Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Schronisko dla magicznych stworzeń
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schronisko dla magicznych stworzeń
Schronisko zlokalizowane jest w głębi szkockich borów nad brzegiem niewielkiego leśnego jeziora; podzielone na kilka dużych wybiegów i dwa podłużne budynki stanowi swoistą enklawę w liściastej głuszy, a spokój znajdują tu przeróżne zwierzęta domowe - od szczurów po psy - i magiczne stworzenia. Większe okazy, jak smoki czy jednorożce, są od razu transportowane do odpowiednich rezerwatów, ale pozostałe magiczne stworzenia znajdą tu bezpieczeństwo i profesjonalną opiekę specjalistów. Każdy z odwiedzających schronisko może wybrać sobie jedno z dostępnych stworzeń i je adoptować, ale trzeba uważać - pod urokiem słodkich i smutnych oczu nietrudno się rozpłynąć; w rezultacie wielu gości schroniska wychodzi nie z jednym, ale nawet z kilkoma zwierzakami, zapewniając im nowy, lepszy dom. Po schronisku swobodnie chodzi stado kotów, które miauczeniem zwiastują nadejście kolejnych gości; z kolei w budynkach spotkać można lelka wróżebnika, niuchacza i królika należące do właściciela i niepodlegające adopcji.
W lokacji można zdobyć kota. Warunkiem otrzymania zwierzaka jest rozegranie sesji na co najmniej 5 postów oraz rzut kostką. Jeśli wynik wypadnie między 10-35, 61-85 lub wyrzucisz 100, kotek wędruje w twoje łapki. Każda osoba z sesji może rzucić raz kostką; sesję z rzutem można rozegrać jedną postacią tylko raz w ciągu cyklu fabularnego (nie miesiąca fabularnego); po wygraniu kotka tą samą postacią nie możesz adoptować kolejnego.
W lokacji można zdobyć kota. Warunkiem otrzymania zwierzaka jest rozegranie sesji na co najmniej 5 postów oraz rzut kostką. Jeśli wynik wypadnie między 10-35, 61-85 lub wyrzucisz 100, kotek wędruje w twoje łapki. Każda osoba z sesji może rzucić raz kostką; sesję z rzutem można rozegrać jedną postacią tylko raz w ciągu cyklu fabularnego (nie miesiąca fabularnego); po wygraniu kotka tą samą postacią nie możesz adoptować kolejnego.
Lokacja zawiera kostki.
| 25 sierpnia
Przybyły na miejsce wcześnie, jeszcze przed południem. Ramię w ramię przemierzały leśne ostępy, wytrwale kierując się w stronę położonego nad brzegiem jeziora schroniska. Koniec sierpnia przyniósł lepszą pogodę - temperatura dochodziła do dwudziestu kilku stopni - toteż spacer nie musiał być jedynie przykrym obowiązkiem, a stanowić mógł przyjemną chwilę odpoczynku od zgiełku wielkiego miasta.
Maeve trudno jednak było się odprężyć. Tym bardziej doceniała towarzystwo kuzynki, którą bez trudu namówiła na wspólną podróż do Szkocji. Nie wyobrażała sobie, by Poppy mogła jej odmówić - zwłaszcza, że chodziło tu o pomoc w sprawieniu sobie zwierzęcego towarzysza.
Jej mieszkanie było przytłaczająco puste. Dopiero co wróciła do niego po kilkumiesięcznym pobycie u rodziców, nie czuła się w nim jednak dobrze. Jej postrzeganie uległo zmianie. Nie chciała utknąć w domu rodzinnym - zbyt wiele wiązało się z nim wspomnień. Z drugiej strony, nie chciała, a może raczej bała się zostać sama. W dniu, w którym dowiedziała się o śmierci Caleba, jej poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone. Oczywiście, wykonywała zawód, który nie należał do najspokojniejszych - Poppy lubiła jej o tym przypominać - jednak dopiero to wydarzenie, brutalne morderstwo jej brata, sprawiło, że zwątpiła. Nie bała się jednak tylko tego. Bała się również samej siebie i tego, co zrobi, gdy zbyt długo będzie przebywać sama.
Z jej ust wyrwało się krótkie westchnięcie, gdy przekraczały akurat leżący na ścieżce konar jednego z pobliskich drzew; musiał spaść w trakcie jednej z burz.
Założyła za ucho kosmyk włosów i kątem oka spojrzała na towarzyszącą jej kuzynkę. Doskonale pamiętała, co spotkało jej rodziców. Pamiętała też tę historię z Charlesem. I podziwiała ją, że nadal utrzymuje się na powierzchni, choć już dawno mogła zatonąć.
- Jesteś pewna, że chcesz jeszcze jednego kota, Poppy? - zapytała, choć znała odpowiedź na to pytanie. Próbowała jednak przerwać panującą między nimi ciszę. Pokazać, że ona też posiada pewne chęci potrzymania rozmowy, choć zwykle głównie słucha, zadaje odpowiednie pytania i słucha.
- Mam nadzieję, że będę umiała się nim zajmować - dodała po chwili i wcisnęła ręce do kieszeni kurtki. Bo właśnie po to tu były, by zabrać stąd kota, dać mu dach nad głową, zaś jej odrobinę towarzystwa. Poczucia odpowiedzialności.
Widziała już zarysy schroniska.
Przybyły na miejsce wcześnie, jeszcze przed południem. Ramię w ramię przemierzały leśne ostępy, wytrwale kierując się w stronę położonego nad brzegiem jeziora schroniska. Koniec sierpnia przyniósł lepszą pogodę - temperatura dochodziła do dwudziestu kilku stopni - toteż spacer nie musiał być jedynie przykrym obowiązkiem, a stanowić mógł przyjemną chwilę odpoczynku od zgiełku wielkiego miasta.
Maeve trudno jednak było się odprężyć. Tym bardziej doceniała towarzystwo kuzynki, którą bez trudu namówiła na wspólną podróż do Szkocji. Nie wyobrażała sobie, by Poppy mogła jej odmówić - zwłaszcza, że chodziło tu o pomoc w sprawieniu sobie zwierzęcego towarzysza.
Jej mieszkanie było przytłaczająco puste. Dopiero co wróciła do niego po kilkumiesięcznym pobycie u rodziców, nie czuła się w nim jednak dobrze. Jej postrzeganie uległo zmianie. Nie chciała utknąć w domu rodzinnym - zbyt wiele wiązało się z nim wspomnień. Z drugiej strony, nie chciała, a może raczej bała się zostać sama. W dniu, w którym dowiedziała się o śmierci Caleba, jej poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone. Oczywiście, wykonywała zawód, który nie należał do najspokojniejszych - Poppy lubiła jej o tym przypominać - jednak dopiero to wydarzenie, brutalne morderstwo jej brata, sprawiło, że zwątpiła. Nie bała się jednak tylko tego. Bała się również samej siebie i tego, co zrobi, gdy zbyt długo będzie przebywać sama.
Z jej ust wyrwało się krótkie westchnięcie, gdy przekraczały akurat leżący na ścieżce konar jednego z pobliskich drzew; musiał spaść w trakcie jednej z burz.
Założyła za ucho kosmyk włosów i kątem oka spojrzała na towarzyszącą jej kuzynkę. Doskonale pamiętała, co spotkało jej rodziców. Pamiętała też tę historię z Charlesem. I podziwiała ją, że nadal utrzymuje się na powierzchni, choć już dawno mogła zatonąć.
- Jesteś pewna, że chcesz jeszcze jednego kota, Poppy? - zapytała, choć znała odpowiedź na to pytanie. Próbowała jednak przerwać panującą między nimi ciszę. Pokazać, że ona też posiada pewne chęci potrzymania rozmowy, choć zwykle głównie słucha, zadaje odpowiednie pytania i słucha.
- Mam nadzieję, że będę umiała się nim zajmować - dodała po chwili i wcisnęła ręce do kieszeni kurtki. Bo właśnie po to tu były, by zabrać stąd kota, dać mu dach nad głową, zaś jej odrobinę towarzystwa. Poczucia odpowiedzialności.
Widziała już zarysy schroniska.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ostatni raz Szkocję odwiedziała dwa księżyce temu; ślub Eileen i Harewarda był piękną uroczystością, a podczas wesela bawiła się naprawdę dobrze - i choć na chwilę zapomniała o troskach. Dziś pojawiła się tu w nieco innym celu, nie mnie jednak radosnym, bo przecież kolejny domownik to powód do uśmiechu. Nie potrafiła sobie jednocześnie odmówić spotkania z Maeve, choć miała wiele pracy. Nie widziały się jednak zbyt długo i tęskniła za nią; chciała na własne oczy przekonać się, że nic jej nie jest i ma się względnie dobrze. Względnie, bo w obecnych czasach chyba u nikogo nie było w porządku. Z lekkim trudem przelazła nad konarem, walcząc z długa, brązową spódnicą.
- Oczywiście, że chcę - powiedziała Poppy pewnym tonem. Jakże mogłaby nie chcieć? Uwielbiała te zwierzęta i dzięki nim nie czuła się wieczorami tak samotna. Co prawda spać im w swoim łóżku nie pozwalała, ale miło było przed snem poczytać książkę z kotem na kolanach. Albo dwoma. Co prawda po pytaniu Maeve w głowie uzdrowicielki zakiełkowała myśl, że jej mieszkanie z wolna zmienia się w maleńkie zoo, skoro ma w nim już dwa koty, sowę i kanarka, jednakże... Te przybłędy potrzebowały domu, prawda? A wiedziała, że nie będzie miała serca odejść stąd z pustymi rękoma.
- Oczywiście, że będziesz umiała, nie bądź głuptaskiem - odparła Poppy pozornie oburzonym tonem, kręcąc z niedowierzaniem głową; zaraz uśmiechnęła się jednak ciepło i bezceremonialnie złapała Maeve pod rękę, ciągnąc ją ścieżką w stronę schroniska. Była tu już kilkukrotnie, lecz jeszcze nie wzięła ze sobą żadnego nieszczęśliwca. Głównie przychodziła tu czasem bezinteresownie pomóc, lecz w ostatnich miesiącach nie miała na to wiele czasu i czuła się poniekąd winna. - To nic trudnego! Wystarczy pamiętać, aby miał jedzenie i wodę w miseczce. Chyba, że masz myszy w domu, to sam sobie zdobędzie jedzenie - wytłumaczyła cierpliwie; kot był odpowiednim towarzyszem do kobiet takich jak one. Spędzających w pracy całe dnie i wiecznie zajętych. One zajmowały się pracą, a kot sobą; a wieczorami jego miękkie futerko i ciche mruczenie pod wpływem dotyku dłoni łagodziło stres i pozwalało zapomnieć o troskach dnia. - Może szybciej będziesz wychodzić z pracy wiedząc, że w domu czeka na ciebie takie słodkie maleństwo. A właśnie - wszystko tam u was... w porządku? Pewnie macie sporo roboty... - Ostatnie słowa zabrzmiały niepewnie i podszyte były troską. Nie uważała, że Wiedźmia Straż to odpowiednie zajęcie dla kobiety - i często martwiła się o kuzynkę, choć wiedziała, że była silną kobietą i utalentowaną czarownicą.
Nie przekroczyły nawet progu schroniska, a rozległo się głośne miauczenie. Poppy ścisnęła lekko rękę kuzynki, nachyliła się ku niej i wyszeptała: - Tylko uważaj na sakiewkę, właściciel trzyma tu niuchacza.
- Oczywiście, że chcę - powiedziała Poppy pewnym tonem. Jakże mogłaby nie chcieć? Uwielbiała te zwierzęta i dzięki nim nie czuła się wieczorami tak samotna. Co prawda spać im w swoim łóżku nie pozwalała, ale miło było przed snem poczytać książkę z kotem na kolanach. Albo dwoma. Co prawda po pytaniu Maeve w głowie uzdrowicielki zakiełkowała myśl, że jej mieszkanie z wolna zmienia się w maleńkie zoo, skoro ma w nim już dwa koty, sowę i kanarka, jednakże... Te przybłędy potrzebowały domu, prawda? A wiedziała, że nie będzie miała serca odejść stąd z pustymi rękoma.
- Oczywiście, że będziesz umiała, nie bądź głuptaskiem - odparła Poppy pozornie oburzonym tonem, kręcąc z niedowierzaniem głową; zaraz uśmiechnęła się jednak ciepło i bezceremonialnie złapała Maeve pod rękę, ciągnąc ją ścieżką w stronę schroniska. Była tu już kilkukrotnie, lecz jeszcze nie wzięła ze sobą żadnego nieszczęśliwca. Głównie przychodziła tu czasem bezinteresownie pomóc, lecz w ostatnich miesiącach nie miała na to wiele czasu i czuła się poniekąd winna. - To nic trudnego! Wystarczy pamiętać, aby miał jedzenie i wodę w miseczce. Chyba, że masz myszy w domu, to sam sobie zdobędzie jedzenie - wytłumaczyła cierpliwie; kot był odpowiednim towarzyszem do kobiet takich jak one. Spędzających w pracy całe dnie i wiecznie zajętych. One zajmowały się pracą, a kot sobą; a wieczorami jego miękkie futerko i ciche mruczenie pod wpływem dotyku dłoni łagodziło stres i pozwalało zapomnieć o troskach dnia. - Może szybciej będziesz wychodzić z pracy wiedząc, że w domu czeka na ciebie takie słodkie maleństwo. A właśnie - wszystko tam u was... w porządku? Pewnie macie sporo roboty... - Ostatnie słowa zabrzmiały niepewnie i podszyte były troską. Nie uważała, że Wiedźmia Straż to odpowiednie zajęcie dla kobiety - i często martwiła się o kuzynkę, choć wiedziała, że była silną kobietą i utalentowaną czarownicą.
Nie przekroczyły nawet progu schroniska, a rozległo się głośne miauczenie. Poppy ścisnęła lekko rękę kuzynki, nachyliła się ku niej i wyszeptała: - Tylko uważaj na sakiewkę, właściciel trzyma tu niuchacza.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poppy była jedyną osobą, która bezkarnie mogła nazywać ją głuptaskiem. Maeve wiedziała, że kuzynka nie ma nic złego na myśli, że jest to jedynie sposób mówienia, nawyk, który zapewne został wyrobiony jeszcze za czasów szkolnych. Gdyby jednak spróbował tego ktokolwiek inny, choćby jeden z braci... Na wspomnienie rodzeństwa jej usta ściągnęły się w wąską kreskę, zaś między brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Bolało.
- Mam nadzieję, że myszy tam nie ma - odpowiedziała po chwili ciszy, poważnie zastanawiając się nad tym, co może pewnego dnia odnaleźć w swym niewielkim mieszkanku. Dawno jej tam nie było i choć uporała się z kurzem, który pokrywał chyba wszelkie możliwe przestrzenie, to nadal nie czuła się tam swojsko. Nie czuła się tam jak w domu. Lecz może mały kociak pozwoli jej poczuć się trochę lepiej? Może stanie się promyczkiem radości w tym przeklętym przez chaos czasie, czasie stanu wojennego.
Kto by przypuszczał, że przyjdzie im dożyć takich czasów? Na pewno nie ona. Ani jej rodzice.
- Myślisz, że powinnam wybrać się na Pokątną i tam kupić mu specjalny pokarm, czy wystarczy mu mięso? - zapytała cicho, nieco wstydząc się swej niewiedzy. Przeczytała dziesiątki książek, śledziła losy wszelkich ważniejszych figur ich czarodziejskiego świata, próbowała też rozwikłać zagadkę śmierci swego brata, nie wiedziała jednak, na co może pozwolić sobie względem małej futrzanej kulki.
Znała tę nutę pobrzmiewającą w głosie kuzynki. Wiedziała, że Poppy bała się o nią, o jej bezpieczeństwo; z pewnością śmierć Caleba nie osłabiła tego strachu, wprost przeciwnie.
- Mamy sporo roboty - przyznała powoli, ważąc każde kolejne słowo. Nie chciała dawać jej dodatkowych powodów do stresu. - Pewnie podobnie do was. - Przeniosła wzrok na twarz towarzyszącej jej kobiety, próbując z niej coś wyczytać, rozszyfrować kłębiące się w niej emocje. - Dopóki cała ta... sytuacja nie ulegnie zmianie, trudno będzie nad tym wszystkim zapanować. Aurorzy chyba również mają wiele na głowie, bo nie są zbyt chętni do udzielania informacji o sprawie Caleba. - Skrzywiła się wyraźnie, próbując stłumić kiełkującą znów złość, narastające rozgoryczenie.
Uścisnęła dłoń kuzynki i pokiwała głową na znak, że usłyszała i rozumie. Wsunęła rękę do kieszeni kurtki i zamierzała trzymać ją tam, dopóki nie opuszczą terenu schroniska. Tego jej jeszcze brakowało, pogoni za niesfornym niuchaczem.
- Którędy teraz? Tam w prawo?
I ona słyszała coraz głośniejsze miauczenie dobiegające od strony wybiegów. Futrzaki nie były jednak trzymane w zamknięciu i już zmierzały w ich stronę.
- Mam nadzieję, że myszy tam nie ma - odpowiedziała po chwili ciszy, poważnie zastanawiając się nad tym, co może pewnego dnia odnaleźć w swym niewielkim mieszkanku. Dawno jej tam nie było i choć uporała się z kurzem, który pokrywał chyba wszelkie możliwe przestrzenie, to nadal nie czuła się tam swojsko. Nie czuła się tam jak w domu. Lecz może mały kociak pozwoli jej poczuć się trochę lepiej? Może stanie się promyczkiem radości w tym przeklętym przez chaos czasie, czasie stanu wojennego.
Kto by przypuszczał, że przyjdzie im dożyć takich czasów? Na pewno nie ona. Ani jej rodzice.
- Myślisz, że powinnam wybrać się na Pokątną i tam kupić mu specjalny pokarm, czy wystarczy mu mięso? - zapytała cicho, nieco wstydząc się swej niewiedzy. Przeczytała dziesiątki książek, śledziła losy wszelkich ważniejszych figur ich czarodziejskiego świata, próbowała też rozwikłać zagadkę śmierci swego brata, nie wiedziała jednak, na co może pozwolić sobie względem małej futrzanej kulki.
Znała tę nutę pobrzmiewającą w głosie kuzynki. Wiedziała, że Poppy bała się o nią, o jej bezpieczeństwo; z pewnością śmierć Caleba nie osłabiła tego strachu, wprost przeciwnie.
- Mamy sporo roboty - przyznała powoli, ważąc każde kolejne słowo. Nie chciała dawać jej dodatkowych powodów do stresu. - Pewnie podobnie do was. - Przeniosła wzrok na twarz towarzyszącej jej kobiety, próbując z niej coś wyczytać, rozszyfrować kłębiące się w niej emocje. - Dopóki cała ta... sytuacja nie ulegnie zmianie, trudno będzie nad tym wszystkim zapanować. Aurorzy chyba również mają wiele na głowie, bo nie są zbyt chętni do udzielania informacji o sprawie Caleba. - Skrzywiła się wyraźnie, próbując stłumić kiełkującą znów złość, narastające rozgoryczenie.
Uścisnęła dłoń kuzynki i pokiwała głową na znak, że usłyszała i rozumie. Wsunęła rękę do kieszeni kurtki i zamierzała trzymać ją tam, dopóki nie opuszczą terenu schroniska. Tego jej jeszcze brakowało, pogoni za niesfornym niuchaczem.
- Którędy teraz? Tam w prawo?
I ona słyszała coraz głośniejsze miauczenie dobiegające od strony wybiegów. Futrzaki nie były jednak trzymane w zamknięciu i już zmierzały w ich stronę.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Oczywiście, że nic złego nie miała na myśli, nie uważała przecież kuzynki za głupiutką, wprost przeciwnie. Maeve, jako Krukonka, zawsze wyróżniała się spośród innych wyjątkową inteligencją i nieprzeciętną bystrością umysłu, co budziło w Poppy uznanie i podziw, a zwłaszcza już dar obserwacji i nos do ludzi. Znała się na nich zdecydowanie lepiej niż naiwna pielęgniarka. Poppy przywodziła czasami po prostu na myśl starszą, kochaną cioteczkę, która zwykła nazywać bliskich głuptaskami - ale zawsze z czułością, ot co. Najpewniej zbyt wiele czasu spędzała w towarzystwie starszych czarownic i od zawsze miała starą duszę.
- Nawet jak są, to daj mi znać, znam przepis na nalewkę z piołunu. Żaden gryzoń nie ma z nią szans - powiedziała Poppy, zupełnie poważnie; po przeprowadzce do Londynu, do starej kamienicy na przedmieściach, gdzie mieszkała po dziś dzień, sama zmagała się z podobnym problemem. Na szczęście kuzyneczka Pomona poratowała ją odpowiednim sposobem radzenia sobie z nieproszonymi gośćmi.
- No przecież, że wystarczy! Tyle kotów żyje bez dachu nad głową, na myszach samych i dają sobie radę - odrzekła Poppy. Maeve nie powinna była się wstydzić niewiedzy, nie można było przecież mieć pojęcia o wszystkim, zwłaszcza, jeśli nie miało się z tym wcześniej styczności. A kiedy w grę wchodziło drugie życie, za które bierze się odpowiedzialność, to nic dziwnego, że człowiek się zamartwia nawet oczywistymi drobnostkami. - Mój Winnie nie gardzi nawet zupą pomidorową, wiesz... - zaśmiała się Poppy cichutko. Winnie może nie był jednak kotem, z którego inne powinny były brać przykład. Jadł wszystko i chyba ważył już za dużo, ale panna Pomfrey nie miała serca mu odmawiać... W jego ślepiach tkwiła za duża siła przekonywania.
- Tak, my też - westchnęła ciężko uzdrowicielka. Wielu pacjentów po czerwcowym pożarze dawno już zostało wypisanych do domów, rekonwalescencja trwała długo, ze względu na to, ze rany zadała czarna magia, ale mimo to, przez nieustannie szalejące anomalie, sale chorych pękały w szwach. - Nie zanosi się na to, by mogła ulec zmianie - rzekła cicho, pochmurniejąc wyraźnie, podobnie jak i Maeve, tyle że z innych powodów. - Przyszłość teraz ma chyba jeszcze więcej cieni niż przeszłość... - dodała ponuro. Rozumiała jednak kuzynkę, potrzebę dowiedzenia się co stało się z jej bratem. Sama wciąż czasami nocą nie mogła zasnąć przez myśl, że zabójcy Charliego chodzili po tym świecie wolno.
A najgorsze było w tym wszystkim to, że reszta społeczeństwa jeszcze by im za ten czyn podziękowała, tylko dlatego, że ofiara była wilkołakiem.
- Mhm - przytaknęła Poppy, ciągnąc kuzynkę w stronę sporego budynku. Puściła jej rękę, aby pchnąć drzwi. Jak zawsze były otwarte; ledwie przekroczyły próg, a o kostki Poppy otarło się coś miękkiego i ciepłego. Spojrzawszy w dół dostrzegła - a jakże - pierwszego mieszkańca przybytku. Rudego, potężnego kocura. Przykucnęła, aby podrapać go za uchem. - Czyż nie jest kochany? - zaświergotała zachwycona. Najchętniej zabrałaby do siebie wszystkie te biedactwa, ale na to nie mogła sobie pozwolić...
- Nawet jak są, to daj mi znać, znam przepis na nalewkę z piołunu. Żaden gryzoń nie ma z nią szans - powiedziała Poppy, zupełnie poważnie; po przeprowadzce do Londynu, do starej kamienicy na przedmieściach, gdzie mieszkała po dziś dzień, sama zmagała się z podobnym problemem. Na szczęście kuzyneczka Pomona poratowała ją odpowiednim sposobem radzenia sobie z nieproszonymi gośćmi.
- No przecież, że wystarczy! Tyle kotów żyje bez dachu nad głową, na myszach samych i dają sobie radę - odrzekła Poppy. Maeve nie powinna była się wstydzić niewiedzy, nie można było przecież mieć pojęcia o wszystkim, zwłaszcza, jeśli nie miało się z tym wcześniej styczności. A kiedy w grę wchodziło drugie życie, za które bierze się odpowiedzialność, to nic dziwnego, że człowiek się zamartwia nawet oczywistymi drobnostkami. - Mój Winnie nie gardzi nawet zupą pomidorową, wiesz... - zaśmiała się Poppy cichutko. Winnie może nie był jednak kotem, z którego inne powinny były brać przykład. Jadł wszystko i chyba ważył już za dużo, ale panna Pomfrey nie miała serca mu odmawiać... W jego ślepiach tkwiła za duża siła przekonywania.
- Tak, my też - westchnęła ciężko uzdrowicielka. Wielu pacjentów po czerwcowym pożarze dawno już zostało wypisanych do domów, rekonwalescencja trwała długo, ze względu na to, ze rany zadała czarna magia, ale mimo to, przez nieustannie szalejące anomalie, sale chorych pękały w szwach. - Nie zanosi się na to, by mogła ulec zmianie - rzekła cicho, pochmurniejąc wyraźnie, podobnie jak i Maeve, tyle że z innych powodów. - Przyszłość teraz ma chyba jeszcze więcej cieni niż przeszłość... - dodała ponuro. Rozumiała jednak kuzynkę, potrzebę dowiedzenia się co stało się z jej bratem. Sama wciąż czasami nocą nie mogła zasnąć przez myśl, że zabójcy Charliego chodzili po tym świecie wolno.
A najgorsze było w tym wszystkim to, że reszta społeczeństwa jeszcze by im za ten czyn podziękowała, tylko dlatego, że ofiara była wilkołakiem.
- Mhm - przytaknęła Poppy, ciągnąc kuzynkę w stronę sporego budynku. Puściła jej rękę, aby pchnąć drzwi. Jak zawsze były otwarte; ledwie przekroczyły próg, a o kostki Poppy otarło się coś miękkiego i ciepłego. Spojrzawszy w dół dostrzegła - a jakże - pierwszego mieszkańca przybytku. Rudego, potężnego kocura. Przykucnęła, aby podrapać go za uchem. - Czyż nie jest kochany? - zaświergotała zachwycona. Najchętniej zabrałaby do siebie wszystkie te biedactwa, ale na to nie mogła sobie pozwolić...
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Maeve uśmiechnęła się blado w reakcji na propozycję Poppy; brakowało jej ostatnio kogoś takiego, kto miałby życzliwą odpowiedź na każde pytanie, kto chciałby pomóc ze wszystkim, choćby z taką niedogodnością jak myszy. Panna Clearwater wciąż miała nadzieję, że żadne niechciane gryzonie nie zamieszkują jej malutkiego mieszkania, gdyby tak jednak było - porada Poppy okazałaby się bezcenna. Niestety, z tymi największymi, najbardziej uciążliwymi problemami kuzynka nie mogłaby jej pomóc choćby nie wiem co; stąd może właśnie chęć niesienia pomocy w choćby tych najbłahszych, najmniejszych sprawach.
Pokiwała krótko głową, gdy niższa towarzyszka uświadamiała ją w kwestiach opieki nad kotem.
- Masz rację - przyznała cicho, spoglądając ku jej twarzy w zamyśleniu. - Po prostu chciałabym mieć pewność, że niczego mu nie brakuje. Że będzie zdrowy. Zabierałaś kiedyś swoje zwierzaki do jakiegoś... specjalisty?
Zaczynała mieć coraz więcej wątpliwości, coraz więcej pytań przychodziło jej do głowy, a że Poppy dość chętnie udzielała wszelkich odpowiedzi, to Maeve postanowiła skorzystać z okazji i wypytać ją o wszystko, o co tylko mogła. - Winnie jest urwisem - przyznała z niewielkim uśmiechem, przypominając sobie, jak wyglądał on ostatnim razem, kiedy go widziała; z pewnością nie był smukłym kotem, ale dopóki nie zachowywał się, jakby jego waga była problemem...
Westchnęła cicho, lecz na jej twarzy malowała się raczej determinacja niż smutek. Poppy miała rację, przyszłość rysowała się jeszcze gorzej niż ich niezbyt ciekawa przeszłość, nic nie zapowiadało nagłej zmiany na lepsze - w tej chwili jednak złość pchała ją do przodu. Była zła na to, co się wydarzyło. Była zła na to, że dochodzenie utknęło w miejscu. Była zła na każdy kolejny dzień, który nie przynosił odpowiedzi. Miała cichą nadzieję, że ta sama złość pozwoli jej pożyć wystarczająco długo, by odnaleźć mordercę Caleba i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Lub zająć się nim własnoręcznie.
- Ile jeszcze ofiar pożaru przebywa w szpitalu? - zapytała cicho; miała ogromne szczęście, że była wtedy na przymusowym urlopie.
Posłusznie ruszyła w stronę budynki, wciąż pilnując ukrytej w kieszeni sakiewki. Słyszała narastające miauczenie, a że Poppy była tu już wcześniej, to zawierzyła jej kompletnie; musiały iść w dobrą stronę.
W końcu przekroczyły próg, a w ich kierunku zaczęły zmierzać kolejne koty; do rudego kocura dołączyły inne, młodsze, mniejsze, ale też starsze, zachowujące bezpieczny dystans.
- Wszystkie są wspaniałe - powiedziała po chwili, kiedy minął już pierwszy szok, kiedy przykucnęła i zaczęła głaskać jednego z maluchów. Dopiero teraz zaczynały się prawdziwe dylematy; którego zabrać do domu? Malucha, którego wychowa? Czy starszego już kota o nawykach, które mogą się okazać niekompatybilne z jej lokum czy trybem życia? - Poppy, nie wiem, co robić. Czy lepiej wziąć malucha, czy większego kota... - powiedziała cicho, wyraźnie rozdarta. - Co ty zamierzasz zrobić?
Pokiwała krótko głową, gdy niższa towarzyszka uświadamiała ją w kwestiach opieki nad kotem.
- Masz rację - przyznała cicho, spoglądając ku jej twarzy w zamyśleniu. - Po prostu chciałabym mieć pewność, że niczego mu nie brakuje. Że będzie zdrowy. Zabierałaś kiedyś swoje zwierzaki do jakiegoś... specjalisty?
Zaczynała mieć coraz więcej wątpliwości, coraz więcej pytań przychodziło jej do głowy, a że Poppy dość chętnie udzielała wszelkich odpowiedzi, to Maeve postanowiła skorzystać z okazji i wypytać ją o wszystko, o co tylko mogła. - Winnie jest urwisem - przyznała z niewielkim uśmiechem, przypominając sobie, jak wyglądał on ostatnim razem, kiedy go widziała; z pewnością nie był smukłym kotem, ale dopóki nie zachowywał się, jakby jego waga była problemem...
Westchnęła cicho, lecz na jej twarzy malowała się raczej determinacja niż smutek. Poppy miała rację, przyszłość rysowała się jeszcze gorzej niż ich niezbyt ciekawa przeszłość, nic nie zapowiadało nagłej zmiany na lepsze - w tej chwili jednak złość pchała ją do przodu. Była zła na to, co się wydarzyło. Była zła na to, że dochodzenie utknęło w miejscu. Była zła na każdy kolejny dzień, który nie przynosił odpowiedzi. Miała cichą nadzieję, że ta sama złość pozwoli jej pożyć wystarczająco długo, by odnaleźć mordercę Caleba i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Lub zająć się nim własnoręcznie.
- Ile jeszcze ofiar pożaru przebywa w szpitalu? - zapytała cicho; miała ogromne szczęście, że była wtedy na przymusowym urlopie.
Posłusznie ruszyła w stronę budynki, wciąż pilnując ukrytej w kieszeni sakiewki. Słyszała narastające miauczenie, a że Poppy była tu już wcześniej, to zawierzyła jej kompletnie; musiały iść w dobrą stronę.
W końcu przekroczyły próg, a w ich kierunku zaczęły zmierzać kolejne koty; do rudego kocura dołączyły inne, młodsze, mniejsze, ale też starsze, zachowujące bezpieczny dystans.
- Wszystkie są wspaniałe - powiedziała po chwili, kiedy minął już pierwszy szok, kiedy przykucnęła i zaczęła głaskać jednego z maluchów. Dopiero teraz zaczynały się prawdziwe dylematy; którego zabrać do domu? Malucha, którego wychowa? Czy starszego już kota o nawykach, które mogą się okazać niekompatybilne z jej lokum czy trybem życia? - Poppy, nie wiem, co robić. Czy lepiej wziąć malucha, czy większego kota... - powiedziała cicho, wyraźnie rozdarta. - Co ty zamierzasz zrobić?
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Maeve powinna była wiedzieć, że zawsze może zwrócić się do kuzynki z prośbą o pomoc, czy poradę. Właściwie nie musiała nawet prosić, wystarczyło tylko słowo, aby Poppy była gotowa stanąć na głowie, byleby wesprzeć swych bliskich - i nie tylko bliskich. A ponieważ była kobietą praktyczną, twardo stąpającą po ziemi, można było liczyć na nią nawet w bardzo przyziemnych i prostych sprawach, takich jak nieproszeni goście, czy plama na białym obrusie. Na obawy Maeve co do zdrowia przyszłego członka rodziny także miała radę w zanadrzu.
- Och, tak! Raz Winnie najadł się czekolady, którą zostawiłam na stole, straszny z niego łakomczuch. Na obrzeżach Londynu funkcjonuje jednak lecznica dla magicznych i niemagicznych zwierząt. Prowadzi ją lady Prewett. Gdyby coś się stało, ona na pewno pomoże twojemu kociakowi! - zapewniła kuzynkę; lady Julia była także członkiem Zakonu Feniksa, była dobrym człowiekiem.
Zerknęła na pannę Clearwater, dostrzegając cień gniewu w jej oczach. Nie dziwiła się temu wcale.
- Kilka - odpowiedziała ponuro Poppy. - Tylko ci, którzy odnieśli najcięższe obrażenia, niemal zginęli... Wszystko jest na dobrej drodze, ale rany po czarnej magii bardzo ciężko się goją - wyjaśniła kuzynce z ciężkim westchnieniem; nigdy nie zapomni tej nocy w szpitalu św. Munga, gdy rozpętał się prawdziwy chaos. Nigdy nie zapomni swądu spalonej skóry, a agonalne wrzaski będą śnić się jej nocami przez następne lata.
Owszem, była tu wcześniej. Dawniej odwiedzała to miejsce zdecydowanie częściej, aby pomóc przy sprzątaniu i opiece nad zwierzętami. Nie mogła każdemu mieszkańcowi schroniska ofiarować domu, dlatego zamierzała ofiarować im co innego - serce i czas. Przynajmniej tak było do pewnego momentu. Wstyd się przyznać, lecz nie odwiedziła schroniska od dawna - i jedyne co miała na swe usprawiedliwienie to ogrom pracy jaki na nią spadł. Nie tylko w szpitalu św. Munga, gdzie sale chorych wciąż były pełne prze szalejące anomalie, lecz raczej przede wszystkim przez jednostkę badawczą Zakonu Feniksa, do której dołączyła kilka tygodni wcześniej. O tym jednak Maeve powiedzieć nie mogła. Jeszcze nie.
- Oczywiście, że wszystkie są wspaniałe, prawda kochanie? - zaświergotała już radośniej, bardziej do rudego kocura, niż kuzynki. Zaraz pod dłoń Poppy wcisnął swój łebek inny kot, bury i gruby, podobny do tego, którego przygarnęła przed laty. - Wiesz, Maeve, to wszystko zależy od tego, czy lubisz niespodzianki. Taki maluszek to jedna wielka niewiadoma - tłumaczyła tonem znawczyni kociej natury - Nie masz pewności co z niego wyrośnie, nawet jeśli poświęcisz sporo uwagi na jego wychowanie. - Chociaż czy kota można tak naprawdę wychować? - A biorąc dorosłego kota znasz jego charakter - dokończyła, odwracając głowę ku Maeve. - Chyba malucha, bo boję się trochę, że duży kot nie dogada się z Winniem i Robinem... - zastanowiła się, marszcząc przy tym brwi. Jej koty miały łagodne charaktery, jednakże mimo wszystko - już dorosły. Miała wrażenie, że kocię zaakceptują prędzej.
- Och, tak! Raz Winnie najadł się czekolady, którą zostawiłam na stole, straszny z niego łakomczuch. Na obrzeżach Londynu funkcjonuje jednak lecznica dla magicznych i niemagicznych zwierząt. Prowadzi ją lady Prewett. Gdyby coś się stało, ona na pewno pomoże twojemu kociakowi! - zapewniła kuzynkę; lady Julia była także członkiem Zakonu Feniksa, była dobrym człowiekiem.
Zerknęła na pannę Clearwater, dostrzegając cień gniewu w jej oczach. Nie dziwiła się temu wcale.
- Kilka - odpowiedziała ponuro Poppy. - Tylko ci, którzy odnieśli najcięższe obrażenia, niemal zginęli... Wszystko jest na dobrej drodze, ale rany po czarnej magii bardzo ciężko się goją - wyjaśniła kuzynce z ciężkim westchnieniem; nigdy nie zapomni tej nocy w szpitalu św. Munga, gdy rozpętał się prawdziwy chaos. Nigdy nie zapomni swądu spalonej skóry, a agonalne wrzaski będą śnić się jej nocami przez następne lata.
Owszem, była tu wcześniej. Dawniej odwiedzała to miejsce zdecydowanie częściej, aby pomóc przy sprzątaniu i opiece nad zwierzętami. Nie mogła każdemu mieszkańcowi schroniska ofiarować domu, dlatego zamierzała ofiarować im co innego - serce i czas. Przynajmniej tak było do pewnego momentu. Wstyd się przyznać, lecz nie odwiedziła schroniska od dawna - i jedyne co miała na swe usprawiedliwienie to ogrom pracy jaki na nią spadł. Nie tylko w szpitalu św. Munga, gdzie sale chorych wciąż były pełne prze szalejące anomalie, lecz raczej przede wszystkim przez jednostkę badawczą Zakonu Feniksa, do której dołączyła kilka tygodni wcześniej. O tym jednak Maeve powiedzieć nie mogła. Jeszcze nie.
- Oczywiście, że wszystkie są wspaniałe, prawda kochanie? - zaświergotała już radośniej, bardziej do rudego kocura, niż kuzynki. Zaraz pod dłoń Poppy wcisnął swój łebek inny kot, bury i gruby, podobny do tego, którego przygarnęła przed laty. - Wiesz, Maeve, to wszystko zależy od tego, czy lubisz niespodzianki. Taki maluszek to jedna wielka niewiadoma - tłumaczyła tonem znawczyni kociej natury - Nie masz pewności co z niego wyrośnie, nawet jeśli poświęcisz sporo uwagi na jego wychowanie. - Chociaż czy kota można tak naprawdę wychować? - A biorąc dorosłego kota znasz jego charakter - dokończyła, odwracając głowę ku Maeve. - Chyba malucha, bo boję się trochę, że duży kot nie dogada się z Winniem i Robinem... - zastanowiła się, marszcząc przy tym brwi. Jej koty miały łagodne charaktery, jednakże mimo wszystko - już dorosły. Miała wrażenie, że kocię zaakceptują prędzej.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Kiwała głową, gdy kuzynka opowiadała o problemach z Winniem; to dobrze, że miała kontakt do kogoś, kto potrafił diagnozować zwierzaki i pomagać im w razie potrzeby. Naturalnie, o przynależności do Zakonu nie mogła mieć pojęcia - nie pytała jednak, w jakich okolicznościach Poppy poznała lady Prewett. Wszak posiadała tyle zwierząt, że z pewnością już nie raz i nie dwa potrzebowała przy nich pomocy specjalistki.
Kiwała też głową, gdy Poppy mówiła o Mungu; Maeve nie znała się na magii leczniczej, jednak zdawała sobie sprawę z tego, jakie spustoszenie mogła czynić czarna magia. Jej doświadczenie w tej materii było czysto teoretyczne, w końcu jako strażniczka nie była stawiana w pierwszym szeregu, z różdżką w gotowości. Jednak to, co wyczytała - i to, co słyszała od kuzynki - wystarczało, by nie chciała zbyt szybko zmieniać tego stanu rzeczy. Współczuła też widoków, które czekały na nią w pracy - na pewno nie jeden pacjent zmarł, a jego rodzina wpadała w czarną rozpacz na oczach personelu. Czy można się na coś takiego uodpornić?
- Rozumiem - odpowiedziała krótko, cicho; nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Nie chciała również psuć Poppy humoru, skoro już udało jej się wyrwać, zasługiwała na chwilę odpoczynku. - Mam nadzieję, że wyjdą z tego.
Nie wiedziała już nawet, czy nadal leżał tam ktoś, kogo mogła znać. Strażnik, auror, policjant czy inny pracownik Ministerstwa - z uwagi na swój niedawny urlop oraz osobistą tragedię nie orientowała się w tych sprawach tak dobrze, jakby mogła. Jak powinna.
Nie o tym jednak chciała teraz myśleć. Kociaki miauczały, ocierały się o nią i posyłały jej rozbrajające spojrzenia, ona zaś dalej nie wiedziała, co robić. Zabrać ze sobą malucha czy dorosłego kota? Kota czy kotkę? A może wstrzymać się jeszcze z tą decyzją, odczekać miesiąc, dwa, aż odzyska równowagę - a przynajmniej zbliży się do niej na tyle, na ile była w stanie.
- Wszystkie są cudowne - przyznała cicho; mówiła trochę do siebie, trochę do Poppy, a trochę do tych wspaniałych zwierzaków. Wciąż jednak nie była pewna. - Pewnie masz rację, że dorosły kot mógłby się z nimi po prostu nie dogadać. - Głaskała czarnego, długowłosego kocura, który nie zamierzał odejść; inne zwierzaki traciły zainteresowanie lub witały się teraz z jej towarzyszką, jednak on nie ruszał się nawet na krok. - Nie wiem, co robić... Może powinnam jeszcze poczekać? Boję się, że nie będę teraz o niego dbać, nie tak, jak należy - przyznała w końcu, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Może i myślała o tym za dużo, może za bardzo się przejmowała, jednak nie chciała brać na siebie odpowiedzialności, której miałaby nie podołać.
Kiwała też głową, gdy Poppy mówiła o Mungu; Maeve nie znała się na magii leczniczej, jednak zdawała sobie sprawę z tego, jakie spustoszenie mogła czynić czarna magia. Jej doświadczenie w tej materii było czysto teoretyczne, w końcu jako strażniczka nie była stawiana w pierwszym szeregu, z różdżką w gotowości. Jednak to, co wyczytała - i to, co słyszała od kuzynki - wystarczało, by nie chciała zbyt szybko zmieniać tego stanu rzeczy. Współczuła też widoków, które czekały na nią w pracy - na pewno nie jeden pacjent zmarł, a jego rodzina wpadała w czarną rozpacz na oczach personelu. Czy można się na coś takiego uodpornić?
- Rozumiem - odpowiedziała krótko, cicho; nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Nie chciała również psuć Poppy humoru, skoro już udało jej się wyrwać, zasługiwała na chwilę odpoczynku. - Mam nadzieję, że wyjdą z tego.
Nie wiedziała już nawet, czy nadal leżał tam ktoś, kogo mogła znać. Strażnik, auror, policjant czy inny pracownik Ministerstwa - z uwagi na swój niedawny urlop oraz osobistą tragedię nie orientowała się w tych sprawach tak dobrze, jakby mogła. Jak powinna.
Nie o tym jednak chciała teraz myśleć. Kociaki miauczały, ocierały się o nią i posyłały jej rozbrajające spojrzenia, ona zaś dalej nie wiedziała, co robić. Zabrać ze sobą malucha czy dorosłego kota? Kota czy kotkę? A może wstrzymać się jeszcze z tą decyzją, odczekać miesiąc, dwa, aż odzyska równowagę - a przynajmniej zbliży się do niej na tyle, na ile była w stanie.
- Wszystkie są cudowne - przyznała cicho; mówiła trochę do siebie, trochę do Poppy, a trochę do tych wspaniałych zwierzaków. Wciąż jednak nie była pewna. - Pewnie masz rację, że dorosły kot mógłby się z nimi po prostu nie dogadać. - Głaskała czarnego, długowłosego kocura, który nie zamierzał odejść; inne zwierzaki traciły zainteresowanie lub witały się teraz z jej towarzyszką, jednak on nie ruszał się nawet na krok. - Nie wiem, co robić... Może powinnam jeszcze poczekać? Boję się, że nie będę teraz o niego dbać, nie tak, jak należy - przyznała w końcu, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Może i myślała o tym za dużo, może za bardzo się przejmowała, jednak nie chciała brać na siebie odpowiedzialności, której miałaby nie podołać.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Owszem, panna Pomfrey nie należała do wąskiego grona osób, które mogłyby pochwalić się znajomościami wśród magicznej socjety (choć czy naprawdę było się czym chwalić?), nie wyglądała na kogoś takiego - była zaledwie prostą, wiejską dziewczyną z południa Anglii, a nie żadną damą, bądź nowobogacką damulką aspirującą do miana lady. Skąd! Panna Pomfrey trzymała się od czarodziejskiej arystokracji z daleka. Miała o niej dość niskie mniemanie, a gdyby miała mówić tak zupełnie szczerze - to stwierdziłaby, że te całe szlacheckie salony to siedlisko zepsucia i próżności, ot co! Nie trzeba było jednak zbliżać się do tego gniazda żmij, aby znać pannę Prewett. Ona była wyjątkowa. Dobra i skromna, zajmowała się czymś nader pożytecznym, co nie zdarzało się zbyt często wśród kobiet o jej statusie społecznym. Wybrała pracę i to budziło w Poppy duży szacunek, który potęgowała jeszcze bardziej obecność w szeregach Zakonu Feniksa.
-Och, wyjdą, wyjdą, nie martw się o to - uspokoiła kuzynkę, poklepując ją po wierzchu dłoni w kojącym geście. - Są w dobrych rękach. Na to po prostu trzeba czasu. To wszystko - wyjaśniła Poppy. Do tych widoków nie sposób było się przyzwyczaić. Niektóre obrazy pozostawały w pamięci na zawsze. Przypominały o sobie nocami, w snach, mrocznych i nieprzyjemnych, takich, z których człek budzi się z krzykiem.
O tym jednak nie chciała myśleć. Nie sposób było o tym mysleć, gdy wokół znalazło się tyle słodyczy! Koty bure, rude, białe i czarne, białe w czarne łatki i czarne w białe latki. Małe i grube, młode i stare. Wszystkie niemal jednakowo domagały się atencji i pieszczot. A panna Pomfrey wyjątkowo hojnie je rozdawała, chociaż rąk w pewnym momencie zaczynało jej brakować, nie mogła zająć się wszystkimi, chociaż bardzo chciała...
- Wiesz co... - zaczęła Poppy, obdarzając Maeve badawczym spojrzeniem. - Nie musisz dzisiaj podejmować decyzjji, jeśli nie jesteś pewna. Na pewno byś sobie poradziła, to przecież żadna skomplikowana numerologia, ale nic na siłę, kochana! - powiedziała kojącym głosem, starając podnieść krewną na duchu. - Dzisiaj możemy po prostu trochę tu pomóc. Posprzątać, dokarmić kogo trzeba, wyprowadzić psidwaki na spacer - ciągnęła dalej, powstając w końcu i otrzepując ręce z sierści. Wsparła dłonie o biodra i zerknęła znacząco w kierunku korytarza, skąd dobiegały głosy pracowników schroniska. Wystarczyło, by tam poszły, a zostanie im przydzielone odpowiednie zajęcie. - Może się namyślisz, a może nie. A i tak zrobisz coś dobrego, prawda?
-Och, wyjdą, wyjdą, nie martw się o to - uspokoiła kuzynkę, poklepując ją po wierzchu dłoni w kojącym geście. - Są w dobrych rękach. Na to po prostu trzeba czasu. To wszystko - wyjaśniła Poppy. Do tych widoków nie sposób było się przyzwyczaić. Niektóre obrazy pozostawały w pamięci na zawsze. Przypominały o sobie nocami, w snach, mrocznych i nieprzyjemnych, takich, z których człek budzi się z krzykiem.
O tym jednak nie chciała myśleć. Nie sposób było o tym mysleć, gdy wokół znalazło się tyle słodyczy! Koty bure, rude, białe i czarne, białe w czarne łatki i czarne w białe latki. Małe i grube, młode i stare. Wszystkie niemal jednakowo domagały się atencji i pieszczot. A panna Pomfrey wyjątkowo hojnie je rozdawała, chociaż rąk w pewnym momencie zaczynało jej brakować, nie mogła zająć się wszystkimi, chociaż bardzo chciała...
- Wiesz co... - zaczęła Poppy, obdarzając Maeve badawczym spojrzeniem. - Nie musisz dzisiaj podejmować decyzjji, jeśli nie jesteś pewna. Na pewno byś sobie poradziła, to przecież żadna skomplikowana numerologia, ale nic na siłę, kochana! - powiedziała kojącym głosem, starając podnieść krewną na duchu. - Dzisiaj możemy po prostu trochę tu pomóc. Posprzątać, dokarmić kogo trzeba, wyprowadzić psidwaki na spacer - ciągnęła dalej, powstając w końcu i otrzepując ręce z sierści. Wsparła dłonie o biodra i zerknęła znacząco w kierunku korytarza, skąd dobiegały głosy pracowników schroniska. Wystarczyło, by tam poszły, a zostanie im przydzielone odpowiednie zajęcie. - Może się namyślisz, a może nie. A i tak zrobisz coś dobrego, prawda?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Maeve uśmiechnęła się blado, gdy kuzynka poklepała ją dłoni w uspokajającym geście. Wierzyła, że pacjenci szpitala byli w dobrych rękach - może nie bywała tam często, na szczęście, lecz kiedy już jej stan wymagał pomocy uzdrowiciela, nigdy nie miała problemu, by ją uzyskać. Nigdy nie zajmowało to też dużo czasu, lecz ta sytuacja była zgoła inna; tyle ofiar, na dodatek potraktowanych czarną magią. Chciała wierzyć, że wszyscy z tego wyjdą, że jest to tylko kwestia czasu. I że nie nastąpi w najbliższym czasie powtórka z rozrywki, która znów wypełniłaby sale Munga po brzegi.
Nie ciągnęła już tego tematu, nie odnosiła się do zapewnień Poppy; widziała, że towarzystwo zwierzaków działa cuda, magicznie odwraca uwagę od wszelkich trosk, toteż nie chciała jej tego odbierać. Z pewnością będą jeszcze mieć czas, by porozmawiać o ostatnich wydarzeniach, by zastanowić się nad tym, co może przynieść najbliższa przyszłość - teraz jednak były tu i teraz, w schronisku, gdzie mogły skupić się na czymś innym, a przy okazji pomóc, zrobić coś dobrego. Promyk słońca w tych coraz mroczniejszych czasach.
Dalej głaskała pchające się pod ręce koty, dalej korzystała z ich kojącego towarzystwa, gdy kuzynka odpowiedziała. Maeve przeniosła wzrok na twarz Poppy - już sam jej widok potrafił ją uspokoić - i chłonęła kolejne słowa wypowiadane tym znajomym, kojącym głosem.
- Chyba tak byłoby najlepiej - przytaknęła po chwili, odpowiadając jej przelotnym, niewielkim uśmiechem. - Powinnam się jeszcze nad tym poważnie zastanowić. Spróbować załatwić kilka spraw. - Zerknęła w kierunku malutkiego kociaka, który zaczął cichutko pomiaukiwać, w ten sposób dopominając się o należną uwagę. Pogłaskała go najdelikatniej jak potrafiła i przemówiła do niego ze spokojem, z czułością; było tu tyle zwierząt, które potrzebowały uwagi i miłości.
- Oczywiście, Poppy. Z chęcią pomogę. Nie przybyłyśmy tu na próżno. - I ona powstała, choć niechętnie, a następnie pozbyła się z rąk sierści. Podążyła wzrokiem za spojrzeniem kuzynki i kiwnęła jej krótko głową. Ona na pewno znała się na tym miejscu nieco lepiej, wiedziała jak zazwyczaj przebiegają takie spotkania i mogła ją wprowadzić. - Prowadź - zachęciła ją, by następnie ruszyć jej śladem ku narastającym z każdym krokiem głosom. Przy okazji sprawdziła, czy sakiewka wciąż znajduje się na swoim miejscu.
Nie ciągnęła już tego tematu, nie odnosiła się do zapewnień Poppy; widziała, że towarzystwo zwierzaków działa cuda, magicznie odwraca uwagę od wszelkich trosk, toteż nie chciała jej tego odbierać. Z pewnością będą jeszcze mieć czas, by porozmawiać o ostatnich wydarzeniach, by zastanowić się nad tym, co może przynieść najbliższa przyszłość - teraz jednak były tu i teraz, w schronisku, gdzie mogły skupić się na czymś innym, a przy okazji pomóc, zrobić coś dobrego. Promyk słońca w tych coraz mroczniejszych czasach.
Dalej głaskała pchające się pod ręce koty, dalej korzystała z ich kojącego towarzystwa, gdy kuzynka odpowiedziała. Maeve przeniosła wzrok na twarz Poppy - już sam jej widok potrafił ją uspokoić - i chłonęła kolejne słowa wypowiadane tym znajomym, kojącym głosem.
- Chyba tak byłoby najlepiej - przytaknęła po chwili, odpowiadając jej przelotnym, niewielkim uśmiechem. - Powinnam się jeszcze nad tym poważnie zastanowić. Spróbować załatwić kilka spraw. - Zerknęła w kierunku malutkiego kociaka, który zaczął cichutko pomiaukiwać, w ten sposób dopominając się o należną uwagę. Pogłaskała go najdelikatniej jak potrafiła i przemówiła do niego ze spokojem, z czułością; było tu tyle zwierząt, które potrzebowały uwagi i miłości.
- Oczywiście, Poppy. Z chęcią pomogę. Nie przybyłyśmy tu na próżno. - I ona powstała, choć niechętnie, a następnie pozbyła się z rąk sierści. Podążyła wzrokiem za spojrzeniem kuzynki i kiwnęła jej krótko głową. Ona na pewno znała się na tym miejscu nieco lepiej, wiedziała jak zazwyczaj przebiegają takie spotkania i mogła ją wprowadzić. - Prowadź - zachęciła ją, by następnie ruszyć jej śladem ku narastającym z każdym krokiem głosom. Przy okazji sprawdziła, czy sakiewka wciąż znajduje się na swoim miejscu.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Będą na ciebie czekać, Maeve. Ich tu nigdy nie brakuje. Niestety - ciągnęła dalej, choć w ton głosu podszyty był już smutkiem. To niestety była prawda. Schronisko dla magicznych (i tych nieco mniej) zwierząt zawsze było pełne. Nawet jeśli los uśmiechnął się do niektórych stworzonek, to na ich miejsce zaraz pojawiało się dwoje, albo nawet troje następnych. Westchnęła ciężko, drapiąc na uszkiem innego kota. Najchętniej wszystkie te stworzenia, zarówno koty, jak i psidwaki, zabrałaby do siebie i zajęła się nimi, na to nie mogła jednak sobie pozwolić. Serce Poppy było miękkie i wrażliwe, lecz rozsądek nie tak często pozwalał zabierać mu głos. Twardo stąpała po ziemi. Musiała.
- Jakich spraw? - zagadnęła, starając się przekierować rozmowę na inne tory. Nie chciała, aby Maeve poczuła się winna tego, że na razie nie podaruje domu żadnemu z kociaków. Lepiej, aby zrobiła to z poczuciem pewności, ze naprawdę tego chce. Poza tym - nie widziały się od tak dawna! Chciała usłyszeć co u niej, choć przypuszczała, że to, co usłyszy ukoi jej nerwy. Wiedziała, że Maeve ciężko przeżyła śmierć swojego brata, że wciąż nie potrafiła się z tym pogodzić. Nie dziwiła się temu wcale. Strata rodziców i Charlesa wciąż była raną, która otwierała się na nowo, a ten ból nie pozwalał o sobie zapomnieć.
Musiały jednak spróbować. Musiały przecież żyć dalej. Najlepszym sposobem na odciągnięcie myśli od ponurych wspomnień była praca, a jakże.
- No to chodźmy! - zarządziła panna Pomfrey.
Ruszyły korytarzem w stronę pokoju socjalnego. Tam spotkały zarządcę schroniska i pracującą tu czarownicę, którzy powitali ich serdecznie i od razu zaproponowali szklankę soku dyniowego w ten ciepły dzień. Poppy napiła się chętnie, od razu jednak zapytała co dzisiaj jest do zrobienia, bo choć rozmawiało się z Alfredem i Irene niezwykle miło, to nie chciała trwonić czasu na pogaduszki. Na całe szczęście spotkała się z pełnym zrozumieniem i radością, że chciały im bezinteresownie w schronisku pomóc. Poppy i Maeve podwinęły rękawy, wzięły miotły w dłoń i podzieliwszy się obowiązkami opuściły budynek, aby zająć się czekającymi na nie w klatkach i kojcach stworzeniami. Do niektórych miały się nie zbliżać, mimo wszystko były zbyt niebezpieczne.
W schronisku spędziły większość popołudnia, a gdy je opuszczały, Poppy czuła się już strasznie zmęczona. Zaprosiła Maeve do siebie na herbatkę i ciasto, które upiekła ubiegłego wieczora - miały jeszcze wiele do omówienia.
| ztx2
- Jakich spraw? - zagadnęła, starając się przekierować rozmowę na inne tory. Nie chciała, aby Maeve poczuła się winna tego, że na razie nie podaruje domu żadnemu z kociaków. Lepiej, aby zrobiła to z poczuciem pewności, ze naprawdę tego chce. Poza tym - nie widziały się od tak dawna! Chciała usłyszeć co u niej, choć przypuszczała, że to, co usłyszy ukoi jej nerwy. Wiedziała, że Maeve ciężko przeżyła śmierć swojego brata, że wciąż nie potrafiła się z tym pogodzić. Nie dziwiła się temu wcale. Strata rodziców i Charlesa wciąż była raną, która otwierała się na nowo, a ten ból nie pozwalał o sobie zapomnieć.
Musiały jednak spróbować. Musiały przecież żyć dalej. Najlepszym sposobem na odciągnięcie myśli od ponurych wspomnień była praca, a jakże.
- No to chodźmy! - zarządziła panna Pomfrey.
Ruszyły korytarzem w stronę pokoju socjalnego. Tam spotkały zarządcę schroniska i pracującą tu czarownicę, którzy powitali ich serdecznie i od razu zaproponowali szklankę soku dyniowego w ten ciepły dzień. Poppy napiła się chętnie, od razu jednak zapytała co dzisiaj jest do zrobienia, bo choć rozmawiało się z Alfredem i Irene niezwykle miło, to nie chciała trwonić czasu na pogaduszki. Na całe szczęście spotkała się z pełnym zrozumieniem i radością, że chciały im bezinteresownie w schronisku pomóc. Poppy i Maeve podwinęły rękawy, wzięły miotły w dłoń i podzieliwszy się obowiązkami opuściły budynek, aby zająć się czekającymi na nie w klatkach i kojcach stworzeniami. Do niektórych miały się nie zbliżać, mimo wszystko były zbyt niebezpieczne.
W schronisku spędziły większość popołudnia, a gdy je opuszczały, Poppy czuła się już strasznie zmęczona. Zaprosiła Maeve do siebie na herbatkę i ciasto, które upiekła ubiegłego wieczora - miały jeszcze wiele do omówienia.
| ztx2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przechadzała się powoli po ścieżce. W jednej dłoni trzymała miotłę, na której tu przyleciała. Cóż, spokojny spacer troszkę się przedłużył, ale atmosfera w domu była tak bardzo nie do zniesienia, że musiała stamtąd wyjść nawet ignorując już groźbę zmoknięcia przez nieustępujący deszcz.
To miejsce znała doskonale. Od domu dzielił ją jedynie kawałek drogi i podczas parnego lata z czasów szkolnych często po prostu wsiadała na miotłę i leciała tam gdzie poniesie ją wiatr. Najczęściej wpadała tutaj, z chęcią oglądając małe magiczne stworzenia żyjące w tym rezerwacie. Kto wie, może uda jej się zobaczyć coś ciekawszego od zwykłej wiewiórki czy jakiejś strasznej larwy elfa czy jakiegoś innego przerażającego stworzenia, które żyje w otoczeniu jej domu. Towarzyszył jej tylko cichy odgłos jej kroków i uderzanie deszczu wszystko co się znajdowało wokół - liście, korony drzew, ziemię, mech. Zwierzęta pochowały się w bardziej suchych miejscach. Wiatr też nie był zbyt przyjemny o gdyby nie fakt, że była dobra w lataniu na miotle zapewne nie wyszłaby dzisiaj z domu.
Deszcz stukał przyjemnie, jakby jakąś ukrytą melodię. Wydawało się to dla Marcelli oczyszczające, uspokajające, a ostatnio bardzo tego potrzebowała. Nie tylko z powodu ciągłych kłótni Connie i jej rozwrzeszczanych synków. Czasami doprowadzało ją do wszystkich objawów stresu - ból głowy, drżenie rąk, po prostu nie do zniesienia. Dlatego wolała po prostu pójść na spacer... Dłuższy lub krótszy.
Nim minęła połowę ścieżki, usłyszała za sobą czyjeś kroki. Sądziła, że to ktoś również zwiedzał schronisko, jednak w takiej pogodzie... Nie sądziła, że ktokolwiek będzie jej szukać. Nawet nie można wyjść na chwilę z domu, żeby cokolwiek się nie działo, bez sensu...
Odwróciła się w końcu, kierowana jakimś dziwnym niepokojem i zobaczyła... Caileen. We własnej osobie. Aż odrobinę zdębiała, bo po ich ostatniej listownej konwersacji nie sądziła, że zobaczy ją w tak... Dziwnych okolicznościach. Zwłaszcza, że raczej Findlay była tą bardziej upartą, jeśli chodzi o wyciągnięcie ręki do drugiej. - H-hej! - Marcella zaczęła spokojnie i przystanęła na ścieżce, nieopodal małej kałuży.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wszystko dobiega kiedyś końca – i obrażalskość Kajki, choć niektórzy mogliby twierdzić inaczej, nie była od tej reguły wyjątkiem. Kłótnia z Marcellą męczyła ją już tydzień po całym zajściu, ale nawet pomimo tego wyżerającego serce od środka uczucia, zwykłe zapomnienie o wszystkim i podanie drugiej stronie ręki po prostu nie wchodziło w grę. Nawet gdy Marcy sama zrobiła bardziej dorosłą rzecz w postaci przeprosin (mimo tego, że przez papier, a nie we własnej osobie), to z jakiegoś niewyjaśnionego powodu Kaja nie była w stanie ich przyjąć i potem najzwyczajniej w świecie zostawić tej bezsensownej sprawy za nimi. Cały październik minął im więc na zasadach niezręcznej ciszy, a gdy przyszedł listopad, niezręcznie było już pytać o samopoczucie, skoro dalej było się oficjalnie obrażoną. Kwestie nieodzywania się do znajomych w ogóle urosły do bardzo niewygodnych rozmiarów: najpierw Susanne, potem Elyon, aż wreszcie Jaśko Bajerant, wszyscy udowodnili jej, że odcięła się już w nienaturalnym stopniu. Nie mogła tak dłużej – postanowiła wreszcie schować obie dumy do kieszeni i po prostu wydorośleć. Jeśli temat lepkiego faceta miał się pojawić, nie było od tego ucieczki. Trzeba się było po prostu nastawić na znakomite uniki.
Zdziwiła się, gdy objechawszy cały Londyn wzdłuż i wszerz nie zdołała odnaleźć najsławniejszej posterunkowej w całej Anglii. Jej nieobecność uznała za co najmniej nietypową, zwłaszcza w poniedziałek, dzień bądź co bądź roboczy: może policjanci dostawali w takie dni wolne? Dawanie im większej roboty na weekendy miało rzeczywiście trochę sensu, ale Kajka cechowała się o wiele zbyt poważnym niedokształceniem w tym zawodzie, żeby wiedzieć cokolwiek na pewno. Tak czy siak, jeszcze w tej chwili opcje nie wyczerpały się do końca, a zmotywowana do przeprosin Findlayówna (co dla przedstawicieli tego rodu, jak zresztą widać po Seamusie Findlayu, stanowiło absolutny wyjątek od reguły) wsiadła do Błędnego Rycerza i pojechała do samej Szkocji. Tej samej Szkocji, w której jej rodzice ciągle czekali na jakiś poważniejszy znak życia niż tylko skromny list raz na ruski rok, i do której bała się jechać w ogóle, żeby tylko nie obudzić w sobie niepowstrzymanej nostalgii. Jeśli ktoś jeszcze w tej chwili potrzebował dalszych dowodów na to, że Caileen zależało na Marcelli, to chyba nieuważnie obserwował to, co się działo.
W domu Figgów powitali ją względnie przyjaźnie, ale dało się wyczuć, że nie wszystko było w porządku. Nie została tam na długo, skoro nie znalazła tego, kogo szukała i ewakuację poczyniła przy pierwszej możliwej okazji: mleko i tak zostało rozlane, główny szczep Findlayów na pewno miał się dowiedzieć od swoich dobrych przyjaciół o jej obecności w rodzinnych stronach. Idąc do miejsca, w którym spodziewała się przyłapać Cysię, nastawiała się psychicznie na pełne rozczarowania listy od matki. Każdy i tak pewnie kończyłby się czymś w rodzaju "I tak cię kocham, Caileen. I ja, i twój ojciec. Odwiedzisz nas, kiedy będziesz gotowa". Jej serce pękło raz jeszcze na samą myśl o takich słowach.
Brnięcie przez deszcz i pluchę przyniosło wreszcie efekt, o który Kajka zaczęła powoli wznosić modły do Michaela Scota, dzielnie odrzucając angielski kult Merlina. Zauważyła znajomego rudzielca i przyspieszyła kroku, chcąc ją dogonić. Zupełnie nie spodziewała się, że zostanie usłyszana tak wcześnie, biorąc pod uwagę mieszankę hałasów skutecznie odwracającą jej skupienie w zupełnie przeciwną od pierwotnej stronę, więc zwolniła trochę, zaskoczona. Serce wyraźnie jej przyspieszyło, bo mimo że najpierw absolutnie nie pamiętała własnej lepkości względem Marcy, później akurat ten szczegół wrócił do niej ze zdwojoną siłą. Zepsuła sprawę i zepsuła sobie postrzeganie własnej przyjaciółki, ale miała nadzieję, że ostatecznie zdoła wszystko przywrócić do normalności. Nie odzywała się i nawet na moment się nie zatrzymała.
Do momentu, w którym otoczyła ramionami szyję Marcelli i najzwyczajniej w świecie, z całej siły ją przytuliła.
Zdziwiła się, gdy objechawszy cały Londyn wzdłuż i wszerz nie zdołała odnaleźć najsławniejszej posterunkowej w całej Anglii. Jej nieobecność uznała za co najmniej nietypową, zwłaszcza w poniedziałek, dzień bądź co bądź roboczy: może policjanci dostawali w takie dni wolne? Dawanie im większej roboty na weekendy miało rzeczywiście trochę sensu, ale Kajka cechowała się o wiele zbyt poważnym niedokształceniem w tym zawodzie, żeby wiedzieć cokolwiek na pewno. Tak czy siak, jeszcze w tej chwili opcje nie wyczerpały się do końca, a zmotywowana do przeprosin Findlayówna (co dla przedstawicieli tego rodu, jak zresztą widać po Seamusie Findlayu, stanowiło absolutny wyjątek od reguły) wsiadła do Błędnego Rycerza i pojechała do samej Szkocji. Tej samej Szkocji, w której jej rodzice ciągle czekali na jakiś poważniejszy znak życia niż tylko skromny list raz na ruski rok, i do której bała się jechać w ogóle, żeby tylko nie obudzić w sobie niepowstrzymanej nostalgii. Jeśli ktoś jeszcze w tej chwili potrzebował dalszych dowodów na to, że Caileen zależało na Marcelli, to chyba nieuważnie obserwował to, co się działo.
W domu Figgów powitali ją względnie przyjaźnie, ale dało się wyczuć, że nie wszystko było w porządku. Nie została tam na długo, skoro nie znalazła tego, kogo szukała i ewakuację poczyniła przy pierwszej możliwej okazji: mleko i tak zostało rozlane, główny szczep Findlayów na pewno miał się dowiedzieć od swoich dobrych przyjaciół o jej obecności w rodzinnych stronach. Idąc do miejsca, w którym spodziewała się przyłapać Cysię, nastawiała się psychicznie na pełne rozczarowania listy od matki. Każdy i tak pewnie kończyłby się czymś w rodzaju "I tak cię kocham, Caileen. I ja, i twój ojciec. Odwiedzisz nas, kiedy będziesz gotowa". Jej serce pękło raz jeszcze na samą myśl o takich słowach.
Brnięcie przez deszcz i pluchę przyniosło wreszcie efekt, o który Kajka zaczęła powoli wznosić modły do Michaela Scota, dzielnie odrzucając angielski kult Merlina. Zauważyła znajomego rudzielca i przyspieszyła kroku, chcąc ją dogonić. Zupełnie nie spodziewała się, że zostanie usłyszana tak wcześnie, biorąc pod uwagę mieszankę hałasów skutecznie odwracającą jej skupienie w zupełnie przeciwną od pierwotnej stronę, więc zwolniła trochę, zaskoczona. Serce wyraźnie jej przyspieszyło, bo mimo że najpierw absolutnie nie pamiętała własnej lepkości względem Marcy, później akurat ten szczegół wrócił do niej ze zdwojoną siłą. Zepsuła sprawę i zepsuła sobie postrzeganie własnej przyjaciółki, ale miała nadzieję, że ostatecznie zdoła wszystko przywrócić do normalności. Nie odzywała się i nawet na moment się nie zatrzymała.
Do momentu, w którym otoczyła ramionami szyję Marcelli i najzwyczajniej w świecie, z całej siły ją przytuliła.
Marcella nie czuła tak silnego faktu izolacji jak Caileen. Jej ciągłe zajęcia zabierały jej wolny czas i nie miała czasu zastanawiać się nad tym kto jest obrażony, a kto nie. Poza zwyczajnymi, policyjnymi śledztwami przesiadywała również w szczątkowym archiwum, które zostało uratowane z pożaru. Niestety było to najwyżej dwadzieścia procent tego co mieli wcześniej. Specjalnie zostawała na nocne zmiany, by móc to przeglądać w mniejszym prawdopodobieństwie przyłapania przez kogoś nieodpowiedniego. Zawsze mogła się tłumaczyć tym, że szuka informacji na temat Jane Douglas, zaginionej czarownicy, której sprawę prowadziła od miesięcy i dopiero teraz niedawno się ruszyła. Ten temat też powinna poruszać bardzo ostrożnie, ta sprawa nie była najlepiej odbierana przez jej szefostwo.
Wszystko to nałożyło się na siebie. Caileen nie mogła jej znaleźć absolutnie nigdzie w Londynie, ponieważ Marcella po prostu pracowała na zmiany nocne - a teraz był dzień, choć szaruga wydawała się próbować to uparcie zmienić, przyciemniając niebo do niesamowitych kolorów, które rzadko było widać w pozbawionej anomalii Szkocji. Marcella wydawała się powoli zapominać jak wyglądało jasne niebo bez burz.
W życiu też było burzliwie. To ona pierwsza wyciągnęła rękę do przyjaciółki, gdy zatrzymywała się w spokojne wieczory, by zastanowić się nad tym co się właściwie działo w jej życiu. Przypominała sobie wtedy ich kłótnię i sumienie zaczynało mówić, że należy naprawić błędy, które się wykonało. Figg wiedziała, że wina leży po obu stronach, nigdy nie wmawiała sobie, że nie zrobiła wtedy nic złego. Była zbyt uparta, zbyt stanowcza, zbyt wiele słów wyszło z jej ust, które nie powinny wyjść. Czuła się zagubiona w tym strasznym świecie i przelewała to na swoich przyjaciół. Gdy przystawała, by się nad tym zastanowić w spokojne wieczory zauważała to całkiem klarownie. Szkoda, że w sytuacji, kiedy była postawiona przed realnymi decyzjami, jak zwykle, jak to ona, zupełnie głupiała w niespokojnym amoku. A podobno policjanci powinni być całkiem nieźle odporni na stres.
Poczuła się wzruszona tym jednoznacznym gestem, więc jej reakcja była jasna - i ona objęła Caileen mocno, przytulając do siebie jej ciało, a dłonie układając lekko na łopatkach. Wiedziała już w jakim celu miały się tutaj spotkać. Zapewne wymagało to nieco wyjaśnień, więc Marcella wyciągnęła z rękawa swoją różdżkę - nowiutką, której Findlay nie miała jeszcze okazji zobaczyć i machnęła nią, by niewerbalnie rzucić zaklęcie, które miejscowo zatrzyma deszcz w tym miejscu, w którym stały. Ziemia jednak była nadal mokra.
- D-dusisz... - powiedziała rozbawiona, choć zupełnie tego nie czuła. Zbyt długie przytulenie jednak może zacząć robić się niezręczne. Odsunęła się od koleżanki, nadal lekko klepiąc ją po ramieniu po czym lekko rozczochrała grzywkę Królowej Argyll. - Ja też przepraszam... - powiedziała po dłuższej pauzie. Już bez żalu i smutku.
W końcu Kaja mogła przyjrzeć się Marcelli i jej zupełnie innemu wyglądowi. Musiała wyglądać na mniej zadbaną - trochę mniej się ostatnio malowała, stawiając tylko na kultową, czerwoną szminkę. W dodatku do jej nowych nabytków dołączyła blizna po prawej stronie twarzy.
Wszystko to nałożyło się na siebie. Caileen nie mogła jej znaleźć absolutnie nigdzie w Londynie, ponieważ Marcella po prostu pracowała na zmiany nocne - a teraz był dzień, choć szaruga wydawała się próbować to uparcie zmienić, przyciemniając niebo do niesamowitych kolorów, które rzadko było widać w pozbawionej anomalii Szkocji. Marcella wydawała się powoli zapominać jak wyglądało jasne niebo bez burz.
W życiu też było burzliwie. To ona pierwsza wyciągnęła rękę do przyjaciółki, gdy zatrzymywała się w spokojne wieczory, by zastanowić się nad tym co się właściwie działo w jej życiu. Przypominała sobie wtedy ich kłótnię i sumienie zaczynało mówić, że należy naprawić błędy, które się wykonało. Figg wiedziała, że wina leży po obu stronach, nigdy nie wmawiała sobie, że nie zrobiła wtedy nic złego. Była zbyt uparta, zbyt stanowcza, zbyt wiele słów wyszło z jej ust, które nie powinny wyjść. Czuła się zagubiona w tym strasznym świecie i przelewała to na swoich przyjaciół. Gdy przystawała, by się nad tym zastanowić w spokojne wieczory zauważała to całkiem klarownie. Szkoda, że w sytuacji, kiedy była postawiona przed realnymi decyzjami, jak zwykle, jak to ona, zupełnie głupiała w niespokojnym amoku. A podobno policjanci powinni być całkiem nieźle odporni na stres.
Poczuła się wzruszona tym jednoznacznym gestem, więc jej reakcja była jasna - i ona objęła Caileen mocno, przytulając do siebie jej ciało, a dłonie układając lekko na łopatkach. Wiedziała już w jakim celu miały się tutaj spotkać. Zapewne wymagało to nieco wyjaśnień, więc Marcella wyciągnęła z rękawa swoją różdżkę - nowiutką, której Findlay nie miała jeszcze okazji zobaczyć i machnęła nią, by niewerbalnie rzucić zaklęcie, które miejscowo zatrzyma deszcz w tym miejscu, w którym stały. Ziemia jednak była nadal mokra.
- D-dusisz... - powiedziała rozbawiona, choć zupełnie tego nie czuła. Zbyt długie przytulenie jednak może zacząć robić się niezręczne. Odsunęła się od koleżanki, nadal lekko klepiąc ją po ramieniu po czym lekko rozczochrała grzywkę Królowej Argyll. - Ja też przepraszam... - powiedziała po dłuższej pauzie. Już bez żalu i smutku.
W końcu Kaja mogła przyjrzeć się Marcelli i jej zupełnie innemu wyglądowi. Musiała wyglądać na mniej zadbaną - trochę mniej się ostatnio malowała, stawiając tylko na kultową, czerwoną szminkę. W dodatku do jej nowych nabytków dołączyła blizna po prawej stronie twarzy.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Schronisko dla magicznych stworzeń
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja