Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Frustracja pacjentki nie powinna być dla Elviry żadnym zaskoczeniem - ostatecznie umyślnie ją sprowokowała swoim grubiańskim podejściem i ciętymi komentarzami, które zazwyczaj starała się chociaż połowicznie trzymać na wodzy. Nikt nie lubił być traktowany w sposób pretensjonalny, a już sama uzdrowicielka szczególnie. Prawdopodobnie, gdyby to ona znalazła się na miejscu Gwendolyn, jej reakcja na kpiny byłaby nawet gwałtowniejsza, wykraczająca poza ramy werbalne. Rzecz jednak w tym - jak przypomniała sobie, czując napływającą na język gryzącą gorycz oburzenia i pogardy - że sama z pewnością nigdy nie znalazłaby się w takiej pozycji. Nie potrafiła wyobrazić sobie, by mogła zachować się na tyle idiotycznie. Surowe podejście nie pozwoliło Elvirze na rozpatrzenie słów panny Grey; wciąż była zdania, że żadna sytuacja, nie ważne jak absurdalna, nie usprawiedliwiłaby tego efektu, a w każdym razie nie na tyle, by bezzasadne było upomnienie kobiety w sposób na tyle ostry, by mogło to przebić się do jej upartego łba. Ostatecznie, Multon nigdy nie należała przecież do tych, którym łatwo przychodziło postawienie się w pozycji innych, a już zwłaszcza takich, którym coś się nie powiodło.
Zupełnie nie obchodziło jej jakie okoliczności zmusiły pacjentkę do użycia tego czaru - to, co miało jakiekolwiek znaczenie to fakt, że była teraz w szpitalu na poszarzałym łóżku, zdana na łaskę Elviry, ponieważ potrzebowała badania.
Zazwyczaj lepiej przykładała się do panowania nad niechęcią, lecz napastliwa odpowiedź dziewczyny w zestawieniu z ostatnim wyczerpaniem zadziałały na nią jak płachta na byka. Z ledwością powstrzymała się od zaciśnięcia szponów na ramionach dziewczyny i brutalnego nią potrząśnięcia (ostatecznie chłodnymi dłońmi wciąż chwytała jej brodę, w oczekiwaniu na to aż zaklęcie w pełni odegna migrenę). Ostatecznie, gdy z twarzy kobiety zniknął ból, a źrenice zaczęły powoli wracać do uregulowanego stanu, jedynie zsunęła ręce, nieco mniej przyjaźnie niż należało, niby przypadkiem przesuwając paznokciem kciuka po tchawicy pacjentki. Jak ostrzeżenie, ale najbardziej toporne i prymitywne.
- Jestem uzdrowicielem. Nie oceniam pani życiorysu, tylko jego efekty - wycedziła przez lekko zaciśnięte zęby, powtarzając zdanie, po które niejednokrotnie sięgała w kontaktach z opornymi pacjentami. Nagła zmiana w zachowaniu Gwendolyn, przejście z walecznej defensywy do niepewności, sprawiła Elvirze satysfakcję. Z różdżką opartą na biodrze rozpoczęła przesłuchanie. - Nie, to nie koniec. Czy poza migreną i krwawieniem wystąpiły jakiekolwiek inne objawy? Zaburzenia widzenia? Chwilowa utrata przytomności? - takie objawy mogły należeć do spektrum migrenowego, lecz musiała mieć pewność co do tego, jak silnie anomalia wpłynęła na organizm kobiety. - Czy teraz czuje się pani rozkojarzona? Czy występuje światłowstręt? - ostrym ruchem wskazała ręką na jedną z najjaśniejszych lamp, jakie można było znaleźć w sali w zasięgu ich wzroku.
Mogłaby z własnej inicjatywy zaproponować Gwendolyn, by oczyściła swój nos z zakrzepłej krwi, lecz zgryzota podpowiadała jej, by poczekała z tym do momentu, gdy pacjentka sama poprosi ją o chustkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zupełnie nie obchodziło jej jakie okoliczności zmusiły pacjentkę do użycia tego czaru - to, co miało jakiekolwiek znaczenie to fakt, że była teraz w szpitalu na poszarzałym łóżku, zdana na łaskę Elviry, ponieważ potrzebowała badania.
Zazwyczaj lepiej przykładała się do panowania nad niechęcią, lecz napastliwa odpowiedź dziewczyny w zestawieniu z ostatnim wyczerpaniem zadziałały na nią jak płachta na byka. Z ledwością powstrzymała się od zaciśnięcia szponów na ramionach dziewczyny i brutalnego nią potrząśnięcia (ostatecznie chłodnymi dłońmi wciąż chwytała jej brodę, w oczekiwaniu na to aż zaklęcie w pełni odegna migrenę). Ostatecznie, gdy z twarzy kobiety zniknął ból, a źrenice zaczęły powoli wracać do uregulowanego stanu, jedynie zsunęła ręce, nieco mniej przyjaźnie niż należało, niby przypadkiem przesuwając paznokciem kciuka po tchawicy pacjentki. Jak ostrzeżenie, ale najbardziej toporne i prymitywne.
- Jestem uzdrowicielem. Nie oceniam pani życiorysu, tylko jego efekty - wycedziła przez lekko zaciśnięte zęby, powtarzając zdanie, po które niejednokrotnie sięgała w kontaktach z opornymi pacjentami. Nagła zmiana w zachowaniu Gwendolyn, przejście z walecznej defensywy do niepewności, sprawiła Elvirze satysfakcję. Z różdżką opartą na biodrze rozpoczęła przesłuchanie. - Nie, to nie koniec. Czy poza migreną i krwawieniem wystąpiły jakiekolwiek inne objawy? Zaburzenia widzenia? Chwilowa utrata przytomności? - takie objawy mogły należeć do spektrum migrenowego, lecz musiała mieć pewność co do tego, jak silnie anomalia wpłynęła na organizm kobiety. - Czy teraz czuje się pani rozkojarzona? Czy występuje światłowstręt? - ostrym ruchem wskazała ręką na jedną z najjaśniejszych lamp, jakie można było znaleźć w sali w zasięgu ich wzroku.
Mogłaby z własnej inicjatywy zaproponować Gwendolyn, by oczyściła swój nos z zakrzepłej krwi, lecz zgryzota podpowiadała jej, by poczekała z tym do momentu, gdy pacjentka sama poprosi ją o chustkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Spojrzała na uzdrowicielkę spode łba. Jak w ogóle ktokolwiek dał pracę w szpitalu tak niemiłej osobie? Musiała być prawdziwym utrapieniem dla swoich przełożonych. Nawet Shafiq był milszy… no, przynajmniej na początku. Ci uzdrowiciele! Piękni, młodzi i jednocześnie tak dumni i drażliwi, że ich bliskim rudowłosa mogła tylko współczuć.
– Od kiedy migrena wywołana anomalią jest lekkomyślna? – zauważyła Gwen ostrym tonem. – Nie, pani Multon, oceniła pani… jak to pani określiła? „Mój życiorys”. Bo to, jak dokładnie doszło do użycia magii nie jest i nie będzie pani znane.
Czasy, w których malarka przez ostry ton zwinęłaby się w kłębek i płakała już minęły. Elvira zachowała się względem niej nieprzyjemnie, a jeszcze teraz mówiła od rzeczy. Gwen po prostu musiała zwrócić jej uwagę. Podejrzewała jednak, że to tylko pogorszy zachowanie uzdrowicielki. Prawdopodobnie była zbyt poirytowana i zbyt dumna przy przyznać się do jakiegokolwiek błędu w swoim poczynaniu.
Pokręciła głową.
– Nie przypominam sobie nic. Po prostu bardzo bolała mnie głowa, to tyle. Miałam problem ze skupieniem się, ale to oczywiste.
Kto wie, może jednak coś ponad ból głowy wystąpiło? Gdy jednak doszło do wypadku, Gwen była skupiona na Elyon i mogła po prostu nie zwrócić na niektóre symptomy uwagi; adrenalina związana z gościem i nieprzyjemną sytuacją.
Zastanowiła się przez chwilę nad słowami uzdrowicielki. Nie chciała podać zbyt szybkiej i pochopnej odpowiedzi, choć z sekundy na sekundę miała coraz większą ochotę na opuszczenie tego szpitala. Dobrze byłoby znaleźć się z dala od Elviry; tego typu ludzie tylko psują humor i nie wnoszą nic dobrego do życia. Chciałaby móc przestać się nią przejmować.
– Trochę tak, trochę jestem rozkojarzona. Ale to chyba przez zmęczenie, miałam dość trudny dzień – wyjaśniła. Raczej nie dałaby sobie teraz rady w partii szachów. – Ale nic mnie nie razi, więc chyba nie mam światłowstrętu – wydedukowała.
Miała nadzieję, że skoro (na oko Gwen) wszystko było w porządku to Elvira lada moment pozwoli jej sobie pójść. Opuści Munga jak najszybciej, kierując się do domu, gdzie po prostu pójdzie spać. Była naprawdę zmęczona tym wszystkim.
– Od kiedy migrena wywołana anomalią jest lekkomyślna? – zauważyła Gwen ostrym tonem. – Nie, pani Multon, oceniła pani… jak to pani określiła? „Mój życiorys”. Bo to, jak dokładnie doszło do użycia magii nie jest i nie będzie pani znane.
Czasy, w których malarka przez ostry ton zwinęłaby się w kłębek i płakała już minęły. Elvira zachowała się względem niej nieprzyjemnie, a jeszcze teraz mówiła od rzeczy. Gwen po prostu musiała zwrócić jej uwagę. Podejrzewała jednak, że to tylko pogorszy zachowanie uzdrowicielki. Prawdopodobnie była zbyt poirytowana i zbyt dumna przy przyznać się do jakiegokolwiek błędu w swoim poczynaniu.
Pokręciła głową.
– Nie przypominam sobie nic. Po prostu bardzo bolała mnie głowa, to tyle. Miałam problem ze skupieniem się, ale to oczywiste.
Kto wie, może jednak coś ponad ból głowy wystąpiło? Gdy jednak doszło do wypadku, Gwen była skupiona na Elyon i mogła po prostu nie zwrócić na niektóre symptomy uwagi; adrenalina związana z gościem i nieprzyjemną sytuacją.
Zastanowiła się przez chwilę nad słowami uzdrowicielki. Nie chciała podać zbyt szybkiej i pochopnej odpowiedzi, choć z sekundy na sekundę miała coraz większą ochotę na opuszczenie tego szpitala. Dobrze byłoby znaleźć się z dala od Elviry; tego typu ludzie tylko psują humor i nie wnoszą nic dobrego do życia. Chciałaby móc przestać się nią przejmować.
– Trochę tak, trochę jestem rozkojarzona. Ale to chyba przez zmęczenie, miałam dość trudny dzień – wyjaśniła. Raczej nie dałaby sobie teraz rady w partii szachów. – Ale nic mnie nie razi, więc chyba nie mam światłowstrętu – wydedukowała.
Miała nadzieję, że skoro (na oko Gwen) wszystko było w porządku to Elvira lada moment pozwoli jej sobie pójść. Opuści Munga jak najszybciej, kierując się do domu, gdzie po prostu pójdzie spać. Była naprawdę zmęczona tym wszystkim.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Badanie osób cierpiących wskutek wybuchu anomalii zazwyczaj nie trwało długo. Kiedy już pozbyło się głównego efektu - nie ważne, czy był to brak kończyny, oparzenia, odmrożenia, halucynacje czy bóle - zazwyczaj nie pozostawało już nic, w co można byłoby zaangażować personel szpitalny. Rzadko zdarzało się, by obrażenia z takiej przyczyny przeobraziły się w stan przewlekły albo stały zalążkiem dłuższej choroby - nieliczni pechowcy musieli w takich sytuacjach zatrzymać łóżko i liczyć się z wielotygodniowymi kuracjami. Gdy magia atakowała, robiła to z brutalną precyzją. Lecz przypadek Gwendolyn już na pierwszy rzut oka nie wyglądał na trudny. Standardowa procedura - zaklęcie, wywiad, eliksiry, piętnaście minut obserwacji po których bez chwili zawahania mogła odesłać pacjentkę do domu i nie martwić się o to, że za dwie godziny przyniosą ją tu z powrotem na niewidzialnych noszach.
Wszystko mogło - i miało - przebiec spokojnie, więc dlaczego nie była w stanie zapanować nad nerwami? Dlaczego nie odpuściła sobie przelotnej złośliwości wobec kogoś, o kim za godzinę pewnie nie będzie już nawet pamiętać? Czego oczekiwała? Czy liczyła na to, że kobieta, jak niektórzy bardziej bojaźliwi pacjenci, jedynie opuści spojrzenie i zamilknie do samego końca? Chciała czerpać przyjemność z choć jednej podporządkowanej osoby, podczas gdy cała reszta szpitala wciąż trzęsła się w posadach od wojennego zgiełku? Przewróciła oczami. Nie, była po prostu zmęczona, rozdrażniona i przepełniona poczuciem bezcelowości i w tej sytuacji nie istniało nic przyjemniejszego od uświadomienia kogoś mniej ambitnego o tym, jak bardzo bezwartościowe były jego problemy.
Cholera, robiła się zgorzkniała.
A ponadto coraz bardziej impulsywna.
- Zamknij się - powiedziała zupełnie na serio; nie w myślach ani nawet nie cicho, ale tak samo pewnym tonem, jakim wcześniej się przedstawiała. Zaraz po tym jak słowa opuściły jej usta, zastygła w bezruchu, czując jak w gardle uciskają ją piekące nerwy, a dłonie nieznacznie drżą. Przez kilka sekund zastanawiała się, czy nie przeprosić, ponieważ może ktoś usłyszał, może inny uzdrowiciel stał zaraz przy zaciągniętej kotarze. Ostatecznie tylko zamknęła oczy i odetchnęła, przyjmując na tyle życzliwy wyraz twarzy, na ile była w stanie przymusić do tego swoje stężałe mięśnie.
Złość nie minęła; chociaż nie mogła być znowu aż tyle starsza od Gwendolyn Grey, wciąż czuła się jak dorosły człowiek, który musi radzić sobie z pyskatą nastolatką. Wiedziała jednak, że musiała przekroczyć granicę, a jedyną drogą do tego, by o tym jak najprędzej zapomnieć, było dla Elviry udawanie, że nic się nie wydarzyło.
- Rozumiem. Skoro wszystko jest w porządku, za dziesięć minut przyślę do pani pielęgniarkę z eliksirem wzmacniającym. Jeżeli do tej pory pani stan się nie pogorszy, będzie pani mogła wrócić do domu - Elvira przeszła z powrotem do formalnego, uprzejmego tonu tak gładko, jakby cała jej uprzednia złośliwość była jedynie nierzeczywistą projekcją. Być może będzie mogła tak to wyjaśnić, jeżeli Grey ośmieli się wspomnieć o tej sytuacji pielęgniarce. Ostatecznie, dziewczynę dręczyła migrena i mogła nie zapamiętać wszystkiego właściwie.
Wykonała drobny krok w tył, mając nadzieję, że uda jej się odejść bez żądania o przeprosiny.
Wszystko mogło - i miało - przebiec spokojnie, więc dlaczego nie była w stanie zapanować nad nerwami? Dlaczego nie odpuściła sobie przelotnej złośliwości wobec kogoś, o kim za godzinę pewnie nie będzie już nawet pamiętać? Czego oczekiwała? Czy liczyła na to, że kobieta, jak niektórzy bardziej bojaźliwi pacjenci, jedynie opuści spojrzenie i zamilknie do samego końca? Chciała czerpać przyjemność z choć jednej podporządkowanej osoby, podczas gdy cała reszta szpitala wciąż trzęsła się w posadach od wojennego zgiełku? Przewróciła oczami. Nie, była po prostu zmęczona, rozdrażniona i przepełniona poczuciem bezcelowości i w tej sytuacji nie istniało nic przyjemniejszego od uświadomienia kogoś mniej ambitnego o tym, jak bardzo bezwartościowe były jego problemy.
Cholera, robiła się zgorzkniała.
A ponadto coraz bardziej impulsywna.
- Zamknij się - powiedziała zupełnie na serio; nie w myślach ani nawet nie cicho, ale tak samo pewnym tonem, jakim wcześniej się przedstawiała. Zaraz po tym jak słowa opuściły jej usta, zastygła w bezruchu, czując jak w gardle uciskają ją piekące nerwy, a dłonie nieznacznie drżą. Przez kilka sekund zastanawiała się, czy nie przeprosić, ponieważ może ktoś usłyszał, może inny uzdrowiciel stał zaraz przy zaciągniętej kotarze. Ostatecznie tylko zamknęła oczy i odetchnęła, przyjmując na tyle życzliwy wyraz twarzy, na ile była w stanie przymusić do tego swoje stężałe mięśnie.
Złość nie minęła; chociaż nie mogła być znowu aż tyle starsza od Gwendolyn Grey, wciąż czuła się jak dorosły człowiek, który musi radzić sobie z pyskatą nastolatką. Wiedziała jednak, że musiała przekroczyć granicę, a jedyną drogą do tego, by o tym jak najprędzej zapomnieć, było dla Elviry udawanie, że nic się nie wydarzyło.
- Rozumiem. Skoro wszystko jest w porządku, za dziesięć minut przyślę do pani pielęgniarkę z eliksirem wzmacniającym. Jeżeli do tej pory pani stan się nie pogorszy, będzie pani mogła wrócić do domu - Elvira przeszła z powrotem do formalnego, uprzejmego tonu tak gładko, jakby cała jej uprzednia złośliwość była jedynie nierzeczywistą projekcją. Być może będzie mogła tak to wyjaśnić, jeżeli Grey ośmieli się wspomnieć o tej sytuacji pielęgniarce. Ostatecznie, dziewczynę dręczyła migrena i mogła nie zapamiętać wszystkiego właściwie.
Wykonała drobny krok w tył, mając nadzieję, że uda jej się odejść bez żądania o przeprosiny.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pierwszą reakcją Gwen na niegrzeczny rozkaz Elviry był szok. Rudowłosa zamarła, nie mając pojęcia, co powinna zrobić. Absolutnie nie spodziewała się, że lekarz, do którego przychodzi mimo wszystko w pewnym zaufaniu, zareaguje w taki sposób. Na twarzy dziewczyny pojawiło się więc zdumienie. Po chwili zmarszczyła brwi, jakby próbując zrozumieć co właśnie się stało. Nie wiedziała, czemu ta kobieta w ten sposób na nią reaguje. Czemu od początku jest tak nieprzyjemna, mimo że przecież Gwen nic jej nie zrobiła. Po prostu… miała problem, więc poszła do szpitala. Nie chciała w żaden sposób urazić panny Multon, wydało jej się, że sama zachowywała się raczej poprawnie.
Była tak zaskoczona, że nawet nie wiedziała, co ma z zachowaniem Elviry zrobić. Odgryźć się jej? Pójść na skargę? W ogóle reagować w jakikolwiek sposób?
– … Że co? – zdążyła tylko wydukać, nim Elvira niespodziewanie przeszła do sympatycznego, miłego tonu, wprowadzając Gwen w jeszcze większe zakłopotanie.
Nie miała pojęcia, co tu się właśnie stało. Przeszło jej przez myśl, że z panną Multon nie wszystko może być w porządku. Słyszała o chorobach, które powodują nagłe zmiany osobowości, albo nawet jej rozszczepienie; nie wiedziała o tym nic więcej, ale może tu właśnie coś takiego zaszło?
– D… dobrze, rozumiem – powiedziała, dalej niepewnie. – Z… z... zaczekam. Ale… z panią wszystko w porządku? – spytała, marszcząc brwi.
Musiała o to spytać. Gwen była kompletnie zmieszana i nie wiedziała, czy powinna być na Elvirę wściekła, czy może powinna jej w jakiś sposób pomóc? Nigdy nie należała do osób, które potrafiły się na kogoś długo gniewać. Negatywne emocje zwykle prędko ją opuszczały, szczególnie w takich sytuacjach, gdy ktoś tak bardzo wytrącał ją z równowagi. Jednocześnie nie wiedziała, czy chciałaby, aby Elvira faktycznie odpowiedziała jej na pytanie. Czuła, że w gruncie rzeczy i ona, i uzdrowicielka poczują się lepiej, jeśli kobieta po prostu pójdzie do kolejnego pacjenta. Tak, tak zdecydowanie będzie lepiej dla nich obydwu. Gwen nie chciała się z nią dalej kłócić, a kobieta była co najmniej nie w sosie, zakładając oczywiście, że nie była w żaden sposób psychicznie chora.
Była tak zaskoczona, że nawet nie wiedziała, co ma z zachowaniem Elviry zrobić. Odgryźć się jej? Pójść na skargę? W ogóle reagować w jakikolwiek sposób?
– … Że co? – zdążyła tylko wydukać, nim Elvira niespodziewanie przeszła do sympatycznego, miłego tonu, wprowadzając Gwen w jeszcze większe zakłopotanie.
Nie miała pojęcia, co tu się właśnie stało. Przeszło jej przez myśl, że z panną Multon nie wszystko może być w porządku. Słyszała o chorobach, które powodują nagłe zmiany osobowości, albo nawet jej rozszczepienie; nie wiedziała o tym nic więcej, ale może tu właśnie coś takiego zaszło?
– D… dobrze, rozumiem – powiedziała, dalej niepewnie. – Z… z... zaczekam. Ale… z panią wszystko w porządku? – spytała, marszcząc brwi.
Musiała o to spytać. Gwen była kompletnie zmieszana i nie wiedziała, czy powinna być na Elvirę wściekła, czy może powinna jej w jakiś sposób pomóc? Nigdy nie należała do osób, które potrafiły się na kogoś długo gniewać. Negatywne emocje zwykle prędko ją opuszczały, szczególnie w takich sytuacjach, gdy ktoś tak bardzo wytrącał ją z równowagi. Jednocześnie nie wiedziała, czy chciałaby, aby Elvira faktycznie odpowiedziała jej na pytanie. Czuła, że w gruncie rzeczy i ona, i uzdrowicielka poczują się lepiej, jeśli kobieta po prostu pójdzie do kolejnego pacjenta. Tak, tak zdecydowanie będzie lepiej dla nich obydwu. Gwen nie chciała się z nią dalej kłócić, a kobieta była co najmniej nie w sosie, zakładając oczywiście, że nie była w żaden sposób psychicznie chora.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Elvira nie miała żadnego naprawdę przekonującego powodu do tego, by potraktować Gwendolyn Grey tak zawistnie i nieodpowiedzialnie, jak to wcześniej zrobiła. Dziewczyna nie była, w porównaniu do innych pacjentów, ani nadzwyczajnie irytująca ani nawet szczególnie problematyczna. Znacznie więcej gniewu wzbudzały w niej zazwyczaj te zakute artystokratyczne łby na oddziale chorób genetycznych. Panienki rzucające subtelne uwagi na temat fatalnych warunków, a już zwłaszcza te, które przywdziewały przy tym pobłażliwe uśmieszki, jakby robiły szpitalowi wielką łaskę, że są na tyle odważne, by je pokornie znosić. Niektóre tak ostentacyjnie wodzące wzrokiem za pokrzywionymi krokami Elviry, że uzdrowicielka nie pragnęła niczego więcej niż zostawić je, by zdechły we własnych rzygowinach. Mężczyźni bywali jeszcze obrzydliwsi, gdy patrzyli pożądliwie na jej elfią twarz i szczupłe nadgarstki wystające spod rękawów limonkowego kitla. W takich momentach robiła wszystko, by protekcjonalnie zagrać na ich dumie i sprawić, by zamiast tego odnosili się do niej z urazą lub złością.
Im dłużej pracowała w szpitalu tym bardziej rozkwitała jej fascynacja medycyną oraz skomplikowaną magią, ale też - paradoksalnie - wzrastała patologiczna niechęć, jaką odczuwała wobec chorych i ludzi ogółem. A w ostatnich tygodniach było tylko gorzej.
Przeżyła jednak wystarczająco wiele podobnych sytuacji, by wiedzieć, że nie mogła pozwalać sobie na taką utratę kontroli. Musiała utrzymać opinię; nawet jeżeli niektórzy pracownicy obwoływali ją dziwakiem i zimną wiedźmą, nadal pozostawała piekielnie dobrym uzdrowicielem w oczach przełożonych. Była o tym przekonana. Taka pierdoła jak dzisiejsza wymiana zdań z Gwendolyn - która po prostu się nawinęła, a przy tym nie miała nazwiska wskazującego na łatwą do urażenia godność i w gruncie rzeczy cała wyglądała jak łagodna, niegroźna trzpiotka - nie miała prawa stanąć Elvirze na przeszkodzie w rozwoju kariery.
Sama była zbyt dumna, by przeprosić, ale przynajmniej powstrzymała się od syknięcia w kierunku dziewczyny za śmiałą sugestię na temat emocjonalnego rozchwiania. Nienormalna. Wariatka. Niereformowalna. Po tylu latach mogła już przecież unieść obojętnie głowę i odejść jak dorosły człowiek, prawda?
- Oczywiście - odparła najuprzejmiej, jak tylko mogła, a potem zniknęła bez pożegnania za szarą kotarą.
Przemykając przez zapełnioną salę nie patrzyła nikomu w oczy, a zaraz po powrocie na swoje piętro zaszyła się w pokoju uzdrowicieli. Potrzebowała chwili na odetchnięcie i naprawdę mocnej kawy.
/zt <3
Im dłużej pracowała w szpitalu tym bardziej rozkwitała jej fascynacja medycyną oraz skomplikowaną magią, ale też - paradoksalnie - wzrastała patologiczna niechęć, jaką odczuwała wobec chorych i ludzi ogółem. A w ostatnich tygodniach było tylko gorzej.
Przeżyła jednak wystarczająco wiele podobnych sytuacji, by wiedzieć, że nie mogła pozwalać sobie na taką utratę kontroli. Musiała utrzymać opinię; nawet jeżeli niektórzy pracownicy obwoływali ją dziwakiem i zimną wiedźmą, nadal pozostawała piekielnie dobrym uzdrowicielem w oczach przełożonych. Była o tym przekonana. Taka pierdoła jak dzisiejsza wymiana zdań z Gwendolyn - która po prostu się nawinęła, a przy tym nie miała nazwiska wskazującego na łatwą do urażenia godność i w gruncie rzeczy cała wyglądała jak łagodna, niegroźna trzpiotka - nie miała prawa stanąć Elvirze na przeszkodzie w rozwoju kariery.
Sama była zbyt dumna, by przeprosić, ale przynajmniej powstrzymała się od syknięcia w kierunku dziewczyny za śmiałą sugestię na temat emocjonalnego rozchwiania. Nienormalna. Wariatka. Niereformowalna. Po tylu latach mogła już przecież unieść obojętnie głowę i odejść jak dorosły człowiek, prawda?
- Oczywiście - odparła najuprzejmiej, jak tylko mogła, a potem zniknęła bez pożegnania za szarą kotarą.
Przemykając przez zapełnioną salę nie patrzyła nikomu w oczy, a zaraz po powrocie na swoje piętro zaszyła się w pokoju uzdrowicieli. Potrzebowała chwili na odetchnięcie i naprawdę mocnej kawy.
/zt <3
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uzdrowicielka prędko zniknęła za kotarą, zostawiając zdziwioną Gwen. Brwi dziewczyny wciąż wyrażały zdumienie. Cóż się z tą kobietą działo? Elvira Multon nie zrobiła na malarce najlepszego wrażenia, ale jednocześnie rudowłosa obawiała się, że naprawdę coś mogło być z panią w limonkowym kiltu nie tak. Nie miała wprawdzie pewności, ale i tak chyba najlepiej byłoby zgłosić ten fakt innemu pracownikowi szpitala. Z drugiej strony, kim była Gwen aby wchodzić w życie Elviry z butami?
Gdy podeszła do niej pielęgniarka, dwudziestolatka grzecznie wykonywała jej polecenia, nawet nie próbując w jakikolwiek sposób dyskutować. Jednocześnie walczyła z myślami – powiedzieć, czy nie powiedzieć kobiecie o swoich przemyśleniach dotyczących Elviry? Znała jednak na tyle dobrze czarodziejski świat, by wiedzieć, że jako młoda mugolaczka nie ma zbyt wiele do powiedzenia i obawiała się, że nie ważne, co by powiedziała, i tak zostałaby zignorowana. Co najwyżej mogła narobić sobie wrogów w Mungu, a przynajmniej to podpowiadał jej w tej chwili umysł. Postanowiła wic, przynajmniej na razie, zostawić swoje spostrzeżenia dla siebie.
– To już? – spytała delikatnie, gdy pielęgniarka chyba załatwiła wszystko, co miała.
Kobieta skinęła głową. Gwen podziękowała jej, ostrożnie wstając z łóżka. Nie kręciło jej się w głowie, ból nie powrócił… Wyglądało więc na to, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Poza tym, że czuła się naprawdę mocno zmęczona. Cała ta przygoda kosztowała ją sporej ilości energii i nerwów i malarka miała nauczkę na przyszłość: podłogę wyciera się szmatą, nie różdżka. Jakby pioruny, które pojawiły się przy Arturze to było za mało, aby przypomniała sobie o anomaliach!
Ruszyła w stronę wyjścia, wcale nie ciesząc się na myśl o powrocie do domu w deszczu. Chyba jednak nie będzie mogła prosto z sali numer jeden skierować się ku wyjściu. Musi wcześniej znaleźć łazienkę, tylko gdzie ta się znajdowała? Nacisnęła na klamkę, licząc na to, że nie będzie musiała zbyt długo się rozglądać.
| zt
Gdy podeszła do niej pielęgniarka, dwudziestolatka grzecznie wykonywała jej polecenia, nawet nie próbując w jakikolwiek sposób dyskutować. Jednocześnie walczyła z myślami – powiedzieć, czy nie powiedzieć kobiecie o swoich przemyśleniach dotyczących Elviry? Znała jednak na tyle dobrze czarodziejski świat, by wiedzieć, że jako młoda mugolaczka nie ma zbyt wiele do powiedzenia i obawiała się, że nie ważne, co by powiedziała, i tak zostałaby zignorowana. Co najwyżej mogła narobić sobie wrogów w Mungu, a przynajmniej to podpowiadał jej w tej chwili umysł. Postanowiła wic, przynajmniej na razie, zostawić swoje spostrzeżenia dla siebie.
– To już? – spytała delikatnie, gdy pielęgniarka chyba załatwiła wszystko, co miała.
Kobieta skinęła głową. Gwen podziękowała jej, ostrożnie wstając z łóżka. Nie kręciło jej się w głowie, ból nie powrócił… Wyglądało więc na to, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Poza tym, że czuła się naprawdę mocno zmęczona. Cała ta przygoda kosztowała ją sporej ilości energii i nerwów i malarka miała nauczkę na przyszłość: podłogę wyciera się szmatą, nie różdżka. Jakby pioruny, które pojawiły się przy Arturze to było za mało, aby przypomniała sobie o anomaliach!
Ruszyła w stronę wyjścia, wcale nie ciesząc się na myśl o powrocie do domu w deszczu. Chyba jednak nie będzie mogła prosto z sali numer jeden skierować się ku wyjściu. Musi wcześniej znaleźć łazienkę, tylko gdzie ta się znajdowała? Nacisnęła na klamkę, licząc na to, że nie będzie musiała zbyt długo się rozglądać.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
24 XI
Ujęcie czarnoksiężnika nigdy nie jest prostym zadaniem. Te podłe kreatury zawsze stawiają opór, bo wiedzą, jaki czeka je koniec, jeśli tylko zostaną pochwycone. Nikt nie chce spędzić reszty swoich dni w chłodnej, dusznej, więziennej celi, w której pobliżu snują się dementorzy pragnący wyrwać kolejne szczęśliwe wspomnienie z dna już i tak umęczonej duszy. W Kieranie nie było współczucia dla takich bestii w ludzkiej skórze. Czarna magia – niezależnie w jakiej dokładnie formie stosowana – zawsze spacza. Dziwiło go to, że nie wszyscy uznawali tę prawdę. Jemu już w dzieciństwie wyjawiono zgubny wpływ czarnej magii na ludzi, więc nie miał najmniejszych wątpliwości, jakim to złem jest ta mroczna sztuka magiczna.
Nie mogli pozwolić żeby zwyrodnialec zakończył swój żywot tak po prostu. Sami zadali mu poważne rany, jednak musieli go osłabić, żeby wreszcie go dorwać. Z poważnymi obrażeniami, krwawiącego i nieprzytomnego sprowadzili czarnoksiężnika do Szpitala Świętego Munga, aby udzielono mu fachowej pomocy. Wcale nie zależało im na zdrowiu parszywej gnidy, przede wszystkim zależało im na wyciągnięciu jakichś informacji.
– Lepiej żeby parszywiec nie zdechł, bo zrobi się kłopot.
Kieran spojrzał na starego druha i przytaknął jego słowom, od razu czując rezygnację na myśl o papierkowej robocie, którą przyniesie im zgon tej gnidy. Będą musieli przekazać swoje wspomnienia z akcji do wglądu w myślodsiewni, spisać szczegółowe raporty z wykazem wszystkich rzuconych zakleć. Do tej pory nie był pewien, który urok najbardziej dotkliwie poranił uciekającego czarnoksiężnika. Lamino musiał być bolesne, z pewnością, ale to po oberwaniu Commotio wyraźnie osłabł. Naprawdę nie mogli w tę kanalię rzucać tylko i wyłącznie Petrificusami, skoro ta łajza sama sięgała po cholernie paskudne czarno magiczne inkantacje. Może i nieco puściły im nerwy, kiedy o mały włos Attenberry nie oberwał Cruciatusem.
Czekali więc pod jedną z sal na szpitalnym korytarzu na piątym piętrze, odrobinę zniecierpliwieni oczekiwaniem. Magia potrafi zdziałać cuda, lecz może tym razem miało się nie udać. Kieran drgnął i zrobił dwa kroki w stronę drzwi, gdy te otworzyły się, wypuszczając na korytarz mężczyznę w średnim wieku.
– Przepraszam – rzekł w stronę uzdrowiciela swym zwyczajowo stanowczym tonem, który jasno sugerował, że sprzeciwy nie mają żadnego sensu. – Jak się czuje ranny mężczyzna z pościgu?
– Miał niewielkie szanse. Za kilka godzin wypełnię akt zgonu i prześlę go do Biura Aurorów.
– A odzyskał przytomność? Mówił coś? – dopytywał jeszcze Hopkirk.
– Coś plótł trzy po trzy, ale może więcej zrozumiała z tego stażystka.
I właśnie w tej chwili z sali wyszła również młoda kobieta, której twarz Kieran rozpoznał wręcz natychmiast.
– Porozmawiam z nią.
Nim partnerujący mu dziś auror zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Rineheart stał już przy stażystce. Dobrze pamiętał sprawę zaginięcia Anastasi Bott, choć nie znajdowała się ona pod jurysdykcją Biura Aurorów.
– Auror Kieran Rineheart – przestawił się szybko, aby jak najszybciej przejść do rzeczy. – Chciałabym zadać kilka pytań odnośnie zmarłego. Odzyskał w sali przytomność, zgadza się?
Ujęcie czarnoksiężnika nigdy nie jest prostym zadaniem. Te podłe kreatury zawsze stawiają opór, bo wiedzą, jaki czeka je koniec, jeśli tylko zostaną pochwycone. Nikt nie chce spędzić reszty swoich dni w chłodnej, dusznej, więziennej celi, w której pobliżu snują się dementorzy pragnący wyrwać kolejne szczęśliwe wspomnienie z dna już i tak umęczonej duszy. W Kieranie nie było współczucia dla takich bestii w ludzkiej skórze. Czarna magia – niezależnie w jakiej dokładnie formie stosowana – zawsze spacza. Dziwiło go to, że nie wszyscy uznawali tę prawdę. Jemu już w dzieciństwie wyjawiono zgubny wpływ czarnej magii na ludzi, więc nie miał najmniejszych wątpliwości, jakim to złem jest ta mroczna sztuka magiczna.
Nie mogli pozwolić żeby zwyrodnialec zakończył swój żywot tak po prostu. Sami zadali mu poważne rany, jednak musieli go osłabić, żeby wreszcie go dorwać. Z poważnymi obrażeniami, krwawiącego i nieprzytomnego sprowadzili czarnoksiężnika do Szpitala Świętego Munga, aby udzielono mu fachowej pomocy. Wcale nie zależało im na zdrowiu parszywej gnidy, przede wszystkim zależało im na wyciągnięciu jakichś informacji.
– Lepiej żeby parszywiec nie zdechł, bo zrobi się kłopot.
Kieran spojrzał na starego druha i przytaknął jego słowom, od razu czując rezygnację na myśl o papierkowej robocie, którą przyniesie im zgon tej gnidy. Będą musieli przekazać swoje wspomnienia z akcji do wglądu w myślodsiewni, spisać szczegółowe raporty z wykazem wszystkich rzuconych zakleć. Do tej pory nie był pewien, który urok najbardziej dotkliwie poranił uciekającego czarnoksiężnika. Lamino musiał być bolesne, z pewnością, ale to po oberwaniu Commotio wyraźnie osłabł. Naprawdę nie mogli w tę kanalię rzucać tylko i wyłącznie Petrificusami, skoro ta łajza sama sięgała po cholernie paskudne czarno magiczne inkantacje. Może i nieco puściły im nerwy, kiedy o mały włos Attenberry nie oberwał Cruciatusem.
Czekali więc pod jedną z sal na szpitalnym korytarzu na piątym piętrze, odrobinę zniecierpliwieni oczekiwaniem. Magia potrafi zdziałać cuda, lecz może tym razem miało się nie udać. Kieran drgnął i zrobił dwa kroki w stronę drzwi, gdy te otworzyły się, wypuszczając na korytarz mężczyznę w średnim wieku.
– Przepraszam – rzekł w stronę uzdrowiciela swym zwyczajowo stanowczym tonem, który jasno sugerował, że sprzeciwy nie mają żadnego sensu. – Jak się czuje ranny mężczyzna z pościgu?
– Miał niewielkie szanse. Za kilka godzin wypełnię akt zgonu i prześlę go do Biura Aurorów.
– A odzyskał przytomność? Mówił coś? – dopytywał jeszcze Hopkirk.
– Coś plótł trzy po trzy, ale może więcej zrozumiała z tego stażystka.
I właśnie w tej chwili z sali wyszła również młoda kobieta, której twarz Kieran rozpoznał wręcz natychmiast.
– Porozmawiam z nią.
Nim partnerujący mu dziś auror zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Rineheart stał już przy stażystce. Dobrze pamiętał sprawę zaginięcia Anastasi Bott, choć nie znajdowała się ona pod jurysdykcją Biura Aurorów.
– Auror Kieran Rineheart – przestawił się szybko, aby jak najszybciej przejść do rzeczy. – Chciałabym zadać kilka pytań odnośnie zmarłego. Odzyskał w sali przytomność, zgadza się?
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Bott, do cholery, trzymaj go! - dłoń nie drżała, gdy utrzymywała inkantację
- Robię to, panie Attenbery - w odróżnieniu od prowadzącego uzdrowiciela, nie krzyczała, odpowiadając na pytanie rzeczowo. Zbyt rzeczowo zapewne, ale Ana, zupełnie inaczej reagowała na stres. A kilka ostatnich chwil przemykało na tak wysokim poziomie, że mdłe od krwi powietrze dało się ciąć nożem. Dwóch uzdrowicieli i stażystka, próbowali bezskutecznie odratować mężczyznę, którego - dosłownie, dowleczono do poczekalni. Aurorzy.
Powietrze było gęste i nieprzyjemnie rzadkie, gdy padały kolejne inkantacje. A krwawe kaszlnięcia, wciąż nieprzytomnego plamiły jasne fartuchy. Dłonie Any były równie umazane, gdy próbowała utrzymać głowę pacjenta, gdy ten rzucił się w drgawkach przy pierwszych zaklęciach. Obrażenia, które otrzymał były poważne, potwierdzali to aurorzy, wspominając konkretne inkantacje, ale - było coś jeszcze. Coś, czego nie mogli przewidzieć. Rozległy wylew wewnętrzny, który miał miejsce prawdopodobnie wcześniej
- Nieznaj...fff.... odda... czarh...ny klucz! - niezrozumiały zbitek słów raz za razem wypluwał się z ust - już umierającego, by nagłym wygięciem ciała zaalarmować koniec.
Ciało zwiotczało, a stażystka wciąż trzymała dłonie na bladej twarzy martwego czarnoksiężnika. Bezgłośnie przełknęła ślinę, jakby chciała zwilżyć usta, które do tej pory wymawiały lecznicze inkantacje. Widok śmierci był czymś naturalnym w profesji, której się podejmowała. A mimo to, czuła bolesne i pęczniejące ukłucie w piersi, które nie przestawało pulsować.
Szturchnięcie wyrwało ją z ciszy. Zerwała się z miejsca, wcześniej opuszczając głowę zmarłego. Choć nie było to potrzebne, przetarła usta, ścierając szkarłatne plamy. te same, znaczyły fartuch, nadając jej nieco "rzeźniczego" wyglądu, tak nie pasującego do spojrzenia, jakim obdarzała kolejne sylwetki.
- Aurorzy mają do ciebie kilka pytań - ciemnowłosa odwróciła się, chowając najpierw różdżkę, potem zaciskając palce na wciąż trzymanej chustce
- Tak - zgodziła się cicho, wychodząc na korytarz, natrafiając natychmiastowo, przenikliwe spojrzenie starszego mężczyzny. Miał w czach coś takiego, że nawet gdyby chciała, nie umiałaby kłamać. Ale nie chciała
- Anastasia Bott, stażystka - słowa popłynęły naturalnie, z pełną świadomością używając nazwiska, które odzyskała.
- Tak, kilka razy nawet. Odzyskiwał i tracił przytomność - zacisnęła lekko wargi i zmrużyła oczy, by przypomnieć sobie kolejność elementów. W jednej dłoni wciąż zaciskała zaplamioną szkarłatem chustkę, ale czynność umykała poza pojmowanie i rozmowę, którą prowadziła. Przed oczami wciąż miała zastygłe w dziwnym wyrazie, oblicze mężczyzny, o którego życie próbowali walczyć. To, że przyprowadzili go aurorzy, nie miało znaczenia. Zobowiązana była udzielić mu pomocy nawet, gdyby był czarnoksiężnikiem, a z nagłej rozmowy wynikało, że nim musiał być. O aurora, pytać musieli inaczej. Chyba.
- Robię to, panie Attenbery - w odróżnieniu od prowadzącego uzdrowiciela, nie krzyczała, odpowiadając na pytanie rzeczowo. Zbyt rzeczowo zapewne, ale Ana, zupełnie inaczej reagowała na stres. A kilka ostatnich chwil przemykało na tak wysokim poziomie, że mdłe od krwi powietrze dało się ciąć nożem. Dwóch uzdrowicieli i stażystka, próbowali bezskutecznie odratować mężczyznę, którego - dosłownie, dowleczono do poczekalni. Aurorzy.
Powietrze było gęste i nieprzyjemnie rzadkie, gdy padały kolejne inkantacje. A krwawe kaszlnięcia, wciąż nieprzytomnego plamiły jasne fartuchy. Dłonie Any były równie umazane, gdy próbowała utrzymać głowę pacjenta, gdy ten rzucił się w drgawkach przy pierwszych zaklęciach. Obrażenia, które otrzymał były poważne, potwierdzali to aurorzy, wspominając konkretne inkantacje, ale - było coś jeszcze. Coś, czego nie mogli przewidzieć. Rozległy wylew wewnętrzny, który miał miejsce prawdopodobnie wcześniej
- Nieznaj...fff.... odda... czarh...ny klucz! - niezrozumiały zbitek słów raz za razem wypluwał się z ust - już umierającego, by nagłym wygięciem ciała zaalarmować koniec.
Ciało zwiotczało, a stażystka wciąż trzymała dłonie na bladej twarzy martwego czarnoksiężnika. Bezgłośnie przełknęła ślinę, jakby chciała zwilżyć usta, które do tej pory wymawiały lecznicze inkantacje. Widok śmierci był czymś naturalnym w profesji, której się podejmowała. A mimo to, czuła bolesne i pęczniejące ukłucie w piersi, które nie przestawało pulsować.
Szturchnięcie wyrwało ją z ciszy. Zerwała się z miejsca, wcześniej opuszczając głowę zmarłego. Choć nie było to potrzebne, przetarła usta, ścierając szkarłatne plamy. te same, znaczyły fartuch, nadając jej nieco "rzeźniczego" wyglądu, tak nie pasującego do spojrzenia, jakim obdarzała kolejne sylwetki.
- Aurorzy mają do ciebie kilka pytań - ciemnowłosa odwróciła się, chowając najpierw różdżkę, potem zaciskając palce na wciąż trzymanej chustce
- Tak - zgodziła się cicho, wychodząc na korytarz, natrafiając natychmiastowo, przenikliwe spojrzenie starszego mężczyzny. Miał w czach coś takiego, że nawet gdyby chciała, nie umiałaby kłamać. Ale nie chciała
- Anastasia Bott, stażystka - słowa popłynęły naturalnie, z pełną świadomością używając nazwiska, które odzyskała.
- Tak, kilka razy nawet. Odzyskiwał i tracił przytomność - zacisnęła lekko wargi i zmrużyła oczy, by przypomnieć sobie kolejność elementów. W jednej dłoni wciąż zaciskała zaplamioną szkarłatem chustkę, ale czynność umykała poza pojmowanie i rozmowę, którą prowadziła. Przed oczami wciąż miała zastygłe w dziwnym wyrazie, oblicze mężczyzny, o którego życie próbowali walczyć. To, że przyprowadzili go aurorzy, nie miało znaczenia. Zobowiązana była udzielić mu pomocy nawet, gdyby był czarnoksiężnikiem, a z nagłej rozmowy wynikało, że nim musiał być. O aurora, pytać musieli inaczej. Chyba.
Ostatnio zmieniony przez Anastasia Bott dnia 19.07.19 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Jej twarz wydała mu się nieco blada, gdy zacisnęła wargi. Może to przez grę świateł panującą na szpitalnym korytarzu, a może przez zmęczenie po nieudanej próbie uratowania ludzkiego życia. Większą uwagę zwrócił na zakrwawiony fartuch i ściskaną w kobiecych dłoniach chusteczkę, również przesiąkniętą czerwoną posoką. Sam widział, że ujęty czarnoksiężnik był mocno poturbowany, jednak ilość krwi obecna w wyniku odniesionych ran nieco go zaskoczyła. Przyzwyczajony był do widoku krwi i śmierci, ale młoda Bott dopiero się uczyła tego obcowania z naturalnymi dowodami kruchości ludzkiego życia. Nagle nabrał wobec niej jeszcze większego współczucia. Rodzina tak długo jej szukała. Dzięki rozmowom z Samanthą zdołał poznać szczegóły jej powrotu, choć trudno było mu dociekać jak wielkie emocje towarzyszyły wszystkim, gdy nastał wreszcie czas zjednoczenia familli. Jak właściwie przyjąłby powrót od wielu lat nieobecnego w jego życiu syna? Czasem się nad tym zastanawiał przez tą całą sprawę ze zniknięciem młodej czarownicy. I tylko zatroskanej matce wyjawił podobne myśli. Matczyna troska Samanthy udowadniała mu, że nigdy nie był dobrym ojcem.
– Dobrze się czujesz? – spytał odrobinę ciszej, nieporadnie starając się sięgnąć po nieznaną mu zbytnio łagodność. Przestał też bawić się w przesadnie uprzejmości, bo nie miał przed sobą całkowicie obcej czarownicy, ale córkę bliskiej znajomej, w której poszukiwaniach również brał udział – niewielki, ale jednak się zaangażował w miarę możliwości. To odchylenie od normy sprawiło, że poczuł na sobie intensywne spojrzenie Hopkirka. Tego starego lisa to akurat nie powinny wcale obchodzić motywy Kierana, które stały za tą nagłą i chwilową przemianą usposobienia.
– Bardzo nam by to pomogło, jeśli przypomniałabyś sobie, co dokładnie mówił. Nawet najmniejszy szczegół może mieć znaczenie.
Często ludzie tuż przed śmiercią, nawet ci najbardziej zepsuci, wyznawali swoje winy lub największe pragnienia. Każdy próbuje kurczowo trzymać się życia, ale kiedy już nadchodzi koniec, wszelkie siły przeznacza się na godne pożegnanie ze światem.
– Może potrzebujesz chwili dla siebie? – zaproponował ostrożnie, ignorując niecierpliwie chrząknięcie Hopkirka gdzieś za plecami. Podzielili się zadaniami, więc niech gada z pełnoprawnym uzdrowicielem i nie wtrąca w jego robotę.
– Dobrze się czujesz? – spytał odrobinę ciszej, nieporadnie starając się sięgnąć po nieznaną mu zbytnio łagodność. Przestał też bawić się w przesadnie uprzejmości, bo nie miał przed sobą całkowicie obcej czarownicy, ale córkę bliskiej znajomej, w której poszukiwaniach również brał udział – niewielki, ale jednak się zaangażował w miarę możliwości. To odchylenie od normy sprawiło, że poczuł na sobie intensywne spojrzenie Hopkirka. Tego starego lisa to akurat nie powinny wcale obchodzić motywy Kierana, które stały za tą nagłą i chwilową przemianą usposobienia.
– Bardzo nam by to pomogło, jeśli przypomniałabyś sobie, co dokładnie mówił. Nawet najmniejszy szczegół może mieć znaczenie.
Często ludzie tuż przed śmiercią, nawet ci najbardziej zepsuci, wyznawali swoje winy lub największe pragnienia. Każdy próbuje kurczowo trzymać się życia, ale kiedy już nadchodzi koniec, wszelkie siły przeznacza się na godne pożegnanie ze światem.
– Może potrzebujesz chwili dla siebie? – zaproponował ostrożnie, ignorując niecierpliwie chrząknięcie Hopkirka gdzieś za plecami. Podzielili się zadaniami, więc niech gada z pełnoprawnym uzdrowicielem i nie wtrąca w jego robotę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Korytarz przy sali od samego początku zdawał się jej zbyt głośny. Głosy rozmów, szelest kroków, a gdy skupić się mocniej - chrapliwe oddechy chorych, rannych i... umierających. Anastasia zdążyła się przyzwyczaić do podobnych wrażeń, ale niezmiennie, czuła nieprzyjemny dyskomfort za każdym razem, gdy znajdowała się na wąskim przejściu między wszystkimi salami. W zderzeniu z ratowniczą i nieudaną próbą ocalenia ludzkiego życia, czuła się źle. Nie zamykała się na dotykającym ja przygnębieniu, wiedząc, że nie tego oczekiwano od przyszłej uzdrowicielki. I nie tego wymagano od stażystki, która miała odpowiedzieć na pytania stojącego przed nią aurora. Ciężko było jej utrzymywać dłużej kontakt wzrokowy, mając wrażenie, że ten - zagląda nieco głębiej, przenikając na wskroś jej myśli. I być może dlatego drgnęła impulsem poruszenia, unosząc oczy wyżej, gdy zadał ciche, zupełnie inne od poprzednich pytanie. Być może też zaskoczona, odnajdując w twardym głosie nutę, której nie spodziewała się wyczuć. Przez głowę mignęła jej myśl, że - mogła go znać. Kiedyś - Nie do końca - przyznała równie cicho, ale zaraz pokręciła głową - Przepraszam, proszę pytać - zreflektowała się, odsuwając na bok zalewające ją emocje i myśli. Zbyt długo pozostając w bezruchu, łatwo o upadek. Nie tylko ten fizyczny. Nie było na to ani czasu, ani miejsca. Zacisnęła palce nieco mocniej, tym razem wyczuwając w zgięciu kciuka materiał, który trzymała. Spojrzała w dół, zerkając na chustkę, przez która przesiąkła posoka. Uniosła ramiona, wdychają powietrze nieco zbyt pospiesznie, po czym równie szybko, wsunęła dłoń i chustkę, do kieszeni fartucha.
- Rozumiem - kiwnęła głową, nadal trzymając rękę w kieszeni - Nie jestem pewna, czy cokolwiek z tego co mówił, ma znaczenie. bardziej brzmiało, jak majaki - zmarszczyła lekko brwi i przygryzła wargę, świadczącą, że rzeczywiście próbuje sobie przypomnieć plątaninę wypowiadanych słów. Obraz wykrzywionego oblicza wrócił także i przez jej twarz przemknął cień. Wzięła oddech i powtórnie pokręciła głową - Nie, nie trzeba - i kolejny raz - być może - nie powinna, ale kąciki ust lekko uniosły się. Wyraz o tyle dziwny, że w oczach ciężko było znaleźć wesołość. A obecność postawnego aurora i aury, jaką emanował sprawiał, że chciała wziąć się w garść. Na refleksję przyjść miał jeszcze czas, gdy znajdzie się sama. Bez świadków - Mówił coś o kluczu? I czymś czarnym, albo o kimś? - zamrugała, chwytając powtórnie zlepek wyrazów, które usłyszała i zdążyła zapamiętać. Możliwe, że niezrozumiałe dla niej słowa, mogły mieć znaczenie dla pracujących nad sprawą aurorów. Podobno, szczegóły miały znaczenie - I nieznajomy? albo nieznany... ale nie wiem, do czego się odnosiło - podniosła wzrok do oczu mężczyzny, raz jeszcze czując przenikliwość postawy, jaką prezentował Kieran. I mimo świadomości, że był mężczyzna, którego czarnoksiężnicy musieli się bać, Bott wyczuwała inaczej, a przynajmniej dostrzegając coś, co plasowało go w roli, jaka pełnił jej ojciec. Troski. Nawet, jeśli widziała w nim prawdziwą skrajność jej własnego rodziciela.
- Rozumiem - kiwnęła głową, nadal trzymając rękę w kieszeni - Nie jestem pewna, czy cokolwiek z tego co mówił, ma znaczenie. bardziej brzmiało, jak majaki - zmarszczyła lekko brwi i przygryzła wargę, świadczącą, że rzeczywiście próbuje sobie przypomnieć plątaninę wypowiadanych słów. Obraz wykrzywionego oblicza wrócił także i przez jej twarz przemknął cień. Wzięła oddech i powtórnie pokręciła głową - Nie, nie trzeba - i kolejny raz - być może - nie powinna, ale kąciki ust lekko uniosły się. Wyraz o tyle dziwny, że w oczach ciężko było znaleźć wesołość. A obecność postawnego aurora i aury, jaką emanował sprawiał, że chciała wziąć się w garść. Na refleksję przyjść miał jeszcze czas, gdy znajdzie się sama. Bez świadków - Mówił coś o kluczu? I czymś czarnym, albo o kimś? - zamrugała, chwytając powtórnie zlepek wyrazów, które usłyszała i zdążyła zapamiętać. Możliwe, że niezrozumiałe dla niej słowa, mogły mieć znaczenie dla pracujących nad sprawą aurorów. Podobno, szczegóły miały znaczenie - I nieznajomy? albo nieznany... ale nie wiem, do czego się odnosiło - podniosła wzrok do oczu mężczyzny, raz jeszcze czując przenikliwość postawy, jaką prezentował Kieran. I mimo świadomości, że był mężczyzna, którego czarnoksiężnicy musieli się bać, Bott wyczuwała inaczej, a przynajmniej dostrzegając coś, co plasowało go w roli, jaka pełnił jej ojciec. Troski. Nawet, jeśli widziała w nim prawdziwą skrajność jej własnego rodziciela.
Z perspektywy aurorów zmarły mężczyzna był ostatnią szumowiną, jednak uzdrowiciele pozostawali w obowiązku udzielania pomocy każdemu, kto jej potrzebował, bez względu na status majątkowy i czystość krwi. Jedynie czego Kieran żałował odnośnie marnego końca czarnoksiężnika, to jedynie tego, że nie wyciągną już z niego żadnych informacji. Zgon podczas akcji będzie też wymuszał na nich spisanie naprawdę długiego i szczegółowego raportu. Dla kogoś na stażu uzdrowicielskim strata pacjenta musiała być swoistym ciosem. Wydawało mu się, że przez te nerwy nie wydobędzie żadnych konkretów z osoby, która towarzyszyła mężczyźnie w ostatnich chwilach.
Doceniał wypływającą z niej szczerość, choć prawdopodobnie była ona efektem ubocznym doznanego zaledwie chwilę temu szoku, jaki wywołała śmierć pacjenta. Zachowanie stażystki Bott oceniał nie na podstawie jej zawodowych doświadczeń, spoglądał na nią przez pryzmat jej prywatnych dramatów, całkiem dobrze mu znanych, choć na pewno istniały szczegóły, o których nie miał pojęcia. Mógł tylko podejrzewać jak bardzo mogła czuć się skonfundowana powrotem do kraju i rodziny, ale był za to całkowicie pewny co do odczuć jej zatroskanej matki, która przez tak długi czas odchodziła od zmysłów. Amnezjatorka Bott odzyskała córkę i nawet zatwardziały auror Rienheart odczuł ulgę, kiedy młoda czarownica wreszcie się odnalazła. Strapienia Samanthy były również jego troskami i trudno było tego uniknąć, kiedy ludzi łączyła zażyłość, nawet taka budowana głównie w oparciu o stosunki zawodowe.
Przez twarz czarownicy przemknął cień zmęczenia, jednak dość szybko opanowała własną słabość, decydując się odpowiedzieć na prośbę aurora. Zaczęła zdawać swoją relację z ostatnich wydarzeń, a Kieran słuchał uważnie, z każdym kolejnym zagadkowym zagadnieniem maszcząc mocniej brwi. Mówił o czymś czarnym. Albo o kimś. W ostatnich chwilach swego nędznego życia wzywał Czarnego Pana? Na samą myśl Kieran skrzywił się z odrazą, choć nie mógł mieć żadnej pewności co do tego, że jego skojarzenie jest tym słusznym. Możliwe, że jednak chodziło o jakiś klucz. Tylko wszystkie wskazówki, jakie drań pozostawił w swojej kryjówce, nie dawały zbytnio szansy na odnalezienie jakiegokolwiek klucza. Gdyby wnikliwie przeszukali wszystkie rzeczy w tamtym miejscu, być może udałoby im się podjąć jakiś trop.
Wpadł na inny pomysł. Ostrożnie wyjął z kieszeni płaszcza fiolkę i podał ją młodej Bott dość pewnie. Pamiętał o tym, że na Szpital Świętego Munga nałożono naprawdę silne bariery, które chroniły miejsce przed wpływem anomalii.
– Pewnie to zbyt duża prośba, ale czy mogłabyś przekazać swoje wspomnienie związane z tym konkretnym pacjentem? Przejrzymy je dokładnie w myślodsiewni i może wtedy ustalimy coś więcej. To ułatwiłoby nam pracę nad sprawą.
Jej obowiązkiem nie było udzielanie jakiegokolwiek wspomnienia, kiedy była tylko świadkiem i to późniejszych zdarzeń a nie samej zbrodni. Czuł jednak, że Anastasia podobna jest do matki, zarówno z wyglądu, jak i charakteru, nawet jeśli wybrała kompletnie odmienną ścieżkę kariery.
Doceniał wypływającą z niej szczerość, choć prawdopodobnie była ona efektem ubocznym doznanego zaledwie chwilę temu szoku, jaki wywołała śmierć pacjenta. Zachowanie stażystki Bott oceniał nie na podstawie jej zawodowych doświadczeń, spoglądał na nią przez pryzmat jej prywatnych dramatów, całkiem dobrze mu znanych, choć na pewno istniały szczegóły, o których nie miał pojęcia. Mógł tylko podejrzewać jak bardzo mogła czuć się skonfundowana powrotem do kraju i rodziny, ale był za to całkowicie pewny co do odczuć jej zatroskanej matki, która przez tak długi czas odchodziła od zmysłów. Amnezjatorka Bott odzyskała córkę i nawet zatwardziały auror Rienheart odczuł ulgę, kiedy młoda czarownica wreszcie się odnalazła. Strapienia Samanthy były również jego troskami i trudno było tego uniknąć, kiedy ludzi łączyła zażyłość, nawet taka budowana głównie w oparciu o stosunki zawodowe.
Przez twarz czarownicy przemknął cień zmęczenia, jednak dość szybko opanowała własną słabość, decydując się odpowiedzieć na prośbę aurora. Zaczęła zdawać swoją relację z ostatnich wydarzeń, a Kieran słuchał uważnie, z każdym kolejnym zagadkowym zagadnieniem maszcząc mocniej brwi. Mówił o czymś czarnym. Albo o kimś. W ostatnich chwilach swego nędznego życia wzywał Czarnego Pana? Na samą myśl Kieran skrzywił się z odrazą, choć nie mógł mieć żadnej pewności co do tego, że jego skojarzenie jest tym słusznym. Możliwe, że jednak chodziło o jakiś klucz. Tylko wszystkie wskazówki, jakie drań pozostawił w swojej kryjówce, nie dawały zbytnio szansy na odnalezienie jakiegokolwiek klucza. Gdyby wnikliwie przeszukali wszystkie rzeczy w tamtym miejscu, być może udałoby im się podjąć jakiś trop.
Wpadł na inny pomysł. Ostrożnie wyjął z kieszeni płaszcza fiolkę i podał ją młodej Bott dość pewnie. Pamiętał o tym, że na Szpital Świętego Munga nałożono naprawdę silne bariery, które chroniły miejsce przed wpływem anomalii.
– Pewnie to zbyt duża prośba, ale czy mogłabyś przekazać swoje wspomnienie związane z tym konkretnym pacjentem? Przejrzymy je dokładnie w myślodsiewni i może wtedy ustalimy coś więcej. To ułatwiłoby nam pracę nad sprawą.
Jej obowiązkiem nie było udzielanie jakiegokolwiek wspomnienia, kiedy była tylko świadkiem i to późniejszych zdarzeń a nie samej zbrodni. Czuł jednak, że Anastasia podobna jest do matki, zarówno z wyglądu, jak i charakteru, nawet jeśli wybrała kompletnie odmienną ścieżkę kariery.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Od momentu powrotu, na nowo musiała budować rzeczywistość, którą znała. I to nie tak, że wszystko wywróciło się do góry nogami, choć czasem trafiały ją wydarzenia i spotkania, mające w sobie o wiele większy pierwiastek emocjonalnego naładowania, niż zwykle. Raz za razem wracała od nowa. Była Bott. Była uparta. I nie zamierzała tak łatwo dać się przygnieść rzeczywistości. Nawet, jeśli ta odciskała swoje piętno na całej Anglii.
Staż pomagał jej zachować równowagę. Skupiała się na powierzanych jej zadaniach, odrywając myśli skupione na przeszłości. Pogrążanie się w tym, czego zmienić już nie mogła, mijało się z celem. To samo powinna była zrobić z duszącym ją wrażeniem, że zawiodła. Pierwszy raz ktoś umierał na jej rękach, a wyobraźnia dodatkowo podpowiadała jej obrazy przyszłości, w których to jej najbliżsi odchodzili. Nie umiała i nie chciała się na to zgodzić. Gorzka lekcja do przełknięcia miała na przyszłość nauczyć ją czegoś ważnego. Tak, jak starszy nieznajomy.
Dopiero w momencie względnego uspokojenia zwróciła uwagę, że spojrzenie, jakim ją obejmował, nie było zwyczajne. I nie chodziło tylko o pierwsze wrażenie przenikliwości. Wiedziała czym się zajmował. Auror na służbie. Przedstawił się imieniem i nazwiskiem, ale nadal nie potrafiła dopasować tożsamości nawet wśród opowieści rodziny i jej znajomości. Mogła się równie dobrze mylić, ale gdzieś z tyłu głowy pozostawał cichy szept podpowiadający, ze jest inaczej. Nie była tylko świadoma, dlaczego - Przepraszam, czy my... czy ja pana gdzieś już nie spotkałam? - pytanie umknęło bardziej szeptem, niż właściwym pytaniem, ale za późno było na wycofanie. Absurdalne tym bardziej, że przed kilkoma chwilami przedstawił jej się sam. Raz jeszcze pokręciła głową, a na policzki wstąpiło zakłopotanie. Nie powinna była zachowywać się tak wobec kogoś o wiele od niej starszego i zdecydowanie wymagającego od niej szacunku.
Relacja, którą próbowała przedstawić, nie była pełna. Wiedziała o tym. Starała się przypomnieć dokładnie przebieg pracy, ale dużo łatwiej było jej wskazać wykonywane czynności związane z ratowaniem umierającego, niż odczytywanie chaotycznych majaków, które wypowiadał, zrywając się z nieprzytomności - Przepraszam, mogłam coś pomylić, ale pacjent mówił niewyraźnie i... - próbowała się tłumaczyć, ale umilkła, natrafiając gdzieś po drodze na spojrzenie prowadzącego leczenie uzdrowiciela. Kończył rozmowę z drugim aurorem, a wzrok mówił, że ona również powinna wywiązać się ze swojej powinności - Będę musiała o to zapytać mojego opiekuna, ale wygląda na to, że już takowej udzielił - odetchnęła cicho, ramiona opadły niżej, a sama Anastasia spojrzała w dół, na swoje dłonie - Jeśli to pomoże, zgadzam się. Potrzebuję tylko myślodsiewni - nie widziała powodu, dla którego miała zatrzymać wspomnienie dla siebie, ale bała się. Bała się faktu, że ktoś miał spojrzeć na to przez pryzmat jej uczuć i emocji. Czuła się w jakiś sposób obnażana. Uśmiechnęła się blado unosząc wzrok do aurora.
Staż pomagał jej zachować równowagę. Skupiała się na powierzanych jej zadaniach, odrywając myśli skupione na przeszłości. Pogrążanie się w tym, czego zmienić już nie mogła, mijało się z celem. To samo powinna była zrobić z duszącym ją wrażeniem, że zawiodła. Pierwszy raz ktoś umierał na jej rękach, a wyobraźnia dodatkowo podpowiadała jej obrazy przyszłości, w których to jej najbliżsi odchodzili. Nie umiała i nie chciała się na to zgodzić. Gorzka lekcja do przełknięcia miała na przyszłość nauczyć ją czegoś ważnego. Tak, jak starszy nieznajomy.
Dopiero w momencie względnego uspokojenia zwróciła uwagę, że spojrzenie, jakim ją obejmował, nie było zwyczajne. I nie chodziło tylko o pierwsze wrażenie przenikliwości. Wiedziała czym się zajmował. Auror na służbie. Przedstawił się imieniem i nazwiskiem, ale nadal nie potrafiła dopasować tożsamości nawet wśród opowieści rodziny i jej znajomości. Mogła się równie dobrze mylić, ale gdzieś z tyłu głowy pozostawał cichy szept podpowiadający, ze jest inaczej. Nie była tylko świadoma, dlaczego - Przepraszam, czy my... czy ja pana gdzieś już nie spotkałam? - pytanie umknęło bardziej szeptem, niż właściwym pytaniem, ale za późno było na wycofanie. Absurdalne tym bardziej, że przed kilkoma chwilami przedstawił jej się sam. Raz jeszcze pokręciła głową, a na policzki wstąpiło zakłopotanie. Nie powinna była zachowywać się tak wobec kogoś o wiele od niej starszego i zdecydowanie wymagającego od niej szacunku.
Relacja, którą próbowała przedstawić, nie była pełna. Wiedziała o tym. Starała się przypomnieć dokładnie przebieg pracy, ale dużo łatwiej było jej wskazać wykonywane czynności związane z ratowaniem umierającego, niż odczytywanie chaotycznych majaków, które wypowiadał, zrywając się z nieprzytomności - Przepraszam, mogłam coś pomylić, ale pacjent mówił niewyraźnie i... - próbowała się tłumaczyć, ale umilkła, natrafiając gdzieś po drodze na spojrzenie prowadzącego leczenie uzdrowiciela. Kończył rozmowę z drugim aurorem, a wzrok mówił, że ona również powinna wywiązać się ze swojej powinności - Będę musiała o to zapytać mojego opiekuna, ale wygląda na to, że już takowej udzielił - odetchnęła cicho, ramiona opadły niżej, a sama Anastasia spojrzała w dół, na swoje dłonie - Jeśli to pomoże, zgadzam się. Potrzebuję tylko myślodsiewni - nie widziała powodu, dla którego miała zatrzymać wspomnienie dla siebie, ale bała się. Bała się faktu, że ktoś miał spojrzeć na to przez pryzmat jej uczuć i emocji. Czuła się w jakiś sposób obnażana. Uśmiechnęła się blado unosząc wzrok do aurora.
Od lipcowego spotkania Zakonu Feniksa w Gospodzie Pod Świńskim Łbem łapał się na rozmyślaniu odnośnie życia bez pamięci. Czyż każdego człowieka nie definiował przede wszystkim zbiór jego doświadczeń, a więc cała przeżyta przeszłość? W swoich przemyśleniach posuwał się nawet do tego, aby wyobrazić sobie to, jak funkcjonowałby sam, gdyby nie pamiętał żadnych zdarzeń ze swojego życia. Jakaż to była abstrakcyjna wizja. Tymczasem dla niektórych ta abstrakcja była rzeczywistością. Nie był pewien, czy w przypadku amnezji można zacząć życia tak po prostu od nowa. Podobne otwarcie nowego rozdziału było traumą również dla bliskich zagubionej w niepamięci osoby.
– Kilka razy zamieniliśmy ze sobą parę zdań – odpowiedział na jej pytanie spokojnie, lecz pod maską profesjonalnego opanowania zbudzone zostały emocje. Spojrzenie niebieskich oczu przybrało na intensywności, co było przede wszystkim przejawem zaciekawienia. Czy mogła coś sobie nagle przypomnieć? To byłoby dość zaskakujące, gdyby w odmętach pamięci panny Bott jakimś cudem utkwiła sylwetka starego druha jej matki. Dlatego podejrzewał, że musiał nieświadomie wykonać w jej kierunku jakiś gest, który mógłby świadczyć o istnieniu jakiejkolwiek wspólnej więzi w przeszłości, nieważnie jak mocnej, a raczej w tym przypadku wątłej. – Jestem znajomym Samanthy – wyjaśnił z bladym uśmiechem, nie krępując się wypowiedzeniem imienia jej matki. Od zawsze z jakimś trudem przychodziło mu tytułować ją panią Bott. Chyba do dziś do końca nie potrafił pojąć, dlaczego wybrała na męża człowieka, którego pasją jest fotografowanie sowich piór. A przynajmniej było, bo naprawdę nie nadążał za pasjami małżonka amnezjatorki. Przecież mogła przebierać choćby w aurorach, a więc w niegłupich i niebrzydkich czarodziejach. Najwidoczniej to była miłość, która zaowocowała w dwójkę dzieci. Ważne, że odnalazła swoje szczęście.
Dostrzegł wahanie stażystki Bott i spróbował milcząco odkryć powody, które za nim stały. Sposób, w jaki spojrzała na swoje dłonie, był dla niego ważną wskazówką. Oddanie własnego wspomnienia wiązało się również z obnażeniem własnych myśli i uczuć. Momentalnie poczuł się źle z powodu własnej propozycji, ponieważ nieumyślnie chciał naruszyć granice czyjejś intymności. I to na dodatek osoby po sporych przejściach.
– To jednak nie był tak dobry pomysł, jak mogłem sądzić – mruknął pod nosem, marszcząc przy tym bardziej brwi. – Uznajmy, że takiej propozycji nie było. Wierzę, że mój towarzysz zdobył wystarczająco dużo informacji od uzdrowiciela, który również zajmował się tym konkretnym pacjentem.
Posłał jej kolejny nieporadny uśmiech, chcąc wyrazić jakoś skruchę. Dobrze, że zawczasu zrozumiał swój błąd i nie brnął w niewygodną dla czarownicy sytuację.
– Kilka razy zamieniliśmy ze sobą parę zdań – odpowiedział na jej pytanie spokojnie, lecz pod maską profesjonalnego opanowania zbudzone zostały emocje. Spojrzenie niebieskich oczu przybrało na intensywności, co było przede wszystkim przejawem zaciekawienia. Czy mogła coś sobie nagle przypomnieć? To byłoby dość zaskakujące, gdyby w odmętach pamięci panny Bott jakimś cudem utkwiła sylwetka starego druha jej matki. Dlatego podejrzewał, że musiał nieświadomie wykonać w jej kierunku jakiś gest, który mógłby świadczyć o istnieniu jakiejkolwiek wspólnej więzi w przeszłości, nieważnie jak mocnej, a raczej w tym przypadku wątłej. – Jestem znajomym Samanthy – wyjaśnił z bladym uśmiechem, nie krępując się wypowiedzeniem imienia jej matki. Od zawsze z jakimś trudem przychodziło mu tytułować ją panią Bott. Chyba do dziś do końca nie potrafił pojąć, dlaczego wybrała na męża człowieka, którego pasją jest fotografowanie sowich piór. A przynajmniej było, bo naprawdę nie nadążał za pasjami małżonka amnezjatorki. Przecież mogła przebierać choćby w aurorach, a więc w niegłupich i niebrzydkich czarodziejach. Najwidoczniej to była miłość, która zaowocowała w dwójkę dzieci. Ważne, że odnalazła swoje szczęście.
Dostrzegł wahanie stażystki Bott i spróbował milcząco odkryć powody, które za nim stały. Sposób, w jaki spojrzała na swoje dłonie, był dla niego ważną wskazówką. Oddanie własnego wspomnienia wiązało się również z obnażeniem własnych myśli i uczuć. Momentalnie poczuł się źle z powodu własnej propozycji, ponieważ nieumyślnie chciał naruszyć granice czyjejś intymności. I to na dodatek osoby po sporych przejściach.
– To jednak nie był tak dobry pomysł, jak mogłem sądzić – mruknął pod nosem, marszcząc przy tym bardziej brwi. – Uznajmy, że takiej propozycji nie było. Wierzę, że mój towarzysz zdobył wystarczająco dużo informacji od uzdrowiciela, który również zajmował się tym konkretnym pacjentem.
Posłał jej kolejny nieporadny uśmiech, chcąc wyrazić jakoś skruchę. Dobrze, że zawczasu zrozumiał swój błąd i nie brnął w niewygodną dla czarownicy sytuację.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uczucie deja vu towarzyszyło jej zbyt często, by mogła zignorować podszepty pogrążonego w niepamięci umysłu. Zazwyczaj, nie potrafiła właściwie ulokować wrażenia i nadać mu tożsamości, ale zdążyła wyczulić się na podobne doświadczenia. Jak echo przeszłości, odbijało się gdzieś na granicy zrozumienia i umykało, jak przesypywany przez palce piasek. Tak było i w przypadku stojącego przed nią mężczyzny i w ten sam sposób nie umiała odnaleźć przyczyny. Umysł potrafił jej płatać figle i zwyczajnie, mogła doszukiwać się źródeł tam, gdzie ich nie było.
Zamrugała, gdy padła pierwsza odpowiedź związana z jej pytaniem. W piwnych źrenicach błysnęło zaskoczenie i wstyd - Och - wydukała najpierw, niepewnie, nie będąc pewna, jak zareagować na tak szczera odpowiedź. Zakłopotanie powiększyło się, gdy auror uzupełnił wypowiedź - Moją, mamę? - brwi uniosły się, a w głowie próbowała połączyć fakt profesji, jaka pełnił Kieran z... no własnie. Amnezjatorom na pewno zdarzało się z nimi pracować. Chyba - Przepraszam, nie wiedziałam - uspokoiła wewnętrzne drżenie, tym razem zdając sobie sprawę, że brzmi jeszcze bardziej głupio. Albo wykazując się ignorancją. Ciepło rozlało się po policzkach bardziej, a Bott przygryzła wargi, niespokojnie próbując ogarnąć kłopotliwa emocję. Musiała opanować tętniący niepokój. Potrafiła to. Na pewno.
Zakołysała się lekko na pietach, czując za plecami podporę w postaci chłodnej ściany. Była pewna, że zapyta rodzicielki o Rinehearta, ale teraz czuła wystarczająco wiele powodów, by umilknąć. Odetchnęła nieco głośniej - Nie chciałam utrudniać panu pracy, przepraszam - poruszyła ramionami - i to naprawdę nie powinien być problem. Bardzo często korzystam z myślodsiewni - nie powiedziała jednak, że tylko i wyłącznie na własne potrzeby. W ten sposób zbierała własne wspomnienia raz jeszcze przypominając sobie co przeżywała i czuła. Zerknęła na drugiego aurora i uzdrowiciela, z którym rozmawiał. Przekręciła w palcach chustkę, na powrót przypominając sobie powód całej rozmowy. Schowała materiał do kieszeni (który raz z kolei?). Jej obowiązkiem było udzielić pomocy aurorom. Nawet jeśli zawaliła sprawę, jako przyszła uzdrowicielka, dzieląc odpowiedzialność z prowadzącymi ratunek - Nie wiem, jak inaczej mogłabym jeszcze pomóc - zakończyła trochę koślawo - ten mężczyzna wydawał się... trochę niespełna rozumu - ale kto nie byłby będąc na granicy śmierci? O czarnoksiężnikach, nie wiedziała zbyt wiele. Wystarczyła jej przerażająca świadomość, że byli źli. Wystarczająco często czytała gazety, by mieć świadomość, ze powinna była się ich bać.
Zamrugała, gdy padła pierwsza odpowiedź związana z jej pytaniem. W piwnych źrenicach błysnęło zaskoczenie i wstyd - Och - wydukała najpierw, niepewnie, nie będąc pewna, jak zareagować na tak szczera odpowiedź. Zakłopotanie powiększyło się, gdy auror uzupełnił wypowiedź - Moją, mamę? - brwi uniosły się, a w głowie próbowała połączyć fakt profesji, jaka pełnił Kieran z... no własnie. Amnezjatorom na pewno zdarzało się z nimi pracować. Chyba - Przepraszam, nie wiedziałam - uspokoiła wewnętrzne drżenie, tym razem zdając sobie sprawę, że brzmi jeszcze bardziej głupio. Albo wykazując się ignorancją. Ciepło rozlało się po policzkach bardziej, a Bott przygryzła wargi, niespokojnie próbując ogarnąć kłopotliwa emocję. Musiała opanować tętniący niepokój. Potrafiła to. Na pewno.
Zakołysała się lekko na pietach, czując za plecami podporę w postaci chłodnej ściany. Była pewna, że zapyta rodzicielki o Rinehearta, ale teraz czuła wystarczająco wiele powodów, by umilknąć. Odetchnęła nieco głośniej - Nie chciałam utrudniać panu pracy, przepraszam - poruszyła ramionami - i to naprawdę nie powinien być problem. Bardzo często korzystam z myślodsiewni - nie powiedziała jednak, że tylko i wyłącznie na własne potrzeby. W ten sposób zbierała własne wspomnienia raz jeszcze przypominając sobie co przeżywała i czuła. Zerknęła na drugiego aurora i uzdrowiciela, z którym rozmawiał. Przekręciła w palcach chustkę, na powrót przypominając sobie powód całej rozmowy. Schowała materiał do kieszeni (który raz z kolei?). Jej obowiązkiem było udzielić pomocy aurorom. Nawet jeśli zawaliła sprawę, jako przyszła uzdrowicielka, dzieląc odpowiedzialność z prowadzącymi ratunek - Nie wiem, jak inaczej mogłabym jeszcze pomóc - zakończyła trochę koślawo - ten mężczyzna wydawał się... trochę niespełna rozumu - ale kto nie byłby będąc na granicy śmierci? O czarnoksiężnikach, nie wiedziała zbyt wiele. Wystarczyła jej przerażająca świadomość, że byli źli. Wystarczająco często czytała gazety, by mieć świadomość, ze powinna była się ich bać.
Ostatnio zmieniony przez Anastasia Bott dnia 31.07.19 19:54, w całości zmieniany 2 razy
Od razu zauważył, że wprawił ją w zakłopotanie swoimi słowami. Powinien był skłamać? – Nie szkodzi, naprawdę – mruknął pod nosem, jakby bardziej do siebie. W jego naturze nie leżało zbytnio podnoszenie innych na duchu, częściej doprowadzał wielu do granic wytrzymałości, testując w ten sposób ich zaangażowanie. Z zażenowania uciekł wzrokiem gdzieś w bok, drapiąc się przy tym po policzku niby niedbale, choć ten jeden gest odkrywał jego zdenerwowanie. Takie zachowanie musiało zostać skwitowane przez drugiego aurora cichym prychnięciem, które Kieran doskonale usłyszał, choć rozległo się za jego plecami. Ale o to zresztą jego staremu druhowi chodziło, miał wyłapać odgłos niepozbawiony kąśliwości, prześmiewczy i zuchwały. Hopkirk mógł się w duchu z niego śmiać i myśleć, że na stare lata zmiękł, jednak prawda była taka, że nie miał do czynienia z całkowicie obcą mu stażystką Szpitala Świętego Munga. Rzadko odczuwał podobną niezręczność. Miał przed sobą córkę Samanthy, którą od zawsze darzył sporą dozą sympatii oraz szacunkiem. Była zdolną amnezjatorką, porządną kobietą, wierną żoną i kochającą matką. Nawet nad nim swego czasu roztoczyła swoją troskliwą kuratelę, gdy po śmierci ukochanej małżonki prześladowały go ponure myśli, a nawet niechęć do własnych dzieci, żywych pamiątkach po słodkiej Abigail. Za złe miał sobie to, że nie potrafił jej się odwdzięczyć za okazaną dobroć, gdy jej córka przepadła bez wieści. W miarę możliwości zaangażował się w tę sprawę, jednak cały czas wydawało mu się, że robi za mało. Kiedy tragedia nie jest cudza, a dotyka osoby z najbliższego otoczenia, wszystko odbiera się bardziej osobiście.
– To wcale nie jest utrudnianie śledztwa, za to są zresztą odpowiednie paragrafy – zaczął tłumaczyć samo zagadnienie, zapewne nieporadnie, skoro od razu rozpoczął od wspominania o konsekwencjach prawnych. Chyba tylko pogłębiał jej poczucie zagubienia. – Naprawdę nie jesteś zobligowana do dzielenia się swoimi wspomnieniami z aurorami. Na dodatek myślodsiewnia znajduje się w Kwaterze Głównej Aurorów – zapomniał o ograniczenia logistycznych, kiedy składał swoją prośbę. Chociaż wspomnienia wydobyte z umysłu można przechowywać w różnych naczyniach. – Jeśli będziesz gotowa przekazać wspomnienie, zjaw się w Ministerstwie i zapytaj o mnie. Albo nawet wcześniej podeślij sowę, bo częściej bywam w terenie niż za biurkiem – to chyba było najlepsze wyjście, bo nie chciał jej męczyć już tego dnia, zwłaszcza, że nie wyglądała tak, jakby była w dobrej formie. – Albo najlepiej podejdź pewnego dnia z Samanthą – znów wypowiedział jej imię bez skrępowania, choć może takie nazewnictwo nie było odpowiednie, gdy stawał przed córką swojej dobrej znajomej. – Gdybyś mogła pozdrowić ode mnie swoją mamę – poprosił jeszcze przed odejściem, nie chcąc dłużej pretendującej do zostania uzdrowicielem czarownicy. – Ale najlepiej tak, żeby potem mi nie zarzucała, że nachodzę jej córkę w miejscu pracy – kolejne słowa spróbował rzucić żartobliwie, jednak wyszło mu to dość słabo, przez co zaraz się skrzywił. Za jego plecami rozległo się kolejne prychnięcie współpracownika, ale tym razem nie zdołał się pohamować od wymamrotania przekleństwa po irlandzku pod nosem. Już sobie pogada z rzekomym przyjacielem. Podkopywać jego autorytet publicznie, takich rzeczy się po prostu nie robi. – Pójdziemy już. Dziękuję za współpracę – pożegnał się w końcu i zaraz po tym poczuł jakąś ulgę, gdy już się odwrócił w stronę drugiego aurora, aby wraz z nim ruszyć wzdłuż szpitalnego korytarza do windy. Chyba nie będzie miał już dziś innych okazji do zachowywania się z taką niezręcznością.
| z tematu
– To wcale nie jest utrudnianie śledztwa, za to są zresztą odpowiednie paragrafy – zaczął tłumaczyć samo zagadnienie, zapewne nieporadnie, skoro od razu rozpoczął od wspominania o konsekwencjach prawnych. Chyba tylko pogłębiał jej poczucie zagubienia. – Naprawdę nie jesteś zobligowana do dzielenia się swoimi wspomnieniami z aurorami. Na dodatek myślodsiewnia znajduje się w Kwaterze Głównej Aurorów – zapomniał o ograniczenia logistycznych, kiedy składał swoją prośbę. Chociaż wspomnienia wydobyte z umysłu można przechowywać w różnych naczyniach. – Jeśli będziesz gotowa przekazać wspomnienie, zjaw się w Ministerstwie i zapytaj o mnie. Albo nawet wcześniej podeślij sowę, bo częściej bywam w terenie niż za biurkiem – to chyba było najlepsze wyjście, bo nie chciał jej męczyć już tego dnia, zwłaszcza, że nie wyglądała tak, jakby była w dobrej formie. – Albo najlepiej podejdź pewnego dnia z Samanthą – znów wypowiedział jej imię bez skrępowania, choć może takie nazewnictwo nie było odpowiednie, gdy stawał przed córką swojej dobrej znajomej. – Gdybyś mogła pozdrowić ode mnie swoją mamę – poprosił jeszcze przed odejściem, nie chcąc dłużej pretendującej do zostania uzdrowicielem czarownicy. – Ale najlepiej tak, żeby potem mi nie zarzucała, że nachodzę jej córkę w miejscu pracy – kolejne słowa spróbował rzucić żartobliwie, jednak wyszło mu to dość słabo, przez co zaraz się skrzywił. Za jego plecami rozległo się kolejne prychnięcie współpracownika, ale tym razem nie zdołał się pohamować od wymamrotania przekleństwa po irlandzku pod nosem. Już sobie pogada z rzekomym przyjacielem. Podkopywać jego autorytet publicznie, takich rzeczy się po prostu nie robi. – Pójdziemy już. Dziękuję za współpracę – pożegnał się w końcu i zaraz po tym poczuł jakąś ulgę, gdy już się odwrócił w stronę drugiego aurora, aby wraz z nim ruszyć wzdłuż szpitalnego korytarza do windy. Chyba nie będzie miał już dziś innych okazji do zachowywania się z taką niezręcznością.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź