Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Teatr na klifach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Teatr na klifach
Wśród nagich, granitowych skał klifów nadmorską straż pełnią kamienne rzędy widowni, usytuowane w zboczu. Wzorowany na swych antycznych poprzednikach, Teatr Minack uosabia w sobie esencję sztuki teatralnej. Chociaż na pierwszy rzut oka cały przybytek wydaje się być niepozorny, to jednak jego twórcy szczegółowo zadbali o odtworzenie całej infrastruktury starożytnej. Gdy akurat nie są w teatrze wystawiane żadne sztuki, Minack jest doskonałym miejscem na wybranie się na popołudniowy spacer - zasiadając na widowni można wtedy obejrzeć niezwykły spektakl, jaki prezentuje zachodzące na horyzoncie słońce, powoli opadając ku morskiej toni.
The member 'Caleb Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Jesteś bezpieczna? Załzawione oczy odnalazły szare tęczówki, które kiedyś błyszczały błękitem, i pokręciła przecząco głową. Źle rozumiał jej reakcję, och, przecież nie była tchórzem, nie bałaby się zniknąć w ramionach głodnej przepaści zdolnej rozszarpać ją na kawałki. W godle jej domu znajdował się lew, nie bez powodu.
- Nie, to nie to - odpowiedziała więc prędko, nie chcąc, by dalej brnął w niepoprawne refleksje. Za te wszystkie dni, gdy z niczego nagle wokół pojawiały się widoki piękne i szczęśliwe, należała mu się jej wdzięczność i Trixie z całego serca pragnęła mu to pokazać. Gdyby posiadała podobne umiejętności wykorzystałaby je teraz, by odwdzięczyć się podobnym pięknem: ale nie umiała tego zrobić, pozostały jedynie słowa. - Ja po prostu... nie wiedziałam, że to, to wszystko, że to byłeś ty. Byłam takim głupim dzieckiem. Ślepym. Pełnym złości. Ale czasem było po prostu dobrze - dzięki tobie, dodała w domyśle. Otwarta szczerość przychodziła z trudem; wychował ją dom pełen sekretów i niedopowiedzeń, nic dziwnego, że nie umiała czasem wyrażać w pełni tego, co szalało w głowie rwącym cwałem, choć bardzo chciała teraz wysłowić się kwieciście. Tak ciepło, jak poczuła się dzięki zrozumieniu, że przez lata dbał o jej uśmiech. - Wiesz, chyba zwyczajnie cieszę się, że jesteś moim przyjacielem - przyznała finalnie, łagodnie, a potem parsknęła cicho, gdy z ust Caleba dobiegło wyjaśnienie na temat teatru i jego przeznaczenia. Jej głowa znów przekręciła się lekko na obie strony, a dłonie powędrowały do przeciwległych ramion, pocierając je nieco, by odegnać zimno. - Nigdy. Jak tam jest? - zapytała z ciekawością. Podróże? Cóż, do Hogwartu i z powrotem, do różnych miast w Anglii, ale nie dalej. Macnair widział natomiast Rzym, jakie to musiało być przeżycie! Kroczył antycznym szlakiem, zatopił się w świecie fantastycznych przygód? - Opowiedz mi. Wszystko! Mają tam jakąś inną magię? - jej oczy śledziły uważnie każdy ruch mięśni twarzy Caleba, zupełnie jakby już tam pragnęła doszukać się odpowiedzi.
Dłoń zmierzająca do jej własnej dłoni stała się nagle mniej transparentna. Przypominał bladego człowieka, Królewnę Śnieżkę o mlecznobiałej skórze, ale żywego, zdolnego pierwszy raz ofiarować jej dotyk. Trixie zadrżała w niepewności, w oczekiwaniu, gdy koniuszki palców niemal otarły się o te należące do ducha i już otwierała usta, by wydać z siebie wibrujący oddech, gdy nagle... Czkawka wyrwała się z gardła, teleportacja szarpnęła, a ona zniknęła w kłębie pozostawionej po sobie nicości. HEP!
zt
- Nie, to nie to - odpowiedziała więc prędko, nie chcąc, by dalej brnął w niepoprawne refleksje. Za te wszystkie dni, gdy z niczego nagle wokół pojawiały się widoki piękne i szczęśliwe, należała mu się jej wdzięczność i Trixie z całego serca pragnęła mu to pokazać. Gdyby posiadała podobne umiejętności wykorzystałaby je teraz, by odwdzięczyć się podobnym pięknem: ale nie umiała tego zrobić, pozostały jedynie słowa. - Ja po prostu... nie wiedziałam, że to, to wszystko, że to byłeś ty. Byłam takim głupim dzieckiem. Ślepym. Pełnym złości. Ale czasem było po prostu dobrze - dzięki tobie, dodała w domyśle. Otwarta szczerość przychodziła z trudem; wychował ją dom pełen sekretów i niedopowiedzeń, nic dziwnego, że nie umiała czasem wyrażać w pełni tego, co szalało w głowie rwącym cwałem, choć bardzo chciała teraz wysłowić się kwieciście. Tak ciepło, jak poczuła się dzięki zrozumieniu, że przez lata dbał o jej uśmiech. - Wiesz, chyba zwyczajnie cieszę się, że jesteś moim przyjacielem - przyznała finalnie, łagodnie, a potem parsknęła cicho, gdy z ust Caleba dobiegło wyjaśnienie na temat teatru i jego przeznaczenia. Jej głowa znów przekręciła się lekko na obie strony, a dłonie powędrowały do przeciwległych ramion, pocierając je nieco, by odegnać zimno. - Nigdy. Jak tam jest? - zapytała z ciekawością. Podróże? Cóż, do Hogwartu i z powrotem, do różnych miast w Anglii, ale nie dalej. Macnair widział natomiast Rzym, jakie to musiało być przeżycie! Kroczył antycznym szlakiem, zatopił się w świecie fantastycznych przygód? - Opowiedz mi. Wszystko! Mają tam jakąś inną magię? - jej oczy śledziły uważnie każdy ruch mięśni twarzy Caleba, zupełnie jakby już tam pragnęła doszukać się odpowiedzi.
Dłoń zmierzająca do jej własnej dłoni stała się nagle mniej transparentna. Przypominał bladego człowieka, Królewnę Śnieżkę o mlecznobiałej skórze, ale żywego, zdolnego pierwszy raz ofiarować jej dotyk. Trixie zadrżała w niepewności, w oczekiwaniu, gdy koniuszki palców niemal otarły się o te należące do ducha i już otwierała usta, by wydać z siebie wibrujący oddech, gdy nagle... Czkawka wyrwała się z gardła, teleportacja szarpnęła, a ona zniknęła w kłębie pozostawionej po sobie nicości. HEP!
zt
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 24.08.21 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dobre serce i niewinność Trixie niejednokrotnie go rozbrajały. Ta dziewczyna nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, ile się w niej kryje szczerości, a taka cecha była w każdych czasach niezwykle unikatowa. Cenna. Nawet wtedy, gdy była nastolatką, było już widać, że wyrośnie na życzliwą osobę i może dlatego Calebowi tak zależało na tym, aby podtrzymywać w niej to ciepło i w cięższych momentach pocieszać iluzjami. Może i były to widma, piękne ułudy za którymi krył się szary, ponury świat, ale dlaczego nie mieliby się cieszyć chwilą? On miał ich w perspektywie cholernie dużo, ale Trixie nie - dlatego gdy się spotykali bardziej zależało mu na jej uśmiechu niż na własnym.
- Każdy przez to przechodzi... przez złość - powiedział cicho, odwracając głowę w kierunku morza. Pamiętał przecież i jej dzieciństwo i własne. I Cilliana, w którym złość znalazła sobie mieszkanie i nie zamierzała odpuścić. - Sam taki byłem, pełen złości. Na rodzinę, na świat, na niesprawiedliwość. Mój brat jest... - urwał. Czy mógł jej to powiedzieć? Czy sam uwierzy w to, co powie? - Mój brat jest złym człowiekiem - powiedział w końcu bardzo cicho, nie wchodząc w szczegóły. - A ty wyrosłaś na wspaniałą dziewczynę, która widzi i rozumie dużo więcej, niż ci się może zdawać. - Uśmiechnął się, trochę szczerzej niż dotychczas. Cieszyła się z tego, że jest jej przyjacielem? Na początku swojej duchowej egzystencji okropnie się przed przyjaźnią wzbraniał, bo nie chciał potem patrzeć bezradnie, jak odchodzą bliscy mu ludzie, ale teraz... teraz było inaczej, spokojniej. Może kiedyś przyjdzie mu za to zapłacić. Merlin jeden wiedział. - Też cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką - odpowiedział z pełną szczerością.
Zagłębianie się we wspomnienia było na wpół bolesne, na wpół pocieszające. Przynajmniej coś tam zobaczył za życia, doświadczył. Zwiedzać mógł dalej, ale nigdy już nie poczuje gorącego słońca na skórze, nie spróbuje słynnego włoskiego makaronu...
- Jest pięknie. O wiele cieplej niż tutaj. Nie zdążyłem co prawda zwiedzić tyle, ile chciałem, ale najlepiej wspominam włoską kuchnię i wina. Widziałem koloseum, katedrę... potem wyruszyłem w Alpy. - Był w końcu łowcą magicznych stworzeń. - Magia jest z grubsza taka sama, ale jak każdy kraj mają swoje tradycje. - Chętnie opowiedziałby o tym Trixie więcej, ale przeczucie podpowiadało mu, że nie mieli wiele czasu. Wystarczy jedno jej czknięcie, żeby znów zniknęła. - Pamiętaj o tym, o czym ci mówiłem. Kiedy znikniesz, musisz na siebie uważać. Przygotuj się dobrze, postaraj się od razu zorientować w terenie - przypomniał szybko.
Użycie mocy w tak dziwacznym celu jak danie drugiej osobie iluzji jego własnego dotyku, wymagało od Caleba olbrzymiej ilości energii, a i tak miał wrażenie, że zmiany nie były doskonałe. Jego ręka trochę się odbarwiła, wciąż była blada, ale bardziej ludzka. Czy zdoła sprawić, że Trixie poczuje na palcach muśnięcie skóry? Czy zdołają schwycić się za dłonie?
Nie zdążył się dowiedzieć.
Dziewczyna zniknęła w najmniej spodziewanym momencie, zostawiając go z wyciągniętą, pobladłą dłonią. Gdyby miał ciało, przeszedłby go dreszcz, a tak tylko ławka, na której siedział, nieznacznie pokryła się szronem. Opuścił głowę i wpatrzył się w żuka wędrującego po szarym kamieniu. Nagle stracił ochotę na oglądanie zachodu słońca.
/zt
- Każdy przez to przechodzi... przez złość - powiedział cicho, odwracając głowę w kierunku morza. Pamiętał przecież i jej dzieciństwo i własne. I Cilliana, w którym złość znalazła sobie mieszkanie i nie zamierzała odpuścić. - Sam taki byłem, pełen złości. Na rodzinę, na świat, na niesprawiedliwość. Mój brat jest... - urwał. Czy mógł jej to powiedzieć? Czy sam uwierzy w to, co powie? - Mój brat jest złym człowiekiem - powiedział w końcu bardzo cicho, nie wchodząc w szczegóły. - A ty wyrosłaś na wspaniałą dziewczynę, która widzi i rozumie dużo więcej, niż ci się może zdawać. - Uśmiechnął się, trochę szczerzej niż dotychczas. Cieszyła się z tego, że jest jej przyjacielem? Na początku swojej duchowej egzystencji okropnie się przed przyjaźnią wzbraniał, bo nie chciał potem patrzeć bezradnie, jak odchodzą bliscy mu ludzie, ale teraz... teraz było inaczej, spokojniej. Może kiedyś przyjdzie mu za to zapłacić. Merlin jeden wiedział. - Też cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką - odpowiedział z pełną szczerością.
Zagłębianie się we wspomnienia było na wpół bolesne, na wpół pocieszające. Przynajmniej coś tam zobaczył za życia, doświadczył. Zwiedzać mógł dalej, ale nigdy już nie poczuje gorącego słońca na skórze, nie spróbuje słynnego włoskiego makaronu...
- Jest pięknie. O wiele cieplej niż tutaj. Nie zdążyłem co prawda zwiedzić tyle, ile chciałem, ale najlepiej wspominam włoską kuchnię i wina. Widziałem koloseum, katedrę... potem wyruszyłem w Alpy. - Był w końcu łowcą magicznych stworzeń. - Magia jest z grubsza taka sama, ale jak każdy kraj mają swoje tradycje. - Chętnie opowiedziałby o tym Trixie więcej, ale przeczucie podpowiadało mu, że nie mieli wiele czasu. Wystarczy jedno jej czknięcie, żeby znów zniknęła. - Pamiętaj o tym, o czym ci mówiłem. Kiedy znikniesz, musisz na siebie uważać. Przygotuj się dobrze, postaraj się od razu zorientować w terenie - przypomniał szybko.
Użycie mocy w tak dziwacznym celu jak danie drugiej osobie iluzji jego własnego dotyku, wymagało od Caleba olbrzymiej ilości energii, a i tak miał wrażenie, że zmiany nie były doskonałe. Jego ręka trochę się odbarwiła, wciąż była blada, ale bardziej ludzka. Czy zdoła sprawić, że Trixie poczuje na palcach muśnięcie skóry? Czy zdołają schwycić się za dłonie?
Nie zdążył się dowiedzieć.
Dziewczyna zniknęła w najmniej spodziewanym momencie, zostawiając go z wyciągniętą, pobladłą dłonią. Gdyby miał ciało, przeszedłby go dreszcz, a tak tylko ławka, na której siedział, nieznacznie pokryła się szronem. Opuścił głowę i wpatrzył się w żuka wędrującego po szarym kamieniu. Nagle stracił ochotę na oglądanie zachodu słońca.
/zt
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
8.02.1958
Zbliżała się pora południa. Wśród skalnych ław teatralnych pokrytych grubą warstwą błyszczącego w zimowym słońcu śniegu, niczym nuta na pięciolinii, przechadzał się odziany w czerń jegomość. Wzeszedł na pokrytym białymi obłokami niebie widowni przedwcześnie, wyprzedzając punktualne Słońce i uniesiony silnym zachwytem, począł zachodzić w głąb kamiennej rampy, aż do przeciwległej granicy jej widnokręgu, tam gdzie wlewała się w morski bezkres. Dla nieobecnego na scenie aktora, sylwetka jedynego wtedy gościa stawać się mogła coraz wyraźniejsza. Zauważyłby jego nieco już za długie i wymagające fryzjerskiej opieki ciemne włosy, plączące się na wietrze, gruby, choć niedopięty na ostatni guzik, płaszcz ołowianej barwy, głośno skrzypiące na mlecznym kożuchu smoliste sztyblety, ciemnoszare rękawice ze skóry. Wreszcie zziębnięty nos wyrzynający się pośród zarumienionych polików, ściągnięte, delikatnie siniejące wargi, przepełnione uczuciem, wbijające się w spokojny nadmorski krajobraz oczy, w których zbierały się wyciśnięte chłodem łezki. Więc poznałby: „To Leon Longbottom zawitał do Minack. Teraz śle do Wenus i Neptuna inwokację o siłę i natchnienie, by następnie do nas dołączyć na scenie. Tam zechce być przez nadchodzącą odnaleziony. Tam zostanie akt kolejny ich historii zaczniony”.
Ostatnie wieczności spędzał potomek Galahada walcząc o przetrwanie na wzburzonym emocjonalnym sztormem oceanie wewnętrznego życia, rozlewającym się pod grzmiącym nieboskłonem zdrowego rozsądku. Od zatopienia ratowały go tylko niektóre obowiązki, wykraczające poza rutynę i wymagające szczególnej uwagi, jak monitorowanie rozwoju sytuacji w porcie nad rzeką Tyne. To były jednak jedynie przebłyski, podobne tym towarzyszącym spływającym z burzowych chmur gromom. Przerwy w męczącym wiosłowaniu, siłowaniu się z falami wstydu, wyrzutów sumienia, wątpliwości, ale także tęsknoty, ciepła, miłości... Jakże ciekawym był więc fakt, iż następne swoje spotkanie Lord Longbottom i Lady Macmillan odbyć mieli w takiej scenerii, w miejscu, gdzie, między innymi, pod czujnym okiem świata ważyły się losy wielu wcieleń Julii i Romea. Jak będzie tym razem? Czy znów dojdzie do tragedii? A może historię da się zmieniać i swoją bohaterowie poprowadzą inaczej? Co znajduje się na końcu ciągu zdarzeń wywołanych nieśmiałym listem? Jakie słowa padną dziś ze sceny?
Leon odwrócił wreszcie wzrok z szerokości mrocznych wód i przeniósł go ku szczytowi widowni, skąd spodziewał się nadejścia Prudence. Czekał w antycypacji. To był już czas, by stawić czoła prawdzie i zmaterializować uczucia szargające nim zbyt długo, by mógł je bagatelizować i podważać ich szczerość. Bał się. Co jeśli jest to tylko jego samotny rejs?
Zbliżała się pora południa. Wśród skalnych ław teatralnych pokrytych grubą warstwą błyszczącego w zimowym słońcu śniegu, niczym nuta na pięciolinii, przechadzał się odziany w czerń jegomość. Wzeszedł na pokrytym białymi obłokami niebie widowni przedwcześnie, wyprzedzając punktualne Słońce i uniesiony silnym zachwytem, począł zachodzić w głąb kamiennej rampy, aż do przeciwległej granicy jej widnokręgu, tam gdzie wlewała się w morski bezkres. Dla nieobecnego na scenie aktora, sylwetka jedynego wtedy gościa stawać się mogła coraz wyraźniejsza. Zauważyłby jego nieco już za długie i wymagające fryzjerskiej opieki ciemne włosy, plączące się na wietrze, gruby, choć niedopięty na ostatni guzik, płaszcz ołowianej barwy, głośno skrzypiące na mlecznym kożuchu smoliste sztyblety, ciemnoszare rękawice ze skóry. Wreszcie zziębnięty nos wyrzynający się pośród zarumienionych polików, ściągnięte, delikatnie siniejące wargi, przepełnione uczuciem, wbijające się w spokojny nadmorski krajobraz oczy, w których zbierały się wyciśnięte chłodem łezki. Więc poznałby: „To Leon Longbottom zawitał do Minack. Teraz śle do Wenus i Neptuna inwokację o siłę i natchnienie, by następnie do nas dołączyć na scenie. Tam zechce być przez nadchodzącą odnaleziony. Tam zostanie akt kolejny ich historii zaczniony”.
Ostatnie wieczności spędzał potomek Galahada walcząc o przetrwanie na wzburzonym emocjonalnym sztormem oceanie wewnętrznego życia, rozlewającym się pod grzmiącym nieboskłonem zdrowego rozsądku. Od zatopienia ratowały go tylko niektóre obowiązki, wykraczające poza rutynę i wymagające szczególnej uwagi, jak monitorowanie rozwoju sytuacji w porcie nad rzeką Tyne. To były jednak jedynie przebłyski, podobne tym towarzyszącym spływającym z burzowych chmur gromom. Przerwy w męczącym wiosłowaniu, siłowaniu się z falami wstydu, wyrzutów sumienia, wątpliwości, ale także tęsknoty, ciepła, miłości... Jakże ciekawym był więc fakt, iż następne swoje spotkanie Lord Longbottom i Lady Macmillan odbyć mieli w takiej scenerii, w miejscu, gdzie, między innymi, pod czujnym okiem świata ważyły się losy wielu wcieleń Julii i Romea. Jak będzie tym razem? Czy znów dojdzie do tragedii? A może historię da się zmieniać i swoją bohaterowie poprowadzą inaczej? Co znajduje się na końcu ciągu zdarzeń wywołanych nieśmiałym listem? Jakie słowa padną dziś ze sceny?
Leon odwrócił wreszcie wzrok z szerokości mrocznych wód i przeniósł go ku szczytowi widowni, skąd spodziewał się nadejścia Prudence. Czekał w antycypacji. To był już czas, by stawić czoła prawdzie i zmaterializować uczucia szargające nim zbyt długo, by mógł je bagatelizować i podważać ich szczerość. Bał się. Co jeśli jest to tylko jego samotny rejs?
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zima rozgościła się na dobre. Pogoda nie zachęcała do wychodzenia z rezydencji. Macmillan jednak nie umiała usiedzieć w miejscu. Ten typ tak miał. Kiedy tylko mogła wymykała się z rodzinnych włości, aby choć na moment odetchnąć. Starała się nie rzucać w oczy, by nie musieć później wysłuchiwać komentarzy o tym, że nie zajmuje się niczym pożytecznym, a jedynie plączę się po miejscach, w których nie powinna tego robić. Zdawała sobie sprawę, że jest niebezpiecznie, nie było to jednak wystarczającym powodem, aby zatrzymać jej w domu. W końcu była Prudence Macmillan..
Otrzymała list.. zaproszenie, właściwie ucieszyło ją to, że tym razem nie będzie sama przechadzać się po malowniczych klifach. Udało się jej już pozbierać po tych wszystkich doświadczeniach, które ostatnio przeżyła. Traktowała je raczej jako marę, która nie miała racji bytu, pogodziła się ze swoim losem, nie zamierzała tego negować. W końcu musiała jakoś reprezentować swój ród, była im to winna. Jednak wcale nie tak łatwo było dostosować się do tego wszystkiego podczas trwającej wojny. Próbowała odnaleźć swoje miejsce w świecie, szło jej to różnie. Chciałaby uratować wszystkich, nie szło jednak zajmować się tym, kiedy siedziała w domu. Zdawała sobie sprawę z tego, że rodzina chce dla niej dobrze, jej charakter jednak nie pozwalał jej na bezczynność. Do tego wszystkiego ciągłe naciski, komentarze, wytykanie tego, co robiła źle.. przestawała sobie z tym radzić. Wydawało jej się, że postępuje dobrze, próbowała się angażować, może nie do końca w ten sposób, w jaki powinna, czyż jednak czasy w jakich przyszło im żyć w pewien sposób jej do tego nie zmusiły? Od zawsze nie tak łatwo przychodziło bycie kobietą, oczekiwania wobec niej, jako Lady często ją przerastały. Zdawała sobie sprawę, że zbliża się do granicy, trudno było jej jednak walczyć ze swoimi przekonaniami, nie umiała żyć obok tego całego zła, które czaiło się za każdym rogiem, chciała się angażować, może nie powinna? Wiele czasu spędzała nad rozmyślaniem, jak właściwie powinna się zachowywać, zresztą rozważanie swoją drogą, a to, co przynosił jej los zdecydowanie korygowało jej plany.
Do spotkań jak te podchodziła z dozą ostrożności, wiele razy bowiem została już zraniona. Jakie właściwie zamiary wobec niej miał Leon Longbottom? Spotykali się ostatnio dosyć często, zaczęło się od przypadku, jakaś siła jednak chciała, żeby trafili na siebie po takim czasie. Wydorośleli, każde z nich było bogate w różne doświadczenia. Może opatrzność coś im sugerowała? Może to, że ich drogi zostały ponownie skrzyżowane wcale nie było przypadkiem? Myślała o tym ostatnio, nie zamierzała ignorować tego, co dawało jej przeznaczenie. Chciała zobaczyć, jak to wszystko właściwie się potoczy.
Pojawiła się na klifach chwilę przed dwunastą, miejsce, które wybrała na spotkanie wydawało jej się być odpowiednie. Z dala od nieprzychylnego wzroku gapiów, kiedyś przestrzeń ta była obiegana przez ludzi, teraz stała zupełnie opuszczona. Kto bowiem podczas wojny miał czas na sztukę? Jedynie morze, które tworzyło tło tego miejsca nadal kontynuowało przedstawienie. Naciągnęła kaptur na głowę, pogoda nie rozpieszczała, zimny wiatr przypominał o bliskości wody, zresztą trudno było o niej zapomnieć, fale co chwilę uderzały w klify. Zima miała swój urok. Powoli zbliżała się do mężczyzny, który pojawił się tu przed nią. Nie do końca wiedziała, czego powinna oczekiwać, jednak zjawiła się tutaj, chciała zobaczyć, co się wydarzy. Ostrożnie zeszła ze szczytu widowni, aby znaleźć się tuż obok niego. - Pusto tutaj, zupełnie inaczej zapamiętałam to miejsce.
Otrzymała list.. zaproszenie, właściwie ucieszyło ją to, że tym razem nie będzie sama przechadzać się po malowniczych klifach. Udało się jej już pozbierać po tych wszystkich doświadczeniach, które ostatnio przeżyła. Traktowała je raczej jako marę, która nie miała racji bytu, pogodziła się ze swoim losem, nie zamierzała tego negować. W końcu musiała jakoś reprezentować swój ród, była im to winna. Jednak wcale nie tak łatwo było dostosować się do tego wszystkiego podczas trwającej wojny. Próbowała odnaleźć swoje miejsce w świecie, szło jej to różnie. Chciałaby uratować wszystkich, nie szło jednak zajmować się tym, kiedy siedziała w domu. Zdawała sobie sprawę z tego, że rodzina chce dla niej dobrze, jej charakter jednak nie pozwalał jej na bezczynność. Do tego wszystkiego ciągłe naciski, komentarze, wytykanie tego, co robiła źle.. przestawała sobie z tym radzić. Wydawało jej się, że postępuje dobrze, próbowała się angażować, może nie do końca w ten sposób, w jaki powinna, czyż jednak czasy w jakich przyszło im żyć w pewien sposób jej do tego nie zmusiły? Od zawsze nie tak łatwo przychodziło bycie kobietą, oczekiwania wobec niej, jako Lady często ją przerastały. Zdawała sobie sprawę, że zbliża się do granicy, trudno było jej jednak walczyć ze swoimi przekonaniami, nie umiała żyć obok tego całego zła, które czaiło się za każdym rogiem, chciała się angażować, może nie powinna? Wiele czasu spędzała nad rozmyślaniem, jak właściwie powinna się zachowywać, zresztą rozważanie swoją drogą, a to, co przynosił jej los zdecydowanie korygowało jej plany.
Do spotkań jak te podchodziła z dozą ostrożności, wiele razy bowiem została już zraniona. Jakie właściwie zamiary wobec niej miał Leon Longbottom? Spotykali się ostatnio dosyć często, zaczęło się od przypadku, jakaś siła jednak chciała, żeby trafili na siebie po takim czasie. Wydorośleli, każde z nich było bogate w różne doświadczenia. Może opatrzność coś im sugerowała? Może to, że ich drogi zostały ponownie skrzyżowane wcale nie było przypadkiem? Myślała o tym ostatnio, nie zamierzała ignorować tego, co dawało jej przeznaczenie. Chciała zobaczyć, jak to wszystko właściwie się potoczy.
Pojawiła się na klifach chwilę przed dwunastą, miejsce, które wybrała na spotkanie wydawało jej się być odpowiednie. Z dala od nieprzychylnego wzroku gapiów, kiedyś przestrzeń ta była obiegana przez ludzi, teraz stała zupełnie opuszczona. Kto bowiem podczas wojny miał czas na sztukę? Jedynie morze, które tworzyło tło tego miejsca nadal kontynuowało przedstawienie. Naciągnęła kaptur na głowę, pogoda nie rozpieszczała, zimny wiatr przypominał o bliskości wody, zresztą trudno było o niej zapomnieć, fale co chwilę uderzały w klify. Zima miała swój urok. Powoli zbliżała się do mężczyzny, który pojawił się tu przed nią. Nie do końca wiedziała, czego powinna oczekiwać, jednak zjawiła się tutaj, chciała zobaczyć, co się wydarzy. Ostrożnie zeszła ze szczytu widowni, aby znaleźć się tuż obok niego. - Pusto tutaj, zupełnie inaczej zapamiętałam to miejsce.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pojawiła się. Zbliżała się powoli, miarowo, schodząc w głąb widowni. A każdemu jej krokowi w takt wtórowało uderzenie leoniego serca. Wzbierały w nim nerwy, które za wszelką cenę musiał przykryć. Jeżeli nie całkowicie, to chociaż na jakąś znaczną chwilę. Nie wyobrażał sobie zaczynać spotkania z wysokiego C i na dzień dobry konfrontować Prudence ze swoimi uczuciami. Uczuciami skomplikowanej struktury i niemałej wagi, skoro zdecydował się obarczyć nimi drugą osobę. Znaczy to, że sam już nie potrafił się z nimi mierzyć. Czy były to uczucia zupełnie mu obce? Chyba nie, żył już przecież dłuższą chwilę na tym świecie i zdarzyło mu się chcieć zbliżenia drugiego człowieka. Nigdy jednak nie była to emocja tak intensywna, a myśli tak natrętne.
Przedtem, wydaje się jakby w przeszłym życiu, nie był tak afektywny. Omijał raczej sferę intymną i nie dbał o swoje życie prywatne, skupiając się raczej na nauce i praktycznych umiejętnościach magicznych. Uciekał w zadaniowość, potykając się tylko w momentach wzmożonej samotności o impulsywne miłostki. To nie tak, że miał ubogie życie wewnętrzne – kłębiły się w nim różne siły, jednak obawiał się ich na tyle, by nie dzielić się nimi ze światem. Sprawiał trudności nawet swojej magipsychiatrce. Dopiero od niedawna, od tego nieszczęsnego wypadku właściwie, jego poglądy i mechanizmy życiowe uległy lekkiemu podkręceniu. Poczuł kruchość ludzkiego bytu? A może zmęczył go ten roczny okres samotnej rekonwalescencji i rozbudził w nim potrzebę, co do której tak długo nie chciał się przyznać? Albo wojna – w czasach strachu i niepewności, to miłość zazwyczaj spływa na tych o złamanym duchu czy bezgranicznie poświęcających się okrutnym obowiązkom, przynosząc im ukojenie... Czy to może wspomniana psychiatrka zaszczepiła w nim nasiono zwątpienia we własne priorytety, wtedy, podczas rzekomo niewinnego spaceru? Z jej, wówczas irracjonalnych dla niego, słów, nocą z dziewiętnastego na dwudziestego stycznia w Dorset, zrodzić się mogło najpierw przygłuszone wrażenie, jakiego doznawał w obecności Panny Macmillan. Kiełkowało jeno chwilę, a przerosło siły młodego lorda, ścisnąwszy swymi pędami jego podatne serce, co poczuć mógł już w trakcie obchodów Imbolc, jeszcze wtedy nie całkiem to rozumiejąc.
Teraz rozumiał. I wiedział, iż nie ma wobec uczucia żadnej linii obrony. Że należy je przyjąć i wziąć za nie odpowiedzialność.
Przygryzł zziębnięte wargi. Dziewczyna była już blisko. Uśmiechnął się nerwowo.
- Wstyd się przyznać, ale nigdy tu nie byłem. Żałuję, bo to piękne miejsce. Dobrego dnia, mam nadzieję, że wszystko u Panny w porządku?
Ukłonił się lekko, w zasadzie tylko skinieniem głowy. Na szczęście dla niego, przeżywany stres zdawał się nie wylewać na zewnątrz w postaci głupich przyruchów czy drgającego głosu. Zachowywał się... Nie podpadał. Był amantem, to go ratowało.
- Zdecydowanie zbyt mało swojego czasu poświęcałem na sztukę. A teraz pomysł pójścia na wystawę, koncert czy przedstawienie wydaje się prawie niemoralny. To znaczy, chyba tak nie uważam... Żyjąc w mroku, piękna potrzebujemy bardziej niż kiedykolwiek indziej. Z drugiej jednak strony, niektórych nie stać nawet na zaspokojenie tych najbardziej podstawowych potrzeb. – spuścił wzrok na pokrywę śniegu, już trochę przez niego wydeptaną, pod którą spoczywała kamienna posadzka sceny – Z trzeciej znowu – do większości kulturalnych wydarzeń i tak nie mamy dostępu. – pił oczywiście do faktu, iż bezpiecznie nie mogli się czuć nawet we własnej stolicy – No nic. – spojrzał na Prudence – To tylko kolejny powód do działania, prawda? – może ten uśmiech uratuje powitalny pasaż zdań, jaki zafundował Leon swojej rozmówczyni i wyłowi ich spotkanie z molowej tonacji...?
Przedtem, wydaje się jakby w przeszłym życiu, nie był tak afektywny. Omijał raczej sferę intymną i nie dbał o swoje życie prywatne, skupiając się raczej na nauce i praktycznych umiejętnościach magicznych. Uciekał w zadaniowość, potykając się tylko w momentach wzmożonej samotności o impulsywne miłostki. To nie tak, że miał ubogie życie wewnętrzne – kłębiły się w nim różne siły, jednak obawiał się ich na tyle, by nie dzielić się nimi ze światem. Sprawiał trudności nawet swojej magipsychiatrce. Dopiero od niedawna, od tego nieszczęsnego wypadku właściwie, jego poglądy i mechanizmy życiowe uległy lekkiemu podkręceniu. Poczuł kruchość ludzkiego bytu? A może zmęczył go ten roczny okres samotnej rekonwalescencji i rozbudził w nim potrzebę, co do której tak długo nie chciał się przyznać? Albo wojna – w czasach strachu i niepewności, to miłość zazwyczaj spływa na tych o złamanym duchu czy bezgranicznie poświęcających się okrutnym obowiązkom, przynosząc im ukojenie... Czy to może wspomniana psychiatrka zaszczepiła w nim nasiono zwątpienia we własne priorytety, wtedy, podczas rzekomo niewinnego spaceru? Z jej, wówczas irracjonalnych dla niego, słów, nocą z dziewiętnastego na dwudziestego stycznia w Dorset, zrodzić się mogło najpierw przygłuszone wrażenie, jakiego doznawał w obecności Panny Macmillan. Kiełkowało jeno chwilę, a przerosło siły młodego lorda, ścisnąwszy swymi pędami jego podatne serce, co poczuć mógł już w trakcie obchodów Imbolc, jeszcze wtedy nie całkiem to rozumiejąc.
Teraz rozumiał. I wiedział, iż nie ma wobec uczucia żadnej linii obrony. Że należy je przyjąć i wziąć za nie odpowiedzialność.
Przygryzł zziębnięte wargi. Dziewczyna była już blisko. Uśmiechnął się nerwowo.
- Wstyd się przyznać, ale nigdy tu nie byłem. Żałuję, bo to piękne miejsce. Dobrego dnia, mam nadzieję, że wszystko u Panny w porządku?
Ukłonił się lekko, w zasadzie tylko skinieniem głowy. Na szczęście dla niego, przeżywany stres zdawał się nie wylewać na zewnątrz w postaci głupich przyruchów czy drgającego głosu. Zachowywał się... Nie podpadał. Był amantem, to go ratowało.
- Zdecydowanie zbyt mało swojego czasu poświęcałem na sztukę. A teraz pomysł pójścia na wystawę, koncert czy przedstawienie wydaje się prawie niemoralny. To znaczy, chyba tak nie uważam... Żyjąc w mroku, piękna potrzebujemy bardziej niż kiedykolwiek indziej. Z drugiej jednak strony, niektórych nie stać nawet na zaspokojenie tych najbardziej podstawowych potrzeb. – spuścił wzrok na pokrywę śniegu, już trochę przez niego wydeptaną, pod którą spoczywała kamienna posadzka sceny – Z trzeciej znowu – do większości kulturalnych wydarzeń i tak nie mamy dostępu. – pił oczywiście do faktu, iż bezpiecznie nie mogli się czuć nawet we własnej stolicy – No nic. – spojrzał na Prudence – To tylko kolejny powód do działania, prawda? – może ten uśmiech uratuje powitalny pasaż zdań, jaki zafundował Leon swojej rozmówczyni i wyłowi ich spotkanie z molowej tonacji...?
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stał tam, niczym posąg. Czekał na nią. Skupiona była na każdym kroku, który pokonywała. Nie chciała się potknąć, upokorzyć tuż przed nim. Zależało jej na tym, aby miał o niej dobrą opinię, by nie widział jej niepowodzeń. Sama nie wiedziała dlaczego. Serce biło jej szybciej, nie panowała nad tym zupełnie, jakby za chwilę, krótki moment miało opuścić klatkę piersiową i znaleźć się obok. Nieprzyzwyczajona była do takiej kolei rzeczy. Czuła dziwną ekscytację połączoną jednak z obawą, co jeśli okaże się, że on tego nie doświadczy, że coś sobie wymyśliła, że tego czegoś wcale nie ma i się myli. Rozczarowanie? Ile razy można się zawodzić. Wolała jednak mieć nadzieję, wiarę, że to jest coś innego, wyjątkowego.
Trwała wojna, może nie powinna. Czy wypadało? Myśleć o takich sprawach, angażować się, próbować jakoś znaleźć złoty środek. Czas uciekał im przez palce, niczemu nie byli winni, los im to zgotował, najlepszy czas swojego życia przyszło im przeżyć właśnie teraz. Może nie powinna się tym przejmować, może to odpowiedni moment, aby pozwolić sercu zadecydować, przestać się zastanawiać, pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności. Ile można walczyć? Budować wokół siebie mur, udawać, że jest się samowystarczalnym. Nie umiała mówić o tym, co myśli, co czuje. Starała się zawsze innych usatysfakcjonować swoimi słowami, dać im to, co chcą usłyszeć. Czas to zmienić, zacząć głośno wspominać o swoich chęciach, uczuciach, marzeniach. Brzmiało to pięknie, ciekawe jak wyjdzie w praktyce. Okaże się zapewne, niedługo. Czy kiedy się zbliży i spojrzy w lico Longbottoma nie stchórzy, nie zamknie się w sobie, nie będzie jak zawsze?
Czuła, że razem mogą wiele zdziałać. Ich nocne spotkanie. Pozwolił jej odkryć coś, co siedziało w niej gdzieś głęboko, czego zazwyczaj się obawiała, wątpiła w siebie i myślała, że nie posiada takich umiejętności. Nie bała się przy nim stawić czoła rozjuszonemu tłumowi, sami we dwoje, poradzili sobie, bez nawet momentu zawahania. Przy nim czuła się, jakby mogła wszystko. Nie znała wcześniej takiego uczucia, nie spotkała jeszcze osoby, dzięki której czuła się tak pewnie.
Chciała spędzać w jego towarzystwie, jak najwięcej czasu, jakby każda chwila z nim powodowała, że wszystko wokół było piękniejsze. Przy nim czuła, że promienie słońca są cieplejsze, niebo bardziej błękitne, a powietrze przyjemniejsze. Ciągnęło ją do niego, była zafascynowana. Nie znali się zbyt dobrze, jednak rozbudził w niej ciekawość. Łapała się na tym, że myślała o tym, co robi, gdzie jest, czy wszystko u niego w porządku, może nawet zbyt często. Nie umiała z tym jednak walczyć, nie robiła tego świadomie.
Usta drgnęły jej w uśmiechu, kiedy zbliżyła się do niego, zapomniała o dygnięciu, czy innych dobrych manierach. Czekała na to spotkanie, co jeśli jednak, coś pójdzie nie tak, jeśli będzie zbyt uciążliwa, musiała wykazać się rozważnością. Nie dać ponieść emocjom. - Piękne, może nie jest to pora roku, która ukazuje wszystkie walory tego miejsca, jednak nawet dzisiaj nie można odmówić mu uroku. Tak, w najlepszym porządku, a u Lorda?- uciekała wzrokiem, nie chciała, żeby złapał ją na tym, że mu się przygląda, choć miała ochotę przyjrzeć się mu jeszcze dokładniej, zapamiętać każdy drobny szczegół jego twarzy. - Doceniamy wiele rzeczy, dopiero kiedy je tracimy. Kiedyś były na wyciągnięcie ręki, szczególnie dla takich jak my, dzisiaj niestety nie jesteśmy już wśród uprzywilejowanych.- sama kiedyś raczej gardziła takimi przyziemnymi rzeczami, uważała, że jest wiele ciekawszych spraw od sztuki. Aktualnie wiele by dała, aby móc pozwolić sobie na taką chwilę kontemplacji. Przeniosła spojrzenie z horyzontu na Leona, widać mieli podobne podejście. - Bieda stała się normalnością, większości zwykłych ludzi nie stać na podstawowe produkty, my mamy zdecydowanie łatwiej. Chciałabym im wszystkim pomóc, jednak nie potrafię znaleźć rozwiązania.- Macmillan uważała, że tacy jak oni powinni wyciągać ręce do zwyczajnych zjadaczy chleba, ale zdawała sobie sprawę, że nie mają aż takich środków. W jaki sposób wybierać, komu pomóc, komu nie? Nie było to łatwe.
- Nie ma nic lepszego od działania, świadomość, że można coś zmienić dodaje odwagi i energii, jednak nie zawsze to wystarcza. Sami widzieliśmy, jak oni działają, wystarczy moment, a wróg się zjawia, nie waha się, nawet przez chwilę. Dobrze mieć przyjaciół, jak rodzina Lorda, musimy współpracować, pokazać, że nie łatwo nas złamać.- może nie powinna poruszać tematów, jak te podczas takiego spotkania, jednak trudno było, kiedy to działo się obok.
Trwała wojna, może nie powinna. Czy wypadało? Myśleć o takich sprawach, angażować się, próbować jakoś znaleźć złoty środek. Czas uciekał im przez palce, niczemu nie byli winni, los im to zgotował, najlepszy czas swojego życia przyszło im przeżyć właśnie teraz. Może nie powinna się tym przejmować, może to odpowiedni moment, aby pozwolić sercu zadecydować, przestać się zastanawiać, pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności. Ile można walczyć? Budować wokół siebie mur, udawać, że jest się samowystarczalnym. Nie umiała mówić o tym, co myśli, co czuje. Starała się zawsze innych usatysfakcjonować swoimi słowami, dać im to, co chcą usłyszeć. Czas to zmienić, zacząć głośno wspominać o swoich chęciach, uczuciach, marzeniach. Brzmiało to pięknie, ciekawe jak wyjdzie w praktyce. Okaże się zapewne, niedługo. Czy kiedy się zbliży i spojrzy w lico Longbottoma nie stchórzy, nie zamknie się w sobie, nie będzie jak zawsze?
Czuła, że razem mogą wiele zdziałać. Ich nocne spotkanie. Pozwolił jej odkryć coś, co siedziało w niej gdzieś głęboko, czego zazwyczaj się obawiała, wątpiła w siebie i myślała, że nie posiada takich umiejętności. Nie bała się przy nim stawić czoła rozjuszonemu tłumowi, sami we dwoje, poradzili sobie, bez nawet momentu zawahania. Przy nim czuła się, jakby mogła wszystko. Nie znała wcześniej takiego uczucia, nie spotkała jeszcze osoby, dzięki której czuła się tak pewnie.
Chciała spędzać w jego towarzystwie, jak najwięcej czasu, jakby każda chwila z nim powodowała, że wszystko wokół było piękniejsze. Przy nim czuła, że promienie słońca są cieplejsze, niebo bardziej błękitne, a powietrze przyjemniejsze. Ciągnęło ją do niego, była zafascynowana. Nie znali się zbyt dobrze, jednak rozbudził w niej ciekawość. Łapała się na tym, że myślała o tym, co robi, gdzie jest, czy wszystko u niego w porządku, może nawet zbyt często. Nie umiała z tym jednak walczyć, nie robiła tego świadomie.
Usta drgnęły jej w uśmiechu, kiedy zbliżyła się do niego, zapomniała o dygnięciu, czy innych dobrych manierach. Czekała na to spotkanie, co jeśli jednak, coś pójdzie nie tak, jeśli będzie zbyt uciążliwa, musiała wykazać się rozważnością. Nie dać ponieść emocjom. - Piękne, może nie jest to pora roku, która ukazuje wszystkie walory tego miejsca, jednak nawet dzisiaj nie można odmówić mu uroku. Tak, w najlepszym porządku, a u Lorda?- uciekała wzrokiem, nie chciała, żeby złapał ją na tym, że mu się przygląda, choć miała ochotę przyjrzeć się mu jeszcze dokładniej, zapamiętać każdy drobny szczegół jego twarzy. - Doceniamy wiele rzeczy, dopiero kiedy je tracimy. Kiedyś były na wyciągnięcie ręki, szczególnie dla takich jak my, dzisiaj niestety nie jesteśmy już wśród uprzywilejowanych.- sama kiedyś raczej gardziła takimi przyziemnymi rzeczami, uważała, że jest wiele ciekawszych spraw od sztuki. Aktualnie wiele by dała, aby móc pozwolić sobie na taką chwilę kontemplacji. Przeniosła spojrzenie z horyzontu na Leona, widać mieli podobne podejście. - Bieda stała się normalnością, większości zwykłych ludzi nie stać na podstawowe produkty, my mamy zdecydowanie łatwiej. Chciałabym im wszystkim pomóc, jednak nie potrafię znaleźć rozwiązania.- Macmillan uważała, że tacy jak oni powinni wyciągać ręce do zwyczajnych zjadaczy chleba, ale zdawała sobie sprawę, że nie mają aż takich środków. W jaki sposób wybierać, komu pomóc, komu nie? Nie było to łatwe.
- Nie ma nic lepszego od działania, świadomość, że można coś zmienić dodaje odwagi i energii, jednak nie zawsze to wystarcza. Sami widzieliśmy, jak oni działają, wystarczy moment, a wróg się zjawia, nie waha się, nawet przez chwilę. Dobrze mieć przyjaciół, jak rodzina Lorda, musimy współpracować, pokazać, że nie łatwo nas złamać.- może nie powinna poruszać tematów, jak te podczas takiego spotkania, jednak trudno było, kiedy to działo się obok.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żyjąc w mroku, piękna potrzebujemy bardziej niż kiedykolwiek indziej.
Ciekawa sentencja, a jak świetnie ilustruje ją ta sytuacja. Gdyby Leon mógł się teraz zobaczyć. Swoją postawę, jak lekko, delikatnie, niezauważalnie prawie pochyla się w jej stronę. Jak zastygł, uwięziony w czynności, w zwyczajnym przecież spoglądaniu na nią. Wsłuchany, choć można by pomyśleć, że nie słyszący jej słów. O czym myślał? Na czym zawiesił, nad czym dumał, co go zatrzymało? To znów to uczucie. Tknęło go, jak wtedy w Dorset, gdy zobaczył jej twarz w mętnym świetle pochodni. Teraz widział ją dokładniej. Jak to było? Dostrzegał różne szczegóły jej pięknej postaci. Gęste, złote włosy, bystre oczy, dumny, lekko zadarty drobny nos, wydatne usta, białe... Zęby... Teraz widział dokładniej. Śmieszne, mógłby przysiąc, że nie miała wtedy jedynek. Na całe szczęście ma w sobie tyle ogłady, by nie głosić damie podobnych komentarzy. Tylko by się wygłupił, gdyby mu wtedy pokazała swoje pełne uzębienie i że to tak tylko przez słabe oświetlenie... I wyszłoby, że się jej bezczelnie przyglądał. Oboje pewnie by się zmieszali, stracili rezon w rozmowach z ludnością, spaprali sprawę, a potem nie chcieli do siebie odzywać i do spotkania w tym miejscu mogłoby nigdy nie dojść! A jeśli faktycznie nie miała tych zębów? Cóż, niewiele jest sytuacji, w których damę dworu może spotkać podobny los. Oznaczałoby to, że nie nabawiła się kontuzji w salonie, a raczej nadstawiając karku w terenie. Wielu szlachetnie urodzonych ma takie kobiety w pogardzie. W oczach Leona za to, zasługiwałaby na szacunek... Zresztą, nie było na to wtedy czasu...
Nie myśl tyle! Chyba właśnie skończyła mówić, a Leon zorientował się, że lekko rozchyliły mu się usta, jakby miał coś powiedzieć.
- Tak... – ratunku, spuścił wzrok, zaraz znowu podniósł, powędrował nim gdzieś po skalnych półkach; westchnął ciężko – Przepraszam, zrzuciłem rozmowę na takie nieprzyjemne tory. – wrócił spojrzeniem na jej twarz – To znaczy. Nie uważam, że nie powinniśmy o tym rozmawiać. Ale dzisiaj, tutaj to byłaby... – co by to było? - Strata... Szkoda marnować spotkania w takim miejscu na rozmowy o polityce, wojnie i w ogóle... Już i tak musimy się z tym mierzyć na co dzień.
Miał rację, był to dzień wcale ładny i wypadało go nie chmurzyć tumanami wojennego pyłu. Nie można ich jednakże winić – to że w tych czasach w ogóle mają tyle wewnętrznej siły, by znosić trudy niespokojnej codzienności, pomiędzy wplatając jeszcze prywatne wysiłki ku pielęgnacji jakichś potrzeb ponadpodstawowych, sfer życia, nie tylko społecznej, ale także towarzyskiej. Oraz prywatnej.
Poprosił ją o spotkanie, jest więc jej winny swoją inicjatywę. Odpowiadał za tę schadzkę bardziej niż ona. Posunął ręką w powietrzu, jakby rysując skaliste wybrzeże, i zatrzymał ją wskazującą kierunek, w jakim rozwijała się stąd linia brzegu. Mogli się przejść kawałek, odcinek zdatnej do przejścia spokojnym spacerem kamienistej plaży był wystarczająco długi, by nie musieli się za moment wracać.
- Przejdziemy się? – nie zauważył tu nawet, że porzucił dworskie konwenanse – Ciekawi mnie bardziej... No na przykład co byś robiła dzisiaj, gdybyśmy się nie spotkali? Czym właściwie się zajmujesz? Tak poza, no... Poza wojną.
Najprostsze rozwiązania bywają najlepsze. Podobnie jest z tematami rozmów. To dobry moment, żeby się czegoś o sobie dowiedzieć.
Ciekawa sentencja, a jak świetnie ilustruje ją ta sytuacja. Gdyby Leon mógł się teraz zobaczyć. Swoją postawę, jak lekko, delikatnie, niezauważalnie prawie pochyla się w jej stronę. Jak zastygł, uwięziony w czynności, w zwyczajnym przecież spoglądaniu na nią. Wsłuchany, choć można by pomyśleć, że nie słyszący jej słów. O czym myślał? Na czym zawiesił, nad czym dumał, co go zatrzymało? To znów to uczucie. Tknęło go, jak wtedy w Dorset, gdy zobaczył jej twarz w mętnym świetle pochodni. Teraz widział ją dokładniej. Jak to było? Dostrzegał różne szczegóły jej pięknej postaci. Gęste, złote włosy, bystre oczy, dumny, lekko zadarty drobny nos, wydatne usta, białe... Zęby... Teraz widział dokładniej. Śmieszne, mógłby przysiąc, że nie miała wtedy jedynek. Na całe szczęście ma w sobie tyle ogłady, by nie głosić damie podobnych komentarzy. Tylko by się wygłupił, gdyby mu wtedy pokazała swoje pełne uzębienie i że to tak tylko przez słabe oświetlenie... I wyszłoby, że się jej bezczelnie przyglądał. Oboje pewnie by się zmieszali, stracili rezon w rozmowach z ludnością, spaprali sprawę, a potem nie chcieli do siebie odzywać i do spotkania w tym miejscu mogłoby nigdy nie dojść! A jeśli faktycznie nie miała tych zębów? Cóż, niewiele jest sytuacji, w których damę dworu może spotkać podobny los. Oznaczałoby to, że nie nabawiła się kontuzji w salonie, a raczej nadstawiając karku w terenie. Wielu szlachetnie urodzonych ma takie kobiety w pogardzie. W oczach Leona za to, zasługiwałaby na szacunek... Zresztą, nie było na to wtedy czasu...
Nie myśl tyle! Chyba właśnie skończyła mówić, a Leon zorientował się, że lekko rozchyliły mu się usta, jakby miał coś powiedzieć.
- Tak... – ratunku, spuścił wzrok, zaraz znowu podniósł, powędrował nim gdzieś po skalnych półkach; westchnął ciężko – Przepraszam, zrzuciłem rozmowę na takie nieprzyjemne tory. – wrócił spojrzeniem na jej twarz – To znaczy. Nie uważam, że nie powinniśmy o tym rozmawiać. Ale dzisiaj, tutaj to byłaby... – co by to było? - Strata... Szkoda marnować spotkania w takim miejscu na rozmowy o polityce, wojnie i w ogóle... Już i tak musimy się z tym mierzyć na co dzień.
Miał rację, był to dzień wcale ładny i wypadało go nie chmurzyć tumanami wojennego pyłu. Nie można ich jednakże winić – to że w tych czasach w ogóle mają tyle wewnętrznej siły, by znosić trudy niespokojnej codzienności, pomiędzy wplatając jeszcze prywatne wysiłki ku pielęgnacji jakichś potrzeb ponadpodstawowych, sfer życia, nie tylko społecznej, ale także towarzyskiej. Oraz prywatnej.
Poprosił ją o spotkanie, jest więc jej winny swoją inicjatywę. Odpowiadał za tę schadzkę bardziej niż ona. Posunął ręką w powietrzu, jakby rysując skaliste wybrzeże, i zatrzymał ją wskazującą kierunek, w jakim rozwijała się stąd linia brzegu. Mogli się przejść kawałek, odcinek zdatnej do przejścia spokojnym spacerem kamienistej plaży był wystarczająco długi, by nie musieli się za moment wracać.
- Przejdziemy się? – nie zauważył tu nawet, że porzucił dworskie konwenanse – Ciekawi mnie bardziej... No na przykład co byś robiła dzisiaj, gdybyśmy się nie spotkali? Czym właściwie się zajmujesz? Tak poza, no... Poza wojną.
Najprostsze rozwiązania bywają najlepsze. Podobnie jest z tematami rozmów. To dobry moment, żeby się czegoś o sobie dowiedzieć.
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spoglądała na niego ukradkiem, kiedy kolejne słowa opuszczały jej usta. Mówiła z ogromnym entuzjazmem, zaangażowaniem, a twarz nabierała przy tym kolorów. Policzki robiły się rumiane również od wiatru, który nawet na moment nie zamierzał przestawać demonstrować im swojej siły. Jej włosy tańczyły na wietrze, co chwila przeczesywała je dłońmi, aby nie wpadały jej do oczu. Nie wyglądało na to, aby te warunki przeszkadzały pannie Macmillan.
Czy nie mówiła zbyt wiele? Zawsze jej powtarzano, żeby nauczyła się słuchać, może nie wypadało, żeby panna miała tyle do powiedzenia. Szczególnie w tematach jak wojna. Prudence nie bała się mówić, nie istniały dla niej tematy nie do poruszenia, jakiekolwiek tabu. Wydawało jej się, że dobrze mieć swoje zdanie, o wszystkim, czy słusznie? Zadarła głowę do góry i spojrzała na Leona, z racji swojej dosyć drobnej budowy była przyzwyczajona do tego, że praktycznie wszyscy patrzyli na nią z góry, za wyjątkiem dzieci. Słuchał jej, zamyślił się, nie były obojętne mu jej słowa. Czy jednak na pewno?
Powiedziała już chyba wszystko, co miała do powiedzenia. Ostatnio chyba zbyt emocjonalnie podchodziła do tego, co działo się na świecie, ciągle o tym rozmyślała. Próbowała znaleźć jakiś sposób, cóż jednak ona jedna mogła uczynić? Nie odrywała wzroku od Longbottoma, który najwyraźniej się zamyślił. Czy powiedziała coś nie tak, czy w jakiś sposób jej słowa go dotknęły?
Odetchnęła z ulgą, kiedy się odezwał. Kamień spadł jej z serca, czyli nie popełniła żadnej gafy, przynajmniej jak na razie. - Przepraszam, miewam takie napady słowotoku. Czasem lepiej mi wejść w słowo, kiedy zaczynam przynudzać, bo nie potrafię sama z siebie przestać.- nieco było jej głupio, że pozwoliła sobie tak popłynąć. - Masz rację, nie spotkaliśmy się tutaj, żeby dyskutować o wojnie, czy polityce.- przecież gdyby chciał z kimś o tym porozmawiać, to zapewne nie byłaby pierwszą osobą, której zdanie na ten temat by go interesowało. W końcu spotkali się tutaj z innego powodu, tylko z jakiego. Czy faktycznie jej zmysły się nie myliły? Może jeszcze dzisiaj uda jej się to ustalić, nie umiała rozgryźć do końca zamiarów Leona. Bywała bezpośrednia, teraz jednak nie potrafiłaby zadać pytania, bo właściwie o co miała spytać? Czas w tym momencie wydawał się być sojusznikiem, wszystko samo powinno się rozjaśnić prędzej, czy później.
Obserwowała uważnie każdy jego gest, przyglądała się jego twarzy, chciała zapamiętać, jak najwięcej szczegółów, sama nie wiedziała dlaczego. To dziwne uczucie które towarzyszyło jej, kiedy była przy nim. Czuła, że jej ciało ma jej coś do powiedzenia, nie do końca jednak to rozumiała. Nie była doświadczona jeśli chodzi o sprawy jak te, przecież dopiero co, zupełnie niedawno zakończyła swoją relację z Tonksem. Wydawało jej się, że znaczył dla niej wiele, a to rozstanie pokazało jej, że tak naprawdę był to tylko pozory. Próbowała w jakiś sposób wypełnić pustkę, w swoim życiu, znaleźć sobie zajęcie, może też wkurzyć Anthony'ego który tak na nią naciskał. Ciągle wracał do jej tematu zamążpójścia, jakby nie było nic ważniejszego. To mu pokazała, udowodniła, że może mieć większe problemy niż to, że nie zdecydowała się jeszcze z nikim związać, w końcu zawsze mogła wybrać nieodpowiednią osobę, a co było gorsze, w przypadku szlachty? Mimo tego, że uważali, że jest nieodpowiedzialna, że nie myśli nad swoim zachowaniem, część tych zagrywek była przez nią ukartowana.
Czy to naprawdę możliwe, żeby tak szybko, zupełnie znienacka ponownie znalazł się ktoś, kto zainteresowałby ją sobą w ten sposób? Miała wrażenie, że jest to nieco inne, bardziej intensywne. Jej myśli ciągle zmierzały ku jego osobie. Zastanawiała się, co robi, czy wszystko u niego w porządku, czy nie spotyka się może z kimś jeszcze? Może szukał odpowiedniej wybranki, może nie była jedyną, wszak nie należała już do najmłodszych, zdawała sobie również sprawę, że mogła mieć nie najlepszą opinię wśród innych szlachetnie urodzonych. Znana była ze swojego porywczego zachowania, dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że mogło to wcale nie być takie korzystne. Kto bowiem chciał się wiązać z taką kobietą?
Znali się już długo, jeszcze w szkole. Spotkali ponownie, przyciągnął jej uwagę, rozbudził ciekawość. Zmężniał, wydoroślał. Wiedziała, że miała z nim szansę stworzyć coś trwałego, mogła sobie pozwolić brnąć w to dalej i zobaczyć, sprawdzić, czy ten również jest zainteresowany. Nie widziała żadnych przeciwwskazań, chciała go poznać, dowiedzieć się wszystkiego! Najlepiej jak najszybciej.
Z przemyśleń wyrwał ją głos Leona. - Oczywiście! Bardzo chętnie.- odparła z entuzjazmem, uwielbiała spacery szczególnie w otoczeniu jak te. Ruszyła więc przed siebie niezbyt szybkim krokiem, nigdzie się jej nie spieszyło. Zupełnie nie przeszkadzał jej brak konwenansów, wręcz przeciwnie, skracał dystans, jaki mógłby się między nimi pojawić. - Poza wojną...- zamyśliła się na moment. - Ostatnio w zasadzie nie zajmuję się niczym interesującym. Pracowałam nad kilkoma problemami, które nawiedziły moje rodzinne strony. Teraz chciałabym to wszystko opisać, wydaje mi się, że wpływ na to miała anomalia, jednak długa droga przede mną. Chodzi o morskie stworzenia, bo tak właściwie, to w tym się specjalizuję. Od dziecka kocham wodę i wszystko, co w niej żyje.- rzekła szczerze. - A co w wolnym czasie robi Leon Longbottom?
Czy nie mówiła zbyt wiele? Zawsze jej powtarzano, żeby nauczyła się słuchać, może nie wypadało, żeby panna miała tyle do powiedzenia. Szczególnie w tematach jak wojna. Prudence nie bała się mówić, nie istniały dla niej tematy nie do poruszenia, jakiekolwiek tabu. Wydawało jej się, że dobrze mieć swoje zdanie, o wszystkim, czy słusznie? Zadarła głowę do góry i spojrzała na Leona, z racji swojej dosyć drobnej budowy była przyzwyczajona do tego, że praktycznie wszyscy patrzyli na nią z góry, za wyjątkiem dzieci. Słuchał jej, zamyślił się, nie były obojętne mu jej słowa. Czy jednak na pewno?
Powiedziała już chyba wszystko, co miała do powiedzenia. Ostatnio chyba zbyt emocjonalnie podchodziła do tego, co działo się na świecie, ciągle o tym rozmyślała. Próbowała znaleźć jakiś sposób, cóż jednak ona jedna mogła uczynić? Nie odrywała wzroku od Longbottoma, który najwyraźniej się zamyślił. Czy powiedziała coś nie tak, czy w jakiś sposób jej słowa go dotknęły?
Odetchnęła z ulgą, kiedy się odezwał. Kamień spadł jej z serca, czyli nie popełniła żadnej gafy, przynajmniej jak na razie. - Przepraszam, miewam takie napady słowotoku. Czasem lepiej mi wejść w słowo, kiedy zaczynam przynudzać, bo nie potrafię sama z siebie przestać.- nieco było jej głupio, że pozwoliła sobie tak popłynąć. - Masz rację, nie spotkaliśmy się tutaj, żeby dyskutować o wojnie, czy polityce.- przecież gdyby chciał z kimś o tym porozmawiać, to zapewne nie byłaby pierwszą osobą, której zdanie na ten temat by go interesowało. W końcu spotkali się tutaj z innego powodu, tylko z jakiego. Czy faktycznie jej zmysły się nie myliły? Może jeszcze dzisiaj uda jej się to ustalić, nie umiała rozgryźć do końca zamiarów Leona. Bywała bezpośrednia, teraz jednak nie potrafiłaby zadać pytania, bo właściwie o co miała spytać? Czas w tym momencie wydawał się być sojusznikiem, wszystko samo powinno się rozjaśnić prędzej, czy później.
Obserwowała uważnie każdy jego gest, przyglądała się jego twarzy, chciała zapamiętać, jak najwięcej szczegółów, sama nie wiedziała dlaczego. To dziwne uczucie które towarzyszyło jej, kiedy była przy nim. Czuła, że jej ciało ma jej coś do powiedzenia, nie do końca jednak to rozumiała. Nie była doświadczona jeśli chodzi o sprawy jak te, przecież dopiero co, zupełnie niedawno zakończyła swoją relację z Tonksem. Wydawało jej się, że znaczył dla niej wiele, a to rozstanie pokazało jej, że tak naprawdę był to tylko pozory. Próbowała w jakiś sposób wypełnić pustkę, w swoim życiu, znaleźć sobie zajęcie, może też wkurzyć Anthony'ego który tak na nią naciskał. Ciągle wracał do jej tematu zamążpójścia, jakby nie było nic ważniejszego. To mu pokazała, udowodniła, że może mieć większe problemy niż to, że nie zdecydowała się jeszcze z nikim związać, w końcu zawsze mogła wybrać nieodpowiednią osobę, a co było gorsze, w przypadku szlachty? Mimo tego, że uważali, że jest nieodpowiedzialna, że nie myśli nad swoim zachowaniem, część tych zagrywek była przez nią ukartowana.
Czy to naprawdę możliwe, żeby tak szybko, zupełnie znienacka ponownie znalazł się ktoś, kto zainteresowałby ją sobą w ten sposób? Miała wrażenie, że jest to nieco inne, bardziej intensywne. Jej myśli ciągle zmierzały ku jego osobie. Zastanawiała się, co robi, czy wszystko u niego w porządku, czy nie spotyka się może z kimś jeszcze? Może szukał odpowiedniej wybranki, może nie była jedyną, wszak nie należała już do najmłodszych, zdawała sobie również sprawę, że mogła mieć nie najlepszą opinię wśród innych szlachetnie urodzonych. Znana była ze swojego porywczego zachowania, dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że mogło to wcale nie być takie korzystne. Kto bowiem chciał się wiązać z taką kobietą?
Znali się już długo, jeszcze w szkole. Spotkali ponownie, przyciągnął jej uwagę, rozbudził ciekawość. Zmężniał, wydoroślał. Wiedziała, że miała z nim szansę stworzyć coś trwałego, mogła sobie pozwolić brnąć w to dalej i zobaczyć, sprawdzić, czy ten również jest zainteresowany. Nie widziała żadnych przeciwwskazań, chciała go poznać, dowiedzieć się wszystkiego! Najlepiej jak najszybciej.
Z przemyśleń wyrwał ją głos Leona. - Oczywiście! Bardzo chętnie.- odparła z entuzjazmem, uwielbiała spacery szczególnie w otoczeniu jak te. Ruszyła więc przed siebie niezbyt szybkim krokiem, nigdzie się jej nie spieszyło. Zupełnie nie przeszkadzał jej brak konwenansów, wręcz przeciwnie, skracał dystans, jaki mógłby się między nimi pojawić. - Poza wojną...- zamyśliła się na moment. - Ostatnio w zasadzie nie zajmuję się niczym interesującym. Pracowałam nad kilkoma problemami, które nawiedziły moje rodzinne strony. Teraz chciałabym to wszystko opisać, wydaje mi się, że wpływ na to miała anomalia, jednak długa droga przede mną. Chodzi o morskie stworzenia, bo tak właściwie, to w tym się specjalizuję. Od dziecka kocham wodę i wszystko, co w niej żyje.- rzekła szczerze. - A co w wolnym czasie robi Leon Longbottom?
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Puścił Pannę przodem, by zaraz dołączyć do niej w spacerowym kroku, nadrobiwszy kilkoma małymi susami. Lubił takie spacery wzdłuż brzegów – czy to rzek, czy mórz... czy innych wodnych zbiorników. Tak naprawdę doceniał piesze wycieczki wszędzie poza miastem, w zabudowanych obszarach zawsze czuł absurdalną presję pośpiechu. I miejskie zapachy. Nie był fanem.
- Ciekawe zainteresowanie. – wymagające dużej dedykacji, to na pewno - Musisz mieć za sobą miesiące spędzone w bibliotece. Albo pod wodą. Pewnie i tam, i tam! Ja niezbyt dobrze znam się na zwierzętach. Jedyne co mogę w tym temacie powiedzieć, to że lubię koty, psy, konie... Nie przepadam za smokami... I chyba tyle. A jeśli chodzi o moje zajęcia... Cóż, głównie to czytam i ćwiczę rzucanie zaklęć... Mam nadzieję w końcu pełnoprawnie zostać częścią grona aurorów. Trochę się to wszystko pokomplikowało. Dla rozluźnienia gram na fortepianie... Właściwie to jedna z niewielu rzeczy, jakie sprawiają mi przyjemność i pozwalają na chwilę uciec od przykrej rzeczywistości. – w porównaniu do zainteresowań szlachcianki, te wydawały się Longbottomowi jakieś strasznie pospolite – Niesamowite... Świat podwodny. Myślę sobie... To taki nasz mały kosmos? To znaczy, myślę, że tam w głębinach znajduje się pewnie tak wiele miejsc nie zwiedzonych, niedostępnych nawet może jeszcze dla człowieka... Ty eksplorujesz kosmos na ziemi, podczas gdy ja co? Ćwiczę gamy na klawiszach... Chociaż muzyka to też taki mały wszechświat... – zamyślił się na chwilę.
Czy to może był moment, by przejść do rzeczy? Zerknął na nią niepewnie, serce nagle przyśpieszyło tempa. Może za chwilę? Szedł dalej w ciszy, próbując znaleźć w sobie odwagę do wyrażenia swoich uczuć. Mógł negocjować z tłumem zaaferowanych czarodziejów, walczyć z użytkownikami czarnej magii, ścigać przestępców, rozwiązywać problematyczne zagadki, ale to przy odkrywaniu swojego serca napotykał najwięcej przeszkód.
Głupie.
- Poczekaj, proszę... – zatrzymał się i zwrócił twarzą w stronę tafli wody, pięknego morskiego krajobrazu – Nie mogłem tego tak minąć, stąd morze wygląda jeszcze ładniej... – zawahał się – Słuchaj. Bo...
Odchrząknął.
- Widzisz... Chciałem powiedzieć, że... Bardzo przyjemnie mi się współpracowało z tobą wtedy w Dorset... I miło było ci towarzyszyć na obchodach Imbolc. I dzisiaj... Mam na myśli... – dobrze wie, co masz na myśli... - Chciałem zapytać. Czy może chciałabyś częściej się... Widywać?
- Ciekawe zainteresowanie. – wymagające dużej dedykacji, to na pewno - Musisz mieć za sobą miesiące spędzone w bibliotece. Albo pod wodą. Pewnie i tam, i tam! Ja niezbyt dobrze znam się na zwierzętach. Jedyne co mogę w tym temacie powiedzieć, to że lubię koty, psy, konie... Nie przepadam za smokami... I chyba tyle. A jeśli chodzi o moje zajęcia... Cóż, głównie to czytam i ćwiczę rzucanie zaklęć... Mam nadzieję w końcu pełnoprawnie zostać częścią grona aurorów. Trochę się to wszystko pokomplikowało. Dla rozluźnienia gram na fortepianie... Właściwie to jedna z niewielu rzeczy, jakie sprawiają mi przyjemność i pozwalają na chwilę uciec od przykrej rzeczywistości. – w porównaniu do zainteresowań szlachcianki, te wydawały się Longbottomowi jakieś strasznie pospolite – Niesamowite... Świat podwodny. Myślę sobie... To taki nasz mały kosmos? To znaczy, myślę, że tam w głębinach znajduje się pewnie tak wiele miejsc nie zwiedzonych, niedostępnych nawet może jeszcze dla człowieka... Ty eksplorujesz kosmos na ziemi, podczas gdy ja co? Ćwiczę gamy na klawiszach... Chociaż muzyka to też taki mały wszechświat... – zamyślił się na chwilę.
Czy to może był moment, by przejść do rzeczy? Zerknął na nią niepewnie, serce nagle przyśpieszyło tempa. Może za chwilę? Szedł dalej w ciszy, próbując znaleźć w sobie odwagę do wyrażenia swoich uczuć. Mógł negocjować z tłumem zaaferowanych czarodziejów, walczyć z użytkownikami czarnej magii, ścigać przestępców, rozwiązywać problematyczne zagadki, ale to przy odkrywaniu swojego serca napotykał najwięcej przeszkód.
Głupie.
- Poczekaj, proszę... – zatrzymał się i zwrócił twarzą w stronę tafli wody, pięknego morskiego krajobrazu – Nie mogłem tego tak minąć, stąd morze wygląda jeszcze ładniej... – zawahał się – Słuchaj. Bo...
Odchrząknął.
- Widzisz... Chciałem powiedzieć, że... Bardzo przyjemnie mi się współpracowało z tobą wtedy w Dorset... I miło było ci towarzyszyć na obchodach Imbolc. I dzisiaj... Mam na myśli... – dobrze wie, co masz na myśli... - Chciałem zapytać. Czy może chciałabyś częściej się... Widywać?
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence większość wolnego czasu spędzała w otoczeniu natury. Dosyć często spacery te odbywała samotnie, tym razem jednak było inaczej, wcale jej to nie przeszkadzało. Dobrze było czasem wybrać się gdzieś w miłym towarzystwie. Choć na moment uciec od tego, co działo się wokół. Może nie powinna, wszak w tym momencie na pewno tragedie nadal dotykały wiele osób, jednak starała się już pogodzić z tym, że nie pomoże wszystkim, nie miała takich środków, ani możliwości. Zresztą za każdym razem, gdy wyciągała do kogoś rękę to obrywała przy tym rykoszetem. Najwyraźniej nie była najlepsza w tych sprawach, pozostawało się z tym pogodzić i może przestać próbować, bo sama przez te poczynania traciła. Nie łatwo było być panną z szlachetnego rodu, wiecznie trzymać fason, potrafić się zachować, jednak może był to już ten moment, w którym sobie uświadomiła, że nie może pozwalać sobie na zbyt wiele. Często zbytnio ryzykowała, później musiała się kajać, może wreszcie powinna się dostosować?
- W bibliotece, pod wodą, nad wodą, w rzekach, jeziorach, morzach. Kiedyś dużo więcej czasu spędzałam w otoczeniu wody teraz nie do końca jest to możliwe. Tak jak mówisz, wiele rzeczy się skomplikowało. Od dziecka lubiłam wodę, zawsze mnie do niej ciągnęło, jakoś tak wyszło, że udało mi się zdobyć sporą wiedzę na ten temat, oczywiście, gdyby nie moja rodzina, nie miałabym takich możliwości.- miała świadomość, że wiele zawdzięcza swojemu pochodzeniu, wszak mało kto miał szansę się tak dobrze wykształcić i podróżować po świecie, była im za to ogromnie wdzięczna. - Konie zawsze mnie nieco przerażały, tak właściwie to nawet nie wiem dlaczego, w przeciwieństwie do smoków, co może być nieco dziwne, wszak te są potężniejsze.- płynęła w niej krew Greengrassów, była więc od małego przyzwyczajona do tych dostojnych stworzeń, rozumiała jednak, że niektórzy mogli się ich lękać. Auror, brzmi naprawdę dumnie. Musiałeś być świetny w wielu dziedzinach!- rzekła z podziwem. - To odpowiedzialne zajęcie.- miała świadomość, że wcale nie tak łatwo zostać aurorem i tylko najzdolniejszym czarodziejom się to udaje. - Muzyka również jest niesamowita, popatrz ilu artystów ciągle wymyśla nowe utwory, nigdy się to nie kończy, a świat podwodny zapewne kiedyś zbadamy cały. Może jeszcze nie teraz, a muzyka zawsze będzie miała element zaskoczenia, bo jest zależna od czynnika ludzkiego, a co osoba to nowe pomysły.- przynajmniej tak się jej wydawało. Zawsze podziwiała twórców, którzy zachwycali ją swoją kreatywnością, nieco im zazdrościła, bo ona w końcu poznawała to, co już zostało kiedyś stworzone, nie tworzyła nic własnymi rękoma.
Zauważyła, że zwolnił kroku, że jej się przygląda, przystanęła więc w miejscu, gdy usłyszała kolejne słowa. Przeniosła wzrok na horyzont, na krótką chwilę, po czym ponownie spojrzała na swojego towarzysza. Zupełnie nie czuła jego zdenerwowania, właściwie wydawało jej się, że on może zauważyć, że to ona czuje się niepewnie. Nie wiedziała w końcu, czego powinna się spodziewać po tym spacerze. Kolejne słowa nieco jej to wszystko rozjaśniły. Na twarz wkradł się uśmiech, nie potrafiła się powstrzymać, najwyraźniej ucieszyło ją to, co usłyszała. - Też lubię spędzać z tobą czas.- głos nieco jej zadrżał, kiedy wypowiedziała te słowa głośno, wzrokiem uciekła na moment, nie łatwo było mówić o tym, co czuła. Już od ich pierwszego spotkania w tym roku miała wrażenie, że coś się zmieniło, wszak pamiętała Leona jako przyjaciela swojego młodszego brata, wtedy zaś w Dorset spojrzała na niego zupełnie inaczej. Teraz tylko się upewniła, że nie było to jednostronne. - Chciałabym.- rzekła niemalże od razy, kiedy usłyszała pytanie. Bardzo by chciała, jak najczęściej. Poznać go jeszcze bardziej, wszak niewiele o nim wiedziała, a chciałaby dowiedzieć się wszystkiego. Co czyta przed snem, jak wyglądają jego poranki. Nie będzie mu jednak jeszcze o tym wspominać, są momenty w których trzeba ugryźć się w język, dobrze o tym wiedziała. - Jak najczęściej się widywać.- dodała jeszcze, wzroku nie odrywała od twarzy Leona, w oczach jej pojawił się blask, spodobało jej się to, co usłyszała.
- W bibliotece, pod wodą, nad wodą, w rzekach, jeziorach, morzach. Kiedyś dużo więcej czasu spędzałam w otoczeniu wody teraz nie do końca jest to możliwe. Tak jak mówisz, wiele rzeczy się skomplikowało. Od dziecka lubiłam wodę, zawsze mnie do niej ciągnęło, jakoś tak wyszło, że udało mi się zdobyć sporą wiedzę na ten temat, oczywiście, gdyby nie moja rodzina, nie miałabym takich możliwości.- miała świadomość, że wiele zawdzięcza swojemu pochodzeniu, wszak mało kto miał szansę się tak dobrze wykształcić i podróżować po świecie, była im za to ogromnie wdzięczna. - Konie zawsze mnie nieco przerażały, tak właściwie to nawet nie wiem dlaczego, w przeciwieństwie do smoków, co może być nieco dziwne, wszak te są potężniejsze.- płynęła w niej krew Greengrassów, była więc od małego przyzwyczajona do tych dostojnych stworzeń, rozumiała jednak, że niektórzy mogli się ich lękać. Auror, brzmi naprawdę dumnie. Musiałeś być świetny w wielu dziedzinach!- rzekła z podziwem. - To odpowiedzialne zajęcie.- miała świadomość, że wcale nie tak łatwo zostać aurorem i tylko najzdolniejszym czarodziejom się to udaje. - Muzyka również jest niesamowita, popatrz ilu artystów ciągle wymyśla nowe utwory, nigdy się to nie kończy, a świat podwodny zapewne kiedyś zbadamy cały. Może jeszcze nie teraz, a muzyka zawsze będzie miała element zaskoczenia, bo jest zależna od czynnika ludzkiego, a co osoba to nowe pomysły.- przynajmniej tak się jej wydawało. Zawsze podziwiała twórców, którzy zachwycali ją swoją kreatywnością, nieco im zazdrościła, bo ona w końcu poznawała to, co już zostało kiedyś stworzone, nie tworzyła nic własnymi rękoma.
Zauważyła, że zwolnił kroku, że jej się przygląda, przystanęła więc w miejscu, gdy usłyszała kolejne słowa. Przeniosła wzrok na horyzont, na krótką chwilę, po czym ponownie spojrzała na swojego towarzysza. Zupełnie nie czuła jego zdenerwowania, właściwie wydawało jej się, że on może zauważyć, że to ona czuje się niepewnie. Nie wiedziała w końcu, czego powinna się spodziewać po tym spacerze. Kolejne słowa nieco jej to wszystko rozjaśniły. Na twarz wkradł się uśmiech, nie potrafiła się powstrzymać, najwyraźniej ucieszyło ją to, co usłyszała. - Też lubię spędzać z tobą czas.- głos nieco jej zadrżał, kiedy wypowiedziała te słowa głośno, wzrokiem uciekła na moment, nie łatwo było mówić o tym, co czuła. Już od ich pierwszego spotkania w tym roku miała wrażenie, że coś się zmieniło, wszak pamiętała Leona jako przyjaciela swojego młodszego brata, wtedy zaś w Dorset spojrzała na niego zupełnie inaczej. Teraz tylko się upewniła, że nie było to jednostronne. - Chciałabym.- rzekła niemalże od razy, kiedy usłyszała pytanie. Bardzo by chciała, jak najczęściej. Poznać go jeszcze bardziej, wszak niewiele o nim wiedziała, a chciałaby dowiedzieć się wszystkiego. Co czyta przed snem, jak wyglądają jego poranki. Nie będzie mu jednak jeszcze o tym wspominać, są momenty w których trzeba ugryźć się w język, dobrze o tym wiedziała. - Jak najczęściej się widywać.- dodała jeszcze, wzroku nie odrywała od twarzy Leona, w oczach jej pojawił się blask, spodobało jej się to, co usłyszała.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa, które z trudem wypowiedział, potykając się co chwila o własne myśli, ze splątanym, niesfornym językiem, całkowicie zakrzywiły czasoprzestrzeń. To nie pierwszy raz, kiedy doświadcza takiego efektu przy tej rozmowie, niepewny czy winić powinien za to siebie, swoją towarzyszkę, relację między nimi czy po prostu to przepełnione magią wspomnień i marzeń o epickich, lirycznych i dramatycznych romansach miejsce. Świat wokół zwolnił tempa, gdy ostatnie „Widywać” wydostało się z ust młodzieńca – przeciwny zaś efekt dotknął jego serca, tłoczącego coraz silniej życie wraz ze wszystkimi związanymi z nim obawami, lękami, uczuciami po krwiobiegu. Jego rytm stopniowo wzrastał, jak dzieje się w obliczu nadciągającej tragedii.
Lecz nic takiego się nie stało. Spoglądał z uwagą w oczy Lady Prudence Macmillan, jakby to z nich wyczytać chciał odpowiedź na to odważne, choć niezbyt pewnie zadane, pytanie. Nie musiał. Chociaż w jego odczuciu cisza rozciągająca się pomiędzy nimi trwała kilka nieznośnych minut, w rzeczywistości mierzyła się w kilku sekundach. Chciałaby. Jak najczęściej się widywać. Jej głos doszedł jego uszu. Odbił się w głowie echem. Dźwięczał miło, powodując w nim nagłą falę ukojenia. Na jego twarzy wymalował się nawet niedowierzający uśmiech, a czekające dotąd w napięciu ciało rozluźniło się z przypływem ulgi.
Co zdarzyło się potem? Nie pamiętał. Może wpadli sobie w ramiona? Czy i o czym rozmawiali? Słowa „Chciałabym... Jak najczęściej się widywać” nieustannie, jak mantra pulsujące w jego głowie, choć przyniosły mu radość, nie odczarowały czasu. Spacerowali jeszcze chwilę, a może dłużej, nieskończoność... A kiedy skończyli, pożegnali się, już tęskniąc. Tylko siła nadziei, że za kilka stuleci znów się zobaczą, by znów toczyć razem swoją wspólną rozmowę, obecność...
I to marzenie przyszłości, wspomnienie przeszłości, dołączyły do setek innych nawiedzających już teatr na klifach... A Leon wyruszył w drogę powrotną do Blyth przepełniony szczęściem, ale także dziwnym niepokojem. I snuł plany...
Zupełnie nieświadom jeszcze listu nestora rodu Longbottom, który wkrótce trafić miał w jego ręce.
zt
Lecz nic takiego się nie stało. Spoglądał z uwagą w oczy Lady Prudence Macmillan, jakby to z nich wyczytać chciał odpowiedź na to odważne, choć niezbyt pewnie zadane, pytanie. Nie musiał. Chociaż w jego odczuciu cisza rozciągająca się pomiędzy nimi trwała kilka nieznośnych minut, w rzeczywistości mierzyła się w kilku sekundach. Chciałaby. Jak najczęściej się widywać. Jej głos doszedł jego uszu. Odbił się w głowie echem. Dźwięczał miło, powodując w nim nagłą falę ukojenia. Na jego twarzy wymalował się nawet niedowierzający uśmiech, a czekające dotąd w napięciu ciało rozluźniło się z przypływem ulgi.
Co zdarzyło się potem? Nie pamiętał. Może wpadli sobie w ramiona? Czy i o czym rozmawiali? Słowa „Chciałabym... Jak najczęściej się widywać” nieustannie, jak mantra pulsujące w jego głowie, choć przyniosły mu radość, nie odczarowały czasu. Spacerowali jeszcze chwilę, a może dłużej, nieskończoność... A kiedy skończyli, pożegnali się, już tęskniąc. Tylko siła nadziei, że za kilka stuleci znów się zobaczą, by znów toczyć razem swoją wspólną rozmowę, obecność...
I to marzenie przyszłości, wspomnienie przeszłości, dołączyły do setek innych nawiedzających już teatr na klifach... A Leon wyruszył w drogę powrotną do Blyth przepełniony szczęściem, ale także dziwnym niepokojem. I snuł plany...
Zupełnie nieświadom jeszcze listu nestora rodu Longbottom, który wkrótce trafić miał w jego ręce.
zt
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 maja '58
Łapała powietrze łapczywie, dziko, desperacko, ignorując ucisk pod żebrami, ból w łydkach i rozpędzone stopy, które stawiały kroki niemal na oślep. Przeskakiwały między wysoką trawą, skalnymi wzniesieniami i żwirowymi dróżkami – tymi dziwnym trafem znajomymi, które wcale a wcale nie zmieniły się na przestrzeni lat. Nie zmienił się krajobraz wzniesionych klifów, nie zmienił szum morskich fal; po chwili zdała sobie sprawę, że nie zmieniło się nawet ułożenie kamiennych siedzisk, powbijanych w trawiaste ścianki, poukładanych w półokrąg, tworzących specyficzne schodki prowadzące do podnóża wzniesienia – do sceny.
Teraz pustej, smętnej, nieczułej na gwałtowne zrywy nadmorskiego wichru.
Takiej samej jak kiedyś, takiej samej, jaką ujrzała, gdy powiedział jej o wizji.
Spektaklowy występ, grasujące na kamiennej posadzce sylwetki, emocjonalne, piękne, majestatyczne – aktorzy. I wtedy zrozumiała; i miejsce i wiadomość, choć wciąż nie wiedziała skąd ta pochodzi. Nie było innego wyjścia. Ani innej drogi.
I nie mogła się zatrzymywać, nie zwlekać, nie teraz, gdy był jednocześnie tak blisko i tak daleko; zupełnie jak gdyby gdzieś w gąszczu rozszalałego wiatru i muskającego odsłonięte łydki chłodu czuła jego obecność, niemal namacalną. Wróżba nie mogła być przypadkiem; nie w ustach kogoś niegdyś obcego, kogoś kto nie znał jej, nie znał jego, nie znał ich. Gwiazdy, bądź cokolwiek, to, co wpłynęło w umysł młodego Francuza, a później natchnęło słowa, nie mogło się mylić. Julien powiedział wyraźnie, że maj jest momentem ich spotkania, że zieleń i wiatr połączy ich na nowo. To tutaj miała spotkać Petera.
Niegdyś nie uwierzyłaby w coś takiego - w przepowiednie, we wróżby, w jasnowidztwo. Ale jej świat nie był już taki sam jak kiedyś, a jej nie zostało już przecież nic; już dawno temu straciła wszystko, by móc pozwolić sobie na najdrobniejsze zawahanie.
Zabawnie, jak prędko odżywały wspomnienia; jak potrafiła sobie przypomnieć dzień, w którym słońce świeciło wysoko, skwar parzył odsłonięty kark, a dzieci, choć przejęte wycieczką i zaciekawione nieznanym, marudziły w najlepsze, smętnym krokiem włócząc się za opiekunem. Peter nie musiał wtedy tam być, nie musiał udawać, nie musiał w ogóle wracać; a mimo to to zrobił, znów był chłopcem z sierocińca, jednym z nich, choć dorosłość powoli podawała mu dłoń – dojrzałym był już od dawna, od wielu lat, dla Anne niemal od zawsze; dorosłym i małym chłopcem zaklętym w jedno stworzenie. Dwie połówki, które nadawały rytm, podnosiły z ziemi i ocierały łzy. Wtedy nie wyobrażała sobie funkcjonowania bez niego.
Teraz nie wyobrażała sobie życia bez niego.
I chyba naprawdę nie potrafiła, bo znów przyspieszyła, teraz niedbale zbiegając z kamiennych schodków pomiędzy rzędami siedzisk w dół; tam, gdzie kiedyś się zaszyli, między sceną a wielkim głazem, który niegdyś być może pełnił dla aktorów miejsce pozornej swobody, w którym mogli zmienić kostiumy.
I wtedy, dobiegając już niemal do samego dołu, obejrzała się za siebie; wzrok omiótł widownię, pustą, opuszczoną, gdy stała pod samą sceną, szukając spojrzeniem małej, granatowej kropki – wełnianego swetra, który kiedyś, w innym świecie, został na siódmym siedzeniu trzeciego rzędu prawej strony.
Pustka.
Naznaczona smętnym westchnieniem; wdrapała się na samą scenę, rozglądając wokół, szukając czegoś – czegokolwiek – może wskazówki, może listu, może strzałki nakreślonej węglem na jednym z kamieni. Uskoczyła gdzieś na bok, w plątaninę mniejszych i większych głazów, pozwalając szumowi morza zagłuszyć własne kroki.
Czy naprawdę mieli się w końcu spotkać? Po roku nie widzenia jego twarzy, nie słyszenia jego słów - czy miał do niej wrócić?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaopiekuj się nimi - czasem, gdy powieki robiły się zbyt ciężkie by je utrzymać, głos tak wyraźnie ponownie docierał do jego uszu. Znowu czuł jak oblepione brudem ziemi palce zaciskały się na jego dłoni, w której ukryty był kieszonkowy zegarek. Ten sam zegarek, który przekazał kilka lat później młodemu chłopcu w jednym z londyńskich mieszkań.
Ten sam zegarek, po którego chropowatej, nadszarpniętej zębem czasu powierzchni wodził kciuk, gdy niebieskie spojrzenie stapiało się ze wzburzonym morzem. Na piersi ciążył mu pergamin, na którym zaklęte były słowa nakreślone ręką tego chłopca.
Nie. Nienienie. To nie tak. To niesprawiedliwe.
Przecież miał ich pilnować, miał otoczyć opieką. Ugiął się jednak pod ciężarem własnych myśli, zapadł się w sobie, z trudem łapiąc oddech. Podejmował walkę każdego dnia z łóżka, mówiąc sobie, że to tylko jeszcze ten jeden raz. Chłopiec o złotym sercu zniszczonym przez wojnę. Jak miał wziąć za nich odpowiedzialność?
Teraz płacił cenę za swoje niedopilnowanie.
Wojenna zawierucha znowu zawładnęła jego światem, a w chaosie jaki ich zastał próbował odnaleźć tych, których powinien był odnaleźć lata temu. A lista nazwisk była dłuższa niżby mogło się wydawać.
Ostatnim razem kiedy ją widział była dziewczynką o słomianych warkoczach i nieśmiałym uśmiechu.
Westchnął ciężko, ale oczekiwana ulga nie przyszła.
Postawił więc krok przed siebie, później drugi, następny i jeszcze kolejny. Teren powoli zaczynał się obniżać, a on żołnierskim, równomiernym tempem schodził w dół, gdzie już majaczyła scena i siedziska widowni. Miejsce nienaruszone wojną, gotowe na przyjęte widzów, którzy z ekscytacją wierciliby się na swoich miejscach, wlepiając zniecierpliwiony wzrok w scenę.
Za chwilę miało się tu jednak rozegrać inne przedstawienie. Ludzki dramat, tragedia napisana przez najwybitniejszego pisarza jaki kiedykolwiek istniał - życie. Brwi zbiegły się ze sobą, gdy na scenie zamajaczyła mu drobna postać. A im bliżej podchodził tym bardziej wydawało mu się, że włosy mają znajomy, pszeniczny kolor. Serce zabiło mu szybciej, zaburzając rytm kroku, ale nie przerwał marszu. Usta zacisnęły się szczelnie.
Schodził środkiem, między rzędami - doskonale widoczny jeżeli tylko zechciałaby się odwrócić.
Piętnasty rząd. Dwunasty. Jedenasty, ósmy.
Siódmy. Czwarty.
Pierwszy.
Wdrapał się na scenę, dźwignąwszy ciężar ciała, które teraz wydawało się jeszcze bardziej ociężałe niż za pierwszym razem, na jednym kolanie. Nie zastanawiał się jak to będzie, gdy faktycznie ją znajdzie. Serce podpowiadało mu z nadzieją, że to może być kres jego poszukiwań Anny Beddow. Rozsądek karcił naiwność i studził emocje.
Postać majacząca mu z oddali, zniknęła z pola widzenia, gdy w końcu znalazł się na środku. Obrócił się wokół własnej osi, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Odnalazł ją wśród skał.
- Przepraszam - nieco zachrypły od milczenia głos przerwał cichą melodię wygrywaną przez szumiące morze i fale rozbijające się o klifowe skały. Postać, którą widział - młoda dziewczyna skryta wśród skał, czy to mogła być ta, której szukał? - Anne? - wyrwało się, nim zdrowy rozsądek zdążył powstrzymać naiwną nadzieję.
Ten sam zegarek, po którego chropowatej, nadszarpniętej zębem czasu powierzchni wodził kciuk, gdy niebieskie spojrzenie stapiało się ze wzburzonym morzem. Na piersi ciążył mu pergamin, na którym zaklęte były słowa nakreślone ręką tego chłopca.
Nie. Nienienie. To nie tak. To niesprawiedliwe.
Przecież miał ich pilnować, miał otoczyć opieką. Ugiął się jednak pod ciężarem własnych myśli, zapadł się w sobie, z trudem łapiąc oddech. Podejmował walkę każdego dnia z łóżka, mówiąc sobie, że to tylko jeszcze ten jeden raz. Chłopiec o złotym sercu zniszczonym przez wojnę. Jak miał wziąć za nich odpowiedzialność?
Teraz płacił cenę za swoje niedopilnowanie.
Wojenna zawierucha znowu zawładnęła jego światem, a w chaosie jaki ich zastał próbował odnaleźć tych, których powinien był odnaleźć lata temu. A lista nazwisk była dłuższa niżby mogło się wydawać.
Ostatnim razem kiedy ją widział była dziewczynką o słomianych warkoczach i nieśmiałym uśmiechu.
Westchnął ciężko, ale oczekiwana ulga nie przyszła.
Postawił więc krok przed siebie, później drugi, następny i jeszcze kolejny. Teren powoli zaczynał się obniżać, a on żołnierskim, równomiernym tempem schodził w dół, gdzie już majaczyła scena i siedziska widowni. Miejsce nienaruszone wojną, gotowe na przyjęte widzów, którzy z ekscytacją wierciliby się na swoich miejscach, wlepiając zniecierpliwiony wzrok w scenę.
Za chwilę miało się tu jednak rozegrać inne przedstawienie. Ludzki dramat, tragedia napisana przez najwybitniejszego pisarza jaki kiedykolwiek istniał - życie. Brwi zbiegły się ze sobą, gdy na scenie zamajaczyła mu drobna postać. A im bliżej podchodził tym bardziej wydawało mu się, że włosy mają znajomy, pszeniczny kolor. Serce zabiło mu szybciej, zaburzając rytm kroku, ale nie przerwał marszu. Usta zacisnęły się szczelnie.
Schodził środkiem, między rzędami - doskonale widoczny jeżeli tylko zechciałaby się odwrócić.
Piętnasty rząd. Dwunasty. Jedenasty, ósmy.
Siódmy. Czwarty.
Pierwszy.
Wdrapał się na scenę, dźwignąwszy ciężar ciała, które teraz wydawało się jeszcze bardziej ociężałe niż za pierwszym razem, na jednym kolanie. Nie zastanawiał się jak to będzie, gdy faktycznie ją znajdzie. Serce podpowiadało mu z nadzieją, że to może być kres jego poszukiwań Anny Beddow. Rozsądek karcił naiwność i studził emocje.
Postać majacząca mu z oddali, zniknęła z pola widzenia, gdy w końcu znalazł się na środku. Obrócił się wokół własnej osi, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Odnalazł ją wśród skał.
- Przepraszam - nieco zachrypły od milczenia głos przerwał cichą melodię wygrywaną przez szumiące morze i fale rozbijające się o klifowe skały. Postać, którą widział - młoda dziewczyna skryta wśród skał, czy to mogła być ta, której szukał? - Anne? - wyrwało się, nim zdrowy rozsądek zdążył powstrzymać naiwną nadzieję.
Skalne łuki, wzniesienia i upadki kamiennej natury utkwionej w trawiastych polach i nierówny krajobraz otulony morską bryzą; ta raz po raz zaglądała pod warstwy ubrań wraz z chłodem, rozdmuchiwała jasne pasma włosów, które co chwila utrudniały pole widzenia, znacząc zgaszonym złotem obszar, który tak desperacko, uważnie, równocześnie niebywale pospiesznie rejestrowała, zupełnie jak gdyby bała się, że zabraknie jej czasu.
A tego miała przecież całą masę, choć paradoksalnie przesypywał się przez jej palce coraz szybciej; całą masę czasu przeznaczonego na krążenie bez celu, na wędrówki bez wyraźnego punktu podróży, na poszukiwania z miejsca na miejsce, słowa rzucane w eter z nadzieją, że może tym razem ktoś go widział.
Równie często wysuwała spomiędzy stronnic zniszczonego dziennika zdjęcie Petera; ruchome, ładne, odrobinę wygięte, wciąż żywe; czasem nawet zdarzało się, że ktoś faktycznie go kojarzył, nawet znał – jak chociażby Trixie, na którą natknęła się w Dolinie Godryka, później Marcel, który pomógł jej znaleźć jakiekolwiek informacje.
Przepowiednia Juliena, choć doprawdy nie potrafiła zrozumieć zasad rządzących jasnowidztwem, była jak najjaśniejsze światło w ciemnym tunelu – mały, słoneczny punkcik w gęstym mroku, po który pragnęła – musiała – sięgnąć, złapać, już nigdy nie puszczać.
Na przekór z próbami uspokojenia własnego oddechu ganiła w myślach samą siebie, że musiało minąć tak wiele, by faktycznie zrozumiała, że wszystko może kończyć się tam, gdzie zaczęło – w teatrze na klifie, gdzie spędzali tak wiele czasu, do którego wracali od tamtego słonecznego, upalnego dnia. To było ich miejsce.
Teraz zdawało się należeć tylko do niej; tylko do niej, jej szybkiego kroku, dudniącego serca, strachu łączącego się z nadzieją, przeplataną ze świstem morskich wiatrów.
Przeplataną z zawołaniem; może jej się tylko zdawało?
Może to sobie wyobraziła? Może odchodziła już od zmysłów?
Może była szalona, kiedy zatrzymała się gwałtownie wśród wyższych i niższych skał, zryw unieruchomił ciało, a oddech zniknął na kilka momentów, zupełnie jak gdyby bała się dopuścić jakiegokolwiek odruchu ludzkiego, bo nawet taki najlichszy mógłby strącić to, co usłyszała.
Własne imię, ale wypowiedziane w sposób, w jaki tylko on je wypowiadał. A może tylko jej się zdawało?
Odwróciła się przez ramię pospiesznie, stawiając krok – w ostatniej chwili łapiąc równowagę kiedy stopa ześlizgnęła się z wilgotnej powierzchni głazu; zeskoczyła niżej, potem wdrapała wyżej, stając na scenie.
I zobaczyła go. Nie Petera.
Odrobinę niżej, odrobinę dalej niż na wyciągnięcie ręki. Czy był w ogóle prawdziwy?
To nie był Peter, to nie był jej brat, to nie był on.
Nie rozpoznawała mężczyzny nieopodal, który wlepiał w nią spojrzenie a ona odwzajemniała się tym samym, wystraszonym i sparaliżowanym. Mógł być kimkolwiek – mógł być nawet kimś z ministerstwa, a ona była tutaj bez niczego, bezbronna i nie potrafiąca się ruszyć.
Znał jej imię.
To nie mógł być przypadek, ale przecież to nie miało tak być; wróżba była jednoznaczna, miała odnaleźć coś związanego z Peterem, dowiedzieć się, znaleźć brata i już nigdy więcej go nie opuszczać. Kim był ten mężczyzna?
Minęło kilka sekund, a może minut, a może nawet cała wieczność; przez dłuższą chwilę stała nieco za wysokim głazem, kryjąc się przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Nie miał wysuniętej różdżki, nie sprawiał wrażenia faktycznego niebezpieczeństwa; postanowiła wyłonić się zza skalnych uniesień dopiero po chwili.
– Kim pan jest? – był dużo starszy od niej, od Petera, a mimo to znał jej imię, był tutaj, w miejscu w którym poza nimi nie było żywej duszy. Wrażenie nierealności pęczniało w żołądku i podchodziło aż pod gardło – Ja... skąd pan wie jak się nazywam... – co miała mu powiedzieć? Zbyć go, uciec, przeprosić, czy wyjaśnić całą absurdalną sytuację?
A tego miała przecież całą masę, choć paradoksalnie przesypywał się przez jej palce coraz szybciej; całą masę czasu przeznaczonego na krążenie bez celu, na wędrówki bez wyraźnego punktu podróży, na poszukiwania z miejsca na miejsce, słowa rzucane w eter z nadzieją, że może tym razem ktoś go widział.
Równie często wysuwała spomiędzy stronnic zniszczonego dziennika zdjęcie Petera; ruchome, ładne, odrobinę wygięte, wciąż żywe; czasem nawet zdarzało się, że ktoś faktycznie go kojarzył, nawet znał – jak chociażby Trixie, na którą natknęła się w Dolinie Godryka, później Marcel, który pomógł jej znaleźć jakiekolwiek informacje.
Przepowiednia Juliena, choć doprawdy nie potrafiła zrozumieć zasad rządzących jasnowidztwem, była jak najjaśniejsze światło w ciemnym tunelu – mały, słoneczny punkcik w gęstym mroku, po który pragnęła – musiała – sięgnąć, złapać, już nigdy nie puszczać.
Na przekór z próbami uspokojenia własnego oddechu ganiła w myślach samą siebie, że musiało minąć tak wiele, by faktycznie zrozumiała, że wszystko może kończyć się tam, gdzie zaczęło – w teatrze na klifie, gdzie spędzali tak wiele czasu, do którego wracali od tamtego słonecznego, upalnego dnia. To było ich miejsce.
Teraz zdawało się należeć tylko do niej; tylko do niej, jej szybkiego kroku, dudniącego serca, strachu łączącego się z nadzieją, przeplataną ze świstem morskich wiatrów.
Przeplataną z zawołaniem; może jej się tylko zdawało?
Może to sobie wyobraziła? Może odchodziła już od zmysłów?
Może była szalona, kiedy zatrzymała się gwałtownie wśród wyższych i niższych skał, zryw unieruchomił ciało, a oddech zniknął na kilka momentów, zupełnie jak gdyby bała się dopuścić jakiegokolwiek odruchu ludzkiego, bo nawet taki najlichszy mógłby strącić to, co usłyszała.
Własne imię, ale wypowiedziane w sposób, w jaki tylko on je wypowiadał. A może tylko jej się zdawało?
Odwróciła się przez ramię pospiesznie, stawiając krok – w ostatniej chwili łapiąc równowagę kiedy stopa ześlizgnęła się z wilgotnej powierzchni głazu; zeskoczyła niżej, potem wdrapała wyżej, stając na scenie.
I zobaczyła go. Nie Petera.
Odrobinę niżej, odrobinę dalej niż na wyciągnięcie ręki. Czy był w ogóle prawdziwy?
To nie był Peter, to nie był jej brat, to nie był on.
Nie rozpoznawała mężczyzny nieopodal, który wlepiał w nią spojrzenie a ona odwzajemniała się tym samym, wystraszonym i sparaliżowanym. Mógł być kimkolwiek – mógł być nawet kimś z ministerstwa, a ona była tutaj bez niczego, bezbronna i nie potrafiąca się ruszyć.
Znał jej imię.
To nie mógł być przypadek, ale przecież to nie miało tak być; wróżba była jednoznaczna, miała odnaleźć coś związanego z Peterem, dowiedzieć się, znaleźć brata i już nigdy więcej go nie opuszczać. Kim był ten mężczyzna?
Minęło kilka sekund, a może minut, a może nawet cała wieczność; przez dłuższą chwilę stała nieco za wysokim głazem, kryjąc się przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Nie miał wysuniętej różdżki, nie sprawiał wrażenia faktycznego niebezpieczeństwa; postanowiła wyłonić się zza skalnych uniesień dopiero po chwili.
– Kim pan jest? – był dużo starszy od niej, od Petera, a mimo to znał jej imię, był tutaj, w miejscu w którym poza nimi nie było żywej duszy. Wrażenie nierealności pęczniało w żołądku i podchodziło aż pod gardło – Ja... skąd pan wie jak się nazywam... – co miała mu powiedzieć? Zbyć go, uciec, przeprosić, czy wyjaśnić całą absurdalną sytuację?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Teatr na klifach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia