Palarnia
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Palarnia
Jest to elegancki, drogi lokal, którego klientelę stanowią głównie panowie; wewnątrz kłębi się szary nikotynowy dym, a zapach tytoniu wydaje się nadzwyczajnie ostry. Wnętrze pomieszczenia, utrzymane w klasycznej architekturze, wypełnione jest niskimi, wąskimi stolikami oraz otaczającymi ich miękkimi fotelami, czasem kilkoma, a czasem pojedynczymi. Ściany zdobią portrety wpływowych czarodziejów, obsługa lokalu nosi się elegancko, tego samego wymagając od gości - bez wyjściowych szat nie wpuszczamy. Na miejscu można zakupić tytoń wysokiej klasy pod różną postacią, podawane są także drogie alkohole. Na scenie na froncie pomieszczenia znajduje się fortepian, na którym zwykle ktoś przygrywa aktualnie śpiewającej w lokalu gwiazdce.
Palarnia wydaje się idealnym miejscem na załatwianie męskich spraw i interesów.
Palarnia wydaje się idealnym miejscem na załatwianie męskich spraw i interesów.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:41, w całości zmieniany 2 razy
Czy byłeś na tyle tajemniczy, że aż musiał się spotkać? Nie, raczej nie. Musiałeś po prostu wywrzeć na nim dobre wrażenie, a twoja opinia w Londynie mogła pomóc. Zdziwienia nie wywarło też na tobie to, że w pewnym momencie miałby skontaktować się z Tobą. Większym i istotniejszym pytaniem było po prostu "kiedy". Bo, że taka okoliczność nadejdzie - domyślałeś się. Wyczucie ostatnim razem duszy, która pojawiła się na samym końcu ostatniej inicjatywy na którą zostałeś zresztą zaproszony zdradzała dobitnie, że coś było na rzeczy, dlatego tym większe wyrażałeś zainteresowanie spotkaniem z Traversem. Ilekroć jednak przewracałeś w księgach na temat tajemniczych zjaw i dusz - nie udawało Ci się odnaleźć tej esencji, tej nici z kłębka, która zaprowadzi Cię przez labirynt do samego końca. Wiedza tak tajemna, że aż niemożliwa do odnalezienia? Niemożliwe, nie dla ciebie. Ambicja i pycha nie pozwalała Ci na to.
Zresztą sama sytuacja związana z byciem spirytystą wymagała wytłumaczenia, ukazania trochę więcej w narracji niż tylko domysły. Bycie spirytystą dla Ciebie to nie było po pewnym czasie coś dziwnego, nieznanego. Kiedy tylko zaczytujesz się w księgach o duchach, zawsze odnajdujesz logikę, której nie potrafią odnaleźć inni. Jaka to jest logika? Logika natury, przyziemności, faktu i istnienia. Te cztery elementy logiki wyjaśnione przez francuskich spirytystów i ich naśladowców z brytyjskich ziem sprawiają, że spirytyzm nie jest tylko nauką, ale też filozofią, specyficznym podejściem do tego, czego ludzie się boją - śmierci. W przodkach odnajdywałeś odpowiedzi na pytania, które sam nie potrafisz sobie odpowiedzieć, a na które czekają też inni zainteresowani, którzy przychodzą do Domu Duchów. Mało kto wie jakie brzemię nosisz na barkach, jednak mało kto wie też, że przecież jesteś całkiem dobrym magiem, chociaż twoja postura mówi bardziej o byciu synem samej Kostuchy, której to przecież najczęściej boją się zarówno mugole jak i czarodzieje. Poszukiwanie sposobów na oszukanie śmierci jest jednak pułapką, do której wszyscy - nawet ty - lgniemy. Po tylu latach działalności i pomocy duszom domyślasz się po prostu, że śmierci nigdy nie da się oszukać, nigdy nie da się jej zaskoczyć, ani nawet zapanować nad nią. Można jedynie przedłużać to, co nieuchronne. W końcu śmierć to także jeden z synonimów słowa przemijalności. A naturą człowieka w swej cielesności jest przemijanie. Czasem nawet w niespodziewanym momencie. I tym samym dochodzimy do tego czym także się zajmujesz - to dla potomnych. Pomagasz tym, którzy w niespodziewanym momencie nie mogli przyjąć do świadomości, że powinni już dawno odejść - pomóc im zrozumieć dlaczego powinni odejść, dlaczego powinni nie marnować już czasu na tym świecie, a dać sobie odpocząć. No, nie jest to też twoja jedyna rola, ale czasem po prostu nader romantyzujesz sobie to co robisz, aby złagodzić czasem ból, którego doświadczasz. No, więc... Może jednak nie warto byłoby już o tym wspominać i skupić się na czymś ciekawszym. Ot, może właśnie tym o czym mówił Manannan.
Machnąłeś już ręką na to, że był Ci wdzięczny za pomoc w Cromer. To bardziej była inicjatywa sama w sobie, wybadanie z czym tak naprawdę się sprawy miały. Pani Los splotła jednak wasze nici porozumienia i wychodziło na to, że istniała szansa na jeszcze wiele dodatkowych spotkań. Częścią twojej natury było to, że byłeś dobrym słuchaczem i pozwalałeś kapitanowi na to, aby ten wygadał się bardziej niż powinien albo chciał. Im więcej słyszałeś wiadomości na temat tego co się wydarzyło w słynnym Landguard Fort i potyczce z mugolskim wojskiem sprawiało, że faktycznie musiałeś się napić z racji poczucia, że to co mówił było bardzo interesujące, a to dopiero początek waszego spotkania, jeszcze wszystkich najciekawszych kart dzisiejszego momentu nie dane Ci było odkryć. Zdawało się nawet, że kelner musiał wyczytać wasze myśli, bo zaraz przyniósł do stolika potrzebny wam atrybut rozwiązywania języków. Szklista, bursztynowa ciecz postawiona przed wami miała sprawić, że nadszedł moment większej powagi. Oczywistym było jednak, że obchodziło Cię najbardziej mięso, które Manannan dostarczał wraz z kolejnymi elementami. A było to mięso naprawdę interesujące, które dawało Ci pewne podejrzenia, jednak nie chciałeś się nimi dzielić dopóty nie słyszałeś z jego ust wszystkich detali. Złapałeś się jednak pewnej kwestii. "Nie była to moja zasługa", zanotowałeś to w swojej głowie i poczekałeś aż ten skończy. Oczywiście nie udało Ci się na ten moment znaleźć odpowiedzi na to pytanie, bo nie miałeś obecnie takich detali jakich Tobie dostarczono. Ale zdawało się, że mogłeś mieć podejrzenia. Na szczęście, odezwałeś się w momencie, kiedy ten już skończył.
Zanim się to jednak stało, upiłeś z grubego dna szklany whisky, która paliła twoje gardło. Nie byłeś przyzwyczajony do picia tego alkoholu, wolałeś coś znacznie delikatniejszego, jednak nie chciałeś tego mówić mężczyźnie, bo kiedy ktoś dawał alkohol to nakazywało się go przyjąć. A samo towarzystwo było o tyle przyjemniejsze, że nie musiałeś dbać o wyszukane konwenanse, a raczej te zwyczajne, związane z ludzką uprzejmością. Kiwnąłeś jednak lekko głową, kiedy ten spytał się o wyczuwanie.
— Potrafię. To jeden z powodów dla których zresztą się spotykamy. Nie było to dla mnie dziwne otrzymać wiadomość od ciebie, bo bardzo rzadko zdarza mi się, aby jakiś duch emanował agresją w kierunku mojej osoby. Zdawało się więc naturalnym, że musiała to być agresja skierowana w któreś z nas, jednak nie mnie. Mnie nie znało i raczej bardziej skupiło by się na tym, by pomóc niż atakować. Pod uwagę więc musiałem brać fakt, że to którekolwiek z was musiało być tego powodem. Wykluczyłem pana Sallowa, bo jedyne na co mógłby być wściekły na niego duch to fakt, że mógłby go zabić swoją złotoustością. — Podniosłeś kciuk, zaczynając go odginać drugą dłonią. Wyliczałeś po kolei osoby z waszego wcześniejszego towarzystwa. — Lord Shafiq także był moim podejrzeniem, ale wykluczyłem go z racji jego nader spokojnej natury. Naturalnym rozwiązaniem pozostało więc awanturnicze życie korsarza. Wrogów można mieć więcej na morzu niż na lądzie, jeśli się tego tylko chce. Na pstryknięcie palców. Dało mi więc to podpowiedź którego rzędu był to duch, jednak nie mogę ostatecznie stwierdzić bez twojej pomocy, Mananannie. — Dałeś mu chwilę na to, aby przetrawił wiadomość od ciebie. Nowe wiadomości dla niego mogły dawać jakąkolwiek nadzieję, że rozwiążesz jego problem i ten "ktosiek" odejdzie z życia. Wciąż jednak miałeś w pamięci to co mówił do Ciebie o wydarzeniach z Suffolk i Cromer, które nie były - mogłoby się zdawać - niepowiązane z twoim zawodem. Co więc zrobiłeś? Naturalnie, że poruszyłeś ten temat, aby zbić trochę napięcia.
— Wiesz, naprawdę jest to dla mnie dziwne, że akurat pojawiły się w tamtym momencie. Ale równie dziwne były dla mnie anomalie, które sprawiły, że miałem więcej roboty. Na którą naturalnie nie mogłem narzekać. — Och tak, anomalie sprawiły, że powróciły pewne obawy i nieprzyjemne myśli szargające twój "zdrowy" rozum, jednak nigdy nie sądziłeś, że usłyszysz coś zarówno tak dziwnego jak i zaiste interesującego. Wolałeś trochę rozwiać jego obawy, ale też pociągnąć za język. — Trochę wygląda mi to na demonologię i jakieś demony, jednak jest dla mnie dziwną kwestią to, że powiedziałeś, że Cię nie atakują i nie wiesz dlaczego. Jednak zaraz potem mówisz mi, że to na targu nie było twoją zasługą. Więc wiesz, że to się dzieje wokół Ciebie lub bezpośrednio z twojej przyczyny. Więc musisz też wiedzieć, że istnieje ktoś inny kto to potrafi. Ktoś inny z naszego towarzystwa. Pan Sallow czy Pan Shafiq? Racjonalność nakazuje mi wskazać któregoś z was, irracjonalność wziąć pod uwagę, że posługując się czarną magią potraficie robić coś, czego nie uczono mnie w Durmstrangu, ani nawet w pracy. To naturalnie powoduje, że jestem zainteresowany. — Dałeś mu więc dwie kwestie do rozwinięcia w zależności na którą szybciej znajdzie odpowiedź. Domyśleć się musiał też, że należało podejść do tego z daniem pewnego kredytu zaufania, skoro mieliście sobie nawzajem pomóc. Dodatkowo to on pierwszy wyciągnął do Ciebie rękę, co było trochę szczęśliwym trafem ze strony losu. Siłą rzeczy można było to nazwać manipulacją, jednak nie uważałeś, że to faktycznie było to, lecz posiadało pewne jej elementy. Chciałeś po prostu wiedzieć. Wiedzieć więcej niż inni ludzie na świecie.
Upiłeś łyk whisky, czekając.
Zresztą sama sytuacja związana z byciem spirytystą wymagała wytłumaczenia, ukazania trochę więcej w narracji niż tylko domysły. Bycie spirytystą dla Ciebie to nie było po pewnym czasie coś dziwnego, nieznanego. Kiedy tylko zaczytujesz się w księgach o duchach, zawsze odnajdujesz logikę, której nie potrafią odnaleźć inni. Jaka to jest logika? Logika natury, przyziemności, faktu i istnienia. Te cztery elementy logiki wyjaśnione przez francuskich spirytystów i ich naśladowców z brytyjskich ziem sprawiają, że spirytyzm nie jest tylko nauką, ale też filozofią, specyficznym podejściem do tego, czego ludzie się boją - śmierci. W przodkach odnajdywałeś odpowiedzi na pytania, które sam nie potrafisz sobie odpowiedzieć, a na które czekają też inni zainteresowani, którzy przychodzą do Domu Duchów. Mało kto wie jakie brzemię nosisz na barkach, jednak mało kto wie też, że przecież jesteś całkiem dobrym magiem, chociaż twoja postura mówi bardziej o byciu synem samej Kostuchy, której to przecież najczęściej boją się zarówno mugole jak i czarodzieje. Poszukiwanie sposobów na oszukanie śmierci jest jednak pułapką, do której wszyscy - nawet ty - lgniemy. Po tylu latach działalności i pomocy duszom domyślasz się po prostu, że śmierci nigdy nie da się oszukać, nigdy nie da się jej zaskoczyć, ani nawet zapanować nad nią. Można jedynie przedłużać to, co nieuchronne. W końcu śmierć to także jeden z synonimów słowa przemijalności. A naturą człowieka w swej cielesności jest przemijanie. Czasem nawet w niespodziewanym momencie. I tym samym dochodzimy do tego czym także się zajmujesz - to dla potomnych. Pomagasz tym, którzy w niespodziewanym momencie nie mogli przyjąć do świadomości, że powinni już dawno odejść - pomóc im zrozumieć dlaczego powinni odejść, dlaczego powinni nie marnować już czasu na tym świecie, a dać sobie odpocząć. No, nie jest to też twoja jedyna rola, ale czasem po prostu nader romantyzujesz sobie to co robisz, aby złagodzić czasem ból, którego doświadczasz. No, więc... Może jednak nie warto byłoby już o tym wspominać i skupić się na czymś ciekawszym. Ot, może właśnie tym o czym mówił Manannan.
Machnąłeś już ręką na to, że był Ci wdzięczny za pomoc w Cromer. To bardziej była inicjatywa sama w sobie, wybadanie z czym tak naprawdę się sprawy miały. Pani Los splotła jednak wasze nici porozumienia i wychodziło na to, że istniała szansa na jeszcze wiele dodatkowych spotkań. Częścią twojej natury było to, że byłeś dobrym słuchaczem i pozwalałeś kapitanowi na to, aby ten wygadał się bardziej niż powinien albo chciał. Im więcej słyszałeś wiadomości na temat tego co się wydarzyło w słynnym Landguard Fort i potyczce z mugolskim wojskiem sprawiało, że faktycznie musiałeś się napić z racji poczucia, że to co mówił było bardzo interesujące, a to dopiero początek waszego spotkania, jeszcze wszystkich najciekawszych kart dzisiejszego momentu nie dane Ci było odkryć. Zdawało się nawet, że kelner musiał wyczytać wasze myśli, bo zaraz przyniósł do stolika potrzebny wam atrybut rozwiązywania języków. Szklista, bursztynowa ciecz postawiona przed wami miała sprawić, że nadszedł moment większej powagi. Oczywistym było jednak, że obchodziło Cię najbardziej mięso, które Manannan dostarczał wraz z kolejnymi elementami. A było to mięso naprawdę interesujące, które dawało Ci pewne podejrzenia, jednak nie chciałeś się nimi dzielić dopóty nie słyszałeś z jego ust wszystkich detali. Złapałeś się jednak pewnej kwestii. "Nie była to moja zasługa", zanotowałeś to w swojej głowie i poczekałeś aż ten skończy. Oczywiście nie udało Ci się na ten moment znaleźć odpowiedzi na to pytanie, bo nie miałeś obecnie takich detali jakich Tobie dostarczono. Ale zdawało się, że mogłeś mieć podejrzenia. Na szczęście, odezwałeś się w momencie, kiedy ten już skończył.
Zanim się to jednak stało, upiłeś z grubego dna szklany whisky, która paliła twoje gardło. Nie byłeś przyzwyczajony do picia tego alkoholu, wolałeś coś znacznie delikatniejszego, jednak nie chciałeś tego mówić mężczyźnie, bo kiedy ktoś dawał alkohol to nakazywało się go przyjąć. A samo towarzystwo było o tyle przyjemniejsze, że nie musiałeś dbać o wyszukane konwenanse, a raczej te zwyczajne, związane z ludzką uprzejmością. Kiwnąłeś jednak lekko głową, kiedy ten spytał się o wyczuwanie.
— Potrafię. To jeden z powodów dla których zresztą się spotykamy. Nie było to dla mnie dziwne otrzymać wiadomość od ciebie, bo bardzo rzadko zdarza mi się, aby jakiś duch emanował agresją w kierunku mojej osoby. Zdawało się więc naturalnym, że musiała to być agresja skierowana w któreś z nas, jednak nie mnie. Mnie nie znało i raczej bardziej skupiło by się na tym, by pomóc niż atakować. Pod uwagę więc musiałem brać fakt, że to którekolwiek z was musiało być tego powodem. Wykluczyłem pana Sallowa, bo jedyne na co mógłby być wściekły na niego duch to fakt, że mógłby go zabić swoją złotoustością. — Podniosłeś kciuk, zaczynając go odginać drugą dłonią. Wyliczałeś po kolei osoby z waszego wcześniejszego towarzystwa. — Lord Shafiq także był moim podejrzeniem, ale wykluczyłem go z racji jego nader spokojnej natury. Naturalnym rozwiązaniem pozostało więc awanturnicze życie korsarza. Wrogów można mieć więcej na morzu niż na lądzie, jeśli się tego tylko chce. Na pstryknięcie palców. Dało mi więc to podpowiedź którego rzędu był to duch, jednak nie mogę ostatecznie stwierdzić bez twojej pomocy, Mananannie. — Dałeś mu chwilę na to, aby przetrawił wiadomość od ciebie. Nowe wiadomości dla niego mogły dawać jakąkolwiek nadzieję, że rozwiążesz jego problem i ten "ktosiek" odejdzie z życia. Wciąż jednak miałeś w pamięci to co mówił do Ciebie o wydarzeniach z Suffolk i Cromer, które nie były - mogłoby się zdawać - niepowiązane z twoim zawodem. Co więc zrobiłeś? Naturalnie, że poruszyłeś ten temat, aby zbić trochę napięcia.
— Wiesz, naprawdę jest to dla mnie dziwne, że akurat pojawiły się w tamtym momencie. Ale równie dziwne były dla mnie anomalie, które sprawiły, że miałem więcej roboty. Na którą naturalnie nie mogłem narzekać. — Och tak, anomalie sprawiły, że powróciły pewne obawy i nieprzyjemne myśli szargające twój "zdrowy" rozum, jednak nigdy nie sądziłeś, że usłyszysz coś zarówno tak dziwnego jak i zaiste interesującego. Wolałeś trochę rozwiać jego obawy, ale też pociągnąć za język. — Trochę wygląda mi to na demonologię i jakieś demony, jednak jest dla mnie dziwną kwestią to, że powiedziałeś, że Cię nie atakują i nie wiesz dlaczego. Jednak zaraz potem mówisz mi, że to na targu nie było twoją zasługą. Więc wiesz, że to się dzieje wokół Ciebie lub bezpośrednio z twojej przyczyny. Więc musisz też wiedzieć, że istnieje ktoś inny kto to potrafi. Ktoś inny z naszego towarzystwa. Pan Sallow czy Pan Shafiq? Racjonalność nakazuje mi wskazać któregoś z was, irracjonalność wziąć pod uwagę, że posługując się czarną magią potraficie robić coś, czego nie uczono mnie w Durmstrangu, ani nawet w pracy. To naturalnie powoduje, że jestem zainteresowany. — Dałeś mu więc dwie kwestie do rozwinięcia w zależności na którą szybciej znajdzie odpowiedź. Domyśleć się musiał też, że należało podejść do tego z daniem pewnego kredytu zaufania, skoro mieliście sobie nawzajem pomóc. Dodatkowo to on pierwszy wyciągnął do Ciebie rękę, co było trochę szczęśliwym trafem ze strony losu. Siłą rzeczy można było to nazwać manipulacją, jednak nie uważałeś, że to faktycznie było to, lecz posiadało pewne jej elementy. Chciałeś po prostu wiedzieć. Wiedzieć więcej niż inni ludzie na świecie.
