Korytarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
- To przykre - skomentował twarde słowa dziewczyny. - W taki sposób możesz czekać całe życie jak typowa księżniczka z wieży - dodał, krzywiąc się lekko. Nie twierdził, że trzeba być zdemoralizowanym, jednak jak te kobiety chciały kogoś poznać, siedząc w domu? Chyba nie zdawały sobie sprawy z własnej hipokryzji. Ile razy słyszał podobne narzekanie lub miłosną historyjkę wyobrażenia życia uczuciowego? Po prostu się znajdzie i musi pokonać wszelkie niedogodności, by na mnie zasłużyć. To on musi zrobić pierwszy krok. Od mężczyzny wychodzi inicjatywa. Bla bla bla. Tak. Tylko trzeba wyjść na miasto, pokazać się, dać okazję owemu przyszłemu mężowi na dostrzeżenie swojej osoby. Raczej żaden z przedstawicielki męskiej populacji nie miał radaru, który mówił, że w tamtym budynku tkwi idealna kobieta dla niego.
Gdyby usłyszał jeszcze tłumaczenie dotyczące baletu, zapewne by się roześmiał. Trzeba było korzystać z życia, bo tkwienie ciągle w tym samym było dla niego zwyczajnie nudne. Lubił swoje podejście i nie zamierzał go zmieniać. Robił to co chciał, kiedy i z kim chciał. Na nikogo nie musiał się oglądać i to było najlepsze z tego wszystkiego. Wolność oraz właściwa umiejętność do korzystania z niej. Wydawało mu się, że ludzie nie potrafili z niej czerpać, sami robiąc sobie problemy.
Zaśmiał się, słysząc słowa Cece.
- Czyli jednak zgłębiłaś tajniki męskiej duszy? - spytał z sarkazmem, patrząc na młodą dziewczynę. - A umierający powinien mieć wszystko. Bo nieważne ile życia mu pozostało, powinien je przeżyć w pełni.
Nie odpowiedział na jej kolejne pytanie, słysząc za sobą otwierające się drzwi. Odwrócił się, by skontrolować czy aby nikt go nie szuka. Nie chciał spędzać zbyt długo czasu w Mungu, a zdjęcie opatrunku i podanie kolejnych eliksirów miała nastąpić już niedługo. Wypatrywał znajomej, smukłej sylwetki młodej uzdrowicielki, na której naprawdę miło było zawiesić oko.
Gdyby usłyszał jeszcze tłumaczenie dotyczące baletu, zapewne by się roześmiał. Trzeba było korzystać z życia, bo tkwienie ciągle w tym samym było dla niego zwyczajnie nudne. Lubił swoje podejście i nie zamierzał go zmieniać. Robił to co chciał, kiedy i z kim chciał. Na nikogo nie musiał się oglądać i to było najlepsze z tego wszystkiego. Wolność oraz właściwa umiejętność do korzystania z niej. Wydawało mu się, że ludzie nie potrafili z niej czerpać, sami robiąc sobie problemy.
Zaśmiał się, słysząc słowa Cece.
- Czyli jednak zgłębiłaś tajniki męskiej duszy? - spytał z sarkazmem, patrząc na młodą dziewczynę. - A umierający powinien mieć wszystko. Bo nieważne ile życia mu pozostało, powinien je przeżyć w pełni.
Nie odpowiedział na jej kolejne pytanie, słysząc za sobą otwierające się drzwi. Odwrócił się, by skontrolować czy aby nikt go nie szuka. Nie chciał spędzać zbyt długo czasu w Mungu, a zdjęcie opatrunku i podanie kolejnych eliksirów miała nastąpić już niedługo. Wypatrywał znajomej, smukłej sylwetki młodej uzdrowicielki, na której naprawdę miło było zawiesić oko.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wyraz jej twarzy odrobinę się zmienił. Umalowane na delikatny, podobny do naturalnego koloru warg, usta ukształtowały się w uśmiechu przepełnionym smutkiem, a oczy utraciły trochę pewności. Utrafił w samo sedno, a Cece siłą rzeczy wcale nie poczuła się przez to lepiej.
- W najgorszym wypadku umrę jako stara panna - chciała wzruszyć przy tych słowach ramionami, ale wyszło jej tylko nieznaczne wzdrygnięcie. - z perspektywy wysoko urodzonych to pewnie niewielka strata - powiedziała i natychmiast tego pożałowała. Czuła się tak, jakby próbowała własnej matce wetknąć bolesną szpilę i może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że przecież jej tutaj nie było, aby wysłuchać co takiego jej córka ma do powiedzenia o zamążpójściu i własnym życiu. - Przepraszam, nie musisz tego słuchać. - zreflektowała się, aby posłać mu słaby, ale szczery uśmiech. Sykes nie lubiła się smucić, więc ucieczka od tych tematów wydała jej się dość naturalnym i koniecznym manewrem. Roześmiała się szczerze, kręcąc przy tym głową.
- O tyle o ile - przyznała, obserwując jak Raiden odwraca się w stronę drzwi. - Jeśli tylko los mu na to pozwoli, zgadzam się w zupełności. - odpowiedziała i nie mogło być inaczej. Była lekarzem, a to już samo w sobie świadczyło o jej głęboko rozwiniętej empatii. Kilka razy była też świadkiem medycznych klęsk, a o ile większość z nich kończyła się dobrze to wyjątki, mimo wszystko, potwierdzały regułę. Świadomość, iż co najmniej trzy czwarte personelu było zmuszone do końca życia oglądać przypadkowo napotkane testrale, nie napawała jej optymizmem. Jednak takie były uroki życia.
- Może jednak Ci pomóc? - spytała w reakcji na jego rozglądanie się. Wystarczyłoby, żeby szepnęła słówko koleżance, a ta pewnie zajęłaby się nim już za moment. W końcu nie wiedziała, że musiał poczekać na efekty podanego mu eliksiru, więc pewnie uznała, iż po prostu kazali mu zaczekać na wywołanie. - Zdaje się, że kandydatki na żonę, póki co, nie walą drzwiami i oknami. Może warto poszukać poza szpitalem?
- W najgorszym wypadku umrę jako stara panna - chciała wzruszyć przy tych słowach ramionami, ale wyszło jej tylko nieznaczne wzdrygnięcie. - z perspektywy wysoko urodzonych to pewnie niewielka strata - powiedziała i natychmiast tego pożałowała. Czuła się tak, jakby próbowała własnej matce wetknąć bolesną szpilę i może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że przecież jej tutaj nie było, aby wysłuchać co takiego jej córka ma do powiedzenia o zamążpójściu i własnym życiu. - Przepraszam, nie musisz tego słuchać. - zreflektowała się, aby posłać mu słaby, ale szczery uśmiech. Sykes nie lubiła się smucić, więc ucieczka od tych tematów wydała jej się dość naturalnym i koniecznym manewrem. Roześmiała się szczerze, kręcąc przy tym głową.
- O tyle o ile - przyznała, obserwując jak Raiden odwraca się w stronę drzwi. - Jeśli tylko los mu na to pozwoli, zgadzam się w zupełności. - odpowiedziała i nie mogło być inaczej. Była lekarzem, a to już samo w sobie świadczyło o jej głęboko rozwiniętej empatii. Kilka razy była też świadkiem medycznych klęsk, a o ile większość z nich kończyła się dobrze to wyjątki, mimo wszystko, potwierdzały regułę. Świadomość, iż co najmniej trzy czwarte personelu było zmuszone do końca życia oglądać przypadkowo napotkane testrale, nie napawała jej optymizmem. Jednak takie były uroki życia.
- Może jednak Ci pomóc? - spytała w reakcji na jego rozglądanie się. Wystarczyłoby, żeby szepnęła słówko koleżance, a ta pewnie zajęłaby się nim już za moment. W końcu nie wiedziała, że musiał poczekać na efekty podanego mu eliksiru, więc pewnie uznała, iż po prostu kazali mu zaczekać na wywołanie. - Zdaje się, że kandydatki na żonę, póki co, nie walą drzwiami i oknami. Może warto poszukać poza szpitalem?
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie znam się na tym. Nie segreguję ludzi na tych wysoko urodzonych i niżej - odparł, nabierając poważniejszej postawy, a zaakcentowane słowo dostało odpowiedniego wydźwięku, który mówił o tym jak Raiden odbiera ten cały podział ze względu na czystość krwi. Dla niego coś takiego nie istniało i nigdy nie miało mieć znaczenia. Wszyscy byli tacy sami, we wszystkich płynęła ta sama krew. Z rozgruchotanego nosa Milesa leciała taka sama jak u niego. Żadna błękitna krew szlachecka... Wyprostował się, momentalnie również pozwalając, by żuchwa pracowała przez chwilę, a jej wyraźny zarys wyostrzył się jeszcze bardziej. Zachodzenie, poruszanie lub nieświadome naprowadzanie w taki sposób Raidena na ten temat nie był najbezpieczniejszym pomysłem. W Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie był znany ze swoich wyraźnych poglądów, które często doprowadzały go do bójek lub innego rodzaju sprzeczek z innymi uczniami. W późniejszym życiu również było to obecne. Nie bał się mówić o przekonaniach w które wierzył i które miały sens w porównaniu z innymi - krótkowzrocznymi, zakrapianymi nienawiścią i poczuciem bycia lepszym. Wszyscy którzy znali go choć trochę, wiedzieli jaki był i do czego był zdolny. Mając za rodziców państwo Carter, z tym charakterem i zawodem mógł robić, co chciał. Zresztą Raiden nigdy nie patrzył na konsekwencję.
Z dziwnego zamyślenia wyrwały go słowa Cece. Zmarszczone brwi znowu wróciły do swojego dawnego ułożenia, a wyraz twarzy policjanta złagodniał.
- Nie, dzięki. Powiedzą mi kiedy minie pół godziny od podania tego... Nie pamiętam jak się nazywał, ale jakiś całkiem dobry eliksir. Nie wiem tylko czy ta całkiem ponętna przedstawicielka twojego zawodu nie chciała mnie nim dobić - odparł, spoglądając na Sykes i śmiejąc się głośno. Zabawne, że wbrew pozorom dała się wkręcić w tę rozmowę. W końcu sądząc po jej wcześniejszych wypowiedziach, mogła upewnić się, że wszystko w porządku i odejść. - Nie umarłem do tej pory, więc jest dobrze. Żona na razie niepotrzebna. W dodatku... Wiązać się na całe życie? Szkoda takiego przystojniaka jak ja.
Obok nich przejechało szpitalne łóżko z pacjentem, który najwyraźniej szykował się na operację. Ten widok nieco zdusił dobry humor Raidena, gdy zdał sobie sprawę, że kilka razy był w takiej samej sytuacji. Ale cóż... Ryzyko zawodowe. Uśmiechnął się jednak jeszcze raz, nieco bardziej blado do Cece i mruknął:
- Powinnaś wybrać się czasem do kina.
Nie podejrzewał, że ostatnia wizyta z pewną damą w kinie dla niego skończyła się wspólną nocą, a także czymś więcej. Ale na razie był jeszcze błogo nieświadomy.
Z dziwnego zamyślenia wyrwały go słowa Cece. Zmarszczone brwi znowu wróciły do swojego dawnego ułożenia, a wyraz twarzy policjanta złagodniał.
- Nie, dzięki. Powiedzą mi kiedy minie pół godziny od podania tego... Nie pamiętam jak się nazywał, ale jakiś całkiem dobry eliksir. Nie wiem tylko czy ta całkiem ponętna przedstawicielka twojego zawodu nie chciała mnie nim dobić - odparł, spoglądając na Sykes i śmiejąc się głośno. Zabawne, że wbrew pozorom dała się wkręcić w tę rozmowę. W końcu sądząc po jej wcześniejszych wypowiedziach, mogła upewnić się, że wszystko w porządku i odejść. - Nie umarłem do tej pory, więc jest dobrze. Żona na razie niepotrzebna. W dodatku... Wiązać się na całe życie? Szkoda takiego przystojniaka jak ja.
Obok nich przejechało szpitalne łóżko z pacjentem, który najwyraźniej szykował się na operację. Ten widok nieco zdusił dobry humor Raidena, gdy zdał sobie sprawę, że kilka razy był w takiej samej sytuacji. Ale cóż... Ryzyko zawodowe. Uśmiechnął się jednak jeszcze raz, nieco bardziej blado do Cece i mruknął:
- Powinnaś wybrać się czasem do kina.
Nie podejrzewał, że ostatnia wizyta z pewną damą w kinie dla niego skończyła się wspólną nocą, a także czymś więcej. Ale na razie był jeszcze błogo nieświadomy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- To dobrze o Tobie świadczy, Raidenie - odpowiedziała, a ton jej głosu stał się niezwykle łagodny. Ona sama również nie segregowała ludzi w ten sposób, a reakcja mężczyzny wystarczająco jasno dała jej do zrozumienia jakie było jego zdanie i… nieco ją nawet poruszyła. Właściwie, mogła się tego spodziewać, ale mimo wszystko dała się zaskoczyć. Czy wśród funkcjonariuszy czarodziejskiej policji mogły istnieć takie podziały, skoro w jej własnej pracy nie było na nie miejsca? Uzdrowiciele przysięgali służyć ludzkiemu zdrowiu, niezależnie od tego kim była dana osoba. W szpitalach nikt nikogo nie tytułował, nie przyjmował poza kolejnością, jeżeli tylko nie istniały ku temu jasne przesłanki. Każdemu należało się tyle samo empatii, troski i fachowej opieki. Sykes dotknęła jego ramienia, porwana jakimś nieokreślonym uczuciem. Cieszyła ją myśl, że to właśnie tacy ludzie dbają o jej bezpieczeństwo. Kiedy uświadomiła sobie, że tak trzyma dłoń na jego ręce, cofnęła ją szybko, splatając palce w misternie plecionym koszyczku.
- Dobijamy tylko najkrnąbrniejszych. Postaraj się być grzeczny, a nie będziesz miał o co się martwić. - uśmiechnęła się ponownie, czując, że tego właśnie było jej potrzeba. W murach szpitala często prowadziła dłuższe bądź krótsze pogawędki, a te przyjemne nie były o dziwo aż tak częste. - Niech Ci będzie. - postanowiła uciąć wreszcie ten temat żony zwłaszcza, że sama miała inne podejście do kwestii zamążpójścia. Nie chciała się z nim spierać, w końcu zdążyła go już polubić i jeśli taki tryb życia przynosił mu satysfakcję, była w stanie to zaakceptować. Dostrzegła zmianę w jego wyrazie twarzy i podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem. Widok mężczyzny leżącego na szpitalnym łóżku o czymś jej przypomniał. Przygryzła wargę, ale zaraz przestała, spoglądając na mężczyznę.
- Do kina? - zapytała, wyrwana ze swoich własnych myśli i zupełnie zdezorientowana taką radą. - Dlaczego? - postanowiła się dowiedzieć co tak naprawdę traciła. Na Merlina, czy ona w ogóle kiedykolwiek była w kinie? Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnim razem miała czas na takie rozrywki, a im bardziej upewniała się w tym, że w istocie była na to zbyt zapracowana, tym silniej teraz pragnęła się tam udać, aby dowiedzieć się jak wiele traciła.
- Dobijamy tylko najkrnąbrniejszych. Postaraj się być grzeczny, a nie będziesz miał o co się martwić. - uśmiechnęła się ponownie, czując, że tego właśnie było jej potrzeba. W murach szpitala często prowadziła dłuższe bądź krótsze pogawędki, a te przyjemne nie były o dziwo aż tak częste. - Niech Ci będzie. - postanowiła uciąć wreszcie ten temat żony zwłaszcza, że sama miała inne podejście do kwestii zamążpójścia. Nie chciała się z nim spierać, w końcu zdążyła go już polubić i jeśli taki tryb życia przynosił mu satysfakcję, była w stanie to zaakceptować. Dostrzegła zmianę w jego wyrazie twarzy i podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem. Widok mężczyzny leżącego na szpitalnym łóżku o czymś jej przypomniał. Przygryzła wargę, ale zaraz przestała, spoglądając na mężczyznę.
- Do kina? - zapytała, wyrwana ze swoich własnych myśli i zupełnie zdezorientowana taką radą. - Dlaczego? - postanowiła się dowiedzieć co tak naprawdę traciła. Na Merlina, czy ona w ogóle kiedykolwiek była w kinie? Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnim razem miała czas na takie rozrywki, a im bardziej upewniała się w tym, że w istocie była na to zbyt zapracowana, tym silniej teraz pragnęła się tam udać, aby dowiedzieć się jak wiele traciła.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Złagodnienie w jej głosie przypomniało mu o pewnej blondynce, którą niedawno poznał. Też potrafiła zmienić swoją wypowiedź i nadać jej w pewnym momencie innego wyrazu - dosadnego, ale równocześnie niezwykle gładkiego, w pewien sposób również i kojącego. Oczywiście nie miał pojęcia, że ta drobna blondyneczka nosiła w sobie niespodziankę, która miała w niego uderzyć już za kilkanaście dni. Było to jednak naprawdę miłe, móc spotkać kogoś, kto jeszcze to potrafił. Domysły Cece były prawdziwe i słuszne, jeśli chodziło o podział. Ale nie dotyczył czarodziejskiej policji, ale całego Ministerstwa Magii. W biurze pracowały najczęściej osoby półkrwi lub mugole, którzy stanowili świetny zespół, chociaż zdarzały się ciągle kłótnie jak w każdym miejscu pracy. Ale nie. Funkcjonariusze stanowili raczej jedność w kwestii polityki. Każdy z nich miał przecież w rodzinie mugola, każdy z nich chociaż z jednym się znał, nie mogli ich nazywać szlamem. Przecież niczym się nie różnili, a jeśli ktoś miał odmienne poglądy raczej siedział cicho. Nadchodzące referendum i groźba powstania specjalnej antymugolskiej policji przerażała wszystkich. Raiden zauważył, że Sykes dotknęła jego ramienia na co uśmiechnął się do niej, rozumiejąc, że mieli podobne zdania. To dobrze. Tacy ludzie byli na wagę złota. Jeśli ktoś taki dbał o pokrzywdzonych przez różne wypadki obywateli, na pewno był spokojniejszy.
- Świetnie - odpowiedział na jej słowa. - Nie ma dla mnie już ratunku.
Wyszczerzył się, po czym w pewnym sensie odetchnął, gdy temat małżeństwa odszedł. W końcu nie miał nic do tego, ale... Aktualnie nie wyobrażał siebie w tej roli. Wystarczyło go bliżej poznać, żeby wiedzieć, że obrączkowanie nie było dla niego. W chwili w której spytała go dlaczego powinna iść do kina, podeszła do niego znajoma uzdrowicielka i oznajmiła, że przyszedł czas na dalsze zabiegi. Cokolwiek to znaczyło, ale była naprawdę ładna, więc Raiden nie mógł się oprzeć. Spojrzał na Cece i wzruszył ramionami. - Musisz się sama o tym przekonać - odparł, posyłając jej szczery uśmiech, a potem odwracając się i wchodząc do tej samej sali, z której wyszedł. Cóż. Musiał się doprowadzić do porządku i iść do pracy.
|zt x2
- Świetnie - odpowiedział na jej słowa. - Nie ma dla mnie już ratunku.
Wyszczerzył się, po czym w pewnym sensie odetchnął, gdy temat małżeństwa odszedł. W końcu nie miał nic do tego, ale... Aktualnie nie wyobrażał siebie w tej roli. Wystarczyło go bliżej poznać, żeby wiedzieć, że obrączkowanie nie było dla niego. W chwili w której spytała go dlaczego powinna iść do kina, podeszła do niego znajoma uzdrowicielka i oznajmiła, że przyszedł czas na dalsze zabiegi. Cokolwiek to znaczyło, ale była naprawdę ładna, więc Raiden nie mógł się oprzeć. Spojrzał na Cece i wzruszył ramionami. - Musisz się sama o tym przekonać - odparł, posyłając jej szczery uśmiech, a potem odwracając się i wchodząc do tej samej sali, z której wyszedł. Cóż. Musiał się doprowadzić do porządku i iść do pracy.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
| 30 kwiecień
Gdy się dowiedział jego serce zamarło. Znajomości się przydają, a już szczególnie z uzdrowicielami, którzy przychodzą niemal codziennie do jego Pubu, a dokładnie mówiąc z jednym takim uzdrowicielem. To właśnie on powiedział mu kogo ostatnio przyjęto do Munga. Gdy to usłyszał i zdążył przetworzyć tą informację nie czekając długo wystrzelił ze środka lokalu niczym jak z procy nie zamykając nawet swojego przytułku. Mało go to teraz obchodziło, jak dla niego mogliby go nawet teraz okraść. Najważniejsze teraz dla niego było to, aby jak najszybciej znaleźć się w Mungu. Nie pojechał tam swoim motorem. To trwałoby zdecydowanie za długo. Zaraz po wyjściu na zewnątrz teleportował się blisko wejścia tego cholernego szpitala.
Był odpowiedzialny za Sophię i za Raidena. Jakikolwiek ta dwójka nie chciałaby tego, jest ich rodziną i już zawsze będzie się o nich martwił. Są dorośli, ale fakt, że oboje tu wylądowali... mógł mieć jedynie nadzieję, że to nic poważnego.
Zaraz po wejściu do budynku wpadł na pielęgniarkę, która zaraz później zatrzymała go pytając co się stało. Wyjaśnił jej kogo szuka i zapytał się gdzie może ich znaleźć. Pielęgniarka lekko zaniepokojona wytłumaczyła mu, na którym piętrze może ich znaleźć, ale podkreśliła też, że jest już po godzinach odwiedzin.
Co go to teraz obchodziło? Nie będzie czekał do następnego dnia, aby upewnić się, czy jego bratankowi i bratanicy nic nie jest. Zirytowany wyminął pielęgniarkę i wbiegł na schody wspinając się na kolejne piętra. Kobieta biegła przez chwilę za nim, ale przy drugim piętrze odpuściła sobie pościg zapewne mając nadzieję, że na piątym i tak go nie dopuszczą do sal. Niedoczekanie...
W końcu dotarł na upragnione piąte piętro rozglądając się po korytarzu szukając odpowiednich sal. Czy powinien zajrzeć do Raidena? Zapewne ten nie za bardzo ucieszyłby się z takiego, a nie innego gościa. Co miał mu powiedzieć? Chłopak dał mu jasno do zrozumienia, że nie chce go widzieć na oczy. W tej sytuacji jednak może... Będzie zastanawiał się nad tym później. Na korytarzu zauważył kolejną pielęgniarkę, mając nadzieję, że ta będzie trochę bardziej wyrozumiała od poprzedniej podszedł do niej i jej również wytłumaczył zaistniałą sytuację. Miał szczęście. Kobieta spojrzała na niego jedynie ze współczuciem w oczach i kiwnęła głową na znak zgody na to, aby mógł on odwiedzić swoich bliskich. Nie czekając dłużej wszedł do sali, w której miała leżeć Sophia. I faktycznie: była tam. Jej rude włosy kontrastowały tak mocno z otaczającą bielą, że trudno byłoby ich nie zauważyć. Nie wiedząc czy śpi, gdyż ta była odwrócona do niego plecami podszedł jak najciszej do jej łóżka nachylając się lekko nad nim.
- Sophia? - Powiedział niepewnie słabym głosem. Nigdy nie chciał dożyć sytuacji takiej jak ta. A jednak... stało się.
Gdy się dowiedział jego serce zamarło. Znajomości się przydają, a już szczególnie z uzdrowicielami, którzy przychodzą niemal codziennie do jego Pubu, a dokładnie mówiąc z jednym takim uzdrowicielem. To właśnie on powiedział mu kogo ostatnio przyjęto do Munga. Gdy to usłyszał i zdążył przetworzyć tą informację nie czekając długo wystrzelił ze środka lokalu niczym jak z procy nie zamykając nawet swojego przytułku. Mało go to teraz obchodziło, jak dla niego mogliby go nawet teraz okraść. Najważniejsze teraz dla niego było to, aby jak najszybciej znaleźć się w Mungu. Nie pojechał tam swoim motorem. To trwałoby zdecydowanie za długo. Zaraz po wyjściu na zewnątrz teleportował się blisko wejścia tego cholernego szpitala.
Był odpowiedzialny za Sophię i za Raidena. Jakikolwiek ta dwójka nie chciałaby tego, jest ich rodziną i już zawsze będzie się o nich martwił. Są dorośli, ale fakt, że oboje tu wylądowali... mógł mieć jedynie nadzieję, że to nic poważnego.
Zaraz po wejściu do budynku wpadł na pielęgniarkę, która zaraz później zatrzymała go pytając co się stało. Wyjaśnił jej kogo szuka i zapytał się gdzie może ich znaleźć. Pielęgniarka lekko zaniepokojona wytłumaczyła mu, na którym piętrze może ich znaleźć, ale podkreśliła też, że jest już po godzinach odwiedzin.
Co go to teraz obchodziło? Nie będzie czekał do następnego dnia, aby upewnić się, czy jego bratankowi i bratanicy nic nie jest. Zirytowany wyminął pielęgniarkę i wbiegł na schody wspinając się na kolejne piętra. Kobieta biegła przez chwilę za nim, ale przy drugim piętrze odpuściła sobie pościg zapewne mając nadzieję, że na piątym i tak go nie dopuszczą do sal. Niedoczekanie...
W końcu dotarł na upragnione piąte piętro rozglądając się po korytarzu szukając odpowiednich sal. Czy powinien zajrzeć do Raidena? Zapewne ten nie za bardzo ucieszyłby się z takiego, a nie innego gościa. Co miał mu powiedzieć? Chłopak dał mu jasno do zrozumienia, że nie chce go widzieć na oczy. W tej sytuacji jednak może... Będzie zastanawiał się nad tym później. Na korytarzu zauważył kolejną pielęgniarkę, mając nadzieję, że ta będzie trochę bardziej wyrozumiała od poprzedniej podszedł do niej i jej również wytłumaczył zaistniałą sytuację. Miał szczęście. Kobieta spojrzała na niego jedynie ze współczuciem w oczach i kiwnęła głową na znak zgody na to, aby mógł on odwiedzić swoich bliskich. Nie czekając dłużej wszedł do sali, w której miała leżeć Sophia. I faktycznie: była tam. Jej rude włosy kontrastowały tak mocno z otaczającą bielą, że trudno byłoby ich nie zauważyć. Nie wiedząc czy śpi, gdyż ta była odwrócona do niego plecami podszedł jak najciszej do jej łóżka nachylając się lekko nad nim.
- Sophia? - Powiedział niepewnie słabym głosem. Nigdy nie chciał dożyć sytuacji takiej jak ta. A jednak... stało się.
Gość
Gość
Pobyt w Mungu był dla niej frustrujący, ale dzielnie znosiła to i korzystała ze sposobności do przymusowego wypoczynku. Dawno nie spała tyle, ile tutaj, ale wciąż była wyczerpana po wydarzeniach sprzed niespełna dwóch dni, dlatego przesypiała większość czasu. Wtedy przynajmniej pobyt tutaj szybciej jej mijał, gdy budziła się głównie po to, by przyjąć nowe dawki eliksirów i cierpliwie znieść zaklęcia sprawdzające jej stan. Wolałaby już zostać wypisana, choć pewnie minie jeszcze dobrych kilka dni, zanim będzie mogła wrócić do pracy. Jej ciało nie najlepiej zniosło wydarzenia w podmiejskiej karczmie i opuszczonym domu. Drzewiasty stwór, którego istnienie wciąż pozostawało dla niej zagadką, dość mocno ją poranił. I choć za sprawą zaklęć i eliksirów rany na jej boku i plecach zasklepiły się, wciąż czuła lekkie pobolewanie, szczególnie odczuwalne przy gwałtowniejszych ruchach. Rany od długich pazurów nieznanego stwora nie były jedynymi, wybuch przed gospodą powbijał też w jej plecy odłamki szkła. Straciła sporo krwi, więc zadecydowano o tym, by pozostawić ją na obserwacji do pierwszych dni maja.
Leżała więc spokojnie w jednej z sal, regenerując nadwątlone siły i rozmyślając o niedawnych wydarzeniach, kiedy nagle z zadumy wyrwał ją znajomy głos. Zamrugała szybko i odruchowo odwróciła się w jego stronę, dłonią błądząc w poszukiwaniu różdżki; od pewnego czasu miała w zwyczaju zawsze mieć ją obok nawet podczas snu, ale w Mungu najwyraźniej pilnowano, żeby nie miała jej w zasięgu rąk. Kto wie, może obawiano się, że umknie stąd przed formalnym wypisem? Całkiem możliwe, gdyby to zrobiła, gdyby tylko mogła i gdyby miała mniej rozsądku, ale mimo bycia w gorącej wodzie kąpaną wiedziała, że szybciej wróci do swoich zajęć jeśli bez sprzeciwów zniesie całe leczenie.
W pierwszej chwili, pod wpływem lekkiego zamroczenia wydawało jej się, że patrzy prosto na swojego ojca. Zamrugała szybciej, przyspieszył także jej oddech; to przeczucie trwało jednak krótko, bo szybko wróciła myśl, że jej ojciec od kilku miesięcy nie żyje, a jego sobowtór jest nikim innym jak jego zaginionym i niedawno odnalezionym bratem.
- John Carter? – zapytała, siadając na łóżku. Złotawe i obecnie podkrążone oczy utkwiły się w jego twarzy. A więc mężczyzna w jakiś sposób dowiedział się, że tu wylądowała. – Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Czy to Raiden ci powiedział...?
Wiedziała o niechęci brata do ich wuja, ale na ten moment wydawało jej się, że mógł wiedzieć o sprawie od niego, bo od kogo innego? Nie miała jeszcze pojęcia, co działo się teraz z jej bratem. Nikt jej nie poinformował o tym zdarzeniu, więc wciąż jeszcze trwała w błogiej nieświadomości. W innym przypadku dawno nie byłoby jej w łóżku, a siedziałaby pod odpowiednią salą czekając na wieści. Nie mogłaby bezczynnie leżeć i spać lub rozmyślać z wiedzą, że Raiden jest w poważnym niebezpieczeństwie.
Leżała więc spokojnie w jednej z sal, regenerując nadwątlone siły i rozmyślając o niedawnych wydarzeniach, kiedy nagle z zadumy wyrwał ją znajomy głos. Zamrugała szybko i odruchowo odwróciła się w jego stronę, dłonią błądząc w poszukiwaniu różdżki; od pewnego czasu miała w zwyczaju zawsze mieć ją obok nawet podczas snu, ale w Mungu najwyraźniej pilnowano, żeby nie miała jej w zasięgu rąk. Kto wie, może obawiano się, że umknie stąd przed formalnym wypisem? Całkiem możliwe, gdyby to zrobiła, gdyby tylko mogła i gdyby miała mniej rozsądku, ale mimo bycia w gorącej wodzie kąpaną wiedziała, że szybciej wróci do swoich zajęć jeśli bez sprzeciwów zniesie całe leczenie.
W pierwszej chwili, pod wpływem lekkiego zamroczenia wydawało jej się, że patrzy prosto na swojego ojca. Zamrugała szybciej, przyspieszył także jej oddech; to przeczucie trwało jednak krótko, bo szybko wróciła myśl, że jej ojciec od kilku miesięcy nie żyje, a jego sobowtór jest nikim innym jak jego zaginionym i niedawno odnalezionym bratem.
- John Carter? – zapytała, siadając na łóżku. Złotawe i obecnie podkrążone oczy utkwiły się w jego twarzy. A więc mężczyzna w jakiś sposób dowiedział się, że tu wylądowała. – Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Czy to Raiden ci powiedział...?
Wiedziała o niechęci brata do ich wuja, ale na ten moment wydawało jej się, że mógł wiedzieć o sprawie od niego, bo od kogo innego? Nie miała jeszcze pojęcia, co działo się teraz z jej bratem. Nikt jej nie poinformował o tym zdarzeniu, więc wciąż jeszcze trwała w błogiej nieświadomości. W innym przypadku dawno nie byłoby jej w łóżku, a siedziałaby pod odpowiednią salą czekając na wieści. Nie mogłaby bezczynnie leżeć i spać lub rozmyślać z wiedzą, że Raiden jest w poważnym niebezpieczeństwie.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jego serce ponownie dzisiejszego dnia zamarło, gdy tym razem usłyszał swoje imię i nazwisko z ust Sophii. Pielęgniarka tylko powierzchownie wytłumaczyła mu co dokładnie dolegało dziewczynie gdy ta znalazła się w Mungu. Czyli w gruncie rzeczy nie wiedział nic. Cholerne nic. Jak zawsze nic. Powinien być tu wcześniej. Dowiedzieć się wcześniej. Gdyby nie jego znajomy, możliwe, że minęłoby sporo czasu zanim by się dowiedział. Może Raiden miał rację? Może byłoby lepiej gdyby zniknął z ich życia anim jeszcze dobrze w nim nie zaistniał? Nie chciał tego. Sophia i Raiden to dzieci jego brata. Jest ich stryjem, choć niezbyt udanym. Zależy mu na nich jednak i martwi się o nich. Choćby wyrzucali go stąd drzwiami i oknami nie ma zamiaru nigdzie się ruszać. Zostanie bo chce, a nie z poczucia obowiązku.
Dzisiejszego dnia powinien naprawdę podziękować Merlinowi za zdolności uzdrowicieli. To co usłyszał od pielęgniarki, a co widział przed swoimi oczami to istne skrajności. Oczywiście nie twierdził, że dziewczyna jeszcze dziś będzie zdolna skakać po łące niczym młoda łania, ale zdecydowanie spodziewał się czegoś o wiele gorszego.
Słysząc pytanie dziewczyny zamarł. Raiden... Od pielęgniarki nie dowiedział się za wiele, prócz tego, że Uzdrowiciele właśnie się nim zajmują, że na sale nie można wchodzić i że musi czekać. Cholerne czekanie.
- Nie. Mój znajomy uzdrowiciel. - Powie jej, powie... zaraz. On sam musi dowiedzieć się co dokładnie dzieję się z chłopakiem i czy będzie z nim wszystko w porządku. Oby tak było. Choć zapewne to wszystko nie było zależne od niego, nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby coś się im stało. Byli rodziną. Jakkolwiek by swojej przeszłości nie spieprzył, wciąż nią byli.
- Co się stało? - Zapytał siadając na brzegu jej łóżka z zatroskaniem badając jej twarz. Jak ma jej powiedzieć, że Raiden też tu jest? Jeśli jest tak podobna do matki jak myśl, to rozniesie cały ten szpital byleby dostać się do brata. Nie może jednak jej okłamywać. Prędzej, czy później i tak się dowie, a ma prawo wiedzieć co dzieje się z młodszym Carterem.
Dzisiejszego dnia powinien naprawdę podziękować Merlinowi za zdolności uzdrowicieli. To co usłyszał od pielęgniarki, a co widział przed swoimi oczami to istne skrajności. Oczywiście nie twierdził, że dziewczyna jeszcze dziś będzie zdolna skakać po łące niczym młoda łania, ale zdecydowanie spodziewał się czegoś o wiele gorszego.
Słysząc pytanie dziewczyny zamarł. Raiden... Od pielęgniarki nie dowiedział się za wiele, prócz tego, że Uzdrowiciele właśnie się nim zajmują, że na sale nie można wchodzić i że musi czekać. Cholerne czekanie.
- Nie. Mój znajomy uzdrowiciel. - Powie jej, powie... zaraz. On sam musi dowiedzieć się co dokładnie dzieję się z chłopakiem i czy będzie z nim wszystko w porządku. Oby tak było. Choć zapewne to wszystko nie było zależne od niego, nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby coś się im stało. Byli rodziną. Jakkolwiek by swojej przeszłości nie spieprzył, wciąż nią byli.
- Co się stało? - Zapytał siadając na brzegu jej łóżka z zatroskaniem badając jej twarz. Jak ma jej powiedzieć, że Raiden też tu jest? Jeśli jest tak podobna do matki jak myśl, to rozniesie cały ten szpital byleby dostać się do brata. Nie może jednak jej okłamywać. Prędzej, czy później i tak się dowie, a ma prawo wiedzieć co dzieje się z młodszym Carterem.
Gość
Gość
Biorąc pod uwagę, co się wydarzyło, Sophia wyglądała całkiem nieźle. Magia lecznicza potrafiła jednak zdziałać cuda i przyspieszyć powrót do zdrowia. Zaledwie przedwczoraj trafiła tu poobijana, zakrwawiona, w podartych ubraniach i bredząca o porwaniu przez drzewiaste stwory. Dzisiaj wciąż była blada i mizerna, ale na dobrej drodze do pełnego wyleczenia. Rude włosy niezwykle mocno kontrastowały z niezwykle jasną skórą i jeszcze jaśniejszą pościelą, ale spojrzenie stawało się coraz bardziej przytomne. Mimo wszystko nie pasowała do tej scenerii, nie lubiła czuć się słabą i bezczynną, a lądowanie w Mungu właśnie taką ją czyniło. I rzeczywiście można było się w niej teraz dopatrzeć wielu podobieństw do Marlene Carter. Te same rude włosy, lekko zaokrąglona twarz i spojrzenie, którym czujnie lustrowała mężczyznę. Podobne spojrzenie powitało go, gdy parę miesięcy temu pojawił się na progu domu Carterów; wtedy Sophia była pewna, że ma do czynienia ze sprytną sztuczką i podszywaniem się kogoś pod jej zmarłego ojca. Dzisiaj już znała prawdę, ale czasami wciąż musiała sobie przypominać, że bez względu na fizyczne podobieństwo to nie był jej ojciec, a jego brat.
Siedziała na łóżku, wciąż zastanawiając się nad przyczynami jego wizyty. Mimo wszystko ucieszyła się, że postanowił ją odwiedzić. Może to oznaczało, że mimo tych lat nieobecności w życiu dzieci swojego brata w jakiś sposób się nimi interesował i chciał okazać im troskę.
- Och... To długa historia. I bardzo dziwaczna – zaczęła, zastanawiając się nad tym. I tak miała szczęście, że po jej opowieściach o drzewiastych stworach przebijających ludzi pazurami albo o cieniach pochłaniających opuszczone domostwo nie została wysłana na trzecie piętro jako osoba szalona. Prawdziwa opowieść o niedawnych wydarzeniach mogła brzmieć jak bełkot szaleńca, więc kiedy już minął stan tamtego odrętwienia i półprzytomności, przestała o tym opowiadać i pozwoliła uzdrowicielom myśleć, że był to atak magicznego stworzenia. Nie chciała, by jej przymusowy urlop został wydłużony. Sama pewnie nie uwierzyłaby, gdyby opowiadał jej o tym ktoś inny, ale widziała to na własne oczy i była całkowicie pewna, że nie były to żadne omamy. Postacie z wyobraźni nie byłyby w stanie naznaczyć jej skóry długimi, głębokimi cięciami od ostrych pazurów, tak długich i ostrych, że były zdolne przebijać ciała na wylot.
- Byłam w karczmie pod Londynem w ramach obserwacji aurorskiej, gdzie doszło do niespodziewanych... komplikacji. Zaatakował mnie jakiś... stwór, ale koniec końców z pomocą kilku innych obecnych tam czarodziejów udało mi się wydostać... I trafiłam tutaj – streściła dość lakonicznie, nie chcąc, by i John uznał, że pod wpływem trudnych przeżyć zwariowała albo miała zwidy. Nie znała go na tyle dobrze, by w pełni mu ufać i wiedzieć, jak zareaguje. Był dla niej zagadką. – Na szczęście niedługo będę mogła stąd wyjść. I dobrze, nie lubię tu trafiać.
Siedziała na łóżku, wciąż zastanawiając się nad przyczynami jego wizyty. Mimo wszystko ucieszyła się, że postanowił ją odwiedzić. Może to oznaczało, że mimo tych lat nieobecności w życiu dzieci swojego brata w jakiś sposób się nimi interesował i chciał okazać im troskę.
- Och... To długa historia. I bardzo dziwaczna – zaczęła, zastanawiając się nad tym. I tak miała szczęście, że po jej opowieściach o drzewiastych stworach przebijających ludzi pazurami albo o cieniach pochłaniających opuszczone domostwo nie została wysłana na trzecie piętro jako osoba szalona. Prawdziwa opowieść o niedawnych wydarzeniach mogła brzmieć jak bełkot szaleńca, więc kiedy już minął stan tamtego odrętwienia i półprzytomności, przestała o tym opowiadać i pozwoliła uzdrowicielom myśleć, że był to atak magicznego stworzenia. Nie chciała, by jej przymusowy urlop został wydłużony. Sama pewnie nie uwierzyłaby, gdyby opowiadał jej o tym ktoś inny, ale widziała to na własne oczy i była całkowicie pewna, że nie były to żadne omamy. Postacie z wyobraźni nie byłyby w stanie naznaczyć jej skóry długimi, głębokimi cięciami od ostrych pazurów, tak długich i ostrych, że były zdolne przebijać ciała na wylot.
- Byłam w karczmie pod Londynem w ramach obserwacji aurorskiej, gdzie doszło do niespodziewanych... komplikacji. Zaatakował mnie jakiś... stwór, ale koniec końców z pomocą kilku innych obecnych tam czarodziejów udało mi się wydostać... I trafiłam tutaj – streściła dość lakonicznie, nie chcąc, by i John uznał, że pod wpływem trudnych przeżyć zwariowała albo miała zwidy. Nie znała go na tyle dobrze, by w pełni mu ufać i wiedzieć, jak zareaguje. Był dla niej zagadką. – Na szczęście niedługo będę mogła stąd wyjść. I dobrze, nie lubię tu trafiać.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Takie są najlepsze. - Uśmiechnął się szeroko tak jakby przypomniał sobie właśnie coś zabawnego. A ile to on nie miał takich historii? Trochę już po tym świecie chodzi, uprzykrzając co prawda innym życie, no ale jednak...
Stwór? Magiczne stworzenie, czy może jednak coś zupełnie innego? Ich świat był przepełniony magią, raczej nic nie powinno już ich zdziwić, więc na pewno nie uznałby swojej bratanicy za niespełna umysłu. Kiedyś będzie musiał wypytać ją jeszcze o tą historię, ale to nie był czas, ani miejsce na to.
- Raczej nikt nie lubi. - Choć on jakoś szczególnie nie narzekał gdy tu trafiał. Miał zawsze nasłane, jedzenie podane do łóżka, pogadać było z kim, a niektóre pielęgniarki były na tyle urodziwe, że i było na czym oko zawiesić.
- Cieszę się, że jesteś cała. - Jego twarz złagodniała, a wzrok skierował się centralnie na dziewczynę. Nie wybaczyłby sobie gdyby coś jej się stało. Dla niego nie miało większego znaczenia to ile zna tak naprawdę te dzieciaki, liczyło się dla niego to, że są jego rodziną, jego krwią. Tego nic nie jest wstanie zmienić.
Westchnął ciężko spoglądając na swoje dłonie, aby następnie niepewnie spojrzeć na dziewczynę.
- Wracając do Raidena... - Przerwał na chwilę zastanawiając się jak to ująć w słowa. - Tylko proszę cię spokojnie. - Jak na zawołanie jego prawa ręka skierowała się w kierunku dziewczyny, nie dotykając jej jednak, a za to wisząc tak w powietrzu jakby w każdej chwili była gotowa złapać Sophię. Nie wiedział jak zareaguje. Jedynie mógł się domyślać. On sam nie chciałby tu tak poprostu leżeć, gdyby w sali obok leżał jego brat, ranny, a on sam nie wiedziałby co dokładnie mu dolega. Sophia jednak musiała teraz odpoczywać, leżeć. Ślęcząc pod drzwiami nie pomoże bratu, a jedynie zaszkodzi sobie.
- On też tu jest. - Ledwo wydusił słowa te przez gardło patrząc zbolałym wzrokiem na Sophię. Nie wiedział co dokładnie się stało. Jak poważne obrażenia ma Raiden. Nie wiedział nic, prócz tego, że leży na tej cholernej sali, a Uzdrowiciele robią "co w ich mocy", aby go uratować. Niemoc to zdecydowanie najgorsze uczucie z możliwych...
- Jako pacjent. Uzdrowiciele właśnie się nim zajmują. - Wydusił z siebie w końcu z niepokojem patrząc na dziewczynę. Gdyby Raiden leżał na sali tak jak i Sophia zrobiłby wszystko, aby się tam dostać i sprawdzić co mu jest, ale w przypadku gdy Uzdrowiciele próbują go poskładać do kupy rozsądniej jest po prostu poczekać i dać im w spokoju pracować.
Stwór? Magiczne stworzenie, czy może jednak coś zupełnie innego? Ich świat był przepełniony magią, raczej nic nie powinno już ich zdziwić, więc na pewno nie uznałby swojej bratanicy za niespełna umysłu. Kiedyś będzie musiał wypytać ją jeszcze o tą historię, ale to nie był czas, ani miejsce na to.
- Raczej nikt nie lubi. - Choć on jakoś szczególnie nie narzekał gdy tu trafiał. Miał zawsze nasłane, jedzenie podane do łóżka, pogadać było z kim, a niektóre pielęgniarki były na tyle urodziwe, że i było na czym oko zawiesić.
- Cieszę się, że jesteś cała. - Jego twarz złagodniała, a wzrok skierował się centralnie na dziewczynę. Nie wybaczyłby sobie gdyby coś jej się stało. Dla niego nie miało większego znaczenia to ile zna tak naprawdę te dzieciaki, liczyło się dla niego to, że są jego rodziną, jego krwią. Tego nic nie jest wstanie zmienić.
Westchnął ciężko spoglądając na swoje dłonie, aby następnie niepewnie spojrzeć na dziewczynę.
- Wracając do Raidena... - Przerwał na chwilę zastanawiając się jak to ująć w słowa. - Tylko proszę cię spokojnie. - Jak na zawołanie jego prawa ręka skierowała się w kierunku dziewczyny, nie dotykając jej jednak, a za to wisząc tak w powietrzu jakby w każdej chwili była gotowa złapać Sophię. Nie wiedział jak zareaguje. Jedynie mógł się domyślać. On sam nie chciałby tu tak poprostu leżeć, gdyby w sali obok leżał jego brat, ranny, a on sam nie wiedziałby co dokładnie mu dolega. Sophia jednak musiała teraz odpoczywać, leżeć. Ślęcząc pod drzwiami nie pomoże bratu, a jedynie zaszkodzi sobie.
- On też tu jest. - Ledwo wydusił słowa te przez gardło patrząc zbolałym wzrokiem na Sophię. Nie wiedział co dokładnie się stało. Jak poważne obrażenia ma Raiden. Nie wiedział nic, prócz tego, że leży na tej cholernej sali, a Uzdrowiciele robią "co w ich mocy", aby go uratować. Niemoc to zdecydowanie najgorsze uczucie z możliwych...
- Jako pacjent. Uzdrowiciele właśnie się nim zajmują. - Wydusił z siebie w końcu z niepokojem patrząc na dziewczynę. Gdyby Raiden leżał na sali tak jak i Sophia zrobiłby wszystko, aby się tam dostać i sprawdzić co mu jest, ale w przypadku gdy Uzdrowiciele próbują go poskładać do kupy rozsądniej jest po prostu poczekać i dać im w spokoju pracować.
Gość
Gość
Nawet Sophia mimowolnie się uśmiechnęła. Łatwiej było zachować dystans do tego wszystkiego, gdy była w bezpiecznym miejscu, chociaż tamtego dnia wcale jej wesoło nie było. Okoliczności wydawały się niepokojące, rodem z najgorszych koszmarów, które jakimś sposobem przeniosły się do rzeczywistości. Choć jako auror widziała już na własne oczy wiele złego, to przekraczało jej zdolności pojmowania. Jak się okazuje, w świecie czarodziejów działy się rzeczy, które potrafiły zaskakiwać nawet ludzi wiedzących o istnieniu magii od dziecka.
- Tak... Jakoś to przeżyłam. Można powiedzieć, że miałam dużo szczęścia, że ta przygoda skończyła się tylko w taki sposób – powiedziała, zdając sobie sprawę, że tamtego wieczora znalazła się w realnym niebezpieczeństwie. I to nie z rąk czarodziejów, jak to zwykle bywało w przypadku akcji aurorskich, a dziwacznych drzewiastych stworów wyglądających jak ucieleśnienie chorego snu. Dziwnie się czuła opowiadając, a nawet myśląc o tym, stąd więc tak lakoniczna relacja. Poza tym zwyczajnie nie chciała martwić wuja. Gdyby to był faktycznie jej ojciec, a nie jego brat, pewnie też wolałaby przemilczeć szczegóły, zresztą, podczas swojej pracy przyzwyczaiła się do tego, że o pewnych rzeczach po prostu się nie mówiło. Czasami należało zatajać lub łagodzić niektóre fakty, tak, aby nie tyle skłamać, co nie powiedzieć prawdy.
Czuła się jednak nieco zmieszana; nie spodziewała się odwiedzin, a już na pewno nie w wykonaniu wuja. Naprawdę ją zaskoczył swoim zainteresowaniem. Spojrzała na niego i już miała się odezwać, kiedy to John przemówił jako pierwszy, zaczynając temat Raidena.
Sophia od razu stała się czujna; jej miodowe oczy zatrzymały się na twarzy mężczyzny, a na bladym czole pojawiła się malutka zmarszczka świadcząca o tym, że aurorka poczuła niepokój. Co takiego chciał jej powiedzieć i dlaczego kazał jej być spokojną? W tonie jego głosu było coś, co ją zaalarmowało.
I w końcu to powiedział. Wyznał coś, o czym aż do tej pory nie miała żadnego pojęcia. Gdyby nie to, że wydawał się całkowicie poważny i mówił jej o tym z wyraźnym trudem, mogłaby się łudzić, że to jakiś kiepski żart lub pomyłka.
- On tu jest? – powtórzyła głucho, a w jej oczach błysnęło niedowierzanie. Musiał się pomylić. Niby skąd jej brat miał się tu wziąć? To byłoby chyba za dużo nieszczęśliwych przypadków dotykających ich rodzinę w krótkim czasie. Najpierw ona... A zaledwie dwa dni później on. – To musi być jakaś pomyłka... Skąd w ogóle o tym wiesz? I... gdzie on teraz jest? – Chociaż wolałaby, żeby John po prostu się mylił, jakaś cząstka niej pragnęła to sprawdzić. Musiała wiedzieć.
Nagle raptownie usiadła i odrzuciła na bok kołdrę, podnosząc się z łóżka. Jeśli John mówił prawdę... Nie dałaby rady bezczynnie leżąc w łóżku, nie wiedząc, co się dzieje.
- Powiesz mi, gdzie on jest? – powtórzyła, wstając i wpatrując się w Johna. Trzymała się na nogach nieco chwiejnie, ale największy kryzys już minął, więc potrafiła utrzymać równowagę. Gdyby John odmówił odpowiedzi, była gotowa sama wyruszyć na poszukiwania.
- Tak... Jakoś to przeżyłam. Można powiedzieć, że miałam dużo szczęścia, że ta przygoda skończyła się tylko w taki sposób – powiedziała, zdając sobie sprawę, że tamtego wieczora znalazła się w realnym niebezpieczeństwie. I to nie z rąk czarodziejów, jak to zwykle bywało w przypadku akcji aurorskich, a dziwacznych drzewiastych stworów wyglądających jak ucieleśnienie chorego snu. Dziwnie się czuła opowiadając, a nawet myśląc o tym, stąd więc tak lakoniczna relacja. Poza tym zwyczajnie nie chciała martwić wuja. Gdyby to był faktycznie jej ojciec, a nie jego brat, pewnie też wolałaby przemilczeć szczegóły, zresztą, podczas swojej pracy przyzwyczaiła się do tego, że o pewnych rzeczach po prostu się nie mówiło. Czasami należało zatajać lub łagodzić niektóre fakty, tak, aby nie tyle skłamać, co nie powiedzieć prawdy.
Czuła się jednak nieco zmieszana; nie spodziewała się odwiedzin, a już na pewno nie w wykonaniu wuja. Naprawdę ją zaskoczył swoim zainteresowaniem. Spojrzała na niego i już miała się odezwać, kiedy to John przemówił jako pierwszy, zaczynając temat Raidena.
Sophia od razu stała się czujna; jej miodowe oczy zatrzymały się na twarzy mężczyzny, a na bladym czole pojawiła się malutka zmarszczka świadcząca o tym, że aurorka poczuła niepokój. Co takiego chciał jej powiedzieć i dlaczego kazał jej być spokojną? W tonie jego głosu było coś, co ją zaalarmowało.
I w końcu to powiedział. Wyznał coś, o czym aż do tej pory nie miała żadnego pojęcia. Gdyby nie to, że wydawał się całkowicie poważny i mówił jej o tym z wyraźnym trudem, mogłaby się łudzić, że to jakiś kiepski żart lub pomyłka.
- On tu jest? – powtórzyła głucho, a w jej oczach błysnęło niedowierzanie. Musiał się pomylić. Niby skąd jej brat miał się tu wziąć? To byłoby chyba za dużo nieszczęśliwych przypadków dotykających ich rodzinę w krótkim czasie. Najpierw ona... A zaledwie dwa dni później on. – To musi być jakaś pomyłka... Skąd w ogóle o tym wiesz? I... gdzie on teraz jest? – Chociaż wolałaby, żeby John po prostu się mylił, jakaś cząstka niej pragnęła to sprawdzić. Musiała wiedzieć.
Nagle raptownie usiadła i odrzuciła na bok kołdrę, podnosząc się z łóżka. Jeśli John mówił prawdę... Nie dałaby rady bezczynnie leżąc w łóżku, nie wiedząc, co się dzieje.
- Powiesz mi, gdzie on jest? – powtórzyła, wstając i wpatrując się w Johna. Trzymała się na nogach nieco chwiejnie, ale największy kryzys już minął, więc potrafiła utrzymać równowagę. Gdyby John odmówił odpowiedzi, była gotowa sama wyruszyć na poszukiwania.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Słysząc pytanie dziewczyny jego mina stężała, a ciało zastygło. Jedyne co był wstanie z siebie wykrzesać to twierdzące skinięcie głowy.
- Niestety tak. - Potwierdził cicho, tak bardzo, że nie był nawet pewny czy dziewczyna go usłyszała. Patrząc jednak na jej reakcje, a i owszem. Nigdy nie był zbyt dobry w oznajmianiu złych wiadomości, a tym bardziej w wysłuchiwaniu takowych. teraz poważnie zastanawiał się, czy dobrze postąpił mówiąc o tym wszystkim kobiecie? Może tylko jej tym zaszkodzi? Ma jednak prawo znać prawdę. Ma prawo wiedzieć co się stało jej bratu i co dzieje się z nim teraz.
- Od tego znajomego, o którym ci mówiłem. Pielęgniarka tylko potwierdziła. - Choć po stokroć wolałby, aby ta zaprzeczyła. Całkowicie do "szczęścia" wystarczyłby mu fakt, że Sophia tu trafiła. teraz jeszcze Raiden... W dodatku nie wiedzą jeszcze co dokładnie się stało, jak duże ma obrażenia, czy uzdrowiciele mu pomogą? Ma przynajmniej taką nadzieję. W końcu są tu od czegoś do cholery.
- W sali obok, ale ty nigdzie stąd nie wychodzisz. - Mówiąc to wstał zagradzając rudowłosej, młodej kobiecie wyjście. Nie wypuści ją stąd choćby ziemia miała się rozstąpić i pochłonąć go w same czeluście piekieł. Nie znał jej długo, ale dałby sobie rękę uciąć, ze byłaby gotowa wejść do sali, w której właśnie leżał Raiden bez względu nawet na to, że w tym czasie Uzdrowiciele starają się go jakoś poskładać.
- Spójrz na mnie. - Zrobił niepewny krok w jej stronę i złapał ją delikatnie za tak teraz kruche ramiona. Sophia wyglądała naprawdę mizernie, powinna odpoczywać, a nie koczować pod drzwiami sali brata.
- Nie wpuszczą tam nas i tak. A nie pomożesz Raidenowi tym, że zaszkodzisz samej sobie. Poczekajmy. Pielęgniarka ma tu przyjść i powiedzieć nam jeśli coś się zmieni. - Przynajmniej o to ją poprosił. nie wyjdzie z Munga dopóki nie dowie się do z Raidenem, dopóki nie upewni się, że wszystko z nim dobrze i że się jakoś z tego wyliże. Nie zostawi w takim momencie swojej bratanicy samej. Nie w lęku o brata, nie w tej niepewności.
- Niestety tak. - Potwierdził cicho, tak bardzo, że nie był nawet pewny czy dziewczyna go usłyszała. Patrząc jednak na jej reakcje, a i owszem. Nigdy nie był zbyt dobry w oznajmianiu złych wiadomości, a tym bardziej w wysłuchiwaniu takowych. teraz poważnie zastanawiał się, czy dobrze postąpił mówiąc o tym wszystkim kobiecie? Może tylko jej tym zaszkodzi? Ma jednak prawo znać prawdę. Ma prawo wiedzieć co się stało jej bratu i co dzieje się z nim teraz.
- Od tego znajomego, o którym ci mówiłem. Pielęgniarka tylko potwierdziła. - Choć po stokroć wolałby, aby ta zaprzeczyła. Całkowicie do "szczęścia" wystarczyłby mu fakt, że Sophia tu trafiła. teraz jeszcze Raiden... W dodatku nie wiedzą jeszcze co dokładnie się stało, jak duże ma obrażenia, czy uzdrowiciele mu pomogą? Ma przynajmniej taką nadzieję. W końcu są tu od czegoś do cholery.
- W sali obok, ale ty nigdzie stąd nie wychodzisz. - Mówiąc to wstał zagradzając rudowłosej, młodej kobiecie wyjście. Nie wypuści ją stąd choćby ziemia miała się rozstąpić i pochłonąć go w same czeluście piekieł. Nie znał jej długo, ale dałby sobie rękę uciąć, ze byłaby gotowa wejść do sali, w której właśnie leżał Raiden bez względu nawet na to, że w tym czasie Uzdrowiciele starają się go jakoś poskładać.
- Spójrz na mnie. - Zrobił niepewny krok w jej stronę i złapał ją delikatnie za tak teraz kruche ramiona. Sophia wyglądała naprawdę mizernie, powinna odpoczywać, a nie koczować pod drzwiami sali brata.
- Nie wpuszczą tam nas i tak. A nie pomożesz Raidenowi tym, że zaszkodzisz samej sobie. Poczekajmy. Pielęgniarka ma tu przyjść i powiedzieć nam jeśli coś się zmieni. - Przynajmniej o to ją poprosił. nie wyjdzie z Munga dopóki nie dowie się do z Raidenem, dopóki nie upewni się, że wszystko z nim dobrze i że się jakoś z tego wyliże. Nie zostawi w takim momencie swojej bratanicy samej. Nie w lęku o brata, nie w tej niepewności.
Gość
Gość
Usłyszenie takiej wieści bez wątpienia było dla Sophii nieprzyjemnym wstrząsem. Budziło też niepokój. Bo chociaż oboje mieli niebezpieczne prace, było w tym coś dziwnego, że akurat teraz trafili do Munga. A po ostatnich przeżyciach mimowolnie się bała, tym bardziej że nie wiedziała jeszcze, co takiego stało się z jej bratem. Wpadł w tarapaty podczas jakiegoś zadania z pracy? Czy może... było tak jak z ich rodzicami? Na myśl o takim scenariuszu poczuła lodowaty ucisk w gardle i skrzywiła się, na chwilę cichnąc i po prostu wpatrując się w twarz Johna Cartera spojrzeniem pełnym szoku i niedowierzania.
Zamrugała szybko i pokręciła głową, intensywnie zastanawiając się nad tym, co się wydarzyło. Jedno było pewne – pragnęła jak najszybciej się tego dowiedzieć i upewnić się, że Raiden był żywy i nic poważnego mu nie zagrażało. Zaledwie pół roku temu straciła oboje rodziców i panicznie bała się kolejnej rodzinnej tragedii.
- Muszę się dowiedzieć, co mu jest – wykrztusiła w końcu, wstając z łóżka. Wiedziała, że jej do niego nie wpuszczą dopóki trwało leczenie i nie oczekiwała tego. Ale chciała spotkać się z kimś, kto wiedział więcej, i dowiedzieć się, co się wydarzyło i w jakim stanie znajdował się jej brat. Może było to coś niegroźnego i tylko niepotrzebnie panikowała, ale... miała złe przeczucia, biorąc pod uwagę, jak zachowywał się John. Bo gdyby to była błahostka, zwykły, drobny wypadek przy pracy, jakie często zdarzały się także jej, pewnie powiedziałby jej wszystko od razu i nie zachowywałby się tak tajemniczo, ani nie próbowałby jej powstrzymać przed wyjściem z sali. Swoim zachowaniem wcale jej nie uspokoił, a tylko jeszcze bardziej zdenerwował.
Może to było lekkomyślne i impulsywne, ale w takiej chwili nie myślała do końca racjonalnie. Chciała opuścić salę i znaleźć tą, gdzie był jej brat, choćby miała czekać na wieści na korytarzu. Jednak ledwie przeszła kilka chwiejnych kroków, jej drogę zagrodził John. Złapał ją za ramiona, uniemożliwiając ruszenie w stronę drzwi, i zmusił by na niego spojrzała.
- Wiem, że nas nie wpuszczą, ale... chcę wiedzieć cokolwiek o tym, co się wydarzyło i co się z nim teraz dzieje. Choćbym miała do wieczora siedzieć przed jego salą i czekać na uzdrowiciela, który zechce ze mną porozmawiać.
Nie płakała ani nie histeryzowała, chociaż jej głos nieco drżał pod wpływem emocji. Oddychała szybko, i gdyby nie to, jaka była osłabiona, pewnie odepchnęłaby Johna lub przecisnęłaby się pod jego ramieniem i wyszła na korytarz. Ale nie miała w ręku różdżki, i na ten moment to on bez wątpienia był od niej silniejszy. Była poszkodowana, słaba. Nie znosiła tego stanu. Ale gdyby tak po prostu wróciła do łóżka, czułaby się jeszcze bardziej słaba i bezczynna. Ktoś musiałby ją chyba do niego przywiązać i wmusić w nią jakiś otumaniający eliksir, by tak po prostu chciała teraz odpoczywać.
Położyła dłonie na jego rękach, próbując je z siebie zdjąć.
- Daj spokój, nie jest ze mną aż tak źle. A jeśli nie chcesz, żebym spędziła resztę dnia pod salą Raidena czekając na wieści, może ty opowiesz mi prawdę o tym, co się stało? Wszystko, co wiesz. – Miała wrażenie, że wiedział więcej niż jej zdradził. Jeśli tak, musiała się tego dowiedzieć, więc przybrała ton, jakiego zwykle używała podczas rozmów z podejrzanymi opryszkami i spojrzała na niego groźnie. Chociaż biorąc pod uwagę jej młode rysy, bladość, widoczne osłabienie i szpitalny strój jej wygląd budził raczej politowanie niż respekt. W tym zresztą nigdy nie była zbyt dobra, nie potrafiła wyglądać groźnie, ale mimo to liczyła że John powie jej to, co chciała wiedzieć i że nie będzie musiała się z nim szarpać, żeby wyjść.
Zamrugała szybko i pokręciła głową, intensywnie zastanawiając się nad tym, co się wydarzyło. Jedno było pewne – pragnęła jak najszybciej się tego dowiedzieć i upewnić się, że Raiden był żywy i nic poważnego mu nie zagrażało. Zaledwie pół roku temu straciła oboje rodziców i panicznie bała się kolejnej rodzinnej tragedii.
- Muszę się dowiedzieć, co mu jest – wykrztusiła w końcu, wstając z łóżka. Wiedziała, że jej do niego nie wpuszczą dopóki trwało leczenie i nie oczekiwała tego. Ale chciała spotkać się z kimś, kto wiedział więcej, i dowiedzieć się, co się wydarzyło i w jakim stanie znajdował się jej brat. Może było to coś niegroźnego i tylko niepotrzebnie panikowała, ale... miała złe przeczucia, biorąc pod uwagę, jak zachowywał się John. Bo gdyby to była błahostka, zwykły, drobny wypadek przy pracy, jakie często zdarzały się także jej, pewnie powiedziałby jej wszystko od razu i nie zachowywałby się tak tajemniczo, ani nie próbowałby jej powstrzymać przed wyjściem z sali. Swoim zachowaniem wcale jej nie uspokoił, a tylko jeszcze bardziej zdenerwował.
Może to było lekkomyślne i impulsywne, ale w takiej chwili nie myślała do końca racjonalnie. Chciała opuścić salę i znaleźć tą, gdzie był jej brat, choćby miała czekać na wieści na korytarzu. Jednak ledwie przeszła kilka chwiejnych kroków, jej drogę zagrodził John. Złapał ją za ramiona, uniemożliwiając ruszenie w stronę drzwi, i zmusił by na niego spojrzała.
- Wiem, że nas nie wpuszczą, ale... chcę wiedzieć cokolwiek o tym, co się wydarzyło i co się z nim teraz dzieje. Choćbym miała do wieczora siedzieć przed jego salą i czekać na uzdrowiciela, który zechce ze mną porozmawiać.
Nie płakała ani nie histeryzowała, chociaż jej głos nieco drżał pod wpływem emocji. Oddychała szybko, i gdyby nie to, jaka była osłabiona, pewnie odepchnęłaby Johna lub przecisnęłaby się pod jego ramieniem i wyszła na korytarz. Ale nie miała w ręku różdżki, i na ten moment to on bez wątpienia był od niej silniejszy. Była poszkodowana, słaba. Nie znosiła tego stanu. Ale gdyby tak po prostu wróciła do łóżka, czułaby się jeszcze bardziej słaba i bezczynna. Ktoś musiałby ją chyba do niego przywiązać i wmusić w nią jakiś otumaniający eliksir, by tak po prostu chciała teraz odpoczywać.
Położyła dłonie na jego rękach, próbując je z siebie zdjąć.
- Daj spokój, nie jest ze mną aż tak źle. A jeśli nie chcesz, żebym spędziła resztę dnia pod salą Raidena czekając na wieści, może ty opowiesz mi prawdę o tym, co się stało? Wszystko, co wiesz. – Miała wrażenie, że wiedział więcej niż jej zdradził. Jeśli tak, musiała się tego dowiedzieć, więc przybrała ton, jakiego zwykle używała podczas rozmów z podejrzanymi opryszkami i spojrzała na niego groźnie. Chociaż biorąc pod uwagę jej młode rysy, bladość, widoczne osłabienie i szpitalny strój jej wygląd budził raczej politowanie niż respekt. W tym zresztą nigdy nie była zbyt dobra, nie potrafiła wyglądać groźnie, ale mimo to liczyła że John powie jej to, co chciała wiedzieć i że nie będzie musiała się z nim szarpać, żeby wyjść.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Słysząc jej słowa kiwnął głową twierdząca na znak, że rozumie. Bo rozumiał. On również chciał dowiedzieć się co dokładnie dolega Raidenowi. Teraz jednak Sophia powinna przejmować się przede wszystkim swoim stanem zdrowia, który niestety jeszcze w pełni nie wrócił do normy. Nie okłamywał się. Dobrze wiedział, że kobieta tak po prostu nie puści informacji o bracie mimo uszu i położy się na łóżku z zamiarem dalszego odpoczynku. Miał jednak nadzieję, że ta posiada jeszcze trochę zdrowego rozsądku i przyzna mu rację, że pogarszając swój stan zdrowia, w żaden sposób nie pomoże Raidenowi.
Nie przejmując się pojawiającym się na jego rękach uchwycie kobiety, wzmocnił ten swój zmuszając kobietę do usiądnięcia na łóżku. Nie miał zamiaru powstrzymywać ją siłą. Naprawdę by tego nie chciał, ale jeśli będzie musiał... Nie wypuści jej stąd, to pewne. Nie w takim stanie. Może to sobie od razu wybić z tej rudej głowy.
- Powiedziałbym, gdybym cokolwiek wiedział. Dopiero dziś dowiedziałem się, że tu trafiliście. jedyne co wiem, to że przetransportowano go tu z Nokturna razem z kilkoma innymi osobami. Może miał tam jakąś akcję? Nie wiem. - Kłamca. Wiedział, że Raiden doznał rozległych obrażeń ciała. Co prawda tylko tyle udało mu się wycisnąć ze śpieszącej się pielęgniarki, ale powinien wiedzieć znacznie więcej zanim przekaże te informację rudowłosej. Lepiej jeśli nie będzie niepokoić ją przedwcześnie. Nikomu to do szczęścia nie było potrzebne.
- Ale się dowiem. - Powiedział pewnie spoglądając prosto w oczy bratanicy. Gdy tylko dowie się czegoś więcej od razu powie o tym od razu Sophii. Nawet gdyby miała to być najgorsza prawda, kobieta zasługiwała na to, aby wiedzieć co dzieje się właśnie z jej bratem. gdyby on był na jej miejscu chciałby wiedzieć. Ba! robiłby wszytko, podobnie jak ona, aby zdobyć jak najwięcej informacji bez względu an cenę.
- Zostań tu, proszę. Spróbuję to załatwić, dobrze? Za niedługo wrócę. - Zapewnił ją dotykając dłonią jej ramienia. Nie miał najmniejszego zamiaru jej stąd wypuszczać. Jeszcze nie. Była osłabiona, nie chciał ryzykować pogorszenia jej aktualnego stanu. Dowie się co dokładnie się wydarzyło i co dolega Raidenowi, a później niezwłocznie wróci do dziewczyny, aby jej o wszystkim opowiedzieć. jeśli tylko da mu chwilę i tu na niego zaczeka...
Nie przejmując się pojawiającym się na jego rękach uchwycie kobiety, wzmocnił ten swój zmuszając kobietę do usiądnięcia na łóżku. Nie miał zamiaru powstrzymywać ją siłą. Naprawdę by tego nie chciał, ale jeśli będzie musiał... Nie wypuści jej stąd, to pewne. Nie w takim stanie. Może to sobie od razu wybić z tej rudej głowy.
- Powiedziałbym, gdybym cokolwiek wiedział. Dopiero dziś dowiedziałem się, że tu trafiliście. jedyne co wiem, to że przetransportowano go tu z Nokturna razem z kilkoma innymi osobami. Może miał tam jakąś akcję? Nie wiem. - Kłamca. Wiedział, że Raiden doznał rozległych obrażeń ciała. Co prawda tylko tyle udało mu się wycisnąć ze śpieszącej się pielęgniarki, ale powinien wiedzieć znacznie więcej zanim przekaże te informację rudowłosej. Lepiej jeśli nie będzie niepokoić ją przedwcześnie. Nikomu to do szczęścia nie było potrzebne.
- Ale się dowiem. - Powiedział pewnie spoglądając prosto w oczy bratanicy. Gdy tylko dowie się czegoś więcej od razu powie o tym od razu Sophii. Nawet gdyby miała to być najgorsza prawda, kobieta zasługiwała na to, aby wiedzieć co dzieje się właśnie z jej bratem. gdyby on był na jej miejscu chciałby wiedzieć. Ba! robiłby wszytko, podobnie jak ona, aby zdobyć jak najwięcej informacji bez względu an cenę.
- Zostań tu, proszę. Spróbuję to załatwić, dobrze? Za niedługo wrócę. - Zapewnił ją dotykając dłonią jej ramienia. Nie miał najmniejszego zamiaru jej stąd wypuszczać. Jeszcze nie. Była osłabiona, nie chciał ryzykować pogorszenia jej aktualnego stanu. Dowie się co dokładnie się wydarzyło i co dolega Raidenowi, a później niezwłocznie wróci do dziewczyny, aby jej o wszystkim opowiedzieć. jeśli tylko da mu chwilę i tu na niego zaczeka...
Gość
Gość
W takiej sytuacji trudno było tak po prostu wypoczywać. Była już bezpieczna, ale teraz to jej brat był zagrożony i chciała po prostu wiedzieć, co z nim było, czy miał szansę wyjść z tego cało. Nie zniosłaby myśli, że mogłaby go stracić, i to zaledwie kilka miesięcy po tym, jak zginęli ich rodzice. Chociaż była twarda (a przynajmniej łudziła się, że jest) tego mogłaby już tak łatwo nie znieść.
Ale John miał rację – nie mogła mu pomóc. Co najwyżej mogła sama sobie zaszkodzić, gdyby zaczęła wałęsać się po korytarzach, szukając właściwej sali lub uzdrowicieli którzy mogą udzielić jej informacji. Bezczynność bardzo jej się nie podobała, chciała stąd wyjść, zrobić coś konkretnego – pytanie tylko, co mogła zrobić teraz? Pewnie niewiele. Nie była aurorem na służbie, a tylko osłabioną pacjentką, którą wyrwano ze spoczynku dramatycznymi wiadomościami. Mimo to nie chciała tego przyjąć do wiadomości, chociaż jej wuj niewątpliwie chciał dobrze, próbując ją zatrzymać, zanim wybiegła z sali na poszukiwanie wieści.
Spojrzała na niego chmurnym wzrokiem i zmrużyła gniewnie oczy, gdy chwycił ją mocniej i zmusił, by usiadła na łóżku. Zrobiła to niechętnie, ale musiała przyjąć do wiadomości, że tak było rozsądniej, że czasami lepiej było sobie dać na wstrzymanie. Podczas akcji zbytnia impulsywność i ignorowanie poleceń mogły stanowić potencjalne zagrożenie. Z drugiej strony nie chciała czuć się jak skończona ofiara losu, która musi siedzieć i czekać, podczas gdy ktoś inny będzie próbował dowiedzieć się tego, co nie dawało jej spokoju, odkąd tylko usłyszała, że jej brat wylądował w Mungu.
- Z Nokturnu? – zdziwiła się. Jej brat normalnie raczej się tam nie zapuszczał, więc to musiały być sprawy zawodowe. Kto wie, może sama też znalazłaby się tam, gdyby nie to, że była tu uziemiona i przez najbliższy czas nie mogła uczestniczyć w żadnych akcjach. – Tak... Może to jakaś akcja. Muszę się dowiedzieć, co się tam stało – westchnęła, chociaż zastanawiało ją to, gdyż zwykle magiczni policjanci nie byli wysyłani na naprawdę niebezpieczne akcje z czarną magią. Do tych zazwyczaj przydzielano aurorów. Ale z drugiej strony, Nokturn był niebezpiecznym i plugawym miejscem, gdzie bardzo łatwo było nabawić się obrażeń, jeśli miało się pecha trafić na groźnych czarodziejów, a tacy często znajdowali tam schronienie.
- Muszę wiedzieć, w jakim jest stanie – powtarzała z uporem, roziskrzone spojrzenie kierując na Johna. Ale w końcu zaczęła niechętnie ustępować. W końcu po co tracić czas na dalsze bezsensowne szarpanie się? Już stracili cenne minuty, podczas których wiele mogło się dziać. – Zostanę... Tylko tu wróć i przekaż mi wszystko, co ci powiedzą. Bez owijania w bawełnę i zatajania prawdy. Nawet najgorszej – dodała w końcu, ale jej wzrok dawał jasno do zrozumienia, że miała zamiar dać mu czas, a jeśli nie wróci z informacjami, sama pójdzie ich szukać tak, jak wcześniej planowała. Nie miała cierpliwości, by grzecznie siedzieć i czekać w nieskończoność. – Proszę – dodała jeszcze. Jakby nie patrzeć, też był jej rodziną. I chciał dobrze, nawet jeśli wywoływało to w niej frustrację. I pewnie nie da rady wysiedzieć dłużej niż kilka minut, tylko na przekór swojej obietnicy wyjdzie z sali.
| zt.
Ale John miał rację – nie mogła mu pomóc. Co najwyżej mogła sama sobie zaszkodzić, gdyby zaczęła wałęsać się po korytarzach, szukając właściwej sali lub uzdrowicieli którzy mogą udzielić jej informacji. Bezczynność bardzo jej się nie podobała, chciała stąd wyjść, zrobić coś konkretnego – pytanie tylko, co mogła zrobić teraz? Pewnie niewiele. Nie była aurorem na służbie, a tylko osłabioną pacjentką, którą wyrwano ze spoczynku dramatycznymi wiadomościami. Mimo to nie chciała tego przyjąć do wiadomości, chociaż jej wuj niewątpliwie chciał dobrze, próbując ją zatrzymać, zanim wybiegła z sali na poszukiwanie wieści.
Spojrzała na niego chmurnym wzrokiem i zmrużyła gniewnie oczy, gdy chwycił ją mocniej i zmusił, by usiadła na łóżku. Zrobiła to niechętnie, ale musiała przyjąć do wiadomości, że tak było rozsądniej, że czasami lepiej było sobie dać na wstrzymanie. Podczas akcji zbytnia impulsywność i ignorowanie poleceń mogły stanowić potencjalne zagrożenie. Z drugiej strony nie chciała czuć się jak skończona ofiara losu, która musi siedzieć i czekać, podczas gdy ktoś inny będzie próbował dowiedzieć się tego, co nie dawało jej spokoju, odkąd tylko usłyszała, że jej brat wylądował w Mungu.
- Z Nokturnu? – zdziwiła się. Jej brat normalnie raczej się tam nie zapuszczał, więc to musiały być sprawy zawodowe. Kto wie, może sama też znalazłaby się tam, gdyby nie to, że była tu uziemiona i przez najbliższy czas nie mogła uczestniczyć w żadnych akcjach. – Tak... Może to jakaś akcja. Muszę się dowiedzieć, co się tam stało – westchnęła, chociaż zastanawiało ją to, gdyż zwykle magiczni policjanci nie byli wysyłani na naprawdę niebezpieczne akcje z czarną magią. Do tych zazwyczaj przydzielano aurorów. Ale z drugiej strony, Nokturn był niebezpiecznym i plugawym miejscem, gdzie bardzo łatwo było nabawić się obrażeń, jeśli miało się pecha trafić na groźnych czarodziejów, a tacy często znajdowali tam schronienie.
- Muszę wiedzieć, w jakim jest stanie – powtarzała z uporem, roziskrzone spojrzenie kierując na Johna. Ale w końcu zaczęła niechętnie ustępować. W końcu po co tracić czas na dalsze bezsensowne szarpanie się? Już stracili cenne minuty, podczas których wiele mogło się dziać. – Zostanę... Tylko tu wróć i przekaż mi wszystko, co ci powiedzą. Bez owijania w bawełnę i zatajania prawdy. Nawet najgorszej – dodała w końcu, ale jej wzrok dawał jasno do zrozumienia, że miała zamiar dać mu czas, a jeśli nie wróci z informacjami, sama pójdzie ich szukać tak, jak wcześniej planowała. Nie miała cierpliwości, by grzecznie siedzieć i czekać w nieskończoność. – Proszę – dodała jeszcze. Jakby nie patrzeć, też był jej rodziną. I chciał dobrze, nawet jeśli wywoływało to w niej frustrację. I pewnie nie da rady wysiedzieć dłużej niż kilka minut, tylko na przekór swojej obietnicy wyjdzie z sali.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Korytarz
Szybka odpowiedź