Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Cordelia Armanda Malfoy wkraczała oficjalnie na szlacheckie salony w towarzystwie swej szanowanej rodziny, przejęta tak, jak nieśmiałek na święcie lasu. Odliczała do tego dnia całymi latami, a ostatnie godziny wlokły się w nieskończoność; gotowa była już właściwie rano, setki razy przymierzając suknię i dodatki, tak, by upewnić się, że te pasują perfekcyjnie. Mogła przecież schudnąć przez sen, a odstająca w talii choć o pół cala kreacja zrujnowałaby doszczętnie ten pierwszy najważniejszy w życiu szlachcianki dzień. Szczęśliwie wszystko na nią pasowało, biżuteria się nie zgubiła, na twarzy nie wyskoczyła żadna brzydka niespodzianka (to wszystko dzięki wypełnianiu porad kącika kosmetycznego w Czarownicy!), a włosy układały się wyjątkowo pięknie. Cordelia wręcz rozkwitała, cała w rumieńcach, przeszczęśliwa, bliska pisku, który starała się stłumić, gdy w końcu stawiała obcas srebrnego pantofelka na schodach prowadzących do holu Hampton Court. Ostrożnie, wspierając się na ramieniu brata, choć nie patrzyła pod nogi, szukając jakiegokolwiek lustra, w jakim mogłaby zaobserwować jak prezentuje się w tym wnętrzu. Wyglądała przecież olśniewająco. Długa, różowa suknia na kole wirowała wokół jej nóg, utrzymywana magicznym stelażem, a liczne ozdoby, klejnociki, brokaciki i kwiatuszki, przyszyte do drogiego materiału, odbijały światła świec i gwiazd, sprawiając, że na Cordelii aż trudno było skupić wzrok. Błyszczała w każdym tego słowa znaczeniu, z dumą prezentując niedorzecznie duże kolczyki oraz swą dumę: srebrno-zielony wisior po matce, spoczywający na bladym dekolcie, skromnym, ale widocznym po raz pierwszy w ten dorosły sposób. Już nie była dzierlatką w pensjonarskich kołnierzykach a damą. Żałowała tylko, że jej prześliczna buzia skryta jest za kocią maską, lecz cóż, nie mogła mieć wszystkiego. Przepłakała już tydzień z tego powodu, nie miała więc ani więcej łez, ani sił, na to, by wzdychać z rozpaczą nad pomysłem balu maskowego. Właściwie odkąd tylko ujrzała śliczną maskę Gnaga, zaakceptowała taki bieg rzeczy, dbając o to, by kocia dekoracja twarzy była jak najśliczniejsza, wzbogacona o bukiecik różowych kwiatków, atłasowo wyklejane płatki i różowy pomponik, dodający jej filuteryjności. Intensywnie pudrowa wstążka zapleciona w ufryzowanych lokach dopełniała dzieła doskonałości.
- Jestem taka szczęśliwa, Abraxasie, taka szczęśliwa! - wychrypiała towarzyszącemu jej bratu do ucha, gdy znaleźli się już w sali balowej, a Cordelia łapczywie rozglądała się dookoła, chcąc rozpoznać poprzebieranych ludzi. Cóż to była za zabawa! - Pamiętasz swój pierwszy Sabat, bracie? Opowiedz mi o nim! - poprosiła, głosem drżącym z zachwytu nadchodzącym wydarzeniem. Miała pewne obiekcje, ozdoby nie robiły na niej tak wielkiego wrażenia, żałowała też, że nie błyszczy urodą swej buzi, ale po północy zaszczyci wszystkich swym pięknem. - Jak wyglądam? - spytała jeszcze, szczerze uśmiechnięta, emanując dziecięcą radością. Szybko pochwyciła z tacy dwa drinki, jeden wciskając w dłoń brata, by nieco go rozluźnić. - Rozpoznajesz kogoś? Powiedz, że tak! - kontynuowała, dotykając eleganckiego ramienia brata, prawie zapowietrzona z zalewającego ją szczęścia. Debiutowała! W końcu! W tak ślicznej kreacji! Życie nie mogło być lepsze.
piękna sukieneczka i równie piękna maska
- Jestem taka szczęśliwa, Abraxasie, taka szczęśliwa! - wychrypiała towarzyszącemu jej bratu do ucha, gdy znaleźli się już w sali balowej, a Cordelia łapczywie rozglądała się dookoła, chcąc rozpoznać poprzebieranych ludzi. Cóż to była za zabawa! - Pamiętasz swój pierwszy Sabat, bracie? Opowiedz mi o nim! - poprosiła, głosem drżącym z zachwytu nadchodzącym wydarzeniem. Miała pewne obiekcje, ozdoby nie robiły na niej tak wielkiego wrażenia, żałowała też, że nie błyszczy urodą swej buzi, ale po północy zaszczyci wszystkich swym pięknem. - Jak wyglądam? - spytała jeszcze, szczerze uśmiechnięta, emanując dziecięcą radością. Szybko pochwyciła z tacy dwa drinki, jeden wciskając w dłoń brata, by nieco go rozluźnić. - Rozpoznajesz kogoś? Powiedz, że tak! - kontynuowała, dotykając eleganckiego ramienia brata, prawie zapowietrzona z zalewającego ją szczęścia. Debiutowała! W końcu! W tak ślicznej kreacji! Życie nie mogło być lepsze.
piękna sukieneczka i równie piękna maska
The member 'Cordelia Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 18
'k20' : 18
Odstępowała. Odstępowała ilością światła, pozszywanego między falbanami złota, powiewającymi piórami – tym wszystkim, czego nie miała na sobie tamtego dnia. Wyróżniono ją zaproszeniem, wpuszczono między elitę angielskiej społeczności czarodziejów. Sama jednak była bardziej jak cień. Skąpana w czerni, elegancka, niezbyt strojna. Nie była głodną zachwytów młodą arystokratką, nie oczekiwała zalotów i młodzieńczego zaintrygowania. Przychodziła na uroczystość, bo należało godnie reprezentować rodzinę, bo należało przyjąć z wdzięcznością ten ukłon skierowany w stronę sojuszników Czarnego Pana. Nie mogła zawieść Macnairów, dawno już miała za sobą czas gorzkich grymasów. Wiedziała, że istniały pewne zadania, które musiała przyjąć. I chociaż wciąż dość świeże ślady po ranach dawały o sobie znać, kiedy pokonywała stopnie prowadzące do wrót wytwornej posiadłości, nie wykrzywiła ust ani na chwilę. Była zupełnie spokojna, pewne ruchy zdradzały brak wszelkiej niepewności. W pałacach Karkarowów niejednokrotnie brała udział w dość bogatych przyjęciach. Tutaj nie była jednak żoną gospodarza. Tutaj mogła być cieniem, tajemnicą, wysłanniczką śmierci. Nie o trumnach i kryptach zamierzała tego wieczoru rozmyślać, choć była to z pewnością dobra okazja do zawarcia istotnych biznesowych znajomości. Mieli tutaj być wszyscy. Współtowarzysze, rodzina, przedstawiciele znakomitych rodów. Tego dnia to było najważniejsze miejsce. A ona rozwijała skrzydła w tych korytarzach, w tych salach, pomiędzy długimi portretami i kryształowymi światłami. Wciąż jednak myślała o tym jak o powinności, misji, potrzebie. Co takiego podarować miał jej ten wieczór? Co takiego przynieść miał im, Macnairom?
Na balowy parkiet wkroczyła zapewne prawie niezauważona. Klasyczna czerń owijała się wokół ciała, suknia prezentowała prosty krój, dopasowany w talii, ciągnący się do ziemi materiał niespecjalnie przyciągał wzrok. Błyszczące rękawy i strojna biżuteria zdobiąca szyje wszystkich wokół odciągała uwagę od Iriny. Pomknęła dalej, w kolorach nocy, wyprostowana, nienaganna. Tego dnia rozluźniła jedynie upięcie. Zrezygnowała z koka, z mocno zwiniętych włosów. Tym razem brązowe fale opadały na plecy. Kilka z nich łaskotało blizny magią zakamuflowane tak, by obce oko dostrzec mogło jedynie idealny skrawek skóry. Albo materiał próbujący odgrodzić od siebie spojrzenia. Wcześniej zapiła ból miksturą, by mieć pewność, że nic jej nie pokona tego wieczoru. Podbródek unosiła wysoko, jej ruchy pełne były wyuczonych dobrze form. Spod maski uśmiechnęła się, kiedy tylko sięgała po kieliszek. Był to zupełnie nikły, być może ostatni tego wieczoru gest pogody. Twarz miewała bowiem raczej kamienną, trudną do odgadnięcia. Tym bardziej podobała jej się możliwość zakrycia maską. Była to prosta forma, wariant zakrywał oczy, nachodził na nos i ledwie sięgał brzegów policzków. Czarna, zawiązana ciemnymi, aksamitnymi taśmami. Bez piór i błyszczącego pyłu. Jedynie wzory wyrysowane w zimnej strukturze, lekko metalicznej. Po brzegach owijał się nieprzesadny motyw roślinny, wewnątrz wyrysowano pęknięcia i przypadkowe linie. Wydawała się nieco łuskowata, albo jak pokruszona skała. Niemniej nie była przesadna. Irina podarowała sobie śmiertelne wzory i motywy powyciągane prosto z ponurych krypt. Była skąpaną w czerni wdową, ale tym razem wydostawała się z tej skorupy. Tym razem wyszła spod chłodnej, wilgotnej ziemi. Lekko śliskie, wytłoczone na masce wzory przyciągały blask księżyca, kiedy znajdowała się jeszcze u bram znakomitego dworu. Teraz, tylko czasami, światło padające z magicznego sufitu odbijało się na charakterystycznej strukturze. Pod maską zaś usta sięgające chętnie do kieliszka, ciemnoczerwone, matowe, intensywne. Były jedynym kolorem pośrodku ciemności, w którą przystroiła się tego dnia. Ciemności, z której nigdy nie zamierzała zrezygnować. Jedwabna rękawiczka mocniej zacisnęła się na krysztale.
k20 na alkohol
sukienka (inna fryzura)
Na balowy parkiet wkroczyła zapewne prawie niezauważona. Klasyczna czerń owijała się wokół ciała, suknia prezentowała prosty krój, dopasowany w talii, ciągnący się do ziemi materiał niespecjalnie przyciągał wzrok. Błyszczące rękawy i strojna biżuteria zdobiąca szyje wszystkich wokół odciągała uwagę od Iriny. Pomknęła dalej, w kolorach nocy, wyprostowana, nienaganna. Tego dnia rozluźniła jedynie upięcie. Zrezygnowała z koka, z mocno zwiniętych włosów. Tym razem brązowe fale opadały na plecy. Kilka z nich łaskotało blizny magią zakamuflowane tak, by obce oko dostrzec mogło jedynie idealny skrawek skóry. Albo materiał próbujący odgrodzić od siebie spojrzenia. Wcześniej zapiła ból miksturą, by mieć pewność, że nic jej nie pokona tego wieczoru. Podbródek unosiła wysoko, jej ruchy pełne były wyuczonych dobrze form. Spod maski uśmiechnęła się, kiedy tylko sięgała po kieliszek. Był to zupełnie nikły, być może ostatni tego wieczoru gest pogody. Twarz miewała bowiem raczej kamienną, trudną do odgadnięcia. Tym bardziej podobała jej się możliwość zakrycia maską. Była to prosta forma, wariant zakrywał oczy, nachodził na nos i ledwie sięgał brzegów policzków. Czarna, zawiązana ciemnymi, aksamitnymi taśmami. Bez piór i błyszczącego pyłu. Jedynie wzory wyrysowane w zimnej strukturze, lekko metalicznej. Po brzegach owijał się nieprzesadny motyw roślinny, wewnątrz wyrysowano pęknięcia i przypadkowe linie. Wydawała się nieco łuskowata, albo jak pokruszona skała. Niemniej nie była przesadna. Irina podarowała sobie śmiertelne wzory i motywy powyciągane prosto z ponurych krypt. Była skąpaną w czerni wdową, ale tym razem wydostawała się z tej skorupy. Tym razem wyszła spod chłodnej, wilgotnej ziemi. Lekko śliskie, wytłoczone na masce wzory przyciągały blask księżyca, kiedy znajdowała się jeszcze u bram znakomitego dworu. Teraz, tylko czasami, światło padające z magicznego sufitu odbijało się na charakterystycznej strukturze. Pod maską zaś usta sięgające chętnie do kieliszka, ciemnoczerwone, matowe, intensywne. Były jedynym kolorem pośrodku ciemności, w którą przystroiła się tego dnia. Ciemności, z której nigdy nie zamierzała zrezygnować. Jedwabna rękawiczka mocniej zacisnęła się na krysztale.
k20 na alkohol
sukienka (inna fryzura)
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Irina Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 4
'k20' : 4
Wiele słów nie było potrzebnych, żeby określić zadowolenie Rhysanda. Od czasu powrotu do Brytanii skupienie poświęcał na sprawy owszem, priorytetowe, ale w swoich określeniach raczej standardowe i bez szczypty ekscytacji. Perspektywa udziału w balu napawała go satysfakcją, a także przywoływała wspomnienia szalonych zabaw w paryskich salonach. Cały pałac Bealieu przygotowywał się do tego wieczoru pilnie i w pełnym napięcia zamętu, by wyszykować lady Morganę, oraz dwójkę braci na czas. Selwyn jak przystało na ognistego władcę pirotechniki magicznej, dzisiaj postanowił skoncentrować się za radą dawnych stylistów z Francji, na czele ze wspomnieniem obytej w modzie madame Baudelaire zdecydował się dzisiaj na długi płaszcz wyjściowy z cienkiej, opalizującej na złoto tkaniny, która wzorem przypominała łuski salamandry. Czarne mankiety i zakładki ozdabiały przypinki ambasady Francji, oraz dyskretnie umieszczona z boku rangowa korona książęca brytyjska ozdobiona klejnotami w kolorystyce rodu. Na razie przepasany był czarnym pasem trzymającym poły przy sobie, ale wychodząc z powozu, odrobinę poluzował upięcie, szykując się na wejście do środka. Ich matka weszła kilka minut wcześniej, cały blask i chwałę skupiając na sobie, a Rhysand nie mógł być z niej bardziej dumny, wciąż jednocześnie, kątem oka lustrując otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń.
- Już nie bądź taki podekscytowany. - Zagaił po francusku, z pewną dozą sarkazmu do brata, idącego obok niego. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak nieprzychylną opinię Riordan miał o tego typu zgromadzeniach, ostentacyjnie zbytecznych w swoich warstwach fałszu. Zwykle trzymał się z boku, podczas gdy Rhys korzystał z każdego grama atencji jaka spadła w jego stronę, stając się czymś w rodzaju orędownika i twarzy wiązanej naturalnie z ich nazwiskiem. Rozwiązywali tak swoje słabości, oferując każdemu wzajemne zalety tam, gdzie możliwości drugiego nie wystarczały. Nie byli w końcu idealni, chociaż Rhysand z całego serca pragnął, by taka była prawda, to zwłaszcza w momencie tak kruchego stanu wojny, gdzie ich siły podburzane były przez nonsensownych buntowników, musieli zjednoczyć się wobec każdego wroga. W lewej dłoni trzymał pozłacaną Colombinę, o dodanych na zamówienie skrzydłach po obu stronach, które dla dodatkowego autentyzmu okryto diamentowym pyłem i zabezpieczono metalowymi okuciami. Dla ostatecznego efektu, ale też, by powstrzymać się od nietaktowanej przesady, Selwyn zarządził dodanie na czubkach złotych piór pojedyncze zaczarowane płomyki, widoczne tylko, gdy wykonywał bardziej zamaszyste ruchy głową.
- Nacieszmy się zapachem tego przepychu i tańczmy, byleby nie tak jak nam zagrają. Płomienie mają swoje zdanie, a ostatecznie wszystko, czego się dotkniemy, zajmie się w końcu ogniem. Naszym ogniem. - To mówiąc, założył maskę na twarz i uśmiechnął się pod nosem. - Zabawę czas zacząć. - Skinął bratu na znak bezsłownej komunikacji, w końcu mogli przebywać nawet po przeciwnych stronach sali i wciąż wiedzieć gdy drugi potrzebował pomocy. Tej więzi nie dało się wytłumaczyć inaczej niż instynkt, z kolei serce i rozum Rhysanda miały dzisiaj jeszcze inne pragnienia i zadania. Niedawna rozmowa z Matką doprowadziła do wspólnych wniosków, z którymi zgadzał się w pełni, gdyż potrzebna była mu żona. Córka za niedługo miała wkroczyć w świat sabatów, a on wciąż jeszcze nie doczekał się prawowitego następcę syna, najlepiej nie jednego. Maski mogły ukryć rysy twarzy, ale nie ukrywały istoty ich bycia, a taką Rhysand potrafił wyłapać nawet po krótkiej interakcji. Poły złotego płaszcza rozchyliły się na boki, ukazując czarny jak noc, która ich otaczała komplet ozdobnej kamizelki i spodni wraz z koszulą. Sięgnął po unoszący się na tacy kieliszek i wykonując płynny półobrót, ruszył dalej, po drodze rozglądając się za godnym rozmówcą. Wzrok prześlizgnął się po sylwetkach, niektóre bardziej, inne mniej znajome, aż wreszcie spoczął na Tajemnicy. Wszystko w niej sprawiało, że Rhysand chciał wiedzieć więcej, kuszony złotym naszyjnikiem, burgundowym gorsetem i kasztanową falą włosów, pozwolił, by kącik ust wygiął się nieznacznie w pół uśmiechu. Dzisiejszej nocy los sprzyjał pewnym, a gdy w bliskim towarzystwie kobiety zauważył mężczyznę, kurtuazyjnie przywitał się z nim kiwnięciem głowy, wzrok skupiając na damie, a także kiwtnącej magicznym sposobem, tuż nad ich głowami jemiole, z której zerwał jagodę.
- Pour la plus belle, czy uczyni mi mademoiselle ten zaszczyt i przyjmie z moich rąk ten skromny podarunek? - Skłonił się nisko, wyciągając dłoń przed siebie, a w niej biały owoc, niepozorny, ale o potężnej sile sprawczej. - Cena niewielka. Jeden pocałunek. - Uśmiechnął się, nie czyniąc żadnego innego kroku dalej, nawet w obliczu odmowy, oczekując na zgodę lub odtrącenie od hipnotyzującej nieznajomej, a może i nawet znajomej, której tożsamości jeszcze nie odszyfrował.
| witam wszystkich serdecznie, tutaj poglądowy strój bez okularów i inne buty, tutaj maska z dodatkami opisanymi w poście, rzucam na drina i zrywam jedną jagodę jemioły, oferując ją Vivienne
- Już nie bądź taki podekscytowany. - Zagaił po francusku, z pewną dozą sarkazmu do brata, idącego obok niego. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak nieprzychylną opinię Riordan miał o tego typu zgromadzeniach, ostentacyjnie zbytecznych w swoich warstwach fałszu. Zwykle trzymał się z boku, podczas gdy Rhys korzystał z każdego grama atencji jaka spadła w jego stronę, stając się czymś w rodzaju orędownika i twarzy wiązanej naturalnie z ich nazwiskiem. Rozwiązywali tak swoje słabości, oferując każdemu wzajemne zalety tam, gdzie możliwości drugiego nie wystarczały. Nie byli w końcu idealni, chociaż Rhysand z całego serca pragnął, by taka była prawda, to zwłaszcza w momencie tak kruchego stanu wojny, gdzie ich siły podburzane były przez nonsensownych buntowników, musieli zjednoczyć się wobec każdego wroga. W lewej dłoni trzymał pozłacaną Colombinę, o dodanych na zamówienie skrzydłach po obu stronach, które dla dodatkowego autentyzmu okryto diamentowym pyłem i zabezpieczono metalowymi okuciami. Dla ostatecznego efektu, ale też, by powstrzymać się od nietaktowanej przesady, Selwyn zarządził dodanie na czubkach złotych piór pojedyncze zaczarowane płomyki, widoczne tylko, gdy wykonywał bardziej zamaszyste ruchy głową.
- Nacieszmy się zapachem tego przepychu i tańczmy, byleby nie tak jak nam zagrają. Płomienie mają swoje zdanie, a ostatecznie wszystko, czego się dotkniemy, zajmie się w końcu ogniem. Naszym ogniem. - To mówiąc, założył maskę na twarz i uśmiechnął się pod nosem. - Zabawę czas zacząć. - Skinął bratu na znak bezsłownej komunikacji, w końcu mogli przebywać nawet po przeciwnych stronach sali i wciąż wiedzieć gdy drugi potrzebował pomocy. Tej więzi nie dało się wytłumaczyć inaczej niż instynkt, z kolei serce i rozum Rhysanda miały dzisiaj jeszcze inne pragnienia i zadania. Niedawna rozmowa z Matką doprowadziła do wspólnych wniosków, z którymi zgadzał się w pełni, gdyż potrzebna była mu żona. Córka za niedługo miała wkroczyć w świat sabatów, a on wciąż jeszcze nie doczekał się prawowitego następcę syna, najlepiej nie jednego. Maski mogły ukryć rysy twarzy, ale nie ukrywały istoty ich bycia, a taką Rhysand potrafił wyłapać nawet po krótkiej interakcji. Poły złotego płaszcza rozchyliły się na boki, ukazując czarny jak noc, która ich otaczała komplet ozdobnej kamizelki i spodni wraz z koszulą. Sięgnął po unoszący się na tacy kieliszek i wykonując płynny półobrót, ruszył dalej, po drodze rozglądając się za godnym rozmówcą. Wzrok prześlizgnął się po sylwetkach, niektóre bardziej, inne mniej znajome, aż wreszcie spoczął na Tajemnicy. Wszystko w niej sprawiało, że Rhysand chciał wiedzieć więcej, kuszony złotym naszyjnikiem, burgundowym gorsetem i kasztanową falą włosów, pozwolił, by kącik ust wygiął się nieznacznie w pół uśmiechu. Dzisiejszej nocy los sprzyjał pewnym, a gdy w bliskim towarzystwie kobiety zauważył mężczyznę, kurtuazyjnie przywitał się z nim kiwnięciem głowy, wzrok skupiając na damie, a także kiwtnącej magicznym sposobem, tuż nad ich głowami jemiole, z której zerwał jagodę.
- Pour la plus belle, czy uczyni mi mademoiselle ten zaszczyt i przyjmie z moich rąk ten skromny podarunek? - Skłonił się nisko, wyciągając dłoń przed siebie, a w niej biały owoc, niepozorny, ale o potężnej sile sprawczej. - Cena niewielka. Jeden pocałunek. - Uśmiechnął się, nie czyniąc żadnego innego kroku dalej, nawet w obliczu odmowy, oczekując na zgodę lub odtrącenie od hipnotyzującej nieznajomej, a może i nawet znajomej, której tożsamości jeszcze nie odszyfrował.
| witam wszystkich serdecznie, tutaj poglądowy strój bez okularów i inne buty, tutaj maska z dodatkami opisanymi w poście, rzucam na drina i zrywam jedną jagodę jemioły, oferując ją Vivienne
angels would damn themselves for me
The member 'Rhysand Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 12
'k20' : 12
Zaproszenie od Lady Nott przyjąłem z należytym szacunkiem, poniekąd takowego się spodziewając zważywszy na wypracowaną pozycję. Nie wyobrażałem sobie odmówić, odrzucić listu z wyraźną irytacją, która wcześniej towarzyszyła mi w przypadku konieczności udania się na salony. To podejście już dawno uległo zmianie, zostało porzucone i pozostawione za sobą przez wszelkie doświadczenia oraz rozwój, jaki nastąpił przez ostatnie lata. Wymagałem od siebie więcej, nie kierowałem się już tylko niechęcią, myślałem szerzej i dążyłem do poprawienia wartości własnego nazwiska, które w podobnych kręgach skazane było na porażkę. Byłem dumny, że rodzina powróciła. Radował mnie fakt przystąpienia Iriny oraz Cilliana w nasze szeregi i wzmocnienie ich własnym doświadczeniem oraz różdżką. Liczyłem, że zjawią się na sabacie i nie tylko słowem, ale obecnością utwierdzą ważne osobistości, co do naszego oddania sprawie. Zyskanie szacunku wymagało ogromu pracy, wielkiego oddania i zawziętości, aczkolwiek byłem pewien, że byliśmy na takowe gotowi. Być może w świecie polityki nasze nazwisko nie istniało, jednak w wojennych realiach stanowiliśmy silne ogniwo i nie wyobrażałem sobie, abyśmy przestali to pielęgnować.
Już po zeszłorocznym przyjęciu miałem świadomość, że przygotowanie na bal wymagać będzie sporych nakładów pracy. Na całe szczęście tym razem Lady Nott postawiła głównie na maski, które należało wykonać w staranny sposób, a nie całego stroju, jaki ostatnio sprawił mi największą trudność. Nie obracałem się w towarzystwie krawców, właściwie znałem tylko jedną damę parującą się tym fachem, aczkolwiek zbyt późno zebrałem się na list z prośbą o przygotowanie odświętnej szaty. Zdecydowałem się zatem na – moim zdaniem – najlepszą jaką miałem w swej niewielkiej garderobie, albowiem nie przywykłem przykładać nadmiernej uwagi do własnego odzienia. Mimo czasu, jaki upłynął odkąd ostatni raz miałem ją na sobie, zdawała się być dobrze dopasowana, a grafitowa czerń nie straciła na swej intensywności, podobnie jak mankiety oraz kołnierz przechodzące w antracytowy odcień. Nie była nader bogata w ozdobne hafty, takowe zajmowały jedynie zewnętrzną część rękawów; od samej linii ramienia, do okolic nadgarstka, przedstawiając delikatne ornamenty. Połyskujący, srebrny rząd guzików miał komponować się z maską, o którą zadbała już sama Belvina, albowiem brakowało mi do podobnych czynności ręki. Nie chciałem popełnić faux-pas, a była na to ogromna szansa, gdybym faktycznie zdecydował się dobrać wszelkie dodatki indywidualnie. W ten sposób mą tożsamość ukryła klasyczna, satynowa Colombina mieniąca się czernią i ozdobiona antracytową obwódką. Po bokach dostrzegalne były wąskie okucia ze srebra, składające się we wzory podobne do tych z rękawów szaty. Tuż przy ich krańcu zostały dodane, te same co posiadała na swej masce Blythe, szlachetne kamienie.
Przepych i bogactwo Hampton Court wzbudzało podziw, a przede wszystkim uznanie. Najwyraźniej dla Lady Nott nie było rzeczy niemożliwych, jeśli chodziło o wystawne bale, nawet w czasach tak niepewnych i pozbawiających podstawowych dóbr. Przyglądałem się wnętrzom, zdarzyło mi się też zawiesić spojrzenie na niezwykle bogato zdobionych szatach, lecz aby nie wyjść na wścibskiego starałem się nad tym panować. Z resztą u mego boku podążała niezwykle piękna kobieta, która swą kreacją wprawiła mnie dziś w zdziwienie. Nigdy nie widziałem Belviny w podobnym stroju, więc nie potrafiłem powstrzymać kilku komplementów, jakie wymknęły się z mych ust pod drzwiami jej mieszkania. Sam fakt, że zdecydowałem się pójść z partnerką na bal był dla mnie nowością, ale kto wie, może przyjdzie bawić mi się lepiej niżeli rok wcześniej?
-Myślisz, że możemy już iść do baru?- szepnąłem do jej ucha z nutą ironii, po czym chwyciłem dłonią kielich i skinąłem głową w geście podziękowania. Nie zamierzałem nigdy się oddalać, przynajmniej nie teraz, kiedy uwaga wszystkich gości skupiona była na oficjalnym rozpoczęciu noworocznej zabawy. Rozglądnąłem się za członkami rodziny i choć maski nie ułatwiały tego zadania, to te podobne do mojej odkrywały wystarczającą część twarzy.
opętanie - brak
Już po zeszłorocznym przyjęciu miałem świadomość, że przygotowanie na bal wymagać będzie sporych nakładów pracy. Na całe szczęście tym razem Lady Nott postawiła głównie na maski, które należało wykonać w staranny sposób, a nie całego stroju, jaki ostatnio sprawił mi największą trudność. Nie obracałem się w towarzystwie krawców, właściwie znałem tylko jedną damę parującą się tym fachem, aczkolwiek zbyt późno zebrałem się na list z prośbą o przygotowanie odświętnej szaty. Zdecydowałem się zatem na – moim zdaniem – najlepszą jaką miałem w swej niewielkiej garderobie, albowiem nie przywykłem przykładać nadmiernej uwagi do własnego odzienia. Mimo czasu, jaki upłynął odkąd ostatni raz miałem ją na sobie, zdawała się być dobrze dopasowana, a grafitowa czerń nie straciła na swej intensywności, podobnie jak mankiety oraz kołnierz przechodzące w antracytowy odcień. Nie była nader bogata w ozdobne hafty, takowe zajmowały jedynie zewnętrzną część rękawów; od samej linii ramienia, do okolic nadgarstka, przedstawiając delikatne ornamenty. Połyskujący, srebrny rząd guzików miał komponować się z maską, o którą zadbała już sama Belvina, albowiem brakowało mi do podobnych czynności ręki. Nie chciałem popełnić faux-pas, a była na to ogromna szansa, gdybym faktycznie zdecydował się dobrać wszelkie dodatki indywidualnie. W ten sposób mą tożsamość ukryła klasyczna, satynowa Colombina mieniąca się czernią i ozdobiona antracytową obwódką. Po bokach dostrzegalne były wąskie okucia ze srebra, składające się we wzory podobne do tych z rękawów szaty. Tuż przy ich krańcu zostały dodane, te same co posiadała na swej masce Blythe, szlachetne kamienie.
Przepych i bogactwo Hampton Court wzbudzało podziw, a przede wszystkim uznanie. Najwyraźniej dla Lady Nott nie było rzeczy niemożliwych, jeśli chodziło o wystawne bale, nawet w czasach tak niepewnych i pozbawiających podstawowych dóbr. Przyglądałem się wnętrzom, zdarzyło mi się też zawiesić spojrzenie na niezwykle bogato zdobionych szatach, lecz aby nie wyjść na wścibskiego starałem się nad tym panować. Z resztą u mego boku podążała niezwykle piękna kobieta, która swą kreacją wprawiła mnie dziś w zdziwienie. Nigdy nie widziałem Belviny w podobnym stroju, więc nie potrafiłem powstrzymać kilku komplementów, jakie wymknęły się z mych ust pod drzwiami jej mieszkania. Sam fakt, że zdecydowałem się pójść z partnerką na bal był dla mnie nowością, ale kto wie, może przyjdzie bawić mi się lepiej niżeli rok wcześniej?
-Myślisz, że możemy już iść do baru?- szepnąłem do jej ucha z nutą ironii, po czym chwyciłem dłonią kielich i skinąłem głową w geście podziękowania. Nie zamierzałem nigdy się oddalać, przynajmniej nie teraz, kiedy uwaga wszystkich gości skupiona była na oficjalnym rozpoczęciu noworocznej zabawy. Rozglądnąłem się za członkami rodziny i choć maski nie ułatwiały tego zadania, to te podobne do mojej odkrywały wystarczającą część twarzy.
opętanie - brak
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 15.08.21 16:25, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 2
'k20' : 2
Dobiegał końca kolejny rok. W ubiegłym na parapecie Skały w Harrogate przysiadła dumna sowa, która przyniosła ze sobą zaproszenie na noworoczny sabat lady Nott na bajońsko drogiej papeterii. Po raz pierwszy zaproszono Rookwood wówczas na salony i tak właściwie to sądziła, że był to pierwszy i ostatni raz po nieszczęsnej wpadce z elfem. Nie przypuszczała wtedy, w labiryncie, że odbije się to aż taką czkawką, elfów lady Nott miała pewnie sporo, lecz opuściła Hampton Court po tym faux pas z myślą, że już tu nie powróci - a jednak została zaskoczona. Sowa po raz kolejny przyniosła zaproszenie, a jak napisała sama lady Nott - w podzięce za walkę o nowy, lepszy świat. Najwyraźniej więc faux pas Sigrun odeszło w zapomnienie przez zasługi, nie miała zamiaru narzekać i do tego wracać. Skreśliła list odpowiedzi, potwierdzając swoje zaproszenie i poczyniła przygotowania - w ubiegłym roku nie było to aż tak trudne, musiała pojawić się przebrana za gromoptaka.
Co miała założyć teraz? W jej szafach brakowało eleganckich sukienek. Przynajmniej takich, które nadałyby się na sabat arystokracji. Zarabiała u lorda Avery'ego więcej niż dobrze, wciąż jednak nie na tyle, by mogła sobie pozwolić na materiały, które choć w połowie dorównałyby tym jakie przywdziewałyby na siebie arystokratki. Trudno. W jednym z nielicznych sklepów na ulicy Pokątnej, które pozostały otwarte, zamówiła suknię i pluła sobie później w brodę, gdy przyszło do płacenia - ale przynajmniej wyglądała jak należy.
W wieczór ostatniego dnia w roku przybyła na miejsce punktualnie, jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem; okazała służbie zaproszenie i została zaprowadzona w głąb Hampton Court, do sali balowej, którą pamiętała sprzed roku. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Wciąż nie w jej guście, ale nie szkodzi. Alkohole na pewno będą dobre, przynajmniej tyle.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że padło na nią kilka spojrzeń, gdy pojawiła się w tłumie - obleczona w czarną, dość prostą suknię z ozdobną opończą. Jedynymi ozdobnymi elementami były metalowe, złote zdobienia na ramionach oraz aksamitna wstęga podkreślająca wąską kibić. Miała długie, luźne rękawy i dość głęboki dekolt, lecz nieskandalicznie - tym razem Rookwood zamierzała się pilnować i nie wylecieć z balu jeszcze przed północą... Bardziej ozdobna okazała się maska jaką wiedźma zasłoniła twarz. Zdecydowała się na wybór klasycznej maski Volta, lecz z interesującymi zdobieniami - jej brzegi zostały wyrzeźbione w rzekome płomienie. Czerń i złoto maski również przywodziły na myśl ogień. A może szatańską pożogę? Z otworów na oczy patrzyły na salę balową brązowe tęczówki podkreślone ciężkim makijażem węgielka. Włosy Sigrun, które tego wieczoru przybrały barwę niemal bieli, były spięte wysoko nad karkiem w prostym koku - wypuściła jedynie kilka kosmyków z przodu twarzy, aby okalały miękko maskę.
Kręciła się w tłumie, próbując dostrzec i rozpoznać kogoś znajomego - głównie Deirdre, Ramseya, Drew. Czy Goyle i w tym roku zdecyduje się przybyć? Może z żoną?
Przez tę myśl złapała za pierwszy lepszy drink z tacy, która lewitowała obok.
| rzut k100 na opętanie, k20 na drinka
maska, suknia
Co miała założyć teraz? W jej szafach brakowało eleganckich sukienek. Przynajmniej takich, które nadałyby się na sabat arystokracji. Zarabiała u lorda Avery'ego więcej niż dobrze, wciąż jednak nie na tyle, by mogła sobie pozwolić na materiały, które choć w połowie dorównałyby tym jakie przywdziewałyby na siebie arystokratki. Trudno. W jednym z nielicznych sklepów na ulicy Pokątnej, które pozostały otwarte, zamówiła suknię i pluła sobie później w brodę, gdy przyszło do płacenia - ale przynajmniej wyglądała jak należy.
W wieczór ostatniego dnia w roku przybyła na miejsce punktualnie, jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem; okazała służbie zaproszenie i została zaprowadzona w głąb Hampton Court, do sali balowej, którą pamiętała sprzed roku. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Wciąż nie w jej guście, ale nie szkodzi. Alkohole na pewno będą dobre, przynajmniej tyle.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że padło na nią kilka spojrzeń, gdy pojawiła się w tłumie - obleczona w czarną, dość prostą suknię z ozdobną opończą. Jedynymi ozdobnymi elementami były metalowe, złote zdobienia na ramionach oraz aksamitna wstęga podkreślająca wąską kibić. Miała długie, luźne rękawy i dość głęboki dekolt, lecz nieskandalicznie - tym razem Rookwood zamierzała się pilnować i nie wylecieć z balu jeszcze przed północą... Bardziej ozdobna okazała się maska jaką wiedźma zasłoniła twarz. Zdecydowała się na wybór klasycznej maski Volta, lecz z interesującymi zdobieniami - jej brzegi zostały wyrzeźbione w rzekome płomienie. Czerń i złoto maski również przywodziły na myśl ogień. A może szatańską pożogę? Z otworów na oczy patrzyły na salę balową brązowe tęczówki podkreślone ciężkim makijażem węgielka. Włosy Sigrun, które tego wieczoru przybrały barwę niemal bieli, były spięte wysoko nad karkiem w prostym koku - wypuściła jedynie kilka kosmyków z przodu twarzy, aby okalały miękko maskę.
Kręciła się w tłumie, próbując dostrzec i rozpoznać kogoś znajomego - głównie Deirdre, Ramseya, Drew. Czy Goyle i w tym roku zdecyduje się przybyć? Może z żoną?
Przez tę myśl złapała za pierwszy lepszy drink z tacy, która lewitowała obok.
| rzut k100 na opętanie, k20 na drinka
maska, suknia
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k20' : 2
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k20' : 2
Sabat. Po wielu przygotowaniach, które ród Parkinson poświęcał nie tylko sobie, ale również innym rodom, była to jakaś forma nagrody za te wszystkie trudy i działania. Jej pomniejsze, bowiem nie siedziała z igłą i nicią, sama jednak zaś pomagała przy projektach, doradzała, wskazywała najlepsze rozwiązania dla kreacji. Jej działania dla całego rodzinnego interesu nie pozostawały niezauważone - nie tylko przez resztę członków rodziny, ale również przez samą lady Adelaidę Nott. Wiedziała jednak, że w kwestii strojów to nie ona będzie gwiazdą wieczoru - Edward już wcześniej wyruszył do Hampton Court. Nic dziwnego, Odetta cieszyła się niezmiernie, że kunszt jej brata zyskuje sobie powoli monopol wśród brytyjskiej socjety. Zasługiwał na jak największe rozpoznanie, bo chociaż nie życzyła mu takiego zanurzenia się w pracy, by nie mógł się z niej wyciągnąć, tak miała nadzieję, że jego sława rozniesie się i przetrwa przez następne pokolenia.
Stukot kół powozu na ścieżce rozbrzmiewał miarowo, zdając się dopasowywać do jej własnego bicia serca. Spoglądając przez szybę, zgadywała czym w tym roku zaszczycą ich ogrody i wnętrza posiadłości. Uśmiechała się lekko zza maski, zieleń weluru i tiulu zgrywając ze sobą w delikatnej masce Colobmiany, dodając delikatne złote wykończenia na krawędziach. Po skrajnych stronach odnaleźć można było białe i beżowe kwiaty, a na gałęziach w imitacji pąków kwiatów widniały perły. Wyjście z powodu w towarzystwie służby znów wiązało się z zaciekawionym spojrzeniem dookoła i uśmiechem na ustach obleczonych w delikatny szkarłat. Skierowała się w stronę sali balowej, dołączając do reszty rodziny zanim sama nie przekroczyła progu, swój płaszcz oddając służbie zanim nie skierowała się w stronę głównego pomieszczenia.
Zielona suknia błyskała w półmroku, obszyta błyszczącymi elementami, dekolt zaś wraz z rękawami przypominał splatające się ze sobą gałęzie. Zielone obcasy stukały lekko, nieczęsto wystając spod sukni, przy obcasie również posiadając złote zdobienia w kształcie płatków kwiatów. Delikatne nadgarstki ozdabiały bransolety, a włosy zdobiła misterna ozdoba w kształcie motyla z odchodzącymi od niej elementami. Zwiastun wiosny wchodzący w nowy rok. Zwiastun zmiany na lepsze - oczywiście dla ludzi, którzy byli zgromadzeni tutaj.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, z zainteresowaniem zerkając po już obecnych gościach. Bardzo dobrze wiedziała, jak będzie wyglądał Edward, dlatego też jej spojrzenie od razu zaczęło wyłuskiwać w tłumie podobnej sylwetki. Ruszając przed siebie, ostrożnie zahaczyła ramieniem o rękę Rhysanda kiedy ten sięgał po jemiołę, odwracając się aby spojrzeć na całe towarzystwo i rzucić delikatny uśmiech w stronę stojących niedaleko mężczyzn. Zaśmiała się lekko i cicho, chociaż zaraz taż skłoniła się przed towarzystwem.
- Monsieur wybaczy. - Skinęła jeszcze głową Rhysandowi zanim nie pokierowała się dalej, ostrożnie sięgając po drink przygotowany na jednej z tac. Ciekawe, czym miał ją dziś zaskoczyć wieczór - i to nie tylko pod względem wyboru alkoholi.
Suknia wzorowana na tej. Maska, i buty zmienione nieco w opisie, a do tego ozdoba do włosów. Rzut na drink k20
Stukot kół powozu na ścieżce rozbrzmiewał miarowo, zdając się dopasowywać do jej własnego bicia serca. Spoglądając przez szybę, zgadywała czym w tym roku zaszczycą ich ogrody i wnętrza posiadłości. Uśmiechała się lekko zza maski, zieleń weluru i tiulu zgrywając ze sobą w delikatnej masce Colobmiany, dodając delikatne złote wykończenia na krawędziach. Po skrajnych stronach odnaleźć można było białe i beżowe kwiaty, a na gałęziach w imitacji pąków kwiatów widniały perły. Wyjście z powodu w towarzystwie służby znów wiązało się z zaciekawionym spojrzeniem dookoła i uśmiechem na ustach obleczonych w delikatny szkarłat. Skierowała się w stronę sali balowej, dołączając do reszty rodziny zanim sama nie przekroczyła progu, swój płaszcz oddając służbie zanim nie skierowała się w stronę głównego pomieszczenia.
Zielona suknia błyskała w półmroku, obszyta błyszczącymi elementami, dekolt zaś wraz z rękawami przypominał splatające się ze sobą gałęzie. Zielone obcasy stukały lekko, nieczęsto wystając spod sukni, przy obcasie również posiadając złote zdobienia w kształcie płatków kwiatów. Delikatne nadgarstki ozdabiały bransolety, a włosy zdobiła misterna ozdoba w kształcie motyla z odchodzącymi od niej elementami. Zwiastun wiosny wchodzący w nowy rok. Zwiastun zmiany na lepsze - oczywiście dla ludzi, którzy byli zgromadzeni tutaj.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, z zainteresowaniem zerkając po już obecnych gościach. Bardzo dobrze wiedziała, jak będzie wyglądał Edward, dlatego też jej spojrzenie od razu zaczęło wyłuskiwać w tłumie podobnej sylwetki. Ruszając przed siebie, ostrożnie zahaczyła ramieniem o rękę Rhysanda kiedy ten sięgał po jemiołę, odwracając się aby spojrzeć na całe towarzystwo i rzucić delikatny uśmiech w stronę stojących niedaleko mężczyzn. Zaśmiała się lekko i cicho, chociaż zaraz taż skłoniła się przed towarzystwem.
- Monsieur wybaczy. - Skinęła jeszcze głową Rhysandowi zanim nie pokierowała się dalej, ostrożnie sięgając po drink przygotowany na jednej z tac. Ciekawe, czym miał ją dziś zaskoczyć wieczór - i to nie tylko pod względem wyboru alkoholi.
Suknia wzorowana na tej. Maska, i buty zmienione nieco w opisie, a do tego ozdoba do włosów. Rzut na drink k20
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 14
'k20' : 14
W pierwszym tygodniu grudnia, kiedy odbywał się pierwszy Jarmark Zimowy w Londynie, lord Bulstrode, podczas przechadzki po magicznym porcie i udziale w loterii zorganizowanej przez Ministra Magii, zapytał Fantine, czy rozpoczęła przygotowania do noworocznej sabatu, odpowiedziała dość wymijająco, nie chcąc zdradzić prawdy. Prawda była taka, że zaczęła myśleć o tym przyjęciu na długo przed Jarmarkiem... To przecież najważniejsze przyjęcie roku. Słynny, noworoczny sabat. Oczywiście, że musiała dobrze się przygotować. Zwłaszcza uwzględniając trudności w sprowadzeniu odpowiednich materiałów... Rozmowy ze swoim drogim kuzynem, lordem Edwardem Parkinsonem, podjęła na długo przed sabatem. Dzięki jego wyobraźni i intuicji mogła mieć pewność, że kreacja zrobi odpowiednie wrażenie - i tak właśnie miało być. Efektem końcowym Róża była absolutnie zachwycona i te kilka dni, jakie dzieliły Boże Narodzenie od Sylwestra, niemalże przebierała nogami z niecierpliwości, tak bardzo nie mogła się doczekać nadejścia ostatniej nocy roku. Kiedy zaś nadszedł trzydziesty pierwszy grudnia na przygotowaniach spędziła wiele godzin - służące uwijały się wokół niej jak mrówki, przygotowując kąpiel, wyczesując i układając jej włosy, przynosząc biżuterię, choć i tak miała ją już wybraną.
Do Hampton Court Fantine przybyła wraz z rodziną; razem z lordem nestorem i jego małżonką, siostrą, matką i innymi krewnymi, podekscytowana i w doskonałym nastroju. Dwór, gdzie tradycyjnie odbywały się przyjęcia lady Adelaide Nott, wyglądał naprawdę wspaniale. Zawsze prezentował się zachwycająco, w tym roku jednak Fantine czuła przyjemne zaskoczenie - czyżby udział w przygotowaniach do sabatu Evandry zagwarantował powiew świeżości? Bratowa nie zdradziła wiele, Róża nie mogła więc się doczekać aż o efektach przekona się na własne.
Zanim wkroczyła do sali balowej wyciągnęła ukrytą wcześniej fiolkę, odkorkowała ją i wypiła - czuła się w swojej kreacji doskonale, lecz odrobina magii i jeszcze więcej cudzej uwagi nie zaszkodzi. Na parkiet Fantine wkroczyła więc jeszcze bardziej pewna siebie niż zwykle, z dumnie uniesioną brodą. Miała na sobie kreację w barwach czerwieni i czerni, nie mogła się powstrzymać, w czerwieni czuła się wszak najlepiej. Suknia miała lekko opuszczone ramiona i dekolt w kształcie serca, rozkloszowaną spódnicę i półprzeźroczyste rękawy. Całą górę zdobiły czarne, błyszczące aplikacje, spódnicę zaś cieniutka warstwa mieniącego się tiulu. Całości uzupełniała złota biżuteria - kolia z rubinami i pasujące doń kolczyki. Najważniejszą ozdobą była jednak maska. Fantine zdecydowała się nie zasłaniać całej twarzy, odsłoniła blade policzki i usta podkreślone karminową szminką; na nosie miała klasyczną Colombinę o bardzo bogatych zdobieniach. Maska z aksamitu miała finezyjne, wywijaste wycięcie i barwę głębokiej czerwieni; na jej brzegach przyszyto czarne, błyszczące aplikacje podobne do tych na materiale sukni. Maska miała również woalkę z ciemnego materiału. Pod prawym okiem widniała niewielka, złota róża z drobnych wstążeczek. Całość wydawała się obsypana drobnym, złotym pyłem i mieniła się w blasku świec delikatnie. Aby nie odwracać od maski uwagi Fantine nakazała służkom ciemne włosy upiąć w misterny kok nad karkiem, odsłonić szyję.
Znalazłszy się pośród innych gości odetchnęła głęboko - czuła się na swoim miejscu. Czuła się zachwycona wszystkim wokół. Jej uwagę zwróciła młoda dama w różowej kreacji i kociej masce - naprawdę wyglądała jak małe, słodkie kociątko. Kącik ust Fantine drgnął, kiedy zastanawiała się nad tym kto ukrywa się pod tą maską; kiedy obok niej pojawiła się taca z alkoholami, sięgnęła bez zawahania po jeden z kieliszków.
| przed wejściem na salę balową wypiłam eliksir upiększający z mojego ekwipunku;
sukienka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Do Hampton Court Fantine przybyła wraz z rodziną; razem z lordem nestorem i jego małżonką, siostrą, matką i innymi krewnymi, podekscytowana i w doskonałym nastroju. Dwór, gdzie tradycyjnie odbywały się przyjęcia lady Adelaide Nott, wyglądał naprawdę wspaniale. Zawsze prezentował się zachwycająco, w tym roku jednak Fantine czuła przyjemne zaskoczenie - czyżby udział w przygotowaniach do sabatu Evandry zagwarantował powiew świeżości? Bratowa nie zdradziła wiele, Róża nie mogła więc się doczekać aż o efektach przekona się na własne.
Zanim wkroczyła do sali balowej wyciągnęła ukrytą wcześniej fiolkę, odkorkowała ją i wypiła - czuła się w swojej kreacji doskonale, lecz odrobina magii i jeszcze więcej cudzej uwagi nie zaszkodzi. Na parkiet Fantine wkroczyła więc jeszcze bardziej pewna siebie niż zwykle, z dumnie uniesioną brodą. Miała na sobie kreację w barwach czerwieni i czerni, nie mogła się powstrzymać, w czerwieni czuła się wszak najlepiej. Suknia miała lekko opuszczone ramiona i dekolt w kształcie serca, rozkloszowaną spódnicę i półprzeźroczyste rękawy. Całą górę zdobiły czarne, błyszczące aplikacje, spódnicę zaś cieniutka warstwa mieniącego się tiulu. Całości uzupełniała złota biżuteria - kolia z rubinami i pasujące doń kolczyki. Najważniejszą ozdobą była jednak maska. Fantine zdecydowała się nie zasłaniać całej twarzy, odsłoniła blade policzki i usta podkreślone karminową szminką; na nosie miała klasyczną Colombinę o bardzo bogatych zdobieniach. Maska z aksamitu miała finezyjne, wywijaste wycięcie i barwę głębokiej czerwieni; na jej brzegach przyszyto czarne, błyszczące aplikacje podobne do tych na materiale sukni. Maska miała również woalkę z ciemnego materiału. Pod prawym okiem widniała niewielka, złota róża z drobnych wstążeczek. Całość wydawała się obsypana drobnym, złotym pyłem i mieniła się w blasku świec delikatnie. Aby nie odwracać od maski uwagi Fantine nakazała służkom ciemne włosy upiąć w misterny kok nad karkiem, odsłonić szyję.
Znalazłszy się pośród innych gości odetchnęła głęboko - czuła się na swoim miejscu. Czuła się zachwycona wszystkim wokół. Jej uwagę zwróciła młoda dama w różowej kreacji i kociej masce - naprawdę wyglądała jak małe, słodkie kociątko. Kącik ust Fantine drgnął, kiedy zastanawiała się nad tym kto ukrywa się pod tą maską; kiedy obok niej pojawiła się taca z alkoholami, sięgnęła bez zawahania po jeden z kieliszków.
| przed wejściem na salę balową wypiłam eliksir upiększający z mojego ekwipunku;
sukienka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Ostatnio zmieniony przez Fantine Rosier dnia 15.08.21 18:33, w całości zmieniany 2 razy
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 16
'k20' : 16
Cały rok minął bardzo szybko Cygnusowi. Jeszcze nie dawno zajmował się sprawami Ministerstwa Magii w Stanach Zjednoczonych, lecz nieoczekiwane wydarzenia rodzinne zmusiły go do powrotu. Sytuacja ta skutecznie uniemożliwiła mu przyszłe, kolejne wyjazdy. Lubił pracować za granicą, lecz to już się skończyło. Zdobyte doświadczenie w pracy dyplomaty dały mu bardzo dużo, zwłaszcza jeżeli chodzi o rozumienie polityki zagranicznej, a także krajowej. Minęło kilka miesięcy odkąd wrócił do Wielkiej Brytanii i oswoił się z tutejszą sytuacją. Mógł działać na scenie politycznej bardziej swobodniej.
Swoje prywatne odczucia na temat corocznego Sabatu wolał zostawić dla siebie zwłaszcza w takich okolicznościach. Pojawił się tutaj dzisiaj, ponieważ była to jedna z najbardziej oczekiwanych imprez przez rody szlacheckie i był w stanie pokazać się w dobrym świetle. Posiadał czysto polityczne, a także reprezentacyjne pobudki. Doskonale wiedział iż w balach wysoko postawionych osobistości wcale nie chodzi o zabawę i zrelaksowanie się. Toczyły się wokoło o duże większe rozgrywki ukryte pod postacią prawdziwej maski. Jeżeli ktoś nie był na to gotowy i zrobi chociaż mały błąd będzie mu to pamiętane przez naprawdę długi czas.
Cygnus zazwyczaj chodził elegancko ubrany, lecz dzisiaj wyjątkowo miał na sobie nowo uszyty, czarny smoking, ze złotymi zdobieniami na mankietach i przy zapięciu marynarki. Osobiście do swojego stroju przykładał dużą uwagę, jednak nie lubił bawić się w ozdobienia. Uważał iż niezbędne ozdobienia są mu w zupełności niepotrzebne, ale dzisiaj zrobił wyjątek. Dobrze wiedział jak organizatorka ma aż chorą obsesje na punkcie wyglądu i za brak dodatków potrafi zatruć życie. Dla świętego spokoju odpowiednio przygotował maskę Pantalone ozdabiając ją złotymi ornamentami na policzkach. Po prawej stronie były malutkie szafiry, które układały się w gwiazdozbiór łabędzia, a w centrum było oko Cygnusa jako gwiazda Sadr.
Na sam bal przyszedł razem z Aquilią użyczając jej swojego ramienia. Blackowie musieli się dobrze zaprezentować, a razem wyglądali jak milion galeonów. Goście dopiero co się zbierali, co oznacza iż się nie spóźnili. Cieszył się z tego powodu, ponieważ nie był do końca pewny czy uda im się na czas. Oczekując na rozpoczęcie ceremonii wziął kieliszek z alkoholem od przechodzącej akurat służby.
| strój Cygnusa, rzut na drinka
Swoje prywatne odczucia na temat corocznego Sabatu wolał zostawić dla siebie zwłaszcza w takich okolicznościach. Pojawił się tutaj dzisiaj, ponieważ była to jedna z najbardziej oczekiwanych imprez przez rody szlacheckie i był w stanie pokazać się w dobrym świetle. Posiadał czysto polityczne, a także reprezentacyjne pobudki. Doskonale wiedział iż w balach wysoko postawionych osobistości wcale nie chodzi o zabawę i zrelaksowanie się. Toczyły się wokoło o duże większe rozgrywki ukryte pod postacią prawdziwej maski. Jeżeli ktoś nie był na to gotowy i zrobi chociaż mały błąd będzie mu to pamiętane przez naprawdę długi czas.
Cygnus zazwyczaj chodził elegancko ubrany, lecz dzisiaj wyjątkowo miał na sobie nowo uszyty, czarny smoking, ze złotymi zdobieniami na mankietach i przy zapięciu marynarki. Osobiście do swojego stroju przykładał dużą uwagę, jednak nie lubił bawić się w ozdobienia. Uważał iż niezbędne ozdobienia są mu w zupełności niepotrzebne, ale dzisiaj zrobił wyjątek. Dobrze wiedział jak organizatorka ma aż chorą obsesje na punkcie wyglądu i za brak dodatków potrafi zatruć życie. Dla świętego spokoju odpowiednio przygotował maskę Pantalone ozdabiając ją złotymi ornamentami na policzkach. Po prawej stronie były malutkie szafiry, które układały się w gwiazdozbiór łabędzia, a w centrum było oko Cygnusa jako gwiazda Sadr.
Na sam bal przyszedł razem z Aquilią użyczając jej swojego ramienia. Blackowie musieli się dobrze zaprezentować, a razem wyglądali jak milion galeonów. Goście dopiero co się zbierali, co oznacza iż się nie spóźnili. Cieszył się z tego powodu, ponieważ nie był do końca pewny czy uda im się na czas. Oczekując na rozpoczęcie ceremonii wziął kieliszek z alkoholem od przechodzącej akurat służby.
| strój Cygnusa, rzut na drinka
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala balowa
Szybka odpowiedź