważniejsze jednak, że nie musieli martwić się ich skutkami, przynajmniej nie teraz. Przez krótką chwilę naprawdę wierzyła w sukces. Choć napierano na nich z obu stron, wciąż trwali, nie mieli wyboru; musieli przecież kupić odpowiednio dużo czasu na odzyskanie różdżek, a później razem, w trójkę, cofnąć się w stronę cel… Syknęła cicho, gdy z drewienka przeciwnika wydostał się promień zaklęcia rozbrajającego – w ferworze walki musiał jednak niedokładnie wycelować, wiązka nie mogła w nią trafić. – Ever… – zbierała się do kolejnego ataku, nie mogli odpuszczać, nie mogli stać tak blisko wzniesionej zaklęciem przeszkody, gdy nagle ponad wszelkimi innymi hałasami poniósł się donośny, ogłuszający huk, a całe więzienie zatrzęsło się w posadach. – Co… – Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, odwrócić się w stronę Skamandera, ściana oddzielająca ich od dawnego Biura Aurorów po prostu się rozpadła, atakując odłamkami. Nie zdążyła nawet pomyśleć, co stało się z Foxem, czy w ogóle jeszcze żył, gdy dotarł do nich wciąż zwiększający swe rozmiary alchemiczny ogień. Krzyknęła głośno, rozpaczliwie, w reakcji na nieoczekiwaną falę bólu – wierzyła, że płonie, że jęzory ognia trawią ubrania, włosy, skórę. Nie mogła oddychać, dusząc się wszędobylskim pyłem. Rozpaczliwie walczyła o oddech, nie odnajdując obok Anthony’ego… Czy to miał być koniec? Czy zawiedli? Zanim jednak odpowiedziałaby sobie na to pytanie, trzasnęło gdzieś w górze i nastała nagła, nieprzenikniona ciemność.
Zachłysnęła się wodą, powietrzem, nagle wracając do świata żywych. Potoczyła dookoła nieprzytomnym, spanikowanym wzrokiem – co się stało? Ktoś dźwignął ją na kolana, siłą zbierając z podłogi. Dookoła walały się resztki tego, co do niedawna było solidną ścianą, wiszącym nad ich głowami sufitem. Spróbowała poruszyć ręką, w akcie sprzeciwu szarpiąc się z tym, który stał obok, zmusił do zmiany pozycji – jednak prędko dała sobie spokój, gdy ręka odezwała się przytłaczającym, odbierającym jasność myślenia bólem; z jej ust wyrwał się żałosny, mimowolny jęk, a do zaczerwienionych oczu napłynęły łzy. Powoli docierały kolejne bodźce, powracały wspomnienia. Nie tak miało to wyglądać. Co z nimi zrobią? I co miało się stać z pozostałymi…? Zadrżała wyraźnie, nie potrafiąc zapanować nad narastającą paniką, przejmującymi kontrolę nerwami. Usiłowała podchwycić wzrok Skamandera, ten jednak zdawał się tego nie widzieć. Krew powoli plamiła jego odzienie; a Merlina, jak mocno oberwali? Z kolei po jej – miała nadzieję, że wciąż odmienionej – twarzy spływało coś lepkiego, ciepłego… Pokręciła krótko głową, próbując zwalczyć narastające nudności, nie chcąc słuchać pochylającego się nad nimi czarodzieja, nie chcąc nawet rozważać jego słów; mogła się jedynie domyślać, że był kimś wysoko postawionym, ważnym. Bezwiednie poruszyła palcami, wtedy też poczuła, że na czymś je zaciska, na czymś drobnym, szklanym. Nie była to różdżka, tę musiała stracić podczas upadku – czy fiolki z eliksirami wciąż mogły być całe…? Spojrzała wyżej, ku odpychającej twarzy naczelnika, wyginając usta w grymasie złości, odrazy. To była jej, ich, jedyna szansa. Odwrócić uwagę, rozkojarzyć… I liczyć na łut szczęścia. – Wydaje mi się, że jest coś, co powinno was zainteresować i to wiele bardziej niż nasi domniemani przyjaciele. Pamiętacie jeszcze te eliksiry, którymi w nas rzuciliście? Albo raczej – próbowaliście rzucić? Jeśli tak, to radziłabym się wam odsunąć, zrobić kilka porządnych metrów w tył, bo wciąż je mam i uwierzcie mi, nie zawaham się ich użyć. – Wypluła z siebie, słowo po słowie, próbując nie płakać. Była wściekła, ale i przerażona nieuchronnością tortur, na które zostaną skazani. I niech lata treningu na coś się zdadzą, niech gra pozorów pozwoli wyprowadzić ich w pole. – Nie mamy już nic do stracenia. Zginiemy tutaj wszyscy, razem, pod gruzami tego, co niegdyś było waszym więzieniem… – wysyczała jadowicie, ze złowróżbnym uśmiechem na ustach, próbując wyczytać cokolwiek z twarzy elegancika, stojących obok strażników. Nie chciała tego robić, rozbijać mikstur niewiadomego pochodzenia w jakimś masochistycznym zrywie głupiej odwagi, liczyła jednak, że tamci zdziwią się, przerażą, nim zdążą zmusić ją do zwrócenia przechwyconych fiolek.
| pewnie będę jeszcze pisać, drogi MG
Zachłysnęła się wodą, powietrzem, nagle wracając do świata żywych. Potoczyła dookoła nieprzytomnym, spanikowanym wzrokiem – co się stało? Ktoś dźwignął ją na kolana, siłą zbierając z podłogi. Dookoła walały się resztki tego, co do niedawna było solidną ścianą, wiszącym nad ich głowami sufitem. Spróbowała poruszyć ręką, w akcie sprzeciwu szarpiąc się z tym, który stał obok, zmusił do zmiany pozycji – jednak prędko dała sobie spokój, gdy ręka odezwała się przytłaczającym, odbierającym jasność myślenia bólem; z jej ust wyrwał się żałosny, mimowolny jęk, a do zaczerwienionych oczu napłynęły łzy. Powoli docierały kolejne bodźce, powracały wspomnienia. Nie tak miało to wyglądać. Co z nimi zrobią? I co miało się stać z pozostałymi…? Zadrżała wyraźnie, nie potrafiąc zapanować nad narastającą paniką, przejmującymi kontrolę nerwami. Usiłowała podchwycić wzrok Skamandera, ten jednak zdawał się tego nie widzieć. Krew powoli plamiła jego odzienie; a Merlina, jak mocno oberwali? Z kolei po jej – miała nadzieję, że wciąż odmienionej – twarzy spływało coś lepkiego, ciepłego… Pokręciła krótko głową, próbując zwalczyć narastające nudności, nie chcąc słuchać pochylającego się nad nimi czarodzieja, nie chcąc nawet rozważać jego słów; mogła się jedynie domyślać, że był kimś wysoko postawionym, ważnym. Bezwiednie poruszyła palcami, wtedy też poczuła, że na czymś je zaciska, na czymś drobnym, szklanym. Nie była to różdżka, tę musiała stracić podczas upadku – czy fiolki z eliksirami wciąż mogły być całe…? Spojrzała wyżej, ku odpychającej twarzy naczelnika, wyginając usta w grymasie złości, odrazy. To była jej, ich, jedyna szansa. Odwrócić uwagę, rozkojarzyć… I liczyć na łut szczęścia. – Wydaje mi się, że jest coś, co powinno was zainteresować i to wiele bardziej niż nasi domniemani przyjaciele. Pamiętacie jeszcze te eliksiry, którymi w nas rzuciliście? Albo raczej – próbowaliście rzucić? Jeśli tak, to radziłabym się wam odsunąć, zrobić kilka porządnych metrów w tył, bo wciąż je mam i uwierzcie mi, nie zawaham się ich użyć. – Wypluła z siebie, słowo po słowie, próbując nie płakać. Była wściekła, ale i przerażona nieuchronnością tortur, na które zostaną skazani. I niech lata treningu na coś się zdadzą, niech gra pozorów pozwoli wyprowadzić ich w pole. – Nie mamy już nic do stracenia. Zginiemy tutaj wszyscy, razem, pod gruzami tego, co niegdyś było waszym więzieniem… – wysyczała jadowicie, ze złowróżbnym uśmiechem na ustach, próbując wyczytać cokolwiek z twarzy elegancika, stojących obok strażników. Nie chciała tego robić, rozbijać mikstur niewiadomego pochodzenia w jakimś masochistycznym zrywie głupiej odwagi, liczyła jednak, że tamci zdziwią się, przerażą, nim zdążą zmusić ją do zwrócenia przechwyconych fiolek.
| pewnie będę jeszcze pisać, drogi MG
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ostatnim, co czułem przed, był strach. Niewygodne poczucie, że zawiodłem. Że przez mój pośpiech cały plan spełzł na niczym. Oślepiający blask, nieprzyjemne falowanie, ciepło. Jedyne, co zdołałem zrobić, to zacisnąć palce wokół rękojeści różdżki. Ale żadne zaklęcie nie przeszło mi przez gardło - nie zdołało. Nie wiedziałem, czy eksplozja tylko odrzuca mnie z impetem, czy wyrywa ze mnie życie. Kiedy się ocknąłem, czułem wyłącznie ból. Przeszywający, pulsujący i paraliżujący. Choć czułem się, jakby przebiegło po mnie stado centaurów, w palcach wyczułem spoczywającą bezpiecznie różdżkę. Byłem oszołomiony. Oddech łapalem z trudem, głowa potrzebowała chwili, by zacząć rejestrować bodźce.
Żyłem?
Musiałem - ból, który odczuwałem, był zbyt prawdziwy. W momencie chciałem zerwać się do dalszej walki z nieznanym, ale nie mogłem. Coś krępowało moje ruchy, blokowało nogi. - Wingardium Leviosa - Uniosłem różdżkę, czując, jak z każdym ruchem w żyłach wrzała krew. Cokolwiek się na mnie nie znajdowało, chciałem unieść to przy pomocy magii. Musiałem skupić się na zklęciu. Myśli były rozproszone, szukały kuli z zamkniętymi różdżkami, szukały znajomych kształtów - przede wszystkim jednak odpowiedzi na to, co właściwie się wydarzyło.
Byłem kretynem.
będę jeszcze pisać
Żyłem?
Musiałem - ból, który odczuwałem, był zbyt prawdziwy. W momencie chciałem zerwać się do dalszej walki z nieznanym, ale nie mogłem. Coś krępowało moje ruchy, blokowało nogi. - Wingardium Leviosa - Uniosłem różdżkę, czując, jak z każdym ruchem w żyłach wrzała krew. Cokolwiek się na mnie nie znajdowało, chciałem unieść to przy pomocy magii. Musiałem skupić się na zklęciu. Myśli były rozproszone, szukały kuli z zamkniętymi różdżkami, szukały znajomych kształtów - przede wszystkim jednak odpowiedzi na to, co właściwie się wydarzyło.
Byłem kretynem.
będę jeszcze pisać
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
(powodzenie zaklęcia skonsultowane z mg)
Coś, co wyglądało na szczątki stalowego regału posłusznie uniosło się ku górze, uwalniając moje nogi. Spróbowałem ruszyć stopą - bolało, ale próba powiodła się. Byłem więc w stanie chodzić, a to znacznie więcej, niż mogłem oczekiwać. Świadomość powoli wracała, choć wszystko wokół zdawało się krzyczeć ilością bodźców. Stłumione dźwięki, opadający kurz, który wdzierał się w płuca i utrudniał oddychanie - a przede wszystkim moje ciało przeładowane bólem. Obrazy wokół pozostawały niewyraźne, drażnioąco jaśniejsze niż zapamiętałem. Wszystko falowało, jakbym znów znajdowal się na pełnym morzu. Nie płynąłem jednak przez Atlantyk, ostatnim, co pamiętałem, było dawne biuro aurorów w Tower. A jednak na języku zbierał się posmak żółci, a żołądek szykował się do tego, by wykonać podwójne salto.
Leżąc na wznak, zacisnąłem zęby, powoli podciągając nogi i przekręcając się na bok. Uniosłem się ostrożnie do pozycji pół leżącej, osłoniety gruzowiskiem, wychylając głowę ponad nie i starając się rozeznać w sytuacji. Musiałem ogarnąć własną głowę, własne ciało. Cokolwiek się wydarzyło, czułem, się, jakbym oberwał potęznym confundusem. Chciałem skupić się na dobiegających mnie głosach, ale wzrok wędrował wszędzie, odnajdując się w zastałym pobojowisku.
spostrzegawczość
Coś, co wyglądało na szczątki stalowego regału posłusznie uniosło się ku górze, uwalniając moje nogi. Spróbowałem ruszyć stopą - bolało, ale próba powiodła się. Byłem więc w stanie chodzić, a to znacznie więcej, niż mogłem oczekiwać. Świadomość powoli wracała, choć wszystko wokół zdawało się krzyczeć ilością bodźców. Stłumione dźwięki, opadający kurz, który wdzierał się w płuca i utrudniał oddychanie - a przede wszystkim moje ciało przeładowane bólem. Obrazy wokół pozostawały niewyraźne, drażnioąco jaśniejsze niż zapamiętałem. Wszystko falowało, jakbym znów znajdowal się na pełnym morzu. Nie płynąłem jednak przez Atlantyk, ostatnim, co pamiętałem, było dawne biuro aurorów w Tower. A jednak na języku zbierał się posmak żółci, a żołądek szykował się do tego, by wykonać podwójne salto.
Leżąc na wznak, zacisnąłem zęby, powoli podciągając nogi i przekręcając się na bok. Uniosłem się ostrożnie do pozycji pół leżącej, osłoniety gruzowiskiem, wychylając głowę ponad nie i starając się rozeznać w sytuacji. Musiałem ogarnąć własną głowę, własne ciało. Cokolwiek się wydarzyło, czułem, się, jakbym oberwał potęznym confundusem. Chciałem skupić się na dobiegających mnie głosach, ale wzrok wędrował wszędzie, odnajdując się w zastałym pobojowisku.
spostrzegawczość
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź