Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
– Spokojnie, panienko Avery! – rzuciłam głośno i, oczywiście, radośnie. Nie codziennie miało się okazję witać pacjentów, którzy trafili do szpitala w stanie krytycznym. Ja zaś miałam przeczucie, które mnie nie zawiodło. Nos podpowiadał mi, że panna Allison Avery niebawem się obudzi. I, o!, dzień dobry!
Co prawda pomyliłam się o kilka sekund, bo dopiero teraz zdążyłam wejść do sali, więc już w sumie po przebudzeniu swojej własnej pacjentki, co nie przeszkodziło mi jednak w radowaniu się chwilą. I przyszłą pogadanką również. Ktoś tu niezbyt uważnie słuchał lekarzy... Jeśli Allison przetrwa me pouczenia, w nagrodę, cóż, miałam coś na ząbek. Trzymałam właśnie w jednej dłoni talerzyk o bardzo interesującej zawartości oraz plik kartek w drugiej. Odłożyłam wszystko na stolik i stanęłam nad główną winowajczynią zaistniałej kilka dni temu sytuacji.
– Jestem Cynthia Vanity. Raczej nie miałyśmy okazji jeszcze na siebie wpaść... – zauważyłam, oceniając czujnym okiem stan pacjentki. Nadal była strasznie bladziutka, przez co sprawdziłam jej temperaturę. Okazała się być w normie...
– Jestem jedną z osób, które uratowały ci życie, panno Avery. Ktoooś tuuu chyba nie zażywał eliksiru wzmacniającego krew... i mniemam, że więcej podobny incydent się nie zdarzy – odparłam lekko, aczkolwiek stanowczo.
- O tym sobie możemy szerzej porozmawiać za chwilkę... Tymczasem powiedz mi, jak się czujesz? – zapytałam z troską. – Zapewne nie najlepiej po tych wszystkich eliksirach, które w ciebie wlałyśmy... Ale boli cię coś, skarbie?
Co prawda pomyliłam się o kilka sekund, bo dopiero teraz zdążyłam wejść do sali, więc już w sumie po przebudzeniu swojej własnej pacjentki, co nie przeszkodziło mi jednak w radowaniu się chwilą. I przyszłą pogadanką również. Ktoś tu niezbyt uważnie słuchał lekarzy... Jeśli Allison przetrwa me pouczenia, w nagrodę, cóż, miałam coś na ząbek. Trzymałam właśnie w jednej dłoni talerzyk o bardzo interesującej zawartości oraz plik kartek w drugiej. Odłożyłam wszystko na stolik i stanęłam nad główną winowajczynią zaistniałej kilka dni temu sytuacji.
– Jestem Cynthia Vanity. Raczej nie miałyśmy okazji jeszcze na siebie wpaść... – zauważyłam, oceniając czujnym okiem stan pacjentki. Nadal była strasznie bladziutka, przez co sprawdziłam jej temperaturę. Okazała się być w normie...
– Jestem jedną z osób, które uratowały ci życie, panno Avery. Ktoooś tuuu chyba nie zażywał eliksiru wzmacniającego krew... i mniemam, że więcej podobny incydent się nie zdarzy – odparłam lekko, aczkolwiek stanowczo.
- O tym sobie możemy szerzej porozmawiać za chwilkę... Tymczasem powiedz mi, jak się czujesz? – zapytałam z troską. – Zapewne nie najlepiej po tych wszystkich eliksirach, które w ciebie wlałyśmy... Ale boli cię coś, skarbie?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z niepewnością spoglądam na entuzjastyczną istotę odzianą w limonkowo zielony kilt, której głos brzmi niczym uderzenia gongu w głuchej ciszy. Jestem zaspana, wciąż pod wpływem eliksirów uniemożliwiających zebranie myśli i… Ta nieszczęsny ból głowy staje się nie do wytrzymania. Choć może powinnam się cieszyć, że nie dane mi słyszeć szumu krwi w uszach.
- Miło poznać… Nie ukrywam, że nie spodziewałam się jeszcze... Oddychać - mój głos jest zachrypnięty niczym u nierozważnej śpiewaczki, która nadwerężyła struny głosowe. Nie pogardziłabym kielichem wody, albo i dwoma, chociaż nawodnili mój organizm po utracie zastraszającej ilości krwi, czuję dyskomfort w ustach, jakbym dopiero co spędziła kilka dni na pustyni bez ani mililitra wody. Oskarżenia uzdrowicieli są trafne, gdyby nie lekceważenie spożycia eliksirów, być może ten wypadek nie miałby szans na skończenie się tragicznie. Oczywiście, krwi wszędzie byłoby pełno, trafiłabym na Izbę przyjęć, lecz nie straciłabym aż tyle życiodajnej posoki krążącej na nowo w moim krwiobiegu. - To ten duch… – mamroczę mało składnie, co pewnie wydaje ci się całkowicie bezsensu. Jednakże gdyby nie zjawa, która przerwała ciągłość mojego naskórka, nie miałybyśmy okazji się poznać. A przynajmniej nie dzisiaj, choć jako stała bywalczyni szpitala, być może kiedyś natknęłabym się na ciebie, by sprawnie wyciągnąć kilka recept na specyfiki potrzebne w utrzymaniu odpowiedniego stanu zdrowia. Może nie wybitnie dobrego, to nie realne przy pożerającym mnie stresie, lecz dostatecznego, by nie wykrwawiać się przy najmniejszym zacięciu.
Dziękuję za troskę, dobra czarownico, lecz więcej pytań jest tutaj zbędnych, powinnaś zauważyć, jak krzywię się nawet na najmniejszy dźwięk. - Głowa. Stanowczo. I za bardzo – jestem marudna, lecz mam ku temu powody, przecież nie na co dzień budzi się w szpitalnym łóżku.
- Jak długo tutaj leżę? Czy ktoś… Był tutaj? - pytam ostrożnie, jakby nie będąc do końca pewną, czy na pewno chcę wiedzieć o odwiedzających. Co jeśli Samael czaił się tutaj, by dokończyć swoje dzieło, które zaledwie przypadkiem nie zakończyło się moją śmiercią? Nie wiem czy Vanity ma pytania, co też się stało, że wylądowałam w takim stanie w Mungu… Może ktoś jej wyjaśnił całą sytuację?
- Miło poznać… Nie ukrywam, że nie spodziewałam się jeszcze... Oddychać - mój głos jest zachrypnięty niczym u nierozważnej śpiewaczki, która nadwerężyła struny głosowe. Nie pogardziłabym kielichem wody, albo i dwoma, chociaż nawodnili mój organizm po utracie zastraszającej ilości krwi, czuję dyskomfort w ustach, jakbym dopiero co spędziła kilka dni na pustyni bez ani mililitra wody. Oskarżenia uzdrowicieli są trafne, gdyby nie lekceważenie spożycia eliksirów, być może ten wypadek nie miałby szans na skończenie się tragicznie. Oczywiście, krwi wszędzie byłoby pełno, trafiłabym na Izbę przyjęć, lecz nie straciłabym aż tyle życiodajnej posoki krążącej na nowo w moim krwiobiegu. - To ten duch… – mamroczę mało składnie, co pewnie wydaje ci się całkowicie bezsensu. Jednakże gdyby nie zjawa, która przerwała ciągłość mojego naskórka, nie miałybyśmy okazji się poznać. A przynajmniej nie dzisiaj, choć jako stała bywalczyni szpitala, być może kiedyś natknęłabym się na ciebie, by sprawnie wyciągnąć kilka recept na specyfiki potrzebne w utrzymaniu odpowiedniego stanu zdrowia. Może nie wybitnie dobrego, to nie realne przy pożerającym mnie stresie, lecz dostatecznego, by nie wykrwawiać się przy najmniejszym zacięciu.
Dziękuję za troskę, dobra czarownico, lecz więcej pytań jest tutaj zbędnych, powinnaś zauważyć, jak krzywię się nawet na najmniejszy dźwięk. - Głowa. Stanowczo. I za bardzo – jestem marudna, lecz mam ku temu powody, przecież nie na co dzień budzi się w szpitalnym łóżku.
- Jak długo tutaj leżę? Czy ktoś… Był tutaj? - pytam ostrożnie, jakby nie będąc do końca pewną, czy na pewno chcę wiedzieć o odwiedzających. Co jeśli Samael czaił się tutaj, by dokończyć swoje dzieło, które zaledwie przypadkiem nie zakończyło się moją śmiercią? Nie wiem czy Vanity ma pytania, co też się stało, że wylądowałam w takim stanie w Mungu… Może ktoś jej wyjaśnił całą sytuację?
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Tutaj masz szklankę wody – wtrąciłam się na moment, by wskazać jej wspomnianą szklankę. Jej zachrypnięcie było aż nazbyt słyszalne, bym mogła przejść obok tej męczarni obojętnie. Pofatygowałam się nawet i podałam jej owe naczynie, by mogła nawilżyć wyschnięte wargi. – I talerzyk ciasta. Zdecydowanie za mało jadasz, młoda damo.
Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na swoją pacjentkę... z miłością? Cóż, bardzo się cieszyłam, że po naszym pierwszym spotkaniu, mogę z nią rozmawiać i że mam okazję w ogóle ją poznać. Życie naprawdę jest ulotne, zaś takie przebudzenia to cudy i z pewnością drugie szanse od losu. Allison powinna to docenić, czego zapewne nie zrobi. Życie doceniało się dopiero, gdy się je utraciło, gdy spotkało się twarzą w twarz ze śmiercią, a przy tym zrozumiało jej powagę. Wielu ją lekceważyło i uważało za wybawienie. Bzdury!
– Zaś za chwilkę przyniosę ci coś na tą główkę... Chyba że to znośny ból. Nie wiem, czy masz ochotę na dodatkowe dawki eliksirów...? Ja bym uciekała od nich daleko – stwierdziłam, przedstawiając własne stanowisko w tym temacie. Czasami nawet miałam już sama ich dość, choć nie zdarzało mi się łykać znowu aż tak często... I wcale nie chodziło tu o smaki niektórych z nich. Często czułam się pełna lub nie do końca czułam się sobą. Pewnie tak czułby się człowiek pod wpływem Imperio, gdyby miał świadomość rzucenia tego czaru...
– Spałaś kilka dni. Nie przeszkadzałam temu, gdyż twoje ciało miało okazję spokojnie się zregenerować. Straciłaś naprawdę dużo krwi... I na mojej warcie, o ile się nie mylę, nikogo tu nie było. Nikt się o tak piękną panienkę nie martwi? Może chcesz, bym kogoś tu ściągnęła? Może pragniesz napisać do kogoś list? Z wielką chęcią użyczę ci własnej sowy, która, tak na marginesie, jest jastrzębiem. Bardzo sympatycznym – zaproponowałam, gładząc białą szpitalną pościel, by następnie ją poklepać i tym samym zniszczyć jej miejscowo gładką powierzchnię.
– Hey, może opowiesz mi o tym duchu? Historie o duchach bywają zaskakujące. Co też ważył się zrobić ten łobuz? – zapytałam lekko, pragnąc, by poczuła się niczym w towarzystwie przyjaciółki, starszej siostry czy też jakiejś kochanej cioteczki... Bo na babcię raczej nie wyglądałam. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Nie zamierzałam też zaprzeczać, że chciałam dowiedzieć się, co sprawiło, że musiałam stoczyć naprawdę wyczerpującą grę ze śmiercią... Cóż, jeśli chodziło w gry o życie, lubiłam wodzić tę kościstą pannę za ciemną nicość w miejscu nosa.
Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na swoją pacjentkę... z miłością? Cóż, bardzo się cieszyłam, że po naszym pierwszym spotkaniu, mogę z nią rozmawiać i że mam okazję w ogóle ją poznać. Życie naprawdę jest ulotne, zaś takie przebudzenia to cudy i z pewnością drugie szanse od losu. Allison powinna to docenić, czego zapewne nie zrobi. Życie doceniało się dopiero, gdy się je utraciło, gdy spotkało się twarzą w twarz ze śmiercią, a przy tym zrozumiało jej powagę. Wielu ją lekceważyło i uważało za wybawienie. Bzdury!
– Zaś za chwilkę przyniosę ci coś na tą główkę... Chyba że to znośny ból. Nie wiem, czy masz ochotę na dodatkowe dawki eliksirów...? Ja bym uciekała od nich daleko – stwierdziłam, przedstawiając własne stanowisko w tym temacie. Czasami nawet miałam już sama ich dość, choć nie zdarzało mi się łykać znowu aż tak często... I wcale nie chodziło tu o smaki niektórych z nich. Często czułam się pełna lub nie do końca czułam się sobą. Pewnie tak czułby się człowiek pod wpływem Imperio, gdyby miał świadomość rzucenia tego czaru...
– Spałaś kilka dni. Nie przeszkadzałam temu, gdyż twoje ciało miało okazję spokojnie się zregenerować. Straciłaś naprawdę dużo krwi... I na mojej warcie, o ile się nie mylę, nikogo tu nie było. Nikt się o tak piękną panienkę nie martwi? Może chcesz, bym kogoś tu ściągnęła? Może pragniesz napisać do kogoś list? Z wielką chęcią użyczę ci własnej sowy, która, tak na marginesie, jest jastrzębiem. Bardzo sympatycznym – zaproponowałam, gładząc białą szpitalną pościel, by następnie ją poklepać i tym samym zniszczyć jej miejscowo gładką powierzchnię.
– Hey, może opowiesz mi o tym duchu? Historie o duchach bywają zaskakujące. Co też ważył się zrobić ten łobuz? – zapytałam lekko, pragnąc, by poczuła się niczym w towarzystwie przyjaciółki, starszej siostry czy też jakiejś kochanej cioteczki... Bo na babcię raczej nie wyglądałam. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Nie zamierzałam też zaprzeczać, że chciałam dowiedzieć się, co sprawiło, że musiałam stoczyć naprawdę wyczerpującą grę ze śmiercią... Cóż, jeśli chodziło w gry o życie, lubiłam wodzić tę kościstą pannę za ciemną nicość w miejscu nosa.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przyjmuję od ciebie szklankę, walcząc sama ze sobą, by tylko odrobinę zwilżyć usta, a nie przechylić całą jej zawartość. To mogłoby się źle skończyć dla organizmu przez pewien czas oduczonego normalnego przyjmowania składników odżywczych i wody. Na ciastka nie decyduje się jednak, czując mdłości na sam widok stałego pokarmu. Dziwnie się czuję zalewana falami miłości i troski przez swoją uzdrowicielkę. Pomimo to nic nie mówię, tylko dość krzywo odwdzięczam uśmiech, co jednak może zostać zrzucone na wciąż słabe samopoczucie.
Nie doceniam tego, że jeszcze żyję, szczególnie, gdy czuję nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, czuję, że z trudem odratowane życie ciąży mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może zdziwi cię to Cynthio, ale nie chcę umierać, na pewno nie w momencie, gdy serce Sorena wciąż bije. Kiedy jego się zatrzyma, wtedy będę mogła odejść wraz z nim. Czyż to nie dziwne? Jedno nie potrafi bez drugiego funkcjonować, wraz ze wspólnymi narodzinami otrzymaliśmy identyczne długości życia, całkowicie zależne od siebie.
Ze swoich myśli nie mogę, ku swojej rozpaczy, wyrzucić Samaela, który w nieudolny sposób próbował ratować moje życie. Byle tylko zapewnić sobie odpowiednią opinię, jako uzdrowiciel nie mógł pozostawać obojętny nad wykrwawiającą się siostrą. Jednak wystarczy jeden zły ruch nadgarstka, źle wypowiedziana głoska, by . Mogę tylko dziękować Merlinowi, że na sali znajdowały się osoby o wiele bardziej rozważne, na tyle, by wezwać magiczne pogotowie i zwyczajnymi, niemagicznymi sposobami spowolnić upływ krwi. Przez moje myśli przewija się także płomiennoruda czupryna nieznajomego mężczyzny. Już teraz, leżąc w szpitalnym łóżku, wiem, że go odnajdę, by odpowiednio podziękować za ratunek. Nie wątpię, że tylko dzięki jego rozwadze i podstawowym umiejętnościom udzielania pomocy, otrzymałam szansę na wyrwanie się spod szponów Samaela, którymi ciągnął mnie w bezkresny dół śmierci.
- Rzeczywiście, więcej eliksirów wydaje się złym pomysłem – czuję, że naprawdę dużo eliksirów musiało zostać wprowadzone do mojego organizmu. Ciekawe, czy nie istnieje, jakieś zaklęcie mogące pomóc w moim opłakanym stanie. Jeśli tak, uzdrowicielka na pewno go znała. - Jak długo będę musiała tutaj zostać? – zmieniam temat, choć nie śpieszy mi się wracać do rodzinnej rezydencji, to Mung nie jest także hotelem wypoczynkowym z masażami.
Nikogo nie było. Wielki ciężar spada mi z serca. Oczami wyobraźni widzę Sorena, gdy czyta list informujący o moim stanie. Nie chcę robić mu kłopotu, przysparzać dodatkowych zmartwień, dopóki żyje w słodkiej nieświadomości, że wszystko jest dobrze. A może powinnam się zamartwiać jego nieobecnością? Czyżby Samael i na nim położył swoje brudne łapy? Przecież mój bliźniak byłby pierwszą osobą, która pojawiałaby się w szpitalu, gdyby wiedziała o zadanych mi urazach. Serce przyśpiesza swoje bicie z każdą chwilą, gdy czuję się coraz to bardziej niepewnie. - Może ma pani rację, pani Vanity. Powinnam kogoś poinformować. Mogę prosić o pióro i papier? – uzdrowicielka wydawała się całkowicie uprzejma. Taka jaka powinna być osoba pracująca w tym zawodzie. Troskliwa, dbająca o pacjenta. Całkowicie odmienna od Samaela.
- Nie wiem, co to była za zjawa. Podcięła mi żyły, gdy… Nie rozumiem dlaczego... Nie rozumiem jej złości – przechodzą mnie dreszcze, gdy zdaję sobie sprawę, że nawet duch może pozbawić mnie życia. To przecież takie łatwe z moją chorobą.
Nie doceniam tego, że jeszcze żyję, szczególnie, gdy czuję nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, czuję, że z trudem odratowane życie ciąży mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może zdziwi cię to Cynthio, ale nie chcę umierać, na pewno nie w momencie, gdy serce Sorena wciąż bije. Kiedy jego się zatrzyma, wtedy będę mogła odejść wraz z nim. Czyż to nie dziwne? Jedno nie potrafi bez drugiego funkcjonować, wraz ze wspólnymi narodzinami otrzymaliśmy identyczne długości życia, całkowicie zależne od siebie.
Ze swoich myśli nie mogę, ku swojej rozpaczy, wyrzucić Samaela, który w nieudolny sposób próbował ratować moje życie. Byle tylko zapewnić sobie odpowiednią opinię, jako uzdrowiciel nie mógł pozostawać obojętny nad wykrwawiającą się siostrą. Jednak wystarczy jeden zły ruch nadgarstka, źle wypowiedziana głoska, by . Mogę tylko dziękować Merlinowi, że na sali znajdowały się osoby o wiele bardziej rozważne, na tyle, by wezwać magiczne pogotowie i zwyczajnymi, niemagicznymi sposobami spowolnić upływ krwi. Przez moje myśli przewija się także płomiennoruda czupryna nieznajomego mężczyzny. Już teraz, leżąc w szpitalnym łóżku, wiem, że go odnajdę, by odpowiednio podziękować za ratunek. Nie wątpię, że tylko dzięki jego rozwadze i podstawowym umiejętnościom udzielania pomocy, otrzymałam szansę na wyrwanie się spod szponów Samaela, którymi ciągnął mnie w bezkresny dół śmierci.
- Rzeczywiście, więcej eliksirów wydaje się złym pomysłem – czuję, że naprawdę dużo eliksirów musiało zostać wprowadzone do mojego organizmu. Ciekawe, czy nie istnieje, jakieś zaklęcie mogące pomóc w moim opłakanym stanie. Jeśli tak, uzdrowicielka na pewno go znała. - Jak długo będę musiała tutaj zostać? – zmieniam temat, choć nie śpieszy mi się wracać do rodzinnej rezydencji, to Mung nie jest także hotelem wypoczynkowym z masażami.
Nikogo nie było. Wielki ciężar spada mi z serca. Oczami wyobraźni widzę Sorena, gdy czyta list informujący o moim stanie. Nie chcę robić mu kłopotu, przysparzać dodatkowych zmartwień, dopóki żyje w słodkiej nieświadomości, że wszystko jest dobrze. A może powinnam się zamartwiać jego nieobecnością? Czyżby Samael i na nim położył swoje brudne łapy? Przecież mój bliźniak byłby pierwszą osobą, która pojawiałaby się w szpitalu, gdyby wiedziała o zadanych mi urazach. Serce przyśpiesza swoje bicie z każdą chwilą, gdy czuję się coraz to bardziej niepewnie. - Może ma pani rację, pani Vanity. Powinnam kogoś poinformować. Mogę prosić o pióro i papier? – uzdrowicielka wydawała się całkowicie uprzejma. Taka jaka powinna być osoba pracująca w tym zawodzie. Troskliwa, dbająca o pacjenta. Całkowicie odmienna od Samaela.
- Nie wiem, co to była za zjawa. Podcięła mi żyły, gdy… Nie rozumiem dlaczego... Nie rozumiem jej złości – przechodzą mnie dreszcze, gdy zdaję sobie sprawę, że nawet duch może pozbawić mnie życia. To przecież takie łatwe z moją chorobą.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mam ochotę tańczyć, stawiać w podskokach kolejne delikatne kroki i wirować po szpitalnej sali w rytm spokojnego jazzowego utworu. Moje włosy uwalniałyby się spod prowizorycznego upięcia, które nie miało nic wspólnego z trwałością, i szaleć, czuć tę radość wypełniającą zniszczone mury szpitala. Zniszczone i smutne.
Chciałabym tym zarazić również Allison, która nie czuła się najlepiej i było to jak najbardziej zrozumiałe. Kompletnie inaczej wyglądałaby nasza sytuacja, gdybyśmy mogły sobie poskakać i się pośmiać do taktu muzyki, której niestety nie mogłam tu puścić. Wielka szkoda.
– Jeszcze kilka dni. Muszę mieć pewność, że rana nie otworzy się ponownie. Nie martw się tym już, skarbie. Teraz będzie już tylko lepiej. Wystarczy w to uwierzyć – rzuciłam do niej, uśmiechając się kojąco.
Pierwsze przebudzenie po kilku dniach snu w szpitalu nie należało do najprzyjemniejszych – wiedziałam to z wywiadów z pacjentami, ale również z własnego doświadczenia. Przeżyłam niegdyś jeden epizod, po którym wylądowałam w szpitalu na kilka dni, by po otworzeniu oczek napotkać... Ach! Ile bym dała, by móc powtórzyć ten okres w życiu, w którym ja i Frederick dopiero co się poznawaliśmy.
– Ależ oczywiście! Proszę! – rzuciłam, rzucając też zaklęcie przywołujące z szafek papier i pióro. Następnie podałam je Allison. – I zjawa podcięła ci żyły? Jak to się stało? W tym... Na tej stypie profesora Slughorna, prawda? Faktycznie, jej złość jest niezrozumiała, ale pewnie ma logiczne wyjaśnienie we własnej historii. Cóż, na szczęście zaradziłam tej szkodzie.. Lepiej unikać tej restauracji... La Revenant, prawda? – zapytałam, marszcząc brwi. Uciekła mi ta nazwa i nie miałam pojęcia, czy wróciła, czy to tylko jakiś inny, wyłapany wcześniej, o wiele wcześniej, wyraz.
Chciałabym tym zarazić również Allison, która nie czuła się najlepiej i było to jak najbardziej zrozumiałe. Kompletnie inaczej wyglądałaby nasza sytuacja, gdybyśmy mogły sobie poskakać i się pośmiać do taktu muzyki, której niestety nie mogłam tu puścić. Wielka szkoda.
– Jeszcze kilka dni. Muszę mieć pewność, że rana nie otworzy się ponownie. Nie martw się tym już, skarbie. Teraz będzie już tylko lepiej. Wystarczy w to uwierzyć – rzuciłam do niej, uśmiechając się kojąco.
Pierwsze przebudzenie po kilku dniach snu w szpitalu nie należało do najprzyjemniejszych – wiedziałam to z wywiadów z pacjentami, ale również z własnego doświadczenia. Przeżyłam niegdyś jeden epizod, po którym wylądowałam w szpitalu na kilka dni, by po otworzeniu oczek napotkać... Ach! Ile bym dała, by móc powtórzyć ten okres w życiu, w którym ja i Frederick dopiero co się poznawaliśmy.
– Ależ oczywiście! Proszę! – rzuciłam, rzucając też zaklęcie przywołujące z szafek papier i pióro. Następnie podałam je Allison. – I zjawa podcięła ci żyły? Jak to się stało? W tym... Na tej stypie profesora Slughorna, prawda? Faktycznie, jej złość jest niezrozumiała, ale pewnie ma logiczne wyjaśnienie we własnej historii. Cóż, na szczęście zaradziłam tej szkodzie.. Lepiej unikać tej restauracji... La Revenant, prawda? – zapytałam, marszcząc brwi. Uciekła mi ta nazwa i nie miałam pojęcia, czy wróciła, czy to tylko jakiś inny, wyłapany wcześniej, o wiele wcześniej, wyraz.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Klika dni. To nie brzmi pozytywnie. Unieruchomienie w łóżku przez taki okres czasu, w tak ponurym miejscu stanowczo wykończa. Choć pewnie nie powinnam narzekać. Lepsze to niż długie miesiące. Wyjście cało z konfrontacji z duchem sprawia, że powinnam być wdzięczna za ten łut losu, a nie narzekać. Kilka dni jakoś przecierpię. Problem zaczyna się, gdy podajesz mi pergamin i pióro. Co powinnam napisać? Jak wyjaśnić Sorenowi całą sytuację, by nie dostał ataku histerii po samym przeczytaniu? Nie chcę stresować swojego bliźniaka. Zamartwianie go taką drobnostką może sprawić, że w pojedynkę zechce złożyć Samaelowi wizytę. Zaciskam usta z piórem wiszącym nad czystką kartką. Po chwili z końca spada niewielka kropla, tworząc na idealnie kremowym papierze atramentowy kleks. Wzdycham ciężko, odkładając pióro na bok. - Proszę o wybaczenie, ale chyba wyślę jutro ten list – informuję uzdrowicielkę, zastanawiając się, czy w ogóle to zrobię. Muszę przemyśleć jego treść, która jeszcze kilka chwil temu wydała się całkiem uporządkowana i racjonalna, lecz teraz, po szybkiej analizie konsekwencji wysłania kilku słów, widzę same negatywy. By uniknąć próby korespondencji, podejmuję rozmowę z nowo poznaną uzdrowicielką, do której powoli zaczynam się przekonywać, pomimo całego wylewnego entuzjazmu, który jest wręcz wyczuwalny w tym ponurym pomieszczeniu.
- Tak, ta restauracja jest całkiem specyficzna – mówię, a na powrót przed moimi oczyma stają obrazy z przed kilku dni, oczywiście te, które pamiętam z okresu zachowanej świadomości. Choć nie ukrywam, że nie pogardziłabym drobną dawką eliksiru zapomnienia. Perwersyjny dotyk Samaela, to nie coś co chcę nosić w swojej pamięci, nieudolnie próbując pozbyć się niechcianych wspomnień, jak na złość uparcie powracających na sam widok swojego podłego brata. - Pamiętam, że mają tam dość dziwny system przejść. Nigdy nie wiadomo, gdzie się trafi – kontynuuję, starając się wyrzucić z myśli potworności tamtej uroczystości, gdyby nie te rujnujące wszystko wspomnienia, stypa zaliczałaby się do tych udanych. O ile, takie wydarzenia można oceniać w takich kategoriach, w końcu niespodziewana śmierć Horacego Slughorna była czymś zaskakującym dla wszystkich. - Oh, nie. Ta restauracja byłaby całkiem ciekawym miejscem… Gdyby nie duchy. Szczególnie te mściwe… I wątpię, czy działanie tej zjawy miało jakikolwiek sens. Chyba, że często trafiają się tutaj klienci potraktowani w taki gościnny sposób? – wzdycham ciężko, z powrotem opadając na poduszki. Zastanawiające, czy komuś przytrafiły się podobne niespodzianki podczas stypy. Być może w ostatnim numerze Proroka, który dosłownie przespałam, znajdę interesujące mnie informacje. Lecz to później... Dużo później. Pomimo dwudniowego ciągłego snu, czuję się straszliwie wyczerpana i obolała. Głównie z tego powodu nie buntuję się przeciwko pobytowi w szpitalu. Kilka dni z odpowiednimi eliksirami powinno postawić mnie na nogi.
- Tak, ta restauracja jest całkiem specyficzna – mówię, a na powrót przed moimi oczyma stają obrazy z przed kilku dni, oczywiście te, które pamiętam z okresu zachowanej świadomości. Choć nie ukrywam, że nie pogardziłabym drobną dawką eliksiru zapomnienia. Perwersyjny dotyk Samaela, to nie coś co chcę nosić w swojej pamięci, nieudolnie próbując pozbyć się niechcianych wspomnień, jak na złość uparcie powracających na sam widok swojego podłego brata. - Pamiętam, że mają tam dość dziwny system przejść. Nigdy nie wiadomo, gdzie się trafi – kontynuuję, starając się wyrzucić z myśli potworności tamtej uroczystości, gdyby nie te rujnujące wszystko wspomnienia, stypa zaliczałaby się do tych udanych. O ile, takie wydarzenia można oceniać w takich kategoriach, w końcu niespodziewana śmierć Horacego Slughorna była czymś zaskakującym dla wszystkich. - Oh, nie. Ta restauracja byłaby całkiem ciekawym miejscem… Gdyby nie duchy. Szczególnie te mściwe… I wątpię, czy działanie tej zjawy miało jakikolwiek sens. Chyba, że często trafiają się tutaj klienci potraktowani w taki gościnny sposób? – wzdycham ciężko, z powrotem opadając na poduszki. Zastanawiające, czy komuś przytrafiły się podobne niespodzianki podczas stypy. Być może w ostatnim numerze Proroka, który dosłownie przespałam, znajdę interesujące mnie informacje. Lecz to później... Dużo później. Pomimo dwudniowego ciągłego snu, czuję się straszliwie wyczerpana i obolała. Głównie z tego powodu nie buntuję się przeciwko pobytowi w szpitalu. Kilka dni z odpowiednimi eliksirami powinno postawić mnie na nogi.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułam jak ciekawość we mnie coraz bardziej, szaleńczo wręcz, wzrastała, kiedy miałam okazję usłyszeć kilka słów za dużo o tej restauracji La Revenant. Szczypta magii w prawdziwej magii... Myślałam, że to plotka z tymi przejściami, a tu mi się trafiała prawdziwa ofiara tego miejsca, które to też prawdziwie wysyłało swoich gości według swego widzimisię. Wiedziałam, co następne pojawi się w mojej głowie – obietnica, że kiedyś tam zajrzę i chwilę pobędę. La Revenant...
– Nigdy mnie tam jeszcze nie było... Miałam wpaść na pogrzeb profesora, ale musiałam zastąpić koleżankę w Mungu – przyznałam. – Ale skoro mówisz, że to ciekawe miejsce, to może warto przejść się tam kiedyś któregoś wolnego popołudnia – stwierdziłam pogodnie, nieco rozmarzona. Kto wie, gdzie mnie poniesie, co mnie spotka... Wbrew pozorom... No, dobrze. Widać było gołym okiem, że ciekawskie ze mnie babsko.
– W Świętym Mungu trafiają do nas osoby z przeróżnymi historiami na koncie – odparłam nieco politycznie. Zjawy? Takie osobniki też bywały. Ba!, dosyć często miałam takie przypadki, gdyż mój staż pracy był dosyć okazały. – Pracuję tu od wielu lat, więc naprawdę spora ta kolekcja. Jednemu czarodziejowi zjawa odcięła rękę jakimś zabytkowym mugolskim mieczem, gdyż ów czarodziej wydał jej się być jej mężem. Podobno tę zjawę mąż bardzo mocno niegdyś kochał i, niestety, ta jego miłość została potwornie przekręcona przez oszalałość zjawy... Tragiczna historia. Na szczęście rękę udało nam się wyhodować nową – przyznałam. Jeden z moich popisowych zabiegów. Ponoć nowa była bardzo podobna do dawnej... i podobno nadal służyła temu czarodziejowi. Coś tam od kogoś słyszałam.
– I myślę, że powinnaś spróbować coś napisać. Z bliskimi u boku szybciej zleci ci ten czas w szpitalu... Ściany mają tu depresyjne barwy. Gdyby to ode mnie zależało, widziałabyś tu prawdziwy wybuch barw. – Pokiwałam głową, podrywając się z łóżka. – Potrzebujesz może czegoś jeszcze? Jak coś, bez skrępowania proś – odparłam, podchodząc do jednego z okien i wyglądając przez nie. – Przez te okna zaś, nie wpada nic a nic światła! Skandal! - rzuciłam oburzona przyciszonym głosem, by przełożeni nie usłyszeli. Nie przepadali za moim wymądrzaniem się i za głupimi stwierdzeniami, co do powiązania tempa zdrowienia pacjenta z kolorem ścian czy dostępnością do promieni słonecznych.
– Nigdy mnie tam jeszcze nie było... Miałam wpaść na pogrzeb profesora, ale musiałam zastąpić koleżankę w Mungu – przyznałam. – Ale skoro mówisz, że to ciekawe miejsce, to może warto przejść się tam kiedyś któregoś wolnego popołudnia – stwierdziłam pogodnie, nieco rozmarzona. Kto wie, gdzie mnie poniesie, co mnie spotka... Wbrew pozorom... No, dobrze. Widać było gołym okiem, że ciekawskie ze mnie babsko.
– W Świętym Mungu trafiają do nas osoby z przeróżnymi historiami na koncie – odparłam nieco politycznie. Zjawy? Takie osobniki też bywały. Ba!, dosyć często miałam takie przypadki, gdyż mój staż pracy był dosyć okazały. – Pracuję tu od wielu lat, więc naprawdę spora ta kolekcja. Jednemu czarodziejowi zjawa odcięła rękę jakimś zabytkowym mugolskim mieczem, gdyż ów czarodziej wydał jej się być jej mężem. Podobno tę zjawę mąż bardzo mocno niegdyś kochał i, niestety, ta jego miłość została potwornie przekręcona przez oszalałość zjawy... Tragiczna historia. Na szczęście rękę udało nam się wyhodować nową – przyznałam. Jeden z moich popisowych zabiegów. Ponoć nowa była bardzo podobna do dawnej... i podobno nadal służyła temu czarodziejowi. Coś tam od kogoś słyszałam.
– I myślę, że powinnaś spróbować coś napisać. Z bliskimi u boku szybciej zleci ci ten czas w szpitalu... Ściany mają tu depresyjne barwy. Gdyby to ode mnie zależało, widziałabyś tu prawdziwy wybuch barw. – Pokiwałam głową, podrywając się z łóżka. – Potrzebujesz może czegoś jeszcze? Jak coś, bez skrępowania proś – odparłam, podchodząc do jednego z okien i wyglądając przez nie. – Przez te okna zaś, nie wpada nic a nic światła! Skandal! - rzuciłam oburzona przyciszonym głosem, by przełożeni nie usłyszeli. Nie przepadali za moim wymądrzaniem się i za głupimi stwierdzeniami, co do powiązania tempa zdrowienia pacjenta z kolorem ścian czy dostępnością do promieni słonecznych.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Jeśli zjawy okażą się mniej mściwe, to całkiem przyjemne miejsce – mówię, wzdrygając się na myśl o duchu. Czuję podświadomie, że dużo czasu zajmie mi zapomnienie o tej całej sytuacji. Na Traumę Krwi cierpię już ponad sześć lat, lecz jeszcze nigdy nie byłam tak blisko otarcia się o śmierć. Gdybym odczuła wcześniej rozcięcie skóry, być może sama, za pomocą jednego z łatwiejszych zaklęć uzdrowicielskich poradziłabym sobie z niewielką raną, która wpędziła mnie do szpitalnego łóżka.
- Powinnam więc dziękować zjawie, że wciąż jestem cała – krzywię się, gdy słyszę o tej ręce, którą udało się przywrócić za pomocą magii. Nie jestem pewna, czy Soren przy moim łóżku, to osoba, której potrzebuję. Nie chcę widzieć jego zmartwienia, które próbowałaby ukryć pod maską swobodności. A może siedziałby strapiony, obwiniając się o to, że rozdzielili nas na stypie? Może to i lepiej, widok wykrwawiającej się bliźniaczki, to nie jest coś, czego chciałabym być winna, szczególnie, że nie zdążyliśmy się dobrze przywitać po moim niechcianym powrocie do kraju, a ja już wyślizguje się z jego rąk. - Być może napiszę… – mówię, choć to stek bzdur. Wolę, by w jego głowie Sorena powstały obrazy mojej zdrowej osoby, względnie radosnej z faktu opuszczenia Egiptu. Co jest bardziej prawdziwe niżeli wypowiadane przeze mnie słowa – w końcu mam blisko, zdaje się, że na wyciągnięcie ręki swojego bliźniaka, przyjaciół… Sylvaina. Markotnieję, gdy odruchowo wspominam swoją miłość, zdaje się, że pogrzebaną lata temu. Powinnam do tego przywyknąć, lecz zdaje się, że uczucia bezsilności i życiowej porażki nienawidzę prawie tak samo jak wysyłania listów, stanowiących jedyny sposób kontaktu z ukochanymi przez ostatnie lata życia.
– Dziękuję za opiekę, ale po prostu chyba jeszcze prześpię się choć trochę – uśmiecham się od uzdrowicielki, biorąc do ręki jedno z ciastek i nawet odgryzając mikroskopijny kawałek, taki ot, impuls dobrej woli, chęć sprawienia jej radości, skoro wydaje się tak zmartwiona moim stanem. Nie potrzebuję już niczego innego, jak tylko pozostania samą sobie, bym mogła pozadręczać się własną wyobraźnią, kreującą w mojej głowie najróżniejsze scenariusze nadchodzących dni.
| zt
- Powinnam więc dziękować zjawie, że wciąż jestem cała – krzywię się, gdy słyszę o tej ręce, którą udało się przywrócić za pomocą magii. Nie jestem pewna, czy Soren przy moim łóżku, to osoba, której potrzebuję. Nie chcę widzieć jego zmartwienia, które próbowałaby ukryć pod maską swobodności. A może siedziałby strapiony, obwiniając się o to, że rozdzielili nas na stypie? Może to i lepiej, widok wykrwawiającej się bliźniaczki, to nie jest coś, czego chciałabym być winna, szczególnie, że nie zdążyliśmy się dobrze przywitać po moim niechcianym powrocie do kraju, a ja już wyślizguje się z jego rąk. - Być może napiszę… – mówię, choć to stek bzdur. Wolę, by w jego głowie Sorena powstały obrazy mojej zdrowej osoby, względnie radosnej z faktu opuszczenia Egiptu. Co jest bardziej prawdziwe niżeli wypowiadane przeze mnie słowa – w końcu mam blisko, zdaje się, że na wyciągnięcie ręki swojego bliźniaka, przyjaciół… Sylvaina. Markotnieję, gdy odruchowo wspominam swoją miłość, zdaje się, że pogrzebaną lata temu. Powinnam do tego przywyknąć, lecz zdaje się, że uczucia bezsilności i życiowej porażki nienawidzę prawie tak samo jak wysyłania listów, stanowiących jedyny sposób kontaktu z ukochanymi przez ostatnie lata życia.
– Dziękuję za opiekę, ale po prostu chyba jeszcze prześpię się choć trochę – uśmiecham się od uzdrowicielki, biorąc do ręki jedno z ciastek i nawet odgryzając mikroskopijny kawałek, taki ot, impuls dobrej woli, chęć sprawienia jej radości, skoro wydaje się tak zmartwiona moim stanem. Nie potrzebuję już niczego innego, jak tylko pozostania samą sobie, bym mogła pozadręczać się własną wyobraźnią, kreującą w mojej głowie najróżniejsze scenariusze nadchodzących dni.
| zt
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przypomniało mi się o pewnym wydarzeniu, które mnie również położyło na kilka dni na szpitalnym łóżku. Przebudzenie i dostrzeżenie mojego anioła stróża czuwającego przy mnie było niczym... Raczej nie istniało określenie dla tego nadmiaru szczęście. Zresztą szczęścia nigdy w nadmiarze. Ujrzenie nad sobą niebieskich oczu Fredericka było jednym z moich najpiękniejszych wspomnień z tych, które zapamiętałam w tej swojej rozszalałej główce.
– Napisz, napisz. Może się ten ktosiek o ciebie martwić, ale ostatecznie oboje będziecie się czuć lepiej. Obiecuję to ja tobie – odezwałam się zachęcająco. Ostatecznie to nie był żaden mój interes, jednakże nikt tutaj, w tym miejscu, nie powinien przebywać sam jak palec. Ból i samotność to mieszanka zbyt bardzo depresyjna, ociekająca smutkiem i rozpaczą. Pragnęłam ciepłej aury, wnoszącej ludzi ponad chmury bez użycia miotły czy innych czarów.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to wołaj. Ktoś zawsze usłyszy i mnie zawoła, choć i ja non stop się tu kręcę, więc... Dobrych snów – rzuciłam, wiedząc, że pragnie zostać sama, że jest zmęczona. Nie nalegałam usilnie na towarzyszenie jej, za to pokręciłam się jeszcze przy szafkach z eliksirami, poprawiłam pościele na kilku łóżkach i wyszłam.
– Napisz, napisz. Może się ten ktosiek o ciebie martwić, ale ostatecznie oboje będziecie się czuć lepiej. Obiecuję to ja tobie – odezwałam się zachęcająco. Ostatecznie to nie był żaden mój interes, jednakże nikt tutaj, w tym miejscu, nie powinien przebywać sam jak palec. Ból i samotność to mieszanka zbyt bardzo depresyjna, ociekająca smutkiem i rozpaczą. Pragnęłam ciepłej aury, wnoszącej ludzi ponad chmury bez użycia miotły czy innych czarów.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to wołaj. Ktoś zawsze usłyszy i mnie zawoła, choć i ja non stop się tu kręcę, więc... Dobrych snów – rzuciłam, wiedząc, że pragnie zostać sama, że jest zmęczona. Nie nalegałam usilnie na towarzyszenie jej, za to pokręciłam się jeszcze przy szafkach z eliksirami, poprawiłam pościele na kilku łóżkach i wyszłam.
[z/t]
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
15.08.55r.
Brygadziści znalezieni w lesie po pełni byli w stanie agonalnym - przez kilka długich godzin leżeli w Waltham bez niczyjej pomocy.
Neleus miał rozszarpaną nogę, będzie trzeba spędzić nad nią niezwykle dużo czasu, by doprowadzić ją do lepszego stanu - na pierwszy rzut oka nadawała się już tylko do odcięcia. Miał pogruchotane kości klatki piersiowej po staranowaniu przez olbrzymią bestię.
Caesar miał złamaną czaszkę po uderzeniu w drzewo - nie wiadomo, czy obrażenia nie są groźniejsze.
Milburga miała w opłakanym stanie twarz; wpierw smagana batem, potem zderzona z wybuchem wyjątkowo nieudanego zaklęcia - podtopiona skóra nie przypominała ludzkiej.
Brygadziści znalezieni w lesie po pełni byli w stanie agonalnym - przez kilka długich godzin leżeli w Waltham bez niczyjej pomocy.
Neleus miał rozszarpaną nogę, będzie trzeba spędzić nad nią niezwykle dużo czasu, by doprowadzić ją do lepszego stanu - na pierwszy rzut oka nadawała się już tylko do odcięcia. Miał pogruchotane kości klatki piersiowej po staranowaniu przez olbrzymią bestię.
Caesar miał złamaną czaszkę po uderzeniu w drzewo - nie wiadomo, czy obrażenia nie są groźniejsze.
Milburga miała w opłakanym stanie twarz; wpierw smagana batem, potem zderzona z wybuchem wyjątkowo nieudanego zaklęcia - podtopiona skóra nie przypominała ludzkiej.
W pośpiechu naciągnął fartuch i zwyczajowo umieścił swą różdżkę w jego wewnętrznej kieszeni. Biegł korytarzem, a tempa próbowały mu dotrzymać dwie pielęgniarki. Jedna dyktowała pośpiesznie raport ratowników, druga zapisywała zamówienia na eliksiry.
- Koniecznie przyszykujcie mi wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu oraz eliksir wiggenowy. Do tego pasta na oparzenia oraz szkiele-wzro. Te dwa ostatnie będą wchodziły w skład terapii leczniczej więc kupcie się na nich dopiero w drugiej kolejności ale bez przesady - chcę je mieć na dziś. Oraz...Organcuro. Chociaż nie jestem pewien...Musze najpierw zobaczyć, zbadać więc dam jeszcze znać co do tego eliksiru, jednak miejcie na niego składniki pod ręką. To wszystko, możecie odejść. - Zarządził, a po chwili przekroczył progi felernej sali będącą składowiskiem prawie-trupów. Słowem pary - to co uzdrowiciele lubią najbardziej.
- Neleusie, w coś ty się znów wpakował. - szepną bardziej do siebie, niż do nieprzytomnego brygadzisty. Obrzucił przy tym swym medycznym spojrzeniem leżąca na jednym z łóżek jego postać. Zwrócił uwagę na jego kończynę próbując zweryfikować, jak długo wytrzyma i czy mocno krwawił. Był bowiem na sali, jak na razie w pojedynkę, a priorytetem była osoba z urazem czaszki. W końcu mieć, a nie mieć mózgu, czy nogi robiło różnicę. Przykładowo nogi miało się dwie i po stracie jednej wciąż potrafiło się nie być warzywem. Z miękkim i zmyślnie pofałdowanym narządem skrywanym pod czaszką bywało zaś różnie. Jednak spokojnie. Wszyscy po kolei. Wszyscy powinni za niedługo móc samodzielnie doczołgać się do automatów z kawą. Teoretycznie. Praktycznie trzeba było nad tym trochę popracować.
Adrien wypuścił więc ciężko powietrze zaczynając analizować stan Ceasara tarając się robić to w sposób najszybciej możliwy, lecz również dokładny.
Przyłożył do jego głowy różdżkę.
- Diagno Haemo. - Szepnął, odczekał chwilę. Jeżeli jakiś krwotok miał miejsce w okolicach mózgu to mogło oznaczać to istnienie skrzepu. - Oculio Tertiado - dodał, zamykając ślepia i próbując ocenić stan mózgu i tkanek których ferelnie złamana czaszka winna chronić, a które, nie daj Boże, mogła uszkodzić. Ponadto kręgosłup w odcinku szyjnym...uderzenie mogło być na tyle silne by rozejść się na te istotne kości zdobiąc pęknięciami. Adrien musiał mieć wgląd w sytuację nim cokolwiek zarządzi.
- Koniecznie przyszykujcie mi wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu oraz eliksir wiggenowy. Do tego pasta na oparzenia oraz szkiele-wzro. Te dwa ostatnie będą wchodziły w skład terapii leczniczej więc kupcie się na nich dopiero w drugiej kolejności ale bez przesady - chcę je mieć na dziś. Oraz...Organcuro. Chociaż nie jestem pewien...Musze najpierw zobaczyć, zbadać więc dam jeszcze znać co do tego eliksiru, jednak miejcie na niego składniki pod ręką. To wszystko, możecie odejść. - Zarządził, a po chwili przekroczył progi felernej sali będącą składowiskiem prawie-trupów. Słowem pary - to co uzdrowiciele lubią najbardziej.
- Neleusie, w coś ty się znów wpakował. - szepną bardziej do siebie, niż do nieprzytomnego brygadzisty. Obrzucił przy tym swym medycznym spojrzeniem leżąca na jednym z łóżek jego postać. Zwrócił uwagę na jego kończynę próbując zweryfikować, jak długo wytrzyma i czy mocno krwawił. Był bowiem na sali, jak na razie w pojedynkę, a priorytetem była osoba z urazem czaszki. W końcu mieć, a nie mieć mózgu, czy nogi robiło różnicę. Przykładowo nogi miało się dwie i po stracie jednej wciąż potrafiło się nie być warzywem. Z miękkim i zmyślnie pofałdowanym narządem skrywanym pod czaszką bywało zaś różnie. Jednak spokojnie. Wszyscy po kolei. Wszyscy powinni za niedługo móc samodzielnie doczołgać się do automatów z kawą. Teoretycznie. Praktycznie trzeba było nad tym trochę popracować.
Adrien wypuścił więc ciężko powietrze zaczynając analizować stan Ceasara tarając się robić to w sposób najszybciej możliwy, lecz również dokładny.
Przyłożył do jego głowy różdżkę.
- Diagno Haemo. - Szepnął, odczekał chwilę. Jeżeli jakiś krwotok miał miejsce w okolicach mózgu to mogło oznaczać to istnienie skrzepu. - Oculio Tertiado - dodał, zamykając ślepia i próbując ocenić stan mózgu i tkanek których ferelnie złamana czaszka winna chronić, a które, nie daj Boże, mogła uszkodzić. Ponadto kręgosłup w odcinku szyjnym...uderzenie mogło być na tyle silne by rozejść się na te istotne kości zdobiąc pęknięciami. Adrien musiał mieć wgląd w sytuację nim cokolwiek zarządzi.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 91
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 91
Noga Neleusa zakleszczona we wnykach przeznaczonych na wilkołaka tkwiła w uwięziona w pułapce przez okres zdecydowanie zbyt długi. Od urazu minęło już kilka długich godzin i mężczyzna niewątpliwie już dawno by się wykrwawił, gdyby nie - zaiste, cudaczny - opatrunek na jego nodze. Wyglądało na to, że wsadził ją wewnątrz puchowej poduszki - trudnej rozpoznania, biel poszewki przesiąknęła krwistą czerwienią.
Caesar miał złamaną podstawę czaszki - kość wgniotła się do wewnątrz i wymagała interwencji. Mózg był obrzęknięty, zbierał się krwiak - nie na tyle duży, by wymagał natychmiastowego usunięcia. Wszystko wskazywało na to, że kręgosłup łowcy - na jego szczęście - pozostał nienaruszony.
Caesar miał złamaną podstawę czaszki - kość wgniotła się do wewnątrz i wymagała interwencji. Mózg był obrzęknięty, zbierał się krwiak - nie na tyle duży, by wymagał natychmiastowego usunięcia. Wszystko wskazywało na to, że kręgosłup łowcy - na jego szczęście - pozostał nienaruszony.
Akurat tak się zdarzyło, że Selwyn nie miał co robić. Avery'ego nigdzie w polu widzenia, obowiązki wykonane, najnowsze karty przeanalizowane i posegregowane odpowiednio. Nawet podlał te cholerne roślinki. Choć wyglądały ostatnio zdecydowanie lepiej, odkąd stary zgred postanowił przyjąć go na praktyki. Usiadł więc przy swoim biureczku w kącie gabinetu Samaela i czytał w ciszy i spokoju książkę o roli popędów w kształtowaniu się osobowości. Zegar tykał miarowo i spokojnie, gdy wtem - zupełnie nagle - jak nie wleci, zaświszczy i zaszeleści, wlatując praktycznie do oka. Papierowy samolocik trafił Alexandra centralnie między oczy. Nie zdążył jednak nawet ponarzekać, ponieważ ta notka wewnętrzna była z piątego piętra. I to na dodatek czerwona. Zerwał się natychmiast, książkę ciskając na bok. Jak burza przemknął przez dwa oddziały łopocąc za sobą bielą fartucha niczym nietoperz-albinos.
Dopadł do drzwi sali numer jeden i zdecydowanym ruchem je otworzył. Objął spojrzeniem całokształt sytuacji, dokonując szybkiej analizy i segregacji. Kobieta z oparzeniem twarzy, najmniej istotne. Mężczyzna, krwawienie z nogi. I drugi z mężczyzn, przy którym był Carrow - czaszka.
Selwyn skierował się właśnie w tamtym kierunku.
- Uzdrowicielu Carrow, jestem do dyspozycji - powiedział.
Dopadł do drzwi sali numer jeden i zdecydowanym ruchem je otworzył. Objął spojrzeniem całokształt sytuacji, dokonując szybkiej analizy i segregacji. Kobieta z oparzeniem twarzy, najmniej istotne. Mężczyzna, krwawienie z nogi. I drugi z mężczyzn, przy którym był Carrow - czaszka.
Selwyn skierował się właśnie w tamtym kierunku.
- Uzdrowicielu Carrow, jestem do dyspozycji - powiedział.
Kolejny dzień dyżuru wcale nie był dla mnie męczący. W swojej pracy odnajdywałam spełnienie, traktowałam ją jak odpoczynek. W pomieszczeniu było przyjemnie ciepło, chociaż mieszanka ingrediencji nie dawała miłego zapachu. Otworzyłam okno, zastanawiając się, czy mogę tu zapalić. Przecież nikt nie zauważy, prawda? Przeglądałam się przechodniom, gdy do mojego pokoiku wpadła pielęgniarka, wrzeszcząc całą listę eliksirów, które są potrzebne na wczoraj. Porzuciłam chęć wypalenia papierosa i od razu podbiegłam do szafki z gotowymi eliksirami, wyciągając je na lewitującą tacę. Miała wrażenie, że lista nie ma końca. Inne alchemiczki również zebrały się w pomieszczeniu, przygotowując te, które musiały być zrobione na świeżo.
- Co się stało na Merlina? - spytałam, bo tak pokaźnej listy dawno nie miałyśmy. Nawet na moim stażu nie zdarzyła się krytyczna sytuacja. Pośpieszne spytałam, czy dadzą sobie radę chwilę beze mnie i już biegłam za pielęgniarką do sali numer jeden. Trzy zajęte łóżka, twarze, które na pewno znałam. Lewitująca taca zatrzymała się tuż obok uzdrowiciela.
- Panie Carrow, resztę postaram się zrobić jak najszybciej... - wybąkałam. Starałam się zachować kamienną maskę na twarzy, ale nie potrafiłam. Ci ludzie... Jęknęłam przerażona ich stanem. - Mogę w czymś tu panu pomóc? - spytałam po wzięciu głębokiego oddechu. Pełnia nie była dla nikogo łaskawa...
- Co się stało na Merlina? - spytałam, bo tak pokaźnej listy dawno nie miałyśmy. Nawet na moim stażu nie zdarzyła się krytyczna sytuacja. Pośpieszne spytałam, czy dadzą sobie radę chwilę beze mnie i już biegłam za pielęgniarką do sali numer jeden. Trzy zajęte łóżka, twarze, które na pewno znałam. Lewitująca taca zatrzymała się tuż obok uzdrowiciela.
- Panie Carrow, resztę postaram się zrobić jak najszybciej... - wybąkałam. Starałam się zachować kamienną maskę na twarzy, ale nie potrafiłam. Ci ludzie... Jęknęłam przerażona ich stanem. - Mogę w czymś tu panu pomóc? - spytałam po wzięciu głębokiego oddechu. Pełnia nie była dla nikogo łaskawa...
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź