Ślepy zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślepy zaułek
Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
Ciągle nie mógł zrozumieć, co stało się w tym obskurnym zaułku. Zdziwienie i gwałtowność sytuacji, w której został postawiony, odcięło dopływ logicznego osądu do mózgu Benjamina, pozostawiając go w pewnym sensie bezbronnym. Nie zerkał nerwowo przez ramię, nie zastanawiał się nad tym, co na twarzy nieznajomego robi niepokojąca maska, nie próbował dostrzec, czy Brendan ma na sobie zwykłą szatę czy też jej oficjalną, aurorską wersję. Działał instynktownie, najpierw skupiając się na uzdrowcielskiej pomocy i dopiero, gdy zaklęcie zasklepiające długą, wąską ranę, zadziałało, powstrzymując krwotok, Wright mógł zatrzymać się na sekundę i spróbować zrozumieć. Połączyć poszarpane fakty w jeden obraz - niekoniecznie sensowny. Wydawało mu się bowiem, że Weasley, wraz z nieznajomym o podejrzanym wyglądzie, znalazł się tutaj przypadkiem. Im dłużej wpatrywał się w zasklepioną, poszarpaną ranę, przecinającą klatkę piersiową i brzuch mężczyzny, tym bardziej wydawała mu się podobna do tych, które obserwował u ofiar rozszczepienia, których spotkał na swej drodze całkiem sporo. Kompani do picia (i bicia), po kilkunastu kieliszkach często próbowali nieudanej teleportacji. Nie mógł być jednak pewien, nie zagłębił się aż tak w arkana uzdrowicielstwa. Ferowanie wyroków w tej ciemnej, obskurnej uliczce, w stanie napięcia i chłodu, nie doprowadziłoby do niczego dobrego. Wiedział, że powinien upewnić się, czy Brendan nie ma krwotoków wewnętrznych, ale to mogło poczekać aż znajdą się w jego mieszkaniu. Skierowanie się tam było oczywistym, pierwszym - i jedynym - wyborem, kawalerka znajdowała się tuż za rogiem, ale najpierw należało postawić Brendana do pionu. I doprowadzić go do stanu względnej używalności.
Zwłaszcza, że zaczął odzyskiwać przytomność, na co wskazywały mrugające oczka i pewna nerwowość. Wrightowi nie umknęło spojrzenie Weasley'a - najpierw zerknął na nieprzytomnego towarzysza, co mogło wskazywać albo na zaniepokojenie staniem przyjaciela albo na zaniepokojenie ucieczką...wroga? Ben zmarszczył brwi, mocniej ściskając dłoń na różdżce. Wahał się, czy ratować zamaskowanego człowieka, ale postanowił poświęcić uwagę najpierw Brenowi. Pochylił się nad nim, przesuwając ciepłymi dłońmi po jego klatce piersiowej, delikatnie, by upewnić się, że zasklepienie wytrzyma zmianę pozycji. Dzięki zmniejszeniu odległości był w stanie usłyszeć ochrypłe słowa rudzielca.
- Hjam cie? - powtórzył bezgłośnie, po czym na jego ustach wykwitł sekundowy, rozbawiony uśmiech. - Ach, kocham cię, wiem, brachu, ale jeszcze nie umierasz, więc zachowaj te wyznania na odpowiedni moment, na który, mam nadzieję, jeszcze długo poczekasz - odparł wesoło, chcąc jednocześnie podnieść Brendana na duchu, skupić jego mętną uwagę na sobie, nieco pozbyć się napięcia spinającego kark i pokazać, że obrażenia Weasleya nie są aż tak poważne. Oczywiście były nie najlepsze, ale doświadczenie nauczyło go, że dopóki ofiara nie wie o tym, jak bardzo jest źle, całkiem nieźle sobie radzi. Kwestia adrenaliny, a tej Brenowi nie brakowało.
- Mam lubić tego typa? Kiwnij głową, jeśli tak - spytał, poklepując Brendana po policzku, by ocknął się całkiem, po czym ponownie uniósł różdżkę. - Iuventio - mruknął, mając nadzieję, że zaklęcie zadziała i wzmocniony rudzielec będzie w stanie stanąć na nogi. Należało jak najszybciej zebrać się z Nokturnu. Zależnie od kiwnięcia (bądź zaprzeczenia) Wright zamierzał upewnić się, że nieznajomy się nie obudzi a potem, korzystając z noszy lub własnej siły, zaciągnąć go do kawalerki albo...albo zasklepić i jego rany. Czuł lekkie wyrzuty sumienia, że nie zrobił tego od razu, w końcu powinien pomagać ludziom, zwłaszcza w tak kiepskim stanie, ale cała ta sytuacja była zbyt podejrzana, by mógł polegać na dobroczynnych instynktach. No i ta maska; zerkał na nią ukradkiem i za każdym razem czuł niemiłe ukłucie w żołądku.
Zwłaszcza, że zaczął odzyskiwać przytomność, na co wskazywały mrugające oczka i pewna nerwowość. Wrightowi nie umknęło spojrzenie Weasley'a - najpierw zerknął na nieprzytomnego towarzysza, co mogło wskazywać albo na zaniepokojenie staniem przyjaciela albo na zaniepokojenie ucieczką...wroga? Ben zmarszczył brwi, mocniej ściskając dłoń na różdżce. Wahał się, czy ratować zamaskowanego człowieka, ale postanowił poświęcić uwagę najpierw Brenowi. Pochylił się nad nim, przesuwając ciepłymi dłońmi po jego klatce piersiowej, delikatnie, by upewnić się, że zasklepienie wytrzyma zmianę pozycji. Dzięki zmniejszeniu odległości był w stanie usłyszeć ochrypłe słowa rudzielca.
- Hjam cie? - powtórzył bezgłośnie, po czym na jego ustach wykwitł sekundowy, rozbawiony uśmiech. - Ach, kocham cię, wiem, brachu, ale jeszcze nie umierasz, więc zachowaj te wyznania na odpowiedni moment, na który, mam nadzieję, jeszcze długo poczekasz - odparł wesoło, chcąc jednocześnie podnieść Brendana na duchu, skupić jego mętną uwagę na sobie, nieco pozbyć się napięcia spinającego kark i pokazać, że obrażenia Weasleya nie są aż tak poważne. Oczywiście były nie najlepsze, ale doświadczenie nauczyło go, że dopóki ofiara nie wie o tym, jak bardzo jest źle, całkiem nieźle sobie radzi. Kwestia adrenaliny, a tej Brenowi nie brakowało.
- Mam lubić tego typa? Kiwnij głową, jeśli tak - spytał, poklepując Brendana po policzku, by ocknął się całkiem, po czym ponownie uniósł różdżkę. - Iuventio - mruknął, mając nadzieję, że zaklęcie zadziała i wzmocniony rudzielec będzie w stanie stanąć na nogi. Należało jak najszybciej zebrać się z Nokturnu. Zależnie od kiwnięcia (bądź zaprzeczenia) Wright zamierzał upewnić się, że nieznajomy się nie obudzi a potem, korzystając z noszy lub własnej siły, zaciągnąć go do kawalerki albo...albo zasklepić i jego rany. Czuł lekkie wyrzuty sumienia, że nie zrobił tego od razu, w końcu powinien pomagać ludziom, zwłaszcza w tak kiepskim stanie, ale cała ta sytuacja była zbyt podejrzana, by mógł polegać na dobroczynnych instynktach. No i ta maska; zerkał na nią ukradkiem i za każdym razem czuł niemiłe ukłucie w żołądku.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Nie, nie kocham cię, barani łbie. Brendan był pozbawionym poczucia humoru służbistą, a to, co dzisiaj robiło, ocierało się o granicę służby i tajemnic Zakonu. To, co dzisiaj robił, było ważne: to, co zobaczył było ważne. I choć zupełnie nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pod żadnym pozorem nie mogli tego zaprzepaścić: schwytany bandyta o twarzy zakrytej złowieszczą maską i czarnoksięskich umiejętnościach znacznie przewyższających te, które jako auror widywał, mógł być cennym źródłem informacji. A to właśnie informacja była tym, czego im brakowało. Koncentrował się na zadaniu, fakt, że nie był w stanie porozumieć się z Benjaminem jedynie go frustrował. Koncentrował się na Craigu o wiele mocniej, niż na sobie samym, choć metaliczny posmak krwi i unoszący się wokół smród nie dawały mu zapomnieć o tym, jak bardzo źle było. Nie aż tak, jak mogło: odkąd zjawił się tutaj Ben, Brendan wiedział, że sytuacja była w miarę opanowana. Przynajmniej, jeśli chodziło o niego samego - napastnik nie przestawał być problemem. Zamknął oczy, zaciskając z bólu zęby, kiedy po raz kolejny usłyszał Bena - tak, to był dobry pomysł na porozumiewanie się. Przez chwilę leżał nieruchomo, zastanawiając się nad odpowiedzią - nie była jasna. Człowiek leżący obok był wrogiem, to jasne, ale nie wrogiem, którego należało naprawdę unieszkodliwić: musiał pozostać żywy. I musiał iść z nimi.
Pokręcił głową - przecząco, znów otwierając usta - choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk. To wróg, ale nie zostawimy go tutaj Ben. Musimy go zabrać.
- Muśm - mruknął - muśm gzabrć - wycharczał, odwracając się na bok - zakrztusiwszy się własną krwią, splunął nią w bok. Nie rozpoznawał używanych przez Benjamina zaklęć leczniczych, nie znał się na tym: ale czymkolwiek były, chyba przestawały być skuteczne. Niedobrze. Był osłabiony, stracił wiele krwi, długa walka go wyczerpała, a zakłócona teleportacja sprawiała, że treść jego żołądka podchodziła mu do gardła. Wciąż nie wiedział, gdzie się znajdował - czym była ta mroczna uliczka - nie wiedział więc dokąd właściwie powinni go zabrać, pozostawiając tę kwestię Benjaminowi; wiedział jedynie, że powinni to zrobić. A dopiero później - zastanowić się nad całą resztą. Nad tym, gdzie był Garrett, co z Russellem, i co ostatecznie zrobić z Craigiem, nie będąc pewnym, czy Ministerstwo wciąż był instytucją wartą zaufania.
Pokręcił głową - przecząco, znów otwierając usta - choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk. To wróg, ale nie zostawimy go tutaj Ben. Musimy go zabrać.
- Muśm - mruknął - muśm gzabrć - wycharczał, odwracając się na bok - zakrztusiwszy się własną krwią, splunął nią w bok. Nie rozpoznawał używanych przez Benjamina zaklęć leczniczych, nie znał się na tym: ale czymkolwiek były, chyba przestawały być skuteczne. Niedobrze. Był osłabiony, stracił wiele krwi, długa walka go wyczerpała, a zakłócona teleportacja sprawiała, że treść jego żołądka podchodziła mu do gardła. Wciąż nie wiedział, gdzie się znajdował - czym była ta mroczna uliczka - nie wiedział więc dokąd właściwie powinni go zabrać, pozostawiając tę kwestię Benjaminowi; wiedział jedynie, że powinni to zrobić. A dopiero później - zastanowić się nad całą resztą. Nad tym, gdzie był Garrett, co z Russellem, i co ostatecznie zrobić z Craigiem, nie będąc pewnym, czy Ministerstwo wciąż był instytucją wartą zaufania.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wprowadzenie elementu wesołości nie ożywiło Brendana tak, jak przepuszczał, co jednak nie zasmuciło go przesadnie. Bardziej przejął się niedziałającym zaklęciem. Chyba niepoprawnie wymówił formułę; cóż, od dawna nie używał inkantacji dodającej sił, należało potrenować, lecz przynajmniej się starał. Coraz bardziej zaniepokojony sytuacją. Pierwszy szok powoli mijał, a im chłodniej i ciemniej robiło się w Nokturnowym zaułku, tym szybciej Ben pragnął zatrzasnąć za nimi drzwi swojej kawalerki, gdzie było ciepło i względnie bezpiecznie. Tu w każdej chwili mogli spodziewać się nieprzyjemnego towarzystwa i choć renoma Benjamina pozwalała przypuszczać, że pozbyliby się przechodniów stosunkowo szybko, to Wright wolał nie ryzykować poważniejszej scysji. Nie w stanie Brendana i nie przy nieznajomym, który - zgodnie ze słowami, a raczej niezbyt zrozumiałymi mruknięciami - miał im dalej towarzyszyć.
I który...nie był przyjacielem. Po krótkim pokręceniu głową - taka forma komunikacji z kimś dość skołowanym i poobijanym była najsensowniejsza - napięcie Wrighta wzrosło. A więc walka. A więc ktoś, kto mógł im zagrozić. A więc niebezpieczeństwo. Ben od razu spoważniał, uważniej zerkając na zamaskowanego mężczyznę, by upewnić się, że ten nie zdradza oznak powrotu do przytomności.
- Dobra, zbieramy się stąd. Mieszkam tuż za rogiem, niedaleko. Dasz radę się tam doczołgać - powiedział pewnie, znów starając się swoim entuzjazmem zakląć rzeczywistość. - Iuventio - spróbował jeszcze raz wzmocnić Brendana, a potem, niezależnie od wyniku, wsunął swe ramię pod plecy Weasleya, pomagając mu zebrać się na własne nogi. Gdy już stali - mniej lub bardziej pewnie - machnął różdżką w kierunku Craiga, wyczarowując magiczne nosze, które uniosły bezwładne ciało.
- Lepiej zabrać delikwenta ze sobą - mruknął, posiłkując się nie tyle bełkotem Brendana, co własnym małym rozumkiem. Poprawił chwyt na Weasleyu, tak, by łatwiej im było iść, po czym ostrożnie acz jak najszybciej ruszył w kierunku wyjścia z zaułka, utrzymując zaklęcie noszy, by Craig szybował przed nimi.
| mg pozwolił ogarnąć nosze bez rzucania kostką; rzut na zaklęcie - jeśli się uda, pewnie Bren może poruszać się sam i czuje się znacznie lepiej.
| zapraszam w me skromne progi
I który...nie był przyjacielem. Po krótkim pokręceniu głową - taka forma komunikacji z kimś dość skołowanym i poobijanym była najsensowniejsza - napięcie Wrighta wzrosło. A więc walka. A więc ktoś, kto mógł im zagrozić. A więc niebezpieczeństwo. Ben od razu spoważniał, uważniej zerkając na zamaskowanego mężczyznę, by upewnić się, że ten nie zdradza oznak powrotu do przytomności.
- Dobra, zbieramy się stąd. Mieszkam tuż za rogiem, niedaleko. Dasz radę się tam doczołgać - powiedział pewnie, znów starając się swoim entuzjazmem zakląć rzeczywistość. - Iuventio - spróbował jeszcze raz wzmocnić Brendana, a potem, niezależnie od wyniku, wsunął swe ramię pod plecy Weasleya, pomagając mu zebrać się na własne nogi. Gdy już stali - mniej lub bardziej pewnie - machnął różdżką w kierunku Craiga, wyczarowując magiczne nosze, które uniosły bezwładne ciało.
- Lepiej zabrać delikwenta ze sobą - mruknął, posiłkując się nie tyle bełkotem Brendana, co własnym małym rozumkiem. Poprawił chwyt na Weasleyu, tak, by łatwiej im było iść, po czym ostrożnie acz jak najszybciej ruszył w kierunku wyjścia z zaułka, utrzymując zaklęcie noszy, by Craig szybował przed nimi.
| mg pozwolił ogarnąć nosze bez rzucania kostką; rzut na zaklęcie - jeśli się uda, pewnie Bren może poruszać się sam i czuje się znacznie lepiej.
| zapraszam w me skromne progi
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Alasdair i Raiden pojawili się w ślepym zaułku, w którym panował nieprzenikniony, późnowieczorny mrok. Musiało minąć parę chwil, zanim oczy mężczyzn choć trochę przyzwyczaiły się do ciemności - a gdy to się stało, mogli z łatwością wywnioskować, że wypatrzenie jakiegokolwiek przejścia bez dokładnych wytycznych graniczyło z cudem.
Nagle rozległ się pokraczny gwizd; ktoś nucił fałszywie starczym głosem paskudną, przejmującą melodyjkę, jednocześnie przemierzając ulicę wzdłuż jej szerokości. Póki co obcy zdawał się nie dostrzegać czających się w mroku funkcjonariuszy.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 100. Do wyniku rzutu dodaje się bonus za biegłość spostrzegawczości (według starych zasad). Możecie wykonać też inną, dowolną akcję. Niezależnie od podjętej akcji, rzućcie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
Nagle rozległ się pokraczny gwizd; ktoś nucił fałszywie starczym głosem paskudną, przejmującą melodyjkę, jednocześnie przemierzając ulicę wzdłuż jej szerokości. Póki co obcy zdawał się nie dostrzegać czających się w mroku funkcjonariuszy.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 100. Do wyniku rzutu dodaje się bonus za biegłość spostrzegawczości (według starych zasad). Możecie wykonać też inną, dowolną akcję. Niezależnie od podjętej akcji, rzućcie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
Raiden przejechał dłonią we włosach, nim spojrzał na gotowy dla nich świstoklik. Zerknął jeszcze na Aspena, który dostał inne zadanie. Tu się rozdzielali... Chyba wolałby mimo wszystko mieć kuzyna przy boku i to nie tylko dlatego, że dobrze mu się z nim pracowało. Po prostu stres i niepokój będą dwa razy większe o to, co się z nim dzieje. Niewiedza... Carter nie cierpiał być niedoinformowany. Już raz się nadział i o mało nie zszedł, gdyby nie Rowan. SKrzywił się lekko na to wspomnienie, ale zaraz wrócił spojrzeniem do Penny'ego i skinął mu krótko głową.
- Do zobaczenia po drugiej stronie - rzucił, uśmiechając się, chociaż gdy tylko się odwrócił, znowu był poważny. Na trzy złapali z Diggory'm swojego świstoklika, a charakterystyczne, nieprzyjemne szarpnięcie w dole brzucha znowu się odezwało. Gdyby miał czas, skrzywiłby się, ale już po chwili uderzył go chłodny powiew prosto w twarz. Do tego paskudny smród ciemnych uliczek. To musiała być ulica... A przynajmniej tak mu się wydawało. Chwilę mrugał oczami, żeby przywyczaić się do braku światła. Musieli być na miejscu, ale to miejsce dalej pozostało zagadką. Do tego ten paskudny dźwięk, który rozległ się niedaleko... Nie podobało mu się to wszystko. Nie miał jednak wyjścia. Nie chciał zresztą sięgać po różdżkę, nie wiedząc kto nadchodzi. Z jednej strony to było sensowne, ale z drugiej... To Nokturn. Wszystko było możliwe. Był jednak w pogotowiu. Powoli i uważając na nieznajomą postać, zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby dać im jakąś wskazówkę co do położenia owej klapy, której szukali.
- Do zobaczenia po drugiej stronie - rzucił, uśmiechając się, chociaż gdy tylko się odwrócił, znowu był poważny. Na trzy złapali z Diggory'm swojego świstoklika, a charakterystyczne, nieprzyjemne szarpnięcie w dole brzucha znowu się odezwało. Gdyby miał czas, skrzywiłby się, ale już po chwili uderzył go chłodny powiew prosto w twarz. Do tego paskudny smród ciemnych uliczek. To musiała być ulica... A przynajmniej tak mu się wydawało. Chwilę mrugał oczami, żeby przywyczaić się do braku światła. Musieli być na miejscu, ale to miejsce dalej pozostało zagadką. Do tego ten paskudny dźwięk, który rozległ się niedaleko... Nie podobało mu się to wszystko. Nie miał jednak wyjścia. Nie chciał zresztą sięgać po różdżkę, nie wiedząc kto nadchodzi. Z jednej strony to było sensowne, ale z drugiej... To Nokturn. Wszystko było możliwe. Był jednak w pogotowiu. Powoli i uważając na nieznajomą postać, zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby dać im jakąś wskazówkę co do położenia owej klapy, której szukali.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Z tego, co mówił szef Biura Aurorów znów wynikało, że planują nalot, jeśli można to tak nazwać. Diggory stał z boku, słuchając planu - jemu i Raidenowi przypadło w udziale zabezpieczanie tyłów, połączone z wykryciem "tajnego wejścia". Teoretycznie byli niczym myszy - mieli działać bez wykrycia, co było kluczowe dla powodzenia ich części planu. Nikt nie miał się niczego spodziewać.
Po dotknięciu świstoklik przeniósł ich w ciemność. Pomimo panującego mroku czuć było, że znaleźli się na Nokturnie - w powietrzu czuć było charakterystyczny zapach, nie tylko czarnej magii. To miejsce nigdy nie napawało chęcią do spaceru, a już szczególnie teraz, gdy dodatkowo wszystko w umyśle Diggory'ego rozmyło się, schodząc na dalszy plan. Ważne było to, co tu i teraz, a w żyłach odezwała się adrenalina. Znajome uczucie rozlewało się po ciele, a Alasdair ugościł je niczym dobrego przyjaciela.
Czekali, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Z oddali dochodził ich męski głos, śpiewający coś brzydko, nierytmicznie pod nosem. Al zaklął w myślach, chociaż takie rzeczy były chlebem powszednim w takich przypadkach. Musieli uważać, by nie dać wykryć się już na wstępie.
Na pierwszy rzut oka zaułek był zupełnie normalny, a ponadto jeszcze ślepy. Na myśl przywodził Alowi przejście na Pokątną dostępne dla czarodziejów przechodzących przez Dziurawy Kocioł. Tak samo absurdalne wydawało się z pozoru szukanie czegoś ukrytego.
Dissendium - mruknął w myślach, wyciągając różdżkę. Nie chciał zwracać na siebie uwagi człowieka przechodzącego obok swoim głosem.
Po dotknięciu świstoklik przeniósł ich w ciemność. Pomimo panującego mroku czuć było, że znaleźli się na Nokturnie - w powietrzu czuć było charakterystyczny zapach, nie tylko czarnej magii. To miejsce nigdy nie napawało chęcią do spaceru, a już szczególnie teraz, gdy dodatkowo wszystko w umyśle Diggory'ego rozmyło się, schodząc na dalszy plan. Ważne było to, co tu i teraz, a w żyłach odezwała się adrenalina. Znajome uczucie rozlewało się po ciele, a Alasdair ugościł je niczym dobrego przyjaciela.
Czekali, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Z oddali dochodził ich męski głos, śpiewający coś brzydko, nierytmicznie pod nosem. Al zaklął w myślach, chociaż takie rzeczy były chlebem powszednim w takich przypadkach. Musieli uważać, by nie dać wykryć się już na wstępie.
Na pierwszy rzut oka zaułek był zupełnie normalny, a ponadto jeszcze ślepy. Na myśl przywodził Alowi przejście na Pokątną dostępne dla czarodziejów przechodzących przez Dziurawy Kocioł. Tak samo absurdalne wydawało się z pozoru szukanie czegoś ukrytego.
Dissendium - mruknął w myślach, wyciągając różdżkę. Nie chciał zwracać na siebie uwagi człowieka przechodzącego obok swoim głosem.
Gość
Gość
The member 'Alasdair Diggory' has done the following action : rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Raiden nie zdołał dostrzec w pobliżu niczego rzucającego się w oczy; ciemność rozmywała najbliższą okolicę, uwydatniając wyłącznie kontury nieoświetlonych budynków. Zaklęcie Alasdaira także nie przyniosło zadowalających efektów - nie stało się nic, urok nie wykrył w pobliżu żadnych przejść, choć wiedźmi strażnik nie mógł być pewien, czy stało się tak z powodu jego błędu czy dlatego, że rzeczywiście nie znajdowała się tu ukryta klapa.
Gwizd starca znienacka się urwał; na moment zapadła przeszywająca, przerażająca cisza przepełniona bezruchem. Mimo że obcego okalała ciemność i wyglądał wyłącznie jak cień, jak czarny upiór, Raiden dzięki swojej spostrzegawczości mógł dostrzec, że ów mężczyzna był zgarbiony, nienaturalnie wygięty - i że powoli odwracał głowę w ich kierunku.
- Hę? - wyrzucił z siebie ochrypniętym, niskim głosem. W nocnym powietrzu rozbrzmiały kroki - czyżby zbliżał się w ich kierunku? - którym towarzyszyło brzmienie przypominające toczenie się metalu. - Kto tam? Kto to? Kto tam? - powtarzał - raz głośniej, raz ciszej, czasem sycząc, czasem wypowiadając zgłoski miękko, z uczuciem. Dźwięk ciągnącego się, zgrzytającego metalu roznosił się coraz donośniej, wżynał się w umysł.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 95. Niezależnie od podjętej akcji rzucacie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
Gwizd starca znienacka się urwał; na moment zapadła przeszywająca, przerażająca cisza przepełniona bezruchem. Mimo że obcego okalała ciemność i wyglądał wyłącznie jak cień, jak czarny upiór, Raiden dzięki swojej spostrzegawczości mógł dostrzec, że ów mężczyzna był zgarbiony, nienaturalnie wygięty - i że powoli odwracał głowę w ich kierunku.
- Hę? - wyrzucił z siebie ochrypniętym, niskim głosem. W nocnym powietrzu rozbrzmiały kroki - czyżby zbliżał się w ich kierunku? - którym towarzyszyło brzmienie przypominające toczenie się metalu. - Kto tam? Kto to? Kto tam? - powtarzał - raz głośniej, raz ciszej, czasem sycząc, czasem wypowiadając zgłoski miękko, z uczuciem. Dźwięk ciągnącego się, zgrzytającego metalu roznosił się coraz donośniej, wżynał się w umysł.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 95. Niezależnie od podjętej akcji rzucacie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
Nic nie zobaczył. Dalej panowała ciemność, a dostrzeżenie czegokolwiek graniczyło z cudem... Może by się im udało. Jego towarzysz widoczniej spróbował czegoś innego, ale Carter wolał się jeszcze powstrzymać. Używanie różdżek w tej chwili musiało poczekać. Im później tym lepiej. Mniej zamieszania i mniej zwracania na siebie uwagi. Nie podobało mu się to, że stary mógł ich usłyszeć. Do tego udało mu się zauważyć, że nie wyglądał jak normalny człowiek. Za bardzo... Powyginany w przeróżne strony, ale na Nokturnie można było spotkać wielu cudaków. Do tego odgłos metalu... Czy to był jakiś ciągnięty za nim pręt? Albo... Łańcuch? Raiden znieruchomiał momentalnie, próbując usłyszeć co tak naprawdę mogło się za tym kryć. Nie podobało mu się to, co się tutaj działo. Nie chciał, żeby ktoś ich przyuważył, jednocześnie też zależało na tym, by załatwić to pilnowanie tyłów w dość sprawny sposób. I bez świadków. Miał nadzieję, że nieznajomy sobie odpuści. Nie mogli jednak ryzykować aż nadto. Nie zamierzał odpowiadać na te pytania, bo może zdeformowany człowiek uzna te dźwięki za gwizd wiatru lub jakieś zagubione zwierzę? Jeśli jeszcze ich nie dostrzegł, mieli szansę. Raiden musiał razem z Diggory'm spróbować się schować. Chociaż gdyby to się nie udało, mogliby udawać pijaków... Mało było takich w tych paskudnych zaułkach?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Raiden nie zdążył wystarczająco sprawnie się ukryć, a Alasdair, pozostając w bezruchu, stanowił dobry cel - nawet dla niedołężnego mężczyzny sunącego się niespiesznie w ich kierunku, który wreszcie zlokalizował miejsce, w którym stali. Choć nieznajomy wciąż czaił się w mroku i funkcjonariusze nie widzieli go dobrze, mogli dostrzegać coraz więcej szczegółów: łańcuchy, jakimi spięte były jego ręce i ciężką, więzienną kulę, którą za sobą ciągnął - musiał mieć więcej siły, niż wskazywało na to starcze, obrzydliwie zniekształcone ciało. Wyciągał w ich stronę dłoń niedzierżącą różdżki, a jego palce zdawały się nie zakończone paznokciami, a szponami bestii.
- Antonio? - rzucił w przestrzeń znacznie głośniej niż wcześniej. - Czy to... - zaczął, ale zdecydował się urwać; gdy po chwili znów zabrał głos, mówił w szeleszczącym, ostrym języku, którego ani Raiden, ani Alasdair nie potrafili rozpoznać. A tym bardziej zrozumieć, co próbował przekazać.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 95. Niezależnie od podjętej akcji rzucacie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
- Antonio? - rzucił w przestrzeń znacznie głośniej niż wcześniej. - Czy to... - zaczął, ale zdecydował się urwać; gdy po chwili znów zabrał głos, mówił w szeleszczącym, ostrym języku, którego ani Raiden, ani Alasdair nie potrafili rozpoznać. A tym bardziej zrozumieć, co próbował przekazać.
| Aktualnie ST odnalezienia klapy wynosi 95. Niezależnie od podjętej akcji rzucacie kością k100.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Raiden: brak (-3)
Na odpis macie 48h.
Zaklął w myślach, nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca na kryjówkę. Diggory za to w ogóle nie zareagował, co nieco go zdziwiło. Nie przyglądał się ani nie pouczał swojego towarzysza, bo jego uwagę skupił nadchodzący mężczyzna. Czy on był więźniem? Kula u nogi, łańcuchy na nadgarstkach... Całe to... Przedstawienie upewniało Cartera, że może to być zbieg. Ale jak on się tutaj dostał? Prawdę powiedziawszy na Nokturnie było wielu dziwaków. Chyba spotkali właśnie jednego z nich. Dalej się nie poruszył, czekając na reakcję tamtego. Musiał być pewny by zadziałać. Nie mógł atakować, jeśli nie wiedziałby... Antonio? Czy mężczyzna był Włochem? A może to wcale nie po włosku się odzywał? Może był zwierzęcousty? Raiden jednak nie miał czasu na dłuższe rozmyślania.
- Jęzlep - mruknął, kierując różdżkę w mężczyznę, ale dalej uważał, by pozostać w ukryciu. Nie zamierzał ryzykować przyznawaniem kogoś. Lub czegoś.
- Jęzlep - mruknął, kierując różdżkę w mężczyznę, ale dalej uważał, by pozostać w ukryciu. Nie zamierzał ryzykować przyznawaniem kogoś. Lub czegoś.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź