Dom Petriego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dom Petriego
Dom Petriego to jedno z tych nielicznych miejsc, w których świat czarodziejów styka się ze światem mugolskim; otóż zgromadzone są tutaj najcenniejsze przedmioty wykopane przez Anglików w Egipcie - jak nietrudno się domyślić, w przeważającej większości stanowią one artefakty, które lekkomyślnie byłoby oddać w ręce niemagicznych choćby na kilka chwil. W porozumieniu z rządem mugolskim dokonano więc następującego podziału; wierzchnia wystawa, złożona głównie z już przebadanych eksponatów, dostępna jest dla mugoli. Głębsze komnaty są przed nimi zabezpieczone i oddane wyłącznie do użytku czarodziejów; nieustannie pracują nad nimi łamacze klątw z różnych stron kraju.
Budynek nazwano imieniem Williama Petriego, jednego z najwybitniejszych łamaczy klątw w dziejach nowożytnych, a zarazem założyciela tej placówki.
Budynek nazwano imieniem Williama Petriego, jednego z najwybitniejszych łamaczy klątw w dziejach nowożytnych, a zarazem założyciela tej placówki.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:39, w całości zmieniany 2 razy
W zadumie pokiwał głową, nie potrafiąc jednak wyobrazić sobie tak ogromnej przestrzeni czasu. Prapradziadek prapradziadka, kto to widział; nic dziwnego, że Wrigh nie przepadał za historią magii, wbrew pozorom myślenie abstrakcyjne było mu dość obce. Nie rozumiał też powodu poświęcania swego talentu i ciężkiej pracy przeszłości: nie przynosiło to przecież żadnych korzyści. Wydarzeń, które miały już miejsce, nie można było zmienić, błędów cofnąć a wojnom zapobiec. Oglądanie się za siebie wydawało mu się przygnębiające, niezależnie, czy życie było usłane płatkami róż, czy też wysypane gorącym żwirem. W tym pierwszym przypadku szczęśliwe chwile już nigdy nie wrócą, więc spoglądanie na nie powodowało wyłącznie smutek i niedosyt, w drugim - rozdrapywało rany traum, posypujac je solą.
Lucan miał zapewne inne podejście, ale nie zamierzał przekonywać go do swych dość nihilistycznych racji - nie było na to miejsca, mieli zadanie do wykonania, zadanie poważne, trudne, wymagające od nich całkowitego skupienia. - No, to do roboty Abbott - mruknął zachęcająco, ruszając za mężczyzną głębiej w półmrok muzeum, a gdy powietrze roziskrzyło się drobinkami elektryczności, buzującej w powietrzu z powodu burz, Ben wysoko uniósł trzymaną w prawej ręce różdżce, skupiając się na drzemiącej w niej mocy. Naprawiał anomalię już wiele razy, ale nie czuł się przesadnie pewnie, tak wiele mogło się jeszcze nie powieść. Wykręcił nadgarstek w lewo, później lekko w prawo, przystępując do okiełznywania mrocznej mocy, wyłuskiwania z czarnych pęt czystej siły, mogącej służyć dobrej sprawie, dającej nadzieję, rzucającej promień słońća w bezkresną ciemność. Krople potu wystąpiły na jego czole, ale nie przerywał, skoncenrowany, spokojny, zdeterminowany, łącząc swą moc z magiczną siłą Lucana, który stał u jego boku. Razem mogli podołać temu, co wibrowało wokół nich, chciał tego, zamierzał to uczynić, lecz z pokorą przyjmował gwałtowniejsze porywy anomalii, chcącej odrzucić ich, zniszczyć, zapobiec przemianie czarnej magii w tą dobrą, powołaną do życia zgodnie z wolą Zakonu Feniksa.
| metoda zakonu
Lucan miał zapewne inne podejście, ale nie zamierzał przekonywać go do swych dość nihilistycznych racji - nie było na to miejsca, mieli zadanie do wykonania, zadanie poważne, trudne, wymagające od nich całkowitego skupienia. - No, to do roboty Abbott - mruknął zachęcająco, ruszając za mężczyzną głębiej w półmrok muzeum, a gdy powietrze roziskrzyło się drobinkami elektryczności, buzującej w powietrzu z powodu burz, Ben wysoko uniósł trzymaną w prawej ręce różdżce, skupiając się na drzemiącej w niej mocy. Naprawiał anomalię już wiele razy, ale nie czuł się przesadnie pewnie, tak wiele mogło się jeszcze nie powieść. Wykręcił nadgarstek w lewo, później lekko w prawo, przystępując do okiełznywania mrocznej mocy, wyłuskiwania z czarnych pęt czystej siły, mogącej służyć dobrej sprawie, dającej nadzieję, rzucającej promień słońća w bezkresną ciemność. Krople potu wystąpiły na jego czole, ale nie przerywał, skoncenrowany, spokojny, zdeterminowany, łącząc swą moc z magiczną siłą Lucana, który stał u jego boku. Razem mogli podołać temu, co wibrowało wokół nich, chciał tego, zamierzał to uczynić, lecz z pokorą przyjmował gwałtowniejsze porywy anomalii, chcącej odrzucić ich, zniszczyć, zapobiec przemianie czarnej magii w tą dobrą, powołaną do życia zgodnie z wolą Zakonu Feniksa.
| metoda zakonu
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
14+(15x1) i 90+(41x3)
242/150
To fakt, że ciągłe rozpatrywanie szczęśliwych zdarzeń nie mogło przynieść podobnej radości - a wręcz przeciwnie, mogło sprowadzić na człowieka uczucia zdecydowanie negatywne, takie jak tęsknota i gorycz. Jeszcze większy ból musiało powodować rozdrapywanie ran, które z biegiem lat zdążyły się już zagoić. Ale przeszłość miała swoją wartość. Konserwatywna szlachta pokroju Burke'ów albo Rosierów mogła na pewno całymi dniami głosić peony o swojej świetności, powołując się na historię właśnie - na dekady streszczone i zapisane na pergaminie, składowane w rodowych bibliotekach. W przypadku Abbottów oczywiście też tak było, a to napawało samego Lucana dumą. Znajomość swojego dziedzictwa, sięgającego tyle pokoleń szlachetnych czarodziejów wstecz, czasami była niezłym motorem napędowym. W chwilach słabości, Abbott czasem zastanawiał się, jak postąpiliby jego przodkowie. Ale nie można było także zapomnieć o słowach pewnego amerykańskiego filozofa, który niestety zdążył przed paroma latami już opuścić ten świat i przenieść się w niebyt. Słowach, które miały być powtarzane jeszcze długo, bo bardzo dobitnie obnażały głupotę ludzkiej natury. Mężczyzna ten twierdził, że ci, którym obca jest znajomość przeszłości, skazani byli na powtarzanie wciąż tych samych błędów. Szczęściarz, nie miał okazji zobaczyć, jak Anglia powoli pogrąża się w chaosie - w chaosie, który prędzej czy później mógł się rozlać na resztę świata.
