Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Wnętrze pubu tonie w mroku; za ladą brodaty barman gromi wszystkich spojrzeniem, nieprzerwanie wycierając szmatką kufle. Co dziwne, te i tak zawsze są brudne i kleją się do dłoni oraz ust. Nie przeszkadza to jednak miłośnikom wysokoprocentowych trunków oraz hazardu, którzy i tak licznie gromadzą się tutaj każdej nocy. Stoliki są od siebie dość oddalone - na tyle, aby dźwięki rozmów i zawieranych umów nie docierały do nieodpowiednich uszu.
Sala ma wysoki sufit i kilka okien, przez co pomieszczenie to wydaje się być dużo większe, niż jest w rzeczywistości. W nocy oświetlone jest dzięki nie gaszącym się świecom. Między kilkoma stołami, przy których niemal zawsze zasiada komplet gości, lawiruje kelnerka starająca się dopilnować, aby każdy z gości miał zawsze pełny kufel.
Sala ma wysoki sufit i kilka okien, przez co pomieszczenie to wydaje się być dużo większe, niż jest w rzeczywistości. W nocy oświetlone jest dzięki nie gaszącym się świecom. Między kilkoma stołami, przy których niemal zawsze zasiada komplet gości, lawiruje kelnerka starająca się dopilnować, aby każdy z gości miał zawsze pełny kufel.
Czarodziejskie oczko, Kościany Poker
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:56, w całości zmieniany 1 raz
Nic tak nie wpływało na psychikę młodych dziewcząt, jak ich relacje z ojcem. Jeśli rodzic posiadał wielkie ego oraz odrobinę despotyzmu, przyszłość córek prawie nigdy nie malowała się kolorowo i spokojnie. Caley nie wiedziała co w młodości przeżywała Lyanna, sama też nigdy nie chwaliła się nikomu tym, jak traktował ją ojciec. Kiedyś zrobiłaby wszystko, by go zadowolić i miała na sumieniu kilka grzechów popełnionych tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciała go zawieść. Teraz dałaby naprawdę wiele, by to Cadmona pierwszomajowa anomalia rozszczepiła i rozrzuciła po całym Londynie, nie dając mu szans na powrót do zdrowia.
Jeśli w grę miał wchodzić alkohol, być może pani Spencer-Moon miała zdradzić dziś kilka swoich sekretów, na razie jednak wolała oszczędnie odpowiadać na pytania towarzyszki. Kilka łyków portera nie robiło na niej wrażenia, wprawiła się w bojach i ostatnio tylko Zielona Wróżka potrafiła rozwiązać jej język. Co innego Zabini, która nie wyglądała na czarownicę pijącą alkohol co wieczór. Czego szukała w barze, jeśli nie wrażeń?
- Nowej roli? Masz na myśli to? – uniosła dłoń, na której widniała obrączka, po czym z rozbawieniem pokręciła głową – Nie polecam nikomu, kto choć odrobinę ceni sobie wolność. Ale jeśli chcesz poznać szczegóły, musisz dotrzymać mi kroku – po raz kolejny zbliżyła do ust swój kufel, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Lyanny.
Rzucała jej wyzwanie, ale powierzchowna znajomość swojej towarzyszki wcale jej nie przeszkadzała. Czasem lepiej było spędzać czas w towarzystwie osób, które nie potrafiły przejrzeć Caley na wylot.
Obserwowała, jak Zabini poświęca chwilową uwagę swoim włosom i nie wstydziła się podążać spojrzeniem za śladem jej dłoni. Przestała być bezwstydna w dniu, w którym zdała sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia.
- W przerwach od bycia posłuszną żoną jestem tłumaczką goblideguckiego i norweskiego – wyjaśniła beznamiętnym tonem, jakby wcale nie było się czym chwalić, choć uważała, że jest wprost przeciwnie – A w wolnym czasie próbuję utrzymać swoją rodzinę w jednym kawałku – pochwaliła się, choć przez jej usta przemknął zauważalny grymas – A ty? Nie widzę obrączki ani pierścionka zaręczynowego, jak to się stało?
Jeśli w grę miał wchodzić alkohol, być może pani Spencer-Moon miała zdradzić dziś kilka swoich sekretów, na razie jednak wolała oszczędnie odpowiadać na pytania towarzyszki. Kilka łyków portera nie robiło na niej wrażenia, wprawiła się w bojach i ostatnio tylko Zielona Wróżka potrafiła rozwiązać jej język. Co innego Zabini, która nie wyglądała na czarownicę pijącą alkohol co wieczór. Czego szukała w barze, jeśli nie wrażeń?
- Nowej roli? Masz na myśli to? – uniosła dłoń, na której widniała obrączka, po czym z rozbawieniem pokręciła głową – Nie polecam nikomu, kto choć odrobinę ceni sobie wolność. Ale jeśli chcesz poznać szczegóły, musisz dotrzymać mi kroku – po raz kolejny zbliżyła do ust swój kufel, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Lyanny.
Rzucała jej wyzwanie, ale powierzchowna znajomość swojej towarzyszki wcale jej nie przeszkadzała. Czasem lepiej było spędzać czas w towarzystwie osób, które nie potrafiły przejrzeć Caley na wylot.
Obserwowała, jak Zabini poświęca chwilową uwagę swoim włosom i nie wstydziła się podążać spojrzeniem za śladem jej dłoni. Przestała być bezwstydna w dniu, w którym zdała sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia.
- W przerwach od bycia posłuszną żoną jestem tłumaczką goblideguckiego i norweskiego – wyjaśniła beznamiętnym tonem, jakby wcale nie było się czym chwalić, choć uważała, że jest wprost przeciwnie – A w wolnym czasie próbuję utrzymać swoją rodzinę w jednym kawałku – pochwaliła się, choć przez jej usta przemknął zauważalny grymas – A ty? Nie widzę obrączki ani pierścionka zaręczynowego, jak to się stało?
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Relacje Lyanny z ojcem dalekie były od idealności. Prawdopodobnie nawet gdyby nie miała skazy na krwi nie należałby do czułych ojców, ale świadomość, że Lyanna była owocem kłamstwa, na które dał się nabrać, sprawiła że nigdy nie był w stanie jej w pełni zaakceptować. Dla konserwatywnego zwolennika czystości krwi posiadanie skundlonego dziecka było plamą na honorze, i tym właśnie była dla swojego ojca. Nie kochał jej, wstydził się jej, ale ją wychował. Do tej pory zastanawiała się czasem, dlaczego. Przecież mógł odesłać ją z matką, podrzucić komuś, a w najgorszym razie nawet zabić i pozbyć się jej ciała. Czyżby jednak posiadał na tyle skrupułów, że nie cisnął dziecięcego ciałka do rzeki ani nie oddał na czarnomagiczne ingrediencje?
Tak czy inaczej dożyła tych dwudziestu pięciu lat, nie mając perspektyw na zamążpójście i będąc panią swojego losu. Nie było to takie złe. Na pewno lepsze niż los pani Spencer-Moon wydanej za jakiegoś drętwego urzędasa zapewne grubo starszego od niej. Lyanna nie zazdrościła jej. Takie małżeństwo nie mogło nieść ze sobą niczego dobrego, a tylko ograniczenia. A Lyanna nie lubiła ograniczeń, najszczęśliwsza była wtedy, kiedy mogła chodzić tam, dokąd chciała i robić to, na co miała akurat ochotę.
A teraz miała ochotę siedzieć w pubie, zaś napotkanie dawnej znajomej było ciekawym zrządzeniem losu.
- Dokładnie tak – potwierdziła, rzucając spojrzenie na obrączkę. – I chętnie dowiem się więcej – dodała, także unosząc kufel. Miała ochotę na alkohol, więc nie trzeba jej było namawiać długo, żeby spróbowała dotrzymać kroku Caley. Mimo samotniczej natury też potrzebowała czasem towarzystwa, a była ciekawa, jak potoczyło się życie dawnej znajomej. Wiedziała, że gdyby nie jej krew, ich losy mogłyby okazać się bardzo podobne.
- Twój mąż nie zabrania ci nawet takiej pracy? – zastanowiła się. Niektórzy mężczyźni, zwłaszcza ważniacy na wysokich stanowiskach, lubili tłamsić swoje kobiety, mieć nad nimi władzę. – W Durmstrangu zapewne świetnie poznałaś norweski. Ja też musiałam, żeby móc podróżować po Norwegii i zgłębiać tajemnice tamtejszych klątw – powiedziała; tak naprawdę powodów nauki języka było znacznie więcej. Ich norweski mentor bardzo słabo władał angielskim, więc chcąc dowiedzieć się więcej, także o czarnej magii i nakładaniu klątw, musiała opanować jego język. Miała motywację do nauki, bo bardzo chciała czerpać z wiedzy tamtego czarodzieja. Dzięki temu nawet teraz mogła czytać norweską literaturę na temat klątw.
- Chętnie bym kiedyś powtórzyła tamtą wyprawę – dodała, biorąc kolejny spory łyk trunku. A potem kolejny. Musiała dotrzymać kroku towarzyszce, skuszona perspektywą dowiedzenia się więcej. – Domyślam się, że i ty chętnie wróciłabyś tam, choćby po to, by pobyć z dala od męża, prawda? - Nie wiedziała co prawda, jaki ten mąż był, ale sama pewnie chętnie uciekałaby od przymusowego małżonka.
Kolejny łyk trunku. A potem nadeszło dość kłopotliwe pytanie.
- Raczej mi to nie grozi, nie planuję wychodzić za mąż – odezwała się. – Zwłaszcza, że mój ojciec nie żyje, zostałam sama. A nawet gdyby żył... Ujmijmy to w ten sposób, że nie był zbyt zainteresowany moją przyszłością.
Jej brat był za granicą, ona była tutaj. Sama. I wiedziała, że nie ma szans na żaden związek, chyba że z innym wykluczonym mieszańcem – ale miała niechętny stosunek do mieszańców, wyjątek czyniąc dla tych, którzy byli jak ona. Mieli właściwe poglądy, tylko los spłatał im figla. Ale czy tego pragnęła? Raczej nie, już nie. Zaakceptowała swoją samotność, zamierzała poświęcić swoje życie klątwom, chciała zgłębić wiedzę o nich do perfekcji, nauczyć się je nie tylko łamać, ale również nakładać.
Tak czy inaczej dożyła tych dwudziestu pięciu lat, nie mając perspektyw na zamążpójście i będąc panią swojego losu. Nie było to takie złe. Na pewno lepsze niż los pani Spencer-Moon wydanej za jakiegoś drętwego urzędasa zapewne grubo starszego od niej. Lyanna nie zazdrościła jej. Takie małżeństwo nie mogło nieść ze sobą niczego dobrego, a tylko ograniczenia. A Lyanna nie lubiła ograniczeń, najszczęśliwsza była wtedy, kiedy mogła chodzić tam, dokąd chciała i robić to, na co miała akurat ochotę.
A teraz miała ochotę siedzieć w pubie, zaś napotkanie dawnej znajomej było ciekawym zrządzeniem losu.
- Dokładnie tak – potwierdziła, rzucając spojrzenie na obrączkę. – I chętnie dowiem się więcej – dodała, także unosząc kufel. Miała ochotę na alkohol, więc nie trzeba jej było namawiać długo, żeby spróbowała dotrzymać kroku Caley. Mimo samotniczej natury też potrzebowała czasem towarzystwa, a była ciekawa, jak potoczyło się życie dawnej znajomej. Wiedziała, że gdyby nie jej krew, ich losy mogłyby okazać się bardzo podobne.
- Twój mąż nie zabrania ci nawet takiej pracy? – zastanowiła się. Niektórzy mężczyźni, zwłaszcza ważniacy na wysokich stanowiskach, lubili tłamsić swoje kobiety, mieć nad nimi władzę. – W Durmstrangu zapewne świetnie poznałaś norweski. Ja też musiałam, żeby móc podróżować po Norwegii i zgłębiać tajemnice tamtejszych klątw – powiedziała; tak naprawdę powodów nauki języka było znacznie więcej. Ich norweski mentor bardzo słabo władał angielskim, więc chcąc dowiedzieć się więcej, także o czarnej magii i nakładaniu klątw, musiała opanować jego język. Miała motywację do nauki, bo bardzo chciała czerpać z wiedzy tamtego czarodzieja. Dzięki temu nawet teraz mogła czytać norweską literaturę na temat klątw.
- Chętnie bym kiedyś powtórzyła tamtą wyprawę – dodała, biorąc kolejny spory łyk trunku. A potem kolejny. Musiała dotrzymać kroku towarzyszce, skuszona perspektywą dowiedzenia się więcej. – Domyślam się, że i ty chętnie wróciłabyś tam, choćby po to, by pobyć z dala od męża, prawda? - Nie wiedziała co prawda, jaki ten mąż był, ale sama pewnie chętnie uciekałaby od przymusowego małżonka.
Kolejny łyk trunku. A potem nadeszło dość kłopotliwe pytanie.
- Raczej mi to nie grozi, nie planuję wychodzić za mąż – odezwała się. – Zwłaszcza, że mój ojciec nie żyje, zostałam sama. A nawet gdyby żył... Ujmijmy to w ten sposób, że nie był zbyt zainteresowany moją przyszłością.
Jej brat był za granicą, ona była tutaj. Sama. I wiedziała, że nie ma szans na żaden związek, chyba że z innym wykluczonym mieszańcem – ale miała niechętny stosunek do mieszańców, wyjątek czyniąc dla tych, którzy byli jak ona. Mieli właściwe poglądy, tylko los spłatał im figla. Ale czy tego pragnęła? Raczej nie, już nie. Zaakceptowała swoją samotność, zamierzała poświęcić swoje życie klątwom, chciała zgłębić wiedzę o nich do perfekcji, nauczyć się je nie tylko łamać, ale również nakładać.
Picie alkoholu w towarzystwie miało oczywiście swoje wady, lecz na ten moment Caley całkowicie je ignorowała, skupiając się jedynie na zaletach. Była ciekawa swojej towarzyszki, dawnej znajomej, której losów nie śledziła, a które o dziwo interesowały ją w znacznym stopniu. Przynajmniej tego wieczora. Siedząc wygodnie na krześle i sącząc porter przyglądała się Lyannie, próbując ją rozgryźć. Uznawszy, że jej towarzyszka potrzebuje kobiecego towarzystwa i pewnej formy spowiedzi, zamierzała dostarczyć jej właśnie dokładnie tego.
- Pytaj o co chcesz, dziś odpowiem ze szczegółami, miałam dobry dzień – skłamała bez mrugnięcia okiem, pociągając łyk z kufla.
Jej uśmiech mógł sugerować, że jest gotowa opowiedzieć pannie Zabini prawie wszystko, choć oczywiście nie wahałaby się przed ubarwieniem swojej opowieści. Na kompletną szczerość nie zdecydowała się nawet przed samą sobą, dlatego tym bardziej była ona skrzętnie ukryta przed innymi. Nie istniały chyba takie aspekty małżeństwa, które mogłaby koleżance polecić – może poza częstymi nieobecnościami małżonka, ale to przecież zależało od jego profesji. Pocieszała się myślą, że niebawem jej sytuacja ulegnie diametralnej zmianie.
- Mój mąż był bardzo zadowolony, gdy pracowałam na pełen etat w Ministerstwie, płynęły z tego dla nas same korzyści – przyznała bez skrupułów, choć przecież jej towarzyszka mogła bez problemu domyślić się, że Spencer-Moon nie wykonywała jedynie swojej pracy, ale i za kulisami wielkiej polityki działała na dobro własnego nazwiska. I jak na tym wyszła? Lyanna mogła to bez problemów ocenić.
- A więc co cię powstrzymuje? – zapytała, podłapując temat wyprawy i pochylają się nieznacznie w stronę Zabini – Nie ma już ojca, który mówiłby ci co i jak masz robić, nie ma męża ani narzeczonego oraz narzuconych konwenansów… na twoim miejscu już dawno wsiadłabym na statek. Jeśli chcesz, polecę cię jednemu z moich braci, ich wyprawy zawsze obfitują w atrakcje.
Napiła się po raz kolejny, pozwalając by porter delikatnie ją pobudzał. Nie spodziewała się po tym spotkaniu wielkich rewelacji i fajerwerków na koniec, lecz w zupełności jej to odpowiadało. Subtelna wymiana informacji i poglądów na różne kwestie mogła przynieść pożądane efekty w postaci bliższego poznania Lyanny. W przyszłości mogło się okazać, że koleżanki będą jej bardzo potrzebne.
- A co, jeśli poznasz tego jedynego? Nie wierzysz w miłość? – zapytała, naigrywając się tylko odrobinkę z idei, którą wysunęła na pierwszy plan rozmowy.
- Pytaj o co chcesz, dziś odpowiem ze szczegółami, miałam dobry dzień – skłamała bez mrugnięcia okiem, pociągając łyk z kufla.
Jej uśmiech mógł sugerować, że jest gotowa opowiedzieć pannie Zabini prawie wszystko, choć oczywiście nie wahałaby się przed ubarwieniem swojej opowieści. Na kompletną szczerość nie zdecydowała się nawet przed samą sobą, dlatego tym bardziej była ona skrzętnie ukryta przed innymi. Nie istniały chyba takie aspekty małżeństwa, które mogłaby koleżance polecić – może poza częstymi nieobecnościami małżonka, ale to przecież zależało od jego profesji. Pocieszała się myślą, że niebawem jej sytuacja ulegnie diametralnej zmianie.
- Mój mąż był bardzo zadowolony, gdy pracowałam na pełen etat w Ministerstwie, płynęły z tego dla nas same korzyści – przyznała bez skrupułów, choć przecież jej towarzyszka mogła bez problemu domyślić się, że Spencer-Moon nie wykonywała jedynie swojej pracy, ale i za kulisami wielkiej polityki działała na dobro własnego nazwiska. I jak na tym wyszła? Lyanna mogła to bez problemów ocenić.
- A więc co cię powstrzymuje? – zapytała, podłapując temat wyprawy i pochylają się nieznacznie w stronę Zabini – Nie ma już ojca, który mówiłby ci co i jak masz robić, nie ma męża ani narzeczonego oraz narzuconych konwenansów… na twoim miejscu już dawno wsiadłabym na statek. Jeśli chcesz, polecę cię jednemu z moich braci, ich wyprawy zawsze obfitują w atrakcje.
Napiła się po raz kolejny, pozwalając by porter delikatnie ją pobudzał. Nie spodziewała się po tym spotkaniu wielkich rewelacji i fajerwerków na koniec, lecz w zupełności jej to odpowiadało. Subtelna wymiana informacji i poglądów na różne kwestie mogła przynieść pożądane efekty w postaci bliższego poznania Lyanny. W przyszłości mogło się okazać, że koleżanki będą jej bardzo potrzebne.
- A co, jeśli poznasz tego jedynego? Nie wierzysz w miłość? – zapytała, naigrywając się tylko odrobinkę z idei, którą wysunęła na pierwszy plan rozmowy.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Była zwyczajnie zaciekawiona. Jej życie towarzyskie pozostawało skromne, a Caley nie widziała od dawna. To był zaskakujący zbieg okoliczności, że się tu spotkały i mogły porozmawiać, choć Lyanna nie wiedziała, w jaką stronę może podążyć rozmowa. Sączyła alkohol, przyglądając się swojej towarzyszce uważnie, również próbując ją rozgryźć. Miała wrażenie, że bycie żoną ministerialnego urzędasa było tylko fasadą, za którą Caley musiała skrywać znacznie więcej sekretów.
Ona też skrywała swoje. Nikt, kto na nią patrzył, nie zdawał sobie sprawy, kim naprawdę była ta tajemnicza piękność o bujnych włosach.
- Jakie korzyści mogły płynąć z pracy w ministerstwie? – zdziwiła się; sama wspominała ten okres raczej średnio, miała wrażenie, że ministerstwo tylko ją ograniczało, dlatego mimo zdobycia tam kwalifikacji łamacza klątw już po kilku miesiącach od zakończenia kursu odeszła. – To chyba raczej rzadkość, kiedy mężczyzna jest zadowolony z tego, że jego żona pracuje. – Chyba że Caley faktycznie była tak dobra, albo jej mąż węszył jakieś interesy w jej obecności tam, bo trudno było jej sobie wyobrazić, by mąż Caley był takim liberalnym, kochającym mężem wspierającym żonę w samorealizacji. To nie był ten typ, czuła to, nawet jeśli Caley tego nie powiedziała. Pewnie była to kwestia tego, że Lyanna spędziła większość życia w konserwatywnym środowisku i myślała takimi kategoriami. Wyobrażała sobie, że większość mężczyzn ma patriarchalne, dominujące zapędy i chce mieć decydujące zdanie we wszystkim.
Kolejny łyk. Później temat zboczył na kwestię podróży. Lyanna rzeczywiście chętnie wsiadłaby na statek i popłynęła do Norwegii, ale powstrzymywały ją zobowiązania zupełnie innego rodzaju. W kraju trzymał ją teraz nie mąż czy ojciec, a przynależność do Rycerzy Walpurgii, do których należeli zresztą również dwaj bracia Caley. Pytanie, czy kobieta o tym wiedziała, czy pozostawała w nieświadomości obranej przez nich drogi? Nie widziała jej na ostatnim spotkaniu, więc nie mogła być jedną z nich. Najwyraźniej bracia trzymali ją z daleka od tych spraw. Ale Lyanny nikt nie powstrzymał przed dołączeniem do organizacji.
- Masz rację, nie ma w moim życiu żadnego mężczyzny, ale póki co trzymają mnie w kraju pewne inne... obowiązki – odpowiedziała lakonicznie, subtelnie sugerując jednak, że to obowiązki związane z pracą, choć była to tylko mała część prawdy, ale i Lyanna strzegła swoich sekretów i potrafiła lawirować wśród półprawd. Na ten moment nie było mowy o dłuższym wyjeździe, nie chciała, by ktoś pomyślał, że uciekła, odrzucając służbę Czarnemu Panu. A Lyanna mimo zamiłowania do wolności chciała służyć jego sprawie. – Ale gdy nadarzy się sposobność nie odmówię, popłynę tam z najwyższą przyjemnością – uśmiechnęła się nieznacznie i znowu się napiła, a alkohol i ją zaczął powoli pobudzać i wprowadzać w lżejszy nastrój, w którym słowa zaczęły spływać z jej ust z większą łatwością.
- Nie spieszy mi do przekonywania się, jak to jest być czyjąś żoną. Nieźle radzę sobie sama – przyznała nie bez dumy; cieszyło ją, że nie jest od nikogo zależna. Ani od ojca, ani od męża. – Nie muszę pytać nikogo o pozwolenie, czy mogę coś robić lub gdzieś wyjść. Miałabym chcieć to zmieniać? Dla miłości? – zaśmiała się cicho. Dawno minął czas, kiedy samotność w jakiś sposób ją bolała. Przywykła i była pewna, że spędzi tak całe życie. W mniemaniu jej ojca była wadliwym towarem i żaden szanujący się mężczyzna nie pojąłby ją za żonę. – Nie wiem, jak smakuje miłość – przyznała, tym razem dość szczerze. Rodzina jej nie kochała, ona nie kochała rodziny. Ani żadnego mężczyzny. No, tylko brata kochała, ale nie była to miłość o jaką pytała Caley. Może raz w życiu wydawało jej się, że jakiś mężczyzna budzi w niej jakieś uczucia, ale srodze się pomyliła. Nie była wystarczająco dobra, bo nie miała czystej krwi. Szybko więc chciała o tamtym epizodzie zapomnieć, uważając go za chwilę niedopuszczalnej słabości.
- Naprawdę nie sądzę, by jakikolwiek mężczyzna chciał mnie pojąć za żonę. Może i mam urodę, ale brakuje mi czegoś innego, co w naszym świecie determinuje wartość jednostki bardziej niż wygląd. Już mój ojciec wiedział, że nie nadaję się na żonę i nawet nie próbował mnie nikomu opchnąć – zaśmiała się sucho, znów mocząc usta w alkoholu. – Choć bycie czarną owcą rodziny ma też pewne zalety.
Ona też skrywała swoje. Nikt, kto na nią patrzył, nie zdawał sobie sprawy, kim naprawdę była ta tajemnicza piękność o bujnych włosach.
- Jakie korzyści mogły płynąć z pracy w ministerstwie? – zdziwiła się; sama wspominała ten okres raczej średnio, miała wrażenie, że ministerstwo tylko ją ograniczało, dlatego mimo zdobycia tam kwalifikacji łamacza klątw już po kilku miesiącach od zakończenia kursu odeszła. – To chyba raczej rzadkość, kiedy mężczyzna jest zadowolony z tego, że jego żona pracuje. – Chyba że Caley faktycznie była tak dobra, albo jej mąż węszył jakieś interesy w jej obecności tam, bo trudno było jej sobie wyobrazić, by mąż Caley był takim liberalnym, kochającym mężem wspierającym żonę w samorealizacji. To nie był ten typ, czuła to, nawet jeśli Caley tego nie powiedziała. Pewnie była to kwestia tego, że Lyanna spędziła większość życia w konserwatywnym środowisku i myślała takimi kategoriami. Wyobrażała sobie, że większość mężczyzn ma patriarchalne, dominujące zapędy i chce mieć decydujące zdanie we wszystkim.
Kolejny łyk. Później temat zboczył na kwestię podróży. Lyanna rzeczywiście chętnie wsiadłaby na statek i popłynęła do Norwegii, ale powstrzymywały ją zobowiązania zupełnie innego rodzaju. W kraju trzymał ją teraz nie mąż czy ojciec, a przynależność do Rycerzy Walpurgii, do których należeli zresztą również dwaj bracia Caley. Pytanie, czy kobieta o tym wiedziała, czy pozostawała w nieświadomości obranej przez nich drogi? Nie widziała jej na ostatnim spotkaniu, więc nie mogła być jedną z nich. Najwyraźniej bracia trzymali ją z daleka od tych spraw. Ale Lyanny nikt nie powstrzymał przed dołączeniem do organizacji.
- Masz rację, nie ma w moim życiu żadnego mężczyzny, ale póki co trzymają mnie w kraju pewne inne... obowiązki – odpowiedziała lakonicznie, subtelnie sugerując jednak, że to obowiązki związane z pracą, choć była to tylko mała część prawdy, ale i Lyanna strzegła swoich sekretów i potrafiła lawirować wśród półprawd. Na ten moment nie było mowy o dłuższym wyjeździe, nie chciała, by ktoś pomyślał, że uciekła, odrzucając służbę Czarnemu Panu. A Lyanna mimo zamiłowania do wolności chciała służyć jego sprawie. – Ale gdy nadarzy się sposobność nie odmówię, popłynę tam z najwyższą przyjemnością – uśmiechnęła się nieznacznie i znowu się napiła, a alkohol i ją zaczął powoli pobudzać i wprowadzać w lżejszy nastrój, w którym słowa zaczęły spływać z jej ust z większą łatwością.
- Nie spieszy mi do przekonywania się, jak to jest być czyjąś żoną. Nieźle radzę sobie sama – przyznała nie bez dumy; cieszyło ją, że nie jest od nikogo zależna. Ani od ojca, ani od męża. – Nie muszę pytać nikogo o pozwolenie, czy mogę coś robić lub gdzieś wyjść. Miałabym chcieć to zmieniać? Dla miłości? – zaśmiała się cicho. Dawno minął czas, kiedy samotność w jakiś sposób ją bolała. Przywykła i była pewna, że spędzi tak całe życie. W mniemaniu jej ojca była wadliwym towarem i żaden szanujący się mężczyzna nie pojąłby ją za żonę. – Nie wiem, jak smakuje miłość – przyznała, tym razem dość szczerze. Rodzina jej nie kochała, ona nie kochała rodziny. Ani żadnego mężczyzny. No, tylko brata kochała, ale nie była to miłość o jaką pytała Caley. Może raz w życiu wydawało jej się, że jakiś mężczyzna budzi w niej jakieś uczucia, ale srodze się pomyliła. Nie była wystarczająco dobra, bo nie miała czystej krwi. Szybko więc chciała o tamtym epizodzie zapomnieć, uważając go za chwilę niedopuszczalnej słabości.
- Naprawdę nie sądzę, by jakikolwiek mężczyzna chciał mnie pojąć za żonę. Może i mam urodę, ale brakuje mi czegoś innego, co w naszym świecie determinuje wartość jednostki bardziej niż wygląd. Już mój ojciec wiedział, że nie nadaję się na żonę i nawet nie próbował mnie nikomu opchnąć – zaśmiała się sucho, znów mocząc usta w alkoholu. – Choć bycie czarną owcą rodziny ma też pewne zalety.
Takie zbiegi okoliczności mogłyby przydarzać się Caley znacznie częściej, lubiła mieć powód by zaglądać do kieliszka, a spotkanie dawno niewidzianych znajomych bez wątpienia należało do okazji, w których sięgnięcie po trunek było całkowicie usprawiedliwione. Nie kojarzyła Lyanny jako osoby myślącej podobnie, lecz mile zaskoczyła się tym, że panna Zabini potrafiła wytrzymać narzucone tempo spożywania alkoholu. To mogło wyjść jej na dobre lub całkowicie obnażyć gardę, robiąc miejsce dla głęboko skrywanych sekretów, które uwielbiały wychodzić na wierzch w takich sytuacjach.
- Poza pieniędzmi, pozycją i możliwością podróżowania? – zapytała retorycznie, nie bardzo wierząc w to, że Lyanna nie zrozumiałaby jej wcześniejszej aluzji.
To oczywiste, że jako panna nie zaszłaby nigdy tak daleko, lecz dzięki pozycji męża umocniła się także jej własna, a gdy wszyscy już przekonali się, że Caley jest sumienną, bystrą pracownicą obdarzona niemałą charyzmą, sami zaczęli zabiegać o jej towarzystwo. Przyjmowała wiele zleceń i koniec końców to nie ona całkowicie straciła posadę, gdy Minsterstwem Magii wstrząsnął huragan nieodpowiedzialnych Tuftów. Cedrik nie mógł przeboleć tego, że sam doprowadził do tego, by żona stała się poważana, lecz nie mógł już nic na to poradzić. Ukarał ją za to, co oczywiste, lecz nie był w stanie cofnąć czasu.
- Cóż to za obowiązki? – nie mogła nie spytać, choć wiedziała doskonale, że akurat tej tajemnicy panna Zabini szybko jej nie wyjawi; pomimo upływu czasu i alkoholu jej postawa zdawała się być nieprzejednana, a blondynka poczuła, że musi pociągnąć za inną strunę, jeśli ich spotkanie ma się zamienić w wieczór zwierzeń.
Zazdrościła Lyannie swobody, z jaką ta opowiadała o swojej wolności. Nie podejrzewała, by kłamała, a nawet jeśli już, w tej samodzielności musiała leżeć cząstka prawdy, wyglądało więc na to, że łamaczka klątw prowadziła właśnie takie życie, do którego dążyła Caley.
- Masz rację, miłość to słabość – przytaknęła, pociągając kolejny łyk i na moment pogrążając się w zamyśleniu odnośnie tego, że sama miała tych słabości całkiem sporo.
Obserwowała, jak kobieta raz po raz zanurza usta w alkoholu i nie zamierzała wcale jej stopować. Nie mogła uwierzyć, że Zabini ceni się tak nisko, by pozwoliła sobie na słowa, które właśnie padały z jej ust.
- Nie wierzę w to. Jesteś piękną, czystokrwistą panną, a charakter też masz nie najgorszy – błysnęła zębami w szelmowskim uśmiechu, lustrując swoją rozmówczynię – Twój ojciec musiał być głupcem, skoro tak cię zaniedbał.
- Poza pieniędzmi, pozycją i możliwością podróżowania? – zapytała retorycznie, nie bardzo wierząc w to, że Lyanna nie zrozumiałaby jej wcześniejszej aluzji.
To oczywiste, że jako panna nie zaszłaby nigdy tak daleko, lecz dzięki pozycji męża umocniła się także jej własna, a gdy wszyscy już przekonali się, że Caley jest sumienną, bystrą pracownicą obdarzona niemałą charyzmą, sami zaczęli zabiegać o jej towarzystwo. Przyjmowała wiele zleceń i koniec końców to nie ona całkowicie straciła posadę, gdy Minsterstwem Magii wstrząsnął huragan nieodpowiedzialnych Tuftów. Cedrik nie mógł przeboleć tego, że sam doprowadził do tego, by żona stała się poważana, lecz nie mógł już nic na to poradzić. Ukarał ją za to, co oczywiste, lecz nie był w stanie cofnąć czasu.
- Cóż to za obowiązki? – nie mogła nie spytać, choć wiedziała doskonale, że akurat tej tajemnicy panna Zabini szybko jej nie wyjawi; pomimo upływu czasu i alkoholu jej postawa zdawała się być nieprzejednana, a blondynka poczuła, że musi pociągnąć za inną strunę, jeśli ich spotkanie ma się zamienić w wieczór zwierzeń.
Zazdrościła Lyannie swobody, z jaką ta opowiadała o swojej wolności. Nie podejrzewała, by kłamała, a nawet jeśli już, w tej samodzielności musiała leżeć cząstka prawdy, wyglądało więc na to, że łamaczka klątw prowadziła właśnie takie życie, do którego dążyła Caley.
- Masz rację, miłość to słabość – przytaknęła, pociągając kolejny łyk i na moment pogrążając się w zamyśleniu odnośnie tego, że sama miała tych słabości całkiem sporo.
Obserwowała, jak kobieta raz po raz zanurza usta w alkoholu i nie zamierzała wcale jej stopować. Nie mogła uwierzyć, że Zabini ceni się tak nisko, by pozwoliła sobie na słowa, które właśnie padały z jej ust.
- Nie wierzę w to. Jesteś piękną, czystokrwistą panną, a charakter też masz nie najgorszy – błysnęła zębami w szelmowskim uśmiechu, lustrując swoją rozmówczynię – Twój ojciec musiał być głupcem, skoro tak cię zaniedbał.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyanna nie robiła tego często – ale czasem się zdarzało. Bywała w różnych miejscach, a niekiedy pewne transakcje wymagały tego, by się napić, zachowując przy tym zdrowy umiar, żeby się napić, ale nie upić. Przy Caley nie była jednak aż tak ostrożna, jak w przypadku niektórych klientów wynajmujących ją, by zdjęła jakąś klątwę lub zdobyła dla nich rzadki artefakt. Może trochę jej nie doceniała, a może mimo wszystko widziała w niej kogoś, z kim więcej ją łączyło niż dzieliło. Również była efektem konserwatywnego chowu, choć w przeciwieństwie do niej – niewybrakowanym.
- Jako niezależny łamacz klątw także mam możliwość podróżowania, i to większą niż miałam jako łamacz na usługach ministerstwa. Tam poważnie mnie nie doceniali – rzekła. – Choć fakt, jeśli odpowiednio ustawić się w ministerstwie, pewnie można wiele osiągnąć... Tyle, że mi nigdy nie zależało na byciu na świeczniku. To potrafi być ograniczające. – Ponadto jej praca działała na nieco innych zasadach, nie była tak reprezentatywna jak posadki w dyplomacji i międzynarodowej współpracy. Zadania ministerialnych łamaczy często były dość nudne i zawsze w pełni legalne – a Lyanna lubiła czasem chwycić się czegoś na pograniczu prawa, działać w cieniu, nie ograniczać się tylko do odczarowywania przedmiotów przechwyconych przez aurorów, a takie zlecenia najczęściej jej tam dawano, jakby uważano, że jako kobieta jest zbyt słaba i delikatna na niebezpieczne wyprawy w teren, w które o wiele częściej i chętniej angażowano mężczyzn, a o wiele rzadziej ją, choć może była to też kwestia nie najlepszych relacji z przełożonymi. Pewnie u Gringotta mogłaby liczyć na więcej ciekawych i niebezpiecznych zadań i podróży, ale dostanie się tam było znacznie trudniejsze, więc po skończeniu Hogwartu poszła na kurs ministerialny. Ale kilka miesięcy po zakończeniu szkolenia odeszła stamtąd bez większego żalu, skuszona wizją wspólnej zagranicznej wyprawy z bratem i jego zespołem.
Nie mogła powiedzieć jej, co takiego trzymało ją w Anglii poza sprawami czysto zawodowymi. Na pewno nie była to rodzina. Jednak Lyanna nie była tą, która miała wprowadzać Caley w te sprawy, musiała przestrzegać tajemnicy i chronić sekrety organizacji przed osobami z zewnątrz. Zresztą Spencer-Moon miała dwóch braci w rycerzach, to oni mogliby zdradzić jej sekret, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobili. Chronili ją, czy z jakiegoś powodu uznali, że się nie nadaje? Jeśli to drugie, to był to zapewne dość krzywdzący osąd. Kobiety wcale nie były tak słabe, jakimi chcieliby je widzieć mężczyźni. Caley zapewne skrywała w zanadrzu wiele talentów i na pewno nie była przyjaciółką szlam.
Lyanna jedynie uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wysączyła kolejny łyk trunku. Wolała snuć opowieści o wolności, być może trochę kusząc zamężną towarzyszkę do tego, by nieco poluzowała mężowską smycz i posmakowała niezależności. Marnowała się jako marionetka urzędasa, nawet jeśli dzięki mężowi cieszyła się szacunkiem otoczenia i pozycją, ale ich małżeńska rzeczywistość mogła być znacznie mniej kolorowa niż błyskotliwa kariera w ministerstwie. A może to po prostu Lyanna do tego stopnia nie wierzyła w miłość i w szczęśliwe związki.
Słysząc jej kolejne słowa mimowolnie parsknęła śmiechem, choć był to śmiech podszyty goryczą. Chciałaby być piękną czystokrwistą panną, niestety była tylko piękną. Zawsze tego chciała, ale los nie był dla niej łaskawy, była tylko mieszańcem. Zakałą swojej rodziny, wstydem dla ojca.
- Chciałabym, żeby to wyglądało tak pięknie, jak to malujesz – rzekła. Alkohol coraz żywiej krążył w jej organizmie, prawdopodobnie nieco przesadziła, ale mimo tego upiła jeszcze łyk, bo i ona czasem pragnęła wyrwać się z ryz i przekroczyć jakąś granicę. Choć w tym momencie mogła tego potem żałować. – Ale nie, to nie do końca tak. Nie jestem jak większość mojej rodziny, moja matka była plugawym, zdradzieckim mieszańcem, który oszukał mojego ojca co do czystości krwi... Ale zanim to się wydało ja już zdążyłam się urodzić – odpowiedziała, a kiedy mówiła o matce, w jej głosie wybrzmiała ledwie tłumiona niechęć i wzgarda, choć na trzeźwo prawdopodobnie by tego nie zrobiła. Choć gdyby Caley chciała, i tak dotarłaby do plotek, za sprawą „ukochanej” rodziny jej półkrwistość od dawna nie była prawdziwym sekretem, wiedziało o tym zbyt wielu. Spencer-Moon najwyraźniej nie, nic dziwnego, skoro nie uczyła się w Hogwarcie. – Cóż, ma to i zalety, jak to, że ojciec nigdy nie wydał mnie za mąż i mogę robić ze swoim życiem co chcę.
- Jako niezależny łamacz klątw także mam możliwość podróżowania, i to większą niż miałam jako łamacz na usługach ministerstwa. Tam poważnie mnie nie doceniali – rzekła. – Choć fakt, jeśli odpowiednio ustawić się w ministerstwie, pewnie można wiele osiągnąć... Tyle, że mi nigdy nie zależało na byciu na świeczniku. To potrafi być ograniczające. – Ponadto jej praca działała na nieco innych zasadach, nie była tak reprezentatywna jak posadki w dyplomacji i międzynarodowej współpracy. Zadania ministerialnych łamaczy często były dość nudne i zawsze w pełni legalne – a Lyanna lubiła czasem chwycić się czegoś na pograniczu prawa, działać w cieniu, nie ograniczać się tylko do odczarowywania przedmiotów przechwyconych przez aurorów, a takie zlecenia najczęściej jej tam dawano, jakby uważano, że jako kobieta jest zbyt słaba i delikatna na niebezpieczne wyprawy w teren, w które o wiele częściej i chętniej angażowano mężczyzn, a o wiele rzadziej ją, choć może była to też kwestia nie najlepszych relacji z przełożonymi. Pewnie u Gringotta mogłaby liczyć na więcej ciekawych i niebezpiecznych zadań i podróży, ale dostanie się tam było znacznie trudniejsze, więc po skończeniu Hogwartu poszła na kurs ministerialny. Ale kilka miesięcy po zakończeniu szkolenia odeszła stamtąd bez większego żalu, skuszona wizją wspólnej zagranicznej wyprawy z bratem i jego zespołem.
Nie mogła powiedzieć jej, co takiego trzymało ją w Anglii poza sprawami czysto zawodowymi. Na pewno nie była to rodzina. Jednak Lyanna nie była tą, która miała wprowadzać Caley w te sprawy, musiała przestrzegać tajemnicy i chronić sekrety organizacji przed osobami z zewnątrz. Zresztą Spencer-Moon miała dwóch braci w rycerzach, to oni mogliby zdradzić jej sekret, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobili. Chronili ją, czy z jakiegoś powodu uznali, że się nie nadaje? Jeśli to drugie, to był to zapewne dość krzywdzący osąd. Kobiety wcale nie były tak słabe, jakimi chcieliby je widzieć mężczyźni. Caley zapewne skrywała w zanadrzu wiele talentów i na pewno nie była przyjaciółką szlam.
Lyanna jedynie uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wysączyła kolejny łyk trunku. Wolała snuć opowieści o wolności, być może trochę kusząc zamężną towarzyszkę do tego, by nieco poluzowała mężowską smycz i posmakowała niezależności. Marnowała się jako marionetka urzędasa, nawet jeśli dzięki mężowi cieszyła się szacunkiem otoczenia i pozycją, ale ich małżeńska rzeczywistość mogła być znacznie mniej kolorowa niż błyskotliwa kariera w ministerstwie. A może to po prostu Lyanna do tego stopnia nie wierzyła w miłość i w szczęśliwe związki.
Słysząc jej kolejne słowa mimowolnie parsknęła śmiechem, choć był to śmiech podszyty goryczą. Chciałaby być piękną czystokrwistą panną, niestety była tylko piękną. Zawsze tego chciała, ale los nie był dla niej łaskawy, była tylko mieszańcem. Zakałą swojej rodziny, wstydem dla ojca.
- Chciałabym, żeby to wyglądało tak pięknie, jak to malujesz – rzekła. Alkohol coraz żywiej krążył w jej organizmie, prawdopodobnie nieco przesadziła, ale mimo tego upiła jeszcze łyk, bo i ona czasem pragnęła wyrwać się z ryz i przekroczyć jakąś granicę. Choć w tym momencie mogła tego potem żałować. – Ale nie, to nie do końca tak. Nie jestem jak większość mojej rodziny, moja matka była plugawym, zdradzieckim mieszańcem, który oszukał mojego ojca co do czystości krwi... Ale zanim to się wydało ja już zdążyłam się urodzić – odpowiedziała, a kiedy mówiła o matce, w jej głosie wybrzmiała ledwie tłumiona niechęć i wzgarda, choć na trzeźwo prawdopodobnie by tego nie zrobiła. Choć gdyby Caley chciała, i tak dotarłaby do plotek, za sprawą „ukochanej” rodziny jej półkrwistość od dawna nie była prawdziwym sekretem, wiedziało o tym zbyt wielu. Spencer-Moon najwyraźniej nie, nic dziwnego, skoro nie uczyła się w Hogwarcie. – Cóż, ma to i zalety, jak to, że ojciec nigdy nie wydał mnie za mąż i mogę robić ze swoim życiem co chcę.
Już od jakiegoś czasu debatowała sama ze sobą nad możliwością powrotu do stałej pracy w Ministerstwie. Czekało tam na nią biurko i dodatkowe, intratne zlecenia oraz kontrakt, który nie wykluczałby własnej działalności. Zalety tej propozycji poważnie rozważała, zauważała także wady, o jakich właśnie opowiadała Lyanna. Kontrola i legalność mogły szybko zamienić się w nudę, a z biegiem czasu Caley na pewno zacząłby przeszkadzać brak niezależności. Dopóki pracowała na zlecenie, mogła sama wybierać komu i co przetłumaczy, nie musiała odpowiadać przez nikim innym, jak tylko sobą, a zarobione pieniądze nie spływały miesięcznie do małżeńskiej skrytki. Skrzętnie odkładała zarobione galeony, by wykorzystać je w czarnej godzinie.
- Masz dużo racji – przyznała, kiwając głową i odrobinę przysuwając się w kierunku swojej koleżanki; alkohol robił swoje, a blondynka stawała się towarzyska – Niedawno tłumaczyłam wspaniałą mapę i aż pozazdrościłam osobie, która wyruszy na poszukiwanie skarbu. Może jednak siedzenie za biurkiem to nie dla mnie i powinnam wypływać w morze razem z braćmi? O ile w ogóle chcieliby mnie na swoim pokładzie, kobiety przynoszą pecha na łajbach – zaśmiała się, wcale nie powstrzymując słowotoku. W gruncie rzeczy podobało jej się, że mogła się komuś głupio wygadać.
Nie spodziewała się, że niebawem pozna sekret panny Zabini, na razie zaintrygowała ją ona wspomnieniem o obowiązkach, o których nie chciała mówić nic więcej. Ostatnio coraz więcej osób miało jakieś interesy na boku i Spencer-Moon zastanawiała się, czy przypadkiem coś jej nie omija, choć skupiona na rozwiązywaniu swojego małżeńskiego problemu naprawdę mogła coś przeoczyć.
W odpowiedzi na śmiech Lyanny, obdarzyła ją pytającym spojrzeniem. Czy powiedziała coś nie tak? Cóż, dowiedziała się tego już po chwili i zmarszczyła brwi. A więc panna Zabini nie była czystej krwii? Niespecjalnie przeszkadzało jej to w tej chwili, gdy piła z nią w barze, lecz rozumiała, że fakt ten mógł być potencjalnie problematyczny.
- Twój sekret jest u mnie bezpieczny – zapowiedziała po chwili milczenia, puszczając oczko do towarzyszki.
Nie zamierzała rozgłaszać go wszem i wobec, Lyanna w niczym jej nie zawiniła i nie obracały się chyba w podobnych kręgach, więc jakakolwiek korzyść z rewelacji o statusie krwi Zabini byłaby odwrotnie proporcjonalna do wielkości jej urazy.
- Nigdy nie wychodź za mąż – poradziła jej jeszcze, dopijając wreszcie kolejny kieliszek wina i odstawiając go na stolik z nieco głośniejszym stuknięciem, niż wcześniej.
- Masz dużo racji – przyznała, kiwając głową i odrobinę przysuwając się w kierunku swojej koleżanki; alkohol robił swoje, a blondynka stawała się towarzyska – Niedawno tłumaczyłam wspaniałą mapę i aż pozazdrościłam osobie, która wyruszy na poszukiwanie skarbu. Może jednak siedzenie za biurkiem to nie dla mnie i powinnam wypływać w morze razem z braćmi? O ile w ogóle chcieliby mnie na swoim pokładzie, kobiety przynoszą pecha na łajbach – zaśmiała się, wcale nie powstrzymując słowotoku. W gruncie rzeczy podobało jej się, że mogła się komuś głupio wygadać.
Nie spodziewała się, że niebawem pozna sekret panny Zabini, na razie zaintrygowała ją ona wspomnieniem o obowiązkach, o których nie chciała mówić nic więcej. Ostatnio coraz więcej osób miało jakieś interesy na boku i Spencer-Moon zastanawiała się, czy przypadkiem coś jej nie omija, choć skupiona na rozwiązywaniu swojego małżeńskiego problemu naprawdę mogła coś przeoczyć.
W odpowiedzi na śmiech Lyanny, obdarzyła ją pytającym spojrzeniem. Czy powiedziała coś nie tak? Cóż, dowiedziała się tego już po chwili i zmarszczyła brwi. A więc panna Zabini nie była czystej krwii? Niespecjalnie przeszkadzało jej to w tej chwili, gdy piła z nią w barze, lecz rozumiała, że fakt ten mógł być potencjalnie problematyczny.
- Twój sekret jest u mnie bezpieczny – zapowiedziała po chwili milczenia, puszczając oczko do towarzyszki.
Nie zamierzała rozgłaszać go wszem i wobec, Lyanna w niczym jej nie zawiniła i nie obracały się chyba w podobnych kręgach, więc jakakolwiek korzyść z rewelacji o statusie krwi Zabini byłaby odwrotnie proporcjonalna do wielkości jej urazy.
- Nigdy nie wychodź za mąż – poradziła jej jeszcze, dopijając wreszcie kolejny kieliszek wina i odstawiając go na stolik z nieco głośniejszym stuknięciem, niż wcześniej.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pracowanie niezależnie stwarzało pewne problemy, bo kiedy nie było zleceń nastawał nieco suchszy okres, i też czasem trzeba było wziąć coś mniej ciekawego w oczekiwaniu na lepsze zadanie, żeby zapewnić sobie w miarę stały napływ galeonów. Ale w lepszych okresach mogła pozwolić sobie na wybieranie, w co się angażować. Lubiła mieć pewną swobodę wyboru oraz możliwość podłapania mniej legalnych zleceń, które niosły ze sobą większy dreszcz emocji i często również dużo większy zarobek – a Lyanna była na tyle zachłanna, że ją to kusiło, zwłaszcza odkąd została rycerką i miała łatwiejszy dostęp do Nokturnu. Czasem, oprócz łamania klątw, pozyskiwała też ingrediencje roślinne, co mogło stanowić dodatkowe źródło zarobkowania.
- Zawsze możesz podpytać braci, czy nie mogliby zaangażować cię w jakąś wyprawę – podsunęła. Z tego co jej było wiadomo jeden z braci Caley również zajmował się klątwami i artefaktami. Lyanna jednak nie znała się na żeglarstwie i towarzyszących mu przesądach, które wykluczały udział kobiet; jak dotąd kilka razy w życiu wsiadała na statek będąc kobietą i nigdy nic złego jej się nie stało, może poza objawami choroby morskiej, kiedy bardzo mocno bujało. W takich właśnie okolicznościach niegdyś poznała Caley. I była przekonana, że kobieta pod płaszczykiem bycia żoną ministerialnego ważniaka skrywała wiele sekretów i umiejętności. Sama chętnie by je poznała, może jeszcze kiedyś będzie okazja. Może ich ścieżki jeszcze się kiedyś splotą w najmniej spodziewanych okolicznościach, tak jak dzisiaj?
Może nawet dobrze się stało, że kwestia jej krwi odciągnęła uwagę Caley od znacznie bardziej niebezpiecznej tajemnicy. Lyanna nawet po alkoholu nie mogła puścić pary z ust, ale pogłębiające się upojenie sprawiło, że naszła ją ochota na ulżenie sobie i ubliżenie wzgardzonej matce, która pozostawiła jej skazę na krwi. W chwilach słabości zdarzały się takie chwile, kiedy tym silniej odczuwała żal i rozgoryczenie – a Caley niechcący poruszyła czułą strunę, nazywając ją czystokrwistą. Chciałaby, żeby tak było – choć pod innymi względami jej wybrakowanie się przydawało, dzięki niemu nie musiała być dzisiaj niczyją żoną. Nikt ze znajomków ojca nie chciał żony półkrwi. Większość społeczeństwa miała mieszaną krew (nie było o to trudno, skoro już jeden rodzic mógł wpłynąć na status krwi dziecka, jak to miało miejsce w jej przypadku), choć mieszaniec mieszańcowi był nierówny. Lyanna wolała myśleć, że jej krew i tak jest prawie czysta, bo żadne z jej rodziców ani dziadków nie było szlamą czy wręcz mugolem, a niektórzy mieszańcy w Hogwarcie mieli takie właśnie mugolskie korzenie. Lyanna nie czuła się taka jak oni, była kimś lepszym.
- Nie wyjdę – zapewniła tylko, kończąc swój trunek.
Porozmawiały jeszcze trochę, ale później Lyanna pożegnała się i opuściła lokal; chyba za dużo sobie dziś pofolgowała.
| zt. x 2
- Zawsze możesz podpytać braci, czy nie mogliby zaangażować cię w jakąś wyprawę – podsunęła. Z tego co jej było wiadomo jeden z braci Caley również zajmował się klątwami i artefaktami. Lyanna jednak nie znała się na żeglarstwie i towarzyszących mu przesądach, które wykluczały udział kobiet; jak dotąd kilka razy w życiu wsiadała na statek będąc kobietą i nigdy nic złego jej się nie stało, może poza objawami choroby morskiej, kiedy bardzo mocno bujało. W takich właśnie okolicznościach niegdyś poznała Caley. I była przekonana, że kobieta pod płaszczykiem bycia żoną ministerialnego ważniaka skrywała wiele sekretów i umiejętności. Sama chętnie by je poznała, może jeszcze kiedyś będzie okazja. Może ich ścieżki jeszcze się kiedyś splotą w najmniej spodziewanych okolicznościach, tak jak dzisiaj?
Może nawet dobrze się stało, że kwestia jej krwi odciągnęła uwagę Caley od znacznie bardziej niebezpiecznej tajemnicy. Lyanna nawet po alkoholu nie mogła puścić pary z ust, ale pogłębiające się upojenie sprawiło, że naszła ją ochota na ulżenie sobie i ubliżenie wzgardzonej matce, która pozostawiła jej skazę na krwi. W chwilach słabości zdarzały się takie chwile, kiedy tym silniej odczuwała żal i rozgoryczenie – a Caley niechcący poruszyła czułą strunę, nazywając ją czystokrwistą. Chciałaby, żeby tak było – choć pod innymi względami jej wybrakowanie się przydawało, dzięki niemu nie musiała być dzisiaj niczyją żoną. Nikt ze znajomków ojca nie chciał żony półkrwi. Większość społeczeństwa miała mieszaną krew (nie było o to trudno, skoro już jeden rodzic mógł wpłynąć na status krwi dziecka, jak to miało miejsce w jej przypadku), choć mieszaniec mieszańcowi był nierówny. Lyanna wolała myśleć, że jej krew i tak jest prawie czysta, bo żadne z jej rodziców ani dziadków nie było szlamą czy wręcz mugolem, a niektórzy mieszańcy w Hogwarcie mieli takie właśnie mugolskie korzenie. Lyanna nie czuła się taka jak oni, była kimś lepszym.
- Nie wyjdę – zapewniła tylko, kończąc swój trunek.
Porozmawiały jeszcze trochę, ale później Lyanna pożegnała się i opuściła lokal; chyba za dużo sobie dziś pofolgowała.
| zt. x 2
14 wrzesień 1956
Za każdym razem, kiedy Rudolf wchodził do tego przybytku - wiedział, że pasuje tutaj zupełnie tak jak wół do karocy. A mimo wszystko był stałym bywalcem tego pubu. Czuł się tutaj dobrze. On, tak dobrze urodzony, czuł się dobrze w miejscu tak bardzo plugawym, jak to by bez krępacji określił jego ojciec. Już po lekkim uchyleniu drzwi do jego nosa dotarł gryzący dym pochodzący z papierosów, a intensywny zapach chmielu wywołał u niego nagły ślinotok. Po życiu w towarzystwie wytwornych win i doskonałych whisky, można nagle zatęsknić za plebejskim piwem. Po przekroczeniu progu od razu w oczu rzucił się drewniany wystrój, na ścianach wisiały głowy ubitych zwierząt, a do uszu dochodziła skoczna muzyczka. Jak on to kochał! ten zapach, te szepty, które najpewniej dotyczyły niezbyt legalnych interesów. Tylko czy to było miejsce odpowiednie dla szlachcianki, jak najbardziej nie, i w tym wypadku wybór miejsca nie był przypadkowy. Melani przyda się odskocznia, zmiana otoczenia, tym bardziej w chwili kiedy zbliża się Stonehenge a oni obydwoje ewidentnie dostali wyraźny zakaz pojawiania się na nim, jakość więc powinni byli sobie zająć czas. A skoro Melania sobie upodobała pokera, to Rudolf zauważył w tym tylko okazję do tego, aby dać jej kolejną lekcję. Na dodatek blondyn przeczuwał, że po szczycie Stonehenge może nie być już tak luźno i bez trosko, i kto wie, może była to ostatnia szansa, aby po prostu dobrze się bawić.
Chłopak wszedł do środka i od razu swoje kroki skierował do barmana gdzie zamówił kufel piwa, który oczywiście pomimo usilnych starań barmana do najczystszych nie należał. Blondynowi to nie przeszkadzało. Chwycił za ucho swój kufel i od razu skierował się do jednego z wolnych stolików, gdzieś w kącie, aby zasiąść przy nim i taksować spojrzeniem całe pomieszczenie i ludzi, którzy się w nim znajdowali. Gdzieś po drugiej stronie pubu jakaś dwójka ludzi prowadziła zawzięte dyskusje, gdzieś ktoś siłował się na rękę, a jeszcze w innym miejscu bezskutecznie usiłowali obmacywać kelnerkę, która ostatecznie zdzieliła jakiegoś pijaka drewnianą tacką po głowie. Na sam ten widok Rudolf zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Czekając za swoją towarzyszką dzisiejszego wieczora, chwycił za talię kart, które leżały już na stole gotowe do tego, aby ktoś ich użył i najpierw zaczął je przeglądać, czy oby na pewno żadnej karty nie brakuje, a potem dokładnie je potasował kilka razy, aby przygotować się najpewniej do długiego i żmudnego tłumaczenia o co chodzi w pokerze. On sam nauczył się zasad od kilku mugolaków, których poznał w szkole, chociaż oczywiście jego rodzice nie pochwalali tej konkretnej umiejętności, którą nabył ich syn, to sam Rudolf uważał to za bardziej przydatne, niż umiejętność dygania.
Za każdym razem, kiedy Rudolf wchodził do tego przybytku - wiedział, że pasuje tutaj zupełnie tak jak wół do karocy. A mimo wszystko był stałym bywalcem tego pubu. Czuł się tutaj dobrze. On, tak dobrze urodzony, czuł się dobrze w miejscu tak bardzo plugawym, jak to by bez krępacji określił jego ojciec. Już po lekkim uchyleniu drzwi do jego nosa dotarł gryzący dym pochodzący z papierosów, a intensywny zapach chmielu wywołał u niego nagły ślinotok. Po życiu w towarzystwie wytwornych win i doskonałych whisky, można nagle zatęsknić za plebejskim piwem. Po przekroczeniu progu od razu w oczu rzucił się drewniany wystrój, na ścianach wisiały głowy ubitych zwierząt, a do uszu dochodziła skoczna muzyczka. Jak on to kochał! ten zapach, te szepty, które najpewniej dotyczyły niezbyt legalnych interesów. Tylko czy to było miejsce odpowiednie dla szlachcianki, jak najbardziej nie, i w tym wypadku wybór miejsca nie był przypadkowy. Melani przyda się odskocznia, zmiana otoczenia, tym bardziej w chwili kiedy zbliża się Stonehenge a oni obydwoje ewidentnie dostali wyraźny zakaz pojawiania się na nim, jakość więc powinni byli sobie zająć czas. A skoro Melania sobie upodobała pokera, to Rudolf zauważył w tym tylko okazję do tego, aby dać jej kolejną lekcję. Na dodatek blondyn przeczuwał, że po szczycie Stonehenge może nie być już tak luźno i bez trosko, i kto wie, może była to ostatnia szansa, aby po prostu dobrze się bawić.
Chłopak wszedł do środka i od razu swoje kroki skierował do barmana gdzie zamówił kufel piwa, który oczywiście pomimo usilnych starań barmana do najczystszych nie należał. Blondynowi to nie przeszkadzało. Chwycił za ucho swój kufel i od razu skierował się do jednego z wolnych stolików, gdzieś w kącie, aby zasiąść przy nim i taksować spojrzeniem całe pomieszczenie i ludzi, którzy się w nim znajdowali. Gdzieś po drugiej stronie pubu jakaś dwójka ludzi prowadziła zawzięte dyskusje, gdzieś ktoś siłował się na rękę, a jeszcze w innym miejscu bezskutecznie usiłowali obmacywać kelnerkę, która ostatecznie zdzieliła jakiegoś pijaka drewnianą tacką po głowie. Na sam ten widok Rudolf zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Czekając za swoją towarzyszką dzisiejszego wieczora, chwycił za talię kart, które leżały już na stole gotowe do tego, aby ktoś ich użył i najpierw zaczął je przeglądać, czy oby na pewno żadnej karty nie brakuje, a potem dokładnie je potasował kilka razy, aby przygotować się najpewniej do długiego i żmudnego tłumaczenia o co chodzi w pokerze. On sam nauczył się zasad od kilku mugolaków, których poznał w szkole, chociaż oczywiście jego rodzice nie pochwalali tej konkretnej umiejętności, którą nabył ich syn, to sam Rudolf uważał to za bardziej przydatne, niż umiejętność dygania.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Melania miała wystarczająco wiele czasu, by nauczyć się, że kiedy jest zła, podejmuje niekoniecznie racjonalne decyzje. Niestety – Lucan niezmiennie potrafił sprawić, by zupełnie o tym zapominała, robiąc kolejne rzeczy, jakie ją samą, gdyby usłyszała o nich w chwili spokoju ducha, przyprawiłyby o bliskie spotkanie otwartej dłoni z czołem. Dlatego też to właśnie męża lady Abbott obwiniała w duchu o wypalenie w obecności Rudolfa pytania, jak właściwie gra się w tego pokera, o którym zdarzało się jej słyszeć. I na jej małżonku spoczywała cała odpowiedzialność za stwierdzenie, że w sumie chętnie podjęłaby się nauki tejże gry, jeśli oczywiście młody Abbott będzie na tyle uprzejmy, aby pokazać kobiecie, co i jak. W normalnych okolicznościach Melania przecież nawet by o tym nie pomyślała! Ale okoliczności nie miały w sobie nic normalnego. Lucan wychodził bez wyjaśnienia, znikając na kilka godzin Helga jedna raczyła wiedzieć, gdzie! A to, co zrobił ostatnio... czy raczej skąd wrócił... Cudem nie posłał tym żony na wizytę w Mungu dłuższą niż jedynie kontrola. Za to, najwyraźniej, posłał ją prosto w progi pubu, którego w życiu nie znalazłaby osobiście. Zwłaszcza przy tak urokliwej nazwie jak Wypatroszony Szczur. Kiedy dotarła na miejsce, pierwszą jej myślą było Rodzice mnie zabiją, gdyż najwyraźniej nawet rozsądek Melanii odrzucał wersję przyjmującą, iż prawie trzydziestoletnia matka, żona oraz dama mogła uznać za dobry pomysł szlajanie się z dużo młodszym kuzynem męża – kuzynem o nieciekawej opinii, dodajmy – po miejscach wyglądających niczym sceneria słabo zatuszowanego morderstwa. Kobieta zechciała nawet zawrócić, jednak wtedy zalały ją wspomnienia ostatnich dni oraz myśli o nadchodzącym szczycie, na który Lucan zwyczajnie zabronił się jej udawać, jak gdyby była niegrzecznym dzieckiem, a nie jego małżonką. Z ich dwójki to zresztą ona nie czyniła niczego podejrzanego i – mniej lub bardziej – godnego aresztu domowego. To właśnie przejmujące do głębi poczucie niesprawiedliwości ostatecznie popchnęło Melanię, każąc jej przejść za próg lokalu...
...a chęć przetrwania oraz niezłapania żadnej infekcji natychmiast kazały jej wyjść. Zignorowała oba te czynniki, choć z trudem. Im dłużej bowiem rozglądała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem Rudolfa, tym głośniej wył w jej głowie zdrowy rozsądek, zawodząc niczym szyszymora. To miejsce powinno stać na Nokturnie! Określenie speluna byłoby dlań komplementem, a dla wszelkich spelun obrazą! Gdyby Melania wiedziała, czym są chusteczki antybakteryjne, zapewne zechciałaby w tym momencie, aby w jej kieszeni zmaterializował się natychmiast jakiś tuzin opakowań. Porzućmy jednak podobne rozważania, skoro dostrzegła wreszcie jasną czuprynę Abbotta i, odetchnąwszy z ulgą, ruszyła w stronę zajętego przezeń stolika. Na bar nie zamierzała nawet patrzeć. Znała wiele przyjemniejszych sposobów śmierci niż próba wypicia czegokolwiek z tutejszych naczyń, była tego pewna.
– Przepraszam, że musiałeś czekać – zwróciła się do Rudolfa z przepraszającym uśmiechem, zajmując ostrożnie miejsce na krześle, które wyglądało jakby albo miało się zaraz rozpaść, albo jakby czający się na nim brud miał zaraz drogą ewolucji otrzymać inteligencję równą ludzkiej. Nawet nie skrzywiła się, widząc, że jej towarzysz jednak zamówił coś z baru – może od tego nie umrze... – i spojrzała na rozłożone na stole karty. – Od czego zaczniemy kolejną lekcję?
Chciała zapomnieć na moment o Stonehenge. O anomaliach, spalonym Ministerstwie Magii, liście z Tower, gorszym niż kłamstwa milczeniu Lucana i tysiącu innych rzeczy, które zmuszały ją do częstszych wizyt w Mungu, a jej uzdrowiciela do narzucania ściślejszych reguł, jeśli chciała zachować dobre zdrowie. A w towarzystwie Rudolfa, robiąc coś tak nieodpowiedzialnego, nieodpowiedniego, głupiego i zarazem zabawnego, miała na to szansę. Zazwyczaj. Może nawet zapomni, że siedzą w miejscu przypominającym mordownię.
A jak nie zapomni, może przynajmniej przestanie czuć odrobinkę satysfakcji na myśl, co byłoby, gdyby Lucan dowiedział się, gdzie Rudolf wyznaczył miejsce spotkania.
...a chęć przetrwania oraz niezłapania żadnej infekcji natychmiast kazały jej wyjść. Zignorowała oba te czynniki, choć z trudem. Im dłużej bowiem rozglądała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem Rudolfa, tym głośniej wył w jej głowie zdrowy rozsądek, zawodząc niczym szyszymora. To miejsce powinno stać na Nokturnie! Określenie speluna byłoby dlań komplementem, a dla wszelkich spelun obrazą! Gdyby Melania wiedziała, czym są chusteczki antybakteryjne, zapewne zechciałaby w tym momencie, aby w jej kieszeni zmaterializował się natychmiast jakiś tuzin opakowań. Porzućmy jednak podobne rozważania, skoro dostrzegła wreszcie jasną czuprynę Abbotta i, odetchnąwszy z ulgą, ruszyła w stronę zajętego przezeń stolika. Na bar nie zamierzała nawet patrzeć. Znała wiele przyjemniejszych sposobów śmierci niż próba wypicia czegokolwiek z tutejszych naczyń, była tego pewna.
– Przepraszam, że musiałeś czekać – zwróciła się do Rudolfa z przepraszającym uśmiechem, zajmując ostrożnie miejsce na krześle, które wyglądało jakby albo miało się zaraz rozpaść, albo jakby czający się na nim brud miał zaraz drogą ewolucji otrzymać inteligencję równą ludzkiej. Nawet nie skrzywiła się, widząc, że jej towarzysz jednak zamówił coś z baru – może od tego nie umrze... – i spojrzała na rozłożone na stole karty. – Od czego zaczniemy kolejną lekcję?
Chciała zapomnieć na moment o Stonehenge. O anomaliach, spalonym Ministerstwie Magii, liście z Tower, gorszym niż kłamstwa milczeniu Lucana i tysiącu innych rzeczy, które zmuszały ją do częstszych wizyt w Mungu, a jej uzdrowiciela do narzucania ściślejszych reguł, jeśli chciała zachować dobre zdrowie. A w towarzystwie Rudolfa, robiąc coś tak nieodpowiedzialnego, nieodpowiedniego, głupiego i zarazem zabawnego, miała na to szansę. Zazwyczaj. Może nawet zapomni, że siedzą w miejscu przypominającym mordownię.
A jak nie zapomni, może przynajmniej przestanie czuć odrobinkę satysfakcji na myśl, co byłoby, gdyby Lucan dowiedział się, gdzie Rudolf wyznaczył miejsce spotkania.
Gość
Gość
Blondyn podnosił akurat kufel piwa, aby upić z niego łyk trunku, kiedy do jego uszu przez cały ten gwar doszedł skrzypiący dźwięk otwieranych drzwi. Skierował błękitne tęczówki w tamtym kierunku, i uśmiechnął się lekko sam do siebie kiedy w wejściu dostrzegł Melanie. Zagadką była dla niego prośba kuzynki. Zatrzymała go któregoś razu na korytarzu rodowej posiadłości i po prostu spytała się czy nauczy ją jak grać w pokera. Sam Rudolf nie umiał tego zbyt dobrze. W szkole miał kilku znajomych z mugolskich rodzin, i to oni nauczyli go zasad. Oczywiście mugolskich kart nigdy się nie dorobił, bo gdyby jego rodzice tylko to odkryli, najpewniej musiałby się ze swoją zdobyczą pożegnać równie szybko. Mel dla chłopak była tajemnicą, której on w żaden sposób nie próbował zrozumieć. Tamtego dnia, kiedy go poprosiła o lekcje po prostu się zgodził. Nie zadawał zbędnych pytań typu "po co?" Po prostu zgodził się, a teraz spotykali się po raz drugi. Dla Rudolfa spotkania z kuzynką były zawsze odskocznią od jego własnego życia. Melania nie oceniała go, potrafiła wysłuchać, chociaż nie zawsze pewnie rozumiała, czy zgadzała się z jego poglądami.
Rudolf wpatrywał się w nią swoim błękitnym spojrzeniem, widział jak rozgląda się lekko zagubiona po tym przybytku, a jej mina jasno wskazywała na to, że wolałaby znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Chłopak uniósł lekko swoją dłoń by pomachać nią, dając kobiecie tym samym sygnał.
-Domyślam się co myślisz- Powiedział spokojnie, kiedy Melania zasiadła na krześle naprzeciwko niego.
-Ale pomyśl co by to było, gdybyśmy grali w pokera gdzieś na pokątnej.- Plotkom nie byłoby końca, i tyle co sam Rudolf nauczył się nimi nie przejmować, to nie chciał jednocześnie narażać Mel na popsucie opinii, chociaż czy przebywanie w takim miejscu nie było równoznaczne z tym samym. W życiu nie można mieć wszystkiego. Kobieta, albo chce uczyć się gry w pokera, albo zachować swoją nienaganną opinię.
-Znasz mniej więcej nazwy kart, to teraz wytłumaczę ci wartości- Powiedział, po czym zaczął po prostu rozkładać karty na stole, w konkretnych ułożeniach.
-Nie spodziewałem się, że przyjdziesz- Mruknął w trakcie układania kart. Takie miejsce zdecydowanie nie było dla szlachcianki, dlatego nic więc też dziwnego, że chłopak prędzej założył, że jego kuzynka postanowi zrezygnować, co dla niego samego byłoby zrozumiałe. Do niczego jej przecież nie zmuszał.
-Nie pytałem się, bo uważam, że nie jest to moja sprawa, ale powiedz...co się dzieje, że siedzisz teraz tutaj ze mną?- Rudim może odezwały się resztki jakiej kolwiek przyzwoitości. Wiedział, że jeżeli jego kuzyn o tym wszystkim się dowie, to przez ich dom przejdzie nie mała awantura, ale jednocześnie nie chciał za bardzo dokładać ręki do czegoś, czego potem może bardzo żałować.
Rudolf wpatrywał się w nią swoim błękitnym spojrzeniem, widział jak rozgląda się lekko zagubiona po tym przybytku, a jej mina jasno wskazywała na to, że wolałaby znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Chłopak uniósł lekko swoją dłoń by pomachać nią, dając kobiecie tym samym sygnał.
-Domyślam się co myślisz- Powiedział spokojnie, kiedy Melania zasiadła na krześle naprzeciwko niego.
-Ale pomyśl co by to było, gdybyśmy grali w pokera gdzieś na pokątnej.- Plotkom nie byłoby końca, i tyle co sam Rudolf nauczył się nimi nie przejmować, to nie chciał jednocześnie narażać Mel na popsucie opinii, chociaż czy przebywanie w takim miejscu nie było równoznaczne z tym samym. W życiu nie można mieć wszystkiego. Kobieta, albo chce uczyć się gry w pokera, albo zachować swoją nienaganną opinię.
-Znasz mniej więcej nazwy kart, to teraz wytłumaczę ci wartości- Powiedział, po czym zaczął po prostu rozkładać karty na stole, w konkretnych ułożeniach.
-Nie spodziewałem się, że przyjdziesz- Mruknął w trakcie układania kart. Takie miejsce zdecydowanie nie było dla szlachcianki, dlatego nic więc też dziwnego, że chłopak prędzej założył, że jego kuzynka postanowi zrezygnować, co dla niego samego byłoby zrozumiałe. Do niczego jej przecież nie zmuszał.
-Nie pytałem się, bo uważam, że nie jest to moja sprawa, ale powiedz...co się dzieje, że siedzisz teraz tutaj ze mną?- Rudim może odezwały się resztki jakiej kolwiek przyzwoitości. Wiedział, że jeżeli jego kuzyn o tym wszystkim się dowie, to przez ich dom przejdzie nie mała awantura, ale jednocześnie nie chciał za bardzo dokładać ręki do czegoś, czego potem może bardzo żałować.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Owszem, Melania nie rozumiała wielu decyzji czy przemyśleń Rudolfa, wychodziła jednak z założenia, że nie musi. Nie jej rolą było go oceniać lub próbować nim kierować – wyszła jedynie za jego kuzyna. Zresztą nawet gdyby jednak była wyższa pozycją, nadal nie zamierzałaby robić tego, co inni krewni. Wychowano ją w poczuciu, że w indywidualizmie nie ma nic złego, jeśli wypływa z jakichś przekonań, a spędziła z Rudolfem wystarczająco wiele czasu, by dostrzec choć zarys powodów, dla których mężczyzna nie chciał zgadzać się z ideałami rodziny. Zresztą wyrażanie pewnego zrozumienia dla przytłoczenia sytuacją, w której nigdy nie będziesz dzieckiem, jakiego pragnęli twoi rodzice – ostatecznie kto miałby to rozumieć lepiej od niej? – owocowało nie tylko posiadaniem przyjaznej duszy w dworze Abbottów, ale również znajomością z kimś, kto nie zadaje zbędnych pytań, pomagając w realizacji jej małego, infantylnego buntu wynikające z frustracji wymykającym się spod kontroli życiem.
Choć, jeśli nadal będą umawiać się w takich miejscach, to Lucan podziękuje Rudolfowi zamiast małżonki, bo wspomnianej małżonce wszelkie domowe rebelie przejdą jak ręką odjął. Może nawet z powodów innych niż rozległy zawał czy inny wypadek śmiertelny. Kuzyn zdawał się czytać w jej myślach, kiedy się do niej odezwał, co mimowolnie wywołało na twarzy Melanii lekki uśmiech.
– Podejrzewam, że granie w pokera gdziekolwiek mi nie przystoi, aczkolwiek tu są mniejsze szanse, że zostanę rozpoznana – stwierdziła z pewnym rozbawieniem. Nie miała niepowtarzalnej urody czy uroku wili, aby rzucać się w oczy, gdy wybierała proste ubrania i nie zakładała biżuterii. Wyglądała po prostu jak osoba, która niekoniecznie czuła się na miejscu; mogłaby zdradzać ją jedynie postawa, gdyby akurat nie sprawiała wrażenia, jakby obliczała szanse na złapanie jakiejś infekcji w tym konkretnym lokalu. Zdradzała ją głównie obecność Rudolfa, aczkolwiek po ostatnich wyskokach Lucana małe szanse, aby opinia Melanii ucierpiała tylko z tego powodu. Wyjątkowo nie miała na myśli rzeczy, których nie tłumaczył jej wcale, a raczej te, o których informował a częściowo. Resztę zaś dopowiadali życzliwi.
Oparła brodę na złączonych dłoniach, obserwując rozkładane na blacie karty. Początkowo milczała, gdy kuzyn zboczył z tematu, nie będąc pewną, co odpowiedzieć. Prawie nie przyszła. Prawie uznała, że może posuwa się za daleko; że znów daje nad sobą zapanować dziecinnej złości. Ale potem powrót Lucana poprzedził list z Tower, spędziła bezsenną noc, jednocześnie wściekła i zmartwiona, myśląc o tym wszystkim, czego nie wiedziała, czego wiedzieć nie będzie... Więc jednak przyszła. Uniosła wzrok dopiero na pytanie Rudolfa, wzdychając głęboko.
– Mogłabym powiedzieć, że owszem, to nie twoja sprawa – przyznała, mocniej splatając ze sobą palce. – Mogłabym też zrzucić to na atmosferę w posiadłości przed szczytem... – Przygryzła na moment wargę, uciekając spojrzeniem w bok. – Aczkolwiek za bardzo cię szanuję, by kłamać. Lucan się dzieje. Mam chwilami wrażenie, że go rozszarpię na strzępy, a potem przypominam sobie, że nawet tego nie potrafię, więc chcę na niego krzyczeć, a krzyk nigdy nie pomaga, więc co mi zostaje? Wyjść i wrócić, gdy ochłonę. A tego, w jaki sposób stygnę, zamierzam ponieść konsekwencje, jeśli jakieś będą. – Wzruszyła ramionami, nadal wbijając wzrok w jedną z zawieszonych na ścianie zwierzęcych głów. Jeżeli rzeczywiście miałoby dojść do awantury, nie zamierzała siedzieć i kiwać głową lub zgrywać nieświadomej ofiary. Sama tu przyszła, sama prosiła o lekcje pokera; po części chyba od początku chciała, by Lucan się na nią zdenerwował tak, jak ona była wściekła na niego, ale nie umiała krzyczeć, krzycząc jako jedyna. Obecność męża zbyt łatwo ją pozornie uspokajała, więc coś w niej chciało go sprowokować, by nareszcie na siebie trochę powrzeszczeli, jak zdrowe małżeństwo. Wszystko lepsze od braku komunikacji.
Choć, jeśli nadal będą umawiać się w takich miejscach, to Lucan podziękuje Rudolfowi zamiast małżonki, bo wspomnianej małżonce wszelkie domowe rebelie przejdą jak ręką odjął. Może nawet z powodów innych niż rozległy zawał czy inny wypadek śmiertelny. Kuzyn zdawał się czytać w jej myślach, kiedy się do niej odezwał, co mimowolnie wywołało na twarzy Melanii lekki uśmiech.
– Podejrzewam, że granie w pokera gdziekolwiek mi nie przystoi, aczkolwiek tu są mniejsze szanse, że zostanę rozpoznana – stwierdziła z pewnym rozbawieniem. Nie miała niepowtarzalnej urody czy uroku wili, aby rzucać się w oczy, gdy wybierała proste ubrania i nie zakładała biżuterii. Wyglądała po prostu jak osoba, która niekoniecznie czuła się na miejscu; mogłaby zdradzać ją jedynie postawa, gdyby akurat nie sprawiała wrażenia, jakby obliczała szanse na złapanie jakiejś infekcji w tym konkretnym lokalu. Zdradzała ją głównie obecność Rudolfa, aczkolwiek po ostatnich wyskokach Lucana małe szanse, aby opinia Melanii ucierpiała tylko z tego powodu. Wyjątkowo nie miała na myśli rzeczy, których nie tłumaczył jej wcale, a raczej te, o których informował a częściowo. Resztę zaś dopowiadali życzliwi.
Oparła brodę na złączonych dłoniach, obserwując rozkładane na blacie karty. Początkowo milczała, gdy kuzyn zboczył z tematu, nie będąc pewną, co odpowiedzieć. Prawie nie przyszła. Prawie uznała, że może posuwa się za daleko; że znów daje nad sobą zapanować dziecinnej złości. Ale potem powrót Lucana poprzedził list z Tower, spędziła bezsenną noc, jednocześnie wściekła i zmartwiona, myśląc o tym wszystkim, czego nie wiedziała, czego wiedzieć nie będzie... Więc jednak przyszła. Uniosła wzrok dopiero na pytanie Rudolfa, wzdychając głęboko.
– Mogłabym powiedzieć, że owszem, to nie twoja sprawa – przyznała, mocniej splatając ze sobą palce. – Mogłabym też zrzucić to na atmosferę w posiadłości przed szczytem... – Przygryzła na moment wargę, uciekając spojrzeniem w bok. – Aczkolwiek za bardzo cię szanuję, by kłamać. Lucan się dzieje. Mam chwilami wrażenie, że go rozszarpię na strzępy, a potem przypominam sobie, że nawet tego nie potrafię, więc chcę na niego krzyczeć, a krzyk nigdy nie pomaga, więc co mi zostaje? Wyjść i wrócić, gdy ochłonę. A tego, w jaki sposób stygnę, zamierzam ponieść konsekwencje, jeśli jakieś będą. – Wzruszyła ramionami, nadal wbijając wzrok w jedną z zawieszonych na ścianie zwierzęcych głów. Jeżeli rzeczywiście miałoby dojść do awantury, nie zamierzała siedzieć i kiwać głową lub zgrywać nieświadomej ofiary. Sama tu przyszła, sama prosiła o lekcje pokera; po części chyba od początku chciała, by Lucan się na nią zdenerwował tak, jak ona była wściekła na niego, ale nie umiała krzyczeć, krzycząc jako jedyna. Obecność męża zbyt łatwo ją pozornie uspokajała, więc coś w niej chciało go sprowokować, by nareszcie na siebie trochę powrzeszczeli, jak zdrowe małżeństwo. Wszystko lepsze od braku komunikacji.
Gość
Gość
Rudolf był świadom tego, że jeżeli wyjdzie na jaw to gdzie zabrał swoją kuzynkę cała wina spadnie na niego. Nie miał też najmniejszego zamiaru próbować szukać wymówki, która miałaby uniewinnić go. Przywykł do tego, że przeważnie to on zawsze robił coś źle i nie tak, pozostawało tylko pytanie, gdzie znajdowała się granica tolerancji tych jego głupich i mało przemyślanych wyskoków.
Chłopak wysłuchał wyjaśnień kobiety i uśmiechnął się lekko. Było to poniekąd pocieszające, że nie tylko on miał tendencje do robienia nie do końca zgodnych z zasadami rzeczy, w momencie kiedy targały nim nerwy. Tym bardziej, iż poczucie, że jest się odsuwanym od wszystkiego co istotne Rudolf znał jak mało kto. Chciał zrobić coś więcej, jakoś się przysłużyć, ale najwyraźniej nie było mu to dane.
-W tym najpewniej niewielka będzie twoja wina- Nawet jeżeli Lucan zdenerwuje się na swoją żonę, to nie będzie trwało to długo. Zupełnie inaczej natomiast najpewniej wyglądała sytuacja Rudolfa w tym wszystkim.
-Dobra, popatrz- Zaczął spokojnie i wskazał dłonią, na pierwszy zbitek kilku kart.
-W pokerze masz kilka układów kart, które świadczą o tym czy wygrałaś czy nie- Blondyn trochę dziwnie się czuł ze świadomością, że przed nią siedzi szlachetnie urodzona kobieta, a on ją tak deprawuje, ale z drugiej strony sama się na to zgodziła. Nie musiała wcale tego robić, do niczego jej nie zmuszał.
-W pokerze królewskim, masz wszystkie karty od dziesiątki, do asa w określonym kolorze, natomiast w pokerze masz układ kart również w kolorze, również po kolei, ale tutaj masz na przykład liczby czwórkę, piątkę, szóstkę, siódemkę i ósemkę- Pokazywał dłonią oddzielnie każdą kartę. Nie uważał siebie za dobrego nauczyciela, tym bardziej, że raczej brakowało mu cierpliwości do tego typu tłumaczeń. Tym razem, jednak zaopatrzył się w wyjątkowo dużo cierpliwości. A nawet jeżeli nic nie wyjdzie z tej nauki, to porozmawiają sobie i spędzą w przyjemny sposób czas.
-Potem masz karetę czyli cztery te same karty...jak to kareta...ma cztery koła, ful to trzy te same figury plus jedna para, kolor to wiadomo karty w tym samym kolorze, nie muszą być po kolei- Zajęło trochę czasu wytłumaczenie poszczególnych ruchów, ale kiedy z tym się uporali - Rudolf westchnął ciężko i przeczesał dłonią blond czuprynę, po czym chwycił kufel i upił z niego łyk.
-Nie napijesz się niczego?- Zapytał się kuzynki, gotów pójść i zamówić jej coś do picia.
Chłopak wysłuchał wyjaśnień kobiety i uśmiechnął się lekko. Było to poniekąd pocieszające, że nie tylko on miał tendencje do robienia nie do końca zgodnych z zasadami rzeczy, w momencie kiedy targały nim nerwy. Tym bardziej, iż poczucie, że jest się odsuwanym od wszystkiego co istotne Rudolf znał jak mało kto. Chciał zrobić coś więcej, jakoś się przysłużyć, ale najwyraźniej nie było mu to dane.
-W tym najpewniej niewielka będzie twoja wina- Nawet jeżeli Lucan zdenerwuje się na swoją żonę, to nie będzie trwało to długo. Zupełnie inaczej natomiast najpewniej wyglądała sytuacja Rudolfa w tym wszystkim.
-Dobra, popatrz- Zaczął spokojnie i wskazał dłonią, na pierwszy zbitek kilku kart.
-W pokerze masz kilka układów kart, które świadczą o tym czy wygrałaś czy nie- Blondyn trochę dziwnie się czuł ze świadomością, że przed nią siedzi szlachetnie urodzona kobieta, a on ją tak deprawuje, ale z drugiej strony sama się na to zgodziła. Nie musiała wcale tego robić, do niczego jej nie zmuszał.
-W pokerze królewskim, masz wszystkie karty od dziesiątki, do asa w określonym kolorze, natomiast w pokerze masz układ kart również w kolorze, również po kolei, ale tutaj masz na przykład liczby czwórkę, piątkę, szóstkę, siódemkę i ósemkę- Pokazywał dłonią oddzielnie każdą kartę. Nie uważał siebie za dobrego nauczyciela, tym bardziej, że raczej brakowało mu cierpliwości do tego typu tłumaczeń. Tym razem, jednak zaopatrzył się w wyjątkowo dużo cierpliwości. A nawet jeżeli nic nie wyjdzie z tej nauki, to porozmawiają sobie i spędzą w przyjemny sposób czas.
-Potem masz karetę czyli cztery te same karty...jak to kareta...ma cztery koła, ful to trzy te same figury plus jedna para, kolor to wiadomo karty w tym samym kolorze, nie muszą być po kolei- Zajęło trochę czasu wytłumaczenie poszczególnych ruchów, ale kiedy z tym się uporali - Rudolf westchnął ciężko i przeczesał dłonią blond czuprynę, po czym chwycił kufel i upił z niego łyk.
-Nie napijesz się niczego?- Zapytał się kuzynki, gotów pójść i zamówić jej coś do picia.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż, Melania nie uważała, by cała sytuacja była absolutnie winą Rudolfa. Ostatecznie nikt jej tu wołami nie zaciągnął. I miała zamiar to oświadczyć Lucanowi, jeśli się dowie, a następnie zdenerwuje. Zakładając, że się dowie, rzecz jasna. Co nie do końca wynikało z dobrego serca lady Abbott, a po części z chęci dopieczenia małżonkowi. Byłoby to dosyć trudne, gdyby pozwoliła kuzynowi wziąć całą winę na siebie. Swoją drogą, z faktu, że akurat właśnie odsuwani od wszelkich ważnych spraw członkowie rodziny robią pod wpływem emocji rzeczy głupie, wątpliwie odpowiedzialne, mógłby wiele powiedzieć. Gdyby tylko ktokolwiek zechciał nad tym pomyśleć, zamiast chronić dorosłych ludzi niczym dzieci.
– Jeśli w oczach Lucana mam decyzyjność pięciolatki wierzącej we wszystko, co mi się powie, to z pewnością – mruknęła sceptycznie, acz po chwili odwzajemniła blado uśmiech Rudolfa. – Choć kluczowe powinno być stwierdzenie, że jeśli dowie się, że tu byłam. Nie jestem szczególnie charakterystyczna bez rodowych klejnotów i całej tej szalenie niewygodnej otoczki.
Z ulgą skupiła się na pokerze, kiedy mężczyzna zaczął wykład, nawet jeśli w duchu znów czuła się jak wiele lat temu, gdy – korzystając ze swobody, jaką dawała jej nauka w Mungu – robiła rzeczy, które normalnych ludzi nie przyprawiłyby nawet o drgnięcie powieki, acz dla arystokratki były zdecydowanie nie do przyjęcia. Starała się nadążyć, nie wystawiając cierpliwości Rudolfa na próbę, toteż zdołała nawet powstrzymać pytanie to jest więcej niż jeden rodzaj pokera?. Głupie pytanie, najwyraźniej tak. Zapamiętać. I tak przyswojenie tego poszło jej szybciej niż nadążanie za rodzajami układów. Kareta jeszcze poszła drogą skojarzeń, do reszty miała ochotę sporządzić notatki, aczkolwiek uznała, że bez przesady. Najważniejsza była zabawa! Chyba. Oderwanie myślami na pewno.
– Kareta, ful, kolor... I wszystkie te wymienione układy sprzed chwili obowiązują w obu wersjach pokera, tak? – upewniła się w kwestii, która chwilowo wzbudzała najwięcej jej wątpliwości. Hej, zdaje się, że nawet nadążała!
Jej wzrok mimowolnie powędrował do kufla przy ustach Rudolfa, a po plecach mimowolnie przebiegły Melanii ciarki na myśl o wszystkim, czego z naczynia nie doczyszczono. Pokręciła prędko głową na pytanie kuzyna, oglądając się mimochodem przez ramię na barmana.
– Chyba nie jestem dziś aż tak swobodna i zbuntowana, by ryzykować – stwierdziła, ściszając głos, by nikt nie poczuł się urażony szczerą krytyką standardów lokalu. – Ale ty się nie krępuj.
– Jeśli w oczach Lucana mam decyzyjność pięciolatki wierzącej we wszystko, co mi się powie, to z pewnością – mruknęła sceptycznie, acz po chwili odwzajemniła blado uśmiech Rudolfa. – Choć kluczowe powinno być stwierdzenie, że jeśli dowie się, że tu byłam. Nie jestem szczególnie charakterystyczna bez rodowych klejnotów i całej tej szalenie niewygodnej otoczki.
Z ulgą skupiła się na pokerze, kiedy mężczyzna zaczął wykład, nawet jeśli w duchu znów czuła się jak wiele lat temu, gdy – korzystając ze swobody, jaką dawała jej nauka w Mungu – robiła rzeczy, które normalnych ludzi nie przyprawiłyby nawet o drgnięcie powieki, acz dla arystokratki były zdecydowanie nie do przyjęcia. Starała się nadążyć, nie wystawiając cierpliwości Rudolfa na próbę, toteż zdołała nawet powstrzymać pytanie to jest więcej niż jeden rodzaj pokera?. Głupie pytanie, najwyraźniej tak. Zapamiętać. I tak przyswojenie tego poszło jej szybciej niż nadążanie za rodzajami układów. Kareta jeszcze poszła drogą skojarzeń, do reszty miała ochotę sporządzić notatki, aczkolwiek uznała, że bez przesady. Najważniejsza była zabawa! Chyba. Oderwanie myślami na pewno.
– Kareta, ful, kolor... I wszystkie te wymienione układy sprzed chwili obowiązują w obu wersjach pokera, tak? – upewniła się w kwestii, która chwilowo wzbudzała najwięcej jej wątpliwości. Hej, zdaje się, że nawet nadążała!
Jej wzrok mimowolnie powędrował do kufla przy ustach Rudolfa, a po plecach mimowolnie przebiegły Melanii ciarki na myśl o wszystkim, czego z naczynia nie doczyszczono. Pokręciła prędko głową na pytanie kuzyna, oglądając się mimochodem przez ramię na barmana.
– Chyba nie jestem dziś aż tak swobodna i zbuntowana, by ryzykować – stwierdziła, ściszając głos, by nikt nie poczuł się urażony szczerą krytyką standardów lokalu. – Ale ty się nie krępuj.
Gość
Gość
-Gorzej jak ojciec wyśle za mną swoich małych szpiegów...o przepraszam...on woli nazwę "ukryty obserwator"- Chłopak nie raz i nie dwa przyłapywał dobrze znane mu skrzaty, które w lepszy lub gorszy sposób próbowały ukryć swoją obecność, aby móc spokojnie podglądać to co robił Rudolf. Był przywykły do tego. Jego codziennością stała się wieczna kontrola ze strony rodziny. Jak widać ich obawy nie były bezpodstawne. Szczególnie teraz, kiedy relacje Rudolfa z ojcem były wyjątkowo napięte. Ostatnio wymienili między sobą kilka ostrych słów, które oczywiście dotyczyły tego, że blondyn jest niedojrzały i nie ma o niczym pojęcia. Był w tym swego rodzaju paradoks. Wszyscy uważali chłopaka za dzieciaka, a nikt tak naprawdę nie chciał go słuchać, po prostu mijali, rzucając na odchodne jedynie pretensje, że on nie jest taki jak by sobie tego marzyli. Cóż...życie bywa brutalnie rozczarowujące.
-Oczywiście, że nie. Rodzajów pokera jest kilka, ale układy obowiązują te same...dochodzą najwyżej pewne opcje zagrywek, takie jak czekanie, sprawdzanie, czy chociażby pass- Trudno mu było występować w roli nauczyciela, szczególnie w chwili kiedy jego wiedza na temat mugolskich gier, nie była jakoś wyjątkowo obszerna. Chociaż sam nie był przeciwnikiem mugoli, to tym samym nie był też zwolennikiem tego świata. spokojnie można powiedzieć, że był mu ten świat bardziej obojętny. Co nie zmieniało faktu, że a stu procentach akceptował to co się aktualnie działo na świecie. Chciał wierzyć w to, że czarodzieje i mugole są w stanie żyć obok siebie bez ingerencji w swoje interesy.
-W pokerze można też grać na pieniądze, ale my zagramy dla czystej rozrywki...masz jeszcze jakieś pytania?- Zapytał się po czym zaczął zbierać karty ze stoły, aby ponownie schować je w talii i zacząć tasować. Rudolf uznał, że łatwiej jego kuzynka załapie zasady, jak sama spróbuje zagrać. Z resztą nauka tutaj była przynajmniej dla chłopaka drugorzędną sprawą. Chciał spędzić czas w miłym towarzystwie.
-Następnym razem pozwolę ci wybrać miejsce spotkania- Odpowiedział widząc jak kobieta ścisza głos przy mówieniu może nie do końca bezpośrednio co myśli o tym miejscu. Rudolf uśmiechnął się po prostu lekko. Nie sądził, że właściciel tego miejsca poczuje się urażony opinią jakiejś dla niego pierwszej lepszej kobiety. Tym bardziej, że ten na pewno sobie sprawę z tego jak wygląda jego miejsce pracy, co więcej chłopak był niemal przekonany o tym, że taki był nawet jego plan.
-Oczywiście, że nie. Rodzajów pokera jest kilka, ale układy obowiązują te same...dochodzą najwyżej pewne opcje zagrywek, takie jak czekanie, sprawdzanie, czy chociażby pass- Trudno mu było występować w roli nauczyciela, szczególnie w chwili kiedy jego wiedza na temat mugolskich gier, nie była jakoś wyjątkowo obszerna. Chociaż sam nie był przeciwnikiem mugoli, to tym samym nie był też zwolennikiem tego świata. spokojnie można powiedzieć, że był mu ten świat bardziej obojętny. Co nie zmieniało faktu, że a stu procentach akceptował to co się aktualnie działo na świecie. Chciał wierzyć w to, że czarodzieje i mugole są w stanie żyć obok siebie bez ingerencji w swoje interesy.
-W pokerze można też grać na pieniądze, ale my zagramy dla czystej rozrywki...masz jeszcze jakieś pytania?- Zapytał się po czym zaczął zbierać karty ze stoły, aby ponownie schować je w talii i zacząć tasować. Rudolf uznał, że łatwiej jego kuzynka załapie zasady, jak sama spróbuje zagrać. Z resztą nauka tutaj była przynajmniej dla chłopaka drugorzędną sprawą. Chciał spędzić czas w miłym towarzystwie.
-Następnym razem pozwolę ci wybrać miejsce spotkania- Odpowiedział widząc jak kobieta ścisza głos przy mówieniu może nie do końca bezpośrednio co myśli o tym miejscu. Rudolf uśmiechnął się po prostu lekko. Nie sądził, że właściciel tego miejsca poczuje się urażony opinią jakiejś dla niego pierwszej lepszej kobiety. Tym bardziej, że ten na pewno sobie sprawę z tego jak wygląda jego miejsce pracy, co więcej chłopak był niemal przekonany o tym, że taki był nawet jego plan.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wnętrze
Szybka odpowiedź