Izba przyjęć
AutorWiadomość
Izba przyjęć
Wezwanie z Munga przyszło do Ciebie nagle, zupełnie niespodziewanie, na dodatek było jeszcze na tyle zawiłe, że miałeś/miałaś problem ze zrozumieniem go, co tylko spotęgowało Twój strach. Czyżby komuś z Twoich bliskich stało się coś złego? Pędem wpadasz na izbę przyjęć, rozglądając się dookoła dzikim wzrokiem dopóty, dopóki nie zauważasz podstarzałej kobiety w niestarannie zrobionym koku, która siedzi za podniszczonym kontuarem z jasnego drewna. Podchodząc do niej pospiesznie, nie spodziewasz się, że odbiegać będzie ona od tak pochwalanego przez Ciebie obrazu miłej starszej pani. Tymczasem jednak kobieta ostentacyjnie Cię ignoruje, choć wyraźnie nie umykasz jej uwadze, a gdy już się odzywa, skrzekliwy głos wdziera Ci się w uszy tak, że z pewnością przez co najmniej tydzień będzie on Twoim towarzyszem niedoli. W sidłach nieprzyjemnego monologu o wyrywaniu sobie żył dla tych niewdzięczników nie widzisz szansy na ratunek. Po chwili pomaga Ci jednak miła stażystka, osobiście wszystko sprawdzając i zabierając Cię z tego domu wariantów... Ostatnim, co widzisz, są jeszcze białe ściany i drewniana podłoga oraz inni, bardziej nieszczęśliwi potrzebujący. Pikanie aparatury miesza się z chaotycznymi wypowiedziami.
| z recepcji.
Dorea Potter przy pomocy uzdrowicielki została wprowadzona na izbę przyjęć, gdzie panna Vanity będzie mogła dokonać fachowej oceny stanu zdrowia niespodziewanie odnalezionej kobiety. Anthony Burke pozostał na korytarzu w niecierpliwym oczekiwaniu na efekty badania. Odpowiednie eliksiry i odpoczynek, to wszystko czego obecnie potrzebuje Dorea, jednakże najpierw należy się upewnić czy nie ma żadnych obrażeń lub nie nosi śladów przemocy. Cynthia oddzieliła się z pacjentką za pomocą zasuwanych zasłon, by następnie przejść do badania.
Kolejka: Cynthia, Dorea. Anthony czeka na korytarzu.
Dorea Potter przy pomocy uzdrowicielki została wprowadzona na izbę przyjęć, gdzie panna Vanity będzie mogła dokonać fachowej oceny stanu zdrowia niespodziewanie odnalezionej kobiety. Anthony Burke pozostał na korytarzu w niecierpliwym oczekiwaniu na efekty badania. Odpowiednie eliksiry i odpoczynek, to wszystko czego obecnie potrzebuje Dorea, jednakże najpierw należy się upewnić czy nie ma żadnych obrażeń lub nie nosi śladów przemocy. Cynthia oddzieliła się z pacjentką za pomocą zasuwanych zasłon, by następnie przejść do badania.
Kolejka: Cynthia, Dorea. Anthony czeka na korytarzu.
|z recepcji; tak na szybko, ale jest! wiem, ze jestem kochana :D
Obróciłam na moment bezradna głowę w kierunku Anthony’ego i wzruszyłam ramionami, gdy usłyszeliśmy wyrok Alice Bigsten. Cóż, raczej nie miałam szans w starciu z nią, więc pan Burke musiał poczekać na zewnątrz. Nie chciałam się jej narażać, bo nadal pracowałam nad jej ulubionym smakiem ciastka... Jak na razie nie udało mi się trafić w jej gusta, co nie oznaczało, że zamierzam się poddać, mimo jej opryskliwości.
– Już spokojnie, skarbie – rzuciłam niemal świergotliwie do przebudzonej Dorei i poprosiłam niosących ją uzdrowicieli, by dostarczyli nadal osłabioną pacjentkę do izby przyjęć na piętrze pozaklęciowym. Dosyć długa wycieczka, ale lubiłam to piętro. Moje pięterko... Między innymi.
– Pani Dorea Potter, prawda? – spytałam jeszcze raz dla pewności, gdy otrzymaliśmy już nieco prywatności, dzięki zaciągniętym przeze mnie zasłonom wokół jej łóżka. Tylko ja i pani Potter, zaginiona przed kilkoma laty szlachetnej krwi kobieta... powiedziałabym odważna. Szanowałam pracę aurorów. Oraz ja, wielokrotna zwyciężczyni w pokera w grze z samą Śmiercią o życia pacjentów. Dobra, może nieco koloryzowałam...
– Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale przybyłam na wezwanie twojego znajomego, Anthony’ego Burke. Jestem Cynthia Vanity i jestem tu, by poczuła się pani lepiej. Co powiesz, byśmy na początek przeszły na ty? Myślę, że to znacznie ociepla atmosferę... – zaproponowałam delikatnie i beztrosko, starając się jej nie przestraszyć. Nie wyglądała za dobrze. Mogła być torturowana przez te lata, z pewnością gdzieś przetrzymywana.
– Jak się w tej chwili czujesz, Doreo? (lub forma per pani, jeśli nie wyraziła chęci przejścia na ty ;) ) Za chwilkę podam ci wywar wzmacniający... Wpierw jednak pragnę się upewnić, czy nie zagrozi on twojemu życiu. Pozwolisz? – spytałam, wyciągając różdżkę. Postanowiłam na początek sprawdzić stan jej ciała, przez co rzuciłam lekkie niczym piórko:
– Oculio Tertia – Różdżkę skierowaną miałam w kierunki piersi pacjentki. Zamknęłam oczy i zabrałam się za oglądanie...
Obróciłam na moment bezradna głowę w kierunku Anthony’ego i wzruszyłam ramionami, gdy usłyszeliśmy wyrok Alice Bigsten. Cóż, raczej nie miałam szans w starciu z nią, więc pan Burke musiał poczekać na zewnątrz. Nie chciałam się jej narażać, bo nadal pracowałam nad jej ulubionym smakiem ciastka... Jak na razie nie udało mi się trafić w jej gusta, co nie oznaczało, że zamierzam się poddać, mimo jej opryskliwości.
– Już spokojnie, skarbie – rzuciłam niemal świergotliwie do przebudzonej Dorei i poprosiłam niosących ją uzdrowicieli, by dostarczyli nadal osłabioną pacjentkę do izby przyjęć na piętrze pozaklęciowym. Dosyć długa wycieczka, ale lubiłam to piętro. Moje pięterko... Między innymi.
– Pani Dorea Potter, prawda? – spytałam jeszcze raz dla pewności, gdy otrzymaliśmy już nieco prywatności, dzięki zaciągniętym przeze mnie zasłonom wokół jej łóżka. Tylko ja i pani Potter, zaginiona przed kilkoma laty szlachetnej krwi kobieta... powiedziałabym odważna. Szanowałam pracę aurorów. Oraz ja, wielokrotna zwyciężczyni w pokera w grze z samą Śmiercią o życia pacjentów. Dobra, może nieco koloryzowałam...
– Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale przybyłam na wezwanie twojego znajomego, Anthony’ego Burke. Jestem Cynthia Vanity i jestem tu, by poczuła się pani lepiej. Co powiesz, byśmy na początek przeszły na ty? Myślę, że to znacznie ociepla atmosferę... – zaproponowałam delikatnie i beztrosko, starając się jej nie przestraszyć. Nie wyglądała za dobrze. Mogła być torturowana przez te lata, z pewnością gdzieś przetrzymywana.
– Jak się w tej chwili czujesz, Doreo? (lub forma per pani, jeśli nie wyraziła chęci przejścia na ty ;) ) Za chwilkę podam ci wywar wzmacniający... Wpierw jednak pragnę się upewnić, czy nie zagrozi on twojemu życiu. Pozwolisz? – spytałam, wyciągając różdżkę. Postanowiłam na początek sprawdzić stan jej ciała, przez co rzuciłam lekkie niczym piórko:
– Oculio Tertia – Różdżkę skierowaną miałam w kierunki piersi pacjentki. Zamknęłam oczy i zabrałam się za oglądanie...
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Udało jej się szerzej otworzyć powieki, kiedy znalazła się na łóżku. Było miękkie, tak szalenie miękkie... zasnęłaby na miejscu, gdyby nie fakt, że czekało ją jeszcze sporo leczenia. Skrzywiła się lekko słysząc szurające po podłodze nóżki parawanu. Rozejrzała się. Nawet schorowana osoba, która znalazła się tu po raz pierwszy jest w stanie stwierdzić, że pomieszczenie wypadałoby odremontować.
Wzrok przeniosła na uzdrowicielkę. Jej uśmiech chyba dodał jej nieco energii. Dobrze, że akurat ona teleportowała się do domu Anthony'ego, a nie jakiś nieprzyjemny w obyciu pan albo podstarzała pani. W młodych czarodziejach była jeszcze ta iskierka pasji, która sprawiała, że aż chciało się być leczonym!
- Tak, tak... chyba pamiętam... chociaż nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam - odparła, po czym odchrząknęła, bo jej głos uwiązł w suchym gardle. - Cynthia. Miło mi cię poznać. Tak, mam na imię Dorea. Anthony gdzieś tu jest? - spytała niepewnie. W tej chwili tylko on był jedynym jej łącznikiem w tym starym-nowym świecie.
Przez chwilę zwątpiła. Chyba znajdowała się w takim stanie, że zapominanie własnego imienia wydawało się rzeczą jak najbardziej normalną i na miejscu.
Spojrzała na jej różdżkę, która najwyraźniej miała być narzędziem jej ratunku. Zamknęła oczy. Nie miała siły, żeby się stawiać. Niech zrobi, co musi, a potem puści ją do domu. Albo do mieszkania Anthony'ego, co oczywiście było w tej chwili wyrażeniem zamiennym do słowa "dom".
- Nikt mnie nie bił - odparła po chwili, kiedy mrówki pędzące po jej klatce piersiowej ustały. - Wyglądam kiepsko, ale oprócz niedożywienia i zmęczenia brakiem snu, moje zdrowie fizyczne jest raczej... w dobrym stanie.
Nie chciała jej o wszystkim opowiadać, ale była też świadoma tego, że w którymś momencie po prostu będzie musiała to zrobić. Jak mus, to mus.
Wzrok przeniosła na uzdrowicielkę. Jej uśmiech chyba dodał jej nieco energii. Dobrze, że akurat ona teleportowała się do domu Anthony'ego, a nie jakiś nieprzyjemny w obyciu pan albo podstarzała pani. W młodych czarodziejach była jeszcze ta iskierka pasji, która sprawiała, że aż chciało się być leczonym!
- Tak, tak... chyba pamiętam... chociaż nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam - odparła, po czym odchrząknęła, bo jej głos uwiązł w suchym gardle. - Cynthia. Miło mi cię poznać. Tak, mam na imię Dorea. Anthony gdzieś tu jest? - spytała niepewnie. W tej chwili tylko on był jedynym jej łącznikiem w tym starym-nowym świecie.
Przez chwilę zwątpiła. Chyba znajdowała się w takim stanie, że zapominanie własnego imienia wydawało się rzeczą jak najbardziej normalną i na miejscu.
Spojrzała na jej różdżkę, która najwyraźniej miała być narzędziem jej ratunku. Zamknęła oczy. Nie miała siły, żeby się stawiać. Niech zrobi, co musi, a potem puści ją do domu. Albo do mieszkania Anthony'ego, co oczywiście było w tej chwili wyrażeniem zamiennym do słowa "dom".
- Nikt mnie nie bił - odparła po chwili, kiedy mrówki pędzące po jej klatce piersiowej ustały. - Wyglądam kiepsko, ale oprócz niedożywienia i zmęczenia brakiem snu, moje zdrowie fizyczne jest raczej... w dobrym stanie.
Nie chciała jej o wszystkim opowiadać, ale była też świadoma tego, że w którymś momencie po prostu będzie musiała to zrobić. Jak mus, to mus.
Gość
Gość
Cynthia rzuciła jedno z podstawowych zaklęć uzdrowicielskich, by sprawdzić stan Dorei. Po tak długim przetrzymywaniu mogła nosić źle zrośnięte złamania oraz inne, niewidoczne na pierwszy rzut oka urazy. Po chwili uzdrowicielka miała już pełny wgląd w organizm swojej pacjentki - tak jak wspominała pani Potter, nic jej nie dolegało. Oczywiście poza wycieńczeniem fizycznym, jak i psychicznym - jeśli na to pierwsze pomoże odpowiednia dawka pokarmu, snu i eliksirów, wyleczenie tego drugiego może okazać się problematyczne. Dorea powinna zostać w Mungu przez kilka następnych dni, by nabrać sił. W zaciszu szpitalnych sal nikt nie powinien jej niepokoić. Uzdrowicielce nie pozostało nic innego jak przepisanie odpowiednich eliksirów i odprowadzenie pacjentki do jednej z sal.
| Dorea została ulokowana w sali numer dwa. Najlepiej, gdyby przez czas pobytu w Mungu nie niepokoili ją znajomi. Cynthia regularnie kontroluje poprawiający się stan pacjentki, podając odpowiednie eliksiry. Za kilka dni będzie mogła zostać wypisana do domu.
| zt x2
| Dorea została ulokowana w sali numer dwa. Najlepiej, gdyby przez czas pobytu w Mungu nie niepokoili ją znajomi. Cynthia regularnie kontroluje poprawiający się stan pacjentki, podając odpowiednie eliksiry. Za kilka dni będzie mogła zostać wypisana do domu.
| zt x2
Panowie Tremaine, Parkinson i Barrowick zostali przewiezieni z lasu wprost do Munga. Na przedramionach pierwszych dwóch wciąż tańczą błękitne płomyki, wywołane wyjątkowo bolesną klątwą. Uczucie przypalania żywcem zostało zredukowane dzięki zaklęciom, pytanie tylko na jak długo. Zanim zajmą się nimi uzdrowiciele, obrażeniami musi zająć się sprowadzony łamacz klątw.
Sytuacja Theodore była o wiele lepsza i o wiele mniej bolesna; mężczyzna skończył pościg za złodziejami z rozcięciem na plecach, które zostało wstępnie oczyszczone i zasklepione jeszcze w lesie, jednakże zranienie powinien obejrzeć uzdrowiciel.
Sytuacja Theodore była o wiele lepsza i o wiele mniej bolesna; mężczyzna skończył pościg za złodziejami z rozcięciem na plecach, które zostało wstępnie oczyszczone i zasklepione jeszcze w lesie, jednakże zranienie powinien obejrzeć uzdrowiciel.
Pojawiła się w izbie przyjęć niemal natychmiast po odebraniu wezwania, w międzyczasie wsłuchując się w słowa jednego z ratowników medycznych, pobieżnie nakreślającego obraz sytuacji. Miała nadzieję, że łamacz klątw pojawi się lada chwila – nie miała co prawda doświadczenia w pozbywaniu się tak złożonych uroków, ale wcale go nie potrzebowała, żeby rozumieć, jak cenny był w takich sytuacjach czas. Sama póki co pozostawała bezsilna, mogąc jedynie rzucić dwóm mężczyznom współczujące spojrzenie; częściowe uśmierzanie bólu to wszystko, co uzdrowiciele mogli im w tym momencie zaoferować.
Na szczęście w przypadku trzeciego z przywiezionych, sytuacja przedstawiała się nieco lepiej.
Skierowała się ku Theodorowi, a na jej twarz prawie automatycznie wypłynął łagodny, życzliwy uśmiech, stanowiący, w pewnym sensie, znak rozpoznawczy personelu Świętego Munga. – Witaj – skinęła głową. – Mam na imię Margaux i postaram się pomóc. – Przyjrzała mu się uważnie, dosyć szybko przenosząc uwagę na długą ranę na plecach, częściowo zasklepioną, ale nadal mocno zaczerwienioną. Wiedziała, że rozcięcie zostało już wstępnie oczyszczone, ale z przyzwyczajenia nie pozostawiała niczego przypadkowi; nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez własne zaniedbanie naraziła kogoś na powikłania. – Nie jest ci słabo? Nie kręci ci się w głowie? – zapytała, wyciągając różdżkę i robiąc krok do przodu. Podwinęła rękawy szpitalnego uniformu, odkładając na bok podkładkę z pospiesznie sporządzoną kartą pacjenta. – Recivium – powiedziała powoli i wyraźnie, przesuwając różdżką nad rozcięciem i z taką samą cichą fascynacją jak zwykle obserwując subtelne działanie zaklęcia. Chociaż już dawno powinna była przejść nad leczeniem do porządku dziennego, coś – najprawdopodobniej mugolskie pochodzenie – nie pozwalało jej przestać zachwycać się cudami, jakie potrafiła zdziałać magia.
Na szczęście w przypadku trzeciego z przywiezionych, sytuacja przedstawiała się nieco lepiej.
Skierowała się ku Theodorowi, a na jej twarz prawie automatycznie wypłynął łagodny, życzliwy uśmiech, stanowiący, w pewnym sensie, znak rozpoznawczy personelu Świętego Munga. – Witaj – skinęła głową. – Mam na imię Margaux i postaram się pomóc. – Przyjrzała mu się uważnie, dosyć szybko przenosząc uwagę na długą ranę na plecach, częściowo zasklepioną, ale nadal mocno zaczerwienioną. Wiedziała, że rozcięcie zostało już wstępnie oczyszczone, ale z przyzwyczajenia nie pozostawiała niczego przypadkowi; nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez własne zaniedbanie naraziła kogoś na powikłania. – Nie jest ci słabo? Nie kręci ci się w głowie? – zapytała, wyciągając różdżkę i robiąc krok do przodu. Podwinęła rękawy szpitalnego uniformu, odkładając na bok podkładkę z pospiesznie sporządzoną kartą pacjenta. – Recivium – powiedziała powoli i wyraźnie, przesuwając różdżką nad rozcięciem i z taką samą cichą fascynacją jak zwykle obserwując subtelne działanie zaklęcia. Chociaż już dawno powinna była przejść nad leczeniem do porządku dziennego, coś – najprawdopodobniej mugolskie pochodzenie – nie pozwalało jej przestać zachwycać się cudami, jakie potrafiła zdziałać magia.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Ledwo człowiek postawi swoją nogę w Londynie po podróżach z ramienia Banku, a już wzywają cię do szpitala. Jednak McLaggen nie mógł narzekać. W zasadzie nudził się w rodzinnym mieście, chociaż starała się odwiedzać swoją przyrodnią siostrę i jej córeczkę. Chciał też odnowić stare znajomości. W każdym razie na wezwanie do szpitala odpowiedział natychmiast. Takie rzeczy to nie przelewki, a interwencja i pomoc łamacza klątw była niezbędna, aby uzdrowiciele mogli zająć się chorym. Od razu przed oczyma miał widok Maisie, która była tylko niewinną ofiarą czasu, zdarzeń i jakiegoś idioty. Na samą myśl gotowało się w nim wszystko. Hector na pierwszy rzut oka nie wyglądał przyjemnie. Czyli chyba jak każdy łamacz klątw. Broda, włosy w nieładzie, a ślady na skórze świadczyły o tym, że była ona doświadczona przez palące promienie słoneczne, ostry mróz, czy też morską pogodę. Teraz szedł ubrany w koszulę, ciemne spodnie i ciężkie buty. Elegancki to on nie był, aczkolwiek nikt nigdy od niego elegancji nie wymagał, bo to nie miało nic wspólnego z jego pracą.
Teraz szedł energicznym krokiem, aby jak najszybciej dostać się na piąte piętro gdzie go skierowano na recepcji. Szpital, jak on nie lubił takich miejsc. Hector niemalże od razu znalazł się przy panu Tremaine i Parkinson. Spojrzał też na trzeciego poszkodowanego i uzdrowiciela. Uważnie przyjrzał się błękitnym płomyczkom, które mimo piękna zewnętrznego sprawiały fizyczny ból.
-Dobrze by było, gdybym znał okoliczności zdarzenia. Wiemy jak złapali to cholerstwo?-spytał, marszcząc jednocześnie czoło. Nie było jednak czas czekać od razu zaczął działaś, zaczynając od pana Tremaine, który swoją kruchą postawą pewnie miał mniejsze szanse niż postawny Parkinson.
Teraz szedł energicznym krokiem, aby jak najszybciej dostać się na piąte piętro gdzie go skierowano na recepcji. Szpital, jak on nie lubił takich miejsc. Hector niemalże od razu znalazł się przy panu Tremaine i Parkinson. Spojrzał też na trzeciego poszkodowanego i uzdrowiciela. Uważnie przyjrzał się błękitnym płomyczkom, które mimo piękna zewnętrznego sprawiały fizyczny ból.
-Dobrze by było, gdybym znał okoliczności zdarzenia. Wiemy jak złapali to cholerstwo?-spytał, marszcząc jednocześnie czoło. Nie było jednak czas czekać od razu zaczął działaś, zaczynając od pana Tremaine, który swoją kruchą postawą pewnie miał mniejsze szanse niż postawny Parkinson.
Gość
Gość
Zaklęcie uzdrowicielki może nie było rzucone idealnie, lecz wcześniejsza interwencja Alexandra sprawiła, że oczyszczenie rany okazało się o wiele łatwiejsze. Pozostałości kory i bolesnych drzazg samoistnie usunęły się z ciała Theodora.
W chwilę później do grupy dołączył Hector, gotowy pomóc ofiarom klątwy. Po wstępnych oględzinach powinien już wiedzieć od czego zacząć. Koniecznie musiał uchronić organizm Felixa przed dalszym rozwojem przekleństwa, które mogłoby już zagrozić jego życiu, podobnie jak to stało się ze złodziejami.
| Hector by ściągnąć klątwę, rzucasz dwa razy kością k100, a suma oczek musi wynieść 65. Z wynikiem sumuję się twoje statystyki z dziedziny zaklęć.
W chwilę później do grupy dołączył Hector, gotowy pomóc ofiarom klątwy. Po wstępnych oględzinach powinien już wiedzieć od czego zacząć. Koniecznie musiał uchronić organizm Felixa przed dalszym rozwojem przekleństwa, które mogłoby już zagrozić jego życiu, podobnie jak to stało się ze złodziejami.
| Hector by ściągnąć klątwę, rzucasz dwa razy kością k100, a suma oczek musi wynieść 65. Z wynikiem sumuję się twoje statystyki z dziedziny zaklęć.
Zmarszczył mocno czoło, stojąc chwilę nad Felixem. Potarł dłonią kart, ale już po chwili wiedział z mniej więcej z czym mam do czynienia i jak ma z tym sobie poradzić. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni różdżkę. Stanął bliżej mężczyzny.
-Witam, nazywam się Hector McLaggen, jestem łamaczem klątw i postaram ci się pomóc.-zaczął mówić, wiedział, że kontakt z ofiarą był bardzo ważny. Spojrzał na bardziej postawnego mężczyznę, który również nie był w ciekawym stanie.-Proszę cały czas do mnie mówić, wiem, że jest ciężko, ale proszę mówić. O tym co się stało.- powiedział z opanowaniem w głosie. W końcu nie można było panikować. Przynajmniej on i pani uzdrowiciel nie powinni poddawać się emocjom. W ich rękach spoczywało ludzkie życie. Dlatego Hector przystąpił do działa, przyłożył końcówkę różdżki do przedramienia pana Tremaine, gdzie wciąż tańczyły błękitne ogniki. Zaczął mamrotać formuły odpowiednich zaklęć, od których powinien zacząć, aby pomóc ofiarom tej klątwy. No proszę, a myślał, że nic ciekawego go nie spotka w Londynie. A jednak człowiek może zostać zaskoczony, chociaż pewnie dla tych mężczyzn nie było to przyjemnego doświadczenie.
-Witam, nazywam się Hector McLaggen, jestem łamaczem klątw i postaram ci się pomóc.-zaczął mówić, wiedział, że kontakt z ofiarą był bardzo ważny. Spojrzał na bardziej postawnego mężczyznę, który również nie był w ciekawym stanie.-Proszę cały czas do mnie mówić, wiem, że jest ciężko, ale proszę mówić. O tym co się stało.- powiedział z opanowaniem w głosie. W końcu nie można było panikować. Przynajmniej on i pani uzdrowiciel nie powinni poddawać się emocjom. W ich rękach spoczywało ludzkie życie. Dlatego Hector przystąpił do działa, przyłożył końcówkę różdżki do przedramienia pana Tremaine, gdzie wciąż tańczyły błękitne ogniki. Zaczął mamrotać formuły odpowiednich zaklęć, od których powinien zacząć, aby pomóc ofiarom tej klątwy. No proszę, a myślał, że nic ciekawego go nie spotka w Londynie. A jednak człowiek może zostać zaskoczony, chociaż pewnie dla tych mężczyzn nie było to przyjemnego doświadczenie.
Gość
Gość
The member 'Hector McLaggen' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88, 76
'k100' : 88, 76
Odetchnęła z ulgą, gdy jej zaklęcie – wyjątkowo słabe, biorąc pod uwagę mały stopień skomplikowania – mimo wszystko poradziło sobie z oczyszczeniem rany. Wyprostowała się lekko, próbując zlokalizować powód chwilowego roztargnienia, za które omal nie zapłaciła koniecznością powtórzenia uroku, ale ostatecznie po prostu wzięła głęboki oddech, starając się bardziej skupić na zadaniu. Kątem oka zarejestrowała pojawienie się brodatego mężczyzny, który najwyraźniej był zapowiadanym łamaczem klątw, i skinęła w jego stronę głową. Wyglądało na to, że wiedział, co robił – świadczył o tym zarówno jego spokojny, wyważony ton, z jakim zwrócił się do poszkodowanych mężczyzn, jak i pewność w ruchach, gdy zabrał się za ściąganie feralnego zaklęcia.
Przeniosła uwagę z powrotem na czarodzieja z raną na plecach. – W porządku? – zapytała, nie tyle oczekując odpowiedzi, co w próbie utrzymania stałego kontaktu. Nie wiedziała, co dokładnie doprowadziło tę trójkę na izbę przyjęć, ale wyglądało na to, że nie był to zwyczajny nielegalny pojedynek ani napad złośliwych gnomów ogrodowych.
Ponownie przyłożyła różdżkę do rozcięcia, które – o ile sobie tego nie wyobrażała – po pozbyciu się drzazg i zabrudzeń, zaczynało delikatnie blednąć. Nadal należało jednak właściwie je zasklepić, żeby uniknąć późniejszego jątrzenia się rany. – Vulnera Sanantur – powiedziała, tym razem starając się wypowiedzieć zaklęcie pewniej. Nie mogła pozwolić sobie na to, by jej własne słabości, jakiekolwiek nie byłoby ich źródło, odbiły się na czyimś zdrowiu.
Przeniosła uwagę z powrotem na czarodzieja z raną na plecach. – W porządku? – zapytała, nie tyle oczekując odpowiedzi, co w próbie utrzymania stałego kontaktu. Nie wiedziała, co dokładnie doprowadziło tę trójkę na izbę przyjęć, ale wyglądało na to, że nie był to zwyczajny nielegalny pojedynek ani napad złośliwych gnomów ogrodowych.
Ponownie przyłożyła różdżkę do rozcięcia, które – o ile sobie tego nie wyobrażała – po pozbyciu się drzazg i zabrudzeń, zaczynało delikatnie blednąć. Nadal należało jednak właściwie je zasklepić, żeby uniknąć późniejszego jątrzenia się rany. – Vulnera Sanantur – powiedziała, tym razem starając się wypowiedzieć zaklęcie pewniej. Nie mogła pozwolić sobie na to, by jej własne słabości, jakiekolwiek nie byłoby ich źródło, odbiły się na czyimś zdrowiu.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Hector mamrotał formuły zaklęć znanych tylko jemu. Początkowo nie było widać większego efektu, lecz po kolejnych ruchach różdżką tańczące ogniki zaczęły przygasać, jakby cofając się wgłąb przedramienia Felixa. Wystarczyło jeszcze kilka zaklęć, by nie pozostał po nich ślad, oczywiście za wyjątkiem niemiłych dla oka poparzeń, jednak z tym problem na pewno poradzi sobie uzdrowiciel. Hector w spokoju może zająć się Alfredem.
Margaux, tym razem coś poszło nie tak, tkanki drgnęły w swoim kierunku i widziałaś jak zaczynają się zrastać. Jednak efekt nie był zadowalający, przypominał cienką błonę, która może i się zrośnie, jeśli Theo pozostawałby przez jakiś czas w łóżku, lecz na pewno jego plecy oszpeciłaby blizna.
| Hector, by ściągnąć klątwę z Alfreda, rzucasz dwa razy kością k100, a suma oczek musi wynieść 60. Z wynikiem sumuje się twoje statystyki z dziedziny zaklęć.
Margaux, tym razem coś poszło nie tak, tkanki drgnęły w swoim kierunku i widziałaś jak zaczynają się zrastać. Jednak efekt nie był zadowalający, przypominał cienką błonę, która może i się zrośnie, jeśli Theo pozostawałby przez jakiś czas w łóżku, lecz na pewno jego plecy oszpeciłaby blizna.
| Hector, by ściągnąć klątwę z Alfreda, rzucasz dwa razy kością k100, a suma oczek musi wynieść 60. Z wynikiem sumuje się twoje statystyki z dziedziny zaklęć.
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź