Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Cierpkość ginu przełamana słodyczą granatu po raz ostatni zatańczyła na jego języku, nim odstawił pusty kieliszek na srebrną tacę, lewitującą gdzieś pomiędzy gośćmi. Zewsząd otaczały go rozbawione głosy, śmiechy i pełne przejęcia szepty, na usta Bulstrode'a wkradł się jednak skryty za volto uśmiech, gdy otaczające lady Rosier młódki zamilkły w momencie, w którym zbliżył się do nich, ukłonem i gestem dłoni obwieszczając dobitnie czego dokładnie oczekiwał. Zabawianie jej kuzynek nie znajdowało się jednak na liście jego marzeń na ten wieczór, dlatego poczekał cierpliwie, aż ujmie jego dłoń, by oddalić się od wścibskich oczu i łapczywych plotek uszu.
- Starać mogło się wiele osób, lecz niewiele jest w stanie równać się z tobą, lady Rosier - pochylił się nieznacznie w jej kierunku, by wyszeptać te słowa do jej ucha. Kreacje wymijanych gości Hampton Court mieniły się w wielobarwnym korowodzie, w tłumie migotały egzotyczne pióra, perły, kamienie szlachetne, złoto, ozdobne muszle i luksusowe materiały, jednak z jakiegoś powodu to właśnie ją dostrzegł w całym tym natłoku bodźców, spychając kontynuację obserwacji modowo-socjologicznych na dalszy, kompletnie już nieistotny plan. - Maskarady mam we krwi, wstydem byłoby nie potrafić się doń należycie przygotować - zaśmiał się lekko, jednocześnie wyjaśniając skrupulatność w dbaniu o spójność swojego stroju i zdobnej maski. Chociaż volto pochłonęło przebłysk zadowolenia przemykający przez jego twarz, odnotował jej komplement, nim w automatycznym geście pochylił się ponownie, by wysłuchać jej konspiracyjnych słów. - Niestety niektórzy wykazali się ignorancją w kwestii symboliki przywdziewanych masek - stwierdził w odpowiedzi, a w jego głosie zawdzięczała przepełniona żalem nuta. To miał być wyjątkowy wieczór, ten, którego cała socjeta wyglądała z niecierpliwością; mimo wszystko niektórym zabrakło przenikliwości i staranności w dbaniu o detale swojego przebrania. - Nie sądzę, by ktokolwiek pragnął wykorzystać sabat do demonstrowania swych skłonności - kontynuował gdybanie, nie znajdując zbyt wielkiego sensu w chęci zaszokowania szlachetnie urodzonych gości oraz konserwatywnej organizatorki, która każde faux pas odbierała jako osobistą zniewagę, a tych nie zwykła wybaczać.
- Kłamałbym mówiąc, że nie wyczekuję tańców - oznajmił lekkim tonem, wypuszczając ostatecznie jej smukłą dłoń z uścisku własnej i przystając w miejscu, w bezpiecznej odległości od chichoczących pod ścianą panien, taksujących spojrzeniem każdego szlachcica, u którego boku nie znajdowała się już towarzyszka wieczoru. - Zapewne wkrótce się przekonamy, chociaż... - urwał wypowiedź w pół słowa, sięgając również po kolejny kieliszek z ciemnoczerwonym trunkiem i chwytając się jednocześnie nowej myśli rozbłyskującej w jego głowie feerią barw, gdy kątem oka dostrzegł niewielkich rozmiarów krzak jemioły. Zbliżył się do niego o krok, przesunął dłonią po sztywnych, zielonych gałązkach, by w ich głębi znaleźć ostatnią jagodę, tę obarczoną najsilniejszym symbolizmem i przypisywanymi jej wyjątkowymi właściwościami. Usta Maghnusa zatańczyły w miękkim uśmiechu, gdy odwrócił się do Fantine, obracając pomiędzy palcami swą zdobycz. - Chociaż nie mogę się doczekać walca, lady Rosier, zgodne z prawdą jest stwierdzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - a jemu apetyt dopisywał wprost wyborny. - Czy zatem zechcesz obiecać mi coś jeszcze oprócz wspólnego tańca? - zapytał, odnajdując jej spojrzenie, skryte za złotą colombiną piwne tęczówki błysnęły na ułamek sekundy, gdy ponownie wyciągnął w jej kierunku dłoń; tym razem po to, by przekazać jej drobną jagodę, połyskującą mlecznobiałą barwą niczym najprawdziwsze trofeum.
| zrywam ostatnią jagodę (dwie pierwsze zerwali Rhysand oraz Ares)
- Starać mogło się wiele osób, lecz niewiele jest w stanie równać się z tobą, lady Rosier - pochylił się nieznacznie w jej kierunku, by wyszeptać te słowa do jej ucha. Kreacje wymijanych gości Hampton Court mieniły się w wielobarwnym korowodzie, w tłumie migotały egzotyczne pióra, perły, kamienie szlachetne, złoto, ozdobne muszle i luksusowe materiały, jednak z jakiegoś powodu to właśnie ją dostrzegł w całym tym natłoku bodźców, spychając kontynuację obserwacji modowo-socjologicznych na dalszy, kompletnie już nieistotny plan. - Maskarady mam we krwi, wstydem byłoby nie potrafić się doń należycie przygotować - zaśmiał się lekko, jednocześnie wyjaśniając skrupulatność w dbaniu o spójność swojego stroju i zdobnej maski. Chociaż volto pochłonęło przebłysk zadowolenia przemykający przez jego twarz, odnotował jej komplement, nim w automatycznym geście pochylił się ponownie, by wysłuchać jej konspiracyjnych słów. - Niestety niektórzy wykazali się ignorancją w kwestii symboliki przywdziewanych masek - stwierdził w odpowiedzi, a w jego głosie zawdzięczała przepełniona żalem nuta. To miał być wyjątkowy wieczór, ten, którego cała socjeta wyglądała z niecierpliwością; mimo wszystko niektórym zabrakło przenikliwości i staranności w dbaniu o detale swojego przebrania. - Nie sądzę, by ktokolwiek pragnął wykorzystać sabat do demonstrowania swych skłonności - kontynuował gdybanie, nie znajdując zbyt wielkiego sensu w chęci zaszokowania szlachetnie urodzonych gości oraz konserwatywnej organizatorki, która każde faux pas odbierała jako osobistą zniewagę, a tych nie zwykła wybaczać.
- Kłamałbym mówiąc, że nie wyczekuję tańców - oznajmił lekkim tonem, wypuszczając ostatecznie jej smukłą dłoń z uścisku własnej i przystając w miejscu, w bezpiecznej odległości od chichoczących pod ścianą panien, taksujących spojrzeniem każdego szlachcica, u którego boku nie znajdowała się już towarzyszka wieczoru. - Zapewne wkrótce się przekonamy, chociaż... - urwał wypowiedź w pół słowa, sięgając również po kolejny kieliszek z ciemnoczerwonym trunkiem i chwytając się jednocześnie nowej myśli rozbłyskującej w jego głowie feerią barw, gdy kątem oka dostrzegł niewielkich rozmiarów krzak jemioły. Zbliżył się do niego o krok, przesunął dłonią po sztywnych, zielonych gałązkach, by w ich głębi znaleźć ostatnią jagodę, tę obarczoną najsilniejszym symbolizmem i przypisywanymi jej wyjątkowymi właściwościami. Usta Maghnusa zatańczyły w miękkim uśmiechu, gdy odwrócił się do Fantine, obracając pomiędzy palcami swą zdobycz. - Chociaż nie mogę się doczekać walca, lady Rosier, zgodne z prawdą jest stwierdzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - a jemu apetyt dopisywał wprost wyborny. - Czy zatem zechcesz obiecać mi coś jeszcze oprócz wspólnego tańca? - zapytał, odnajdując jej spojrzenie, skryte za złotą colombiną piwne tęczówki błysnęły na ułamek sekundy, gdy ponownie wyciągnął w jej kierunku dłoń; tym razem po to, by przekazać jej drobną jagodę, połyskującą mlecznobiałą barwą niczym najprawdziwsze trofeum.
| zrywam ostatnią jagodę (dwie pierwsze zerwali Rhysand oraz Ares)
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szlacheckie przyjemności na zawsze splotły się z obowiązkiem wiele lat temu; czasami jedno przysłaniało drugie, czasami szala oznajmiała na korzyść jednego, drugie zostawiając daleko w tyle – Sabat u lady Nott, choć stanowił jedną z najsłodszych i najmilej wspominanych tradycji, tegoż roku niósł za sobą także ziarno niepokoju. Ziarno, o ile nie w całości wykiełkowany plon – niespokojne dni, choć wciąż pragnęły zapewniać o wzniosłości i potędze, która z każdą kolejną chwilą jedynie rosła w siłę i poszerzała swój zasięg, dotarły nawet tutaj. W obcych twarzach, choć skrytych za misternymi maskami, w nieidealnych strojach nieidealnych ludzi; nawykła do spotykania takich, z zaskoczeniem jednak przyjmując ich obecność na przyjęciu wydawanym przez samą Adalaide.
Część sunących po parkiecie sylwetek rozpoznawała, inne kojarzyła z samego sposobu dobierania nitki i ozdób, kolejne z tonu głosu, który płynął między zgromadzonymi a wysokim szkłem i dekoracjami. Skryte za grafitową colombiną spojrzenie wędrowało po otoczeniu, opleciony sznurem błyskotek nadgarstek zawijał wokół ramienia męża. Astoria dostrzegła własne rodzeństwo, wciąż jednak zajmując miejsce dość zdystansowane by powitać ich słowem. Być może to i lepiej; kiedy jasne tęczówki zatrzymały się na pstrokatej kreacji młodszej siostry, na krótką chwilę przegryzła dolną wargę, tłumiąc w sobie chęć wyrażenia reakcji na różową błyskotkę, która otulała debiutującą Cordelię.
Lady Lestrange sama miała na sobie przylegającą, czarną suknię, ozdobioną migoczącymi kamieniami na wysokości półprzezroczystych rękawów; szeroki pas odcinał rozłożystą spódnicę, a jedno ramię okrywała atłasowa, ciemna peleryna, zlewająca się z dłuższym trenem sukni. Wśród zaczesanych do tyłu, jasnych pasm włosów, raz po raz błyszczały długie kolczyki, dopasowane do drobnych pereł zdobiących elegancką maskę.
Frasobliwości związane z niepewnością co do odpowiedniego stroju młodej lady Malfoy przyćmiła organizatorka całego przedsięwzięcia; Astoria pozwoliła sobie na uśmiech, przysłuchując się słowom wieloletniej znajomej, zgadzając się z toastem lady Nott, choć samej nie sięgając po trunek na wirujących wkoło tacach.
Maskarada rozpoczęła się, muzyka popłynęła wzdłuż pomieszczenia, gwar rozmów nasilił się; pierwszy utwór lady Lestrange podarowała mężowi, wchodząc w rytm kolejnych taktów na marmur parkietu rozświetlony złotymi kandelabrami.
Płynność ruchów mieszała się z miękkością materiałów zachwycających kreacji, drogocenne kamienie zdobiące biżuterie odbijały punkty światła niemal oślepiająco; kolejne takty nadeszły prędko, równie prędko utwór przemknął w kolejny, a ona znów obrała jeden z boków sali, schodząc swobodnie z parkietu.
Wzrok znów napotkał Cordelię, tym razem zwracającą się w kierunku, jak wywnioskowała, Blacków, w towarzystwie Abraxasa. Zdecydowawszy jednak zachować własne przemyślenia co do najmłodszej latorośli Ministra Magii, póki co, zwróciła się do męża.
– Nie powinieneś odnaleźć Averych? – i rzucić w ich kierunku te same słowa, jak co roku, tym razem podsycane nadzieją i dumą z działań, jakich dopuszczał się Czarny Pan i Ministerstwo pod przewodnictwem Malfoya.
Lord Lestrange po porwaniu jednego z kieliszków, później subtelnym muśnięciu ustami wierzchniej części dłoni swojej żony, zniknął wśród piękna wyniosłych gości.
taniec balowy na II
Część sunących po parkiecie sylwetek rozpoznawała, inne kojarzyła z samego sposobu dobierania nitki i ozdób, kolejne z tonu głosu, który płynął między zgromadzonymi a wysokim szkłem i dekoracjami. Skryte za grafitową colombiną spojrzenie wędrowało po otoczeniu, opleciony sznurem błyskotek nadgarstek zawijał wokół ramienia męża. Astoria dostrzegła własne rodzeństwo, wciąż jednak zajmując miejsce dość zdystansowane by powitać ich słowem. Być może to i lepiej; kiedy jasne tęczówki zatrzymały się na pstrokatej kreacji młodszej siostry, na krótką chwilę przegryzła dolną wargę, tłumiąc w sobie chęć wyrażenia reakcji na różową błyskotkę, która otulała debiutującą Cordelię.
Lady Lestrange sama miała na sobie przylegającą, czarną suknię, ozdobioną migoczącymi kamieniami na wysokości półprzezroczystych rękawów; szeroki pas odcinał rozłożystą spódnicę, a jedno ramię okrywała atłasowa, ciemna peleryna, zlewająca się z dłuższym trenem sukni. Wśród zaczesanych do tyłu, jasnych pasm włosów, raz po raz błyszczały długie kolczyki, dopasowane do drobnych pereł zdobiących elegancką maskę.
Frasobliwości związane z niepewnością co do odpowiedniego stroju młodej lady Malfoy przyćmiła organizatorka całego przedsięwzięcia; Astoria pozwoliła sobie na uśmiech, przysłuchując się słowom wieloletniej znajomej, zgadzając się z toastem lady Nott, choć samej nie sięgając po trunek na wirujących wkoło tacach.
Maskarada rozpoczęła się, muzyka popłynęła wzdłuż pomieszczenia, gwar rozmów nasilił się; pierwszy utwór lady Lestrange podarowała mężowi, wchodząc w rytm kolejnych taktów na marmur parkietu rozświetlony złotymi kandelabrami.
Płynność ruchów mieszała się z miękkością materiałów zachwycających kreacji, drogocenne kamienie zdobiące biżuterie odbijały punkty światła niemal oślepiająco; kolejne takty nadeszły prędko, równie prędko utwór przemknął w kolejny, a ona znów obrała jeden z boków sali, schodząc swobodnie z parkietu.
Wzrok znów napotkał Cordelię, tym razem zwracającą się w kierunku, jak wywnioskowała, Blacków, w towarzystwie Abraxasa. Zdecydowawszy jednak zachować własne przemyślenia co do najmłodszej latorośli Ministra Magii, póki co, zwróciła się do męża.
– Nie powinieneś odnaleźć Averych? – i rzucić w ich kierunku te same słowa, jak co roku, tym razem podsycane nadzieją i dumą z działań, jakich dopuszczał się Czarny Pan i Ministerstwo pod przewodnictwem Malfoya.
Lord Lestrange po porwaniu jednego z kieliszków, później subtelnym muśnięciu ustami wierzchniej części dłoni swojej żony, zniknął wśród piękna wyniosłych gości.
taniec balowy na II
Z uśmiechem - widocznym pod kocią maską, było to jednym z powodów, dla których ją wybrała, chcąc olśniewać białymi zębami oraz podkreślonymi różową szminką ustami - spoglądała na Abraxasa, mile zaskoczona wyczerpującą odpowiedzią, jaką ją obdarzył. Ba, wydawał się nawet miły, opisywał przecież świetlaną przyszłość u boku wyjątkowego lorda. Powstrzymał się od nudnych reprymend albo rozbudowanych życiowych lekcji, odmalowując przed nią wizję przystojnego (to jednak było dla niej najważniejsze) i wpływowego arystokraty, który niedługo stanie sie jej mężem. Aż zarumieniła się z ekscytacji, kiwając lekko głową. - Nie mogę się doczekać całych tych zalotów, zaręczyn, odwiedzin...oraz oczywiście dnia, w którym stanę się żoną wspaniałego lorda, dzięki czemu polityczna siła Malfoyów wzrośnie jeszcze bardziej, przynosząc same profity - odparła, dodając gładko drugą część zdania, nie tylko po to, by udobruchać rzeczową naturę najstarszego brata. Wiedziała przecież doskonale, kim jest i jakie zadania przed nią stoją. Miała dobrze wyjść za mąż, urodzić zdrowe, pełne czarodziejskiej siły dzieci i stale godnie reprezentować ród oraz całą arystokrację. Co też zamierzała robić każdego dnia, począwszy od tegóż wieczoru już oficjalnie. Słysząc o niedyspozycji Alouette, poklepała wspierająco brata po wierzchu dłoni, pozwalając mu podprowadzić się w stronę Blacków. - Wierzę, że eliksiry pomogą i że na jednym z karnowałowych bali uda się wam pojawić razem. Alouette jest taka śliczna! Cudownie razem wyglądacie - zagruchała szczerze, lubiła żonę brata, wierzyła, że ze wzajemnością. Nie zazdrościła jej urody, była ładna, ale nie tak ładna jak Malfoyówny; zresztą, jak mogłaby nie kochać matki swoich bratanków? Miło byłoby, gdyby widziała debiut Cordie na własne oczy, lecz cóż, zdrowie było najważniejsze - a dzięki lekkiej chorobie Malfoyówna miała całą uwagę brata dla siebie. Prawie całą, bo gdy znaleźli się już przy Blackach, Abraxas jak zwykle wykazał się oratorskim mistrzostwem, prowadząc konwersację z Aquilą i Cygnusem.
Cordelia dygnęła lekko na słowa lorda Blacka, uśmiechając się do niego czarująco. - Dziękuję, sir! Bez wątpienia zapamiętam ten wieczór do końca życia - odparła gładko, upijając kolejny łyk smacznego koktajlu, nadającego jej głosowi burleskowego, kuszącego tonu. Lubiła słuchać samej siebie i bez magicznego wspomagania, ale na Merlina, ten alkohol czynił cuda z melodyjnością głosu! Zachichotała właściwie bez większego powodu, unosząc kieliszek w górę. - A więc za nowy, lepszy rok - i za siłę czystej krwi! - zaproponowała prywatny toast, po czym pozwoliła sobie skupić uwagę tylko na Aquili. Jej komentarz dotyczący prezencji skwitowała tylko westchnieniem; to, że wyglądała wyjątkowo było wszak więcej niż oczywiste. - Bardzo interesują mnie sabatowe historie, nauka pochodzi przecież z doświadczeń innych czarodziei! - zwróciła się ku Cygnusowi, nie chcąc, by ten powstrzymywał się przed opowiadaniem o swym debiucie. A może mężczyzna po prostu wstydził się, że miał go już lata temu, a ciągle nie mógł poszczycić się sczęśliwym małżeństwem? - Czy czyjś strój przykuł waszą uwagę? Na Merlina przysięgam, że w tłumie widziałam czarodzieja w spódnicy! Chyba, że oczy spłatały mi figla... - podzieliła się gorącą plotką przyciszonym tonem, mając nadzieję, że może Aquila spostrzegła tego dziwaka i że wie cokolwiek na temat tejże kreacji oraz skrywającym się za nią osobnikiem. Któż to mógł być?
Cordelia dygnęła lekko na słowa lorda Blacka, uśmiechając się do niego czarująco. - Dziękuję, sir! Bez wątpienia zapamiętam ten wieczór do końca życia - odparła gładko, upijając kolejny łyk smacznego koktajlu, nadającego jej głosowi burleskowego, kuszącego tonu. Lubiła słuchać samej siebie i bez magicznego wspomagania, ale na Merlina, ten alkohol czynił cuda z melodyjnością głosu! Zachichotała właściwie bez większego powodu, unosząc kieliszek w górę. - A więc za nowy, lepszy rok - i za siłę czystej krwi! - zaproponowała prywatny toast, po czym pozwoliła sobie skupić uwagę tylko na Aquili. Jej komentarz dotyczący prezencji skwitowała tylko westchnieniem; to, że wyglądała wyjątkowo było wszak więcej niż oczywiste. - Bardzo interesują mnie sabatowe historie, nauka pochodzi przecież z doświadczeń innych czarodziei! - zwróciła się ku Cygnusowi, nie chcąc, by ten powstrzymywał się przed opowiadaniem o swym debiucie. A może mężczyzna po prostu wstydził się, że miał go już lata temu, a ciągle nie mógł poszczycić się sczęśliwym małżeństwem? - Czy czyjś strój przykuł waszą uwagę? Na Merlina przysięgam, że w tłumie widziałam czarodzieja w spódnicy! Chyba, że oczy spłatały mi figla... - podzieliła się gorącą plotką przyciszonym tonem, mając nadzieję, że może Aquila spostrzegła tego dziwaka i że wie cokolwiek na temat tejże kreacji oraz skrywającym się za nią osobnikiem. Któż to mógł być?
- Chętnie, tylko daj mi też kogokolwiek tu rozpoznać. Ty byłeś w Paryżu, a ja ominąłem ostatnie dwa Sabaty. Wydaje mi się, że jedynymi osobami, które rozpoznaje są Rosierowie - wskazałem mu głową na wyprostowanego jegomościa, ubranego w żołnierskim stylu, któremu towarzyszyła niższa blondynka. Evandra. Nasze ostatnie listy dały mi nadzieję na to, że nasze relacje mogą się jeszcze odbudować. Zaprosiłem ją przecież nawet na mój wieczorek, ale z oczywistych względów nie mogła przyjść, tylko wolała zostać z rodziną. Przynajmniej ona z naszej trójki potrafi się odnaleźć w życiu rodzinnym. Przesunąłem dalej spojrzeniem, w poszukiwaniu lorda Edgara, bo mogłoby być to nasze pierwsze spotkanie od czasu zaręczyn, ale nie mogłem namierzyć mrocznej aury pośród tych gwiazdek i linoskoczków. Uniosłem brew, uświadamiając sobie coś. - Lepiej by było, żebym jak najprędzej za to rozpoznał moją byłą narzeczoną. Cóż to byłaby za strata czasu, gdybym poświęcił jej pół Sabatu, a potem okazało sie, że i tak nic z tego - zażartowałem sobie, no i siadło. Skoro więc rzecz z Calypso została roztrzygnięta, to piliśmy. Niestety dość prędko Bulstrode znów do nas wróciła. Jak bumerang.
- Tak, też liczyłem, że go spotkam nieco.. prędzej - ze smutkiem odnotowałem przecież to, że nie zdołałem jeszcze rozpoznać mego przyjaciela spośród tego tłumu. Gdzie podział się Lord Nott, tego nie wiem. A jednak zainteresowany byłem teraz poszukiwaniem kogoś innego, mianowicie rudej wiedźmy, ta jednak jak na złość wcale nie pojawiała się przed moim nosem. A przecież nakazałem muszlę, którą mi podarowała zamontować na czole mojej maski. Sądziłem może, że niby latarnia wskazująca drogę zadziała na młodą pannę Travers, ale może się myliłem? Może raczej jako znak ostrzegawczy? Z jakiegoś powodu jednak kiedy spytałem o Junonę, poruszyło to towarzystwo. Pewnie nie sądzili, że mogę znać młodą Junonkę. Znałem. Vivienne wydawała się bardziej niż inni poruszona i nawet jej prawie wypadło z ust coś, czego mogłaby żałować. A jednak zorientowałem się, co mogła mieć na myśli, stąd mój dociekliwy wzrok nagle kieruje się na Bulstrode. Lestrange? Czyżby była świadoma o mojej zimowej randce z lady Lestrange na Świątecznym Jarmarku? Ja jej nie powiedziałem ani słówka apropo tego wieczoru, ale może Octavia... - Tak, Lady Travers - podkreślam moje pytanie, chcąc przepędzić ducha Lady Octavii spomiędzy tej rozmowy. Może aby nieporadnie ukryć kryjący się za tym mały skandal? Przeszłości zmienić nie mogę, ale kiedy Lady Bulstrode kpi z mojego planu, przesuwając palcem po odsłoniętej szyi, czuję, że pytania na jego temat dopiero mogą się zacząć. I tak jak podejrzewałem, Vivienne postanowiła zagrać w jedną ze swoich nieznośnych gierek. Lubi być w centrum uwagi, kiedy wszystkie oczy są skierowane na nią. Lubi też zagadki. Lotos rozkwita o północy, by w południe gwarem nie uszkodzić korony. Przyszło mi analizować tę zmyślną zagadkę akurat kiedy Vivienne zdaje się straciła zaintersowanie moją sprawą, zamiast tego wraca do flirtów z Selwynem. Czując się jak przyszłowiowe nadliczebne koło, z krzywym uśmiechem wycofuję się spomiędzy uścisków, które niebawem połączą tę dwójkę gołąbeczków. Postanowiłem przejść się i znaleźć adresatkę mojej dzisiejszej misji. A skoro tylko minąłem ją (której nie poznałem przez zmieniony kolor włosów), mogła Juno słyszeć jak pod nosem mówię: - Czekać do północy, dobre sobie, niech Lady sobie sama czeka do północy - przemknąłem więc obok mojej nieodnalezionej Juno, i przechodzę w kierunku, gdzie stoją ich Lordowskie moście. Rozpoznanie lordów pośród tłumu wcale nie było tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Lord stoi wyprostowany, jego szata lśni bogactwem, a chociażby bawił się najprzedniej, to spod maski będzie mu wystawał niewzruszony wyraz twarzy. Skinąłem głową nie jednej osobie, dłużej zatrzymując spojrzenie na tych, których maski miały cokolwiek związanego z morskim tematem. Stanąłem nawet na chwilę, by zlustrować otoczenie, ale wciąż nic. I wydaje mi się, że nie widzę już nawet tych lordów, których przed chwilą rozpoznawałem. Nagle nogi same niosą mnie ku Lady Rosier . Evandra jaśnieje nawet zza maski, która ma ją ukrywać, nawet spowita w czerń, która ma może kogoś smucić. U jej boku dwóch mężczyzn. Jednego z nich odrazu rozpoznałem, Lord Rosier wyglądał jakby wciąż był na polu walki. Kuzyna Lestragne też poznałem. Nie z nimi miałem jednak do porozmawiamia, ale z Evandrą. Moja siostra z innego ojca (jak nazywam ją w sercu), zbyt długo była pozbawiona mojej obecności w swoim życiu. Dwa miesiące milczenia musiały się zakończyć. Może to, że nie mogłem odnaleźć Junony na balu, to również kwestia tego, że musiałem porozmawiać wpierw z kuzynką?
Podchodzę i chyba dopiero to, że nie minąłem ich, sprawiło, że skupili na mnie spojrzenie. Krótkie powitalne skinienie głową musiało załatwić sprawę, bo moje oczy już nie wędrują po ich twarzach, ale zwracają się do Evandry Rosier. Posyłam jej lekki uśmiech. Odnawianie kontaktu z osobami bliskimi było wyjątkowo łatwe, kiedy dochodziło już do nich. Wystarczyło jedno spojrzenie, a kamień spadał z serca. Mi pomogły też jej listy.
- Zapowiada się piękny Sabat, prawda? Lordowie pozwolą, ale chciałbym porozmawiać z Lady Rosier - wyciągnąłem rękę do kuzynki i (uznając że ją złapała) żegnam się z panami: - Obiecuję zwrócić ją w całości. A Lordom polecam odwiedzenie sali uczt, piękne zapachy się stamtąd wydobywają
- Tak, też liczyłem, że go spotkam nieco.. prędzej - ze smutkiem odnotowałem przecież to, że nie zdołałem jeszcze rozpoznać mego przyjaciela spośród tego tłumu. Gdzie podział się Lord Nott, tego nie wiem. A jednak zainteresowany byłem teraz poszukiwaniem kogoś innego, mianowicie rudej wiedźmy, ta jednak jak na złość wcale nie pojawiała się przed moim nosem. A przecież nakazałem muszlę, którą mi podarowała zamontować na czole mojej maski. Sądziłem może, że niby latarnia wskazująca drogę zadziała na młodą pannę Travers, ale może się myliłem? Może raczej jako znak ostrzegawczy? Z jakiegoś powodu jednak kiedy spytałem o Junonę, poruszyło to towarzystwo. Pewnie nie sądzili, że mogę znać młodą Junonkę. Znałem. Vivienne wydawała się bardziej niż inni poruszona i nawet jej prawie wypadło z ust coś, czego mogłaby żałować. A jednak zorientowałem się, co mogła mieć na myśli, stąd mój dociekliwy wzrok nagle kieruje się na Bulstrode. Lestrange? Czyżby była świadoma o mojej zimowej randce z lady Lestrange na Świątecznym Jarmarku? Ja jej nie powiedziałem ani słówka apropo tego wieczoru, ale może Octavia... - Tak, Lady Travers - podkreślam moje pytanie, chcąc przepędzić ducha Lady Octavii spomiędzy tej rozmowy. Może aby nieporadnie ukryć kryjący się za tym mały skandal? Przeszłości zmienić nie mogę, ale kiedy Lady Bulstrode kpi z mojego planu, przesuwając palcem po odsłoniętej szyi, czuję, że pytania na jego temat dopiero mogą się zacząć. I tak jak podejrzewałem, Vivienne postanowiła zagrać w jedną ze swoich nieznośnych gierek. Lubi być w centrum uwagi, kiedy wszystkie oczy są skierowane na nią. Lubi też zagadki. Lotos rozkwita o północy, by w południe gwarem nie uszkodzić korony. Przyszło mi analizować tę zmyślną zagadkę akurat kiedy Vivienne zdaje się straciła zaintersowanie moją sprawą, zamiast tego wraca do flirtów z Selwynem. Czując się jak przyszłowiowe nadliczebne koło, z krzywym uśmiechem wycofuję się spomiędzy uścisków, które niebawem połączą tę dwójkę gołąbeczków. Postanowiłem przejść się i znaleźć adresatkę mojej dzisiejszej misji. A skoro tylko minąłem ją (której nie poznałem przez zmieniony kolor włosów), mogła Juno słyszeć jak pod nosem mówię: - Czekać do północy, dobre sobie, niech Lady sobie sama czeka do północy - przemknąłem więc obok mojej nieodnalezionej Juno, i przechodzę w kierunku, gdzie stoją ich Lordowskie moście. Rozpoznanie lordów pośród tłumu wcale nie było tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Lord stoi wyprostowany, jego szata lśni bogactwem, a chociażby bawił się najprzedniej, to spod maski będzie mu wystawał niewzruszony wyraz twarzy. Skinąłem głową nie jednej osobie, dłużej zatrzymując spojrzenie na tych, których maski miały cokolwiek związanego z morskim tematem. Stanąłem nawet na chwilę, by zlustrować otoczenie, ale wciąż nic. I wydaje mi się, że nie widzę już nawet tych lordów, których przed chwilą rozpoznawałem. Nagle nogi same niosą mnie ku Lady Rosier . Evandra jaśnieje nawet zza maski, która ma ją ukrywać, nawet spowita w czerń, która ma może kogoś smucić. U jej boku dwóch mężczyzn. Jednego z nich odrazu rozpoznałem, Lord Rosier wyglądał jakby wciąż był na polu walki. Kuzyna Lestragne też poznałem. Nie z nimi miałem jednak do porozmawiamia, ale z Evandrą. Moja siostra z innego ojca (jak nazywam ją w sercu), zbyt długo była pozbawiona mojej obecności w swoim życiu. Dwa miesiące milczenia musiały się zakończyć. Może to, że nie mogłem odnaleźć Junony na balu, to również kwestia tego, że musiałem porozmawiać wpierw z kuzynką?
Podchodzę i chyba dopiero to, że nie minąłem ich, sprawiło, że skupili na mnie spojrzenie. Krótkie powitalne skinienie głową musiało załatwić sprawę, bo moje oczy już nie wędrują po ich twarzach, ale zwracają się do Evandry Rosier. Posyłam jej lekki uśmiech. Odnawianie kontaktu z osobami bliskimi było wyjątkowo łatwe, kiedy dochodziło już do nich. Wystarczyło jedno spojrzenie, a kamień spadał z serca. Mi pomogły też jej listy.
- Zapowiada się piękny Sabat, prawda? Lordowie pozwolą, ale chciałbym porozmawiać z Lady Rosier - wyciągnąłem rękę do kuzynki i (uznając że ją złapała) żegnam się z panami: - Obiecuję zwrócić ją w całości. A Lordom polecam odwiedzenie sali uczt, piękne zapachy się stamtąd wydobywają
poprzedni post tu
Wysłuchał wystąpienia lady Nott, dołączył się do krótkiego aplauzu dla debiutantek, choć bez większego entuzjazmu, to z grzecznością, ostatecznie upijając wzniesiony toast za Lorda Voldemorta. Wypity drink relaksował ciało i przywoływał przyjemne myśli o zwycięskiej wojnie, myśl o spalonej ziemi i wybitych mugolskich miastach, w ostatnim czasie wiele układało się pomyślnie, zwłaszcza w samym Kent, zdała mu się wybitnie przyjemną.
- Gaspard - powitał krewnego Evandry imieniem, pomijając tytuły, tylko pół przysłoniętej twarzy pozwalało mu rozpoznać jego tożsamość bez trudu. Spodziewał się, że na jego wskazywało głównie towarzystwo żony. - Przeszłość jest tylko przeszłością, a Anglia z roku na rok wygląda coraz piękniej. Oczyszczona, świeża, piękna, wolna od cieni, w których dawniej musieliśmy się ukrywać, czy zeszłoroczny bal mógł konkurować z dzisiejszym? - zapytał retorycznie, wyraźnie odbiegając od tematu - co prawda pod wpływem wypitego alkoholu, ale wcale nie musiało to tak wyglądać. - Czy wczoraj może równać się z dzisiaj? Czy nie jest tak, że z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok, zbliżamy się ku doskonałości budowanej na stosach zwyciężonych bitew... - dodał filozoficznie, wyraźnie zamierzając rozpocząć kolejny wywód, gdy minął ich Ares, którego uraczył grzecznościowym powitaniem, gdy czarodziej zwrócił się wprost do towarzyszącej mu Evandry.
- Wybaczcie, lady Rosier właśnie zmierzała na parkiet - odpowiedział Aresowi, wysuwając dłoń ku żonie, z subtelnym ukłonie, gestem zapraszając ją do tańca. Bynajmniej nie byłoby w dobrym tonie spędzić razem całego wieczoru, ale jej pierwszy taniec bezwzględnie należał przecież do niego i nie zamierzał z tego przywileju rezygnować. - Obiecuję ją odprowadzić. Możecie w tym czasie sprawdzić te kuszące zapachy, lordzie, zdam się na waszą opinię w kwestii degustacji - dodał, poniekąd parafrazując słowa Carrowa, na krótko przenosząc wzrok na Gasparda. Może to ogólny wydźwięk przyjęcia, a może podniosłe działanie tajemniczego drinku sprawiły, że nie zapomniał, co przywiodło go do Lestrange'a. Rodzina miała względem niego pewne plany, a sam Gaspard: musiał wreszcie popłynąć z rzeczywistością ku przyszłości. Musiał wreszcie stanąć naprzeciw swoim obowiązkom, tak jak ktoś musiał przejąć te brzemię po Francisie. - Znajdź mnie za jakiś czas, musimy porozmawiać - zwrócił się do niego, krótko, zdawkowo, szczędząc szczegółów, choć był przecież świadom, że podobne słowa przeważnie pozostawiały tylko niedosyt i grom wątpliwości. Zapamiętał jego strój, wiedząc, że jeśli Gaspard zapomni o nim - Tristan zdoła go wychwycić w tłumie. Nowy Rok miał przynieść wiele zmian, ta była jedną z nich. Surowa maska przysłaniała wyraz twarzy, cień padający na oczy nie pozwalał wyczytać emocji ze źrenic.
Wysłuchał wystąpienia lady Nott, dołączył się do krótkiego aplauzu dla debiutantek, choć bez większego entuzjazmu, to z grzecznością, ostatecznie upijając wzniesiony toast za Lorda Voldemorta. Wypity drink relaksował ciało i przywoływał przyjemne myśli o zwycięskiej wojnie, myśl o spalonej ziemi i wybitych mugolskich miastach, w ostatnim czasie wiele układało się pomyślnie, zwłaszcza w samym Kent, zdała mu się wybitnie przyjemną.
- Gaspard - powitał krewnego Evandry imieniem, pomijając tytuły, tylko pół przysłoniętej twarzy pozwalało mu rozpoznać jego tożsamość bez trudu. Spodziewał się, że na jego wskazywało głównie towarzystwo żony. - Przeszłość jest tylko przeszłością, a Anglia z roku na rok wygląda coraz piękniej. Oczyszczona, świeża, piękna, wolna od cieni, w których dawniej musieliśmy się ukrywać, czy zeszłoroczny bal mógł konkurować z dzisiejszym? - zapytał retorycznie, wyraźnie odbiegając od tematu - co prawda pod wpływem wypitego alkoholu, ale wcale nie musiało to tak wyglądać. - Czy wczoraj może równać się z dzisiaj? Czy nie jest tak, że z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok, zbliżamy się ku doskonałości budowanej na stosach zwyciężonych bitew... - dodał filozoficznie, wyraźnie zamierzając rozpocząć kolejny wywód, gdy minął ich Ares, którego uraczył grzecznościowym powitaniem, gdy czarodziej zwrócił się wprost do towarzyszącej mu Evandry.
- Wybaczcie, lady Rosier właśnie zmierzała na parkiet - odpowiedział Aresowi, wysuwając dłoń ku żonie, z subtelnym ukłonie, gestem zapraszając ją do tańca. Bynajmniej nie byłoby w dobrym tonie spędzić razem całego wieczoru, ale jej pierwszy taniec bezwzględnie należał przecież do niego i nie zamierzał z tego przywileju rezygnować. - Obiecuję ją odprowadzić. Możecie w tym czasie sprawdzić te kuszące zapachy, lordzie, zdam się na waszą opinię w kwestii degustacji - dodał, poniekąd parafrazując słowa Carrowa, na krótko przenosząc wzrok na Gasparda. Może to ogólny wydźwięk przyjęcia, a może podniosłe działanie tajemniczego drinku sprawiły, że nie zapomniał, co przywiodło go do Lestrange'a. Rodzina miała względem niego pewne plany, a sam Gaspard: musiał wreszcie popłynąć z rzeczywistością ku przyszłości. Musiał wreszcie stanąć naprzeciw swoim obowiązkom, tak jak ktoś musiał przejąć te brzemię po Francisie. - Znajdź mnie za jakiś czas, musimy porozmawiać - zwrócił się do niego, krótko, zdawkowo, szczędząc szczegółów, choć był przecież świadom, że podobne słowa przeważnie pozostawiały tylko niedosyt i grom wątpliwości. Zapamiętał jego strój, wiedząc, że jeśli Gaspard zapomni o nim - Tristan zdoła go wychwycić w tłumie. Nowy Rok miał przynieść wiele zmian, ta była jedną z nich. Surowa maska przysłaniała wyraz twarzy, cień padający na oczy nie pozwalał wyczytać emocji ze źrenic.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 06.04.22 1:06, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Błękitne spojrzenie co rusz błądziło wśród tłumu zamaskowanych postaci. Umysł młodej czarownicy zbyt był zajęty dostrzeganiem potencjalnych zjawisk, by dostrzec tę osobę, na której wbrew jej woli najbardziej dziewczynie zależało. Wolała zająć myśli obcymi emocjami, które powoli wypełniały salę balową. Jeden uśmiech mógł świadczyć o rodzącym się uczuciu. Jedno złe spojrzenie mogło być zwiastunem przyszłej waśni. Już niemal zapomniała jak bardzo szlachta uwielbiała wszystkie te dramatyczne sytuacje zaciągające człowieka na sam skraj jego świadomości. W taką noc jak ta mogli sobie przecież pozwolić by ich skostniałe ciała poniosła ta tajemnicza fala. Skąd miała wiedzieć, że okrutny los sam ma wobec niej pewne plany.
Juno powoli sączyła swojego drinka pozwalając by powoli owładną nią zaskakująco dobry humor. Nuciła pod nosem jedną z piosenek, która z niejasnych powodów właśnie rozbrzmiała w jej głowie. Czy to naprawdę możliwe, że nabrała ochotę do tańca? Ona, która całe swe artystyczne życie spędziła na trzymaniu się ścian i kurczowym uporze, by nie robić z siebie pośmiewiska na parkiecie? Cóż może był to znak, by w końcu dorosnąć i opuścić swoją bezpieczną bańkę? Tylko właściwie po co? No właśnie…
Gdy zaczęły się występy Juno przez krótką chwilę przyglądała się im z ciekawością. Sala balowa zdarzyła się jednak zrobić zbyt głośna i parna by mogła w niej dłużej wytrzymać. Odstawiła pusty kieliszek na jedną z tac i spokojnym krokiem ruszyła w stronę jednego z wyjść. Miała nadzieję, że świeże powietrze pozwoli oczyścić umysł i skupić myśli na czymś konkretniejszym. Żeby jednak tego dokonać musiała przejść pomiędzy pozostałymi gośćmi. Powolny i statyczny krok nijak nie pasował do codziennej chaotycznej postawy Juno. Dziś jednak liczyło się głównie to by nie przyciągać zbyt dużej liczby spojrzeń. Zatrzymała się w pół kroku słysząc własne nazwisko. Lord Carrow stał do niej plecami nie mógł więc dostrzec, że ktoś przysłuchuje jego rozmowie. Szybko jednak złapała spojrzenie Vivianne . Nieme pytania zawisły między dwiema przyjaciółkami. Co właściwie się działo? Dlaczego nagle padło jej nazwisko? Czy to już czas by rozpłynąć się w powietrzu i na zawsze porzucić myśli o wielkich balach? I wówczas padły tajemnicze słowa lady Bulstrode. Co ty kombinujesz Vivianne? Niebieskie oczy wyrażały dziwną mieszankę rozbawienia, niepokoju i uznania. Czyżby przyjaciółką ją zdradziła? Mimo licznych próśb i obietnic zamierzała wciągnąć Juno w jedną ze swoich gier? Z ust lady Travers wydobyło się ciche westchnięcie zagłuszone przez maskę, która zdobiła drobną twarz. Mimo rosnącego napięcie nie odeszła. Chciała usłyszeć odpowiedź Aresa. Jednak gdy ta w końcu padła poczuła lekkie ukucie zawodu. Czyżby lady Vivianne miała na nią aż taki wpływ? Ares ruszył się z miejsca i dopiero wtedy zobaczyła co zdobiło jego maskę. Kolejne ukucie, tym razem niewiadomego pochodzenia. Czy to było możliwe, że usłyszała w jego słowach urazę, zawód, czy też może sam smutek? Chciała go zatrzymać. Wyciągnęła nawet rękę, by go chwycić, odszedł jednak tak szybko, że jedynie musnęła jego dłoń. Jeszcze przez chwilę patrzyła za nim, gdy znikał w tłumie innych gości. Odwróciła się w końcu w przeciwną stronę ze wszelką cenę próbując przy tym uniknąć wzrok Vivianne. Ta, choć wyraźnie zajęta swoim towarzyszem zdążyła już i tak dostrzec zbyt wiele. Juno kiwnęła potakująco głową jak gdyby godziła się z zaistniała sytuacją. Sama zniknęła nie do końca nieświadomie próbując zwiększyć dzielący ich dystans. Przecież było jasne, że wcale nie potrzebują swojego towarzystwa.
Juno powoli sączyła swojego drinka pozwalając by powoli owładną nią zaskakująco dobry humor. Nuciła pod nosem jedną z piosenek, która z niejasnych powodów właśnie rozbrzmiała w jej głowie. Czy to naprawdę możliwe, że nabrała ochotę do tańca? Ona, która całe swe artystyczne życie spędziła na trzymaniu się ścian i kurczowym uporze, by nie robić z siebie pośmiewiska na parkiecie? Cóż może był to znak, by w końcu dorosnąć i opuścić swoją bezpieczną bańkę? Tylko właściwie po co? No właśnie…
Gdy zaczęły się występy Juno przez krótką chwilę przyglądała się im z ciekawością. Sala balowa zdarzyła się jednak zrobić zbyt głośna i parna by mogła w niej dłużej wytrzymać. Odstawiła pusty kieliszek na jedną z tac i spokojnym krokiem ruszyła w stronę jednego z wyjść. Miała nadzieję, że świeże powietrze pozwoli oczyścić umysł i skupić myśli na czymś konkretniejszym. Żeby jednak tego dokonać musiała przejść pomiędzy pozostałymi gośćmi. Powolny i statyczny krok nijak nie pasował do codziennej chaotycznej postawy Juno. Dziś jednak liczyło się głównie to by nie przyciągać zbyt dużej liczby spojrzeń. Zatrzymała się w pół kroku słysząc własne nazwisko. Lord Carrow stał do niej plecami nie mógł więc dostrzec, że ktoś przysłuchuje jego rozmowie. Szybko jednak złapała spojrzenie Vivianne . Nieme pytania zawisły między dwiema przyjaciółkami. Co właściwie się działo? Dlaczego nagle padło jej nazwisko? Czy to już czas by rozpłynąć się w powietrzu i na zawsze porzucić myśli o wielkich balach? I wówczas padły tajemnicze słowa lady Bulstrode. Co ty kombinujesz Vivianne? Niebieskie oczy wyrażały dziwną mieszankę rozbawienia, niepokoju i uznania. Czyżby przyjaciółką ją zdradziła? Mimo licznych próśb i obietnic zamierzała wciągnąć Juno w jedną ze swoich gier? Z ust lady Travers wydobyło się ciche westchnięcie zagłuszone przez maskę, która zdobiła drobną twarz. Mimo rosnącego napięcie nie odeszła. Chciała usłyszeć odpowiedź Aresa. Jednak gdy ta w końcu padła poczuła lekkie ukucie zawodu. Czyżby lady Vivianne miała na nią aż taki wpływ? Ares ruszył się z miejsca i dopiero wtedy zobaczyła co zdobiło jego maskę. Kolejne ukucie, tym razem niewiadomego pochodzenia. Czy to było możliwe, że usłyszała w jego słowach urazę, zawód, czy też może sam smutek? Chciała go zatrzymać. Wyciągnęła nawet rękę, by go chwycić, odszedł jednak tak szybko, że jedynie musnęła jego dłoń. Jeszcze przez chwilę patrzyła za nim, gdy znikał w tłumie innych gości. Odwróciła się w końcu w przeciwną stronę ze wszelką cenę próbując przy tym uniknąć wzrok Vivianne. Ta, choć wyraźnie zajęta swoim towarzyszem zdążyła już i tak dostrzec zbyt wiele. Juno kiwnęła potakująco głową jak gdyby godziła się z zaistniała sytuacją. Sama zniknęła nie do końca nieświadomie próbując zwiększyć dzielący ich dystans. Przecież było jasne, że wcale nie potrzebują swojego towarzystwa.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zabawne, mówisz? - Uniosła brew, choć pod nałożoną maską nie można było tego wyraźnie dostrzec. Przyjęła wręczony kieliszek, z zaciekawieniem przyglądając się unoszącej ponad krawędzią smudze białego dymu. Mimo nałożonych rękawiczek bijące od szkła ciepło przyjemnie sięgało skóry palców. Rozpływający się w ustach smak idealnie trafiał w uwielbiające przewrotną słodycz gusta Evandry. Delikatnie łaskoczące podniebienie bąbelki szampana wywołały na jej twarzy szerszy uśmiech. - Prawdą jest, iż wielu uzna nałożenie maski za przyzwolenie do odsłonięcia swej prawdziwej istoty. Nierozważnie byłoby jednak wierzyć, że ukazane nam oblicze bliższe jest szczeremu wyznaniu - zastanowiła się, mocząc karminowe usta w żurawinowym drinku. - Czy nie jest bardziej pokusą do pójścia nieco dalej, do ryzykownego eksperymentu? - podzieliła się swoim prędkim przemyśleniem, przesuwając wzrokiem po zakrytych maskami twarzach. Niegdyś sama była jedną z tych, które tylko czekały na moment, by choć na moment wydostać się z okowów obowiązujących zasad i dać upust nieskrępowanej fantazji; by sprawdzić jak daleko można się posunąć bez pociągania za sobą konsekwencji. Jak wiele zostało w niej z tamtej Evandry? Nim zdążyła rozwinąć myśl w ich towarzystwie pojawił się Gaspard. Z malującym się na twarzy rozbawieniem zlustrowała spojrzeniem strój kuzyna, upewniając się wymownie czy ma dziś na sobie buty. Nie wspominała wcześniej mężowi o ich spotkaniu w świąteczny poranek, dobrze wiedząc jak skwitowałby wzmiankę o brakach w garderobie młodego lorda Lestrange.
- Jeśli przyjąć takie dążenie do doskonałości za nasz jedyny cel, łatwo będzie wpaść w pułapkę ciągłego porównywania się z innymi - wtrąciła się na moment, słysząc jak małżonek chce już przenieść temat rozmowy w bliższe mu ostatnimi czasy rejony. - Zamknąć się na możliwości płynące z otaczającego nas ogromu wiedzy i inspiracji, a z jakiego najłatwiej czerpać bez ograniczających ram strachu przed porażką.
Wysłuchała przemowy lady Nott, podziwiając jej ćwiczony przez lata konferansjerski dryg. Znów powiodła spojrzeniem po tłumie, chcąc odnaleźć w nim wspomniane debiutantki. Koniecznie musiała pomówić z Eurydice, wypytać o wrażenia, ocenić kreację. Kuzynka długo przygotowywała się do dzisiejszego wieczoru, także pod jej czujnym okiem, nie mogła pozwolić sobie na zaniedbanie młodej lady Nott.
Lorda Carrow dostrzegła już z pewnej odległości, oczekiwała jego przybycia od kiedy spostrzegła, że zmierza w ich kierunku. Zdecydowała się nie skorzystać z Aresowego zaproszenia na Świąteczne Grzańce, zbyt wiele obowiązków czekało ją wtedy w Château Rose, by ot tak opuścić je na rzecz rozmowy z kuzynem. Musiała przyznać, że zawarty w liście enigmatyczny opis zaintrygował ją na tyle, by rozważać propozycję, lecz skoro podkreślił, iż nie będzie miał jej za złe odmowy, równie dobrze mogli porozmawiać dzisiejszego wieczoru. Zastanawiało ją cóż takiego działo się w Sandal Castle, by ważnym było podkreślić zasadę, iż to, co działo się tamtej nocy, miało zostać wyłącznie między zaproszonymi gośćmi. Musiała obejść się smakiem i zaczekać do następnej okazji.
- Znajdę cię - uśmiechnęła się do Aresa przepraszająco, kiedy już miała zgodzić się na rozmowę, ale przyjęła wyciągniętą dłoń Tristana. Tradycji musiało stać się zadość. Podążyła za nim na środek parkietu, by dołączyć do zebranych tam par. Czasem tęskniła do przyjęć, które mogli spędzić w swej obecności dłużej, niż jeden taniec, nie narażając się na brak poszanowania względem innych gości, łaknących ich towarzystwa. Wirować na parkiecie w akompaniamencie kolejnych utworów orkiestry, jaka grała przecież tylko dla nich, tkwić nieprzerwanie w swoich objęciach, bez oglądania się na wodzące za nimi spojrzenia.
- Nie sądziłam, że łączy was z Gaspardem coś więcej, niż uprzejmości - przyznała, z wrodzoną gracją poddając się wprawnemu prowadzeniu. Natychmiast odnalazła się w znanych sobie ramionach, pozwalając by migoczące srebrzyście płatki wirowały wraz z nimi w pierwszym tańcu. - Jakaż to niecierpiąca zwłoki sprawa jest tak ważna w obliczu piękna dzisiejszej nocy? - Nie miała w zamiarze go ganić, domyślała się tylko, że mógł chcieć dokończyć swój wywód o dążeniu do doskonałości, a przecież było ono niczym wobec ulotności tego niepowtarzalnego czasu.
- Jeśli przyjąć takie dążenie do doskonałości za nasz jedyny cel, łatwo będzie wpaść w pułapkę ciągłego porównywania się z innymi - wtrąciła się na moment, słysząc jak małżonek chce już przenieść temat rozmowy w bliższe mu ostatnimi czasy rejony. - Zamknąć się na możliwości płynące z otaczającego nas ogromu wiedzy i inspiracji, a z jakiego najłatwiej czerpać bez ograniczających ram strachu przed porażką.
Wysłuchała przemowy lady Nott, podziwiając jej ćwiczony przez lata konferansjerski dryg. Znów powiodła spojrzeniem po tłumie, chcąc odnaleźć w nim wspomniane debiutantki. Koniecznie musiała pomówić z Eurydice, wypytać o wrażenia, ocenić kreację. Kuzynka długo przygotowywała się do dzisiejszego wieczoru, także pod jej czujnym okiem, nie mogła pozwolić sobie na zaniedbanie młodej lady Nott.
Lorda Carrow dostrzegła już z pewnej odległości, oczekiwała jego przybycia od kiedy spostrzegła, że zmierza w ich kierunku. Zdecydowała się nie skorzystać z Aresowego zaproszenia na Świąteczne Grzańce, zbyt wiele obowiązków czekało ją wtedy w Château Rose, by ot tak opuścić je na rzecz rozmowy z kuzynem. Musiała przyznać, że zawarty w liście enigmatyczny opis zaintrygował ją na tyle, by rozważać propozycję, lecz skoro podkreślił, iż nie będzie miał jej za złe odmowy, równie dobrze mogli porozmawiać dzisiejszego wieczoru. Zastanawiało ją cóż takiego działo się w Sandal Castle, by ważnym było podkreślić zasadę, iż to, co działo się tamtej nocy, miało zostać wyłącznie między zaproszonymi gośćmi. Musiała obejść się smakiem i zaczekać do następnej okazji.
- Znajdę cię - uśmiechnęła się do Aresa przepraszająco, kiedy już miała zgodzić się na rozmowę, ale przyjęła wyciągniętą dłoń Tristana. Tradycji musiało stać się zadość. Podążyła za nim na środek parkietu, by dołączyć do zebranych tam par. Czasem tęskniła do przyjęć, które mogli spędzić w swej obecności dłużej, niż jeden taniec, nie narażając się na brak poszanowania względem innych gości, łaknących ich towarzystwa. Wirować na parkiecie w akompaniamencie kolejnych utworów orkiestry, jaka grała przecież tylko dla nich, tkwić nieprzerwanie w swoich objęciach, bez oglądania się na wodzące za nimi spojrzenia.
- Nie sądziłam, że łączy was z Gaspardem coś więcej, niż uprzejmości - przyznała, z wrodzoną gracją poddając się wprawnemu prowadzeniu. Natychmiast odnalazła się w znanych sobie ramionach, pozwalając by migoczące srebrzyście płatki wirowały wraz z nimi w pierwszym tańcu. - Jakaż to niecierpiąca zwłoki sprawa jest tak ważna w obliczu piękna dzisiejszej nocy? - Nie miała w zamiarze go ganić, domyślała się tylko, że mógł chcieć dokończyć swój wywód o dążeniu do doskonałości, a przecież było ono niczym wobec ulotności tego niepowtarzalnego czasu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozbawiony tłum spragnione wrażeń, plotek i nowinek towarzyskich wprawiał się w coraz lepszy nastrój. Ona sam podchodził do sabatu dość neutralnie, nie przepadając za zbiegowiskami i możliwością komentowania zachowania czy wyborów innych osób. Kilka kreacji przygotowanych na dzisiejszy wieczór było… zaskakujących. Mężczyzna w kociej masce, stojący obok dwóch kobiet. Inny zaś w masce i sukience, a przynajmniej tak mógł przepuszczać po nadmiernie szerokich, męskich barkach. A może to jedynie złudzenie odpowiednio skrojoną kreacją i ktoś, kto ukrywał się za kocią maską skrzętnie opracował plan ukrywania własnej osobowości? Tyle intrygujących kolorów, suknie, smokingi, garnitury, maski skrojone przez znakomitych twórców na życzenie ich właścicieli. Mathieu przemyślał koncepcję maski, którą przywdział dzisiaj na twarzy. Nie była standardowa, nie była też zwykła. Miała być wyjątkowa i tajemnicza, taka jakim był on sam.
- Skrzętnie dobrana, w odpowiedni sposób, odzwierciedlająca to, co kryje się pod spodem. Tajemnicę. – odparł niskim, miękkim głosem, zupełnie niepodobnym do własnego. Pozbył się charakterystycznej dla siebie chrypki, przybierając inne brzmienie dzięki napojowi, który powoli kończył się w jego kieliszku. Zabawne, te drinki dodawały jedynie uroku całemu spotkaniu.
- Zatańczymy? – spytał, nie czekał zbyt długo na odpowiedź, aby móc w rytm muzyki porwać Primrose do tańca. Wyśmienitym tancerzem nie był, robił to tylko dlatego, że musiał i za dziecka kładzono nacisk na to, aby nauczył się choćby podstaw tańca klasycznego. Wszystkim wtedy wydawało się, że będzie równie pilnym uczniem jak Tristan i będzie przykładał się do nauki, aby w każdej dziedzinie stać się niedoścignionym. Szkoda, że jego nie spytano o zdanie w tym temacie.
- A Twoja maska, Lady? Ktoś doradzał ten wyśmienity wybór czy może… – obrócił ją wprawnie w tańcu, a raczej na tyle na ile pozwalały mu możliwości, aby jej nie podeptać i nie zabić. – Czy może sama dobierałaś każdy jej szczegół? – spytał, przesuwając się wraz z nią po parkiecie, w rytm muzyki, która wesoło przygrywała wokół nich. Gdyby ktoś spojrzał na te rozbawione i wesołe twarze, nigdy nie powiedziałby, że właśnie byli w środku wojny i musieli zmagać się z tak licznymi problemami.
- Skrzętnie dobrana, w odpowiedni sposób, odzwierciedlająca to, co kryje się pod spodem. Tajemnicę. – odparł niskim, miękkim głosem, zupełnie niepodobnym do własnego. Pozbył się charakterystycznej dla siebie chrypki, przybierając inne brzmienie dzięki napojowi, który powoli kończył się w jego kieliszku. Zabawne, te drinki dodawały jedynie uroku całemu spotkaniu.
- Zatańczymy? – spytał, nie czekał zbyt długo na odpowiedź, aby móc w rytm muzyki porwać Primrose do tańca. Wyśmienitym tancerzem nie był, robił to tylko dlatego, że musiał i za dziecka kładzono nacisk na to, aby nauczył się choćby podstaw tańca klasycznego. Wszystkim wtedy wydawało się, że będzie równie pilnym uczniem jak Tristan i będzie przykładał się do nauki, aby w każdej dziedzinie stać się niedoścignionym. Szkoda, że jego nie spytano o zdanie w tym temacie.
- A Twoja maska, Lady? Ktoś doradzał ten wyśmienity wybór czy może… – obrócił ją wprawnie w tańcu, a raczej na tyle na ile pozwalały mu możliwości, aby jej nie podeptać i nie zabić. – Czy może sama dobierałaś każdy jej szczegół? – spytał, przesuwając się wraz z nią po parkiecie, w rytm muzyki, która wesoło przygrywała wokół nich. Gdyby ktoś spojrzał na te rozbawione i wesołe twarze, nigdy nie powiedziałby, że właśnie byli w środku wojny i musieli zmagać się z tak licznymi problemami.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Największym błędem jest zawsze niedocenianie innych. Głębokie przeświadczenie o swojej własnej wielkości; głęboko zakorzeniony stygmat przodków, którzy pozostawili w nich przywiązanie do tradycji. Łańcuchy konwenansów, powinności i fałszu, który w prozie codzienności sprowadzał się jedynie do rodowych kłótni, dramatów i głuchych śmiechów w pustych, wysokich murach. Ale teraz, gdy cała socjeta została wpuszczona na jeden wybieg przepychu, czara niesmaku wreszcie się wylała. I oto po sali, dojrzany gdzieś podczas przelotnej ucieczki spojrzenia, pojawił się mężczyzna w sukience. Twór dennej wyobraźni, niezrozumiałych powódek i niesmaku pomieszanego z ciekawością, bo kto inny chciałby się dowiedzieć któż śmiał spowodować takie poruszenie na sali, jak nie ona?
Kto inny mógłby wiedzieć o spotkaniu lady Octavii z lordem Aresem?
Carrow wydawał się zdziwiony - przestraszony jej wiedzą? Słodki chłopcze, nieistotne skąd wiem - ważne, że wiem. I gdy wymyślona na poczekaniu zagadka spoczęła pomiędzy nimi, gdzieś w tle mignął najbardziej z charakterystycznych strojów. Kolejne złamanie niewypowiedzianych konieczności, ale w tak umiejętny sposób, że nie budzący sprzeciwu. Egzotyczny. I tylko dlatego - umocniona w przekonaniu, że Junona zrozumie, a Ares wreszcie dorośnie - zamiast zareagować w bardziej spektakularny sposób, posłała przyjaciółce krótkie mrugnięcie oczkiem. Po prostu wiedziała, że każda inna decyzja byłaby tragiczna w skutkach - nie tylko dla niej, co dla każdego z tu obecnych.
- Quels mots courageux. - Jej uwaga w pełni skupiła się na obecności lorda, jak się okazało, Selwyna. - Być może nawet w nierozsądny sposób odważne. - Delikatny pomruk skryty w ostatniej głosce nadał wyrażeniu teatralnej konspiracyjności, zaś sama lady zrobiła ten minimalny krok w stronę zdecydowanie wyższego mężczyzny. Mimo odprężającego działania drinka, gdzieś w podświadomości krążyły wstęgi niepewności, oplatające powoli wszystkie pisane wyobraźnią scenariusze.
Lubiła kontrolę. A on zdawał się być kimś, dla kogo stanowiłoby banał wyzbyć ją resztek nadziei na sprawowanie jakiejkolwiek władzy. Nie teraz, nie w tym momencie; w ogólnym postrzegania jego osoby. Pewnej siebie, świdrującej spojrzeniem odbierającym możliwość wykonania kroku. Nie czuła się równą konkurentką. Nie wiedziała co prawda, czy naiwna pewność siebie czyniła ją w jej własnym odczuciu lepszą, czy jednak rozsądek gorszą, ale - ani na moment, ani na sekundę odwzajemniania spojrzenia - z pewnością nie równą. To czym emanował; cały chłód przemieszany z odpowiednią dla mężczyzny dozą uroku osobistego i parząca niemalże bliskość - to wszystko sprawiało, że nie mogła wygrać. Jednak, jak wynikało z kociej natury, nie miała zamiaru się poddać. Dlatego kciuk, niby w pełnej kokieterii gierce, w istocie z naturalnej ciekawości i odruchu, przesunął bo wierzchu męskiej dłoni. Delikatnie, ledwie muskając naskórek. Twardość, lekki chłód i naturalna faktura momentalnie poskutkowały krótkim zawahaniem, kumulującym słowa na końcu ciętego języka.
- Obiecuję, że nie omieszkam z tego nie skorzystać. - Para błękitnych tęczówek niezmiennie toczyła własną, osobistą bitwę. Krwawe ślady rozróby na kobiecych policzkach zakrywała jednak maska. I to nie jedna. A jej pozostawało jedynie kontynuować teatr ułudy i niedostępności, zakrapiany lekkim dekoltem i kocią gracją. Choć dla kogoś, kim zdawał się być - bądź w istocie był? - lord Rhysand uroda mogła być niezbyt wyszukanym argumentem, jednak dalej właściwym, gdy resztę kart chce się zostawić na później. - I tylko od lorda zależy, czy zechcę tym skinieniem działać na obopólną korzyść. - Bo choć wszystkie słowa błyszczały jako na wpół konkurujące, na wpół sarkastyczne frazesy, to już teraz mogła przyznać, że ona już wynosi z tego spotkania korzyści.
Łyk niewinności.
Kto inny mógłby wiedzieć o spotkaniu lady Octavii z lordem Aresem?
Carrow wydawał się zdziwiony - przestraszony jej wiedzą? Słodki chłopcze, nieistotne skąd wiem - ważne, że wiem. I gdy wymyślona na poczekaniu zagadka spoczęła pomiędzy nimi, gdzieś w tle mignął najbardziej z charakterystycznych strojów. Kolejne złamanie niewypowiedzianych konieczności, ale w tak umiejętny sposób, że nie budzący sprzeciwu. Egzotyczny. I tylko dlatego - umocniona w przekonaniu, że Junona zrozumie, a Ares wreszcie dorośnie - zamiast zareagować w bardziej spektakularny sposób, posłała przyjaciółce krótkie mrugnięcie oczkiem. Po prostu wiedziała, że każda inna decyzja byłaby tragiczna w skutkach - nie tylko dla niej, co dla każdego z tu obecnych.
- Quels mots courageux. - Jej uwaga w pełni skupiła się na obecności lorda, jak się okazało, Selwyna. - Być może nawet w nierozsądny sposób odważne. - Delikatny pomruk skryty w ostatniej głosce nadał wyrażeniu teatralnej konspiracyjności, zaś sama lady zrobiła ten minimalny krok w stronę zdecydowanie wyższego mężczyzny. Mimo odprężającego działania drinka, gdzieś w podświadomości krążyły wstęgi niepewności, oplatające powoli wszystkie pisane wyobraźnią scenariusze.
Lubiła kontrolę. A on zdawał się być kimś, dla kogo stanowiłoby banał wyzbyć ją resztek nadziei na sprawowanie jakiejkolwiek władzy. Nie teraz, nie w tym momencie; w ogólnym postrzegania jego osoby. Pewnej siebie, świdrującej spojrzeniem odbierającym możliwość wykonania kroku. Nie czuła się równą konkurentką. Nie wiedziała co prawda, czy naiwna pewność siebie czyniła ją w jej własnym odczuciu lepszą, czy jednak rozsądek gorszą, ale - ani na moment, ani na sekundę odwzajemniania spojrzenia - z pewnością nie równą. To czym emanował; cały chłód przemieszany z odpowiednią dla mężczyzny dozą uroku osobistego i parząca niemalże bliskość - to wszystko sprawiało, że nie mogła wygrać. Jednak, jak wynikało z kociej natury, nie miała zamiaru się poddać. Dlatego kciuk, niby w pełnej kokieterii gierce, w istocie z naturalnej ciekawości i odruchu, przesunął bo wierzchu męskiej dłoni. Delikatnie, ledwie muskając naskórek. Twardość, lekki chłód i naturalna faktura momentalnie poskutkowały krótkim zawahaniem, kumulującym słowa na końcu ciętego języka.
- Obiecuję, że nie omieszkam z tego nie skorzystać. - Para błękitnych tęczówek niezmiennie toczyła własną, osobistą bitwę. Krwawe ślady rozróby na kobiecych policzkach zakrywała jednak maska. I to nie jedna. A jej pozostawało jedynie kontynuować teatr ułudy i niedostępności, zakrapiany lekkim dekoltem i kocią gracją. Choć dla kogoś, kim zdawał się być - bądź w istocie był? - lord Rhysand uroda mogła być niezbyt wyszukanym argumentem, jednak dalej właściwym, gdy resztę kart chce się zostawić na później. - I tylko od lorda zależy, czy zechcę tym skinieniem działać na obopólną korzyść. - Bo choć wszystkie słowa błyszczały jako na wpół konkurujące, na wpół sarkastyczne frazesy, to już teraz mogła przyznać, że ona już wynosi z tego spotkania korzyści.
Łyk niewinności.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Powiodła wzrokiem po otoczeniu, przelotnie zahaczając o każdą sylwetkę, która w tłumie zdawała się bardziej interesująca niż inne. Piękne suknie, eleganckie męskie szaty i przepych Hampton Court były w pierwszej chwili przytłaczające, lecz im dłużej tu stała, tym mniej zwracała na to uwagę. Była typem osoby, która przystosowywała się do otoczenia, akceptowała to, co zwykle wywoływałoby dyskomfort i potrafiła ignorować. Kilka lat praktyki zrobiło swoje. W lekkim zamyśleniu muskała kciukiem ściankę wysokiego kieliszka o ciemnej zawartości, nie zwracając większej uwagi na ten gest. Nie spróbowała jeszcze alkoholu, bardziej zajęta obserwowaniem, wyłapywaniem szczegółów. Przerwała jednak i odwróciła delikatnie głowę, słysząc szeptem wypowiedziane pytanie tuż obok. Kąciki drgnęły, a pełne usta podkreślone burgundem chwilę później wygięły się w lekkim uśmiechu. Mogła się tego spodziewać, tych słów oraz ironii dźwięczącej w każdym. Zerknęła na jego twarz, prześlizgnęła spojrzeniem po twarzy partnera.
- Możemy spróbować, może nikt nie zauważy.- odparła równie cicho i w podobnym tonie, korzystając z momentu, gdy Drew pochylał się ku niej. Powstrzymała się przed wyrobionym odruchem, by musnąć ustami jego policzek. W tym momencie nie byłby to najlepszy pomysł. Złapała się za to myśli, że chętnie byłaby teraz gdzieś indziej, lecz nie dlatego, że wzgardzała szansą, by tej nocy bawić z całą socjetą i arystokracją. Zwyczajnie czuła, że utrzymywanie dodatkowej maski uprzejmości będzie męczące, podobnie jak pilnowanie się, aby nie zrobić czegoś, co ściągnie uwagę. Wbrew pozorom wolała niknąć w tłumie, niż przyciągać wzrok w podobnych okolicznościach, będących dla niej niecodziennymi. W duchu liczyła, że za godzinę czy dwie, atmosfera stanie się nieco lżejsza albo ją opuści resztka nerwowości, która nadal ciążyła. Zerknęła w bok, kiedy drzwi do sali zamknęły się, jednak szybko jej uwagę przykuła sama lady Nott. Słuchała tego powitania, przemówienia rozpoczynającego właściwą część sylwestrowego sabatu. Uniosła kieliszek podobnie jak wszyscy, gdy wzniesiony został toast. Spojrzała na Drew, upijając łyk. Na usta cisnęło się pytanie, którego jednak nie zdecydowała się zadać, czując, że to przekroczyłoby granice nawet specyficznego humoru, którego popis dawali nie jeden raz. Zamiast tego zwróciła uwagę na smak zmieszanych alkoholi, ale za którym nie przepadła i whisky, nie smakowały najgorzej w takim połączeniu. Dziwne było tylko rozbawienie, które pojawiło się wraz z pierwszym łykiem. Maska skutecznie ukryła lekkie zaskoczenie zmieszane z wesołością, zdradzały ją w sumie tylko usta, lecz na nich nadal widniał ten sam uśmiech. Walka z cichym chichotem, który brzmiałby pewnie głupio i oderwanie od rzeczywistości, rozpraszała przez dłuższy moment.- Po takim wstępie, zaczynam obawiać się, co przyniosą kolejne atrakcje tego wieczoru.- stwierdziła szeptem, tonem weselszym niż zwykle. Zaraz przewróciła oczami, chociaż ten stan zdecydowanie pozwalał szybciej rozluźnić się i dobrze bawić.- Mam nadzieję, że nie obudzisz w sobie nagle tancerza, by znaleźć się tam.- rzuciła lekko żartobliwie i skinęła delikatnie w kierunku środka parkietu, gdzie pierwsze pary zaczynały wirować w pięknym tańcu. Sama miała ochotę wręcz cofnąć się na tą myśl.- Czy tym razem ja o czymś nie wiem? – spytała z ciekawością, nawet jeśli powątpiewała. Pamiętała rozmowę z jarmarku, gdy wyraźnie zaskoczyła go artystyczną wiedzą, czyżby teraz miał się zrewanżować. Ponownie rozejrzała się po otoczeniu, tym razem wyłapując również wszelakich artystów, którzy mieli cieszyć spojrzenie swoimi umiejętnościami.- Zostaniemy tu jeszcze chwilę? - spytała, chociaż decyzje pozostawiała jemu. Mimo że była ciekawa wszystkich atrakcji przygotowanych na sabat, chciała jeszcze moment pozostać na głównej sali.
- Możemy spróbować, może nikt nie zauważy.- odparła równie cicho i w podobnym tonie, korzystając z momentu, gdy Drew pochylał się ku niej. Powstrzymała się przed wyrobionym odruchem, by musnąć ustami jego policzek. W tym momencie nie byłby to najlepszy pomysł. Złapała się za to myśli, że chętnie byłaby teraz gdzieś indziej, lecz nie dlatego, że wzgardzała szansą, by tej nocy bawić z całą socjetą i arystokracją. Zwyczajnie czuła, że utrzymywanie dodatkowej maski uprzejmości będzie męczące, podobnie jak pilnowanie się, aby nie zrobić czegoś, co ściągnie uwagę. Wbrew pozorom wolała niknąć w tłumie, niż przyciągać wzrok w podobnych okolicznościach, będących dla niej niecodziennymi. W duchu liczyła, że za godzinę czy dwie, atmosfera stanie się nieco lżejsza albo ją opuści resztka nerwowości, która nadal ciążyła. Zerknęła w bok, kiedy drzwi do sali zamknęły się, jednak szybko jej uwagę przykuła sama lady Nott. Słuchała tego powitania, przemówienia rozpoczynającego właściwą część sylwestrowego sabatu. Uniosła kieliszek podobnie jak wszyscy, gdy wzniesiony został toast. Spojrzała na Drew, upijając łyk. Na usta cisnęło się pytanie, którego jednak nie zdecydowała się zadać, czując, że to przekroczyłoby granice nawet specyficznego humoru, którego popis dawali nie jeden raz. Zamiast tego zwróciła uwagę na smak zmieszanych alkoholi, ale za którym nie przepadła i whisky, nie smakowały najgorzej w takim połączeniu. Dziwne było tylko rozbawienie, które pojawiło się wraz z pierwszym łykiem. Maska skutecznie ukryła lekkie zaskoczenie zmieszane z wesołością, zdradzały ją w sumie tylko usta, lecz na nich nadal widniał ten sam uśmiech. Walka z cichym chichotem, który brzmiałby pewnie głupio i oderwanie od rzeczywistości, rozpraszała przez dłuższy moment.- Po takim wstępie, zaczynam obawiać się, co przyniosą kolejne atrakcje tego wieczoru.- stwierdziła szeptem, tonem weselszym niż zwykle. Zaraz przewróciła oczami, chociaż ten stan zdecydowanie pozwalał szybciej rozluźnić się i dobrze bawić.- Mam nadzieję, że nie obudzisz w sobie nagle tancerza, by znaleźć się tam.- rzuciła lekko żartobliwie i skinęła delikatnie w kierunku środka parkietu, gdzie pierwsze pary zaczynały wirować w pięknym tańcu. Sama miała ochotę wręcz cofnąć się na tą myśl.- Czy tym razem ja o czymś nie wiem? – spytała z ciekawością, nawet jeśli powątpiewała. Pamiętała rozmowę z jarmarku, gdy wyraźnie zaskoczyła go artystyczną wiedzą, czyżby teraz miał się zrewanżować. Ponownie rozejrzała się po otoczeniu, tym razem wyłapując również wszelakich artystów, którzy mieli cieszyć spojrzenie swoimi umiejętnościami.- Zostaniemy tu jeszcze chwilę? - spytała, chociaż decyzje pozostawiała jemu. Mimo że była ciekawa wszystkich atrakcji przygotowanych na sabat, chciała jeszcze moment pozostać na głównej sali.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cressida, choć zwykła trzymać się na uboczu, zawsze była pod wrażeniem tego, z jakim rozmachem lady Nott organizowała swoje sabaty. Jej mąż starał się nigdy nie pomijać żadnych ważnych wydarzeń towarzyskich, w przeciwieństwie do niej czuł się na salonach jak ryba w wodzie. A ona, jak przystało na jego ozdobę, musiała mu towarzyszyć, choć zazwyczaj stanowiła ledwie jego cień, chowając się nieśmiało za jego plecami. Nie znaczyło to jednak, że będą do siebie przyklejeni od początku do końca sabatu; później, już po tańcach, William zawsze pozwalał jej na swobodę, jeśli chodzi o spacerowanie po dworku i rozmowy ze znajomymi. Na każdym sabacie wręcz sam ją zachęcał, żeby odszukała w tłumie swoje rodzeństwo bądź przyjaciół, nie chciał, żeby była samotna, a przez ostatnie tygodnie większość czasu spędzała w dworku Fawleyów. On sam w tym czasie zapewne uda się w zakątki dworu lubiane przez mężczyzn, by omawiać swoje męskie sprawy, podczas gdy ona zyska czas na kobiece ploteczki. Ufał jej, wiedział, że nigdy nie zrobiłaby niczego niewłaściwego.
Lady Nott ukazała im się bez maski, choć jej kreacja pozostawała starannie zakryta, by nie uchylić rąbka tajemnicy. Powitała ich, a także spóźnione debiutantki, które, zamiast debiutować w czerwcu, po ukończeniu szkoły, najwyraźniej wkraczały w towarzystwo dopiero teraz; Cressida znała jedną z nich i miała nadzieję, że uda jej się później odnaleźć Eurydice w tłumie i osobiście pogratulować debiutu oraz zapytać o pierwsze wrażenia.
Kiedy nadszedł moment toastu, Cressie uniosła do ust wzięty przez siebie chwilę wcześniej wysoki i smukły kieliszek i upiła łyk drinka, w którym wyraźnie była wyczuwalna mieszanka soku jabłkowego, szampana i marcepanu. I nie wiedziała, czy tylko jej się tak wydaje, czy to efekt jakiejś magii… ale wszystko wokół niej nagle zaczęło wydawać się większe. A może to ona się skurczyła, choć i tak nigdy nie należała do wysokich? Spojrzała na swojego męża, a gdy się do niego odezwała, z przerażeniem odkryła, że jej głos, zwykle delikatny, miękki i dziewczęcy, zabrzmiał skrzekliwie jak u wiedźmy… albo u goblina. Wystraszyła się i natychmiast go ściszyła, mając nadzieję, że te nietypowe doznania szybko się zakończą. Nie chciałaby musieć prowadzić rozmów takim głosem, zwłaszcza że niejedna dama na pewno złośliwie by to skomentowała, a Cressie przecież unikała wszelkich kontrowersji i skaz na wizerunku.
Okazało się też, że rzeczywiście żadna maska nie mogła zagwarantować anonimowości osobie, którą natura obdarzyła rudą barwą kosmyków. Nie w tym gronie, gdzie rudość była prawie niespotykana. Każdy, kto Cressidę znał od razu wiedział, że to ona już po kolorze jej włosów połączonym z niziutkim wzrostem i wyjątkowo drobną, eteryczną sylwetką, oraz wyczuwalną w jej ruchach i gestach nieśmiałością i niepewnością siebie.
Vivienne rozpoznała głównie po głosie; w końcu znała kuzynkę nie od dziś. Uśmiechnęła się lekko, ale odezwała się cicho i z pewnym zawahaniem, nie wiedząc, jak długo utrzymają się efekty wypitego alkoholu. Najwyraźniej lady Nott zadbała o to, by drinki oferowały jej gościom dodatkowe atrakcje.
- Witaj, miło cię widzieć – rzekła cichutko, przyglądając się kreacji lady Bulstrode. Rzeczywiście nie było sensu robić jakichkolwiek tajemnic przed jej mężem, bo i tak na pewno dowiedziałby się o wizycie ich, bądź co bądź, wspólnej kuzynki. Poza tym Cressie raczej nie miewała przed małżonkiem zbyt wielu sekretów, ich relacje były w końcu bardzo bliskie jak na standardy aranżowanych małżeństw. – I oczywiście chętnie się spotkam, będzie nam niezmiernie miło, jeśli pojawisz się w naszym dworku, a i dzieci na pewno się ucieszą – dodała, zerkając na męża. William na pewno nie miał nic przeciwko, w końcu sam miał w sobie krew Bulstrode’ów ze strony swojej matki, no i przyjaźnił się ze starszym bratem Vivienne. – I chętnie dowiem się więcej o obrazie, który miałabym namalować, ale na to na pewno przyjdzie czas, kiedy już się spotkamy.
Odwzajemniła krótki uścisk palców i uśmiechnęła się lekko, kuzynka szybko zniknęła w tłumie, zapewne po to, by poszukiwać innych znajomych twarzy i zapewne różnych ciekawych ploteczek towarzyskich. Niemniej jednak miło było ją spotkać, może później napotka i inne znajome twarze. Na pewno chciała odnaleźć swoją siostrę, choć raczej to siostra odnajdzie ją pierwsza; Cressida jako jedyna z rodzeństwa miała rude włosy i przez to była najbardziej charakterystyczna, przynajmniej pod względem wyglądu.
Znowu spojrzała na męża, licząc na to, że to on przejmie inicjatywę i dokądś ją poprowadzi. Póki co musiała mu towarzyszyć, choć rozglądała się w tłumie z ciekawością, wypatrując w sylwetkach innych czarodziejów kogoś, kto mógł wyglądać znajomo i z kim mogłaby choć chwilę porozmawiać, teraz albo później.
Lady Nott ukazała im się bez maski, choć jej kreacja pozostawała starannie zakryta, by nie uchylić rąbka tajemnicy. Powitała ich, a także spóźnione debiutantki, które, zamiast debiutować w czerwcu, po ukończeniu szkoły, najwyraźniej wkraczały w towarzystwo dopiero teraz; Cressida znała jedną z nich i miała nadzieję, że uda jej się później odnaleźć Eurydice w tłumie i osobiście pogratulować debiutu oraz zapytać o pierwsze wrażenia.
Kiedy nadszedł moment toastu, Cressie uniosła do ust wzięty przez siebie chwilę wcześniej wysoki i smukły kieliszek i upiła łyk drinka, w którym wyraźnie była wyczuwalna mieszanka soku jabłkowego, szampana i marcepanu. I nie wiedziała, czy tylko jej się tak wydaje, czy to efekt jakiejś magii… ale wszystko wokół niej nagle zaczęło wydawać się większe. A może to ona się skurczyła, choć i tak nigdy nie należała do wysokich? Spojrzała na swojego męża, a gdy się do niego odezwała, z przerażeniem odkryła, że jej głos, zwykle delikatny, miękki i dziewczęcy, zabrzmiał skrzekliwie jak u wiedźmy… albo u goblina. Wystraszyła się i natychmiast go ściszyła, mając nadzieję, że te nietypowe doznania szybko się zakończą. Nie chciałaby musieć prowadzić rozmów takim głosem, zwłaszcza że niejedna dama na pewno złośliwie by to skomentowała, a Cressie przecież unikała wszelkich kontrowersji i skaz na wizerunku.
Okazało się też, że rzeczywiście żadna maska nie mogła zagwarantować anonimowości osobie, którą natura obdarzyła rudą barwą kosmyków. Nie w tym gronie, gdzie rudość była prawie niespotykana. Każdy, kto Cressidę znał od razu wiedział, że to ona już po kolorze jej włosów połączonym z niziutkim wzrostem i wyjątkowo drobną, eteryczną sylwetką, oraz wyczuwalną w jej ruchach i gestach nieśmiałością i niepewnością siebie.
Vivienne rozpoznała głównie po głosie; w końcu znała kuzynkę nie od dziś. Uśmiechnęła się lekko, ale odezwała się cicho i z pewnym zawahaniem, nie wiedząc, jak długo utrzymają się efekty wypitego alkoholu. Najwyraźniej lady Nott zadbała o to, by drinki oferowały jej gościom dodatkowe atrakcje.
- Witaj, miło cię widzieć – rzekła cichutko, przyglądając się kreacji lady Bulstrode. Rzeczywiście nie było sensu robić jakichkolwiek tajemnic przed jej mężem, bo i tak na pewno dowiedziałby się o wizycie ich, bądź co bądź, wspólnej kuzynki. Poza tym Cressie raczej nie miewała przed małżonkiem zbyt wielu sekretów, ich relacje były w końcu bardzo bliskie jak na standardy aranżowanych małżeństw. – I oczywiście chętnie się spotkam, będzie nam niezmiernie miło, jeśli pojawisz się w naszym dworku, a i dzieci na pewno się ucieszą – dodała, zerkając na męża. William na pewno nie miał nic przeciwko, w końcu sam miał w sobie krew Bulstrode’ów ze strony swojej matki, no i przyjaźnił się ze starszym bratem Vivienne. – I chętnie dowiem się więcej o obrazie, który miałabym namalować, ale na to na pewno przyjdzie czas, kiedy już się spotkamy.
Odwzajemniła krótki uścisk palców i uśmiechnęła się lekko, kuzynka szybko zniknęła w tłumie, zapewne po to, by poszukiwać innych znajomych twarzy i zapewne różnych ciekawych ploteczek towarzyskich. Niemniej jednak miło było ją spotkać, może później napotka i inne znajome twarze. Na pewno chciała odnaleźć swoją siostrę, choć raczej to siostra odnajdzie ją pierwsza; Cressida jako jedyna z rodzeństwa miała rude włosy i przez to była najbardziej charakterystyczna, przynajmniej pod względem wyglądu.
Znowu spojrzała na męża, licząc na to, że to on przejmie inicjatywę i dokądś ją poprowadzi. Póki co musiała mu towarzyszyć, choć rozglądała się w tłumie z ciekawością, wypatrując w sylwetkach innych czarodziejów kogoś, kto mógł wyglądać znajomo i z kim mogłaby choć chwilę porozmawiać, teraz albo później.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Przemówienie gospodyni było krótkie i idealne, Gaspard nawet nie zwrócił uwagi, gdy ta wymknęła się niepostrzeżenie ze sceny w momencie, gdy do sali weszli cyrkowcy. Oczywiście jak przystało w dobrym towarzystwie upił łyk swojego słodkiego, jabłkowego koktajlu w ramach toastu za Lorda Voldemorta, choć osobiście nie chciał mieć zbyt wiele związanego z wojną, to rozumiał ważne przesłanie jakie za sobą niósł czarodziej. Cały występ cyrkowców dalej trwał, ale nie przykuł już tak dużej uwagi jak przemowa Lady Adelaide, więc część sali zajęła się swoimi sprawami, rozmawiając z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, odnawiając kontakty i nawiązując nowe a także tańcząc na parkiecie. Gaspard miał nadzieję na rozmowę z kuzynką, jednak ta była dziś bardzo popularną osobistością, jak się okazało.
Młody Lestrange dobrze wiedział, że mąż kuzynki jest osobą zaangażowaną w obecną wojnę i choć sam nie był chętny dołączyć do sprawy - na przekór ojcu, rzecz jasna - jego słowa dotarły do duszy Gasparda. Może było to spowodowane pasją, z jaką mówił lord Rosier albo tonem godnym generała, niemniej jednak postanowił ominąć ten temat i wrócić do sedna rozmowy.
- A czy można cokolwiek ocenić czy jest dobre czy złe, nie mając do czego porównać? Czy nie wszystkie nasze doświadczenia budują nasze opinie? Jak można określić czy przyjęcie było udane, nie będąc nigdy wcześniej na innym przyjęciu albo nie znając co to jest dobra zabawa? - Nie zdążył niestety usłyszeć odpowiedzi na swe retoryczne pytania, bo dołączył do nich lord Carrow i nim Gaspard się spostrzegł wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Ares chciał porwać Evandrę na rozmowę, tylko został uprzedzony przez Tristana, który porwał swoją żonę na parkiet. Cyrkowcy przeszli na dalszy plan, a orkiestra zaczęła grać taneczną muzykę, a on sam został bez koktajlu w ręce tylko z pustym kryształem i dziwną obietnicą rozmowy od lorda Rosier.
Nie zastanawiając się dłużej nad obecną sytuacją, Gaspard spojrzał na kuzyna lustrując spojrzeniem jego wygląd, zatrzymując swą uwagę na masce. Zwrócił się do niego z uprzejmym uśmiechem, który szybko znikł z jego twarzy zastąpiony maską obojętności i powagi.
- Zaprosiłbym lorda do tańca, gdyby nie fakt, że nie wypada przez powiązania rodzinne - Oczywiście, był to swego rodzaju żart na rozluźnienie nerwów, niemniej jednak Gaspard nie wiedział, czy to urazi Aresa czy rozbawi. Nie znał tej strony rodzinny zbyt dobrze, zresztą tak jak większość Lestrange’ów, był w końcu jednym z odludków, którzy tworzyli ten ród.
Gdy tylko pojawił się kelner na horyzoncie, Gaspard chwycił kolejny kieliszek z patery i wymienił go z pustym, by nie stać tak z brudnymi naczyniami niczym skrzat domowy. Koktajl dziwnym trafem przypasował gustom lorda, choć zazwyczaj uciekał od słodkich smaków w swym alkoholu ten bardzo gładko przemykał przez jego gardło zaspokajając jego pragnienie.
Zaproszenie do degustacji pysznych potraw w sali obok nie interesowało czarodzieja na tyle by zwrócić swoje kroki ku wyjściu z sali balowej. Wolał zdecydowanie przyglądać się ludziom lawirującym na parkiecie w rytm przepięknej muzyki. Sam chciałby stanąć jeszcze bliżej orkiestry i pewnie by to zrobił, gdyby nie wypadało tak oddalać się od towarzystwa. Raczej jego pasja do komponowania i muzyki musiała dzisiaj zejść na drugi plan, by utrzymać swe zachowanie w dobrym guście.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to długo Cię nie było na wyspach kuzynie, prawda?
Koktajl Burleska - głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów
Młody Lestrange dobrze wiedział, że mąż kuzynki jest osobą zaangażowaną w obecną wojnę i choć sam nie był chętny dołączyć do sprawy - na przekór ojcu, rzecz jasna - jego słowa dotarły do duszy Gasparda. Może było to spowodowane pasją, z jaką mówił lord Rosier albo tonem godnym generała, niemniej jednak postanowił ominąć ten temat i wrócić do sedna rozmowy.
- A czy można cokolwiek ocenić czy jest dobre czy złe, nie mając do czego porównać? Czy nie wszystkie nasze doświadczenia budują nasze opinie? Jak można określić czy przyjęcie było udane, nie będąc nigdy wcześniej na innym przyjęciu albo nie znając co to jest dobra zabawa? - Nie zdążył niestety usłyszeć odpowiedzi na swe retoryczne pytania, bo dołączył do nich lord Carrow i nim Gaspard się spostrzegł wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Ares chciał porwać Evandrę na rozmowę, tylko został uprzedzony przez Tristana, który porwał swoją żonę na parkiet. Cyrkowcy przeszli na dalszy plan, a orkiestra zaczęła grać taneczną muzykę, a on sam został bez koktajlu w ręce tylko z pustym kryształem i dziwną obietnicą rozmowy od lorda Rosier.
Nie zastanawiając się dłużej nad obecną sytuacją, Gaspard spojrzał na kuzyna lustrując spojrzeniem jego wygląd, zatrzymując swą uwagę na masce. Zwrócił się do niego z uprzejmym uśmiechem, który szybko znikł z jego twarzy zastąpiony maską obojętności i powagi.
- Zaprosiłbym lorda do tańca, gdyby nie fakt, że nie wypada przez powiązania rodzinne - Oczywiście, był to swego rodzaju żart na rozluźnienie nerwów, niemniej jednak Gaspard nie wiedział, czy to urazi Aresa czy rozbawi. Nie znał tej strony rodzinny zbyt dobrze, zresztą tak jak większość Lestrange’ów, był w końcu jednym z odludków, którzy tworzyli ten ród.
Gdy tylko pojawił się kelner na horyzoncie, Gaspard chwycił kolejny kieliszek z patery i wymienił go z pustym, by nie stać tak z brudnymi naczyniami niczym skrzat domowy. Koktajl dziwnym trafem przypasował gustom lorda, choć zazwyczaj uciekał od słodkich smaków w swym alkoholu ten bardzo gładko przemykał przez jego gardło zaspokajając jego pragnienie.
Zaproszenie do degustacji pysznych potraw w sali obok nie interesowało czarodzieja na tyle by zwrócić swoje kroki ku wyjściu z sali balowej. Wolał zdecydowanie przyglądać się ludziom lawirującym na parkiecie w rytm przepięknej muzyki. Sam chciałby stanąć jeszcze bliżej orkiestry i pewnie by to zrobił, gdyby nie wypadało tak oddalać się od towarzystwa. Raczej jego pasja do komponowania i muzyki musiała dzisiaj zejść na drugi plan, by utrzymać swe zachowanie w dobrym guście.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to długo Cię nie było na wyspach kuzynie, prawda?
Koktajl Burleska - głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów
In darkness one may be ashamed
of what one does,
of what one does,
without the shame of disgrace
Miły komplement pod adresem jej prezencji miło połechtał ego Fantine, do pochwał jednak przywykła i tak po prawdzie to właśnie takich się spodziewała; była świadoma tego, że przygotowała się naprawdę dobrze i całość kreacji wywrze na innych odpowiednie wrażenie, wzbudzi zachwyt, którego pragnęła. Lubiła błyszczeć i pławić się w blasku cudzej uwagi. Rzadko jednak kiedy czuła dreszcz, tak jak teraz, kiedy ciepły, męski szept otarł się o jej ucho.
- Cieszę się zatem, że moje przebranie wywarło na kimś, kto pewnie urodził się w podobnej masce, wywarło takie wrażenie - odpowiedziała i zawtórowała Maghnusowi roześmiawszy się lekko. Weneckie maski stanowiły wszak symbol jego rodziny, czuł się w niej prawdopodobnie tak pewny siebie jak mało kiedy, a przynajmniej tak to sobie w tej chwili lubiła wyobrażać. Żałowała jednak, że nie mogła obserwować drobnych zmian zachodzących w jego mimice, uśmiechu, spojrzeniu. Z samego tonu głosu i spojrzenia o wiele trudniej było wyczytać prawdziwe intencje, Fantine zaś nie chciała się zapominać. Szczególnie przy kimś, kto nosił właśnie nazwisko Bulstrode.
Po jego odpowiedzi wnioskowała, ze także nie wiedział jeszcze kto popełnił już na wstępie fatalne faux pas przywdziewając maskę bez znajomości jej symboliki. Damę w różu rozumiała, wyglądała na młodziutką, kocia maska musiała wydawać się jej urocza - ale dorośli czarodzieje? nie do pomyślenia.
- Och, byłoby okropne, gdyby to jednak była prawda. Ostatnimi czasy zbyt wielu z... - nas, chciała powiedzieć, lecz nie mogła przecież utożsamiać zdrajców z prawdziwą arystokracją dumną ze swego pochodzenia -... lord sam wie... podążyło ścieżką zdrady i zepsucia. Nie wiem już sama co o tym myśleć. Który nestor pozwolił, aby z jego dworu przybył taki gość? - wyszeptała przejęta. Czuła się naprawdę oburzona, lecz drink o smaku granatu i mięty prędko przekierował myśli Rosierówny znów na inne tory i pod ich wpływem znów zmienił się wyraz bladej twarzy.
Pełen entuzjazmu uśmiech Fantine, jaki wychynął na podkreślone karminową pomadą usta, jasno świadczył, że nie może się doczekać chwili, gdy naprawdę przekonają się o czekających na gości lady Nott atrakcjach. Oczekiwania miała wysokie. Lady Adelaide wszak ich do tego przyzwyczaiła. Fantine wątpiła, aby znowu mieli tańczyć na lodzie, zabawa w kalambury także odpadała - co zatem przygotowała dla nich na ten nowy rok? Fantine czuła niecierpliwość niczym dziecko czekające na bożonarodzeniowy poranek, aby móc wreszcie otworzyć prezent.
- Miło mi słyszeć, że obiecany walc tak utkwił panu w głowie, lordzie, dotąd wywarł pan na mnie wrażenie człowieka nad wyraz cierpliwego - odrzekła Rosierówna, przechylając głowę z lekkim rozbawieniem, kiedy kroczyła u jego boku. Cierpliwego, metodycznego, doskonale wiedzącego co robi, dlaczego i jak postawić następny krok. Może wyobrażała sobie za dużo, lecz utkała w swojej wyobraźni jego obraz jako kolejnego drapieżnika - z barw złożonych z opowieści Tristana, kilku ich spotkań i plotek jakie krążyły wokół rodu Bulstrode i jego samego. Maghnus nie wydawał być człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym i tracącym głowę i zdrowy rozsądek przez obietnicę walca z młodą, urodziwą dziewczyną. Sądziła więc, że po prostu z nią bezwstydnie flirtuje i nie mogła zaprzeczyć temu, że jej się to podobało - tak jak myśl, że może naprawdę poświęcił temu tańcu więcej myśli, niż chciałby szczerze przyznać.
Nie od razu zauważyła gałązki jemioły o drobnych, zielonych listkach i białych jagodach, jaka lewitowała nieruchomo w powietrzu, na tyle wysoko, by nie zahaczyć o cudzą fryzurę i na tyle nisko, aby górujący ponad innymi mężczyznami krasą lord Bulstrode mógł z łatwością zerwać jeden z owoców. Wzrok Fantine podążył za jego dłońmi, później skupił się na piwnych oczach, kiedy odwrócił się ku niej, bo przez maskę nie dostrzegła miękkiego uśmiechu.
- Z najwyższą przyjemnością obiecałabym panu, lordzie Bulstrode, przyjaźń mej rodziny, pokój i wspólne szczęście, lecz to nie na mych barkach spoczywa ciężar takich deklaracji - odpowiedziała po chwili milczenia z nieprzewrotnym uśmiechem na ustach; głos Fantine zabrzmiał figlarnie, żartobliwie, udała, że wcale nie nie zrozumiała co naprawdę miał na myśli i skupiła się na najbardziej podstawowym znaczeniu przekazania jagody. Wyciągnęła jednak ku Maghnusowi rękę, aby odebrać od niego owoc jemioły i przycisnąć ją do serca; postąpiła jednocześnie krok do przodu, stając wraz z arystokratą pod gałązką jemioły. - Czy może miał pan na myśli coś jeszcze poza wspólnym tańcem? - spytała Róża, znów zuchwale spoglądając w piwne oczy lorda Bulstrode.
przyjmuję jagódkę od Maghnusa
- Cieszę się zatem, że moje przebranie wywarło na kimś, kto pewnie urodził się w podobnej masce, wywarło takie wrażenie - odpowiedziała i zawtórowała Maghnusowi roześmiawszy się lekko. Weneckie maski stanowiły wszak symbol jego rodziny, czuł się w niej prawdopodobnie tak pewny siebie jak mało kiedy, a przynajmniej tak to sobie w tej chwili lubiła wyobrażać. Żałowała jednak, że nie mogła obserwować drobnych zmian zachodzących w jego mimice, uśmiechu, spojrzeniu. Z samego tonu głosu i spojrzenia o wiele trudniej było wyczytać prawdziwe intencje, Fantine zaś nie chciała się zapominać. Szczególnie przy kimś, kto nosił właśnie nazwisko Bulstrode.
Po jego odpowiedzi wnioskowała, ze także nie wiedział jeszcze kto popełnił już na wstępie fatalne faux pas przywdziewając maskę bez znajomości jej symboliki. Damę w różu rozumiała, wyglądała na młodziutką, kocia maska musiała wydawać się jej urocza - ale dorośli czarodzieje? nie do pomyślenia.
- Och, byłoby okropne, gdyby to jednak była prawda. Ostatnimi czasy zbyt wielu z... - nas, chciała powiedzieć, lecz nie mogła przecież utożsamiać zdrajców z prawdziwą arystokracją dumną ze swego pochodzenia -... lord sam wie... podążyło ścieżką zdrady i zepsucia. Nie wiem już sama co o tym myśleć. Który nestor pozwolił, aby z jego dworu przybył taki gość? - wyszeptała przejęta. Czuła się naprawdę oburzona, lecz drink o smaku granatu i mięty prędko przekierował myśli Rosierówny znów na inne tory i pod ich wpływem znów zmienił się wyraz bladej twarzy.
Pełen entuzjazmu uśmiech Fantine, jaki wychynął na podkreślone karminową pomadą usta, jasno świadczył, że nie może się doczekać chwili, gdy naprawdę przekonają się o czekających na gości lady Nott atrakcjach. Oczekiwania miała wysokie. Lady Adelaide wszak ich do tego przyzwyczaiła. Fantine wątpiła, aby znowu mieli tańczyć na lodzie, zabawa w kalambury także odpadała - co zatem przygotowała dla nich na ten nowy rok? Fantine czuła niecierpliwość niczym dziecko czekające na bożonarodzeniowy poranek, aby móc wreszcie otworzyć prezent.
- Miło mi słyszeć, że obiecany walc tak utkwił panu w głowie, lordzie, dotąd wywarł pan na mnie wrażenie człowieka nad wyraz cierpliwego - odrzekła Rosierówna, przechylając głowę z lekkim rozbawieniem, kiedy kroczyła u jego boku. Cierpliwego, metodycznego, doskonale wiedzącego co robi, dlaczego i jak postawić następny krok. Może wyobrażała sobie za dużo, lecz utkała w swojej wyobraźni jego obraz jako kolejnego drapieżnika - z barw złożonych z opowieści Tristana, kilku ich spotkań i plotek jakie krążyły wokół rodu Bulstrode i jego samego. Maghnus nie wydawał być człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym i tracącym głowę i zdrowy rozsądek przez obietnicę walca z młodą, urodziwą dziewczyną. Sądziła więc, że po prostu z nią bezwstydnie flirtuje i nie mogła zaprzeczyć temu, że jej się to podobało - tak jak myśl, że może naprawdę poświęcił temu tańcu więcej myśli, niż chciałby szczerze przyznać.
Nie od razu zauważyła gałązki jemioły o drobnych, zielonych listkach i białych jagodach, jaka lewitowała nieruchomo w powietrzu, na tyle wysoko, by nie zahaczyć o cudzą fryzurę i na tyle nisko, aby górujący ponad innymi mężczyznami krasą lord Bulstrode mógł z łatwością zerwać jeden z owoców. Wzrok Fantine podążył za jego dłońmi, później skupił się na piwnych oczach, kiedy odwrócił się ku niej, bo przez maskę nie dostrzegła miękkiego uśmiechu.
- Z najwyższą przyjemnością obiecałabym panu, lordzie Bulstrode, przyjaźń mej rodziny, pokój i wspólne szczęście, lecz to nie na mych barkach spoczywa ciężar takich deklaracji - odpowiedziała po chwili milczenia z nieprzewrotnym uśmiechem na ustach; głos Fantine zabrzmiał figlarnie, żartobliwie, udała, że wcale nie nie zrozumiała co naprawdę miał na myśli i skupiła się na najbardziej podstawowym znaczeniu przekazania jagody. Wyciągnęła jednak ku Maghnusowi rękę, aby odebrać od niego owoc jemioły i przycisnąć ją do serca; postąpiła jednocześnie krok do przodu, stając wraz z arystokratą pod gałązką jemioły. - Czy może miał pan na myśli coś jeszcze poza wspólnym tańcem? - spytała Róża, znów zuchwale spoglądając w piwne oczy lorda Bulstrode.
przyjmuję jagódkę od Maghnusa
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ta noc niechaj pójdzie na zdrowie. Stała tam więc wyprostowana u boku starszego brata. Chociaż w żałobie, to elegancka, opływająca w szyk czarnej kreacji. Maska była surowa i daleko było jej do delikatnych przepasek zaledwie na oczy. Porcelanowa powłoka odbijała światło. Razem z rodzeństwem Malfoy wzniosła toast. Za czystą krew, za tradycję, za pokój. - W imię tradycji - potwierdziła słowa Abraxasa, kiwając mu lekko głową ze szczególnym szacunkiem. Chociaż ich rodziny żyły w szczególnie pozytywnych stosunkach, tak mężczyzna zawsze wzbudzał w niej pewien dystans, a jednak podziwiała go za wszystkie piękne słowa i dbałość o odpowiedni odbiór poczynań Ministerstwa Magii. Był wybitnym specjalistą i politykiem, a przecież wśród takich żyła i się wychowywała. Powrót Cygnusa do Anglii nastąpił w trudnym dla rodziny momencie, jednak niczemu nie mogła być bardziej wdzięczna, niż temu, że ma go dzisiaj przy sobie. Nawet jeśli zrugał ją za poruszenie tematu przeszłego sabatu, to Aquila czuła, jakby nie było to nic złego. Ot takie niewinne psoty, każdy miał prawo poczuć się jak dziecko, gdy ramion spadał mu ciężar. Milczała jednak, popijając dalej winnego drinka i rozkoszując się jego słodko-wytrawnym smakiem. Słuchała z niecierpliwością w spojrzeniu historii Abraxasa. Nie debiutował razem z Cygnusem, ale przecież obydwoje byli w podobnym wieku. - Czy zauważyłeś sir, różnice pomiędzy spotkaniami w Hampton Court sprzed dziesięciu lub piętnasty laty a dzisiejszym? Kraj zmienił się nie do poznania, a jak imają się do tego bale lady Nott? - tradycja i historia były najwyższymi wartościami, bez których nie byłaby w stanie stać się tym, kim jest, tak więc słuchanie o czasach wcale nie tak dawnych, ale jednak historycznych, wydawało się być najlepszą rozrywką na ten wieczór. - Droga Cordelio, jeszcze raz dziękuję, że zechciałaś wspomóc nas w akcji charytatywnej - mówiła spokojnie, chociaż wydarzenia z Connaught Square szczególnie mocno i nieprzyjemnie zapadły jej w pamięć. - Zdradź nam, lady Malfoy, czy w najbliższych miesiącach zamierzasz poświęcić się podobnym obowiązkom? - Aquila rzuciła tylko spojrzenie na Abraxasa. Obydwoje zdawali sobie sprawę z charakteru Cordelii i jej priorytetów, którymi warto było się zaopiekować. Świadomie przejmowała rolę jej starszej siostry, chociaż nie były w ten sposób spowinowacone. W komentarzu Abraxasa nie dosłyszała kpiny, ale kiwnęła głową. Owszem, ostatnie dni były nieprzychylne. - Proszę mi wierzyć sir, bywały dla nas dni trudniejsze niż ostatnie. Odejście Alpharda było ciosem dla naszego rodu - mówiąc te słowa spojrzała jeszcze na Cygnusa - Ale zgodnie z poleceniem Czarnego Pana, niesiemy jego schedę i kłaniamy się tradycji, wypełniając szlacheckie obowiązki. Jesteśmy silniejsi niż przedtem - ciężki kamień spadł na serce, gdy to świadomość, że tego wieczora nie zatańczy z Alphardem, nie wzniesie z nim kielicha w górę, nie będzie mogła liczyć na jego pomocna dłoń przy pokonywaniu schodów, dotarła do niej. Łatwo mówiło się, gdy ludzie patrzyli, ale dziś na twarzy miała maskę, nie napinała każdego mięśnia, a w jej oczach dostrzec można było smutek, który chwilę później zamienił się w niewymuszone rozbawienie. - Och, naprawdę? - zwróciła się do Cordelii nieco ciszej. Czy była już pijana? - Cóż, w naszym gronie jest paru ekscentryków, ale jestem pewna, że żaden lord nie przyszedłby w spódnicy - zaśmiała się. - Z pewnością ekstrawagancka szata przykuje uwagę. Wdzięczna jestem, że możemy spędzić inaugurację tego wieczoru wśród eleganckich gentlemanów - kiwnęła głową najpierw do Abraxasa, a potem swojego brata, próbując wypatrzyć w tłumie o kogo mogło chodzić Cordelii, aż w końcu dostrzegła faktyczną... Czy to była spódnica? I maska kota? Tradycyjnie nie były one szanowanymi i o ile Malfoy, jako młoda pannica nie była w niej niemile widziana, tak mężczyzna...? Wtem dostrzegła górę stroju, szczególnie elegancką, którą widziała już wcześniej dzisiaj. Czy to możliwe...? Spojrzała na Cygnusa otwierając nieco szerzej oczy. Czy myślał to samo co ona? Czy to możliwe, że za maską kota w spódnicy skrywał się ich brat, czy jedynie kwestia przypadku tej samej fryzury, koloru oczu, góry stroju? Obleciał ją zimny pot, a dłoń zadrżała.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niestety nim Evandra schwyciła moją rękę, jej mąż uznał, że musi wziąć ją do tańca. Tym samym oglądać mogłem już tylko jak nadzieja na pogodzenie rodzin znów odpływa w takt walca. Przez głowę przemknęło mi, że może pan Tristan jest świadom tego, co przed śmiercią ujawnił mi na jego temat Francis. Ta informacja jakoś zginęła w mojej głowie, ale zachowanie Lorda Rosiera przypomniało mi o słowach Lestrange, które te skierował do mnie na pogrzebie Alpharda. Czyżby pan Tristan czuł zagrożenie z mojej strony? Uśmiecham się uprzejmie, bo biorąc pod uwagę wojskową karierę jegomościa, wydało mi się to dość komiczne. Zostałem więc z Gaspardem, młodszym kuzynem, którego widziałem ostatnio kiedy kończył szkołę. Pomimo zażyłości, jaka łączy mnie z Lestrangami, nie włączałem nigdy w najbliższe grono tych najmłodszych chłopców. A jednak wydał mi się teraz tak dorosły, że aż zrobił na mnie wrażenie.
A jego żart nawet mnie rozbawił. Nie czując absolutnie wstydu w sprawie kształtu maski (bo nie odkryłem jeszcze jaki psikus mi sprawił pan krawiec, ubierając mnie w maskę, która może coś oznaczać), traktowałem Lorda Lestragne tak jak traktowałbym każdego bliskiego kuzyna. Skąd miałem wiedzieć, że jego chłód to już wynik jakiegoś uprzedzenia.
- Sugerujesz, że już czas by prosić damy do tańca? Co powiesz na debiutantki? Ale gdybyśmy się mieli podzielić, to od razu mówię, że ja wolałbym, by trafiła mi się córka Ministra - spoglądając z miejsca w którym stoimy, dość wyraźnie widzę (i już rozpoznałem) Malfoyów . Ciężko byłoby też ich nie poznać, kiedy ich platynowe włosy jaśnieją swoim blaskiem nawet spod maski. Domyślać się tylko mogłem, że ta para to syn Malfoyów, ale zakładalem, że jednak ubrana w różową sukienkę i maskę (podobną do mojej) dziewczę to nie jego żona, która przecież była gościem nawet w dworze Sandal. Chociaż, nie mi oceniać. Może to najnowsza moda, wzorowana na rokoko? I takie sytuacje się przecież zdarzały. Ja staram się nie oceniać dam po ich ubiorze, ale faktycznie jest niewiele sukien, które mi przypadły do gustu. Na pewno w oko wpadała różowa kreacja Cordelii , ale też zachwycająco przylegająca do ciała suknia Vivienne - walory kolorystyczne rzeczywiście kierowały wzrok w okolice jej twarzy, chociaż i na innych atutach trudno było się nie skupiać. Ku mojemu wielkiemu podnieceniu, gdzieś też zdaje się widziałem tradycyjne kimono Juno , chociaż wcale nie wiem że to Juno się w niej pokazała (i dlaczego miałbym to podejrzewać, skoro nie raczyła swoimi rudymi włosami oświadczyć, że to ona). Egzotyka była zawsze w modzie i podejrzewałem, że ubrać się w nią mogła jedynie największa jej znawczyni (dlatego podejrzewałem pewnie, że to Parkinsonka). Większość dam stawiała na kolory głębokiej czerwieni, dlatego może biała suknia tajemniczej czarownicy( Elaine ) tak przykuwała uwagę. Złota ozdoba na przodzie świadczyła o znacznym bogactwie damy, co znów było walutą odwracającą głowy wszystkich młodzieniaszków. Czy to nie byłoby marzenie, wziąć ślub z bogatszą damą? Mogliby wtedy wcale nie zwarzać na jej wydatki i skupiać się na sobie. Znacznie bardziej stonowana, ale w wyjątkowo dobrym guście była suknia, którą nosiła inna czarownica ( Sigrun ). Te kolce przyprawiały pewnie delikatne lady o zawrót głowy, ale mi się podobała ta przewrotność, może dlatego, że zawsze szukam wyjątkowych rozwiązań. Nie byłem pewny, czy właściciel kolejnej kociej maski to jest mężczyzna czy kobieta, bo suknia zdawała się wskazywać na coś innego niż budowa mięśni na ramionach. Zadumany znów spoglądam przez tłum i wydaje mi się, że rozpoznaję nieopodal Octavię , jest ona jednak w towarzystwie innego Lorda (albo może i nie-Lorda, kto to wie!), z którym ma dobrane stroje. I chociaż jakiś smutek mnie ogarnia, to postanawiam znów zwrócić oczy na kuzyna Gasparda . Skinąłem głową.
- Tak, prawie dwa lata. Wróciłem pod koniec lata, do Yorku. Wcześniej jeszcze spędziłem trochę czasu w Londynie - nie wypowiadamy jego imienia, ale Gaspard pewnie wie, że mówię o Wenus i o Francisie. Jest jeszcze młody, więc pewnie będzie mu łatwiej przejść z tą zdradą do porządku dziennego. Mi nie było. Niestety, Sabat to takie miejsce w którym należy przede wszystkim uważać na swoje słowa. Nawet pomiędzy rodziną. Kryjąc się za perłową maską, mam większą pewność, że smutek mojej duszy pozostanie niezauważony. A jednak kiedy spojrzenie przebiega mimochodem po tłumie, widać, że nie zachwyca mnie ta różnorodność gości. Mimo wszystko, Sabat powinien być tylko dla szlachciców. Bo przecież nawet Lady Nott nie pochwaliłaby przecież, gdyby na jej przyjęciu powstały pary mieszane . - Muszę przyznać, że wiele się zmieniło odkąd byłem ostatnio na Sabacie. Jedna rzecz jest niezmienna: a mianowicie wybór damy, której ofiarujesz swój pierwszy taniec. Zapewniam Cię, że jeżeli chciałbyś dziś zabłysnąć, to scena jest tam - spoglądam na znienawidzony przeze mnie parkiet, na który nie wszedłem od dobrych pięciu lat. Unikanie Sabatów i tańców towarzyskich stało się pewnym sportem, w którym zdaje mógłbym osiągnąć mistrzostwo. Szkoda tylko, że przez fiasko mojego ostatniego narzeczeństwa, będę dziś pewnie musiał na nim spędzić cały wieczór.
A jego żart nawet mnie rozbawił. Nie czując absolutnie wstydu w sprawie kształtu maski (bo nie odkryłem jeszcze jaki psikus mi sprawił pan krawiec, ubierając mnie w maskę, która może coś oznaczać), traktowałem Lorda Lestragne tak jak traktowałbym każdego bliskiego kuzyna. Skąd miałem wiedzieć, że jego chłód to już wynik jakiegoś uprzedzenia.
- Sugerujesz, że już czas by prosić damy do tańca? Co powiesz na debiutantki? Ale gdybyśmy się mieli podzielić, to od razu mówię, że ja wolałbym, by trafiła mi się córka Ministra - spoglądając z miejsca w którym stoimy, dość wyraźnie widzę (i już rozpoznałem) Malfoyów . Ciężko byłoby też ich nie poznać, kiedy ich platynowe włosy jaśnieją swoim blaskiem nawet spod maski. Domyślać się tylko mogłem, że ta para to syn Malfoyów, ale zakładalem, że jednak ubrana w różową sukienkę i maskę (podobną do mojej) dziewczę to nie jego żona, która przecież była gościem nawet w dworze Sandal. Chociaż, nie mi oceniać. Może to najnowsza moda, wzorowana na rokoko? I takie sytuacje się przecież zdarzały. Ja staram się nie oceniać dam po ich ubiorze, ale faktycznie jest niewiele sukien, które mi przypadły do gustu. Na pewno w oko wpadała różowa kreacja Cordelii , ale też zachwycająco przylegająca do ciała suknia Vivienne - walory kolorystyczne rzeczywiście kierowały wzrok w okolice jej twarzy, chociaż i na innych atutach trudno było się nie skupiać. Ku mojemu wielkiemu podnieceniu, gdzieś też zdaje się widziałem tradycyjne kimono Juno , chociaż wcale nie wiem że to Juno się w niej pokazała (i dlaczego miałbym to podejrzewać, skoro nie raczyła swoimi rudymi włosami oświadczyć, że to ona). Egzotyka była zawsze w modzie i podejrzewałem, że ubrać się w nią mogła jedynie największa jej znawczyni (dlatego podejrzewałem pewnie, że to Parkinsonka). Większość dam stawiała na kolory głębokiej czerwieni, dlatego może biała suknia tajemniczej czarownicy( Elaine ) tak przykuwała uwagę. Złota ozdoba na przodzie świadczyła o znacznym bogactwie damy, co znów było walutą odwracającą głowy wszystkich młodzieniaszków. Czy to nie byłoby marzenie, wziąć ślub z bogatszą damą? Mogliby wtedy wcale nie zwarzać na jej wydatki i skupiać się na sobie. Znacznie bardziej stonowana, ale w wyjątkowo dobrym guście była suknia, którą nosiła inna czarownica ( Sigrun ). Te kolce przyprawiały pewnie delikatne lady o zawrót głowy, ale mi się podobała ta przewrotność, może dlatego, że zawsze szukam wyjątkowych rozwiązań. Nie byłem pewny, czy właściciel kolejnej kociej maski to jest mężczyzna czy kobieta, bo suknia zdawała się wskazywać na coś innego niż budowa mięśni na ramionach. Zadumany znów spoglądam przez tłum i wydaje mi się, że rozpoznaję nieopodal Octavię , jest ona jednak w towarzystwie innego Lorda (albo może i nie-Lorda, kto to wie!), z którym ma dobrane stroje. I chociaż jakiś smutek mnie ogarnia, to postanawiam znów zwrócić oczy na kuzyna Gasparda . Skinąłem głową.
- Tak, prawie dwa lata. Wróciłem pod koniec lata, do Yorku. Wcześniej jeszcze spędziłem trochę czasu w Londynie - nie wypowiadamy jego imienia, ale Gaspard pewnie wie, że mówię o Wenus i o Francisie. Jest jeszcze młody, więc pewnie będzie mu łatwiej przejść z tą zdradą do porządku dziennego. Mi nie było. Niestety, Sabat to takie miejsce w którym należy przede wszystkim uważać na swoje słowa. Nawet pomiędzy rodziną. Kryjąc się za perłową maską, mam większą pewność, że smutek mojej duszy pozostanie niezauważony. A jednak kiedy spojrzenie przebiega mimochodem po tłumie, widać, że nie zachwyca mnie ta różnorodność gości. Mimo wszystko, Sabat powinien być tylko dla szlachciców. Bo przecież nawet Lady Nott nie pochwaliłaby przecież, gdyby na jej przyjęciu powstały pary mieszane . - Muszę przyznać, że wiele się zmieniło odkąd byłem ostatnio na Sabacie. Jedna rzecz jest niezmienna: a mianowicie wybór damy, której ofiarujesz swój pierwszy taniec. Zapewniam Cię, że jeżeli chciałbyś dziś zabłysnąć, to scena jest tam - spoglądam na znienawidzony przeze mnie parkiet, na który nie wszedłem od dobrych pięciu lat. Unikanie Sabatów i tańców towarzyskich stało się pewnym sportem, w którym zdaje mógłbym osiągnąć mistrzostwo. Szkoda tylko, że przez fiasko mojego ostatniego narzeczeństwa, będę dziś pewnie musiał na nim spędzić cały wieczór.
Sala balowa
Szybka odpowiedź