Izba przyjęć
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izba przyjęć
Wezwanie z Munga przyszło do Ciebie nagle, zupełnie niespodziewanie, na dodatek było jeszcze na tyle zawiłe, że miałeś/miałaś problem ze zrozumieniem go, co tylko spotęgowało Twój strach. Czyżby komuś z Twoich bliskich stało się coś złego? Pędem wpadasz na izbę przyjęć, rozglądając się dookoła dzikim wzrokiem dopóty, dopóki nie zauważasz podstarzałej kobiety w niestarannie zrobionym koku, która siedzi za podniszczonym kontuarem z jasnego drewna. Podchodząc do niej pospiesznie, nie spodziewasz się, że odbiegać będzie ona od tak pochwalanego przez Ciebie obrazu miłej starszej pani. Tymczasem jednak kobieta ostentacyjnie Cię ignoruje, choć wyraźnie nie umykasz jej uwadze, a gdy już się odzywa, skrzekliwy głos wdziera Ci się w uszy tak, że z pewnością przez co najmniej tydzień będzie on Twoim towarzyszem niedoli. W sidłach nieprzyjemnego monologu o wyrywaniu sobie żył dla tych niewdzięczników nie widzisz szansy na ratunek. Po chwili pomaga Ci jednak miła stażystka, osobiście wszystko sprawdzając i zabierając Cię z tego domu wariantów... Ostatnim, co widzisz, są jeszcze białe ściany i drewniana podłoga oraz inni, bardziej nieszczęśliwi potrzebujący. Pikanie aparatury miesza się z chaotycznymi wypowiedziami.
Ktoś obdarzony bardziej poetycką duszą, mógłby rzec, iż jako przeciwieństwa, przypominały księżyc oraz słońce. Cressida jako stworzenie bardziej ulotne, o enigmatycznych oczach i rozmarzeniu nadającym rysom delikatną nutę, wpasowywała się w klimaty nocy wprost perfekcyjnie. Zbyt idealna, zbyt krucha by brać ją za więcej niźli senną marę, za odbicie łagodnej łuny księżyca sprawiającej, iż nawet najzwyklejsza rzecz nabierała bardziej magicznego wyrazu. Rowan z drugiej strony wręcz lśniła, jak przystało na słońce. Przyciągała swym ciepłem, gromadziła wokół siebie ludzi z wrodzoną naturalnością, ze szczerością która jednocześnie rodziła sympatię oraz wrogość ponad wszelką miarę. Jej słowa niczym gorejący żar godziły w osoby niezbyt sercu dziewczęcia miłe, a chociaż okrucieństwem nigdy nie została skalana, tak złośliwości nie sposób rudowłosej odmówić. Nie była romantycznym przewidzeniem, inspiracją dla artystów, muzą dla złaknionych, niemniej była i z dumnie uniesionym podbródkiem, była gotowa oznajmić to głośno oraz wyraźnie. Te różnice, tak wyraźne dla postronnego widza, nie pozwoliły się ukazać w zaciszu niewielkiej sali. Obie niewiasty zostały zamknięte w szablonach pacjenta oraz uzdrowiciela i nie śmiały z nich wyjść, godząc się mimowolnie na pęta je ograniczające. Lecz gdyby dane im było się spotkać, w środowisku naturalnym — czy odżyłyby w swym towarzystwie, czy też niechęć jakaś splamiłaby ich duszę, rodząc życzenie, by nigdy więcej im nie przyszło spotkać się na tej samej ścieżce? Któż wie, jak by to wyglądało. Wielce prawdopodobnym jest, iż raczej się nie dowiedzą.
Pani — bo już z pewnością nie panienka, pomimo młodego wieku — Fawley mogła się czuć zaiste szczęśliwą kobietą, jako że mąż okazywał jej więcej uczuć oraz zrozumienia niż w przypadku innych wysoko urodzonych dam. Było to doprawdy godne zazdrości, jako że nie często spotykało się pary, które łączyło coś więcej poza chłodną rezerwą i zrezygnowanym pogodzeniem się z zaistniałą sytuacją. Być może dla Red było to zbyt trudne do zrozumienia, ta specyfika uczuć łącząca ludzi z wyższych klas, ona wychowana w duchu miłości oraz traktowania emocji jako coś cennego, wydawała się arogancko z góry zakładać, iż coś takiego nie jest dla lady w ogóle dostępne. A nawet jeśli, to nie jest traktowane w ten sam sposób. Ale z pewnością, gdy wiek osiądzie na jej barkach, być może dostrzeże, że nie wszystko jest takie, jak to zwykła roić w swej ognistej głowie. A być może i nie. Z Rowan nie było w zasadzie nic tak do końca pewne.
— Wszystko wygląda w porządku — oświadczyła, delikatnie dotykając miejsce, w którym ręka do niedawna była złamana. Opuchlizna powoli schodziła, a organizm uwolniony od zaklęcia przeciwbólowego uświadamiał sobie, iż nie dozna więcej cierpienia. Skinąwszy głową, Sprout odsunęła się od młódki i wyciągnąwszy skrawek pergaminu, starannie wypisała nazwy eliksirów tak, by siedząca przed nią Cress nie miała problemów z odczytaniem — Tak też to tyle, proszę pamiętać o zakupie eliksirów i wypoczynku. Mam nadzieję, iż nie dozna pani więcej uszczerbku na zdrowiu — z tymi słowami uśmiechnęła się lekko, podając artystce receptę i odprowadziła ją do drzwi. Gdy towarzyszka zniknęła z pola widzenia, pozwoliła sobie omieść wzrokiem izbę przyjęć i jęknąć. Była pełna jak nigdy. Ze zrezygnowaniem machnęła dłonią, zapraszając kolejnego pacjenta. Zapowiadał się długi dzień.
| i zt. dla Red
Pani — bo już z pewnością nie panienka, pomimo młodego wieku — Fawley mogła się czuć zaiste szczęśliwą kobietą, jako że mąż okazywał jej więcej uczuć oraz zrozumienia niż w przypadku innych wysoko urodzonych dam. Było to doprawdy godne zazdrości, jako że nie często spotykało się pary, które łączyło coś więcej poza chłodną rezerwą i zrezygnowanym pogodzeniem się z zaistniałą sytuacją. Być może dla Red było to zbyt trudne do zrozumienia, ta specyfika uczuć łącząca ludzi z wyższych klas, ona wychowana w duchu miłości oraz traktowania emocji jako coś cennego, wydawała się arogancko z góry zakładać, iż coś takiego nie jest dla lady w ogóle dostępne. A nawet jeśli, to nie jest traktowane w ten sam sposób. Ale z pewnością, gdy wiek osiądzie na jej barkach, być może dostrzeże, że nie wszystko jest takie, jak to zwykła roić w swej ognistej głowie. A być może i nie. Z Rowan nie było w zasadzie nic tak do końca pewne.
— Wszystko wygląda w porządku — oświadczyła, delikatnie dotykając miejsce, w którym ręka do niedawna była złamana. Opuchlizna powoli schodziła, a organizm uwolniony od zaklęcia przeciwbólowego uświadamiał sobie, iż nie dozna więcej cierpienia. Skinąwszy głową, Sprout odsunęła się od młódki i wyciągnąwszy skrawek pergaminu, starannie wypisała nazwy eliksirów tak, by siedząca przed nią Cress nie miała problemów z odczytaniem — Tak też to tyle, proszę pamiętać o zakupie eliksirów i wypoczynku. Mam nadzieję, iż nie dozna pani więcej uszczerbku na zdrowiu — z tymi słowami uśmiechnęła się lekko, podając artystce receptę i odprowadziła ją do drzwi. Gdy towarzyszka zniknęła z pola widzenia, pozwoliła sobie omieść wzrokiem izbę przyjęć i jęknąć. Była pełna jak nigdy. Ze zrezygnowaniem machnęła dłonią, zapraszając kolejnego pacjenta. Zapowiadał się długi dzień.
| i zt. dla Red
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
[17.07]
Będąc w Mungu nie mógł nie pojawić się na oddziale pozaklęciowym. Nie od dzisiaj wiadomo, że Gabriel podczas akcji lubił położyć wszystko na jedną szalę. Ta metoda zdawała się być równie skuteczna co śmiercionośna, nic więc dziwnego, że większość uzdrowicieli witała go delikatnym uśmiechem, gdy pojawiał się w progach szpitala św. Munga cały i zdrowy. Niestety, częściej trafiał tu w dosyć opłakanym stanie i tylko dzięki uzdrowicielskim zdolnościom pracujących tu magomedyków wracał do wcześniejszej sprawności. Szczególną wdzięcznością musiał obdarzyć Rowan Sprout, uzdrowicielkę, pod której opiekę trafiał zdecydowanie najczęściej. I to do niej ze skruszoną miną i bukietem kwiatów czy opakowaniem słodyczy przychodził z podziękowaniami. A miał za co dziękować; niestety niewiele uczył się akurat na tych błędach. No, może nie do końca, ostatnio zachowywał się ostrożniej, ale prawdopodobnie było to skutkiem występujących w ostatnim czasie anomalii i kapryśnej magii, która często odbijała się rykoszetem na rzucającym zaklęcie, nawet jeżeli było to zwykłe Aquamenti albo nawet zaklęcia codziennego użytku.
Dzisiaj pojawił się tu w związku z sprawą, którą prowadził; przyszedł czas na odebranie wyników sekcji zwłok, aby można było ruszyć dalej, a jak wiadomo to właśnie zmarli, a nie świadkowie potrafią powiedzieć w takiej sprawie najwięcej. I co najważniejsze - zawsze powiedzą prawdę. Pytanie tylko jak wylewni będą. W każdym razie po odebraniu wyników, nie mógł nie udać się w stronę oddziału urazów pozaklęciowych gdzie miał nadzieję spotkać swoją ulubioną uzdrowicielkę. Chociaż od maja na powrót był w kraju to niestety nie miał sposobności na skontaktowanie się z panną Sprout. Może to i lepiej? Znaczyło to, że przez ostatnie dwa miesiące prowadził się należycie i nie było potrzeby błagania Rowan o ratowanie życia.
Wszedł na piąty poziom, rozglądając się; wzrokiem uważnie przeczesał krzątających się po izbie przyjęć ludzi. Szybko zlokalizował lawirującą pomiędzy ludźmi, charakterystycznie rudą czuprynę. - Kogo moje oczy widzą, moja ulubiona pani uzdrowiciel - zwrócił się do niej, aby zwrócić na siebie uwagę, ale przeważnie nie miał z tym problemu. Wszystko za sprawą imponującego wzrostu i szerokich ramion, które zwracały uwagę. - Dzień dobry, panno Sprout - dodał jeszcze na powitanie.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez lata przyzwyczajała się do towarzyszącego jej uczucia gniewu, stopniowo akceptując złość burzącą płynącą w żyłach krew, zmuszającą nie tak znowu do końca płoche serce do gwałtownego trzepotania w nieregularnym rytmie doznawanej wściekłości. Było ono dla niej czymś naturalnym, czymś, co motywowało ją do działania, do zatopienia się w swym niezłomnym uporze i ślepym parciu przed siebie. Bo Rowan była po prostu gniewna. Może nie w pełen przemocy sposób, jakże szkodliwy dla otoczenia — poranione obcasami stopy, czy skóra znaczona bolesnymi pręgami po starannie spiłowanych paznokciach zdecydowanie się nie liczy! — czy też znaczony gwałtownymi gestami (jad jej słów zazwyczaj cechował się tonem cichym oraz spokojnym, takim, który zmusza słuchacza do zbliżenia się w stronę jakże niebezpiecznej pułapki), niemniej jak gniewna była, tak też pozostała. Dlatego też prędkość dosyć nerwowych ruchów nie dziwiła nikogo wcale, ani też zaciskanie dużych ust w wąziutką linię, czy też gromy miotane przez czarne niczym noc ślepia. Jedyne co mogło wywoływać nieco sceptyczne uniesienie brwi, to sposób, w jaki się poruszała na niebywale wysokich obcasach. Prędko, z werwą oraz mocą drzemiącą w każdym kroku, zupełnie tak jakby brała w swe panowanie mijane korytarze. A stukot obcasików zwykł głosić moje, moje, zejdź mi z drogi baranie, to jest moje. Tego dnia również się złościła. Red w sensie, co mogło świadczyć o takiej, a nie innej reakcji niewielkiego ciała. Od miesiąca, wypełnionego nadgodzinami oraz dodatkowymi dyżurami planowała urlop i teraz, na kilka dni przed wdrożeniem go w życie, musiała użerać się z wszelką możliwą papierologią — i to nawet niezaległą! — oraz napływem kolejnych nadprogramowych pacjentów. Wiedziała naturalnie, że uzdrowiciele byli w czasie anomalii wprost niezbędni, jednak panna Sprout była zdania, że jeśli ma być zdatna do czegokolwiek, to powinna przede wszystkim nie dać się zabić poprzez przepracowanie. Zresztą Merlin jej świadkiem, iż podczas maja oraz czerwca niemal w ogóle nie opuszczała murów św.Munga. Wolne na czas urodzin zdecydowanie się jej należy, podobnie rzecz miała się z Festiwalem Lata, podczas którego winna zadbać o swe życie towarzyskie oraz przyszłość. Kto wie, co wydarzy się podczas wianków? Może nawet...Aż westchnęła rozdzierająco nad kartą pacjenta, mrugając nieco sensie. Zaraz jednak otrząsnęła się ze swych marzeń, fantazji oraz innych niedozwolonych co by było gdyby, kiedy to dane jej było usłyszeć nader znajomy głos. I tak oto złość zapłonęła na nowo.
— Panie Tonks — odpowiedziała jakże lodowatym tonem, powoli odwracając się w stronę mężczyzny. To było nawet zabawne, biorąc pod uwagę ich różnice we wzroście. Gabriel był osobnikiem nader wysokim oraz barczystym, przy nim panienka Sprout nie tylko wyglądała na stworzenie malutkie, ale wręcz delikatne, jeśli o posturę chodzi. I tylko o posturę chodzi, bo z nich dwojga to nie ona zaraz będzie się kulić. Straszna Red jest straszna — Jak widać, nie umarł pan po drodze i nie znalazł się w ciemnym rowie, pożerany przez szczury — oświadczyła chłodno, zbliżając się doń pewnie. W ciemnych ślepiach tchnęła uraza, spowodowana brakiem informacji odnośnie stanu Tonksa. Naturalnie, nie było między nimi szczególnej przyjaźni, nakazującej zwierzać się z każdego kroku, lecz przez ostatnie lata starszy od niej auror stał się niemalże jej stałym pacjentem i to już za czasów kursu. Czy więc informacja o jego stanie była dlań niedostępna? Przecież wiedział — bo oczywiście, że wiedział, nawet jeśli uprzejmie udawał, iż jest zgoła inaczej — jak podchodziła do łowców czarnoksiężników. Jak potrafiła się nad nimi roztkliwiać w dosyć ostry sposób, jednocześnie starannie łatając każdą ranę, jak troszczyła się o jej rodzinę zajmującą posadę w auroracie, jak niemalże powstrzymywała się od otulenia ich wszystkich grubymi kocami i wciskania w poranione dłonie kubków z gorącą czekoladą! Więc czy nie zasłużyła, chociażby na lakoniczne `nie dostałem jeszcze avadą`? No właśnie! Tak też mogła się złościć i być gniewną jak najbardziej. Zdecydowanie.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
/16.08
Myślałem, że od czasów pierwszomajowych anomalii nie spotkam się już więcej ze znacznym obłożeniem pacjentów. I owszem, ich liczba powoli malała, ale wciąż pozostawała na niebezpiecznie wysokim poziomie. Takim, którego prawdopodobnie nie uświadczyłem jeszcze nigdy w mojej kilkuletniej karierze. Wolałem jednak, by magia znów zaczęła działać poprawnie, znacząco zmniejszając ilość poszkodowanych jej używaniem czarodziejów. Owszem, lubiłem swoją pracę, co więcej, szumnie nazywano mnie pracoholikiem, ale nawet ja czasem potrzebowałem odpoczynku. Niestety los lubił sobie ze mnie kpić, ostatnio nad wyraz często.
Kiedy sądziłem, że może być już tylko lepiej, to fortuna okręciła się wokół mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Zbudzono mnie listem w środku nocy; napisana na pergaminie adnotacja mówiła jedynie o pilnym przypadku i ponagleniach co do zjawienia się w szpitalu. Niechętnie zebrałem się w sobie, by zrezygnować ze snu oraz stawić się na wezwanie. Przetarłem intensywnie oczy oraz zażądałem dla siebie solidnej porcji kawy. Szybko okazało się, że postąpiłem słusznie. Korytarzom, zwykle pustym, nie można było odmówić całkowitej odmiany. Pracownicy Świętego Munga na oddziale urazów pozaklęciowych biegali w te i we w te, powodując koszmarny ruch na przejściach. Z początku nie zrozumiałem o co mogło chodzić, w końcu nikt nie spalił ministerstwa po raz drugi, ale kto wie? Zawsze mógł wydarzyć się jakiś inny dramat, o którym jeszcze nie wiedziałem.
- Szybko – rzucił do mnie równie zaspany uzdrowiciel, kolega po fachu. Pociągnął mnie lekko za ramię, a ja nie oponowałem. Właściwie byłem tak zaskoczony tą całą sytuacją, że nie reagowałem na żadne bodźce. Ludzie coś do mnie mówili, krzyczeli do siebie, ale te głosy do mnie nie docierały. Po prostu nie rozumiałem. W końcu ruszyłem z miejsca idąc wzdłuż szarawych, pewnie niegdyś białych ścian. Obłożenie wszystkich sal na piętrze sugerowało, że wydarzyło się coś niedobrego.
- Jesteście – powiedziała blondwłosa magomedyk, za którą nieszczególnie przepadałem, ale to nie było niczym dziwnym. Nie w moim przypadku; trudno było zaskarbić sobie moją sympatię. Byłem krytyczny nie tylko względem siebie, ale również względem innych osób. – Wyobrażacie sobie, że po ogłoszeniu stanu wojennego wybuchły zamieszki? – zaczęła snuć opowieść, która miała wyjaśnić nam dlaczego do cholery zwaliło nam się na oddział tylu poszkodowanych. – Najpierw zaatakowali ci niezadowoleni z rządów nowego ministra, potem jego sojusznicy odpowiedzieli zdecydowaną obroną i… pomijając zamieszanie oraz standardowe obrażenia doszły do tego jeszcze anomalie. Prawie wszyscy wylądowali z komplikacjami właśnie u nas – dokończyła nieprawdopodobną historię, którą skwitowałem zdziwionym uniesieniem brwi. Trudno mi było sobie wyobrazić, że aż tyle osób dało się porwać szaleństwu politycznemu. – Część z nich zapadła na choroby genetyczne – dodała po krótkiej przerwie, a ja zacząłem się zastanawiać ilu było tych ludzi na początku, skoro część z nich znalazła się na innym piętrze, innej specjalizacji. – W dwójce leżą ci najmniej pokrzywdzeni – doprecyzowała, a mój wzrok automatycznie podążył w tamtą stronę. – Wezmę jedynkę – zadecydowałem właściwie w mgnieniu oka. Drugi z uzdrowicieli dopadł trójki, więc spędzanie najbliższych godzin w asyście blondynki stało się faktem dokonanym. Westchnąłem bezgłośnie, po czym popchnąłem skrzypiące drzwi do pomieszczenia. Pełnego czarodziejów z rozmaitymi obrażeniami, wszyscy uśpieni i zahibernowani tak, by nie stracili życia w przeciągu kilku minut. Czekało nas mnóstwo pracy.
Podszedłem do pierwszego pacjenta, oglądając go szybko, ale dokładnie. – Purus – powiedziałem unosząc różdżkę oraz dotykając jego ramienia. – Musiał oberwać potężną kulą ognia – zawyrokowała stojąca obok kobieta. – Dziękuję za wyjaśnienie – odparłem sarkastycznie. Faktycznie, nie wpadłbym na to po licznych oparzeniach na skórze. Wywróciła oczami, widziałem to. Skwitowałem jej zachowanie krótkim uniesieniem brwi. Nie było czasu na pyskówki. Zresztą, zaraz zabrała się za odkażanie pozostałych znajdujących się na sali pacjentów. Na chwilę miałem ją z głowy, ale niestety ta chwila trwała niesatysfakcjonująco krótko.
- Razem? – zaproponowała, na powrót stając obok mnie. Powstrzymałem chęć uderzenia się w czoło; zamiast tego kiwnąłem oszczędnie głową. – Cauma Sanavi Totalum – powiedziałem pewnie. Nasze głosy zlały się ze sobą, zaś promienie różdżek uderzyły w naszego podopiecznego z równomierną mocą. Udało się, oczywiście, że tak, nie zwątpiłem w to ani przez chwilę. Potworne bąble z surowiczym płynem zaczęły zanikać, zaognione, nadwrażliwe tkanki również. Niestety zostały również paskudne rany, które również należało zasklepić. – Curatio Vulnera Totalum – rzuciliśmy razem i musiałem przyznać, że bardzo mnie to irytowało. Nie przepadałem za współpracą, raczej pracowałem na swój sukces sam, tak jak sam wspinałem się po drabinie społecznej hierarchii. No, dobrze, prędzej zawodowej, bo w przypadku tej pierwszej zdobywanie celów znacząco wspomagało mnie nazwisko oraz rodowa spuścizna. Niestety praca w szpitalu często wymagała ode mnie pochylenia się nad zagadnieniem pomocy, bo jeszcze nie osiągnąłem takich umiejętności, by tak trudne zaklęcia rzucać w pojedynkę. To znaczy, mógłbym, ale szansa na zakończenie prób sukcesem była zwykle niewielka. Za to praktykowana we dwie osoby stawała się znacznie prostsza. Tak jak teraz. Pacjent wręcz wzorowo dochodził do siebie, co więcej, czas rekonwalescencji okazał się być dużo krótszy niż zwykle. Zastanowiłem się nad tym przez chwilę; niestety niezbyt długo, bo w kolejce czekali kolejni czarodzieje.
Znów pojawił się ktoś z oparzeniami, wyjątkowo strasznymi. Czy oni rzucali na siebie szatańską pożogę? Domyślałem się oczywiście, że to był wynik niekontrolowanej magii wybuchającej wprost z różdżek, ale i tak wydawało mi się straszne. Porywanie się na tak silne żywioły; stracenie nad nimi panowania zawsze kończyło się tragicznie dla śmiałka, który postanowił spróbować niniejszego wyzwania. Pokręciłem z dezaprobatą głową.
- Ten próbował teleportować się w trakcie walki, zmyślnie – mruknąłem do siebie, patrząc na obfitą, jątrzącą się ranę wzdłuż klatki piersiowej. Dodatkowo brak prawej ręki, całej, aż do ramienia. Druga jej część pewnie została w zupełnie innym miejscu. Cóż, ktoś będzie musiał mu ją wyhodować w eliksirze odtworzenia, my mogliśmy jedynie zatamować krwotok i zadbać o to, by późniejsza transplantacja przebiegła pomyślnie. Na chwilę obecną nie mogliśmy przywrócić sprawności jego kończyny. Pozostało zająć się ranami, bardzo silnymi zresztą. Towarzysząca mi uzdrowicielka zaczęła z nimi walczyć, a ja wyszedłem na korytarz w poszukiwaniu choćby jednego, chwilowo wolnego stażystę. – Przynieś mi fiolkę wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu – poleciłem mu, choć widząc jego rozbiegany, paniczny wzrok nie byłem pewien czy otrzymamy właściwą miksturę, a jeśli tak to czy dotrze ona do sali w tym stuleciu. Jednak chłopak obrócił się na pięcie, znikając w czeluściach tłumu, a potem w kanciapie dla alchemików. Wciąż miałem przed oczami niedawne zajścia spowodowane niezamknięciem ich pracowni i przykre konsekwencje tego niedbalstwa, dlatego raczej omijałem tamto miejsce szerokim łukiem. Zbliżając się jedynie w sytuacjach mocno kryzysowych. Stałem więc chwilę trochę w obawie, że będę musiał pofatygować się sam po upragniony specyfik, ale wreszcie powróciłem do sali.
W tym czasie magomedyczka zatamowała krwotok, by ten nie postępował do czasu zaaplikowania wywaru. W tak zwanej wolnej chwili podszedłem jeszcze do kilku pacjentów, uleczając ich siniaki, otarcia oraz obrażenia psychiczne, których teraz nie byli świadomi, ale te z pewnością odezwałyby się w nich kiedy przeszliby do stanu świadomości. Widziałem niespokojnie unoszącą się klatkę piersiową, drgania mięśni oraz nierówną, przyspieszoną pracę serca, zbadaną wcześniej odpowiednim zaklęciem. Musiałem przyznać, że w Mungu pracowało mi się dużo lepiej niż poza jego budynkiem; brak obaw o wystąpienie anomalii podczas czarowania znacząco poprawiało komfort pracy, a również znacząco przyspieszało efekty. Bałem się mniej, więc uzdrawianie pacjentów przebiegało więcej niż zadowalająco.
Wreszcie doczekaliśmy się stażysty, co więcej, wcale nie pomylił eliksirów. Wywar ze sproszkowanego serca i dyptamu, o srebrzystej poświacie oraz wielkiej mocy. Polałem nim wszystkie rany rozszczepieniowe i mogłem z fascynacją przyglądać się efektom działań. Tkanki zaczęły goić się oraz zasklepiać w ekspresowym tempie, powodując całkowite wyleczenie nieszczęśnika. Odetchnąłem z ulgą. Zwłaszcza, że wreszcie uporaliśmy się z całą salą poszkodowanych. Mogliśmy wesprzeć w działaniach innych uzdrowicieli, choć większość przypadków została już zaleczona, kryzys mogliśmy uznać za zażegnany.
Świtało kiedy zrozumiałem, że od kilku dni praktycznie nie spałem; misja badaczy w ramach organizacji zajęła mi bite kilka dni, mocno wyczerpujących organizm. Dlatego bezzwłocznie udałem się do domu, obchody zrzucając na praktykantów; sam wreszcie udałem się do domu, gdzie ostatecznie zasnąłem ledwie przytknąwszy głowę do poduszki. Zasłużyłem.
z/t
Myślałem, że od czasów pierwszomajowych anomalii nie spotkam się już więcej ze znacznym obłożeniem pacjentów. I owszem, ich liczba powoli malała, ale wciąż pozostawała na niebezpiecznie wysokim poziomie. Takim, którego prawdopodobnie nie uświadczyłem jeszcze nigdy w mojej kilkuletniej karierze. Wolałem jednak, by magia znów zaczęła działać poprawnie, znacząco zmniejszając ilość poszkodowanych jej używaniem czarodziejów. Owszem, lubiłem swoją pracę, co więcej, szumnie nazywano mnie pracoholikiem, ale nawet ja czasem potrzebowałem odpoczynku. Niestety los lubił sobie ze mnie kpić, ostatnio nad wyraz często.
Kiedy sądziłem, że może być już tylko lepiej, to fortuna okręciła się wokół mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Zbudzono mnie listem w środku nocy; napisana na pergaminie adnotacja mówiła jedynie o pilnym przypadku i ponagleniach co do zjawienia się w szpitalu. Niechętnie zebrałem się w sobie, by zrezygnować ze snu oraz stawić się na wezwanie. Przetarłem intensywnie oczy oraz zażądałem dla siebie solidnej porcji kawy. Szybko okazało się, że postąpiłem słusznie. Korytarzom, zwykle pustym, nie można było odmówić całkowitej odmiany. Pracownicy Świętego Munga na oddziale urazów pozaklęciowych biegali w te i we w te, powodując koszmarny ruch na przejściach. Z początku nie zrozumiałem o co mogło chodzić, w końcu nikt nie spalił ministerstwa po raz drugi, ale kto wie? Zawsze mógł wydarzyć się jakiś inny dramat, o którym jeszcze nie wiedziałem.
- Szybko – rzucił do mnie równie zaspany uzdrowiciel, kolega po fachu. Pociągnął mnie lekko za ramię, a ja nie oponowałem. Właściwie byłem tak zaskoczony tą całą sytuacją, że nie reagowałem na żadne bodźce. Ludzie coś do mnie mówili, krzyczeli do siebie, ale te głosy do mnie nie docierały. Po prostu nie rozumiałem. W końcu ruszyłem z miejsca idąc wzdłuż szarawych, pewnie niegdyś białych ścian. Obłożenie wszystkich sal na piętrze sugerowało, że wydarzyło się coś niedobrego.
- Jesteście – powiedziała blondwłosa magomedyk, za którą nieszczególnie przepadałem, ale to nie było niczym dziwnym. Nie w moim przypadku; trudno było zaskarbić sobie moją sympatię. Byłem krytyczny nie tylko względem siebie, ale również względem innych osób. – Wyobrażacie sobie, że po ogłoszeniu stanu wojennego wybuchły zamieszki? – zaczęła snuć opowieść, która miała wyjaśnić nam dlaczego do cholery zwaliło nam się na oddział tylu poszkodowanych. – Najpierw zaatakowali ci niezadowoleni z rządów nowego ministra, potem jego sojusznicy odpowiedzieli zdecydowaną obroną i… pomijając zamieszanie oraz standardowe obrażenia doszły do tego jeszcze anomalie. Prawie wszyscy wylądowali z komplikacjami właśnie u nas – dokończyła nieprawdopodobną historię, którą skwitowałem zdziwionym uniesieniem brwi. Trudno mi było sobie wyobrazić, że aż tyle osób dało się porwać szaleństwu politycznemu. – Część z nich zapadła na choroby genetyczne – dodała po krótkiej przerwie, a ja zacząłem się zastanawiać ilu było tych ludzi na początku, skoro część z nich znalazła się na innym piętrze, innej specjalizacji. – W dwójce leżą ci najmniej pokrzywdzeni – doprecyzowała, a mój wzrok automatycznie podążył w tamtą stronę. – Wezmę jedynkę – zadecydowałem właściwie w mgnieniu oka. Drugi z uzdrowicieli dopadł trójki, więc spędzanie najbliższych godzin w asyście blondynki stało się faktem dokonanym. Westchnąłem bezgłośnie, po czym popchnąłem skrzypiące drzwi do pomieszczenia. Pełnego czarodziejów z rozmaitymi obrażeniami, wszyscy uśpieni i zahibernowani tak, by nie stracili życia w przeciągu kilku minut. Czekało nas mnóstwo pracy.
Podszedłem do pierwszego pacjenta, oglądając go szybko, ale dokładnie. – Purus – powiedziałem unosząc różdżkę oraz dotykając jego ramienia. – Musiał oberwać potężną kulą ognia – zawyrokowała stojąca obok kobieta. – Dziękuję za wyjaśnienie – odparłem sarkastycznie. Faktycznie, nie wpadłbym na to po licznych oparzeniach na skórze. Wywróciła oczami, widziałem to. Skwitowałem jej zachowanie krótkim uniesieniem brwi. Nie było czasu na pyskówki. Zresztą, zaraz zabrała się za odkażanie pozostałych znajdujących się na sali pacjentów. Na chwilę miałem ją z głowy, ale niestety ta chwila trwała niesatysfakcjonująco krótko.
- Razem? – zaproponowała, na powrót stając obok mnie. Powstrzymałem chęć uderzenia się w czoło; zamiast tego kiwnąłem oszczędnie głową. – Cauma Sanavi Totalum – powiedziałem pewnie. Nasze głosy zlały się ze sobą, zaś promienie różdżek uderzyły w naszego podopiecznego z równomierną mocą. Udało się, oczywiście, że tak, nie zwątpiłem w to ani przez chwilę. Potworne bąble z surowiczym płynem zaczęły zanikać, zaognione, nadwrażliwe tkanki również. Niestety zostały również paskudne rany, które również należało zasklepić. – Curatio Vulnera Totalum – rzuciliśmy razem i musiałem przyznać, że bardzo mnie to irytowało. Nie przepadałem za współpracą, raczej pracowałem na swój sukces sam, tak jak sam wspinałem się po drabinie społecznej hierarchii. No, dobrze, prędzej zawodowej, bo w przypadku tej pierwszej zdobywanie celów znacząco wspomagało mnie nazwisko oraz rodowa spuścizna. Niestety praca w szpitalu często wymagała ode mnie pochylenia się nad zagadnieniem pomocy, bo jeszcze nie osiągnąłem takich umiejętności, by tak trudne zaklęcia rzucać w pojedynkę. To znaczy, mógłbym, ale szansa na zakończenie prób sukcesem była zwykle niewielka. Za to praktykowana we dwie osoby stawała się znacznie prostsza. Tak jak teraz. Pacjent wręcz wzorowo dochodził do siebie, co więcej, czas rekonwalescencji okazał się być dużo krótszy niż zwykle. Zastanowiłem się nad tym przez chwilę; niestety niezbyt długo, bo w kolejce czekali kolejni czarodzieje.
Znów pojawił się ktoś z oparzeniami, wyjątkowo strasznymi. Czy oni rzucali na siebie szatańską pożogę? Domyślałem się oczywiście, że to był wynik niekontrolowanej magii wybuchającej wprost z różdżek, ale i tak wydawało mi się straszne. Porywanie się na tak silne żywioły; stracenie nad nimi panowania zawsze kończyło się tragicznie dla śmiałka, który postanowił spróbować niniejszego wyzwania. Pokręciłem z dezaprobatą głową.
- Ten próbował teleportować się w trakcie walki, zmyślnie – mruknąłem do siebie, patrząc na obfitą, jątrzącą się ranę wzdłuż klatki piersiowej. Dodatkowo brak prawej ręki, całej, aż do ramienia. Druga jej część pewnie została w zupełnie innym miejscu. Cóż, ktoś będzie musiał mu ją wyhodować w eliksirze odtworzenia, my mogliśmy jedynie zatamować krwotok i zadbać o to, by późniejsza transplantacja przebiegła pomyślnie. Na chwilę obecną nie mogliśmy przywrócić sprawności jego kończyny. Pozostało zająć się ranami, bardzo silnymi zresztą. Towarzysząca mi uzdrowicielka zaczęła z nimi walczyć, a ja wyszedłem na korytarz w poszukiwaniu choćby jednego, chwilowo wolnego stażystę. – Przynieś mi fiolkę wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu – poleciłem mu, choć widząc jego rozbiegany, paniczny wzrok nie byłem pewien czy otrzymamy właściwą miksturę, a jeśli tak to czy dotrze ona do sali w tym stuleciu. Jednak chłopak obrócił się na pięcie, znikając w czeluściach tłumu, a potem w kanciapie dla alchemików. Wciąż miałem przed oczami niedawne zajścia spowodowane niezamknięciem ich pracowni i przykre konsekwencje tego niedbalstwa, dlatego raczej omijałem tamto miejsce szerokim łukiem. Zbliżając się jedynie w sytuacjach mocno kryzysowych. Stałem więc chwilę trochę w obawie, że będę musiał pofatygować się sam po upragniony specyfik, ale wreszcie powróciłem do sali.
W tym czasie magomedyczka zatamowała krwotok, by ten nie postępował do czasu zaaplikowania wywaru. W tak zwanej wolnej chwili podszedłem jeszcze do kilku pacjentów, uleczając ich siniaki, otarcia oraz obrażenia psychiczne, których teraz nie byli świadomi, ale te z pewnością odezwałyby się w nich kiedy przeszliby do stanu świadomości. Widziałem niespokojnie unoszącą się klatkę piersiową, drgania mięśni oraz nierówną, przyspieszoną pracę serca, zbadaną wcześniej odpowiednim zaklęciem. Musiałem przyznać, że w Mungu pracowało mi się dużo lepiej niż poza jego budynkiem; brak obaw o wystąpienie anomalii podczas czarowania znacząco poprawiało komfort pracy, a również znacząco przyspieszało efekty. Bałem się mniej, więc uzdrawianie pacjentów przebiegało więcej niż zadowalająco.
Wreszcie doczekaliśmy się stażysty, co więcej, wcale nie pomylił eliksirów. Wywar ze sproszkowanego serca i dyptamu, o srebrzystej poświacie oraz wielkiej mocy. Polałem nim wszystkie rany rozszczepieniowe i mogłem z fascynacją przyglądać się efektom działań. Tkanki zaczęły goić się oraz zasklepiać w ekspresowym tempie, powodując całkowite wyleczenie nieszczęśnika. Odetchnąłem z ulgą. Zwłaszcza, że wreszcie uporaliśmy się z całą salą poszkodowanych. Mogliśmy wesprzeć w działaniach innych uzdrowicieli, choć większość przypadków została już zaleczona, kryzys mogliśmy uznać za zażegnany.
Świtało kiedy zrozumiałem, że od kilku dni praktycznie nie spałem; misja badaczy w ramach organizacji zajęła mi bite kilka dni, mocno wyczerpujących organizm. Dlatego bezzwłocznie udałem się do domu, obchody zrzucając na praktykantów; sam wreszcie udałem się do domu, gdzie ostatecznie zasnąłem ledwie przytknąwszy głowę do poduszki. Zasłużyłem.
z/t
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zabawne, jak wiele złości może mieścić się w tak małej istotce. Red, stojąc u boku Gabriela wydawała się być jeszcze bardziej drobna niżeli w rzeczywistości, a jednak sam Tonks niejednokrotnie przekonał się o tym ile werwy, energii i siły znajduje się w tej na pierwszy rzut oka drobnej kobiecie. Właśnie, trzeba podkreślić, że jedynie na początku sprawiała wrażenie tak kruchej i delikatnej. Przy bliższym spotkaniu przekonujesz się, że masz do czynienia z bardzo konkretną osóbką, przepełnioną trudnymi do określenia emocjami, które widocznie działały jako jej motor napędowy. Być może to był powód, dzięki któremu zaufał jej już w czasie odbywanego stażu? Doskonale pamiętał dzień, w którym przyszło mu zostać pacjentem panny Sprout i tak już zostało. Poprzez specyfikę swojej pracy dosyć często lądował na oddziale Rowan, mogąc tym samym obserwować rozwój jej kariery i jednocześnie dostarczał jej materiału do zbierania doświadczenia. Jeżeli ktoś miał znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i czasie to był to właśnie Tonks. Znaczy, on był zawsze tam, gdzie chciał być - w centrum wydarzeń. Może ostatnimi czasy trochę przygasł i rzadziej odwiedzał szpital, chyba wschodnia Europa nie mogła zaoferować mu opieki medycznej do jakiej przywykł. A może po prostu dorósł? Trudno powiedzieć. W każdym razie, kiedy już przestąpił próg Szpitala św. Munga, nie mógł nie odwiedzić swojego "ulubionego" oddziału, aby pokazać się Sprout - tym razem wyjątkowo - całym i zdrowym. Nie mógł odpuścić sobie delikatnego uśmiechu, który wślizgnął się na jego twarz, kiedy chłodny, niczym powietrze styczniowego poranka, głos Red dotarł do jego uszu. - A panienka w jak zwykle wyśmienitym humorze - podsumował, szczerząc do niej zęby. W żadnym wypadku nie chciał się narażać na gniew pani uzdrowicielki, w końcu istniało bardzo spore prawdopodobieństwo, że w bliższej lub dalszej przyszłości przyjdzie mu odwiedzić placówkę, ale przecież nie mogła prawdziwie gniewać się na to, że w gruncie rzeczy to jest cały i zdrowy. Ktoś mu kiedyś powiedział, że brak wieści do dobry znak - znaczy, że jest nadzieja iż jeszcze żyje i nic mu się nie dzieje. Nie był pewien, czy panna Sprout podzielała jego entuzjastyczne podejścia do jego wytłumaczenia ciszy. - Proszę się na mnie tak nie gniewać, służba nie drużba jak to mówią - dodał dziarsko. Prawda była taka, że chociażby chciał to po powrocie do Londynu nie wiedział dosłownie w co mógłby ręce włożyć. Świat czarodziejów dosłownie stanął na głowie, ale o tym chyba nie musiał jej mówić, jako uzdrowicielka zdawała sobie sprawę z tego tak samo, jak on będąc aurorem, czy jak żartobliwie mówił, kolekcjonerem czarnoksiężników.
Ostatnio zmieniony przez Gabriel Tonks dnia 18.01.19 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem zastanawiała się, ile głupoty może się mieścić w tak niewielkim ciele, zwłaszcza że gniew zdawał się obejmować każdą połać w swe panowanie. Jak bzdurne były te wszystkie drżenia dolnej wargi, bruzdy znaczone troską między rudymi brwiami, zamieranie serca na ledwie sekundę, kiedy znajome nazwisko znalazło się między kartami pacjentów, instynktownie przyciągając znużone spojrzenie czarnych oczu? Jak durną osobą, skończonym głuptasem, nad którym kręci się z politowaniem głową, trzeba być, by pozwolić sobie na przywiązanie? Na lęk o drugą osobę, na stres związany z każdą raną, zadrapaniem, złamaniem? Czasami myślała, że może w końcu oszaleje, albo jak inni starsi stażem, sięgnie na dobre po alkohol, jednocześnie zaprzeczając każdej nawiązanej więzi, która mimowolnie kształtowała się przez lata. Może tak byłoby łatwiej, nie robić z siebie wariatki, furiatki gotowej wyładować na każdym swoje niezadowolenie. Nawet teraz podświadomie dostrzegała w błękicie jego tęczówek tę kpinę, próbującą obrócić wszelkie zmartwienia i bolączki w żart. Sprawiającą, że Rowan coraz bardziej zdawała sobie sprawę z własnego idiotyzmu, z godnego pożałowania zachowania, jakim było roztoczenie nad kimś opieki i szczerej obawy o los i dobro takowej osoby. Gabriel Tonks za nic miał lata spędzone na oddziale, za nic trud i pot poświęcony na przywrócenie go do stanu używalności. I to nie tak, że spodziewała się wylewnych przeprosin, albo długich listów opisujących każdy dzień — wiedziała, na czym polega służba, ona po prostu...nie lubiła, nie potrafiła biernie czekać. Zastanawiać się, patrzeć na coś pomiędzy. Wiedziała jak sobie radzić z życiem, jak przetrawić śmierć, ale takie zawieszenie w niebycie? W tysiącu możliwości jesteś albo cię nie ma? Nie umiała, dlatego też spotkanie z aurorem było słodko gorzkie. Smakowało ulgą oraz urazą tak głęboką, że zmuszała ślepia do ich lekkiego przymrużenia, nadającego jej bardziej groźny niźli w rzeczywistości wygląd.
— Wprost promieniuję radością, nie widać? — cedzi z ironią, czując się zarazem głębokie zawstydzenie w środku. Zawstydzenie tak gwałtownym zachowaniem oraz wyraźnym brakiem profesjonalizmu. Może Sykes i Black mieli rację? Może nie ma dla niej miejsca w szpitalu, jeśli tak emocjonalnie podchodzi do częściowo obcego jej mężczyzny? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi, tak niewiele cierpliwości.
— Służba oznacza też odpowiedzialność — prycha, choć bardziej brzmi to, jak dąsy naburmuszonego dziecka. A przecież nim Rowan nie jest, jest dorosłą oraz dojrzałą kobietą i tak powinna się zachowywać — Jakieś złamania panie Tonks? — pyta z westchnieniem, kciukiem oraz palcem wskazującym masując powieki. Jest nieco zmęczona, dyżury dłużyły się coraz bardziej a kawy w ulubionym, wyszczerbionym kubku Harpii ubywało coraz bardziej. Otwarcie zresztą nie mogła go przecież zapytać, czy wszystko w porządku. To przecież ona miała być tutaj tą złą i podłą.
— Wprost promieniuję radością, nie widać? — cedzi z ironią, czując się zarazem głębokie zawstydzenie w środku. Zawstydzenie tak gwałtownym zachowaniem oraz wyraźnym brakiem profesjonalizmu. Może Sykes i Black mieli rację? Może nie ma dla niej miejsca w szpitalu, jeśli tak emocjonalnie podchodzi do częściowo obcego jej mężczyzny? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi, tak niewiele cierpliwości.
— Służba oznacza też odpowiedzialność — prycha, choć bardziej brzmi to, jak dąsy naburmuszonego dziecka. A przecież nim Rowan nie jest, jest dorosłą oraz dojrzałą kobietą i tak powinna się zachowywać — Jakieś złamania panie Tonks? — pyta z westchnieniem, kciukiem oraz palcem wskazującym masując powieki. Jest nieco zmęczona, dyżury dłużyły się coraz bardziej a kawy w ulubionym, wyszczerbionym kubku Harpii ubywało coraz bardziej. Otwarcie zresztą nie mogła go przecież zapytać, czy wszystko w porządku. To przecież ona miała być tutaj tą złą i podłą.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
O złości, jaką miała w sobie Rowan można powiedzieć wiele, ale znając jego źródło staje się dużo bardziej zrozumiały i wbrew pozorom dobrze o niej świadczy, przynajmniej tak myślał Gabriel. To wszystko, ta sekunda niepewności, gdy widziała znajome nazwisko była objawem jakże "okrutnej" i dzisiejszych czasach bardzo rzadkiej choroby zwanej człowieczeństwem, której objawami była empatia, współczucie, a nawet uczucie irracjonalnej złości, spowodowane brakiem kolejnych wiadomości o stanie zdrowia. Także Rowan nie zwariowała, była po prostu człowiekiem, który nie odgrodził się od świata grubym murem. Owszem, mogło to utrudniać pracę, ale Sprout była młoda i z pewnością znajdzie sposób na utrzymanie emocji w ryzach. I cokolwiek zobaczyła w błękitnych oczach Gabriela było z pewnością tym, co ona sama chciała zobaczyć, a nie tym co w rzeczywistości płynęło ze spojrzenia tonksowych oczu. Nie miał w zwyczaju oceniać ludzi, poza tym zdążył się przyzwyczaić do tego, że kolor jej włosów jest adekwatny do temperamentu i czasem mógł nawet tęsknić za purpurą na jej policzkach i tym wściekłym płomieniem w oczach, gdy gromiła go za cokolwiek, co przyszło jej aktualnie do głowy.
Swoją drogą, w tym całym swoim okazywaniu troski o kogoś w postaci gniewu była całkiem urocza, nawet jeżeli wzbudzała pewnego rodzaju niepokój w mężczyźnie dosyć postawnym i wprawnie posługującym się różdżką jak Gabriel.
Nic nie odpowiedział, nie chcąc dolewać niepotrzebnie oliwy do ognia, zatem uśmiechnął się jedynie nieznacznie. Po co niepotrzebnie psuć pannie Sprout humor? Było to absolutnie bezcelowe i mogło się źle odbić na zdrowiu Tonksa w przyszłości. Jednakże zamiast skupiać się na drobnych złośliwościach Rowan, zaczął analizować jej wygląd. To, że była czarującą czarownicą nie budziło najmniejszej wątpliwości, ale oznaki zmęczenia widać było jak na dłoni. Aż wstyd, że Mung nie dysponował wystarczającą liczbą uzdrowicieli, aby obecnie tu pracujący mogli służyć innym w poprawnych dla zdrowia ilościach godzin. Zmarszczył delikatnie czoło, ściągając brwi do środka, ale ostatecznie nie skomentował swoich obserwacji w żaden sposób. - Lepiej bym tego nie ujął - przyznał potulnie, uśmiechnąwszy się przy tym subtelnie. - Dzisiaj żadnych, melduję się cały i zdrowy - starał się nie podchodzić do sytuacji zbyt poważnie, może wtedy panna Sprout przestanie się chmurzyć na jego widok.
Swoją drogą, w tym całym swoim okazywaniu troski o kogoś w postaci gniewu była całkiem urocza, nawet jeżeli wzbudzała pewnego rodzaju niepokój w mężczyźnie dosyć postawnym i wprawnie posługującym się różdżką jak Gabriel.
Nic nie odpowiedział, nie chcąc dolewać niepotrzebnie oliwy do ognia, zatem uśmiechnął się jedynie nieznacznie. Po co niepotrzebnie psuć pannie Sprout humor? Było to absolutnie bezcelowe i mogło się źle odbić na zdrowiu Tonksa w przyszłości. Jednakże zamiast skupiać się na drobnych złośliwościach Rowan, zaczął analizować jej wygląd. To, że była czarującą czarownicą nie budziło najmniejszej wątpliwości, ale oznaki zmęczenia widać było jak na dłoni. Aż wstyd, że Mung nie dysponował wystarczającą liczbą uzdrowicieli, aby obecnie tu pracujący mogli służyć innym w poprawnych dla zdrowia ilościach godzin. Zmarszczył delikatnie czoło, ściągając brwi do środka, ale ostatecznie nie skomentował swoich obserwacji w żaden sposób. - Lepiej bym tego nie ujął - przyznał potulnie, uśmiechnąwszy się przy tym subtelnie. - Dzisiaj żadnych, melduję się cały i zdrowy - starał się nie podchodzić do sytuacji zbyt poważnie, może wtedy panna Sprout przestanie się chmurzyć na jego widok.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skrząca złość przypominała nieposkromioną pożogę, gotową pochłonąć wszystko, co tylko napotka na swej drodze, nie bacząc przy tym na konsekwencje. Ale w środku, gdzieś wewnątrz tego niedorzecznie niewielkiego ciała tliło się coś jeszcze, płomień znacznie łagodniejszy, emanujący ciepłem oraz bezpieczeństwem — palenisko prawdziwie domowego ogniska, tchnącego troską oraz lojalnością tak szczerą i wielką, że niejednokrotnie mogłaby zadziwić pojętnego oraz spostrzegawczego obserwatora. Wbrew pozorom, te oba rodzaje jednego żywiołu były ze sobą nader często powiązane, podżegały się wzajemnie, nadając tempo życiu rudowłosej niewiasty, doprowadzając ją niemalże na skraj postradania zmysłów oraz trosk związanych z panowaniem nad własnymi emocjami. Nawet teraz, gniew, jaki obrał w panowanie żyły, krew do stanu wrzącego doprowadzając, powoli się wypalał pomarańczowo-złotymi językami jednocześnie smagając płomyki zatroskania, które nie śmiało mimo wszystko objawić się na niezdrowo bladych licach uzdrowicielki. Może była już zbyt zmęczona, może po prostu zdecydowała się przełożyć dąsanie na późniejszą porę, skupiając się już bardziej na działaniu, niźli cierpkich słowach cisnących się na duże, ładnie skrojone usta muśnięte karminową szminką. Zresztą, często się łapała na tym, że patrząc w błękit tęczówek przystojnego, ale mimo wszystko głupkowatego poniekąd — notoryczne pakowanie się w niebezpieczne sytuacje, bez porządnego planu oraz liczenie na szczęście i własne umiejętności, nie należy do najbardziej rozsądnych działań, nieprawdaż? — mężczyznę, nie ma siły złościć się zbyt długo. Tupać stópką obutą w szpilki o na tyle wysokich obcasach, by wciśnięcie ich w przypadkową stopę mogło porządnie zaboleć, również się nie zdarzało przy nim. Przeważnie, Rowan czasem miała naprawdę problem z poskromieniem własnego charakteru, jednak się starała z całego swego robaczywego serduszka.
— A jednak małe cuda się zdarzają — komentuje krótko, niby obojętnie przesuwając wzrokiem po informacjach zawartych w pierwszej lepszej karcie pacjenta. W rzeczywistości była wdzięczna, że żadna trauma, czy też złamania nie dotknęły blondyna, za które musiałaby wytargać go za uszy (po tym, jak już znalazłaby odpowiedni stołek oczywiście) i tym samym zamieniłaby się w panią Sprout, a sama myśl o tym była przerażająca — Więc gdzie się pan rozbijał panie Tonks, że też dopiero teraz zawitał pan w skromne, szpitalne progi? — pyta, próbując utrzymać chłodną fasadę, acz jest to trudne. Chce raz jeszcze przetrzeć powieki, pociągnąć smutno nosem i najlepiej zaszyć się w jakimś miejscu, gdzie mogłaby bez problemu zasnąć, bo Red potrafiła zasnąć doprawdy wszędzie. Ale chce też usłyszeć, co w zasadzie u Gabriela słychać i jak sobie poradził z wiedzą, że jego mama...zaciska palce na karcie tak mocno, że te jeszcze bardziej bledną. Róż lekki wkrada się na policzki i czuje, jak bardzo jest jej wstyd. Dąsa się niczym pięciolatka, której odebrano ulubioną myszkę, kiedy auror musiał cierpieć z powodu utraty rodzicielki. Głupia, głupia Rowan! Jak zwykle robisz wszystko źle, ty okropna, myśląca jedynie o sobie dziewucho!
— A jednak małe cuda się zdarzają — komentuje krótko, niby obojętnie przesuwając wzrokiem po informacjach zawartych w pierwszej lepszej karcie pacjenta. W rzeczywistości była wdzięczna, że żadna trauma, czy też złamania nie dotknęły blondyna, za które musiałaby wytargać go za uszy (po tym, jak już znalazłaby odpowiedni stołek oczywiście) i tym samym zamieniłaby się w panią Sprout, a sama myśl o tym była przerażająca — Więc gdzie się pan rozbijał panie Tonks, że też dopiero teraz zawitał pan w skromne, szpitalne progi? — pyta, próbując utrzymać chłodną fasadę, acz jest to trudne. Chce raz jeszcze przetrzeć powieki, pociągnąć smutno nosem i najlepiej zaszyć się w jakimś miejscu, gdzie mogłaby bez problemu zasnąć, bo Red potrafiła zasnąć doprawdy wszędzie. Ale chce też usłyszeć, co w zasadzie u Gabriela słychać i jak sobie poradził z wiedzą, że jego mama...zaciska palce na karcie tak mocno, że te jeszcze bardziej bledną. Róż lekki wkrada się na policzki i czuje, jak bardzo jest jej wstyd. Dąsa się niczym pięciolatka, której odebrano ulubioną myszkę, kiedy auror musiał cierpieć z powodu utraty rodzicielki. Głupia, głupia Rowan! Jak zwykle robisz wszystko źle, ty okropna, myśląca jedynie o sobie dziewucho!
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Skromnym zdaniem Gabriela, często bywało tak, że pod obrazem malowanym barwą czerwonej furii kryła się delikatna, wrażliwa dusza. W końcu każdy był indywidualnością i dlatego każdy wykształcał swój własny mechanizm radzenia sobie z rzeczywistością. W przypadku Rowan widocznie było to ciągłe denerwowanie się i wyładowywanie frustracji w takich nieszkodliwych w gruncie rzeczy sprzeczkach. Przynajmniej w taki sposób odbierał to Tonks. Być może też dlatego różne - mniejsze lub większe - przytyki ze strony uzdrowicielki nie sprawiały, żeby Gabriel lubił ją w jakimś stopniu mniej. Nadal darzył ją tą samą, jeżeli nie większą, sympatią. Może gdzieś tam podświadomie czuł, że za tą złością, którą emanowała, kryje się troska o jego aurorski zadek i - przynajmniej taką miał nadzieję - chęć ujrzenia po raz kolejny jego wiecznie uśmiechniętej twarzy. Patrząc na tę dwójkę naprawdę można określić ich mianem ognia i wody. Podczas gdy w jej oczach paliły się ogniki różnorodnych, ale zawsze intensywnych emocji, patrząc w błękitne tęczówki Tonksa powoli zatapiasz się w morzu spokoju i radości ograniczone jedynie ciemniejszą obwódką. Roztaczał wokół siebie aurę spokoju i zaufania, a uśmiechem starał się przekonywać napotkanych na swojej drodze ludzi, że nawet teraz - a może szczególnie teraz - powinni się uśmiechać i pozwolić sobie na chwilę radości z pozornie błahych rzeczy. Nie mogli dać się zwariować.
Pozornie czuł się dobrze, jakby sam nie dopuszczał do siebie wiadomości, że wcześniej wspomniana aura optymizmu mogłaby zostać naruszona. Bo z Gabrielem był ten problem - zawsze starał się być podporą dla innych, nawet jeżeli wewnętrznie czuł się tak, jakby był w stanie powolnego rozkładu. Coraz trudniej było mu utrzymać pion, kiedy świat zrzucał na jego barki coraz większy ciężar. Ile jeszcze wytrzyma? W końcu nawet jemu musi skończyć się siła na optymistyczne patrzenie w przyszłość, spowitą przez mrok. - Zwiedzałem Europę Wschodnią, panno Sprout - odparł i chociaż na jego twarzy nadal kwitł uśmiech to jakby trochę spoważniał, jakby ta iskierka wesołości w jego oczach właśnie zgasła. - Bardzo ciekawe doświadczenie, kultura dosyć odmienna od naszej - dodał po chwili. No tak, również świat mugoli był tam pewnego rodzaju osobliwością - ustrój nazwany komunizmem budził w Tonksie wiele kontrowersji.
Pozornie czuł się dobrze, jakby sam nie dopuszczał do siebie wiadomości, że wcześniej wspomniana aura optymizmu mogłaby zostać naruszona. Bo z Gabrielem był ten problem - zawsze starał się być podporą dla innych, nawet jeżeli wewnętrznie czuł się tak, jakby był w stanie powolnego rozkładu. Coraz trudniej było mu utrzymać pion, kiedy świat zrzucał na jego barki coraz większy ciężar. Ile jeszcze wytrzyma? W końcu nawet jemu musi skończyć się siła na optymistyczne patrzenie w przyszłość, spowitą przez mrok. - Zwiedzałem Europę Wschodnią, panno Sprout - odparł i chociaż na jego twarzy nadal kwitł uśmiech to jakby trochę spoważniał, jakby ta iskierka wesołości w jego oczach właśnie zgasła. - Bardzo ciekawe doświadczenie, kultura dosyć odmienna od naszej - dodał po chwili. No tak, również świat mugoli był tam pewnego rodzaju osobliwością - ustrój nazwany komunizmem budził w Tonksie wiele kontrowersji.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź