Sala balowa
Strona 31 z 32 • 1 ... 17 ... 30, 31, 32
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Odsuwając się powoli od Ramseya nie chciałam wracać wzrokiem w jego stronę, ale moje chcenie nie miało nic do rzeczy. Czasem działałam zwyczajnie instynktownie. Gdy więc kierowałam się w stronę ogrodów, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, odpocząć i dać się ponieść atmosferze (co do tej pory niestety, ale było dla mnie problematyczne), usłyszałam najpierw krótkie stuknięcie, a potem jakby tupot łap? Wtedy też do moich oczu dobiegł widok wyjątkowo zadowolonego z siebie psa, który gnał w moją stronę, aby zapewne minąć mnie i wbiec do sali balowej. Nie było mi nawet do śmiechu, chociaż przyznaję, że widok ten był co najmniej zabawny. Potem starczy głos dobiegł mych uszu, a ja nie spoglądając w stronę jego właściciela, sięgnęłam do smyczy psa. Chyba jedynie dzięki temu, że coraz więcej uwagi poświęcałam własnemu ciału, że miałam lata doświadczenia w terenie, tylko dzięki temu byłam wystarczająco szybka, aby chwytając za pasek skóry przytrzymać małego rasowego pieska, przed popsuciem planów gospodyni tego spotkania. Wypuściłam głośniej powietrze, zadowolona, że się udało, a dopiero potem spojrzałam na starszego jegomościa, który wyraźnie zadowolony był z takiego obrotu spraw.
— Proszę... — wręczyłam mu zgubę w ręce, niczym małe dziecko. Psiwdak był wyjątkowo wesoły, a jego obydwa ogony uderzały o moje ramię w radości. Instynktownie spojrzałam jeszcze na suknie, aby mieć pewność, że nie została zniszczona. W końcu należała do Deirdre, a ja chciałam ją zwrócić czystą i świeżą po balu. — To był prezent, szanowny panie. Od wielbiciela... Ale spodziewam się, że tak, że to z ręki Parkinsonów — wypowiedziałam te słowa słodko, najbardziej kokieteryjnie jak potrafiłam, aby dał mi spokój, bo nie miałam bladego pojęcia, kto zaprojektował tę suknię. Oczywiście znałam nazwisko Parkinson, wiedziałam o ich domu mody, ale kto był na tyle wprawny, aby za jednym spojrzeniem, bez zajrzenia na metkę, rozpoznać skąd właściwie pochodził projekt sukni? I to starszy mężczyzna! Naprawdę, arystokracja czasem szczególnie mnie zadziwiała.
— Proszę mi wybaczyć... Pójdę zaczerpnąć powietrza — próbowałam jak najszybciej wydostać się z zasięgu jego wzroku. Jeszcze korciło mnie, aby dopowiedzieć, by następnym razem lepiej pilnował zwierzęcia, ale uznałam, że nie ma sensu. Obydwoje o tym wiedzieliśmy. Nie chciałam ośmieszać nieznajomego, nie miałam pojęcia, czy nie był przypadkiem kimś niezwykle ważnym, a nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy, która kryła się pod maską.
zt
— Proszę... — wręczyłam mu zgubę w ręce, niczym małe dziecko. Psiwdak był wyjątkowo wesoły, a jego obydwa ogony uderzały o moje ramię w radości. Instynktownie spojrzałam jeszcze na suknie, aby mieć pewność, że nie została zniszczona. W końcu należała do Deirdre, a ja chciałam ją zwrócić czystą i świeżą po balu. — To był prezent, szanowny panie. Od wielbiciela... Ale spodziewam się, że tak, że to z ręki Parkinsonów — wypowiedziałam te słowa słodko, najbardziej kokieteryjnie jak potrafiłam, aby dał mi spokój, bo nie miałam bladego pojęcia, kto zaprojektował tę suknię. Oczywiście znałam nazwisko Parkinson, wiedziałam o ich domu mody, ale kto był na tyle wprawny, aby za jednym spojrzeniem, bez zajrzenia na metkę, rozpoznać skąd właściwie pochodził projekt sukni? I to starszy mężczyzna! Naprawdę, arystokracja czasem szczególnie mnie zadziwiała.
— Proszę mi wybaczyć... Pójdę zaczerpnąć powietrza — próbowałam jak najszybciej wydostać się z zasięgu jego wzroku. Jeszcze korciło mnie, aby dopowiedzieć, by następnym razem lepiej pilnował zwierzęcia, ale uznałam, że nie ma sensu. Obydwoje o tym wiedzieliśmy. Nie chciałam ośmieszać nieznajomego, nie miałam pojęcia, czy nie był przypadkiem kimś niezwykle ważnym, a nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy, która kryła się pod maską.
zt
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
do evandry
Wyczekiwanie na panią Rosier ubiegło mi w przyjemnej rozmowie o ekonomii i polityce, o tej drugiej nie miałem jednak wiele do powiedzenia, jako że mnie najbardziej interesują kwestie pieniądza i koni. Nie obchodzi mnie polityka tak długo, jak pozwala mi handlować i zarabiać pieniądze. Te niestety są coraz lichsze i stąd poruszenie tematu, który musiał być poruszony.
Koniec końców po zakończonym tańcu Państwo Rosierowie pojawili się obok nas. Po pytaniu Evandry rozejrzałem się i chyba czekałem ostentacyjnie, aż Lord Tristan teraz mnie weźmie do tańca, bo wyraźnie wolał tańczyć niż doprowadzić do naszej rozmowy, ale okazało się najwyraźniej że nie miał zamiaru powtarzać swojej szopki. Skinałem więc głową panom i siostrze i przyjąłem zaproszenie kuzynki do... tańca? Nie, nim trafiliśmy na parkiet, przekornie ruszłem w stronę balkonów, co pewnie drogą Evandrę zasmuci, wszak tancerka z niej przednia.
- Pomyślałem, że możemy chwilę odpocząć, nim znów wyruszysz na parkiet, droga Lady Evandro - mówię, kiedy znaleźliśmy się już na wysokości i w przestrzeni z której cały parkiet był idealnie widoczny. Tym sposobem mogliśmy bezproblemowo oceniać wszystkich, którzy na nim się bawili. - Zresztą, możemy poświęcić chwilę na doroczną ocenę sytuacji matrymorialnej. Powiedz, kochana kuzynko, czy widzisz tutaj kogoś ciekawego dla mojej siostry?
Chociaż okoliczności były piękne, a szampan w naszych kieliszkach pełen bąbelków, dopiero pozostanie sam na sam z drogą Evandrą, sprawiło że atmosfera stała się niezręczna. Nie rozmawialiśmy już tak długo, jakbym conajmniej wyjechał znów za granicę, a przecież byłem tylko za linią hrabstwa. Jak na nasze standardy ta przerwa była zdecydowanie znacząca. Tym razem przyszedłem jednak na Sabat trzeźwy jak niemowlak z planem odbudowania naszej relacji. Miałem jeszcze dwa inne zadania do wykonania, ale faktycznie to było jednym z ważniejszych. Zdawałem sobie sprawę z potęgi, którą w obecnym układzie politycznym miał jej mąż i skoro nie widziałem sposobu na dotarcie do niego, to musiałem szukać przyjaciół jak najbliżej - a kto był bliżej, jak nie moja prawie-siostra. Stąd pomysł, by wycofać się z okrutnych słów którymi ją zraniłem ostatnio. Zbyt ciążyły mi, szczególnie że nie byłem przyzwyczajony do kłótni z tym Złotym Aniołem.
Przechodząc do konkretów, wziąłem potężny łyk i mówię odchylając głowę w jej stronę:
- Szkoda, że nie udało nam się rozmówić wcześniej, ale liczę na to, że Nowy Rok rozpoczniemy znów jako przyjaciele
Wyczekiwanie na panią Rosier ubiegło mi w przyjemnej rozmowie o ekonomii i polityce, o tej drugiej nie miałem jednak wiele do powiedzenia, jako że mnie najbardziej interesują kwestie pieniądza i koni. Nie obchodzi mnie polityka tak długo, jak pozwala mi handlować i zarabiać pieniądze. Te niestety są coraz lichsze i stąd poruszenie tematu, który musiał być poruszony.
Koniec końców po zakończonym tańcu Państwo Rosierowie pojawili się obok nas. Po pytaniu Evandry rozejrzałem się i chyba czekałem ostentacyjnie, aż Lord Tristan teraz mnie weźmie do tańca, bo wyraźnie wolał tańczyć niż doprowadzić do naszej rozmowy, ale okazało się najwyraźniej że nie miał zamiaru powtarzać swojej szopki. Skinałem więc głową panom i siostrze i przyjąłem zaproszenie kuzynki do... tańca? Nie, nim trafiliśmy na parkiet, przekornie ruszłem w stronę balkonów, co pewnie drogą Evandrę zasmuci, wszak tancerka z niej przednia.
- Pomyślałem, że możemy chwilę odpocząć, nim znów wyruszysz na parkiet, droga Lady Evandro - mówię, kiedy znaleźliśmy się już na wysokości i w przestrzeni z której cały parkiet był idealnie widoczny. Tym sposobem mogliśmy bezproblemowo oceniać wszystkich, którzy na nim się bawili. - Zresztą, możemy poświęcić chwilę na doroczną ocenę sytuacji matrymorialnej. Powiedz, kochana kuzynko, czy widzisz tutaj kogoś ciekawego dla mojej siostry?
Chociaż okoliczności były piękne, a szampan w naszych kieliszkach pełen bąbelków, dopiero pozostanie sam na sam z drogą Evandrą, sprawiło że atmosfera stała się niezręczna. Nie rozmawialiśmy już tak długo, jakbym conajmniej wyjechał znów za granicę, a przecież byłem tylko za linią hrabstwa. Jak na nasze standardy ta przerwa była zdecydowanie znacząca. Tym razem przyszedłem jednak na Sabat trzeźwy jak niemowlak z planem odbudowania naszej relacji. Miałem jeszcze dwa inne zadania do wykonania, ale faktycznie to było jednym z ważniejszych. Zdawałem sobie sprawę z potęgi, którą w obecnym układzie politycznym miał jej mąż i skoro nie widziałem sposobu na dotarcie do niego, to musiałem szukać przyjaciół jak najbliżej - a kto był bliżej, jak nie moja prawie-siostra. Stąd pomysł, by wycofać się z okrutnych słów którymi ją zraniłem ostatnio. Zbyt ciążyły mi, szczególnie że nie byłem przyzwyczajony do kłótni z tym Złotym Aniołem.
Przechodząc do konkretów, wziąłem potężny łyk i mówię odchylając głowę w jej stronę:
- Szkoda, że nie udało nam się rozmówić wcześniej, ale liczę na to, że Nowy Rok rozpoczniemy znów jako przyjaciele
Podczas sabatu nietrudno było o zaproszenie do tańca, więc poprowadzona w kierunku balkonów nie czuła zawodu. Sunąc między parami, przelotnym spojrzeniem wodziła po mijanych gościach, pozwalając sobie oceniać poziom detali ich strojów, sprawdzając czy będzie w stanie odgadnąć ich personalia wyłącznie ze względu na ubiór. Zająwszy miejsce przy barierce, spojrzała na Aresa, z lekkim uśmiechem słuchając wstępu do poważnej rozmowy.
- Twojej siostry? - Uniosła tylko brew, dziwiąc się, że właśnie ten temat był dla niego aż tak uporczywy, że zgłosił się do niej na początku balu. Z Calypso Carrow łączyły ją od dawna dość chłodne stosunki. Trudno było im się porozumieć w czasach szkoły, gdzie sadzane w jednej klasie musiały znosić się nawzajem przez siedem lat. Tym gorzej wypadały na rodzinnych uroczystościach, podczas których taksowały się spojrzeniami mogącymi ciąć kamień. Wszelkie uprzejmości ograniczały się do wymuszonych uśmiechów i skinienia głową, bo przecież tradycji i zasadom musiało stać się zadość. Teraz jednak w Evandrowej krwi krążyła eteryczna formuła, a wszelkie wątpliwości względem poruszenia tematu Calypso z jej bratem ustawiły się w rzędzie, gotowe do rozważania. - Trudno mi stwierdzić z kim stworzyłaby dobraną parę. Zwykle zalecam podpytanie samej zainteresowanej, lecz w tym przypadku nie wiem czy zwierzyłaby się tobie, bo mnie z pewnością nie. - Odwróciła wzrok od Aresa, poszukując nim opuszczonej przed momentem Calypso. - Dzisiaj zalecam jednak ostrożne obserwowanie gości, bo wśród zebranych są osoby bez szlachetnej krwi. - Nie było wszak tajemnicą, że na to przyjęcie zostali zaproszeni czarodzieje spoza ich bliskiego kręgu. Jak odróżnić ich od siebie, skąd wiedzieć kto rzeczywiście jest wart uwagi? Tego półwila zamierzała tego wieczoru doświadczyć i pomówić z jak największym gronem. Rozmowa z lordem Carrow była jednak dzisiejszym priorytetem, więc to na nim skupiła całą swoją uwagę.
- To prawda, czas nie był dla nas łaskawy, trudno było nam się dotychczas spotkać - zgodziła się, wracając błękitem spojrzenia do kociej maski. Evandra musiała przyznać, że dobór ozdób stroju Aresa był ciekawym pomysłem, lecz jeśli ktoś miałby na niego wpaść, to właśnie on. - Zdążyłam zatęsknić za naszymi rozmowami i także życzę nam, aby ta absencja wreszcie się zakończyła. - Skłóciła ich różnica zdań spłycona do kilku zapisanych słów. Pergamin nie potrafił przyjąć zaangażowania ani uczuć, jakimi się wzajemnie darzyli, a lady Rosier prawdziwie troszczyła się o swojego najdroższego kuzyna, którego chciała uchronić przed losem, jaki zgubił Francisa. Uniosła obleczoną w czerń cienkiej rękawiczki rękę, by delikatnie ująć dłoń czarodzieja, chcąc tym samym zmusić go, by spojrzał na nią, miast na wirujące w tańcu pary. - Chciałabym też, aby nie skończyło się na deklaracjach. Czekają nas trudne czasy i tylko w jedności możemy odnaleźć siłę, by stawić jej czoła. - Nie była gotowa na utratę kolejnej bliskiej osoby, jaką Ares z całą pewnością był.
- Twojej siostry? - Uniosła tylko brew, dziwiąc się, że właśnie ten temat był dla niego aż tak uporczywy, że zgłosił się do niej na początku balu. Z Calypso Carrow łączyły ją od dawna dość chłodne stosunki. Trudno było im się porozumieć w czasach szkoły, gdzie sadzane w jednej klasie musiały znosić się nawzajem przez siedem lat. Tym gorzej wypadały na rodzinnych uroczystościach, podczas których taksowały się spojrzeniami mogącymi ciąć kamień. Wszelkie uprzejmości ograniczały się do wymuszonych uśmiechów i skinienia głową, bo przecież tradycji i zasadom musiało stać się zadość. Teraz jednak w Evandrowej krwi krążyła eteryczna formuła, a wszelkie wątpliwości względem poruszenia tematu Calypso z jej bratem ustawiły się w rzędzie, gotowe do rozważania. - Trudno mi stwierdzić z kim stworzyłaby dobraną parę. Zwykle zalecam podpytanie samej zainteresowanej, lecz w tym przypadku nie wiem czy zwierzyłaby się tobie, bo mnie z pewnością nie. - Odwróciła wzrok od Aresa, poszukując nim opuszczonej przed momentem Calypso. - Dzisiaj zalecam jednak ostrożne obserwowanie gości, bo wśród zebranych są osoby bez szlachetnej krwi. - Nie było wszak tajemnicą, że na to przyjęcie zostali zaproszeni czarodzieje spoza ich bliskiego kręgu. Jak odróżnić ich od siebie, skąd wiedzieć kto rzeczywiście jest wart uwagi? Tego półwila zamierzała tego wieczoru doświadczyć i pomówić z jak największym gronem. Rozmowa z lordem Carrow była jednak dzisiejszym priorytetem, więc to na nim skupiła całą swoją uwagę.
- To prawda, czas nie był dla nas łaskawy, trudno było nam się dotychczas spotkać - zgodziła się, wracając błękitem spojrzenia do kociej maski. Evandra musiała przyznać, że dobór ozdób stroju Aresa był ciekawym pomysłem, lecz jeśli ktoś miałby na niego wpaść, to właśnie on. - Zdążyłam zatęsknić za naszymi rozmowami i także życzę nam, aby ta absencja wreszcie się zakończyła. - Skłóciła ich różnica zdań spłycona do kilku zapisanych słów. Pergamin nie potrafił przyjąć zaangażowania ani uczuć, jakimi się wzajemnie darzyli, a lady Rosier prawdziwie troszczyła się o swojego najdroższego kuzyna, którego chciała uchronić przed losem, jaki zgubił Francisa. Uniosła obleczoną w czerń cienkiej rękawiczki rękę, by delikatnie ująć dłoń czarodzieja, chcąc tym samym zmusić go, by spojrzał na nią, miast na wirujące w tańcu pary. - Chciałabym też, aby nie skończyło się na deklaracjach. Czekają nas trudne czasy i tylko w jedności możemy odnaleźć siłę, by stawić jej czoła. - Nie była gotowa na utratę kolejnej bliskiej osoby, jaką Ares z całą pewnością był.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- A jednak wydaje mi się, że musisz mieć jakiegoś kandydata w głowie. Bądź co bądź, z Twoją opinią liczą się wszyscy, nawet tacy uparci wieczni kawalerowie jak ja - postanowiłem ją nieco pochwalić i zacęcić do tego, by uchyliła rąbek tajemnicy i wyznała mi z kim jej instynkt swatki połączyłby Calypso . Ja sam zastanawiałem się nawet nad tym cały lordem Lestragne, który dopiero co opowiadał, jak to wcale nie jest zainteresowany małżeństwem. Byłoby to dla mnie nader wygodne, z tego względu, że już i tak łączą mnie z lordami tego rodu bliskie stosunki. Przynajmniej proszone kolacje byłyby znośne. Z drugiej strony wiedziałem dobrze, że Lordowie Durham wcale nie zaprzestali łypania na ziemie Yorku. Kompleks małej przestrzeni musiał doskwierać szczególnie lordowi nestorowi, który odkąd zerwano zaręczyny moje i Primrose, postanowił, że nie będzie ze mną już wcale rozmawiał. Po dzisiejszym sabacie, myślę, że przyjdzie czas na to, bym objechał przygraniczne wioski, by zorientować się czy łapczywe szpony Burka niebezpiecznie sięgają po ziemie, które nie są jego. Dotąd nie miałem podobnych podejrzeń i żyliśmy w przyjaźni, ale skoro ze strony Durham biło wymowną ciszą, czułem, że należy się na wszelki wypadek zabezpieczyć. Pewnie te obawy są absurdalne, a cisza wynika ze wstydu, ale nie zaszkodzi się przejechać.
Przechodząc do zwierzeń uśmiecham się i biorę łyka. Tak, ja wiem kogo sama Calypso ma w głowie, bo mi powiedziała tuż przed wyjściem. Ale czy powiem Evandrze to już zależy od tego, czy odczyta moje sygnały. Zaa kociej maski może nie tak dobrze czytelne.
Wzdycham niczym cierpiętnik na wieść o tym, że są z nami również i przedstawiciele "z ludu", ale daję drogiej anielicy chwilę na wypowiedź, jako że zawsze liczę się z jej opnią.
- Jestem świadom. Średnio się zapatrywałem na tę nowinkę, a Ty Lady jakie masz zdanie? Ja zaczynam się obawiać, że Lady Nott musiała zaprosić osoby spoza towarzystwa , żeby jej przestronny salon nie świecił pustkami... biorac pod uwagę te coraz częstsze straty osób ze szlachetnych rodów - zasmuciłem się, bo nie chodzi tylko o śmierc, ale też o wyrzuconych z grona rodzinnego, wydziedziczonych lekkomyślnych byłych szlachciców. Gdybym tylko wiedział, że jedna z takich osób właśnie bierze ślub w odległym hrabstwie....
- Cieszę się, że mamy podobne zdanie. Wypijmy za to - uniosłem kieliszek, czekając aż przybije swoim w niego, tak by jednym dźwiękiem kryształu odegnać te czarne chmury, które wisiały nad naszymi głowami. - Mam taki postulat, droga kuzynko. Obowiązkowe spotkania comiesięczne. A jeżeli nie dojdą do skutku, to jedno musi drugiemu sprawić prezent za każdy dzień bez rozmowy. Nie możemy pozwolić na utratę chociażby jednego dnia. Doznałem olśnienia, okazuje się, że z wiekiem czas płynie coraz szybciej - podjąłem w swoim typowym wesołym tonie, chociaż faktycznie uśmiech nie objął oczu, które zdawały się być bez wyrazu. Skinąłem lekko głową i opieram się o balustradę, tak jakbym chciał przemawiać do ludzi tańcujących poniżej nas. Zwróciłem jednak się do Evandry, czując jak jej ręka zaciska się na mojej. Jej przekaz był jasny. Podniosłem jej rękę i trzymam zamkniętą w swojej. Może gdyby ktoś uniósł teraz spojrzenie, uznałby nas za romantyczną parę? - Niestety, trudne czasy już nadeszły, moja droga. Obawiam się też, że zbyt prędko nie miną. W trudnym momencie przyszło Ci być młodą matką. Jestem dumny z tego, jaka jesteś silna
Przechodząc do zwierzeń uśmiecham się i biorę łyka. Tak, ja wiem kogo sama Calypso ma w głowie, bo mi powiedziała tuż przed wyjściem. Ale czy powiem Evandrze to już zależy od tego, czy odczyta moje sygnały. Zaa kociej maski może nie tak dobrze czytelne.
Wzdycham niczym cierpiętnik na wieść o tym, że są z nami również i przedstawiciele "z ludu", ale daję drogiej anielicy chwilę na wypowiedź, jako że zawsze liczę się z jej opnią.
- Jestem świadom. Średnio się zapatrywałem na tę nowinkę, a Ty Lady jakie masz zdanie? Ja zaczynam się obawiać, że Lady Nott musiała zaprosić osoby spoza towarzystwa , żeby jej przestronny salon nie świecił pustkami... biorac pod uwagę te coraz częstsze straty osób ze szlachetnych rodów - zasmuciłem się, bo nie chodzi tylko o śmierc, ale też o wyrzuconych z grona rodzinnego, wydziedziczonych lekkomyślnych byłych szlachciców. Gdybym tylko wiedział, że jedna z takich osób właśnie bierze ślub w odległym hrabstwie....
- Cieszę się, że mamy podobne zdanie. Wypijmy za to - uniosłem kieliszek, czekając aż przybije swoim w niego, tak by jednym dźwiękiem kryształu odegnać te czarne chmury, które wisiały nad naszymi głowami. - Mam taki postulat, droga kuzynko. Obowiązkowe spotkania comiesięczne. A jeżeli nie dojdą do skutku, to jedno musi drugiemu sprawić prezent za każdy dzień bez rozmowy. Nie możemy pozwolić na utratę chociażby jednego dnia. Doznałem olśnienia, okazuje się, że z wiekiem czas płynie coraz szybciej - podjąłem w swoim typowym wesołym tonie, chociaż faktycznie uśmiech nie objął oczu, które zdawały się być bez wyrazu. Skinąłem lekko głową i opieram się o balustradę, tak jakbym chciał przemawiać do ludzi tańcujących poniżej nas. Zwróciłem jednak się do Evandry, czując jak jej ręka zaciska się na mojej. Jej przekaz był jasny. Podniosłem jej rękę i trzymam zamkniętą w swojej. Może gdyby ktoś uniósł teraz spojrzenie, uznałby nas za romantyczną parę? - Niestety, trudne czasy już nadeszły, moja droga. Obawiam się też, że zbyt prędko nie miną. W trudnym momencie przyszło Ci być młodą matką. Jestem dumny z tego, jaka jesteś silna
Przeczuwałem, że nie będzie końca kolejnym żartom, jednakże nieszczególnie mi to wadziło. Dzisiejszego wieczora mogliśmy puścić wodzy fantazji i odrzucić na bok myśli związane z wojną, brakiem stabilności politycznej, nad którą sukcesywnie pracowaliśmy, a także samej codzienności i wiążącej się z nią obowiązków. -O dziwo wiele wtedy rozmawialiśmy- uniosłem nieco wymownie brew, po czym skupiłem spojrzenie na jej tęczówkach. -Któżby pomyślał, że niedługo minie rok od tego pamiętnego wieczoru- wspomniałem zamyślając się na moment. Tak naprawdę czas mknął wręcz niepostrzeżenie; działo się naprawdę wiele i choć wielokrotnie rozum nakazywał nieco zwolnić tempa, to rzeczywistość szybko weryfikowała plany. Wciąż było wiele do zrobienia, bowiem to co już osiągnęliśmy stanowiło dopiero początek.
-Skąd wiesz, że musieliśmy być przebrani?- uniosłem brew pytająco, choć odpowiedź nasuwała się samoistnie. Wiedziałem o jej poprzednim związku i choć imię owego mężczyzny nigdy nie padło głośno, to nie byłem na tyle głupi, aby nie przeprowadzić dedukcji – miałem zbyt dużo informacji i nader mały wybór. -Wampus- odparłem z lekkim uśmiechem, po czym upiłem trunku nie chcąc wchodzić na grząskie tematy, bo choć liczyłem, że w końcu mi o tym opowie, to nie była na to odpowiednia chwila.
-Czemu mi się tak przyglądasz?- spytałem po chwili ciszy, kiedy wpierw skupiła się na cyrkowej trupie, a potem na mojej twarzy. Czyżbym już zdążył się czymś ubrudzić? Byłoby to w moim stylu, ale nie miałem jeszcze ku temu żadnej okazji. Goście dopiero rozchodzili się po głównej sali i nietaktem byłoby od razu ją opuszczać w poszukiwaniu kuchennych dobrodziejstw Lady Nott.
-Niewiele umiem, a już na pewno nie tańce, jakie są prezentowane tu, jednakże dlaczego nie- przytaknąłem nawet nie pamiętając, kiedy ostatnim razem zagościłem na parkiecie – pomijając rzecz jasna ubiegłoroczny sabat. -Wnioskuję, że powinienem być jeszcze wdzięczny?- zaśmiałem się pod nosem, po czym otuliłem ją ramieniem w pasie i przysunąłem nieco bliżej siebie. -Zatem jakie mamy na dziś plany? Będziemy pić na umór, czy jednak zabawimy się?- spytałem dość otwarcie i rzuciłem jej dość wymowne spojrzenie oraz uśmiech. Do niej należała decyzja – cały pałac stał otworem.
-Skąd wiesz, że musieliśmy być przebrani?- uniosłem brew pytająco, choć odpowiedź nasuwała się samoistnie. Wiedziałem o jej poprzednim związku i choć imię owego mężczyzny nigdy nie padło głośno, to nie byłem na tyle głupi, aby nie przeprowadzić dedukcji – miałem zbyt dużo informacji i nader mały wybór. -Wampus- odparłem z lekkim uśmiechem, po czym upiłem trunku nie chcąc wchodzić na grząskie tematy, bo choć liczyłem, że w końcu mi o tym opowie, to nie była na to odpowiednia chwila.
-Czemu mi się tak przyglądasz?- spytałem po chwili ciszy, kiedy wpierw skupiła się na cyrkowej trupie, a potem na mojej twarzy. Czyżbym już zdążył się czymś ubrudzić? Byłoby to w moim stylu, ale nie miałem jeszcze ku temu żadnej okazji. Goście dopiero rozchodzili się po głównej sali i nietaktem byłoby od razu ją opuszczać w poszukiwaniu kuchennych dobrodziejstw Lady Nott.
-Niewiele umiem, a już na pewno nie tańce, jakie są prezentowane tu, jednakże dlaczego nie- przytaknąłem nawet nie pamiętając, kiedy ostatnim razem zagościłem na parkiecie – pomijając rzecz jasna ubiegłoroczny sabat. -Wnioskuję, że powinienem być jeszcze wdzięczny?- zaśmiałem się pod nosem, po czym otuliłem ją ramieniem w pasie i przysunąłem nieco bliżej siebie. -Zatem jakie mamy na dziś plany? Będziemy pić na umór, czy jednak zabawimy się?- spytałem dość otwarcie i rzuciłem jej dość wymowne spojrzenie oraz uśmiech. Do niej należała decyzja – cały pałac stał otworem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przesunęła wzrokiem po zamaskowanej twarzy lorda Carrow, przyjmując pochlebstwo z nieukrywanym uśmiechem. Dążyła do tego, by liczono się z jej zdaniem, miała bywać na wszystkich istotnych wydarzeniach i mówić z każdą istotną w czarodziejskim świecie personą. Otrzymany zaskakująco wcześnie tytuł zmuszał do zwiększania wysiłku, będąc najmłodszą z obecnych doyenne stała na świeczniku, poddawana raz po raz próbom, przy których nie mogła upaść. Chciała stać się poważaną nie tylko ze względu na tytuł i dobrze wiedziała, że miała wciąż przed sobą wiele pracy.
- Zastanów się z którym z rodów moglibyście zawiązać nowy, bądź wzmocnić trwający sojusz, a także co wy możecie im zagwarantować - odparła dyplomatycznie na dalsze dopytywania. - Decyzja o małżeństwie, które nic nie wnosi, może zostać odebrana jako błąd, którego towarzystwo prędko nie zapomni. Jeśli już pytasz o konkretne nazwiska, widziałam, że rozmawiałeś z lordem Slughorn, mógłbyś się mu dziś bliżej przyjrzeć. Może któryś z młodszych lordów Bulstrode? Gaspard jest wciąż lekki duchem, ale jestem pewna, że wkrótce się to zmieni. - Tristan zadeklarował już, że pomówi z młodym lordem Lestrange, miał przejąć niewypełnione przez krewnego obowiązki, tylko czy uda mu się sprostać oczekiwaniom?
- Przyznaję, że nie do końca wiem jak się do tego odnieść - zaczęła powoli, ponownie odsuwając wzrok na salę. - Jak bardzo smucą mnie straty wśród szlachetnie urodzonych, to nie sądzę, by można było je zapełnić osobami spoza. Szanuję decyzję lady Nott, wszak nie musiała się tu z nikim konsultować. - Zaproszenie osób związanych z ideami lorda Voldemorta było tu wyłącznie zagrywką polityczną i sama lady Adelaide zapewne długo się nad tym wahała, finalnie pokazując wszystkim swój pogląd na sprawę. - Zastanawiam się czy to odpowiednie posunięcie, dalsze podkreślanie wyższości błękitnej krwi przy jednoczesnym zapraszaniu innych na najważniejsze wydarzenie towarzyskie roku. W dodatku nałożenie masek, jakie mają nas ze sobą zrównać. Po twoim tonie wnioskuję, że także masz mieszane odczucia. - Skrywana pod maską brew uniosła się ku górze, gdy kierowała swe spojrzenie na kuzyna. Była świadoma jego niechęci względem mugoli i potrzeby zwiększenia swojego bezpieczeństwa. Mimo zapewnień lady Nott dusił się pewnie z wątpliwościami, nie wiedząc z kim przyjdzie mu zaraz zamienić słowo.
- Comiesięczne spotkania? - powtórzyła za nim z uśmiechem, podsuwając swój kieliszek z szampanem. - Sądzisz, że w swoim przepełnionym terminarzu znajdziesz tyle czasu dla kuzynki? A może masz już przygotowane prezenty w ramach odkupienia? - Wcześniej widywali się dwukrotnie w ciągu roku, ciągłe podróże Aresa zmuszały ich do ograniczenia się do kontaktu listowego, lecz skoro powrócił do Anglii, mogliby zmienić swój zwyczaj. - Cieszę się, że jesteś tego świadom. Najważniejsze to otaczać się odpowiednimi ludźmi, dzięki którym mamy siłę, by walczyć każdego dnia. Aresie… - przerwała, by odetchnąć głębiej i zacisnąć mocniej palce na męskiej dłoni. - Nie chcę stracić kolejnej bliskiej mi osoby - odezwała się już ściszonym tonem, a jej wzrok mówił, że ma na myśli śmierć konkretnego czarodzieja, który bliski był im obojgu. - Kłamstwa zawsze znajdą drogę, by do nas dotrzeć i zmącić w naszych głowach, a my nie możemy na to pozwolić. Byłam ślepa, zbyt łatwowierna, do końca wierzyłam, że można mu pomóc. Za długo zwlekałam, przez co skutkiem jest… - Zamrugała kilkakrotnie, czując jak do błękitnych oczu zaczynają spływać słone łzy. Od dnia śmierci Francisa nie rozmawiała o tym z nikim, kto nie byłby doń od początku uprzedzony, nawet matka przyznała, że ”tak będzie lepiej”. Zaczęła unikać jego tematu, jednocześnie nie chcąc zapomnieć o tym, jaki był przed tym całym szaleństwem, i kto tak naprawdę jest za to odpowiedzialny.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Zastanów się z którym z rodów moglibyście zawiązać nowy, bądź wzmocnić trwający sojusz, a także co wy możecie im zagwarantować - odparła dyplomatycznie na dalsze dopytywania. - Decyzja o małżeństwie, które nic nie wnosi, może zostać odebrana jako błąd, którego towarzystwo prędko nie zapomni. Jeśli już pytasz o konkretne nazwiska, widziałam, że rozmawiałeś z lordem Slughorn, mógłbyś się mu dziś bliżej przyjrzeć. Może któryś z młodszych lordów Bulstrode? Gaspard jest wciąż lekki duchem, ale jestem pewna, że wkrótce się to zmieni. - Tristan zadeklarował już, że pomówi z młodym lordem Lestrange, miał przejąć niewypełnione przez krewnego obowiązki, tylko czy uda mu się sprostać oczekiwaniom?
- Przyznaję, że nie do końca wiem jak się do tego odnieść - zaczęła powoli, ponownie odsuwając wzrok na salę. - Jak bardzo smucą mnie straty wśród szlachetnie urodzonych, to nie sądzę, by można było je zapełnić osobami spoza. Szanuję decyzję lady Nott, wszak nie musiała się tu z nikim konsultować. - Zaproszenie osób związanych z ideami lorda Voldemorta było tu wyłącznie zagrywką polityczną i sama lady Adelaide zapewne długo się nad tym wahała, finalnie pokazując wszystkim swój pogląd na sprawę. - Zastanawiam się czy to odpowiednie posunięcie, dalsze podkreślanie wyższości błękitnej krwi przy jednoczesnym zapraszaniu innych na najważniejsze wydarzenie towarzyskie roku. W dodatku nałożenie masek, jakie mają nas ze sobą zrównać. Po twoim tonie wnioskuję, że także masz mieszane odczucia. - Skrywana pod maską brew uniosła się ku górze, gdy kierowała swe spojrzenie na kuzyna. Była świadoma jego niechęci względem mugoli i potrzeby zwiększenia swojego bezpieczeństwa. Mimo zapewnień lady Nott dusił się pewnie z wątpliwościami, nie wiedząc z kim przyjdzie mu zaraz zamienić słowo.
- Comiesięczne spotkania? - powtórzyła za nim z uśmiechem, podsuwając swój kieliszek z szampanem. - Sądzisz, że w swoim przepełnionym terminarzu znajdziesz tyle czasu dla kuzynki? A może masz już przygotowane prezenty w ramach odkupienia? - Wcześniej widywali się dwukrotnie w ciągu roku, ciągłe podróże Aresa zmuszały ich do ograniczenia się do kontaktu listowego, lecz skoro powrócił do Anglii, mogliby zmienić swój zwyczaj. - Cieszę się, że jesteś tego świadom. Najważniejsze to otaczać się odpowiednimi ludźmi, dzięki którym mamy siłę, by walczyć każdego dnia. Aresie… - przerwała, by odetchnąć głębiej i zacisnąć mocniej palce na męskiej dłoni. - Nie chcę stracić kolejnej bliskiej mi osoby - odezwała się już ściszonym tonem, a jej wzrok mówił, że ma na myśli śmierć konkretnego czarodzieja, który bliski był im obojgu. - Kłamstwa zawsze znajdą drogę, by do nas dotrzeć i zmącić w naszych głowach, a my nie możemy na to pozwolić. Byłam ślepa, zbyt łatwowierna, do końca wierzyłam, że można mu pomóc. Za długo zwlekałam, przez co skutkiem jest… - Zamrugała kilkakrotnie, czując jak do błękitnych oczu zaczynają spływać słone łzy. Od dnia śmierci Francisa nie rozmawiała o tym z nikim, kto nie byłby doń od początku uprzedzony, nawet matka przyznała, że ”tak będzie lepiej”. Zaczęła unikać jego tematu, jednocześnie nie chcąc zapomnieć o tym, jaki był przed tym całym szaleństwem, i kto tak naprawdę jest za to odpowiedzialny.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Ostatnio zmieniony przez Evandra Rosier dnia 01.03.22 13:10, w całości zmieniany 1 raz
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czas mijał, a Cressie spędzała go głównie w towarzystwie małżonka. Co jakiś czas wymieniali jakieś uwagi przyciszonym głosem, czasem małżonek przedstawiał jej jakieś osoby, ale maski i tak przykrywały oblicza czarodziejów, przez co dziewczątko nie mogło tak naprawdę być pewne tego, na kogo patrzy i z kim wymienia standardowe uprzejmości. Obejrzeli także występ akrobatów, który robił wrażenie, to było niesamowite co niektórzy potrafili robić z magią i swoimi ciałami. W ich sferach podobne rzeczy byłyby niestosowne, pan ojciec nigdy nie pozwoliłby żadnej ze swoich córek tak wyginać się dla uciechy gawiedzi. To niżej urodzonym wolno było więcej i to oni mieli swymi umiejętnościami cieszyć oczy śmietanki towarzyskiej. Ale Cressida nie zazdrościła im tej wolności, trudno było pożądać czegoś, czego się nigdy nie zaznało i co od dziecka przedstawiano jej jako niedostępne i niestosowne. Dobrze jej było w takim miejscu w porządku rzeczy, w jakim była. Była damą, żoną i matką, żyło jej się dobrze i w miarę spokojnie, czego pragnąć więcej?
Ale później, już po wszystkim, miała wrażenie że czuje się trochę przebodźcowana nadmiarem wrażeń w sali balowej, zwłaszcza dużą ilością ludzi wokół. Potańczyła trochę z mężem, ale potem zapragnęła chwili oddechu i przeprosiła małżonka, mówiąc że musi się przejść; on i tak chciał prowadzić męskie konwersacje z innymi sobie podobnymi mężczyznami, a dziewczątko zawsze nudziły te rozmowy, choć ilekroć musiała mężowi towarzyszyć w spotkaniach towarzyskich robiła dobrą minę do złej gry i stanowiła jego cichy, potulny cień. Poza tym zawsze mogła spróbować odszukać w tłumie rodzeństwo lub innych krewnych, kogokolwiek znajomego, z kim mogłaby zamienić parę zdań i dowiedzieć się, co słychać.
Gdy szła przez salę i zbliżała się do jej obrzeży, ostrożnie wymijając czarodziejów w strojnych szatach, jej uwagę przykuł mężczyzna w nietypowej masce i odzieniu, który niewątpliwie wyróżniał się z tłumu. Raczej rzadkością było, by mężczyźni zakładali maskę typu gnaga. Miała dziwne wrażenie, że takiego stroju nie powstydziłby się jej kuzyn Rigel, który zawsze jawił jej się jako ekscentryk lubiący łamać skostniałe schematy. Jego odwaga zawsze budziła w niej pewną konsternację, bo sama wolała bezpiecznie płynąć z prądem i nie robić nic, co mogłoby narazić ją na dezaprobatę rodziny, a zwłaszcza pana ojca, który był dla niej największym autorytetem. Czy to mógł być on? Podeszła nieco bliżej, zawsze mogła przecież tylko udawać, że próbowała ich wyminąć szukając drogi wyjścia z pomieszczenia. Ale słysząc urywki rozmowy miała dziwne wrażenie, że to rzeczywiście może być młody Black, głos miał bardzo podobny do niego. Tylko czy nie przeszkodziłaby mu swoją obecnością? Zawsze miała pewne opory, jeśli chodzi o zagadywanie innych, zwłaszcza jeśli rozmawiali z kimś; nie lubiła przeszkadzać i się narzucać, była też nieśmiała i niepewna siebie. Bała się, że mogła się pomylić i że zbłaźni się, mówiąc do kogoś, kto jednak mógłby się okazać kimś innym niż myślała. Przy balach maskowych łatwo było o tego typu wpadki, które zawsze budziły w młódce duże zażenowanie i niezręczność. Ale mężczyzna pewnie sam i tak mógł wyczuć, że niziutkie, rudowłose dziewczę w niebieskiej sukni i pomalowanej w kwiatowe motywy masce typu colombina przygląda mu się o kilka sekund zbyt długo, by można to było uznać za zwykłe mijanie się.
Ale później, już po wszystkim, miała wrażenie że czuje się trochę przebodźcowana nadmiarem wrażeń w sali balowej, zwłaszcza dużą ilością ludzi wokół. Potańczyła trochę z mężem, ale potem zapragnęła chwili oddechu i przeprosiła małżonka, mówiąc że musi się przejść; on i tak chciał prowadzić męskie konwersacje z innymi sobie podobnymi mężczyznami, a dziewczątko zawsze nudziły te rozmowy, choć ilekroć musiała mężowi towarzyszyć w spotkaniach towarzyskich robiła dobrą minę do złej gry i stanowiła jego cichy, potulny cień. Poza tym zawsze mogła spróbować odszukać w tłumie rodzeństwo lub innych krewnych, kogokolwiek znajomego, z kim mogłaby zamienić parę zdań i dowiedzieć się, co słychać.
Gdy szła przez salę i zbliżała się do jej obrzeży, ostrożnie wymijając czarodziejów w strojnych szatach, jej uwagę przykuł mężczyzna w nietypowej masce i odzieniu, który niewątpliwie wyróżniał się z tłumu. Raczej rzadkością było, by mężczyźni zakładali maskę typu gnaga. Miała dziwne wrażenie, że takiego stroju nie powstydziłby się jej kuzyn Rigel, który zawsze jawił jej się jako ekscentryk lubiący łamać skostniałe schematy. Jego odwaga zawsze budziła w niej pewną konsternację, bo sama wolała bezpiecznie płynąć z prądem i nie robić nic, co mogłoby narazić ją na dezaprobatę rodziny, a zwłaszcza pana ojca, który był dla niej największym autorytetem. Czy to mógł być on? Podeszła nieco bliżej, zawsze mogła przecież tylko udawać, że próbowała ich wyminąć szukając drogi wyjścia z pomieszczenia. Ale słysząc urywki rozmowy miała dziwne wrażenie, że to rzeczywiście może być młody Black, głos miał bardzo podobny do niego. Tylko czy nie przeszkodziłaby mu swoją obecnością? Zawsze miała pewne opory, jeśli chodzi o zagadywanie innych, zwłaszcza jeśli rozmawiali z kimś; nie lubiła przeszkadzać i się narzucać, była też nieśmiała i niepewna siebie. Bała się, że mogła się pomylić i że zbłaźni się, mówiąc do kogoś, kto jednak mógłby się okazać kimś innym niż myślała. Przy balach maskowych łatwo było o tego typu wpadki, które zawsze budziły w młódce duże zażenowanie i niezręczność. Ale mężczyzna pewnie sam i tak mógł wyczuć, że niziutkie, rudowłose dziewczę w niebieskiej sukni i pomalowanej w kwiatowe motywy masce typu colombina przygląda mu się o kilka sekund zbyt długo, by można to było uznać za zwykłe mijanie się.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
evandra tu
Rzucał wyzwania temu, co niezdobyte i rzucił się w przepaść więcej niż raz, choć wciąż nie potrafił latać, lecz czy ostrożność pozwoliłaby mu osiągnąć to, co osiągnął? Pozycję, ciężki sygnet w tak młodym wieku, czarne znamię na przedramieniu, nawet jej rękę, kalkulacja to jedno, podążał za wiarą, którą teraz dodatkowo rozbudzał wrzący w żyłach alkohol o specyficznym działaniu. Bez wiary w tego, któremu powierzył wszystko i wszystkich, którzy są mu drodzy, zginąłby tu i teraz. Błędy innych mógł powielać tylko ten, który był taki jak wszyscy - nieliczni święcili przecież okazałe triumfy i byli w stanie zajść dalej. Predestynacja nie była przecież tylko pustym słowem, czy miał prawo w gnuśności zmarnować moc i siłę własnej krwi? Scheda i oczekiwania półmartwych półżywych przodków oceniających go z licznych obrazów Chateau Rose nie pozwalały mu na oczekiwanie, aż laury same ozdobią jego skronie.
- Tylko, jeśli podążasz za iluzją, pustosłowiem, gdy gnasz w kierunku nieurodzajów, gdy pozwalasz mamić się fatamorganom. Są symbole, dla których warto pozostawić za sobą spaloną ziemię. - Corentin, drugie imię miał po ojcu - oznaczało nawałnicę. - Żeby złapać równowagę musisz stanąć choć na chwilę, ale świat nie stanie razem z tobą. - Będzie gnał do przodu, nieustannie, można próbować za nim nadążyć albo zostać w tyle, a on - musiał zostać z przodu. Im wyżej się wzejdzie, tym dłużej się spadało i tym dłuższa była droga, by powrócić na szczyt, nic poza okrutną sromotą nie budziło natomiast doniosłe echo upadku. Skryte za kościaną masą usta wygięły się w uśmiechu, który nie rozjaśnił widocznych oczu. Osobiste wyznanie o pociąganiu ściągnęło jego wzrok na linię dekoltu jej sukni, na bielejącą się szyję, na doskonale skrojone usta podkreślone czerwienią, widoczne spod kusej maski, na ciężejące od czerni rzęsy; jej uśmiech, jej gest roztaczał wokół niej nienaturalny czar, była kimś więcej, niż tylko człowiekiem, a dziś jej nieskromnie wyeksponowana uroda przypominała mu o suchości własnego pragnienia. Evandra się zmieniała, i choć nie rozumiał ani nie szukał przyczyn tej zmiany, jej postępująca otwartość zdawała się przebijać przez topiące się lodowce niedawnej przeszłości. - Wyglądasz pięknie - odpowiedział z powagą, odnajdując chłodny błękit jej oczu, z którym zderzył się z intensywnością. Dostojnością udowadniała, że była w stanie ponieść koronę u jego boku. Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze stłumionym krótkim śmiechem, gdy zadała retoryczne pytanie. Tajemnice były znacznie bardziej interesujące, niż ich otwarte obnażanie - wcale nie chciał słyszeć prawdy, chciał ją odnaleźć. Pragnienie zachwytu sprawiło, że zagadkowy uśmiech sięgnął w końcu jego oczu - spojrzenie, którego nie odjął od jej twarzy, zostało na niej o chwilę dłużej, niż powinno, gdy dołączyli do krewnych Evandry; nie zdążył jej już odpowiedzieć, a rozszerzenie towarzystwa wymusiło odrzucenie tematu. Jego żona wkrótce odeszła z Aresem, pożegnał ją skinieniem głowy, ogniskując spojrzenie na ostałym Gaspardzie, a lekkość jego spojrzenia umknęła w jednej chwili, pozostawiając po sobie ledwie surowy chłód.
- Znamienity wieczór - zwrócił się do kuzyna Evandry niezobowiązująco. - Czas pędzi tak szybko, minął już rok odkąd wznieśliśmy pierwszy wspólny toast ku chwale Czarnego Pana. - I ledwie kilka miesięcy odkąd panowie wyspy Wight okryli się hańbą zdrady jednego z syrenich synów. Ciężko było przejąć dziedzictwo po kimś takim, ale czarodzieje ich urodzenia nie mogli uciekać przed przeznaczeniem: zwłaszcza w tak trudnych czasach. - Sądziłem, że opowiesz mi więcej o sprawach w Hampshire - zasugerował, wskazując dłonią na wyjście ku jednemu z bocznych balkonów, tańce i skoczna muzyka nie były odpowiednią oprawą dla tej rozmowy. W zasadzie nie pytał o towarzystwo, nie zamierzał przyjmować odmowy.
/my zt? zacznij nam w innym temacie jak masz ochotę <3
Rzucał wyzwania temu, co niezdobyte i rzucił się w przepaść więcej niż raz, choć wciąż nie potrafił latać, lecz czy ostrożność pozwoliłaby mu osiągnąć to, co osiągnął? Pozycję, ciężki sygnet w tak młodym wieku, czarne znamię na przedramieniu, nawet jej rękę, kalkulacja to jedno, podążał za wiarą, którą teraz dodatkowo rozbudzał wrzący w żyłach alkohol o specyficznym działaniu. Bez wiary w tego, któremu powierzył wszystko i wszystkich, którzy są mu drodzy, zginąłby tu i teraz. Błędy innych mógł powielać tylko ten, który był taki jak wszyscy - nieliczni święcili przecież okazałe triumfy i byli w stanie zajść dalej. Predestynacja nie była przecież tylko pustym słowem, czy miał prawo w gnuśności zmarnować moc i siłę własnej krwi? Scheda i oczekiwania półmartwych półżywych przodków oceniających go z licznych obrazów Chateau Rose nie pozwalały mu na oczekiwanie, aż laury same ozdobią jego skronie.
- Tylko, jeśli podążasz za iluzją, pustosłowiem, gdy gnasz w kierunku nieurodzajów, gdy pozwalasz mamić się fatamorganom. Są symbole, dla których warto pozostawić za sobą spaloną ziemię. - Corentin, drugie imię miał po ojcu - oznaczało nawałnicę. - Żeby złapać równowagę musisz stanąć choć na chwilę, ale świat nie stanie razem z tobą. - Będzie gnał do przodu, nieustannie, można próbować za nim nadążyć albo zostać w tyle, a on - musiał zostać z przodu. Im wyżej się wzejdzie, tym dłużej się spadało i tym dłuższa była droga, by powrócić na szczyt, nic poza okrutną sromotą nie budziło natomiast doniosłe echo upadku. Skryte za kościaną masą usta wygięły się w uśmiechu, który nie rozjaśnił widocznych oczu. Osobiste wyznanie o pociąganiu ściągnęło jego wzrok na linię dekoltu jej sukni, na bielejącą się szyję, na doskonale skrojone usta podkreślone czerwienią, widoczne spod kusej maski, na ciężejące od czerni rzęsy; jej uśmiech, jej gest roztaczał wokół niej nienaturalny czar, była kimś więcej, niż tylko człowiekiem, a dziś jej nieskromnie wyeksponowana uroda przypominała mu o suchości własnego pragnienia. Evandra się zmieniała, i choć nie rozumiał ani nie szukał przyczyn tej zmiany, jej postępująca otwartość zdawała się przebijać przez topiące się lodowce niedawnej przeszłości. - Wyglądasz pięknie - odpowiedział z powagą, odnajdując chłodny błękit jej oczu, z którym zderzył się z intensywnością. Dostojnością udowadniała, że była w stanie ponieść koronę u jego boku. Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze stłumionym krótkim śmiechem, gdy zadała retoryczne pytanie. Tajemnice były znacznie bardziej interesujące, niż ich otwarte obnażanie - wcale nie chciał słyszeć prawdy, chciał ją odnaleźć. Pragnienie zachwytu sprawiło, że zagadkowy uśmiech sięgnął w końcu jego oczu - spojrzenie, którego nie odjął od jej twarzy, zostało na niej o chwilę dłużej, niż powinno, gdy dołączyli do krewnych Evandry; nie zdążył jej już odpowiedzieć, a rozszerzenie towarzystwa wymusiło odrzucenie tematu. Jego żona wkrótce odeszła z Aresem, pożegnał ją skinieniem głowy, ogniskując spojrzenie na ostałym Gaspardzie, a lekkość jego spojrzenia umknęła w jednej chwili, pozostawiając po sobie ledwie surowy chłód.
- Znamienity wieczór - zwrócił się do kuzyna Evandry niezobowiązująco. - Czas pędzi tak szybko, minął już rok odkąd wznieśliśmy pierwszy wspólny toast ku chwale Czarnego Pana. - I ledwie kilka miesięcy odkąd panowie wyspy Wight okryli się hańbą zdrady jednego z syrenich synów. Ciężko było przejąć dziedzictwo po kimś takim, ale czarodzieje ich urodzenia nie mogli uciekać przed przeznaczeniem: zwłaszcza w tak trudnych czasach. - Sądziłem, że opowiesz mi więcej o sprawach w Hampshire - zasugerował, wskazując dłonią na wyjście ku jednemu z bocznych balkonów, tańce i skoczna muzyka nie były odpowiednią oprawą dla tej rozmowy. W zasadzie nie pytał o towarzystwo, nie zamierzał przyjmować odmowy.
/my zt? zacznij nam w innym temacie jak masz ochotę <3
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 17.02.22 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
fin
Finley zebrała uwagę, gdy Marcel wybił się do skoku, na obniżoną dla niego linę; uwiesił się jej zgrabnie, wspinając się w kilka susów wyżej, w sposób, który doceniłby tylko ten, kto zdawał sobie sprawę z tego, jak potężnej siły mięśni wymagały podobne wyczyny, poruszał się lekko, płynnie, swobodnie, jak gdyby jego ciało płynęło powietrzem, jak gdyby kolejne figury, wysiłek skroplony już przy skroniach słonym potem, nie kosztował go nic. To było dopiero prawdziwą sztuką, gdy lekkość ruchów przełamywała grawitację i nadawała mu prawdziwie ptasiej gracji, gdy ciało niczym nie zdradzało zmęczenia, poruszając się z wciąż z lekkim tanecznym powabem. Jak gdyby płynął powietrzem, znalazł we właściwym sobie żywiole. Kolejne figury w kontrze do tańczącej poniżej ptaszyny były statyczne, celowo oddające jej scenę, bujał się na linie niemal leniwie, wyglądać to mogło jak przerwa, ale próbował w tym czasie wyczuć równowagę i odnaleźć balans ciała; nie odejmował przy tym gracji własnym ruchom, wiedząc, że spojrzenia mimo wszystko mogą umknąć w jego stronę. Skupił się na tym, co było tu i teraz, zamykając oczy, by pozbyć się z pamięci bawr tęczówek najbardziej wpływowej arystokratki Wielkiej Brytanii, z którą pierwszy i pewnie też ostatni raz skrzyżował spojrzenia. Finley tańczyła, on dotarł do okwieconej żerdzi trapezu, zaciskając na jego drewnie wychudzone dłonie, nabrzmiałe żyły pulsowały zmęczeniem, ale mięśnie nie czuły jeszcze bólu; odwinął się w tył, by znaleźć się na trapezie do góry nogami i odnaleźć równowagę na samych rękach wciąż bujającego się przyrządu; wzmocnione mięśnie utrzymały jego sylwetkę w odwróconej pozycji, nogi uniosły się prosto ku górze, w odwróconym męskim szpagacie, płynnie przechodzącym w ugięte kolana, wyprostowane później w górę jak struna; statyczny przerywnik miał mu też zapewnić bezpieczeństwo w trakcie coraz śmielszych występów połykaczy ognia, gdy płomienie zatańczyły między nimi, kształtowane w fantazyjne wzory dzikich kotów i szamoczących się lian; przeszło mu przez myśl, że ogniste ptaki mogły budzić niewygodne na tym parkiecie skojarzenia. Występ trwał, gdy Marcel zerwał z trapezu kolejne kwiaty, potrójnym saltem lekko zeskakując znów w dół, głębokim ukłonem chyląc się tym razem przed Primrose, darując jej pierwszy z kwiatów - ten sam, co lady Nott - samotny kwiat białej lilii przyjęty za symbol powiązany z zimowym jarmarkiem, opleciony krwistą rubinową wstęgą. Tanecznym krokiem okrążył pozostałych artystów, kilka salt machowych, piruetem zatrzymując impet, z którym sunął; zatrzymał się przy innych damach, drugi z kwiatów z szacunkiem ofiarując Cressidzie, którą mylnie wziął za pannę i trzeci - Belvinie, wykonując przy tym kolejny niski zwinny pokłon, po którym z wyskoku znów złapał się liny - rozbujała się nad artystami, pośród płomieni, których jednak unikał bez trudu, tańcząc pośród nich, wzbił się w końcu wyżej, zahaczając stopami o zwisający trapez i uwieszony nad nią, wyciągnął ramiona niżej, chcąc pochwycić Finley, ku której buchały już śmiercionośne płomienie; westchnienia przerażenia były równie satysfakcjonujące, co westchnienia wzruszenia i westchnienia podziwu, udane występy cyrkowców miały budzić całą paletę głębokich emocji. Pieścić zmysły, wprawiać serce w szybsze bicie: nienawidził tego miejsca, a równie wielką nienawiścią darzył wszystkich zebranych tu gości, lecz trafił pośród nich jako błazen. I jako taki - dał z siebie wszystko, by zachwycić i pozostać zapamiętanym jako część tego niepowtarzalnego wystąpienia. To był ważny dzień dla pana Carringtona, a on był mu wdzięczny za wszystko. Dla niego, tylko dla niego z jego skroni płynął dziś ten pot, dla niego, tylko dla niego, zachował korne spojrzenie, nie mógł dziś odmówić, chciał zachować głowę. Błękit farby na twarzy mienił się w bladym świetle przemykającym przez półmroki sali, odbierając mu rysy twarzy i tak częściowo skryte za miękką materiałową columbiną, nie był tu przecież jak on, był jako artysta. Artysta, który zamierzał pokazać pełen wachlarz swoich możliwości.
Finley zebrała uwagę, gdy Marcel wybił się do skoku, na obniżoną dla niego linę; uwiesił się jej zgrabnie, wspinając się w kilka susów wyżej, w sposób, który doceniłby tylko ten, kto zdawał sobie sprawę z tego, jak potężnej siły mięśni wymagały podobne wyczyny, poruszał się lekko, płynnie, swobodnie, jak gdyby jego ciało płynęło powietrzem, jak gdyby kolejne figury, wysiłek skroplony już przy skroniach słonym potem, nie kosztował go nic. To było dopiero prawdziwą sztuką, gdy lekkość ruchów przełamywała grawitację i nadawała mu prawdziwie ptasiej gracji, gdy ciało niczym nie zdradzało zmęczenia, poruszając się z wciąż z lekkim tanecznym powabem. Jak gdyby płynął powietrzem, znalazł we właściwym sobie żywiole. Kolejne figury w kontrze do tańczącej poniżej ptaszyny były statyczne, celowo oddające jej scenę, bujał się na linie niemal leniwie, wyglądać to mogło jak przerwa, ale próbował w tym czasie wyczuć równowagę i odnaleźć balans ciała; nie odejmował przy tym gracji własnym ruchom, wiedząc, że spojrzenia mimo wszystko mogą umknąć w jego stronę. Skupił się na tym, co było tu i teraz, zamykając oczy, by pozbyć się z pamięci bawr tęczówek najbardziej wpływowej arystokratki Wielkiej Brytanii, z którą pierwszy i pewnie też ostatni raz skrzyżował spojrzenia. Finley tańczyła, on dotarł do okwieconej żerdzi trapezu, zaciskając na jego drewnie wychudzone dłonie, nabrzmiałe żyły pulsowały zmęczeniem, ale mięśnie nie czuły jeszcze bólu; odwinął się w tył, by znaleźć się na trapezie do góry nogami i odnaleźć równowagę na samych rękach wciąż bujającego się przyrządu; wzmocnione mięśnie utrzymały jego sylwetkę w odwróconej pozycji, nogi uniosły się prosto ku górze, w odwróconym męskim szpagacie, płynnie przechodzącym w ugięte kolana, wyprostowane później w górę jak struna; statyczny przerywnik miał mu też zapewnić bezpieczeństwo w trakcie coraz śmielszych występów połykaczy ognia, gdy płomienie zatańczyły między nimi, kształtowane w fantazyjne wzory dzikich kotów i szamoczących się lian; przeszło mu przez myśl, że ogniste ptaki mogły budzić niewygodne na tym parkiecie skojarzenia. Występ trwał, gdy Marcel zerwał z trapezu kolejne kwiaty, potrójnym saltem lekko zeskakując znów w dół, głębokim ukłonem chyląc się tym razem przed Primrose, darując jej pierwszy z kwiatów - ten sam, co lady Nott - samotny kwiat białej lilii przyjęty za symbol powiązany z zimowym jarmarkiem, opleciony krwistą rubinową wstęgą. Tanecznym krokiem okrążył pozostałych artystów, kilka salt machowych, piruetem zatrzymując impet, z którym sunął; zatrzymał się przy innych damach, drugi z kwiatów z szacunkiem ofiarując Cressidzie, którą mylnie wziął za pannę i trzeci - Belvinie, wykonując przy tym kolejny niski zwinny pokłon, po którym z wyskoku znów złapał się liny - rozbujała się nad artystami, pośród płomieni, których jednak unikał bez trudu, tańcząc pośród nich, wzbił się w końcu wyżej, zahaczając stopami o zwisający trapez i uwieszony nad nią, wyciągnął ramiona niżej, chcąc pochwycić Finley, ku której buchały już śmiercionośne płomienie; westchnienia przerażenia były równie satysfakcjonujące, co westchnienia wzruszenia i westchnienia podziwu, udane występy cyrkowców miały budzić całą paletę głębokich emocji. Pieścić zmysły, wprawiać serce w szybsze bicie: nienawidził tego miejsca, a równie wielką nienawiścią darzył wszystkich zebranych tu gości, lecz trafił pośród nich jako błazen. I jako taki - dał z siebie wszystko, by zachwycić i pozostać zapamiętanym jako część tego niepowtarzalnego wystąpienia. To był ważny dzień dla pana Carringtona, a on był mu wdzięczny za wszystko. Dla niego, tylko dla niego z jego skroni płynął dziś ten pot, dla niego, tylko dla niego, zachował korne spojrzenie, nie mógł dziś odmówić, chciał zachować głowę. Błękit farby na twarzy mienił się w bladym świetle przemykającym przez półmroki sali, odbierając mu rysy twarzy i tak częściowo skryte za miękką materiałową columbiną, nie był tu przecież jak on, był jako artysta. Artysta, który zamierzał pokazać pełen wachlarz swoich możliwości.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Po zakończonej rozmowie z Zacharym Primrose skupiła całą swoją uwagę na występach cyrkowców i ich wyczynach. Zachwycali swoim występem, wręcz hipnotyzowali i onieśmielali. Nie chciała oderwać od nich wzroku obawiając się, że umknie jej coś niezwykłego. Chłopak w powietrzu zdawał się płynąć, a każdą figura przeczyła prawo grawitacji. Był lekki, swobodny niczym ptak, którego nic nie ogranicza a jedynie przestrzeń. Tym samym był teraz cyrkowiec, który na trapezie wyczyniał rzeczy wręcz niemożliwe. I wtem pojawił się przed nią trzymając lilię z rubinową wstążką. Zapominając o ognistym ptaku, jaki przed chwilą się im ukazał, a przecież tak łatwo kojarzył się z rebeliantami.
Ujęła lilkę w smukłą dłoń.
-Dziękuję. - Odpowiedziała i zaczęła bić brawo nagradzając tym samym występujących na scenie. Na pewno zostaną sowicie wynagrodzeni przez lady Nott, co do tego nie miała wątpliwości. Popatrzyła jak cyrkowiec rozdaje resztę kwiatów myśląc, że to koniec, ale najlepsze było dopiero przed nią. Widziała jak w ostatniej sekundzie tancerka unika płomieni pochwycona przez cyrkowca. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie kiedy unosili się nad płomieniami. Kolejny aplauz dla ich umiejętności nie będąc świadomą, że pod maską skrywa się człowiek, który gdyby mógł zapewne cisnął by ich wszystkich w płomienie.
Ujęła kieliszek z tacy, która przeleciała tuż obok niej. Wieczór był jeszcze dość młody, spodziewała się jeszcze wiele atrakcji tego wieczora. Teraz jednak nadal patrzyła na parę nad płomieniami. Było w tym widoku coś niepokojącego, coś co wewnętrznie nakazywało zawołać do nich aby uciekali, przecież jeden nieostrożny ruch i płomienie ich dosięgną. Wiedziała, że to występ, że ćwiczyli to godzinami aby wyglądał jak taniec, który niczego ich nie kosztuje, a jednak nuta niebezpieczeństwa i niepewności drżała gdzieś w tle. Odwróciła na chwilę wzrok od widowiska patrząc w tłum gości starając się odnaleźć członków swojej rodziny, ale całkowicie zniknęli. Zapewne spotkają się dopiero w Durham chyba, że tak jak rok temu, mniej więcej o tej samej porze wszyscy uznają, że dość tej zabawy czas wracać do domu.
Ujęła lilkę w smukłą dłoń.
-Dziękuję. - Odpowiedziała i zaczęła bić brawo nagradzając tym samym występujących na scenie. Na pewno zostaną sowicie wynagrodzeni przez lady Nott, co do tego nie miała wątpliwości. Popatrzyła jak cyrkowiec rozdaje resztę kwiatów myśląc, że to koniec, ale najlepsze było dopiero przed nią. Widziała jak w ostatniej sekundzie tancerka unika płomieni pochwycona przez cyrkowca. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie kiedy unosili się nad płomieniami. Kolejny aplauz dla ich umiejętności nie będąc świadomą, że pod maską skrywa się człowiek, który gdyby mógł zapewne cisnął by ich wszystkich w płomienie.
Ujęła kieliszek z tacy, która przeleciała tuż obok niej. Wieczór był jeszcze dość młody, spodziewała się jeszcze wiele atrakcji tego wieczora. Teraz jednak nadal patrzyła na parę nad płomieniami. Było w tym widoku coś niepokojącego, coś co wewnętrznie nakazywało zawołać do nich aby uciekali, przecież jeden nieostrożny ruch i płomienie ich dosięgną. Wiedziała, że to występ, że ćwiczyli to godzinami aby wyglądał jak taniec, który niczego ich nie kosztuje, a jednak nuta niebezpieczeństwa i niepewności drżała gdzieś w tle. Odwróciła na chwilę wzrok od widowiska patrząc w tłum gości starając się odnaleźć członków swojej rodziny, ale całkowicie zniknęli. Zapewne spotkają się dopiero w Durham chyba, że tak jak rok temu, mniej więcej o tej samej porze wszyscy uznają, że dość tej zabawy czas wracać do domu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
odpowiedź na
- Zaskakujące, bo teraz idzie nam trochę gorzej.- uśmiechnęła się odrobinę zadziornie. Przechyliła nieco głowę, kiedy uświadomił, ile czasu już minęło. Rok, naprawdę aż tyle.- Minęło bardzo szybko. Pomyśleć, że tamten wieczór był całkowicie nieplanowany.- wystarczyło, że wybrałaby inne miejsce albo przyszłaby później i mogli nigdy się nie spotkać. Coś ich jednak postawiło na swej drodze, a obecnie zawdzięczała mu wiele. Jego obecność sprawiła, że podjęła decyzje inne niż wcześniej, a które doprowadziły ją w obecne miejsce. Coraz bardziej zmieniła sposób w jaki postrzegała otoczenie, mając z tyłu głowy inne wartości.
- Przecież to oczywiste.- odparła, kiedy zapytał o coś, co już w niedopowiedzeniach wyjaśnili sobie. Ani razu nie podjęła tego tematu otwarcie, nie decydując się wpuścić Macnaira do tej części swojego życia w której kryły się błędy. Prychnęła cicho pod nosem, kiedy zdradził za co musiał się przebrać.- Idealnie pasowało. Szkoda, że tego nie widziałam.- przyznała rozbawiona.
Nie przypuszczała, że uważne spojrzenie zwróci jego uwagę. Czyżby tak drobnym gestem odbierała mu odrobinę pewności siebie? Chyba nie. Korciło ją, aby spytać, lecz odpuściła. Zbliżyła się o krok, aby móc ściszyć głos do szeptu, a żeby usłyszał ją mimo harmidru na około.
- Cieszę się, że jesteś znów tak bardzo sobą.- przyznała, nie odwracając od niego spojrzenia, chociaż teraz mniej natarczywego.- Stęskniłam się za tym ironicznym facetem.- dodała z lekkim uśmiechem. Koniec września był trudny, kolejne tygodnie były równie problematyczne i jeśli ona to zauważała, mogła jedynie współczuć jemu. Nie wątpiła, że ciężko mu było znieść wahania nastrojów, może nawet ciężej niż był skory się przyznawać.
- Otóż to, bardzo wdzięczny.- udała poważną, chociaż na pełnych ustach nadal kształtował się uśmiech. Nie oponowała, gdy objął ją w talii, zatrzymując blisko siebie. Zaraz jednak zerknęła w bok, kiedy zatrzymał się przy nich jeden z artystów, który dziś dawał pokaz swych umiejętności. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po chłopięcej twarzy, a usta rozciągnęły w łagodnym uśmiechu. Przyjęła od niego lilię, nieco zaskoczona tym gestem. Wiedziona odruchem odprowadziła chłopaka wzrokiem, by zaraz powrócić spojrzeniem go Drew.- Przejdźmy się.- chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu, gdy codzienność raczej nie dawała im takich możliwości.
zt
- Zaskakujące, bo teraz idzie nam trochę gorzej.- uśmiechnęła się odrobinę zadziornie. Przechyliła nieco głowę, kiedy uświadomił, ile czasu już minęło. Rok, naprawdę aż tyle.- Minęło bardzo szybko. Pomyśleć, że tamten wieczór był całkowicie nieplanowany.- wystarczyło, że wybrałaby inne miejsce albo przyszłaby później i mogli nigdy się nie spotkać. Coś ich jednak postawiło na swej drodze, a obecnie zawdzięczała mu wiele. Jego obecność sprawiła, że podjęła decyzje inne niż wcześniej, a które doprowadziły ją w obecne miejsce. Coraz bardziej zmieniła sposób w jaki postrzegała otoczenie, mając z tyłu głowy inne wartości.
- Przecież to oczywiste.- odparła, kiedy zapytał o coś, co już w niedopowiedzeniach wyjaśnili sobie. Ani razu nie podjęła tego tematu otwarcie, nie decydując się wpuścić Macnaira do tej części swojego życia w której kryły się błędy. Prychnęła cicho pod nosem, kiedy zdradził za co musiał się przebrać.- Idealnie pasowało. Szkoda, że tego nie widziałam.- przyznała rozbawiona.
Nie przypuszczała, że uważne spojrzenie zwróci jego uwagę. Czyżby tak drobnym gestem odbierała mu odrobinę pewności siebie? Chyba nie. Korciło ją, aby spytać, lecz odpuściła. Zbliżyła się o krok, aby móc ściszyć głos do szeptu, a żeby usłyszał ją mimo harmidru na około.
- Cieszę się, że jesteś znów tak bardzo sobą.- przyznała, nie odwracając od niego spojrzenia, chociaż teraz mniej natarczywego.- Stęskniłam się za tym ironicznym facetem.- dodała z lekkim uśmiechem. Koniec września był trudny, kolejne tygodnie były równie problematyczne i jeśli ona to zauważała, mogła jedynie współczuć jemu. Nie wątpiła, że ciężko mu było znieść wahania nastrojów, może nawet ciężej niż był skory się przyznawać.
- Otóż to, bardzo wdzięczny.- udała poważną, chociaż na pełnych ustach nadal kształtował się uśmiech. Nie oponowała, gdy objął ją w talii, zatrzymując blisko siebie. Zaraz jednak zerknęła w bok, kiedy zatrzymał się przy nich jeden z artystów, który dziś dawał pokaz swych umiejętności. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po chłopięcej twarzy, a usta rozciągnęły w łagodnym uśmiechu. Przyjęła od niego lilię, nieco zaskoczona tym gestem. Wiedziona odruchem odprowadziła chłopaka wzrokiem, by zaraz powrócić spojrzeniem go Drew.- Przejdźmy się.- chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu, gdy codzienność raczej nie dawała im takich możliwości.
zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
odpis dla Astorii
- Zorganizowanie sabatu w tym roku musiało nastręczyć biednej lady Nott mnóstwa kłopotu. Wdzięczny jestem, że nie ugięła się pod presją, a także nie dała złamać trudnościom losu. Istotnie, spisała się wyśmienicie - podzielił się swoimi spostrzeżeniami. Choć minęło trochę czasu od kiedy po raz ostatni miał okazję tańczyć, nie dał tego po sobie poznać. Poddanie się muzyce przyszło naturalnie, melodia niosła ich dwójkę, tak samo jak wszystkie pozostałe pary wirujące wokół nich. Co jakiś czas Craigowi migały w tłumie znajome maski, całą swoją uwagę poświęcał jednak lady Lestrange.
- Bardzo trafnie ujęła to, co, jak podejrzewam, wszyscy kryją w swoich sercach. W czasach takich jak te, ludziom potrzebna jest nadzieja. - dlaczego by więc nie zawierzyć jemu? Od lat nikt nie był w stanie tak wiele zrobić dla dobra Anglii. On sam spał spokojniej z myślą, że świat idzie ku lepszemu - nawet jeśli po drodze napotykano na pewne utrudnienia i niedogodności. Ale proces uzdrawiania nigdy nie był prosty. Złamaną kość także należało najpierw nastawić, aby mogła zrosnąć się poprawnie - i nie było to doświadczenie przyjemne. - Mam nadzieję, że czasy są mimo wszystko łaskawe dla ciebie i twojego małżonka? - w końcu nawet szlachta, pomimo swojej władzy i bogactwa, mogła paść ofiarą nieszczęścia. Dziś wszystko mogło się zdarzyć, toteż żywił głęboką nadzieję, że lady Astoria jednak uniknęła zawirowań, które niosła ze sobą obecnie trwająca wojna.
Na sam koniec, gdy już zeszli z parkietu, a dłonie lorda wypuściły swoją partnerkę z objęć, Burke postanowił dotrzymać niewypowiedzianej na głos obietnicy i ujawnić Astorii swoją tożsamość. Ujął maskę i niespiesznie odsunął ją od twarzy. Nie ukazał jednak od razu całego oblicza. W pierwszej kolejności ukazał zaledwie jego połowę - jednocześnie kąciki jego ust wykrzywiły się wtedy w lekko zadziornym uśmiechu. Zaraz potem jednak opuścił maskę. Teraz sam także mógł spojrzeć na kreację lady Lestrange bez żadnych przeszkód - otwory na oczy były wycięte bardziej z myślą o walorach estetycznych, naturalnie ograniczały więc nieco swobodę w spoglądaniu na otoczenie.
- Gorąco dziękuję Ci lady, za ten taniec. - skłonił się głęboko, jednocześnie całując delikatnie jej dłoń. Gdy się wyprostował, ponownie zasłonił twarz swoją kreacją. Nie mógł przecież pozostać tak odsłonięty na długo. O to chodziło dzisiejszego wieczora, aby zachować pewną anonimowość, podjąć pewne ryzyko, acz przede wszystkim - dobrze się bawić - Gdy będę wspominać dzisiejszy wieczór, z pewnością pojawisz się w moich myślach, jak zawsze olśniewając swoją urodą.
- Zorganizowanie sabatu w tym roku musiało nastręczyć biednej lady Nott mnóstwa kłopotu. Wdzięczny jestem, że nie ugięła się pod presją, a także nie dała złamać trudnościom losu. Istotnie, spisała się wyśmienicie - podzielił się swoimi spostrzeżeniami. Choć minęło trochę czasu od kiedy po raz ostatni miał okazję tańczyć, nie dał tego po sobie poznać. Poddanie się muzyce przyszło naturalnie, melodia niosła ich dwójkę, tak samo jak wszystkie pozostałe pary wirujące wokół nich. Co jakiś czas Craigowi migały w tłumie znajome maski, całą swoją uwagę poświęcał jednak lady Lestrange.
- Bardzo trafnie ujęła to, co, jak podejrzewam, wszyscy kryją w swoich sercach. W czasach takich jak te, ludziom potrzebna jest nadzieja. - dlaczego by więc nie zawierzyć jemu? Od lat nikt nie był w stanie tak wiele zrobić dla dobra Anglii. On sam spał spokojniej z myślą, że świat idzie ku lepszemu - nawet jeśli po drodze napotykano na pewne utrudnienia i niedogodności. Ale proces uzdrawiania nigdy nie był prosty. Złamaną kość także należało najpierw nastawić, aby mogła zrosnąć się poprawnie - i nie było to doświadczenie przyjemne. - Mam nadzieję, że czasy są mimo wszystko łaskawe dla ciebie i twojego małżonka? - w końcu nawet szlachta, pomimo swojej władzy i bogactwa, mogła paść ofiarą nieszczęścia. Dziś wszystko mogło się zdarzyć, toteż żywił głęboką nadzieję, że lady Astoria jednak uniknęła zawirowań, które niosła ze sobą obecnie trwająca wojna.
Na sam koniec, gdy już zeszli z parkietu, a dłonie lorda wypuściły swoją partnerkę z objęć, Burke postanowił dotrzymać niewypowiedzianej na głos obietnicy i ujawnić Astorii swoją tożsamość. Ujął maskę i niespiesznie odsunął ją od twarzy. Nie ukazał jednak od razu całego oblicza. W pierwszej kolejności ukazał zaledwie jego połowę - jednocześnie kąciki jego ust wykrzywiły się wtedy w lekko zadziornym uśmiechu. Zaraz potem jednak opuścił maskę. Teraz sam także mógł spojrzeć na kreację lady Lestrange bez żadnych przeszkód - otwory na oczy były wycięte bardziej z myślą o walorach estetycznych, naturalnie ograniczały więc nieco swobodę w spoglądaniu na otoczenie.
- Gorąco dziękuję Ci lady, za ten taniec. - skłonił się głęboko, jednocześnie całując delikatnie jej dłoń. Gdy się wyprostował, ponownie zasłonił twarz swoją kreacją. Nie mógł przecież pozostać tak odsłonięty na długo. O to chodziło dzisiejszego wieczora, aby zachować pewną anonimowość, podjąć pewne ryzyko, acz przede wszystkim - dobrze się bawić - Gdy będę wspominać dzisiejszy wieczór, z pewnością pojawisz się w moich myślach, jak zawsze olśniewając swoją urodą.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
odpis dla Craiga
O Adelaide Nott mówiło się tylko w najznamienitszych pozytywach. Wśród skrzących się sukien, blasku dekoracji, miękkiej muzyki otulającej poruszane tańcem sylwetki, nie było innego scenariusza. To, co kontrowersyjne stawało się intrygujące, co wątpliwe uchodziło za ciekawą zagadkę nadającą się na pierwsze strony czasopisma dla wysoko urodzonych. Cyrkowa trupa, która tegoż wieczora zaszczycała szeregi wybranych na huczne świętowanie końca roku, uchodziła za wątpliwie odpowiednią w oczach lady Lestrange rozrywkę; mimo to wciąż unosiła kąciki ust, raz po raz rozglądając się po tłocznym pomieszczeniu zza ukoronowanej perłami maski.
– Kiedy jak nie w przełom obwieszczać takie słowa? – rzuciła, z nutą faktycznej nadziei w głosie; nowy rok miał przynieść zmiany, w których pośrednio, a momentami także bezpośrednio miała uczestniczyć; choć gwar sabatu przykrywał nadchodzące wielkimi krokami obowiązki, Astoria czuła w powietrzu nutę poświęcenia.
– Och, nie jesteśmy w stanie na nic narzekać, choć zima, osobiście pozwalając sobie na nutę marudzenia, nie należy do moich ulubionych okresów w roku – z cichym śmiechem przemykającym między zgłoskami, przytaknęła głową.
Mróz i nieustające opady śniegu nie były prawdziwym problemem, nie były też jedynym kłopotem państwa Lestrange; coraz ostrzejsza polityka Ministerstwa Magii pod przewodnictwem jej ojca, choć konieczna i jak najbardziej odpowiednia, potrafiła rozedrgać serce i przynieść kolejne noce pozbawione snu, wypełnione po brzegi zaniepokojonym rozmyślaniem. Jak wiele czekało ich, kiedy zegar wybije północ, kolejne kilka godzin upłynie, muzyka ucichnie i sztuczny przeskok na coś nowego faktycznie zawita do ich codzienności?
Dłonie wysunęły się z objęć tych należących do niego, kolejne kroki opuściły środek wypolerowanego parkietu, kiedy finalnie przystanęli z boku balowej sali. Wzrok zawędrował w odpowiedzi na jego ruchy; oczy na moment rozbłysły zaciekawieniem, brew drgnęła ku górze, kiedy maska powoli kapitulowała.
– Craig, mój drogi – wypowiedziała z uśmiechem, ograniczając głos do niskiej głośności, jak gdyby doskonale rozumiała gry wzajemnej anonimowości na tym wydarzeniu – Winnam poćwiczyć intuicję i spostrzegawczość, skoro nie rozpoznałam cię od razu – cień rozbawienia dało się ujrzeć w spojrzeniu, odłożyła na bok kurtuazyjne uprzejmości, rezygnując z tytułowania go po lordowsku – Również dziękuję za taniec. Jak mniemam jeszcze wiele ich w planach na dziś wieczór? – w miejscu, gdzie suknia haczyła o suknie, a miękkie spojrzenia niewiast zerkały ze śmiałością – Czy jednak Adelaide urzekła cię którymś ze swoich fikuśnych specjałów? Ponoć w niektórych komnatach przygotowane są jakieś...niecodzienne rozrywki.
O Adelaide Nott mówiło się tylko w najznamienitszych pozytywach. Wśród skrzących się sukien, blasku dekoracji, miękkiej muzyki otulającej poruszane tańcem sylwetki, nie było innego scenariusza. To, co kontrowersyjne stawało się intrygujące, co wątpliwe uchodziło za ciekawą zagadkę nadającą się na pierwsze strony czasopisma dla wysoko urodzonych. Cyrkowa trupa, która tegoż wieczora zaszczycała szeregi wybranych na huczne świętowanie końca roku, uchodziła za wątpliwie odpowiednią w oczach lady Lestrange rozrywkę; mimo to wciąż unosiła kąciki ust, raz po raz rozglądając się po tłocznym pomieszczeniu zza ukoronowanej perłami maski.
– Kiedy jak nie w przełom obwieszczać takie słowa? – rzuciła, z nutą faktycznej nadziei w głosie; nowy rok miał przynieść zmiany, w których pośrednio, a momentami także bezpośrednio miała uczestniczyć; choć gwar sabatu przykrywał nadchodzące wielkimi krokami obowiązki, Astoria czuła w powietrzu nutę poświęcenia.
– Och, nie jesteśmy w stanie na nic narzekać, choć zima, osobiście pozwalając sobie na nutę marudzenia, nie należy do moich ulubionych okresów w roku – z cichym śmiechem przemykającym między zgłoskami, przytaknęła głową.
Mróz i nieustające opady śniegu nie były prawdziwym problemem, nie były też jedynym kłopotem państwa Lestrange; coraz ostrzejsza polityka Ministerstwa Magii pod przewodnictwem jej ojca, choć konieczna i jak najbardziej odpowiednia, potrafiła rozedrgać serce i przynieść kolejne noce pozbawione snu, wypełnione po brzegi zaniepokojonym rozmyślaniem. Jak wiele czekało ich, kiedy zegar wybije północ, kolejne kilka godzin upłynie, muzyka ucichnie i sztuczny przeskok na coś nowego faktycznie zawita do ich codzienności?
Dłonie wysunęły się z objęć tych należących do niego, kolejne kroki opuściły środek wypolerowanego parkietu, kiedy finalnie przystanęli z boku balowej sali. Wzrok zawędrował w odpowiedzi na jego ruchy; oczy na moment rozbłysły zaciekawieniem, brew drgnęła ku górze, kiedy maska powoli kapitulowała.
– Craig, mój drogi – wypowiedziała z uśmiechem, ograniczając głos do niskiej głośności, jak gdyby doskonale rozumiała gry wzajemnej anonimowości na tym wydarzeniu – Winnam poćwiczyć intuicję i spostrzegawczość, skoro nie rozpoznałam cię od razu – cień rozbawienia dało się ujrzeć w spojrzeniu, odłożyła na bok kurtuazyjne uprzejmości, rezygnując z tytułowania go po lordowsku – Również dziękuję za taniec. Jak mniemam jeszcze wiele ich w planach na dziś wieczór? – w miejscu, gdzie suknia haczyła o suknie, a miękkie spojrzenia niewiast zerkały ze śmiałością – Czy jednak Adelaide urzekła cię którymś ze swoich fikuśnych specjałów? Ponoć w niektórych komnatach przygotowane są jakieś...niecodzienne rozrywki.
- Pocieszać się należy myślą, że już wkrótce słońce ponownie rozjaśni nasze niebo, moja droga - spróbował ją podnieść na duchu. Zima nigdy nie trwała wiecznie, a póki faktycznie niebo zasnuwały ciemne chmury, należało szukać radości w innych drobiazgach - dla przykładu, to właśnie w czasie długich, zimowych miesięcy świętowano niezwykły dzień, jakim był sylwester. Dzień pożegnania starego roku i powitanie nowego. Dzień maskarady, tańców, śpiewów, życzeń i nadziei. Spoglądanie z optymizmem w nowy rok mogło przynieść nic innego tylko korzyści. - Pozwól mi jednak wyrazić, jak wielką ulgę przyniosła mi wieść, że wraz z małżonkiem trwacie w dobrym zdrowiu oraz ze los jest dla was łaskawy. - zawsze dobrze było słyszeć, że przyjaciołom dobrze się wiedzie.
Niepokoje były naturalną rzeczą, strach przed nieznanym pojawiał się zawsze. Ale choć wojna wciąż trwała, choć wciąż na Wyspach skrywało się pełno robactwa, to jednak mieli przewagę. Szala wygranej nieuchronnie powoli przechylała się coraz bardziej na korzyść czystej krwi. Każdy z nich musiał odebrać rolę w tym zwycięstwie. Czym było poświęcenie kilku bezsennych nocy, jeśli finalnie doprowadzić miały one do wygrania wojny?
- Na Twoje usprawiedliwienie, Astorio, dodam iż dołożyłem wszelkich starań, aby faktycznie rozpoznanie mojej osoby było zadaniem niełatwym. - przechylił lekko głowę w bok, aby podkreślić lekkie rozbawienie, jako że maska znów ukrywała jego oblicze. Słysząc jej kolejne słowa rozejrzał się po sali, obserwując zarówno nadal tańczące pary, jak i cyrkowców, którzy dawali swój popis w oddali. Próby wyłowienia z tłumu kogoś znajomego prędko spełzły na niczym - poza nielicznymi wyjątkami, które jednak wyróżniały się z tłumu, większość gości dołożyła dość starań, aby jednak pozostać anonimowymi. - Och, na pewno porwę kogoś jeszcze na parkiet. Pytanie brzmi jednak, kogo? - mruknął, na moment zamyślając się, przez sekundę próbując dopasować najbliżej wirujące pary do konkretnych nazwisk. Na próżno. - Słyszałem pogłoski o tym, że lady Nott udało się sprowadzić w tym roku wybitnego kucharza. Jego kuchnia jest ponoć prawdziwie nieziemska. Desery zasługują ponoć na szczególną uwagę - podzielił się plotkami zasłyszanymi jeszcze przed sabatem. Sam naturalnie miał nadzieję odwiedzić wschodnie skrzydło - bo to ponoć tam natknąć się można na wspomniane specjały. Ciekawy był czy tym razem postawiono raczej na kuchnię brytyjską, czy też może jednak zdecydowano się na potrawy rodem spoza Wysp. Tak czy siak, warto było sprawdzić. - Mam nadzieję natknąć się jeszcze na Twoją osobę, milady - obdarował ją jeszcze jednym ukłonem, dziękując za poświęcony mu czas. Sabat miał w końcu trwać długo, niewykluczone że jeszcze na siebie wpadną. Oczywiście rzecz jasna, o ile małżonek Astorii nie będzie miał nic przeciwko. Burke nie chciał przecież zachodzić lordowi Lestrange za skórę. - Życzę szampańskiej zabawy, moja miła, a także wszystkiego najcudowniejszego w nowym roku. Oby zmartwienia mijały dom Lestrange i Malfoy, fortuna wam sprzyjała, a nadchodzące jutro niosło same dobre wieści. - złożył jej jeszcze życzenia, zanim pożegnał się pięknie, aby skorzystać z innych atrakcji, które Hampton Court skrywało w swych wnętrzach.
zt
Niepokoje były naturalną rzeczą, strach przed nieznanym pojawiał się zawsze. Ale choć wojna wciąż trwała, choć wciąż na Wyspach skrywało się pełno robactwa, to jednak mieli przewagę. Szala wygranej nieuchronnie powoli przechylała się coraz bardziej na korzyść czystej krwi. Każdy z nich musiał odebrać rolę w tym zwycięstwie. Czym było poświęcenie kilku bezsennych nocy, jeśli finalnie doprowadzić miały one do wygrania wojny?
- Na Twoje usprawiedliwienie, Astorio, dodam iż dołożyłem wszelkich starań, aby faktycznie rozpoznanie mojej osoby było zadaniem niełatwym. - przechylił lekko głowę w bok, aby podkreślić lekkie rozbawienie, jako że maska znów ukrywała jego oblicze. Słysząc jej kolejne słowa rozejrzał się po sali, obserwując zarówno nadal tańczące pary, jak i cyrkowców, którzy dawali swój popis w oddali. Próby wyłowienia z tłumu kogoś znajomego prędko spełzły na niczym - poza nielicznymi wyjątkami, które jednak wyróżniały się z tłumu, większość gości dołożyła dość starań, aby jednak pozostać anonimowymi. - Och, na pewno porwę kogoś jeszcze na parkiet. Pytanie brzmi jednak, kogo? - mruknął, na moment zamyślając się, przez sekundę próbując dopasować najbliżej wirujące pary do konkretnych nazwisk. Na próżno. - Słyszałem pogłoski o tym, że lady Nott udało się sprowadzić w tym roku wybitnego kucharza. Jego kuchnia jest ponoć prawdziwie nieziemska. Desery zasługują ponoć na szczególną uwagę - podzielił się plotkami zasłyszanymi jeszcze przed sabatem. Sam naturalnie miał nadzieję odwiedzić wschodnie skrzydło - bo to ponoć tam natknąć się można na wspomniane specjały. Ciekawy był czy tym razem postawiono raczej na kuchnię brytyjską, czy też może jednak zdecydowano się na potrawy rodem spoza Wysp. Tak czy siak, warto było sprawdzić. - Mam nadzieję natknąć się jeszcze na Twoją osobę, milady - obdarował ją jeszcze jednym ukłonem, dziękując za poświęcony mu czas. Sabat miał w końcu trwać długo, niewykluczone że jeszcze na siebie wpadną. Oczywiście rzecz jasna, o ile małżonek Astorii nie będzie miał nic przeciwko. Burke nie chciał przecież zachodzić lordowi Lestrange za skórę. - Życzę szampańskiej zabawy, moja miła, a także wszystkiego najcudowniejszego w nowym roku. Oby zmartwienia mijały dom Lestrange i Malfoy, fortuna wam sprzyjała, a nadchodzące jutro niosło same dobre wieści. - złożył jej jeszcze życzenia, zanim pożegnał się pięknie, aby skorzystać z innych atrakcji, które Hampton Court skrywało w swych wnętrzach.
zt
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leokadia Nott nie była już niewinną młódką, widziała w swym życiu kilkanaście Sabatów, lecz ten był w pewien sposób wyjątkowy, bowiem po raz pierwszy, pomijając debiutancki wieczór, nie towarzyszył jej umiłowany małżonek. Ten rozchorował się okrutnie, musiał więc spędzić sylwestrową noc pijąc nieprzyjemnie pachnące eliksiry, nad czym nieziemsko ubolewał, w swej łaskawości zezwolił jednak żonie na godne reprezentowanie ich pary w Hampton Court, jako partnera wybierając swego brata, wiekowego wdowca, głuchego na jedno ucho. Ach, wolałaby już zostać w domu i zakończyć haftowanie barwnej chusty, prezentu dla lady Adelaidy niż spędzać czas z swym szwagrem, lecz cóż było robić, mężowi winna była posłuszeństwo, a sobie samej szampańską zabawę, kochała wszak bale, bankiety i wszelkie towarzyskie spędy.
W ferworze pokazu cyrkowego udało się jej przeprosić towarzysza wieczoru i opuścić sztywne grono dwustuletnich mędrców, wymigując się potrzebą przypudrowania noska. Tak naprawdę jej plan dotyczył czegoś zupełnie innego, a za cel obrała sobie ślicznego młodzieńca o błękitnej twarzy, który przed momentem zachwycił wszystkich swym pokazem. Leokadia jak oczarowana wpatrywała się w podniebny taniec, w gibkość, z jaką jasnowłosy chłopiec przeskakiwał pomiędzy trapezami i linami, w napinające się silnie mięśnie jego ud, w proste plecy, w wymagające niezwykłej koordynacji ruchy; ach, cóż to był za pokaz! Ignorowała jego towarzyszkę, nie mogła za to pominąć kwiatów, którymi podniebny aniołek obdarował inne damy. Młodsze damy. Damy stojące bliżej centrum występu. Leokadia była zła; sama chciałaby otrzymać podobny podarunek, lecz nie zamierzała tracić okazji do flirtu z zdolnym chłopięciem - gdy tylko zakończyła się ta część przedstawienia, ruszyła wśród tłumu za akrobatą, dotykając w końcu jego ramienia. Dość drapieżnie, palce lśniące od potwornie drogiej biżuterii zacisnęły się na jego ramieniu niczym pazury, a kiedy obrócił się w jej stronę, Leokadia posłała mu ujmujący uśmiech zza malutkiej maski równie mocno błyszczącej od diamencików. Osłaniała ona oczy (i zmarszczki!), lecz już po wystawnym ubiorze, wysokim upięciu i grubym makijażu, pokrywającym nieco obwisłe policzki, dało się dostrzec, że ma do czynienia z damą w kwiecie wieku. Nie staruszką, ale na pewno nie młódką. - Mój drogi, cóż to był za pokaz, cóż za artystyczne doznanie! Taki talent! Niebywałe! - od razu zasypała go komplementami, nie puszczając ramienia, z bliska chciwie przyglądając się obcisłemu strojowi akrobaty oraz, co ważniejsze, jego wypracowanej w pocie czoła zawartości.
W ferworze pokazu cyrkowego udało się jej przeprosić towarzysza wieczoru i opuścić sztywne grono dwustuletnich mędrców, wymigując się potrzebą przypudrowania noska. Tak naprawdę jej plan dotyczył czegoś zupełnie innego, a za cel obrała sobie ślicznego młodzieńca o błękitnej twarzy, który przed momentem zachwycił wszystkich swym pokazem. Leokadia jak oczarowana wpatrywała się w podniebny taniec, w gibkość, z jaką jasnowłosy chłopiec przeskakiwał pomiędzy trapezami i linami, w napinające się silnie mięśnie jego ud, w proste plecy, w wymagające niezwykłej koordynacji ruchy; ach, cóż to był za pokaz! Ignorowała jego towarzyszkę, nie mogła za to pominąć kwiatów, którymi podniebny aniołek obdarował inne damy. Młodsze damy. Damy stojące bliżej centrum występu. Leokadia była zła; sama chciałaby otrzymać podobny podarunek, lecz nie zamierzała tracić okazji do flirtu z zdolnym chłopięciem - gdy tylko zakończyła się ta część przedstawienia, ruszyła wśród tłumu za akrobatą, dotykając w końcu jego ramienia. Dość drapieżnie, palce lśniące od potwornie drogiej biżuterii zacisnęły się na jego ramieniu niczym pazury, a kiedy obrócił się w jej stronę, Leokadia posłała mu ujmujący uśmiech zza malutkiej maski równie mocno błyszczącej od diamencików. Osłaniała ona oczy (i zmarszczki!), lecz już po wystawnym ubiorze, wysokim upięciu i grubym makijażu, pokrywającym nieco obwisłe policzki, dało się dostrzec, że ma do czynienia z damą w kwiecie wieku. Nie staruszką, ale na pewno nie młódką. - Mój drogi, cóż to był za pokaz, cóż za artystyczne doznanie! Taki talent! Niebywałe! - od razu zasypała go komplementami, nie puszczając ramienia, z bliska chciwie przyglądając się obcisłemu strojowi akrobaty oraz, co ważniejsze, jego wypracowanej w pocie czoła zawartości.
I show not your face but your heart's desire
Strona 31 z 32 • 1 ... 17 ... 30, 31, 32
Sala balowa
Szybka odpowiedź