Mniejsza sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mniejsza sala balowa
Zdobiona sala znajdująca się w północnym skrzydle posiadłości jest mniejszą salą balową, w której lady Nott organizuje mniejsze uroczystości. Wysokie ściany zdobią obrazy, najczęściej przedstawiające znamienitości czarodziejskiego świata, a ornamenty opływają blichtrem typowym wystawnym balom. Kryształowe żyrandole mienią się w blasku świec, tysiącem barw oświetlając drewniany parkiet, na którym wirują tańczące pary. W kącie sali znajduje się pianino oraz krzesła przeznaczone dla ulubionych muzyków Adelaidy kwartetu smyczkowego. Dla znużonych - pod ścianami znajdują się krzesła obite szmaragdowym aksamitem, a wokół nich lewitują srebrne tace z przeróżnymi przysmakami, zakąskami, słodkościami oraz wyśmienitej jakości alkoholami. Olbrzymie dwuskrzydłe okna dają wspaniały widok na oświetlony, nie tak odległy Londyn i wpuszczają do parnego wnętrza chłodne, orzeźwiające powietrze.
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Rigelowi trudno było odnaleźć właściwą odpowiedź wśród mnogości symboli, przedstawionych w lustrzanej tafli. To była jego pięta Achillesowa - utrudniać najłatwiejsze zadania i szukać głębokich znaczeń tam, gdzie wszystko leżało tuż na powierzchni.
-Brzmi jak życie - skomentował słowa jasnowłosej czarownicy, wzruszając ramionami z podobną rezygnacją. Może powinien w końcu udać się do swoich przyjaciółek na dodatkowe zajęcia ze sztuki, żeby na przyszłość czuć się pewniej na salonach?
Cóż, jeszcze przyjdzie czas na te rozważania… - pomyślał, kierując się w stronę przejścia, które otworzyło się z dala od pozostałych magicznych luster, doganiając swoją towarzyszkę. Ta wyraźnie wyglądała na jeszcze bardziej markotną, niż jak tu wchodzili. Niestety, obecnie Black nie do końca miał pomysł, jak poprawić jej nastrój, chociaż bardzo tego chciał.
Kolejna sala wyglądała jak kopia sali balowej… jedyne, nie do końca pasowało, to kolejne wielkie ramy z wyraźnymi ludzkimi sylwetkami po drugiej stronie lustrzanej tafli.
-Niestety nie - odpowiedział cicho, podchodząc bliżej magicznych luster i uważnie spoglądając na kobietę, wystukującą pewien rytm. Black rozpoznał go od razu. Oczywiście, że nie mógł pomylić go z niczym innym - w końcu prześladował go jeszcze z czasów dzieciństwa. Prawdopodobnie, gdyby czarodziej został obudzony w środku nocy, mógłby rozpoznać ten taniec. Walc angielski. To właśnie podczas lekcji, kiedy musiał w kółko powtarzać te znienawidzone kroki, zły i smutny Rigel po raz pierwszy użył magii, sprawiając, że nauczyciel tańca uniósł się aż pod sam sufit i zawisł tam do góry nogami, zupełnie jak wiszący obok zaśniedziały żyrandol po pradziadku.
Najwyraźniej nie mógł uciec od przeszłości, która zmusiła go tym razem, aby zmierzył się z jednym ze swoich koszmarów. I tym razem wygra tą walkę
Mężczyzna rozpiął swoją marynarkę z imponującym trenem i teatralnym gestem odrzucił ja na bok, odsłaniając tym samym koszule z cienkiego materiału i kamizelkę, ozdobiona w podobny sposób, co reszta osobliwego stroju. Mimo maski dało się zauważyć, że ponury wyraz twarzy, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy młodego lorda, zmienił się w piękny uśmiech, jakiego nie powstydziłby się nawet gwiazdy z okładek “Czarownicy”.
-To będzie dla mnie zaszczyt - odpowiedział, ujmując dłoń towarzyszki, po czym zaprowadził ją w miejsce, na które pokazywała kobieta z lustra.
Nie potrzebował słyszeć muzyki ani liczyć w głowie kroków, by tańczyć. Intuicyjnie dawał subtelne znaki swojej partnerce, prowadząc ją pewnie, tak że nie musiała się obawiać, że zrobi coś nie tak, myląc kroki. Walc angielski - coś, czego Black nienawidził przez całe swoje życie, w końcu pozwalał się poskromić, a nawet, jak po chwili zdał sobie sprawę, naprawdę i szczerze polubić.
|rzut na taniec tu (szalone k100), dorzucam k10
-Brzmi jak życie - skomentował słowa jasnowłosej czarownicy, wzruszając ramionami z podobną rezygnacją. Może powinien w końcu udać się do swoich przyjaciółek na dodatkowe zajęcia ze sztuki, żeby na przyszłość czuć się pewniej na salonach?
Cóż, jeszcze przyjdzie czas na te rozważania… - pomyślał, kierując się w stronę przejścia, które otworzyło się z dala od pozostałych magicznych luster, doganiając swoją towarzyszkę. Ta wyraźnie wyglądała na jeszcze bardziej markotną, niż jak tu wchodzili. Niestety, obecnie Black nie do końca miał pomysł, jak poprawić jej nastrój, chociaż bardzo tego chciał.
Kolejna sala wyglądała jak kopia sali balowej… jedyne, nie do końca pasowało, to kolejne wielkie ramy z wyraźnymi ludzkimi sylwetkami po drugiej stronie lustrzanej tafli.
-Niestety nie - odpowiedział cicho, podchodząc bliżej magicznych luster i uważnie spoglądając na kobietę, wystukującą pewien rytm. Black rozpoznał go od razu. Oczywiście, że nie mógł pomylić go z niczym innym - w końcu prześladował go jeszcze z czasów dzieciństwa. Prawdopodobnie, gdyby czarodziej został obudzony w środku nocy, mógłby rozpoznać ten taniec. Walc angielski. To właśnie podczas lekcji, kiedy musiał w kółko powtarzać te znienawidzone kroki, zły i smutny Rigel po raz pierwszy użył magii, sprawiając, że nauczyciel tańca uniósł się aż pod sam sufit i zawisł tam do góry nogami, zupełnie jak wiszący obok zaśniedziały żyrandol po pradziadku.
Najwyraźniej nie mógł uciec od przeszłości, która zmusiła go tym razem, aby zmierzył się z jednym ze swoich koszmarów. I tym razem wygra tą walkę
Mężczyzna rozpiął swoją marynarkę z imponującym trenem i teatralnym gestem odrzucił ja na bok, odsłaniając tym samym koszule z cienkiego materiału i kamizelkę, ozdobiona w podobny sposób, co reszta osobliwego stroju. Mimo maski dało się zauważyć, że ponury wyraz twarzy, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy młodego lorda, zmienił się w piękny uśmiech, jakiego nie powstydziłby się nawet gwiazdy z okładek “Czarownicy”.
-To będzie dla mnie zaszczyt - odpowiedział, ujmując dłoń towarzyszki, po czym zaprowadził ją w miejsce, na które pokazywała kobieta z lustra.
Nie potrzebował słyszeć muzyki ani liczyć w głowie kroków, by tańczyć. Intuicyjnie dawał subtelne znaki swojej partnerce, prowadząc ją pewnie, tak że nie musiała się obawiać, że zrobi coś nie tak, myląc kroki. Walc angielski - coś, czego Black nienawidził przez całe swoje życie, w końcu pozwalał się poskromić, a nawet, jak po chwili zdał sobie sprawę, naprawdę i szczerze polubić.
|rzut na taniec tu (szalone k100), dorzucam k10
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Odwzajemnił uprzejmie uśmiech damy, rad, że kooperacja przyniosła skutek - i że zabawa sprawiała radość lady (zapewne) Rosier. Choć w nim konkurs budził żyłkę rywalizacyjną, to przecież najważniejsze, by arystokraci dobrze się bawili. To dla nich był ten bal, bo Cornelius - choć zaproszony tutaj jako gość - wciąż czuł się nie do końca jak u siebie, zważając na każde słowo i każdy gest.
Znów przepuścił damę w drzwiach. Znaleźli się w sali, która - choć przepiękna - niewiele mu mówiła. Sallowowie rzadko patrzyli w gwiazdy, zgodnie z dewizą rodziny stąpając mocno po ziemi. Metaforycznie i dosłownie. Cornelius nigdy nie przykładał się szczególnie do nauki eliksirów ani astronomii, bo choć krukońska ambicja kazała mu dostawać dobre oceny, to pragmatyzm i surowe przykazania pana ojca od najmłodszych lat kierowały go ku karierze w Ministerstwie. W gardle ścisnęła go bolesna gula własnej niewiedzy, domyślał się, że będą musieli posiłkować się znajomością astronomii. Przynajmniej jego towarzyszka wydawała się pewniejsza siebie, a nawet - z właściwą tylko prawdziwym damom gracją i uprzejmością - delikatnie dała mu dobre rady, nie obnażające jego ignorancji i pomagające szukać konstelacji.
-Dziękuję za podpowiedź. - uśmiechnął się blado, z pokorą. Nie było sensu udawać eksperta w dziedzinie, która była jego piętą achillesową. Pętelka z trzech gwiazd, powinno się udać. Wzniósł wzrok ku niebu, wiedząc jedynie, że "skorpion" to chyba mugolski znak zodiaku - słyszał dawno temu o takich głupotach ("ciekawe, co gwiazdy przyniosą naszemu synowi, to strzelec..."), w duchu dziwiąc się jak mugole mogą być na tyle aroganccy, że próbują wyczytać przyszłość z gwiazd bez pośrednictwa prawdziwych jasnowidzów. Zodiak czarodziejów, ten właściwy, był zupełnie inny i Corneliusowi pozostało jedynie irytować się na samego siebie, że zapamiętał tak bezużyteczne ciekawostki o mugolskich obyczajach, a nie pamiętał nic z lekcji astronomii w Hogwarcie. Przynajmniej był dość spostrzegawczy, więc zmrużył lekko oczy, próbując podążyć za wzrokiem swej towarzyszki i odnaleźć właściwą konstelację. Ten drobny sukces sprawiłby mu nie lada satysfakcję, w życiu należy cieszyć się z małych rzeczy i owocnej rywalizacji.
próbuję pomóc Fantine z zagadką, astronomia -40, spostrzegawczość I (+5)
Znów przepuścił damę w drzwiach. Znaleźli się w sali, która - choć przepiękna - niewiele mu mówiła. Sallowowie rzadko patrzyli w gwiazdy, zgodnie z dewizą rodziny stąpając mocno po ziemi. Metaforycznie i dosłownie. Cornelius nigdy nie przykładał się szczególnie do nauki eliksirów ani astronomii, bo choć krukońska ambicja kazała mu dostawać dobre oceny, to pragmatyzm i surowe przykazania pana ojca od najmłodszych lat kierowały go ku karierze w Ministerstwie. W gardle ścisnęła go bolesna gula własnej niewiedzy, domyślał się, że będą musieli posiłkować się znajomością astronomii. Przynajmniej jego towarzyszka wydawała się pewniejsza siebie, a nawet - z właściwą tylko prawdziwym damom gracją i uprzejmością - delikatnie dała mu dobre rady, nie obnażające jego ignorancji i pomagające szukać konstelacji.
-Dziękuję za podpowiedź. - uśmiechnął się blado, z pokorą. Nie było sensu udawać eksperta w dziedzinie, która była jego piętą achillesową. Pętelka z trzech gwiazd, powinno się udać. Wzniósł wzrok ku niebu, wiedząc jedynie, że "skorpion" to chyba mugolski znak zodiaku - słyszał dawno temu o takich głupotach ("ciekawe, co gwiazdy przyniosą naszemu synowi, to strzelec..."), w duchu dziwiąc się jak mugole mogą być na tyle aroganccy, że próbują wyczytać przyszłość z gwiazd bez pośrednictwa prawdziwych jasnowidzów. Zodiak czarodziejów, ten właściwy, był zupełnie inny i Corneliusowi pozostało jedynie irytować się na samego siebie, że zapamiętał tak bezużyteczne ciekawostki o mugolskich obyczajach, a nie pamiętał nic z lekcji astronomii w Hogwarcie. Przynajmniej był dość spostrzegawczy, więc zmrużył lekko oczy, próbując podążyć za wzrokiem swej towarzyszki i odnaleźć właściwą konstelację. Ten drobny sukces sprawiłby mu nie lada satysfakcję, w życiu należy cieszyć się z małych rzeczy i owocnej rywalizacji.
próbuję pomóc Fantine z zagadką, astronomia -40, spostrzegawczość I (+5)
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Udało im się przejść – a jej zgadnąć przedstawioną scenę z lustra! Uśmiechnęła się, chociaż nie za szeroko, bo przecież w końcu damie nie wypadało się szczerzyć jak głupiej wieśniaczce, zaraz też odwracając się w stronę Aquili, ta jednak wydawała się skupiona na innej ramie. Sama też zastanawiał się, co mogło jeszcze się kryć, ale gdy tylko podeszła w ramach dodatkowej pomocy, a także aby wskazać przejście, panna Black wykazała się bystrością, odpowiadając poprawnie na pozostałą zagadkę. Ujawniło się im kolejne przejścia, a ona również postanowiła odetchnąć, kiedy tylko razem przeszły do kolejnej sali.
Dopiero kiedy rozejrzała się po komnacie, jej entuzjazm nieco wyparował. Cóż, nigdy nie skupiała się na wróżbiarstwie, zawsze dochodząc do wniosku, że skoro nie była w tym dobra, nie miała jak się temu poświęcać, a co za tym szło, poprawiać swój brak wiedzy. Miała tak w sumie z wieloma dziedzinami, ale w tym wypadku wiedziała, że ani jej rodzina nie będzie tego pragnęła, ani ona sama by się w tym nie spełniała. Po raz kolejny tego wieczoru posłała nieco zdezorientowane spojrzenie swojej towarzyszce – aczkolwiek wydawało jej się, że sama Aquila również nie była tym zbyt zafascynowana. Mogła się mylić i doznać przyjemnego zaskoczenia i chociaż obiecała sobie być spokojnym przegranym, miło by było jednak postarać się wygrać.
Miały rozpoznawać symbole? W dymie? Chyba o to chodziło, bo patrząc na szare kłęby, Odetta nie była do końca pewna, czy uda jej się to rozpoznać. Wzrok skierowała na trzecią kulę, gotowa szukać w niej symbolu, kształtu, czegokolwiek w zasadzie, co jakkolwiek pozwoliłoby im się ruszyć dalej…czuła, że łzy powoli napływają jej do oczu, nie zamierzała się jednak poddawać, czując, że musi wpaść na jakieś rozwiązanie. Żałowała, że dostawały tak naprzemiennie pasujące im i niepasujące zadania, zupełnie jakby labirynt luster chciał to podkopać, to wzmocnić wrażenie i przekazać im, że niczego nie mogą być pewne.
- Widzisz coś? – cicho zapytała Aquilę, zastanawiając się, czy ona może ma więcej szczęścia.
Wróżbiarstwo 0 (-50 do rzutu), spostrzegawczość 0 (brak bonusu), ST 40
Dopiero kiedy rozejrzała się po komnacie, jej entuzjazm nieco wyparował. Cóż, nigdy nie skupiała się na wróżbiarstwie, zawsze dochodząc do wniosku, że skoro nie była w tym dobra, nie miała jak się temu poświęcać, a co za tym szło, poprawiać swój brak wiedzy. Miała tak w sumie z wieloma dziedzinami, ale w tym wypadku wiedziała, że ani jej rodzina nie będzie tego pragnęła, ani ona sama by się w tym nie spełniała. Po raz kolejny tego wieczoru posłała nieco zdezorientowane spojrzenie swojej towarzyszce – aczkolwiek wydawało jej się, że sama Aquila również nie była tym zbyt zafascynowana. Mogła się mylić i doznać przyjemnego zaskoczenia i chociaż obiecała sobie być spokojnym przegranym, miło by było jednak postarać się wygrać.
Miały rozpoznawać symbole? W dymie? Chyba o to chodziło, bo patrząc na szare kłęby, Odetta nie była do końca pewna, czy uda jej się to rozpoznać. Wzrok skierowała na trzecią kulę, gotowa szukać w niej symbolu, kształtu, czegokolwiek w zasadzie, co jakkolwiek pozwoliłoby im się ruszyć dalej…czuła, że łzy powoli napływają jej do oczu, nie zamierzała się jednak poddawać, czując, że musi wpaść na jakieś rozwiązanie. Żałowała, że dostawały tak naprzemiennie pasujące im i niepasujące zadania, zupełnie jakby labirynt luster chciał to podkopać, to wzmocnić wrażenie i przekazać im, że niczego nie mogą być pewne.
- Widzisz coś? – cicho zapytała Aquilę, zastanawiając się, czy ona może ma więcej szczęścia.
Wróżbiarstwo 0 (-50 do rzutu), spostrzegawczość 0 (brak bonusu), ST 40
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Wszystko szło tak dobrze, tak cudownie i idealnie, gdy tylko trafiły do sali teatralnej z prawdziwą sceną, tak mogły popisywać się swoją wiedzą z literatury, a Aquila zabrylować jako specjalistka w dziedzinie historii magii. Była szczególnie dumna z Odetty, która również bez problemu poradziła sobie z tym dziwnym zadaniem. Ciepło, jakie gościło w sercu, sprawiało, jakby reszta problemów nie istniała, bo ten krótki sukces odpowiadał, za dobrą wróżbę. Wróżbę... I wtedy wszystko opadło i jak za pomocą zaklęcia, w atmosferze zawisło zdenerwowanie. Nie znała się na wróżeniu, a przecież to ono wyraźnie królowało w tej sali. Nie była przecież jasnowidzem, nie lubiła zresztą takiego gdybania, znacznie bardziej preferując typowo logiczne wyjaśnienia problemów podparte niezbitymi dowodami podobnych wydarzeń, które zadziały się na przestrzeni wieków. Z Parkinsonówną rozumiały się więc bez zbędnych słów, tkwiąc razem w tej przedziwnej sytuacji. Ten gabinet mógł oznaczać albo klęskę, albo porażkę. Innej opcji nie wróżyła...
- Spróbujmy chociaż - cichy głos szlachcianki nie chciał się poddać, tak więc odpowiedziała na wątpliwości, które nigdy głośno nie padły. - Chyba nie... Poczekaj - nie mogła się przecież tak stresować zwykłą zabawą. Czemu więc żołądek Aquili Black wywracał się na drugą stronę, przypominając, że nie była dostatecznie dobra? Zapewne inne pary już dawno pokonały zagadki i teraz czekają gdzieś tam. Dobrze jedynie, że szeroka maska zasłaniała jej twarz, nie będzie pośmiewiskiem na wypadek, gdyby wszystko poszło nie po ich myśli. Nie mogła już pozwolić na ataki na własną osobę, również słowne. Ostatnio zbyt wiele się wydarzyło i zbyt mocno rozłupało jej to ufne serce. Teraz jednak mogła co najwyżej szukać przyszłości w szklanych kulach, skupiła się więc na trzeciej. Ale co to mogło być? Wyglądało trochę jak kleks, a trochę jak coś na rodzaj dymu, który przynajmniej na początku nie formował się w nic sensownego. Nie odrywała jednak wzroku, usilnie próbując powiązać ten kłąb z czymkolwiek, co pierwsze pojawi się w pamięci. - A spójrz na ten fragment, może to jakaś odnoga? Myślisz, że to zwierze? Och, nie znam się na zwierzętach... - spytała Odetty nie odrywając wzroku od szklanej kuli w lustrze.
próbuję odgadnąć trzecią ramę razem z Odettą (jej wynik +4), wróżbiarstwo 0 (-50), spostrzegawczość I (+5), razem -41 do kości, st 40
- Spróbujmy chociaż - cichy głos szlachcianki nie chciał się poddać, tak więc odpowiedziała na wątpliwości, które nigdy głośno nie padły. - Chyba nie... Poczekaj - nie mogła się przecież tak stresować zwykłą zabawą. Czemu więc żołądek Aquili Black wywracał się na drugą stronę, przypominając, że nie była dostatecznie dobra? Zapewne inne pary już dawno pokonały zagadki i teraz czekają gdzieś tam. Dobrze jedynie, że szeroka maska zasłaniała jej twarz, nie będzie pośmiewiskiem na wypadek, gdyby wszystko poszło nie po ich myśli. Nie mogła już pozwolić na ataki na własną osobę, również słowne. Ostatnio zbyt wiele się wydarzyło i zbyt mocno rozłupało jej to ufne serce. Teraz jednak mogła co najwyżej szukać przyszłości w szklanych kulach, skupiła się więc na trzeciej. Ale co to mogło być? Wyglądało trochę jak kleks, a trochę jak coś na rodzaj dymu, który przynajmniej na początku nie formował się w nic sensownego. Nie odrywała jednak wzroku, usilnie próbując powiązać ten kłąb z czymkolwiek, co pierwsze pojawi się w pamięci. - A spójrz na ten fragment, może to jakaś odnoga? Myślisz, że to zwierze? Och, nie znam się na zwierzętach... - spytała Odetty nie odrywając wzroku od szklanej kuli w lustrze.
próbuję odgadnąć trzecią ramę razem z Odettą (jej wynik +4), wróżbiarstwo 0 (-50), spostrzegawczość I (+5), razem -41 do kości, st 40
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Oto czterem parom udało się dotrzeć do ostatniego zadania. Mieszkańcy zaczarowanych ram spoglądali z nieukrywanym zainteresowaniem, prezentując finałowe zagadki, przyciągając swoją uwagą do wyznaczonych tafli, uważnie obserwując rozważania mające doprowadzić do podania prawidłowej odpowiedzi.
Rozświetlona przez maleńkie punkciki gwiazd na nieboskłonie sala gwiazd, poza specyficznym napięciem wypełniona była też rozmowami dwóch par pracujących nad postawionymi przed nimi zadaniami. Spojrzenia błądziły, kolejne słowa padały, aż wreszcie przed parą numer dwa uchyliło się trzecie lustro, po wskazaniu gwiazdozbioru smoka. Chwilę później para numer trzy odnalazła układ gwiazd przedstawiający węża i trzecia rama stanęła przed nimi otworem.
Parze numer czter przyszło zjawić się w dusznej i gęstej atmosferze sali wróżbiarstwa, z sukniami niknącymi w gęstym dymie poniżej stolików. Trzecia z kryształowych kul jaśniała jaśniej od pozostałych i dymie zamkniętym wewnątrz układał się kształt, którego niestety nie zdołały poprawnie rozpoznać. Wieszczka z ostatniej ramy cofnęła się i gestem dłoni wskazała na czwartą taflę skrytą za jedną z kotar.
W sali balowej, do której dotarła para numer jeden. Dama z pierwszej tafli wystukała rytm walca angielskiego, para stanęła w pozycji ustalonej przez Rigela i elegancki taniec rozpoczął. Doskonałe wyczucie rytmu pozwoliło Rigelowi poprowadzić Elvirę w śmiałych krokach i to w taki sposób, że szaty wybrane na Sabat w żaden sposób nie utrudniały wykonywaniu kolejnych sztandarowych figur. Jednocześnie para znalazła się w takim zatraceniu, iż nie zauważyli otwartej ramy od razu ani tym bardziej tego, że mieszkańcy wszystkich trzech zniknęli, zostawiając tańczących samych.
Wszystkie cztery pary, w momencie przechodzenia przez ostatnie z ram ponownie trafiły do korytarza podobnego jak przy wchodzeniu do labiryntu. Kilkanaście dobrze wymierzonych kroków prowadziło prosto do uchylającej się tafli, za którą czekał arlekin swoją posturą pozostając wielce podekscytowanym, że wszystkim parom udało się dotrzeć na metę.
— Jakże ogromnie cieszę się, że ponownie widzimy się wszyscy razem — obwieścił, gdy cała ósemka zebrała się w tym samym wejściu, uradowany rozkładając ręce i kłaniając się w geście szacunku. — Części z was dane było spotkać się w trakcie zabawy. Wasze zmagania były obserwowane i mimo przewagi na początku, wszystkie pary skończyły labirynt uzyskując identyczną liczbę punktów — podjął krótką pauzę, znacząco spoglądając na każdego przez moment. — Ostatnia z zagadek została rozwiązana przez parę numer jeden z tak wielką pasją i zaangażowaniem, że sami mieszkańcy luster sali balowej zgodzili się przyznać dodatkowy punkt za fenomenalnego walca angielskiego. Niniejszym ogłaszam zwycięzców gabinetu lusteru! — Zakończył głośno i radośnie, ręką wskazująca na Elvirę i Rigela, po czym razem z akrobatą i żonglerem poczęli klaskać, zachęcając do symbolicznego uhonorowania zwycięzców pozostałych. Gdy brawa ustały, arlekin wyciągnął spod szaty dwa małe pudełka, które wręczył parze.
— Wasz występ z pewnością nie zostanie prędko zapomniany — zapewnił, kurtuazyjnie nachylając się ku Rigelowi. — Jesteście wolni, możecie wrócić do sali balowej bądź skorzystać z pozostałych atrakcji nim kolejna z zabaw stanie przed gośćmi Sabatu otworem. — Zapowiedział krótko, uchylając przed śmiałkami gabinetu kolejnej atrakcji, która wkrótce miała się pojawić.
Mistrz Gry serdecznie dziękuje wszystkim za udział oraz cierpliwość!
W związku z równą punktacją wszystkich par oraz krytycznym sukcesem wyrzuconym przez Rigela, Mistrz Gry przyznał dodatkowy punkt. Zwycięska para w nagrodę otrzymuje po czekoladowej żabie, którą może wylosować w stosownych tematach, linkując ten post jako uprawnienie do rzutu.
Dla wszystkich uczestników zabawy wkrótce zostaną przyznane osiągnięcia.
Możecie napisać posty kończące.
Rozświetlona przez maleńkie punkciki gwiazd na nieboskłonie sala gwiazd, poza specyficznym napięciem wypełniona była też rozmowami dwóch par pracujących nad postawionymi przed nimi zadaniami. Spojrzenia błądziły, kolejne słowa padały, aż wreszcie przed parą numer dwa uchyliło się trzecie lustro, po wskazaniu gwiazdozbioru smoka. Chwilę później para numer trzy odnalazła układ gwiazd przedstawiający węża i trzecia rama stanęła przed nimi otworem.
Parze numer czter przyszło zjawić się w dusznej i gęstej atmosferze sali wróżbiarstwa, z sukniami niknącymi w gęstym dymie poniżej stolików. Trzecia z kryształowych kul jaśniała jaśniej od pozostałych i dymie zamkniętym wewnątrz układał się kształt, którego niestety nie zdołały poprawnie rozpoznać. Wieszczka z ostatniej ramy cofnęła się i gestem dłoni wskazała na czwartą taflę skrytą za jedną z kotar.
W sali balowej, do której dotarła para numer jeden. Dama z pierwszej tafli wystukała rytm walca angielskiego, para stanęła w pozycji ustalonej przez Rigela i elegancki taniec rozpoczął. Doskonałe wyczucie rytmu pozwoliło Rigelowi poprowadzić Elvirę w śmiałych krokach i to w taki sposób, że szaty wybrane na Sabat w żaden sposób nie utrudniały wykonywaniu kolejnych sztandarowych figur. Jednocześnie para znalazła się w takim zatraceniu, iż nie zauważyli otwartej ramy od razu ani tym bardziej tego, że mieszkańcy wszystkich trzech zniknęli, zostawiając tańczących samych.
Wszystkie cztery pary, w momencie przechodzenia przez ostatnie z ram ponownie trafiły do korytarza podobnego jak przy wchodzeniu do labiryntu. Kilkanaście dobrze wymierzonych kroków prowadziło prosto do uchylającej się tafli, za którą czekał arlekin swoją posturą pozostając wielce podekscytowanym, że wszystkim parom udało się dotrzeć na metę.
— Jakże ogromnie cieszę się, że ponownie widzimy się wszyscy razem — obwieścił, gdy cała ósemka zebrała się w tym samym wejściu, uradowany rozkładając ręce i kłaniając się w geście szacunku. — Części z was dane było spotkać się w trakcie zabawy. Wasze zmagania były obserwowane i mimo przewagi na początku, wszystkie pary skończyły labirynt uzyskując identyczną liczbę punktów — podjął krótką pauzę, znacząco spoglądając na każdego przez moment. — Ostatnia z zagadek została rozwiązana przez parę numer jeden z tak wielką pasją i zaangażowaniem, że sami mieszkańcy luster sali balowej zgodzili się przyznać dodatkowy punkt za fenomenalnego walca angielskiego. Niniejszym ogłaszam zwycięzców gabinetu lusteru! — Zakończył głośno i radośnie, ręką wskazująca na Elvirę i Rigela, po czym razem z akrobatą i żonglerem poczęli klaskać, zachęcając do symbolicznego uhonorowania zwycięzców pozostałych. Gdy brawa ustały, arlekin wyciągnął spod szaty dwa małe pudełka, które wręczył parze.
— Wasz występ z pewnością nie zostanie prędko zapomniany — zapewnił, kurtuazyjnie nachylając się ku Rigelowi. — Jesteście wolni, możecie wrócić do sali balowej bądź skorzystać z pozostałych atrakcji nim kolejna z zabaw stanie przed gośćmi Sabatu otworem. — Zapowiedział krótko, uchylając przed śmiałkami gabinetu kolejnej atrakcji, która wkrótce miała się pojawić.
- Punktacja:
- Para nr 1: 4 punkty
Para nr 2: 3 punkty
Para nr 3: 3 punkty
Para nr 4: 3 punkty
W związku z równą punktacją wszystkich par oraz krytycznym sukcesem wyrzuconym przez Rigela, Mistrz Gry przyznał dodatkowy punkt. Zwycięska para w nagrodę otrzymuje po czekoladowej żabie, którą może wylosować w stosownych tematach, linkując ten post jako uprawnienie do rzutu.
Dla wszystkich uczestników zabawy wkrótce zostaną przyznane osiągnięcia.
Możecie napisać posty kończące.
Zaszczyt. Właściwie słowo opisujące sposobność zatańczenia z nią na balu, nawet jeśli nieświadomie - mimo swoich niezdarnych kroków i niechęci do wszystkiego, co pretensjonalnie piękne - liczyła na to, że ujmie dziś dłoń kogoś innego. Uśmiechnęła się kątem ust, błękitne oczy błysnęły ze szczerym zadowoleniem po raz pierwszy odkąd znaleźli się w labiryncie luster. Teatralny gest, z jakim lord zrzucił szatę wydawał się nieco nad wyrost wymowny, ale zdecydowała się zignorować podszepty złośliwości i bez słowa, za to z subtelnym skinieniem głową, schwycić zaoferowaną dłoń. Przez myśl mogła przemknąć jej jedna lub dwie myśli o tym, że mężczyzna szybko zda sobie sprawę, że nie powinien liczyć na zwycięstwo w tej kompetycji z taką partnerką jak Elvira. Nie potrafiła dobrze tańczyć, nawet jeżeli przed laty matka próbowała nauczyć ją podstawowych kroków walca, a na Sabacie miała sporo czasu, by podglądać inne pary.
Jakież było więc jej zdziwienie, gdy okazało się, że jej towarzysz tańczy na tyle płynnie i bez najmniejszego zawahania, że szybko poddała się prowadzeniu, pozwoliła, by muzyka i rytm podejmowały decyzje za nią, bezpieczna w objęciach mężczyzny, uspokojona stanowczością, z jaką kierował ją w sennym walcu. Nie patrzyła mu w oczy, po prawdzie szybko je zamknęła, nucąc cicho i skupiając się wyłącznie na ruchach, na tej dziwnej chwili, której nie spodziewała się doświadczyć w Hampton Court.
Czar prysł, gdy z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że ostatnia rama jest otwarta, a wszystkie obserwujące ich figury zniknęły. Odchrząknęła lekko i pociągnęła mężczyznę za rękę w kierunku wyjścia, wyplątując palce z jego palców i miast tego chwytając go pod łokieć, kopiując eleganckie ruchy pozostałych kobiet, jakie przyszło jej dziś obserwować.
Zagadki dobiegły końca i nie była jeszcze pewna, czy naprawdę cieszy się, że wzięła w nich udział - to jest, do momentu, w którym arlekin ogłosił ją oraz jej partnera zwycięzcami. Uśmiech na jej ustach wciąż był nieco melancholijny, smutny, ale zaróżowiła się i niezręcznie dygnęła, gdy wszystkie oczy spoczęły na niej; tak jak powinno być od początku. Czekoladowa żaba nie była nagrodą, na jaką w rzeczywistości liczyła, ale i tak ją przyjęła, bardziej niż z prezentu zadowolona z samej idei zwycięstwa.
Może jednak nie popełniła błędu.
/zt
Jakież było więc jej zdziwienie, gdy okazało się, że jej towarzysz tańczy na tyle płynnie i bez najmniejszego zawahania, że szybko poddała się prowadzeniu, pozwoliła, by muzyka i rytm podejmowały decyzje za nią, bezpieczna w objęciach mężczyzny, uspokojona stanowczością, z jaką kierował ją w sennym walcu. Nie patrzyła mu w oczy, po prawdzie szybko je zamknęła, nucąc cicho i skupiając się wyłącznie na ruchach, na tej dziwnej chwili, której nie spodziewała się doświadczyć w Hampton Court.
Czar prysł, gdy z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że ostatnia rama jest otwarta, a wszystkie obserwujące ich figury zniknęły. Odchrząknęła lekko i pociągnęła mężczyznę za rękę w kierunku wyjścia, wyplątując palce z jego palców i miast tego chwytając go pod łokieć, kopiując eleganckie ruchy pozostałych kobiet, jakie przyszło jej dziś obserwować.
Zagadki dobiegły końca i nie była jeszcze pewna, czy naprawdę cieszy się, że wzięła w nich udział - to jest, do momentu, w którym arlekin ogłosił ją oraz jej partnera zwycięzcami. Uśmiech na jej ustach wciąż był nieco melancholijny, smutny, ale zaróżowiła się i niezręcznie dygnęła, gdy wszystkie oczy spoczęły na niej; tak jak powinno być od początku. Czekoladowa żaba nie była nagrodą, na jaką w rzeczywistości liczyła, ale i tak ją przyjęła, bardziej niż z prezentu zadowolona z samej idei zwycięstwa.
Może jednak nie popełniła błędu.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| 31.12, jakiś czas po rozpoczęciu balu
Nie wiedziała, ile czasu minęło od przemowy lady Adelaide Nott, rozpoczynającej Sabat - działo się zbyt wiele, by zwracała uwagę na powoli przesuwające się wskazówki zegara, głównej atrakcji tegóż wieczoru, mającego przenieść zgromadzonych w Hampton Court czarodziejów w czasie, do nowego, lepszego roku; do nowej ery, czystszej, bezpieczniejszej, pełnej dostatku i władzy dla tych, którzy na nie zasłużyli. Północ jeszcze nie minęła, tylko to się liczyło, nie przegapiłaby przecież uroczystego odliczania ani tym bardziej momentu, w którym z twarzy śmietanki towarzyskiej magicznej Wielkiej Brytanii miały zniknąć maski. Ciągle znajdowali się w półcieniach, w dusznych kuluarach prawd, w przesnutych woalą tajemnicy rozmowach, a Deirdre z zaskoczeniem przyjmowała każdą kolejną minutę spędzoną wśród przytłaczającej architektury marmurowego pałacu. Zniknęło początkowe zdenerwowanie, strząsnęła z siebie także przytłoczenie oraz niepewność. Nikt jej tu nie znał, z nikim nie była związana, nikt nie oczekiwał jej towarzystwa, nikt też nie rozpoznawał sylwetki ani twarzy: dawno już nie czuła się tak wolna, swobodna, nieokiełznana. Przywdziewała setki masek, odgrywała dziesiątki ról, lecz po raz pierwszy skrywająca twarz pozłacana fasada była tak bezkopromisowa i bliska szczeremu zachwytowi. To z nim wypijała kolejne wykwitne drinki, prowadziła niefrasobliwe, kokieteryjne rozmowy oraz pozwalała prowadzić się w tańcu, po raz pierwszy od wielu miesięcy zrzucając na dobre ciężar odpowiedzialności ze swych barków. Właściwie - nigdy wcześniej nie czuła się tak beztrosko, tak bardzo wolna, z zwinnością poruszając się nie tylko na zatłoczonym parkiecie, ale też w korytarzach i salach bocznych, korzystając ze wszystkich dostępnych atrakcji, czerpiąc pełnymi garściami z oferowanych przez Sabat rozrywek. Piła nieco za dużo, paliła: zdecydowanie zbyt mało. Zabrała ze sobą srebrną popielnicę z przyjemną zawartością - i zapragnęła nagle zaczerpnąć świeżego powietrza, oczyszczając głowę.
Z lekkim ukłonem podziękowała więc nieznajomemu dżentelmenowi za taniec; pozostawiła go na parkiecie, nieco ogłupiałego, oczarowanego nie tylko tańcem - choć niezbyt wybitnym, to dość (w przyzwoity sposób) bliskim i oferującym wiele fizycznego napięcia - ale i prowadzoną szeptem rozmową. Zapomniała już, jak przyjemnie zwodziło się mężczyzn. W Wenus czyniła to na większą, bardziej namiętną skalę, w La Fantasmagorii nie pozwalała sobie na podobną swobodę, ale tutaj znów czuła się pożądana, piękna, kusząca. Władza nad pragnieniami czarodziejów zawsze wprowadzała ją w szampański nastrój, uśmiechała się więc do siebie, czując na swoich plecach intensywne spojrzenie niedoszłego tanecznego towarzysza. Zgrabnie lawirowała między gośćmi, nie było ich wielu, znajdowała się tuż przy końcu parkietu, upatrując ponad głowami tłumu bocznego wyjścia na taras. Zerknęła raz, w bok, chwytając kielich z tacy obsługiwanej przez również zamaskowanego kelnera, po czym pewniej ruszyła w stronę migoczącego gwiazdami łuku, za którym otwierała się noc. I możliwości dopieszczenia zmysłów innym rodzajem rozrywki.
Coś jednak ją zatrzymało. Coś równie przyjemnego, wwiercającego się w mózg melodią znajomego głosu. Władczego, nieco ochrypłego, ale w tej szorstkości melodyjnego, z prawie niesłyszalną naleciałością francuskiego akcentu. Głos, który rozpoznałaby wszędzie, słyszała go przecież w najważniejszych chwilach jej nowego życia; w momencie, w którym pierwszy raz wypowiadała mordercze inkantacje, w chwili składania przysięgi Czarnemu Panu, w podziemiach Gringotta, gdy ścierała się z mitycznym duchem Locus Nihil. Powoli zerknęła w bok, na stojących w małej grupce mężczyzn, kończących właśnie rozmowę podniesieniem toastu. Ruszyła w ich stronę, uważnie przyglądając się jednemu z mężczyzn; znała jego sylwetkę na pamięć, już nie tylko tembr głosu był wskazówką, widziała go już wcześniej w towarzystwie olśniewającej piękności, zamaskowanej, lecz i tak obezwładniającej półilim urokiem. Czerwony materiał tuniki wystający spod eleganckiej peleryny i drogi kaftan; tak, to musiał być on. A jeśli nie? Czy czymkolwiek ryzykowała? Wyminęła jeszcze jedną osobę, wpadając akurat na odchodzącego z towarzystwa mężczyznę. Zrobiła to delikatnie, z wymierzonym co do cala impetem, tak, by zatrzymać go w miejscu, lecz nie stracić równowagi. Dłonią wsparła się o jego pierś, poczuła zdobione guziki wbijające się w wnętrze dłoni, uniosła nieco spojrzenie, mierząc nim pozbawioną wyrazu maskę. Lśniącą bogactwem pozłacanych detali oraz rzadkością smoczej kości. A potem: uśmiechnęła się do niego. Tak, jak nie czyniła tego od dawna i tak, jak robiła to przed laty w Wenus, czarująco, tajemniczo, drapieżnie.
- Och, proszę mi wybaczyć, sir, chyba zakręciło mi się w głowie. Być może od otaczającego nas piękna - powiedziała szeptem, miękkim, lecz skrzącym się od kokieterii, przesadnej, ironicznej, ale wzbogaconej o dwuznaczną głębię. - Nie sądzi sir, że ten Sabat jest tak wspaniały, że aż momentami - trudny do wytrzymania? Nieznośny w intensywności dostarczanych nam bodźców? Jak wtedy, gdy jesteśmy świadkiem wybitnego spektaklu: artystyczna przyjemność rośnie, nabrzmiewa, wypełnia nas po brzegi, oszałamia i zbliża się wręcz do punktu, gdy zmysły są boleśnie podrażnione, a mimo to - pragniemy więcej? Jeszcze więcej? - kontynuowała cicho, mruczącym tonem, stając na palcach, by móc szepnać to wszystko prawie do ucha nie tak nieznajomego mężczyzny. Upewniła się, że to on, po zapachu, wciągnęłą głęboko woń jego skóry i wody kolońskiej w nozdrza, uśmiechając się szczerze, ujmująco. Opadła z powrotem na obcasy butów, ciągle jednak trzymała skrytą w długiej rękawiczce dłoń na środku jego klatki piersiowej, czując uderzenia równo bijącego serca.
Nie wiedziała, ile czasu minęło od przemowy lady Adelaide Nott, rozpoczynającej Sabat - działo się zbyt wiele, by zwracała uwagę na powoli przesuwające się wskazówki zegara, głównej atrakcji tegóż wieczoru, mającego przenieść zgromadzonych w Hampton Court czarodziejów w czasie, do nowego, lepszego roku; do nowej ery, czystszej, bezpieczniejszej, pełnej dostatku i władzy dla tych, którzy na nie zasłużyli. Północ jeszcze nie minęła, tylko to się liczyło, nie przegapiłaby przecież uroczystego odliczania ani tym bardziej momentu, w którym z twarzy śmietanki towarzyskiej magicznej Wielkiej Brytanii miały zniknąć maski. Ciągle znajdowali się w półcieniach, w dusznych kuluarach prawd, w przesnutych woalą tajemnicy rozmowach, a Deirdre z zaskoczeniem przyjmowała każdą kolejną minutę spędzoną wśród przytłaczającej architektury marmurowego pałacu. Zniknęło początkowe zdenerwowanie, strząsnęła z siebie także przytłoczenie oraz niepewność. Nikt jej tu nie znał, z nikim nie była związana, nikt nie oczekiwał jej towarzystwa, nikt też nie rozpoznawał sylwetki ani twarzy: dawno już nie czuła się tak wolna, swobodna, nieokiełznana. Przywdziewała setki masek, odgrywała dziesiątki ról, lecz po raz pierwszy skrywająca twarz pozłacana fasada była tak bezkopromisowa i bliska szczeremu zachwytowi. To z nim wypijała kolejne wykwitne drinki, prowadziła niefrasobliwe, kokieteryjne rozmowy oraz pozwalała prowadzić się w tańcu, po raz pierwszy od wielu miesięcy zrzucając na dobre ciężar odpowiedzialności ze swych barków. Właściwie - nigdy wcześniej nie czuła się tak beztrosko, tak bardzo wolna, z zwinnością poruszając się nie tylko na zatłoczonym parkiecie, ale też w korytarzach i salach bocznych, korzystając ze wszystkich dostępnych atrakcji, czerpiąc pełnymi garściami z oferowanych przez Sabat rozrywek. Piła nieco za dużo, paliła: zdecydowanie zbyt mało. Zabrała ze sobą srebrną popielnicę z przyjemną zawartością - i zapragnęła nagle zaczerpnąć świeżego powietrza, oczyszczając głowę.
Z lekkim ukłonem podziękowała więc nieznajomemu dżentelmenowi za taniec; pozostawiła go na parkiecie, nieco ogłupiałego, oczarowanego nie tylko tańcem - choć niezbyt wybitnym, to dość (w przyzwoity sposób) bliskim i oferującym wiele fizycznego napięcia - ale i prowadzoną szeptem rozmową. Zapomniała już, jak przyjemnie zwodziło się mężczyzn. W Wenus czyniła to na większą, bardziej namiętną skalę, w La Fantasmagorii nie pozwalała sobie na podobną swobodę, ale tutaj znów czuła się pożądana, piękna, kusząca. Władza nad pragnieniami czarodziejów zawsze wprowadzała ją w szampański nastrój, uśmiechała się więc do siebie, czując na swoich plecach intensywne spojrzenie niedoszłego tanecznego towarzysza. Zgrabnie lawirowała między gośćmi, nie było ich wielu, znajdowała się tuż przy końcu parkietu, upatrując ponad głowami tłumu bocznego wyjścia na taras. Zerknęła raz, w bok, chwytając kielich z tacy obsługiwanej przez również zamaskowanego kelnera, po czym pewniej ruszyła w stronę migoczącego gwiazdami łuku, za którym otwierała się noc. I możliwości dopieszczenia zmysłów innym rodzajem rozrywki.
Coś jednak ją zatrzymało. Coś równie przyjemnego, wwiercającego się w mózg melodią znajomego głosu. Władczego, nieco ochrypłego, ale w tej szorstkości melodyjnego, z prawie niesłyszalną naleciałością francuskiego akcentu. Głos, który rozpoznałaby wszędzie, słyszała go przecież w najważniejszych chwilach jej nowego życia; w momencie, w którym pierwszy raz wypowiadała mordercze inkantacje, w chwili składania przysięgi Czarnemu Panu, w podziemiach Gringotta, gdy ścierała się z mitycznym duchem Locus Nihil. Powoli zerknęła w bok, na stojących w małej grupce mężczyzn, kończących właśnie rozmowę podniesieniem toastu. Ruszyła w ich stronę, uważnie przyglądając się jednemu z mężczyzn; znała jego sylwetkę na pamięć, już nie tylko tembr głosu był wskazówką, widziała go już wcześniej w towarzystwie olśniewającej piękności, zamaskowanej, lecz i tak obezwładniającej półilim urokiem. Czerwony materiał tuniki wystający spod eleganckiej peleryny i drogi kaftan; tak, to musiał być on. A jeśli nie? Czy czymkolwiek ryzykowała? Wyminęła jeszcze jedną osobę, wpadając akurat na odchodzącego z towarzystwa mężczyznę. Zrobiła to delikatnie, z wymierzonym co do cala impetem, tak, by zatrzymać go w miejscu, lecz nie stracić równowagi. Dłonią wsparła się o jego pierś, poczuła zdobione guziki wbijające się w wnętrze dłoni, uniosła nieco spojrzenie, mierząc nim pozbawioną wyrazu maskę. Lśniącą bogactwem pozłacanych detali oraz rzadkością smoczej kości. A potem: uśmiechnęła się do niego. Tak, jak nie czyniła tego od dawna i tak, jak robiła to przed laty w Wenus, czarująco, tajemniczo, drapieżnie.
- Och, proszę mi wybaczyć, sir, chyba zakręciło mi się w głowie. Być może od otaczającego nas piękna - powiedziała szeptem, miękkim, lecz skrzącym się od kokieterii, przesadnej, ironicznej, ale wzbogaconej o dwuznaczną głębię. - Nie sądzi sir, że ten Sabat jest tak wspaniały, że aż momentami - trudny do wytrzymania? Nieznośny w intensywności dostarczanych nam bodźców? Jak wtedy, gdy jesteśmy świadkiem wybitnego spektaklu: artystyczna przyjemność rośnie, nabrzmiewa, wypełnia nas po brzegi, oszałamia i zbliża się wręcz do punktu, gdy zmysły są boleśnie podrażnione, a mimo to - pragniemy więcej? Jeszcze więcej? - kontynuowała cicho, mruczącym tonem, stając na palcach, by móc szepnać to wszystko prawie do ucha nie tak nieznajomego mężczyzny. Upewniła się, że to on, po zapachu, wciągnęłą głęboko woń jego skóry i wody kolońskiej w nozdrza, uśmiechając się szczerze, ujmująco. Opadła z powrotem na obcasy butów, ciągle jednak trzymała skrytą w długiej rękawiczce dłoń na środku jego klatki piersiowej, czując uderzenia równo bijącego serca.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie dostrzegł jej sylwetki, kiedy wszedł na nią z impetem; dłoń odruchowo pomknęła ku talii, nie dając jej upaść, nie dostrzegając w jej ruchach umyślności - nie od razu też dostrzegł w głosie znajomą nutę, rozproszony wielością otaczających go bodźców. Opuścił towarzystwo mężczyzn, z którymi debatował na temat ostatnich wydarzeń w polityce, wychwytując tożsamości ledwie połowy z nich - żadna z tych surowych zamaskowanych twarzy nie była mu jednak równie znajoma, co twarz tej tajemniczej kobiety, Zapach jej ciała, dolna linia szczęki, brzmienie jej głosu, obce i bliskie zarazem, dawno - nigdy jeszcze - nie widział jej takiej, wytwornej, w pięknej sukni, otoczonej przez creme de la creme angielskiego towarzystwa, w którym odnajdywała się z zadziwiającą lekkością. Nie było to dla niej całkowitą nowością, w Fantasmagorii miała okazję zderzyć się już z tym światem - i wcześniej, w dusznych pościelach Wenus, choć większość spośród obecnych tu gości w tamtym przybytku pokazywała twarz, którą tutaj ukrywali. Jego ostatnie spotkania z Deirdre nagromadzone były napięciem ściskającym się w sercu wciąż i wciąż od momentu, w którym na rozkaz Czarnego Pana oswobodzili straszne mary. Ona nie była sobą - a on szukał odpoczynku, którego potrzebował, gdy w umyśle znów pojawiały się ciche szepty złaknione rozlewu ludzkiej krwi. Dziś - zaskakująco ciche. Czy mógł wreszcie oddać się przyjemnością tej spokojnej nocy? Świętowali, świętowali dobry rok, rok zwycięstw, dwanaście miesięcy temu robili tylko dobrą minę do złej gry. Czy dziś faktycznie sięgali po triumf? Anglia nie została podbita cała, ziemie już dawno winny znaleźć się w cieniu potęgi Czarnego Pana.
- Madame - zwrócił się do niej przepraszająco, odruchowo sięgając dłoni, którą się o niego wsparła, własną; subtelny dotyk palców na piersi rozbudzał fantazje przebudzone kilkoma wypitymi już kieliszkami szampana i kilkoma kolejnymi szklaneczkami wyśmienitej Toujour Pour. Odnalazł spojrzenie jej oczu własnym, wychwytując jej dłuższe spojrzenie, zawsze dobrze się bawił w tej grze - niezależnie od tego, czy toczyli ją w sztucznych kuluarach ekskluzywnego burdelu Francisa, czy pośród rzeczywistego blichtru wysokich sklepień Fantasmagorii. Gra była niebezpieczna, a ryzyko wysokie, lecz czy ta ostrość nie nadawała jej niepowtarzalnych barw? Odjął dłoń od jej talii, wypuścił i dłoń, na tyle szybko, by wciąż wyglądało to na ledwie przypadkowy gest, a jednak tęsknie musnął jej wierzch kciukiem. - To zapewne zaduch - podpowiedział, nie odejmując spojrzenia od skrytych za subtelną maską oczu. - Kontrastujące z zimowym chłodem na zewnątrz ciepłe powietrze jest w stanie pozbawić tchu w kilka chwil - przyznał, wciąż nie drgnąwszy, cedząc słowa bez zastanowienia, a jedna z tembrem, z którego czujne ucho odczytałoby znikome zainteresowanie słowami, które sam wypowiadał. Nie zaduch interesował go w tym momencie, lecz ona; przymknął powieki, gdy wspięła się na palce, zwracając się ku niemu mruczącym szeptem. Panujący wokół gwar utrudniał rozmowę, niekiedy czyniąc tę bliskość konieczną. Sam nie drgnął, odbierając z lewitującej nieopodal tacy dwa kieliszki szampana, by jednym z nich zająć własną dłoń, a drugi dżentelmeńskim gestem przekazać jej. Nie mówiła bynajmniej o rozkoszy tego przyjęcia, lecz nie każdy mógłby to usłyszeć. - Nie spostrzegłem wcześniej, jak to niewygodnie... uwiera - przyznał, maska zakryła drżący w rozbawieniu kącik ust. - Piękno w istocie potrafi parzyć, łatwo jest się mu poddać. Zapomnieć i odurzyć wizją ulotnej chwili przyjemności - oznajmił bez pośpiechu, z ostrożnością dobierając wypowiadane słowa, na ustach błąkał się uśmiech niewidoczny zza obojętnej maski. - Ciągnie was, madame, do sztuki - pozwolił sobie zauważyć, nie odejmując od jej twarzy spojrzenia ciemnych źrenic. - Piękne pragnienia, w istocie do cna obnażają wrażliwość duszy - dodał, choć wrażliwość była ostatnim, ku czemu uciekały teraz jego myśli. - Do twarzy wam z tą nagością - dodał, nieznacznie ciszej. - Mniemam, że atrakcje tego wieczoru dopiero się rozpoczynają, a artystyczne doznania wciąż są przed nami. Pobudzają apetyt samą wizją. Jak sądzicie, madame, zderzymy się dziś z ostatecznym katharsis? Z niektórymi pragnieniami nie ma sensu podejmować walki, są jak głód, konieczne do życia. W poszukiwaniu satysfakcji łatwo jest się zatracić, to oczekiwanie na rozkwit spełnienia prowadzi do obłędu - stwierdził, unosząc nieznacznie kieliszek szampana w nieoficjalnym toaście. - Za sztukę, madame, też jestem jej wielkim miłośnikiem. Jestem pewien, że pobudzi dziś więcej niż jedno westchnienie - stwierdził, zawieszając głos gdzieś między jednym a drugim zdaniem.
- Madame - zwrócił się do niej przepraszająco, odruchowo sięgając dłoni, którą się o niego wsparła, własną; subtelny dotyk palców na piersi rozbudzał fantazje przebudzone kilkoma wypitymi już kieliszkami szampana i kilkoma kolejnymi szklaneczkami wyśmienitej Toujour Pour. Odnalazł spojrzenie jej oczu własnym, wychwytując jej dłuższe spojrzenie, zawsze dobrze się bawił w tej grze - niezależnie od tego, czy toczyli ją w sztucznych kuluarach ekskluzywnego burdelu Francisa, czy pośród rzeczywistego blichtru wysokich sklepień Fantasmagorii. Gra była niebezpieczna, a ryzyko wysokie, lecz czy ta ostrość nie nadawała jej niepowtarzalnych barw? Odjął dłoń od jej talii, wypuścił i dłoń, na tyle szybko, by wciąż wyglądało to na ledwie przypadkowy gest, a jednak tęsknie musnął jej wierzch kciukiem. - To zapewne zaduch - podpowiedział, nie odejmując spojrzenia od skrytych za subtelną maską oczu. - Kontrastujące z zimowym chłodem na zewnątrz ciepłe powietrze jest w stanie pozbawić tchu w kilka chwil - przyznał, wciąż nie drgnąwszy, cedząc słowa bez zastanowienia, a jedna z tembrem, z którego czujne ucho odczytałoby znikome zainteresowanie słowami, które sam wypowiadał. Nie zaduch interesował go w tym momencie, lecz ona; przymknął powieki, gdy wspięła się na palce, zwracając się ku niemu mruczącym szeptem. Panujący wokół gwar utrudniał rozmowę, niekiedy czyniąc tę bliskość konieczną. Sam nie drgnął, odbierając z lewitującej nieopodal tacy dwa kieliszki szampana, by jednym z nich zająć własną dłoń, a drugi dżentelmeńskim gestem przekazać jej. Nie mówiła bynajmniej o rozkoszy tego przyjęcia, lecz nie każdy mógłby to usłyszeć. - Nie spostrzegłem wcześniej, jak to niewygodnie... uwiera - przyznał, maska zakryła drżący w rozbawieniu kącik ust. - Piękno w istocie potrafi parzyć, łatwo jest się mu poddać. Zapomnieć i odurzyć wizją ulotnej chwili przyjemności - oznajmił bez pośpiechu, z ostrożnością dobierając wypowiadane słowa, na ustach błąkał się uśmiech niewidoczny zza obojętnej maski. - Ciągnie was, madame, do sztuki - pozwolił sobie zauważyć, nie odejmując od jej twarzy spojrzenia ciemnych źrenic. - Piękne pragnienia, w istocie do cna obnażają wrażliwość duszy - dodał, choć wrażliwość była ostatnim, ku czemu uciekały teraz jego myśli. - Do twarzy wam z tą nagością - dodał, nieznacznie ciszej. - Mniemam, że atrakcje tego wieczoru dopiero się rozpoczynają, a artystyczne doznania wciąż są przed nami. Pobudzają apetyt samą wizją. Jak sądzicie, madame, zderzymy się dziś z ostatecznym katharsis? Z niektórymi pragnieniami nie ma sensu podejmować walki, są jak głód, konieczne do życia. W poszukiwaniu satysfakcji łatwo jest się zatracić, to oczekiwanie na rozkwit spełnienia prowadzi do obłędu - stwierdził, unosząc nieznacznie kieliszek szampana w nieoficjalnym toaście. - Za sztukę, madame, też jestem jej wielkim miłośnikiem. Jestem pewien, że pobudzi dziś więcej niż jedno westchnienie - stwierdził, zawieszając głos gdzieś między jednym a drugim zdaniem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Męska dłoń władczo podtrzymująca ją w talii była gorąca, zdawała się parzyć przez cienki, pokryty kryształkami materiał sukni, a w tym skądinąd mającym gwarantować bezpieczeństwo geście było tyle nieznoszącej sprzeciwu siły i wręcz brutalności, że nie mogłaby pomylić zamaskowanego mężczyzny z żadnym innym. Przystojne rysy dokładnie przykrywała biel smoczej kości, nie sposób było dostrzec nawet cala skóry, nawet cienia uśmiechu czy przyciągającej wzrok ostrej linii żuchwy, lecz mimo to Deirdre widziała go całego, odbitego w spojrzeniu ciemnych oczu, wyzierających spod wyrzeźbionego sklepienia złoconych brwi. Nestor w każdym detalu, od mundurowego stylu ubioru, przez sygnet ciążący na dłoni, poprzez towarzystwo w jakim się obracał i gesty, jakie wykonywał, dumny, wyprostowany, surowy, lecz mimo to niepozbawionej drapieżnej lekkości, z jaką poruszał się wśród tłumu. I z jaką ratował damę z opresji wstydliwego przewrócenia się na marmurowy parkiet.
Chciałaby, by ta chwila trwała dłużej, by pomagająca utrzymać równowagę mocna dłoń przesunęła się w dół pleców, wślizgnęła pod materiał sukni, zacisnęła się na jej nagim biodrze, zostawiając po sobie fioletowo-złote siniaki niczym pieczęcie przynależności, bolesne jeszcze przez kolejne dni, stanowiące przypomnienie o tym, co potrafiła w nim obudzić. Nie chciała - i nigdy tego nie robiła - pozbywać się ich machnięciem różdżki, nosiła je z dyskretną, sobie tylko znaną dumą, tak samo jak złotą bransoletę, stale tkwiącą wokół lewej kostki. Chciałaby, by ją zobaczył, by zerknął w dół w rozcięcie sukni, obnażające łydkę w odcieniu kości słoniowej, przypominając sobie noc, w czasie której podarował jej ten prezent. Chciałaby, by pochylił się niżej, by wyszeptał madame raz jeszcze...i chciała dużo, dużo więcej, ale musiała obejść się smakiem. Znajdowali się na salonach, na Sabacie, i choć tłum paradoksalnie dawał sporą anonimowość, wzmożoną tylko weneckim charakterem przyjęcia, to ryzyko dostrzeżenia przedłużającego się gestu było zbyt wysokie, by je podjąć. Mimo to poczuła żal, gdy Tristan się od niej odsunął; żal stłumiony tym niezauważalnym gestem przytrzymania kciuka na wierzchu jej dłoni. Znów - parzyło. Cóż, mieli sporo wspólnego z Evandrą, ale nie chciała teraz o niej myśleć, spędziła ostatnie długie dni na próbie analizy całej tej pokręconej sytuacji, a tej nocy - chciała o tym zapomnieć. Zapomnieć o tym, że widziała ich razem. O lodowatej zazdrości, która jednak nie mogła wygrać z buzującym w niej ogniem, rozpalonym samym jego spojrzeniem. - A więc był lord na zewnątrz. Czy taras i ogrody otaczające Hampton Court są równie urokliwe, co wnętrza pałacu? - przekrzywiła głowę lekko w bok, podejmując grę, prowadząc ją dalej, niecierpliwie śledząc każdy jego ruch, bo tylko w mowie ciała i tonie głosu mogła odczytać jego intencje, przykryte woalką salonowych uprzejmości. Podobało się jej to coraz bardziej, głównie dlatego, że frustrowało, łamało ramy, w których do tej pory się znajdowali, bo nawet w La Fantasmagorii nie znajdowali się tak blisko siebie. - Może otrzeźwiający, łagodzący nadwrażliwe zmysły spacer dobrze by mi zrobił - dodała ciszej, w zastanowieniu, jak dama znajdująca rozwiązanie problemu swej słabości...ale przecież nie była damą, znów otwierała furtkę, oferowała zaproszenie. Do bardziej dyskretnych okoliczności. - Przyjemność nie musi być ulotna. Jeśli serwuje się ją umiejętnie, potrafi trwać nieznośnie długo - weszła mu zgrabnie w słowo, przyjmując od niego kieliszek, powoli, pozwalając sobie na muśnięcie jego gorącej dłoni aksamitnym materiałem rękawiczki. Doskonale wiedział, o czym mówiła. Bynajmniej o trwałym zachwycie obrazami czy melodiami; Deirdre posiadła kunszt innego rodzaju. Zaśmiała się cicho, krótko, perliście, po czym uniosła kryształowe naczynie w górę, z uznaniem. - Jest lord spostrzegawczy. Tak, uważam się za rozmiłowaną w sztuce, wrażliwą na to, co ma do zaoferowania. Sądziłam jednak, że obnażenie tej...słabości nie jest tak widoczne, że skutecznie udaje mi się skryć targające mną pragnienie za maską skromności - zawiesiła głos, prostując się i robiąc krok w stronę mężczyzny, rzecz jasna po to, by przepuścić mijającą ich roześmianą parę. Stanęła bliżej i zadarła głowę bardziej, świadoma, że zabudowany obciśle przód sukni może kusić równie mocno co niemoralny dekolt. - Zrobię wszystko, by przeżyć to katharsis właśnie tej nocy. Zdradzę, że to mój pierwszy Sabat, chciałabym, by stał się niezapomniany w każdym aspekcie. I by rozkosz płynąca z piękna powitała mnie wśród możnych czarodziejów w odpowiednio intensywny sposób - uśmiechnęła się delikatnie, choć mówiła o czymś skrajnie niemoralnym, poruszając się werbalnie po subtelnościach miłośniczki sztuki. Dołączyła do toastu i upiła spory łyk szampana, karminowe usta zostawiły na kieliszku lekki ślad, lecz to wilgoć osiadająca na pełnych wargach przyciągała wzrok bardziej. Pachniała ciężkim opium i egzotycznym mlekiem kokosowym z wypitego wcześniej drinka, jej oczy lśniły ogniem, a serce biło nie szybko, lecz ciężko, z głuchym dudnieniem rozlewając po ciele wrzącą krew. Miała wrażenie, że pod wpływem wzroku Tristana i jego dwuznacznych słów rumieniec oblał jej szyję, lecz nie mogła tego sprawdzić. - Padł lord kiedyś ofiarą takiego obłędu? Nie lepiej mu ulec? Zaspokoić ten głód? Wiedząc, że i tak nie będzie się w stanie doznaniami nasycić? - kontynuowała mruczącym, dyskretnym tonem, stojąc na tyle blisko, by mógł poczuć jej gorący oddech na swej szyi, lecz na tyle daleko, by można było uznać ich za zwykłych towarzyszy, rozmawiających w gwarnych okolicznościach nad wykwintnymi trunkami; ot, kolejna konwersacja o pogodzie i sztuce, jakich toczono wokół nich setki.
Chciałaby, by ta chwila trwała dłużej, by pomagająca utrzymać równowagę mocna dłoń przesunęła się w dół pleców, wślizgnęła pod materiał sukni, zacisnęła się na jej nagim biodrze, zostawiając po sobie fioletowo-złote siniaki niczym pieczęcie przynależności, bolesne jeszcze przez kolejne dni, stanowiące przypomnienie o tym, co potrafiła w nim obudzić. Nie chciała - i nigdy tego nie robiła - pozbywać się ich machnięciem różdżki, nosiła je z dyskretną, sobie tylko znaną dumą, tak samo jak złotą bransoletę, stale tkwiącą wokół lewej kostki. Chciałaby, by ją zobaczył, by zerknął w dół w rozcięcie sukni, obnażające łydkę w odcieniu kości słoniowej, przypominając sobie noc, w czasie której podarował jej ten prezent. Chciałaby, by pochylił się niżej, by wyszeptał madame raz jeszcze...i chciała dużo, dużo więcej, ale musiała obejść się smakiem. Znajdowali się na salonach, na Sabacie, i choć tłum paradoksalnie dawał sporą anonimowość, wzmożoną tylko weneckim charakterem przyjęcia, to ryzyko dostrzeżenia przedłużającego się gestu było zbyt wysokie, by je podjąć. Mimo to poczuła żal, gdy Tristan się od niej odsunął; żal stłumiony tym niezauważalnym gestem przytrzymania kciuka na wierzchu jej dłoni. Znów - parzyło. Cóż, mieli sporo wspólnego z Evandrą, ale nie chciała teraz o niej myśleć, spędziła ostatnie długie dni na próbie analizy całej tej pokręconej sytuacji, a tej nocy - chciała o tym zapomnieć. Zapomnieć o tym, że widziała ich razem. O lodowatej zazdrości, która jednak nie mogła wygrać z buzującym w niej ogniem, rozpalonym samym jego spojrzeniem. - A więc był lord na zewnątrz. Czy taras i ogrody otaczające Hampton Court są równie urokliwe, co wnętrza pałacu? - przekrzywiła głowę lekko w bok, podejmując grę, prowadząc ją dalej, niecierpliwie śledząc każdy jego ruch, bo tylko w mowie ciała i tonie głosu mogła odczytać jego intencje, przykryte woalką salonowych uprzejmości. Podobało się jej to coraz bardziej, głównie dlatego, że frustrowało, łamało ramy, w których do tej pory się znajdowali, bo nawet w La Fantasmagorii nie znajdowali się tak blisko siebie. - Może otrzeźwiający, łagodzący nadwrażliwe zmysły spacer dobrze by mi zrobił - dodała ciszej, w zastanowieniu, jak dama znajdująca rozwiązanie problemu swej słabości...ale przecież nie była damą, znów otwierała furtkę, oferowała zaproszenie. Do bardziej dyskretnych okoliczności. - Przyjemność nie musi być ulotna. Jeśli serwuje się ją umiejętnie, potrafi trwać nieznośnie długo - weszła mu zgrabnie w słowo, przyjmując od niego kieliszek, powoli, pozwalając sobie na muśnięcie jego gorącej dłoni aksamitnym materiałem rękawiczki. Doskonale wiedział, o czym mówiła. Bynajmniej o trwałym zachwycie obrazami czy melodiami; Deirdre posiadła kunszt innego rodzaju. Zaśmiała się cicho, krótko, perliście, po czym uniosła kryształowe naczynie w górę, z uznaniem. - Jest lord spostrzegawczy. Tak, uważam się za rozmiłowaną w sztuce, wrażliwą na to, co ma do zaoferowania. Sądziłam jednak, że obnażenie tej...słabości nie jest tak widoczne, że skutecznie udaje mi się skryć targające mną pragnienie za maską skromności - zawiesiła głos, prostując się i robiąc krok w stronę mężczyzny, rzecz jasna po to, by przepuścić mijającą ich roześmianą parę. Stanęła bliżej i zadarła głowę bardziej, świadoma, że zabudowany obciśle przód sukni może kusić równie mocno co niemoralny dekolt. - Zrobię wszystko, by przeżyć to katharsis właśnie tej nocy. Zdradzę, że to mój pierwszy Sabat, chciałabym, by stał się niezapomniany w każdym aspekcie. I by rozkosz płynąca z piękna powitała mnie wśród możnych czarodziejów w odpowiednio intensywny sposób - uśmiechnęła się delikatnie, choć mówiła o czymś skrajnie niemoralnym, poruszając się werbalnie po subtelnościach miłośniczki sztuki. Dołączyła do toastu i upiła spory łyk szampana, karminowe usta zostawiły na kieliszku lekki ślad, lecz to wilgoć osiadająca na pełnych wargach przyciągała wzrok bardziej. Pachniała ciężkim opium i egzotycznym mlekiem kokosowym z wypitego wcześniej drinka, jej oczy lśniły ogniem, a serce biło nie szybko, lecz ciężko, z głuchym dudnieniem rozlewając po ciele wrzącą krew. Miała wrażenie, że pod wpływem wzroku Tristana i jego dwuznacznych słów rumieniec oblał jej szyję, lecz nie mogła tego sprawdzić. - Padł lord kiedyś ofiarą takiego obłędu? Nie lepiej mu ulec? Zaspokoić ten głód? Wiedząc, że i tak nie będzie się w stanie doznaniami nasycić? - kontynuowała mruczącym, dyskretnym tonem, stojąc na tyle blisko, by mógł poczuć jej gorący oddech na swej szyi, lecz na tyle daleko, by można było uznać ich za zwykłych towarzyszy, rozmawiających w gwarnych okolicznościach nad wykwintnymi trunkami; ot, kolejna konwersacja o pogodzie i sztuce, jakich toczono wokół nich setki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Dawno nie widział jej takiej, skrytej za misternym woalem pięknej kreacji i słów określającej jej jako kogoś więcej, niż niemądrą dziwkę. Piękna suknia czyniła z niej kogoś, kogo już dawno nie widział, wzrok błądził po ciasnym materiale, przemykając przez pierś.
- Bardziej ustronne, czy to zaleta? Girlandy i ozdoby są piękne, lecz blada i licha to uroda, gdy przyrównać ją do piękna zebranych gości. - Festiwal pychy, długie płachty niedorzecznie bogatych strojów, ciężkie makijaże doskonale widoczne pod maskami, które nie były przez kobiety dobierane przecież tak, by zakryć zbyt wiele, zadymione pomieszczenia i ciężkie perfumy kobiet nęciły zmysły i choć stanowiły tylko tło politycznych rozgrywek, Tristan lubił się tym tłem rozkoszować. - Tamtejsze kwiaty są jedynie scenerią dla tych, którzy kroczą pośród nich, lecz jeśli szukasz chwili oddechu, madame, ich zapach cię odurzy - zapowiedział, nie szczędząc pochwał wobec gospodyni tego wieczoru, lady Adelaide Nott była zbyt wiekowa i zbyt poważana, by mógł sobie pozwolić na inny ton rozmowy. Został nestorem, lecz ostał się jako najmłodszy pośród nich - nie zamierzał pozwolić komukolwiek zwątpić w swoje predyspozycje.
- Niewielu potrafi zainteresować mnie na dłużej - Nie tylko sztuką, i choć zdawkowe słowa po części odrzucały jej słowa, nie było w tym szczerości. Oboje o tym wiedzieli, ona potrafiła. - Szybko się nudzę i nie jestem cierpliwy. Ludzie zwykli nazywać cierpliwość cnotą - czy jednak nie stoi blisko naiwności, kiedy nie można liczyć na obietnicę imponującego finału? - zastanowił się na głos, podtrzymując grzecznościową rozmową przeszytą trudnym do wychwycenia subtelnym drugim dnem. Nie cofnął się, gdy przestąpiła bliżej niego, mimowolnie nachylając twarz bliżej, by zanurzyć ją w otaczającym Deirdre zapachu, nawet jeśli trwać to miało tylko chwilę. - Może to pragnienie sprawia, że łatwiej jest mi dostrzec kogoś, kto poszukuje podobnych doznań - przyznał, nie pozwalając sobie na prześlizgnięcie wzrokiem po jej odsłoniętej linii dekoltu, wzrok utknął na jej żrenicach, prowokacyjnie intensywny. Ciekawość w oku prędko przeszła w wyzwanie, wyzwanie - w coś niepokojącego, co od dalszych słów wyczuć mogła zapewne tylko ona. - Wszystko, madame? - powtórzył za nią powoli, ważąc w myślach tę obietnicę. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, ile znaczyła w podobnych okolicznościach. Bawiły go raczej niepopularne emocje. - Bardzo odważne twierdzenie - zauważył, zatrzymując wzrok na jej zwilżonych wargach, chwilę dłużej, rozbawione iskry błysnęły w jego oczach pełnią złowrogiego ostrzeżenia. To klatka piersiowa zdradzała zmianę w oddechu, tak jak czerwień na jej szyi zdradzała jej emocje. Odłożył niedopity kieliszek na lewitującą tacę obok, kiedy kusiła słowem i gestem, oddechem, którego ciepło znał jak nikt. - Wiele razy, a twoje słowa, madame, sprawiają, że sam zaczynam czuć głód wielkiej sztuki. Uciążliwy i obezwładniający, kusi mnie, by zerwać materiał kurtyny skrywającej skarby tego wieczoru. Mniemam, że gospodyni zdąży nas zaskoczyć, a wachlarz doznań po północy zdąży wprawić w osłupienie. Lecz teraz... - Cofnął się pół kroku, oswobodzone dłonie pozwoliły mu wykonać odpowieni gest, lewą wpierw przysunął bliżej pasa w krótkim i płytkim ukłonie, nim wysunął ją w jej stronę, wierzchem w dół. - Spróbujmy przedsmaku tego spełnienia, to lansjer. Czy wolno mi prosić do tańca? Poświęć mi chwilę, madame, nie będę cię zatrzymywał w późniejszej ucieczce do ogrodów. - Ton jego głosu wskazywał na pytanie, ale przecież nim nie było - mogło się zdać, że kierowała nim czysta przekora. Pochwycił jej dłoń, prowadząc ją na parkiet, bez zawahania, w głosie i w gestach, dopiero teraz nachylając się nad jej ramieniem, szepcząc słowa przeznaczone tylko dla niej - w miejscach takich jak to ściany miały uszy, a ona też nie mogła nikomu pozwolić na wątpliwości. - Pierwszy błąd: nie daj nikomu poznać, że nigdy wcześniej cię tu nie było - oznajmił lekkim tonem, wzrokiem uciekając na bok, jakby jego gest był tylko przypadkiem wywołanym bliskością tłumnie zabawiających się gości. Dla arystokratów to miejsce było znajome, dobrze znali i wnętrza i ogrody, nieświadomość była atrybutem debiutantek, na które wszak poważani goście spoglądali z pewną dozą pobłażliwości. Nie takie emocje miała dzisiaj budzić Deirdre reprezentująca imię Czarnego Pana. - Budzisz w ten sposób śmieszność i litość, przypominasz dziewczę, które ledwie zaczyna spoglądać na świat zza matczynej spódnicy. - A ten bal pełen był masek, za drugim razem prościej będzie udawać, za trzecim już takiej potrzeby nie będzie. Ten świat był światem budowanym na kłamstwie, powinna była to wiedzieć. Krótka reprymenda nie wytrąciła go jednak z rytmu, słowa, którymi kusiła, przyjemnie rozbudzały wyobraźnię.
- Bardziej ustronne, czy to zaleta? Girlandy i ozdoby są piękne, lecz blada i licha to uroda, gdy przyrównać ją do piękna zebranych gości. - Festiwal pychy, długie płachty niedorzecznie bogatych strojów, ciężkie makijaże doskonale widoczne pod maskami, które nie były przez kobiety dobierane przecież tak, by zakryć zbyt wiele, zadymione pomieszczenia i ciężkie perfumy kobiet nęciły zmysły i choć stanowiły tylko tło politycznych rozgrywek, Tristan lubił się tym tłem rozkoszować. - Tamtejsze kwiaty są jedynie scenerią dla tych, którzy kroczą pośród nich, lecz jeśli szukasz chwili oddechu, madame, ich zapach cię odurzy - zapowiedział, nie szczędząc pochwał wobec gospodyni tego wieczoru, lady Adelaide Nott była zbyt wiekowa i zbyt poważana, by mógł sobie pozwolić na inny ton rozmowy. Został nestorem, lecz ostał się jako najmłodszy pośród nich - nie zamierzał pozwolić komukolwiek zwątpić w swoje predyspozycje.
- Niewielu potrafi zainteresować mnie na dłużej - Nie tylko sztuką, i choć zdawkowe słowa po części odrzucały jej słowa, nie było w tym szczerości. Oboje o tym wiedzieli, ona potrafiła. - Szybko się nudzę i nie jestem cierpliwy. Ludzie zwykli nazywać cierpliwość cnotą - czy jednak nie stoi blisko naiwności, kiedy nie można liczyć na obietnicę imponującego finału? - zastanowił się na głos, podtrzymując grzecznościową rozmową przeszytą trudnym do wychwycenia subtelnym drugim dnem. Nie cofnął się, gdy przestąpiła bliżej niego, mimowolnie nachylając twarz bliżej, by zanurzyć ją w otaczającym Deirdre zapachu, nawet jeśli trwać to miało tylko chwilę. - Może to pragnienie sprawia, że łatwiej jest mi dostrzec kogoś, kto poszukuje podobnych doznań - przyznał, nie pozwalając sobie na prześlizgnięcie wzrokiem po jej odsłoniętej linii dekoltu, wzrok utknął na jej żrenicach, prowokacyjnie intensywny. Ciekawość w oku prędko przeszła w wyzwanie, wyzwanie - w coś niepokojącego, co od dalszych słów wyczuć mogła zapewne tylko ona. - Wszystko, madame? - powtórzył za nią powoli, ważąc w myślach tę obietnicę. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, ile znaczyła w podobnych okolicznościach. Bawiły go raczej niepopularne emocje. - Bardzo odważne twierdzenie - zauważył, zatrzymując wzrok na jej zwilżonych wargach, chwilę dłużej, rozbawione iskry błysnęły w jego oczach pełnią złowrogiego ostrzeżenia. To klatka piersiowa zdradzała zmianę w oddechu, tak jak czerwień na jej szyi zdradzała jej emocje. Odłożył niedopity kieliszek na lewitującą tacę obok, kiedy kusiła słowem i gestem, oddechem, którego ciepło znał jak nikt. - Wiele razy, a twoje słowa, madame, sprawiają, że sam zaczynam czuć głód wielkiej sztuki. Uciążliwy i obezwładniający, kusi mnie, by zerwać materiał kurtyny skrywającej skarby tego wieczoru. Mniemam, że gospodyni zdąży nas zaskoczyć, a wachlarz doznań po północy zdąży wprawić w osłupienie. Lecz teraz... - Cofnął się pół kroku, oswobodzone dłonie pozwoliły mu wykonać odpowieni gest, lewą wpierw przysunął bliżej pasa w krótkim i płytkim ukłonie, nim wysunął ją w jej stronę, wierzchem w dół. - Spróbujmy przedsmaku tego spełnienia, to lansjer. Czy wolno mi prosić do tańca? Poświęć mi chwilę, madame, nie będę cię zatrzymywał w późniejszej ucieczce do ogrodów. - Ton jego głosu wskazywał na pytanie, ale przecież nim nie było - mogło się zdać, że kierowała nim czysta przekora. Pochwycił jej dłoń, prowadząc ją na parkiet, bez zawahania, w głosie i w gestach, dopiero teraz nachylając się nad jej ramieniem, szepcząc słowa przeznaczone tylko dla niej - w miejscach takich jak to ściany miały uszy, a ona też nie mogła nikomu pozwolić na wątpliwości. - Pierwszy błąd: nie daj nikomu poznać, że nigdy wcześniej cię tu nie było - oznajmił lekkim tonem, wzrokiem uciekając na bok, jakby jego gest był tylko przypadkiem wywołanym bliskością tłumnie zabawiających się gości. Dla arystokratów to miejsce było znajome, dobrze znali i wnętrza i ogrody, nieświadomość była atrybutem debiutantek, na które wszak poważani goście spoglądali z pewną dozą pobłażliwości. Nie takie emocje miała dzisiaj budzić Deirdre reprezentująca imię Czarnego Pana. - Budzisz w ten sposób śmieszność i litość, przypominasz dziewczę, które ledwie zaczyna spoglądać na świat zza matczynej spódnicy. - A ten bal pełen był masek, za drugim razem prościej będzie udawać, za trzecim już takiej potrzeby nie będzie. Ten świat był światem budowanym na kłamstwie, powinna była to wiedzieć. Krótka reprymenda nie wytrąciła go jednak z rytmu, słowa, którymi kusiła, przyjemnie rozbudzały wyobraźnię.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Mniejsza sala balowa
Szybka odpowiedź