- Całkiem ładnie, całkiem ładnie - mruknął cicho Lucan, gdy tylko skończył wypowiadać ostatnią z inkantacji. Jak to zwykle bywa, po rzuceniu ostatnich zaklęć, powietrze wyraźnie się oczyściło. Anomalia mogła być na tym etapie jedynie uśpiona, obaj o tym wiedzieli, ale i tak wykonali całkiem niezłą robotę. Abbott z lekkim uśmiechem na ustach odwrócił się do Benjamina, chcąc jeszcze raz wyrazić aprobatę dla ich starań, ale słowa ugrzęzły mu na chwilę w gardle - bo dostrzegł, że z sarkofagu wyszła kolejna mumia. Najwyraźniej ich intonacje czarów ją też obudziły. A może to z powodu nagłego spadku wpływu czaromagicznej anomalii na to pomieszczenie? Lucan złapał mocniej różdżkę, ale wstrzymał się przed rzuceniem kolejnego petryfikusa. Od mumii biła zbyt mocna magia, najwyraźniej pochodząca z samej anomalii. Może by spróbować inaczej?
- O wielka królowo - zaczął, chcąc zwrócić uwagę obandażowanej napastniczki na sobie. Nie miał pojęcia kim dokładnie była, ale po kształtach ciała domyślił się, że jakaś kobieta-faraon - Jest noc, najwyższa pora więc byś udała się na spoczynek. Tam czekają na ciebie twoi poddani, na pewno słyszysz ich głos. Wołają cię. Powróć do swojego sarkofagu, oni cię potrzebują, tam w zaświatach. Kto inny będzie im przewodził?
Musiał w tym momencie bardzo dziwnie brzmieć dla towarzyszącego mu Benjamina, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Zależało mu tylko na tym, by mumia wróciła do swojego złotego sarkofagu.
Retoryka II
242/150
To fakt, że ciągłe rozpatrywanie szczęśliwych zdarzeń nie mogło przynieść podobnej radości - a wręcz przeciwnie, mogło sprowadzić na człowieka uczucia zdecydowanie negatywne, takie jak tęsknota i gorycz. Jeszcze większy ból musiało powodować rozdrapywanie ran, które z biegiem lat zdążyły się już zagoić. Ale przeszłość miała swoją wartość. Konserwatywna szlachta pokroju Burke'ów albo Rosierów mogła na pewno całymi dniami głosić peony o swojej świetności, powołując się na historię właśnie - na dekady streszczone i zapisane na pergaminie, składowane w rodowych bibliotekach. W przypadku Abbottów oczywiście też tak było, a to napawało samego Lucana dumą. Znajomość swojego dziedzictwa, sięgającego tyle pokoleń szlachetnych czarodziejów wstecz, czasami była niezłym motorem napędowym. W chwilach słabości, Abbott czasem zastanawiał się, jak postąpiliby jego przodkowie. Ale nie można było także zapomnieć o słowach pewnego amerykańskiego filozofa, który niestety zdążył przed paroma latami już opuścić ten świat i przenieść się w niebyt. Słowach, które miały być powtarzane jeszcze długo, bo bardzo dobitnie obnażały głupotę ludzkiej natury. Mężczyzna ten twierdził, że ci, którym obca jest znajomość przeszłości, skazani byli na powtarzanie wciąż tych samych błędów. Szczęściarz, nie miał okazji zobaczyć, jak Anglia powoli pogrąża się w chaosie - w chaosie, który prędzej czy później mógł się rozlać na resztę świata.
- Całkiem ładnie, całkiem ładnie - mruknął cicho Lucan, gdy tylko skończył wypowiadać ostatnią z inkantacji. Jak to zwykle bywa, po rzuceniu ostatnich zaklęć, powietrze wyraźnie się oczyściło. Anomalia mogła być na tym etapie jedynie uśpiona, obaj o tym wiedzieli, ale i tak wykonali całkiem niezłą robotę. Abbott z lekkim uśmiechem na ustach odwrócił się do Benjamina, chcąc jeszcze raz wyrazić aprobatę dla ich starań, ale słowa ugrzęzły mu na chwilę w gardle - bo dostrzegł, że z sarkofagu wyszła kolejna mumia. Najwyraźniej ich intonacje czarów ją też obudziły. A może to z powodu nagłego spadku wpływu czaromagicznej anomalii na to pomieszczenie? Lucan złapał mocniej różdżkę, ale wstrzymał się przed rzuceniem kolejnego petryfikusa. Od mumii biła zbyt mocna magia, najwyraźniej pochodząca z samej anomalii. Może by spróbować inaczej?
- O wielka królowo - zaczął, chcąc zwrócić uwagę obandażowanej napastniczki na sobie. Nie miał pojęcia kim dokładnie była, ale po kształtach ciała domyślił się, że jakaś kobieta-faraon - Jest noc, najwyższa pora więc byś udała się na spoczynek. Tam czekają na ciebie twoi poddani, na pewno słyszysz ich głos. Wołają cię. Powróć do swojego sarkofagu, oni cię potrzebują, tam w zaświatach. Kto inny będzie im przewodził?
Musiał w tym momencie bardzo dziwnie brzmieć dla towarzyszącego mu Benjamina, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Zależało mu tylko na tym, by mumia wróciła do swojego złotego sarkofagu.
Retoryka II
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Pochwała Lucana mile połechtała ego Benjamina, lecz właściwie nie przejąłby się zbytnio, gdyby został skrytykowany. Robił przecież, co mógł, a wartości Zakonu Feniksa wyznawał dłużej od samego lorda Abbotta. Co nie czyniło go lepszym, nie wywyższał się przecież, skromnie wypełniając postawione przed nim zadania. Te trudne i trudniejsze i absurdalnie trudne: naprawa anomalii mieściła się gdzieś pośrodku. Mierzył siły na zamiary, znał swe mocne strony, ale i tak podchodził do każdego magicznego wyzwania z pokorą, pamiętając - boleśnie - że wystarczy chwila nieuwagi, zawahania lub po prostu zwykły pech, by stracić twarz. Dosłownie i w przenośni, Sowia Poczta już na zawsze zmieniła życie jego rodziny, a także przystojne rysy, niegdyś wywołujące u młodych panienek rumieńce podekscytowania. Teraz co najwyżej mogłyby popłakać się z obrzydzenia lub współczucia, grube, głębokie blizny znaczyły prawą część jego twarzy. Właściwie mógłby wziąć przykład z miejsca, w którym obecnie przebywali, i nieco zabandażować pokiereszowane ciało, lecz...jak widać, było to dość złowieszcze rozwiązanie.
Anomalia pozornie ucichła, muzeum wypełniło się jednak dziwnym napięciem, drżeniem, specyficzną aurą, którą Jaimie potrafił już bez problemu rozpoznać. Magia eskalowała, próbując ich zniszczyć, zdekoncentrować, przerwać trudny proces naprawy - tym razem napełniała życiem kolejną mumię. Przerażającą, wytrwalszą, niemożliwą do poskromienia zaklęciem, wyczuwał to od razu, gdy tylko spojrzał na sunącą ku nim potwornie starą kobietę, zawiniętą w pożólknięte, poplamione materiały, rozsupłujące się i rozwijające po marmurowych posadzkach głównej sali Domu Petriego. Ben zamarł, zszokowany: pierwszy raz widział coś takiego, a mumia od razu skojarzyła mu się z plugawą magią, z inferiusem, którego potrafili stworzyć tylko najbardziej nikczemni, zepsuci do cna czarnoksiężnicy. Zaparło mu dech w piersiach, słuchał wypowiedzi Lucana z niecierpliwością, ale mumia nie wydawała się przekonana.
Musiał więc spróbować. Wyczuwał porażkę, nigdy nie błyszczał podczas wywiadów, nie znał się na sztuczkach retorycznych, ale mimo wszystko odchrząknął i się odwzwał. - O starożytna pani mumio...muminko - zwrócił się do niej z szacunkiem i w swoim, kulawym stylu. - Twa piękność jest niezrównana a pani materiały są pierwszej jakości. Trochę niemodny kolor, ale urodziła się pani trochę dawno, co nie? - Pytanie retoryczne, słyszał kiedyś o takiej figurze, postanowił ją więc wykorzystać, nie bacząc na to, jak brzmi, choć starał się ze wszystkich sił. - Może wrócisz już do spania, na pewno jesteś zmęczona, cały dzień znoszenia dzieciaków tłukących się w twój sarkofag... - zawiesił sugestywnie głos, łypiąc to na mumię, to na Lucana.
| retoryka 0
Anomalia pozornie ucichła, muzeum wypełniło się jednak dziwnym napięciem, drżeniem, specyficzną aurą, którą Jaimie potrafił już bez problemu rozpoznać. Magia eskalowała, próbując ich zniszczyć, zdekoncentrować, przerwać trudny proces naprawy - tym razem napełniała życiem kolejną mumię. Przerażającą, wytrwalszą, niemożliwą do poskromienia zaklęciem, wyczuwał to od razu, gdy tylko spojrzał na sunącą ku nim potwornie starą kobietę, zawiniętą w pożólknięte, poplamione materiały, rozsupłujące się i rozwijające po marmurowych posadzkach głównej sali Domu Petriego. Ben zamarł, zszokowany: pierwszy raz widział coś takiego, a mumia od razu skojarzyła mu się z plugawą magią, z inferiusem, którego potrafili stworzyć tylko najbardziej nikczemni, zepsuci do cna czarnoksiężnicy. Zaparło mu dech w piersiach, słuchał wypowiedzi Lucana z niecierpliwością, ale mumia nie wydawała się przekonana.
Musiał więc spróbować. Wyczuwał porażkę, nigdy nie błyszczał podczas wywiadów, nie znał się na sztuczkach retorycznych, ale mimo wszystko odchrząknął i się odwzwał. - O starożytna pani mumio...muminko - zwrócił się do niej z szacunkiem i w swoim, kulawym stylu. - Twa piękność jest niezrównana a pani materiały są pierwszej jakości. Trochę niemodny kolor, ale urodziła się pani trochę dawno, co nie? - Pytanie retoryczne, słyszał kiedyś o takiej figurze, postanowił ją więc wykorzystać, nie bacząc na to, jak brzmi, choć starał się ze wszystkich sił. - Może wrócisz już do spania, na pewno jesteś zmęczona, cały dzień znoszenia dzieciaków tłukących się w twój sarkofag... - zawiesił sugestywnie głos, łypiąc to na mumię, to na Lucana.
| retoryka 0
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Niemal od razu wiedział, że jego słowa nie odnoszą zamierzonego skutku. I pluł sobie za to w brodę - oczywiście metaforycznie. Zwykle był bardzo pewien swoich zdolności obejmujących retorykę, ale jak widać, mumia miała ten fakt gdzieś. Pewnie w tym zaschniętym, zmumifikowanym tyłku. Zanim Abbott zdążył zastanowić się, gdzie popełnił błąd - może tu chodziło o język? Może po prostu go nie rozumiała? - i czy nie powinien spróbować po raz drugi, do akcji wkroczył Benjamin. To było na swój sposób urocze, kiedy wielki, rosły i poznaczony bliznami facet wyrzucał z siebie teksty, które swoim charakterem chyba bardziej pasowały do jakiejś konwersacji z urodziwą dziewczyną z baru. Ale Lucan nie oponował, bo przecież i tak nic im nie szkodziło spróbować takiej taktyki. Niestety, bardzo prędko wyszło na jaw, że ta także nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Abbott prawie jak w zwolnionym tempie widział, jak mumia rozwiera szerzej swoje zasuszone szczęki i zwyczajnie zaczyna na nich szarżować. Jak jakieś zwierzę!
- Cholera, zwijamy się! - zawołał, ale było już za późno. Mógł zatykać nos, ale i tak wyczuł okropny odór, którym nagle owionęła ich mumia. Starczyło kilka haustów powietrza wciągniętego w płuca, a niemal natychmiast Lucan poczuł, że jest mu słabo. I z tego co mógł zaobserwować, nie tylko jego trafiło - obaj z Benjaminem już wkrótce wylądowali na podłodze, padli nieprzytomni jak kłody. Wyjątkowo długie i ciężkie kłody.
Nie miał pojęcia ile tam leżeli. Właściwie gdy późnij pomyślał o całym zdarzeniu, spodziewałby się raczej tego, że ockną się rano i zostaną zgarnięci przez patrol kontroli magicznej, co dla Lucana byłoby wybitnie złym obrotem spraw. Na szczęście obudzili się, gdy na dworze wciąż było względnie ciemno. Przez okna przebijała się bardzo słaba, ledwie widoczna łuna nadchodzącego dnia. A to był znak, że musieli się ewakuować, i to jak najszybciej. Lucan zerwał się więc z podłogi - na tyle na ile pozwoliły mu to kłucie w płucach oraz boleści żołądka. Minęło kilka chwil zanim Abbott wykaszlał się na tyle, by móc w stanie iść prosto, ale w końcu się udało - więc razem z Wrightem opuścili muzeum. Niestety, tym razem anomalia zwyciężyła.
zt x2
- Cholera, zwijamy się! - zawołał, ale było już za późno. Mógł zatykać nos, ale i tak wyczuł okropny odór, którym nagle owionęła ich mumia. Starczyło kilka haustów powietrza wciągniętego w płuca, a niemal natychmiast Lucan poczuł, że jest mu słabo. I z tego co mógł zaobserwować, nie tylko jego trafiło - obaj z Benjaminem już wkrótce wylądowali na podłodze, padli nieprzytomni jak kłody. Wyjątkowo długie i ciężkie kłody.
Nie miał pojęcia ile tam leżeli. Właściwie gdy późnij pomyślał o całym zdarzeniu, spodziewałby się raczej tego, że ockną się rano i zostaną zgarnięci przez patrol kontroli magicznej, co dla Lucana byłoby wybitnie złym obrotem spraw. Na szczęście obudzili się, gdy na dworze wciąż było względnie ciemno. Przez okna przebijała się bardzo słaba, ledwie widoczna łuna nadchodzącego dnia. A to był znak, że musieli się ewakuować, i to jak najszybciej. Lucan zerwał się więc z podłogi - na tyle na ile pozwoliły mu to kłucie w płucach oraz boleści żołądka. Minęło kilka chwil zanim Abbott wykaszlał się na tyle, by móc w stanie iść prosto, ale w końcu się udało - więc razem z Wrightem opuścili muzeum. Niestety, tym razem anomalia zwyciężyła.
zt x2
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1 grudnia
Moja obietnica szybko się ziściła.
W istocie, ścieżki moje i Ulyssesa zaczęły przecinać się ze wzmożoną częstotliwością, choć nie do końca w sposób, który byłby nam obojgu na rękę. Musieliśmy zapomnieć o beztroskich wieczorach okraszonych najlepszą whisky - przynajmniej do czasu stabilizacji anomalii. Bathilda wyznaczyła już spotkanie, most miał być dokończony przez badaczy niespełna w miesiąc. Nie wiedziałem, czy Ollivander w jakiś sposób im pomagał, wiedziałem natomiast na pewno, że anomalie nie były mu obojętne.
W tych sprawach nie kontaktowałem się listownie - przybyłem po niego do SIlverdale osobiście, pod zmienioną twarzą. Prosty fortel i wymówka konieczności porozmawiania na temat uszkodzonej różdżki z łatwością owtorzyły przede mną bramy dworu, a kiedy tylko zniknęliśmy w gabinecie, szybko ujawniłem zarówno siebie jak i prawdziwy powód wizyty, choć mogłem podejrzewać, że Ulysses przejrzał mnie jeszcze zanim skrzat domowy zostawił nas samych.
Miałem już przygotowany świstoklik prowadzący do Londynu, który miał przenieść nas w okolice Borough of Enfield. Zmierzchało, gdy zjawiliśmy się pod muzeum trawionym anomalią - jesień trwała w pełni, dzień był już wyjątkowo krótki, a nieustający deszcz sprawiał, że świat wydawał się jeszcze bardziej ponury, jakby tonął w nieustannej żałobie, zalewając się rzewnymi łzami.
- Rozmawiałeś już z Julią? - Nie czułem się szczególnie dobrze z faktem, że to akurat ode mnie dowiedział się o przynależności Porcelli do Zakonu Feniksa. Mimowolnie wspomniałem dzień, w którym na spotkaniu w Gospodzie pod Świńskim Łbem ujrzałem znajome, złociste włosy i ostre oblicze Osy; dla mnie był to początek rozpadu domku z kart.
Instynktownie przemierzałem kolejne korytarze opuszczonego budynku, jakbym wiedziony doświadczeniem wyczuwał kierunek, z którego biło źródło anomalii. Czarna magia unosiła się w powietrzu, ale nie dawała żadnych oznak - do czasu, aż nie trafiliśmy na sarkofag, z którego wyłoniła sypiąca się mumia.
- Petrificus Totalus! - Zareagowałem błyskawicznie, kierując strumień zaklęcia w kierunku istory.
petryfikus obniżony o 5, metoda zakonu
Moja obietnica szybko się ziściła.
W istocie, ścieżki moje i Ulyssesa zaczęły przecinać się ze wzmożoną częstotliwością, choć nie do końca w sposób, który byłby nam obojgu na rękę. Musieliśmy zapomnieć o beztroskich wieczorach okraszonych najlepszą whisky - przynajmniej do czasu stabilizacji anomalii. Bathilda wyznaczyła już spotkanie, most miał być dokończony przez badaczy niespełna w miesiąc. Nie wiedziałem, czy Ollivander w jakiś sposób im pomagał, wiedziałem natomiast na pewno, że anomalie nie były mu obojętne.
W tych sprawach nie kontaktowałem się listownie - przybyłem po niego do SIlverdale osobiście, pod zmienioną twarzą. Prosty fortel i wymówka konieczności porozmawiania na temat uszkodzonej różdżki z łatwością owtorzyły przede mną bramy dworu, a kiedy tylko zniknęliśmy w gabinecie, szybko ujawniłem zarówno siebie jak i prawdziwy powód wizyty, choć mogłem podejrzewać, że Ulysses przejrzał mnie jeszcze zanim skrzat domowy zostawił nas samych.
Miałem już przygotowany świstoklik prowadzący do Londynu, który miał przenieść nas w okolice Borough of Enfield. Zmierzchało, gdy zjawiliśmy się pod muzeum trawionym anomalią - jesień trwała w pełni, dzień był już wyjątkowo krótki, a nieustający deszcz sprawiał, że świat wydawał się jeszcze bardziej ponury, jakby tonął w nieustannej żałobie, zalewając się rzewnymi łzami.
- Rozmawiałeś już z Julią? - Nie czułem się szczególnie dobrze z faktem, że to akurat ode mnie dowiedział się o przynależności Porcelli do Zakonu Feniksa. Mimowolnie wspomniałem dzień, w którym na spotkaniu w Gospodzie pod Świńskim Łbem ujrzałem znajome, złociste włosy i ostre oblicze Osy; dla mnie był to początek rozpadu domku z kart.
Instynktownie przemierzałem kolejne korytarze opuszczonego budynku, jakbym wiedziony doświadczeniem wyczuwał kierunek, z którego biło źródło anomalii. Czarna magia unosiła się w powietrzu, ale nie dawała żadnych oznak - do czasu, aż nie trafiliśmy na sarkofag, z którego wyłoniła sypiąca się mumia.
- Petrificus Totalus! - Zareagowałem błyskawicznie, kierując strumień zaklęcia w kierunku istory.
petryfikus obniżony o 5, metoda zakonu
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lancaster, jak zresztą cała reszta Anglii, tonęło w deszczu, a nadchodzące mrozy stawały się powoli coraz bardziej odczuwalne. Deszcz bębnił o szyby, gdy Ollivander zerkał z lekkim niedowierzaniem na skrzata, oznajmiającego o przybyciu niezapowiedzianego gościa - lorda, który potrzebuje natychmiastowej pomocy. Ponoć sprawa imała się uszkodzonej różdżki, ale na Merlina, kto w nawałnicę dobijał się do bram posiadłości? Z powątpiewaniem kazał Straszykowi przyprowadzić do siebie przybysza, upominając go o zachowanie wzmożonej ostrożności. W obecnych okolicznościach za drzwiami mógł czaić się absolutnie każdy. Nie krępował się z uniesieniem różdżki i wycelowaniem jej w drzwi, gdy tylko zaczęły się uchylać - stał prosto, dając gościowi przejść przez próg, skrzat także poruszył się niespokojnie, gotów do szybkiej reakcji. Prędko jednak sytuacja stała się jasna. Zmrużone oczy wyłapały znajome spojrzenie - ciężko było je pomylić z kim innym. Opuścił więc różdżkę.
- Proszę wybaczyć. Ostrożności nigdy za wiele - skierował słowa do Lisa, utrzymując oficjalny ton, lecz zaraz przeniósł spojrzenie na Straszyka, by odesłać go z gabinetu. - Możesz odejść, wszystko w porządku - parę prędkich ukłonów poprzedziło cichy dźwięk zamykanych drzwi.
- Następnym razem wyślij choć wskazówkę - fuknął, mierząc przyjaciela wyjątkowo uważnym spojrzeniem. Brew uniosła się lekko, gdy przedstawił mu swój świetny plan. Wyprawa do ogniska anomalii. Stłumił w sobie ciekawość i chęć wyruszenia w jedno z takich miejsc, nie afiszując się zbytnio z owymi odczuciami, zamiast tego do głowy uderzał zwyczajny rozsądek. - Niech cię szlag, Lisie - westchnął, niezbyt skory do nadstawiania karku. Mieli od tego szereg ludzi, aurorów, doświadczonych Zakonników. Z drugiej strony myślał o tym wcześniej zbyt wiele razy. Pomijając względy bezpieczeństwa, były to niezwykle ciekawe punkty - ciekawość ostatecznie okazała się zgubna - pokręcił z niedowierzaniem głową, podsumowując krótkie milczenie i chytry uśmiech Lisa, zapewne spodziewającego się, co sprowokował pod tą powściągliwą kopułą. - Gdzie? - zapytał krótko, poznawszy szczegóły gotów do wyruszenia. Świstoklik okazał się felerny, może przez anomalie. Propozycja wyruszenia na miotłach poprzedziła przyodzianie ciepłych peleryn, wygrzebanych z szafy - zorganizował je tuż po tym, jak okazało się, że burza nie zamierza ustać.
Podróż była męcząca, a zejście na ziemię wywołało dziwne uczucie - oswajali się z nim chwilę, jeszcze szukając celu, klucząc po korytarzach muzeum. Zdawał się na Fredericka.
- Nie - odrzekł krótko, czując, jak mięśnie mimowolnie spinają się. Wolał nie myśleć o uczestnictwie Julii w Zakonie. Może zwlekał niepotrzebnie, temat powinni poruszyć szybko, teoretycznie wiedziałby, czy sama nie szlaja się po niebezpiecznych ogniskach anomalii. - Rozważam postawienie jej przed faktem dokonanym - dodał niezbyt entuzjastycznie. Może rzeczywiście powinni zobaczyć się na spotkaniu i jakoś poradzić z tą wiedzą.