Upiłeś łyk whisky, czekając.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krótkie kiwnięcie głową powinno chyba go ucieszyć – skoro Zabini był w stanie na pewien niezrozumiały dla Manannana sposób dostrzec Earwyna, to być może trzymał też w rękach klucz do pozbycia się go na dobre – ale zamiast tego coś w tym niemym potwierdzeniu sprawiło, że jego wnętrzności wypełnił kłujący dyskomfort. Do tej pory wydawało mu się, że jego sekret – podążający za nim krok w krok gdziekolwiek by się nie udał – pozostawał widoczny tylko dla niego, skrupulatnie ukryty przed resztą świata; o przeklętej zjawie nie rozmawiał z nikim, zupełnie jakby się obawiał, że ujawnienie istnienia nękającego go ducha przeklętego zdrajcy nadałoby mu realności, pozwoliło ubrać się w wyrazistsze kształty. Już samo zwrócenie się w jego sprawie do Vergila poprzedzone było długimi dniami nerwowych rozmyślań; właściwie – czy mógł zaufać, że mężczyzna zachowa w tej kwestii dyskrecję? Upił łyk mocnego alkoholu, z uwagą wysłuchując padających z ust czarodzieja słów, przez chwilę żałując, że w ogóle zaprosił go na to spotkanie; zdusił w zarodku krótkotrwały impuls, który namawiał go, żeby zwyczajnie przerwał potok zdań – ciekawość zwyciężyła – ostatecznie uspokajając się myślą, że jeżeli nawet Zabini okazałby się zbyt gadatliwy, znalazłby sposób, żeby go uciszyć.
Zaśmiał się pod nosem w reakcji na stwierdzenie Vergila, dokonującego w paru słowach wnikliwej analizy jego osobowości. Nie znali się jeszcze – czy wysnute przez niego wnioski opierały się na zasłyszanych stereotypach, czy opowieściach krążących pośród sojuszników Rycerzy Walpurgii? – Nie spodziewałem się, że wiesz tyle o awanturniczym życiu korsarza – powiedział, opierając się jednym ramieniem o podłokietnik wygodnego fotela, uważnie obserwując przy tym swojego rozmówcę. Rozbawiony uśmiech zatańczył na wargach; zawsze bawiły go przekonania o tym, jak wyglądało życie na morzu, czynione przez ludzi, którzy z żeglugą nie mieli nic wspólnego. Spoglądając na Zabiniego, był niemal pewien, że czarodziej nigdy nie postawił stopy na pokładzie żadnego okrętu, choć aura tajemnicy, która mu towarzyszyła, dopuszczała możliwość, że źle go oceniał. – Poza tym – zawsze mi się wydawało, że uzdrowiciele i politycy zdobywają wrogów równie łatwo – zauważył, obracając w dłoni fajkę. – Ale masz rację. Poniekąd – zgodził się, póki co nie decydując się na wyprowadzenie Vergila z błędu: że Earwyn tak naprawdę nigdy nie był jego wrogiem, i że sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Nie miał zresztą ochoty ani zamiaru o tym rozmawiać, ani teraz, ani prawdopodobnie: nigdy, zadra pozostawiona przez zdradzoną przyjaźń nie miała nic wspólnego z zagojonymi już dawno bliznami, o których opowiadał podczas długich zakrapianych wieczorów spędzanych na morzu czy w portowych tawernach. Ta rana – w przeciwieństwie do innych – wciąż jątrzyła się i ropiała, jak najpaskudniejsze zakażenie.
– Rzędu? – podjął, unosząc wyżej brwi, milcząco domagając się od swojego rozmówcy wyjaśnień. Rząd w znaczeniu duchów nie mówił mu kompletnie nic, choć przez chwilę obracał to słowo w myślach, starając się dopasować je do wszystkiego, co wiedział na temat snujących się po ich świecie bytów. – Musisz mi wybaczyć, nie jestem biegły w terminologii twojej… specjalizacji, nie jestem więc pewien, jakich informacji potrzebujesz. Właściwie do tej pory nie byłem nawet pewien, czy to z duchem mam do czynienia – wydawało mi się zawsze, że one są widoczne jednakowo dla wszystkich czarodziejów. Czy to możliwe, by duch manifestował się tylko konkretnej osobie? – zapytał, z zainteresowaniem nachylając się nad stolikiem i nieco ściszając głos.
– Przyciąga je magia – odezwał się po chwili w odpowiedzi na słowa Zabiniego. Tego jednego był pewien, misja w mugolskim forcie nie pozostawiła po sobie wątpliwości. – Być może też przemoc. Z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej pojawiają się w trakcie walki, im bitwa zajadlejsza – tym jest ich więcej, i tym potężniejsze z czasem się stają. W forcie potrafiły sprawić, że w środku dnia zapadły zupełne ciemności. Niektóre przyjmowały formę prawie cielesną – ciągnął, nieświadomy, że gdzieś w połowie wypowiedzi oczy mu rozbłysły; przez sekundę znów znajdował się tam, na drżących od niedalekich wybuchów murach, wdychał powietrze wypełnione zapachem strzelniczego prochu. Słuchał szeptów – potężnych, obcych, a jednocześnie: na dziwny, niewyjaśniony sposób znajomych, zwłaszcza odkąd na jego szyi zawisł podarowany mu przez Macnaira odłamek. Cokolwiek stało się tamtego dnia, pozostawiło na nim ślad, którego nie potrafił i nie chciał się pozbyć.
Na wspomnienie anomalii jedynie skinął głową; słyszał o nich, docierały do niego wieści o niestabilnej magii, kiedy jednak Wyspy Brytyjskie się z nią mierzyły, przebywał daleko poza krajem – nie byłby w stanie więc przyrównać tego, co działo się wtedy, do niewyjaśnionych zjawisk, jakie towarzyszyły im dzisiaj. – Demonologię? – powtórzył, ten termin również był dla niego obcy. Częściowo, słyszał o demonach wodnych, które żywiły się ludzką krwią, podejrzewał jednak, że to nie o tych magicznych stworzeniach mówił Zabini. – Jeżeli masz na myśli zainteresowanie nauką, to będę cię musiał rozczarować – nie mam na ten temat wiedzy, którą potrafiłbym przekazać – powiedział, przerywając na chwilę, żeby zaciągnąć się dymem. Świadomie nie potwierdzając ani nie zaprzeczając domysłom Vergila; nie był pewien czy Zachary chciał otwarcie dzielić się swoimi umiejętnościami, więc milczał – swoją uwagę przenosząc na temat, którego właściwie nie planował poruszać ze spirytystą, nie spodziewając się, że był w stanie rzucić na niego nowe światło. – Studiowałeś czarną magię? – zapytał, to było dla niego pewne zaskoczenie – podobnie jak fakt, że Zabini ukończył Drumstrang. – Załóżmy na moment, że istoty, o których mówimy, są duchami – czy w takim wypadku byłyby w stanie w trwały sposób wpłynąć na żywego czarodzieja? Naznaczyć go, zmienić? Czy duchy, te potężniejsze, mają takie umiejętności? – ciągnął dalej, dłoń, w której wcześniej trzymał szklankę z whisky, bezwiednie zaciskając na zawieszonym na szyi kamieniu. Nawet teraz, przez koszulę, był w stanie wyczuć jego lekkie drżenie, szepty wspinające się wzdłuż palców i rezonujące w jego umyśle.
Zaśmiał się pod nosem w reakcji na stwierdzenie Vergila, dokonującego w paru słowach wnikliwej analizy jego osobowości. Nie znali się jeszcze – czy wysnute przez niego wnioski opierały się na zasłyszanych stereotypach, czy opowieściach krążących pośród sojuszników Rycerzy Walpurgii? – Nie spodziewałem się, że wiesz tyle o awanturniczym życiu korsarza – powiedział, opierając się jednym ramieniem o podłokietnik wygodnego fotela, uważnie obserwując przy tym swojego rozmówcę. Rozbawiony uśmiech zatańczył na wargach; zawsze bawiły go przekonania o tym, jak wyglądało życie na morzu, czynione przez ludzi, którzy z żeglugą nie mieli nic wspólnego. Spoglądając na Zabiniego, był niemal pewien, że czarodziej nigdy nie postawił stopy na pokładzie żadnego okrętu, choć aura tajemnicy, która mu towarzyszyła, dopuszczała możliwość, że źle go oceniał. – Poza tym – zawsze mi się wydawało, że uzdrowiciele i politycy zdobywają wrogów równie łatwo – zauważył, obracając w dłoni fajkę. – Ale masz rację. Poniekąd – zgodził się, póki co nie decydując się na wyprowadzenie Vergila z błędu: że Earwyn tak naprawdę nigdy nie był jego wrogiem, i że sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Nie miał zresztą ochoty ani zamiaru o tym rozmawiać, ani teraz, ani prawdopodobnie: nigdy, zadra pozostawiona przez zdradzoną przyjaźń nie miała nic wspólnego z zagojonymi już dawno bliznami, o których opowiadał podczas długich zakrapianych wieczorów spędzanych na morzu czy w portowych tawernach. Ta rana – w przeciwieństwie do innych – wciąż jątrzyła się i ropiała, jak najpaskudniejsze zakażenie.
– Rzędu? – podjął, unosząc wyżej brwi, milcząco domagając się od swojego rozmówcy wyjaśnień. Rząd w znaczeniu duchów nie mówił mu kompletnie nic, choć przez chwilę obracał to słowo w myślach, starając się dopasować je do wszystkiego, co wiedział na temat snujących się po ich świecie bytów. – Musisz mi wybaczyć, nie jestem biegły w terminologii twojej… specjalizacji, nie jestem więc pewien, jakich informacji potrzebujesz. Właściwie do tej pory nie byłem nawet pewien, czy to z duchem mam do czynienia – wydawało mi się zawsze, że one są widoczne jednakowo dla wszystkich czarodziejów. Czy to możliwe, by duch manifestował się tylko konkretnej osobie? – zapytał, z zainteresowaniem nachylając się nad stolikiem i nieco ściszając głos.
– Przyciąga je magia – odezwał się po chwili w odpowiedzi na słowa Zabiniego. Tego jednego był pewien, misja w mugolskim forcie nie pozostawiła po sobie wątpliwości. – Być może też przemoc. Z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej pojawiają się w trakcie walki, im bitwa zajadlejsza – tym jest ich więcej, i tym potężniejsze z czasem się stają. W forcie potrafiły sprawić, że w środku dnia zapadły zupełne ciemności. Niektóre przyjmowały formę prawie cielesną – ciągnął, nieświadomy, że gdzieś w połowie wypowiedzi oczy mu rozbłysły; przez sekundę znów znajdował się tam, na drżących od niedalekich wybuchów murach, wdychał powietrze wypełnione zapachem strzelniczego prochu. Słuchał szeptów – potężnych, obcych, a jednocześnie: na dziwny, niewyjaśniony sposób znajomych, zwłaszcza odkąd na jego szyi zawisł podarowany mu przez Macnaira odłamek. Cokolwiek stało się tamtego dnia, pozostawiło na nim ślad, którego nie potrafił i nie chciał się pozbyć.
Na wspomnienie anomalii jedynie skinął głową; słyszał o nich, docierały do niego wieści o niestabilnej magii, kiedy jednak Wyspy Brytyjskie się z nią mierzyły, przebywał daleko poza krajem – nie byłby w stanie więc przyrównać tego, co działo się wtedy, do niewyjaśnionych zjawisk, jakie towarzyszyły im dzisiaj. – Demonologię? – powtórzył, ten termin również był dla niego obcy. Częściowo, słyszał o demonach wodnych, które żywiły się ludzką krwią, podejrzewał jednak, że to nie o tych magicznych stworzeniach mówił Zabini. – Jeżeli masz na myśli zainteresowanie nauką, to będę cię musiał rozczarować – nie mam na ten temat wiedzy, którą potrafiłbym przekazać – powiedział, przerywając na chwilę, żeby zaciągnąć się dymem. Świadomie nie potwierdzając ani nie zaprzeczając domysłom Vergila; nie był pewien czy Zachary chciał otwarcie dzielić się swoimi umiejętnościami, więc milczał – swoją uwagę przenosząc na temat, którego właściwie nie planował poruszać ze spirytystą, nie spodziewając się, że był w stanie rzucić na niego nowe światło. – Studiowałeś czarną magię? – zapytał, to było dla niego pewne zaskoczenie – podobnie jak fakt, że Zabini ukończył Drumstrang. – Załóżmy na moment, że istoty, o których mówimy, są duchami – czy w takim wypadku byłyby w stanie w trwały sposób wpłynąć na żywego czarodzieja? Naznaczyć go, zmienić? Czy duchy, te potężniejsze, mają takie umiejętności? – ciągnął dalej, dłoń, w której wcześniej trzymał szklankę z whisky, bezwiednie zaciskając na zawieszonym na szyi kamieniu. Nawet teraz, przez koszulę, był w stanie wyczuć jego lekkie drżenie, szepty wspinające się wzdłuż palców i rezonujące w jego umyśle.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Dostrzeganie tego czego nie umieli dostrzegać inni to była jedna z twoich ról. Było to coś na wzór bycia wróżbitą. Kiedy oni czytali swoim Trzecim Okiem by poznać to co dzieje się teraz, w przeszłości czy w przyszłości, ty zajmowałeś się po prostu "czytaniem pokoju" na dużo większych obrotach. Nie sięgałeś arkanów związanych z czasem i nie zaciągałeś się haszyszem czy innym narkotykiem znanym na świecie, aby osiągnąć większy status postrzegania świata. Ty już na tyle dobrze rozwinąłeś pozostałe zdolności, skoro nie miałeś daru i nie potrafiłeś go wykorzystać w ten sposób. Chociaż kusiło Cię poznać kiedyś jakiegoś jasnowidza bliżej, wypytywać go aż do zmęczenia pytaniami, które czasem nie pozwalały Ci myśleć. Ot, taki po prostu byłeś - ciekawy. Dlatego też twoja ciekawość sprawiała, że mówiłeś bardziej otwarcie, że nawet jeśli twoja twarz tego nie zdradzała, przejęcie w twoim głosie i prędkość mowy w jakiej wyrzucałeś z paszczy słowa zdradzały, że przejęcie byłeś zainteresowany tym co mówił tobie Manannan. Oczywiście nie wiedziałeś ile lat lub jaki czas zmaga się z tą "zjawą" czy duchem, ale jeśli wiedziałbyś to na pewno zrozumiałbyś dyskomfort związany z mówieniem o tym. Bądź co bądź taki "ktosiek" stawał się częścią twojego życia, czy się chciało tego czy nie. I czasem z tego powodu czasami dziwne uczucie gnieździło się w samym środku serca. Jakby ktoś Ci zabrał coś, czego nie lubisz, ale jesteś do tego tak przywiązany, że czujesz, że to nie-fair. Dziwny syndrom, naprawdę, można byłoby się dziwić. Przy okazji wiedziałeś jednak jaki ciężar mogło to sprawiać Traversowi, więc traktowałeś to na tyle delikatnie, żeby ten nie zniechęcił się lub nawet oburzył. Dostarczałeś po prostu tego czegoś co mugole nazywali dynamitem pod sam jego tyłek, aby pewnym momencie ta "bombarda" zrobiła swoje i otworzył się przed tobą na dłużej, więcej. Stałbyś się powiernikiem, któremu zacznie ufać. Nie potrzebowałeś wiedzieć więcej o jego życiu. Co robił, komu co zrobił, jak długo to robił i dlaczego. Ciebie to nie obchodziło i nie będzie obchodzić dopóki sam nie uzna, że warto o tym mieć na uwadze. Albo ty nie uznasz, że warto o tym się rozwinąć. Zwykły luksus tego, że niewiedza jest czasem lepsza niż wiedzieć za dużo.
Wzruszyłeś jedynie ramionami na same wspomnienie o byciu piratem. Bo nie byłeś. Nigdy nie postawiłeś stopy na statku na dłużej niż pomoc z pozbyciem się upartego ducha w porcie, albo dokonywania egzorcyzmu z ciała innego pirata, bo któryś z nieczystych duchów postanowił pobawić się znowu w życie. Ale tak to może co najwyżej wiedziałeś, "która kurwa w porcie zajmowała się lepiej towarzysko" lub inne zwyczajnie dziwne, niezrozumiałe dla ciebie, proste tematy prostych marynarzy. Jeśli on się czuł dobrze w tych klimatach? Bardzo dobrze. Ty co najwyżej wykorzystywałeś bardzo płynnie działające stereotypy lub ciekawostki "z jego branży". Jeśli to poprawiło jego humor, bardzo dobrze. Gorzej, jeśli byłoby inaczej.
Im bliżej zbliżaliście jednak do twojej doktryny, twojego konika działań, nabierałeś znowu tej szerszej perspektywy. Jakbyś dobrze wiedział o czym mówisz i miał znacznie rozleglejszą pewność siebie o tym co mówisz. Byłeś po prostu pewny siebie. Pewny swoich możliwości, że w tym zakresie - byłeś mistrzem. A twoje umiejętności mogły się tylko rozwijać jeszcze bardziej. Naturalnie.
— Francuscy spirytualiści przechwycili kiedyś mugolskie zapiski "demonologa" sprzed stu lat, który miał kontakt z duchami. Pomimo, że jego słowa w większości miały sens, same księgi zostały wpisane na jakiś czas do ksiąg zakazanych, by je zbadać i odsiać bzdury, których nie potrafił pojąć mugol. Naturalnie nikt nie rozumiał po prostu jego myślenia, które było pełne błędów. Miał jednak tylko jedną rację pod względem duchów - istniały stopnie ich ekstremum jasności umysłu pośmiertnego, które czerpało ze swojej esencji duchowej. Czynnika myślowego. Istnieją jakby trzy rzędy poświęcone duchom. Najbardziej rozwinięte są oczywiście rzędy poświęcone kolejno niedoskonałości, a następnie dobroduszności. — Tutaj złapałeś się na tym, że mówiłeś dużo rzeczy będących rzeczami niemającymi jakiegokolwiek sensu dla kapitana, a mówienie o tym w pigułce zajęłoby pewnie dużo więcej czasu niż to miejsce było zazwyczaj otwarte. Można byłoby nawet zażartować, że byłaby ciężka do przełknięcia. Dlatego machnąłeś ręką na to, żeby się tym nie przejmował.
— Dla ciebie ważne jest po prostu to, że im wyższą liczbę od jeden do dziesięć nosi duch, tym jest on bardziej wypaczony ze swojego dawnego ja lub przejął więcej skrytego, lub nie, zła w swoim sercu. Z tego więc co ja czułem, a co powoduje, że napisałeś do mnie - duch faktycznie jest zmartwieniem. Nie jest on jednak dziesiątką, jest na bliskiej granicy bycia dziewiątką. Bawi się tobą, twoim życiem i nie pozwala Ci myśleć już o niczym innym w danym dniu swojej emanacji niż egoistyczną częścią siebie samego. I tak, jeśli następuje bardzo silne przywiązanie zmarłej duszy do dawnej osoby - taki duch może wybrać komu się chce tylko ukazać. A może nawet i wcale, choć wiesz, że jest. — Nie pocieszająca była to wiedza, ale na pewno rozwijała wiedzę laika jakim był Manannan na ten temat. Krótka, szybka nauka tego co było nader ciekawe dla ciebie, a nie mogło być zwyczajnie dla innych. Miałeś tylko nadzieję, że dobrze zrozumiał co mu przekazałeś.
Mowa o demonach, które widzieli na rynku wydawała mu się całkiem interesująca. Przyciągająca ich magia mogła znaczyć wiele. Mogła wynikać z wpływów działalności czarnej magii, mogła być mieszaniną obu rzeczy. Mogła być częścią nawet magii starożytnej, której nie pojmowało się tak łatwo jak tej wszechobecnej w atmosferze, która zaginała przestrzeń znanego świata. Naturalnie zdawałeś sobie też sprawę, że musiały być bardziej potężniejsze niż zwyczajne duchy. Duchy zawsze miały swoją stałą postać. To co tam było - na takie nie wyglądało. Miało innego rodzaju manifestację, której nie przypisywałeś nigdzie do rzędów. Z tej racji stało się to jeszcze bardziej intrygujące i ciekawiące. Gdybyś miał coś do pisania, pewnie już byś to spisywał. Musiałeś jednak zaufać swojej pamięci i wiedzieć, żeby zrobić z tego krótkie zapiski. Słuchałeś więc słów, które wypowiadał szlachcic z pasją, której nie powiedziałbyś, że była tak bardzo realna, a raczej fantazją gdybyś nie był jej świadkiem. Potrafiłeś przez to uwierzyć w potęgę i to jaką siłę dzierżyły osoby, które potrafiły nad nimi zapanować. Więc uszy słuchały, usta milczały.
O demonologii znowu mogłeś rozmawiać znacznie dłużej, chciałeś jednak poświęcić czas na odpowiedzi na pytania, które ten zadał. Widziałeś, że nastąpiła w nim jakaś zmiana, gdy powiedziałeś, że znasz czarną magię i studiowałeś w Durmstrangu, chociaż żadne z przebywających wcześniej osób nawet nie zauważało, że użyłeś jakiegokolwiek czarnomagicznego zaklęcia. Miałeś po prostu do czarnej magii... szacunek. — Poznawałem ją bardziej empirystycznie. Szkoła chociaż nie zamykała jej mi przed nosem, raczej nie chciała być znana z tego, że każdy może rzucać zaklęciami na lewo i prawo. To byłoby chore. — Stwierdziłeś.
Poczekałeś jak jeszcze wrócił do demonologii, by rozwinąć kolejną kwestię. Dałeś mu szansę na powiedzenie co go trapi, a potem dałeś sobie chwilę ciszy na przemyślenie tego jak najtrafniej, a zarazem nie idąc w pasjonujące chyba tylko ciebie szczegóły, odpowiedzieć mu na zadane pytania.
— Jeśli mówimy o demonach, musimy powiedzieć jedno - są potężniejsze niż duchy, zdecydowanie. Możemy nazwać je takimi... starszymi braćmi i siostrami duchów. Bardziej wpływające, bardziej oddziałowujące na człowieka. Dłuższa styczność? Faktycznie, może nacechować go z jakimiś zmianami. Demony mogą starać się też komunikować ze swoim żywicielem. Bo tak, samolubne stwory lubią karmić się tym, co nosi w sobie ich nowy host. A nawet wykorzystać ich dla własnej ucieszy lub sprawy. Mogą sprawić, że człowiek, który nie interesował się swoją żoną może dostać takiego popędu seksualnego, że nie wyjdą z łóżek przez parę dni, a potem umrzeć z wycieńczenia, bo tak się mu zachciało. W pewnym sensie mogą też wpłynąć na osoby lub istoty związane z kimś, jednak w zależności jak bardzo podatna jest to osoba na wpływy. W dużym skrócie - jest nieciekawie, jeśli się nie wie czego oczekuje demon. Chyba, że stale karmisz jego głód. — A zachłannie mógł oczekiwać wszystkiego, tak jak teraz ty oczekiwałeś zwilżenia gardła alkoholem, bo tylko to pomogło jego wysuszeniu. Dlatego upiłeś z twardego szkła alkohol, jakby wyczekując na to jak przetrawi te informacje Manannan.
— Ale ty oczywiście nie masz z tym problemu, prawda? — Metaforycznie skubnąłeś jego skórę, jakbyś chciał go przywrócić do rzeczywistości.
Wzruszyłeś jedynie ramionami na same wspomnienie o byciu piratem. Bo nie byłeś. Nigdy nie postawiłeś stopy na statku na dłużej niż pomoc z pozbyciem się upartego ducha w porcie, albo dokonywania egzorcyzmu z ciała innego pirata, bo któryś z nieczystych duchów postanowił pobawić się znowu w życie. Ale tak to może co najwyżej wiedziałeś, "która kurwa w porcie zajmowała się lepiej towarzysko" lub inne zwyczajnie dziwne, niezrozumiałe dla ciebie, proste tematy prostych marynarzy. Jeśli on się czuł dobrze w tych klimatach? Bardzo dobrze. Ty co najwyżej wykorzystywałeś bardzo płynnie działające stereotypy lub ciekawostki "z jego branży". Jeśli to poprawiło jego humor, bardzo dobrze. Gorzej, jeśli byłoby inaczej.
Im bliżej zbliżaliście jednak do twojej doktryny, twojego konika działań, nabierałeś znowu tej szerszej perspektywy. Jakbyś dobrze wiedział o czym mówisz i miał znacznie rozleglejszą pewność siebie o tym co mówisz. Byłeś po prostu pewny siebie. Pewny swoich możliwości, że w tym zakresie - byłeś mistrzem. A twoje umiejętności mogły się tylko rozwijać jeszcze bardziej. Naturalnie.
— Francuscy spirytualiści przechwycili kiedyś mugolskie zapiski "demonologa" sprzed stu lat, który miał kontakt z duchami. Pomimo, że jego słowa w większości miały sens, same księgi zostały wpisane na jakiś czas do ksiąg zakazanych, by je zbadać i odsiać bzdury, których nie potrafił pojąć mugol. Naturalnie nikt nie rozumiał po prostu jego myślenia, które było pełne błędów. Miał jednak tylko jedną rację pod względem duchów - istniały stopnie ich ekstremum jasności umysłu pośmiertnego, które czerpało ze swojej esencji duchowej. Czynnika myślowego. Istnieją jakby trzy rzędy poświęcone duchom. Najbardziej rozwinięte są oczywiście rzędy poświęcone kolejno niedoskonałości, a następnie dobroduszności. — Tutaj złapałeś się na tym, że mówiłeś dużo rzeczy będących rzeczami niemającymi jakiegokolwiek sensu dla kapitana, a mówienie o tym w pigułce zajęłoby pewnie dużo więcej czasu niż to miejsce było zazwyczaj otwarte. Można byłoby nawet zażartować, że byłaby ciężka do przełknięcia. Dlatego machnąłeś ręką na to, żeby się tym nie przejmował.
— Dla ciebie ważne jest po prostu to, że im wyższą liczbę od jeden do dziesięć nosi duch, tym jest on bardziej wypaczony ze swojego dawnego ja lub przejął więcej skrytego, lub nie, zła w swoim sercu. Z tego więc co ja czułem, a co powoduje, że napisałeś do mnie - duch faktycznie jest zmartwieniem. Nie jest on jednak dziesiątką, jest na bliskiej granicy bycia dziewiątką. Bawi się tobą, twoim życiem i nie pozwala Ci myśleć już o niczym innym w danym dniu swojej emanacji niż egoistyczną częścią siebie samego. I tak, jeśli następuje bardzo silne przywiązanie zmarłej duszy do dawnej osoby - taki duch może wybrać komu się chce tylko ukazać. A może nawet i wcale, choć wiesz, że jest. — Nie pocieszająca była to wiedza, ale na pewno rozwijała wiedzę laika jakim był Manannan na ten temat. Krótka, szybka nauka tego co było nader ciekawe dla ciebie, a nie mogło być zwyczajnie dla innych. Miałeś tylko nadzieję, że dobrze zrozumiał co mu przekazałeś.
Mowa o demonach, które widzieli na rynku wydawała mu się całkiem interesująca. Przyciągająca ich magia mogła znaczyć wiele. Mogła wynikać z wpływów działalności czarnej magii, mogła być mieszaniną obu rzeczy. Mogła być częścią nawet magii starożytnej, której nie pojmowało się tak łatwo jak tej wszechobecnej w atmosferze, która zaginała przestrzeń znanego świata. Naturalnie zdawałeś sobie też sprawę, że musiały być bardziej potężniejsze niż zwyczajne duchy. Duchy zawsze miały swoją stałą postać. To co tam było - na takie nie wyglądało. Miało innego rodzaju manifestację, której nie przypisywałeś nigdzie do rzędów. Z tej racji stało się to jeszcze bardziej intrygujące i ciekawiące. Gdybyś miał coś do pisania, pewnie już byś to spisywał. Musiałeś jednak zaufać swojej pamięci i wiedzieć, żeby zrobić z tego krótkie zapiski. Słuchałeś więc słów, które wypowiadał szlachcic z pasją, której nie powiedziałbyś, że była tak bardzo realna, a raczej fantazją gdybyś nie był jej świadkiem. Potrafiłeś przez to uwierzyć w potęgę i to jaką siłę dzierżyły osoby, które potrafiły nad nimi zapanować. Więc uszy słuchały, usta milczały.
O demonologii znowu mogłeś rozmawiać znacznie dłużej, chciałeś jednak poświęcić czas na odpowiedzi na pytania, które ten zadał. Widziałeś, że nastąpiła w nim jakaś zmiana, gdy powiedziałeś, że znasz czarną magię i studiowałeś w Durmstrangu, chociaż żadne z przebywających wcześniej osób nawet nie zauważało, że użyłeś jakiegokolwiek czarnomagicznego zaklęcia. Miałeś po prostu do czarnej magii... szacunek. — Poznawałem ją bardziej empirystycznie. Szkoła chociaż nie zamykała jej mi przed nosem, raczej nie chciała być znana z tego, że każdy może rzucać zaklęciami na lewo i prawo. To byłoby chore. — Stwierdziłeś.
Poczekałeś jak jeszcze wrócił do demonologii, by rozwinąć kolejną kwestię. Dałeś mu szansę na powiedzenie co go trapi, a potem dałeś sobie chwilę ciszy na przemyślenie tego jak najtrafniej, a zarazem nie idąc w pasjonujące chyba tylko ciebie szczegóły, odpowiedzieć mu na zadane pytania.
— Jeśli mówimy o demonach, musimy powiedzieć jedno - są potężniejsze niż duchy, zdecydowanie. Możemy nazwać je takimi... starszymi braćmi i siostrami duchów. Bardziej wpływające, bardziej oddziałowujące na człowieka. Dłuższa styczność? Faktycznie, może nacechować go z jakimiś zmianami. Demony mogą starać się też komunikować ze swoim żywicielem. Bo tak, samolubne stwory lubią karmić się tym, co nosi w sobie ich nowy host. A nawet wykorzystać ich dla własnej ucieszy lub sprawy. Mogą sprawić, że człowiek, który nie interesował się swoją żoną może dostać takiego popędu seksualnego, że nie wyjdą z łóżek przez parę dni, a potem umrzeć z wycieńczenia, bo tak się mu zachciało. W pewnym sensie mogą też wpłynąć na osoby lub istoty związane z kimś, jednak w zależności jak bardzo podatna jest to osoba na wpływy. W dużym skrócie - jest nieciekawie, jeśli się nie wie czego oczekuje demon. Chyba, że stale karmisz jego głód. — A zachłannie mógł oczekiwać wszystkiego, tak jak teraz ty oczekiwałeś zwilżenia gardła alkoholem, bo tylko to pomogło jego wysuszeniu. Dlatego upiłeś z twardego szkła alkohol, jakby wyczekując na to jak przetrawi te informacje Manannan.
— Ale ty oczywiście nie masz z tym problemu, prawda? — Metaforycznie skubnąłeś jego skórę, jakbyś chciał go przywrócić do rzeczywistości.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zlepek naukowych terminów unoszących się w zadymionej przestrzeni palarni powodował u niego jakiś dysonans. I wbrew pozorom – nie tylko dlatego, że gdzieś pomiędzy ekstremum jasności umysłu pośmiertnego a dobrodusznością wyłączył się zupełnie, pozwalając, by jego myśli odpłynęły w zupełnie innym kierunku, nie rozumiejąc ani słowa z fachowego wywodu Zabiniego. Był żeglarzem – wychowanym na przesądach, opowieściach o czających się na morzach niezwykłościach, wierzącym i z ostrożnym szacunkiem podchodzącym do kwestii niewyjaśnionych, tajemniczych, nie do końca zakorzenionych w materialnym świecie. Związany z duchami mistycyzm w równej mierze wywoływał u niego lęk co go fascynował, a w przepowiedzianą mu przed laty klątwę zdążył uwierzyć już wystarczająco mocno, by sprowadzenie snującej się za nim zjawy do rzędów i cyfr wywołało u niego sceptycyzm. Paradoksalnie; zdawał sobie przecież sprawę z tego, że Zabini prawdopodobnie wiedział, o czym mówił, a jednak – jakieś głęboko zakorzenione ziarno buntu kazało mu w to wyjaśnienie powątpiewać, bo przecież: to nie mogło być takie proste. Ktoś, kto nie doświadczył tego, co on, nie mógł tego zrozumieć. – Earwyn niczym nie rządzi – zaprzeczył, nie do końca zdając sobie sprawę, że nieświadomie użył imienia zdradzieckiego przyjaciela. W jego głosie zadźwięczały stanowcze nuty, to przecież nie było tak, że przeklęte widziadło miało nad nim jakąkolwiek władzę; widok podążającego za nim Earwyna go irytował, wywoływał gotującą się we wnętrznościach frustrację, czasami niepokoił, wytrącał z równowagi – ale nie miał żadnego wpływu na podejmowane przez niego decyzje. Tej władzy nie miał zamiaru mu oddać. – Jest martwy – dodał, jakby to nie było oczywiste. Chciał przekonać o tym Vergila – czy siebie? Oparł się wygodniej o fotel, sięgając znów do przejrzystej szklanki, żeby wypić z niej szczodry łyk alkoholu. To, co mówił Zabini, było śmieszne – bawił się nim? Niedoczekanie; Manannan dopilnował, żeby zdrajca i podżegacz nie zabawił się już nigdy i niczym.
Machnął ręką, odpędzając od siebie tę myśl tak, jakby odpędzał natrętną muchę. – Ale tak podsumowując – co to znaczy, że jest tą dziewiątką? Można się go pozbyć, czy nie? – zapytał, bo właściwie to przede wszystkim go interesowało. Zaciągnął się dymem z fajki, przyglądając się twarzy swojego rozmówcy uważnie – poniekąd z ulgą przyjmując zmianę tematu, choć na dźwięk słowa chore uniósł wyżej brwi. Otworzył usta, przez sekundę jakby się wahając, ale nie należał nigdy do ludzi, którzy mieli w zwyczaju gryźć się w język. – Chore? – powtórzył, trochę prowokacyjnie, podciągając w górę kącik ust – tak, że jasne blizny znaczące skórę na twarzy napięły się lekko. Podobne słowa padające z ust sojusznika Rycerzy Walpurgii, poplecznika Czarnego Pana, go dziwiły; a może dziwiła go sama opinia, on sam – zwłaszcza od czasu walki w mugolskim forcie i lekcji udzielonej mu przez Deirdre – na czarną magię spoglądał przede wszystkim z fascynacją i szacunkiem, zafascynowany potęgą, jaką mogła dać – ale także i ceną, jaką czasami przychodziło za tę siłę zapłacić.
Nad wypowiedzią na temat demonów zamyślił się na dłuższą chwilę, powoli zaczynając porzucać nadzieję, że tego wieczoru uzyska od Zabiniego jakąś jasną odpowiedź; mimo że używał naukowych zwrotów, mówił jak wróżbita – lawirując pomiędzy niedopowiedzeniami i dwuznacznościami. – Nie mam – potwierdził, nie odczuwał w końcu obecności związanego z kamieniem istnienia aż tak intensywnie. – Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie. Może sprecyzuję – zaoferował, kiwając krótko głową; nie czekał jednak na pozwolenie. – W ostatnim czasie zasięgnąłem porady trytonów – miałeś kiedyś styczność z tymi istotami? – zainteresował się, przekrzywiając głowę. – Nie były w stanie udzielić odpowiedzi na moje pytania, zauważyły we mnie jednak… coś dziwnego. Były w stanie wyczuć tego obecność, być może w podobny sposób, w jaki ty wyczułeś bliskość mojego… bagażu. – Upił łyk alkoholu. – To, o czym mówisz, brzmi jednak dla mnie obco: nic nie nagina mojej woli dla własnych celów, wiedziałbym o tym. Zamiast tego zdaje się mnie chronić – przed cieniami, w Landguard Fort ochroniło mnie przed armią inferiusów, które rozszarpywały wszystko inne, co zastały na swojej drodze. Moje pytanie brzmi: dlaczego? Czy wiesz? – zaciekawił się, osuwając się niżej w siedzisku, opierając łokieć o podłokietnik; krążący w żyłach alkohol sprawiał, że rozmawiało mu się swobodniej.
Machnął ręką, odpędzając od siebie tę myśl tak, jakby odpędzał natrętną muchę. – Ale tak podsumowując – co to znaczy, że jest tą dziewiątką? Można się go pozbyć, czy nie? – zapytał, bo właściwie to przede wszystkim go interesowało. Zaciągnął się dymem z fajki, przyglądając się twarzy swojego rozmówcy uważnie – poniekąd z ulgą przyjmując zmianę tematu, choć na dźwięk słowa chore uniósł wyżej brwi. Otworzył usta, przez sekundę jakby się wahając, ale nie należał nigdy do ludzi, którzy mieli w zwyczaju gryźć się w język. – Chore? – powtórzył, trochę prowokacyjnie, podciągając w górę kącik ust – tak, że jasne blizny znaczące skórę na twarzy napięły się lekko. Podobne słowa padające z ust sojusznika Rycerzy Walpurgii, poplecznika Czarnego Pana, go dziwiły; a może dziwiła go sama opinia, on sam – zwłaszcza od czasu walki w mugolskim forcie i lekcji udzielonej mu przez Deirdre – na czarną magię spoglądał przede wszystkim z fascynacją i szacunkiem, zafascynowany potęgą, jaką mogła dać – ale także i ceną, jaką czasami przychodziło za tę siłę zapłacić.
Nad wypowiedzią na temat demonów zamyślił się na dłuższą chwilę, powoli zaczynając porzucać nadzieję, że tego wieczoru uzyska od Zabiniego jakąś jasną odpowiedź; mimo że używał naukowych zwrotów, mówił jak wróżbita – lawirując pomiędzy niedopowiedzeniami i dwuznacznościami. – Nie mam – potwierdził, nie odczuwał w końcu obecności związanego z kamieniem istnienia aż tak intensywnie. – Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie. Może sprecyzuję – zaoferował, kiwając krótko głową; nie czekał jednak na pozwolenie. – W ostatnim czasie zasięgnąłem porady trytonów – miałeś kiedyś styczność z tymi istotami? – zainteresował się, przekrzywiając głowę. – Nie były w stanie udzielić odpowiedzi na moje pytania, zauważyły we mnie jednak… coś dziwnego. Były w stanie wyczuć tego obecność, być może w podobny sposób, w jaki ty wyczułeś bliskość mojego… bagażu. – Upił łyk alkoholu. – To, o czym mówisz, brzmi jednak dla mnie obco: nic nie nagina mojej woli dla własnych celów, wiedziałbym o tym. Zamiast tego zdaje się mnie chronić – przed cieniami, w Landguard Fort ochroniło mnie przed armią inferiusów, które rozszarpywały wszystko inne, co zastały na swojej drodze. Moje pytanie brzmi: dlaczego? Czy wiesz? – zaciekawił się, osuwając się niżej w siedzisku, opierając łokieć o podłokietnik; krążący w żyłach alkohol sprawiał, że rozmawiało mu się swobodniej.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
To, że nomenklatura używana przez Ciebie mogła być przez niego niezrozumiała nie było niczym nowym. Łapałeś się często na tym, że mówiłeś do innych tak jakby byli tobie równym poziomem wiedzy, starając się wylać na nich to co sam wiesz. Czasami było tego ekstremalnie dużo. Kiedy jednak zaczynałeś się na tym łapać, zamierzałeś mówić znacznie bardziej bezpośrednio i w sposób bardziej zrozumiały. Nie zdawałeś sobie jednak sprawy, że pomimo, że twoje słowa mogą być równie dobrze niezrozumiałe przez innych, wątpiłeś w społeczeństwo. Ale nie tak, aby bezpośrednio nie zgadzać się na dalszą pomoc. Po prostu podchodziłeś do tego ze znacznie większą rezerwą. Na szczęście na moment mówieniu o Earwynie Manannan wydawał Ci się dobrze rozumiejącym o co chodzi szlachcicem.
Słuchałeś więc uważnie co też ma tobie do powiedzenia na temat Earwyna, aby w głowie układała Ci się myśl pod tytułem "Och, jesteś w stu procentach tego pewny? No to zaraz zobaczymy", mówiąc bardziej wizualnie. Twoje wargi ułożyły się w wąską linię, aby zaraz upić trochę więcej alkoholu, który nie ubywał aż tak szybko. Używałeś go po prostu do zwilżania gardła.
— Och, jesteś pewny tego co mówisz? Powiedz mi - ile miałeś sytuacji, że budziłeś się podrażniony lub rozkojarzony, bo przejmowałeś się jego obecnością? Myślisz, że to nie wpływa na twoje myślenie, twoje nerwy? Widziałem już osoby, które zwariowały od obecności w ich życiu dziewiątek czy ósemek. Najgorsze był dziesiątki, ale to już wiesz dlaczego. — Przetarłeś oko nadgarstkiem, bo już powoli zaczynało męczyć Cię tę otoczenie dymu. Jednak cierpliwie siedziałeś i zaznaczałeś swoją obecność dla szlachcica, czasami po prostu rozglądając się na boki. To miejsce ogółem bardziej pasowało do niego niż do ciebie. Ty wolałeś bardziej... ciemne otoczenia. Albo przynajmniej takie, które zawierały w sobie elementy makabry. Nie bałeś się takich widoków, o ile któreś z nich nie przypominało Ci co już dawno przeżyłeś. No i ciszę. Cisza była tobie najbardziej przychylna, a tutaj zdawało się, że panował gwar. Przynajmniej mogliście porozmawiać bez obaw, że ktoś usłyszy.
— Tak, można. Jest to trudniejsze, ale można. Zwłaszcza, że teraz... Cała ta sytuacja z silniejszymi zaklęciami powoduje, że trzeba uważać. Więc sam wiesz o czym mówię i dlaczego warto uważać jak się rzuca zaklęciami o wyższej sile. A... odpędzanie takich duchów potrzeba też przygotowań, rekonesansu, zrozumienia... Staram się, by klienci przechodzili przez to najwygodniej jak się da. — I tutaj było największe kłamstwo. Bo to nigdy nie było najwygodniejsze co kiedykolwiek można zrobić. Zawsze coś wyjdzie nie tak i było to bardzo łatwe do spełnienia. Ty to wiesz, Travers może nie. Na ten moment może nie warto było wspominać o konsekwencjach. Za to jednak nawiązałeś bardzo krótko na temat szkoły.
— Chore. Daj dostęp nabuzowanym nastolatkom, oczywiście bez kontroli dorosłych, do czarnej magii i sam zobacz co się stanie po paru tygodniach. Śmiało, tylko potem zdaj mi z tego dokładną relację. — Zachęciłeś go, jakbyś dosłownie mówił, że wszystko jest możliwe. Miałeś po prostu szacunek do każdej z magii. Każda miała swoje zastosowanie w jakimś konkretnym celu. Dawniej nikt na to nie patrzył w ten sposób - nie rozdzielało się magii... Po prostu była. To ludzie nadali jej normy, obdzierając ze zrozumienia. Jasne, sam nie byłeś święty, bo już w przeszłości zdarzało Ci się używać jej na tych, którzy dokuczali twojemu rodzeństwu w Durmstrangu. Albo czasem w jakiejś potyczce, która była znacznie groźniejsza, bo ktoś nie szanował Ciebie lub twojej rodziny. Zawsze jednak używałeś jej we właściwym celu. A takiego wielu brakowało studentom szkoły za twojej "kadencji" bycia tam. Ale była to tylko twoja perspektywa na ten temat. Skupiłeś się znowu na tym co było teraz.
Słuchałeś informacji o trytonach i syrenach i nabierałeś większej przez to ochoty na poznanie tych istot. Nigdy się im nie przyglądałeś, nigdy też nie interesowałeś historią magicznych stworzeń na tyle, aby pamiętać czy te istoty to potrafiły. Jednak skoro Travers o tym wspomniał, Zabini jedynie kiwnął głową. — Kiedyś musisz mnie zatem zapoznać z nimi. Chętnie posłucham innej opinii o tym wszystkim. — Poszerzanie horyzontów we własnej dziedzinie. To to, co lubiłeś.
Kiedy jednak wspominał o tym co mówił dalej związane z inferiusami i nie tylko, zdawało Ci się troszkę frustrujące. Gdybyś jednak pokazywał więcej emocji to Travers na pewno złapałby się na tym, że uważasz to co mówił za brak posiadania szlaku jakiejkolwiek dedukcji wypowiedzianych słów. A może to słowa Cię mogły w jakiś sposób zdradzić...
— Ty słyszałeś co powiedziałem, czy nie słyszałeś co powiedziałem... — No, trochę pozbawione szlacheckiej ogłady, ale raczej nie spodziewał się, że nagle wyciągniesz zza pazuchy butelkę z płynnym savoir-vivrem i wypijesz do dna, aby zachować się lepiej. — Demon, którego masz w sobie Cię chroni, bo jest mu to na rękę. Wyobraź sobie, że ty bronisz kogoś, bo jest Ci przydatny do własnych celów. Masz możliwości, siłę, własne koneksje. Przemień teraz te słowa na potęgę, czystą, demoniczną, magię. Robisz to, bo się o kogoś troszczysz? Czy robisz to, bo masz później z tego jakiekolwiek korzyści. Bo dla mnie to wygląda jakbyś nie rozumiał tego co masz w sobie, albo ktoś Ci mówi, że masz. To działa Ci na rękę, bo tego chce. Bo tego potrzebuje. Jest pasożytem, który daje Ci coś w zamian, bo przydasz się później. Dla większego planu swojego lub grupy, którą uważa "za swoich". Nie wiem czym to jest, mówię tylko logiczne rzeczy na podstawie swojego doświadczenia i tego co mi mówisz. Nie mówię nie konkretnym badaniom, próbom wywołania tego, cokolwiek. Ba, nawet mogę wysłuchać relacji trytonów, które Ci o tym wspomniały. Im więcej wiem, mogę Ci jeszcze więcej o tym powiedzieć ze swojego doświadczenia i wiedzy wyciągniętej z książek. — Naprawdę, nie dało się to już jeszcze prościej powiedzieć. Ale jednak, trzeba było spróbować. — I przepraszam za te jedno zdanie. — Nie wiesz czy powinieneś. Jeszcze do tego rozdziału w książce o savoir-vivre nie dosięgłeś. Jednak jeśli komuś się chciało pomóc, trzeba było też wskazać głupotę pytania w najprostszy możliwy sposób.
Słuchałeś więc uważnie co też ma tobie do powiedzenia na temat Earwyna, aby w głowie układała Ci się myśl pod tytułem "Och, jesteś w stu procentach tego pewny? No to zaraz zobaczymy", mówiąc bardziej wizualnie. Twoje wargi ułożyły się w wąską linię, aby zaraz upić trochę więcej alkoholu, który nie ubywał aż tak szybko. Używałeś go po prostu do zwilżania gardła.
— Och, jesteś pewny tego co mówisz? Powiedz mi - ile miałeś sytuacji, że budziłeś się podrażniony lub rozkojarzony, bo przejmowałeś się jego obecnością? Myślisz, że to nie wpływa na twoje myślenie, twoje nerwy? Widziałem już osoby, które zwariowały od obecności w ich życiu dziewiątek czy ósemek. Najgorsze był dziesiątki, ale to już wiesz dlaczego. — Przetarłeś oko nadgarstkiem, bo już powoli zaczynało męczyć Cię tę otoczenie dymu. Jednak cierpliwie siedziałeś i zaznaczałeś swoją obecność dla szlachcica, czasami po prostu rozglądając się na boki. To miejsce ogółem bardziej pasowało do niego niż do ciebie. Ty wolałeś bardziej... ciemne otoczenia. Albo przynajmniej takie, które zawierały w sobie elementy makabry. Nie bałeś się takich widoków, o ile któreś z nich nie przypominało Ci co już dawno przeżyłeś. No i ciszę. Cisza była tobie najbardziej przychylna, a tutaj zdawało się, że panował gwar. Przynajmniej mogliście porozmawiać bez obaw, że ktoś usłyszy.
— Tak, można. Jest to trudniejsze, ale można. Zwłaszcza, że teraz... Cała ta sytuacja z silniejszymi zaklęciami powoduje, że trzeba uważać. Więc sam wiesz o czym mówię i dlaczego warto uważać jak się rzuca zaklęciami o wyższej sile. A... odpędzanie takich duchów potrzeba też przygotowań, rekonesansu, zrozumienia... Staram się, by klienci przechodzili przez to najwygodniej jak się da. — I tutaj było największe kłamstwo. Bo to nigdy nie było najwygodniejsze co kiedykolwiek można zrobić. Zawsze coś wyjdzie nie tak i było to bardzo łatwe do spełnienia. Ty to wiesz, Travers może nie. Na ten moment może nie warto było wspominać o konsekwencjach. Za to jednak nawiązałeś bardzo krótko na temat szkoły.
— Chore. Daj dostęp nabuzowanym nastolatkom, oczywiście bez kontroli dorosłych, do czarnej magii i sam zobacz co się stanie po paru tygodniach. Śmiało, tylko potem zdaj mi z tego dokładną relację. — Zachęciłeś go, jakbyś dosłownie mówił, że wszystko jest możliwe. Miałeś po prostu szacunek do każdej z magii. Każda miała swoje zastosowanie w jakimś konkretnym celu. Dawniej nikt na to nie patrzył w ten sposób - nie rozdzielało się magii... Po prostu była. To ludzie nadali jej normy, obdzierając ze zrozumienia. Jasne, sam nie byłeś święty, bo już w przeszłości zdarzało Ci się używać jej na tych, którzy dokuczali twojemu rodzeństwu w Durmstrangu. Albo czasem w jakiejś potyczce, która była znacznie groźniejsza, bo ktoś nie szanował Ciebie lub twojej rodziny. Zawsze jednak używałeś jej we właściwym celu. A takiego wielu brakowało studentom szkoły za twojej "kadencji" bycia tam. Ale była to tylko twoja perspektywa na ten temat. Skupiłeś się znowu na tym co było teraz.
Słuchałeś informacji o trytonach i syrenach i nabierałeś większej przez to ochoty na poznanie tych istot. Nigdy się im nie przyglądałeś, nigdy też nie interesowałeś historią magicznych stworzeń na tyle, aby pamiętać czy te istoty to potrafiły. Jednak skoro Travers o tym wspomniał, Zabini jedynie kiwnął głową. — Kiedyś musisz mnie zatem zapoznać z nimi. Chętnie posłucham innej opinii o tym wszystkim. — Poszerzanie horyzontów we własnej dziedzinie. To to, co lubiłeś.
Kiedy jednak wspominał o tym co mówił dalej związane z inferiusami i nie tylko, zdawało Ci się troszkę frustrujące. Gdybyś jednak pokazywał więcej emocji to Travers na pewno złapałby się na tym, że uważasz to co mówił za brak posiadania szlaku jakiejkolwiek dedukcji wypowiedzianych słów. A może to słowa Cię mogły w jakiś sposób zdradzić...
— Ty słyszałeś co powiedziałem, czy nie słyszałeś co powiedziałem... — No, trochę pozbawione szlacheckiej ogłady, ale raczej nie spodziewał się, że nagle wyciągniesz zza pazuchy butelkę z płynnym savoir-vivrem i wypijesz do dna, aby zachować się lepiej. — Demon, którego masz w sobie Cię chroni, bo jest mu to na rękę. Wyobraź sobie, że ty bronisz kogoś, bo jest Ci przydatny do własnych celów. Masz możliwości, siłę, własne koneksje. Przemień teraz te słowa na potęgę, czystą, demoniczną, magię. Robisz to, bo się o kogoś troszczysz? Czy robisz to, bo masz później z tego jakiekolwiek korzyści. Bo dla mnie to wygląda jakbyś nie rozumiał tego co masz w sobie, albo ktoś Ci mówi, że masz. To działa Ci na rękę, bo tego chce. Bo tego potrzebuje. Jest pasożytem, który daje Ci coś w zamian, bo przydasz się później. Dla większego planu swojego lub grupy, którą uważa "za swoich". Nie wiem czym to jest, mówię tylko logiczne rzeczy na podstawie swojego doświadczenia i tego co mi mówisz. Nie mówię nie konkretnym badaniom, próbom wywołania tego, cokolwiek. Ba, nawet mogę wysłuchać relacji trytonów, które Ci o tym wspomniały. Im więcej wiem, mogę Ci jeszcze więcej o tym powiedzieć ze swojego doświadczenia i wiedzy wyciągniętej z książek. — Naprawdę, nie dało się to już jeszcze prościej powiedzieć. Ale jednak, trzeba było spróbować. — I przepraszam za te jedno zdanie. — Nie wiesz czy powinieneś. Jeszcze do tego rozdziału w książce o savoir-vivre nie dosięgłeś. Jednak jeśli komuś się chciało pomóc, trzeba było też wskazać głupotę pytania w najprostszy możliwy sposób.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzucone w powątpiewaniu pytanie sprawiło, że brew Manannana uniosła się w górę, po części w niedowierzaniu, po części ostrzegawczo. Chociaż na co dzień obracał się pośród portowej śmietanki towarzyskiej, pełnej żeglarzy, podróżników i przemytników, nie przywykł do tego, by z taką lekkością lekceważono jego słowa. Tam, gdzie szacunku nie zapewniały mu lordowskie tytuły, robiła to pozycja kapitana Szalonej Selmy; choć początkowo jednak wydawało mu się, że Zabini traktował go podobnie, to im więcej tytoniowego dymu ulatywało pod sufit eleganckiej palarni, tym spirytysta wypowiadał się swobodniej. Doszedł do wniosku, że mógł, czy język zbyt mocno rozwiązał mu alkohol? Tu drugie wydawało się mało prawdopodobne, Manannan obserwował swojego rozmówcę uważnie, nie umknęło mu więc, że z napełnionej przed kilkunastoma minutami szklanki prawie nic nie ubyło. – Wyglądam ci na wariata? – zapytał prawie konwersacyjnie, choć wprawne ucho bez trudu wychwyciłoby powagę wybrzmiewającą pomiędzy głoskami, jak i to, że ich temperatura zdawała się opaść o kilka stopni. Zakołysał trzymaną w dłoni szklanką, ani na moment nie odrywając spojrzenia od Vergila. – Lub na kogoś, kto rzuca słowa na wiatr? – podjął, zupełnie ignorując zadane przez czarodzieja pytanie. Uznał je za retoryczne, nie zwykł się powtarzać – i nie miało znaczenia, że gdyby Zabini postawił sprawę inaczej, byłby skłonny przyznać mu częściową rację. Wyciągnięte przez niego wnioski były jednak błędne, Manannan podejmował decyzje samodzielnie – święcie wierząc, że irytujące przytyki czynione przez Earwyna nie trafiały na tyle głęboko, by w jakikolwiek sposób na niego wpłynąć. Obecność zjawy była frustrująca i drażniąca, ale w sposób, w jaki frustrująca i drażniąca byłaby obijająca się o ściany pokoju mucha. – Nie obchodzi mnie, czy parszywiec jest ósemką, dziesiątką, czy numerologiczną trzynastką, nie zaprosiłem cię też tutaj, żebyś rozłożył mi cały proces na czynniki pierwsze; jedynym, co chcę wiedzieć, jest to, czy jesteś w stanie się go pozbyć – a raczej chciałem, zdaje się, że odnalazłem już odpowiedź. – Czy mógł się aż tak wobec niego pomylić? Opinie o Zabinim, które do tej pory docierały do jego uszu, były głównie pochlebne – jednak sposób, w jaki krążył wokół tematu, unikając jednoznacznych odpowiedzi, kazał Manannanowi wierzyć, że tak naprawdę miał do czynienia z człowiekiem, który dużo mówił, ale niewiele z tego był w stanie przekuć w czyny.
Wypowiedź o nabuzowanych nastolatkach zbył machnięciem ręki, nie mając już zamiaru wchodzić w polemikę na ten temat; protekcjonalny wydźwięk wypowiedzi Zabiniego sprawiał, że miał ochotę wyciągnąć w jego kierunku różdżkę, ale ponieważ znajdowali się w miejscu wymagającym od swojej klienteli ogłady, nie poruszył się, podciągając jedynie drapieżnie kącik ust. Złoty ząb błysnął w przydymionym oświetleniu głównej sali, w reakcji na kolejną pozbawioną szacunku odzywkę zmrużył oczy, resztę monologu – łącznie z przeprosinami – puszczając mimo uszu. Zanim odpowiedział, milczał przez przedłużającą się chwilę, zwyczajnie przyglądając się swojemu rozmówcy, jakby ważył na języku kolejne słowa; w rzeczywistości miał nadzieję wywołać u niego dyskomfort, choć ze stoickiego wyrazu twarzy trudno było mu wyczytać, czy mu się to udało. Nieistotne; wychylił do końca alkohol pozostały w szklance, po czym odstawił ją na blat – rozmowę uznawał za zakończoną, zmarnował tu tylko czas. – Zapędzasz się, Zabini – ostrzegł go, na moment jeszcze odchylając się wygodniej w fotelu. – Nie wiem, za kogo się uważasz, powinieneś zważać jednak na fakt, że nie masz do czynienia z półgłówkiem. Zdajesz sobie sprawę, że moce, na temat których tak pewnie się wypowiadasz, zostały darowane przez samego Czarnego Pana? Uważasz, że największy czarnoksiężnik wszechczasów podarowałby swoim sługom potęgę, która mogłaby w każdej chwili obrócić się przeciwko nim? – zapytał, nachylając się niżej nad stolikiem; przez twarz przemknął mu cień, Vergil nie mógł mieć pojęcia o tym, o czym mówił – nie było go tam, w forcie, nie był świadkiem przebudzenia się starożytnych mocy; nie słyszał szeptów wypełniających umysł, nie widział, do czego były zdolne. Swoje teorie opierał na starych faktach, w swojej ignorancji nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że wśród nich był czarodziej, który zmienił reguły gry. – Jeden z nas w istocie nie rozumie, z czym ma do czynienia – ale nie jestem to ja – oznajmił, podnosząc się z fotela. Kątem oka dostrzegł zmierzającego w ich stronę kelnera, który musiał zauważyć pustą szklankę, odwołał go jednak ruchem dłoni; drugą wyciągając z kieszeni kilka galeonów, które rzucił na blat. – Nie będę marnował dłużej twojego i swojego czasu – powiedział, kiwając krótko głową, pewien już, że Zabini nie był tym, kogo szukał.
Nie odwracając się za siebie, ruszył do wyjścia, odsuwając od siebie nieodparte wrażenie, że w jednym z zadymionych kątów dostrzegł Earwyna, oraz że w uszach zadźwięczał mu jego rozbawiony śmiech.
| Mani zt
Wypowiedź o nabuzowanych nastolatkach zbył machnięciem ręki, nie mając już zamiaru wchodzić w polemikę na ten temat; protekcjonalny wydźwięk wypowiedzi Zabiniego sprawiał, że miał ochotę wyciągnąć w jego kierunku różdżkę, ale ponieważ znajdowali się w miejscu wymagającym od swojej klienteli ogłady, nie poruszył się, podciągając jedynie drapieżnie kącik ust. Złoty ząb błysnął w przydymionym oświetleniu głównej sali, w reakcji na kolejną pozbawioną szacunku odzywkę zmrużył oczy, resztę monologu – łącznie z przeprosinami – puszczając mimo uszu. Zanim odpowiedział, milczał przez przedłużającą się chwilę, zwyczajnie przyglądając się swojemu rozmówcy, jakby ważył na języku kolejne słowa; w rzeczywistości miał nadzieję wywołać u niego dyskomfort, choć ze stoickiego wyrazu twarzy trudno było mu wyczytać, czy mu się to udało. Nieistotne; wychylił do końca alkohol pozostały w szklance, po czym odstawił ją na blat – rozmowę uznawał za zakończoną, zmarnował tu tylko czas. – Zapędzasz się, Zabini – ostrzegł go, na moment jeszcze odchylając się wygodniej w fotelu. – Nie wiem, za kogo się uważasz, powinieneś zważać jednak na fakt, że nie masz do czynienia z półgłówkiem. Zdajesz sobie sprawę, że moce, na temat których tak pewnie się wypowiadasz, zostały darowane przez samego Czarnego Pana? Uważasz, że największy czarnoksiężnik wszechczasów podarowałby swoim sługom potęgę, która mogłaby w każdej chwili obrócić się przeciwko nim? – zapytał, nachylając się niżej nad stolikiem; przez twarz przemknął mu cień, Vergil nie mógł mieć pojęcia o tym, o czym mówił – nie było go tam, w forcie, nie był świadkiem przebudzenia się starożytnych mocy; nie słyszał szeptów wypełniających umysł, nie widział, do czego były zdolne. Swoje teorie opierał na starych faktach, w swojej ignorancji nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że wśród nich był czarodziej, który zmienił reguły gry. – Jeden z nas w istocie nie rozumie, z czym ma do czynienia – ale nie jestem to ja – oznajmił, podnosząc się z fotela. Kątem oka dostrzegł zmierzającego w ich stronę kelnera, który musiał zauważyć pustą szklankę, odwołał go jednak ruchem dłoni; drugą wyciągając z kieszeni kilka galeonów, które rzucił na blat. – Nie będę marnował dłużej twojego i swojego czasu – powiedział, kiwając krótko głową, pewien już, że Zabini nie był tym, kogo szukał.
Nie odwracając się za siebie, ruszył do wyjścia, odsuwając od siebie nieodparte wrażenie, że w jednym z zadymionych kątów dostrzegł Earwyna, oraz że w uszach zadźwięczał mu jego rozbawiony śmiech.
| Mani zt
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Palarnia
Szybka odpowiedź