Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Wnętrze pubu tonie w mroku; za ladą brodaty barman gromi wszystkich spojrzeniem, nieprzerwanie wycierając szmatką kufle. Co dziwne, te i tak zawsze są brudne i kleją się do dłoni oraz ust. Nie przeszkadza to jednak miłośnikom wysokoprocentowych trunków oraz hazardu, którzy i tak licznie gromadzą się tutaj każdej nocy. Stoliki są od siebie dość oddalone - na tyle, aby dźwięki rozmów i zawieranych umów nie docierały do nieodpowiednich uszu.
Sala ma wysoki sufit i kilka okien, przez co pomieszczenie to wydaje się być dużo większe, niż jest w rzeczywistości. W nocy oświetlone jest dzięki nie gaszącym się świecom. Między kilkoma stołami, przy których niemal zawsze zasiada komplet gości, lawiruje kelnerka starająca się dopilnować, aby każdy z gości miał zawsze pełny kufel.
Sala ma wysoki sufit i kilka okien, przez co pomieszczenie to wydaje się być dużo większe, niż jest w rzeczywistości. W nocy oświetlone jest dzięki nie gaszącym się świecom. Między kilkoma stołami, przy których niemal zawsze zasiada komplet gości, lawiruje kelnerka starająca się dopilnować, aby każdy z gości miał zawsze pełny kufel.
Czarodziejskie oczko, Kościany Poker
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1, 5, 6, 1, 5
'k6' : 1, 5, 6, 1, 5
Nie palił przed nią głupa, zbywając temat. Choćby chciał, niespecjalnie miał czym się z nią podzielić. Wbrew pozorom nie wiedział zbyt wiele, bo też sam nie interesował się cudzymi problemami. Nawet jeśli w teorii należał do tego podziemnego półświatka, bo na co dzień z premedytacją popełniał te same przestępstwa, raczej nie zależało mu na jakiejś asymilacji z rzeczoną społecznością. Chyba podświadomie odsuwał od siebie tę myśl, że rzeczywiście podejmuje się czynów niezgodnych z obowiązującym prawem; zawsze też zależało mu na tym, żeby nie być kojarzonym z całym tym syfem. Tu już nawet nie chodziło o to, że ktoś mógłby na niego donieść. Był zdania, że jego doliniarskie ekscesy to nie jest jedyna cecha, która go dominuje. I choć cudzej krytyki do siebie nie przyjmował, kradzieże nie determinowały jego osoby. Owszem, być może nieznacząco wpływały na niektóre tendencje, ale nijak miały się one do jego osobowości. Tyle że która ofiara jego kieszonkostwa uznałaby, że priorytetem w tej sprawie jest jego charakter, intelekt, temperament? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, dlatego wciąż kierował się kompletnym brakiem logiki. W końcu może złapie się na hipokryzji i dojdzie do wniosku, że obojętność w tej materii jest najlepszym rozwiązaniem. Zapewne była to kwestia czasu.
- Nie znam się na ploteczkach - stwierdził, zręcznie wyjmując papierosa z kieszeni spodni. Pod wpływem tarcia opuszek palców rozżarzył się jego koniec. Poukładał karty z nowego rozdania według wartości i koloru, orientując się przy tym, że układ w tej turze jest zgoła lepszy niż poprzednio; wciąż jednak niewystarczająco, by o czymkolwiek przesądzić. Przynajmniej dobrze znosił przegraną: nie godziła ona w jego ego, ani też nie frasowała zbytnio, o ile stawka nie miała większego znaczenia.
- Spać i tak nie mogę, a tak to mi może chociaż wyobraźnię pobudzisz - odpowiedział ze szczerym entuzjazmem w głosie. Zdawała się być interesującą personą z wieloma różnorakimi doświadczeniami, o których mógłby słuchać godzinami. Być może niekoniecznie by się do nich ustosunkował emocjonalnie, ale każde z pewnością by przeanalizował. Zbadał pod kątem sukcesów i wpadek, wyciągnąłby wnioski i obiecał samemu sobie, że tych samych błędów nie popełni. Lub po prostu przejąłby się tymi historiami, jak filmem z dopracowanym scenariuszem. Na pewno jednak nie oceniałby w tym wszystkim samej Sigrun, jej działań i ich słuszności; pominąłby też kwestie moralne, wszakże sam nie był pod tym kątem w zupełności zgodny z przyjętym modelem. Nie znał również jej poglądów, nawet jeśli w przeszłości zdążyła się przy nim konkretnie określić. Michael w tej kwestii pozostawał elastyczny, swoje słowa ważył z wielką dokładnością, coby to swoimi szczerymi intencjami nie narobić jakiegoś bigosu. Zwłaszcza że aktualne czasy nie pozwalały na swobodne wyrażanie swoich myśli, toteż Scaletta naginał je pod swojego rozmówcę. Najlepiej będzie, jeśli nie przyjdzie mu w jej towarzystwie w żaden sposób się pozycjonować. A nawet gdyby do tego doszło i rzeczonej sprawie pozostawały jakieś nieścisłości, potrafił skutecznie zmienić temat. Nie był tylko pewien, czy ten trik zadziałałby na Rookwood.
- Jasne, z tymi kartami mam gwarantowaną wygraną. - Pokusił się o ironię, strzepując popiół z fajki. Trzecia, ostatnia i decydująca tura. Zaczął tasować talię, zerkając na swoją towarzyszkę. Oby tym razem trafiło się coś lepszego, bo jak do tej pory szczęście go opuściło. W miłości go nie miał, w pokerze też nie, ale przynajmniej nie usłyszał jeszcze zarzutów od jakiegoś frajera w sukience.
| para, suma 17
- Nie znam się na ploteczkach - stwierdził, zręcznie wyjmując papierosa z kieszeni spodni. Pod wpływem tarcia opuszek palców rozżarzył się jego koniec. Poukładał karty z nowego rozdania według wartości i koloru, orientując się przy tym, że układ w tej turze jest zgoła lepszy niż poprzednio; wciąż jednak niewystarczająco, by o czymkolwiek przesądzić. Przynajmniej dobrze znosił przegraną: nie godziła ona w jego ego, ani też nie frasowała zbytnio, o ile stawka nie miała większego znaczenia.
- Spać i tak nie mogę, a tak to mi może chociaż wyobraźnię pobudzisz - odpowiedział ze szczerym entuzjazmem w głosie. Zdawała się być interesującą personą z wieloma różnorakimi doświadczeniami, o których mógłby słuchać godzinami. Być może niekoniecznie by się do nich ustosunkował emocjonalnie, ale każde z pewnością by przeanalizował. Zbadał pod kątem sukcesów i wpadek, wyciągnąłby wnioski i obiecał samemu sobie, że tych samych błędów nie popełni. Lub po prostu przejąłby się tymi historiami, jak filmem z dopracowanym scenariuszem. Na pewno jednak nie oceniałby w tym wszystkim samej Sigrun, jej działań i ich słuszności; pominąłby też kwestie moralne, wszakże sam nie był pod tym kątem w zupełności zgodny z przyjętym modelem. Nie znał również jej poglądów, nawet jeśli w przeszłości zdążyła się przy nim konkretnie określić. Michael w tej kwestii pozostawał elastyczny, swoje słowa ważył z wielką dokładnością, coby to swoimi szczerymi intencjami nie narobić jakiegoś bigosu. Zwłaszcza że aktualne czasy nie pozwalały na swobodne wyrażanie swoich myśli, toteż Scaletta naginał je pod swojego rozmówcę. Najlepiej będzie, jeśli nie przyjdzie mu w jej towarzystwie w żaden sposób się pozycjonować. A nawet gdyby do tego doszło i rzeczonej sprawie pozostawały jakieś nieścisłości, potrafił skutecznie zmienić temat. Nie był tylko pewien, czy ten trik zadziałałby na Rookwood.
- Jasne, z tymi kartami mam gwarantowaną wygraną. - Pokusił się o ironię, strzepując popiół z fajki. Trzecia, ostatnia i decydująca tura. Zaczął tasować talię, zerkając na swoją towarzyszkę. Oby tym razem trafiło się coś lepszego, bo jak do tej pory szczęście go opuściło. W miłości go nie miał, w pokerze też nie, ale przynajmniej nie usłyszał jeszcze zarzutów od jakiegoś frajera w sukience.
| para, suma 17
Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 25.09.19 15:51, w całości zmieniany 1 raz
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5, 3, 4, 4, 1
'k6' : 5, 3, 4, 4, 1
Przewróciła oczyma i nie ciągnęła już dłużej tego tematu. Nie sądził chyba, że interesowały ją ploteczki. Łowczyni zależało na naprawdę istotnych informacjach, które mogły jej się w przyszłości przydać, funkcjonując w przestępczym półświatku chyba wiedział, co miała na myśli. Skoro jednak nie miał nic do opowiedzenia, to odpuściła, była dziwnie pewna, że gdyby coś wiedział - nie czułby oporów przed podzieleniem się z nią co ciekawszymi historiami. On nic na tym nie tracił, wprost przeciwnie - zyskiwał. Jej przychylność. Lepiej dla niego, by żył z nią w zgodzie. Scaletta wydawał się tego świadomy - to dobrze.
- Słyszałeś, że wynaleziono eliksir nazywany wywarem tojadowym? Pozwala wilkołakom zachować ludzką świadomość podczas pełni - zaczęła opowiadać, układając karty w dłoniach i jednocześnie paląc papierosa, więc niektóre słowa były zniekształcone. - Niektórzy mówią, że to dla nich szansa, dla mnie to problem. Będzie ich więcej. Będą potrafiły w nieludzkiej formie pomyśleć logicznie nad atakiem, a są kurewsko silne i zwinne, nie chciałbyś stanąć naprzeciwko jednego z nich. - Na samą myśl o tym ustrojstwie przewróciła oczyma. Co za idiota to wynalazł. Teraz wilkołaków z pewnością będzie więcej, tak przypuszczała. - Mieliśmy ostatnio takiego jednego. Ukrywał się w piwnicach swojego domu. Gdyśmy po niego przyszli, prawie rozszarpał trzewia jednemu z naszych - obrzydliwy widok. Jelita na wierzchu. Rozumiesz. - Podniosła wzrok znad kart, by zerknąć na minę Michaela na wspomnienie o wypatroszonych na wierzch wnętrznościach. Na niej, jako na myśliwej, bynajmniej nie robiło to wrażenia. Ani w przypadku zwierząt, ani ludzi. Sama potrafiła doprowadzić do gorszego stanu człowieka za pomocą czarnej magii.
Zerknęła na wyłożone przez Scalettę karty i aż odchyliła się na krześle do tyłu, śmiejąc się perliście, teraz była już prawie pewna swojej wygranej i to wprawiło ją w dobry humor. Lubiła wygrywać w karty i teraz żałowała, że nie grali o coś więcej niż butelka dobrego alkoholu. - Nie graj dziś o pieniądze, Michael, bo uczciwie to nie wygrasz - odpowiedziała mu, nie potrafiąc sobie odpuścić drobnej kąśliwej uwagi, nawiązując tym samym do zajęcia, które dawało mu chleb i dach nad głową. - Może choć szczęście w miłości ci dziś dopisze? - Fizycznej na przykład. - Spójrz tam. - Brodą wskazała na młodą czarownicę przy barze. Miała długi rudy warkocz, łagodne kształty bioder i piersi, przyjemny dla oka profil i dołeczki w policzkach. Obiektywnie była ładna, mogła mu się spodobać. Sigrun nie wiedziała jaki jest typ kobiecej urody, który wpadał Michaelowi w oko. Jeszcze.
Wyłożyła na stół ostatnie karty, po czym klasnęła w dłonie zwycięsko. - Wygrałam - niemal wymruczała te słowa z pełnym triumfu uśmiechem; miała już się domagać przyniesienia przez Scalettę obiecanej butelki, ale poczuła na swoim ramieniu męską dłoń. Obróciła czujnie głowę, gotowa już, by nawrzeszczeć na delikwenta, ujrzała jednak twarz Augustusa. Spojrzenie sugerujące, aby zaczęła się zbierać.
- Cóż, wygląda na to, że następnym razem stawiasz mi whisky, Michael - stwierdziła, dźwigając się z miejsca, z żalem, ale brat nie lubił towarzystwa obcych; puściła oszustowi oczko i zabrała swój płaszcz, by po chwili zniknąć w tłumie razem ze starszym bratem.
| zt
- Słyszałeś, że wynaleziono eliksir nazywany wywarem tojadowym? Pozwala wilkołakom zachować ludzką świadomość podczas pełni - zaczęła opowiadać, układając karty w dłoniach i jednocześnie paląc papierosa, więc niektóre słowa były zniekształcone. - Niektórzy mówią, że to dla nich szansa, dla mnie to problem. Będzie ich więcej. Będą potrafiły w nieludzkiej formie pomyśleć logicznie nad atakiem, a są kurewsko silne i zwinne, nie chciałbyś stanąć naprzeciwko jednego z nich. - Na samą myśl o tym ustrojstwie przewróciła oczyma. Co za idiota to wynalazł. Teraz wilkołaków z pewnością będzie więcej, tak przypuszczała. - Mieliśmy ostatnio takiego jednego. Ukrywał się w piwnicach swojego domu. Gdyśmy po niego przyszli, prawie rozszarpał trzewia jednemu z naszych - obrzydliwy widok. Jelita na wierzchu. Rozumiesz. - Podniosła wzrok znad kart, by zerknąć na minę Michaela na wspomnienie o wypatroszonych na wierzch wnętrznościach. Na niej, jako na myśliwej, bynajmniej nie robiło to wrażenia. Ani w przypadku zwierząt, ani ludzi. Sama potrafiła doprowadzić do gorszego stanu człowieka za pomocą czarnej magii.
Zerknęła na wyłożone przez Scalettę karty i aż odchyliła się na krześle do tyłu, śmiejąc się perliście, teraz była już prawie pewna swojej wygranej i to wprawiło ją w dobry humor. Lubiła wygrywać w karty i teraz żałowała, że nie grali o coś więcej niż butelka dobrego alkoholu. - Nie graj dziś o pieniądze, Michael, bo uczciwie to nie wygrasz - odpowiedziała mu, nie potrafiąc sobie odpuścić drobnej kąśliwej uwagi, nawiązując tym samym do zajęcia, które dawało mu chleb i dach nad głową. - Może choć szczęście w miłości ci dziś dopisze? - Fizycznej na przykład. - Spójrz tam. - Brodą wskazała na młodą czarownicę przy barze. Miała długi rudy warkocz, łagodne kształty bioder i piersi, przyjemny dla oka profil i dołeczki w policzkach. Obiektywnie była ładna, mogła mu się spodobać. Sigrun nie wiedziała jaki jest typ kobiecej urody, który wpadał Michaelowi w oko. Jeszcze.
Wyłożyła na stół ostatnie karty, po czym klasnęła w dłonie zwycięsko. - Wygrałam - niemal wymruczała te słowa z pełnym triumfu uśmiechem; miała już się domagać przyniesienia przez Scalettę obiecanej butelki, ale poczuła na swoim ramieniu męską dłoń. Obróciła czujnie głowę, gotowa już, by nawrzeszczeć na delikwenta, ujrzała jednak twarz Augustusa. Spojrzenie sugerujące, aby zaczęła się zbierać.
- Cóż, wygląda na to, że następnym razem stawiasz mi whisky, Michael - stwierdziła, dźwigając się z miejsca, z żalem, ale brat nie lubił towarzystwa obcych; puściła oszustowi oczko i zabrała swój płaszcz, by po chwili zniknąć w tłumie razem ze starszym bratem.
| zt
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 10.10.19 11:58, w całości zmieniany 1 raz
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5, 6, 6, 1, 3
'k6' : 5, 6, 6, 1, 3
O wilkołakach nie wiedział zbyt wiele, raptem tyle co ze szkolnych zajęć, stąd też z zainteresowaniem słuchał tego, co ma do powiedzenia. Rzeczony eliksir tojadowy zdawał się mieć ambiwalentny wymiar; dla łowców był zmorą, lecz dla ich celów dawał możliwości spokojnego życia. Bez potrzeby izolowania się od reszty świata i obaw o hipotetyczne skrzywdzenie pozostałych jednostek. Michael niespecjalnie potrafił się ustosunkować wobec słuszności powstałej receptury na wywar; nie powinien zresztą robić tego akurat teraz, w tym towarzystwie, nie stroniąc od prostolinijności, na której owa opinia miałaby być zbudowana. Zapewne postrzegałby wynalazek w zgoła innym świetle, aniżeli postrzega to Sigrun, ale nikogo przecież nie obchodziło jego szczere zdanie na ten temat. A już bynajmniej jej, w oczach której uchodził za nieistotnego, bo niegroźnego, ale też raczej nieprzydatnego złodziejaszka.
- Si, nie musisz rozwijać opisu, mam bujną wyobraźnię - stwierdził, słysząc o ludzkich flakach na wierzchu. Na jego twarzy nie pojawił się jednak wyczekiwany grymas obrzydzenia; sama gadka nie była w stanie go poruszyć. Pewnie inaczej reagowałby, gdyby przychodziło mu oglądać takie rzeczy na co dzień. Tymczasem jednak wobec wielu rzeczy pozostawał dość mocno zdystansowany, a w konsekwencji - obojętny. Dzięki temu nie miał przynajmniej cudzych problemów na głowie, a takimi historiami jak ta nie zajmował sobie niepotrzebnie myśli. Mógł być przez to postrzegany jako ignorant czy emocjonalne drewno, choć w istocie dalece mu było do przejmowania się tymi zarzutami, nawet jeśli niekiedy nie odbiegały one bardzo od prawdy.
- Uczciwość chyba mi zwyczajnie nie leży - odparł na jej kąśliwą uwagę, wzrok zaczepiając na wartościach kart. Nawet jeśli sama miała nieciekawe rozdanie i tak było lepszym od tego, które przypadło jemu. Na szczęście nie lubował się zbytnio w hazardzie, a stawka rozgrywek z Rookwood była jedynie kwestią butelczyny. - W miłości? - pokusił się o tę ironiczną intonację, bowiem w tę uduchowioną miłość nie wierzył. I choć wiedział, że Sig chodzi o tę inną, szybko zdementował jej sugestie. Baby były ostatnio dla niego jakieś męczące. Chyba po prostu nie miał sił nikogo teraz zabawiać. A już tym bardziej samemu się na to pisać, zajmując czas jakiejś panience.
- Tak tak, gratulacje - przyznał z wyraźnie nieszczerym zadowoleniem. Sekundę później za jej plecami pojawił się ten nieznajomy mężczyzna. Kiwnął tylko głową twierdząco, słysząc jej spostrzeżenie odnośnie wygranego trunku, po czym wyszedł z pubu niedługo później.
zt
- Si, nie musisz rozwijać opisu, mam bujną wyobraźnię - stwierdził, słysząc o ludzkich flakach na wierzchu. Na jego twarzy nie pojawił się jednak wyczekiwany grymas obrzydzenia; sama gadka nie była w stanie go poruszyć. Pewnie inaczej reagowałby, gdyby przychodziło mu oglądać takie rzeczy na co dzień. Tymczasem jednak wobec wielu rzeczy pozostawał dość mocno zdystansowany, a w konsekwencji - obojętny. Dzięki temu nie miał przynajmniej cudzych problemów na głowie, a takimi historiami jak ta nie zajmował sobie niepotrzebnie myśli. Mógł być przez to postrzegany jako ignorant czy emocjonalne drewno, choć w istocie dalece mu było do przejmowania się tymi zarzutami, nawet jeśli niekiedy nie odbiegały one bardzo od prawdy.
- Uczciwość chyba mi zwyczajnie nie leży - odparł na jej kąśliwą uwagę, wzrok zaczepiając na wartościach kart. Nawet jeśli sama miała nieciekawe rozdanie i tak było lepszym od tego, które przypadło jemu. Na szczęście nie lubował się zbytnio w hazardzie, a stawka rozgrywek z Rookwood była jedynie kwestią butelczyny. - W miłości? - pokusił się o tę ironiczną intonację, bowiem w tę uduchowioną miłość nie wierzył. I choć wiedział, że Sig chodzi o tę inną, szybko zdementował jej sugestie. Baby były ostatnio dla niego jakieś męczące. Chyba po prostu nie miał sił nikogo teraz zabawiać. A już tym bardziej samemu się na to pisać, zajmując czas jakiejś panience.
- Tak tak, gratulacje - przyznał z wyraźnie nieszczerym zadowoleniem. Sekundę później za jej plecami pojawił się ten nieznajomy mężczyzna. Kiwnął tylko głową twierdząco, słysząc jej spostrzeżenie odnośnie wygranego trunku, po czym wyszedł z pubu niedługo później.
zt
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
30 lipca 1957 roku
Nie powinna była dotykać szkła. Migoczące w pomieszczeniu ciepłym światłem świece podkreślały nie tyle głęboką, szlachetną barwę portera Starego Sue, co również pozostawione na kuflu ślady po poprzednim kliencie. Odciski palców, pozostałości niepewnego pochodzenia, rozległe smugi, wszystko to, czego kelnerka o nienagannej urodzie zdawała się nie zauważać. Sprytnie - co wrażliwsi na jej wdzięki bywalcy przybytku nie śmialiby zwrócić uwagi na pozostawiającą wiele do życzenia zastawę, miast tego wpatrzeni w widoki innej klasy, potem rozpraszając uwagę prowadzonymi przy stołach rozgrywkami. Podobno i tak liczył się smak, nie otaczający go format; odebrawszy trunek od pochmurnie wyglądającego barmana z krzaczastymi brwiami ściągniętymi w niezbudzającym zaufania grymasie, Wren pozwoliła sobie na dyskretne zaklęcie podążając wgłąb głównej sali pubu. Delikatny podmuch magicznej energii sprawił, że szkło powróciło do czystej postaci, choć z samym trunkiem zrobić mogła niewiele; jeśli przesiąknęły go zarazki niewzruszone procentem, trudno. Nie można mieć wszystkiego. A czarownica przyszła tu zapomnieć - o pozostałościach i niedobitkach wojennych, o budowanym pośród gruzów i aresztowań nowym porządku, o gimnastykowaniu się pod czujnym spojrzeniem powoływanego prawa. Skumulowany w mięśniach stres niechybnie miał niedługo zakończyć się kolejną wizytą w szpitalu; czuła jak rozgrzebywał kości jej pleców, jak budził ją w środku nocy i zastraszał, domagał się choćby jednej chwili oderwania od rzeczywistości. Dlatego też odwiedziła Wypatroszonego Zająca. Niezaspokojone pragnienia rwały się do kart, melodia ich tasowania wydawała się wyraźnie słyszalna pomiędzy gwarem licznych rozmów.
Ciemne tęczówki wiodły po drewnianym wnętrzu, oceniająco obserwowały każdy ze stolików, poszukując wśród grających wolnego miejsca, oczekując zakończenia się trwających rundek. Gdzieniegdzie brzdękały galeony, ktoś z boku warknął, zarzucając oponentowi oszustwo, w tyle pomieszczenia wybuchły gromkie śmiechy wiedzione nieoczekiwanym obrotem gry. Ubrana w granatową szatę podróżną czarownica przystanęła na chwilę, zmrużyła oczy, wpatrzona nagle w jeden punkt, dziwnie samotny pośród panującego dokoła harmidru. Rozpoznanie rysów nie przyszło jej z trudem; wiodły prym odrzucającemu wspomnieniu, gdy po raz pierwszy na własnej skórze poczuła działanie czarnomagicznego zaklęcia. Ten, który nie umiał trzymać nerwów na wodzy, ten, który nie był skory wysłuchać racjonalnego wytłumaczenia, najwyraźniej i tym razem oczekiwał jej w niespodziewanym miejscu, tym razem przynajmniej w dość prozaicznych, banalnych okolicznościach. Zamyśliła się tylko na chwilę, upewniła, że do jego stolika nie zmierzały kroki żadnego innego gościa pubu, i w końcu sama ruszyła w jego kierunku. Po co? Dał jej wystarczająco dużo powodów, by nie pchała się ponownie w paszczę lwa, tymczasem robiła dokładnie to, co odradzał zdrowy rozsądek; uzbrojona w alkohol pchała się pomiędzy zębiska nieobliczalnego, pijanego złością stwora, z pozbawioną wyrazu mimiką. Jedynie oczy błysnęły dziwnie, zmrużyły się co nieco, gdy zatrzymała się przy celu.
- Macnair - odezwała się miękko, spokojnie, po czym w teatralnym geście rozejrzała się dookoła, klikając językiem o podniebienie. - Mam nadzieję, że tym razem nie przeszkadzam ci w polowaniu. Nie żeby zwierzyna była zbyt wymagająca. - Większość z towarzyszących im miłośników Zająca była już zdrowo podchmielona, pozostała część nie zauważyłaby różdżki wkładanej do ucha poprzez zaangażowanie w rytualne rozgrywki, a i przy wyjściu sami zapewne wpadliby w rozłożone przez niewidomego sidła. Moment później spojrzenie raz jeszcze powróciło do jego oczu, a Wren bez pytania o pozwolenie zajęła miejsce naprzeciwko mężczyzny, lekkim ruchem odkładając kufel na blat stołu. Z zadowoleniem spostrzegła wówczas nieotwartą jeszcze talię kart leżącą przy niewielkiej świeczce zapewniającej światło potencjalnej planszy do gry; pochwyciła ją w dłonie i dobyła ze środka oznaczone blankiety, tasując je wprawnym ruchem. - Zagramy, jesteś mi to winien - za to, że musiałam długo lizać rany i za to, że okazałeś się wtedy gorszy niż wilkołak podczas pełni. - Oczko, poker? - Wren odchyliła się na krześle, przyjrzała się mu uważniej; wizualnie nie zmienił się zbytnio od czasu ich ostatniego spotkania. Oby metamorfoza nastąpiła przynajmniej charakterologicznie. - Czy może zaklęcia, które utulą męskie ego, spłakane przez drobne komplikacje? - Nie mogła mu tego zapomnieć. I po prawdzie - nawet nie chciała. Był nieprzewidywalny, ale w tej niepoprawnie narwanej głowie drzemała wiedza, którą zachłysnęła się w parzącym bólu i momentalnej agonii.
Mógłby zdradzić jej więcej.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ostatnio zmieniony przez Wren Chang dnia 13.09.20 18:07, w całości zmieniany 1 raz
Minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz przekroczył próg pubu, lecz jak zawsze wszystko wyglądało tak samo. Praktycznie te same twarze stałych bywalców, niezmienne od zbyt długiego czasu i uciekające spojrzenia. Nie miał tu dobrej opinii, ale nie martwił się tym jak zawsze, bo póki podchodząc do kontuaru, barman z pamięci podawał mu stałe zamówienie, wiedział, że może tutaj bawić swobodnie. Dziś było tak samo, chociaż odkąd wrócił nie szukał już zaczepki, rzucając się jakby mniej w oczy, ale chyba każdy kto go znał, wiedział, że to pozory. Tak naprawdę nadal nie potrzebował wiele, aby porzucić spokój na rzecz bardziej drastycznych działań, jego impulsywność stała się ospała, ale była nadal tak samo groźna jak zawsze. Zabierając pełen kufel, zajął stolik najbardziej na uboczu, skąd był wystarczająco dobry widok na całą salę. Nie zamierzał dziś spędzić tu całego wieczoru, a jedynie potraktować to jako krótką przerwę, drobny wstęp nim zniknie stąd i zjawi się w o wiele ciekawszym miejscu. Plan był wyjątkowo dobry, zwłaszcza gdy odpalając papierosa i sunąc wzrokiem po otoczeniu, nie widział nikogo odważnego, kto byłby gotów się przysiąść. Nie miał nic przeciwko towarzystwu, zwłaszcza kiedy na stole leżała nowiutka talia kart, ale byle chłystek najpewniej wyleciałby stąd szybciej, niż usiadł. Swoją drogą był ciekaw, jak bardzo odpychająca musiała być wcześniejsza talia, że ktoś tu szarpnął się na zakup nowych.
Wygaszając któregoś już z kolei papierosa, zerknął w bok, słysząc wstęp do konkretniejszej rozróby. Warknięcie i oskarżenie o kantowanie, wzbudziły jego ciekawość, czego nie krył szczególnie. Raz na jakiś czas mógł być jedynie obserwatorem zamiast stroną barowego konfliktu. Nim jednak cokolwiek zdążyło się zadziać, zauważył kolejny ruch w polu widzenia. Tym razem jednak błękitne tęczówki zatrzymały się na niepozornej dziewczynie, która odważnie szła w jego stronę. Nie od razu ją rozpoznał, nawet jeśli azjatycką urodą zdecydowanie wyróżniała się. Krótka chwila, wystarczyła, aby wróciło wspomnienie dnia, gdy widział ja po raz ostatni. Wtenczas trafiła zdecydowanie źle, niszcząc coś, nad czym pracował od wielu godzin i płosząc zwierzynę, której wcale nie łatwo było dotrzymać kroku czy podejść ponownie. Wściekły nie wahał się wyładować złości na przypadkowej dziewczynie, a sprawczyni niepowodzenia. Słabo pamiętał zakres zaklęć, które wtedy rzucił, ale pamiętał drobne ciało szarpiące się w bólu. Był pewien, że zrozumiała lekcję i nie wejdzie mu więcej w drogę, lecz najwyraźniej nie wszystko dotarło. Posiadała instynkt samozachowawczy? Najwyraźniej nie, bądź nie działał tak, jak powinien. Dziś na jej korzyść działało jedno, miał dobry dzień i póki co zero powodów, aby ponownie zrobić z niej ofiarę.
Rozsiadł się nieco wygodniej, zarzucając ramię na oparcie krzesła stojącego obok. Spoglądał na nią uważnie, przeszywająco.
- Chang – rzucił sucho, chociaż nie brzmiało to nawet odrobinę jak powitanie. Był ciekaw, czego chciała, ale domyślał się, że zaraz sama zdradzi, po co podeszła akurat do niego, dlaczego ze wszystkich zebranych tu osób wybrała jego, swego niedoszłego kata.- Zdecydowane nie jest wymagająca i właśnie sama do mnie przyszła – odparł, a gdzieś w tle pobrzmiewała nuta pogardy.
Obserwował, jak zajęła miejsce naprzeciwko, przez co lekko uniósł brew. Nie skomentował jej głupoty i wyraźnego szukania kłopotów. Domyślał się, że musiała czegoś chcieć od niego, lecz nie byle czego, tylko konkretów, które najwyraźniej posiadał? Co mogło skłonić ją, aby przełamała odruch unikania kogoś, kto potraktował ją czarną magią i pozostawił samej sobie?
Czego ty chcesz, Wren?
- Nie.- krótkie i stanowcze słowo zawisło w powietrzu między nimi.- Nie jestem ci nic winien, Wren – dodał, nie odwracając od niej spojrzenia ani na moment.- Twoją winą było to, co się stało – mogła nie pojawiać się w tym konkretnym miejscu i czasie, mogła wybrać się gdzieś indziej. Wszystko, co wydarzyło się później, było spowodowane jej decyzjami i tłumaczenia zdecydowanie nie trafiały do niego. Kiedy wspomniała o zaklęciach, kąciki jego ust drgnęły, by po chwili wygiąć się w uśmiechu.
- Zaklęcia? Po to przyszłaś? – musiał przyznać, że go zaskoczyła.- Wypracowujesz w sobie odruchy masochistyczne? – pozwolił kpinie wybrzmieć, inaczej się nie dało.
Wygaszając któregoś już z kolei papierosa, zerknął w bok, słysząc wstęp do konkretniejszej rozróby. Warknięcie i oskarżenie o kantowanie, wzbudziły jego ciekawość, czego nie krył szczególnie. Raz na jakiś czas mógł być jedynie obserwatorem zamiast stroną barowego konfliktu. Nim jednak cokolwiek zdążyło się zadziać, zauważył kolejny ruch w polu widzenia. Tym razem jednak błękitne tęczówki zatrzymały się na niepozornej dziewczynie, która odważnie szła w jego stronę. Nie od razu ją rozpoznał, nawet jeśli azjatycką urodą zdecydowanie wyróżniała się. Krótka chwila, wystarczyła, aby wróciło wspomnienie dnia, gdy widział ja po raz ostatni. Wtenczas trafiła zdecydowanie źle, niszcząc coś, nad czym pracował od wielu godzin i płosząc zwierzynę, której wcale nie łatwo było dotrzymać kroku czy podejść ponownie. Wściekły nie wahał się wyładować złości na przypadkowej dziewczynie, a sprawczyni niepowodzenia. Słabo pamiętał zakres zaklęć, które wtedy rzucił, ale pamiętał drobne ciało szarpiące się w bólu. Był pewien, że zrozumiała lekcję i nie wejdzie mu więcej w drogę, lecz najwyraźniej nie wszystko dotarło. Posiadała instynkt samozachowawczy? Najwyraźniej nie, bądź nie działał tak, jak powinien. Dziś na jej korzyść działało jedno, miał dobry dzień i póki co zero powodów, aby ponownie zrobić z niej ofiarę.
Rozsiadł się nieco wygodniej, zarzucając ramię na oparcie krzesła stojącego obok. Spoglądał na nią uważnie, przeszywająco.
- Chang – rzucił sucho, chociaż nie brzmiało to nawet odrobinę jak powitanie. Był ciekaw, czego chciała, ale domyślał się, że zaraz sama zdradzi, po co podeszła akurat do niego, dlaczego ze wszystkich zebranych tu osób wybrała jego, swego niedoszłego kata.- Zdecydowane nie jest wymagająca i właśnie sama do mnie przyszła – odparł, a gdzieś w tle pobrzmiewała nuta pogardy.
Obserwował, jak zajęła miejsce naprzeciwko, przez co lekko uniósł brew. Nie skomentował jej głupoty i wyraźnego szukania kłopotów. Domyślał się, że musiała czegoś chcieć od niego, lecz nie byle czego, tylko konkretów, które najwyraźniej posiadał? Co mogło skłonić ją, aby przełamała odruch unikania kogoś, kto potraktował ją czarną magią i pozostawił samej sobie?
Czego ty chcesz, Wren?
- Nie.- krótkie i stanowcze słowo zawisło w powietrzu między nimi.- Nie jestem ci nic winien, Wren – dodał, nie odwracając od niej spojrzenia ani na moment.- Twoją winą było to, co się stało – mogła nie pojawiać się w tym konkretnym miejscu i czasie, mogła wybrać się gdzieś indziej. Wszystko, co wydarzyło się później, było spowodowane jej decyzjami i tłumaczenia zdecydowanie nie trafiały do niego. Kiedy wspomniała o zaklęciach, kąciki jego ust drgnęły, by po chwili wygiąć się w uśmiechu.
- Zaklęcia? Po to przyszłaś? – musiał przyznać, że go zaskoczyła.- Wypracowujesz w sobie odruchy masochistyczne? – pozwolił kpinie wybrzmieć, inaczej się nie dało.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Tamten dzień powracał czasem w koszmarach. Uczucie piekącego, palącego od środka bólu, smagania mięśni żywym ogniem pożerającym każdą tkankę napotkaną na swej drodze, gwałtowne bicie serca w piersi przypominało rozszalały dzwon uderzający na oślep całą gamą dźwięków; nigdy wcześniej nie spotkała się z czarną magią. Zakazane arkana wydawały się interesujące, jednak nie na tyle, by poszukiwała ich z faktycznym głodem, uwagę zwracając zamiast to w inne rejony magicznych sfer, ukontentowana pielęgnowaniem posiadanych już talentów. Uważała, z perspektywy czasu nader naiwnie, że nie potrzebowała dodatkowego wsparcia tak śmiercionośnej sztuki - i Macnair udowodnił wtedy inaczej, prezentował przed nią - na niej - wymyślne spektrum czarnoksięskich umiejętności. Pieczętował jej skórę świadomością, że rzeczywiście nigdy więcej nie powinna wejść mu w drogę. Ale tamto spotkanie nie było zaplanowane. Mądry Merlinie, skąd mogła wiedzieć, że akurat tym szlakiem, po zmroku, w ponurej acz spokojnej części gęstego boru zapoluje na bestię? Gdyby w jakikolwiek sposób zapieczętował przecierane przez siebie ścieżki i nieoświetlone szlaki, zabezpieczył je przed intruzem, do niczego by nie doszło. Nie musiałby - a nie musiał w ogóle - ciskać dokoła klątwami i urokami, jakby kontrolę nad rozumem przejął bezmyślny testosteron; z drugiej strony Chang nie powinna się dziwić, mężczyźni byli przecież zbyt ułomni, by ocenić sytuację trzeźwym, spokojnym okiem i okiełznać pierwotne instynkty. Nawet lata rzetelnej ewolucji nie wykształciły w nich tak przydatnego talentu.
- Miło z jej strony - odparła beznamiętnie, niewzruszona powitaniem; zaskoczyłby ją przyjacielską atmosferą i przeprosinami, nie skrzywioną facjatą i głosem przesiąkniętym wypielęgnowaną pogardą, która nie mogła robić żadnego wrażenia. Nie czuła się w obowiązku płaszczenia się przed magiem; w końcu burda w przybytku zyskałaby wielu wielbicieli, miała pewność, że nie musiałaby mierzyć się z nim sama gdyby zaszła taka potrzeba, lecz dopóki przepychanki odbywały się wyłącznie na arenie werbalnej niż cielesnej, nie miała czego się obawiać. Wren zwilżyła gardło łykiem portera po czym powróciła do tasowania kart, wciąż nie spuszczając wzroku - nienachalnego, raczej dość obojętnego, neutralnego - z niebieskich tęczówek mężczyzny.
- A więc oczko - zdecydowała za niego, kiedy Macnair nie raczył odnieść się do jej propozycji w satysfakcjonujący sposób; jego strata, choć opcja siłą rzeczy wydawała się dość oczywista. Poker miał swój osobliwy urok przy większej liczbie graczy - najlepiej przebiegłych i bezlitosnych, musieli zostawić go zatem na później; nie wykluczała, że inni amatorzy gier przyłączą się do stolika, gdy zauważą wolne miejsca. - Och, oczywiście, że tak. Musiałam nie zauważyć tabliczek, które rozstawiłeś w okolicy, informujących o zajętym terenie. Co na nich napisałeś? Zakaz wstępu, nie umiem kontrolować swoich emocji i nie radzę sobie z komplikacjami? - Uniosła jedną brew nieznacznie ku górze i płynnym ruchem wyrzuciła przed niego pierwszą z kart, siódemkę trefl, na wierzchu talii układając waleta karo, po czym spojrzała na niego z oczekiwaniem. Mógł podjąć rękawicę lub dalej ją ignorować - jego wybór, najwyżej znów podejmie za niego następną decyzję.
Uśmiech Cilliana sprawił, że ciemne tęczówki błysnęły. Czy po to tu przyszła? Każda minuta spędzona w jego wątpliwie przyjemnym towarzystwie wzniecała niepewność powodów, zupełnie jakby wcześniejsze przeświadczenie uleciało z pamięci; do baru, oczywiście, że nie. Do niego, być może. I wiedziała doskonale, że niczym naiwna łania pchała się w pole widzenia wygłodniałego wilka. Jeśli po znane sobie inkantacje sięgnął raz, mógł zrobić to znowu. W każdej chwili. Ale nie na niej, jej mógł je pokazać.
- Pasowałyby do twojego sadyzmu, prawda? - westchnęła teatralnie, przechyliła głowę w bok, przyglądając mu się z pierwszą iskrą realnego zainteresowania. Dorósł od momentu ich zderzenia w lesie? Czy dalej zamierzał fukać niczym obrażony na wszystko bachor, zagrać jej na nerwach i odmówić, wymawiając się naprędce wymyślonym pretekstem? - Chciałabym wiedzieć, czego wtedy na mnie użyłeś. - Czym dałeś mi się tak doskonale zapamiętać. Bo na pewno nie był to twój urok, który zwalił mnie z nóg. Palec wskazujący zastukał lekko w wierzch talii, oczekując reakcji czarodzieja.
- Miło z jej strony - odparła beznamiętnie, niewzruszona powitaniem; zaskoczyłby ją przyjacielską atmosferą i przeprosinami, nie skrzywioną facjatą i głosem przesiąkniętym wypielęgnowaną pogardą, która nie mogła robić żadnego wrażenia. Nie czuła się w obowiązku płaszczenia się przed magiem; w końcu burda w przybytku zyskałaby wielu wielbicieli, miała pewność, że nie musiałaby mierzyć się z nim sama gdyby zaszła taka potrzeba, lecz dopóki przepychanki odbywały się wyłącznie na arenie werbalnej niż cielesnej, nie miała czego się obawiać. Wren zwilżyła gardło łykiem portera po czym powróciła do tasowania kart, wciąż nie spuszczając wzroku - nienachalnego, raczej dość obojętnego, neutralnego - z niebieskich tęczówek mężczyzny.
- A więc oczko - zdecydowała za niego, kiedy Macnair nie raczył odnieść się do jej propozycji w satysfakcjonujący sposób; jego strata, choć opcja siłą rzeczy wydawała się dość oczywista. Poker miał swój osobliwy urok przy większej liczbie graczy - najlepiej przebiegłych i bezlitosnych, musieli zostawić go zatem na później; nie wykluczała, że inni amatorzy gier przyłączą się do stolika, gdy zauważą wolne miejsca. - Och, oczywiście, że tak. Musiałam nie zauważyć tabliczek, które rozstawiłeś w okolicy, informujących o zajętym terenie. Co na nich napisałeś? Zakaz wstępu, nie umiem kontrolować swoich emocji i nie radzę sobie z komplikacjami? - Uniosła jedną brew nieznacznie ku górze i płynnym ruchem wyrzuciła przed niego pierwszą z kart, siódemkę trefl, na wierzchu talii układając waleta karo, po czym spojrzała na niego z oczekiwaniem. Mógł podjąć rękawicę lub dalej ją ignorować - jego wybór, najwyżej znów podejmie za niego następną decyzję.
Uśmiech Cilliana sprawił, że ciemne tęczówki błysnęły. Czy po to tu przyszła? Każda minuta spędzona w jego wątpliwie przyjemnym towarzystwie wzniecała niepewność powodów, zupełnie jakby wcześniejsze przeświadczenie uleciało z pamięci; do baru, oczywiście, że nie. Do niego, być może. I wiedziała doskonale, że niczym naiwna łania pchała się w pole widzenia wygłodniałego wilka. Jeśli po znane sobie inkantacje sięgnął raz, mógł zrobić to znowu. W każdej chwili. Ale nie na niej, jej mógł je pokazać.
- Pasowałyby do twojego sadyzmu, prawda? - westchnęła teatralnie, przechyliła głowę w bok, przyglądając mu się z pierwszą iskrą realnego zainteresowania. Dorósł od momentu ich zderzenia w lesie? Czy dalej zamierzał fukać niczym obrażony na wszystko bachor, zagrać jej na nerwach i odmówić, wymawiając się naprędce wymyślonym pretekstem? - Chciałabym wiedzieć, czego wtedy na mnie użyłeś. - Czym dałeś mi się tak doskonale zapamiętać. Bo na pewno nie był to twój urok, który zwalił mnie z nóg. Palec wskazujący zastukał lekko w wierzch talii, oczekując reakcji czarodzieja.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wiedział, jak okrutna może być czarna magia z położenia ofiary, lecz nie sprawiało to, że żałował któregokolwiek zaklęcia, jakie wypowiadał. Robił to zwykle z konkretnego powodu, czasami zachcianki i zawsze był to świadomy wybór, dostarczający mu rozrywki. Dzień, gdy Wren miała okazję poznać się bliżej z czarnomagicznymi inkantacjami, nie pozostał w jego pamięci jako jakiś szczególny, a raczej jeden z kilku, które przydarzyły się w tamtym okresie. Mogła mieć do niego żal o tamte wydarzenia, ale nie powinna spodziewać się skruchy czy nawet pustych przeprosin. Nie widział powodu, aby coś takiego miało miejsce i był gotów nadal utrzymywać wersję, ze sama była sobie winna. Oczywiście, wiedział, że najpewniej popełnił błąd, nie zabezpieczając terenu wokół, ale przecież nigdy tego nie robił, tylko jego brat zadawał sobie taki trud. Miejsca, gdzie odławiał zwierzęta, zwykle były mocno odosobnione, a utrudniający poruszanie teren dodatkowo powstrzymywał przypadkowe jednostki przed zapuszczaniem się tak daleko. Dochodziły do tego jeszcze wszelkie plotki o niebezpiecznych zwierzętach, snute legendy i dzięki temu nie przejmował się osobami trzecimi. Całokształt zawsze się sprawdzał, aż do tamtej nocy, gdy niespodziewany hałas wystraszył zwierzaka, a u niego wzbudził lekki niepokój, który zniknął wraz z dostrzeżeniem, kto jest tego sprawcą. A teraz, panna, której spodziewał się nigdy więcej nie spotkać, stała przed nim i najwyraźniej czegoś chciała.
Obserwował ją, ignorując całkowicie beznamiętną odpowiedź, jaką rzuciła w jego kierunku. Ostatnim czasy trochę ciężej było wyprowadzić go z równowagi, więc musiała się postarać, jeśli chciała znów randki z agresorem. Błękitne tęczówki przez moment spoczęły na dłoniach dziewczyny, gdy ta tasowała talię, jakby była to niesłychanie ciekawa czynność. Dopiero po chwili powiódł wzrokiem na jej twarz, łapiąc ponownie kontakt wzrokowy. Była odważna czy głupia? Nie bardzo jeszcze wiedział jak typować, nawet jeśli złośliwa część charakteru typowała drugą opcję.
Kiedy dokonała wyboru gry, nie zamierzał wcale dotrzymać jej w tym towarzystwa. Zamiast tego wychylił solidniejszy łyk zawartości kufla, by później odstawić go i wrócić do poprzedniej pozycji.
- Patrząc na ciebie, nawet gdyby na około były setki ostrzeżeń i tak byś tam wlazła.- zaczynał podziwiać siebie za cierpliwość, jaką się wykazywał. Jeszcze trochę jej obecności, a zacznie wyrabiać u siebie cechy narcystyczne. Tylko tego mu brakowało.- Czego spodziewałaś się wchodzić do lasu w środku nocy? Biegających wokół jednorożców? Sama szukałaś sobie kłopotów i znalazłaś je – wykpił ją nieco, by po chwili wrócić do bardziej rzeczowego tonu.
Przyglądając jej się cały czas, zauważył, jak stopniowo wydawała się mniej pewna siebie. Podobała mu się ta zmiana, bo dawała szansę, że za chwilę Wren wstanie i pójdzie sobie. Tylko tego chciał… wymagał zbyt wiele?
Uśmiechnął się nieco krzywo.
- W rzeczy samej.- masochizm z sadyzmem, brzmiało na dobre połączenie, lecz czy naprawdę była gotowa dostarczyć mu znów tej samej rozrywki. Szczerze w to wątpił. Dlatego czekał, aż wyjawi, czego od niego chciała, skoro nie zamierzała iść stąd. Kiedy w końcu padły interesujące słowa, zdecydował się zmienić pozycję. Przechylił się do przodu, wspierając nieco na łokciach.- Na pewno domyślasz się dziedziny zaklęć, ale po co wiedzieć ci więcej? – nie byłby sobą, gdyby tak po prostu udzielił jej odpowiedzi.
Obserwował ją, ignorując całkowicie beznamiętną odpowiedź, jaką rzuciła w jego kierunku. Ostatnim czasy trochę ciężej było wyprowadzić go z równowagi, więc musiała się postarać, jeśli chciała znów randki z agresorem. Błękitne tęczówki przez moment spoczęły na dłoniach dziewczyny, gdy ta tasowała talię, jakby była to niesłychanie ciekawa czynność. Dopiero po chwili powiódł wzrokiem na jej twarz, łapiąc ponownie kontakt wzrokowy. Była odważna czy głupia? Nie bardzo jeszcze wiedział jak typować, nawet jeśli złośliwa część charakteru typowała drugą opcję.
Kiedy dokonała wyboru gry, nie zamierzał wcale dotrzymać jej w tym towarzystwa. Zamiast tego wychylił solidniejszy łyk zawartości kufla, by później odstawić go i wrócić do poprzedniej pozycji.
- Patrząc na ciebie, nawet gdyby na około były setki ostrzeżeń i tak byś tam wlazła.- zaczynał podziwiać siebie za cierpliwość, jaką się wykazywał. Jeszcze trochę jej obecności, a zacznie wyrabiać u siebie cechy narcystyczne. Tylko tego mu brakowało.- Czego spodziewałaś się wchodzić do lasu w środku nocy? Biegających wokół jednorożców? Sama szukałaś sobie kłopotów i znalazłaś je – wykpił ją nieco, by po chwili wrócić do bardziej rzeczowego tonu.
Przyglądając jej się cały czas, zauważył, jak stopniowo wydawała się mniej pewna siebie. Podobała mu się ta zmiana, bo dawała szansę, że za chwilę Wren wstanie i pójdzie sobie. Tylko tego chciał… wymagał zbyt wiele?
Uśmiechnął się nieco krzywo.
- W rzeczy samej.- masochizm z sadyzmem, brzmiało na dobre połączenie, lecz czy naprawdę była gotowa dostarczyć mu znów tej samej rozrywki. Szczerze w to wątpił. Dlatego czekał, aż wyjawi, czego od niego chciała, skoro nie zamierzała iść stąd. Kiedy w końcu padły interesujące słowa, zdecydował się zmienić pozycję. Przechylił się do przodu, wspierając nieco na łokciach.- Na pewno domyślasz się dziedziny zaklęć, ale po co wiedzieć ci więcej? – nie byłby sobą, gdyby tak po prostu udzielił jej odpowiedzi.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Jeśli myślał, że tak łatwo zniechęci ją do siebie niewyszukanymi przytykami, zmusi, by porzuciła rozbudzoną niekoniecznie zadowalającym wspomnieniem ciekawość, najpewniej już teraz zdawał sobie sprawę z naiwności podobnego życzenia. Za nic miała kąśliwe uwagi, nieodwzajemnioną chęć wspólnej rozgrywki w karty - nawet jednej rundy, czyżby zbyt bardzo bał się porażki? -, za nic na tyle, by pozostać dokładnie w tym samym miejscu i kontynuować rozgrywkę bez udziału maga. Nie chciał grać po dobroci, trudno - ale nie znaczyło to, że nie zakończy wieczoru własną przegraną, niezależnie od swojego udziału. Karty wymieniała zręcznie, prędko, orientując się, że na towarzystwo nie było co liczyć: po chwili przestała nawet oczekiwać, że Macnair zmieni zdanie i w jakikolwiek sposób, najpewniej charakterystycznie sobie uszczypliwy, odniesie się do wyniku. Decydowała za niego, za siebie, tasowała po zakończonej rundzie i nawet nie kontrolowała już punktów; uważniejsze spojrzenie skierowane na jej dłonie i wystosowywane karty ujawniłoby, że i tak oszukiwała. I robiła to tylko po to, by zająć czymś ręce, by mieć pretekst do odwrócenia od niego wzroku, gdy kontakt stawał się niewygodny czy irytujący - w innym wypadku niechybnie opuściłaby jego stolik już wcześniej.
- Tak myślisz? - mruknęła po krótkim kliknięciu językiem o podniebienie, wciąż odrobinę teatralnie, wcale nieciekawa jego ekspertyzy w temacie. To zadziwiające, co upływ czasu robił z mężczyznami, jak skrzywiał ich charaktery; kiedyś był dla niej o wiele milszy, gdy łączyły ich jeszcze wspólne interesy. Niespokojne czasy odciskały jednak na nich piętno o wiele dotkliwsze niż na kobietach, najwyraźniej, kwasiło mimikę, podsycało pokraczne pojęcie własnego ego, lecz taki był już ich los - tragiczny, kłamliwy, nieunikniony. Dyplomatycznie nie podjęła kwestii swych poszukiwań, zbyła je milczeniem. Nie musiał wiedzieć - nie wydawał się na tyle stabilnym psychicznie, by jednocześnie emanować dyskrecją, a jej profesja właśnie takowej wymagała. Pytanie świadczyło jednak o tym, że celu jej podróży szczęśliwie podczas polowania nie odkrył; myśliwska chata umieszczona w środku gęstego boru była schronieniem jednej z jej dziewcząt i tamtego wieczora zadrżała na myśl o tym, że znów przyjdzie jej zmagać się z miejscem po ideologicznej zbrodni, po czystkach splugawionej krwi.
- Choćby po to, bym mogła odwdzięczyć ci się pięknym za nadobne, gdy spotkamy się następnym razem na łonie natury - odparła bez wahania, konkretnie lecz miękko, uniosła też wzrok ciemnobrązowych oczu w poszukiwaniu niebieskich tęczówek. - To żadna zabawa, kiedy oponent nie może dobrze się obronić. Chyba że tak lubisz - jedna brew powędrowała lekko ku górze, nie tyle pytająco, co wyzywająco; znęcanie się nad kimś, kto podobną przemocą odpowiedzieć nie mógł wydawało się jej zagrywką typową dla jego płci, dla usilnie dowartościowujących się mężczyzn, ale liczyła, że przynajmniej ten jeden, absurdalnym zrządzeniem losu, okaże się dostatecznie honorowy. W końcu odłożyła na bok świeżo przetasowaną talię i sięgnęła po swojego portera, upijając z niego kilka konkretnie cierpkich, smakujących ogniem łyków, po czym odchrząknęła, oczyszczając gardło ze zbawienne parzącego objęcia substancji. - Pokaż mi. - Nie tylko jak po te inkantacje sięgać, ale jak wystosować odpowiednią tarczę, kiedy zastosować kontratak, przekaż mi swoją wiedzę, bo to mi się należy. Mogli wyjść nawet teraz - wieczór spędzony w Wypatroszonym Zającu nie należał wszakże do czynności zbyt absorbujących, niemożliwych do porzucenia, a jeśli tak go postrzegał, w odruchu niespodziewanej empatii zaczęłaby nawet martwić się o Macnaira i jego priorytety.
- Tak myślisz? - mruknęła po krótkim kliknięciu językiem o podniebienie, wciąż odrobinę teatralnie, wcale nieciekawa jego ekspertyzy w temacie. To zadziwiające, co upływ czasu robił z mężczyznami, jak skrzywiał ich charaktery; kiedyś był dla niej o wiele milszy, gdy łączyły ich jeszcze wspólne interesy. Niespokojne czasy odciskały jednak na nich piętno o wiele dotkliwsze niż na kobietach, najwyraźniej, kwasiło mimikę, podsycało pokraczne pojęcie własnego ego, lecz taki był już ich los - tragiczny, kłamliwy, nieunikniony. Dyplomatycznie nie podjęła kwestii swych poszukiwań, zbyła je milczeniem. Nie musiał wiedzieć - nie wydawał się na tyle stabilnym psychicznie, by jednocześnie emanować dyskrecją, a jej profesja właśnie takowej wymagała. Pytanie świadczyło jednak o tym, że celu jej podróży szczęśliwie podczas polowania nie odkrył; myśliwska chata umieszczona w środku gęstego boru była schronieniem jednej z jej dziewcząt i tamtego wieczora zadrżała na myśl o tym, że znów przyjdzie jej zmagać się z miejscem po ideologicznej zbrodni, po czystkach splugawionej krwi.
- Choćby po to, bym mogła odwdzięczyć ci się pięknym za nadobne, gdy spotkamy się następnym razem na łonie natury - odparła bez wahania, konkretnie lecz miękko, uniosła też wzrok ciemnobrązowych oczu w poszukiwaniu niebieskich tęczówek. - To żadna zabawa, kiedy oponent nie może dobrze się obronić. Chyba że tak lubisz - jedna brew powędrowała lekko ku górze, nie tyle pytająco, co wyzywająco; znęcanie się nad kimś, kto podobną przemocą odpowiedzieć nie mógł wydawało się jej zagrywką typową dla jego płci, dla usilnie dowartościowujących się mężczyzn, ale liczyła, że przynajmniej ten jeden, absurdalnym zrządzeniem losu, okaże się dostatecznie honorowy. W końcu odłożyła na bok świeżo przetasowaną talię i sięgnęła po swojego portera, upijając z niego kilka konkretnie cierpkich, smakujących ogniem łyków, po czym odchrząknęła, oczyszczając gardło ze zbawienne parzącego objęcia substancji. - Pokaż mi. - Nie tylko jak po te inkantacje sięgać, ale jak wystosować odpowiednią tarczę, kiedy zastosować kontratak, przekaż mi swoją wiedzę, bo to mi się należy. Mogli wyjść nawet teraz - wieczór spędzony w Wypatroszonym Zającu nie należał wszakże do czynności zbyt absorbujących, niemożliwych do porzucenia, a jeśli tak go postrzegał, w odruchu niespodziewanej empatii zaczęłaby nawet martwić się o Macnaira i jego priorytety.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Czasami dobrze było łudzić się, że pozbędzie się problemu, zniechęcając go odpowiednio. W tym przypadku tylko przez drobną chwilę na to liczył, ale widząc, z jakim uporem tasowała talię i wykładała kolejne karty, był wręcz pewny, że skoro przy takiej drobnostce nie odpuszcza, to w przypadku tego czego chciała, najpewniej tym bardziej postawi na swoim. Czasami denerwowały go takie kobiety, ale wystarczyło pomyśleć o Tej jednej konkretnej, która nigdy nie dawała za wygraną, aby jedynie skrzywił się i odpuścił nerwy. Teraz kiedy Wren dzielnie nie poddawała się, a prowadziła rozgrywkę sama ze sobą, aby tylko nie cofnąć się, zaczęła bardziej skupiać na sobie jego uwagę. Może była warta poświęconego jej czasu? Może dostarczy mu dość rozrywki i tym razem.
Niestety jej teatralność w słowach oraz gestach, zaczynała naruszać spokój. Czuł, że jeśli będzie tak dalej, zacznie go trafiać, a to ponownie doprowadzi do przykrych konsekwencji dla dziewczyny.
- Mylę się? – nie uciekał przed odpowiedzią, lecz planował zmusić ją do odpowiadania. Była cwanym graczem, mówiąc równie wymijająco, ale musiała się w końcu ugiąć, jeśli chciała cokolwiek osiągnąć i miał nadzieje, że jest tego świadoma. Głupota musiała mieć pewne granice, uginając się nad rozsądkiem. Tak przynajmniej było w większości przypadków, a ona już raz udowodniła, że to nie jest jej mocna strona. Czasami zastanawiał się, czego szukała w nocy w środku lasu, ale nigdy nie było okazji o to zapytać, a teraz szczerzę wątpił, aby wyjaśniła mu ów powody. Co prawda mógł wykorzystać przewagę, jaką miał. Przyszła przecież do niego, traciła czas i być może wyczekiwała momentu, aby zdradzić, co takiego nią kierowało… mógł w zamian zażądać wielu rzeczy. Musiał tylko poczekać.
Nie trwało to długo, kiedy zaczęła mówić o powodach. Nie ukrył rozbawienia, podszytego pogardą, bo zemsta za tamto spotkanie, nawet jeśli byłaby jej miła, nie była w zasięgu. Skoro chciała, aby ponownie sięgnął po tamte zaklęcia, nie mogła czegokolwiek o nich wiedzieć.
- Wątpię, abyś była w stanie.- odparł, odchylając się ponownie i znów sięgając po kufel, by dopić już jego zawartość, a tym samym dając jej znać, że niedługo zamierza sobie stąd pójść.- Zajmij się defensywą, może wtedy będziesz miała szansę uciec przed osobami mojego pokroju… bądź gorszymi – nie była to rada płynąca z dobroci, którą w sobie miał. To, co właśnie powiedział, było podszyte czystym rozsądkiem i bezpieczniejsze dla niej.
- To nie mój problem, że ktoś nie potrafi się obronić.- wyjaśnił. Nie zależało mu na tym, aby gnębić słabszych, bo każdy, kto wchodził mu w drogę i przeszkadzał, był traktowany w ten sam sposób, bez potrzeby dowartościowania. Jego ego miało się dobrze, był świadom, co potrafi i ile jeszcze musi się nauczyć, nie musiał się podbudowywać. Przyjrzał jej się uważniej niż wcześniej, gdy padło żądanie. W tej jednej chwili, zdecydowaniu, przypominała mu jego brata, kiedy chciał sięgnąć po czarną magię. Bliźniak nie zachłysnął się tym, zrezygnował po przebrnięciu przez minimum i pozostał przy powszechnie znanych zaklęciach, za które nikt nie patrzył na niego krzywo, jak na mordercę. Zastukał lekko palcami o blat stołu, rozważając czy chce mu się tracić na nią czas. Miałby szansę poćwiczyć trochę, sięgnąć znów po inkantacje, których od powrotu do Anglii używał mniej, gdy nie miał powodów.
- Dobrze.- przytaknął w końcu, kalkulując jeszcze to, co zamierzał.- lecz nie dziś. Mam już plany na najbliższe godziny i brak w nich znęcania się nad irytującymi osobami.- wychylona zawartość kufla, nie pozostawała obojętna dla organizmu. Nie sprowokowany nie chciał sięgać po zaklęcia.
- Wybierz miejsce oraz czas w następnym tygodniu. Sprawdzimy, co umiesz.- nie musiała decydować się teraz, mogła podesłać mu sowę, ale tego powinna się domyślić. Przechylił nieco głowę, a błękitne tęczówki nadal wwiercały się w jej osobę.- I nie zapomnij, że nie jestem dobrą duszą, która takie rzeczy robi za darmo.- dodał, aby nie żyła nadzieją, że będzie tracił na nią czas za nic. Musiało mu się to opłacić w końcowym rozrachunku.
Niestety jej teatralność w słowach oraz gestach, zaczynała naruszać spokój. Czuł, że jeśli będzie tak dalej, zacznie go trafiać, a to ponownie doprowadzi do przykrych konsekwencji dla dziewczyny.
- Mylę się? – nie uciekał przed odpowiedzią, lecz planował zmusić ją do odpowiadania. Była cwanym graczem, mówiąc równie wymijająco, ale musiała się w końcu ugiąć, jeśli chciała cokolwiek osiągnąć i miał nadzieje, że jest tego świadoma. Głupota musiała mieć pewne granice, uginając się nad rozsądkiem. Tak przynajmniej było w większości przypadków, a ona już raz udowodniła, że to nie jest jej mocna strona. Czasami zastanawiał się, czego szukała w nocy w środku lasu, ale nigdy nie było okazji o to zapytać, a teraz szczerzę wątpił, aby wyjaśniła mu ów powody. Co prawda mógł wykorzystać przewagę, jaką miał. Przyszła przecież do niego, traciła czas i być może wyczekiwała momentu, aby zdradzić, co takiego nią kierowało… mógł w zamian zażądać wielu rzeczy. Musiał tylko poczekać.
Nie trwało to długo, kiedy zaczęła mówić o powodach. Nie ukrył rozbawienia, podszytego pogardą, bo zemsta za tamto spotkanie, nawet jeśli byłaby jej miła, nie była w zasięgu. Skoro chciała, aby ponownie sięgnął po tamte zaklęcia, nie mogła czegokolwiek o nich wiedzieć.
- Wątpię, abyś była w stanie.- odparł, odchylając się ponownie i znów sięgając po kufel, by dopić już jego zawartość, a tym samym dając jej znać, że niedługo zamierza sobie stąd pójść.- Zajmij się defensywą, może wtedy będziesz miała szansę uciec przed osobami mojego pokroju… bądź gorszymi – nie była to rada płynąca z dobroci, którą w sobie miał. To, co właśnie powiedział, było podszyte czystym rozsądkiem i bezpieczniejsze dla niej.
- To nie mój problem, że ktoś nie potrafi się obronić.- wyjaśnił. Nie zależało mu na tym, aby gnębić słabszych, bo każdy, kto wchodził mu w drogę i przeszkadzał, był traktowany w ten sam sposób, bez potrzeby dowartościowania. Jego ego miało się dobrze, był świadom, co potrafi i ile jeszcze musi się nauczyć, nie musiał się podbudowywać. Przyjrzał jej się uważniej niż wcześniej, gdy padło żądanie. W tej jednej chwili, zdecydowaniu, przypominała mu jego brata, kiedy chciał sięgnąć po czarną magię. Bliźniak nie zachłysnął się tym, zrezygnował po przebrnięciu przez minimum i pozostał przy powszechnie znanych zaklęciach, za które nikt nie patrzył na niego krzywo, jak na mordercę. Zastukał lekko palcami o blat stołu, rozważając czy chce mu się tracić na nią czas. Miałby szansę poćwiczyć trochę, sięgnąć znów po inkantacje, których od powrotu do Anglii używał mniej, gdy nie miał powodów.
- Dobrze.- przytaknął w końcu, kalkulując jeszcze to, co zamierzał.- lecz nie dziś. Mam już plany na najbliższe godziny i brak w nich znęcania się nad irytującymi osobami.- wychylona zawartość kufla, nie pozostawała obojętna dla organizmu. Nie sprowokowany nie chciał sięgać po zaklęcia.
- Wybierz miejsce oraz czas w następnym tygodniu. Sprawdzimy, co umiesz.- nie musiała decydować się teraz, mogła podesłać mu sowę, ale tego powinna się domyślić. Przechylił nieco głowę, a błękitne tęczówki nadal wwiercały się w jej osobę.- I nie zapomnij, że nie jestem dobrą duszą, która takie rzeczy robi za darmo.- dodał, aby nie żyła nadzieją, że będzie tracił na nią czas za nic. Musiało mu się to opłacić w końcowym rozrachunku.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie mylił się - miał rację, najwyraźniej po wspólnej wyprawie znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nakreślone ostrzegawczą, czerwoną farbą ostrzeżenia w jej oczach prezentowały się zapraszająco. Wyzywająco. Nie była przecież tchórzem; dowodziła tego każdym tchnieniem, z wykształconą latami arogancją patrzyła w żółte ślepia przeznaczenia i wykonywała często fatalny w skutkach ruch tylko po to, by udowodnić, że strach był jej obcy. Że mogła przełamać własne granice i sięgnąć po to, co wielu uznałoby za nierozsądne, za głupie - a potem za siniaki obwiniała cały świat niezdolny do nagrodzenia tych dzielnych. Tych odważnych, tych nieustraszonych.
- Nie - odpowiedziała więc lakonicznie, szczerze, pozwoliła, by kwaśny uśmiech wykrzywił jej usta w butnym grymasie. I tak miał ją za nierozważną, nad kuflem nic, co uczyni, nie miało szansy sprawić, by Macnair zdanie swoje zmienił. Odwdzięczała mu się tym samym, w jej oczach stał się narwanym, ulegającym impulsom samcem, typowym przedstawicielem swojego absurdalnego gatunku, kąpanym w gorącej wodzie. Z dziedziczonymi przez pokolenia cechami pierwotności nie sposób było pertraktować. Wiedziała teraz, by porzucić wszelką nadzieję - a czynem odpowiedzieć na czyn, bo tylko tym można było przedostać się przez mur utkany z emocji i przekonań, gorących, płonnych i nieokiełznanych. Czasem to lubiła, czasem tak było łatwiej, lecz cywilizowany świat uczył inaczej: dawał lekcje chłodnej kalkulacji, uczył czekać na odpowiedni moment. Dorastając, Cillian musiał najwyraźniej odrzucić te nauki. Czy w tym czasie skupiał się na szkoleniu ciemnych mocy, które zaprezentował jej wtedy w świetle księżyca?
- Marne popisy uczniów obnażają niedoskonałości nauczyciela - zauważyła tonem niosącym pewną urazę. Nie znał jej magicznych talentów, nie mógł ocenić prędkości przyswajania informacji, a już na starcie przekreślał możliwość prześcignięcia go we władaniu nową magią. Wiedziała jednak, że niektórzy wiedzą dzielą się niechętnie, z jednego, jakże błahego powodu - w lęku przed utratą autorytetu i pozornej przewagi. Przypominało to szkolne niesnaski, smakowało odmową znajomych uczennic, które za nic w świecie nie chciały podzielić się własnoręcznie przygotowaną pracą domową, nie chciały wyjaśnić bardziej zawiłych tematów przerabianych podczas zajęć - bo wówczas formowałyby swą konkurencję. Doprawdy dziwne podejście. Wren przechyliła głowę w bok, by następnie odchylić się lekko na krześle i kilka razy obrócić kufel w dłoniach; rozważała jego kolejne słowa, dostrzegała płynący z nich sens.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że to obrony chcesz mnie nauczyć. Fakt, przyda się - szczególnie jeśli trafię na ciebie kolejny raz gdzieś, gdzie puszczą ci hamulce - przyznała beznamiętnie i uniosła szklane naczynie do ust, pociągając zeń dwa większe łyki. Porter nie należał do jej ulubionych trunków, w niczym nie przypominał drogiego, dobrego wina, którym czasem raczono ją wśród wysoko postawionych klientów, ale w Zającu musiał wystarczyć. Miał w sobie nutę przyziemności, a i ją raz na jakiś czas należało docenić.
Zgoda równała się zaskoczeniem. Nieprzewidzianym obrotem rozmowy, pomimo towarzyszącego jej zamiaru: miała wrażenie, była pewna, że odmówi. Że zaraz podniesie się z krzesła i zmieni stolik, lub cały lokal zamieni na inny, taki, w którym nie będzie musiał znosić tak uciążliwego - irytującego, jak określił - towarzystwa. A jednak. Ciemne oczy błysnęły zadowolonym zdziwieniem i kiwnęła głową na znak zrozumienia, datę i miejsce i tak należało skonsultować najpierw z resztą zapisanych w harmonogramie zajęć, zarówno jej własnych, jak i jego. Macnair kojarzył jej się z człowiekiem zapracowanym, tym bardziej jeśli nocami hasał po lasach i uganiał się za podobnymi sobie bestiami.
- Moja przyjaźń ci nie wystarczy? Niemożliwe - odparła wyzywająco, wzruszywszy ramionami, przez moment szczerze ciekawa stawianych przez mężczyznę wymagań. Może i w tej materii przyjdzie mu ją zaskoczyć. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - A więc czego chcesz, Macnair? Nie wyglądasz na biedaka. Ingrediencji też pewnie nie potrzebujesz - tych zwierzęcych miał zapewne pod kokardę, a resztę - po co?
- Nie - odpowiedziała więc lakonicznie, szczerze, pozwoliła, by kwaśny uśmiech wykrzywił jej usta w butnym grymasie. I tak miał ją za nierozważną, nad kuflem nic, co uczyni, nie miało szansy sprawić, by Macnair zdanie swoje zmienił. Odwdzięczała mu się tym samym, w jej oczach stał się narwanym, ulegającym impulsom samcem, typowym przedstawicielem swojego absurdalnego gatunku, kąpanym w gorącej wodzie. Z dziedziczonymi przez pokolenia cechami pierwotności nie sposób było pertraktować. Wiedziała teraz, by porzucić wszelką nadzieję - a czynem odpowiedzieć na czyn, bo tylko tym można było przedostać się przez mur utkany z emocji i przekonań, gorących, płonnych i nieokiełznanych. Czasem to lubiła, czasem tak było łatwiej, lecz cywilizowany świat uczył inaczej: dawał lekcje chłodnej kalkulacji, uczył czekać na odpowiedni moment. Dorastając, Cillian musiał najwyraźniej odrzucić te nauki. Czy w tym czasie skupiał się na szkoleniu ciemnych mocy, które zaprezentował jej wtedy w świetle księżyca?
- Marne popisy uczniów obnażają niedoskonałości nauczyciela - zauważyła tonem niosącym pewną urazę. Nie znał jej magicznych talentów, nie mógł ocenić prędkości przyswajania informacji, a już na starcie przekreślał możliwość prześcignięcia go we władaniu nową magią. Wiedziała jednak, że niektórzy wiedzą dzielą się niechętnie, z jednego, jakże błahego powodu - w lęku przed utratą autorytetu i pozornej przewagi. Przypominało to szkolne niesnaski, smakowało odmową znajomych uczennic, które za nic w świecie nie chciały podzielić się własnoręcznie przygotowaną pracą domową, nie chciały wyjaśnić bardziej zawiłych tematów przerabianych podczas zajęć - bo wówczas formowałyby swą konkurencję. Doprawdy dziwne podejście. Wren przechyliła głowę w bok, by następnie odchylić się lekko na krześle i kilka razy obrócić kufel w dłoniach; rozważała jego kolejne słowa, dostrzegała płynący z nich sens.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że to obrony chcesz mnie nauczyć. Fakt, przyda się - szczególnie jeśli trafię na ciebie kolejny raz gdzieś, gdzie puszczą ci hamulce - przyznała beznamiętnie i uniosła szklane naczynie do ust, pociągając zeń dwa większe łyki. Porter nie należał do jej ulubionych trunków, w niczym nie przypominał drogiego, dobrego wina, którym czasem raczono ją wśród wysoko postawionych klientów, ale w Zającu musiał wystarczyć. Miał w sobie nutę przyziemności, a i ją raz na jakiś czas należało docenić.
Zgoda równała się zaskoczeniem. Nieprzewidzianym obrotem rozmowy, pomimo towarzyszącego jej zamiaru: miała wrażenie, była pewna, że odmówi. Że zaraz podniesie się z krzesła i zmieni stolik, lub cały lokal zamieni na inny, taki, w którym nie będzie musiał znosić tak uciążliwego - irytującego, jak określił - towarzystwa. A jednak. Ciemne oczy błysnęły zadowolonym zdziwieniem i kiwnęła głową na znak zrozumienia, datę i miejsce i tak należało skonsultować najpierw z resztą zapisanych w harmonogramie zajęć, zarówno jej własnych, jak i jego. Macnair kojarzył jej się z człowiekiem zapracowanym, tym bardziej jeśli nocami hasał po lasach i uganiał się za podobnymi sobie bestiami.
- Moja przyjaźń ci nie wystarczy? Niemożliwe - odparła wyzywająco, wzruszywszy ramionami, przez moment szczerze ciekawa stawianych przez mężczyznę wymagań. Może i w tej materii przyjdzie mu ją zaskoczyć. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - A więc czego chcesz, Macnair? Nie wyglądasz na biedaka. Ingrediencji też pewnie nie potrzebujesz - tych zwierzęcych miał zapewne pod kokardę, a resztę - po co?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Rzadko kiedy mylił się, oceniając pojedyncze osoby, mając zbyt dużo do czynienia z najróżniejszymi jednostkami. Takie jak Wren były do pewnego stopnia najłatwiejsze w zaszufladkowaniu, bo niekoniecznie kryły się z tym, co nimi kierowało. Stawały się przewidywalne do bólu. Dziewczyna była osobą, która lubiła ryzyko w sposób tak otwarty, że tylko ślepy nie połapałby się w tym. O dziwo, nie była to cecha, którą strasznie potępiał, a prędzej rozumiał. Sam lubił odrobinę adrenaliny, a wszelkie zakazy były jak najlepsze zaproszenie do ciekawych miejsc. Nie zamierzał jednak nigdy pochwalić jej za takie podejście, ów zdanie zachowywał dla siebie, jej oferując jedynie agresję i pogardę, którymi już raz mogła się zachłysnąć, a obecnie najwyraźniej dopraszała się powtórki względem obu. Nie przejął się jej urazą, która jak dla niego zbyt wyraźnie rozbrzmiała w kobiecym głosie. Wzbudziło to jedynie odrobinę więcej pogardy względem Wren, bo jeśli tak łatwo było ją poruszyć, nie było to dobrym znakiem.
- Marne popisy, zwykle są próbą ukrycia beztalencia i nie są winą nauczyciela – rzucił spokojnie.- Nie popisałaś się przy naszym ostatnim spotkaniu. Pamiętasz, ile czasu zajęło mi zepchnięcie cię do parteru? – spytał z ciekawości, nie kryjąc złośliwości. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej zastanawiał się czy wyciągnęła jakiekolwiek wnioski z tamtej nocy. Miał podstawy, aby ją skreślać i wątpić w możliwości przyswajania nowej wiedzy, przecież nie pokazała wtenczas niczego, co mogłoby wyrobić inne zdanie. Teraz dosiadając się do niego, umacniała opinię, jaką wyrobił na jej temat.
Obserwował ją przez chwilę, skupiając coraz bardziej uwagę na jej osobie. Nadal nie interesowała go jakoś przesadnie, ale całokształt rozmowy to co innego.
- Ktoś wcześniej uczył Cię defensywy? Czy zawsze przyjmujesz łomot? – zapytał zaciekawiony. Nie chodziło mu o to, czego uczą w szkole, a poza nią. Wszystko, co najpraktyczniejsze, całej wiedzy ratującej własną skórę nabywało się już poza bezpiecznymi murami. Był tego najlepszym przykładem, a blizny na ciele dowodem, że czasami brakowało mu refleksu i umiejętności, które nadal szlifował. Z tego też powodu zgodził się jej pomóc, była to możliwość sięgnięcia znów po zaklęcia, których ostatnio używał jakby mniej.
Obserwował ją, gdy wyraźniej próbowała przetrawić jego słowa. Wcale jej się nie dziwił, każdego innego dnia usłyszałaby odmowę z dodatkiem ostrych docinek, ale dziś zadziałał impuls, któremu poddał się jak zawsze. Czasami działał nieprzemyślanie, ale potrafił się w razie konieczności wykręcić z dziwnych sytuacji.
- Twoja przyjaźń. Na większy skarb nie liczyłem.- rzucił ostro z wyraźną drwiną, gdy rzuciła mu to swoiste wyzwanie ukryte w pytaniu. Nie potrzebował niczyjej przyjaźni, chociaż po świecie chodziło kilka osób, które były mu bliższe, ale zawieranie nowych, nigdy nie zaistniało na liście priorytetów.- Zobaczymy, co możesz zaoferować, póki co zostaniesz z długiem, po który upomnę się w końcu.- odparł. Nie potrzebował niczego na już, a przynajmniej nic co mogła mu dać. Dlatego wolał, odczekać trochę i zapłatę odebrać w późniejszym terminie.
- Marne popisy, zwykle są próbą ukrycia beztalencia i nie są winą nauczyciela – rzucił spokojnie.- Nie popisałaś się przy naszym ostatnim spotkaniu. Pamiętasz, ile czasu zajęło mi zepchnięcie cię do parteru? – spytał z ciekawości, nie kryjąc złośliwości. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej zastanawiał się czy wyciągnęła jakiekolwiek wnioski z tamtej nocy. Miał podstawy, aby ją skreślać i wątpić w możliwości przyswajania nowej wiedzy, przecież nie pokazała wtenczas niczego, co mogłoby wyrobić inne zdanie. Teraz dosiadając się do niego, umacniała opinię, jaką wyrobił na jej temat.
Obserwował ją przez chwilę, skupiając coraz bardziej uwagę na jej osobie. Nadal nie interesowała go jakoś przesadnie, ale całokształt rozmowy to co innego.
- Ktoś wcześniej uczył Cię defensywy? Czy zawsze przyjmujesz łomot? – zapytał zaciekawiony. Nie chodziło mu o to, czego uczą w szkole, a poza nią. Wszystko, co najpraktyczniejsze, całej wiedzy ratującej własną skórę nabywało się już poza bezpiecznymi murami. Był tego najlepszym przykładem, a blizny na ciele dowodem, że czasami brakowało mu refleksu i umiejętności, które nadal szlifował. Z tego też powodu zgodził się jej pomóc, była to możliwość sięgnięcia znów po zaklęcia, których ostatnio używał jakby mniej.
Obserwował ją, gdy wyraźniej próbowała przetrawić jego słowa. Wcale jej się nie dziwił, każdego innego dnia usłyszałaby odmowę z dodatkiem ostrych docinek, ale dziś zadziałał impuls, któremu poddał się jak zawsze. Czasami działał nieprzemyślanie, ale potrafił się w razie konieczności wykręcić z dziwnych sytuacji.
- Twoja przyjaźń. Na większy skarb nie liczyłem.- rzucił ostro z wyraźną drwiną, gdy rzuciła mu to swoiste wyzwanie ukryte w pytaniu. Nie potrzebował niczyjej przyjaźni, chociaż po świecie chodziło kilka osób, które były mu bliższe, ale zawieranie nowych, nigdy nie zaistniało na liście priorytetów.- Zobaczymy, co możesz zaoferować, póki co zostaniesz z długiem, po który upomnę się w końcu.- odparł. Nie potrzebował niczego na już, a przynajmniej nic co mogła mu dać. Dlatego wolał, odczekać trochę i zapłatę odebrać w późniejszym terminie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Macnair będzie trudnym nauczycielem. Czuła to w kościach, czuła jak w proteście skręca się każdy mięsień, sugeruje, by wycofała się zanim staną naprzeciwko siebie i mężczyzna wystosuje pierwszą ofensywę. Ale nie zamierzała tego robić, słuchać wynikających z dawnego doświadczenia mądrości - choć powinna. Rzeczywiście, był w stanie sprowadzić ją do parteru. Sprawić, by blada skóra pokryła się siniakiem, krwiakiem, otworzyła się pod wpływem tnącego zaklęcia. A co innego jak nie ból właśnie było doskonałą nauczką dla niewprawionego w ocenie umysłu? Wierzyła, że tym sposobem efekty nauki staną się szybsze. Nawet jeśli charakterem doprowadzi ją do szewskiej pasji, sprawi, że zapragnie rozgryźć mu gardło własnym uzębieniem, to wszystko wyblaknie w zestawieniu z nowymi umiejętnościami, jakie mógłby w niej zaszczepić. Przeklnie jego imię, przeklnie jego metody, lecz doceni wypielęgnowaną przez nie siłę. Tylko dlatego nie ugięła się przed obietnicą męczącego, wspólnie spędzonego czasu - bo ten zapowiadał się owocnie.
- Każdy w podobnych okolicznościach byłby zaskoczony. Niezdolny do szybkiej reakcji - stwierdziła obojętnie, chłodno, choć tym razem bez tak prominentnego zarzutu, jaki dotychczas towarzyszył melodii jej głosu podczas wspominek niefortunnego wieczora. Może przygasł tylko dlatego, że Cillian zdecydował się coś dla niej zrobić. Nie bezinteresownie, wiedziała o tym, lecz sam fakt zdawał się koić nastroszone futro i przygotowane do ataku pazury. - Wyrosłeś przede mną jak z ciemności, ze wściekłością w oczach i pianą na ustach. Z różdżką w dłoni. Dziki, dzikszy od bestii, którą tropiłeś. Jak niby miałam się bronić? - pytanie było retoryczne, nie potrzebowała przecież, by mag wysnuł dziesięć i więcej defensywnych teorii, które w tamtym wypadku uratowałyby jej skórę. Z pewnością mógłby. Ale piwo tego wieczora smakowało zbyt dobrze, zbyt zbawiennie działało na zmysły i myśli, by odniosła się do tego poważnie. Z coraz to większym zadowoleniem doceniała fakt, że rozważnie zdecydował się odłożyć ich lekcję w czasie; rwała się do niej całą sobą, była gotowa skoczyć w ogień i powrócić z niego spalona, zwęglona, byle tylko posiąść nową wiedzę. Ale ciało reagowało w sposób inny niż mózg. Miało swoje ograniczenia, w przyjemnie ciepłym lokalu pragnęło relaksu, odprężenia, zamiast kolejnej dawki morderczego treningu.
- Uczyłam się sama - przyznała, pewna, że i to wytknie jako błąd. Wyśmieje. Zdawał się odnajdywać w tym przyjemność, której nie sposób było mu odmówić. Trudno. - Nie tak często jak uroków. Znam podstawy. Do tej pory - do pory naszego miłego rendezvous - wydawały się wystarczające - i teraz przestały takimi być. Pokazał jej to, udowodnił w praktyce.
Na odchylonej do boku głowie zawitał kwaśny uśmiech gdy podkreślił wagę słodkiej przyjaźni, jaka miała ich połączyć. Niewątpliwie tak będzie - pewnego dnia zasiądą razem na kocyku, w blasku słońca, i złapią się za ręce, deklarując dozgonne oddanie. Na samą myśl zapiekł ją przełyk, coś w środku cofnęło się niebezpiecznie, uczucie to zapiła szybko kolejnym łykiem ciężkiego piwa; nie zostaną przyjaciółmi. To było jasne, przejrzyste, jak to słoneczko z zatrważającej wizji - ale mogli stać się sojusznikami. Jeśli tylko Cillian zawładnąłby nad swoją niewyparzoną mordą. Ale każdemu daleko było do perfekcji, i on musiał zatem mieć swoje wady. Kiwnęła więc głową. Głucho, dopijając jednocześnie zawartość kufla, który potem odstawiła na blat z głuchym dudnieniem.
- Napisz do mnie, Macnair - powiedziała ochryple i podniosła się z nieco chybotliwego krzesła. - Kiedy już uzbroisz się w odwagę - czarne oczy po raz ostatni tego wieczora zalśniły wyzywającą butą, odwróciła się później na pięcie i zostawiła go samego, tak jak chciał tego od momentu, w którym tylko pojawiła się na horyzoncie.
zt <3
- Każdy w podobnych okolicznościach byłby zaskoczony. Niezdolny do szybkiej reakcji - stwierdziła obojętnie, chłodno, choć tym razem bez tak prominentnego zarzutu, jaki dotychczas towarzyszył melodii jej głosu podczas wspominek niefortunnego wieczora. Może przygasł tylko dlatego, że Cillian zdecydował się coś dla niej zrobić. Nie bezinteresownie, wiedziała o tym, lecz sam fakt zdawał się koić nastroszone futro i przygotowane do ataku pazury. - Wyrosłeś przede mną jak z ciemności, ze wściekłością w oczach i pianą na ustach. Z różdżką w dłoni. Dziki, dzikszy od bestii, którą tropiłeś. Jak niby miałam się bronić? - pytanie było retoryczne, nie potrzebowała przecież, by mag wysnuł dziesięć i więcej defensywnych teorii, które w tamtym wypadku uratowałyby jej skórę. Z pewnością mógłby. Ale piwo tego wieczora smakowało zbyt dobrze, zbyt zbawiennie działało na zmysły i myśli, by odniosła się do tego poważnie. Z coraz to większym zadowoleniem doceniała fakt, że rozważnie zdecydował się odłożyć ich lekcję w czasie; rwała się do niej całą sobą, była gotowa skoczyć w ogień i powrócić z niego spalona, zwęglona, byle tylko posiąść nową wiedzę. Ale ciało reagowało w sposób inny niż mózg. Miało swoje ograniczenia, w przyjemnie ciepłym lokalu pragnęło relaksu, odprężenia, zamiast kolejnej dawki morderczego treningu.
- Uczyłam się sama - przyznała, pewna, że i to wytknie jako błąd. Wyśmieje. Zdawał się odnajdywać w tym przyjemność, której nie sposób było mu odmówić. Trudno. - Nie tak często jak uroków. Znam podstawy. Do tej pory - do pory naszego miłego rendezvous - wydawały się wystarczające - i teraz przestały takimi być. Pokazał jej to, udowodnił w praktyce.
Na odchylonej do boku głowie zawitał kwaśny uśmiech gdy podkreślił wagę słodkiej przyjaźni, jaka miała ich połączyć. Niewątpliwie tak będzie - pewnego dnia zasiądą razem na kocyku, w blasku słońca, i złapią się za ręce, deklarując dozgonne oddanie. Na samą myśl zapiekł ją przełyk, coś w środku cofnęło się niebezpiecznie, uczucie to zapiła szybko kolejnym łykiem ciężkiego piwa; nie zostaną przyjaciółmi. To było jasne, przejrzyste, jak to słoneczko z zatrważającej wizji - ale mogli stać się sojusznikami. Jeśli tylko Cillian zawładnąłby nad swoją niewyparzoną mordą. Ale każdemu daleko było do perfekcji, i on musiał zatem mieć swoje wady. Kiwnęła więc głową. Głucho, dopijając jednocześnie zawartość kufla, który potem odstawiła na blat z głuchym dudnieniem.
- Napisz do mnie, Macnair - powiedziała ochryple i podniosła się z nieco chybotliwego krzesła. - Kiedy już uzbroisz się w odwagę - czarne oczy po raz ostatni tego wieczora zalśniły wyzywającą butą, odwróciła się później na pięcie i zostawiła go samego, tak jak chciał tego od momentu, w którym tylko pojawiła się na horyzoncie.
zt <3
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wnętrze
Szybka odpowiedź