Nic więcej nie zdążył dodać, gdy wieko sarkofagu zgrzytnęło alarmująco, zmuszając do reakcji. - Petrificus totalus - zareagował chwilę po towarzyszu, gdy jego zaklęcie okazało się niecelne. Nie widział jeszcze krwi, przyozdabiającej powoli twarz Foxa - nie spodziewał się nawet, że czarowi towarzyszyła anomalia.
| różdżka, przedmioty z bonusami
- Proszę wybaczyć. Ostrożności nigdy za wiele - skierował słowa do Lisa, utrzymując oficjalny ton, lecz zaraz przeniósł spojrzenie na Straszyka, by odesłać go z gabinetu. - Możesz odejść, wszystko w porządku - parę prędkich ukłonów poprzedziło cichy dźwięk zamykanych drzwi.
- Następnym razem wyślij choć wskazówkę - fuknął, mierząc przyjaciela wyjątkowo uważnym spojrzeniem. Brew uniosła się lekko, gdy przedstawił mu swój świetny plan. Wyprawa do ogniska anomalii. Stłumił w sobie ciekawość i chęć wyruszenia w jedno z takich miejsc, nie afiszując się zbytnio z owymi odczuciami, zamiast tego do głowy uderzał zwyczajny rozsądek. - Niech cię szlag, Lisie - westchnął, niezbyt skory do nadstawiania karku. Mieli od tego szereg ludzi, aurorów, doświadczonych Zakonników. Z drugiej strony myślał o tym wcześniej zbyt wiele razy. Pomijając względy bezpieczeństwa, były to niezwykle ciekawe punkty - ciekawość ostatecznie okazała się zgubna - pokręcił z niedowierzaniem głową, podsumowując krótkie milczenie i chytry uśmiech Lisa, zapewne spodziewającego się, co sprowokował pod tą powściągliwą kopułą. - Gdzie? - zapytał krótko, poznawszy szczegóły gotów do wyruszenia. Świstoklik okazał się felerny, może przez anomalie. Propozycja wyruszenia na miotłach poprzedziła przyodzianie ciepłych peleryn, wygrzebanych z szafy - zorganizował je tuż po tym, jak okazało się, że burza nie zamierza ustać.
Podróż była męcząca, a zejście na ziemię wywołało dziwne uczucie - oswajali się z nim chwilę, jeszcze szukając celu, klucząc po korytarzach muzeum. Zdawał się na Fredericka.
- Nie - odrzekł krótko, czując, jak mięśnie mimowolnie spinają się. Wolał nie myśleć o uczestnictwie Julii w Zakonie. Może zwlekał niepotrzebnie, temat powinni poruszyć szybko, teoretycznie wiedziałby, czy sama nie szlaja się po niebezpiecznych ogniskach anomalii. - Rozważam postawienie jej przed faktem dokonanym - dodał niezbyt entuzjastycznie. Może rzeczywiście powinni zobaczyć się na spotkaniu i jakoś poradzić z tą wiedzą.
Nic więcej nie zdążył dodać, gdy wieko sarkofagu zgrzytnęło alarmująco, zmuszając do reakcji. - Petrificus totalus - zareagował chwilę po towarzyszu, gdy jego zaklęcie okazało się niecelne. Nie widział jeszcze krwi, przyozdabiającej powoli twarz Foxa - nie spodziewał się nawet, że czarowi towarzyszyła anomalia.
| różdżka, przedmioty z bonusami
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Musisz przyzwyczaić się do podobnych niespodzianek. - Wzruszyłem ramionami, gdy Ulysses skomentował moją niezapowiedzianą wizytę, najwyraźniej nie do końca ukontentowany z formy jej złożenia. Cóż więcej jednak mogłem w tym kierunku uczynić? Sowy były zdecydowanie wolniejsze, a kominek łatwo pozwalał na wytropienie. Jedynym rozwiązaniem byłyby lusterka drwukierunkowe, ale pech chciał, że nie dzieliliśmy ze sobą pary jednakowych. - Nie najbliżej. W Londynie. - Przekleństwo posłane w moim kierunku brzmiało niemal jak komplement. Obserwowałem wewnętrzną bitwę przyjaciela; bitwę, która rozdzierała go pomiędzy rozsądkiem a ciekawością. Opowiadałem mu o anomaliach, nakreśliłem sposób w jaki Zakone Feniksa stabilizował magię. Widziłałem wtedy błysk w jego oczach i choć zapewniłem go, że jeśli tylko nie będzie chciał, nie będzie brał udziału w otwartej walce, wcale nie musiałem namawiać go długo, by jednak postąpił wbrew swoim pierwotnym założeniom.
Świat naprawdę stanął na głowie.
A ja chyba w głowę oberwałem, bo dopiero kiedy spojrzałem na miotę i mój przemoczony do suchej nitki płaszcz, to sobie przypomniałem jak naprawdę dotarliśmy do Londynu. To dopiero było czyste szaleństwo. Znaczy, nie dla mnie. Ale instynkt podpowiadał mi, że Ulysses dawno nie miał okazji do tak ekstremalnego spaceru.
- Oko za oko, ząb za ząb? - Uniosłem brew, łypiąc na Ollivandera. W jakiś sposób tak radykalne podejście nie leżało mi na jego osobowości. Może jednak plotki o tym, że ludzie p ślubie zmieniali się diametralnie były prawdziwe?
Donośny grzmot, który wzburzył niebo gdzieś nad nami wraz z wypowiedzeniem inkantacji, zdawał się wedrzeć do mojej czaszki, próbując rozedrzeć ją od środka. Tępy ból niemal powalił mnie na kolana, a rozproszenie sprawiło, że zaklęcie okazło się niecelne. Ulysses także spudłował - chciałem mu pomóc, unosiłem już różdżkę do góry, choć mumia była coraz bliżej. Pomimo pękającej czaszki wydawało mi się, że zdołam odepchnąć to stworzenie - nie wydawało się szczególnie zwinne - jednk gdy tylko podeszło do nas krytycznie blisko, zebrało mi się na mdłości.
Smród był obrzydliwy do tego stopnia, że skręcił wszystkie moje wnętrzności. Myślałem, że za chwilę się porzygam, a krótka wymiana spojrzenia z Ollivanderem uświadomiła mi, że problem nie tyczył się tylko mnie. Odpuściłem. Wycofałem się, a choć z każdym krokiem mumia była coraz dalej, uczucie mdłości wcale nie odpuszczało. Dopiero gdy znaleźliśmy się poza budynkiem zorientowałem się, że cała moja szata była zakrwawiona. Przetarłem opuszkami palców okolice ust.
- Psidwacza mać. - Zakląłem, przyglądając się własnej dłoni, która pokryła się gęstą krwią. Sytuacji nie poprawiał fakt, że dalej ściskało mnie w żołądku, a ścisk w gardle wywoływał coraz mocniejszy ślinotok. Czułem, że za chwilę cały mój obiad mógł wylądować na chodniku.
I tak się też stało.
- Kurwa. - Dodałem ciszej, plując, by pozbyć się resztek wymiocin z ust. Nie tak to miało wszystko wyglądać.
xt x2
Świat naprawdę stanął na głowie.
A ja chyba w głowę oberwałem, bo dopiero kiedy spojrzałem na miotę i mój przemoczony do suchej nitki płaszcz, to sobie przypomniałem jak naprawdę dotarliśmy do Londynu. To dopiero było czyste szaleństwo. Znaczy, nie dla mnie. Ale instynkt podpowiadał mi, że Ulysses dawno nie miał okazji do tak ekstremalnego spaceru.
- Oko za oko, ząb za ząb? - Uniosłem brew, łypiąc na Ollivandera. W jakiś sposób tak radykalne podejście nie leżało mi na jego osobowości. Może jednak plotki o tym, że ludzie p ślubie zmieniali się diametralnie były prawdziwe?
Donośny grzmot, który wzburzył niebo gdzieś nad nami wraz z wypowiedzeniem inkantacji, zdawał się wedrzeć do mojej czaszki, próbując rozedrzeć ją od środka. Tępy ból niemal powalił mnie na kolana, a rozproszenie sprawiło, że zaklęcie okazło się niecelne. Ulysses także spudłował - chciałem mu pomóc, unosiłem już różdżkę do góry, choć mumia była coraz bliżej. Pomimo pękającej czaszki wydawało mi się, że zdołam odepchnąć to stworzenie - nie wydawało się szczególnie zwinne - jednk gdy tylko podeszło do nas krytycznie blisko, zebrało mi się na mdłości.
Smród był obrzydliwy do tego stopnia, że skręcił wszystkie moje wnętrzności. Myślałem, że za chwilę się porzygam, a krótka wymiana spojrzenia z Ollivanderem uświadomiła mi, że problem nie tyczył się tylko mnie. Odpuściłem. Wycofałem się, a choć z każdym krokiem mumia była coraz dalej, uczucie mdłości wcale nie odpuszczało. Dopiero gdy znaleźliśmy się poza budynkiem zorientowałem się, że cała moja szata była zakrwawiona. Przetarłem opuszkami palców okolice ust.
- Psidwacza mać. - Zakląłem, przyglądając się własnej dłoni, która pokryła się gęstą krwią. Sytuacji nie poprawiał fakt, że dalej ściskało mnie w żołądku, a ścisk w gardle wywoływał coraz mocniejszy ślinotok. Czułem, że za chwilę cały mój obiad mógł wylądować na chodniku.
I tak się też stało.
- Kurwa. - Dodałem ciszej, plując, by pozbyć się resztek wymiocin z ust. Nie tak to miało wszystko wyglądać.
xt x2
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
O Domu Petriego usłyszała zaledwie kilka dni wcześniej zupełnym przypadkiem. Wobec takich plotek nie mogła przejść jednak obojętnie, od razu nabrała podejrzeń, że może chodzić o kolejne miejsce skażone anomalią - natychmiast wysłała Leopoldinę z listem do Diggory i poprosiła, by pojawiła się w Londynie, jeśli może.
Ujrzała nieopodal wysoką, smukłą sylwetkę. Zbliżyła się ostrożnie, nie mając pewności, czy to Jessa, z którą umówiła się listownie; dopiero, kiedy spod kaptura wychynęły płomiennorude pukle uśmiechnęła się blado. Przytknęła jednak palec do ust; muzeum nie zostało wzniesione na odludziu, bała się, że w pobliżu mógł ktoś się kręcić i zainteresować się ich obecnością w miejscu, które zostało zamknięte przez Ministerstwo Magii na cztery spusty. No, prawie. Po kilku minutach upartych poszukiwań niedomkniętych drzwi, czy uchylonego okna, w końcu udało im się znaleźć jedno - na tyłach, w pokoju przeznaczonym dla obsługi, najwyraźniej o nim zapomniano. Wślizgnęła się do środka, otworzyła okiennicę szerzej i pomogła przejść przez nie Diggory.
Nocą Muzeum wydawało się ponure i niemal złowieszcze. W powietrzu unosił się zapach kurzu i starości. Każdy krok Maxine i Jessy odbijał się tu echem.
- Martwię się o Jean, wiesz - zwierzyła się przyjaciółce. Mówiła szeptem, a i tak miała wrażenie, że jej głos rozbrzmiał w salach muzealnych cholernie głośno. - Prawie nie wychodzi z domu. Niewiele się odzywa. Trudno mi z nią o czymkolwiek porozmawiać - rzekła z goryczą.
Z jednej strony to nie było takie najgorsze. W domu na uboczu, chronionym licznymi zaklęciami, młodsza siostra była bezpieczniejsza, ale martwiła się o nią. Nie chciała, by znów pogrążyła się w bezdennym smutku.
Pokonały kilka korytarzy i znalazły się w przestronnym, marmurowym pomieszczeniu; ściany zdobiły liczne hieroglify i mapy starożytnego Egiptu.
- No, czy chowa się tu jakiś faraon... - zażartowała, kiedy jej spojrzenie padło na stary sarkofag - i jej brwi uniosły się w górę, gdy naprawdę skrzypnął i uchyliło się jego wieko.
Uważaj czego sobie życzysz?
Natychmiast poczuła jak powietrze wokół gęstnieje i zaczyna wibrować od czarnej magii. Niebo iskrzyło się od błyskawic, a ich blasku dostrzegła co wyłania się z sarkofagu - stara, obrzydliwa mumia, o których dotychczas czytała wyłącznie w książkach. Okazała się zaskakująco zwinna i szybka, kiedy naparła na kobiety, wyciągając ku nim obandażowane ręce; ze szpary na oczy łypała na nie niepokojąca ciemność.
Desmond nie czekała, zareagowała szybciej, niż pomyślała, unosząc na mumię różdżkę i krzycząc: - Petrificus Totalus!
- Spoiler:
- różdżka, miotła bardzo dobrej jakości, bransoleta z włosów syreny
ELIKSIRY
- Eliksir niezłomności, 1 porcja (stat. 22)
- Czuwający strażnik, 1 porcja (stat. 22)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
- Eliksir niezłomności (2 porcje, stat. 23, moc = 106)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 23)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcje, stat. 23)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29)
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nadlatującą Leopoldinę wypatrzyła z samego rana, gdy powracała z codziennego treningu do domu; szła właśnie przez ogród z miotłą przewieszoną przez ramię, gdy sowa przysiadła na zewnętrznym parapecie okna kuchni. Jessa pogłaskała ją nieco niepewnie, bo choć ptak znał ją już całkiem dobrze, rudowłosa wciąż nie czuła się całkiem swobodnie w obecności zwierząt. Odebrała jednak list i podziękowała sowie, karmiąc ją kilkoma ziarenkami przysmaku, który wygrzebała z doniczki nieopodal. List od Maxine nie zdziwił jej wcale, bo choć anomalie zdawały się ostatnimi czasy znajdować w odwrocie, nie odeszły całkowicie, a zadaniem Zakonniczek było między innymi wykończenie ich do cna i ustabilizowanie magii w lokacjach, które tego potrzebowały. Diggory odpisała więc przyjaciółce niemal natychmiast, potwierdzając swoją obecność o podanej godzinie.
Stawiła się o czasie, ubrana w ciemną pelerynę i wyposażona w garść eliksirów na-wszelki-wypadek, znajdujących się w zaczarowanej torbie, przewieszonej przez ramię. Nie musiała długo czekać, gdy z zaułka ciemnej uliczki wyłoniła się panna Desmond; nie powinny zwracać na siebie zbytniej uwagi, dlatego powitanie ograniczyły do minimum i szybko zabrały się do rzeczy. Odnalezienie wejścia w postaci uchylonego okna było jedynie kwestią czasu, a w momencie przeciskania się przez nie, Jessa miała w głowie dziwną myśl – oby tylko się tu nie zaklinować!
Rozbawiła tym samą siebie, dlatego krocząc korytarzami muzeum miała naprawdę dobry humor i bojowy nastrój; czuła, że zbliżają się do anomalii, lecz nie odbierało jej to optymistycznego nastawienia. Nawet, gdy usłyszała o Jean, nie traciła animuszu.
- Może to taki wiek? – dopytała, bo doskonale pamiętała, co przeżywała, gdy sama miała dwadzieścia lat. Zaraz jednak przypomniała sobie o dramatach i złamanych sercach, których wtedy doświadczyła i mina jej zrzedła – A może spędźcie trochę czasu poza domem, tylko we dwie? Zmiana otoczenia ma szansę dobrze na nią wpłynąć.
Dobrze rozumiała troski przyjaciółki, dlatego nie zamierzała ich bagatelizować. W pełnym skupieniu się nad problemem Maxine przeszkodziło im jednak tutejsze źródło anomalii – mumia opuszczająca swój sarkofag. Jessa natychmiast uniosła różdżkę w górę, jednak to Desmond była pierwsza. Niestety, jej zaklęcie, choć wyglądało na naprawdę mocne, zniknęło nagle, a w tym samym momencie piorun z burzy szalejącej nad Londynem trafił w jedną z zewnętrznych ścian muzeum. O cholera!
- Petrificus Totalus! – wykrzyknęła rudowłosa, celując w mumię zmierzającą w ich stronę.
Stawiła się o czasie, ubrana w ciemną pelerynę i wyposażona w garść eliksirów na-wszelki-wypadek, znajdujących się w zaczarowanej torbie, przewieszonej przez ramię. Nie musiała długo czekać, gdy z zaułka ciemnej uliczki wyłoniła się panna Desmond; nie powinny zwracać na siebie zbytniej uwagi, dlatego powitanie ograniczyły do minimum i szybko zabrały się do rzeczy. Odnalezienie wejścia w postaci uchylonego okna było jedynie kwestią czasu, a w momencie przeciskania się przez nie, Jessa miała w głowie dziwną myśl – oby tylko się tu nie zaklinować!
Rozbawiła tym samą siebie, dlatego krocząc korytarzami muzeum miała naprawdę dobry humor i bojowy nastrój; czuła, że zbliżają się do anomalii, lecz nie odbierało jej to optymistycznego nastawienia. Nawet, gdy usłyszała o Jean, nie traciła animuszu.
- Może to taki wiek? – dopytała, bo doskonale pamiętała, co przeżywała, gdy sama miała dwadzieścia lat. Zaraz jednak przypomniała sobie o dramatach i złamanych sercach, których wtedy doświadczyła i mina jej zrzedła – A może spędźcie trochę czasu poza domem, tylko we dwie? Zmiana otoczenia ma szansę dobrze na nią wpłynąć.
Dobrze rozumiała troski przyjaciółki, dlatego nie zamierzała ich bagatelizować. W pełnym skupieniu się nad problemem Maxine przeszkodziło im jednak tutejsze źródło anomalii – mumia opuszczająca swój sarkofag. Jessa natychmiast uniosła różdżkę w górę, jednak to Desmond była pierwsza. Niestety, jej zaklęcie, choć wyglądało na naprawdę mocne, zniknęło nagle, a w tym samym momencie piorun z burzy szalejącej nad Londynem trafił w jedną z zewnętrznych ścian muzeum. O cholera!
- Petrificus Totalus! – wykrzyknęła rudowłosa, celując w mumię zmierzającą w ich stronę.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Dom Petriego
Szybka odpowiedź