Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Strych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Strych
Poddasze, na które prowadzą drewniane schody, zostało podzielone ścianką działową na dwie części. W jednej z nich znajduje się pokój gościnny, a w drugiej - strych, na którym po odbudowie chaty urządzono pracownię alchemiczną. Pomieszczenie jest niewysokie, rozległe, lecz przy tym dość ciemne. Jedynym źródłem światła jest jedno okno dachowe i zaczarowana świeca lewitująca zawsze przy obecnym na strychu czarodzieju. Na pierwszy rzut oka na półkach zalegają głównie fiolki z eliksirami i ingrediencje w szklanych słojach, jednak na innych regałach można natknąć się na różne równie przydatne rzeczy. Fałszoskopy, stare kociołki, księgi traktujące o obronie przed czarną magią, starożytnych runach, astronomii i nie tylko - Zakonnicy znajdą tutaj wszystko to i jeszcze więcej. Wystarczy tylko odrobina chęci i czasu poświęconego na przeszukanie zbiorów. Niestety, przedmioty zgromadzone na strychu są powiązane z kwaterą potężnym zaklęciem. Każda próba wyniesienia ich z chaty zakończy się fiaskiem. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Uniósł nieco wyżej brwi na widok zaskoczenia odmalowującego się w spojrzeniu Asbjorna – czy zrobił coś nie tak? – ale mimo wszystko nie cofnął ręki. Przez głowę przemknęła mu myśl, być może nieco naciągana, że wahanie mężczyzny wynikało z braku zaufania – jego przeszłość nie była wszak tajemnicą, nazwisko, zarówno stare, jak i nowe, wisiało na tablicy w przedsionku starej chaty – ale ostatecznie stwierdził, że i tak nic nie był w stanie z tym zrobić. Nie dzisiaj, i na pewno nie teraz, zresztą – nie po to zjawił się na strychu, a by podzielić się posiadaną wiedzą. Miał nadzieję, że będzie w stanie to zrobić.
W pierwszej kolejności dostrzegł umykający ponad jego ramieniem wzrok Norwega, dopiero później usłyszał kroki – za którymi podążył znajomy głos, układający się w niezwykle wymowną monosylabę. Odwrócił się, tym razem swoje zdziwienie okazując sugestywnym uniesieniem jednej brwi – i musiał natychmiastowo przywołać wszystkie pokłady silnej woli, by nie przywitać się z Archibaldem wywróceniem oczami ani ironicznym Fluviusie. Ostatecznie stwierdził jednak, że w towarzystwie naukowca nie wypada mu się zachować tak, jakby znów miał dwanaście lat – bo znajdował się na poważnym spotkaniu, a nie szkolnym korytarzu, rozważając która obelga będzie brzmiała lepiej.
Jego krótką, wewnętrzną walkę z samym sobą przerwał sam Asbjorn, zaczynając spotkanie. Skupił się więc w pełni na wypowiadanych przez niego słowach, tymczasowo zapominając o obecności Archibalda Prewetta we własnej osobie; próba nadążenia za biegnącym wartko tokiem myślowym Ingissona zaabsorbowała go zresztą na tyle, że nie miał czasu myśleć o czymkolwiek innym – a i tak miał wrażenie, że gubił się w naukowych określeniach. Czym był schemat numerologiczny zawierający profil magiczny eliksiru? Starał się przypomnieć sobie wykład Shelty na temat numerologii, nie kojarzył jednak, by wspominała wtedy o czymś podobnym. Wziął do ręki pergamin podany mu przez mężczyznę, przyglądając mu się uważnie (pergaminowi, nie jego autorowi, choć tam też byłoby na co popatrzeć) – i ledwie zauważalnie oddychając z ulgą, bo właściwości smoczej krwi stanowiły już temat znacznie mu bliższy. Nie miał co prawda pojęcia, czym były modele splotów magicznych, ale być może wcale nie musiał – być może wystarczyło, że wiedział, na co patrzył.
Wysłuchał wstępu zarysowanego przez alchemika do końca, przez moment milcząc i układając w głowie to, co właśnie przeczytał i usłyszał. Kiedy padło pytanie o wątpliwości, odchrząknął cicho. – W jaki sposób składnik roślinny będzie kontrował toksyczność smoczej krwi? – odezwał się, zadając pierwsze pytanie, które uderzyło go w tył głowy. Odłożył na moment pergamin, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co miał na myśli. – Czy całkowicie będzie ją neutralizował, tak, że po połączeniu składników, żaden nie będzie miał toksycznych właściwości – czy dodatkowy składnik zwierzęcy wciąż będzie musiał być odporny na toksyczne działanie smoczej krwi? – Pytania kierował głównie do Asbjorna, choć od czasu do czasu zerkał również w kierunku Archibalda – skoro to on był odpowiedzialny za dobór roślinnego serca, to mógł mieć coś do powiedzenia w tej kwestii. – W tym drugim przypadku sądzę, że należałoby szukać wśród zwierząt, które w środowisku naturalnym stanowią dla smoków pokarm – wyjaśnił. Nic, co smok był w stanie zjeść i strawić, a co następnie przenikało do jego krwi, nie mogło wchodzić z nią w niestabilną reakcję.
W pierwszej kolejności dostrzegł umykający ponad jego ramieniem wzrok Norwega, dopiero później usłyszał kroki – za którymi podążył znajomy głos, układający się w niezwykle wymowną monosylabę. Odwrócił się, tym razem swoje zdziwienie okazując sugestywnym uniesieniem jednej brwi – i musiał natychmiastowo przywołać wszystkie pokłady silnej woli, by nie przywitać się z Archibaldem wywróceniem oczami ani ironicznym Fluviusie. Ostatecznie stwierdził jednak, że w towarzystwie naukowca nie wypada mu się zachować tak, jakby znów miał dwanaście lat – bo znajdował się na poważnym spotkaniu, a nie szkolnym korytarzu, rozważając która obelga będzie brzmiała lepiej.
Jego krótką, wewnętrzną walkę z samym sobą przerwał sam Asbjorn, zaczynając spotkanie. Skupił się więc w pełni na wypowiadanych przez niego słowach, tymczasowo zapominając o obecności Archibalda Prewetta we własnej osobie; próba nadążenia za biegnącym wartko tokiem myślowym Ingissona zaabsorbowała go zresztą na tyle, że nie miał czasu myśleć o czymkolwiek innym – a i tak miał wrażenie, że gubił się w naukowych określeniach. Czym był schemat numerologiczny zawierający profil magiczny eliksiru? Starał się przypomnieć sobie wykład Shelty na temat numerologii, nie kojarzył jednak, by wspominała wtedy o czymś podobnym. Wziął do ręki pergamin podany mu przez mężczyznę, przyglądając mu się uważnie (pergaminowi, nie jego autorowi, choć tam też byłoby na co popatrzeć) – i ledwie zauważalnie oddychając z ulgą, bo właściwości smoczej krwi stanowiły już temat znacznie mu bliższy. Nie miał co prawda pojęcia, czym były modele splotów magicznych, ale być może wcale nie musiał – być może wystarczyło, że wiedział, na co patrzył.
Wysłuchał wstępu zarysowanego przez alchemika do końca, przez moment milcząc i układając w głowie to, co właśnie przeczytał i usłyszał. Kiedy padło pytanie o wątpliwości, odchrząknął cicho. – W jaki sposób składnik roślinny będzie kontrował toksyczność smoczej krwi? – odezwał się, zadając pierwsze pytanie, które uderzyło go w tył głowy. Odłożył na moment pergamin, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co miał na myśli. – Czy całkowicie będzie ją neutralizował, tak, że po połączeniu składników, żaden nie będzie miał toksycznych właściwości – czy dodatkowy składnik zwierzęcy wciąż będzie musiał być odporny na toksyczne działanie smoczej krwi? – Pytania kierował głównie do Asbjorna, choć od czasu do czasu zerkał również w kierunku Archibalda – skoro to on był odpowiedzialny za dobór roślinnego serca, to mógł mieć coś do powiedzenia w tej kwestii. – W tym drugim przypadku sądzę, że należałoby szukać wśród zwierząt, które w środowisku naturalnym stanowią dla smoków pokarm – wyjaśnił. Nic, co smok był w stanie zjeść i strawić, a co następnie przenikało do jego krwi, nie mogło wchodzić z nią w niestabilną reakcję.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nie sądził, że przyjdzie mu dzisiaj pracować w tak doborowym towarzystwie. Cały czas czuł się niepewnie w obecności Percivala, chociaż większość Zakonu opowiedziała się po jego stronie. Archibald nie potrafił zapomnieć dla kogo pracował. Nie chciało mu się wierzyć, że do Rycerzy Walpurgii trafia się przypadkiem, a potem tak drastycznie zmienia się strony. Próbował to sobie ułożyć w głowie, bo dobrze wiedział, że już za późno podnosić głos sprzeciwu. Zresztą pamiętał co się wydarzyło na szczycie w Stonehenge, takich słów nie rzuca się na wiatr.
- Mhm - mruknął, ale i tak zajrzał do kociołka. Nieprzyjemnie pachniało, więc dość szybko się odsunął. Faktycznie nie wyglądało na nic ciekawego. Podszedł więc do stolika zastawionego książkami i zaczął je pomału przeglądać, ale przestał jak tylko Asbjorn zaczął mówić o badaniach. Odkaszlnął cicho, krzyżując ręce na piersi. Znał swoje dzisiejsze zadanie, ale kiwnął głową na potwierdzenie, kiedy Norweg o nim przypomniał. Znalezienie takiego serca nie będzie proste, ale Archibald lubił wyzwania. Odebrał od Asbjorna schemat numerologiczny – był naprawdę skomplikowany, nie znał się na tej dziedzinie magii tak dobrze, żeby po jednym spojrzeniu wszystko zrozumieć. Zerknął na Percivala, zastanawiając się czy on cokolwiek z tego rozumie. Najbardziej zainteresował się właściwościami smoczego serca, bo nie znał się na tym zbyt dobrze. W zasadzie w ogóle się na tym nie znał, nie przepadał za smokami. Zerknął na Percivala, kiedy zadał pytanie. Też miał co do tego wątpliwości. - Roślinne serce musi stać w całkowitej opozycji do smoczej krwi, inaczej eliksir będzie całkiem niestabilny - westchnął. - Ale wydaje mi się, że zwierzęcy składnik i tak powinien być odporny na działanie smoczej krwi jeżeli ma związać oba serca. Serca stoją w kontrze, a trzeci składnik bezpiecznie je ze sobą łączy - dodał, ale spojrzał kontrolnie na Asbjorna, bo mógł pleść głupoty. Nie znał się na naukowym, teoretycznym aspekcie warzenia eliksirów za dobrze. Jego praca polegała na praktycznym wykorzystaniu zdobyczy alchemii. - Ale w takim razie myślisz, że to zwierzę powinno mieć też kontakt z roślinnym sercem czy wystarczy, że będą mieć odpowiednie potencjały? - Idąc tym tropem, jeżeli to zwierze będzie roślinożerne, będzie mieć dobrze współgrać z odpowiednio dobranym sercem. Może te poszukiwania nie będą aż takie trudne?
- Mhm - mruknął, ale i tak zajrzał do kociołka. Nieprzyjemnie pachniało, więc dość szybko się odsunął. Faktycznie nie wyglądało na nic ciekawego. Podszedł więc do stolika zastawionego książkami i zaczął je pomału przeglądać, ale przestał jak tylko Asbjorn zaczął mówić o badaniach. Odkaszlnął cicho, krzyżując ręce na piersi. Znał swoje dzisiejsze zadanie, ale kiwnął głową na potwierdzenie, kiedy Norweg o nim przypomniał. Znalezienie takiego serca nie będzie proste, ale Archibald lubił wyzwania. Odebrał od Asbjorna schemat numerologiczny – był naprawdę skomplikowany, nie znał się na tej dziedzinie magii tak dobrze, żeby po jednym spojrzeniu wszystko zrozumieć. Zerknął na Percivala, zastanawiając się czy on cokolwiek z tego rozumie. Najbardziej zainteresował się właściwościami smoczego serca, bo nie znał się na tym zbyt dobrze. W zasadzie w ogóle się na tym nie znał, nie przepadał za smokami. Zerknął na Percivala, kiedy zadał pytanie. Też miał co do tego wątpliwości. - Roślinne serce musi stać w całkowitej opozycji do smoczej krwi, inaczej eliksir będzie całkiem niestabilny - westchnął. - Ale wydaje mi się, że zwierzęcy składnik i tak powinien być odporny na działanie smoczej krwi jeżeli ma związać oba serca. Serca stoją w kontrze, a trzeci składnik bezpiecznie je ze sobą łączy - dodał, ale spojrzał kontrolnie na Asbjorna, bo mógł pleść głupoty. Nie znał się na naukowym, teoretycznym aspekcie warzenia eliksirów za dobrze. Jego praca polegała na praktycznym wykorzystaniu zdobyczy alchemii. - Ale w takim razie myślisz, że to zwierzę powinno mieć też kontakt z roślinnym sercem czy wystarczy, że będą mieć odpowiednie potencjały? - Idąc tym tropem, jeżeli to zwierze będzie roślinożerne, będzie mieć dobrze współgrać z odpowiednio dobranym sercem. Może te poszukiwania nie będą aż takie trudne?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Ingisson miał wrażenie, że coś miało tu miejsce. Coś, co mu umykało. Jakby to co widział było stertą liści przykrywającą jakiś paskudnie wielki i twarty kamień. Kiedyś złamał tak duży palec u stopy i podobnie się czuł przez krótką chwilę konsternacji w czasie powitania dwóch pozostałych mężczyzn. Na całe szczęście wydawało się, że ten nienazwany kamień pomiędzy Prewettem i Blakiem miał nie przeszkadzać im w skupieniu się na pracy. W czasie kiedy pozostali badacze zapoznawali się z zawartością zwojów Ingisson zajrzał pobieżnie do kociołka, w czasie ruchu powodując wzbicie się w powietrze kolejnej fali ciągnącego się za nim nieodłącznie korzenno-ziołowego zapachu. Sięgnął też po swój notes chcąc sprawdzić zapisaną ostatnio zielarską notatkę, lecz wtedy padły pytania. Norweg uniósł wzrok i zawiesił parę niebieskich oczu na Percivalu. Polubił mężczyznę już odkąd ten pierwszy raz wpadł mu w oko, co zdarzało się alchemikowi całkiem rzadko. Teraz ta niespodziewana sympatia tylko narastała: miała pożywkę z bardzo sensownych wypowiedzi i pytań. Mruknął cicho w zastanowieniu nad słowami Percivala, wzrok przenosząc na Archibalda. Norweg miał własną teorię – teorię – i liczył na wysłuchanie najpierw opinii uzdrowiciela. Po wypowiedzi toksykologa Ingisson skinął głową.
– Ogólna zasada jest, że ciężko być za bardzo przezornym. Im więcej stabilnych powiązań między składnikami tym lepiej. Sądzę, że to dobry trop. Zdecydowanie powinniśmy spróbować znaleźć roślinne serce kontrujące smoczą krew, połączone z dodatkową ingrediencją roślinną, która będzie powiązana z samymi smokami. Potencjały magiczne są numerologicznym odzwierciedleniem naturalnych zależności. Opisaniem tego, co czasem intuicyjnie wyczuwamy w magii – skwitował, zgadzając się z wnioskami wysnutymi przez obu jegomościów. Raz jeszcze spojrzał na Blake'a. Machinalnie przeczesał przy tym palcami brodę zaciekawiony tym, jak brunet skwituje ostatnie pytanie zadane przez Archibalda.
– Jeżeli coś jeszcze przychodzi wam na myśl to śmiało. Jak nie to czas zabrać się do pracy. Ze składnikami jest też tak, że można trochę kombinować z ich reaktywnością. Bardzie rozdrobnione ciała stałe i mniej gęste ciecze z reguły reagują w większym stopniu niż duże grudki i śluzy albo inne g...alarety – mruknął jeszcze, nieco wzruszając ramieniem. Prawie powiedział gluty, ale jakoś nie sądził, że ten bardzo mało śmieszny alchemiczny żargon miałby rozbawić jego towarzyszy.
– Ogólna zasada jest, że ciężko być za bardzo przezornym. Im więcej stabilnych powiązań między składnikami tym lepiej. Sądzę, że to dobry trop. Zdecydowanie powinniśmy spróbować znaleźć roślinne serce kontrujące smoczą krew, połączone z dodatkową ingrediencją roślinną, która będzie powiązana z samymi smokami. Potencjały magiczne są numerologicznym odzwierciedleniem naturalnych zależności. Opisaniem tego, co czasem intuicyjnie wyczuwamy w magii – skwitował, zgadzając się z wnioskami wysnutymi przez obu jegomościów. Raz jeszcze spojrzał na Blake'a. Machinalnie przeczesał przy tym palcami brodę zaciekawiony tym, jak brunet skwituje ostatnie pytanie zadane przez Archibalda.
– Jeżeli coś jeszcze przychodzi wam na myśl to śmiało. Jak nie to czas zabrać się do pracy. Ze składnikami jest też tak, że można trochę kombinować z ich reaktywnością. Bardzie rozdrobnione ciała stałe i mniej gęste ciecze z reguły reagują w większym stopniu niż duże grudki i śluzy albo inne g...alarety – mruknął jeszcze, nieco wzruszając ramieniem. Prawie powiedział gluty, ale jakoś nie sądził, że ten bardzo mało śmieszny alchemiczny żargon miałby rozbawić jego towarzyszy.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dziwiło go, jak łatwo przychodziło mu odłożenie na bok prywatnych zatargów; kiedyś – w (niezbyt dalekiej) przeszłości – towarzystwo Archibalda wyciągnęłoby na wierzch wszystkie jego pokłady złośliwości, zmuszając go do okraszenia każdego wypowiadanego zdania dwuznaczną sugestią albo wymownym gestem. Dzisiaj podobne słowne potyczki wydawały mu się stratą czasu, a niechęć, na której zazwyczaj były zbudowane, bladła w zestawieniu z wydarzeniami ostatnich tygodni, skutecznie odgradzającymi go od świata, w którym salonowe intrygi i szeptane za plecami plotki w ogóle się liczyły. A może chodziło też o to, że w obecnej sytuacji – pozbawiony chroniących go dawniej tytułów i milczącego, ale niemożliwego do zignorowania wsparcia rodziny – nie mógł już tak po prostu pozwolić sobie na zdobywanie wrogów dla zabawy.
Wszystko to aktualnie od siebie odsuwał, skupiając się wyłącznie na istocie przedstawionego przez Asbjorna problemu. Kiwnął głową w reakcji na odpowiedź Archibalda, który rozwiał jego wątpliwości, pozwalając mu na odrzucenie jednej z dwóch ścieżek, po których do tej pory rozbiegały się jego myśli. Teraz mógł ograniczyć się już do tylko jednej, choć wciąż krętej i spowitej gęstą mgłą. – Niekoniecznie, ale sądzę, że roślina – lub ta jej część, która zostanie wykorzystana jako serce – nie powinna być dla zwierzęcia szkodliwa. – Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to, co proponował, było w ogóle możliwe. Jeśli serce roślinne miało stać w kontrze do tego smoczego, ale jednocześnie oba te serca musiały być zgodne z dodatkową ingrediencją… Miał nadzieję, że Asbjorn był tak biegłym alchemikiem, na jakiego wyglądał.
Przeniósł ponownie na niego spojrzenie, dopiero teraz zauważając, że i mężczyzna zdawał mu się przyglądać. Uniósł wyżej brwi, ale nic nie powiedział, zamiast tego wysłuchując do końca jego słów i uśmiechając się pod nosem, gdy ten zawahał się nad jednym z nich, przez moment widocznie balansując pomiędzy dwoma różnymi wyrażeniami. Był ciekaw, jak brzmiało drugie. – Wydaje mi się, że możemy zaczynać? – zasugerował, zerkając na Archibalda, pewien, że w międzyczasie jakieś pytania jeszcze się pojawią – ale chwilowo nie mając żadnego. – W jaki sposób chcesz się za to zabrać? – zapytał Asbjorna; to on grał tutaj pierwsze skrzypce. – Jeżeli masz jakąś listę dostępnych ingrediencji zwierzęcych, mógłbym zaznaczyć te, które w naturalnym środowisku mogą stanowić źródło pokarmu dla smoka. Być może któreś z tych stworzeń okaże się wielbicielem rośliny wybranej przez Archibalda – zaproponował, w międzyczasie uświadamiając sobie istnienie jeszcze jednej kwestii. – Od jakiego gatunku smoka pochodzi krew, którą wybrałeś na serce mikstury? – odezwał się, kierując zielone tęczówki ku Asbjornowi.
Wszystko to aktualnie od siebie odsuwał, skupiając się wyłącznie na istocie przedstawionego przez Asbjorna problemu. Kiwnął głową w reakcji na odpowiedź Archibalda, który rozwiał jego wątpliwości, pozwalając mu na odrzucenie jednej z dwóch ścieżek, po których do tej pory rozbiegały się jego myśli. Teraz mógł ograniczyć się już do tylko jednej, choć wciąż krętej i spowitej gęstą mgłą. – Niekoniecznie, ale sądzę, że roślina – lub ta jej część, która zostanie wykorzystana jako serce – nie powinna być dla zwierzęcia szkodliwa. – Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to, co proponował, było w ogóle możliwe. Jeśli serce roślinne miało stać w kontrze do tego smoczego, ale jednocześnie oba te serca musiały być zgodne z dodatkową ingrediencją… Miał nadzieję, że Asbjorn był tak biegłym alchemikiem, na jakiego wyglądał.
Przeniósł ponownie na niego spojrzenie, dopiero teraz zauważając, że i mężczyzna zdawał mu się przyglądać. Uniósł wyżej brwi, ale nic nie powiedział, zamiast tego wysłuchując do końca jego słów i uśmiechając się pod nosem, gdy ten zawahał się nad jednym z nich, przez moment widocznie balansując pomiędzy dwoma różnymi wyrażeniami. Był ciekaw, jak brzmiało drugie. – Wydaje mi się, że możemy zaczynać? – zasugerował, zerkając na Archibalda, pewien, że w międzyczasie jakieś pytania jeszcze się pojawią – ale chwilowo nie mając żadnego. – W jaki sposób chcesz się za to zabrać? – zapytał Asbjorna; to on grał tutaj pierwsze skrzypce. – Jeżeli masz jakąś listę dostępnych ingrediencji zwierzęcych, mógłbym zaznaczyć te, które w naturalnym środowisku mogą stanowić źródło pokarmu dla smoka. Być może któreś z tych stworzeń okaże się wielbicielem rośliny wybranej przez Archibalda – zaproponował, w międzyczasie uświadamiając sobie istnienie jeszcze jednej kwestii. – Od jakiego gatunku smoka pochodzi krew, którą wybrałeś na serce mikstury? – odezwał się, kierując zielone tęczówki ku Asbjornowi.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Ostatnio w jego życiu wydarzyło się zbyt wiele złego, żeby jeszcze przejmować się Percivalem. Szczególnie, że większość Zakonu zaakceptowała jego obecność – a choć nim wciąż szarpały wątpliwości, ostatecznie i tak musiał się z tym pogodzić. Zresztą obaj byli już dorośli, więc powinni zapanować nad swoim zachowaniem, chociaż Archibald cały czas czerpał chorobliwą radość z wbicia Percivalowi od czasu do czasu ostrej szpili. I to chyba nigdy nie ulegnie zmianie.
- Takie serce na pewno istnieje. Roślin jest zbyt wiele, żebyśmy mieli niczego nie znaleźć - uśmiechnął się lekko, zaplatając dłonie na piersi. Poza tym smoki były dość popularnymi zwierzętami na ich terenach i nie dało się nie zauważyć wpływu jakie mają na środowisko – było mnóstwo opracowań roślin współpracujących z magicznymi stworzeniami, kilka podebrał z kolekcji swojej siostry. - Mamy znaleźć jeszcze jedną ingrediencję roślinną? Wydawało mi się, że naszym zadaniem było tylko serce - zapytał nieco zdezorientowany, ale jeżeli będzie musiał znaleźć jeszcze jeden składnik to go znajdzie. Był dzisiaj zmotywowany do działania, minęło sporo czasu odkąd ostatnio pracował naukowo. - Chyba na razie wszystko wiem - westchnął, siadając na jednym z wolnych krzeseł. Kiwnął Percivalowi głową na zgodę – nie było sensu marnować cennego czasu, który mogli poświęcić na badania. Zresztą Asbjorn nie sprawiał wrażenia osoby, która lubi pogawędki, a z Percivalem nie za bardzo miał o czym dyskutować. Skupił spojrzenie na książkach, które Norweg przyniósł ze sobą. Szczególnie zainteresowała go jedna z nich z różowym kwiatem dyptamu na okładce. Co prawda najnowsze doniesienia bardziej łączyły dyptam z wilkołakami niż smokami, ale nie zaszkodzi zajrzeć czy w tej pozycji nie ma czegoś ciekawego. Zerknął na swoich towarzyszy, kiedy zaczęli rozmawiać o gatunkach smoków – wcześniej nie pomyślał, że to może mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla niego te pozornie majestatyczne zwierzęta były tak samo niepokojące bez względu na ich rasę.
- Takie serce na pewno istnieje. Roślin jest zbyt wiele, żebyśmy mieli niczego nie znaleźć - uśmiechnął się lekko, zaplatając dłonie na piersi. Poza tym smoki były dość popularnymi zwierzętami na ich terenach i nie dało się nie zauważyć wpływu jakie mają na środowisko – było mnóstwo opracowań roślin współpracujących z magicznymi stworzeniami, kilka podebrał z kolekcji swojej siostry. - Mamy znaleźć jeszcze jedną ingrediencję roślinną? Wydawało mi się, że naszym zadaniem było tylko serce - zapytał nieco zdezorientowany, ale jeżeli będzie musiał znaleźć jeszcze jeden składnik to go znajdzie. Był dzisiaj zmotywowany do działania, minęło sporo czasu odkąd ostatnio pracował naukowo. - Chyba na razie wszystko wiem - westchnął, siadając na jednym z wolnych krzeseł. Kiwnął Percivalowi głową na zgodę – nie było sensu marnować cennego czasu, który mogli poświęcić na badania. Zresztą Asbjorn nie sprawiał wrażenia osoby, która lubi pogawędki, a z Percivalem nie za bardzo miał o czym dyskutować. Skupił spojrzenie na książkach, które Norweg przyniósł ze sobą. Szczególnie zainteresowała go jedna z nich z różowym kwiatem dyptamu na okładce. Co prawda najnowsze doniesienia bardziej łączyły dyptam z wilkołakami niż smokami, ale nie zaszkodzi zajrzeć czy w tej pozycji nie ma czegoś ciekawego. Zerknął na swoich towarzyszy, kiedy zaczęli rozmawiać o gatunkach smoków – wcześniej nie pomyślał, że to może mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla niego te pozornie majestatyczne zwierzęta były tak samo niepokojące bez względu na ich rasę.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Spojrzenie Norwega wędrowało od Percivala do Archibalda, kiedy mężczyźni między sobą wymieniali kolejne uwagi. Nie przegapił uniesionych brwi Percivala, ale nie podejrzewał, że kryło się za nimi coś innego niż reakcja na wyłuszczane właśnie naukowe sprawy. Dopiero pytanie Archibalda go ruszyło. Norweg zmarszczył lekko brwi. Czy pomylił słowa? Prawie niewyraźnie wymamrotał pod nosem dwa nie do końca zrozumiałe i nieznajomo brzmiące dla pozostałych słowa. Od razu na twarzy alchemika pojawiło się zrozumienie.
– Mój błąd. Oczywiście szukamy roślinnego serca i dodatkowej ingrediencji zwierzęcej. Poplątałem się, dobra czujność – uśmiechnął się przepraszająco w kierunku Prewetta i Blake'a. Dlatego też Ingisson cenił sobie milczenie i oszczędność w słowach. Im było ich więcej tym łatwiej zagubić wśród nich sens.
– Jeżeli wszystko jasne to zaczynajmy – powiedział. Zachęcił przy tym swoich kamratów do sięgnięcia po zgromadzone książki, od razu podłapując spojrzenie Percivala. Na krótko jednak, bo jak jeszcze ciemnowłosy mężczyzna mówił Norweg sięgnął po jedną z trzech opasłych tomów odsuniętych lekko na bok: każdy przynajmniej tysiąc stron sztuka, jak nie tysiąc pięćset. – W ten sposób – odpowiedział, wyciągając w kierunku czarodzieja tomiszcze. Tytuł głosił: Wielki atlas ingredencyj magizoologicznych, wydanie siódme rozszerzone, tom drugi. Alchemik stał teraz tak blisko smokologa, że nie było możliwym zignorowanie woni unoszącej się wokół rudego czarodzieja. Wypalił dziś kilka papierosów, które ukręcił z zasuszonych kwiatów i polnych ziół zebranych w zeszłym roku.
– Jest jednak pewien haczyk. Tomy są trzy, a pierwszy mam tylko po norwesku – zaczął z lekko rozbawionym uśmiechem, ciekaw reakcji Percivala. – Ale udało mi się przetłumaczyć indeks stworzeń, więc jakoś sobie poradzimy – dodał zaraz. Zielone oczy uparcie wpatrywały się jednak w niebieskie, a właściciel tych ostatnich nie miał właściwie nic przeciwko. Przerwał jednak ten kontakt, zerkając pobieżnie na egzaminującego książki Prewetta, po czym złapał za jedno z krzeseł i przysiadł po przeciwnej do uzdrowiciela stronie stołu, krzesło obok wskazując nienachalnie Blake'owi. Dopiero wtedy znów na niego spojrzał.
– Ogólnie to jest na tyle droga i problematyczna ingrediencja, że często ciężko dowiedzieć się, od jakiego gatunku jest krew, którą kupujesz. Musiałem trochę popytać – zaczął. Sięgnął przy tym po torbę i wyjął z niej siedem ponumerowanych fiolek z gęstymi płynami o odrobinę różniących się barwach. Wszystkie były jednak niewątpliwie smoczą krwią. – Przez rok badałem ich krew. Najłatwiej było mi dojść do trójogonów, walijskich zielonych i albionów, jak trochę bardziej popróbowałem to i czarnego hebrydzkego. Ale to tylko lokalnie. Ruszyłem trochę kontaktów i zdobyłem jeszcze stosunkowo szybko próbki od szwedzkiego krótkopyska i spiżobrzuchów z Ukrainy. Najwięcej musiałem się wystarać o norweskiego kolczastego. Mam spory dług u starego znajomego – mruknął, odrywając się na moment od fiolek i przeczesując palcami brodę. Był ciekaw, czy Blake byłby w stanie rozpoznać smoki tylko po ich krwi, ale nie na tym się teraz skupiali. Zawsze może zapytać później. – Zależało mi na norweskich, bo od dziecka mówili mi, że są jadowite. Tam skąd jestem mieliśmy z nimi małe problemy. Mieszkałem na tak strasznym zadupiu, że czasem się jakiś trafił w okolicy – mruknął, próbując żartować. Prędko jednak wrócił do odpowiedzi, która może i siedzącemu po drugiej stronie stołu Archibaldowi coś podsunie do głowy. – Z Ulyssesem trochę pogmeraliśmy i z tego co numerologicznie stworzyliśmy wychodzi, że jeżeli znajdziemy ingrediencje współgrające z krwią smoków norweskich to w teorii wszystkie inne również powinny wpasować się w schemat. Chyba, że nie wybrałem najbardziej problematycznego gatunku smoka, co jest bardzo możliwe – Skandynaw nagle bardzo spoważniał i na moment zamknął usta. Widać było na jego twarzy zmartwienie. Niewątpliwie już nie raz i nie dwa się męczył tym faktem. – No ale – machnął ręką – zdobycie krwi od kolczastego graniczyło z cudem. Jak ogarniemy to na nim to będę się skupiał na krwi od tych obecnych w Anglii. O ile w ogóle jeszcze da się ją gdzieś kupić przez wojnę – bąknął na koniec, przy zerkaniu na Percivala łapiąc się na tym, że strasznie się rozgadał. Dlaczego się rozgadał? Czemu tak łatwo było mu tyle mówić?
Starając się zatuszować swoje własne myśli Norweg przysunął bliżej Percivala kolejne tomy Wielkiego atlasu, samemu sięgając po swój notes i pełen raport ze spotkania z Ollivanderem. Będzie musiał na bieżąco sprawdzać kolejne wybierane ingrediencje ze schematem numerologicznym i raz po raz konsultować się z Prewettem: potrzebował więc robić konkretne zapiski. Dopiero kiedy wziął pióro uświadomił sobie, że jako osobie leworęcznej głupio było usiąść po prawej stronie kogoś innego. No cóż, nie żeby zamierzał teraz się przesiadać. Trudno. Najwyżej trącą się raz czy dwa łokciami. Nie żeby Norweg miał cokolwiek przeciwko – co w sumie mogło być całkiem dobrym tropem do odpowiedzi na pytanie, dlaczego był taki gadatliwy.
– Mój błąd. Oczywiście szukamy roślinnego serca i dodatkowej ingrediencji zwierzęcej. Poplątałem się, dobra czujność – uśmiechnął się przepraszająco w kierunku Prewetta i Blake'a. Dlatego też Ingisson cenił sobie milczenie i oszczędność w słowach. Im było ich więcej tym łatwiej zagubić wśród nich sens.
– Jeżeli wszystko jasne to zaczynajmy – powiedział. Zachęcił przy tym swoich kamratów do sięgnięcia po zgromadzone książki, od razu podłapując spojrzenie Percivala. Na krótko jednak, bo jak jeszcze ciemnowłosy mężczyzna mówił Norweg sięgnął po jedną z trzech opasłych tomów odsuniętych lekko na bok: każdy przynajmniej tysiąc stron sztuka, jak nie tysiąc pięćset. – W ten sposób – odpowiedział, wyciągając w kierunku czarodzieja tomiszcze. Tytuł głosił: Wielki atlas ingredencyj magizoologicznych, wydanie siódme rozszerzone, tom drugi. Alchemik stał teraz tak blisko smokologa, że nie było możliwym zignorowanie woni unoszącej się wokół rudego czarodzieja. Wypalił dziś kilka papierosów, które ukręcił z zasuszonych kwiatów i polnych ziół zebranych w zeszłym roku.
– Jest jednak pewien haczyk. Tomy są trzy, a pierwszy mam tylko po norwesku – zaczął z lekko rozbawionym uśmiechem, ciekaw reakcji Percivala. – Ale udało mi się przetłumaczyć indeks stworzeń, więc jakoś sobie poradzimy – dodał zaraz. Zielone oczy uparcie wpatrywały się jednak w niebieskie, a właściciel tych ostatnich nie miał właściwie nic przeciwko. Przerwał jednak ten kontakt, zerkając pobieżnie na egzaminującego książki Prewetta, po czym złapał za jedno z krzeseł i przysiadł po przeciwnej do uzdrowiciela stronie stołu, krzesło obok wskazując nienachalnie Blake'owi. Dopiero wtedy znów na niego spojrzał.
– Ogólnie to jest na tyle droga i problematyczna ingrediencja, że często ciężko dowiedzieć się, od jakiego gatunku jest krew, którą kupujesz. Musiałem trochę popytać – zaczął. Sięgnął przy tym po torbę i wyjął z niej siedem ponumerowanych fiolek z gęstymi płynami o odrobinę różniących się barwach. Wszystkie były jednak niewątpliwie smoczą krwią. – Przez rok badałem ich krew. Najłatwiej było mi dojść do trójogonów, walijskich zielonych i albionów, jak trochę bardziej popróbowałem to i czarnego hebrydzkego. Ale to tylko lokalnie. Ruszyłem trochę kontaktów i zdobyłem jeszcze stosunkowo szybko próbki od szwedzkiego krótkopyska i spiżobrzuchów z Ukrainy. Najwięcej musiałem się wystarać o norweskiego kolczastego. Mam spory dług u starego znajomego – mruknął, odrywając się na moment od fiolek i przeczesując palcami brodę. Był ciekaw, czy Blake byłby w stanie rozpoznać smoki tylko po ich krwi, ale nie na tym się teraz skupiali. Zawsze może zapytać później. – Zależało mi na norweskich, bo od dziecka mówili mi, że są jadowite. Tam skąd jestem mieliśmy z nimi małe problemy. Mieszkałem na tak strasznym zadupiu, że czasem się jakiś trafił w okolicy – mruknął, próbując żartować. Prędko jednak wrócił do odpowiedzi, która może i siedzącemu po drugiej stronie stołu Archibaldowi coś podsunie do głowy. – Z Ulyssesem trochę pogmeraliśmy i z tego co numerologicznie stworzyliśmy wychodzi, że jeżeli znajdziemy ingrediencje współgrające z krwią smoków norweskich to w teorii wszystkie inne również powinny wpasować się w schemat. Chyba, że nie wybrałem najbardziej problematycznego gatunku smoka, co jest bardzo możliwe – Skandynaw nagle bardzo spoważniał i na moment zamknął usta. Widać było na jego twarzy zmartwienie. Niewątpliwie już nie raz i nie dwa się męczył tym faktem. – No ale – machnął ręką – zdobycie krwi od kolczastego graniczyło z cudem. Jak ogarniemy to na nim to będę się skupiał na krwi od tych obecnych w Anglii. O ile w ogóle jeszcze da się ją gdzieś kupić przez wojnę – bąknął na koniec, przy zerkaniu na Percivala łapiąc się na tym, że strasznie się rozgadał. Dlaczego się rozgadał? Czemu tak łatwo było mu tyle mówić?
Starając się zatuszować swoje własne myśli Norweg przysunął bliżej Percivala kolejne tomy Wielkiego atlasu, samemu sięgając po swój notes i pełen raport ze spotkania z Ollivanderem. Będzie musiał na bieżąco sprawdzać kolejne wybierane ingrediencje ze schematem numerologicznym i raz po raz konsultować się z Prewettem: potrzebował więc robić konkretne zapiski. Dopiero kiedy wziął pióro uświadomił sobie, że jako osobie leworęcznej głupio było usiąść po prawej stronie kogoś innego. No cóż, nie żeby zamierzał teraz się przesiadać. Trudno. Najwyżej trącą się raz czy dwa łokciami. Nie żeby Norweg miał cokolwiek przeciwko – co w sumie mogło być całkiem dobrym tropem do odpowiedzi na pytanie, dlaczego był taki gadatliwy.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie był pewien, dlaczego właściwie nie zwrócił uwagi na słowne potknięcie Asbjorna; wiedział, że szukali ingrediencji zwierzęcej – po to w końcu znalazł się dzisiaj w chacie, w innym wypadku jego obecność byłaby zbędna – istniała więc możliwość, że po prostu sam instynktownie dokonał w umyśle korekty, nie pochylając się nad pomyłką zbyt długo, i zwyczajnie przechodząc dalej, a swoją uwagę skupiając na grubym tomiszczu, którego wcześniej nie zauważył. Jednym z trzech; gwizdnął cicho, wyglądało na to, że miał spędzić na strychu sporo czasu – ale z jakiegoś powodu zdawało mu się to nie przeszkadzać. Zrobił krok w stronę alchemika, wyciągając rękę po książkę i niemal od razu czując jej wagę. – A myślałem, że wiem sporo o magicznych stworzeniach – mruknął, przez moment ważąc tom w dłoni, bezwiednie zastanawiając się, czy nietypowy, ziołowo-kwiatowy zapach, który w niego uderzył, pochodził od niego, czy od stojącego przed nim mężczyzny. Dobrze mu się kojarzył, przypominając trochę mugolskie papierosy wypalane o świcie przed rozstawionym na dalekich bezdrożach namiotem; tuż przed wyprawą w poszukiwaniu zagubionego trójogona edalskiego.
Skinął głową, gdy Asbjorn wskazał mu wolne krzesło, po czym usiadł na nim bez głębszego zastanowienia, Atlas kładąc przed sobą i odruchowo zerkając na siedzącego naprzeciwko Archibalda, który chyba również zabrał się już za pracę. Zdusił cisnący mu się na usta komentarz, zamiast tego odwracając się ponownie do kierującego badaniami. – Indeks stworzeń wystarczy. Jeśli któreś z nich zwróci moją uwagę, najwyżej poproszę cię o pomoc w tłumaczeniu – odparł, wzruszając lekko ramionami; nazwy gatunków nie były mu obce, więc i bez szerszego opisu potrafił powiedzieć co nieco o większości z nich.
Położył lewą rękę na okładce, nie zdążył jednak jej uchylić, bo słowa alchemika ponownie przyciągnęły jego uwagę. Przeniósł spojrzenie na rozłożone na blacie fiolki, nachylając się nad nimi z żywym zainteresowaniem. Wydawało mu się, że rozpoznawał krew należącą do trójogonów, ta od norweskiego kolczastego również miała charakterystyczny połysk, sprawiający, że nie dało się pomylić ją z żadną inną; pozostałe póki co wyglądały podobnie, ale oddałby wiele, żeby móc przyjrzeć im się nieco dokładniej. Póki co nie było to jego zadanie. – Imponujące – powiedział więc jedynie; do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, od jak dawna Asbjorn przygotowywał się do badań, badając różne rodzaje smoczej krwi. Właściwie miało to sens – jako najważniejszy składnik, musiał poznać go od podszewki – ale Percival i tak nie potrafił ukryć swojego uznania, kiedy słuchał kolejnych padających z ust mężczyzny zdań. – W której to części Norwegii? – zapytał odruchowo; potrafił jedynie mgliście wskazać obszary, na których norweskie kolczaste występowały w swoim naturalnym środowisku, żyjąc na wolności; sam nigdy nie miał jeszcze okazji ich odwiedzić. – Właściwie to najbardziej jadowite są żmijozęby peruwiańskie – wtrącił, mimowolnie przesuwając rękę, żeby bezwiednie podrapać się po prawym przedramieniu; wciąż nosił tam blizny, przez lata przybladłe i przykryte innymi, podejrzewał jednak, że do końca życia nie zapomni swojego pierwszego i ostatniego spotkania z tym gatunkiem. – Ale w Europie są praktycznie niespotykane, więc badania nad ich krwią pewnie i tak nie miałyby odniesienia do tutejszej fauny i flory – dodał – przezornie pomijając fakt, że młoda żmijoząbka, której w grudniu nie udało im się odnaleźć, prawdopodobnie wciąż ukrywała się gdzieś w okolicach szkockiego Ben Nevis – to jest, o ile udało jej się przeżyć wywołaną przez anomalię burzę. – Pracuję w rezerwacie w Peak District. W razie czego będę w stanie zdobyć krew trójogonów edalskich – powiedział jeszcze, gdy Asbjorn podzielił się z nim informacją o trudnościach w zdobyciu ingrediencji wobec wojennej rzeczywistości; zdawał sobie z tego sprawę – co prawda w rezerwacie nie odpowiadał nigdy za dostawy, ale wystarczyło raz dziennie odwiedzić budynek administracji, by usłyszeć to i owo.
Odchrząknął cicho, przysunięcie w jego stronę kolejnych tomów traktując jako znak do rozpoczęcia pracy – odwrócił się więc już przodem do blatu, otwierając pierwszą z ksiąg i przez przypadek trącając przy tym łokciem siedzącego obok mężczyznę. – Wybacz – mruknął, notując w głowie, żeby bardziej uważać – a później zagłębiając się już w lekturze. Naturalnie zaczął od indeksu, po chwili przyciągając do siebie również kawałek czystego pergaminu i pióro, i zaczynając skrupulatnie przepisywać wszystkie pozycje, które zwróciły jego uwagę. Później miał je zweryfikować dokładniej, ale póki co dokonywał wstępnej selekcji, idąc magiczne stworzenie po magicznym stworzeniu. Czasami zatrzymywał się nad którymś na dłużej, wahał przez moment, po czym kręcił w milczeniu głową i przekreślał to, co dopiero sam napisał.
Kiedy już dotarł do końca spisu, znów wrócił się na początek – tym razem zatrzymując się przy każdej przepisanej nazwie na dłużej, i wertując tom, żeby odnaleźć odpowiadające mu strony. Stworzenia, które jego zdaniem były najlepszymi faworytami, starannie podkreślał, raz lub dwa razy – w zależności od tego, jak trafnie oceniał poczyniony wybór.
| turlam na onms, poziom IV (+100)
Skinął głową, gdy Asbjorn wskazał mu wolne krzesło, po czym usiadł na nim bez głębszego zastanowienia, Atlas kładąc przed sobą i odruchowo zerkając na siedzącego naprzeciwko Archibalda, który chyba również zabrał się już za pracę. Zdusił cisnący mu się na usta komentarz, zamiast tego odwracając się ponownie do kierującego badaniami. – Indeks stworzeń wystarczy. Jeśli któreś z nich zwróci moją uwagę, najwyżej poproszę cię o pomoc w tłumaczeniu – odparł, wzruszając lekko ramionami; nazwy gatunków nie były mu obce, więc i bez szerszego opisu potrafił powiedzieć co nieco o większości z nich.
Położył lewą rękę na okładce, nie zdążył jednak jej uchylić, bo słowa alchemika ponownie przyciągnęły jego uwagę. Przeniósł spojrzenie na rozłożone na blacie fiolki, nachylając się nad nimi z żywym zainteresowaniem. Wydawało mu się, że rozpoznawał krew należącą do trójogonów, ta od norweskiego kolczastego również miała charakterystyczny połysk, sprawiający, że nie dało się pomylić ją z żadną inną; pozostałe póki co wyglądały podobnie, ale oddałby wiele, żeby móc przyjrzeć im się nieco dokładniej. Póki co nie było to jego zadanie. – Imponujące – powiedział więc jedynie; do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, od jak dawna Asbjorn przygotowywał się do badań, badając różne rodzaje smoczej krwi. Właściwie miało to sens – jako najważniejszy składnik, musiał poznać go od podszewki – ale Percival i tak nie potrafił ukryć swojego uznania, kiedy słuchał kolejnych padających z ust mężczyzny zdań. – W której to części Norwegii? – zapytał odruchowo; potrafił jedynie mgliście wskazać obszary, na których norweskie kolczaste występowały w swoim naturalnym środowisku, żyjąc na wolności; sam nigdy nie miał jeszcze okazji ich odwiedzić. – Właściwie to najbardziej jadowite są żmijozęby peruwiańskie – wtrącił, mimowolnie przesuwając rękę, żeby bezwiednie podrapać się po prawym przedramieniu; wciąż nosił tam blizny, przez lata przybladłe i przykryte innymi, podejrzewał jednak, że do końca życia nie zapomni swojego pierwszego i ostatniego spotkania z tym gatunkiem. – Ale w Europie są praktycznie niespotykane, więc badania nad ich krwią pewnie i tak nie miałyby odniesienia do tutejszej fauny i flory – dodał – przezornie pomijając fakt, że młoda żmijoząbka, której w grudniu nie udało im się odnaleźć, prawdopodobnie wciąż ukrywała się gdzieś w okolicach szkockiego Ben Nevis – to jest, o ile udało jej się przeżyć wywołaną przez anomalię burzę. – Pracuję w rezerwacie w Peak District. W razie czego będę w stanie zdobyć krew trójogonów edalskich – powiedział jeszcze, gdy Asbjorn podzielił się z nim informacją o trudnościach w zdobyciu ingrediencji wobec wojennej rzeczywistości; zdawał sobie z tego sprawę – co prawda w rezerwacie nie odpowiadał nigdy za dostawy, ale wystarczyło raz dziennie odwiedzić budynek administracji, by usłyszeć to i owo.
Odchrząknął cicho, przysunięcie w jego stronę kolejnych tomów traktując jako znak do rozpoczęcia pracy – odwrócił się więc już przodem do blatu, otwierając pierwszą z ksiąg i przez przypadek trącając przy tym łokciem siedzącego obok mężczyznę. – Wybacz – mruknął, notując w głowie, żeby bardziej uważać – a później zagłębiając się już w lekturze. Naturalnie zaczął od indeksu, po chwili przyciągając do siebie również kawałek czystego pergaminu i pióro, i zaczynając skrupulatnie przepisywać wszystkie pozycje, które zwróciły jego uwagę. Później miał je zweryfikować dokładniej, ale póki co dokonywał wstępnej selekcji, idąc magiczne stworzenie po magicznym stworzeniu. Czasami zatrzymywał się nad którymś na dłużej, wahał przez moment, po czym kręcił w milczeniu głową i przekreślał to, co dopiero sam napisał.
Kiedy już dotarł do końca spisu, znów wrócił się na początek – tym razem zatrzymując się przy każdej przepisanej nazwie na dłużej, i wertując tom, żeby odnaleźć odpowiadające mu strony. Stworzenia, które jego zdaniem były najlepszymi faworytami, starannie podkreślał, raz lub dwa razy – w zależności od tego, jak trafnie oceniał poczyniony wybór.
| turlam na onms, poziom IV (+100)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
To dobrze, że ingrediencja roślinna była tylko przejęzyczeniem, bo samo znalezienie roślinnego serca na pewno zajmie Archibaldowi mnóstwo czasu i nie chciał tracić go na jeszcze jedne poszukiwania. Chociaż był podekscytowany tymi badaniami, bo pracując w szpitalu nie potrafił znaleźć czasu na działalność naukową. Wychodzi na to, że zwolnienie się ze Świętego Munga miało jednak jakąś pozytywną stronę! Przynajmniej tę jedną.
Zamilkł, pobieżnie słuchając długiej wypowiedzi Asbjorna na temat smoków. Zupełnie się na nich nie znał. Wiedział tylko, że są wielkie i agresywne – tyle mu wystarczało w codziennym życiu, generalnie starał się omijać smoki szerokim łukiem. Uśmiechnął się niemrawo na wzmiankę o zadupiu. Cóż, smoki faktycznie potrafiły się znaleźć w zadziwiających miejscach i siać spustoszenie. W końcu odwrócił się od obydwu mężczyzn i zaczął przeglądać atlas roślin. W tej sytuacji interesowała go przede wszystkim flora Norwegii – to stamtąd pochodził smok, więc to musiała być silna i wytrzymała roślina z tamtych terenów. Najlepiej taka jaką te smoki jadły, ale podejrzewał, że ciężko będzie uzyskać tak konkretną informację. Najważniejsze, żeby nie okazały się dla nich trujące. Wypisywał na kartce część roślin, które najbardziej wpadły mu w oko. Kontrował zdobyte informacje w innych opasłych księgach, co w kilku przypadkach spowodowało wykreślenie rośliny z listy. Jedna kwitła o złej porze roku, inna była zbyt mała, żeby smok miał ją zauważyć i zjeść. Zdarzały się też rośliny bardzo silne, aż nazbyt trujące. Niesamowicie ciężko było znaleźć coś pomiędzy. Wykreślał, zakreślał, podkreślał, drapiąc się przy tym po głowie i ciężko wdychając od czasu do czasu. - Stawiałbym na któryś z gatunków ostrokrzewu albo tojad, z tym że tojad jest piekielnie trujący. Z drugiej strony smoki mają ogromną masę, więc taka dawka trucizny może im nie szkodzić, a zamiast tego wybijać jakieś niekorzystne bakterie - wzruszył ramionami, bo jeżeli o te smoki chodzi to trochę strzelał. Spojrzał pytająco na Percivala, bo to przecież on był dzisiaj panem specjalistą, więc niech się wykaże i wygłosi swoją opinię. Ostrokrzew i tojad najlepiej pasowały mu do numerologicznych schematów eliksiru – wydawało mu się, że takie serca powinny być w miarę stabilne. Pytanie tylko czy faktycznie będą kompatybilne ze smoczym sercem. - Nie ma tu jakiejś kawy... - westchnął po chwili, wyraźnie niepocieszony, po czym jak gdyby nigdy nic wstał i zszedł do kuchni. Potrzebował czegoś do picia. Niestety nie było tutaj skrzata, więc musiał przyrządzić ją sam – nie uśmiechało mu się to, ale już kiedyś udało mu się tego nauczyć. Na szczęście. Tak więc machnął kilkukrotnie różdżką, dzięki czemu woda, kawa i dzbanek zaczęły kręcić się po kuchni niczym w tańcu, a on sam zabrał się za szukanie filiżanki. Na pewno gdzieś tu była, sam ją tutaj kiedyś przynosił, bo przecież picie w takim opasłym i ciężkim kubku było niezwykle niewygodne. Nawet smak takiego napoju był nieporównywalnie gorszy od napoju w filiżance. Kiedy już wszystko udało u się znaleźć, położył wszystko na tacce i za pomocą zaklęcia lewitującego, zabrał naczynia na górę. Gorąca kawa, dwa kubki i filiżanka, cukier. - Jakąś dziwną tu mają kawę, ale może da się wypić - nie była tak aromatyczna do jakiej przywykł, ale trudno. - Wpadłeś na coś? - Skupił wzrok na Percivalu, bo wciąż nie był pewny czy jego wcześniejszy trop był prawidłowy.
| zielarstwo III (+60)
Zamilkł, pobieżnie słuchając długiej wypowiedzi Asbjorna na temat smoków. Zupełnie się na nich nie znał. Wiedział tylko, że są wielkie i agresywne – tyle mu wystarczało w codziennym życiu, generalnie starał się omijać smoki szerokim łukiem. Uśmiechnął się niemrawo na wzmiankę o zadupiu. Cóż, smoki faktycznie potrafiły się znaleźć w zadziwiających miejscach i siać spustoszenie. W końcu odwrócił się od obydwu mężczyzn i zaczął przeglądać atlas roślin. W tej sytuacji interesowała go przede wszystkim flora Norwegii – to stamtąd pochodził smok, więc to musiała być silna i wytrzymała roślina z tamtych terenów. Najlepiej taka jaką te smoki jadły, ale podejrzewał, że ciężko będzie uzyskać tak konkretną informację. Najważniejsze, żeby nie okazały się dla nich trujące. Wypisywał na kartce część roślin, które najbardziej wpadły mu w oko. Kontrował zdobyte informacje w innych opasłych księgach, co w kilku przypadkach spowodowało wykreślenie rośliny z listy. Jedna kwitła o złej porze roku, inna była zbyt mała, żeby smok miał ją zauważyć i zjeść. Zdarzały się też rośliny bardzo silne, aż nazbyt trujące. Niesamowicie ciężko było znaleźć coś pomiędzy. Wykreślał, zakreślał, podkreślał, drapiąc się przy tym po głowie i ciężko wdychając od czasu do czasu. - Stawiałbym na któryś z gatunków ostrokrzewu albo tojad, z tym że tojad jest piekielnie trujący. Z drugiej strony smoki mają ogromną masę, więc taka dawka trucizny może im nie szkodzić, a zamiast tego wybijać jakieś niekorzystne bakterie - wzruszył ramionami, bo jeżeli o te smoki chodzi to trochę strzelał. Spojrzał pytająco na Percivala, bo to przecież on był dzisiaj panem specjalistą, więc niech się wykaże i wygłosi swoją opinię. Ostrokrzew i tojad najlepiej pasowały mu do numerologicznych schematów eliksiru – wydawało mu się, że takie serca powinny być w miarę stabilne. Pytanie tylko czy faktycznie będą kompatybilne ze smoczym sercem. - Nie ma tu jakiejś kawy... - westchnął po chwili, wyraźnie niepocieszony, po czym jak gdyby nigdy nic wstał i zszedł do kuchni. Potrzebował czegoś do picia. Niestety nie było tutaj skrzata, więc musiał przyrządzić ją sam – nie uśmiechało mu się to, ale już kiedyś udało mu się tego nauczyć. Na szczęście. Tak więc machnął kilkukrotnie różdżką, dzięki czemu woda, kawa i dzbanek zaczęły kręcić się po kuchni niczym w tańcu, a on sam zabrał się za szukanie filiżanki. Na pewno gdzieś tu była, sam ją tutaj kiedyś przynosił, bo przecież picie w takim opasłym i ciężkim kubku było niezwykle niewygodne. Nawet smak takiego napoju był nieporównywalnie gorszy od napoju w filiżance. Kiedy już wszystko udało u się znaleźć, położył wszystko na tacce i za pomocą zaklęcia lewitującego, zabrał naczynia na górę. Gorąca kawa, dwa kubki i filiżanka, cukier. - Jakąś dziwną tu mają kawę, ale może da się wypić - nie była tak aromatyczna do jakiej przywykł, ale trudno. - Wpadłeś na coś? - Skupił wzrok na Percivalu, bo wciąż nie był pewny czy jego wcześniejszy trop był prawidłowy.
| zielarstwo III (+60)
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Przez chwilę Ingisson trochę się zapomniał. Lubił mówić o swoich badaniach i o swoich odkryciach: zapytanie go o którychś z tych tematów dawało bardzo duże szanse na to, że się rozgada. Nie inaczej było i tym razem.
Norweg rozpromienił się trochę pod wyraźnym podziwem, który wyraził Percival. Uśmiech alchemika stał się odrobinę szerszy, a upstrzona piegami twarz zmarszczyła się nieco mocniej w kącikach oczu.
– Północ, okolice Tromsø. Wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża to będzie od południa jakoś w trzech czwartych wysokości. Dalej nie ma już prawie nic, tylko parę wysp i ocean arktyczny – powiedział, w myślach wędrując do odległej o setki, jak nie tysiące kilometrów ojczyzny. Prędko jednak uśmiech Åsbjørna zniknał, a czoło zmarszczyło się po usłyszeniu informacji, że przekalkulował ze smokami. – Naprawdę? – ściągnął brwi i miał ochotę przekląć cicho. Nie zrobił tego jednak – powstrzymały go dalsze wyjaśnienia Blake'a. Ingisson pokiwał głową i trochę się rozchmurzył, jednak z jego twarzy można było wyczytać parę gram niepewności. – Pewnie nie – przytaknął, starając się przekonać może nie tyle co Percivala, ale siebie samego. Przecież zdobycie krwi smoka pochodzącego z Peru kosztowałoby go... dużo. Może wszystko co udało mu się zaoszczędzić po spłaceniu Foxa.
Siedzący obok czarodziej okazał się jednak niezwykle dobry w odwracaniu uwagi Norwega od pojawiających się potencjalnych komplikacji. Informacja o tym, że Zakonnik miał bezpośredni dostęp do smoków okazała się wystarczająca, aby przeoczenie Norwega wynikłe z jego niewiedzy poszło w niepamięć.
– Naprawdę? To byłoby... byłbym bardzo wdzięczny – powiedział powoli i całkowicie poważnie, posyłając Percivalowi pełne nadziei spojrzenie. Ås nie był zbyt dobry w ukrywaniu emocji i tego, co sobie myślał, więc nietrudno było się zorientować, że bardzo liczył na dalszą współpracę poza tymi badaniami.
Wiedział, że mógłby pogrążyć się w tej rozmowie na długie godziny. Mimo, że nie miał wcześniej okazji poznać Blake'a to jakiś cichy głosik w głowie alchemika mówił, że to nie ma znaczenia, że jest zbyt interesujący, że warto trochę się przed nim odsłonić. I Ingisson słuchał tego głosu. Tyle że w tej chwili musiał brutalnie odepchnąć go w najdalszy zakamarek umysłu, skąd będzie ledwo słyszalny. Mieli pracę do wykonania, która nie mogła czekać – nie licząc tylko tego momentu, w którym uśmiechnął się nieznacznie do ciemnowłosego czarodzieja i zapewnił go, że to żaden problem, a prawdopodobnie to po prostu san Ingisson ma za długie ręce.
Następne godziny minęły niezwykle prędko. Alchemik na zmianę krążył między magizoologiem a toksykologiem, starając się nadążyć za ich tokiem rozumowania, wynotować w notesie własne spostrzeżenia, zadać jedno bądź dwa pytania dotyczące tej czy innej pozycji na tworzących się właśnie dwóch listach. Okazjonalnie zerkał do kociołka, głównie biegał jednak między jedną a drugą stroną stołu lub zakopywał się we własnych notatkach i opracowywał dalej schemat stworzony z Ulyssesem. Kiedy więc odezwał się Archibald Norweg podniósł prędko wzrok znad zapisywanego właśnie pergaminu i skupił jasne tęczówki na siedzącej po drugiej stronie rudowłosej, lordowskiej sylwetce.
– Hmm – mruknął w zamyśleniu, jednak nic nie powiedział. Kiedy zaś Prewett ruszył w kierunku drzwi Norweg sięgnął po książkę leżącą nieopodal i zaczął ją wertować, wyraźnie czegoś szukając. Prędko znalazł interesujący go akapit, po czym odłożył książkę na bok i zaczął grzebać w swoich zapiskach. Kiedy arystokrata wrócił i skomentował kawę Norweg zdawał się tego nie słyszeć, zbyt głęboko pogrążony w rozmyślaniach aby skomentować choćby w myślach te delikatne, lordowskie podniebienia i angielskie rozpieszczenie.
– Nie zabijemy w ten sposób pijącego? Bo smok smokiem, ale to nie smok będzie to pił. Czy na pewno mieszanka tojadu i smoczej krwi zneutralizuje się wzajemnie i będzie możliwa do ustabilizowania ingrediencją wskazaną przez Percivala? – zapytał, swoje pytanie wyraźnie kierując do Archibalda, w którego wpatrywał się co najmniej tak, jakby był najbardziej rzadką ingrediencją alchemiczną, z jaką przyszło mu pracować.
| ONMS: 182/100
zielarstwo: 87/100
Norweg rozpromienił się trochę pod wyraźnym podziwem, który wyraził Percival. Uśmiech alchemika stał się odrobinę szerszy, a upstrzona piegami twarz zmarszczyła się nieco mocniej w kącikach oczu.
– Północ, okolice Tromsø. Wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża to będzie od południa jakoś w trzech czwartych wysokości. Dalej nie ma już prawie nic, tylko parę wysp i ocean arktyczny – powiedział, w myślach wędrując do odległej o setki, jak nie tysiące kilometrów ojczyzny. Prędko jednak uśmiech Åsbjørna zniknał, a czoło zmarszczyło się po usłyszeniu informacji, że przekalkulował ze smokami. – Naprawdę? – ściągnął brwi i miał ochotę przekląć cicho. Nie zrobił tego jednak – powstrzymały go dalsze wyjaśnienia Blake'a. Ingisson pokiwał głową i trochę się rozchmurzył, jednak z jego twarzy można było wyczytać parę gram niepewności. – Pewnie nie – przytaknął, starając się przekonać może nie tyle co Percivala, ale siebie samego. Przecież zdobycie krwi smoka pochodzącego z Peru kosztowałoby go... dużo. Może wszystko co udało mu się zaoszczędzić po spłaceniu Foxa.
Siedzący obok czarodziej okazał się jednak niezwykle dobry w odwracaniu uwagi Norwega od pojawiających się potencjalnych komplikacji. Informacja o tym, że Zakonnik miał bezpośredni dostęp do smoków okazała się wystarczająca, aby przeoczenie Norwega wynikłe z jego niewiedzy poszło w niepamięć.
– Naprawdę? To byłoby... byłbym bardzo wdzięczny – powiedział powoli i całkowicie poważnie, posyłając Percivalowi pełne nadziei spojrzenie. Ås nie był zbyt dobry w ukrywaniu emocji i tego, co sobie myślał, więc nietrudno było się zorientować, że bardzo liczył na dalszą współpracę poza tymi badaniami.
Wiedział, że mógłby pogrążyć się w tej rozmowie na długie godziny. Mimo, że nie miał wcześniej okazji poznać Blake'a to jakiś cichy głosik w głowie alchemika mówił, że to nie ma znaczenia, że jest zbyt interesujący, że warto trochę się przed nim odsłonić. I Ingisson słuchał tego głosu. Tyle że w tej chwili musiał brutalnie odepchnąć go w najdalszy zakamarek umysłu, skąd będzie ledwo słyszalny. Mieli pracę do wykonania, która nie mogła czekać – nie licząc tylko tego momentu, w którym uśmiechnął się nieznacznie do ciemnowłosego czarodzieja i zapewnił go, że to żaden problem, a prawdopodobnie to po prostu san Ingisson ma za długie ręce.
Następne godziny minęły niezwykle prędko. Alchemik na zmianę krążył między magizoologiem a toksykologiem, starając się nadążyć za ich tokiem rozumowania, wynotować w notesie własne spostrzeżenia, zadać jedno bądź dwa pytania dotyczące tej czy innej pozycji na tworzących się właśnie dwóch listach. Okazjonalnie zerkał do kociołka, głównie biegał jednak między jedną a drugą stroną stołu lub zakopywał się we własnych notatkach i opracowywał dalej schemat stworzony z Ulyssesem. Kiedy więc odezwał się Archibald Norweg podniósł prędko wzrok znad zapisywanego właśnie pergaminu i skupił jasne tęczówki na siedzącej po drugiej stronie rudowłosej, lordowskiej sylwetce.
– Hmm – mruknął w zamyśleniu, jednak nic nie powiedział. Kiedy zaś Prewett ruszył w kierunku drzwi Norweg sięgnął po książkę leżącą nieopodal i zaczął ją wertować, wyraźnie czegoś szukając. Prędko znalazł interesujący go akapit, po czym odłożył książkę na bok i zaczął grzebać w swoich zapiskach. Kiedy arystokrata wrócił i skomentował kawę Norweg zdawał się tego nie słyszeć, zbyt głęboko pogrążony w rozmyślaniach aby skomentować choćby w myślach te delikatne, lordowskie podniebienia i angielskie rozpieszczenie.
– Nie zabijemy w ten sposób pijącego? Bo smok smokiem, ale to nie smok będzie to pił. Czy na pewno mieszanka tojadu i smoczej krwi zneutralizuje się wzajemnie i będzie możliwa do ustabilizowania ingrediencją wskazaną przez Percivala? – zapytał, swoje pytanie wyraźnie kierując do Archibalda, w którego wpatrywał się co najmniej tak, jakby był najbardziej rzadką ingrediencją alchemiczną, z jaką przyszło mu pracować.
| ONMS: 182/100
zielarstwo: 87/100
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Musiał przyznać, że było coś przyjemnie kojącego w tym spotkaniu – w przynajmniej chwilowym oderwaniu się od snucia planów wojennych, zamartwiania się o jutro, zastanawiania, która część jego drżącego w posadach życia rozsypie się jako następna. Zdawał sobie co prawda sprawę z faktu, że i za potrzebą stworzenia nowego eliksiru stała wojna – w innym wypadku prawdopodobnie by nie powstał – ale dosyć łatwo było mu odsunąć ten fakt poza krawędzie świadomości, i zamiast rozważać dlaczego, zwyczajnie skupić się na naukowym aspekcie problemu. – Chciałbym się tam kiedyś wybrać. Na północ – wtrącił mimochodem, drapiąc się przytępionym ołówkiem w skroń i w myślach starając się umiejscowić na mapie okolice, o których mówił Asbjorn. Brakowało mu tego – wytyczania nowych kierunków, wyjazdów w nieznane, dalekich podróży; minęło już sporo czasu odkąd miał okazję wyruszyć gdzieś dalej niż do sąsiedniej Szkocji – ale nie spodziewał się, by ta sytuacja szybko miała się zmienić. Wielka Brytania miała zbyt wiele własnych problemów by spoglądać śmielej poza granice, Greengrassowie – również; już i tak uważał za cud fakt, że wciąż mógł tam pracować, podczas gdy jego twarz spoglądała z rozwieszonych na ulicach plakatów, a za jego głowę wyznaczono nagrodę. – Jasne, to żaden problem. Daj tylko znać, ile potrzebujesz – najlepiej z lekkim wyprzedzeniem – potwierdził własne słowa, mając nadzieję, że nie rzuca ich na wiatr – i że to, co w chwili obecnej rzeczywiście nosiło miano zwyczajnej przysługi, za kilka dni nie stanie się zadaniem nie do wykonania.
Przez kilka następnych chwil milczał, pogrążony w lekturze i poprawianiu własnych zapisków, unosząc spojrzenie dopiero, gdy odezwał się Archibald. Zmarszczył brwi, ale nim zdążył jakkolwiek skomentować jego słowa, Prewett zniknął, mrucząc coś o kawie; Percival pochylił się więc ponownie nad księgą, spoglądając na swoje notatki pod kątem roślin, których nazwy padły, i odzywając się, gdy wszyscy ponownie znaleźli się w komplecie. – Smoka nie jest łatwo otruć, nie wiem, jak z człowiekiem – podejrzewam, że trujący składnik musiałby zostać w jakiś sposób zneutralizowany? Czy tojad i ostrokrzew współgrają ze smoczą krwią? – zapytał, spoglądając głównie na Asbjorna; sam o doborze ingrediencji alchemicznych wiedział niewiele, choć z rozmów z Charlene pamiętał, że mają one różne konotacje, od plugawych po szlachetne – i że łączenie ich ze sobą nie przynosi na ogół dobrych skutków. – Jeśli skupiamy się obszarach północnych – podjął po chwili; to stamtąd pochodził norweski kolczasty – to najtrafniejszym wyborem wydają się części niedźwiedzia lub jelenia. Żadne z tych zwierząt co prawda nie jest roślinożerne, ale oba wykazują sporą odporność na trucizny – zaproponował, bezwiednie stukając palcem w indeks ingrediencji.
Przez kilka następnych chwil milczał, pogrążony w lekturze i poprawianiu własnych zapisków, unosząc spojrzenie dopiero, gdy odezwał się Archibald. Zmarszczył brwi, ale nim zdążył jakkolwiek skomentować jego słowa, Prewett zniknął, mrucząc coś o kawie; Percival pochylił się więc ponownie nad księgą, spoglądając na swoje notatki pod kątem roślin, których nazwy padły, i odzywając się, gdy wszyscy ponownie znaleźli się w komplecie. – Smoka nie jest łatwo otruć, nie wiem, jak z człowiekiem – podejrzewam, że trujący składnik musiałby zostać w jakiś sposób zneutralizowany? Czy tojad i ostrokrzew współgrają ze smoczą krwią? – zapytał, spoglądając głównie na Asbjorna; sam o doborze ingrediencji alchemicznych wiedział niewiele, choć z rozmów z Charlene pamiętał, że mają one różne konotacje, od plugawych po szlachetne – i że łączenie ich ze sobą nie przynosi na ogół dobrych skutków. – Jeśli skupiamy się obszarach północnych – podjął po chwili; to stamtąd pochodził norweski kolczasty – to najtrafniejszym wyborem wydają się części niedźwiedzia lub jelenia. Żadne z tych zwierząt co prawda nie jest roślinożerne, ale oba wykazują sporą odporność na trucizny – zaproponował, bezwiednie stukając palcem w indeks ingrediencji.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Archibald niewiele podróżował. Raz czy dwa miał okazję być w sąsiedniej Francji u dalekich krewnych, gdzie za każdym razem najwięcej czasu poświęcał na zachwycanie się ich pięknymi ogrodami. Poza tym denerwowały go ich odmienne obyczaje i nieprzyjemny w odbiorze język. Nigdy nie ciągnęło go do wyjazdów za granicę, nie czuł potrzeby zobaczenia czegoś nowego czy przeżycia czegoś ekscytującego. Czuł, że jego miejsce jest właśnie tutaj na ojczystych wyspach. Nigdy nie czuł się osaczony w rodzinnym hrabstwie, a przynajmniej do czasu, aż nie został nestorem Prewettów. Teraz zdarzało mu się uciekać z rodowej posiadłości, żeby odetchnąć od obowiązków i odpowiedzialności. Dzisiejszy wieczór był ku temu cudowną okazją i wcale nie zamierzał się spieszyć z tym szukaniem ingrediencji. Co prawda liczył, że spędzi ten czas w nieco przyjemniejszym towarzystwie, ale ostatecznie dobre było i to. Zresztą musiał przyznać, że wreszcie po tych wszystkich latach dało się jakoś wytrzymać z Percivalem w jednym pomieszczeniu. Paradoksalnie ta wojna pokazała mu, że nie jest to tak zły człowiek jak zawsze myślał.
- Według moich obliczeń smocza ingrediencja powinna zneutralizować trujące części tojadu, a jednocześnie dzięki tak silnej ingrediencji, eliksir może zyskać na mocy - stwierdził, zerkając na pomazany pergamin, pełen cyferek, kresek i odnośników. Może jego działanie będzie dłuższe, a może jego działanie spotęgowane – nie potrafił dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, ale wierzył, że paradoksalnie silnie trujący tojad może pozytywnie wpłynąć na całokształt. Ostrokrzew też powinien zadziałać, ale nie jest tak interesujący. Ot, bezpieczne wyjście. Na razie Archibald wolał dalej obstawiać tojad. - Hmm... - zastanowił się, siorbiąc sobie kawę, kiedy zerknął w indeks ingrediencji. - Niedźwiedź brzmi sensownie - stwierdził, patrząc na liczby, chociaż po chwili zaczął się zastanawiać czy jednak nie przesadzają. - Chociaż sam nie wiem... Smok, niedźwiedź, tojad. Brzmi jak mieszanka wybuchowa. Trzeba będzie koniecznie pilnować dawki - zwrócił się do Asbjorna, bo on jako alchemik najlepiej wiedział co Archibald miał na myśli. Wszystko mogło być trucizną, jeżeli spożyło się tego odpowiednio dużo i jednocześnie nic nie będzie trucizną, jeżeli tylko zwróci się uwagę na dawkę. Nawet te ryzykowne ingrediencje mogły zadziałać, trzeba tylko ostrożnie je wymieszać.
- Według moich obliczeń smocza ingrediencja powinna zneutralizować trujące części tojadu, a jednocześnie dzięki tak silnej ingrediencji, eliksir może zyskać na mocy - stwierdził, zerkając na pomazany pergamin, pełen cyferek, kresek i odnośników. Może jego działanie będzie dłuższe, a może jego działanie spotęgowane – nie potrafił dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, ale wierzył, że paradoksalnie silnie trujący tojad może pozytywnie wpłynąć na całokształt. Ostrokrzew też powinien zadziałać, ale nie jest tak interesujący. Ot, bezpieczne wyjście. Na razie Archibald wolał dalej obstawiać tojad. - Hmm... - zastanowił się, siorbiąc sobie kawę, kiedy zerknął w indeks ingrediencji. - Niedźwiedź brzmi sensownie - stwierdził, patrząc na liczby, chociaż po chwili zaczął się zastanawiać czy jednak nie przesadzają. - Chociaż sam nie wiem... Smok, niedźwiedź, tojad. Brzmi jak mieszanka wybuchowa. Trzeba będzie koniecznie pilnować dawki - zwrócił się do Asbjorna, bo on jako alchemik najlepiej wiedział co Archibald miał na myśli. Wszystko mogło być trucizną, jeżeli spożyło się tego odpowiednio dużo i jednocześnie nic nie będzie trucizną, jeżeli tylko zwróci się uwagę na dawkę. Nawet te ryzykowne ingrediencje mogły zadziałać, trzeba tylko ostrożnie je wymieszać.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Pod wpływem deklaracji Percivala wzrok Norwega na moment stracił na ostrości. Norweg pogrążył się w krótkich przebłyskach wspomnień i tego, jak pięknie było tam, skąd pochodził.
– Warto – przyznał, a cień lekko rozmarzonego uśmiechu wygiął kąciki ust Ingissona ku górze. W ogóle jakoś zatrważająco wiele razy się dziś uśmiechnął, bo nie dał rady zatrzymać tego gestu raz jeszcze – tym razem okraszonego wdzięcznością – gdy Percival zapewnił go, że nie było jakiegokolwiek problemu w tym, żeby załatwił mu trochę smoczej krwi. – Jasne. Dziękuję – powiedział, uśmiechając się jeszcze odrobinę szerzej. Świat stawał na głowie i to w wielu aspektach jednocześnie, bo wraz z ewolucjami interpersonalnymi zaczęły dziać się też te naukowe.
Pod wpływem słów pozostałej dwójki badaczy pęd myśli w głowie Åsbjørna wskoczył na jeszcze wyższy bieg niż wcześniej. Zaczął mamrotać coś pod nosem cicho i niezrozumiale, łatwo szło wywnioskować, że myślał na głos po norwesku.
– Opiłki z rogu jelenia wydają się odpowiednie, ale... – tu trzeba było odjąć, tam przemnożyć, część równania dostosować i uwzględnić, ale ostatecznie to i tak nie miało racji bytu, bo...
– To przecież wybuchnie – burknął, patrząc się w pergamin. – Oczywiście, że to wybuchnie, połączenie tojadu i smoczej krwi przeczy pierwszej zasadzie alchemii zakazującej mieszania ingrediencji szlachetnych i plugawych. Tojad wygina wiązki magiczne w całkowicie odwrotny sposób niż smocza krew! – Norweg przejął się, przeczesując rude włosy palcami. Później spojrzał podejrzliwie na Archibalda, zastanawiając się, czy przypadkiem nie próbuje się go sabotować. Prędko jednak doszedł do wniosku, że to głupia myśl i spróbował się uspokoić. – Jesteś pewien, że, nie wiem, nie spojrzałeś krzywo na notatki? Bo ostrokrzew będzie z eliksiralnego punktu widzenia zwyczajnie za słaby, a jeżeli jedynym wyjściem jest tojad to ten eliksir nie ma prawa się udać. Kiedykolwiek – wyznał, zaczynając nerwowo podskubywać palcami brodę. Alchemik wyraźnie się zestresował. Nie, to nie mogło się tak skończyć. Przecież obliczenia numerologiczne mówiły jasno, że stworzony przez niego model był poprawny. Musiało być coś poza tojadem. Musiało.
– Warto – przyznał, a cień lekko rozmarzonego uśmiechu wygiął kąciki ust Ingissona ku górze. W ogóle jakoś zatrważająco wiele razy się dziś uśmiechnął, bo nie dał rady zatrzymać tego gestu raz jeszcze – tym razem okraszonego wdzięcznością – gdy Percival zapewnił go, że nie było jakiegokolwiek problemu w tym, żeby załatwił mu trochę smoczej krwi. – Jasne. Dziękuję – powiedział, uśmiechając się jeszcze odrobinę szerzej. Świat stawał na głowie i to w wielu aspektach jednocześnie, bo wraz z ewolucjami interpersonalnymi zaczęły dziać się też te naukowe.
Pod wpływem słów pozostałej dwójki badaczy pęd myśli w głowie Åsbjørna wskoczył na jeszcze wyższy bieg niż wcześniej. Zaczął mamrotać coś pod nosem cicho i niezrozumiale, łatwo szło wywnioskować, że myślał na głos po norwesku.
– Opiłki z rogu jelenia wydają się odpowiednie, ale... – tu trzeba było odjąć, tam przemnożyć, część równania dostosować i uwzględnić, ale ostatecznie to i tak nie miało racji bytu, bo...
– To przecież wybuchnie – burknął, patrząc się w pergamin. – Oczywiście, że to wybuchnie, połączenie tojadu i smoczej krwi przeczy pierwszej zasadzie alchemii zakazującej mieszania ingrediencji szlachetnych i plugawych. Tojad wygina wiązki magiczne w całkowicie odwrotny sposób niż smocza krew! – Norweg przejął się, przeczesując rude włosy palcami. Później spojrzał podejrzliwie na Archibalda, zastanawiając się, czy przypadkiem nie próbuje się go sabotować. Prędko jednak doszedł do wniosku, że to głupia myśl i spróbował się uspokoić. – Jesteś pewien, że, nie wiem, nie spojrzałeś krzywo na notatki? Bo ostrokrzew będzie z eliksiralnego punktu widzenia zwyczajnie za słaby, a jeżeli jedynym wyjściem jest tojad to ten eliksir nie ma prawa się udać. Kiedykolwiek – wyznał, zaczynając nerwowo podskubywać palcami brodę. Alchemik wyraźnie się zestresował. Nie, to nie mogło się tak skończyć. Przecież obliczenia numerologiczne mówiły jasno, że stworzony przez niego model był poprawny. Musiało być coś poza tojadem. Musiało.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Archibald nie potrafił ukryć wzburzenia, kiedy Asbjorn zarzucił mu pomyłkę. Posłał mu nienawistne spojrzenie, odruchowo prostując się na krześle, żeby nabrać bardziej reprezentacyjnej postawy. Nie znał się na wielu rzeczach, ale akurat z zakresu zielarstwa mógł pochwalić się ponadprzeciętną wiedzą. W dodatku ton, którym posłużył się Asbjorn, złamał granice dobrego smaku. - Doskonale znam się na pierwszej zasadzie alchemii, pracuję jako toksykolog - przypomniał mu chłodno, bo najwidoczniej Norweg zapomniał, że mieli okazję się mijać na szpitalnych korytarzach. - Pracowałem - poprawił się niechętnie, wykrzywiając usta w niezadowolonym grymasie, bo wciąż do tego nie przywykł. Tak to jest, kiedy pracoholik z dnia na dzień zostaje pozbawiony zatrudnienia. Co prawda Archibald sam się zwolnił, ale gdyby nie okoliczności, na pewno by tego nie zrobił. Wychowywał się w Mungu i myślał, że tam też się zestarzeje, ale Merlin miał wobec niego innego plany. Wlepił w Asbjorna spojrzenie swoich zielonych oczu, czekając aż ten zmieni zdanie. - Pokaż mi to - powiedział w końcu, energicznie przysuwając sobie rozrysowane schematy i obliczenia. Powoli i skrupulatnie sprawdzał wszystko po kolei, sunąc palcem po pergaminie. Wszystko się zgadzało. Skąd więc ten błąd? Tojad faktycznie nie mógł współgrać ze smoczą krwią, jak mógł w ogóle palnąć takie głupstwo? Faktycznie się pomylił, ale nie zmieniało to faktu, że Asbjorn nie musiał o tym zawiadamiać tak głośno i dobitnie. Aż wreszcie zauważył. Odwrócona szóstka. Dziewiątka! Złapał za obszerne tablice alchemiczne, szukając odpowiedniej ingrediencji pod dziewiątką. - Korzeń ciemiernika - powiedział, tym razem będąc przekonanym słuszności swojej dedukcji, odsuwając od siebie tablicę i pergamin. - Ostrokrzew wcale nie byłby za słaby gdyby dopilnować odpowiedniej obróbki - niedawno czytał badania, potwierdzające zaskakująco dużą moc, kryjącą się w blaszce liściowej ostrokrzewu. Nie miał jednak pewności, czy sprawdzono tę teorię w praktyce. - Ale ciemiernik będzie pewniejszy - wybrnął ze swojej pomyłki, tak kręcąc, żeby się do niej nie przyznać. Dokończył kawę, odstawiając filiżankę na tacę z cichym brzdękiem.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Strych
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata