Wydarzenia


Ekipa forum
Teatr na klifach
AutorWiadomość
Teatr na klifach [odnośnik]16.07.16 18:11
First topic message reminder :

Teatr na klifach

Wśród nagich, granitowych skał klifów nadmorską straż pełnią kamienne rzędy widowni, usytuowane w zboczu. Wzorowany na swych antycznych poprzednikach, Teatr Minack uosabia w sobie esencję sztuki teatralnej. Chociaż na pierwszy rzut oka cały przybytek wydaje się być niepozorny, to jednak jego twórcy szczegółowo zadbali o odtworzenie całej infrastruktury starożytnej. Gdy akurat nie są w teatrze wystawiane żadne sztuki, Minack jest doskonałym miejscem na wybranie się na popołudniowy spacer - zasiadając na widowni można wtedy obejrzeć niezwykły spektakl, jaki prezentuje zachodzące na horyzoncie słońce, powoli opadając ku morskiej toni.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teatr na klifach - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Teatr na klifach [odnośnik]30.06.22 2:33
Idąc tu szedł w nieznane - skreślał kolejne miejsce z listy, którą pozostawił mu Peter. Kolejne pośmiertne życzenie, którego miał być egzekutorem. To nie było w porządku. Oni byli zbyt młodzi, powinni mieć jeszcze czas. Jednakże wiecznie nienażarta, krwiożerca bestia nie pytała o wiek, żywiąc się dziećmi i starcami, prawymi i nikczemnikami. Bo wojna nie znała litości.
Zaopiekuj się nimi.
Zaopiekuj się nią.

Dwie bliźniaczo podobne prośby.
Raz zawiódł. Nie odciągnął Petera od wojennej zawieruchy, a pozwolił mu zapaść się w nią bez reszty.
Uczucie ulgi przychodziło i odchodziło niczym fale rozbijające się o ostre, klifowe skały. Na chwilę zalewało go całego, dając złapać oddech, po którym przychodził smutek tak głęboki, trudny do opisania nawet w najbardziej wyszukanych słowach. Odnalazł ją - widział to w nerwowym ruchu głowy, w niepewnych ruchach, gdy wyłaniała się zza poszarpanych skalnych pagórków.
Odnalazł - jedna pozycja z listy mniej.
Wraz z ulgą przychodziło świadomość.
Posłaniec śmierci.
Kostucha deptała mu po piętach, ale uciekał jej o włos.
Zamiast tego niósł jej brzemię, jej klątwę.
Chociaż w jego głosie pobrzmiewała wątpliwość, serce już wiedziało.
Wszędzie rozpoznałby te oczy. Z domieszką niepewności i nadziei. Takiego wzroku się nie zapomina. Nie kiedy tańczyły zaplątane w niebieskozielone niteczki. Wtedy ona była mniejsza. Znacznie mniejsza, na tyle, że mogła schować się za komodą.
Znowu w dłoni miał stary zegarek i kopertę, która musiała starczyć. Bo nie miano już ciała, które można było pogrzebać.
Ta świadomość wgniatała go w skalną powłokę.
Bo jeszcze przez te kilka sekund, kilka uderzeń jej serce było wolne. Całe. Nie do końca złamane.
Rozumiał jej strach, jej niepewność. Martwiłby się, gdyby nieostrożnie wyszłaby naprzeciw.
- Nazywam się Alfred, Alfred Summers - przedstawił się pełnym imieniem licząc, że zyska chociaż strzępek jej zaufania. I być może w kartotece wspomnień odnajdzie jego nazwisko. - Ja... służyłem w wojsku z twoim ojcem - jeszcze nie umiał, imię Petera stawało mu w gardle. Wolał posypać solą starą ranę, aniżeli otwierać kompletnie nową. Nawet jeżeli wiedział, że teraz jedynie odwlekał coś, co i tak było nieuniknione. Sięgnął powoli do kieszeni płaszcza, z której wyciągnął zegarek, ten sam, który należał do jej ojca. Ten sam, który przekazał Peterowi przy ich pierwszym spotkaniu. Złapał za łańcuszek, pokazując jej przedmiot. - Nie zrobię ci krzywdy, Anne - zapewnił. Nie wykonał jednak żadnego ruchu w jej stronę, pozwalając aby to ona wykonała pierwszy ruch. Czuł się jak bohater tragedii wygłaszanej wielokrotnie na tej scenie. Problem w tym, że nie podobała mu się rola, jaką miał odegrać w jej życiu.
Posłaniec śmierci.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Teatr na klifach [odnośnik]13.07.22 17:28
Ciężko było znaleźć ukojenie w surowości skał; dłonie stykające się z chłodem szarości, nieprzyjazną fakturą pełną wyżłobień i ostrych końców, a mimo to palce przemierzały nierówność płaszczyzn, jak gdyby potrzebowała jakiegoś oparcia w obawie, że zaraz straci równowagę i runie przed siebie.
Sylwetka wyrosła przed nią, obca, inna, choć nie mogła być przypadkowa – nie mógł być przechodniem, nie mógł być pracownikiem patrolu, nie mógł być kimś obcym; jej własne imię dźwięczało w uszach, dudniło niemalże boleśnie, tak jak równie mocno o żebra uderzało serce, wystraszone i bojące się werdyktu.
Wróżba, choć niejednoznaczna, miała przynieść jedno – miała pomóc znaleźć jej Petera, miała określić gdzie jest, miała doprowadzić do niego, by już nigdy mogła go nie opuszczać. Ale przed nią wcale nie stał Peter.
Nie zarejestrowała momentu, w którym na moment wstrzymała oddech, zmuszona nabrać go po upływie długich kilkunastu sekund stworzonych jedynie z intensywnego, sparaliżowanego spojrzenia wlepionego w jego twarz. Ciężko było jej określić kim mógł być – trudno było także oszacować jego wiek, choć sposób w jaki na nią patrzył był łagodny i pozbawiony przypadku, choć wciąż nie potrafiła zrozumieć, skąd wiedział jak ma na imię.
Alfred. Alfred Summers.
Przekartkowane na prędce wspomnienia, zajrzenie w głąb własnej głowy, która zawodziła albo wcale nie poznała tych słów, nawet jeśli miała wrażenie, że coś w środku faktycznie chce się dobić do głosu. Może faktycznie skądś go znała?
Summers, Summers, Summers...
Pojawiło się i rozmyło prędko wraz z kolejnym świstem wiatru, który porwał kolejne słowa; ojciec dotarło do niej i rozpłynęło się w przestrzeni wraz z bezdźwięcznym westchnieniem. Nie zdążyła poznać ojca, nie pamiętała go, zaczynała nawet zapominać czarno-białe, nieruchome zdjęcie opatrzone czarną wstążką. Kim jesteś, Alfredzie Summers?
Sięgnął do kieszeni by niedługo później ukazać jej przedmiot; zegarek, charakterystyczny bo na łańcuszku, choć wciąż mówiący jej niewiele. Odrętwienie powoli opuszczało nogi, miało także opuścić język. Z cichym sykiem wciągnęła powietrze, puszczając się w końcu nierówności skalnej, o którą opierała się do tej pory z jakąś nieopisaną obawą.
– Ja... nie do końca rozumiem – rzuciła, choć cicho i mamrotliwie, kiedy zapewnił, że nie zrobi jej krzywdy. Kim był i dlaczego był w tym miejscu? – Co Pan tutaj robi? Ja... ja słyszałam wróżbę o tym miejscu i o tym czasie, miałam się tutaj zjawić, bo... bo mój brat... – mówiła strzępkami faktów, bo sama nie wiedziała cóż miała powiedzieć, a on sam mógł nie rozumieć.
Ale skoro tutaj był, musiał być powiązany ze sprawą.
– Mój brat, Peter Beddow, może jego też Pan znał? On... on miał tutaj być, tutaj, chyba, lub gdzieś w okolicy, ja nie jestem do końca pewna...


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Teatr na klifach [odnośnik]15.07.22 12:49
Nie wierzył we wróżby, a jednak życie na ulicach Birmingham sprawiało, że na każdym rogu można było spotkać romkę w kolorowych szatach, która za zaledwie kilka monet mogła zdradzić sekrety skrywane przez przyszłość.
I chociaż nie miały one wiele wspólnego z prawdziwymi wróżbami wypowiadanymi przez osoby obdarzone darem jasnowidzenia to w jednym mieli rację.
Wróżba przychodzi zawsze, ale nigdy w taki sposób, w jaki się tego spodziewamy.
Czy to był jeden z takich momentów? Niewątpliwie.
Miał informacje o jej bracie, mógł zakończyć jej poszukiwania, ale z pewnością nie tego się spodziewała.
Patrzył na nią i słowa więzły mu w gardle. W otoczeniu ostrych skał zdawała się tak krucha. Jakby informacja o śmierci brata miała rozbić kruchą sylwetkę na miliony kawałków, a jedyne co mógł zrobić to być biernym świadkiem tego, jak kolejne życie zostało pożarte przez wiecznie głodną bestię.
Odchrząknął, a spojrzenie stalowych tęczówek utkwiło w końcu w jej twarzy, nie uciekając po bokach.
- Peter przekazał mi ten zegarek, który wcześniej w imieniu waszego ojca przekazałem jemu - zaczął, próbując wśród tego chaosu znaleźć jakiś początek, który pozwoli im jakoś nadać kształt tej rozmowie, wytyczyć odpowiedni kierunek. Prawda była taka, że było to niemożliwe - bo właśnie fala tragedii miała rozbić się o jej drobne ciało. - Miałem ci go zwrócić na wypadek gdyby... gdyby nie mógł zrobić tego osobiście - nie umiał nazwać tego wprost. Zbyt wiele razy wypowiadał to słowo na głos. Uważnie jej się przyglądał i w międzyczasie powoli wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszcza, z której ostrożnie wyciągnął zapieczętowaną kopertę. - Przykro mi, Anne - naprawdę było mu przykro. Wojna po raz kolejny żywiła się na niewinnych istnieniach młodych ludzi, którzy mieli mieć przed sobą jeszcze wiele lat. Kolejne zmarnowane pokolenie. - Wskazał mi kilka miejsc, w których mógłbym cię znaleźć na wypadek, gdyby coś mu się stało. Chciał, żebym przekazał ci ten list - dodał, wyciągając dłoń z kopertą w kierunku dziewczyny. Czuł się, jakby czekał na sztorm. Trwał w ciszy przed nadejściem burzy, która niewątpliwie miała nadejść.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Teatr na klifach [odnośnik]20.07.22 17:33
Wciąż próbowała sobie przypomnieć, przywołać wspomnienie, znaleźć odpowiednie miejsce, odpowiedni obraz i odpowiednie słowa; ale mężczyzna, który przed nią stanął wciąż był enigmą, czymś zupełnie niepasującym do układanki, obcym elementem w rozsypanych puzzlach. Rzeczywisty, a jednocześnie tak drażniąco nierealny, zupełnie jak gdyby przywiał go tutaj wiatr, wichry otulające klify stworzyły jego sylwetkę i postawiły na drodze Beddow, wysokiego i postawnego, z zatroskaniem malującym się na twarzy.
Cały czas starała się dopasować jego nazwisko, po nici do kłębka kiedy kolejne fakty płynęły z jego ust – zegarek, ojciec, Peter; musiał znać ich rodzinę, musiał znać ją, skoro imię chwilę temu zadźwięczało w jego ustach, i choć porwał je wiatr, wyryło się w pamięci natychmiastowo.
Odsunęła się od głazu oddzielającego bok sceny od niższych partii skalnego teatru po jakimś czasie, ostrożnie schodząc w dół by zmniejszyć dzielący ich dystans, wciąż jednak ostrożna i niepewna, świdrująca zielono-niebieskim spojrzeniem jego ruchy, niedługo później przenosząc je na zegarek bujający się na metalowym łańcuszku. Próbowała – niemalże boleśnie spoglądała na nieco przyrdzewiałą tarczę – odnaleźć odpowiednie wspomnienie, zrozumieć dlaczego ten mężczyzna miał coś, co należało do jej ojca i dlaczego Peter ofiarował mu ten przedmiot.
Ale odpowiedzi nie nadchodziły – a może wręcz przeciwnie; stojący przed nią Alfred Summers odkrywał kolejne zakryte pola prawdy, a ona okrutnie bała się im przyjrzeć.
Przykro mi, Anne. Zawisło gdzieś w przestrzeni, rozepchało się pomiędzy dwiema sylwetkami – niską i drobną i tą zdecydowanie postawniejszą.
Dziewczęce brwi zmarszczyły się wyraźnie, wzrok wędrował od metalowego zegarka do twarzy mężczyzny, która niosła w sobie wiele emocji, w tym momencie jednak dziwnie trudnych do zidentyfikowania.
– Chyba nie rozumiem – powiedziała wprost, odrobinę kręcąc głową, kiedy jego dłoń powędrowała w jej kierunku. List, kartka, pergamin otulony kopertą – co skrywał, czym był, dlaczego Peter nie wręczał jej tego osobiście? Co znaczyła wróżba? Kim był Alfred Summers? Czy zegarek w jego dłoni potrafił jeszcze odliczać czas?
Odpowiedzi nie nadeszły, paradoksalnie rozciągały się na zwitku papieru, który jej wręczył. Podniosła dłoń by przechwycić list dopiero po czasie, jak gdyby niepewna, że to faktycznie należało do niej.
– Ja.... skąd pan zna Petera? Coś kazał przekazać? Gdzie on teraz jest? – rzucała pytaniami jeden po drugim, w końcu odnajdując palcami zaklejone miejsce koperty, które należało otworzyć – To na pewno dla mnie? To jakieś... nie w jego stylu... – kiedyś pisali listy, dawno temu, a teraz od wielu miesięcy nie było po nim słowa. Pergamin ustąpił, palce wysunęły kartkę ze środka, wzrok znów podążył za mężczyzną.
– O czym Pan mówi...


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Teatr na klifach [odnośnik]25.07.22 22:10
Słowa więzły w gardle. Nie chciały wyjść same, a i Alfred nie kwapił się do wypchnięcia ich z własnej krtani. Prędzej wolałby się nimi udusić, jakby miało to w jakikolwiek sposób zmienić rzeczywistość, sprawić, że Peter jednak wdrapie się po stromym zboczu i stanie wraz z nimi na tej scenie, będącej obecnie jedynym świadkiem tragicznej farsy, która właśnie miała miejsce.
Czy to nie nadawało całej sytuacji dodatkowego, ironicznego wymiaru? On pamiętał jej drobną, dziecięcą sylwetkę aż za dobrze, nawet jeżeli była tylko tłem dla blednącej twarzy matki. Ona? Nie odnajdowała w rysach twarzy Summersa odpowiedzi na niemo zadawane przez jej spojrzenie pytanie. I wydawało się, że podsuwane przez niego obrazy nie przynosiły rezultatu.
Zwykle obojętne spojrzenie o barwie przypominającej stal teraz wyrażało ból. Dlaczego zmuszała go do powiedzenia tego na głos. Dlaczego po raz kolejny miał być posłańcem śmierci, niosącym ciężar odpowiedzialności za coś, co w rzeczywistości jego odpowiedzialnością być nie mogło. Chociaż czy na pewno? Czy na łożu śmierci nie złożył ich ojcu obietnicy, której nie umiał dochować?
Raz jeszcze przełknął ślinę, która w tym momencie smakowała goryczą.
Targnęła nim również dziwnego rodzaju irytacja - czego nie rozumiała? Dlaczego znęcała się nad nim? Czy nie mógł mieć chociaż krztyny świętego spokoju? Ta irracjonalna złość była jedynie efektem ubocznym wieloletniego zmęczenia i wyrzutów sumienia, które nie od miesięcy a od lat trawiły całą jego codzienność, zatruwały myśli.
W przypływie tej złości, kulminacji różnych, gromadzących się w klatce piersiowej emocji niemalże wypluł następne słowa.
- Peter nie żyje - to zdanie brzmiało przerażająco znajomo. Ile razy wypowiadał jego parafrazę, najczęściej zmieniając jedynie odbiorę? Ile razy te dwa ostatnie słowa spotykały się koło siebie w korowodzie słów? - Po śmierci waszej matki Peter złapał ze mną kontakt, od czasu do czasu pomagałem mu finansowo. List z prośbą o odszukanie ciebie wraz z zegarkiem otrzymałem niedawno - nie uciekał wzrokiem, chociaż bardzo by chciał. Powinien oswoić się ze śmiercią. I po części tak było. Ta już go nie szokowała, była niczym niezbyt lubiana towarzyszka sprzed lat. To właśnie patrzenie na jej spotkania z innymi, to jak wykrzywiała twarze żyjących w przerażające maski bólu, żalu i złości sprawiało, że najchętniej odwróciłby wzrok, zacisnął mocno powieki i udawał, że nie widzi.
- Przykro mi, Anne - jeszcze raz powtórzył te słowa. Nie tego się spodziewała, przychodząc w miejsce, które kojarzyło jej się ze starszym bratem, namiastką tego, co kiedyś nazywać mogła rodziną. - Peter walczył o coś w co wierzył, chciał, żebyś miała szansę poznać prawdę od niego - dodał jeszcze, zerkając na miętoloną przez nią kopertę. Wielu nie miało okazji usłyszeć zmarłych zza grobu. Sam też rozumiał - chociaż nie pochwalał - zaangażowania jej brata w działania wojenne. Nawet jeżeli kilkanaście lat wstecz, w innej wojnie, w innym życiu, zrobił to samo.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Teatr na klifach [odnośnik]26.07.22 20:24
Summers, Summers, Summers...
Powtarzała to w myślach jak jakąś mantrę, namiastkę rzeczywistości, która paradoksalnie dryfowała gdzieś poza świadomością. Był jak ze snu. Teatr na klifach był snem, a oni w nim występowali, zupełnie jak aktorzy na desce kamiennego teatru, grali tutaj swoje role w wielkiej sztuce, którą ktoś napisał wraz z jasnowidzką wróżbą. Przez moment naprawdę w to wierzyła.
Przez ułamki sekundy trzymała się, kurczowo i desperacko, przekonania, że to wszystko tylko jej się śni.
Ale on tutaj był, ona stała przed nim, skały były szorstkie, wiatr zimny, a słowa niezrozumiałe.
Były jego oczy, wpatrzone w te należące do niej; choć okrutnie chciała odwrócić wzrok, a później plecy i całą sylwetkę, uciekając stąd ze słowem krótkiej wymówki, nie potrafiła. Nie potrafiła powiedzieć nie, nie potrafiła zaprotestować i odejść. Bo choć nie chciała łączyć go i tego co mówił z tym, co miała usłyszeć, musiała.
Papier koperty przemykał między palcami, miękki i nieco wybrudzony, pognieciony, wciąż dziwnie obcy, a rzekomo należący do Petera. Nie chciała patrzeć na zaklejony list, nie chciała utożsamiać go z faktem, że wewnątrz faktycznie mogły leżeć słowa jej brata. Przykro mi, Annne. Dlaczego było mu przykro?
Słowa, które padły, były nierzeczywiste.
Wypowiedziane w innym języku, urwane wiatrem, unoszące się na powierzchni wody, pod którą się znajdowała – nie potrafiły przedrzeć się przez taflę, dryfowały na krawędzi świadomości, obce i niechciane, nijakie i puste. W końcu – formułujące się w ból, który przedarł się przez kurtynę. Agresja dźwięczała na końcówkach zgłosek, choć to nie wypowiadającego słowa się bała – bała się, kiedy wszystko zaczęło formować się w logiczny sens.
Kontakt, matka, pomoc – wszystko to, co powiedział potem było wyraźniejsze, dobitniejsze, dzwoniło jej w uszach. Wszystko wirowało wokół trzonu, prostego zdania – Peter nie żyje.
Kiedy uderzyło, miała wrażenie, że zwymiotuje.
Niekontrolowany ruch zgiął sylwetkę, ni w pół, dostatecznie jednak wyraźnie, by zachwiać ciałem i zmusić ją do kolejnego otarcia się o wystający głaz; ostra krawędź sunęła po otwartej dłoni, rozpościerając zaraz potem wstęgę czerwonej rany. Instynktownie wraz z impulsem bólu ujęła dłoń drugą, a szkarłat poplamił kopertę.
On nie żyje.
– Ja... – zaczęła, zupełnie jakby nie swoim głosem, wydobytym gdzieś ze środka; pustego, roztrzaskanego, tak, jakby nigdy nie istniała – Ja muszę już iść – nie wiedziała nawet gdzie, dokąd i po co. Splamiona krwią koperta, ogłuszone wrzaskliwym komunikatem myśli. Peter.
Piotruś.
Odwróciła się przez ramię, tkwiąc w odrętwieniu, nierealnie przesuwając się obok mężczyzny by wyminąć jego ciało prawie jak duch, odcięty od rzeczywistego świata. Nie potrafiący płakać, krzyczeć, nie potrafiący czuć.
Gdzie było jego ciało?
– Gdzie został? – wypłynęło niemal bezdźwięcznie; gdzie był, kto się o niego zatroszczył, kto go objął i był przy nim? Jak miała się tam dostać? Kiedy... kiedy to było? Czy zdąży?
Zadaniowość chciała przejąć kontrolę, choć nie było już sensu robić cokolwiek. Nie było sensu by szukać, nie było sensu, by czekać. Nie istniało już nic.
Drżenie palców poczęło wędrować dalej, objęło dłonie i ramiona, zakradło się w barki i plecy, skąd spłynęło w dół kręgosłupa.
Jak długo mogło spadać się z klifu do morza?
Pytanie zaświeciło się zaraz obok niewiedzy o ciele Petera; gdzie mogli się spotkać? Gdzie miała go znaleźć?
Bez słowa zaczęła iść przed siebie, w pewnym momencie zdając sobie sprawę z koperty ubrudzonej krwią; uniosła ją i schowała za sweter, gdzieś w okolicach serca, wciąż wykonując mechaniczne ruchy, z wzrokiem utkwionym w przestrzeni. Odwróciła się dopiero po jakimś czasie, nadal nieobecna.
– Dziękuję, panie Summers – nie wiedziała za co.
Nie wiedziała już niczego, a kroki nie miały już znaczenia.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Teatr na klifach [odnośnik]02.08.22 2:37
Przeraziła go własna reakcja - spokojna.
Obawiał się momentu wyznania, momentu w którym będzie naocznym świadkiem rozpadającego się życia. Jednakże gdy w końcu zrzucił ciężar tych słów ze swoich barków poczuł ulgę. W końcu nie niósł tego brzemienia, zrzucił je na barki Anne - spełnił jedną ze swoich powinności. Odnalazł ją zgodnie z wolą zmarłego i przekazał jej ostatnie słowa.
I chociaż czuł się tak, jakby w tym momencie stał gdzieś obok, jakby jego ciało nie należało do niego, a duch dryfował gdzieś w przestrzeni, to wiedział, że to uczucie prędzej czy później zaciśnie palce na jego gardle, wtedy, gdy najmniej się tego spodziewał. Teraz jednak witał się ze swoją przyjaciółką, śmiercią, która swoim znamieniem naznaczyła Anne. Jeszcze nie zabierała jej ze sobą, ale w okrutnym splocie wydarzeń odbierała młodej dziewczynie jej duszę, kawałek po kawałeczku, aż w końcu zostawi ją poszarpaną, błagającą o następną wizytę.
To w tym wszystkim chyba bolało najbardziej. Przecież zmarli już nie odczuwali ani strachu przed nadchodzącym porankiem, ani bólu po stracie. To żywych śmierć dotykała najbardziej, zmieniała ich życia i odbierała rozum.
Uważna para oczu śledziła każdy jej ruch, był teraz żołnierzem w stanie gotowości. Pilnował aby żaden niepożądany ruch z jej strony nie miał miejsca. Zwinął usta w wąską linię, chociaż przecież żadne słowa nie próbowały znaleźć ujścia. Bo nie było takiej frazy, zlepku głosek, które mogłyby ukoić ból, którym zaogniła się świeżo zadana rana.
- Nie wiem - odparł sucho, jakby jego głos wyprano z emocji. - Nie szukaj go, pochowaj to, co ci po nim zostało - wojenna rzeczywistość nie dawała tego luksusu chowania zmarłych. Gdziekolwiek był i cokolwiek się z nim stało, nie mieli pewności, czy byliby w stanie rozpoznać strzępki ciała, które mogły po nim pozostać. - Nie chciałby, żebyś takiego go zapamiętała - brutalne zrozumienie płynęło z jego słów i spojrzenia. Czasem lepiej jest nie widzieć poszarpanej faktury mięśni, zdeformowanej twarzy, której widmo prześladowało nocami.
Nie musiała dziękować. Nie chciał, aby dziękowała.
- Anne! - zawołał jeszcze za nią, kiedy pozwolił otępieniu odpłynąć w niepamięć. Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu, na którym napisano adres w Dolinie Godryka. - Jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebować, to mój adres - nie wiedział czego mógł od niej oczekiwać. Czy faktycznie miała się do niego odezwać? A może już nigdy więcej nie miał usłyszeć wieści od Anne Beddow.
Jeszcze chwilę stał, wpatrując się w drobną sylwetkę zanikającą na horyzoncie.

//ztx2 dziękuję bardzo mompls
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Teatr na klifach [odnośnik]24.08.22 13:31
3 VI 1958


Upływ czasu mijający od wyrwania się spod stałej rodzicielskiej kontroli służył Marii w szczególności w kwestii odbudowania kontaktu z rodziną matki. Rodzinna dlań Kornwalia zawsze była bowiem lepiej zaopatrzona niż położone w środku lądu Worcestershire, chociażby przez obecność wielu portowych miasteczek, będących w tej chwili najlepszym (choć wciąż nieidealnym) miejscem do zaopatrzenia się w jedzenie. Do tego stopnia, że gdy Maria otrzymała wieści od ciotki, iż do Newquay przybił statek z warzywami, nie mogła przepuścić tej okazji. Łupem panny Multon stały się zatem dwie nieduże dynie, które spoczęły w wiklinowym koszyku przymocowanym do miotły Marii, wypełniając niemal całe jego wnętrze. Te dwie dynie dadzą radę nakarmić ją przez naprawdę spory czas i właśnie dlatego daleka wyprawa na Kornwalijskie wybrzeże była tego warta.
Wracała więc zupełnie zadowolona — pędząc w przestworzach przede wszystkim po to, by zdążyć przed burzami, które ostatnio upodobały sobie angielską ziemię, ciskając w nią grom za gromem i bombardując gradem. Pogoda była jeszcze naprawdę piękna, a jednocześnie też upalna. Z tej okazji Maria starała się ubierać w letnie kolory, dziś towarzyszyła jej sukienka z jasnozielonej, przewiewnej tkaniny o plisowanym dole i zapinanej na białe guziki górze, z szerokimi, sięgającymi do łokci białymi rękawami z karbowanymi, obszytymi zieloną nitką końcówkami (podobnie wyglądał kołnierzyk przyszyty do sukienki). Materiał trzepotał w powietrzu, podobnie proporcowi, odrobinę zdradzając jej położenie, czy też anonsując, że nadlatuje. Nie dbała jednak o to, korzystając z tych chwil, gdy pęd wiatru szarpał grubym warkoczem, na końcu przewiązanym białą wstążką, gdy promienie słońca całowały spragnioną ich skórę. W powietrzu czuła się prawdziwie wolna, taka, jaka być powinna. I to jedno mogło sprawić, że zanurzona zazwyczaj w mieszance smutku i strachu Maria mogła poczuć się choć odrobinę weselej, zapomnieć na moment o troskach, skupić na tym, co działo się wokół, nie tylko na tym, że trzeba było uciekać.
A było na czym się skupić! Specjalnie wybrała trasę nad wodą, w niedalekim sąsiedztwie klifów, aby móc chłonąć przyrodę tak mocno, jak tylko było to możliwe. Spodziewała się dostrzec mewy, usłyszeć ich wysokie, rozdzierające ciszę krzyki, lecz to, co trafiło do jej uszu, w żadnym stopniu nie przypominało odgłosów wydawanych przez mewy. Było jakieś inne, choć zupełnie intrygujące, przede wszystkim dlatego, że brzmiało jak połączenie chichotu brzękotki z niskimi tonami zapowiadającego ulewę lelka wróżebnika. To ostatnie skojarzenie szczególnie sprawiło, że Maria zmrużyła na moment powieki, wznosząc głowę do góry, ale póki co niebo było zupełnie czyste, bezchmurne. Lelki rzadko myliły się jednak w swojej ocenie, a dostrzegłszy na wschód od siebie coś wykutego w skale, wyglądającego jakby mogło posłużyć za chwilowe schronienie przed deszczem, skręciła ostro w tamtą stronę, lądując wreszcie na szczycie wykutej w skale widowni. Przedziwny dźwięk, który przykuł jej uwagę w locie, wydawał się być coraz to bliżej — im bliżej znajdowała się sceny, im więcej stopni wykutych w skale pokonywała.
Na scenie zaś znajdowała się jakaś dziewczyna — drobna, o ogniście rudych włosach, ale z daleka Maria nie mogła dokładnie dostrzec jej twarzy. Cokolwiek tu robiła, musiała chyba wiedzieć, że zaraz mogą spodziewać się deszczu. Może zdążyłaby jeszcze do domu?
— Nie... nie wiesz, czy w okolicy nie żyją może lelki wróżebniki? — spytała nieśmiało, jakby sama myśl o stworzeniu wysupłała z niej jej własne speszenie nieznajomą. Rozejrzała się wokół sceny, szukając charakterystycznych, zielono—czarnych piór magicznego ptaka, ale nic nie mogła dojrzeć. — Leciałam tu przed chwilą i... Wydawało mi się, że słyszałam jednego. Śpiewał tak, jakby przepowiadał deszcz... — dodała po chwili, układając wygodniej palce na miotle, którą trzymała w obu rękach, po prawej stronie ciała.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Teatr na klifach [odnośnik]07.09.22 11:55
Trochę nie do końca pasowało mi to, że samej nie mogłam dalej się poruszać, czy zostawać gdzieś dłużej niż na chwilę. Że jak cień ktoś musiał poruszać się ze mną, albo za mną - zależenie od osoby która to była. Znaczy no nie wszędzie, ale wuja nie był już tak skory, żeby pozwalać zostawać mi gdzieś dłużej samej niż na chwilę. A jeśli szło o dalej, to o samej w ogóle nie było mowy. Znajdowałam momenty, a czasem je po prostu wybłagłam, żeby chwilę móc pozostać samą z własnymi myślami. Zyskać chociaż odrobinę intymności, której każda szanująca się kobieta przecież potrzebowała.
To nie tak, że nie lubiłam ludzi. Kochałam ich sercem całym. Przeważnie. W większości. No - nie licząc Thomasa. Ale ogólnie sprawa sprowadzała się do tego, że lubiłam obecność innych osób - lubiłam poznawać ich światy i spojrzenia. Rozmawiać, odkrywać, dotykać rzeczy, których normalnie bym nie dotknęła - chociaż w kwestii dotykania to kwestia mocnego i prawie realnego tego wyobrażenia sobie.
Dzisiaj - nic nowego - z ulgą dostałam chwilę. Moment w sumie jedynie w którym mogłam znaleźć chwilę na dialog z własną duszą. Po prostu miałam tu zaczekać, kiedy wuja będzie załatwiał sprawy w miejscu obok. Umowa prosta całkiem - dwójka zadowolonych do tego ludzi. Więcej oczekiwać - czy spodziewać się. Nie było można. Przeszłam się po prowizorycznych miejscach w dół w kierunku sceny, pozwalając sobie na lekkie przymrużenie powiek i zatrzymanie. Westchniecie, kiedy wciągałam oddech w płuca wyobrażając sobie jak wszystko to musiało wyglądać, kiedy teatr rzeczywiście działał prawdziwie. Cieszyło mnie, że wuja pozwolił mi tu zostać tą chwilę. Poprawiłam torbę na ramieniu, zawieszając jedną z dłoni na pasku w końcu z drżeniem w środku stawiając stopę na na scenie. Z bijącym sercem wchodząc na nią i odkładając torbę. Obracając się wokół własnej osi, żeby spojrzeć na widownię. I zadeklamować poemat, którego kawałek ostała mi się w głowie. Teatralnie, wyniośle, zaśmiałam się skłaniając kilka razu i zasiadając na scenie, siebie kierując w stronę morza. Pociągając do siebie torbę, najpierw sięgnęłam po notatnik chcąc skończyć rysunek, który zaczęłam ostatnio w stajni. Ale nie ciągnęło mnie aż tak strasznie a inna myśl zaświtała mi w głowie. Odchyliłam dłonie do tyłu i oparłam na nich ciało spoglądając w górę na niebo. Nie było nikogo, mogłabym spróbować pośpiewać trochę. Żeby nie wypadać tak blado przy Sheilii i Jamesie bo przy nich otworzyć usta wstyd mi było. Przymknęłam powieki próbując przywołać jakąś znaną melodię w głowie. Ułożyłam jedną nogę na drugiej splatając je w kostkach i poruszając nimi do znalezionego w głowie rytmu dość znanej prostej piosenki zaczęłam śpiewać. No, jakoś szło, powoli do przodu. Nie było pięknie chyba, ale nie jakoś tak tragicznie. Kiwając głowę zaczynałam coraz mocniej czuć muzykę dając się podnieść i odważniej operując głosem. Kompletnie nie spostrzegłam że ktoś znalazł się obok. Znaczy w końcu się zorientowałam, kiedy głos się odezwał. Otworzyłam oczy czując czerwień, która zaczęła wpełzać po policzkach. Odwróciłam głowę zawieszając spojrzenie na dziewczynie.
- Ekhm… - odchrząknęłam, podrywając się do pionu i otrzepując spódnicę. Lelka? Czy one nie piszczały… oh… Oh! Oh. To ostatnio było właściwie już zawodzące choć wszystkie padły jedynie w mojej głowie - poczerwianiałam jeszcze trochę.
- Ja... To… -zaczęłam odwracając spojrzenie na bok. Zgarniając torbę nie spoglądając jej w oczy. - To chyba ja byłam. - mruknęłam zaciskając ręce mocniej na pasku. W pierwszej chwili chciałam od razu wziąć i pójść sobie, ale nie mogłam, bo wuja tu kazał mi czekać. Co za tragedia kompletna. Z tego wszystkiego zapomniałam, że dziennik leżał za plecami moimi. - Ra.. Raczej nie będzie padać. - zapewniłam jeszcze, trochę po chmurach dało się przewidzieć, że jak będzie to nie prędko.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Teatr na klifach [odnośnik]07.09.22 11:55
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Teatr na klifach - Page 7 VlB1bQc
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teatr na klifach - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Teatr na klifach [odnośnik]12.09.22 10:12
To wcale nie było tak, że śpiew, który Maria słyszała, był jakiś tragiczny. Czy nieładny nawet. Jak na standardy lelków wróżebników był bowiem naprawdę czysty i dość jednoznaczny. Inaczej rzecz się miała jednak z tym, że do lelka wróżebnika nie należał. Wchodząca na scenę Maria jednak nie wpadłaby na to raczej, gdyby nie siedząca przed nią na scenie rudowłosa dziewczyna. Nie wyglądała na wiele młodszą od blondynki, ale za to posiadała jakże charakterystyczną urodę! Jej twarz zdobiły całe galaktyki piegów, tym więcej, im mocniej przyglądała się jej Maria, jednocześnie starając się uważać, by jej własne spojrzenie nie było zbyt ciężkie i nie dało się go odebrać inaczej niż tylko odrobinę zaciekawione (kto w końcu chciał być z marszu przyporządkowany do grupy wścibskich?). To wpatrywanie się w twarz rudego dziewczęcia sprawiło, że bardzo szybko blondynka dostrzegła, jak jej rozmówczyni peszy się, a piegi tracą na swej wyrazistości wobec różowiejących z każdą mijającą sekundą policzków.
Przez moment ciężko było jej dojść do tego, co stało za tym nagłym spąsowieniem. W końcu zapytała przecież o niedaleką obecność tych magicznych ptaków i o zapowiadany przez nie deszcz. Dopiero gdy dziewczyna poderwała się do wstania, wytrzepała spódnicę z wszystkich cząsteczek brudu, które mogły na niej osiąść, a potem zaczęła się wstydliwie (Maria znała prawdopodobnie o wstydzie wszystko, co można było o nim wiedzieć) tłumaczyć, wreszcie coś drgnęło.
I zrobiło się jej niezmiernie głupio.
— Nie, raczej nie... — zaczęła cicho, chcąc chyba ratować sytuację. Och, co mogła sobie pomyśleć o niej ta biedna dziewczyna, gdy od razu, niemalże impertynencko (ale przecież z czystego serca i bez złych zamiarów!) założyła, że słyszane przez nią dźwięki nie mają ludzkiego źródła, a pochodzić muszą od magicznego stworzenia. — To ja się musiałam przesłyszeć — próbowała ciągnąć, wznosząc prędko oczy do góry, na prowizoryczne sklepienie teatru, zupełnie tak jakby chciała się przez nie przebić, na tyle mocno, by wreszcie utorować oczom drogę do jasnego, późnowiosennego nieba. — Wiesz, jak się szybko lata na miotle to i w uszach szumi... — wyjaśnienie nie brzmiało przekonująco, bowiem nie mogło. Maria nie potrafiła kłamać, zaczęła mówić znacznie szybciej niż to, w jaki sposób zazwyczaj wypuszczała z siebie słowa. W dodatku czubki jej odstających uszu, dzięki powiewowi morskiej bryzy wyeksponowane spod złotych loków, pokryły się równie intensywnym różem, co policzki Neali, odpowiednio spostrzegawczej dziewczynie zdradzając, że jej rozmówczyni, wciąż tkwiąc w dobrodusznych zamiarach, próbowała złagodzić sytuację kłamstwem.
— Jak na lelka było bardzo czysto... — dodała po chwili; głos miała cichy i stłumiony od nagłego stresu, który wywołany został przez myśl, że mogła sprawić nieznajomej dziewczynie przykrość. Idealny początek znajomości! — Ja zresztą... też nie umiem śpiewać, mnie nawet nie porównują z lelkiem, uszy odpadają... — szepnęła jeszcze, w pamięci odgrywając znowu scenę z końcówki maja, gdy chciała zaśpiewać piosenkę razem z duchowymi pannami, a jej brak umiejętności wokalnych doprowadził prawdopodobnie do tego, że duchy zniknęły z plaży na dobre. To była dopiero katastrofa.
Wreszcie przeniosła spojrzenie na Nealę, ostrożnie, próbując uśmiechnąć się do niej zachęcająco, pomimo własnej nieśmiałości. Ta powoli przejmowała już kontrolę nad panną Multon.
— Ale ludzie mówią, że jeżeli się nie próbuje, to nigdy nie będzie się lepszym — i choć dalej mówiła cicho, z jej głosu pobrzęczała determinacja. Tak przecież właśnie było. Z początku też niekoniecznie dobrze radziła sobie na miotle, ale wreszcie przelatała kilka lat w domowej drużynie Quidditcha, potrafiła robić kilka akrobacji, latała naprawdę szybko i na dalekie dystanse. W próbie siła.
Miała otwierać już usta, by przedstawić się — w końcu ich wymiana zdań poszła już za daleko bez przedstawienia — lecz w tym samym momencie do jej uszu dotarło coś piskliwego. To już na pewno nie było żadne magiczne stworzenie, a przynajmniej żadne, które było Marii znane. Brzmiało bardziej jak dziecko, co w jednym momencie sprawiło, że jej serce ścisnęło się mocno w piersi, a szarozielone spojrzenie utkwiło w twarzy Neali na dobre.
— Chyba coś się stało — szepnęła, spoglądając to na znajdujące się w niedalekim sąsiedztwie od górnej części widowni krzaki, to na Nealę. — Ja... to chyba nie jest dobry moment, ale jestem Maria — dodała po chwili, nie potrafiąc nawet zamaskować rosnącego niepokoju, który przebijał się przez jej minę dość wyraźnie. — Zostaniesz tu? — spytała, zeskakując ze sceny i lądując przed nią miękko, na dwie, ugięte nogi. Nie wiedziała, czy dziewczyna nie czekała na kogoś, czy zaraz nie musiała zmykać do domu, albo czy nie była równie strachliwa jak Maria. Ale płochliwość blondynki nie oznaczała jeszcze, że pchana złymi przeczuciami i współczuciem dla dziecka, nie zdecyduje się zaryzykować i sprawdzić, co takiego miało miejsce w krzakach.
Nie mogło być to przecież bardzo poważne, prawda?


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Teatr na klifach [odnośnik]22.09.22 0:59
Świetny pomysł, Neala. Naprawdę genialny. Śpiewać w miejscu do którego każdy mógł dotrzeć. Teraz o proszę - właśnie ktoś dotarł. Proszę cię bardzo. Jeden raz. Jeden jedyny raz bym chciała żeby właściwie przed każdym nie kompromitować się dosłownie za każdym razem. Ale nieeeeee, jeden raz to za wiele od razu, prawda? Tak chyba się wszechświatowi wydawało. Cóż, za tragedia straszna, więcej ust nie odezwę już chyba, a jak James się dowie to się na pół ze śmiechu złoży na pewno.
Na milion, trylion, procent.
Chyba że nie dowie. Oh kogo okłamujesz Neala, sama jak głupek mu pewnie o tym opowiesz. Wymsknie ci się i tyle będzie. Beznadziejnie. Ale najpierw musiałam jakoś to konkretne upokorzenie przetrwać i przez nie przebrnąć. Dopiero potem przejmować się tym co potem. Więc podniosłam się, cała taka czerwona. Śpiewać mi się zachciało! Dobre sobie. Powinnam się zawrzeć jak tak dobrze jak inni nie umiałam.
- Chmury na to nie wskazują. - podjęłam bzdurnego tematu, który sensu nie miał żadnego licząc na to, że może jednak zaraz się wezmę i zapadnę mimo wszystko czerwona dalej. Wiedziałam już, że z zapadaniem to jednak się nie da w ogóle, bo jakby działało, to bym wcześniej się zapadała już nie raz - a ze sto razy przynajmniej. Westchnąć miałam ciężko, ale zdusiłam to westchnięcie mimowolnie unosząc brodę, jakby miało mi to jakoś przełknąć to upokorzenie całe.
- Yhm… - wydobyło się całkowicie nieprzekonane z moich ust. Uniosłam brwi odrobinę ku górze. - Szumi… - powtórzyłam po niej spoglądając za jej spojrzeniem. Nadal czerwieniąc się strasznie. Więc nie dość że byłam lelkiem to jeszcze szumiałam? Tragedia kompletna. Splotłam dłonie przed sobą, mimowolnie robiąc krok w tył. Spojrzałam za plecy, jakby wuja magicznie miał się nagle pojawić i mnie wyciągnąć z tego wielkiego, kłębiącego się wstydu. Ale nigdzie na horyzoncie go nie widziałam. Zdziwiona wróciłam do niej wzrokiem na kolejne ze słów. Jak na lelka było bardzo czysto? Brwi mi się uniosły ku górze. Co to właściwie miało znaczyć? Powinnam się ucieszyć, że stając w szaranki z lelkiem wygrywałam? Ale przy ludziach lepiej było nie otwierać ust w ogóle?
- Cóż, ja zwiastuje deszcz. - mruknęłam wydymając lekko usta na jej wyznanie odnośnie śpiewania wzdychając ciężko. Uniosłam rękę zakładając za ucho kilka rdzawych kosmyków. - Przynajmniej nikt nie przejdzie obok nas obojętnie. - dodałam z wyczuwalną nutą ironii ale i irytacji wywracając oczami do siebie samej. Dopiero teraz wzdychając trochę. Czując nawet odrobinę sympatii za szczere wyznanie, które wypuściła między nas.
- Praktyka czyni mistrza i inne takie…? - zawiesiłam powietrze, a usta uniosły się w krótkiem, niepewnej, pełnej różu na policzkach odpowiedzi. Jasne to niby było i proste. Ale wiedziałam już jedno. Nigdy, ale to NIGDY więcej, nie będę się brała za śpiewanie w publicznym miejscu. Temu, to już raz, porządnie i kategorycznie weźmiemy i podziękujemy.
Cisza zapadała na chwilę między nami. Pełne niepewności, trochę kanciasta przez te całe lelki i moje marne umiejętności. Otwierałam już usta chcąc o coś zapytać, podtrzymać może chwilę rozmowy, kiedy dźwięk ściągnął moją uwagę w tą samą stronę w którą spojrzała i ona. Zmarszczyłam brwi. Płacz? Tutaj? Nic nie usłyszałam wcześniej, było to możliwe? Nie byłam pewna, może było jeśli weszłam w swój własny, inny świat, zajmując się śpiewaniem. Potaknęłam głową, ale nie spojrzałam w stronę dziewczyny. Czując, jak serce zabiło mi mocniej. Ale wiedziałam jednak, nie mogłam tego zostawić samemu sobie. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, musiałam pomóc. Zwłaszcza, jeśli to był ktoś młodszy. Dopiero kiedy o momentach mówić zaczęła przesunęłam na nią tęczówki, ale głowa skierowana była we wcześniejszą stronę.
- Neala. - przedstawiłam się, trochę nerwowo skinając głową na powitanie, niemrawo próbując się uśmiechnąć, ale niepokój o to, co się działo przebijał się wyraźnie. - Nie. - zdecydowałam szybko, kręcąc głową. - Umiem leczyć trochę, może będę mogła pomóc. - powiedziałam od razu, zeskakując ze sceny obok niej. Sięgnęłam do kieszeni wyciągając różdżką. Wzięłam wdech ruszając w stronę zarośli. - Też weź swoją, może. - poradziłam jej, bo mimo, że Kornwalia była domem dobroci, to zło potrafiło wkraść się wszędzie. Zerknęłam na nią biorąc kolejny wdech w płuca. To był kawałek, ale nogi stawiałam szybko. Skupiając się na celu, nie patrząc na boki w końcu przechodząc głębiej w zarośla spoglądając na chłopca.
- Powiesz nam co się stało? - zapytałam go od razu, rozglądając się wokół niepewnie - ostrożnie. Zwalniając, ostrożniej stawiając kolejne ku niemu kroki.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Teatr na klifach [odnośnik]30.09.22 16:29
Początek czerwca pełen był gwałtownych zmian pogodowych, a podróżująca przede wszystkim na miotle Maria musiała bardzo uważać, żeby przez swoje gapiostwo lub — co gorsza — nieświadomość nie zostać uziemioną w jakimś miejscu na dłużej, niż by tego potrzebowała. Dlatego też lelkowe ostrzeżenie zostało przez nią wzięte zupełnie poważnie. Dzień wcześniej nad Gloucestershire szalała popołudniowa burza, ale właściwie zaczęła się już grubo po szóstej, więc miała jeszcze trochę czasu, by odnaleźć jakieś bezpieczne schronienie, gdyby faktycznie sytuacja miała się powtórzyć. Rudowłosa dziewczyna jednak — z dziwnym zapałem przebijającym nawet rozgrzane od wstydu policzki — oznajmiła, że nie zanosi się na zmianę pogodową. Tymi słowami zaprosiła też Marię do poderwania głowy do góry, do wzniesienia oczu na jasne obłoki chmur. Z samego tego widoku można było przyjąć, że dzień zapowiadał się bardzo dobrze, nawet pięknie, lecz jeżeli Multon odebrała jakąś lekcję w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, była to lekcja tego, by zawsze mieć się na baczności. Lekcja, z której wniosków nie wyciągała zbyt często, wciąż jednak wierząc mocno w delikatność i dobro, które miały rządzić światem, pomagać w złagodzeniu bólów istnienia. Nie powinna wierzyć na słowo nieznajomej i tego nie robiła; sama podjęła w końcu decyzję, że zdecydowanie lepiej i piękniej byłoby, gdyby dziś deszcz faktycznie nie padał, a burza nie łączyła nieba i ziemi nitką pioruna.
Dopiero po kilku chwilach znów przeniosła spojrzenie na Nealę, a widząc jej minę — tak bezkompromisowo oddającą wstyd, zmieszanie i postanowienie zaprzestania dalszego publicznego ośmieszania się (Maria nie sądziła, by próby śpiewu należały do tej kategorii, wszak nie każdy musiał rodzić się z głosem, którego chciano słuchać, a gdyby wszyscy pięknie śpiewali, świat byłby wyjątkowo nudny i monotonny) — jej własna twarz przybrała raczej niewyraźny wyraz. Usta zacisnęły się w wąską kreskę, a ich kąciki drżały, choć nie do uśmiechu, a raczej smutnego grymasu, który całą sobą chciała powstrzymać. Dziwne to było pierwsze spotkanie, w trakcie którego Maria bezpardonowo zdecydowała się zawierzyć w swą znajomość opieki nad magicznymi stworzeniami i pokierować się intuicją, zaniżyć lot i przez tę jedną decyzję dać początek serii małych nieporozumień, które wprowadziły obie dziewczęta w stan niezwykłego zmieszania, wprost w objęcia nienaturalnej, niemal kanciastej ciszy.
Ciszy, która została przerwana przez kogoś, kogo obie się nie spodziewały.
Zazwyczaj w podobnych sytuacjach Maria wybierała ucieczkę — tym bardziej, gdyby była w okolicy sama. Teraz jednak, będąc w towarzystwie, jak się okazało, Neali, nie chciała zostawiać jej z problemem samej. Cokolwiek mogło to być — czy faktycznie płaczące dziecko, a może jakiś odgłos wywołany nietrudnym przecież zaklęciem — nie zwiastowało nic dobrego, a pozostawienie takiej kwestii w rękach dziewczęcia, które właśnie otrzymało mocny cios w swą dumę, nie było najlepszym pomysłem, niezależnie od tego, jak bardzo Maria bała się dowiedzieć, co było przyczyną docierającego do nich płaczu.
Gdy Neala zeskoczyła obok Marii i zwróciła uwagę na różdżkę, blondynka zgięła swą rękę w łokciu, podnosząc własną do góry. Skinęła także głową na informację o tym, że rudowłosa potrafiła trochę uzdrawiać. To bardzo przydatna umiejętność, której Maria nie miała jeszcze okazji wypróbować, ale nigdy nie zaszkodzi co nieco zobaczyć.
— Gdyby było naprawdę źle, moja kuzynka jest uzdrowicielką, na pewno pomoże... — szepnęła cicho, słowa ledwo przecisnęły się przez ściśnięte z nerwów gardło. Myśli od razu powędrowały w kierunku Elviry, przecież nie odmówiłaby jej pomocy; najbliższy szpital, o którego istnieniu wiedziała Maria, znajdował się w Warwick, ale to przecież kawał drogi stąd i nawet na tej szybkiej miotle, gdyby miała lecieć z rannym pasażerem, mogłaby nie zdążyć na czas. Te myśli towarzyszyły jej przez całą drogę, którą przeszły zaskakująco prędko.
Przed ich oczami rozciągał się widok, który przy dobrych chęciach można byłoby przyrównać do obozowiska. Skromnego, niewielkiego, stworzonego wyraźnie w pośpiechu, ale jednak wystarczającego, by przeżyć. Ognisko było wygaszone już od jakiegoś czasu, w powietrzu nie unosił się żaden dym, czy nawet smuga, a gdyby dotknąć dłonią zwęglonych resztek — byłyby zupełnie zimne.
Chłopiec początkowo nie zareagował zupełnie na słowa Neali. Klęczał przy ojcu, który wyglądał, jakby spał — tylko jego twarz pozostawała nieruchoma, jakby zastygła w minie gdzieś pomiędzy spokojem nocy a porannym przebudzeniem. Chłopiec próbował dobudzić tatę, popychając jego ramię, lecz bez rezultatu. Sam był ubrany dość skromnie, tylko w krótkie spodenki i podkoszulkę, która zdążyła już zamoczyć się od łez cieknących mu po policzkach. Dopiero po chwili trafiły do niego słowa Weasley, jak i odgłos kroków nadchodzących zza jego pleców. Ostrożnie obrócił głowę w kierunku dziewcząt, spoglądając na nie znad swego ramienia.
— Tata się nie budzi... — oznajmił płaczliwie, by zaraz znów powrócić do prób obudzenia mężczyzny. Maria przełknęła głośno ślinę, spoglądając na moment na Nealę. Chyba obie wiedziały, co oznacza ta sytuacja, choć chyba żadna z nich — albo żadne, chłopiec również — nie chciało powiedzieć na głos, co takiego miało właśnie miejsce.
Blondynka zresztą nie potrafiła mówić zbyt dużo. Znacznie lepiej przychodziło jej działanie, dlatego gdy tylko w zasięgu jej wzroku pojawił się pluszowy miś, podeszła do niego i ostrożnie podniosła go z ziemi, by zaraz otrzepać. Z przytulanką w ręku podeszła do chłopca, próbując odciągnąć go od ojca. Jeżeli Neala znała się na uzdrawianiu tak, jak mówiła, Maria sądziła, że mogłaby coś jeszcze zaradzić, ale dziecko nie powinno tego oglądać.
— Cześć, jestem Maria, a to jest Neala — zaczęła cicho, w odpowiednim momencie pokazując na rudowłosą towarzyszkę — A wy? Jak się nazywacie? — spytała, przekazując chłopcu misia, a dziecko, wciąż tkwiące w głębokim niezrozumieniu sytuacji, w jakiej się nagle znalazło, wtuliło prędko twarz w zabawkę, przez moment nie odpowiadając. Chłopiec dalej klęczał przy ojcu, teraz nie spoglądając wreszcie na ciało, a dopiero po chwili, zza pluszu udało się usłyszeć:
— To jest Pan Wellington, a ja jestem Robbie.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Teatr na klifach [odnośnik]05.10.22 20:28
Cóż, jakby na to tak popatrzeć z boku i kompletnie bezosobowo. To kompromitacja, powinno być moim drugim imieniem. Zdecydowanie. Gdzie nie szłam, tam właśnie coś zawsze pójść musiało tak, by na moją twarz wstąpił róż z którym do twarzy znów szczególnie mi nie było. Tragedia straszna. Kompletnie. Po raz enty. Ale nic dziwnego, śpiewać tak jak Jimmy nie potrafiłam. Właściwie, to praktycznie wcale. Ale że tak strasznie, że aż zawodzenie o deszczu nieść miałam, to nie sądziłam. Westchnęłam. Cóż, przynajmniej nikt nie ogłuchł od tego śpiewu mojego. Milczałam, nie przerywając tej powstając ciszy, bo nie bardzo wiedziałam, co więcej mogłabym powiedzieć. Uniosłam rękę, żeby założyć za ucho rude kosmyki, spoglądając na dziewczynę obok. Otwierając już usta, żeby wziąć i coś powiedzieć - cokolwiek tak właściwie ale wtedy do moich uszu dotarł dźwięk. Odwróciła głowę w jego stronę, zerkając na Marię.
- Liczmy więc, że nie jest naprawdę. - szepnęłam, mruknęłam właściwie do siebie bardziej niż do niej. Taką miałam nadzieję, na to po cichu liczyłam, ale łatwo było zapomnieć, że wojna trwała kiedy nie doświadczyło się jej okrutnie na co dzień. W tym względzie Marcel miał rację. Ja też czułam, że wszystko dzieje się bardziej obok mnie, niż ze mną naprawdę. Wiedziałam, że miałam szczęście, szczęście, że nie musiałam oglądać rzeczy okropnych. Choćby tych, które on sam widział. A jednocześnie w jakiś sposób nie mogłam przez to pojąć jej całkowicie i kompletnie. Stawiałam kolejne kroki w stronę dźwięku wyciągając różdżkę tak dla przezorności. Już się nauczyłam, że lepiej ją mieć, niż po nią sięgać dopiero.
W końcu znalazłyśmy się na miejscu. Wzrok przesunął się po czymś na kształt obozowiska. Jasne tęczówki na chwilę zahaczyły o wygaszone ognisko, by zaraz ruszyć w kierunku chłopca pochylającego się nad mężczyzną. Serce obiło mi się nieprzyjemnie, gdy stanęłam przy nich. Logika podpowiadała jedno, serce nie chciało w to wierzyć. Po jakiejś części też ze strachu, że to one będą musiały przekazać mu tą wiadomość. Zamarłam, kiedy ponownie spróbował obudzić ojca. Poprawiając uścisk na różdżce. Biorąc drżący wdech w płuca. Przez chwilę stałam, tak kompletnie skamieniała nie wiedząc, a może nie potrafiąc znaleźć siły napędowej. Ale jakoś, jakąś musiałam. Ale zanim się ruszyłam, Maria ruszyła pierwsza. Odprowadziłam ją krótko spojrzeniem, zerkając znów na chłopca. Milczałam obserwując jej kolejne działania. Drgnęłam, dopiero kiedy mnie przedstawiła. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba średnio mi to wyszło. Na szczęście chłopiec nie poświęcił mi zbyt wiele uwagi. Zgarnął w dłonie pluszaka w którego się wtulił. Spróbowałam złapać spojrzenie Marii, zbliżając się, żeby ukucnąć obok niego. Kiedy odwrócił wzrok sama spojrzałam na mężczyznę. Ale fakt, że nie budził się, kiedy Robbie próbował go obudzić zdawał się opadać śladem ponurych wniosków na ramionach. Zanim mogłam spróbować cokolwiek, musiałam sprawdzić, czy najczarniejszy scenariusz był właśnie tym, przed którym było dane nam stanąć. Dlatego opierając się na jednym kolanie wyciągnęłam różdżkę, którą przytknęłam do piersi mężczyzny. Zanim rzuciłam pierwsze z zaklęć przymknęłam na chwilę powieki, prosząc, żeby zaklęcie wykazało obijające się w klatce serce. Wzięłam wdech w wargi. Dasz radę, Neala. Powiedziałam samej sobie. Nachylając się w kierunku różdżki. - Diagno coro. - wyszeptałam. Różdżka rozświetliła się błękitnym blaskiem, a ja od razu zrozumiałam, że serce mężczyzny nie pracuje. Nie bije. Nie pompuje krwi dalej. Wzięłam wdech w płuca. Opuściłam głowę, pozwalając, by rude kosmyki na chwilę zakryły mi twarz. Ile mógł mieć lat? Czy właśnie i on miał poznać gorzki smak pozostania na świecie bez rodziców. Wzięłam kolejny wdech w płuca. W końcu się prostując, spoglądając na Marię nad głową chłopca pokręciłam głową. Wróciłam wzrokiem do mężczyzny, czując, jak zaciskam dłoń w pięść. Czy zawinili czymś naprawę, by Robbie musiał przez to przechodzić? Musiał zostać sam. Wzięłam kolejny wdech. Powinnam zacząć się przyzwyczajać? Może miałam kiedyś zostać uzdrowicielką, czy mówienie komuś o stracie bliskich nie było nieodłączną częścią tej pracy. Przesunęłam się trochę widząc, że jej nowej znajomej udało się obrócić chłopca w swoją stronę. Dobrze, powinien być plecami do ojca, choć odciąganie go od niego teraz, mogło się nie udać. Zamiast tego usiadłam na ziemi naprzeciw niego.
- Co tutaj robiliście, Robbie? - zapytałam, jakby prawie pewna, że jeśli od razu przekażemy mu wiadomość, nie dowiemy się już niczego. A potrzebowaliśmy informacji. Może miał jeszcze jakąś rodzinę, kogoś, kto przyjąłby go do siebie. Kto by się nim zaopiekował. Mimowolnie spojrzałam na niebo, wyglądając wuja. On na pewno wiedziałby jak postąpić.



she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Teatr na klifach [odnośnik]05.10.22 20:28
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 13
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teatr na klifach - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Teatr na klifach
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach