Sala balowa
Strona 32 z 32 • 1 ... 17 ... 30, 31, 32
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Po raz kolejny opadł z trapezu na ugięte kolana, lekko, jak kot, naprężone mięśnie bez trudu odnalazły równowagę - nadludzką, nadzwyczajną, na tym samym impecie ugiął kolano w niskim ukłonie, niepostrzeżenie amortyzując uderzenie o parkiet, rozpościerając ramiona szeroko na boki dla zachowania pełnej równowagi, szeroki uśmiech, choć sztuczny, ozdobił jego twarz przy kolejnym skłonie, już elegantszym, gdy lewą dlonią zatrzymał przy plecach, prawą wyciągając dziękczynnie przed sobą: widownia tego dnia dopisała, choć w snobistycznym towarzystwie potrafił wychwycić kilka panienek, którym te przecież imponujące pokazy, na których dali z siebie absolutnie wszystko, nie zaimponowały wcale. Szczerze wątpił, by na co dzień widywały coś równie ekscytującego, większość mężczyzn na tym przyjęciu miała pasy szersze niż beczka. Powodziło się na wojnie, niewątpliwie.
Obejrzał się przez ramię, gdy poczuł uścisk na swoim ramieniu, drapieżna dłoń ozdobiona pierścieniami przyciągnęła go ku starszej kobiecie; był dość młody, by granica między dojrzałością a starością miała w jego wyobraźni raczej rygorystyczne kryteria. Odwrócił się w jej stronę - z tym samym sztucznym uśmiechem, tak bardzo zachwyconym jej towarzystwem, że mógłby zerwać z jej żylastej dłoni każdy z tych ciężkich pierścieni osobno, wyłamując palce, a potem sprzedać i wykarmić za to całą wioskę zniszczoną wojenną zawieruchą. Brzydził go ten cały otaczający go blichtr. Przyłożył dłoń do piersi i skłonił się raz jeszcze, na dźwięk jej słów. Doceniała ich pracę, ale największą radością dla artysty było to, gdy publika szczerze interesowała się tym, co działo się na scenie. W jej przypadku chyba tak było. Nie do końca wiedział, jak powinien się zachować - nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi, ale równie mocno nie wolno mu było odmawiać ich życzeniom. Byli tutaj dla nich. Rozprostował palce, nim gwałtownie nie pochylił się w przód, płynnym ruchem przechodząc ze stóp na dłonie, gdy stanął na rękach wpierw uniósł nogi w górę, potem je obniżył, wyciągając w przód, przed siebie, ponad plecami, w kolejnym ruchu złożył je na parkiecie, płynnie przechodząc na nie z rąk, by finalnie stanąć na nogach i skłonić się przed kobietą raz jeszcze, ofiarując i jej kwiat białej lilii; miał przy sobie kilka patyków, które po odpowiednim potraktowaniu palcami pęczniały i zakwitały, na okazje takie jak te. Kwiat wręczył z pozycji klęczącej, ze spojrzeniem wbitym w jej stopy. Nie patrz w oczy, nie uchodzi. Przy nich jesteś i zawsze będziesz tylko śmieciem.
Obejrzał się przez ramię, gdy poczuł uścisk na swoim ramieniu, drapieżna dłoń ozdobiona pierścieniami przyciągnęła go ku starszej kobiecie; był dość młody, by granica między dojrzałością a starością miała w jego wyobraźni raczej rygorystyczne kryteria. Odwrócił się w jej stronę - z tym samym sztucznym uśmiechem, tak bardzo zachwyconym jej towarzystwem, że mógłby zerwać z jej żylastej dłoni każdy z tych ciężkich pierścieni osobno, wyłamując palce, a potem sprzedać i wykarmić za to całą wioskę zniszczoną wojenną zawieruchą. Brzydził go ten cały otaczający go blichtr. Przyłożył dłoń do piersi i skłonił się raz jeszcze, na dźwięk jej słów. Doceniała ich pracę, ale największą radością dla artysty było to, gdy publika szczerze interesowała się tym, co działo się na scenie. W jej przypadku chyba tak było. Nie do końca wiedział, jak powinien się zachować - nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi, ale równie mocno nie wolno mu było odmawiać ich życzeniom. Byli tutaj dla nich. Rozprostował palce, nim gwałtownie nie pochylił się w przód, płynnym ruchem przechodząc ze stóp na dłonie, gdy stanął na rękach wpierw uniósł nogi w górę, potem je obniżył, wyciągając w przód, przed siebie, ponad plecami, w kolejnym ruchu złożył je na parkiecie, płynnie przechodząc na nie z rąk, by finalnie stanąć na nogach i skłonić się przed kobietą raz jeszcze, ofiarując i jej kwiat białej lilii; miał przy sobie kilka patyków, które po odpowiednim potraktowaniu palcami pęczniały i zakwitały, na okazje takie jak te. Kwiat wręczył z pozycji klęczącej, ze spojrzeniem wbitym w jej stopy. Nie patrz w oczy, nie uchodzi. Przy nich jesteś i zawsze będziesz tylko śmieciem.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Spodziewała się, że młodzieniec zarumieni się, ba, że jego oczy zawilgotnieją z przejęcia - nie codziennie otrzymywał przecież komplementy od arystokratki, do tego mogącej poszczycić się takim pochodzeniem, bezpośrednio powiązanym z krwią samej organizatorki Sabatu - lecz nic takiego się nie zadziało. Owszem, jasne tęczówki chłopca zaiskrzyły się jakąś emocją, lecz Leokadia nie potrafiła (a może nie chciała) jej nazwać. Uniosła cienkie brwi lekko do góry, szczęśliwie szybko udobruchana ukłonem, jakim obdarzył ją odziany w trykot akrobata. Zaśmiała się lekko, cicho, nawet przyjemnie dla ucha, choć słychać było w tym chichocie wyraźne tony podyktowane melodią szampana, po czym odgarnęła kosmyk jasnych włosów, tak, by podkreślić swoje gładkie lico a także ciężkie diamentowe kolczyki, odrobinę wyciągające końcówki uszu ku dołowi. Piękno wymagało poświęcenia, kto jak kto, ale mistrz podniebnych akrobacji musiał o tym wiedzieć. - Nic nie powiesz, mój drogi? Może się przedstawisz? Wiesz, moje znajomości sięgają daleko, taki talent, jak twój, powinien zostać wykorzystany... - zaświergotała, mrugając do chłopaka z sympatią. Nic mu nie obiecywała, nie miała nawet zamiaru opiekować się karierą tego cyrkowca znikąd, ale naprawdę uroczo prezentowałby się na siódmych urodzinach jej córki...A przy okazji umiliłby to święto zarumienionym, starszym damom, mogącym obserwować grę mięśni pod obcisłym ubraniem. Rzadko kiedy mogły pozwolić sobie na takie atrakcje.
Dziejące się także na oczach Leokadii. Zaklasnęła w dłonie, gdy blondyn po raz kolejny udowodnił giętkość ciała, a także dobre maniery, najpierw wyginając się w wręcz nienaturalny sposób, by potem ofiarować jej kwiat, bez prowokującego spojrzenia w oczy. Lady rozejrzała się dookoła, upewniwszy się, że wszystkie koleżanki widzą, jaki hołd otrzymała, po czym łaskawie przyjęła prezent, teatralnie zaciągając się jego zapachem. - Nie jesteś niemową, prawda? - zaniepokoiła się nagle, spoglądając w dół, wyczekująco, w ogóle nieskrępowana tym, że klęczy przed nią o połowę młodszy chłopiec, chyląc czoło, będący tu tylko w roli zabawki.
Dziejące się także na oczach Leokadii. Zaklasnęła w dłonie, gdy blondyn po raz kolejny udowodnił giętkość ciała, a także dobre maniery, najpierw wyginając się w wręcz nienaturalny sposób, by potem ofiarować jej kwiat, bez prowokującego spojrzenia w oczy. Lady rozejrzała się dookoła, upewniwszy się, że wszystkie koleżanki widzą, jaki hołd otrzymała, po czym łaskawie przyjęła prezent, teatralnie zaciągając się jego zapachem. - Nie jesteś niemową, prawda? - zaniepokoiła się nagle, spoglądając w dół, wyczekująco, w ogóle nieskrępowana tym, że klęczy przed nią o połowę młodszy chłopiec, chyląc czoło, będący tu tylko w roli zabawki.
I show not your face but your heart's desire
Znajomości? Talent? Chciało mu się rzygać, jak łatwo ci ludzie mogli zmieniać losy czyjegoś życia? Jedno słowo i z biednego chłopca mogli uczynić gwiazdę, a gdy wypadnie z łask rzucić go na dno dna, jak biedną - jak martwą - Celine. Brzydziły go ich wpływy, brzydziła go ta bezradność, czy zrobili w życiu cokolwiek, by mieć takie wpływy? Mieli szczęście urodzić się w bogatej rodzinie, to wszystko, on tego szczęścia miał, on znał ból i głód ulicy. I potrzebował pieniędzy, a przed oczyma stanęły mu właśnie perspektywy na łatwe i duże pieniądze. Nie podniósł spojrzenia, dyrektor instruował ich, że nie wolno im podchodzić do gości z nadmierną śmiałością, znał krnąbrność Marcela, w rozmowie sam na sam przysiągł, że nie zrobi tutaj nic głupiego, a zarówno gościom, jak gospodyni, okaże największy szacunek. Przyjął postawiony warunek, obiecał, skuszony perspektywą wynagrodzenia za tę noc - ale i kierowany wdzięcznością wobec pana Carringtona - to, co budował całe życie, święciło dziś triumfy. Pilnował się, nie mógł tego zniszczyć. Otaczał go blichtr, przepych, ale przede wszystkim pieniądze, które były potrzebne im wszystkim.
- Nazywam się Marcelius Carrington - przedstawił się, gdy zapytała o imię. Nakazano mu się nie odzywać, ale to wszystko przecież dla wygody gości. Zdecydowanie większą niegrzecznością byłoby zignorować zadane wprost pytanie. - Mój ojciec jest pośród gości - dodał, z lekką sugestią, to nie z nim powinna rozmawiać o wykorzystaniu jego talentów, bo nie on nimi handlował. Należały do pana Carringtona i jako takie pozostawały częścią Areny, tożsamość nazwisk nie była dziełem przypadku. - Jesteśmy tu, by przynieść radość w dzień wielkiego święta - Pamiętał. Toasty wznoszone za Lorda Voldemorta. Od nich też skręcał go żołądek, ale już nie z odrazy. Ze strachu. - Ojciec będzie rad, że osiągnął dzisiaj sukces - dodał, z wciąż pochyloną głową. W duchu dziękował za ten gest, znacznie łatwiej było zapanować nad gniewnym wyrazem twarzy, kiedy nie patrzył jej w oczy. Nie podniósł się też z klęczek, nigdy nie uważał, by naprawdę nie byli sobie równi: ale tu, tej nocy, musiał się dostosować. To tylko część przedstawienia, powtarzał sobie nieustannie.
- Nie, pani - Nie był niemową, choć tacy jak ona nigdy nie słuchali ani nawet nie słyszeli jego głosu. Jej słowa brzmiały lekceważąco i pusto. Pewnie taką właśnie była.
- Nazywam się Marcelius Carrington - przedstawił się, gdy zapytała o imię. Nakazano mu się nie odzywać, ale to wszystko przecież dla wygody gości. Zdecydowanie większą niegrzecznością byłoby zignorować zadane wprost pytanie. - Mój ojciec jest pośród gości - dodał, z lekką sugestią, to nie z nim powinna rozmawiać o wykorzystaniu jego talentów, bo nie on nimi handlował. Należały do pana Carringtona i jako takie pozostawały częścią Areny, tożsamość nazwisk nie była dziełem przypadku. - Jesteśmy tu, by przynieść radość w dzień wielkiego święta - Pamiętał. Toasty wznoszone za Lorda Voldemorta. Od nich też skręcał go żołądek, ale już nie z odrazy. Ze strachu. - Ojciec będzie rad, że osiągnął dzisiaj sukces - dodał, z wciąż pochyloną głową. W duchu dziękował za ten gest, znacznie łatwiej było zapanować nad gniewnym wyrazem twarzy, kiedy nie patrzył jej w oczy. Nie podniósł się też z klęczek, nigdy nie uważał, by naprawdę nie byli sobie równi: ale tu, tej nocy, musiał się dostosować. To tylko część przedstawienia, powtarzał sobie nieustannie.
- Nie, pani - Nie był niemową, choć tacy jak ona nigdy nie słuchali ani nawet nie słyszeli jego głosu. Jej słowa brzmiały lekceważąco i pusto. Pewnie taką właśnie była.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ładne imię pasowało do ładnej fizjonomii, Leokadia przyjęła przedstawienie się młodzieńca skinięciem głowy, spełnił jej prośbę, ale mógł uczynić to z nieco większą emfazą, nie spodziewała się jednak wielkich manier po cyrkowcu. - Och, to ten człowiek, który się wami zajmuje? - spytała uroczo, niezbyt zainteresowana konwersacją z panem Carringtonem. Przywykła, że jeśli czegoś chciała, dostawała to od razu, nie musząc martwić się hierarchią decyzyjności. Zresztą, niezależnie kim był właściciel cyrku, lady stała na drabinie ważności znacznie wyżej od niego, więc jeśli zamierzała wykorzystać talent chłopca na urodzinach córki, to zamierzała to zrobić niezależnie od wszystkiego. - O tak, świętujemy dziś wolność, sprawiedliwość i siłę! Czuję, że nowy rok będzie jeszcze lepszy od poprzedniego, mój mąż zdradził mi, że niedługo zupełnie oczyścimy Anglię z brudu. Wspaniałe nowiny! Ciebie także napełniają radością, widziałam, z jakim oddaniem występowałeś, takich uczuć nie da się ukryć podczas występu, siła i uznanie aż od ciebie biły - kontynuowała, podekscytowana, pewna, że nie ma do czynienia ze szlamą, nie wpuszczono by przecież brudu do Hampton Court ani nie zapłacano komuś, kto ma powiązania z ich miłośnikami. Zresztą, Marcelius uśmiechał się tak ładnie, pomimo maski mogła ocenić, że zasługiwał też na miano przystojnego: na pewno był skromnym czarodziejem półkrwi albo pracowitym artystą lepszego pochodzenia. Leokadia lubiła wierzyć w bajki. - Chciałabym, żebyś wystąpił na urodzinach mojej córeczki, Lukrecji. Będzie dużo młodych dam, na pewno spodobają im się podniebne akrobacje! Galeony nie grają roli, to chyba oczywiste, ale konkrety spektaklu powinniśmy omówić wcześniej, Marceliusie - ćwierkała dalej, poprawiając loki i błyskając biżuterią, a kwiat trzymany w ręku muskał raz po raz jej buzię i maskę. Nie spodziewała się odmowy, raczej kolejnego wybuchu wdzięczności, kto wie, może Carrington rzuci się jej do stóp i ucałuje srebrne buciki? To dopiero byłaby zabawa, miałaby o czym opowiadać kuzynkom oraz może czym wzbudzić odrobinę zazdrości męża?
I show not your face but your heart's desire
- Tak, pani - Nie, pani, oczywiście, pani, tak jest, pani, te zwroty były obrzydliwe, przepełnione czołobitnym oddaniem i szacunkiem, o którym myśleli, że jest im należny od wszystkich czarodziejów tego kraju, wcale nie był: szumne tytuły, nad którymi wyłącznie oni sami (i Steffen) się rozczulali, w jego oczach nie znaczyły nic; podobnie zresztą jak ich czyny świadczyły o tym, że do szlachectwa - było im jeszcze bardzo daleko. Brzydził się sam sobą, gdy z takim oddaniem, jak salonowy pudel, co gorsza dla pieniędzy, zdecydował się zagrać w tę grę. Czy naprawdę nie miał innego wyjścia? Miał, zawsze miał. Dokonał wyboru. Męśnie jego twarzy drgnęły zauważalnie, usta skrzywiły się z odrazą na jej dalsze słowa, lecz nie podniósł wzroku, nie wyprostował głowy, kornie chylił przed nią czoła, bo w takiej był tutaj roli, wysłuchując tych wszystkich bzdur o świętowaniu. Wolność? Chyba od rozumu, pani.
Gniew w oczach ustąpił rozpaczy na dźwięk jej dalszych słów, przepełnione emocją iskry w źrenicach zadrżały, stając w błyszczących łzach; łzach bólu, niemocy, desperacji, żalu i rozpaczy, Anglia w pełni oczyszczona, co zamierzali zrobić? Zarżnąć wszystkich? Teraz mugoli, a na kogo przyjdzie czas później? Miał nadzieje, że na końcu tego łancucha znajdzie sie też miejsce dla niej, stara durna prukwa. Siła i uznanie. Brzydził się sobą jeszcze bardziej, brał udział w tej chorej propagandzie, nawet jeśli robił to całkowicie mimo woli. Nie chciał występować dla jej rodziny. Nie chciał musieć więcej widzieć tych ludzi, napiął mięśnie szczęki, gdyby pomówił z nią dłużej, być może wyciągnąłby z niej więcej: więcej o tym, co dokładnie mówił jej mąż. Ale wtedy dotarł do nich pan Carrington, rozpoznał go pomimo maski, chociaż strojem wtapiał się w towarzyską śmietankę miasta. Kraju. Przeniósł ku niemu spojrzenie, wciąż nie patrząc wiedźmie w oczy - i miał wrażenie, że dostrzegał u niego słuszną reprymendę, bo nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi. Skłonił się jeszcze raz, kiedy ten odganiał go gestem, po czym odszedł, zostawiając tych dwoje samym sobie. Jeśli miała z kimś dogadywać szczegóły - to winna to zrobić z jego szefem, nie z nim samym. Nie oglądał się za siebie, nie chciał już o tym myśleć. Cokolwiek ustalą, dowie się o tym najwcześniej jutro.
/zt x2
Gniew w oczach ustąpił rozpaczy na dźwięk jej dalszych słów, przepełnione emocją iskry w źrenicach zadrżały, stając w błyszczących łzach; łzach bólu, niemocy, desperacji, żalu i rozpaczy, Anglia w pełni oczyszczona, co zamierzali zrobić? Zarżnąć wszystkich? Teraz mugoli, a na kogo przyjdzie czas później? Miał nadzieje, że na końcu tego łancucha znajdzie sie też miejsce dla niej, stara durna prukwa. Siła i uznanie. Brzydził się sobą jeszcze bardziej, brał udział w tej chorej propagandzie, nawet jeśli robił to całkowicie mimo woli. Nie chciał występować dla jej rodziny. Nie chciał musieć więcej widzieć tych ludzi, napiął mięśnie szczęki, gdyby pomówił z nią dłużej, być może wyciągnąłby z niej więcej: więcej o tym, co dokładnie mówił jej mąż. Ale wtedy dotarł do nich pan Carrington, rozpoznał go pomimo maski, chociaż strojem wtapiał się w towarzyską śmietankę miasta. Kraju. Przeniósł ku niemu spojrzenie, wciąż nie patrząc wiedźmie w oczy - i miał wrażenie, że dostrzegał u niego słuszną reprymendę, bo nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi. Skłonił się jeszcze raz, kiedy ten odganiał go gestem, po czym odszedł, zostawiając tych dwoje samym sobie. Jeśli miała z kimś dogadywać szczegóły - to winna to zrobić z jego szefem, nie z nim samym. Nie oglądał się za siebie, nie chciał już o tym myśleć. Cokolwiek ustalą, dowie się o tym najwcześniej jutro.
/zt x2
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
odpis dla Craiga
Słońce, które miało nadejść i rozjaśnić mroki nie było tylko wielką kulą zawieszoną na nieboskłonie; wraz ze słowami Craiga czuła, że drgnął jej kącik ust – w nadziei czy nucie żalu – na myśl o tym, co faktycznie czekało na nich w kolejnych miesiącach. Dostrzegała słońce w obietnicach i planach, w śmiałych działaniach Ministerstwa pod przewodnictwem ojca, który budował nowy, czysty świat dla jej dzieci.
Ale nigdy nie istniało światło bez cienia.
– Dziękuję, mój drogi, ufam, że i dla ciebie ostatni czas jest łaskawy? – uprzejmości zawsze wyglądały tak samo, choć dzisiaj drgała w nich specyficzna nuta nostalgii; nie do końca wiedziała, czy to przełom starego i nowego roku miał takie działanie, czy faktycznie coś się zmieniało. Beztroska malowała się na połowicznie zakrytych twarzach, perliste uśmiechy umilały wieczór, śmiechy mieszały z pięknem muzyki i nadzwyczajnymi dekoracjami; oderwanie się od rzeczywistości było potrzebne im wszystkim.
– Winnam już teraz zazdrościć wybrance – uśmiech był naturalny, swobodny ton tańczył na końcówkach zgłosek, kąciki unosiły się w faktycznej beztrosce, której wciąż uparcie próbowała się trzymać; podsycała ją i pogłębiała, starając się utonąć w zachwycającej atmosferze wieczora, zapomnieć o bolączkach codzienności, na moment oderwać się od nieprzerwanej niepewności.
– Adelaide jak zwykle przeszła samą siebie, to niesamowite, nieprawdaż? Ileż ta kobieta ma w sobie pomysłów i potencjału... – lady Nott była specyficzna, momentami dziwaczna, czasami zakorzeniona w minionych latach, ale zdecydowanie nie można jej było odmówić talentu do urządzania przyjęć i niesamowitej umiejętności szokowania swoich gości. Astoria zamierzała odwiedzić wschodnie skrzydło i samej spróbować specjałów, o których wspomniał lord Burke, lecz później. Pary na parkiecie wciąż wirowały, grupki dyskutujących szlachciców zbijały się w punkty nieopodal ścian i stołów z poczęstunkiem, kilka młodych pannic chyba pudrowało noski za szerokim filarem. Lestrange obserwowała okolicę przez kilka kolejnych chwil, w końcu wyłapując spojrzeniem sylwetkę męża. Wzrok znów powrócił do Craiga, wobec którego odwzajemniła uśmiech, dygając odpowiednio w odpowiedzi na jego ukłon.
– Mój drogi, korzystaj, korzystaj z tego wszystkiego. Wszystkim nam przyda się odrobina wytchnienia, tobie w szczególności – za poświęcenie, za to, co dziennie robił dla Anglii; nie musieli mówić o tym głośno, by wiedzieć. Ci, którzy stali ramię w ramię z jej ojcem zasługiwali na szacunek.
– Pomyślności, lordzie Burke, pomyślności i zdrowia. I przede wszystkim siły na nadchodzące dni – odpowiedziała na jego życzenia, wciąż się uśmiechając, choć teraz jej spojrzenie miało w sobie mieszaninę nadziei i determinacji – Niech ta noc stanie się zapamiętaną – jako przełom, jako błysk nadziei na lepsze jutro; naprawdę w to wierzyła.
Odprowadziła Craiga wzrokiem, zaraz potem krzyżując spojrzenie z mężem, wychodząc mu naprzeciw.
/zt
Słońce, które miało nadejść i rozjaśnić mroki nie było tylko wielką kulą zawieszoną na nieboskłonie; wraz ze słowami Craiga czuła, że drgnął jej kącik ust – w nadziei czy nucie żalu – na myśl o tym, co faktycznie czekało na nich w kolejnych miesiącach. Dostrzegała słońce w obietnicach i planach, w śmiałych działaniach Ministerstwa pod przewodnictwem ojca, który budował nowy, czysty świat dla jej dzieci.
Ale nigdy nie istniało światło bez cienia.
– Dziękuję, mój drogi, ufam, że i dla ciebie ostatni czas jest łaskawy? – uprzejmości zawsze wyglądały tak samo, choć dzisiaj drgała w nich specyficzna nuta nostalgii; nie do końca wiedziała, czy to przełom starego i nowego roku miał takie działanie, czy faktycznie coś się zmieniało. Beztroska malowała się na połowicznie zakrytych twarzach, perliste uśmiechy umilały wieczór, śmiechy mieszały z pięknem muzyki i nadzwyczajnymi dekoracjami; oderwanie się od rzeczywistości było potrzebne im wszystkim.
– Winnam już teraz zazdrościć wybrance – uśmiech był naturalny, swobodny ton tańczył na końcówkach zgłosek, kąciki unosiły się w faktycznej beztrosce, której wciąż uparcie próbowała się trzymać; podsycała ją i pogłębiała, starając się utonąć w zachwycającej atmosferze wieczora, zapomnieć o bolączkach codzienności, na moment oderwać się od nieprzerwanej niepewności.
– Adelaide jak zwykle przeszła samą siebie, to niesamowite, nieprawdaż? Ileż ta kobieta ma w sobie pomysłów i potencjału... – lady Nott była specyficzna, momentami dziwaczna, czasami zakorzeniona w minionych latach, ale zdecydowanie nie można jej było odmówić talentu do urządzania przyjęć i niesamowitej umiejętności szokowania swoich gości. Astoria zamierzała odwiedzić wschodnie skrzydło i samej spróbować specjałów, o których wspomniał lord Burke, lecz później. Pary na parkiecie wciąż wirowały, grupki dyskutujących szlachciców zbijały się w punkty nieopodal ścian i stołów z poczęstunkiem, kilka młodych pannic chyba pudrowało noski za szerokim filarem. Lestrange obserwowała okolicę przez kilka kolejnych chwil, w końcu wyłapując spojrzeniem sylwetkę męża. Wzrok znów powrócił do Craiga, wobec którego odwzajemniła uśmiech, dygając odpowiednio w odpowiedzi na jego ukłon.
– Mój drogi, korzystaj, korzystaj z tego wszystkiego. Wszystkim nam przyda się odrobina wytchnienia, tobie w szczególności – za poświęcenie, za to, co dziennie robił dla Anglii; nie musieli mówić o tym głośno, by wiedzieć. Ci, którzy stali ramię w ramię z jej ojcem zasługiwali na szacunek.
– Pomyślności, lordzie Burke, pomyślności i zdrowia. I przede wszystkim siły na nadchodzące dni – odpowiedziała na jego życzenia, wciąż się uśmiechając, choć teraz jej spojrzenie miało w sobie mieszaninę nadziei i determinacji – Niech ta noc stanie się zapamiętaną – jako przełom, jako błysk nadziei na lepsze jutro; naprawdę w to wierzyła.
Odprowadziła Craiga wzrokiem, zaraz potem krzyżując spojrzenie z mężem, wychodząc mu naprzeciw.
/zt
Strona 32 z 32 • 1 ... 17 ... 30, 31, 32
Sala balowa
Szybka odpowiedź