Camden Market
AutorWiadomość
Camden Market
Każdego ranka do magicznego portu przypływają niezliczone statki z dostawami z całego świata. Ledwie zdążą zacumować, a kupcy wyciągnąć na brzeg towary i wyłożyć je na stoiskach, zanim zewsząd zaczynają schodzić się potencjalni klienci zaciekawieni tym, co dzisiejszego dnia mają do zaoferowania sprzedawcy. Trudno im się dziwić - na targu przy odrobinie szczęścia można nabyć wszystko, od egzotycznych przypraw po latające dywany. Choć niektórzy mogliby nazwać tutejsze ceny okazyjnymi, dla dużej części społeczeństwa wciąż pozostają one nieosiągalne. Lecz kto zabroni nawet biedniejszym spacerować wśród zagranicznych stoisk i marzyć o przygodach oraz odległych podróżach?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:10, w całości zmieniany 1 raz
| 24.02
Od powrotu Raidena do domu minął jakiś miesiąc. Nie był to łatwy czas, oboje potrzebowali przemyśleć pewne sprawy, które podzieliły ich i nadszarpnęły dawniej tak dobre relacje panujące pomiędzy rodzeństwem. Sophia tęskniła za tym, co było kiedyś, za czasami, kiedy brat był dla niej wzorem do naśladowania i kiedy mogli porozmawiać o wszystkim. Kiedy byli dziećmi, wszystko wydawało się cudownie proste nawet mimo dzielącej ich różnicy wieku. Nadejście dorosłości i problemów wszystko jednak skomplikowało, oboje musieli nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości i zmierzyć z nowymi problemami.
Sophia bardzo chciała porozumieć się z bratem. Nie chciała go dłużej obwiniać o jego wyjazd i nieobecność w tamtym momencie. Ochłonęła, zaczynała rozumieć, że nie miał na to wpływu, nie mógł przecież przewidzieć, że to się stanie. Chociaż oboje spędzali większość dnia w pracy, kiedy już przyszło im się znaleźć w jednym czasie w domu, starała się go nie unikać, a próbowała okazać dobrą wolę i chęć pogodzenia się. Dążyła do tego, by rozmowy przy późnych kolacjach (bo zazwyczaj to wtedy mieli okazję porozmawiać dłużej, zależy ile w ciągu dnia mieli obowiązków) przestały być niezręczne i zaczęły przypominać te z przeszłości. Nawet jeśli teraz przy stole siedzieli już tylko we dwoje, starając się nie patrzeć na puste miejsca należące niegdyś do rodziców. Właściwie te ich wieczory można było bardziej przyrównać do tych w Ameryce, gdy mieszkali razem; tyle że wtedy to, że byli sami, było normalne, tutaj było niezręczne, bo w tym domu nie powinni być zupełnie sami jeszcze przez długi, długi czas. I wieczory w Ameryce nie były niezręczne, stały się takie dopiero w momencie gdy zginął James, a w Sophii kumulowała się złość na opieszałość tamtejszych aurorów, która w końcu wybuchła i doprowadziła do wyjazdu dziewczyny z powrotem do Anglii.
Dziś, o dziwo, oboje mieli trochę wolnego. Rzadko się zdarzało, żeby mieli wolny czas w ten sam dzień, więc Sophia nie mogła tego zmarnować. Sama poszła do brata z propozycją wyjścia gdzieś, choćby na wspólne zakupy, bo zbliżała się rocznica ślubu rodziców i dobrze byłoby ją w jakiś sposób uczcić, skoro był to bardzo ważny dzień dla Williama i Marlene. Mama w ten dzień zawsze robiła wyjątkową kolację dla taty oraz dzieciaków, o ile nie były wówczas w Hogwarcie, często też wybierali się gdzieś razem. Chociaż w tym roku miało ich zabraknąć, Sophia miała ochotę nawiązać do ich tradycji i wykorzystać to jakoś w próbie pojednania z bratem. Choć spędził tyle lat za granicą, na pewno pamiętał to z dzieciństwa.
Przyszła do Raidena i przedstawiła mu swój plan i tym sposobem pojawili się w dzielnicy portowej, by zrobić zakupy. Sophia wiedziała, że mama lubiła to miejsce, w zeszłym roku nawet były tutaj kilka razy razem.
Kiedy oboje aportowali się nieopodal straganów, rudowłosa dziewczyna spojrzała na swojego brata, jednocześnie zaciągając się wonią zagranicznych przypraw, z których większości zastosowania nie znała (była w końcu beznadziejną kucharką), ale mama z pewnością umiałaby je rozpoznać. Panował tutaj gwar i specyficzna atmosfera, którą zawsze zachwycała się Marlene Carter.
- Wygląda i pachnie prawie tak, jak wtedy, kiedy byłyśmy tu zeszłego lata – powiedziała powoli; Raidena jeszcze wtedy nie było. Nie był z nimi, nie pamiętał. Jeśli był w tym miejscu, to pewnie przed wyjazdem do Stanów. – A ty, byłeś tu kiedyś? – zapytała więc.
Od powrotu Raidena do domu minął jakiś miesiąc. Nie był to łatwy czas, oboje potrzebowali przemyśleć pewne sprawy, które podzieliły ich i nadszarpnęły dawniej tak dobre relacje panujące pomiędzy rodzeństwem. Sophia tęskniła za tym, co było kiedyś, za czasami, kiedy brat był dla niej wzorem do naśladowania i kiedy mogli porozmawiać o wszystkim. Kiedy byli dziećmi, wszystko wydawało się cudownie proste nawet mimo dzielącej ich różnicy wieku. Nadejście dorosłości i problemów wszystko jednak skomplikowało, oboje musieli nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości i zmierzyć z nowymi problemami.
Sophia bardzo chciała porozumieć się z bratem. Nie chciała go dłużej obwiniać o jego wyjazd i nieobecność w tamtym momencie. Ochłonęła, zaczynała rozumieć, że nie miał na to wpływu, nie mógł przecież przewidzieć, że to się stanie. Chociaż oboje spędzali większość dnia w pracy, kiedy już przyszło im się znaleźć w jednym czasie w domu, starała się go nie unikać, a próbowała okazać dobrą wolę i chęć pogodzenia się. Dążyła do tego, by rozmowy przy późnych kolacjach (bo zazwyczaj to wtedy mieli okazję porozmawiać dłużej, zależy ile w ciągu dnia mieli obowiązków) przestały być niezręczne i zaczęły przypominać te z przeszłości. Nawet jeśli teraz przy stole siedzieli już tylko we dwoje, starając się nie patrzeć na puste miejsca należące niegdyś do rodziców. Właściwie te ich wieczory można było bardziej przyrównać do tych w Ameryce, gdy mieszkali razem; tyle że wtedy to, że byli sami, było normalne, tutaj było niezręczne, bo w tym domu nie powinni być zupełnie sami jeszcze przez długi, długi czas. I wieczory w Ameryce nie były niezręczne, stały się takie dopiero w momencie gdy zginął James, a w Sophii kumulowała się złość na opieszałość tamtejszych aurorów, która w końcu wybuchła i doprowadziła do wyjazdu dziewczyny z powrotem do Anglii.
Dziś, o dziwo, oboje mieli trochę wolnego. Rzadko się zdarzało, żeby mieli wolny czas w ten sam dzień, więc Sophia nie mogła tego zmarnować. Sama poszła do brata z propozycją wyjścia gdzieś, choćby na wspólne zakupy, bo zbliżała się rocznica ślubu rodziców i dobrze byłoby ją w jakiś sposób uczcić, skoro był to bardzo ważny dzień dla Williama i Marlene. Mama w ten dzień zawsze robiła wyjątkową kolację dla taty oraz dzieciaków, o ile nie były wówczas w Hogwarcie, często też wybierali się gdzieś razem. Chociaż w tym roku miało ich zabraknąć, Sophia miała ochotę nawiązać do ich tradycji i wykorzystać to jakoś w próbie pojednania z bratem. Choć spędził tyle lat za granicą, na pewno pamiętał to z dzieciństwa.
Przyszła do Raidena i przedstawiła mu swój plan i tym sposobem pojawili się w dzielnicy portowej, by zrobić zakupy. Sophia wiedziała, że mama lubiła to miejsce, w zeszłym roku nawet były tutaj kilka razy razem.
Kiedy oboje aportowali się nieopodal straganów, rudowłosa dziewczyna spojrzała na swojego brata, jednocześnie zaciągając się wonią zagranicznych przypraw, z których większości zastosowania nie znała (była w końcu beznadziejną kucharką), ale mama z pewnością umiałaby je rozpoznać. Panował tutaj gwar i specyficzna atmosfera, którą zawsze zachwycała się Marlene Carter.
- Wygląda i pachnie prawie tak, jak wtedy, kiedy byłyśmy tu zeszłego lata – powiedziała powoli; Raidena jeszcze wtedy nie było. Nie był z nimi, nie pamiętał. Jeśli był w tym miejscu, to pewnie przed wyjazdem do Stanów. – A ty, byłeś tu kiedyś? – zapytała więc.
Oczywiście, że nie chciał być dla swojej młodszej siostry kimś obcym. Jemu jako starszemu bratu zawsze niezwykle schlebiało, gdy Sophia praktycznie na każdym kroku, mówiła, że jest jej ideałem. Wizerunek Raidena jako rycerza, może nie na białym koniu, bo do końca grzeczny nigdy nie był, rozczulał go i powodował jedynie jeszcze większą miłość i troskę, którymi obdarzał tego małego rudzielca. Zabawne było właśnie to, że pomimo dość znacznej różnicy wieku nigdy nie mieli problemu z dogadaniem się. Zupełnie jakby nie siedem, a jedynie dwa lata różnicy dzieliło jedynych potomków państwa Carter. Ile to już razy wyciągał ją z kłopotów, w które się wpakowała? Albo przychodził odebrać ją z urodzin którejś z koleżanek, gdy zasiedziała się za długo lub była jeszcze za mała, by samej wracać do domu. To były takie zwyczajne gesty, zdarzenia... Ciepłe wspomnienia, do których zawsze wracał z jakimś sentymentem. Gdy stawał w drzwiach i mówił kobiecie mu otwierającej, że przyszedł po Sophię Carter. Gdy wchodził do wnętrza obcego domu i wśród gromady dziewczynek wyszukiwał rudowłosą główkę, która zaraz patrzyła na niego z szerokim uśmiechem i krzyczała jego imię lub prosiła, by mogła zostać jeszcze chociażby dziesięć minut. Nic z tego. Musieli wracać i nie było dyskusji. A że okrężną drogą i zawsze wpadali na jakieś lody lub ciekawsze jedzenie to była inna sprawa. Teraz nie mógł jej odbierać od koleżanek, bo koleżanki przychodziły do niej i to o przeróżnych porach dnia i nocy. Pokręcił głową na wspomnienie nocy z początku miesiąca, gdy obudziło go trzaskanie drzwi, a potem okazało się, że to wstawiona Sophia ze swoją znajomą zawitała do domu Carterów. Tego nie mógł przeżyć... Wiadomo, że pił alkohol w jej wieku, ale dziewczyny nie piją! Najwidoczniej dużo się pozmieniało, gdy go nie było. I to nie tylko w sferze rodzicielskiej.
Wolny dzień był w sumie spowodowany wcześniejszym zatargiem z jednym z policjantów, a McGregor stwierdził, że Raiden musi odsapnąć i ma iść do domu. Carter oczywiście nie miał takiego zamiaru, ale nie było szansy na to, by dodatkowa kłótnia i to z szefem skończyła się dobrze. Nieważne jak się znalazł w domu, chodziło o to, że Sophia też tam była i postanowili ten dzień spędzić we dwójkę. Lub w sumie to własnie ona przyszła do niego i zaproponowała cicho wyjście. Rocznica ślubu... No, tak. Jak mógł być takim idiotą i zapomnieć?! Jak co ranek jechał na cmentarz, by pobyć z nimi przez chwilę, ale nawet to nie przypomniało mu o rocznicy. Nie miał zamiaru łamać ich trwającej już lata tradycji i pozostać w domu tego dnia. Oderwanie się od linii Ministerstwo-dom było bardzo dobrym pomysłem, a taka motywacja nie zdarzała się codziennie. Oczywiście, że pamiętał ich wyjścia! Był to najlepszy dzień w roku! Lepszy od Świąt Bożego Narodzenia, jego urodzin czy imienin. Tych kolacji nigdy nie miał zapomnieć.
Zebrał się w trzy minuty i wybrali się do portu na targ. Uśmiechnął się szeroko, słysząc gwar jak i zapachy dochodzące ze stoisk. Jako dość niezły kucharz, doceniał wszystko, co można było znaleźć z kategorii do spożycia. Spojrzał na siostrę i posłał jej ciepłe spojrzenie.
- Dzisiaj ja robię kolację i nawet nie zamierzam pozwalać ci zbliżać się do kuchni - wystrzelił i ruszył zaraz przed siebie. Dopiero po chwili usłyszał słowa Sophii i zagryzł wargę. - Byłem - mruknął z o wiele mniejszym zapałem niż wcześniej, przypominając sobie pewną bliską mu brunetkę, która pomagała swojemu ojcu w sprzedaży przypraw. Odetchnął na wspomnienia dawnych dni. Zupełnie jakby wydarzyło się to w innym życiu. Instynktownie skierował się w stronę, gdzie zawsze stał znajomy mu stragan. - Nic się tu nie zmieniło. No, może prócz jeszcze większej ilości statków - dodał, nie wiedząc w sumie co powiedzieć. Zaraz jednak wypadło mu to z głowy i podszedł do uginających się od ryb stołów. - Co powiesz na ośmiornicę? - zapytał wesoło siostrę, a jego oczy zaświeciły się w ten zadziorny sposób. Zupełnie jakby miał pięć lat i proponował kradzież jabłka.
Wolny dzień był w sumie spowodowany wcześniejszym zatargiem z jednym z policjantów, a McGregor stwierdził, że Raiden musi odsapnąć i ma iść do domu. Carter oczywiście nie miał takiego zamiaru, ale nie było szansy na to, by dodatkowa kłótnia i to z szefem skończyła się dobrze. Nieważne jak się znalazł w domu, chodziło o to, że Sophia też tam była i postanowili ten dzień spędzić we dwójkę. Lub w sumie to własnie ona przyszła do niego i zaproponowała cicho wyjście. Rocznica ślubu... No, tak. Jak mógł być takim idiotą i zapomnieć?! Jak co ranek jechał na cmentarz, by pobyć z nimi przez chwilę, ale nawet to nie przypomniało mu o rocznicy. Nie miał zamiaru łamać ich trwającej już lata tradycji i pozostać w domu tego dnia. Oderwanie się od linii Ministerstwo-dom było bardzo dobrym pomysłem, a taka motywacja nie zdarzała się codziennie. Oczywiście, że pamiętał ich wyjścia! Był to najlepszy dzień w roku! Lepszy od Świąt Bożego Narodzenia, jego urodzin czy imienin. Tych kolacji nigdy nie miał zapomnieć.
Zebrał się w trzy minuty i wybrali się do portu na targ. Uśmiechnął się szeroko, słysząc gwar jak i zapachy dochodzące ze stoisk. Jako dość niezły kucharz, doceniał wszystko, co można było znaleźć z kategorii do spożycia. Spojrzał na siostrę i posłał jej ciepłe spojrzenie.
- Dzisiaj ja robię kolację i nawet nie zamierzam pozwalać ci zbliżać się do kuchni - wystrzelił i ruszył zaraz przed siebie. Dopiero po chwili usłyszał słowa Sophii i zagryzł wargę. - Byłem - mruknął z o wiele mniejszym zapałem niż wcześniej, przypominając sobie pewną bliską mu brunetkę, która pomagała swojemu ojcu w sprzedaży przypraw. Odetchnął na wspomnienia dawnych dni. Zupełnie jakby wydarzyło się to w innym życiu. Instynktownie skierował się w stronę, gdzie zawsze stał znajomy mu stragan. - Nic się tu nie zmieniło. No, może prócz jeszcze większej ilości statków - dodał, nie wiedząc w sumie co powiedzieć. Zaraz jednak wypadło mu to z głowy i podszedł do uginających się od ryb stołów. - Co powiesz na ośmiornicę? - zapytał wesoło siostrę, a jego oczy zaświeciły się w ten zadziorny sposób. Zupełnie jakby miał pięć lat i proponował kradzież jabłka.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia również to pamiętała. Chociaż wiele rodzeństw, które znała, ciągle się kłóciło, ona i Raiden byli w dzieciństwie zdumiewająco zgodni. Często psocili razem i Sophia nigdy nie musiała się bać, że brat doniesie rodzicom. Zazwyczaj, gdy któreś coś spsociło, drugie starało się kryć jego postępek, bo przecież musieli się wspierać. Często chwaliła się bratem swoim dziecięcym znajomym, inne dziewczynki zazdrościły jej, że ma takiego Raidena, który jest na tyle duży, że może po nią przychodzić. Nawet, gdy już wyjechał do Hogwartu, nadal o nim opowiadała, chociaż mugolskie dzieci były przekonane, że starszy Carter wyjeżdża do odległej szkoły z internatem, skąd wraca tylko na wakacje i ferie świąteczne. Był bohaterem jej dzieciństwa, w którego jej złote oczy wpatrywały się z nieskrywanym uwielbieniem, a później stali się przyjaciółmi. Kiedy i Sophia poszła do Hogwartu, a Raiden go skończył, pisali do siebie całe mnóstwo listów. Gdy wyjechał do Ameryki, była z niego dumna i zamęczała go pytaniami o życie na innym kontynencie, obiecując sobie i jemu, że gdy tylko skończy Hogwart, to go tam odwiedzi... Odwiedziła. Została na prawie dwa lata, po których ich dotychczasowe relacje zostały wystawione na pierwszą ciężką próbę.
Wracając do teraźniejszości, Sophia nieczęsto miała cały dzień dla siebie. Była ostatnio trochę pracoholikiem, ale nawet w Biurze najwyraźniej uznano, że przesadza i nie chcąc, by z tego przepracowania w końcu podupadła na zdrowiu, polecono jej odpocząć. Dziwnym zbiegiem okoliczności Raiden także został odesłany do domu, choć może to przeznaczenie próbowało znaleźć dla nich okazję do dłuższego przebywania razem?
Sophia musiała ją wykorzystać. Raiden był jej zresztą potrzebny do tego, co planowała, bo jak mogłaby świętować ważny dzień dla swoich rodziców sama? Byliby bardzo niepocieszeni, gdyby o tym wiedzieli.
- Może to i lepiej, zobaczymy, czy twoje umiejętności gotowania poprawiły się w tej Ameryce – zgodziła się. Aż dziw, że jakoś przeżyła styczeń, skoro jej próby gotowania zwykle kończyły się przypalaniem lub niedogotowaniem jedzenia i w sumie jedyne, co wychodziło jej przyzwoicie, to kanapki. Nie ulegało wątpliwości, że nie odziedziczyła talentu po mamie. Więc zapewne przetrwała ten miesiąc między śmiercią rodziców a powrotem brata na kanapkach, czasami po pracy jadała na mieście, gdy głód bardzo mocno dawał jej się już we znaki. W końcu głodny, zmęczony i rozdrażniony auror to zły auror.
- Chodź, zobaczymy, co tu dzisiaj mają – zaproponowała, próbując oderwać się od wspomnień, kiedy pomagała mamie wybierać najładniejsze owoce i warzywa, wąchała wybrane przez nią przyprawy i nosiła część pakunków. Ruszyła przodem, rozglądając się po stoiskach z rozmaitymi towarami, z których większość wyglądała na sprowadzane z bardzo odległych miejsc. – Robi wrażenie, co nie? – zapytała; chociaż w swoim życiu widziała tylko Anglię i Amerykę, zawsze fascynowały ją różne niezwykłe miejsca. – Ośmiornica? – zmarszczyła lekko nosek, spoglądając na stoisko pełne owoców morza. Jakoś nigdy za nimi nie przepadała, nawet za rybami. – Jesteś pewien, że umiałbyś to znośnie przyrządzić? – przekomarzała się z nim niemal jak za dawnych lat. Bo zanurzając się pomiędzy stragany i absorbując uwagę egzotycznymi towarami, prawie można było zapomnieć o niezręczności. Prawie. – Mama lubiła kupować różne rzeczy tutaj – zauważyła, podchodząc do jednego ze stoisk, za którym stała starsza czarownica o rumianych policzkach, która wystawiała świeże warzywa i owoce i często sprzedawała coś pani Carter po obniżonej cenie. Ciekawe, czy w ogóle pamiętała dawną klientkę? Ale, tak czy inaczej, czas nieubłaganie mknął, a świat szedł do przodu już bez Williama i Marlene, których życia zostały nagle i nieoczekiwanie przerwane, a Sophia, dotykając opuszkami wystawionych owoców, znowu doświadczyła refleksji na temat przemijania i niedokończonych spraw.
Wracając do teraźniejszości, Sophia nieczęsto miała cały dzień dla siebie. Była ostatnio trochę pracoholikiem, ale nawet w Biurze najwyraźniej uznano, że przesadza i nie chcąc, by z tego przepracowania w końcu podupadła na zdrowiu, polecono jej odpocząć. Dziwnym zbiegiem okoliczności Raiden także został odesłany do domu, choć może to przeznaczenie próbowało znaleźć dla nich okazję do dłuższego przebywania razem?
Sophia musiała ją wykorzystać. Raiden był jej zresztą potrzebny do tego, co planowała, bo jak mogłaby świętować ważny dzień dla swoich rodziców sama? Byliby bardzo niepocieszeni, gdyby o tym wiedzieli.
- Może to i lepiej, zobaczymy, czy twoje umiejętności gotowania poprawiły się w tej Ameryce – zgodziła się. Aż dziw, że jakoś przeżyła styczeń, skoro jej próby gotowania zwykle kończyły się przypalaniem lub niedogotowaniem jedzenia i w sumie jedyne, co wychodziło jej przyzwoicie, to kanapki. Nie ulegało wątpliwości, że nie odziedziczyła talentu po mamie. Więc zapewne przetrwała ten miesiąc między śmiercią rodziców a powrotem brata na kanapkach, czasami po pracy jadała na mieście, gdy głód bardzo mocno dawał jej się już we znaki. W końcu głodny, zmęczony i rozdrażniony auror to zły auror.
- Chodź, zobaczymy, co tu dzisiaj mają – zaproponowała, próbując oderwać się od wspomnień, kiedy pomagała mamie wybierać najładniejsze owoce i warzywa, wąchała wybrane przez nią przyprawy i nosiła część pakunków. Ruszyła przodem, rozglądając się po stoiskach z rozmaitymi towarami, z których większość wyglądała na sprowadzane z bardzo odległych miejsc. – Robi wrażenie, co nie? – zapytała; chociaż w swoim życiu widziała tylko Anglię i Amerykę, zawsze fascynowały ją różne niezwykłe miejsca. – Ośmiornica? – zmarszczyła lekko nosek, spoglądając na stoisko pełne owoców morza. Jakoś nigdy za nimi nie przepadała, nawet za rybami. – Jesteś pewien, że umiałbyś to znośnie przyrządzić? – przekomarzała się z nim niemal jak za dawnych lat. Bo zanurzając się pomiędzy stragany i absorbując uwagę egzotycznymi towarami, prawie można było zapomnieć o niezręczności. Prawie. – Mama lubiła kupować różne rzeczy tutaj – zauważyła, podchodząc do jednego ze stoisk, za którym stała starsza czarownica o rumianych policzkach, która wystawiała świeże warzywa i owoce i często sprzedawała coś pani Carter po obniżonej cenie. Ciekawe, czy w ogóle pamiętała dawną klientkę? Ale, tak czy inaczej, czas nieubłaganie mknął, a świat szedł do przodu już bez Williama i Marlene, których życia zostały nagle i nieoczekiwanie przerwane, a Sophia, dotykając opuszkami wystawionych owoców, znowu doświadczyła refleksji na temat przemijania i niedokończonych spraw.
Czas, który spędzali wspólnie był wspaniałymi wspomnieniami. Właśnie... Wspomnieniami. Nie było to okrutne, sądząc, że może im się nie odbudować tych relacji na nowo? Że nie będą się śmiać z tego samego, co kiedyś? Że zostaną tak bardzo oddaleni od siebie, chociaż mieszkali w jednym domu, pod jednym dachem, w budynku, w którym się wychowali i który należał do ich rodziców... Który był ich częścią. A jednak nawet tak zgrani ludzie jak oni mieli problemy z powrotem do swoich dawnych powiązań. Zupełnie jakby spotkali się dawno nie widziani znajomi znajomych, a nie rodzeństwo. To bolało i Raiden oddałby wszystko, że nie czuć tego w sercu. Winił się też za te wszystkie słowa, które padły jak i nie w bibliotece, gdy wrócił do domu. Potem wydawało się, że było wszystko w porządku. Niby wymieniali parę słów rano, gdy oboje krzątali się po kuchni, by coś zjeść i wypić kawę przed pracą, ale przypominało to ciche dni pokłóconego małżeństwa, które jest bliskie rozwodu. Im było ciężej. O wiele gorzej patrzeć na siostrę, z którą zawsze dogadywałeś się bez słów, by teraz nie wiedzieć co powiedzieć, a jedynie wydusić nędzne O której dziś wracasz? Idiota! Co on sobie w ogóle myślał?! Powinien od razu ją przytulić, a od ich pierwszego spotkania po tym czasie nie doszło między nimi nawet do uściśnięcia dłoni.
Dzisiaj spędzali cały dzień wspólnie. Czy to było zrządzenie losu, że akurat dzisiaj wyrzucili go z biura, by odsapnął? Może... Chociaż jako policjant nie wierzył w przypadki i do tego podszedł podobnie. Skoro świat dawał im taki sygnał, nie miał zamiaru go ignorować.
- Wątpisz w moje zdolności? - spytał, jednak lekkim tonem, patrząc na nią i unosząc brwi. Jego mina mówiła, że niewypowiedziane przez nią wyzwanie zostało przyjęte. Rozluźnił się, dziękując chyba za to tłumowi ludzi i specyficznemu klimatowi. Gdy Sophia ruszyła, Raiden nie widział innego rozwiązania jak pójść za nią. Oczywiście przystanki by napatrzeć się na stoiska głównie z jedzeniem, sprawiały, że ślina zaczynała mu lecieć i gdyby mógł, kupiłby wszystko. - A dlaczego nie? - spytał ją ponownie. - Będę gotował to dwie godziny, a potem może wrzucimy do piekarnika. Myślę, że trochę przegapiłaś to, co ci dawałem w Chicago, bo nie zawsze był to kurczak. - Mrugnął do niej, po czym ignorując jej spojrzenie, poprosił o spakowanie dla niego małego krakena. Zapłacił i z uśmiechem na ustach jak zwycięzca ruszył dalej z rudowłosą siostrą u boku. - Hm... - mruknął na jej słowa o mamie, jednak nie zamierzał udawać, że tego nie słyszał. - Jak byłaś mała, chodziła do parku tam gdzie były poletka lawendy i przynosiła dla ciebie, by zawieszać nad łóżeczkiem. A tata żebym nie poczuł się pokrzywdzony, zabierał mnie każdego wieczora... Każdego na plac zabaw i lody. Wtedy to były jedne z lepszych wspomnień...
Co by zrobił, gdyby spotkał teraz ojca? Wypiliby piwo? A może znowu poszli do parku, usiedli na ławce i rozmawiali?
- Byli... Szczęśliwi? - spytał, nie zamierzając dodawać przed śmiercią. Wiedział, że nie było szczęśliwszych osób, ale chciał to usłyszeć. Jakby rozmowa o nich nie pozwoliła zapomnieć, co było i tak niemożliwe.
Dzisiaj spędzali cały dzień wspólnie. Czy to było zrządzenie losu, że akurat dzisiaj wyrzucili go z biura, by odsapnął? Może... Chociaż jako policjant nie wierzył w przypadki i do tego podszedł podobnie. Skoro świat dawał im taki sygnał, nie miał zamiaru go ignorować.
- Wątpisz w moje zdolności? - spytał, jednak lekkim tonem, patrząc na nią i unosząc brwi. Jego mina mówiła, że niewypowiedziane przez nią wyzwanie zostało przyjęte. Rozluźnił się, dziękując chyba za to tłumowi ludzi i specyficznemu klimatowi. Gdy Sophia ruszyła, Raiden nie widział innego rozwiązania jak pójść za nią. Oczywiście przystanki by napatrzeć się na stoiska głównie z jedzeniem, sprawiały, że ślina zaczynała mu lecieć i gdyby mógł, kupiłby wszystko. - A dlaczego nie? - spytał ją ponownie. - Będę gotował to dwie godziny, a potem może wrzucimy do piekarnika. Myślę, że trochę przegapiłaś to, co ci dawałem w Chicago, bo nie zawsze był to kurczak. - Mrugnął do niej, po czym ignorując jej spojrzenie, poprosił o spakowanie dla niego małego krakena. Zapłacił i z uśmiechem na ustach jak zwycięzca ruszył dalej z rudowłosą siostrą u boku. - Hm... - mruknął na jej słowa o mamie, jednak nie zamierzał udawać, że tego nie słyszał. - Jak byłaś mała, chodziła do parku tam gdzie były poletka lawendy i przynosiła dla ciebie, by zawieszać nad łóżeczkiem. A tata żebym nie poczuł się pokrzywdzony, zabierał mnie każdego wieczora... Każdego na plac zabaw i lody. Wtedy to były jedne z lepszych wspomnień...
Co by zrobił, gdyby spotkał teraz ojca? Wypiliby piwo? A może znowu poszli do parku, usiedli na ławce i rozmawiali?
- Byli... Szczęśliwi? - spytał, nie zamierzając dodawać przed śmiercią. Wiedział, że nie było szczęśliwszych osób, ale chciał to usłyszeć. Jakby rozmowa o nich nie pozwoliła zapomnieć, co było i tak niemożliwe.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Także Sophia dałaby wiele, żeby wszystko było normalnie. Nie chciała żywić urazy do brata i właściwie już nie żywiła. Nigdy nie lubiła pielęgnować w sobie złości, żalu i innych negatywnych emocji. Czuła się przez Raidena zraniona wtedy, w Ameryce i tamtego dnia na pogrzebie, kiedy wrócił po wszystkim, kiedy ich rodzice byli już martwi. Ale przecież wciąż kochała brata i chciała, żeby był częścią jej życia, ostatnią cząstką tej najbliższej rodziny. Bo chociaż mieli też innych krewnych, nikt nie potrafiłby zastąpić tych trzech najbliższych osób: rodziców i brata. Teraz został już tylko on, a Sophia za każdym razem próbowała zebrać się w sobie, żeby normalnie z nim rozmawiać. Coś jednak ją hamowało, może pewnego rodzaju obawa, że zostanie odepchnięta, tak jak ona odepchnęła go w dniu pogrzebu, nie podchodząc do niego, a bez słowa wracając do domu, kiedy już inni żałobnicy się rozeszli?
I tym sposobem oboje teraz tkwili w tej dziwacznej i niezręcznej sytuacji. Ale może dzisiejszy dzień będzie miał szansę stać się krokiem w dobrym kierunku? To było ich pierwsze wspólne wyjście z domu, odkąd wrócił. I mimo wszystko to było kojące, nie być samotną, a widzieć go obok siebie. Prawie tak jak wtedy, gdy byli dziećmi, chociaż teraz już nie musiał się nią opiekować i chronić przed całym złem świata, była dorosłą kobietą, przetrwała cały kurs aurorski i otrzymała pracę w tym zawodzie... Nie potrzebowała opieki tak, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką ledwie sięgającą Raidenowi do łokcia, co nie znaczyło, że wykluczała wszelką bliskość, zaufanie i przyjaźń z bratem. Chciała to odzyskać. Kiedy? Okaże się.
- Nigdy nie wątpię – uśmiechnęła się do niego lekko. W Ameryce to on radził sobie lepiej w kuchni. Prawie każdy radził sobie lepiej od Sophie. Kiedy była z Jamesem, to też on zwykle gotował, gdy się spotykali w jego domu, najwyraźniej będąc człowiekiem o wielu talentach. A może obawiał się, że pewnego dnia oboje się potrują jej wyczynami w kuchni? – Dobrze, więc zaryzykujemy. – Bo przecież jako dziecko czuła, że bez ryzyka nie było prawdziwej zabawy, więc czemu nie spróbować czegoś nowego, nawet w dorosłości, w której była bardziej rozważna i mniej skora do próbowania dziwacznych rzeczy?
Kiedy wypowiedział swoje wspomnienie na temat rodziców, Sophia spojrzała na niego w zamyśleniu. Może nie pamiętała tej konkretnej rzeczy, bo była wtedy zbyt mała, ale przed jej oczami przesunęło się sporo innych scen, w których była szczęśliwym dzieckiem dorastającym w pełnej, kochającej rodzinie.
Zrozumiała też, o co chciał ją zapytać. Najwyraźniej nadal potrafili się zrozumieć nawet bez użycia dużej ilości słów.
- Jedyne, czego im brakowało, to ciebie – powiedziała cicho, chociaż wcale nie miała na celu wzbudzenia w nim poczucia winy. Po prostu wiedziała, że tak było, że rodzice tęsknili za Raidenem i choć cieszyli się z jego sukcesów za oceanem, woleliby go częściej widywać. – Czekali na twój powrót, ale...
Nigdy się nie doczekali. Tego już nie powiedziała, nie chcąc znowu popsuć niepewnej atmosfery.
- Ale wiesz...? Czasami miałam wrażenie... Chociaż o niczym szczególnym nie mówili, w tych... ostatnich miesiącach w życiu taty nie układało się tak idealnie – dodała jeszcze z pewnym wahaniem, które mógł wyczuć, gdy czasami przerywała lub uciekała wzrokiem gdzieś w bok. William często wracał z pracy zmęczony, wyraźnie znękany, sprawiał wrażenie, jakby coś go gryzło, ale zawsze zbywał pytania córki i Sophia nigdy się nie dowiedziała, co się działo.
Umilkła na moment by podejść do oglądanego wcześniej stoiska i kupić trochę owoców i warzyw, których lubiła używać mama. Zaraz potem znowu pojawiła się przy Raidenie, udając, że przekłada coś w torbie, by nie zauważył wyrazu jej twarzy.
I tym sposobem oboje teraz tkwili w tej dziwacznej i niezręcznej sytuacji. Ale może dzisiejszy dzień będzie miał szansę stać się krokiem w dobrym kierunku? To było ich pierwsze wspólne wyjście z domu, odkąd wrócił. I mimo wszystko to było kojące, nie być samotną, a widzieć go obok siebie. Prawie tak jak wtedy, gdy byli dziećmi, chociaż teraz już nie musiał się nią opiekować i chronić przed całym złem świata, była dorosłą kobietą, przetrwała cały kurs aurorski i otrzymała pracę w tym zawodzie... Nie potrzebowała opieki tak, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką ledwie sięgającą Raidenowi do łokcia, co nie znaczyło, że wykluczała wszelką bliskość, zaufanie i przyjaźń z bratem. Chciała to odzyskać. Kiedy? Okaże się.
- Nigdy nie wątpię – uśmiechnęła się do niego lekko. W Ameryce to on radził sobie lepiej w kuchni. Prawie każdy radził sobie lepiej od Sophie. Kiedy była z Jamesem, to też on zwykle gotował, gdy się spotykali w jego domu, najwyraźniej będąc człowiekiem o wielu talentach. A może obawiał się, że pewnego dnia oboje się potrują jej wyczynami w kuchni? – Dobrze, więc zaryzykujemy. – Bo przecież jako dziecko czuła, że bez ryzyka nie było prawdziwej zabawy, więc czemu nie spróbować czegoś nowego, nawet w dorosłości, w której była bardziej rozważna i mniej skora do próbowania dziwacznych rzeczy?
Kiedy wypowiedział swoje wspomnienie na temat rodziców, Sophia spojrzała na niego w zamyśleniu. Może nie pamiętała tej konkretnej rzeczy, bo była wtedy zbyt mała, ale przed jej oczami przesunęło się sporo innych scen, w których była szczęśliwym dzieckiem dorastającym w pełnej, kochającej rodzinie.
Zrozumiała też, o co chciał ją zapytać. Najwyraźniej nadal potrafili się zrozumieć nawet bez użycia dużej ilości słów.
- Jedyne, czego im brakowało, to ciebie – powiedziała cicho, chociaż wcale nie miała na celu wzbudzenia w nim poczucia winy. Po prostu wiedziała, że tak było, że rodzice tęsknili za Raidenem i choć cieszyli się z jego sukcesów za oceanem, woleliby go częściej widywać. – Czekali na twój powrót, ale...
Nigdy się nie doczekali. Tego już nie powiedziała, nie chcąc znowu popsuć niepewnej atmosfery.
- Ale wiesz...? Czasami miałam wrażenie... Chociaż o niczym szczególnym nie mówili, w tych... ostatnich miesiącach w życiu taty nie układało się tak idealnie – dodała jeszcze z pewnym wahaniem, które mógł wyczuć, gdy czasami przerywała lub uciekała wzrokiem gdzieś w bok. William często wracał z pracy zmęczony, wyraźnie znękany, sprawiał wrażenie, jakby coś go gryzło, ale zawsze zbywał pytania córki i Sophia nigdy się nie dowiedziała, co się działo.
Umilkła na moment by podejść do oglądanego wcześniej stoiska i kupić trochę owoców i warzyw, których lubiła używać mama. Zaraz potem znowu pojawiła się przy Raidenie, udając, że przekłada coś w torbie, by nie zauważył wyrazu jej twarzy.
Raiden czuł jak ogromna siła chce go wcisnąć w ziemię i nie pozwolić nigdy wyjść na powierzchnię z powrotem. Dokładnie tak właśnie się czuł, gdy wrócił i stał na pogrzebie, nie będąc rozpoznanym nawet przez jednego członka rodziny. Owszem. Sophia go poznała, jednak jej spojrzenie mówiło, że nie chce, by podchodził. Otoczona żałobnikami miała pewną dozę bariery, której wtedy nie mógł pokonać. Nie mógł? Nie chciał... Gdyby musiał oczywiście, że odepchnąłby całe zło, które spotkało jego siostrę i obronił przed nim za wszelką cenę. Nigdy nie chciał, by coś jej się stało, by dotknęło ją cierpienie. Ale zawiódł ją jako brat, jako starszy członek rodziny... To on powinien był jej powiedzieć jak to jest radzić sobie z miłością, z utratą swojej ukochanej osoby. Ale nawet tego nie potrafił. To było niezręczne. Bo z jednej strony mieli tylko siebie, a z drugiej nie potrafili się dogadać. Nawet nie wiedzieli jak do siebie podejść. Nie zachowywali się jak rodzeństwo, a Raiden ciągle robił sobie wyrzuty, że nie podejdzie o siostry i zwyczajnie jej nie przytuli. Nawet teraz, zaraz. Bo co by się stało? Kogo obchodzili ludzie dookoła? Po prostu tak mocno ją kochał, że nie mógł pojąć tego rozumem i to go przerażało.
Wyjechał z kraju, zostawiając dziecko, wrócił i zastał kobietę. Wiedział, że nie musiał jej chronić, ale nie przyjmował tego do wiadomości. Zawiódł i nie miał zamiaru już nigdy do tego dopuścić. Był jej bratem i czuł się odpowiedzialny, związany, to było naturalne, że tak właśnie rozkładały się wszystkie rodzinne funkcje. Teraz chciał pokazać, że nie nic się nie zmieniło. Dorośli i to wszystko. Dalej jednak wewnątrz byli tymi samymi dzieciakami co kiedyś. Którzy uciekali przed mamą, gdy robili dzbanek z Chin. Dalej widział tę rudą dziewczyneczkę w Sophii. A ona? Kogo widziała w nim? Brata, znajomego czy niewiadomą?
- Skoro idziemy w tę stronę to może jakieś kalmary do tego? Nauczył mnie tego pewien Hiszpan, którego pilnowałem, bo był świadkiem w ważnej sprawie.
Po rozprawie go zabili, ale tego nie Sophia wiedzieć nie musiała. Carter żałował, że nie pozwolono mu czuwać nad nim jeszcze tych paru dni. Pewnie jeszcze by żył, gdyby nie to... Tak jak jego rodzice. Odetchnął ciężko przez chwilę, idąc ramię w ramię z siostrą, gdy odpowiedziała mu na jego pytanie. Oczywiście, że go rozumiała. Dalej byli Carterami z tego samego ojca i tej samej matki. A mimo to jej słowa go zabolały. Coś złapało go za serce i za gardło i przez chwilę nie mógł nic powiedzieć. Nie odpowiedział tylko odwrócił wzrok na wodę i cumujące tam statki. Długo ta dziwna nostalgia nie trwała, bo Sophia zaczęła mówić dalej. Zupełnie jakby wiedziała, czym się zajmował od powrotu do Londynu. Zmarszczył brwi, zatrzymując się i równocześnie zatrzymując rudowłosą.
- Co masz na myśli?
Ojciec praktycznie nigdy nie był załamany swoją pracą. Owszem. Bywał zmęczony, ale nigdy nie załamany.
Wyjechał z kraju, zostawiając dziecko, wrócił i zastał kobietę. Wiedział, że nie musiał jej chronić, ale nie przyjmował tego do wiadomości. Zawiódł i nie miał zamiaru już nigdy do tego dopuścić. Był jej bratem i czuł się odpowiedzialny, związany, to było naturalne, że tak właśnie rozkładały się wszystkie rodzinne funkcje. Teraz chciał pokazać, że nie nic się nie zmieniło. Dorośli i to wszystko. Dalej jednak wewnątrz byli tymi samymi dzieciakami co kiedyś. Którzy uciekali przed mamą, gdy robili dzbanek z Chin. Dalej widział tę rudą dziewczyneczkę w Sophii. A ona? Kogo widziała w nim? Brata, znajomego czy niewiadomą?
- Skoro idziemy w tę stronę to może jakieś kalmary do tego? Nauczył mnie tego pewien Hiszpan, którego pilnowałem, bo był świadkiem w ważnej sprawie.
Po rozprawie go zabili, ale tego nie Sophia wiedzieć nie musiała. Carter żałował, że nie pozwolono mu czuwać nad nim jeszcze tych paru dni. Pewnie jeszcze by żył, gdyby nie to... Tak jak jego rodzice. Odetchnął ciężko przez chwilę, idąc ramię w ramię z siostrą, gdy odpowiedziała mu na jego pytanie. Oczywiście, że go rozumiała. Dalej byli Carterami z tego samego ojca i tej samej matki. A mimo to jej słowa go zabolały. Coś złapało go za serce i za gardło i przez chwilę nie mógł nic powiedzieć. Nie odpowiedział tylko odwrócił wzrok na wodę i cumujące tam statki. Długo ta dziwna nostalgia nie trwała, bo Sophia zaczęła mówić dalej. Zupełnie jakby wiedziała, czym się zajmował od powrotu do Londynu. Zmarszczył brwi, zatrzymując się i równocześnie zatrzymując rudowłosą.
- Co masz na myśli?
Ojciec praktycznie nigdy nie był załamany swoją pracą. Owszem. Bywał zmęczony, ale nigdy nie załamany.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia sama nie wiedziała, jak dokładnie powinna go postrzegać. Długie lata za granicą zmieniły go. Wyjechał jako młody mężczyzna, bez bagażu doświadczeń, gotowy poznawać szeroki świat, a wrócił jako już bardziej doświadczony dorosły, który swoje przeżył. Nawet z zewnątrz wyglądał poważniej, nawet poważniej niż wtedy, kiedy mieszkali razem przez dwa lata w Chicago, zupełnie jakby nagle postarzał się o kilka lat, gdy usłyszał o tragedii, która dotknęła ich rodziców. Oboje dorośli, upływ czasu i niektóre wydarzenia nie mogły pozostać bez wpływu na nich. Przestali być dziećmi, ale czy to znaczyło, że nie zostało w nich absolutnie nic z tamtego czasu? Nie. Sophia gdzieś głęboko w swojej duszy nadal była tą rudowłosą dziewczynką, która zachwycała się pierwszą miotełką i bawiła się z mugolskimi dziećmi, przesiadując z nimi w domku na drzewie lub strasząc je babcią czarownicą. Hogwart ukończyła jako energiczna, pełna wspaniałych marzeń dziewczyna. Wyjechała do Ameryki, spodobało jej się tam i gdyby nie zginął James, pewnie nadal by tam była... Kto wie, może to ktoś inny musiałby wysłać sowę z powiadomieniem o śmierci rodziców, i może, zamiast być z nimi przez te trzy lata, przyjechałaby pożegnać ich razem z Raidenem, żałując, że jej tu nie było i nie zdążyła im powiedzieć, jak bardzo są dla niej ważni?
Czasami, patrząc na Raidena, wciąż widziała w nim chłopca, który w dzieciństwie ją chronił i na którego czekała każdego roku, gdy już wyjechał do Hogwartu. Najczęściej widziała w nim jednak poważnego, wycofanego mężczyznę, który wrócił po dziesięciu latach na obczyźnie i co do którego nie była już tak niezachwianie pewna, że go zna.
- Chyba muszę zaufać ci i w tym względzie. Mam nadzieję, że pamiętasz coś z jego instrukcji – powiedziała. Ale dobrze, że oszczędził jej takich szczegółów. Mimo trzech lat kursu aurorskiego i kilku miesięcy pracy nadal była wrażliwa, i na pewno zrozumiałaby też poczucie winy brata, bo sama czuła je każdego dnia, myśląc o Jamesie, rodzicach... Niekiedy o niewinnych ofiarach, które aurorzy znajdowali zbyt późno. Tak jak Jamesa, on też był taką ofiarą, która umarła w ciszy i samotności, zniszczona przez czarną magię.
Dostrzegła, jak odwrócił wzrok, gdy wspomniała, że rodzice za nim tęsknili. I właśnie wtedy lekko, przelotnie musnęła palcami jego rękę, szybko ją cofając, gdy zdała sobie sprawę ze swojego bezwiednego gestu, ale w taki nieporadny sposób próbowała jakoś go pocieszyć.
- Bardzo cię kochali. Nawet wtedy, kiedy byłeś daleko, byli dumni, że tak dobrze sobie radzisz – szepnęła, także wpatrując się przez moment w dal, na szare wody morza poznaczone zarysami spienionych fal, wdychając morskie powietrze mieszające się z wonią towarów wystawionych na bazarze.
Oczywiście nie wiedziała, że i on snuł własne teorie spiskowe, że też próbował zasięgać informacji u różnych źródeł, by ktoś potwierdził, że to prawda, że to wcale nie wilkołak ich zabił. Im więcej czasu mijało tym bardziej Sophia w to nie wierzyła, zamiast się godzić z tą sprawą.
- Może się z kimś poróżnił? Wiesz, że miał dość... kontrowersyjne poglądy – powiedziała przyciszonym głosem po krótkim wahaniu. Mówiła tak cicho, że tylko Raiden mógł ją teraz usłyszeć. – W tych czasach to niebezpieczne poglądy.
Bo choć wrócił niedawno, musiał zauważyć, że coś się zmieniło w ich świecie, a szczególnie w ministerstwie. A Sophia miała dziwne wrażenie, że coś się szykuje, może ojciec, zanim umarł, także zaczął coś zauważać już wcześniej (był tam przecież dłużej, od lat!) i właśnie to go tak martwiło?
Czasami, patrząc na Raidena, wciąż widziała w nim chłopca, który w dzieciństwie ją chronił i na którego czekała każdego roku, gdy już wyjechał do Hogwartu. Najczęściej widziała w nim jednak poważnego, wycofanego mężczyznę, który wrócił po dziesięciu latach na obczyźnie i co do którego nie była już tak niezachwianie pewna, że go zna.
- Chyba muszę zaufać ci i w tym względzie. Mam nadzieję, że pamiętasz coś z jego instrukcji – powiedziała. Ale dobrze, że oszczędził jej takich szczegółów. Mimo trzech lat kursu aurorskiego i kilku miesięcy pracy nadal była wrażliwa, i na pewno zrozumiałaby też poczucie winy brata, bo sama czuła je każdego dnia, myśląc o Jamesie, rodzicach... Niekiedy o niewinnych ofiarach, które aurorzy znajdowali zbyt późno. Tak jak Jamesa, on też był taką ofiarą, która umarła w ciszy i samotności, zniszczona przez czarną magię.
Dostrzegła, jak odwrócił wzrok, gdy wspomniała, że rodzice za nim tęsknili. I właśnie wtedy lekko, przelotnie musnęła palcami jego rękę, szybko ją cofając, gdy zdała sobie sprawę ze swojego bezwiednego gestu, ale w taki nieporadny sposób próbowała jakoś go pocieszyć.
- Bardzo cię kochali. Nawet wtedy, kiedy byłeś daleko, byli dumni, że tak dobrze sobie radzisz – szepnęła, także wpatrując się przez moment w dal, na szare wody morza poznaczone zarysami spienionych fal, wdychając morskie powietrze mieszające się z wonią towarów wystawionych na bazarze.
Oczywiście nie wiedziała, że i on snuł własne teorie spiskowe, że też próbował zasięgać informacji u różnych źródeł, by ktoś potwierdził, że to prawda, że to wcale nie wilkołak ich zabił. Im więcej czasu mijało tym bardziej Sophia w to nie wierzyła, zamiast się godzić z tą sprawą.
- Może się z kimś poróżnił? Wiesz, że miał dość... kontrowersyjne poglądy – powiedziała przyciszonym głosem po krótkim wahaniu. Mówiła tak cicho, że tylko Raiden mógł ją teraz usłyszeć. – W tych czasach to niebezpieczne poglądy.
Bo choć wrócił niedawno, musiał zauważyć, że coś się zmieniło w ich świecie, a szczególnie w ministerstwie. A Sophia miała dziwne wrażenie, że coś się szykuje, może ojciec, zanim umarł, także zaczął coś zauważać już wcześniej (był tam przecież dłużej, od lat!) i właśnie to go tak martwiło?
Raiden może właśnie dokładnie tego się bał - niesprecyzowania postrzegania co do jego osoby przez Sophię. Nie mógł wiedzieć, że tak właśnie było, więc nie musiał z tym walczyć, chociaż część jego samego cierpiała z tego powodu. Naprawdę brakowało mu bliskości i nie chodziło o czysto fizyczną, a psychiczną. Mógł się dogadywać z kobietami, w pracy nie miał raczej większych wrogów, a wciąż czuł jakby był sam. Odkąd wyjechała po spektakularnej kłótni w Ameryce i wróciła do domu, był rozbity. Chyba do pogrzebu rodziców, do zobaczenia jej zapłakanej twarzy, do patrzenia jak zakopują dwie drewniane trumny nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Zawsze żył ze świadomością, że jego bliscy, rodzina gdzieś tam jest. Na drugim końcu świata, ale żyją. Kochają się. Są szczęśliwi. Teraz jednak stracił to poczucie bezpieczeństwa, rozumiejąc, że wcale tak nie było. Oszukiwał sam siebie, zamiast doceniać to, co posiadał. Wolał postawić na ratowanie świata, zamiast ratowania swojej rodziny i pilnowania jej. Teraz ich już mała rodzinka zmniejszyła się drastycznie, zostawiając pusty dom i dwie dusze chodzące po niej jak goście hotelowi. Bezimienni. Bez kontaktu ze sobą. Mieli tylko i aż siebie. Czy to nie powinno ich zbliżyć? Dlaczego więc posiadał tę barierę, której nie mógł pokonać? Nie chciał tego, a jednak to siedziało w jego wnętrzu, ograniczając jego wolną wolę.
Sophia może i była dorosłą kobietą, z którą nie umiał rozmawiać. Która patrzyła na niego jak na obcego człowieka, ale chciał widzieć w niej swoją małą siostrzyczkę, którą nosił na rękach. Bo właśnie tym jest rodzeństwo, prawda? Mimo że mogą się kłócić, ranić, to dalej się kochają... On ją kochał, a czy ona jego potrafiła obdarować tym samym uczuciem? Nie wiedział. I to właśnie tak strasznie go bolało. Że nigdy już nie będzie Raidenem z jej wspomnień.
Uśmiechnął się do niej na te słowa, po czym zaczęli szukać reszty do obiadu. Warzywa, a na deser może jakieś pyszne owoce lub słodkości z różnych stron świata? Carterowi aż burczało w brzuchu, gdy widział te wszystkie wspaniałości prosto z Arabii, a które mógł mieć. Były na wyciągnięcie ręki i w sumie nie zamierzał się powstrzymywać. Nie dzisiaj. Rodzice nigdy nie szczędzili pieniędzy, jeśli chodziło o ten jeden dzień w roku. Dzieciaki mogły sobie kupować co chciały. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, ale to było wspaniałe. Ich rocznica ślubu dotknęła go bardziej niż myślał. Niż chciał pokazać, dlatego też nie mógł spojrzeć na rudowłosą. Gdy go dotknęła, drgnął praktycznie niezauważenie, ale to z zaskoczenia. Zupełnie jakby Sophia złapała go za ramię, a nie jedynie delikatnie musnęła. Zatrzymało go to na dosłownie pół uderzenia serca i gdyby nie cofnęła ręki, ująłby jej dłoń w chwilę później. Ale tego nie zrobił. Czuł się pocieszony czy bardziej zagubiony?
- Raz spytałem czy chcą, żebym wrócił - powiedział w końcu po chwili ciszy po słowach siostry. - Spytali wtedy czy jestem tam szczęśliwy - urwał, przypominając sobie tamte chwile. Gdy myślał, że ma wszystko, a potem to stracił. - Powiedziałem, że tak. Synu, jeśli tego właśnie chcesz, zostań, a my będziemy na ciebie czekać - zacytował słowa ojca, zupełnie jakby wydarzyło się to wczoraj. Wolał jednak o tym nie mówić. Nie był gotowy ani o opowiedzeniu o swoim życiu w Ameryce, ani o uczuciach, które targały nim, a dotyczyły śmierci rodziców. - Mieli niebezpieczne poglądy w niebezpiecznych czasach, ale nie znaczy to, że były niesłuszne - odpowiedział, marszcząc brwi. - Uważaj, Sofi... Nasze domysły mogą ściągnąć czyjąś uwagę.
Nie musiał jej mówić, że miał podejrzenia. Oczywiście że je miał! Natura Carterów była właśnie taka, a nie inna. Nie zamierzał jednak tracić siostry. Wolałby sam się tym zająć, a nie martwić się jeszcze o nią.
- Obiecaj, że nie będziesz myszkować - powiedział twardo. Nie jak starszy brat, a jak ojciec. Nie chciał jej mówić, że sam szuka. On wiedział jak to robić, ale nie zamierzał uważać również na Sophię. - Obiecaj.
Sophia może i była dorosłą kobietą, z którą nie umiał rozmawiać. Która patrzyła na niego jak na obcego człowieka, ale chciał widzieć w niej swoją małą siostrzyczkę, którą nosił na rękach. Bo właśnie tym jest rodzeństwo, prawda? Mimo że mogą się kłócić, ranić, to dalej się kochają... On ją kochał, a czy ona jego potrafiła obdarować tym samym uczuciem? Nie wiedział. I to właśnie tak strasznie go bolało. Że nigdy już nie będzie Raidenem z jej wspomnień.
Uśmiechnął się do niej na te słowa, po czym zaczęli szukać reszty do obiadu. Warzywa, a na deser może jakieś pyszne owoce lub słodkości z różnych stron świata? Carterowi aż burczało w brzuchu, gdy widział te wszystkie wspaniałości prosto z Arabii, a które mógł mieć. Były na wyciągnięcie ręki i w sumie nie zamierzał się powstrzymywać. Nie dzisiaj. Rodzice nigdy nie szczędzili pieniędzy, jeśli chodziło o ten jeden dzień w roku. Dzieciaki mogły sobie kupować co chciały. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, ale to było wspaniałe. Ich rocznica ślubu dotknęła go bardziej niż myślał. Niż chciał pokazać, dlatego też nie mógł spojrzeć na rudowłosą. Gdy go dotknęła, drgnął praktycznie niezauważenie, ale to z zaskoczenia. Zupełnie jakby Sophia złapała go za ramię, a nie jedynie delikatnie musnęła. Zatrzymało go to na dosłownie pół uderzenia serca i gdyby nie cofnęła ręki, ująłby jej dłoń w chwilę później. Ale tego nie zrobił. Czuł się pocieszony czy bardziej zagubiony?
- Raz spytałem czy chcą, żebym wrócił - powiedział w końcu po chwili ciszy po słowach siostry. - Spytali wtedy czy jestem tam szczęśliwy - urwał, przypominając sobie tamte chwile. Gdy myślał, że ma wszystko, a potem to stracił. - Powiedziałem, że tak. Synu, jeśli tego właśnie chcesz, zostań, a my będziemy na ciebie czekać - zacytował słowa ojca, zupełnie jakby wydarzyło się to wczoraj. Wolał jednak o tym nie mówić. Nie był gotowy ani o opowiedzeniu o swoim życiu w Ameryce, ani o uczuciach, które targały nim, a dotyczyły śmierci rodziców. - Mieli niebezpieczne poglądy w niebezpiecznych czasach, ale nie znaczy to, że były niesłuszne - odpowiedział, marszcząc brwi. - Uważaj, Sofi... Nasze domysły mogą ściągnąć czyjąś uwagę.
Nie musiał jej mówić, że miał podejrzenia. Oczywiście że je miał! Natura Carterów była właśnie taka, a nie inna. Nie zamierzał jednak tracić siostry. Wolałby sam się tym zająć, a nie martwić się jeszcze o nią.
- Obiecaj, że nie będziesz myszkować - powiedział twardo. Nie jak starszy brat, a jak ojciec. Nie chciał jej mówić, że sam szuka. On wiedział jak to robić, ale nie zamierzał uważać również na Sophię. - Obiecaj.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
To wszystko było bardzo skomplikowane. Mimo że mijały kolejne dni od jego powrotu do domu, oboje nadal miotali się, próbując, każde na swój sposób, uporać się z nową rzeczywistością. Oboje konsekwentnie poszukiwali ukojenia w pracy i innych zajęciach, mimo że mieli je na wyciągnięcie ręki, w postaci tej drugiej cząstki rodzeństwa.
Nie wiedziała, że Raiden mógł się obawiać tego, że mogłaby kiedykolwiek przestać go kochać. Mógł ją zranić, zawieść, mógł się zmienić przez te lata, ale bez względu na wszystko był jej bratem i zawsze nim pozostanie, nawet jeśli teraz zwyczajnie nie wiedziała, jak do niego podejść. Był to jednak stan przejściowy, który prędzej czy później minie, bo tęsknota stanie się tak dojmująca, że przełamie te wszystkie bariery, tę niepewność i zmusi ją do ostatecznego skonfrontowania się z bratem.
Także Sophia robiła się coraz bardziej głodna podczas kompletowania zakupów, w końcu, jakby nie patrzeć, nie odżywiała się zbyt dobrze, nie posiadając talentów kulinarnych. Przy takich smakowitych woniach oraz myślach o tym, że już wkrótce czeka ich dobry (miała nadzieję!) obiad trudno byłoby nie zgłodnieć. Nawet jeśli towarzyszyły im także niewesołe myśli i tematy, nawet jeśli ten dzień chyba już na zawsze miał kojarzyć się z rodzicami i jeszcze bardziej dotkliwie niż zwykle uświadamiać im ich brak.
- Nie chcieli cię do niczego zmuszać. Najważniejsze było dla nich twoje szczęście, nawet jeśli musieli znosić tęsknotę i myśl, że znajdujesz się prawie na drugim końcu świata – powiedziała, zerkając na niego z ukosa. – Ja też tęskniłam, dawno temu, w Hogwarcie. Jak myślisz, dlaczego zaraz po szkole tak bardzo się upierałam, żeby do ciebie pojechać, nawet za cenę opóźnienia rozpoczęcia kursu aurorskiego? – Z powodu tęsknoty za bratem była gotowa odsunąć w czasie swoje marzenia. Tylko dla rodziny była zdolna do takiego poświęcenia, a kiedy już się w tej Ameryce znalazła, stopniowo zaczęło tracić na znaczeniu, kiedy zacznie ten kurs, czy w tamtym roku, czy w kolejnym, czy może za dwa? Ważne było to, że była u brata... A później w jej serce wkradł się jeszcze ktoś. James.
- Tego nie powiedziałam. Wiem, że wierzyli w słuszne idee. Powinni tylko bardziej uważać, gdzie je głoszą – szepnęła po chwili wahania. Wiedziała, że mieli słuszność. Sama także wierzyła w równość bez względu na pochodzenie i czystość krwi. Ale w tych czasach nie było rozsądnym mówienie o tym publicznie, wśród ludzi, z których nie każdy mógł być godny zaufania. Z których ktoś mógłby chcieć zaszkodzić krnąbrnemu, postępowemu pracownikowi ministerstwa. Na myśl o tym wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz nie mający nic wspólnego z chłodem. Przypomniała sobie te sytuacje, kiedy poszukiwała odpowiedzi. Rozmowę w kostnicy na przykład. Było to z jej strony lekkomyślnością dopytywać o to, co się wydarzyło, ale pokusa była zbyt silna.
- I wiesz, że zawsze uważam – zapewniła go. Szkoda tylko, że nie potrafiłaby chyba dotrzymać obietnicy o niemyszkowaniu. Ostatnio robiła to w mniejszym stopniu, niż na samym początku, w styczniu, ale i tak się zdarzało. - Dobrze, obiecuję – wydusiła w końcu, chociaż nie lubiła składać obietnic, których mogła nie dotrzymać. Nie miała pewności, że dotrzyma, bo jaką byłaby córką, gdyby, mając pewne poszlaki, że wydarzyło się coś więcej niż mówi oficjalna wersja, tak po prostu dała temu spokój i przestała o tym myśleć? Ale chciała go uspokoić, obawiała się, że jawna odmowa mogłaby doprowadzić do kłótni, a tego chciała uniknąć. Zresztą, skąd mogła wiedzieć, że on też myszkował?
Nie wiedziała, że Raiden mógł się obawiać tego, że mogłaby kiedykolwiek przestać go kochać. Mógł ją zranić, zawieść, mógł się zmienić przez te lata, ale bez względu na wszystko był jej bratem i zawsze nim pozostanie, nawet jeśli teraz zwyczajnie nie wiedziała, jak do niego podejść. Był to jednak stan przejściowy, który prędzej czy później minie, bo tęsknota stanie się tak dojmująca, że przełamie te wszystkie bariery, tę niepewność i zmusi ją do ostatecznego skonfrontowania się z bratem.
Także Sophia robiła się coraz bardziej głodna podczas kompletowania zakupów, w końcu, jakby nie patrzeć, nie odżywiała się zbyt dobrze, nie posiadając talentów kulinarnych. Przy takich smakowitych woniach oraz myślach o tym, że już wkrótce czeka ich dobry (miała nadzieję!) obiad trudno byłoby nie zgłodnieć. Nawet jeśli towarzyszyły im także niewesołe myśli i tematy, nawet jeśli ten dzień chyba już na zawsze miał kojarzyć się z rodzicami i jeszcze bardziej dotkliwie niż zwykle uświadamiać im ich brak.
- Nie chcieli cię do niczego zmuszać. Najważniejsze było dla nich twoje szczęście, nawet jeśli musieli znosić tęsknotę i myśl, że znajdujesz się prawie na drugim końcu świata – powiedziała, zerkając na niego z ukosa. – Ja też tęskniłam, dawno temu, w Hogwarcie. Jak myślisz, dlaczego zaraz po szkole tak bardzo się upierałam, żeby do ciebie pojechać, nawet za cenę opóźnienia rozpoczęcia kursu aurorskiego? – Z powodu tęsknoty za bratem była gotowa odsunąć w czasie swoje marzenia. Tylko dla rodziny była zdolna do takiego poświęcenia, a kiedy już się w tej Ameryce znalazła, stopniowo zaczęło tracić na znaczeniu, kiedy zacznie ten kurs, czy w tamtym roku, czy w kolejnym, czy może za dwa? Ważne było to, że była u brata... A później w jej serce wkradł się jeszcze ktoś. James.
- Tego nie powiedziałam. Wiem, że wierzyli w słuszne idee. Powinni tylko bardziej uważać, gdzie je głoszą – szepnęła po chwili wahania. Wiedziała, że mieli słuszność. Sama także wierzyła w równość bez względu na pochodzenie i czystość krwi. Ale w tych czasach nie było rozsądnym mówienie o tym publicznie, wśród ludzi, z których nie każdy mógł być godny zaufania. Z których ktoś mógłby chcieć zaszkodzić krnąbrnemu, postępowemu pracownikowi ministerstwa. Na myśl o tym wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz nie mający nic wspólnego z chłodem. Przypomniała sobie te sytuacje, kiedy poszukiwała odpowiedzi. Rozmowę w kostnicy na przykład. Było to z jej strony lekkomyślnością dopytywać o to, co się wydarzyło, ale pokusa była zbyt silna.
- I wiesz, że zawsze uważam – zapewniła go. Szkoda tylko, że nie potrafiłaby chyba dotrzymać obietnicy o niemyszkowaniu. Ostatnio robiła to w mniejszym stopniu, niż na samym początku, w styczniu, ale i tak się zdarzało. - Dobrze, obiecuję – wydusiła w końcu, chociaż nie lubiła składać obietnic, których mogła nie dotrzymać. Nie miała pewności, że dotrzyma, bo jaką byłaby córką, gdyby, mając pewne poszlaki, że wydarzyło się coś więcej niż mówi oficjalna wersja, tak po prostu dała temu spokój i przestała o tym myśleć? Ale chciała go uspokoić, obawiała się, że jawna odmowa mogłaby doprowadzić do kłótni, a tego chciała uniknąć. Zresztą, skąd mogła wiedzieć, że on też myszkował?
Raidenowi zależało na zgodzie, ale do tego by wyszło to naturalnie jeszcze trochę brakowało. Gdyby zaczął nagle zachowywać się jak gdyby nigdy nic, żadne z nich nie czułoby się dobrze. Szczerze, a jedynie sztucznie i wprowadzałoby to nie potrzebny ponowny jeszcze kwas, którego nie potrzebowali. Musieli sobie z tym poradzić sami. Nie musieli być nawracani przez dalszych członków rodziny, bo wcale nie o to chodziło. Byli na dobrej drodze do pojednania, chociaż miała to być długa podróż. Wiedział, że musiał walczyć o siostrę mocniej niż kiedykolwiek. Silniej niż wtedy gdy dowiedział się, że kogoś poznała. Nigdy jej tego nie powiedział, ale znalazł Jamesa, zanim jeszcze oficjalnie go przyprowadziła i mu przedstawiła. Wtedy to właśnie Raiden posiadał funkcję głowy domu i jakby ojca. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaczął interesować się życiem prywatnym swojej siostry. Nie tylko poznał koleżanki, które ją otaczały, ale właśnie mężczyznę, któremu zaufała. Odszukał go i upewnił się jakie ma intencje. Nie były to w pełni koleżeńskie metody, ale jako starszy brat musiał to zrobić. Facet w końcu był starszy od Sophii i kto wie, co mogło siedzieć w jego głowie. Zapewnił jednak Raidena, że nie ma złych zamiarów i nigdy by nie skrzywił rudowłosej. Nie usatysfakcjonowało to starszego z rodzeństwa Carter, ale musiał odpuścić. W miarę jak rozwijał się ten związek, cieszył się ze szczęścia siostry, ale nigdy nie zaakceptował ani nie zaufał jej wybrankowi. Może z czasem jego groźne spojrzenie za każdym razem, gdy James trafił na linię ognia, by nieco zelżało, ale nigdy tego nie doczekał. Ani James, ani Sophia, ani Raiden.
- Czasem mam do nich żal, że pozwolili nam aż na tyle - odparł naturalnie bez pretensji, a jedynie ze smutkiem. I goryczą do samego siebie. Mógł tak mówić, ale dalej wiedział, że wina leżała po jego stronie. On ich zaniedbał, a teraz nie żyli. Nie zamierzał pozwolić na to samo w przypadku siostry. - A ty myślisz, że dlaczego wracałem wcześniej do domu jak nie po to, żeby przypilnować moją młodszą siostrzyczkę, żeby nie włóczyła się ze starymi dziadami, którzy mogli ją skrzywdzić? - rzucił z lekkim przekąsem, ale kryło się w tym sporo prawdy. Często specjalnie razem wychodzili, żeby Raiden nie musiał się o nią martwić. W jego oczach dalej była tą małą dziewczynką z warkoczykami. Obojętnie na wydarzenia, obojętnie na to czy była już dorosła, obojętnie czy kogoś miała, zamierzał ją chronić czy tego chciała czy nie.
Nie spodobało mu się to, co usłyszał. Sophia nie była szczera z tą obietnicą, ale ją rozumiał. Sam by nie był. W końcu chodziło o ich rodziców. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Została mu tylko ona i jeśli nie zamierzała go słuchać, od teraz musiał na nią uważać jeszcze bardziej. Nie zamierzał na razie mówić jej nic więcej o swoim śledztwie. To miało zostać jedynie między nim, a Cillianem. Dalej nie mógł nikogo narażać. A na pewno nie młodą...
Dokończyli zakupy w ciszy tylko od czasu do czasu mówiąc coś o jedzeniu. Parę razy posłali sobie ciepłe uśmiechy, ale dość szybko wrócili już do domu. Pachnący przyprawami prosto z Indii i Ameryki, stanęli w salonie. Raidenowi wydawało się, że wcale nie zbliżyli się do siebie, ale było mu lepiej na duszy.
|zt x2
- Czasem mam do nich żal, że pozwolili nam aż na tyle - odparł naturalnie bez pretensji, a jedynie ze smutkiem. I goryczą do samego siebie. Mógł tak mówić, ale dalej wiedział, że wina leżała po jego stronie. On ich zaniedbał, a teraz nie żyli. Nie zamierzał pozwolić na to samo w przypadku siostry. - A ty myślisz, że dlaczego wracałem wcześniej do domu jak nie po to, żeby przypilnować moją młodszą siostrzyczkę, żeby nie włóczyła się ze starymi dziadami, którzy mogli ją skrzywdzić? - rzucił z lekkim przekąsem, ale kryło się w tym sporo prawdy. Często specjalnie razem wychodzili, żeby Raiden nie musiał się o nią martwić. W jego oczach dalej była tą małą dziewczynką z warkoczykami. Obojętnie na wydarzenia, obojętnie na to czy była już dorosła, obojętnie czy kogoś miała, zamierzał ją chronić czy tego chciała czy nie.
Nie spodobało mu się to, co usłyszał. Sophia nie była szczera z tą obietnicą, ale ją rozumiał. Sam by nie był. W końcu chodziło o ich rodziców. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Została mu tylko ona i jeśli nie zamierzała go słuchać, od teraz musiał na nią uważać jeszcze bardziej. Nie zamierzał na razie mówić jej nic więcej o swoim śledztwie. To miało zostać jedynie między nim, a Cillianem. Dalej nie mógł nikogo narażać. A na pewno nie młodą...
Dokończyli zakupy w ciszy tylko od czasu do czasu mówiąc coś o jedzeniu. Parę razy posłali sobie ciepłe uśmiechy, ale dość szybko wrócili już do domu. Pachnący przyprawami prosto z Indii i Ameryki, stanęli w salonie. Raidenowi wydawało się, że wcale nie zbliżyli się do siebie, ale było mu lepiej na duszy.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Łapcie ją! - przez gwar towarzyszący późnopopołudniowym sprzedażom dał się słyszeć rozpaczliwy krzyk jednego z kupców. Nieodpowiednie zabezpieczenie klatki sprawiło, że przetrzymywana w niej papuga - stworzenie najwyraźniej o niezwykłej inteligencji - wydostała się ze swojego więzienia. Korzystając z zapadającego wieczora i ogólnego zamieszania, charakterystycznego dla targowiska przefrunęła nad głowami zajętych swoimi sprawami czarodziejów.
Całej tej sytuacji przyglądała się Raven, która udała się na targ w sprawie nietypowej - jedna z podsłyszanych plotek głosiła, że gruziński kupiec zajmuje się przemytem kobiet zaklętych w postaci zwierząt za pomocą niezwykłych amuletów, które ofiarowywał nieszczęśnicom. Co prawda zasłyszane informacje dotyczące kupców z Camden Market to zwykle czcze gadanie lub pomówienia rozpowiadane przez konkurencje, jednak Carter nie mogła zignorować takich informacji. Tuż przy nadmorskiej części deptaka zwróciła uwagę na rzeczone stanowisko, a raczej na papugę, która wyrwała się sprzedawcy. Nie zdążyła jej się jednak dokładnie przyjrzeć, bo własnie w tym momencie w stworzenie uderzyło zaklęcie wymierzone przez mężczyznę. Wyraźnie zamroczony ptak potrącił skrzydłem kilku czarodziejów, zrzucając z ich głowy tiary zanim przysiadł na ramieniu niczego nieświadomej Peony, wbijając pazury głęboko w jej płaszcz - tylko materiał chronił kobietę przed ostrymi szponami. Raven, dopiero gdy stworzenie spoczęło na ramieniu nieznanej brunetki, mogła zauważyć, że nogę papugi zdobi zapięcie z onyksowym kamieniem. Niestety czasu ma niewiele, bowiem przez tłum już przedziera się rozwścieczony sprzedawca.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Przez tłum przedzierała się lekko znudzona Raven, rozglądając się na prawo i lewo w poszukiwaniu poszlak dotyczących rzekomego handlu kobietami zaklętymi w postacie zwierząt. Nierzadko plotki dotyczące tutejszych sprzedawców były fałszywe, ale i tak kobieta musiała to sprawdzić, ze zwykłego obowiązku. Jak raz w życiu pragnęła dzisiaj posiedzieć sobie w biurze, a nie szlajać się po dokach i sprawdzać każdego sprzedawcę zwierzyny. Niestety praca była pracą i Raven musiała to odbębnić.
Szła powoli deptakiem, zbliżając się do stoiska, o którym ją poinformowano, gdy o dziwo coś poważniejszego zaczęło się dziać. W ciągu kilku sekund papuga wyfrunęła z klatki, najwyraźniej będącą źle zamkniętą i spróbowała swoich sił w ucieczce. Ptak wyglądał przy tym na lekko zdezorientowanego, a czujnik gdzieś z tyłu głowy Raven właśnie jej piknął, że coś tutaj może nie grać. Przyspieszyła kroku, mając przeczucie, że ptaszysko nie jest pierwszym lepszym egzotycznym okazem. Niestety sprzedawca zdążył rzucić zaklęcie otumaniające i zwierzę z coraz większym trudem zapikowało i usiadło na ramieniu jakiejś brunetki. Wtedy też auror stanęła na kilka sekund jak wryta, będąc co i rusz trącaną przez przechodniów.
Ta bransoletka z onyksu... była jak grom z jasnego nieba. Jak na razie wszystko, czego kobieta się dowiedziała, zgadzało się i łączyło w sensowną całość. Zaklęta w zwierzę biedna, naiwna panienka mogła się spróbować przed chwilą wydostać, ale pech chciał, że trafiło w nią zaklęcie. Oczywiście trzeba było brać pod uwagę fakt, iż niekoniecznie papuga była zaklęta, lecz w obliczu nowych wydarzeń należało zweryfikować wszystkie wskazówki. Wtedy też Raven ruszyła się z miejsca.
Rozpychając się na siłę łokciami i znosząc cierpliwie obelgi ze strony ludzi, powoli docierała do brunetki, na której ramieniu usiadł ptak. Co i rusz zerkając na sprzedawcę, zaszła kobietę od przodu. Papuga w tym momencie była lekko otumaniona, więc nie powinno być większych problemów z jej złapaniem. Trzeba działać szybko i natychmiast spróbować zdjąć jej tę ozdobę z nóżki, aby sprawdzić, czy trop, na który Raven natrafiła, rzeczywiście jest prawdziwy.
- Nie ruszaj się - powiedziała auror do kobiety, ostrożnie teraz wyciągając dłonie po ptaka. Tylko... go... złapać...
//Ustawiasz datę wedle twojego uznania :D
Szła powoli deptakiem, zbliżając się do stoiska, o którym ją poinformowano, gdy o dziwo coś poważniejszego zaczęło się dziać. W ciągu kilku sekund papuga wyfrunęła z klatki, najwyraźniej będącą źle zamkniętą i spróbowała swoich sił w ucieczce. Ptak wyglądał przy tym na lekko zdezorientowanego, a czujnik gdzieś z tyłu głowy Raven właśnie jej piknął, że coś tutaj może nie grać. Przyspieszyła kroku, mając przeczucie, że ptaszysko nie jest pierwszym lepszym egzotycznym okazem. Niestety sprzedawca zdążył rzucić zaklęcie otumaniające i zwierzę z coraz większym trudem zapikowało i usiadło na ramieniu jakiejś brunetki. Wtedy też auror stanęła na kilka sekund jak wryta, będąc co i rusz trącaną przez przechodniów.
Ta bransoletka z onyksu... była jak grom z jasnego nieba. Jak na razie wszystko, czego kobieta się dowiedziała, zgadzało się i łączyło w sensowną całość. Zaklęta w zwierzę biedna, naiwna panienka mogła się spróbować przed chwilą wydostać, ale pech chciał, że trafiło w nią zaklęcie. Oczywiście trzeba było brać pod uwagę fakt, iż niekoniecznie papuga była zaklęta, lecz w obliczu nowych wydarzeń należało zweryfikować wszystkie wskazówki. Wtedy też Raven ruszyła się z miejsca.
Rozpychając się na siłę łokciami i znosząc cierpliwie obelgi ze strony ludzi, powoli docierała do brunetki, na której ramieniu usiadł ptak. Co i rusz zerkając na sprzedawcę, zaszła kobietę od przodu. Papuga w tym momencie była lekko otumaniona, więc nie powinno być większych problemów z jej złapaniem. Trzeba działać szybko i natychmiast spróbować zdjąć jej tę ozdobę z nóżki, aby sprawdzić, czy trop, na który Raven natrafiła, rzeczywiście jest prawdziwy.
- Nie ruszaj się - powiedziała auror do kobiety, ostrożnie teraz wyciągając dłonie po ptaka. Tylko... go... złapać...
//Ustawiasz datę wedle twojego uznania :D
Gość
Gość
/4 marca
Peony wybrała się do portu z nadzieją, że tym razem przemytnikom uda się uzyskać zamawianą przez nią odpowiednią ziemię dla Mandragor. Oczywiście mogłaby kupić zamiennik, który jest dostępny niemalże w każdym sklepie ogrodniczym, ale nigdy nie chodziła na ustępstwa jeżeli chodzi pracę jaką wykonywała. Jeżeli przez to, że była niecierpliwa i wybrała tańszy produkt miały jej Mandragory trafić licho to nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Dla hodowcy to straty nie tylko materialne. Przeszła cały targ w poszukiwaniu ziemi, ale każdy kogo pytała tylko kręcił głową i wzruszał ramionami. Jakby miała wskazać palcem każdego kto obiecał jej, że dostarczy ziemię to chyba zbrakłoby jej palców. - Jest Pan pewien? - zapytała kolejnego i widząc jego dezorientacje skrzywiła się lekko. Niesłowność to duży grzech w ich czasach. A przynajmniej za grzech brany być powinien. Właśnie pakowała do torby zakupione przed sekundą przyprawy, kiedy coś ciężko opadło jej na ramię. Kobieta podskoczyła zaalarmowana i obróciła się chcąc zrzucić z ramienia nieproszonego gościa. Widząc śmigające jej przed oczami kolorowe skrzydła zdała sobie sprawę z tego, że na jej ramieniu właśnie przysiadła papuga. Kobieta lekko się rozluźniła. Zwierząt się nie bała. Właściwie to całe zrzucanie było spowodowane tylko i wyłącznie zaskoczeniem. Jakby ktoś krzyknął z oddali „uwaga, papuga leci w twoją stronę” wcale by się nie przestraszyła. Wyciągnęła do niej rękę i przejechała palcami po jej kolorowym łebku. - Jakbyś jeszcze nie wbijała mi pazurów w płaszcz to by było naprawdę cudownie. - powiedziała patrząc ciągle na zwierzę. Zaczęła się rozglądać za właścicielem zguby. W takich miejscach zwierzęta często uciekały. W końcu sprzedawane nie chcą zmieniać co chwile właściciela. A papugi to mądre ptaki. Zbyt mądre by traktować je z taką przewrotnością. Wtedy zobaczyła zbliżającą się do niej kobietę. - To Pani papuga? - zapytała słysząc zakaz poruszania się. Jakie polecenie. Kolorowa zaczęła machać skrzydłami, a Piwka próbowała ją uspokoić. - Po tym zwiastuje, że nie. - powiedziała przyglądając się kobiecie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kobietę zna. I to całkiem dobrze. - Raven. - uśmiechnęła się szeroko. - O co chodzi z tą papugą? - zapytała jeszcze kiedy ta nie chciała odlecieć z jej ramienia, ale też nie chciała, żeby Carterówna ją złapała.
Peony wybrała się do portu z nadzieją, że tym razem przemytnikom uda się uzyskać zamawianą przez nią odpowiednią ziemię dla Mandragor. Oczywiście mogłaby kupić zamiennik, który jest dostępny niemalże w każdym sklepie ogrodniczym, ale nigdy nie chodziła na ustępstwa jeżeli chodzi pracę jaką wykonywała. Jeżeli przez to, że była niecierpliwa i wybrała tańszy produkt miały jej Mandragory trafić licho to nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Dla hodowcy to straty nie tylko materialne. Przeszła cały targ w poszukiwaniu ziemi, ale każdy kogo pytała tylko kręcił głową i wzruszał ramionami. Jakby miała wskazać palcem każdego kto obiecał jej, że dostarczy ziemię to chyba zbrakłoby jej palców. - Jest Pan pewien? - zapytała kolejnego i widząc jego dezorientacje skrzywiła się lekko. Niesłowność to duży grzech w ich czasach. A przynajmniej za grzech brany być powinien. Właśnie pakowała do torby zakupione przed sekundą przyprawy, kiedy coś ciężko opadło jej na ramię. Kobieta podskoczyła zaalarmowana i obróciła się chcąc zrzucić z ramienia nieproszonego gościa. Widząc śmigające jej przed oczami kolorowe skrzydła zdała sobie sprawę z tego, że na jej ramieniu właśnie przysiadła papuga. Kobieta lekko się rozluźniła. Zwierząt się nie bała. Właściwie to całe zrzucanie było spowodowane tylko i wyłącznie zaskoczeniem. Jakby ktoś krzyknął z oddali „uwaga, papuga leci w twoją stronę” wcale by się nie przestraszyła. Wyciągnęła do niej rękę i przejechała palcami po jej kolorowym łebku. - Jakbyś jeszcze nie wbijała mi pazurów w płaszcz to by było naprawdę cudownie. - powiedziała patrząc ciągle na zwierzę. Zaczęła się rozglądać za właścicielem zguby. W takich miejscach zwierzęta często uciekały. W końcu sprzedawane nie chcą zmieniać co chwile właściciela. A papugi to mądre ptaki. Zbyt mądre by traktować je z taką przewrotnością. Wtedy zobaczyła zbliżającą się do niej kobietę. - To Pani papuga? - zapytała słysząc zakaz poruszania się. Jakie polecenie. Kolorowa zaczęła machać skrzydłami, a Piwka próbowała ją uspokoić. - Po tym zwiastuje, że nie. - powiedziała przyglądając się kobiecie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kobietę zna. I to całkiem dobrze. - Raven. - uśmiechnęła się szeroko. - O co chodzi z tą papugą? - zapytała jeszcze kiedy ta nie chciała odlecieć z jej ramienia, ale też nie chciała, żeby Carterówna ją złapała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spieszyła się. Tak bardzo się spieszyła, że nie zauważyła, że przez przypadek zamiast do swojego salonu fryzjerskiego na Pokątnej deportowała się na Camden Market. I to jeszcze w najgorszy dzień tygodnia! Wszyscy dosłownie zaczęli się przepchać, nie zważając na szczupłą, jednak zdecydowanie za niską kobietę w idealnej fryzurze. Jej śliczne blond loki podskakiwały przy każdym kroku, a teraz przy każdym popchnięciu. Zdenerwowana i zupełnie wybita z rytmu Lorelei poczuła jak zaczyna jej brakować oddechu. Przeklęta astma nigdy nie dawała jej spokoju! W dodatku ciągle to jej przytrafiały się takie rzeczy?! No, dobrze. Nie była idealną uczennicą w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i bardziej lubiła obracać się wśród zachwycających się jej urodą uczniów, ale przecież zdobyła licencję na teleportację bez problemu. Co więc poszło nie tak?
Ktoś mocno uderzył ją od tyłu w lewe ramię i torebka fryzjerki wypadła z rąk, by spaść na ziemię. Żeby tak traktować półwilę?! Kto to słyszał?! Cała zła przykucnęła, by pozbierać swoje rzeczy, które wypadły z torebki na kamienny bruk. Szybko, żeby ktoś nie podeptał lub co gorsza nie zabrał kluczy do salonu czy domu. Oh, nie! Wtedy by musiała wezwać policję, a nie miała na to czasu. Nie dzisiaj. Nie jutro. Po prostu nigdy.
- Dżentelmen! - warknęła za odchodzącym, nieprzejmującym się niczym mężczyzną. Równocześnie wróciła wspomnieniami, jak często zwykle, do wysokiego bruneta od Gryfonów, do którego wzdychała przez cały okres nauczania. Ciekawe gdzie był teraz i czy też tak traktował kobiety? Nie. Na pewno nie. Widziała przecież i sama tego doświadczyła, że potrafił obchodzić się z płcią przeciwną. Ah... Gdzie ci mężczyźni, gdy ich potrzebowała? Gdy Lorelei wstała, wpadła nagle na kobietę z papugą na ramieniu. - Oh! Przepraszam tak bardzo! - zaczęła biadolić zbyt zestresowana tą swoją nieporadnością. Nie patrzyła na zwierzę, ale na nieznajomą mając nadzieję, że ta wybaczy jej to zachowanie. Tak bardzo się spieszyła, a wszystko szło wybitnie beznadziejnie.
Ktoś mocno uderzył ją od tyłu w lewe ramię i torebka fryzjerki wypadła z rąk, by spaść na ziemię. Żeby tak traktować półwilę?! Kto to słyszał?! Cała zła przykucnęła, by pozbierać swoje rzeczy, które wypadły z torebki na kamienny bruk. Szybko, żeby ktoś nie podeptał lub co gorsza nie zabrał kluczy do salonu czy domu. Oh, nie! Wtedy by musiała wezwać policję, a nie miała na to czasu. Nie dzisiaj. Nie jutro. Po prostu nigdy.
- Dżentelmen! - warknęła za odchodzącym, nieprzejmującym się niczym mężczyzną. Równocześnie wróciła wspomnieniami, jak często zwykle, do wysokiego bruneta od Gryfonów, do którego wzdychała przez cały okres nauczania. Ciekawe gdzie był teraz i czy też tak traktował kobiety? Nie. Na pewno nie. Widziała przecież i sama tego doświadczyła, że potrafił obchodzić się z płcią przeciwną. Ah... Gdzie ci mężczyźni, gdy ich potrzebowała? Gdy Lorelei wstała, wpadła nagle na kobietę z papugą na ramieniu. - Oh! Przepraszam tak bardzo! - zaczęła biadolić zbyt zestresowana tą swoją nieporadnością. Nie patrzyła na zwierzę, ale na nieznajomą mając nadzieję, że ta wybaczy jej to zachowanie. Tak bardzo się spieszyła, a wszystko szło wybitnie beznadziejnie.
I show not your face but your heart's desire
Camden Market
Szybka odpowiedź