Liquid Paradise
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Liquid Paradise
Jako jeden z lepiej znanych lokali czarodziejskiego Londynu, "Liquid Paradise" cieszy się stosunkowo stałą klientelą i dobrą renomą. Pośród gości, będących w znakomitej większości przedstawicielami szeroko pojętej klasy średniej, nierzadko można dostrzec członków arystokracji czy też zwykłej klasy wyższej, dla których specjalnie wydzielono osobną część dużej sali, wybitnie pilnując, aby nie zawędrował do niej ktokolwiek niepowołany. Wysoko urodzonym często przypisuje się swoiste polowania na wschodzące gwiazdy, które można by wziąć pod swój patronat - "Paradise" słynie z występów na żywo, dawanych zwykle przez niemal całkowicie nieznanych (acz uprzednio dokładnie sprawdzonych!) artystów. Niejedna wielka osobistość współczesnego świata muzycznego przyznaje, że swoje pierwsze kroki do sławy stawiała właśnie w tym miejscu. Dla zwalczenia wrażenia nadmiernej podniosłości, przed wspomnianą sceną rozciąga się parkiet, na którym spragnione zabawy pary mogą do woli wywijać w tańcu. Z reguły jest on w większości zajęty przez młodych tancerzy, będących świeżo upieczonymi absolwentami Hogwartu. Rzadko kiedy, ba, właściwie nigdy nie widuje się tu w akcji jakichkolwiek arystokratów.
Z samą nazwą lokalu wiąże się też pewna legenda, która stale przyciąga coraz więcej osób. Otóż wielu zakłada, iż "Liquid Paradise" ma bezpośrednie powiązanie z Felix Felicis, którego kilka złotych kropel ma być rzekomo dodawane do co droższych z drinków, jakie się tu serwuje. Oczywiście jest to dalekie od prawdy, tym niemniej efekt placebo już niejednemu gościowi zawrócił w głowie na tyle, że rzeczywiście przez pewien czas jego życie nabrało trochę radości i powodzenia.
Z samą nazwą lokalu wiąże się też pewna legenda, która stale przyciąga coraz więcej osób. Otóż wielu zakłada, iż "Liquid Paradise" ma bezpośrednie powiązanie z Felix Felicis, którego kilka złotych kropel ma być rzekomo dodawane do co droższych z drinków, jakie się tu serwuje. Oczywiście jest to dalekie od prawdy, tym niemniej efekt placebo już niejednemu gościowi zawrócił w głowie na tyle, że rzeczywiście przez pewien czas jego życie nabrało trochę radości i powodzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:15, w całości zmieniany 1 raz
2 listopada
Dni były coraz chłodniejsze, czasami zastanawiał się czy to na pewno kwestia pogody. Nastroje wśród społeczeństwa były mieszane, prawie tak mieszane jak eliksiry w kociołku jego szanownej małżonki. Często jego myśli krążyły w około tego, że to nie zmieniająca się pora roku sprawia, iż ludzie są posępni, mają mniej energii i chęci do życia. Sytuacja polityczna w kraju mimo wszystko nie była stabilna. Jemu oczywiście taki obrót sprawy i prowadzenie polityki jak najbardziej odpowiadało. Zachowanie czystości krwi było ważnym tematem i każdy kto się z tym nie zgadzał, jego zdaniem powinien co najmniej pójść do rozum do głowy. Miał swoje przekonania, swoich faworytów, nawet jeśli osobiście nie brał udziału w tych wszystkich politycznych przepychankach.
Teraz jednak nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Przekroczył próg lokalu i rozejrzał się od razu po jego wnętrzu. Jak na taką godzinę było dziwnie mało ludzi. Być może dopiero zaczną się schodzić. U niego przeważnie od rana ludzie zajmowali stoliki i rzadko było szukać wolnego miejsca, no chyba, że byłeś umówiony. On sam nie bywał tu często, raczej raz na jakiś czas, więc nie znał zwyczajów tegoż przybytku. Po szybkim przejechaniu wzrokiem lokalu doszedł do wniosku, że to już pewnego rodzaju zboczenie zawodowe, bo od razu zaczął to miejsce porównywać do Palarni. Na wstępie zdążył już przeanalizować jakość drewna użytego do produkcji stolików, oświetlenia, obicia kanap czy porządku i doszedł do wniosku, że pomimo renomy, wcale nie są one jakieś specjalnie mocno ekskluzywne miejsce. Uświadomiło go to tylko w przekonaniu, że mimo faktu, iż zajmuje się Palarnią wcale nie tak długo, to idzie mu to naprawdę dobrze. Nie ukrywał, że przecież dokładnie o to mu chodziło. Był człowiekiem lubiącym porządek i zorganizowanie, nie lubił był zaskakiwany czymś czego nie przewidział.
Jednak dzisiaj nie koniecznie wiedział czego ma się spodziewać. Lady Black poznał we Francji gdy podczas swojej podróży do Egiptu postanowił odwiedzić swojego brata. Choć nie mieli dużo czasu by się poznać, gdyż była to krótka wizyta, Xavier już wtedy zdążył zauważyć, że Lady Black to inteligentna i błyskotliwa młoda kobieta. Kiedy Craig wrócił do Anglii i bracia spędzili trochę czasu razem, dowiedział się również, że Lady Black ma też wiele ciekawych zainteresowań z dziedzin, które zaprzątały i jego głowę. Był ciekaw jak rozległą wiedzę posiada, sam zawsze z chęcią chłonął wiedzę, dlatego też zaprosił ją na to spotkanie. Był to tak naprawdę jeden z powodów. Lady Black przechodziła żałobę po zmarłym bracie. Sam nie znał dobrze Lorda Black'a, jednak był na pogrzebie i widział dokładnie jak mocno kobieta śmierć brata. W pewnym sensie, tym spotkaniem chciał również odciągnąć jej myśli od tych przykrych wydarzeń. Dodatkowo doskonale zdawał sobie sprawę z faktu iż jego brat starał się o dłoń Lady Black. Nie sądził aby cokolwiek miało stać na przeszkodzi tej dwójce, więc jeśli w przyszłości mieli się stać rodziną chciał poznać swoją przyszłą bratową. Pragnął sam wyrobić sobie zdanie na jej temat, a nie tylko opierać się na opinii innych.
Przeszedł do części wydzielonej dla osób takich jak on, czyli wywodzących się z rodów szlacheckich. Dostał stolik w spokojnej części co mu bardzo odpowiadało, bo nie chciał by ktoś im przeszkodził w spotkaniu. Płaszcz przewiesił przez oparcie krzesła, po czym rozpiął marynarkę, poprawił na małym placu złoty sygnet i usiadł przy stoliku. Po chwili obok niego pojawił się kelner z pytaniem czego się napije, jednak ten na razie odmówił. Czekał z zamówieniem na swojego gościa. W końcu czekał na Lady Black, nie wypadało zamawiać bez niej.
Dni były coraz chłodniejsze, czasami zastanawiał się czy to na pewno kwestia pogody. Nastroje wśród społeczeństwa były mieszane, prawie tak mieszane jak eliksiry w kociołku jego szanownej małżonki. Często jego myśli krążyły w około tego, że to nie zmieniająca się pora roku sprawia, iż ludzie są posępni, mają mniej energii i chęci do życia. Sytuacja polityczna w kraju mimo wszystko nie była stabilna. Jemu oczywiście taki obrót sprawy i prowadzenie polityki jak najbardziej odpowiadało. Zachowanie czystości krwi było ważnym tematem i każdy kto się z tym nie zgadzał, jego zdaniem powinien co najmniej pójść do rozum do głowy. Miał swoje przekonania, swoich faworytów, nawet jeśli osobiście nie brał udziału w tych wszystkich politycznych przepychankach.
Teraz jednak nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Przekroczył próg lokalu i rozejrzał się od razu po jego wnętrzu. Jak na taką godzinę było dziwnie mało ludzi. Być może dopiero zaczną się schodzić. U niego przeważnie od rana ludzie zajmowali stoliki i rzadko było szukać wolnego miejsca, no chyba, że byłeś umówiony. On sam nie bywał tu często, raczej raz na jakiś czas, więc nie znał zwyczajów tegoż przybytku. Po szybkim przejechaniu wzrokiem lokalu doszedł do wniosku, że to już pewnego rodzaju zboczenie zawodowe, bo od razu zaczął to miejsce porównywać do Palarni. Na wstępie zdążył już przeanalizować jakość drewna użytego do produkcji stolików, oświetlenia, obicia kanap czy porządku i doszedł do wniosku, że pomimo renomy, wcale nie są one jakieś specjalnie mocno ekskluzywne miejsce. Uświadomiło go to tylko w przekonaniu, że mimo faktu, iż zajmuje się Palarnią wcale nie tak długo, to idzie mu to naprawdę dobrze. Nie ukrywał, że przecież dokładnie o to mu chodziło. Był człowiekiem lubiącym porządek i zorganizowanie, nie lubił był zaskakiwany czymś czego nie przewidział.
Jednak dzisiaj nie koniecznie wiedział czego ma się spodziewać. Lady Black poznał we Francji gdy podczas swojej podróży do Egiptu postanowił odwiedzić swojego brata. Choć nie mieli dużo czasu by się poznać, gdyż była to krótka wizyta, Xavier już wtedy zdążył zauważyć, że Lady Black to inteligentna i błyskotliwa młoda kobieta. Kiedy Craig wrócił do Anglii i bracia spędzili trochę czasu razem, dowiedział się również, że Lady Black ma też wiele ciekawych zainteresowań z dziedzin, które zaprzątały i jego głowę. Był ciekaw jak rozległą wiedzę posiada, sam zawsze z chęcią chłonął wiedzę, dlatego też zaprosił ją na to spotkanie. Był to tak naprawdę jeden z powodów. Lady Black przechodziła żałobę po zmarłym bracie. Sam nie znał dobrze Lorda Black'a, jednak był na pogrzebie i widział dokładnie jak mocno kobieta śmierć brata. W pewnym sensie, tym spotkaniem chciał również odciągnąć jej myśli od tych przykrych wydarzeń. Dodatkowo doskonale zdawał sobie sprawę z faktu iż jego brat starał się o dłoń Lady Black. Nie sądził aby cokolwiek miało stać na przeszkodzi tej dwójce, więc jeśli w przyszłości mieli się stać rodziną chciał poznać swoją przyszłą bratową. Pragnął sam wyrobić sobie zdanie na jej temat, a nie tylko opierać się na opinii innych.
Przeszedł do części wydzielonej dla osób takich jak on, czyli wywodzących się z rodów szlacheckich. Dostał stolik w spokojnej części co mu bardzo odpowiadało, bo nie chciał by ktoś im przeszkodził w spotkaniu. Płaszcz przewiesił przez oparcie krzesła, po czym rozpiął marynarkę, poprawił na małym placu złoty sygnet i usiadł przy stoliku. Po chwili obok niego pojawił się kelner z pytaniem czego się napije, jednak ten na razie odmówił. Czekał z zamówieniem na swojego gościa. W końcu czekał na Lady Black, nie wypadało zamawiać bez niej.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Zaroszenie od lorda Burke do Liquid Paradise było nieoczekiwane. Co prawda poznali się wcześniej, lata temu we Francji, gdy jeszcze głównym rozmówcą był jego brat, ale kontaktu nie utrzymywali, zresztą tak samo jak z Craigiem. Przynajmniej do lipca. Z Xavierem jednak znali się o wiele słabiej. Zwracając się z prośbą o pomoc w kwestiach socjologicznych, mężczyzna właściwie dał jej jeden z największych komplementów. Nie była orłem w każdej dziedzinie, ale jeśli cokolwiek Aquila potrafiła naprawdę dobrze to to co miało związek z ludźmi, z historią ich, z historią magii i polityką. Xavier Burke chciał rozmawiać o interesach? Może nie dokładnie, w końcu ani Blackowie, ani tym bardziej Aquila nie mieli wiele wspólnego z opium, ze starożytnymi artefaktami czy z Nokturnem samym w sobie. Ciekawość więc zżerała ją gdy odpisywała na list, zgadzając się bez wahania na spotkanie. Dodatkowo same kwestie prywatne też miały znaczenie. W końcu był to brat mężczyzny, który miał starać się o jej dłoń, z którym miała zobaczyć się zaledwie za dwa dni na pierwszym nieprzypadkowym spotkaniu. W Liquid Paradise zjawiła się ze służbą, jak zawsze. Ta jednak nie miała usiąść przy stoliku, przy którym lady dostrzegła swojego towarzysza, prowadzona przez kelnera, który skłonił się nisko, nie pytając nawet o imię. Rozejrzała się jeszcze dookoła. Lokal był ładny, dość elegancki, na pewno miał piękny żyrandol. Towarzystwo przy stolikach, cóż... Może i nie rozpoznała zbyt wielu twarzy, jednak każdy gość wyglądał elegancko. Bywała w gorszych miejscach, taka prawda. To było na poziomie.
- Lordzie Burke - wyciągnęła rękę na przywitanie, by uścisnąć ją towarzyszowi. - Bardzo mi miło, nie widzieliśmy się lata - lekki uśmiech spłynął na jej twarz, gdy zajmowała krzesło naprzeciwko, poprawiając jeszcze elegancką czarną sukienkę o ołówkowym zakończeniu, by ta ułożyła się prosto na kolanach. Służka kręciła się gdzieś z tyłu, gotowa na wezwanie, jednak nieprzeszkadzająca z ich rozmowie. - Jestem wdzięczna za zaproszenie, aczkolwiek zaskoczyło mnie ono. Liczę jednak, że rozjaśni mi lord nurtujące kwestie. Najpierw jednak napiłabym się dobrego alkoholu - powiedziała, odwracając głowę w stronę kelnera, który w tym momencie wręczył jej menu, tak samo zresztą jak Xavierowi. Lokal słynął z Felix Felicis, które podobno było dodawane do najdroższych drinków. Black nie zamierzała zresztą wybierać nic tańszego, bez przesady. Co pomyśleliby Ci wszyscy ludzie dookoła? - Złotego Elfa - powiedziała spokojnie.
- Doskonały wybór, lady Black - kelner kiwnął głową. - Lordzie Burke, czy jest lord gotowy? - kelner zwrócił się w stronę mężczyzny, również skłaniając przed nim kark.
Ewidentnie właściciel lokalu stawiał na gości takich jak oni. Bogatych, z dobrym nazwiskiem, którzy przyciągnąć mogli podobnych sobie znajomych. Burke jednak stanowił swego rodzaju konkurencję, chociaż lokale mieściły się w różnych częściach miasta i słynęły z czego innego. Jednak organizowali przecież koncert. Czy to było powodem doboru lokalu? Chęć szpiegowania wroga? Sprytne.
- Lordzie Burke - wyciągnęła rękę na przywitanie, by uścisnąć ją towarzyszowi. - Bardzo mi miło, nie widzieliśmy się lata - lekki uśmiech spłynął na jej twarz, gdy zajmowała krzesło naprzeciwko, poprawiając jeszcze elegancką czarną sukienkę o ołówkowym zakończeniu, by ta ułożyła się prosto na kolanach. Służka kręciła się gdzieś z tyłu, gotowa na wezwanie, jednak nieprzeszkadzająca z ich rozmowie. - Jestem wdzięczna za zaproszenie, aczkolwiek zaskoczyło mnie ono. Liczę jednak, że rozjaśni mi lord nurtujące kwestie. Najpierw jednak napiłabym się dobrego alkoholu - powiedziała, odwracając głowę w stronę kelnera, który w tym momencie wręczył jej menu, tak samo zresztą jak Xavierowi. Lokal słynął z Felix Felicis, które podobno było dodawane do najdroższych drinków. Black nie zamierzała zresztą wybierać nic tańszego, bez przesady. Co pomyśleliby Ci wszyscy ludzie dookoła? - Złotego Elfa - powiedziała spokojnie.
- Doskonały wybór, lady Black - kelner kiwnął głową. - Lordzie Burke, czy jest lord gotowy? - kelner zwrócił się w stronę mężczyzny, również skłaniając przed nim kark.
Ewidentnie właściciel lokalu stawiał na gości takich jak oni. Bogatych, z dobrym nazwiskiem, którzy przyciągnąć mogli podobnych sobie znajomych. Burke jednak stanowił swego rodzaju konkurencję, chociaż lokale mieściły się w różnych częściach miasta i słynęły z czego innego. Jednak organizowali przecież koncert. Czy to było powodem doboru lokalu? Chęć szpiegowania wroga? Sprytne.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie musiał długo czekać, z resztą nawet się tego nie spodziewał. W końcu miał do czynienia z Lady Black, zdawał sobie doskonale sprawę, że kobieta stawi się o czasie. Co prawda nie traktował tego spotkania jako formalnego, raczej miało ono charakter stricte towarzyski, ale mimo wszystko zarówno jemu jak i jego towarzyszce nie wypadało się spóźniać. Xavier z resztą miał w zwyczaju stawiać się zawsze chwilę wcześniej.
Delikatny uśmiech wpłynął na jego usta kiedy zauważył Lady Black idącą w jego kierunku. Naturalnie jego pierwszym odruchem było wstanie. Podniósł się z miejsca, po czym delikatnie ujął dłoń kobiety.
- Lady Black. - powiedział uśmiechając się nada delikatnie - Oj tak i zdecydowanie zbyt wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania. Mam nadzieję, że teraz jednak będziemy mieli więcej sposobności do spotkań. - dodał kiwając lekko głową.
Poczekał, aż kobieta usiądzie i dopiero potem zajął miejsce na powrót na swoim krześle. Przez krótką chwilę, nie za długo, by nie zostało to odebrane jako nietaktowne gapienie się, patrzył na Lady Black w milczeniu. Tak, zdecydowanie wiedział co sprawiło, że jego brat zwrócił na nią uwagę. Od razu było widać, wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że ma się do czynienia z osobą inteligentną, twardo stąpającą po ziemi. Xavier doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie był typ kobiet, które upodobał sobie jego brat., z resztą on tak samo. Jego żona była również inteligentną kobietą, która wiedziała czego chciała i nie bała się wypowiadać swojego zdania, ba, nie raz było to również powodem zwad małżeńskich, ale zawsze potem dochodzili do konsensusu. Tego właśnie Burke życzył swojemu bratu i Lady Black, szczęście i zgody w małżeństwie.
- Ależ naturalnie. Może nie do końca są to nurtujące kwestię, chciałem zaczerpnąć rady od kogoś, kto z całą pewnością posiada większą wiedzę z zakresu socjologiczno-społecznego aniżeli ja. - odparł spokojnie poniekąd odpowiadając na jej pytania, ale też jednocześnie pozostawiając swojego rodzaju niedosyt.
Z resztą w momencie kiedy podszedł kelner nie miał zamiaru rozpocząć rozmowy przy nim. Co prawda nie podejrzewał, że właściciel tego lokalu kazał przysłuchiwać się rozmowom gości, ale w momencie kiedy sam swojej obsłudze zlecił takie zadanie, wolał mimo wszystko nie ryzykować. Wziął do ręki menu, po czym szybko przewertował je wzrokiem. Co prawda od samego początku wiedział czego się napije. Miał swój ulubiony alkohol i jeśli miał możliwość jego wyboru, to rzadko wybierał cokolwiek innego. Spojrzenie do menu miało za zadanie przejrzenie i zapamiętanie jego zawartości. Wiedza na przyszłość.
- Naturalnie. Ognistą z trzema kostkami lodu poproszę. - odparł spokojnie zamykając menu i odkładając je na blat stołu.
Jednocześnie obserwował kelnera i jego zachowanie. Zdecydowanie z pewnością został poinstruowany jak ma się zachowywać kiedy w lokalu pojawią się osoby o statucie społecznym takim jaki posiadali zarówno on jak i Lady Black. Chociaż nie był fanem istnego i niesamowicie widocznego wazeliniarstwa, to mimo wszystko w jakimś tam stopniu mu to schlebiało.
Delikatny uśmiech wpłynął na jego usta kiedy zauważył Lady Black idącą w jego kierunku. Naturalnie jego pierwszym odruchem było wstanie. Podniósł się z miejsca, po czym delikatnie ujął dłoń kobiety.
- Lady Black. - powiedział uśmiechając się nada delikatnie - Oj tak i zdecydowanie zbyt wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania. Mam nadzieję, że teraz jednak będziemy mieli więcej sposobności do spotkań. - dodał kiwając lekko głową.
Poczekał, aż kobieta usiądzie i dopiero potem zajął miejsce na powrót na swoim krześle. Przez krótką chwilę, nie za długo, by nie zostało to odebrane jako nietaktowne gapienie się, patrzył na Lady Black w milczeniu. Tak, zdecydowanie wiedział co sprawiło, że jego brat zwrócił na nią uwagę. Od razu było widać, wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że ma się do czynienia z osobą inteligentną, twardo stąpającą po ziemi. Xavier doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie był typ kobiet, które upodobał sobie jego brat., z resztą on tak samo. Jego żona była również inteligentną kobietą, która wiedziała czego chciała i nie bała się wypowiadać swojego zdania, ba, nie raz było to również powodem zwad małżeńskich, ale zawsze potem dochodzili do konsensusu. Tego właśnie Burke życzył swojemu bratu i Lady Black, szczęście i zgody w małżeństwie.
- Ależ naturalnie. Może nie do końca są to nurtujące kwestię, chciałem zaczerpnąć rady od kogoś, kto z całą pewnością posiada większą wiedzę z zakresu socjologiczno-społecznego aniżeli ja. - odparł spokojnie poniekąd odpowiadając na jej pytania, ale też jednocześnie pozostawiając swojego rodzaju niedosyt.
Z resztą w momencie kiedy podszedł kelner nie miał zamiaru rozpocząć rozmowy przy nim. Co prawda nie podejrzewał, że właściciel tego lokalu kazał przysłuchiwać się rozmowom gości, ale w momencie kiedy sam swojej obsłudze zlecił takie zadanie, wolał mimo wszystko nie ryzykować. Wziął do ręki menu, po czym szybko przewertował je wzrokiem. Co prawda od samego początku wiedział czego się napije. Miał swój ulubiony alkohol i jeśli miał możliwość jego wyboru, to rzadko wybierał cokolwiek innego. Spojrzenie do menu miało za zadanie przejrzenie i zapamiętanie jego zawartości. Wiedza na przyszłość.
- Naturalnie. Ognistą z trzema kostkami lodu poproszę. - odparł spokojnie zamykając menu i odkładając je na blat stołu.
Jednocześnie obserwował kelnera i jego zachowanie. Zdecydowanie z pewnością został poinstruowany jak ma się zachowywać kiedy w lokalu pojawią się osoby o statucie społecznym takim jaki posiadali zarówno on jak i Lady Black. Chociaż nie był fanem istnego i niesamowicie widocznego wazeliniarstwa, to mimo wszystko w jakimś tam stopniu mu to schlebiało.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
W całym swoim ekstrawertyzmie, otwartym usposobieniu oraz szczerości, lady Aquila Black pozostawała dalej osobą stosunkowo skrytą. Nie lubiła kłamać, nie uważała też tej wartości za cechę szczególnie przydatną. Tkwiąca w przekonaniu, że wszystko da się załatwić uczciwością, oraz że wiarygodność i nabywany wciąż autorytet, były słusznymi drogami do celu, nie pozwalała sobie jednak na zbyt dalekie wyjawienie własnych sekretów, lub, co gorsza, sekretów rodziny. Zdecydowanie bardziej wolała słuchać, udzielać rad, dyskutować i komentować, niżeli przedstawiać własną osobę w lepszym świetle. Nie słowa, a czyny się liczyły, zaś ona chciała, by jej czynami były jej słowa. - Wydaje mi się, że ostatnim razem widziałam lorda w trakcie jednego z sabatów w Chapeau de Rambouillet, o ile mnie pamięć nie myli, organizowanego przez madame Chloé Subercaseaux - tematem przewodnim były zielone jabłonie i świeże cytryny, które pośród tamtejszych ogrodów roztaczały swoją niezwykłą woń, kusząc gości do zachowania większej lekkości ducha. Aquila, otoczona wtedy wianuszkiem francuskich koleżanek, których rodzinę zaprzyjaźnieni byli z jej rodziną, nie zwracała szczególnej uwagi na otoczenie, raz na jakiś czas jedynie obserwując brytyjskich lordów, którzy ganiali za szczupłymi paryżankami. - Tak, przedstawił mi lord w liście, czego dotyczy temat, jednak ja zastanawiam się, w którym dokładnie obszarze widzi lord moją pomoc. Urodziłam się i wychowałam w Londynie, mogę powiedzieć, że znam to miasto i znam jego prawych mieszkańców, ale Nokturn od zawsze pozostawał dla mnie tajemnicą. Proszę wskazać problematykę, ja obiecuję pomóc - powiedziała miękko, oddając menu kelnerowi. Ten chwilę później wrócił z drinkiem, z którego rzeczywiście drobinki złota, wręcz raziły w oczy. Wysoka nóżka głębokiego kieliszka, w którym został podany, została pokryta ręcznie malowanymi czarno-złotymi roślinnymi wzorami, a barokowe szlifowane na pokalu wzory, zdawały się ruszać w rytm płynu w środku. Następnie postawił przed mężczyzną ognistą z trzema kostkami lodu, w ciosanej szklance, zdobionej żłobionym deseniem przedstawiającym symetryczny plaster miodu. Pozostawiła pierwszy toast Xavieremu, w końcu to on wysnuł zaproszenie. Black gdy zamoczyła usta w drinku, poczuła delikatny chłód rozpływający się po całym ciele. Był słodki, ale równoczesny posmak limonki i ananasa grał ze sobą niczym filharmonicy wiedeńscy. - Domyślam się jednak, dlaczego wybrał lord to miejsce - ściszyła nieco głos, nachylając się nad stolikiem i unosząc do góry kącik ust. Najlepiej poznać wroga, obserwując jak ten radzi sobie w codziennej walce. Na scenie akurat zjawiła się wiolonczelistka, której wyjątkowo długie czarne włosy przywoływały na myśl grube końskie włosie. Nie minęła chwila, a muzyka rozbrzmiała po całym lokalu. Ku zdziwieniu Aquili, aby poruszyć struny i wydobyć z wiekowego instrumentu dźwięki, kobiecie nie służyły palce. Jej włosy wyginały się w przeróżne strony, okalając instrument. - Niezwykłe - skomentowała tylko, pozwalając, by lord Burke usłyszał te słowa. - Wie lord, to ciekawe jak nasze społeczeństwo reaguje na nowości. Można by rzec, że dzieli się na kilka figur... - wzięła kolejny łyk drinka i wzrok przeniosła z wiolonczelistki na swojego towarzysza. - Ci sceptyczni, którzy do każdej rynkowej nowości podchodzą z rezerwą. Ci, dla których opinia społeczna ma najwyższe znaczenie oraz ci, którzy nie mają na to czasu - Aquila roześmiała się dosłownie na sekundę, zaraz potem wracając jednak do poważniejszej, choć wciąż przyjaznej miny. - Ci ostatni nie będą tracić czasu na niepewne rozwiązania. Zgodzi się lord ze mną?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc słowa Lady na temat miejsca gdzie ostatnio mieli przyjemność się spotkać, zamyślił się na moment. Czy to faktycznie było wtedy. Musiał na spokojnie przewertować zakamarki swojej pamięci. Tak, zdecydowanie Lady Black miała rację. Ostatni raz mieli okazję się spotkać na sabacie i Lady Subercaseaux. Gdy teraz o tym wspomniała przypomniał mu się ten zapach jabłek, który unosił się w powietrzu, co sprawiało, że atmosfera panująca na Sabacie była dość luźna. On w zasadzie znalazł się tam totalnie przez przypadek. To Craig miał na nie zaproszenie, a, że on go akurat odwiedzał we Francji, to brat postanowił go zabrać ze sobą, coby nawet tam mogli chwilę spędzić czas w swoim towarzystwie. Nie zmieniało to jednak faktu, że spędził wtedy bardzo miły wieczór i wtedy też to Craig przedstawił mu Lady Black.
- Ma Pani rację, to było wtedy. Nie ukrywam, bardzo mile wspominam tamten wieczór. Jak na trzydniowy przystanek w drodze do Egiptu, były to bardzo intensywne trzy dni. – powiedział z uśmiechem lekko kiwając głową.
Kiedy podali ich drinki, Xavier przez ułamek sekundy obserwował kelnera, w jaki sposób podaje on szkło, a potem przeniósł wzrok na swoją szklankę. Musiał przyznać, że była ciekawa i od razu w głowie sobie zanotował by poszukać podobnych do siebie. Drink Lady Aquili również wyglądał bardzo ciekawie. Chodziło mu naturalnie o sposób podania i dekoracje, bo w swoim lokalu również serwowali owy trunek.
Na wspominkę towarzyszki o tym, że domyśla się dlaczego wybrał akurat to miejsce zaśmiał się cicho i krótko, po czym pokiwał głową z lekkim rozbawieniem.
- Zawsze uważam, że można połączyć przyjemne z pożytecznym. Badanie rynku i obserwacja konkurencji to dodatek, do naszego miłego spotkania. – odparł z uśmiechem patrząc na nią z lekkim uśmiechem. – Już przybliżam Lady o czym chciałem porozmawiać. Widzi Pani od jakiegoś czasu rozmyślałem nad rozbudową Palarni Opium, której mam to przyjemność być menagerem. I o ile znam się na organizacji wszelkiego rodzaju i menagerowaniu, to już na tym co mieszkańcy Londynu lubią i co ich przyciąga, nie koniecznie. Nie ukrywam też, że chciałbym jednocześnie zmienić podejście ludzi do samego Nokturnu. Wiemy, że to nie jest zbyt przyjemna dla oka ulica, ale wbrew pozorom nie jest to aż tak zła dzielnica. – wyjaśnił na spokojnie z czym chciałby by mu pomogła – A wiem, że Lady zna się na takich rzeczach i wierzę, że może mi pomóc w udoskonaleniu mojego projektu. – dodał ze spokojem, po czym skierował wzrok na scenę.
Przez moment obserwował artystkę i musiał przyznać, że sposób w jaki grała na instrumencie zaskoczył go i to pozytywnie. Na słowa Aquili pokiwał głową.
- Zgadzam się w pełni. Możemy śmiało podzielić ludzi na te dwie grupy i powiem Pani szczerze, że ta druga grupa, osób, które za bardzo przejmują się opinią innych jest przeze mnie najmniej lubianą grupą. Owszem, opinia innych jest ważna, ale nie powinniśmy wynosić jej ponad wszystko inne. – odparł po czym uniósł lekko swoją szklankę – Za miłe spotkanie. – wzniósł krótki toast.
- Ma Pani rację, to było wtedy. Nie ukrywam, bardzo mile wspominam tamten wieczór. Jak na trzydniowy przystanek w drodze do Egiptu, były to bardzo intensywne trzy dni. – powiedział z uśmiechem lekko kiwając głową.
Kiedy podali ich drinki, Xavier przez ułamek sekundy obserwował kelnera, w jaki sposób podaje on szkło, a potem przeniósł wzrok na swoją szklankę. Musiał przyznać, że była ciekawa i od razu w głowie sobie zanotował by poszukać podobnych do siebie. Drink Lady Aquili również wyglądał bardzo ciekawie. Chodziło mu naturalnie o sposób podania i dekoracje, bo w swoim lokalu również serwowali owy trunek.
Na wspominkę towarzyszki o tym, że domyśla się dlaczego wybrał akurat to miejsce zaśmiał się cicho i krótko, po czym pokiwał głową z lekkim rozbawieniem.
- Zawsze uważam, że można połączyć przyjemne z pożytecznym. Badanie rynku i obserwacja konkurencji to dodatek, do naszego miłego spotkania. – odparł z uśmiechem patrząc na nią z lekkim uśmiechem. – Już przybliżam Lady o czym chciałem porozmawiać. Widzi Pani od jakiegoś czasu rozmyślałem nad rozbudową Palarni Opium, której mam to przyjemność być menagerem. I o ile znam się na organizacji wszelkiego rodzaju i menagerowaniu, to już na tym co mieszkańcy Londynu lubią i co ich przyciąga, nie koniecznie. Nie ukrywam też, że chciałbym jednocześnie zmienić podejście ludzi do samego Nokturnu. Wiemy, że to nie jest zbyt przyjemna dla oka ulica, ale wbrew pozorom nie jest to aż tak zła dzielnica. – wyjaśnił na spokojnie z czym chciałby by mu pomogła – A wiem, że Lady zna się na takich rzeczach i wierzę, że może mi pomóc w udoskonaleniu mojego projektu. – dodał ze spokojem, po czym skierował wzrok na scenę.
Przez moment obserwował artystkę i musiał przyznać, że sposób w jaki grała na instrumencie zaskoczył go i to pozytywnie. Na słowa Aquili pokiwał głową.
- Zgadzam się w pełni. Możemy śmiało podzielić ludzi na te dwie grupy i powiem Pani szczerze, że ta druga grupa, osób, które za bardzo przejmują się opinią innych jest przeze mnie najmniej lubianą grupą. Owszem, opinia innych jest ważna, ale nie powinniśmy wynosić jej ponad wszystko inne. – odparł po czym uniósł lekko swoją szklankę – Za miłe spotkanie. – wzniósł krótki toast.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Podróżnik... Marzenie... Tak móc zostawić wszystko i bez obaw pojechać w świat, aby poznać nie tylko nowe kultury, ale przede wszystkim, odkryć tajemnice każdego zwiedzonego regionu. Zobaczyć wulkaniczne skały tworzące Kapadocję w swej okazałości, przepłynąć gondolą całą Wenecję w akompaniamencie barkaroli, czy przechadzać się po sekretnych przejściach bawarskich, nawiedzonych zamkach. To wszystko i jeszcze więcej czekało tuż za rogiem, gdyby tylko nie było tak skrajnie niebezpieczne. Aquila mogłaby namówić ojca na taką podróż. Była oczkiem w głowie i potrafiła to wykorzystać, zapewne by się zgodził, jednak tylko gdyby świat wyglądał inaczej. W Anglii żyło się dobrze i spokojnie, byli wolni od szlamu, jednak reszta Europy nie miała takiego szczęścia. Tam dopiero rewolucja się zaczynała. - Ach tak, wspominał mi wtedy lord, że jedzie w poszukiwaniu Laski Neftydy, dobrze pamiętam? Och, przeczytałam wtedy chyba dwie książki na ten temat - albo i sześć. Teraz nie miała już nawet tyle czasu. Zbyt zajęta sprawami bieżącymi, społecznymi, polityką i kwestią charytatywności. Kiedyś też wypadało zasnąć, chociaż zdawało się, jakby ostatnio robiła to stosunkowo rzadko. Wydarzenia ostatnich tygodni miały na to wpływ, nie można było o nich zapomnieć. Dzisiaj jednak chciała pomóc Xavieremu. Nie chodziło tylko o kwestie sympatii wobec tego człowieka... Primrose była jej bliska, a Craig... Eh... Musiała to wszystko ułożyć sobie w jedną całość. Tak bardzo bała się ślubu w trakcie wojny, z obawy przed tym, że któregoś dnia po prostu zostanie wdową. Wdową w wieku dwudziestu dwóch lat. Strach był potężny, jednak Burke dziwnie zawrócił jej w głowie, w sposób chłodny, lecz niezrozumiały i, co w tym wszystkim było wręcz zadziwiające, dał jej więcej wsparcia w najtrudniejszym momencie, niż mogłaby się spodziewać po kimś względnie obcym. Ciekawa była jak wiele bracia sobie mówili, sama jednak wolała nie poruszać tego tematu, zwłaszcza na dzień przed oficjalnym pierwszym spotkaniem. - Niezwykle rada jestem, że odezwał się lord o pomoc do mnie. To wyjątkowo mi schlebia - zaczęła dumniej wypinając pierś, unosząc nos do góry i odsłaniając smukłą szyję, tak jakby jej ego wzrosło o kilkanaście procent w ciągu krótkiej chwili. - Każde miejsce da się odczarować, lordzie Burke. Po nocy przychodzi dzień, a nawet najbardziej wyschnięta ziemia w końcu doczeka się deszczu - odpowiedziała miękko, upijając z kieliszka odrobinę drinka. Podobno dodawali do nich Felix Felicis, a Aquila w istocie poczuła, jak odrobinę się rozluźnia. Czy może był to efekt placebo? - Doprawdy? - dopytała, gdy ten stwierdził, że grupa, która przejmuje się opinią innych, jest najmniej przez niego lubianą. - To ciekawe, że lord o tym wspomina... Wbrew pozorom to największa grupa wśród mieszkańców Londynu. Wielu sprowadziło się tu po przegnaniu i wybiciu mugoli i szlamu - zaczęła miękko z wyraźnie zadowoloną tym faktem miną. - Oni nie pójdą tam, gdzie chodzą pogłoski, że można spotkać podejrzanych typów. Nie pójdą tam, gdzie ktoś opowiadał, że widziano poszukiwanego listem gończym zakonnika. Nie pójdą tam, gdzie nie będą mogli spotkać kogoś znajomego i pochwalić się, że mogą tam być. Społeczeństwo żyje dzięki opiniom, lordzie Burke - podsumowała. - Ja też ich nie lubię, ale... - ściszyła nieco głos, jakby zdradzała największą tajemnicę. Nachyliła się do mężczyzny i wyszeptała - ...ale to one najbardziej się opłacają - z powrotem odchylił się na oparcie fotela, wpatrując się w jegomościa. Był nawet podobny do Craiga. - Najpierw zbudujcie opinie, potem goście sami będą dobijać się drzwiami i oknami. Jak palarnia powinna być postrzegana, lordzie Burke? - jaką opinię chciał jej nadać?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ma Lady doskonałą pamięć. - pokiwał głową z delikatnym uśmiechem - Niestety nie udało mi się jej odnaleźć, ale miałem na tyle szczęścia, że wszedłem w posiadanie informacji, które mnie do niej przybliżyły. - zdradził jej uśmiechając się przy tym tajemniczo.
Nie wspomniał już jednak o tym, że tak naprawdę od tamtej pory nie ruszył tematu. Po powrocie z Egiptu poświęcił się rodzinie i innej pracy, swoje poszukiwania mitycznego artefaktu odkładając na dalszy plan. Czy żałował? Czasami tak. Czasami wracał myślami do swoich podróży, gdzie spędzali wieczory przy ognisku, spali w namiotach. Nie musiał wtedy trzymać się szlacheckiej etykiety. Nie żeby kiedykolwiek narzekał na swój status społeczny, nic z tych rzeczy. Z dumą mówił o tym, że pochodzi ze szlachetnego rodu Burków. Czasami jednak bywały takie dni, że z chęcią chociaż na chwile ściągnąłby z siebie szlachetne urodzenie. Właśnie jego wyjazdy były takimi momentami.
Teraz jednak nie miał na nie czasu. Poświęcał się rodzinie i pracy i gdy tylko miał ku temu sposobność również robił wszystko by przyczynić się sprawie. Sama organizacja koncertu, który miał się odbyć za dwa tygodnie miała na celu pokazanie społeczeństwu, że szlachta, Rycerze i Ministerstwo nie są tymi złymi, a chcą pomóc. Przecież oczyszczenie Londynu z mugoli i szlam było idealnym przykładem tego, że walczą o wolność i swobodę.
- Zgadzam się z Panią, Lady Aquilo. Jednak pozwolę sobie zauważyć, że chodziło mi bardziej o takie...jakby to ubrać w słowa... - podrapał się palcem wskazującym po brodzie, co było swojego rodzaju jego znakiem rozpoznawczym. Kiedy się zastanawiał nad czymś poważnie robił to odruchowo. - O może tak, w przypadku szlachty wszystko jest oceniane, nie ma co ukrywać. - tu spojrzał na nią znacząco - Wiec w tym wypadku opinia jest ważna, tu się zgadzam. Miałem jednak na myśli tzw stwierdzenie "A co ludzie powiedzą?". Są pewne kwestie w życiu, które nie powinny być kierowane opiniami. Na przykład kolor obrusu w domu, jak nie przychodzą goście, pogniecione spodnie kiedy siedzisz w rodzinnym zaciszu i nikt cię nie widzi. - posłał kobiecie delikatny uśmiech, po czym również upił trochę alkoholu ze swojej szklanicy.
Zamyślił się na moment i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.
- Chciałbym aby Palarnia miała opinię eleganckiego i szanowanego lokalu. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że dużą przeszkodą jest sam fakt gdzie się znajduję. Ale mam nadzieję, że uda mi się również dzięki temu zmienić troch podejście ludzi co do Nokturnu. - powiedział spokojnie wracając do niej spojrzeniem - Planuję, aby Palarnia przestała być stricte miejscem, do którego przychodzą ludzie tylko po to by zapalić. Chcę z niej zrobić lokal, w którym będą serwowane najlepsze drinki, świetne jedzenie, a muzyka na żywo będzie przyciągać gości i publikę. - doda lekko przy tym kiwając głowa i aż mu się oczy świeciły na samą myśl o tym wszystkim.
Nie wspomniał już jednak o tym, że tak naprawdę od tamtej pory nie ruszył tematu. Po powrocie z Egiptu poświęcił się rodzinie i innej pracy, swoje poszukiwania mitycznego artefaktu odkładając na dalszy plan. Czy żałował? Czasami tak. Czasami wracał myślami do swoich podróży, gdzie spędzali wieczory przy ognisku, spali w namiotach. Nie musiał wtedy trzymać się szlacheckiej etykiety. Nie żeby kiedykolwiek narzekał na swój status społeczny, nic z tych rzeczy. Z dumą mówił o tym, że pochodzi ze szlachetnego rodu Burków. Czasami jednak bywały takie dni, że z chęcią chociaż na chwile ściągnąłby z siebie szlachetne urodzenie. Właśnie jego wyjazdy były takimi momentami.
Teraz jednak nie miał na nie czasu. Poświęcał się rodzinie i pracy i gdy tylko miał ku temu sposobność również robił wszystko by przyczynić się sprawie. Sama organizacja koncertu, który miał się odbyć za dwa tygodnie miała na celu pokazanie społeczeństwu, że szlachta, Rycerze i Ministerstwo nie są tymi złymi, a chcą pomóc. Przecież oczyszczenie Londynu z mugoli i szlam było idealnym przykładem tego, że walczą o wolność i swobodę.
- Zgadzam się z Panią, Lady Aquilo. Jednak pozwolę sobie zauważyć, że chodziło mi bardziej o takie...jakby to ubrać w słowa... - podrapał się palcem wskazującym po brodzie, co było swojego rodzaju jego znakiem rozpoznawczym. Kiedy się zastanawiał nad czymś poważnie robił to odruchowo. - O może tak, w przypadku szlachty wszystko jest oceniane, nie ma co ukrywać. - tu spojrzał na nią znacząco - Wiec w tym wypadku opinia jest ważna, tu się zgadzam. Miałem jednak na myśli tzw stwierdzenie "A co ludzie powiedzą?". Są pewne kwestie w życiu, które nie powinny być kierowane opiniami. Na przykład kolor obrusu w domu, jak nie przychodzą goście, pogniecione spodnie kiedy siedzisz w rodzinnym zaciszu i nikt cię nie widzi. - posłał kobiecie delikatny uśmiech, po czym również upił trochę alkoholu ze swojej szklanicy.
Zamyślił się na moment i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.
- Chciałbym aby Palarnia miała opinię eleganckiego i szanowanego lokalu. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że dużą przeszkodą jest sam fakt gdzie się znajduję. Ale mam nadzieję, że uda mi się również dzięki temu zmienić troch podejście ludzi co do Nokturnu. - powiedział spokojnie wracając do niej spojrzeniem - Planuję, aby Palarnia przestała być stricte miejscem, do którego przychodzą ludzie tylko po to by zapalić. Chcę z niej zrobić lokal, w którym będą serwowane najlepsze drinki, świetne jedzenie, a muzyka na żywo będzie przyciągać gości i publikę. - doda lekko przy tym kiwając głowa i aż mu się oczy świeciły na samą myśl o tym wszystkim.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Stwierdzenie jakoby pewne kwestie powinny pozostać poza opinią innych, było oczywiście prawdziwe, jednakże ciężkie do zrealizowania. Kolor pościeli, ułożenie widelca, czy nawet rodzaj podwiązki, jaka zdobiła udo młodej lady, były ściśle oceniane, przez tego, kto się o tym dowiedział. A zawsze ktoś się dowiedział. Były osoby, których życiem było morze plotek, a Aquila nawet to rozumiała. Xavier musiał zdawać sobie z tego sprawę, nie żył w tym społeczeństwie od wczoraj. Pytaniem jednak było, jak mocno taką plotką można było się przejąć. - Mam świadomość, że pewne tematy dotyczą jedynie najbliższych, ale lordzie Burke... - uniosła wyżej brwi, wpatrując się w mężczyznę. - Wie lord, że to nie oznacza, że następnego dnia o pogniecionych spodniach nie napisze Czarownica... I to na pierwszej stronie - tak już żyli i z rozpoznawalnością należało się liczyć. W Londynie były inne miejsca, warte zwiedzenia. Takie jak Zacisze Kirke, czy nawet Wenus, chociaż to miało różne opinie. Palarnia miała coś, czego nie miało jednak żadne z nich. Niezwykły klimat adrenaliny. Ta musiała być jednak kontrolowana, aby była użyteczna dla wyższych klas społecznych, którzy strach chcą czuć jedynie dla rozrywki, lecąc miotłą w dół, pewni, że wylądują miękko. - Lordzie Burke, Nokturn zawsze wzbudzał strach. Jestem mieszkanką Londynu od urodzenia i nie pamiętam momentu, w którym ktoś by przed nim nie przestrzegał - zawahała się, upijając łyk ze swojego drinka. To mogło być zwykłe placebo, albo rzeczywiście w napoju znajdowała się odrobina felix felicis, bo kobieta poczuła, jak przyjemne ciepłe rozchodzi się po jej ciele, pozostawiając w nim uczucie błogości. - Nie wiem, czy odczarowanie go to dobry pomysł - powiedziała w końcu, odkładając kryształ na stolik. - Nigdy nawet tam nie byłam... - przyznała się w końcu. Zdecydowanie zbyt wielki strach ogarniał jej serce. Nawet świadomość, że Primrose spędzała tam czas, potrafiła dostatecznie zakorzenić w kręgosłupie uzasadniony strach. - Jeśli jednak ja, jako młoda przedstawicielka londyńskiej socjety - która właśnie sama nadała sobie ten wyniosły tytuł - miałambym zjawić się w Palarni na wieczorku poetyckim lub recitalu fortepianowym... To wolałabym ominąć samą ulicę Śmiertelnego Nokturnu szerokim łukiem - wypowiedziała w końcu swoje myśli, nie będąc pewna czy Xavier Burke ją zrozumie, więc chciała je sprecyzować. - Tak długo, jak długo Palarnia będzie częścią Nokturnu, wyższe klasy społeczne rzadko postawią tam nogę, tak uważam. Jeśli jednak uruchomiona zostałaby sieć fiuu... - zaczęła, nachylając głowę nieco niżej i ściszając głos w konspiracji, z lekkim uśmiechem na ustach. - Nokturn pozostałby na Nokturnie, a elita przy elicie - westchnęła. - A to wszystko z nutką zgrozy... - brak aktywnej sieci fiuu w Londynie wynikał z kwestii bezpieczeństwa, ale w opinii Aquili, to jej obecność w Palarni zachęciłaby nowych gości. Może Xavier mógł o to zawalczyć? W końcu był możnym lordem, a tacy mieli wpływy.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwał głową na słowa Lady Black. Niestety, a może stety zdawał sobie sprawę, z tego, że wystarczy jedno, nawet najmniejsze potknięcie w najmniej istotnym temacie, a wylądujesz na pierwszych stronach gazet. Oni, jako szlachta byli wystawieni na świeczniku i czy komuś to odpowiadało, czy też nie (jak jemu), musieli na wszystko uważać. Ich społeczeństwo, a może trafniej byłoby powiedzieć, że szlachta, żyło plotką. Plotka była informacją tak cenną jak niejeden kamień na szyi pięknej damy. Dlatego też cieszył się, że należy do tych Szarych Eminencji, jak zwykli być nazywani członkowie jego rodziny, którzy trzymali się z dala od świata plotek, w takim sensie, że nie prowokowali plotek na swój temat, a w każdym razie starali się tego nie robić. Nie zmieniało to jednak faktu, że sami z chęcią zbierali plotki, by potem móc je potwierdzić i mieć przysłowiowego "haka".
- Zdaje sobie z tego sprawę. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Westchnął cicho na jej kolejne słowa odnośnie Nokturnu, po czym wypił do końca zawartość swojej szklanki. Właśnie na tym polegał problem jego zdaniem, że ludzie, który tam nigdy nie byli, jedyne co robili kierowali się opinią innych. Z jednej strony nie ganił ich za to, ale z drugiej nie rozumiał jak można aż tak bardzo zawierzać słowom, kiedy nie przeżyło się czegoś na własnej skórze.
Jasne, jemu było łatwo mówić, jego rodzina od x lat poruszała się po Nokturnie i było powszechnie wiadome, że tam ich nikt nie ruszy. Ale oni nie byli rodziną, która bała się mroku czy brudnej kostki brukowej...czasami miał wrażenie, że szlachta zbyt się nad sobą rozklejała. Nie wypowiedział jednak tego na głos, to była opinie, która z pewnością nie znalazłaby poklasku wśród ludzi, no chyba, że w jego rodzinie. Dodatkowo również, mimo wszystko nie znał Lady Black i nie mógł mieć pewności, że to co powie, nie wyjdzie gdzieś dalej.
- Nie zamierzam zmieniać miejsca. Palarnia zawsze była i zawsze będzie częścią Nokturnu. - pokręcił głową - Ale nie chcę by jedynie elita pojawiała się w Palarni. - dodał spokojnie patrząc na kobietę przed nią - Nie chodzi mi o to by było to miejsce tylko dla szlachty, nigdy tak nie było i wolałbym, żeby tak pozostało.
Owszem, chciał by Palarnia zyskała lepszą renomę i była miejscem eleganckim. Jednak nie chodziło mu o to by pojawiała się tam tylko szlachta. Zwłaszcza, że nie miał w najmniejszym stopniu zamiaru rezygnować z pierwotnego założenia. To nadal miała być Palarnia Opium, nawet jeśli na ten proceder miałby wydzielić totalnie osobne pomieszczenie.
Zamyślił się na dłuższą chwilę nad siecią fiuu. Zdecydowanie łatwiej byłoby każdemu dostać się do Palarni gdyby znów została uruchomiona. I choć nie chciał by Palarnia była nakierowana stricte na szlachte, to mimo wszystko nie narzekałby gdyby i przedstawiciele wyższych sfer pojawiali na jakiś eventach, które miał zamiar organizować.
- Wychodzi na to, że należałoby się w takim razie bardziej pochylić nad przywróceniem działalności sieci fiuu. - powiedział spokojnie kiwając lekko głową na jej słowa.
- Zdaje sobie z tego sprawę. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Westchnął cicho na jej kolejne słowa odnośnie Nokturnu, po czym wypił do końca zawartość swojej szklanki. Właśnie na tym polegał problem jego zdaniem, że ludzie, który tam nigdy nie byli, jedyne co robili kierowali się opinią innych. Z jednej strony nie ganił ich za to, ale z drugiej nie rozumiał jak można aż tak bardzo zawierzać słowom, kiedy nie przeżyło się czegoś na własnej skórze.
Jasne, jemu było łatwo mówić, jego rodzina od x lat poruszała się po Nokturnie i było powszechnie wiadome, że tam ich nikt nie ruszy. Ale oni nie byli rodziną, która bała się mroku czy brudnej kostki brukowej...czasami miał wrażenie, że szlachta zbyt się nad sobą rozklejała. Nie wypowiedział jednak tego na głos, to była opinie, która z pewnością nie znalazłaby poklasku wśród ludzi, no chyba, że w jego rodzinie. Dodatkowo również, mimo wszystko nie znał Lady Black i nie mógł mieć pewności, że to co powie, nie wyjdzie gdzieś dalej.
- Nie zamierzam zmieniać miejsca. Palarnia zawsze była i zawsze będzie częścią Nokturnu. - pokręcił głową - Ale nie chcę by jedynie elita pojawiała się w Palarni. - dodał spokojnie patrząc na kobietę przed nią - Nie chodzi mi o to by było to miejsce tylko dla szlachty, nigdy tak nie było i wolałbym, żeby tak pozostało.
Owszem, chciał by Palarnia zyskała lepszą renomę i była miejscem eleganckim. Jednak nie chodziło mu o to by pojawiała się tam tylko szlachta. Zwłaszcza, że nie miał w najmniejszym stopniu zamiaru rezygnować z pierwotnego założenia. To nadal miała być Palarnia Opium, nawet jeśli na ten proceder miałby wydzielić totalnie osobne pomieszczenie.
Zamyślił się na dłuższą chwilę nad siecią fiuu. Zdecydowanie łatwiej byłoby każdemu dostać się do Palarni gdyby znów została uruchomiona. I choć nie chciał by Palarnia była nakierowana stricte na szlachte, to mimo wszystko nie narzekałby gdyby i przedstawiciele wyższych sfer pojawiali na jakiś eventach, które miał zamiar organizować.
- Wychodzi na to, że należałoby się w takim razie bardziej pochylić nad przywróceniem działalności sieci fiuu. - powiedział spokojnie kiwając lekko głową na jej słowa.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Koncert ustawał, a zaczarowane włosy wiolonczelistki powoli układały się na swoje miejsce, gładkie i niczym niewzruszone. Aquili do pozostania krytykiem muzycznym wiele brakowało, ale przecież wysublimowany gust doskonale wiedział, co mu się podoba, a czego należy unikać. To miejsce było ładne, wystarczająco przyjemne na piątkowy wieczór, aby zjawić się tu w towarzystwie kilku szlachetnych mężczyzn i kilku szlachetnych kobiet, popijając złote drinki i opowiadając sobie historie o zawartych w nich Felix Felicis. Równie dobrze jednak nadawało się na spotkanie takie jak to, nieco bardziej biznesowe. Black nie miała wybitnego umysłu kobiety biznesu, dopiero uczyła się odpowiednich zależności, jednak na czymś znała się doskonale, a tym czymś był Londyn. Stolica była specyficzna, zwłaszcza gdy jeszcze przeciskał się przez nią tłum mugoli. Teraz było czyściej, swobodniej, bezpieczniej. - Wierzę, że lord zdaje sobie z tego sprawę. Mało kto potrafi lawirować pomiędzy plotkami. Sama lady Nott mogłaby nas wszystkich uczyć - roześmiała się delikatnie, czując powoli, jak alkohol działa na każdy mięsień, gdy ten powoli rozluźnia się, pozostawiając głowę spokojną. Czy to placebo? - Miejsca tylko dla szlachetnie urodzonych już istnieją, a Palarnia na Nokturnie nie powinna stawać się jednym z nich - potwierdziła, kiwając głową. - Ale nie możesz oczekiwać, drogi lordzie Burke, że lokal przyciągnie lepiej urodzonych, gdy jego renoma pozostanie niepewna. Nie jest to wina samej Palarni... O dziwo, niestety. Wtedy byłoby znacznie łatwiej sobie z tym poradzić - kiwnęła głową, bo domyślała się, że miejsce, w którym gra na żywo muzyka, podają drinki i zapraszają kogoś takiego jak ona, nie może był pełne opryszków. - Temu też, jeszcze raz potwierdzę. Uważam, że dostęp do sieci fiuu rozwiązałby problem - oznajmiła w końcu, odstawiając pusty kryształ na stół i szerzej otwartymi oczami dając znać kelnerowi, że powinien natychmiast zjawić się przy jej krześle, proponując kolejne alkohole. - Ma lord posłuch, jest czynnym członkiem angielskiej socjety, która wciąż dba o rozwój naszego pięknego kraju, a także jego czystość - skomplementowała Xaviergo, zakładając włosy za ucho. Ni przez myśl nie przeszło, by podrywać żonatego mężczyznę, a wręcz przeciwnie. Aquili zależało na kimś innym, kimś, kto był szczególnie blisko z siedzącym naprzeciwko towarzyszem. - Jestem przekonana, że przy odpowiednim podejściu i rozmowach z Ministerstwem Magii, uda się zrobić dla szanowanego rodu Burke wyjątek, oczywiście odpowiednio zabezpieczony. To jednak zależy tylko od Ciebie, szanowny lordzie Xavier - kiwnęła mu głową, ponownie chwytając za kartę drinków, których to dzisiaj zamierzała spróbować więcej.
zt x2
zt x2
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawało mu się, że jeszcze wczoraj ostatnie letnie promienie słońca składały swe pocałunki na jego skórze, gdy przemierzał mieniące się purpurą wrzosowisko na ziemiach Blacków — zwiastunem rychło nadchodzącej jesieni. Teraz siedział nad grzanym winem w półmroku ciepłej londyńskiej restauracji, gdy na zewnątrz dzień był śnieżny, mroźny i nieprzychylny. Wszystko, co działo się pomiędzy — złote liście, szarość nieba, biały całun otulający świat — stało się wyblakłym wspomnieniem, fragmentem bardzo realistycznego, lecz jednocześnie absurdalnego snu, letargu, z którego właśnie się otrząsnął. Śmierć Alpharda, jego pogrzeb, praca, ponowne pojawienie się w jego życiu Aurory, praca, płonne nadzieje, praca, bolesne sprowadzenie na ziemię, praca, święta, praca, walka w imię Czarnego Pana, sabat, zawieranie nowych znajomości, żegnanie się ze starymi; wszystkie te wydarzenia pamiętał nie jako ich uczestnik, a niczym bierny obserwator, przyglądający się z boku. Niczym ruchome obrazy w mugolskich teatrach, które nazywano... och, coś na k, lecz skoro to słowo wyleciało mu z głowy, to najwidoczniej nie było ono istotne. Jak wszystko zresztą, co dotyczyło niemagicznych.
Być może sporą w tym zasługę miał alkohol, który Perseus spożywał nieprzerwanie (oczywiście, w małych ilościach, jak sam uparcie twierdził) od Sabatu u lady Nott, wychodząc z założenia, że raz do roku może pozwolić sobie na huczniejsze świętowanie. Zwłaszcza, że ostatnie tygodnie nie należały do najłaskawszych, a on sam pierwsze pięć dni roku zamierzał spędzić na urlopie, na który wysyłano go od miesięcy. Lecz nawet kiedy miał wolne, kiedy nie musiał martwić się o swych pacjentów, jego myśli nieprzerwanie krążyły wokół pracy. A konkretniej wokół prowadzenia własnych badań nad ludzkim umysłem, mimo, iż krążące w żyłach procenty nie pozwalały w pełni skupić się nad notatkami oraz pośpiesznie wykonanymi rysunkami, które leżały teraz rozłożone przed nim, skutecznie odstraszając kelnerów, których wzywał tylko po to, aby uzupełnić kolejny kieliszek trunku, który wyjątkowo mu posmakował.
Kiedy doszedł do wniosku, że nie jest w stanie wyciągnąć z przygotowanych materiałów niczego więcej, kiedy chciał przywołać obsługę i zapłacić, podniósł się i zobaczył JĄ. Stała do niego tyłem, ale tę sylwetkę, te jasne włosy, ten sposób poruszania się — każdy ruch ociekający niepewnością, połączony z łagodnością — rozpoznałby wszędzie. Wreszcie, gdy odwróciła głowę, jednak nie na tyle, by go dojrzeć, ujrzał jej profil i nabrał pewności co do tego, kim jest kobieta, która przekroczyła próg restauracji. Nie podszedł do niej jednak od razu; czekał, aż dama skieruje swe kroki ku stolikowi lub ktoś wyjdzie jej na spotkanie, nie chciał bowiem jej przeszkadzać. Kiedy jednak mijały kolejne chwile, a arystokratka zaczęła sprawiać wrażenie coraz bardziej zagubionej, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i otoczyć ją opieką. Opuścił więc swoje miejsce, by w następnej sekundzie znaleźć się tuż obok przybyszki.
— Elaine... — urwał i odchrząknął — To znaczy, lady Avery. Miło znów cię widzieć! Co cię tu sprowadza? — zapytał z troską maskowaną przyjacielskim uśmiechem. Musiał się upewnić, że jest bezpieczna.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
12 kwietnia 1958
wieczorem
wieczorem
Wreszcie nadeszła kolejna wyczekiwana data. Sobota za tydzień, godzina dwudziesta. Proszę się nie spóźnić — niemieckie głoski powracały w jej umyśle w dźwięk stukania obcasów, gdy zbliżała się do dobrze sobie znanego budynku, w którym znajdowało się Liquid Paradise. Lokal znany jej od lat, bowiem podobnie jak znaczna część angielskiej sceny muzycznej, stawiała w nim niegdyś pierwsze kroki, gdy ojciec niekoniecznie przekonany był do tego, by puścić swą córkę w świat muzyki poważnej. Wtedy liczyła się każda ekspozycja, znalezienie się w uwadze i na językach jak największej ilości ludzi — chociażby miało to trwać tylko chwilę, tylko ułamek sekundy. Z pewnym sentymentem odwiedzała to miejsce, wiedząc, że dziś była w zupełnie innej pozycji. Wzięta śpiewaczka występująca na pierwszych stronach Czarownicy, o której ponownym zamążpójściu rozpisywała się prasa, a w dodatku narzeczona wojennego bohatera. Mogła być z siebie dumna.
Ale chciała być też dumna z pewnej młodej kobiety, której występ miał uświetnić dzisiejsze spotkanie ze Schneiderem, co więcej — stanowić jego punkt kulminacyjny. Nie bez powodu zjawiła się w lokalu wcześniej, niż o umówionej godzinie, swe kroki kierując ku zapleczu, na którym wygospodarowano przestrzeń na niewielką garderobę dla występujących wieczorami artystów.
Trzy stuknięcia, jedno powolne, dwa szybkie.
— Adeline — imię młodej kobiety nie będzie dla Huntera trudne w wymówieniu, a jednak wciąż było skrajnie wręcz angielskie. Valerie pozwoliła je sobie wymówić dopiero po przestąpieniu progu, przyglądając się siedzącej przed lustrem dziewczynie z wyraźnym zadowoleniem. — Wyglądasz zjawiskowo — dodała, przestępując dzielące je kilka kroków z wyraźną gracją zamkniętą w ruchach. Tak, jakby urodziła się w butach na wysokim obcasie; gdy było się osobą delikatną, drobną i kruchą prędko przyzwyczajało się do sposobów na podniesienie się w percepcji innych. — Na pewno pan Schneider będzie tobą zachwycony. To niezwykle wrażliwy człowiek, powiedziałabym, że na wiecznej wędrówce w poszukiwaniu piękna. Serce ma dobre i łagodne, otwarte na wszystkie przekazy, więc oczarujesz go swym głosem bez trudu — dodała, wzdychając na moment, jakby oczami wyobraźni widziała już scenę ślubu młodej Adeline z Hunterem; właściwie i to było na wyciągnięcie ręki, będzie wspierać swą daleką — ale jednak — kuzynkę ze strony matki w tym zamiarze. Wzrok śpiewaczki spoczął na moment na kartkach zapisanych starannym pismem, które leżały na blacie niewielkiej toaletki. — Mogę? — spytała ciepło, a gdy otrzymała zgodę, chwyciła kartki w swe dłonie, kilka chwil poświęcając na przeczytanie tego, co było na nich napisane. Teksty piosenek, raczej wesołych, umilających spotkanie przy alkoholu, ostrożnie stroniące od tematyki wojennej i politycznej. Przeboje klasyczne, znane, łatwo wpadające w ucho. Miała wrażenie, że Cornelius mógłby nie poprzeć jej zdania, lecz sama pani Vanity uważała, że był to... — Idealny wybór na dzisiejszy wieczór. Ciocia będzie z ciebie dumna, skarbie — mówiąc to, nachyliła się ostrożnie nad siedzącą młodą dziewczyną, by złożyć na szczycie jej głowy drobny, ale czuły pocałunek. — Kto wie, może zjawicie się na moim ślubie już jako narzeczeństwo? Och, nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego prezentu ślubnego niż widok waszej dwójki w szczęśliwym objęciu miłości — westchnęła rozmarzona, choć oczywiście mogła sobie wyobrazić przynajmniej tuzin lepszych prezentów. Chciała jednakże podbudować nastrój kuzynki, upewnić ją w słuszności jej wyboru. Jeżeli miała być pewna, że Hunter pozostanie w Anglii, musiała przedstawić mu partnerkę, która skutecznie przytrzyma go w kraju; dziewczę piękne, a co równie istotne czystokrwiste, znające wartość sztuki i mogące na długie lata stać się muzą Schneidera. Wiedziała, że miał słabość do niebieskookich blondynek, a Adeline miała w sobie ten sam urok, co sama Valerie, gdy była w jej wieku.
I doskonale wiedziała, do jakich okrucieństw zdolni byli się posunąć mugole.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na początku swej kariery w Liquid Paradise Adeline Day starała się być cierpliwa i wierzyć, że jej pięć minut nadejdzie samo i prędko, że sława spadnie jej pod stopy niczym spadająca gwiazda. Jako dziewczynka czytała baśnie o księciach poślubiających żebraczki, które znalazły w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie - na przykład na drodze łaskawych elfów, lub nad strumieniem zapewniającym urodę i powodzenie. Jako młoda dziewczyna postanowiła za wszelką cenę dopomóc szczęściu i znaleźć się w odpowiednim miejscu, by to tam czekać na swój łut szczęścia.
Zamieniła wtedy dziecięce bajki na prawdziwe opowieści o gwiazdach, które stawiały pierwsze kroki w Liquid Paradise. Szczęśliwy wieczór, hojny sponsor, a los całkowicie nieznanych artystek odmieniał się i nagle ich twarze uśmiechały się z okładek gazet. W lokalu były ich zdjęcia, historie sukcesu - ale Adeline śpiewała na scenie już niemalże rok i właściwie nic się nie zmieniło. Dostawała lepsze napiwki, ale sukces ani sponsor nie spadli jej z nieba, a w dodatku z biegiem czasu nabrała strasznych podejrzeń, że gwiazd pochodzących z lokalu jest o wiele mniej niż gwiazdek, które ugrzęzły tutaj na całe życie. A raczej na całą karierę, żałośnie krótszą niż życie. Może i była młodziutka i nie pracowała tutaj tak długo, jak niektóre dziewczyny, ale kojarzyła, że jedna z koleżanek zniknęła z klubu niedługo po czterdziestych urodzinach, gdy przestała się mieścić w obcisłą sukienkę. Co gorsza, widziała jak szef zwalnia inną, za nieślubną ciążę. Bogaty adorator poznany w tym klubie wcale jej wtedy nie pomógł.
Adeline obiecała sobie wtedy, że nigdy nie będzie szastać własną cnotą równie pochopnie, jak tamta dziewczyna, ale to wcale nie ułatwiało znalezienia marszanda. Widziała, jak koleżanki znikają w powozach bogatych gentlemanów, a choć sama potrafiła flirtować i zgrabnie prowadzić konwersację przy kolacji, to uśmiechy znikały z twarzy potencjalnych sponsorów gdy odmawiała im deseru. Nie musiała czekać na ślub (choć by wolała). Wiedziała przecież, że nie będzie mieć w życiu takich możliwości jak choćby jej bogatsza kuzynka, ta wydana korzystnie za mąż i kształcona pod kątem śpiewu operowego. Że w jej przypadku lepiej będzie użyć wdzięku i sprytu. Chciała jednak upewnić się, że oddaje serce i honor komuś, kto naprawdę zaopiekuje się nią i jej karierą, kto nie będzie tylko mamił jej pustymi słówkami. Brakowało jej doświadczenia, by wybrać kogoś odpowiedniego, a wśród koleżanek panowała rywalizacja, nie mogła więc nikomu ufać.
Nikomu, poza swoją sławniejszą kuzynką. Gdy Valerie wróciła do kraju, Adeline próbowała cieszyć się jej szczęściem, choć raczej zazdrościła jej rozpoznawalnego narzeczonego - i była przekonana, że przyszła pani Sallow wcale jej nie pamięta. Otrzymawszy liścik od krewnej nie mogła więc uwierzyć we własne szczęście - nie dość, że Valerie zdawała się równie miła jak wtedy, gdy plotła Adeline warkocze jeszcze w dzieciństwie (jakby nic się nie zmieniło, jakby nic się nie zepsuło, jakby lata nie odebrały im obu bezpieczeństwa i złudzeń), to jeszcze obiecała ją przedstawić komuś ważnemu. Komuś, za kogo mogła poręczyć, majętnemu Niemcowi, który miał pod opieką same sławy - i najwyraźniej był w Anglii bardzo samotny.
Od rana oddawała się zabiegom upiększającym, sięgnąwszy po wszystkie eliksiry i kremy, jakie pozostawały w zasięgu jej możliwości. Gdy usłyszała pukanie do garderoby, drgnęła nerwowo.
-Jak wyglądam? - przesunęła dłońmi po obcisłej, czerwonej sukni, tak jakby chciała rozprostować wyimaginowane fałdki. Karmin sprawiał, że Adeline wyglądała nieco dojrzalej - i że mogła kojarzyć się (o czym nie wiedziała) z samą Valerie, z noszonymi przez nią często strojami. Zarazem buzia była na tyle młodzieńcza, by przekonująco oddać wrażenie niewinności. Adeline wyglądała jak (aspirująca) gwiazda i dziewczątko (którym wciąż była), a umiejętny występ sprawi, że stanie się dla Huntera świętą i grzeszną zarazem.
Zatrzepotała rzęsami, słysząc te wszystkie aluzje o ślubie. Próbowała zachować sceptycyzm, ale trudno było się im nie poddać.
-Myślisz, że naprawdę mógłby się ze mną ożenić, że to taki mężczyzna? Co jeszcze lubi, poza śpiewem? Jak go zainteresować? - nerwowo włożyła za ucho kosmyk włosów. -Nadal nie wiem, czy powinnam mówić mu o sobie, co jeśli obrzydzi go historia Roberta? - utkwiła w Valerie niebieskie oczęta, wciąż niepewna instrukcji, jakie od niej otrzymała. Miała kokietować Huntera, ale zarazem przedstawić się jako wrażliwą duszę, siostrę niestrudzenie odwiedzającą w szpitalu ranionego przez mugoli brata. Osiemnastoletni Robbie walczył na froncie w Yorkshire i prawie stracił dłoń od mugolskich broni, ale przecież uzdrowiciele wyhodują mu nową. Adeline opłakała już los brata, ale nie była z nim tak blisko, by zadręczać się o to codziennie. Gdyby sama miała uwieść pana Schneidera, na pewno nie mówiłaby mu o tych wszystkich okropieństwach, bojąc się, że odstraszy go sama wzmianka o wizytach w świętym Mungu - ale Valerie z jakiegoś powodu kazała jej nie unikać tej historii jeśli poznają się lepiej, poruszyć jego łagodne serce.
Na szczęście, to później. Na razie Adeline miała tylko zaśpiewać, a śpiew szedł jej lepiej niż przemowy, bowiem - choć brakowało jej szkolenia równego sławniejszej kuzynce - wkładała w swoje skoczne piosenki całe serce, wciąż niewinne i pełne nadziei.
Wysłuchawszy ostatnich słów zachęty od Valerie wzięła głęboki wdech, szykując się do występu. Ten miał rozpocząć się lada moment, a zmierzając do stolików Vanity mogła już dostrzec znajomą sylwetkę postawnego blondyna.
Przyszedł punktualnie, tak jak prosiła. Uśmiechnął się, nieco drapieżnie, wyraźnie zaintrygowany celem dzisiejszego wieczoru - podczas ostatniego spotkania Valerie zasugerowała mu, by czegoś oczekiwał, a Hunter Schneider wiedział, co mają wtedy na myśli kobiety. Zaskoczył go tylko fakt, że była zaręczona - od tygodnia roztrząsał zatem różne scenariusze. W niektórych Valerie była znudzona i pragnęła romansu albo artystycznego patronatu, w innych chciała się z nim po prostu zabawić flirtem, w jeszcze innych miała dla niego innego rodzaju niespodziankę. Miał wrażenie, że chodzi o to trzecie, ale nie wpadł jeszcze na cel wieczoru - musiał zresztą przyznać, że był nieco rozproszony. Im więcej czasu spędzał w Anglii, tym klarowniej docierały do niego tutejsze podziały. Podziały, które dotychczas lekceważył, sądząc, że piękno nie zna granic. Może piękno nie, ale jego wygoda je znała - czy powinien zrezygnować z niektórych przyjemności, by zachować własny komfort? Opowieści Valerie z muzeum czasem do niego wracały, a Vanity najwyraźniej zasiała w nim ziarno wątpliwości - może w życiu faktycznie liczyło się trochę więcej niż komfort, może tragiczna historia jej męża powinna go bardziej wzruszyć? Nie podjął jeszcze decyzji o oddaleniu pewnej młodziutkiej muzy, która czekała na niego w Niemczech i której sarnie oczy powstrzymywały go przed jawniejszym opowiedzeniem się po stronie konfliktu. Skupiał się na nadchodzącej wystawie na temat okrucieństw wojny, wciąż łudząc się, że zdoła spojrzeć na apokalipsę z dystansu, jako artysta. W głębi serca wiedział już, ze to tylko złudzenia, ale był mistrzem odwlekania trudnych decyzji. Dzisiaj, na przykład, zamierzał się dobrze bawić.
-Frau Vanity. - pocałował ją w dłoń, odsuwając jej krzesło do stolika. -Przyznam, że spodziewałem się ujrzeć na scenie raczej panią, niż... podrzędne artystki. - nie miał jeszcze okazji bywać w Liquid Paradise, a nie widząc w programie znanych nazwisk - wypowiadał się dość lekceważąco.
Zamieniła wtedy dziecięce bajki na prawdziwe opowieści o gwiazdach, które stawiały pierwsze kroki w Liquid Paradise. Szczęśliwy wieczór, hojny sponsor, a los całkowicie nieznanych artystek odmieniał się i nagle ich twarze uśmiechały się z okładek gazet. W lokalu były ich zdjęcia, historie sukcesu - ale Adeline śpiewała na scenie już niemalże rok i właściwie nic się nie zmieniło. Dostawała lepsze napiwki, ale sukces ani sponsor nie spadli jej z nieba, a w dodatku z biegiem czasu nabrała strasznych podejrzeń, że gwiazd pochodzących z lokalu jest o wiele mniej niż gwiazdek, które ugrzęzły tutaj na całe życie. A raczej na całą karierę, żałośnie krótszą niż życie. Może i była młodziutka i nie pracowała tutaj tak długo, jak niektóre dziewczyny, ale kojarzyła, że jedna z koleżanek zniknęła z klubu niedługo po czterdziestych urodzinach, gdy przestała się mieścić w obcisłą sukienkę. Co gorsza, widziała jak szef zwalnia inną, za nieślubną ciążę. Bogaty adorator poznany w tym klubie wcale jej wtedy nie pomógł.
Adeline obiecała sobie wtedy, że nigdy nie będzie szastać własną cnotą równie pochopnie, jak tamta dziewczyna, ale to wcale nie ułatwiało znalezienia marszanda. Widziała, jak koleżanki znikają w powozach bogatych gentlemanów, a choć sama potrafiła flirtować i zgrabnie prowadzić konwersację przy kolacji, to uśmiechy znikały z twarzy potencjalnych sponsorów gdy odmawiała im deseru. Nie musiała czekać na ślub (choć by wolała). Wiedziała przecież, że nie będzie mieć w życiu takich możliwości jak choćby jej bogatsza kuzynka, ta wydana korzystnie za mąż i kształcona pod kątem śpiewu operowego. Że w jej przypadku lepiej będzie użyć wdzięku i sprytu. Chciała jednak upewnić się, że oddaje serce i honor komuś, kto naprawdę zaopiekuje się nią i jej karierą, kto nie będzie tylko mamił jej pustymi słówkami. Brakowało jej doświadczenia, by wybrać kogoś odpowiedniego, a wśród koleżanek panowała rywalizacja, nie mogła więc nikomu ufać.
Nikomu, poza swoją sławniejszą kuzynką. Gdy Valerie wróciła do kraju, Adeline próbowała cieszyć się jej szczęściem, choć raczej zazdrościła jej rozpoznawalnego narzeczonego - i była przekonana, że przyszła pani Sallow wcale jej nie pamięta. Otrzymawszy liścik od krewnej nie mogła więc uwierzyć we własne szczęście - nie dość, że Valerie zdawała się równie miła jak wtedy, gdy plotła Adeline warkocze jeszcze w dzieciństwie (jakby nic się nie zmieniło, jakby nic się nie zepsuło, jakby lata nie odebrały im obu bezpieczeństwa i złudzeń), to jeszcze obiecała ją przedstawić komuś ważnemu. Komuś, za kogo mogła poręczyć, majętnemu Niemcowi, który miał pod opieką same sławy - i najwyraźniej był w Anglii bardzo samotny.
Od rana oddawała się zabiegom upiększającym, sięgnąwszy po wszystkie eliksiry i kremy, jakie pozostawały w zasięgu jej możliwości. Gdy usłyszała pukanie do garderoby, drgnęła nerwowo.
-Jak wyglądam? - przesunęła dłońmi po obcisłej, czerwonej sukni, tak jakby chciała rozprostować wyimaginowane fałdki. Karmin sprawiał, że Adeline wyglądała nieco dojrzalej - i że mogła kojarzyć się (o czym nie wiedziała) z samą Valerie, z noszonymi przez nią często strojami. Zarazem buzia była na tyle młodzieńcza, by przekonująco oddać wrażenie niewinności. Adeline wyglądała jak (aspirująca) gwiazda i dziewczątko (którym wciąż była), a umiejętny występ sprawi, że stanie się dla Huntera świętą i grzeszną zarazem.
Zatrzepotała rzęsami, słysząc te wszystkie aluzje o ślubie. Próbowała zachować sceptycyzm, ale trudno było się im nie poddać.
-Myślisz, że naprawdę mógłby się ze mną ożenić, że to taki mężczyzna? Co jeszcze lubi, poza śpiewem? Jak go zainteresować? - nerwowo włożyła za ucho kosmyk włosów. -Nadal nie wiem, czy powinnam mówić mu o sobie, co jeśli obrzydzi go historia Roberta? - utkwiła w Valerie niebieskie oczęta, wciąż niepewna instrukcji, jakie od niej otrzymała. Miała kokietować Huntera, ale zarazem przedstawić się jako wrażliwą duszę, siostrę niestrudzenie odwiedzającą w szpitalu ranionego przez mugoli brata. Osiemnastoletni Robbie walczył na froncie w Yorkshire i prawie stracił dłoń od mugolskich broni, ale przecież uzdrowiciele wyhodują mu nową. Adeline opłakała już los brata, ale nie była z nim tak blisko, by zadręczać się o to codziennie. Gdyby sama miała uwieść pana Schneidera, na pewno nie mówiłaby mu o tych wszystkich okropieństwach, bojąc się, że odstraszy go sama wzmianka o wizytach w świętym Mungu - ale Valerie z jakiegoś powodu kazała jej nie unikać tej historii jeśli poznają się lepiej, poruszyć jego łagodne serce.
Na szczęście, to później. Na razie Adeline miała tylko zaśpiewać, a śpiew szedł jej lepiej niż przemowy, bowiem - choć brakowało jej szkolenia równego sławniejszej kuzynce - wkładała w swoje skoczne piosenki całe serce, wciąż niewinne i pełne nadziei.
Wysłuchawszy ostatnich słów zachęty od Valerie wzięła głęboki wdech, szykując się do występu. Ten miał rozpocząć się lada moment, a zmierzając do stolików Vanity mogła już dostrzec znajomą sylwetkę postawnego blondyna.
Przyszedł punktualnie, tak jak prosiła. Uśmiechnął się, nieco drapieżnie, wyraźnie zaintrygowany celem dzisiejszego wieczoru - podczas ostatniego spotkania Valerie zasugerowała mu, by czegoś oczekiwał, a Hunter Schneider wiedział, co mają wtedy na myśli kobiety. Zaskoczył go tylko fakt, że była zaręczona - od tygodnia roztrząsał zatem różne scenariusze. W niektórych Valerie była znudzona i pragnęła romansu albo artystycznego patronatu, w innych chciała się z nim po prostu zabawić flirtem, w jeszcze innych miała dla niego innego rodzaju niespodziankę. Miał wrażenie, że chodzi o to trzecie, ale nie wpadł jeszcze na cel wieczoru - musiał zresztą przyznać, że był nieco rozproszony. Im więcej czasu spędzał w Anglii, tym klarowniej docierały do niego tutejsze podziały. Podziały, które dotychczas lekceważył, sądząc, że piękno nie zna granic. Może piękno nie, ale jego wygoda je znała - czy powinien zrezygnować z niektórych przyjemności, by zachować własny komfort? Opowieści Valerie z muzeum czasem do niego wracały, a Vanity najwyraźniej zasiała w nim ziarno wątpliwości - może w życiu faktycznie liczyło się trochę więcej niż komfort, może tragiczna historia jej męża powinna go bardziej wzruszyć? Nie podjął jeszcze decyzji o oddaleniu pewnej młodziutkiej muzy, która czekała na niego w Niemczech i której sarnie oczy powstrzymywały go przed jawniejszym opowiedzeniem się po stronie konfliktu. Skupiał się na nadchodzącej wystawie na temat okrucieństw wojny, wciąż łudząc się, że zdoła spojrzeć na apokalipsę z dystansu, jako artysta. W głębi serca wiedział już, ze to tylko złudzenia, ale był mistrzem odwlekania trudnych decyzji. Dzisiaj, na przykład, zamierzał się dobrze bawić.
-Frau Vanity. - pocałował ją w dłoń, odsuwając jej krzesło do stolika. -Przyznam, że spodziewałem się ujrzeć na scenie raczej panią, niż... podrzędne artystki. - nie miał jeszcze okazji bywać w Liquid Paradise, a nie widząc w programie znanych nazwisk - wypowiadał się dość lekceważąco.
I show not your face but your heart's desire
— Cudownie, ptaszyno — odpowiedziała melodyjnie, przyglądając się kuzynce krytycznym mimo wszystko okiem. Przez chwilę zastanawiała się, czy dziewczyna nie wygląda zbyt poważnie — ale prędko zauważyła w jej dzisiejszym wydaniu echo czegoś, co w pewien nieoczywisty sposób połechtało jej własne ego. Było widać, że Adeline próbowała się do kogoś upodobnić, a ten ktoś znajdował się przecież na wyciągnięcie ręki.
To nawet lepiej, powiedziała do siebie w myślach, lustrując sylwetkę dziewczyny, jej jasne włosy, które nie lśniły tak mocno, jak jej własne, ale dalej — przy odrobinie chęci — można było stworzyć z nich naprawdę piękne upięcie. Wykorzystamy słabość Huntera, jego t y p. I skorzystamy na tym obydwie.
Nie mówiła bowiem tego Hunterowi, nie wprost, ale miała nadzieję, że dziś nie tylko spędzą wspólnie miły wieczór, ale także przedstawi mu jego przyszłą żonę. Mężczyźni potrafili płoszyć się na takie zamiary przedstawiane wprost, stawać okoniem względem decyzji, które normalnie podjęliby bez mrugnięcia okiem. Zadaniem kobiety w takiej sytuacji było doprowadzenie do tego, by owy jegomość myślał, że następujący bieg zdarzeń był wyłącznie efektem świadomie podjętej przez niego decyzji. Co z tego, że było to zwieńczeniem tkanego przez kobiety planu.
— Czemu nie miałby? — odpowiedziała pytaniem, miękko, w odrobinę kociej manierze. — Jesteś młodą, piękną i utalentowaną dziewczyną. Masz czystą krew, porządną rodzinę, a ja obiecałam ci kiedyś, że nigdy o tobie nie zapomnę — i dziś był dzień, w którym zamierzała to udowodnić. Dziewczyna potrzebowała usłyszeć kilka słów, które podbudują jej nastrój i pewność siebie. Odpowiedź na kolejne pytanie przyszła jej równie gładko, co wcześniej. — Przede wszystkim lubi kobiecy urok i uwagę, więc postaraj się sprawić, by poczuł się prawdziwie wyjątkowy. Zajmuje się sztuką, jest kuratorem wystaw, człowiekiem bardzo wrażliwym na piękno, ale nie tylko w obrazach jest je w stanie odnaleźć. Na pewno zainteresujesz go, gdy opowiesz mu o tym, czym jest dla ciebie sztuka.
Nie dodała, że najlepiej byłoby, gdyby robiła to szeptem, z ustami blisko jego ucha, obejmując ramionami jego rękę, wtulając się w bok mężczyzny. Do tego Adeline musiała dojść sama, a Valerie w żadnym wypadku nie wypadało podsuwać młodej dziewczynie podobnych obrazów, czy namawiać do poważnego kokietowania starszego od niej mężczyzny.
— Co zaś się tyczy Roberta, musisz poczekać na odpowiedni moment. Dziś skup się na tym, byście oboje czuli się w swym towarzystwie dobrze. A na resztę, jak ze wszystkim w życiu, przyjdzie czas — oddała kartki w dłonie dziewczęta, nachylając się nad nią odrobinę, by ucałować powietrze tuż obok jej policzka. Tak, aby nie uszkodzić jej makijażu i nie rozmazać własnej szminki.
— Głęboki oddech, Adeline — poradziła kuzynce, gdy znalazła się przy drzwiach. — Dzisiejsza noc może zdefiniować całą twoją przyszłość.
Stukot obcasów pani Vanity ginął w jeszcze leniwej, choć granej na żywo muzyce. Valerie zupełnie naturalnie — czując muzykę całą sobą — dopasowała rytm własnych kroków do dźwięków dochodzących z okolicy sceny, na której miała pojawić się już niedługo jej kuzynka. Jasnoniebieskie spojrzenie prędko wychwyciło postawną, dumną sylwetkę p r z y j a c i e l a. Hunter prezentował się dziś jeszcze bardziej elegancko niż na ich porannym spotkaniu w galerii. Najwyraźniej i jemu zależało na odpowiednim przebiegu kolejnej rozmowy, a to z kolei znów sprawiło, że pewność siebie Valerie wzmocniła się jeszcze bardziej.
— Herr Schneider — wystawiła dłoń do szarmanckiego pocałunku, a gdy usta mężczyzny spotkały się z delikatną skórą dłoni frau Vanity (tej samej, na której wciąż lśnił zaręczynowy pierścionek, przypominający to, do czyją kobietą była), jej usta wygięły się w przyjemnym dla oka uśmiechu, a ona sama przymknęła powoli powieki, oddając się na moment samej magii chwili. Albo sprawiając wyłącznie takie wrażenie — musiała przecież cały czas mieć się na baczności i kontrolować przebieg wieczoru.
Pozwoliła odsunąć sobie krzesło, na którym zasiadła niedługo później, zakładając nogę na nogę. Palce dłoni splotła ze sobą na jednym z kolan, a gdy usłyszała jego kolejne słowa, roześmiała się perliście. O ile dobrze pamiętała harmonogramy występów, ten Adeline zacznie się lada moment.
— Minęły lata, odkąd ostatnim razem gościłam na tej scenie, Hunterze — zwierzyła się ściszonym głosem, jednocześnie wychylając się odrobinę do przodu, aby mężczyzna miał szansę usłyszeć jej słowa. Znajdowali się w osobnej części sali, przeznaczonej dla gości specjalnych. Niewiele więc można było podglądnąć, ale paradoksalnie mieli idealny widok na występujące artystki. — I na twoim miejscu nie nazwałabym następnej artystki podrzędną. Pierwsze kroki trzeba gdzieś stawiać, a Liquid Paradise to prawdziwa kuźnia talentów. Co jak co, ale po tobie spodziewałam się większej... — dłoń powoli przesunęła się po stoliku. Zatrzymała się milimetry od ręki Schneidera, aby chwycić leżące obok menu drinków. — Otwartości na nowych artystów — dokończyła, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Filuterny uśmiech tańczył na jej wargach, gdy przesuwała menu w swoją stronę.
— Masz ochotę na coś szczególnego? Sama chyba potrzebuję pomocy w wyborze...
To nawet lepiej, powiedziała do siebie w myślach, lustrując sylwetkę dziewczyny, jej jasne włosy, które nie lśniły tak mocno, jak jej własne, ale dalej — przy odrobinie chęci — można było stworzyć z nich naprawdę piękne upięcie. Wykorzystamy słabość Huntera, jego t y p. I skorzystamy na tym obydwie.
Nie mówiła bowiem tego Hunterowi, nie wprost, ale miała nadzieję, że dziś nie tylko spędzą wspólnie miły wieczór, ale także przedstawi mu jego przyszłą żonę. Mężczyźni potrafili płoszyć się na takie zamiary przedstawiane wprost, stawać okoniem względem decyzji, które normalnie podjęliby bez mrugnięcia okiem. Zadaniem kobiety w takiej sytuacji było doprowadzenie do tego, by owy jegomość myślał, że następujący bieg zdarzeń był wyłącznie efektem świadomie podjętej przez niego decyzji. Co z tego, że było to zwieńczeniem tkanego przez kobiety planu.
— Czemu nie miałby? — odpowiedziała pytaniem, miękko, w odrobinę kociej manierze. — Jesteś młodą, piękną i utalentowaną dziewczyną. Masz czystą krew, porządną rodzinę, a ja obiecałam ci kiedyś, że nigdy o tobie nie zapomnę — i dziś był dzień, w którym zamierzała to udowodnić. Dziewczyna potrzebowała usłyszeć kilka słów, które podbudują jej nastrój i pewność siebie. Odpowiedź na kolejne pytanie przyszła jej równie gładko, co wcześniej. — Przede wszystkim lubi kobiecy urok i uwagę, więc postaraj się sprawić, by poczuł się prawdziwie wyjątkowy. Zajmuje się sztuką, jest kuratorem wystaw, człowiekiem bardzo wrażliwym na piękno, ale nie tylko w obrazach jest je w stanie odnaleźć. Na pewno zainteresujesz go, gdy opowiesz mu o tym, czym jest dla ciebie sztuka.
Nie dodała, że najlepiej byłoby, gdyby robiła to szeptem, z ustami blisko jego ucha, obejmując ramionami jego rękę, wtulając się w bok mężczyzny. Do tego Adeline musiała dojść sama, a Valerie w żadnym wypadku nie wypadało podsuwać młodej dziewczynie podobnych obrazów, czy namawiać do poważnego kokietowania starszego od niej mężczyzny.
— Co zaś się tyczy Roberta, musisz poczekać na odpowiedni moment. Dziś skup się na tym, byście oboje czuli się w swym towarzystwie dobrze. A na resztę, jak ze wszystkim w życiu, przyjdzie czas — oddała kartki w dłonie dziewczęta, nachylając się nad nią odrobinę, by ucałować powietrze tuż obok jej policzka. Tak, aby nie uszkodzić jej makijażu i nie rozmazać własnej szminki.
— Głęboki oddech, Adeline — poradziła kuzynce, gdy znalazła się przy drzwiach. — Dzisiejsza noc może zdefiniować całą twoją przyszłość.
Stukot obcasów pani Vanity ginął w jeszcze leniwej, choć granej na żywo muzyce. Valerie zupełnie naturalnie — czując muzykę całą sobą — dopasowała rytm własnych kroków do dźwięków dochodzących z okolicy sceny, na której miała pojawić się już niedługo jej kuzynka. Jasnoniebieskie spojrzenie prędko wychwyciło postawną, dumną sylwetkę p r z y j a c i e l a. Hunter prezentował się dziś jeszcze bardziej elegancko niż na ich porannym spotkaniu w galerii. Najwyraźniej i jemu zależało na odpowiednim przebiegu kolejnej rozmowy, a to z kolei znów sprawiło, że pewność siebie Valerie wzmocniła się jeszcze bardziej.
— Herr Schneider — wystawiła dłoń do szarmanckiego pocałunku, a gdy usta mężczyzny spotkały się z delikatną skórą dłoni frau Vanity (tej samej, na której wciąż lśnił zaręczynowy pierścionek, przypominający to, do czyją kobietą była), jej usta wygięły się w przyjemnym dla oka uśmiechu, a ona sama przymknęła powoli powieki, oddając się na moment samej magii chwili. Albo sprawiając wyłącznie takie wrażenie — musiała przecież cały czas mieć się na baczności i kontrolować przebieg wieczoru.
Pozwoliła odsunąć sobie krzesło, na którym zasiadła niedługo później, zakładając nogę na nogę. Palce dłoni splotła ze sobą na jednym z kolan, a gdy usłyszała jego kolejne słowa, roześmiała się perliście. O ile dobrze pamiętała harmonogramy występów, ten Adeline zacznie się lada moment.
— Minęły lata, odkąd ostatnim razem gościłam na tej scenie, Hunterze — zwierzyła się ściszonym głosem, jednocześnie wychylając się odrobinę do przodu, aby mężczyzna miał szansę usłyszeć jej słowa. Znajdowali się w osobnej części sali, przeznaczonej dla gości specjalnych. Niewiele więc można było podglądnąć, ale paradoksalnie mieli idealny widok na występujące artystki. — I na twoim miejscu nie nazwałabym następnej artystki podrzędną. Pierwsze kroki trzeba gdzieś stawiać, a Liquid Paradise to prawdziwa kuźnia talentów. Co jak co, ale po tobie spodziewałam się większej... — dłoń powoli przesunęła się po stoliku. Zatrzymała się milimetry od ręki Schneidera, aby chwycić leżące obok menu drinków. — Otwartości na nowych artystów — dokończyła, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Filuterny uśmiech tańczył na jej wargach, gdy przesuwała menu w swoją stronę.
— Masz ochotę na coś szczególnego? Sama chyba potrzebuję pomocy w wyborze...
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kąciki ust drgnęły w nieśmiałym uśmiechu - mniej szerokim niż te przyjmowane na pokaz, bardziej niepewnym, ale i bardziej szczerym - a Adeline zatrzepotała prędko rzęsami by zatrzymać własne wzruszenie. Miała je wytuszowane, nie mogła pozwolić sobie na szkliste oczy, musiała wyglądać doskonale.
-Nie zapomniałaś. - przytaknęła, a zduszony głos zdradzał, ile to dla niej znaczy. Może i była z czystokrwistej i porządnej rodziny, ale samo to nie gwarantowało sukcesu w życiu - choć nigdy nie była uboga, to jej rodzice nie byli równie zamożni jak państwo Vanity, nie mieli podobnych koneksji, a Adeline nie szkoliła swojego głosu od dzieciństwa w przeciwieństwie do kształconej operowo kuzynki. Chcąc pogodzić miłość do sztuki z marzeniami o rodzinie (i nie wybierać aranżowanego małżeństwa ponad sztukę) musiała radzić sobie sama - wyciągnięta ręka i perspektywa poznania wrażliwego-i-nie-tak-znowu-starego marszanda znaczyły dla niej bardzo wiele.
Chłonęła wszystkie rady, kiwając gorliwie głową. Choć potrafiła flirtować, to Valerie była wprawiona w pozyskiwaniu mężczyzn na dłużej i to ona znała dobrze pana Schneidera, więc z wdzięcznością wysłuchała jej słów i postanowiła nie wybiegać poza ustalony schemat. Dziś musiały zarzucić przynętę, zainteresować pana Schneidera, a potem... cóż, kuzynka z pewnością znajdzie czas by odpowiedzieć na liścik i udzielić jej kolejnych dobrych rad. Niecałe dwa miesiące - tyle dzieliło ich od ślubu Valerie, a Adeline obrała sobie za cel, by przyjść tam już z panem Schneiderem.
Schneider zaś, póki co, pożerał wzrokiem samą Valerie. W istocie miał swój typ, typ zdaniem innych mężczyzn pospolity, ale jego własnym zdaniem rzadki. Filigranowe blondynki - tak, może to typ każdego mężczyzny. On wymagał jednak więcej - lubił prowadzić z kobietami interesujące konwersacje, lubił, gdy były wrażliwe na piękno, a najbardziej lubił, gdy same coś tworzyły. Nie obrazy, zapach terpentyny nie współgra z kobiecym pięknem, ale muzyka - muzyka była kobieca.
Bardzo trudno było poznać tak wyjątkową kobietę, nawet z jego prezencją i portfelem. Jeszcze trudniej - idealną. Valerie miała jedną wadę - gdy ją poznał, była zamężna, a teraz zaręczona. Muza, która czekała na niego w Berlinie też nie była doskonała - jej brak zdolności magicznych lekko irytował Huntera, ale wynagradzała mu to magią w pościeli. Zdawał sobie sprawę, że jeśli wiąże przyszłość z Anglią, będzie musiał uciąć tamtą znajomość - nie sprowadzi tutaj mugolki, prosto w niebezpieczeństwo, nie był przecież bezduszny. Co więcej, nie narazi własnej reputacji. Rozsądek podpowiadał jedno - a żyłka biznesowa podpowiadała, że jak najprędzej powinien oficjalnie wesprzeć politykę Malfoya i Rycerzy Walpurgii, opowiadając się po wygranej stronie - ale Hunter był wrażliwy i samotny, nie mógł się zdobyć na zerwanie, jeszcze nie. Poza Valerie, żadna z poznanych w Anglii kobiet nie okazała się interesująca, więc w samotne wieczory wracał myślami do Berlina.
Przynajmniej dzisiaj będzie tu i teraz. W towarzystwie pięknej kobiety, muzy zdolnej zająć jego myśli czymś innym, nawet jeśli z pozoru jest niedostępna.
-A zatem to tutaj zaczynałaś karierę? - nachylił się lekko w jej stronę, kładąc dłoń na stole. Przygasły światła, zaraz zacznie się spektakl, twój narzeczony tu nas nie dostrzeże, Valerie. -Czyli to jednak dobry lokal. - uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że jej rodzina nie pozwoliłaby jej na występy na podrzędnej scenie. -Choć może nie aż tak dobry, skoro nie mógł zatrzymać gwiazdy. A teraz - Friedrichspalast bez twoich występów to nie to samo, Valerie. W ciągu ostatniego roku zmienił się zresztą na niekorzyść, nowe rewie są jakieś... wulgarne. - wzniósł oczy do nieba, a potem uśmiechnął się przepraszająco. -Entschuldigung, nie zamierzałem lekceważyć lokalu, z którym jesteś związana zanim obejrzę spektakl. Po prostu, poziom w Niemczech ostatnio spadł - chyba wolałem się zatem nastawić na miłe towarzystwo, a niekoniecznie miłą muzykę. Widzisz, nie lubię rozczarowań. - roześmiał się, a potem nachylił w stronę menu. Czuł stąd perfumy Valerie, przymknął lekko oczy.
-A co mają dostępne? Można tu zjeść owoce morza? Albo dobry deser, do szampana? - przywykł do kryzysu i niedostępności towarów podczas wojny, ale nie sądził, że w Anglii znowu doświadczy czegoś podobnego. Ostatnio, ku swojemu rozczarowaniu, nie mógł nigdzie dostać ostryg ani świeżych owoców. Strach pomyśleć, z czym zmagają się biedni ludzie - ale do nich na szczęście nigdy nie należał.
Skupiony na menu, w pierwszej chwili nie zerknął w stronę sceny, gdy kurtyna odsłoniła się i rozbrzmiały pierwsze akordy fortepianu. Dopiero gdy na sali rozbrzmiał dziewczęcy, ale zaskakująco głęboki sopran, Hunter Schneider oderwał wreszcie wzrok od Valerie i przeniósł go na scenę.
Zamarł na moment, tracąc zainteresowanie menu. Adeline stała w pojedynczej smudze światła, czerwona suknia odcinała się od ciemności, kontrastując z jasnymi włosami. Drobna i filigranowa, na scenie zdawała się jeszcze śliczniejsza od kochanki z berlińskiego kabaretu.
-Kim jest ta artystka? - zapytał zniżonym głosem, nie odrywając spojrzenia od sceny.
-Nie zapomniałaś. - przytaknęła, a zduszony głos zdradzał, ile to dla niej znaczy. Może i była z czystokrwistej i porządnej rodziny, ale samo to nie gwarantowało sukcesu w życiu - choć nigdy nie była uboga, to jej rodzice nie byli równie zamożni jak państwo Vanity, nie mieli podobnych koneksji, a Adeline nie szkoliła swojego głosu od dzieciństwa w przeciwieństwie do kształconej operowo kuzynki. Chcąc pogodzić miłość do sztuki z marzeniami o rodzinie (i nie wybierać aranżowanego małżeństwa ponad sztukę) musiała radzić sobie sama - wyciągnięta ręka i perspektywa poznania wrażliwego-i-nie-tak-znowu-starego marszanda znaczyły dla niej bardzo wiele.
Chłonęła wszystkie rady, kiwając gorliwie głową. Choć potrafiła flirtować, to Valerie była wprawiona w pozyskiwaniu mężczyzn na dłużej i to ona znała dobrze pana Schneidera, więc z wdzięcznością wysłuchała jej słów i postanowiła nie wybiegać poza ustalony schemat. Dziś musiały zarzucić przynętę, zainteresować pana Schneidera, a potem... cóż, kuzynka z pewnością znajdzie czas by odpowiedzieć na liścik i udzielić jej kolejnych dobrych rad. Niecałe dwa miesiące - tyle dzieliło ich od ślubu Valerie, a Adeline obrała sobie za cel, by przyjść tam już z panem Schneiderem.
Schneider zaś, póki co, pożerał wzrokiem samą Valerie. W istocie miał swój typ, typ zdaniem innych mężczyzn pospolity, ale jego własnym zdaniem rzadki. Filigranowe blondynki - tak, może to typ każdego mężczyzny. On wymagał jednak więcej - lubił prowadzić z kobietami interesujące konwersacje, lubił, gdy były wrażliwe na piękno, a najbardziej lubił, gdy same coś tworzyły. Nie obrazy, zapach terpentyny nie współgra z kobiecym pięknem, ale muzyka - muzyka była kobieca.
Bardzo trudno było poznać tak wyjątkową kobietę, nawet z jego prezencją i portfelem. Jeszcze trudniej - idealną. Valerie miała jedną wadę - gdy ją poznał, była zamężna, a teraz zaręczona. Muza, która czekała na niego w Berlinie też nie była doskonała - jej brak zdolności magicznych lekko irytował Huntera, ale wynagradzała mu to magią w pościeli. Zdawał sobie sprawę, że jeśli wiąże przyszłość z Anglią, będzie musiał uciąć tamtą znajomość - nie sprowadzi tutaj mugolki, prosto w niebezpieczeństwo, nie był przecież bezduszny. Co więcej, nie narazi własnej reputacji. Rozsądek podpowiadał jedno - a żyłka biznesowa podpowiadała, że jak najprędzej powinien oficjalnie wesprzeć politykę Malfoya i Rycerzy Walpurgii, opowiadając się po wygranej stronie - ale Hunter był wrażliwy i samotny, nie mógł się zdobyć na zerwanie, jeszcze nie. Poza Valerie, żadna z poznanych w Anglii kobiet nie okazała się interesująca, więc w samotne wieczory wracał myślami do Berlina.
Przynajmniej dzisiaj będzie tu i teraz. W towarzystwie pięknej kobiety, muzy zdolnej zająć jego myśli czymś innym, nawet jeśli z pozoru jest niedostępna.
-A zatem to tutaj zaczynałaś karierę? - nachylił się lekko w jej stronę, kładąc dłoń na stole. Przygasły światła, zaraz zacznie się spektakl, twój narzeczony tu nas nie dostrzeże, Valerie. -Czyli to jednak dobry lokal. - uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że jej rodzina nie pozwoliłaby jej na występy na podrzędnej scenie. -Choć może nie aż tak dobry, skoro nie mógł zatrzymać gwiazdy. A teraz - Friedrichspalast bez twoich występów to nie to samo, Valerie. W ciągu ostatniego roku zmienił się zresztą na niekorzyść, nowe rewie są jakieś... wulgarne. - wzniósł oczy do nieba, a potem uśmiechnął się przepraszająco. -Entschuldigung, nie zamierzałem lekceważyć lokalu, z którym jesteś związana zanim obejrzę spektakl. Po prostu, poziom w Niemczech ostatnio spadł - chyba wolałem się zatem nastawić na miłe towarzystwo, a niekoniecznie miłą muzykę. Widzisz, nie lubię rozczarowań. - roześmiał się, a potem nachylił w stronę menu. Czuł stąd perfumy Valerie, przymknął lekko oczy.
-A co mają dostępne? Można tu zjeść owoce morza? Albo dobry deser, do szampana? - przywykł do kryzysu i niedostępności towarów podczas wojny, ale nie sądził, że w Anglii znowu doświadczy czegoś podobnego. Ostatnio, ku swojemu rozczarowaniu, nie mógł nigdzie dostać ostryg ani świeżych owoców. Strach pomyśleć, z czym zmagają się biedni ludzie - ale do nich na szczęście nigdy nie należał.
Skupiony na menu, w pierwszej chwili nie zerknął w stronę sceny, gdy kurtyna odsłoniła się i rozbrzmiały pierwsze akordy fortepianu. Dopiero gdy na sali rozbrzmiał dziewczęcy, ale zaskakująco głęboki sopran, Hunter Schneider oderwał wreszcie wzrok od Valerie i przeniósł go na scenę.
Zamarł na moment, tracąc zainteresowanie menu. Adeline stała w pojedynczej smudze światła, czerwona suknia odcinała się od ciemności, kontrastując z jasnymi włosami. Drobna i filigranowa, na scenie zdawała się jeszcze śliczniejsza od kochanki z berlińskiego kabaretu.
-Kim jest ta artystka? - zapytał zniżonym głosem, nie odrywając spojrzenia od sceny.
I show not your face but your heart's desire
Liquid Paradise
Szybka odpowiedź