Mniejsza sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mniejsza sala balowa
Zdobiona sala znajdująca się w północnym skrzydle posiadłości jest mniejszą salą balową, w której lady Nott organizuje mniejsze uroczystości. Wysokie ściany zdobią obrazy, najczęściej przedstawiające znamienitości czarodziejskiego świata, a ornamenty opływają blichtrem typowym wystawnym balom. Kryształowe żyrandole mienią się w blasku świec, tysiącem barw oświetlając drewniany parkiet, na którym wirują tańczące pary. W kącie sali znajduje się pianino oraz krzesła przeznaczone dla ulubionych muzyków Adelaidy kwartetu smyczkowego. Dla znużonych - pod ścianami znajdują się krzesła obite szmaragdowym aksamitem, a wokół nich lewitują srebrne tace z przeróżnymi przysmakami, zakąskami, słodkościami oraz wyśmienitej jakości alkoholami. Olbrzymie dwuskrzydłe okna dają wspaniały widok na oświetlony, nie tak odległy Londyn i wpuszczają do parnego wnętrza chłodne, orzeźwiające powietrze.
[Sabat]
To wszystko było maskaradą. Ułudą, sztuczną zasłonką. Maską. Jasne oczy mężczyzny rozglądały się po przepysznie zdobionych salonach, a w tęczówkach lśniło coś, co określić można było błyskiem pogardy. Przepastne, przyzdobione sale balowe wypchane setkami gości, jadalnie, tarasy, to wszystko wydało mu się zdecydowanie zbyt mocno rozdmuchane. Oczywiście, że przybył na sabat. Nie było możliwości, by w tym roku nie zaszczycił swoją obecnością tak ważnego wydarzenia towarzysko-politycznego. Wydarzenia gdzie mieli świętować. Powtarzać głośno o wspaniałości Malfoya oraz Czarnego Pana, który wyznaczył go do roli ministra. Burke nie czerpał jednak z tej uroczystości takiej satysfakcji, jak to zapewne wyobrażała sobie sama gospodyni. Momentami miał też wrażenie, że oczy zaraz zaczną mu łzawić od ilości złota i odbijającego się na jego gładkich powierzchniach światła z tysiąca żyrandoli. Był zirytowany. Nie mógł oderwać swoich myśli od kłamstwa, którym nakarmieni zostali wszyscy szlachcice. Połknęli je z miejsca, zupełnie nie zastanawiając się, czy tkwi w tym choćby ziarno prawdy. Ale właściwie to dobrze. Przecież on sam zamierzał wznosić toasty za to kłamstwo - błękitnokrwista społeczność musiała w nie wierzyć. Ale chociaż Burke sam powtórzyłby, że to właśnie Malfoy przegnał z wysp anomalie, tak prawda - lub raczej wysoce prawdopodobne przypuszczenia - boleśnie paliła jego trzewia. Miał tylko nadzieję, że maska, którą zdecydował się założyć tego wieczora, skutecznie zasłaniała odmalowujący się zapewne na jego twarzy grymas. Bo przecież na sabacie należało się wyśmienicie bawić. Dziś świętowali!
Gdy zakończyła się oficjalna prezentacja i zabawa w odgadywanie strojów, Burke wykorzystał okazję, by wymknąć się z głównej sali. Mniejsze tłumy, odrobinę cichsza muzyka, nieco spokojniejsza atmosfera. Całkiem nieźle odnajdował się w większym towarzystwie, jednak dziś jego oczy szukały miejsc raczej nieco odosobnionych. Po części dlatego, że powoli miał dość nadmiaru bodźców, ale chodziło także o to, że kogoś szukał. Przeklęta Adelaide nie ułatwiła mu zadania, w takim tłumie wypatrzenie kogoś nieskrywającego twarzy było wystarczającym wyzwaniem - co więc miał począć, nie wiedząc nawet za kogo przebrana była ta, której poszukiwał? Nie miał nawet pewności, czy faktycznie tu była. Mógł jednak podejrzewać, że ciotka jednak zmusi ją do pojawienia się na uroczystości. Morgana nie mogła przecież pokazać, że kobieta jest nieudolnym nestorem. Jej obowiązkiem było upewnienie się, że krnąbrny członek rodziny zjawi się na miejscu, inaczej wystawiała się na pośmiewisko ze strony innych rodów.
Zamiast wypatrywać konkretnej twarzy, Burke musiał posługiwać się raczej domysłami związanymi z zachowaniem wypatrywanej przez niego niewiasty. Zakładał raczej, że kobieta unikać będzie głównej części tłumu i nieobowiązkowych atrakcji, próbując przeczekać uroczystość na uboczu. Nie mógł mieć oczywiście niestety pewności, ale i tak się rozglądał. A chociaż Burke spodziewał się, że nawet wśród innych członków szlachty znajdzie się jakaś panna, wyraźnie stroniąca od centrum uwagi oraz od ogółu towarzystwa, nie zrażał się. Dziś nikt nie wiedział także, kto krył się za jego maską, w razie pomyłki mógł więc zniknąć w tłumie i spróbować od nowa z kolejną podejrzaną.
- Musi mi lady podarować jeden taniec - słowa te wypowiedział do wypatrzonej w tłumie kobiety, kłaniając się przed nią nisko i wyciągając dłoń w zachęcającym geście. Ptaszyna miała okazję rozprostować pióra w tańcu. Nie mogła mu odmówić.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda wcale nie czuła się najlepiej w obecności tych wszystkich ludzi. Tak naprawdę jej stronienie od tego typu uroczystości nie wzięło się nagle i nie była temu winna jedynie obecna polityka. Już od dawna był to dla niej rodzaj farsy, w której udziału brać nie lubiła. Jako dziecko uciekała przy najbliższej możliwej okazji, a ta zwykle przychodziła już po pierwszym toaście, kiedy to jej rodzice większą wagę przywiązywali do tego co w kieliszku niż do tego gdzie błąka się ich córka. Nigdy by im tego otwarcie nie powiedziała, ale to właśnie ta doza swobody, a może nawet obojętności pozwoliła jej być teraz taka osobą jaką jest. Przyciągającą do siebie wolność. Tej jednak w obecnych czasach było niestety niewiele i z przykrością jej było patrzeć dzisiejszej nocy na tych wszystkich ludzi, którzy po prostu tego nie widzieli. To przeświadczenie by po trupach iść do celu nie wziął się z niczego i blondynka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie było lepszych sprzymierzeńców dla Voldemorta niż sama szlachta. Dążenie do władzy, brak skrupułów i kreowana pozorność uczuć było tym co już dawno zakorzeniło się w arystokracji. Czarnoksiężnik jedynie dał im przyzwolenie na to by otwarcie to prezentować.
W duchu jednak dziękowała dzisiaj za to, że maska dokładnie skrywa jej twarz i nikt prócz lady Nott nie wie kto kryje się po drugiej stronie. Pozwoliło jej to na pewność siebie, której prawdopodobnie w innych okolicznościach tutaj by nie miała. Zawsze w takim towarzystwie udawać, że jest się kimś kim tak naprawdę się nie jest. Zawsze jest lepiej grać nie swoje skrzypce i właśnie taki zamiar miała Lucinda. Mogła sobie tylko wyobrazić do czego by doszło gdyby padły tu jej personalia. Wolała jednak o tym nie myśleć i skupić się by to finalnie przetrwać.
Po uroczystej przemowie i pierwszej z zabaw wymyślonej przez gospodynię Lucinda skierowała swoje kroki mniejszej sali. Wielu przedstawicieli szlachty postanowiło skryć się w cieniu i przeżyć ten wieczór na swój własny sposób. Wcale ich za to nie winiła. Ona także czuła na sobie już ciężar dzisiejszej nocy. Widząc przelatującą obok niej tacę, blondynka sięgnęła po kieliszek i upiła łyk szampana. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak wiele można usłyszeć podczas tego typu przyjęć dlatego nastawiła uszu ciekawa czy przypadnie jej jakaś konkretna plotka.
Ludzie wirowali w tańcu prawdopodobnie chcąc wejść w Nowy Rok tanecznym krokiem i to nie był najgorszy z pomysłów. Od razu przypomniały jej się świąteczne wieczory w posiadłości Selwynów, kiedy to z Alexem woleli po prostu tańczyć niż słuchać kolejnych skarg. Dużo od tamtego czasu się zmieniło. Blondynka odstawiła kieliszek po szampanie na kolejną lewitującą tacę w tym samym momencie, gdy podszedł do niej mężczyzna. Lucinda oczywiście nie mogła mu odmówić dlatego uśmiechnęła się jedynie delikatnie i kłaniając się w odpowiedni sposób podała mu swoją dłoń. Paradoks bycia w ukryciu – sama wolała w nim pozostać, ale chciałaby wiedzieć kto znajduje się po drugiej stronie.
/rzucam na plotkę, 1 sposób, II spostrzegawczość
W duchu jednak dziękowała dzisiaj za to, że maska dokładnie skrywa jej twarz i nikt prócz lady Nott nie wie kto kryje się po drugiej stronie. Pozwoliło jej to na pewność siebie, której prawdopodobnie w innych okolicznościach tutaj by nie miała. Zawsze w takim towarzystwie udawać, że jest się kimś kim tak naprawdę się nie jest. Zawsze jest lepiej grać nie swoje skrzypce i właśnie taki zamiar miała Lucinda. Mogła sobie tylko wyobrazić do czego by doszło gdyby padły tu jej personalia. Wolała jednak o tym nie myśleć i skupić się by to finalnie przetrwać.
Po uroczystej przemowie i pierwszej z zabaw wymyślonej przez gospodynię Lucinda skierowała swoje kroki mniejszej sali. Wielu przedstawicieli szlachty postanowiło skryć się w cieniu i przeżyć ten wieczór na swój własny sposób. Wcale ich za to nie winiła. Ona także czuła na sobie już ciężar dzisiejszej nocy. Widząc przelatującą obok niej tacę, blondynka sięgnęła po kieliszek i upiła łyk szampana. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak wiele można usłyszeć podczas tego typu przyjęć dlatego nastawiła uszu ciekawa czy przypadnie jej jakaś konkretna plotka.
Ludzie wirowali w tańcu prawdopodobnie chcąc wejść w Nowy Rok tanecznym krokiem i to nie był najgorszy z pomysłów. Od razu przypomniały jej się świąteczne wieczory w posiadłości Selwynów, kiedy to z Alexem woleli po prostu tańczyć niż słuchać kolejnych skarg. Dużo od tamtego czasu się zmieniło. Blondynka odstawiła kieliszek po szampanie na kolejną lewitującą tacę w tym samym momencie, gdy podszedł do niej mężczyzna. Lucinda oczywiście nie mogła mu odmówić dlatego uśmiechnęła się jedynie delikatnie i kłaniając się w odpowiedni sposób podała mu swoją dłoń. Paradoks bycia w ukryciu – sama wolała w nim pozostać, ale chciałaby wiedzieć kto znajduje się po drugiej stronie.
/rzucam na plotkę, 1 sposób, II spostrzegawczość
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
#3
Kalambury okazały się wystarczająco zajmującą dla niego zabawą, aby nie myślał zbyt wiele i mógł zabić nieco czasu do uroczystej uczty. Po niej zaś zdecydował się stopniowo odkrywać wszystkie niespodzianki, jakie zechciała zaproponować swym gościom lady Nott. Część bawiących się osób zdecydowała się tańczyć w mniejszej sali balowej do muzyki granej przez kwartet smyczkowy. Żaden Black nigdy nie był wielkim miłośnikiem tańca, jednak wymogiem było znać podstawowe kroki do tańców towarzyskich. Melodia jednego z walców roznosiła się dźwięcznie po całym pomieszczeniu, również okazałym i eleganckim. Idealny dwór do przeprowadzenia sabatu. Inni pomknęli ku ogrodom, zapewne zaręczone pary zechcą nacieszyć się urokami labiryntu. Skrywanie się za wysokimi żywopłotami niczym dzieci, dla niego to wcale nie było urokliwe. Aczkolwiek zawsze cenił sobie intymność i dyskrecję.
Przypadkiem wyłowił niebieskie piórka, choć w dużej mierze dzięki temu, że odłączyły się nieco od tłumu, aby zbliżyć do jednego z dwuskrzydłych okien, które było otwarte na oścież. Czyżby dama potrzebowała odrobiny świeżego powietrza, lecz nie mogła oddalić się od towarzystwa. Zainteresował się tym natychmiast, kierowany pewną troską, ponieważ nie rozchodziło się o jedną z wielu dam. Pod porcelanową maską, na której z niezwykłą precyzją wymalowano niebieskie pióra, kryła się znana mu dobrze twarz i był o tym wielce przekonany. Nie wierzył, że mógłby się pomylić. Śmiałym krokiem przesunął się w jej stronę, przy okazji próbując odnaleźć spojrzeniem męską sylwetkę. Czyżby lord Fawley musiał na chwilę opuścić małżonkę? W końcu stanął przed nią pewnie, niezrażony możliwym wybuchem zazdrości ukochanego męża. William jawił mu się jako bardzo wyrozumiały człowiek.
– Szanowny memortku – wyrzekł ciepłe powitanie w stronę damy, posyłając jej przy tym jeden ze swoich subtelnych uśmiechów, który mógł być wyrazem tylko i wyłącznie szczerej przyjaźni. Jakoś lżej mu było na duszy dzięki świadomości, że na zimowym balu bawią się również osoby mu bliskie. Gdy widział uradowaną krewniaczkę, na której ramionach nie ciążyły już troski, przez chwilę nie żałował wcale tego, jak potoczyła się ostateczna rozprawa z anomaliami. I tak Rycerze Walpurgii zdołali porażkę przekuć na sukces, z kolei niewinne istnienia były już w pełni bezpieczne. Rzadko myślał o dzieciach drogiej kuzynki i ich bezpieczeństwu, lecz czasem, późną nocą, gdy nie mógł spać, wspominał różne osoby, zdarzenia, na pewne rzeczy spoglądał z innej perspektywy. W tej jednej chwili szczerze cieszył się z tego, że nagłe kaprysy magii wyrywającej się spod kontroli nie zagrażają już szlachetnym damom i ich potomstwu. – Cieszę się, że mam okazję zamienić z tobą chociaż kilka zdań, kuzynko – oznajmił radośnie, dając jej znać, że od razu ją rozpoznał. Po ciemnorudych włosach, które na całe szczęście bardziej wpadały w kasztanowy odcień, po drobnej posturze i lekkim chodzie. Nawet teraz, mogąc korzystać z anonimowości, nie wydawała się bardzo pewna siebie. Czuł, że i ona go zdołała już rozpoznać. Może nie byli sobie nigdy wielce bliscy, ale utrzymywali zawsze dobre relacje. – Twoja obecność na balu jest jednym z najmilszych akcentów – szybko zgarnął z lewitującej obok tacy kieliszek szampana, lecz nie upił trunku. Lepiej było mimo wszystko zająć czymś dłonie. – Mam nadzieję, że dobrze się bawisz – spojrzał na nią badawczo, chcą się upewnić co do jej przyszłej odpowiedzi. Sam unikał szampańskiego nastroju, jednak całe przyjęcie było wystarczająco znośne, aby nie czuł się znużony.
Kalambury okazały się wystarczająco zajmującą dla niego zabawą, aby nie myślał zbyt wiele i mógł zabić nieco czasu do uroczystej uczty. Po niej zaś zdecydował się stopniowo odkrywać wszystkie niespodzianki, jakie zechciała zaproponować swym gościom lady Nott. Część bawiących się osób zdecydowała się tańczyć w mniejszej sali balowej do muzyki granej przez kwartet smyczkowy. Żaden Black nigdy nie był wielkim miłośnikiem tańca, jednak wymogiem było znać podstawowe kroki do tańców towarzyskich. Melodia jednego z walców roznosiła się dźwięcznie po całym pomieszczeniu, również okazałym i eleganckim. Idealny dwór do przeprowadzenia sabatu. Inni pomknęli ku ogrodom, zapewne zaręczone pary zechcą nacieszyć się urokami labiryntu. Skrywanie się za wysokimi żywopłotami niczym dzieci, dla niego to wcale nie było urokliwe. Aczkolwiek zawsze cenił sobie intymność i dyskrecję.
Przypadkiem wyłowił niebieskie piórka, choć w dużej mierze dzięki temu, że odłączyły się nieco od tłumu, aby zbliżyć do jednego z dwuskrzydłych okien, które było otwarte na oścież. Czyżby dama potrzebowała odrobiny świeżego powietrza, lecz nie mogła oddalić się od towarzystwa. Zainteresował się tym natychmiast, kierowany pewną troską, ponieważ nie rozchodziło się o jedną z wielu dam. Pod porcelanową maską, na której z niezwykłą precyzją wymalowano niebieskie pióra, kryła się znana mu dobrze twarz i był o tym wielce przekonany. Nie wierzył, że mógłby się pomylić. Śmiałym krokiem przesunął się w jej stronę, przy okazji próbując odnaleźć spojrzeniem męską sylwetkę. Czyżby lord Fawley musiał na chwilę opuścić małżonkę? W końcu stanął przed nią pewnie, niezrażony możliwym wybuchem zazdrości ukochanego męża. William jawił mu się jako bardzo wyrozumiały człowiek.
– Szanowny memortku – wyrzekł ciepłe powitanie w stronę damy, posyłając jej przy tym jeden ze swoich subtelnych uśmiechów, który mógł być wyrazem tylko i wyłącznie szczerej przyjaźni. Jakoś lżej mu było na duszy dzięki świadomości, że na zimowym balu bawią się również osoby mu bliskie. Gdy widział uradowaną krewniaczkę, na której ramionach nie ciążyły już troski, przez chwilę nie żałował wcale tego, jak potoczyła się ostateczna rozprawa z anomaliami. I tak Rycerze Walpurgii zdołali porażkę przekuć na sukces, z kolei niewinne istnienia były już w pełni bezpieczne. Rzadko myślał o dzieciach drogiej kuzynki i ich bezpieczeństwu, lecz czasem, późną nocą, gdy nie mógł spać, wspominał różne osoby, zdarzenia, na pewne rzeczy spoglądał z innej perspektywy. W tej jednej chwili szczerze cieszył się z tego, że nagłe kaprysy magii wyrywającej się spod kontroli nie zagrażają już szlachetnym damom i ich potomstwu. – Cieszę się, że mam okazję zamienić z tobą chociaż kilka zdań, kuzynko – oznajmił radośnie, dając jej znać, że od razu ją rozpoznał. Po ciemnorudych włosach, które na całe szczęście bardziej wpadały w kasztanowy odcień, po drobnej posturze i lekkim chodzie. Nawet teraz, mogąc korzystać z anonimowości, nie wydawała się bardzo pewna siebie. Czuł, że i ona go zdołała już rozpoznać. Może nie byli sobie nigdy wielce bliscy, ale utrzymywali zawsze dobre relacje. – Twoja obecność na balu jest jednym z najmilszych akcentów – szybko zgarnął z lewitującej obok tacy kieliszek szampana, lecz nie upił trunku. Lepiej było mimo wszystko zająć czymś dłonie. – Mam nadzieję, że dobrze się bawisz – spojrzał na nią badawczo, chcą się upewnić co do jej przyszłej odpowiedzi. Sam unikał szampańskiego nastroju, jednak całe przyjęcie było wystarczająco znośne, aby nie czuł się znużony.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| również #3, po zabawie w sali balowej i po rozmowie z siostrą
Po zabawie w odgadywanie strojów i po kilku przetańczonych tańcach William sam zachęcił Cressidę, by wykorzystała czas na sabacie do własnych celów towarzyskich i spędziła go z innymi damami, a także spróbowała odszukać w tłumie członków rodziny. W minionych miesiącach, kiedy przez anomalie była uziemiona w dworku i rzadko wychodziła spędzali we dwoje bardzo dużo czasu, więc dziś nie musieli być razem od początku do końca sabatu, choć w sali balowej tańczyła tylko z nim jak przystało na dobrą żonę. Williamowi zależało jednak na tym, żeby Cressida się ośmielała, otwierała na ludzi i pielęgnowała znajomości na salonach. Zwłaszcza w obecnych czasach. Oboje, nawet nieobeznana w polityce Cressida, mieli świadomość tego, jak ważna jest ich obecność na sabacie po stosunkowo niedawnym nawróceniu Fawleyów. Musieli pokazać że utożsamiają się ze szlacheckimi wartościami i pamiętają o tradycjach przodków, a jedną z tradycji były sabaty. I w przeciwieństwie do nieśmiałej, zahukanej Cressie, William zresztą czuł się tu jak ryba w wodzie.
Oboje przebrali się zgodnie z wytycznymi lady Nott, Cressida pomalowała dla nich maski, i pojawili się w murach Hampton Court, by wypełnić powinność wobec rodu i pokazać się w towarzystwie jako małżeństwo, które dało podstawę do sojuszu dwóch rodów, Fawleyów i Flintów. Po zabawie w sali balowej i rozstaniu z mężem Cressie najpierw spotkała się ze starszą siostrą. Przyjemnie było z nią rozmawiać i młódka najchętniej przegadałaby z nią resztę przyjęcia, ale obie miały też inne zobowiązania, więc z żalem musiały się rozstać. Nie była pewna, czy dziś jeszcze dane jej będzie porozmawiać z Persephone, ale jeśli nie, zawsze mogła odwiedzić Charnwood w najbliższych dniach lub zaprosić siostrę do Ambleside.
Po rozmowie z siostrą spacerowała korytarzami, mijając damy i lordów w maskach i strojnych kostiumach, aż trafiła w okolice mniejszej sali balowej. Jej męża tam nie było, najwyraźniej nadal spędzał czas wśród mężczyzn, zapewne wykorzystując to wydarzenie by nadrobić swoje sprawy z innymi lordami. Cressie jednak nie interesowały męskie sprawy, dlatego nie garnęła się do tego, by szukać małżonka w palarni lub innych tego typu miejscach.
Przybliżyła się do jednego z otwartych okien, by zaczerpnąć świeżego powietrza, bo w ciasno zasznurowanym pod suknią gorsecie, podkreślającym jej wąską talię, zaczynało jej się robić nieco duszno. Napływające od okna powietrze lekko poruszało połami materiału sukni, a także peleryny, do której jej służka pracowicie poprzyczepiała niebieskie piórka mające udawać skrzydła memortka.
Przez okna mogła dostrzec ogrody i przemykające wśród żywopłotów sylwetki. I Cressie zastanawiała się, czy się tam nie udać, ale bez towarzystwa wyjście na mróz nie wydawało się szczególnie atrakcyjne, choć bardzo przyjemnie było patrzeć na spokojne ogrody wolne od burzy i anomalii. Ten widok napełnił jej serduszko spokojem, lecz zanim podjęła jakąś decyzję usłyszała obok siebie znajomy głos, ten sam, który wcześniej, w sali balowej, odgadnął motyw jej stroju.
Choć i jego twarz ukryta była maską, Cressida rozpoznawała ten głos, wiedziała, że to Alphard we własnej osobie. I jej piegowata buzia rozpromieniła się pod maską, choć mężczyzna mógł widzieć tylko dolną część twarzy, bo policzki i nosek były zakryte, a szczeliny na oczy pozwalały dostrzec też zielone tęczówki dziewczątka. Widoczne były także jej ciemnorude włosy, najbardziej charakterystyczna cecha.
- Co mnie zdradziło, drogi kuzynie? – zapytała cichutko, choć podejrzewała, że były to właśnie włosy wyróżniające ją z tłumu ciemno- i jasnowłosych dam. No i jej przebranie również mogło wydawać się sugestywne dla tej jednej ze stosunkowo nielicznych osób wiedzących o jej odmienności. Lady Nott wykazała się niezwykle trafną intuicją, wybierając dla niej właśnie motyw związany z ptakiem. – Tak się cieszę, mogąc cię spotkać. Już wcześniej, gdy odzywałeś się w sali balowej, tak myślałam że to brzmi jak twój głos... i nie pomyliłam się – dodała. Naprawdę cieszyła się z tego spotkania, bo mimo różnicy wieku zawsze bardzo lubiła Alpharda. Ich rodzinna więź przetrwała nawet jej ślub z Fawleyem i była mu wdzięczna za to, że jej nie skreślił i nie zerwał kontaktu, nie odwrócił się od niej. – I twoja obecność jest dla mnie miła, nie byłam pewna, czy się pojawisz i czy dane będzie nam porozmawiać. – Alphard, podobnie jak i ona, nie wydawał się entuzjastą bycia w centrum życia towarzyskiego i uwagi. Ale on z pewnością był dużo bardziej świadomy swoich obowiązków i godnie wypełniał powinność wobec Blacków. – Jak na razie dobrze, dziękuję. Zdążyłam już kilka razy zatańczyć z Williamem i porozmawiać z Persephone, a teraz pozostaje mi czekać na dalsze plany lady Nott. – Była ciekawa, co jeszcze gospodyni miała w zanadrzu, a na pewno coś miała. Zanim to miało nastąpić zgodnie ze swoim zwyczajem przemykała gdzieś na obrzeżach i unikała centrum wydarzeń i zainteresowania. – Muszę przyznać, że bardzo dobrze radziłeś sobie z rozpoznawaniem przebrań – pochwaliła go, pamiętając że rozpoznał nie tylko ją, a zabierał głos dość często.
Po zabawie w odgadywanie strojów i po kilku przetańczonych tańcach William sam zachęcił Cressidę, by wykorzystała czas na sabacie do własnych celów towarzyskich i spędziła go z innymi damami, a także spróbowała odszukać w tłumie członków rodziny. W minionych miesiącach, kiedy przez anomalie była uziemiona w dworku i rzadko wychodziła spędzali we dwoje bardzo dużo czasu, więc dziś nie musieli być razem od początku do końca sabatu, choć w sali balowej tańczyła tylko z nim jak przystało na dobrą żonę. Williamowi zależało jednak na tym, żeby Cressida się ośmielała, otwierała na ludzi i pielęgnowała znajomości na salonach. Zwłaszcza w obecnych czasach. Oboje, nawet nieobeznana w polityce Cressida, mieli świadomość tego, jak ważna jest ich obecność na sabacie po stosunkowo niedawnym nawróceniu Fawleyów. Musieli pokazać że utożsamiają się ze szlacheckimi wartościami i pamiętają o tradycjach przodków, a jedną z tradycji były sabaty. I w przeciwieństwie do nieśmiałej, zahukanej Cressie, William zresztą czuł się tu jak ryba w wodzie.
Oboje przebrali się zgodnie z wytycznymi lady Nott, Cressida pomalowała dla nich maski, i pojawili się w murach Hampton Court, by wypełnić powinność wobec rodu i pokazać się w towarzystwie jako małżeństwo, które dało podstawę do sojuszu dwóch rodów, Fawleyów i Flintów. Po zabawie w sali balowej i rozstaniu z mężem Cressie najpierw spotkała się ze starszą siostrą. Przyjemnie było z nią rozmawiać i młódka najchętniej przegadałaby z nią resztę przyjęcia, ale obie miały też inne zobowiązania, więc z żalem musiały się rozstać. Nie była pewna, czy dziś jeszcze dane jej będzie porozmawiać z Persephone, ale jeśli nie, zawsze mogła odwiedzić Charnwood w najbliższych dniach lub zaprosić siostrę do Ambleside.
Po rozmowie z siostrą spacerowała korytarzami, mijając damy i lordów w maskach i strojnych kostiumach, aż trafiła w okolice mniejszej sali balowej. Jej męża tam nie było, najwyraźniej nadal spędzał czas wśród mężczyzn, zapewne wykorzystując to wydarzenie by nadrobić swoje sprawy z innymi lordami. Cressie jednak nie interesowały męskie sprawy, dlatego nie garnęła się do tego, by szukać małżonka w palarni lub innych tego typu miejscach.
Przybliżyła się do jednego z otwartych okien, by zaczerpnąć świeżego powietrza, bo w ciasno zasznurowanym pod suknią gorsecie, podkreślającym jej wąską talię, zaczynało jej się robić nieco duszno. Napływające od okna powietrze lekko poruszało połami materiału sukni, a także peleryny, do której jej służka pracowicie poprzyczepiała niebieskie piórka mające udawać skrzydła memortka.
Przez okna mogła dostrzec ogrody i przemykające wśród żywopłotów sylwetki. I Cressie zastanawiała się, czy się tam nie udać, ale bez towarzystwa wyjście na mróz nie wydawało się szczególnie atrakcyjne, choć bardzo przyjemnie było patrzeć na spokojne ogrody wolne od burzy i anomalii. Ten widok napełnił jej serduszko spokojem, lecz zanim podjęła jakąś decyzję usłyszała obok siebie znajomy głos, ten sam, który wcześniej, w sali balowej, odgadnął motyw jej stroju.
Choć i jego twarz ukryta była maską, Cressida rozpoznawała ten głos, wiedziała, że to Alphard we własnej osobie. I jej piegowata buzia rozpromieniła się pod maską, choć mężczyzna mógł widzieć tylko dolną część twarzy, bo policzki i nosek były zakryte, a szczeliny na oczy pozwalały dostrzec też zielone tęczówki dziewczątka. Widoczne były także jej ciemnorude włosy, najbardziej charakterystyczna cecha.
- Co mnie zdradziło, drogi kuzynie? – zapytała cichutko, choć podejrzewała, że były to właśnie włosy wyróżniające ją z tłumu ciemno- i jasnowłosych dam. No i jej przebranie również mogło wydawać się sugestywne dla tej jednej ze stosunkowo nielicznych osób wiedzących o jej odmienności. Lady Nott wykazała się niezwykle trafną intuicją, wybierając dla niej właśnie motyw związany z ptakiem. – Tak się cieszę, mogąc cię spotkać. Już wcześniej, gdy odzywałeś się w sali balowej, tak myślałam że to brzmi jak twój głos... i nie pomyliłam się – dodała. Naprawdę cieszyła się z tego spotkania, bo mimo różnicy wieku zawsze bardzo lubiła Alpharda. Ich rodzinna więź przetrwała nawet jej ślub z Fawleyem i była mu wdzięczna za to, że jej nie skreślił i nie zerwał kontaktu, nie odwrócił się od niej. – I twoja obecność jest dla mnie miła, nie byłam pewna, czy się pojawisz i czy dane będzie nam porozmawiać. – Alphard, podobnie jak i ona, nie wydawał się entuzjastą bycia w centrum życia towarzyskiego i uwagi. Ale on z pewnością był dużo bardziej świadomy swoich obowiązków i godnie wypełniał powinność wobec Blacków. – Jak na razie dobrze, dziękuję. Zdążyłam już kilka razy zatańczyć z Williamem i porozmawiać z Persephone, a teraz pozostaje mi czekać na dalsze plany lady Nott. – Była ciekawa, co jeszcze gospodyni miała w zanadrzu, a na pewno coś miała. Zanim to miało nastąpić zgodnie ze swoim zwyczajem przemykała gdzieś na obrzeżach i unikała centrum wydarzeń i zainteresowania. – Muszę przyznać, że bardzo dobrze radziłeś sobie z rozpoznawaniem przebrań – pochwaliła go, pamiętając że rozpoznał nie tylko ją, a zabierał głos dość często.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Szybko skupił jej uwagę na sobie, kiedy już razem przystanęli przy oknie, odrobinę z boku od muzyki, gwaru rozmów, tańczących ludzi. Mogli nacieszyć się przypływem świeżego powietrza, ale również nieco mroźnego. Chciał wierzyć, że jego kuzynka nie zmarznie zbyt szybko i dzielnie zniesie z nim kilka chwil świadomego narażania się na chłód. Potrzebował nieco otrzeźwić umysł, raz na jakiś czas szukając ucieczki od ferii barw i zapachów. Od dzieciństwa uczony był tego jak odnaleźć się w towarzystwie, jednak niekoniecznie był z natury człowiekiem towarzyskim. Cenił sobie obecność innych ludzi w swoim życiu, ale przebywanie w tłumie było jednak bardziej wymagające niż lekka pogawędka z jedną lub kilkoma przyjacielskimi duszami. Na całe szczęście udało mu się wcześniej pomówić z bratem, teraz z kolei miał szansę pomówić z Cressidą. Choć maska zakrywała jej twarz w znaczącym stopniu, to i tak zdołał dostrzec ten uśmiech wyginający jej usta. Na jego własnych gościł zresztą podobny – może mniej urokliwy, bo nie był młodą lady, ale niewątpliwie równie serdeczny. Jawnie okazywał swą przyjaźń, nie potrafił inaczej. I nie było to już zdrożne, od kiedy Fawleyowie powrócili w swej rodowej polityce do rozsądnych poglądów, okazując wsparcie konserwatywnym rodom, co przyniosło również poprawę wzajemnych stosunków.
– Postura – odpowiedział jej krótko, czym jego wypowiedź zyskała na zagadkowości. Uznał, że mało dyplomatycznie byłoby powiedzieć, że to włosy zadecydowały o tym, iż zdołał rozpoznać ją spośród tak wielu dam z łatwością. Jej tożsamość podpowiedział mu również wzrost, więc wcale nie uciekał się do kłamstwa. – I sam strój, bo naprawdę nie wiem, która dama mogłaby się w nim tak dobrze prezentować jak ty – mówił jak najbardziej szczerze. Niezwykle pasował do niej dobrany przez lady Nott motyw. Suknia z niebieskimi piórami podkreśliła smukłość ciała, która łatwo przyszło mu porównać do uroku niewielkiego ptaszka. Wiedza o niezwykłym darze lady Fawley sprawiła, że to ją właśnie odnalazł w tym konkretnym stroju. – Cieszę się, że i ty mnie rozpoznałaś.
To chyba nie było aż tak trudne, skoro sam dawał do tego sposobność, kiedy często zabierał głos podczas zabawy w kalambury. Zaangażowanie się w tę drobną rozrywkę okazało się dobrym pomysłem, bo pozwoliło mu przeżyć kilka długich chwil w dobrym humorze. Odgadywanie cudzych przebrań zajęło go na tyle, aby nie zadręczał się zbyt wieloma myślami przez nużącą go bezczynność. Bawił się dobrze, dlatego tym bardzie uradowało go wieść, że i kuzynka potrafiła odnaleźć dla siebie zajęcia. Miała okazję spotkać się z rodziną, w tym i z siostrą. Być może i jemu uda się zamienić kilka zdań z Persefoną, choć nie zdołał jeszcze jej wypatrzyć.
Nigdy nie pałał wielką miłością do sabatów, jednak tym razem wszystko wydawało się bardziej znośne i z jakąś ekscytacją oczekiwał przyszłych zdarzeń. Przede wszystkim zależało mu na rozmowie z pewną damą, choć nie potrafił się otwarcie do tego przyznać. W tej chwili wyjątkowo nie sunął swym ciemnym spojrzeniem gdzieś dalej, zatrzymując się na dłużej przy kuzynce. Ona również pozostawała ciekawa tego, co wydarzy się podczas tego przyjęcia. Na czerwcowym sabacie nie zagościł, tak jak i na zeszłorocznym. Wymówił się zawodowymi obowiązkami, lecz wszyscy wiedzieli, że to niezbyt wymyślne kłamstwo na usprawiedliwienie nieobecności.
– Dziękuję. Zdecydowałem się dziś po prostu dobrze bawić, a niektóre przebrania szybko przyciągały mój wzrok – przyznał się nad wyraz swobodnie do rozrywkowego nastroju, wcale nie wstydząc błędów przeszłości, kiedy to wolał w miarę możliwości unikać sabatów. Jednak teraz pozostawał bardziej świadomym dziedzicem wielowiekowej tradycji Blacków, budziły się w nim też coraz większe aspiracje. Musiał tego wieczoru zjawić się w Hampton Court.
Przez chwilę żałował tego, że nie mógł swobodnie zaprosić jej do tańca. Mimo wszystko wcale nie było dobrze widziane to, aby zamężne szlachcianki tańczyły z innymi mężczyznami, nawet kuzynami. Z drugiej strony to nie była wielka strata, bo nie były wybitnym tancerzem, po prostu wystarczająco przyzwoitym, aby utrzymywać nienagannie ramę.
– Wierzę, że chociaż kilku trosk udało ci się wyzbyć w ostatnich dniach – zaczął spokojnie, dalej brzmiąc ciepło i łagodnie. – Również przepełnia mnie ulga na myśl, że nie trzeba już lękać się korzystania z magii. Jak widzisz, wszystko zmierza ku dobremu – szczerze wierzył w wypowiedziane przez siebie słowa. Skoro już na sabacie wznoszono toasty za Lorda Voldemorta, był to znak, że coraz więcej osób uznawało słuszność ich sprawy oraz pokładało nadzieję w realizację idei czystości krwi. – Jak się czują twoje pociechy? Dopisuje im zdrowie?
– Postura – odpowiedział jej krótko, czym jego wypowiedź zyskała na zagadkowości. Uznał, że mało dyplomatycznie byłoby powiedzieć, że to włosy zadecydowały o tym, iż zdołał rozpoznać ją spośród tak wielu dam z łatwością. Jej tożsamość podpowiedział mu również wzrost, więc wcale nie uciekał się do kłamstwa. – I sam strój, bo naprawdę nie wiem, która dama mogłaby się w nim tak dobrze prezentować jak ty – mówił jak najbardziej szczerze. Niezwykle pasował do niej dobrany przez lady Nott motyw. Suknia z niebieskimi piórami podkreśliła smukłość ciała, która łatwo przyszło mu porównać do uroku niewielkiego ptaszka. Wiedza o niezwykłym darze lady Fawley sprawiła, że to ją właśnie odnalazł w tym konkretnym stroju. – Cieszę się, że i ty mnie rozpoznałaś.
To chyba nie było aż tak trudne, skoro sam dawał do tego sposobność, kiedy często zabierał głos podczas zabawy w kalambury. Zaangażowanie się w tę drobną rozrywkę okazało się dobrym pomysłem, bo pozwoliło mu przeżyć kilka długich chwil w dobrym humorze. Odgadywanie cudzych przebrań zajęło go na tyle, aby nie zadręczał się zbyt wieloma myślami przez nużącą go bezczynność. Bawił się dobrze, dlatego tym bardzie uradowało go wieść, że i kuzynka potrafiła odnaleźć dla siebie zajęcia. Miała okazję spotkać się z rodziną, w tym i z siostrą. Być może i jemu uda się zamienić kilka zdań z Persefoną, choć nie zdołał jeszcze jej wypatrzyć.
Nigdy nie pałał wielką miłością do sabatów, jednak tym razem wszystko wydawało się bardziej znośne i z jakąś ekscytacją oczekiwał przyszłych zdarzeń. Przede wszystkim zależało mu na rozmowie z pewną damą, choć nie potrafił się otwarcie do tego przyznać. W tej chwili wyjątkowo nie sunął swym ciemnym spojrzeniem gdzieś dalej, zatrzymując się na dłużej przy kuzynce. Ona również pozostawała ciekawa tego, co wydarzy się podczas tego przyjęcia. Na czerwcowym sabacie nie zagościł, tak jak i na zeszłorocznym. Wymówił się zawodowymi obowiązkami, lecz wszyscy wiedzieli, że to niezbyt wymyślne kłamstwo na usprawiedliwienie nieobecności.
– Dziękuję. Zdecydowałem się dziś po prostu dobrze bawić, a niektóre przebrania szybko przyciągały mój wzrok – przyznał się nad wyraz swobodnie do rozrywkowego nastroju, wcale nie wstydząc błędów przeszłości, kiedy to wolał w miarę możliwości unikać sabatów. Jednak teraz pozostawał bardziej świadomym dziedzicem wielowiekowej tradycji Blacków, budziły się w nim też coraz większe aspiracje. Musiał tego wieczoru zjawić się w Hampton Court.
Przez chwilę żałował tego, że nie mógł swobodnie zaprosić jej do tańca. Mimo wszystko wcale nie było dobrze widziane to, aby zamężne szlachcianki tańczyły z innymi mężczyznami, nawet kuzynami. Z drugiej strony to nie była wielka strata, bo nie były wybitnym tancerzem, po prostu wystarczająco przyzwoitym, aby utrzymywać nienagannie ramę.
– Wierzę, że chociaż kilku trosk udało ci się wyzbyć w ostatnich dniach – zaczął spokojnie, dalej brzmiąc ciepło i łagodnie. – Również przepełnia mnie ulga na myśl, że nie trzeba już lękać się korzystania z magii. Jak widzisz, wszystko zmierza ku dobremu – szczerze wierzył w wypowiedziane przez siebie słowa. Skoro już na sabacie wznoszono toasty za Lorda Voldemorta, był to znak, że coraz więcej osób uznawało słuszność ich sprawy oraz pokładało nadzieję w realizację idei czystości krwi. – Jak się czują twoje pociechy? Dopisuje im zdrowie?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dziewczątko naprawdę cieszyło się z napotkania Alpharda. Choć już wcześniej w sali balowej mogła przysiąc, że słyszała jego głos, nie była pewna czy uda im się spotkać i porozmawiać choć przez chwilę. Mógł mieć inne, ważniejsze zobowiązania, a jednak odnalazł w tłumie właśnie ją. Swoją kuzynkę, byłą lady Flint, która jednak nadal miała w sobie bardzo wiele z otrzymanego wychowania i jak na Flinta przystało nie brylowała w towarzystwie, a trzymała się na uboczu. Może Alphard również miał w sobie coś z rodziny swej matki? Skryci i wycofani Flintowie nie czuli się na sabatach jak ryby w wodzie ani nie byli mistrzami salonowych intryg, choć nawet jej ojciec mimo pochłonięcia sprawami rodu zdawał sobie sprawę, że na wydarzeniu takim jak dzisiejsze wypada być. Cressie co prawda jeszcze rodziców pod ich przebraniami nie wypatrzyła, ale była pewna, że gdzieś tu byli, zapewne przebywając wśród czarodziejów bliskich sobie wiekiem.
Pojawiała się jednak tam, gdzie wypadało, bo taki był obowiązek wobec rodu – najpierw panieńskiego, później męża. Po ślubie towarzyszyła małżonkowi w sabatach i innych towarzyskich okazjach, choć akurat tamten feralny odbywający się równy rok temu ominęła z powodu ciążowych dolegliwości, które szczęśliwie zatrzymały ją w dworku i nie pozwoliły stać się świadkiem masakry, której ofiarą padło kilku nestorów, w tym jej wuj, Iceni Albus Flint, nestor rodziny z której się wywodziła.
Niezmiernie cieszyło ją to, że ród jej męża nawrócił się na dobrą drogę, i że umożliwiło to poprawę stosunków z rodem Black, dzięki czemu kuzyn nie musiał już wstydzić się spotkań z nią, i mogli rozmawiać ze sobą bez kombinowania, jak tu się po kryjomu spotkać. Mogła dostrzec, że i on się uśmiechał. Przy nim nie czuła się tak onieśmielona jak przy większości mężczyzn, był jej rodziną, kimś kogo zawsze lubiła i ceniła ich wzajemną relację.
Skinęła głową, choć podejrzewała, że Alphard nie chciał zawstydzać jej przyznaniem wprost, że rozpoznał ją po charakterystycznym kolorze włosów.
- Dziękuję, że mój strój przypadł ci do gustu – podziękowała za komplement. – Byłam zachwycona motywem, który wybrała dla mnie lady Nott. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie dotarły do niej pogłoski o mojej... odmienności. – Choć sama zawsze ceniła swój dar, jej ojciec nie zapatrywał się na niego z entuzjazmem, uważając że zdolność rozumienia ptasiej mowy uczyniła ją zbyt miękką i nadwrażliwą nawet jak na kobietę. Mimowolnie zaczęła więc myśleć o sobie jako o odmieńcu, dziwadle, i nie afiszowała się z tym co potrafiła. Nie lubiła przyciągać uwagi. – Ale może to tylko zbieg okoliczności, że uznała małego, niebieskiego ptaszka za dobry wybór dla damy, której obecny ród ma niebieskie barwy.
Zapatrzyła się na moment w okno, przez które wciąż napływało zimne powietrze, więc otuliła się lekko peleryną.
- Odzywałeś się na tyle często, że nie było to trudne – rzekła, a na jej ustach znów pojawił się uśmiech. – Ja nie miałam takiej odwagi i śmiałości, by odzywać się publicznie. Bałam się, że popełnię błąd i narażę się na śmieszność – wyznała cichutko. Jako osóbka niepewna siebie przejmowała się tym, co myśleli o niej inni, choć dziś prawie nikt nie wiedział, że za przebraniem memortka kryła się właśnie ona. Chyba że także rozpoznawali ją po włosach i drobnej posturze. Wśród gości naprawdę nie widziała zbyt wielu rudych głów, właściwie to prawie żadnej.
Ale najważniejsze że udało jej się spotkać siostrę, a także Alpharda. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze brata, rodziców i Hortense.
- Persephone wygląda dziś naprawdę olśniewająco. Na pewno nie narzeka na brak zainteresowania kawalerów pragnących z nią tańczyć – powiedziała, chwaląc strój siostry. – Czy i ty przybyłeś z rodziną? Czy Lupus i Walburga również są wśród gości? – spytała, chociaż z rodzeństwem Alpharda nigdy nie żyła tak dobrze jak z nim, jego starsza siostra nie należała do najbardziej przyjaznych osób. Z czwórki Blacków to z Alphardem dogadywała się zdecydowanie najlepiej i właściwie tylko z nim podtrzymywała kontakt po poślubieniu Williama Fawleya. – Czarodzieje wykazali się niezwykłą fantazją w tworzeniu strojów, ale często tak trudno domyślić się, kto też może kryć się za maską.
To sprawiało, że w kontaktach była jeszcze bardziej nieśmiała i ostrożna, bo skąd mogła wiedzieć, czy za jakąś maską nie kryła się osoba, która nie darzyła jej sympatią i czyhała na okazję do tego, by szydzić z jej zahukania?
- Koniec anomalii rzeczywiście przyniósł mi ulgę, drogi Alphardzie. Wraz z mężem poważnie rozważaliśmy już wyjazd z dziećmi do Francji, by chronić je od tego koszmaru – przyznała, wciąż mówiąc cichutko, by słyszał ją tylko Black. W pomieszczeniu nadal jednak grała muzyka, a inne pary wydawały się bardzo zajęte sobą. – Bałam się już, że to się nigdy nie skończy. Mam nadzieję, że odtąd będzie lepiej – dodała, choć nie była pewna, czy koniec anomalii oznaczał koniec problemów. I do niej docierały pogłoski o nieszczęśliwych wydarzeniach, choć starała się żyć w swoim własnym świecie i nie interesować się zbyt mocno rzeczami, które mogły zburzyć jej kruchy spokój i naruszyć integralność kryształowego klosza, w którym kryła się przed złem świata. Wolała pozostawać nieświadomą, żyć we własnym świecie i nie myśleć o rzeczach złych i smutnych. Mąż też dbał o to, by podtrzymywać nad nią klosz i zwykle nie mówił jej o rzeczach, które mogły ją zmartwić. Wiedział, jak bardzo była wrażliwa. – Julius i Portia też czują się lepiej, wreszcie śpią bez koszmarów. Mają już dziesięć miesięcy, według opiekunki niedługo zaczną chodzić i mówić. Już mają za sobą pierwsze, pojedyncze słowa – opowiedziała. Samym początkiem marca jej pociechy miały skończyć rok.
Pojawiała się jednak tam, gdzie wypadało, bo taki był obowiązek wobec rodu – najpierw panieńskiego, później męża. Po ślubie towarzyszyła małżonkowi w sabatach i innych towarzyskich okazjach, choć akurat tamten feralny odbywający się równy rok temu ominęła z powodu ciążowych dolegliwości, które szczęśliwie zatrzymały ją w dworku i nie pozwoliły stać się świadkiem masakry, której ofiarą padło kilku nestorów, w tym jej wuj, Iceni Albus Flint, nestor rodziny z której się wywodziła.
Niezmiernie cieszyło ją to, że ród jej męża nawrócił się na dobrą drogę, i że umożliwiło to poprawę stosunków z rodem Black, dzięki czemu kuzyn nie musiał już wstydzić się spotkań z nią, i mogli rozmawiać ze sobą bez kombinowania, jak tu się po kryjomu spotkać. Mogła dostrzec, że i on się uśmiechał. Przy nim nie czuła się tak onieśmielona jak przy większości mężczyzn, był jej rodziną, kimś kogo zawsze lubiła i ceniła ich wzajemną relację.
Skinęła głową, choć podejrzewała, że Alphard nie chciał zawstydzać jej przyznaniem wprost, że rozpoznał ją po charakterystycznym kolorze włosów.
- Dziękuję, że mój strój przypadł ci do gustu – podziękowała za komplement. – Byłam zachwycona motywem, który wybrała dla mnie lady Nott. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie dotarły do niej pogłoski o mojej... odmienności. – Choć sama zawsze ceniła swój dar, jej ojciec nie zapatrywał się na niego z entuzjazmem, uważając że zdolność rozumienia ptasiej mowy uczyniła ją zbyt miękką i nadwrażliwą nawet jak na kobietę. Mimowolnie zaczęła więc myśleć o sobie jako o odmieńcu, dziwadle, i nie afiszowała się z tym co potrafiła. Nie lubiła przyciągać uwagi. – Ale może to tylko zbieg okoliczności, że uznała małego, niebieskiego ptaszka za dobry wybór dla damy, której obecny ród ma niebieskie barwy.
Zapatrzyła się na moment w okno, przez które wciąż napływało zimne powietrze, więc otuliła się lekko peleryną.
- Odzywałeś się na tyle często, że nie było to trudne – rzekła, a na jej ustach znów pojawił się uśmiech. – Ja nie miałam takiej odwagi i śmiałości, by odzywać się publicznie. Bałam się, że popełnię błąd i narażę się na śmieszność – wyznała cichutko. Jako osóbka niepewna siebie przejmowała się tym, co myśleli o niej inni, choć dziś prawie nikt nie wiedział, że za przebraniem memortka kryła się właśnie ona. Chyba że także rozpoznawali ją po włosach i drobnej posturze. Wśród gości naprawdę nie widziała zbyt wielu rudych głów, właściwie to prawie żadnej.
Ale najważniejsze że udało jej się spotkać siostrę, a także Alpharda. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze brata, rodziców i Hortense.
- Persephone wygląda dziś naprawdę olśniewająco. Na pewno nie narzeka na brak zainteresowania kawalerów pragnących z nią tańczyć – powiedziała, chwaląc strój siostry. – Czy i ty przybyłeś z rodziną? Czy Lupus i Walburga również są wśród gości? – spytała, chociaż z rodzeństwem Alpharda nigdy nie żyła tak dobrze jak z nim, jego starsza siostra nie należała do najbardziej przyjaznych osób. Z czwórki Blacków to z Alphardem dogadywała się zdecydowanie najlepiej i właściwie tylko z nim podtrzymywała kontakt po poślubieniu Williama Fawleya. – Czarodzieje wykazali się niezwykłą fantazją w tworzeniu strojów, ale często tak trudno domyślić się, kto też może kryć się za maską.
To sprawiało, że w kontaktach była jeszcze bardziej nieśmiała i ostrożna, bo skąd mogła wiedzieć, czy za jakąś maską nie kryła się osoba, która nie darzyła jej sympatią i czyhała na okazję do tego, by szydzić z jej zahukania?
- Koniec anomalii rzeczywiście przyniósł mi ulgę, drogi Alphardzie. Wraz z mężem poważnie rozważaliśmy już wyjazd z dziećmi do Francji, by chronić je od tego koszmaru – przyznała, wciąż mówiąc cichutko, by słyszał ją tylko Black. W pomieszczeniu nadal jednak grała muzyka, a inne pary wydawały się bardzo zajęte sobą. – Bałam się już, że to się nigdy nie skończy. Mam nadzieję, że odtąd będzie lepiej – dodała, choć nie była pewna, czy koniec anomalii oznaczał koniec problemów. I do niej docierały pogłoski o nieszczęśliwych wydarzeniach, choć starała się żyć w swoim własnym świecie i nie interesować się zbyt mocno rzeczami, które mogły zburzyć jej kruchy spokój i naruszyć integralność kryształowego klosza, w którym kryła się przed złem świata. Wolała pozostawać nieświadomą, żyć we własnym świecie i nie myśleć o rzeczach złych i smutnych. Mąż też dbał o to, by podtrzymywać nad nią klosz i zwykle nie mówił jej o rzeczach, które mogły ją zmartwić. Wiedział, jak bardzo była wrażliwa. – Julius i Portia też czują się lepiej, wreszcie śpią bez koszmarów. Mają już dziesięć miesięcy, według opiekunki niedługo zaczną chodzić i mówić. Już mają za sobą pierwsze, pojedyncze słowa – opowiedziała. Samym początkiem marca jej pociechy miały skończyć rok.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
– Również pomyślałem, że to właśnie kolor memortka zadecydował o dobrze motywu stroju dla ciebie – spróbował ją uspokoić, nie chcąc mówić wprost, że sam nigdy nikomu o jej odmienności, jak to sama określiła, nie wspomniał. Nawet przed własnym rodzeństwem milczał na ten temat; zwłaszcza przed Walburgą zachowywał wszelką dyskrecję, zbyt dobrze znając naturę swojej siostry. Podobne szczegóły w jej rękach mogły stać się ostrym narzędziem, bronią do wykorzystania w przyszłości. Tak jak siostra uznawał wyższość wiedzy nad brutalną siłą, ponieważ ważna informacja dostarczona w odpowiednim czasie mogła stanowić klucz do sukcesu. Dla niego przeglądanie ksiąg ze zbiorów rodowej biblioteki było wielką pasją, dla niej zaś stało się najprawdziwszą obsesją. Uwielbiała odkrywać kompromitujące fakty o różnych personach z kart historii, choć nie mniejszą przyjemność sprawiało jej dociekanie o wadach jeszcze żyjących.
Zawsze wydawało mu się, że wyjątkowy dar kuzynki jest poufną informacją. Cressida nie chwaliła się powszechnie swoją umiejętnością rozumienia mowy ptaków. I nie było to też tematem plotek, jakie były podtrzymywane przez lata, ale zawsze bardziej ciekawiły go wieści wymieniane pomiędzy lordami, które dotyczyły polityki, więc nie wsłuchiwał się aż tak często w pogaduszki szlachetnych dam. Ale już tego wieczoru zdążył usłyszeć jak dwie lady rozmawiały z zadowoleniem o dwóch pociechach, parze słodkich bliźniąt, które pewnie słodko spały w spokojnych już całkowicie od kaprysów magii murach Ambleside.
– Wydaje mi się, że w tej zabawie nie było śmiesznych odpowiedzi – zdecydował się rzec w ramach podniesienia na duchu nieśmiałej kuzynki. Sądził, że rywalizowanie z nią przy okazji kalamburów byłoby kolejnym powodem, dla którego zabawa przyniosłaby mu jeszcze więcej rozrywki. Cicha natura Flintów wyniesiona z domu nie pozwalała jej jednak otworzyć się zbytnio podczas takich tłumnych przyjęć, kiedy wszyscy zgromadzeni muszą zważać na każdy swój gest i słowo. – Ja bym się nie śmiał, zwłaszcza, że sam podzieliłem się kilkoma absurdalnymi pomysłami – jedna z dam, która była Wiosną, uznał za tojad z powodu fioletowych kwiatów. O większą omyłkę chyba trudno, ale najwidoczniej i Blacka może niekiedy ponieść wyobraźnia. Na całe szczęście nikt mu błędów nie wytknął i nie musieli roztrząsać ich w tej chwili dogłębnie, ponieważ w rozmowie padło imię kolejnej kuzynki Alpharda.
– Przykro mi, że nie mogę potwierdzić twoich słów – zaczął z cieniem żalu, podszytym jednak nutą rozbawienia. – Nie zdążyłem jeszcze odnaleźć Persefony, ale wierzę, że w końcu to się stanie i ujrzę ją w jednej z tak wielu cudownych kreacji – wyraził również życzenie, jak najbardziej szczere, choć nie był pewien, czy uda im się zamienić również kilka zdań, jak czynił to teraz z młodszą z sióstr. Jednak to z Cressidą rozmawiało mu się nieco bardziej swobodnie, jakoś dostrzegając podobieństwa w ich położeniach. Teraz była już lady Fawley, wypełniła obowiązek wobec rodu, a teraz spełniała powinności żony i matki, dając powód do dumy innemu już rodowi, który potrafił docenić artystyczne zacięcie u szlachcianki. Niezależnie od politycznych stosunków między rodami wciąż pozostawali rodziną i to właśnie ona ich łączyła. – Lupusa ostatnio widziałem w palarni, a Walburga z Orionem gdzieś krążą, ale nie wypatrywałem ich zbytnio – zdał raport z działań swojego rodzeństwa i kuzyna, któremu szczerze współczuł, gdyż dla niego sabat rozpoczął się wybuchem małżonki pod dachem domostwa. Poszło o suknię, ale szczegółów całej awantury nie znał i poznać nie chciał. Najważniejsze, że to w niego w żadnym stopniu nie uderzyła ta scysja.
Zaśmiał się dźwięcznie, kiedy swoją kolejną wypowiedzią droga kuzynka podkreśliła naturą balu maskowego. Piękne stroje przyciągały ciekawskie spojrzenia i wcale nie tak łatwo było odgadnąć któż to może skrywać się za maską. Jeśli nie znało się zbyt dobrze osoby, z którą wchodziło się dziś w konwersację, nie można było odgadnąć jej tożsamości po posturze czy też brzmieniu głosów. Ta sztuka udała mu się dziś kilkukrotnie tylko dlatego, że niektórych zdradzali się z czymś charakterystycznym – gromkim śmiechem na przykład lub przybieraną zawsze i wszędzie tą samą postawą.
– To prawda, dlatego dziś trzeba uważać na wszystkich – zażartował swobodnie, w palcach obracając kieliszek szampana. Wierzył, że dziś nie ma między nimi podłych zamachowców. Grindelwald upadł, jego poplecznicy rozpierzchli się na różne strony, dlatego nie wydawali się realnym zagrożeniem. Administracja Malfoya szczuła na nich aurorów, choć działania Bones pod koniec grudnia dowodzą, że ci realizują własne śledztwa. Podobne myśli porzucił jednak bez żalu, chcąc zająć się bardziej przyjemnymi rozważeniami.
– Cieszę się, że nie musisz wyjeżdżać wraz z dziećmi. Gdzie mogą być najbardziej bezpieczne, jeśli nie na swych rodzimych ziemiach? – uśmiechnął się do niej ciepło, w tej samej chwili delikatnie ujmując jej dłoń, chcąc uścisnąć ją krótko. Jego samego kres dany anomaliom nie cieszył tak wielce, lecz obserwując szczęście swojej kuzynki czuł się chociaż odrobinę lepiej. – To takie dziwne słyszeć jak dzieci szybko rosną – w jego pamięci bliźnięta były małymi kruszynami, których bałaby się choćby dotknąć. Teraz miały już dziewięć miesięcy i podejmowały pierwszy próby nauki mowy, gdy wyduszały z siebie pierwsze słowa. Czy starały się przyzwać do siebie własną rodzicielkę, nazywają ją niekształtnie mamą? Jakież to wielkie błogosławieństwo je spotkało, że nie były świadome całego politycznego chaosu i wojennej zawieruchy. – Miło by mi było przekonać się, jak duże ją są te twoje pociechy, ale naprawdę nie wiem kiedy mógłbym złożyć ci wizytę.
Może uda mu się odwiedzić dwór Fawleyów szybciej niż przypuszcza, ale na razie wolał wstrzymać się z podobnymi spotkaniami towarzyskimi. Pewien był, że na początku nowego roku będzie go czekać sporo pracy i to nie tylko tej ministerialnej w biurowym zaciszu. Musiał jeszcze pamiętać o swojej służbie u Czarnego Pana.
Zawsze wydawało mu się, że wyjątkowy dar kuzynki jest poufną informacją. Cressida nie chwaliła się powszechnie swoją umiejętnością rozumienia mowy ptaków. I nie było to też tematem plotek, jakie były podtrzymywane przez lata, ale zawsze bardziej ciekawiły go wieści wymieniane pomiędzy lordami, które dotyczyły polityki, więc nie wsłuchiwał się aż tak często w pogaduszki szlachetnych dam. Ale już tego wieczoru zdążył usłyszeć jak dwie lady rozmawiały z zadowoleniem o dwóch pociechach, parze słodkich bliźniąt, które pewnie słodko spały w spokojnych już całkowicie od kaprysów magii murach Ambleside.
– Wydaje mi się, że w tej zabawie nie było śmiesznych odpowiedzi – zdecydował się rzec w ramach podniesienia na duchu nieśmiałej kuzynki. Sądził, że rywalizowanie z nią przy okazji kalamburów byłoby kolejnym powodem, dla którego zabawa przyniosłaby mu jeszcze więcej rozrywki. Cicha natura Flintów wyniesiona z domu nie pozwalała jej jednak otworzyć się zbytnio podczas takich tłumnych przyjęć, kiedy wszyscy zgromadzeni muszą zważać na każdy swój gest i słowo. – Ja bym się nie śmiał, zwłaszcza, że sam podzieliłem się kilkoma absurdalnymi pomysłami – jedna z dam, która była Wiosną, uznał za tojad z powodu fioletowych kwiatów. O większą omyłkę chyba trudno, ale najwidoczniej i Blacka może niekiedy ponieść wyobraźnia. Na całe szczęście nikt mu błędów nie wytknął i nie musieli roztrząsać ich w tej chwili dogłębnie, ponieważ w rozmowie padło imię kolejnej kuzynki Alpharda.
– Przykro mi, że nie mogę potwierdzić twoich słów – zaczął z cieniem żalu, podszytym jednak nutą rozbawienia. – Nie zdążyłem jeszcze odnaleźć Persefony, ale wierzę, że w końcu to się stanie i ujrzę ją w jednej z tak wielu cudownych kreacji – wyraził również życzenie, jak najbardziej szczere, choć nie był pewien, czy uda im się zamienić również kilka zdań, jak czynił to teraz z młodszą z sióstr. Jednak to z Cressidą rozmawiało mu się nieco bardziej swobodnie, jakoś dostrzegając podobieństwa w ich położeniach. Teraz była już lady Fawley, wypełniła obowiązek wobec rodu, a teraz spełniała powinności żony i matki, dając powód do dumy innemu już rodowi, który potrafił docenić artystyczne zacięcie u szlachcianki. Niezależnie od politycznych stosunków między rodami wciąż pozostawali rodziną i to właśnie ona ich łączyła. – Lupusa ostatnio widziałem w palarni, a Walburga z Orionem gdzieś krążą, ale nie wypatrywałem ich zbytnio – zdał raport z działań swojego rodzeństwa i kuzyna, któremu szczerze współczuł, gdyż dla niego sabat rozpoczął się wybuchem małżonki pod dachem domostwa. Poszło o suknię, ale szczegółów całej awantury nie znał i poznać nie chciał. Najważniejsze, że to w niego w żadnym stopniu nie uderzyła ta scysja.
Zaśmiał się dźwięcznie, kiedy swoją kolejną wypowiedzią droga kuzynka podkreśliła naturą balu maskowego. Piękne stroje przyciągały ciekawskie spojrzenia i wcale nie tak łatwo było odgadnąć któż to może skrywać się za maską. Jeśli nie znało się zbyt dobrze osoby, z którą wchodziło się dziś w konwersację, nie można było odgadnąć jej tożsamości po posturze czy też brzmieniu głosów. Ta sztuka udała mu się dziś kilkukrotnie tylko dlatego, że niektórych zdradzali się z czymś charakterystycznym – gromkim śmiechem na przykład lub przybieraną zawsze i wszędzie tą samą postawą.
– To prawda, dlatego dziś trzeba uważać na wszystkich – zażartował swobodnie, w palcach obracając kieliszek szampana. Wierzył, że dziś nie ma między nimi podłych zamachowców. Grindelwald upadł, jego poplecznicy rozpierzchli się na różne strony, dlatego nie wydawali się realnym zagrożeniem. Administracja Malfoya szczuła na nich aurorów, choć działania Bones pod koniec grudnia dowodzą, że ci realizują własne śledztwa. Podobne myśli porzucił jednak bez żalu, chcąc zająć się bardziej przyjemnymi rozważeniami.
– Cieszę się, że nie musisz wyjeżdżać wraz z dziećmi. Gdzie mogą być najbardziej bezpieczne, jeśli nie na swych rodzimych ziemiach? – uśmiechnął się do niej ciepło, w tej samej chwili delikatnie ujmując jej dłoń, chcąc uścisnąć ją krótko. Jego samego kres dany anomaliom nie cieszył tak wielce, lecz obserwując szczęście swojej kuzynki czuł się chociaż odrobinę lepiej. – To takie dziwne słyszeć jak dzieci szybko rosną – w jego pamięci bliźnięta były małymi kruszynami, których bałaby się choćby dotknąć. Teraz miały już dziewięć miesięcy i podejmowały pierwszy próby nauki mowy, gdy wyduszały z siebie pierwsze słowa. Czy starały się przyzwać do siebie własną rodzicielkę, nazywają ją niekształtnie mamą? Jakież to wielkie błogosławieństwo je spotkało, że nie były świadome całego politycznego chaosu i wojennej zawieruchy. – Miło by mi było przekonać się, jak duże ją są te twoje pociechy, ale naprawdę nie wiem kiedy mógłbym złożyć ci wizytę.
Może uda mu się odwiedzić dwór Fawleyów szybciej niż przypuszcza, ale na razie wolał wstrzymać się z podobnymi spotkaniami towarzyskimi. Pewien był, że na początku nowego roku będzie go czekać sporo pracy i to nie tylko tej ministerialnej w biurowym zaciszu. Musiał jeszcze pamiętać o swojej służbie u Czarnego Pana.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cressie ufała Alphardowi i z pewnością nie posądzała go o rozpowiadanie innym o jej darze. Ale nie był jedynym, który wiedział. W dzieciństwie, zanim zrozumiała że powinna bardziej uważać na to, przy kim go używa, nie kryła się z używaniem go przy rodzeństwie i kuzynostwie. Flintowie i ich krewni bardzo często mogli zobaczyć małą Cressidę z jakimś ptaszkiem siedzącym na ramieniu. Dopiero w szkole pojęła, że musi go ukrywać, by nie być wyśmiewaną i wytykaną palcami, ale i tak niektórzy szkolni znajomi odkryli jej sekret. Kilka dziewcząt znanych jej z Beauxbatons wiedziało o tym, że była inna, bo nie dało się tego zupełnie uniknąć. Bliższym koleżankom przyznała się sama, ufając im na tyle, by o tym powiedzieć, ale dorosłość pokazała, że niestety nie wszystkie przyjaźnie były trwałe.
- Tak, może to kolor i drobność memortka zadecydowały – przytaknęła. – Niektóre stroje były trudne do odgadnięcia. Część wiedziałam, zwłaszcza te związane z magicznymi stworzeniami, ale były takie, co do których w ogóle nie miałam pomysłu. – Magiczne stworzenia były łatwe do odgadnięcia dla młódki, która miała przyzwoitą wiedzę w tym zakresie. Jej mąż za to pewnie łatwo rozpoznawał postacie z różnych sztuk; ona dopiero uczyła się je rozpoznawać, bo przed wyjściem za Fawleya nie miała ze światkiem artystycznym tyle do czynienia co teraz. – Byłeś naprawdę śmiały, skoro nie bałeś się wypowiadać głośno nawet błędnych odpowiedzi – pochwaliła jego śmiałość, której mogła tylko pozazdrościć. – Kreacja Persephone jest cudowna. Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, kim jest, czy wolisz mieć niespodziankę i sam ją znaleźć? – spytała; nie chciała pozbawiać Alpharda możliwości samodzielnego odnalezienia jej siostry, dlatego nie zdradziła od razu, kim była. Nie była też pewna, czy Alphard i Persephone dogadywali się tak dobrze jak ona z Alphardem. Ich połączyło to, że oboje byli nieidealni i czuli, że odstają od swoich rodzeństw, choć oboje starali się sprostać oczekiwaniom rodów. Cressie młodo wyszła za mąż, z lady Flint stając się lady Fawley, choć to Flintów nadal uważała za prawdziwą rodzinę. Po ślubie nikt nie zmodyfikował jej pamięci i nie wymazał dziewiętnastu lat życia ani zawiązanych wcześniej relacji, więc Alphard nadal był dla niej ważny, bo był rodziną. Jej ojciec i jego matka byli rodzeństwem, co sprawiało że ich dzieci zostały zapoznane już wiele lat temu, ale Cressida niezbyt przepadała za Walburgą, która wydawała się bardzo nieprzyjemną i zgorzkniałą osobą, przepełnioną negatywnymi emocjami, Cygnusa znała bardzo słabo, bo był zajęty ważniejszymi sprawami niż mała, ruda kuzynka, a Lupus był bardzo poważny i sztywny. Za to Alphard zawsze był wspaniałym kuzynem, z którym mimo różnicy wieku mogła porozmawiać na różne tematy. Nawet dzisiaj, teraz, podczas sabatu, kiedy za nimi na mniejszej sali balowej tańczyły pary chcące się wyrwać z bardziej zatłoczonej głównej sali, a oni stali w pobliżu okna i rozmawiali.
- Nie chciałam wyjeżdżać, ale gdyby było to konieczne, zrobiłabym to dla ich dobra. – Jej mąż miał we Francji ciotkę, która mieszkała w pięknym dworku kilkadziesiąt kilometrów od Paryża, i to u niej zatrzymywali się gdy odwiedzali sąsiedni kraj. Lubiła tam jeździć i odwiedzać z Williamem eleganckie przybytki sztuki i inne miejsca adekwatne do ich pozycji i pochodzenia. Lecz nie chciałaby musieć tam osiąść na dłużej, daleko od świata który znała i od swojej rodziny, chociaż dla dzieci gotowa byłaby się poświęcić, byle tylko nie musiały dłużej cierpieć od anomalii. Ale te dobiegły końca. – Ten czas szybko mija, najbardziej widać to właśnie po dzieciach. Jeszcze kilka miesięcy temu były niewiele większe od bochenka chleba i tylko leżały, spały lub płakały, teraz potrafią już siadać i uczą się przemieszczać. Niedługo trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy, bo o ile Portia jest bardzo spokojnym dzieckiem, tak Julius zapowiada się na żywe srebro – opowiedziała z uśmiechem. Jej pierworodny zapewne wda się w ojca i kiedyś też będzie swobodnie brylował na salonach, córka za to, według opowieści jej matki, była bardzo podobna do Cressidy z dzieciństwa, nie tylko z wyglądu ale i z zachowania.
- Byłoby mi bardzo miło, gdybyś znów nas odwiedził, ale rozumiem, że masz dużo pracy. Wiedz jednak, że zawsze będziesz przeze mnie mile widziany i gdy tylko znajdziesz wolny dzień, nie wahaj się napisać listu, a wtedy na pewno wybierzemy dobry termin spotkania. Do ich urodzin jeszcze trochę czasu, ale możliwe że zrobimy malutkie przyjęcie dla najbliższej rodziny mojej i Williama. – A Alphard, jako bliski kuzyn, także łapał się pod to pojęcie, choć to będzie jego wola, czy będzie chciał znaleźć się w miejscu, gdzie oprócz Flintów na pewno będzie sporo Fawleyów. Jeśli nie będzie chciał przybyć uszanuje to, ale mógł zawsze ich odwiedzić w inny dzień, w bardziej swobodnej atmosferze. Blackowie i Fawleyowie poprawili swoje relacje, więc mogli spotykać się bez wstydu, było to zresztą ważne dla pokazania, że rodziny zażegnały dawny konflikt i pozostawały w stosunkach może nie przyjaznych, ale poprawnych. Poza tym chciała, by w przyszłości jej dzieci mogły nawiązać relacje z przyszłymi dziećmi Alpharda. – Chciałabym, byś mógł być dla nich wujkiem i pojawiał się w ich życiu.
Nie wiedziała, że Alphard miał jeszcze inne obowiązki niż te wobec rodu i pracy, ale pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.
- Pragnę też pewnego dnia móc usłyszeć o tobie, że szczęśliwie się zaręczyłeś, a następnie ożeniłeś – dodała jeszcze, choć ostrożnie, by Black nie pomyślał, że wypominała mu późny wiek i utrzymujący się brak narzeczonej. Żałowała że z Aurelią nie wyszło, ale zdawała sobie sprawę, że jako mężczyzna mógł zwlekać dłużej i nie zostanie przez towarzystwo napiętnowany jako stary kawaler tak szybko, jak stałoby się to z kobietą. Miał też zapewne większą dowolność, bo jako mężczyzna mógł wybrać narzeczoną. Ona nie miała takiego przywileju, postawiono ją przed faktem dokonanym. William wybrał sobie ją, a jej ojciec zgodził się oddać mu ją na żonę, więc doszło do zaręczyn, a potem do ślubu.
- Tak, może to kolor i drobność memortka zadecydowały – przytaknęła. – Niektóre stroje były trudne do odgadnięcia. Część wiedziałam, zwłaszcza te związane z magicznymi stworzeniami, ale były takie, co do których w ogóle nie miałam pomysłu. – Magiczne stworzenia były łatwe do odgadnięcia dla młódki, która miała przyzwoitą wiedzę w tym zakresie. Jej mąż za to pewnie łatwo rozpoznawał postacie z różnych sztuk; ona dopiero uczyła się je rozpoznawać, bo przed wyjściem za Fawleya nie miała ze światkiem artystycznym tyle do czynienia co teraz. – Byłeś naprawdę śmiały, skoro nie bałeś się wypowiadać głośno nawet błędnych odpowiedzi – pochwaliła jego śmiałość, której mogła tylko pozazdrościć. – Kreacja Persephone jest cudowna. Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, kim jest, czy wolisz mieć niespodziankę i sam ją znaleźć? – spytała; nie chciała pozbawiać Alpharda możliwości samodzielnego odnalezienia jej siostry, dlatego nie zdradziła od razu, kim była. Nie była też pewna, czy Alphard i Persephone dogadywali się tak dobrze jak ona z Alphardem. Ich połączyło to, że oboje byli nieidealni i czuli, że odstają od swoich rodzeństw, choć oboje starali się sprostać oczekiwaniom rodów. Cressie młodo wyszła za mąż, z lady Flint stając się lady Fawley, choć to Flintów nadal uważała za prawdziwą rodzinę. Po ślubie nikt nie zmodyfikował jej pamięci i nie wymazał dziewiętnastu lat życia ani zawiązanych wcześniej relacji, więc Alphard nadal był dla niej ważny, bo był rodziną. Jej ojciec i jego matka byli rodzeństwem, co sprawiało że ich dzieci zostały zapoznane już wiele lat temu, ale Cressida niezbyt przepadała za Walburgą, która wydawała się bardzo nieprzyjemną i zgorzkniałą osobą, przepełnioną negatywnymi emocjami, Cygnusa znała bardzo słabo, bo był zajęty ważniejszymi sprawami niż mała, ruda kuzynka, a Lupus był bardzo poważny i sztywny. Za to Alphard zawsze był wspaniałym kuzynem, z którym mimo różnicy wieku mogła porozmawiać na różne tematy. Nawet dzisiaj, teraz, podczas sabatu, kiedy za nimi na mniejszej sali balowej tańczyły pary chcące się wyrwać z bardziej zatłoczonej głównej sali, a oni stali w pobliżu okna i rozmawiali.
- Nie chciałam wyjeżdżać, ale gdyby było to konieczne, zrobiłabym to dla ich dobra. – Jej mąż miał we Francji ciotkę, która mieszkała w pięknym dworku kilkadziesiąt kilometrów od Paryża, i to u niej zatrzymywali się gdy odwiedzali sąsiedni kraj. Lubiła tam jeździć i odwiedzać z Williamem eleganckie przybytki sztuki i inne miejsca adekwatne do ich pozycji i pochodzenia. Lecz nie chciałaby musieć tam osiąść na dłużej, daleko od świata który znała i od swojej rodziny, chociaż dla dzieci gotowa byłaby się poświęcić, byle tylko nie musiały dłużej cierpieć od anomalii. Ale te dobiegły końca. – Ten czas szybko mija, najbardziej widać to właśnie po dzieciach. Jeszcze kilka miesięcy temu były niewiele większe od bochenka chleba i tylko leżały, spały lub płakały, teraz potrafią już siadać i uczą się przemieszczać. Niedługo trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy, bo o ile Portia jest bardzo spokojnym dzieckiem, tak Julius zapowiada się na żywe srebro – opowiedziała z uśmiechem. Jej pierworodny zapewne wda się w ojca i kiedyś też będzie swobodnie brylował na salonach, córka za to, według opowieści jej matki, była bardzo podobna do Cressidy z dzieciństwa, nie tylko z wyglądu ale i z zachowania.
- Byłoby mi bardzo miło, gdybyś znów nas odwiedził, ale rozumiem, że masz dużo pracy. Wiedz jednak, że zawsze będziesz przeze mnie mile widziany i gdy tylko znajdziesz wolny dzień, nie wahaj się napisać listu, a wtedy na pewno wybierzemy dobry termin spotkania. Do ich urodzin jeszcze trochę czasu, ale możliwe że zrobimy malutkie przyjęcie dla najbliższej rodziny mojej i Williama. – A Alphard, jako bliski kuzyn, także łapał się pod to pojęcie, choć to będzie jego wola, czy będzie chciał znaleźć się w miejscu, gdzie oprócz Flintów na pewno będzie sporo Fawleyów. Jeśli nie będzie chciał przybyć uszanuje to, ale mógł zawsze ich odwiedzić w inny dzień, w bardziej swobodnej atmosferze. Blackowie i Fawleyowie poprawili swoje relacje, więc mogli spotykać się bez wstydu, było to zresztą ważne dla pokazania, że rodziny zażegnały dawny konflikt i pozostawały w stosunkach może nie przyjaznych, ale poprawnych. Poza tym chciała, by w przyszłości jej dzieci mogły nawiązać relacje z przyszłymi dziećmi Alpharda. – Chciałabym, byś mógł być dla nich wujkiem i pojawiał się w ich życiu.
Nie wiedziała, że Alphard miał jeszcze inne obowiązki niż te wobec rodu i pracy, ale pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.
- Pragnę też pewnego dnia móc usłyszeć o tobie, że szczęśliwie się zaręczyłeś, a następnie ożeniłeś – dodała jeszcze, choć ostrożnie, by Black nie pomyślał, że wypominała mu późny wiek i utrzymujący się brak narzeczonej. Żałowała że z Aurelią nie wyszło, ale zdawała sobie sprawę, że jako mężczyzna mógł zwlekać dłużej i nie zostanie przez towarzystwo napiętnowany jako stary kawaler tak szybko, jak stałoby się to z kobietą. Miał też zapewne większą dowolność, bo jako mężczyzna mógł wybrać narzeczoną. Ona nie miała takiego przywileju, postawiono ją przed faktem dokonanym. William wybrał sobie ją, a jej ojciec zgodził się oddać mu ją na żonę, więc doszło do zaręczyn, a potem do ślubu.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rzeczywiście to śmiałość była tym czynnikiem, który pozwolił mu dołączyć do przygotowanej przez gospodynię zabawy. Jeśli komuś brakowało odwagi, wówczas wolał nie udzielać się, gdy padały kolejne odpowiedzi i w takiej postawie też nie odnajdywał niczego złego. Należało przede wszystkim zachować godność, kiedy każde spojrzenie mogło być zarówno przejawem nieprzychylności, jak i przyjaźni. Maski nie pozwalały stwierdzić kto w danej chwili mierzy w drugą osobę swym wzrokiem. W tej chwili, na swoje szczęście, miał pewność, że rozmawia z uroczą kuzynką, dzięki czemu jego ramiona nie były aż tak napięte w trakcie rozmowy.
– Nawet ja, czarodziej o niezbyt rozległej wiedzy dotyczącej magicznych istot, mogłem rozpoznać w strojach naturę niektórych zwierząt. Właśnie zwierzęce motywy wydają mi się bardziej czytelne. Ale i postacie związane ze sztuką stają się rozpoznawalne, wiele zależy od wybrania odpowiedniego skojarzenia na samym początku – objaśnił kuzynce swój sposób na odgadywanie motywów kreacji w trakcie kalamburów, nie obawiając się tego, że jego wielce tajemna metoda zostanie przekazana dalej. Pozostawał w dobrym nastroju, wciąż na wszystko spoglądając z przymrużeniem oka, pełen chęci do dzielenia się przyjaznym uśmiechem i szczerym śmiechem. Wszak była ta ostatnia noc tego roku i z każdą chwilą ustępowała przez zbliżający się już wielkim krokami Nowy Rok. Czekał na chwilę, w której wszystkie zegary w rezydencji lady Nott wybiją donośnie północ. Dwanaście uderzeń będzie wspaniałym akompaniamentem dla radosnych toastów, w których zabrzmi przede wszystkim wiara w to, iż czeka ich przyszłość, która przyniesie ostateczny sukces idei wyższości czystej krwi.
Krótką chwilę rozważał jej propozycję, naprawdę ciekaw tego, czy może już gdzieś przypadkiem minął kuzynkę i nawet się nie spostrzegł. W jej urodzie nie było tak charakterystycznych elementów, po jakich mógłby poznać ją od razu bez najmniejszego cienia wątpliwości. Nie tylko ona w całym towarzystwie miała czarne włosy, dam o podobnej posturze do jej też było sporo. – Pozwól mi samemu wydedukować, za którą maską kryje się Persephone – poprosił w końcu z dużą wiarą w to, że powiedzie mu się i osiągnie ten cel, jeden z kilku, jakie sam przed sobą postawił podczas zimowego balu.
Omawianie wyjazdu do Francji, który kilka dni temu był bardzo realny, wcale nie było mu miłe. Choć nie miał własnych dzieci, musiał jednak zrozumieć Cressidę. Była matką i zawsze głównym motywem jej działań będzie już dobro jej dzieci. Julius i Portia nie mogliby wymarzyć sobie lepszej rodzicielki. Lady Fawley należała do bardzo delikatnych istot, jednak Alphard przeczuwał, że drzemie w niej siła, o którą może nawet sama się nie podejrzewać. Już samo rozważenie opuszczenia rodzinnych stron jasno sugerowało, że gotowa jest na pewne poświęcenia, jeśli tylko miałyby one zagwarantować bezpieczeństwo i szczęście jej potomstwu.
– Chłopcy już tacy są – oznajmił z rozbawieniem, chętnie słuchając o dzieciach Cressidy. Słowa kuzynki pozwalały mu przypuszczać, że wiele w nim zostało z krwi Flintów. Kiedy będzie z matką odwiedzał jej rodzinne strony, na pewno będzie próbował wdrapywać się na drzewa, jak czynił sam Alphard w dzieciństwie. Nawet tęsknił za tymi beztroskimi czasami. – Zacznę już rozglądać się za odpowiednimi prezentami. Będę musiał zapewne poprosić mą drogą matkę o pomoc w wyborze, bo nie jestem pewien, czym takie maleństwa mogą się bawić – nie sądził, żeby brakowało im zabawek, ale przecież nie wypadało zjawić się z pustymi rękoma. – Być może uda mi się odwiedzić piękne Ambleside wcześniej. Na pewno napiszę, jeśli tak miałoby się stać.
Fala ciepła rozpłynęła się po jego klatce piersiowej, kiedy kuzynka wyraziła chęć, aby był stałym elementem w życiu jej dzieci. Sam skrycie marzył o tym, aby doczekać się wreszcie tego bycia pełnoprawnym wujkiem. Trudno było jednak poruszyć podobny temat z Walburgą, Cygnus z kolei dalej przebywał za granicą z powodów zawodowych. Najbardziej chciał bawić kolejne pokolenie Blacków, jednak i na to przyjdzie czas. Nabierze wprawy witając w rezydencji Fawleyów.
– Postanowiłem pozostać bardziej rozważny w sprawie przyszłego ożenku, droga kuzynko – oznajmił jej spokojnie, chcąc wskazać, że sam rozmyśla dużo o tej kwestii. Był mężczyzną, mógł więc dłużej pozwolić sobie na zwlekanie z ożenkiem od szlachetnie urodzonych dam, jednak tego czasu mu ubywało, właściwie to już się kończył. Ale nie chciał jej kłopotać swoimi rozterkami w tej materii. Zamierzał wziąć sprawy w swoje ręce, póki jeszcze był na to czas. – Nie zmarzłaś prawda? – spytał z troską, przyglądając się przy tym uważniej kuzynce. Jednak chwilę stali przy otwartym oknie. Chłodne powietrze było ożywcze, lecz w nadmiarze mogło zaszkodzić, zwłaszcza młodej damie. – W każdej chwili możemy się oddalić od okna – zaproponował uczynnie, choć wtedy znaleźli by się bliżej innych bawiących. Black mimowolnie zwracał uwagę na to, co mówiono w najbliższym otoczeniu i próbował wyłapać jakieś ciekawe słowa, które wymieniali między sobą inni. Odchodząc od okna zbliżyli się do dwóch dam, które żywo dyskutowały o sztuce. Szczerze wierzył, że nie będzie to niczym zdrożnym dołączyć do rozmowy. Spojrzał na kuzynkę z łagodnością, kiedy dyskusja tyczyła się malarstwa. Możliwość przedyskutowania dorobku francuskiego malarza stanowiła dobrą sposobność do poznania innych ciekawych informacji.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, Paul Guigou był pejzażystą – wtrącił uprzejmie.
– Zgadza się – odparła jedna z dam ochoczo. – Kilka jego obrazów trafiło do jednej z londyńskich galerii.
– I ponoć jeden z nich jest zaklęty.
– Zaklęty z pomocą Lateo? – dopytał z ciekawości, znając podstawy transmutacji, aby wiedzieć, które zaklęcie ożywia obraz tak, aby pewne elementy wypadały z ramy.
– Rozchodzi się o inną magię, lordzie.
– Bardziej ciekawe jest to, w jaki sposób obrazy do tej galerii trafiły – rzekła znów pierwsza z dam i zaśmiała się po tym, swój śmiech jednak tłumiąc.
| rzut na plotkę nr 4; wiedza o malarstwie I (+10), znajomość języków: II - francuski, hiszpański, włoski, I - niemiecki, grecki, łaciński (+18)
– Nawet ja, czarodziej o niezbyt rozległej wiedzy dotyczącej magicznych istot, mogłem rozpoznać w strojach naturę niektórych zwierząt. Właśnie zwierzęce motywy wydają mi się bardziej czytelne. Ale i postacie związane ze sztuką stają się rozpoznawalne, wiele zależy od wybrania odpowiedniego skojarzenia na samym początku – objaśnił kuzynce swój sposób na odgadywanie motywów kreacji w trakcie kalamburów, nie obawiając się tego, że jego wielce tajemna metoda zostanie przekazana dalej. Pozostawał w dobrym nastroju, wciąż na wszystko spoglądając z przymrużeniem oka, pełen chęci do dzielenia się przyjaznym uśmiechem i szczerym śmiechem. Wszak była ta ostatnia noc tego roku i z każdą chwilą ustępowała przez zbliżający się już wielkim krokami Nowy Rok. Czekał na chwilę, w której wszystkie zegary w rezydencji lady Nott wybiją donośnie północ. Dwanaście uderzeń będzie wspaniałym akompaniamentem dla radosnych toastów, w których zabrzmi przede wszystkim wiara w to, iż czeka ich przyszłość, która przyniesie ostateczny sukces idei wyższości czystej krwi.
Krótką chwilę rozważał jej propozycję, naprawdę ciekaw tego, czy może już gdzieś przypadkiem minął kuzynkę i nawet się nie spostrzegł. W jej urodzie nie było tak charakterystycznych elementów, po jakich mógłby poznać ją od razu bez najmniejszego cienia wątpliwości. Nie tylko ona w całym towarzystwie miała czarne włosy, dam o podobnej posturze do jej też było sporo. – Pozwól mi samemu wydedukować, za którą maską kryje się Persephone – poprosił w końcu z dużą wiarą w to, że powiedzie mu się i osiągnie ten cel, jeden z kilku, jakie sam przed sobą postawił podczas zimowego balu.
Omawianie wyjazdu do Francji, który kilka dni temu był bardzo realny, wcale nie było mu miłe. Choć nie miał własnych dzieci, musiał jednak zrozumieć Cressidę. Była matką i zawsze głównym motywem jej działań będzie już dobro jej dzieci. Julius i Portia nie mogliby wymarzyć sobie lepszej rodzicielki. Lady Fawley należała do bardzo delikatnych istot, jednak Alphard przeczuwał, że drzemie w niej siła, o którą może nawet sama się nie podejrzewać. Już samo rozważenie opuszczenia rodzinnych stron jasno sugerowało, że gotowa jest na pewne poświęcenia, jeśli tylko miałyby one zagwarantować bezpieczeństwo i szczęście jej potomstwu.
– Chłopcy już tacy są – oznajmił z rozbawieniem, chętnie słuchając o dzieciach Cressidy. Słowa kuzynki pozwalały mu przypuszczać, że wiele w nim zostało z krwi Flintów. Kiedy będzie z matką odwiedzał jej rodzinne strony, na pewno będzie próbował wdrapywać się na drzewa, jak czynił sam Alphard w dzieciństwie. Nawet tęsknił za tymi beztroskimi czasami. – Zacznę już rozglądać się za odpowiednimi prezentami. Będę musiał zapewne poprosić mą drogą matkę o pomoc w wyborze, bo nie jestem pewien, czym takie maleństwa mogą się bawić – nie sądził, żeby brakowało im zabawek, ale przecież nie wypadało zjawić się z pustymi rękoma. – Być może uda mi się odwiedzić piękne Ambleside wcześniej. Na pewno napiszę, jeśli tak miałoby się stać.
Fala ciepła rozpłynęła się po jego klatce piersiowej, kiedy kuzynka wyraziła chęć, aby był stałym elementem w życiu jej dzieci. Sam skrycie marzył o tym, aby doczekać się wreszcie tego bycia pełnoprawnym wujkiem. Trudno było jednak poruszyć podobny temat z Walburgą, Cygnus z kolei dalej przebywał za granicą z powodów zawodowych. Najbardziej chciał bawić kolejne pokolenie Blacków, jednak i na to przyjdzie czas. Nabierze wprawy witając w rezydencji Fawleyów.
– Postanowiłem pozostać bardziej rozważny w sprawie przyszłego ożenku, droga kuzynko – oznajmił jej spokojnie, chcąc wskazać, że sam rozmyśla dużo o tej kwestii. Był mężczyzną, mógł więc dłużej pozwolić sobie na zwlekanie z ożenkiem od szlachetnie urodzonych dam, jednak tego czasu mu ubywało, właściwie to już się kończył. Ale nie chciał jej kłopotać swoimi rozterkami w tej materii. Zamierzał wziąć sprawy w swoje ręce, póki jeszcze był na to czas. – Nie zmarzłaś prawda? – spytał z troską, przyglądając się przy tym uważniej kuzynce. Jednak chwilę stali przy otwartym oknie. Chłodne powietrze było ożywcze, lecz w nadmiarze mogło zaszkodzić, zwłaszcza młodej damie. – W każdej chwili możemy się oddalić od okna – zaproponował uczynnie, choć wtedy znaleźli by się bliżej innych bawiących. Black mimowolnie zwracał uwagę na to, co mówiono w najbliższym otoczeniu i próbował wyłapać jakieś ciekawe słowa, które wymieniali między sobą inni. Odchodząc od okna zbliżyli się do dwóch dam, które żywo dyskutowały o sztuce. Szczerze wierzył, że nie będzie to niczym zdrożnym dołączyć do rozmowy. Spojrzał na kuzynkę z łagodnością, kiedy dyskusja tyczyła się malarstwa. Możliwość przedyskutowania dorobku francuskiego malarza stanowiła dobrą sposobność do poznania innych ciekawych informacji.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, Paul Guigou był pejzażystą – wtrącił uprzejmie.
– Zgadza się – odparła jedna z dam ochoczo. – Kilka jego obrazów trafiło do jednej z londyńskich galerii.
– I ponoć jeden z nich jest zaklęty.
– Zaklęty z pomocą Lateo? – dopytał z ciekawości, znając podstawy transmutacji, aby wiedzieć, które zaklęcie ożywia obraz tak, aby pewne elementy wypadały z ramy.
– Rozchodzi się o inną magię, lordzie.
– Bardziej ciekawe jest to, w jaki sposób obrazy do tej galerii trafiły – rzekła znów pierwsza z dam i zaśmiała się po tym, swój śmiech jednak tłumiąc.
| rzut na plotkę nr 4; wiedza o malarstwie I (+10), znajomość języków: II - francuski, hiszpański, włoski, I - niemiecki, grecki, łaciński (+18)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
I ona czekała na wybicie północy z pewną ciekawością, ale i niepokojem, pamiętając opowieści o ubiegłorocznym sylwestrze. Poza tym miał nadejść nowy rok, choć miała nadzieję, że będzie lepszy od poprzedniego. Przede wszystkim wolny od anomalii, ale czy już zupełnie bezpieczny dla niej i jej dzieci oraz innych bliskich?
- Pan ojciec dobrze zadbał o to, bym poznała magiczne stworzenia, zwłaszcza te z naszych lasów, ale nie tylko. Więc myślę że nie miałabym problemu z odgadnięciem większości z nich, ale... nie miałam śmiałości przemówić głośno przy wszystkich, a zanim udało mi się zebrać na odwagę, to i tak mnie ktoś uprzedzał – powiedziała. Najwyraźniej wielu czarodziejów chciało przypodobać się gospodyni i zgadywać stroje, by zyskać w oczach lady Nott, która zapewne jako jedyna w tym budynku wiedziała, kto krył się za jaką maską.
- I w porządku, to ci nie powiem. Może uda wam się jeszcze gdzieś spotkać i sam zgadniesz? – Persephone nie wyróżniała się tak charakterystyczną cechą jak rude włosy, ciemne kosmyki miało o wiele więcej dam, ale gdyby znaleźli się na tyle blisko, by usłyszeć i rozpoznać swoje głosy, to kto wie? Życzyła mu, żeby udało mu się ją znaleźć i rozpoznać.
Cieszyła się, że jednak nie musi wyjeżdżać. Jeśli pojadą z mężem do Francji, to co najwyżej na kilka dni. To była o wiele lepsza perspektywa niż wyjazd bezterminowy, z którego nie wiadomo kiedy powrócą, bo przecież anomalie mogły potrwać jeszcze długo, do niedawna nikt nie wiedział, kiedy i czy w ogóle się skończą. A przecież była bardzo blisko związana z panieńskim rodem, zwłaszcza ze swoim rodzeństwem, i czułaby się nieszczęśliwa nie mogąc spotykać się z Persephone i swoim bratem, ani odwiedzać Charnwood. Poza tym czułaby się dziwnie, mieszkając pod dachem praktycznie obcej sobie osoby, wystarczająco długo zajęło jej zaadaptowanie się do życia w Ambleside. Ale dla dzieci by się poświęciła, choćby miała mieszkać z nimi we Francji kilka lat.
Na ten moment nie było jeszcze wiele wiadomo o tym, jakie będą jej dzieci i której krwi będzie w nich więcej, Flintów czy Fawleyów. Czy będą bardziej podobne do niej, czy Williama. Połączenie było dość nietypowe. Dopiero kolejne lata pokażą, jak rozwiną się ich charaktery, predyspozycje i zainteresowania. Cressie nie tylko zatroszczy się o dobrą guwernantkę, ale i sama będzie uczyć swoje potomstwo różnych rzeczy. Na pewno malarstwa i jazdy konnej, a czego jeszcze, to się okaże. Może któreś z nich będzie też wykazywać ciągotki do zielarstwa lub opieki nad magicznymi stworzeniami? Może nawet któreś ujawni dar? Podobno istniało bardzo duże prawdopodobieństwo przekazania go potomstwu, a Cressida na pewno się z tego ucieszy i nie będzie uważać tego za defekt, jak jej ojciec.
- Bardzo się cieszę, drogi Alphardzie, i oczywiście będę czekać na list. Ale będziesz mile widziany nawet i bez prezentu, najważniejsza jest twoja obecność – powiedziała. Naprawdę chciała ujrzeć swojego kuzyna w Ambleside, zwłaszcza teraz, kiedy nikt już nie widział w tym nic zdrożnego i nie musieli już kryć się po kątach ze swoimi relacjami. – Zależy mi, by miały kontakt nie tylko z rodziną Williama, ale też z moją. By mogły czerpać zarówno z dziedzictwa Fawleyów, jak i Flintów, które nadal jest mi niezwykle drogie. Nie szkodzi, że ty jesteś Blackiem, i w tobie płynie połowa krwi Flintów.
Był jej rodziną, i to bliską. Mieli wspólnych dziadków, i na wielu rodzinnych spędach Cressie wypatrywała go w tłumie krewnych i uwielbiała podążać za nim i rozmawiać z nim. Miał do niej dobre podejście, dlatego wydawało jej się, że mógł stać się dobrym wujkiem dla jej dzieci. A pewnego dnia może doczeka i własnych, dla których to Cressie będzie ciocią?
- Rozumiem. W końcu ślub to poważna sprawa i poważne zobowiązanie, nie jest to decyzja którą można podjąć nagle i bez namysłu – przytaknęła; zdawała sobie sprawę jak poważna i wiążąca to decyzja dla obu stron. Choć najbardziej dla kobiety, bo ich reputacja mogła ucierpieć dużo łatwiej niż męska. Niemniej jednak chciała, żeby Alphard był szczęśliwy i nie podejmował decyzji tylko dlatego, że musi się spieszyć. – Obyś znalazł pannę, z którą odnajdziesz wspólny język. Jestem bardzo ciekawa, kim ona będzie – dodała, naprawdę mu tego życząc. Ona miała szczęście trafić na męża, z którym się dobrze dogadywała, ale podobno nie każdemu się to udawało. Niektóre małżeństwa były nieszczęśliwe, bo nestorowie i ojcowie zwykle w pierwszej kolejności patrzyli na interes rodu, nie zawsze licząc się z uczuciami osób, którym planowali wspólne życie. Ale może Alphardowi uda się znaleźć kogoś zanim wyręczy go nestor lub ojciec? W przypadku Cressidy i Williama to sam William ją wybrał i ubłagał swojego ojca, a potem ojca dziewczątka o możliwość poproszenia jej o rękę, a potem rzeczywiście zaaranżowano ich narzeczeństwo. A też nie był już młodzikiem, był wszak dekadę starszy od Cressidy i jego wiek stawał się naglący. Mówił jednak, że póki nie poznał Cressie żadna inna młódka nie podbiła jego serca tak jak ona. Ciekawe czy naprawdę tak myślał, czy chciał tylko podnieść jej samoocenę? Gdyby nie kompleksy, pewnie by się nad tym nie zastanawiała.
- Może trochę. Masz rację, może lepiej chodźmy gdzieś, gdzie jest odrobinę cieplej – pokiwała głową, gdy spytał, czy nie zmarzła. Bez płaszczyka rzeczywiście było jej zimno, i z każdą minutą odczuwała to coraz mocniej. Przyjęła jednak z wdzięcznością propozycję odsunięcia się od okna, choć przybliżając się do innych bawiących nie mogli już rozmawiać tak poufale jak wcześniej, gdy byli w oddaleniu, bo nie wiadomo, kto mógł ich słuchać. Wraz z nim podeszła jednak do dwóch dam; kobiety nie budziły w niej takiego onieśmielenia jak obcy mężczyźni. Poza tym mogła wychwycić, że kobiety rozmawiały o malarstwie! Był to temat idealny dla niej, w końcu William i inni Fawleyowie zadbali o to, by nie tylko świetnie malowała, ale też poznała co nieco teorii i historii sztuki, a także nazwisk dobrych czarodziejskich malarzy. Nazwisko francuskiego artysty było jej więc znane, kiedyś w Paryżu William pokazywał jej w tamtejszej galerii jakieś jego płótna. Rzeczywiście były to pejzaże, sama też była przede wszystkim pejzażystką, więc nie umknęła jej ta informacja.
Na początku pozwalała mówić głównie Alphardowi, ale z biegiem rozmowy sama też zaczęła się nieśmiało w nią wtrącać, korzystając ze swojej wiedzy o malarstwie. Nie wiedziała, o jaką magię na obrazie mogło chodzić, ale postanowiła dopytać kobiet o to, jakie konkretnie obrazy Paula Guigou trafiły do Londynu i w której galerii można je było obejrzeć. Najprawdopodobniej miała większą wiedzę o malarstwie niż Alphard, więc mogła zadać bardziej szczegółowe pytania o artystyczne detale i inne kwestie, które dzięki przekazanej przez Fawleyów wiedzy były jej już znajome. Rozmowa o sztuce wciągnęła ją zresztą na tyle, że po chwili pokonała początkową nieśmiałość i jej głos nie był już tak cichy i niepewny jak na samym początku gdy podeszli do nieznajomych kobiet w maskach. Powolutku się otwierała, ciesząc się z możliwości słuchania o czymś, co ją interesuje.
| plotka nr 4, wiedza o malarstwie (poziom II, +60), znajomość języka francuskiego (poziom II, +5)
- Pan ojciec dobrze zadbał o to, bym poznała magiczne stworzenia, zwłaszcza te z naszych lasów, ale nie tylko. Więc myślę że nie miałabym problemu z odgadnięciem większości z nich, ale... nie miałam śmiałości przemówić głośno przy wszystkich, a zanim udało mi się zebrać na odwagę, to i tak mnie ktoś uprzedzał – powiedziała. Najwyraźniej wielu czarodziejów chciało przypodobać się gospodyni i zgadywać stroje, by zyskać w oczach lady Nott, która zapewne jako jedyna w tym budynku wiedziała, kto krył się za jaką maską.
- I w porządku, to ci nie powiem. Może uda wam się jeszcze gdzieś spotkać i sam zgadniesz? – Persephone nie wyróżniała się tak charakterystyczną cechą jak rude włosy, ciemne kosmyki miało o wiele więcej dam, ale gdyby znaleźli się na tyle blisko, by usłyszeć i rozpoznać swoje głosy, to kto wie? Życzyła mu, żeby udało mu się ją znaleźć i rozpoznać.
Cieszyła się, że jednak nie musi wyjeżdżać. Jeśli pojadą z mężem do Francji, to co najwyżej na kilka dni. To była o wiele lepsza perspektywa niż wyjazd bezterminowy, z którego nie wiadomo kiedy powrócą, bo przecież anomalie mogły potrwać jeszcze długo, do niedawna nikt nie wiedział, kiedy i czy w ogóle się skończą. A przecież była bardzo blisko związana z panieńskim rodem, zwłaszcza ze swoim rodzeństwem, i czułaby się nieszczęśliwa nie mogąc spotykać się z Persephone i swoim bratem, ani odwiedzać Charnwood. Poza tym czułaby się dziwnie, mieszkając pod dachem praktycznie obcej sobie osoby, wystarczająco długo zajęło jej zaadaptowanie się do życia w Ambleside. Ale dla dzieci by się poświęciła, choćby miała mieszkać z nimi we Francji kilka lat.
Na ten moment nie było jeszcze wiele wiadomo o tym, jakie będą jej dzieci i której krwi będzie w nich więcej, Flintów czy Fawleyów. Czy będą bardziej podobne do niej, czy Williama. Połączenie było dość nietypowe. Dopiero kolejne lata pokażą, jak rozwiną się ich charaktery, predyspozycje i zainteresowania. Cressie nie tylko zatroszczy się o dobrą guwernantkę, ale i sama będzie uczyć swoje potomstwo różnych rzeczy. Na pewno malarstwa i jazdy konnej, a czego jeszcze, to się okaże. Może któreś z nich będzie też wykazywać ciągotki do zielarstwa lub opieki nad magicznymi stworzeniami? Może nawet któreś ujawni dar? Podobno istniało bardzo duże prawdopodobieństwo przekazania go potomstwu, a Cressida na pewno się z tego ucieszy i nie będzie uważać tego za defekt, jak jej ojciec.
- Bardzo się cieszę, drogi Alphardzie, i oczywiście będę czekać na list. Ale będziesz mile widziany nawet i bez prezentu, najważniejsza jest twoja obecność – powiedziała. Naprawdę chciała ujrzeć swojego kuzyna w Ambleside, zwłaszcza teraz, kiedy nikt już nie widział w tym nic zdrożnego i nie musieli już kryć się po kątach ze swoimi relacjami. – Zależy mi, by miały kontakt nie tylko z rodziną Williama, ale też z moją. By mogły czerpać zarówno z dziedzictwa Fawleyów, jak i Flintów, które nadal jest mi niezwykle drogie. Nie szkodzi, że ty jesteś Blackiem, i w tobie płynie połowa krwi Flintów.
Był jej rodziną, i to bliską. Mieli wspólnych dziadków, i na wielu rodzinnych spędach Cressie wypatrywała go w tłumie krewnych i uwielbiała podążać za nim i rozmawiać z nim. Miał do niej dobre podejście, dlatego wydawało jej się, że mógł stać się dobrym wujkiem dla jej dzieci. A pewnego dnia może doczeka i własnych, dla których to Cressie będzie ciocią?
- Rozumiem. W końcu ślub to poważna sprawa i poważne zobowiązanie, nie jest to decyzja którą można podjąć nagle i bez namysłu – przytaknęła; zdawała sobie sprawę jak poważna i wiążąca to decyzja dla obu stron. Choć najbardziej dla kobiety, bo ich reputacja mogła ucierpieć dużo łatwiej niż męska. Niemniej jednak chciała, żeby Alphard był szczęśliwy i nie podejmował decyzji tylko dlatego, że musi się spieszyć. – Obyś znalazł pannę, z którą odnajdziesz wspólny język. Jestem bardzo ciekawa, kim ona będzie – dodała, naprawdę mu tego życząc. Ona miała szczęście trafić na męża, z którym się dobrze dogadywała, ale podobno nie każdemu się to udawało. Niektóre małżeństwa były nieszczęśliwe, bo nestorowie i ojcowie zwykle w pierwszej kolejności patrzyli na interes rodu, nie zawsze licząc się z uczuciami osób, którym planowali wspólne życie. Ale może Alphardowi uda się znaleźć kogoś zanim wyręczy go nestor lub ojciec? W przypadku Cressidy i Williama to sam William ją wybrał i ubłagał swojego ojca, a potem ojca dziewczątka o możliwość poproszenia jej o rękę, a potem rzeczywiście zaaranżowano ich narzeczeństwo. A też nie był już młodzikiem, był wszak dekadę starszy od Cressidy i jego wiek stawał się naglący. Mówił jednak, że póki nie poznał Cressie żadna inna młódka nie podbiła jego serca tak jak ona. Ciekawe czy naprawdę tak myślał, czy chciał tylko podnieść jej samoocenę? Gdyby nie kompleksy, pewnie by się nad tym nie zastanawiała.
- Może trochę. Masz rację, może lepiej chodźmy gdzieś, gdzie jest odrobinę cieplej – pokiwała głową, gdy spytał, czy nie zmarzła. Bez płaszczyka rzeczywiście było jej zimno, i z każdą minutą odczuwała to coraz mocniej. Przyjęła jednak z wdzięcznością propozycję odsunięcia się od okna, choć przybliżając się do innych bawiących nie mogli już rozmawiać tak poufale jak wcześniej, gdy byli w oddaleniu, bo nie wiadomo, kto mógł ich słuchać. Wraz z nim podeszła jednak do dwóch dam; kobiety nie budziły w niej takiego onieśmielenia jak obcy mężczyźni. Poza tym mogła wychwycić, że kobiety rozmawiały o malarstwie! Był to temat idealny dla niej, w końcu William i inni Fawleyowie zadbali o to, by nie tylko świetnie malowała, ale też poznała co nieco teorii i historii sztuki, a także nazwisk dobrych czarodziejskich malarzy. Nazwisko francuskiego artysty było jej więc znane, kiedyś w Paryżu William pokazywał jej w tamtejszej galerii jakieś jego płótna. Rzeczywiście były to pejzaże, sama też była przede wszystkim pejzażystką, więc nie umknęła jej ta informacja.
Na początku pozwalała mówić głównie Alphardowi, ale z biegiem rozmowy sama też zaczęła się nieśmiało w nią wtrącać, korzystając ze swojej wiedzy o malarstwie. Nie wiedziała, o jaką magię na obrazie mogło chodzić, ale postanowiła dopytać kobiet o to, jakie konkretnie obrazy Paula Guigou trafiły do Londynu i w której galerii można je było obejrzeć. Najprawdopodobniej miała większą wiedzę o malarstwie niż Alphard, więc mogła zadać bardziej szczegółowe pytania o artystyczne detale i inne kwestie, które dzięki przekazanej przez Fawleyów wiedzy były jej już znajome. Rozmowa o sztuce wciągnęła ją zresztą na tyle, że po chwili pokonała początkową nieśmiałość i jej głos nie był już tak cichy i niepewny jak na samym początku gdy podeszli do nieznajomych kobiet w maskach. Powolutku się otwierała, ciesząc się z możliwości słuchania o czymś, co ją interesuje.
| plotka nr 4, wiedza o malarstwie (poziom II, +60), znajomość języka francuskiego (poziom II, +5)
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Cressida potrzebowała nabrać więcej śmiałości. A może wcale nie potrzebowała? Choć towarzyskie przyjęcia rozgrywające się w eleganckich salach balowych nie wydawały się jej środowiskiem naturalnym, to jednak potrafiła odnaleźć się w nich na tyle, aby nie być obiektem drwin przez budzenie swą osobą niepotrzebnej sensacji. Jednakże jej cicha natura i wrodzona wrażliwość nie pozwalały jej zabłysnąć. Stanowiła już ozdobę swego męża, ale przede wszystkim doskonale wpasowywała się w charakter jego rodu, mogąc pochwalić się talentem do malarstwa. Wciąż stanowiła nieoszlifowany diament, choć mogła już nazywać się matką. Kobieca dola w szlacheckim świecie była bardzo trudna, ale na całe szczęście większość dam potrafiła się jakoś odnaleźć w sztywnych ramach, czasem potrafiąc je nawet naginać na swoją korzyść. Lordowie czasem wydawali się zapominać o tym, jak wiele czarownic zapisało się na kartach historii, co przecież nie było dziełem przypadku, lecz zasługą ich licznych talentów.
Może to dobrze, że nie decydowała się zabierać głosu zbyt często. Ceniła sobie przywilej trzymania się na uboczu, nie ściągając na siebie powszechnej uwagi. Trochę jej tego zazdrościł, ponieważ w jego przypadku było inaczej, po prostu musiał reprezentować swój ród godnie, być zauważalny, skoro aspirował do odgrywania ważnej roli w świecie polityki. Właściwie tę chęć zaistnienia w polityce również mu narzucono, jak wiele innych wymagań. Na całe szczęście w ciągu ostatnich tygodni pogodził się ostatecznie ze swoim losem.
– Na pewno zgadnę – rzekł nad wyraz śmiało, lecz zaraz po swojej deklaracji zaśmiał się ciepło, dając znać kuzynce, że jego pewność siebie jest tylko na pokaz, wywołana w dużej mierze szampańskim nastrojem, choć usta to ledwo w alkoholu umoczył i przynajmniej kilka długich chwil od tamtego momentu minęło.
– Zabrzmiało to tak, jakby bycie Blackiem było ujmą – odparł po chwili, jednak wiedział, że Cressida nie miała nic złego na myśli, po prostu w jej żyłach płynęła krew Flintów, więc to swój panieński ród ceniła najbardziej spośród wszystkich. Nie zamierzał robić jej wyrzutów, dlatego znów posłał jej ciepły uśmiech, aby wiedziała, że żartuje sobie tylko. Wszak cieszyła go możliwość odwiedzenia dzieci kuzynki w nie tak odległej przyszłości. Do marca na pewno znajdzie chwilę, aby wydedukować, co powinien wręczyć rosnącym bliźniętom. Chciał zaznać podobnego szczęścia płynącego z rodzicielstwa, którego ona już zaznawała w pełni.
– Może już znalazłem – wyrzucił z siebie konspiracyjnym szeptem, by zaraz uśmiechnąć się pod nosem zagadkowo. Troszkę droczył się teraz ze swoją drogą kuzynką, ale naprawdę nie mógł się powstrzymać, kiedy wydawała się tak bardzo przejęta jego szczęściem w przyszłym małżeństwie. Doceniał szczerość jej przyjaznych intencji, które dostrzegał w wypowiedzianych na głos życzeniach, ale zdecydował się zrezygnować z podobnych mrzonek. Któraś z wolnych szlachcianek zostanie jego żoną i niekoniecznie zapała do niego ogromną miłością. Jednak miał już wizję i coraz częściej przy swoim boku widział konkretną kobiecą sylwetkę.
Odeszli od okna i zaangażowali się wspólnie w rozmowę o malarstwie. A właściwie to Alphard rzucił kuzynkę na głęboką wodę, jednak wierzył, że poradzi sobie w dyskusji, skoro ta tyczyła się dziedziny bardzo jej bliskiej. I tak się rzeczywiście stało. Z tak wielkim zaangażowaniem wymieniała się z kobietami uwagami odnośnie technik malarskich i łączenia kolorów. To Black w trakcie rozmowy stał się tym, co wtrącał swoje uwagi rzadziej, skupiając się na słuchaniu.
– Jeden z przywiezionych obrazów, jak już wcześniej wspomniałam, został skażony czarną magią i ponoć miał stanowić prezent dla niewiernej kochanki pewnego lorda, ale ostatecznie nie został kupiony – wyrzuciła z siebie niby konspiracyjnym szeptem jedna z dam. – A ostatnio o obraz pytał pewien lord Crouch.
– Bardzo ciekawa historia – skomentował krótko, bo rzeczywiście taka była, jeśli rzeczywiście kompromitowała jednego z Crouchów.
Rozmowa toczyła się dalej. W końcu do dyskutującego grona dołączył William. Alphard rozpoznał go po stroju, który mężczyzna zaprezentował dokładnie w czasie tańca ze swoją piękną małżonką podczas zabawy w kalambury. Black grzecznie odstąpił mu swojego miejsca, wystarczająco już ciesząc się z dyskusji o sztuce. – Miłej zabawy, kuzynko – po tych słowach skinął na pożegnanie również dwóm damom, które opuszczał bez wielkiego żalu, aby ruszyć dalej, chcąc odkryć i inne atrakcje tegoż sabatu.
| z tematu
Może to dobrze, że nie decydowała się zabierać głosu zbyt często. Ceniła sobie przywilej trzymania się na uboczu, nie ściągając na siebie powszechnej uwagi. Trochę jej tego zazdrościł, ponieważ w jego przypadku było inaczej, po prostu musiał reprezentować swój ród godnie, być zauważalny, skoro aspirował do odgrywania ważnej roli w świecie polityki. Właściwie tę chęć zaistnienia w polityce również mu narzucono, jak wiele innych wymagań. Na całe szczęście w ciągu ostatnich tygodni pogodził się ostatecznie ze swoim losem.
– Na pewno zgadnę – rzekł nad wyraz śmiało, lecz zaraz po swojej deklaracji zaśmiał się ciepło, dając znać kuzynce, że jego pewność siebie jest tylko na pokaz, wywołana w dużej mierze szampańskim nastrojem, choć usta to ledwo w alkoholu umoczył i przynajmniej kilka długich chwil od tamtego momentu minęło.
– Zabrzmiało to tak, jakby bycie Blackiem było ujmą – odparł po chwili, jednak wiedział, że Cressida nie miała nic złego na myśli, po prostu w jej żyłach płynęła krew Flintów, więc to swój panieński ród ceniła najbardziej spośród wszystkich. Nie zamierzał robić jej wyrzutów, dlatego znów posłał jej ciepły uśmiech, aby wiedziała, że żartuje sobie tylko. Wszak cieszyła go możliwość odwiedzenia dzieci kuzynki w nie tak odległej przyszłości. Do marca na pewno znajdzie chwilę, aby wydedukować, co powinien wręczyć rosnącym bliźniętom. Chciał zaznać podobnego szczęścia płynącego z rodzicielstwa, którego ona już zaznawała w pełni.
– Może już znalazłem – wyrzucił z siebie konspiracyjnym szeptem, by zaraz uśmiechnąć się pod nosem zagadkowo. Troszkę droczył się teraz ze swoją drogą kuzynką, ale naprawdę nie mógł się powstrzymać, kiedy wydawała się tak bardzo przejęta jego szczęściem w przyszłym małżeństwie. Doceniał szczerość jej przyjaznych intencji, które dostrzegał w wypowiedzianych na głos życzeniach, ale zdecydował się zrezygnować z podobnych mrzonek. Któraś z wolnych szlachcianek zostanie jego żoną i niekoniecznie zapała do niego ogromną miłością. Jednak miał już wizję i coraz częściej przy swoim boku widział konkretną kobiecą sylwetkę.
Odeszli od okna i zaangażowali się wspólnie w rozmowę o malarstwie. A właściwie to Alphard rzucił kuzynkę na głęboką wodę, jednak wierzył, że poradzi sobie w dyskusji, skoro ta tyczyła się dziedziny bardzo jej bliskiej. I tak się rzeczywiście stało. Z tak wielkim zaangażowaniem wymieniała się z kobietami uwagami odnośnie technik malarskich i łączenia kolorów. To Black w trakcie rozmowy stał się tym, co wtrącał swoje uwagi rzadziej, skupiając się na słuchaniu.
– Jeden z przywiezionych obrazów, jak już wcześniej wspomniałam, został skażony czarną magią i ponoć miał stanowić prezent dla niewiernej kochanki pewnego lorda, ale ostatecznie nie został kupiony – wyrzuciła z siebie niby konspiracyjnym szeptem jedna z dam. – A ostatnio o obraz pytał pewien lord Crouch.
– Bardzo ciekawa historia – skomentował krótko, bo rzeczywiście taka była, jeśli rzeczywiście kompromitowała jednego z Crouchów.
Rozmowa toczyła się dalej. W końcu do dyskutującego grona dołączył William. Alphard rozpoznał go po stroju, który mężczyzna zaprezentował dokładnie w czasie tańca ze swoją piękną małżonką podczas zabawy w kalambury. Black grzecznie odstąpił mu swojego miejsca, wystarczająco już ciesząc się z dyskusji o sztuce. – Miłej zabawy, kuzynko – po tych słowach skinął na pożegnanie również dwóm damom, które opuszczał bez wielkiego żalu, aby ruszyć dalej, chcąc odkryć i inne atrakcje tegoż sabatu.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć Cressie była osóbką nieśmiałą, wycofaną i cichą, nie była aż tak zdziczała, by zupełnie sobie nie radzić. W końcu otrzymała odpowiednie szlacheckie wychowanie, od dzieciństwa zapoznano ją z etykietą i nauczono, jak zachować się w towarzystwie. Niemniej jednak Flintowie nie byli Nottami i im podobnymi, więc brylowanie w towarzystwie nie było integralną i najważniejszą rolą w ich życiu. Cressida dopełniała obowiązków, była szczęśliwą córką, żoną i matką, i czerpała dumę ze swojego urodzenia, ale nie lubiła rzucać się w oczy, dlatego na sabatach i innych uroczystościach starała się nie przyciągać zbyt wiele uwagi, być jedną z tych sylwetek po których przesuwa się wzrokiem i rusza dalej, nie przykładając doń większej wagi. Starała się nie dawać nikomu powodów do złośliwych plotek, ale poza nieśmiałością i niezdrowo zaniżoną samooceną nie można jej było zbyt wiele zarzucić. W młodym wieku wyszła za mąż, powiła dzieci i to od razu bliźnięta, szybko odzyskała nienaganną figurę, w dodatku była utalentowana malarsko i posiadała też podstawową wiedzę i umiejętności w zakresie innych sztuk. Nie przynosiła ojcu ani mężowi hańby pracując zawodowo, a pasje malarskie i artystyczne były u Fawleyów bardzo mile widziane. Nie zadawała się też z nieodpowiednim dla jej statusu towarzystwem ani nie przejawiała modnego w ostatnich czasach buntu czy gorszącego pędu ku niezależności. Od reprezentowania rodu był jej mąż, ona miała rodzić mu dzieci, pięknie malować, ale także być mu dobrą partnerką, choć nie wtajemniczał jej w sprawy mogące budzić jej niepokój, chronił ją i trzymał pod kloszem, co nie znaczyło, że nie cenił jej zdania i wiedzy.
- Absolutnie nie jest – zapewniła szybko, rumieniąc się pod maską. Szanowała szlachetny i wiekowy ród Blacków, sojuszników jej panieńskiego rodu, ale z oczywistych względów to Flintów ceniła sobie najbardziej, bo urodziła się i wychowała jako lady Flint. Nic, nawet ślub, nie mogło tego zmienić ani zmazać jej ogromnego szacunku do swej rodziny, korzeni i tradycji. Ale zdawała sobie sprawę, że dla Fawleyów Blackowie nie byli przyjaciółmi tak jak dla Flintów, i dopiero niedawno została zakopana wrogość, więc nazwisko Alpharda dla niektórych mogło stanowić pewną zadrę, ale na pewno nie dla niej. Bo nieważne, że był Blackiem, był też w połowie Flintem, jej rodziną. I teraz już nikt nie powinien jej zabronić zaproszenia go i dopuszczenia do dzieci. – Nawet gdy wyszłam za mąż dla mnie nie miało to znaczenia, nigdy nie przestałeś być moim drogim kuzynem Alphardem ani tym bardziej nie zamierzałam nagle uznać cię za swojego wroga. Ale oboje wiemy, że do niedawna... cóż, nie mogliśmy się obnosić z naszymi relacjami.
Ale to była przeszłość. Teraz, choćby w imię pielęgnowania ocieplonych stosunków, Alphard mógł stać się gościem mile widzianym, pełnoprawnym wujkiem bliźniąt. I naprawdę zależało jej na tym, żeby odnalazł swoje szczęście i nie został smutnym starym kawalerem, tylko miał żonę i w przyszłości własne dzieci.
- Och, jeśli tak, to mam nadzieję, że wkrótce usłyszę szczęśliwe wieści o twoich zaręczynach! – ucieszyła się. I choć z natury nie była wścibska, ciekawiło ją, czy Alphard rzeczywiście miał kogoś na oku i kim ta dama była. Może kimś jej znanym?
Ale już nie było okazji kontynuować tematu, bo po chwili odeszli od okna, przybliżając się do rozmawiających o sztuce dam. Alphard rzeczywiście rzucił ją trochę na głęboką wodę, nagle wciągając w konwersację z kimś innym niż on sam, ale za sprawą Williama, który często tak robił, zdążyła przywyknąć na tyle, że nie wpadła w panikę, a nawet po początkowej nieśmiałości udało jej się wciągnąć w rozmowę i po chwili to ona mówiła więcej od Alpharda, poruszając tematy związane z malarstwem, które było dziedziną najbliższą jej sercu. Fawleyowie wiele ją nauczyli, więc znała różne dzieła i nazwiska ze świata sztuki, przynajmniej tego wysokiego, bo od zdegenerowanej bohemy artystycznej z nizin trzymała się z daleka, trwając przy tym, co znane, bezpieczne i odpowiednie dla jej urodzenia. Chciała też posłuchać nowinek tym bardziej, że w listopadzie i grudniu z powodu anomalii tak niewiele wychodziła i wiele rzeczy jej umykało, więc musiała nadrobić pewne zaległości, jeśli chodzi o świat sztuki.
Gdy tak toczyli rozmowę o sztuce, w pewnym momencie tuż za jej plecami pojawił się William. Początkowo drgnęła niespokojnie, ale gdy rozpoznała kostium męża, uśmiechnęła się i dyskretnie chwyciła jego rękę, ciesząc się z jego obecności, choć zdawała sobie też sprawę, że jego przyjście oznaczało koniec rozmowy z Alphardem, który po chwili się z nimi pożegnał.
- Do widzenia – powiedziała do niego cicho. Nie wiadomo, czy uda im się spotkać gdzieś jeszcze dziś, ale może w nadchodzących tygodniach, kto wie?
Została z Williamem, wraz z nim kontynuując jeszcze rozmowę o sztuce. Później oboje przeprosili damy, a William postanowił znów zaprosić dziewczątko na parkiet, i zatańczyli razem w mniejszej sali balowej, zaś Alphard zdążył już rozpłynąć się w tłumie poprzebieranych gości.
| zt.
- Absolutnie nie jest – zapewniła szybko, rumieniąc się pod maską. Szanowała szlachetny i wiekowy ród Blacków, sojuszników jej panieńskiego rodu, ale z oczywistych względów to Flintów ceniła sobie najbardziej, bo urodziła się i wychowała jako lady Flint. Nic, nawet ślub, nie mogło tego zmienić ani zmazać jej ogromnego szacunku do swej rodziny, korzeni i tradycji. Ale zdawała sobie sprawę, że dla Fawleyów Blackowie nie byli przyjaciółmi tak jak dla Flintów, i dopiero niedawno została zakopana wrogość, więc nazwisko Alpharda dla niektórych mogło stanowić pewną zadrę, ale na pewno nie dla niej. Bo nieważne, że był Blackiem, był też w połowie Flintem, jej rodziną. I teraz już nikt nie powinien jej zabronić zaproszenia go i dopuszczenia do dzieci. – Nawet gdy wyszłam za mąż dla mnie nie miało to znaczenia, nigdy nie przestałeś być moim drogim kuzynem Alphardem ani tym bardziej nie zamierzałam nagle uznać cię za swojego wroga. Ale oboje wiemy, że do niedawna... cóż, nie mogliśmy się obnosić z naszymi relacjami.
Ale to była przeszłość. Teraz, choćby w imię pielęgnowania ocieplonych stosunków, Alphard mógł stać się gościem mile widzianym, pełnoprawnym wujkiem bliźniąt. I naprawdę zależało jej na tym, żeby odnalazł swoje szczęście i nie został smutnym starym kawalerem, tylko miał żonę i w przyszłości własne dzieci.
- Och, jeśli tak, to mam nadzieję, że wkrótce usłyszę szczęśliwe wieści o twoich zaręczynach! – ucieszyła się. I choć z natury nie była wścibska, ciekawiło ją, czy Alphard rzeczywiście miał kogoś na oku i kim ta dama była. Może kimś jej znanym?
Ale już nie było okazji kontynuować tematu, bo po chwili odeszli od okna, przybliżając się do rozmawiających o sztuce dam. Alphard rzeczywiście rzucił ją trochę na głęboką wodę, nagle wciągając w konwersację z kimś innym niż on sam, ale za sprawą Williama, który często tak robił, zdążyła przywyknąć na tyle, że nie wpadła w panikę, a nawet po początkowej nieśmiałości udało jej się wciągnąć w rozmowę i po chwili to ona mówiła więcej od Alpharda, poruszając tematy związane z malarstwem, które było dziedziną najbliższą jej sercu. Fawleyowie wiele ją nauczyli, więc znała różne dzieła i nazwiska ze świata sztuki, przynajmniej tego wysokiego, bo od zdegenerowanej bohemy artystycznej z nizin trzymała się z daleka, trwając przy tym, co znane, bezpieczne i odpowiednie dla jej urodzenia. Chciała też posłuchać nowinek tym bardziej, że w listopadzie i grudniu z powodu anomalii tak niewiele wychodziła i wiele rzeczy jej umykało, więc musiała nadrobić pewne zaległości, jeśli chodzi o świat sztuki.
Gdy tak toczyli rozmowę o sztuce, w pewnym momencie tuż za jej plecami pojawił się William. Początkowo drgnęła niespokojnie, ale gdy rozpoznała kostium męża, uśmiechnęła się i dyskretnie chwyciła jego rękę, ciesząc się z jego obecności, choć zdawała sobie też sprawę, że jego przyjście oznaczało koniec rozmowy z Alphardem, który po chwili się z nimi pożegnał.
- Do widzenia – powiedziała do niego cicho. Nie wiadomo, czy uda im się spotkać gdzieś jeszcze dziś, ale może w nadchodzących tygodniach, kto wie?
Została z Williamem, wraz z nim kontynuując jeszcze rozmowę o sztuce. Później oboje przeprosili damy, a William postanowił znów zaprosić dziewczątko na parkiet, i zatańczyli razem w mniejszej sali balowej, zaś Alphard zdążył już rozpłynąć się w tłumie poprzebieranych gości.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mniejsza sala balowa
Szybka odpowiedź