Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Strych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Strych
Poddasze, na które prowadzą drewniane schody, zostało podzielone ścianką działową na dwie części. W jednej z nich znajduje się pokój gościnny, a w drugiej - strych, na którym po odbudowie chaty urządzono pracownię alchemiczną. Pomieszczenie jest niewysokie, rozległe, lecz przy tym dość ciemne. Jedynym źródłem światła jest jedno okno dachowe i zaczarowana świeca lewitująca zawsze przy obecnym na strychu czarodzieju. Na pierwszy rzut oka na półkach zalegają głównie fiolki z eliksirami i ingrediencje w szklanych słojach, jednak na innych regałach można natknąć się na różne równie przydatne rzeczy. Fałszoskopy, stare kociołki, księgi traktujące o obronie przed czarną magią, starożytnych runach, astronomii i nie tylko - Zakonnicy znajdą tutaj wszystko to i jeszcze więcej. Wystarczy tylko odrobina chęci i czasu poświęconego na przeszukanie zbiorów. Niestety, przedmioty zgromadzone na strychu są powiązane z kwaterą potężnym zaklęciem. Każda próba wyniesienia ich z chaty zakończy się fiaskiem. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Naprawdę. Słyszał, że była pielęgniarką w Hogwardzie, w miejscu które bezpośrednio zostało zbrukane przez Grindewalda szaleństwem. Nie wyglądało jednak na to, by świadomość tego odcisnęła na niej bolesne piętno. Tak samo jak tamta noc, podczas której przeprowadzono akcję przedostania się do szkolnej placówki. Wyratowano z niej wiele dzieci w wieku szkolnym. Duża ich część potrzebowała medycznej pomocy. Jednej z takich właśnie grup nieletnich Poppy udzielała wsparcia. Jako szkolna pielęgniarka, prawdopodobnie nie miała za bardzo doświadczenia w takich akcjach, a jednak spisała się bez zarzutu. Zachowała zimną krew, kiedy było trzeba.
- Dlaczego akurat pielęgniarka? W Hogwarcie? Nie miałaś nigdy o tym, by zostać uzdrowicielką w Mungu? - zagaił nie rozumiejąc do końca powodów dla których pracowała jako pielęgniarka gdy stać ją było wyraźnie na więcej. Takie powołanie? Obawa przed większą odpowiedzialnością? Brak ambicji? Chciał wiedzieć.
No cóż. Trudno. Nikt nie powinien mieć więc pretensji do nich, jak zdarzy im się wyrzucić jakiś krzywy flakon lub czyjś ulubiony kubek. Tak to się bowiem kończy gdy pozwala się ludziom, którzy niewiele mieli wspólnego z danym miejscem zabierać się za jego porządkowanie. Tym bardziej mając w świadomości, że jedno i drugie wyznawało całkiem podobną filozofię klasyfikowania tego co można byłoby uznać nie za śmiecia.
- O, wyznajemy zatem całkiem podobną filozofię - im mniej tym lepiej. Uśmiechnął się chytrze zaraz przed tym, jak zrzucił na parter przez dziurę kolejną partię zawiniętych w wór śmieci. Te opadły z łoskotem. Jakby ktoś się pytał to co złego to nie oni.
To był dopiero początek dnia i pracy. Thony krzątając się po piętrze znajdował coraz to większą ilość szpargałów. Część była zasypana przez mniej lub bardziej spektakularne zwały gruzu, które rozgarniał w celu wydobycia ich z nich. Wszystko gromadził w jedno miejsce, dając pielęgniarce możliwość ich wyceny. Samemu zapuszczał się jednak w głąb zrujnowanych pomieszczeń. Podłoga złowrogo trzeszczała pod każdym jego krokiem. Niezrażony tym, stawiał je jednak po prostu ostrożniej wyczulając się na każdy możliwe nadprogramowe zachwianie się powierzchni po której stąpał. Tym sposobem znalazł się w pokoju którego dach już nie obejmował - rozsypany na części stał się gruzowiskiem, które zasypało całe wnętrze pomieszczenia, a które w tym momencie było przykrywane przez metodycznie sypiący się z nieba śnieg. Z gruzowiska wystawało dużo desek, które dawniej były częścią szkieletu dachu. Dużo z nich było połamanych na długości. Thony wygrzebał ich kilka. Były nieporęczne i ciężkie przez nasiąkniętą wilgoć. Wyglądał więc na całkiem zmachanego, gdy z ulgą oparł je o ścianę pomieszczenia w którym znajdowała się Poppy.
- Jest ich znacznie więcej. Nie wyglądają źle, myślę, że ktoś kto się zna na rzeczy mógłby z nich zrobić jeszcze użytek
- Dlaczego akurat pielęgniarka? W Hogwarcie? Nie miałaś nigdy o tym, by zostać uzdrowicielką w Mungu? - zagaił nie rozumiejąc do końca powodów dla których pracowała jako pielęgniarka gdy stać ją było wyraźnie na więcej. Takie powołanie? Obawa przed większą odpowiedzialnością? Brak ambicji? Chciał wiedzieć.
No cóż. Trudno. Nikt nie powinien mieć więc pretensji do nich, jak zdarzy im się wyrzucić jakiś krzywy flakon lub czyjś ulubiony kubek. Tak to się bowiem kończy gdy pozwala się ludziom, którzy niewiele mieli wspólnego z danym miejscem zabierać się za jego porządkowanie. Tym bardziej mając w świadomości, że jedno i drugie wyznawało całkiem podobną filozofię klasyfikowania tego co można byłoby uznać nie za śmiecia.
- O, wyznajemy zatem całkiem podobną filozofię - im mniej tym lepiej. Uśmiechnął się chytrze zaraz przed tym, jak zrzucił na parter przez dziurę kolejną partię zawiniętych w wór śmieci. Te opadły z łoskotem. Jakby ktoś się pytał to co złego to nie oni.
To był dopiero początek dnia i pracy. Thony krzątając się po piętrze znajdował coraz to większą ilość szpargałów. Część była zasypana przez mniej lub bardziej spektakularne zwały gruzu, które rozgarniał w celu wydobycia ich z nich. Wszystko gromadził w jedno miejsce, dając pielęgniarce możliwość ich wyceny. Samemu zapuszczał się jednak w głąb zrujnowanych pomieszczeń. Podłoga złowrogo trzeszczała pod każdym jego krokiem. Niezrażony tym, stawiał je jednak po prostu ostrożniej wyczulając się na każdy możliwe nadprogramowe zachwianie się powierzchni po której stąpał. Tym sposobem znalazł się w pokoju którego dach już nie obejmował - rozsypany na części stał się gruzowiskiem, które zasypało całe wnętrze pomieszczenia, a które w tym momencie było przykrywane przez metodycznie sypiący się z nieba śnieg. Z gruzowiska wystawało dużo desek, które dawniej były częścią szkieletu dachu. Dużo z nich było połamanych na długości. Thony wygrzebał ich kilka. Były nieporęczne i ciężkie przez nasiąkniętą wilgoć. Wyglądał więc na całkiem zmachanego, gdy z ulgą oparł je o ścianę pomieszczenia w którym znajdowała się Poppy.
- Jest ich znacznie więcej. Nie wyglądają źle, myślę, że ktoś kto się zna na rzeczy mógłby z nich zrobić jeszcze użytek
Find your wings
Zniszczone przedmioty, drobne kawałki gruzu i połamane deski grzecznie podrygiwały do góry i wskakiwały do grubych, materiałowych worków, które wcześniej wyczarowała panna Pomfrey; wszystko to trzeba było wynieść na zewnątrz i po prostu się tego pozbyć. Do niczego się to nie przyda, nawet jeśli próbowałaby ponaprawiać niektóre przedmioty zaklęciem Reparo. Większość była po prostu zagradzającymi przestrzeń gratami.
-Pracowałam jako uzdrowicielka w szpitalu św. Munga - odpowiedziała panna Pomfrey, zgodnie z prawdą. od razu po stażu została przyjęta do pracy; podczas kursu uzdrowicielskiego i późniejszej praktyki zawsze błyszczała, wykazując się dużym talentem do tej dziedziny magii, bystrym umysłem, dla którego ludzkie ciało nie miało tajemnic i odpowiednim podejściem do pacjenta. -Po prostu... kiedy dołączyłam do Zakonu Feniksa uznałam, że będzie lepiej, jeśli w Hogwarcie ktoś będzie miał oko na dzieci, kiedy wciąż tam jest... ten okropny człowiek. Grindewald. - wyjaśniła Poppy, choć przy ostatnim zdaniu zawahała się wyraźnie. Czarnoksiężnik ponoć zniknął, lecz czy na dobre? Trudno było jej w to uwierzyć. Gdzieś w głębi ducha obawiała się, że powróci. Wiedziała, że strach przed imieniem wzmaga strach przed tym, kto je nosi, lecz niepokój był po prostu mimowolny.
-Ale bardzo polubiłam tę pracę, ze względu na dzieci - dodała buntowniczo; nie lubiła, kiedy sugerowano jej, że jest mało ambitna. W Hogwarcie zajmowała się tym, czym zwykły uzdrowiciel, różnica tkwiła w nomenklaturze. Owszem, rzadziej zdarzały się naprawdę bardzo groźne wypadki, lecz przez Grindelwalda i jego naukę czarnej magii - rannych wcale nie brakowało, a dzieci potrzebowały specjalnej opieki.
Zamiast strzępić dalej język, wzięli się za konkretną pracę. Choć Stara Chata była w ruinach, podłoga miała pełno dziur, na które musiała uważać, by nie spaść na niższą kondygnację i cała się połamać, to pracy nie ubywało. Panna Pomfrey wytrwale jednak porządkowała wszystko, co znalazło się na jej drodze; wkrótce potem przez samym budynkiem wyrosła już całkiem spora górka z worków pełnych śmieci i gruzu.
-Zostawmy je pod drzewami, przykryjemy je materiałem, by nie przemokły dalej, ale też nie przeszkadzały nam w pracy - zaproponowała Poppy, kiedy znaleźli się znów w jednym pomieszczeniu.
-Pracowałam jako uzdrowicielka w szpitalu św. Munga - odpowiedziała panna Pomfrey, zgodnie z prawdą. od razu po stażu została przyjęta do pracy; podczas kursu uzdrowicielskiego i późniejszej praktyki zawsze błyszczała, wykazując się dużym talentem do tej dziedziny magii, bystrym umysłem, dla którego ludzkie ciało nie miało tajemnic i odpowiednim podejściem do pacjenta. -Po prostu... kiedy dołączyłam do Zakonu Feniksa uznałam, że będzie lepiej, jeśli w Hogwarcie ktoś będzie miał oko na dzieci, kiedy wciąż tam jest... ten okropny człowiek. Grindewald. - wyjaśniła Poppy, choć przy ostatnim zdaniu zawahała się wyraźnie. Czarnoksiężnik ponoć zniknął, lecz czy na dobre? Trudno było jej w to uwierzyć. Gdzieś w głębi ducha obawiała się, że powróci. Wiedziała, że strach przed imieniem wzmaga strach przed tym, kto je nosi, lecz niepokój był po prostu mimowolny.
-Ale bardzo polubiłam tę pracę, ze względu na dzieci - dodała buntowniczo; nie lubiła, kiedy sugerowano jej, że jest mało ambitna. W Hogwarcie zajmowała się tym, czym zwykły uzdrowiciel, różnica tkwiła w nomenklaturze. Owszem, rzadziej zdarzały się naprawdę bardzo groźne wypadki, lecz przez Grindelwalda i jego naukę czarnej magii - rannych wcale nie brakowało, a dzieci potrzebowały specjalnej opieki.
Zamiast strzępić dalej język, wzięli się za konkretną pracę. Choć Stara Chata była w ruinach, podłoga miała pełno dziur, na które musiała uważać, by nie spaść na niższą kondygnację i cała się połamać, to pracy nie ubywało. Panna Pomfrey wytrwale jednak porządkowała wszystko, co znalazło się na jej drodze; wkrótce potem przez samym budynkiem wyrosła już całkiem spora górka z worków pełnych śmieci i gruzu.
-Zostawmy je pod drzewami, przykryjemy je materiałem, by nie przemokły dalej, ale też nie przeszkadzały nam w pracy - zaproponowała Poppy, kiedy znaleźli się znów w jednym pomieszczeniu.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W pewien sposób to co robił było relaksujące. Porządkowanie tego, co uporządkowane nie było. Wyrzucanie tego co stare by dać miejsca na nowe, lepsze. Nie miał wyrzutów sumienia, nie był też człowiekiem przesadnie sentymentalnym tym bardziej, że właściwie nic z tym miejscem go nie łączyło. Przynajmniej jeszcze. Może w przyszłości się to zmieni, lecz teraz bez krępacji znosił graty z kątów do Poppy, jak również zgarniał w jedno miejsce resztki gruzu, który również pakowało się do worów i zrzucało. Zdewastowane, dziurawe pomieszczenia zaczynały świecić zakurzoną, zwilgotniałą od pogody pustką - było to satysfakcjonujące.
A więc jednak pracowała jako uzdrowicielka w Mungu. Zdziwiłby się gdyby, jej życie z jej umiejętnościami nie posiadało takiego epizodu. Powody którymi się kierowała również były bardzo racjonalne, a skoro również odnajdywała w tym co robiła przyjemność to było dobrze, że w tym momencie robiła to co lubi zwłaszcza, że wciąż dobrze było mieć ludzi w magicznej szkole. Anthony nie wierzył, że Grindewalda już nie ma i nie wróci na swoje. W końcu nikt nie znalazł ciała. Auror nie zdziwiłby się więc gdyby ten zaszył się gdzieś w dobrze sobie znanych ścianach. Nie wyjawił jednak tej myśli na głos słysząc wahanie w głosie kobiety.
Przytaknął Poppy i zaraz znów zniknął w drzwiach, by pójść do odnalezionego składu drewnianych kawałków. Wygrzebanie każdego kolejnego było trudniejsze i wymagało więcej wysiłku. Po godzinie takiej pracy Anthony już nie tylko pociągał nosem, lecz również sapał. Cały również był resztkach tynku, który sypał się z sufitu, przy bardziej gwałtowniejszych wyczynach. Odzyskane deski nie były w idealnym stanie, lecz nie było co wybrzydzać. Nim opuścili je na ziemię przewiązali je sznurami tak, by jednym zaklęciem opuścić je delikatnie na parter i tam też je zabezpieczyli. Trzeba będzie dać znać komuś, kto znał się na obróbce drewna by wycenił czy coś z tego będzie bo jeżeli nie to nie było co zagracać przestrzeni i należałoby to wywalić lub też pociąć, osuszyć i dać komuś na opałkę do pieca.
- Zaraz zaczynam pracę wiec ja już będę uciekał. Nie przemęczaj się Poppy - zapowiedział, po tym, gdy skontrolował porę dnia wiedząc, że musi doprowadzić się jeszcze do jako-takiego porządku.
|zt
A więc jednak pracowała jako uzdrowicielka w Mungu. Zdziwiłby się gdyby, jej życie z jej umiejętnościami nie posiadało takiego epizodu. Powody którymi się kierowała również były bardzo racjonalne, a skoro również odnajdywała w tym co robiła przyjemność to było dobrze, że w tym momencie robiła to co lubi zwłaszcza, że wciąż dobrze było mieć ludzi w magicznej szkole. Anthony nie wierzył, że Grindewalda już nie ma i nie wróci na swoje. W końcu nikt nie znalazł ciała. Auror nie zdziwiłby się więc gdyby ten zaszył się gdzieś w dobrze sobie znanych ścianach. Nie wyjawił jednak tej myśli na głos słysząc wahanie w głosie kobiety.
Przytaknął Poppy i zaraz znów zniknął w drzwiach, by pójść do odnalezionego składu drewnianych kawałków. Wygrzebanie każdego kolejnego było trudniejsze i wymagało więcej wysiłku. Po godzinie takiej pracy Anthony już nie tylko pociągał nosem, lecz również sapał. Cały również był resztkach tynku, który sypał się z sufitu, przy bardziej gwałtowniejszych wyczynach. Odzyskane deski nie były w idealnym stanie, lecz nie było co wybrzydzać. Nim opuścili je na ziemię przewiązali je sznurami tak, by jednym zaklęciem opuścić je delikatnie na parter i tam też je zabezpieczyli. Trzeba będzie dać znać komuś, kto znał się na obróbce drewna by wycenił czy coś z tego będzie bo jeżeli nie to nie było co zagracać przestrzeni i należałoby to wywalić lub też pociąć, osuszyć i dać komuś na opałkę do pieca.
- Zaraz zaczynam pracę wiec ja już będę uciekał. Nie przemęczaj się Poppy - zapowiedział, po tym, gdy skontrolował porę dnia wiedząc, że musi doprowadzić się jeszcze do jako-takiego porządku.
|zt
Find your wings
Panna Pomfrey była zwyczajnie pedantyczna. Uwielbiała porządek i czystość; dbała, aby przestrzeń wokół niej nigdy nie była zagracona i brudna, zarówno w pracy, jak i we własnych czterech ścianach. W Skrzydle Szpitalnym było niemal sterylnie, lecz tego wszak wymagały okoliczności - w miejscu, gdzie miała do czynienia z ranami, a chorzy dochodzili do zdrowia musiały panować odpowiednie warunki. Bród sprzyja infekcjom i zakażeniom. We własnym mieszkaniu także trzymała pedantyczny porządek; trudno było znaleźć w nim choćby drobinkę kurzu. Nauczyła ją tego ciocia Diggory, wbijając do głowy jednocześnie przekonanie, że czyste firanki świadczą o jej wartości jako kobiety. Poppy sama przecież zwracała, czy ktoś ma w mieszkaniu wyprane firanki i pościerane kurze na szafkach. Jeszcze na mężczyzn przymykała oko, lecz źle to świadczyło o kobietach, jeśli pozwalały na nieporządek w swoich domach. Nawykła do pracy i wypełniania obowiązków Poppy nigdy nie marudziła i zawsze wszystko robiła bardzo sumiennie i dokładnie, tak też było tutaj, w Starej Chacie. Prawdę mówiąc: nawet dobrze się czuła, mając konkretne zajęcie, które pochłaniało jej uwagę. Nie miała czasu na rozpamiętywanie i roztrząsanie tego, co było. A ona w przeciwieństwie do Skamandera była bardzo sentymentalna. Miała duszę romantyczki, rozważnej, bo rozważnej, lecz wciąż miała skłonność do zamyślenia i nostalgii.
W Starej Chacie nie było jednak miejsca na zniszczone graty, które nigdy się im już nie przydadzą. Nie więziło ich już zaklęcie, zniszczone przez wybuch, mogli je więc czarami wynieść przed budynek.
Sama była zsapana tylko troszkę; pozornie miała w ramionach o wiele mniej siły, niż on, lecz te rączki nie jeden worek z ziemniakami w młodości już przeniosły, albo wiadra z wodą. Pomagała Anthonemu we wszystkim, co mogła. Wkrótce przed budynkiem znalazł się już pokaźny stos rzeczy niepotrzebnych, a przynajmniej tak się jej zdawało, który wkrótce w istcie znalazł się pod drzewami, okryty materiałem chroniącym przed deszczem i śniegiem.
-Oczywiście - przytaknęła. Nie miała zamiaru się przemęczać, ale to nie jej wina, jeśli tak się stanie, czyż nie? -Miłego... Spokojnego dnia. Uważaj na siebie - zawahała się w pewnym momencie: tchnęło ją, że walka z czarnoksiężnikami nie może być miła, pożyczyła mu więc po prostu spokoju.
Sama opuściła Starą Chatę dopiero wówczas, kiedy wysprzątała już wszystko, co zamierzała.
| zt
W Starej Chacie nie było jednak miejsca na zniszczone graty, które nigdy się im już nie przydadzą. Nie więziło ich już zaklęcie, zniszczone przez wybuch, mogli je więc czarami wynieść przed budynek.
Sama była zsapana tylko troszkę; pozornie miała w ramionach o wiele mniej siły, niż on, lecz te rączki nie jeden worek z ziemniakami w młodości już przeniosły, albo wiadra z wodą. Pomagała Anthonemu we wszystkim, co mogła. Wkrótce przed budynkiem znalazł się już pokaźny stos rzeczy niepotrzebnych, a przynajmniej tak się jej zdawało, który wkrótce w istcie znalazł się pod drzewami, okryty materiałem chroniącym przed deszczem i śniegiem.
-Oczywiście - przytaknęła. Nie miała zamiaru się przemęczać, ale to nie jej wina, jeśli tak się stanie, czyż nie? -Miłego... Spokojnego dnia. Uważaj na siebie - zawahała się w pewnym momencie: tchnęło ją, że walka z czarnoksiężnikami nie może być miła, pożyczyła mu więc po prostu spokoju.
Sama opuściła Starą Chatę dopiero wówczas, kiedy wysprzątała już wszystko, co zamierzała.
| zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|24.06.1956r
Zaledwie dwa dni temu byli tu ostatnim razem. Zabrali się za tynkowanie, poszło im całkiem nieźle, zrobili w sumie większość dołu, nawet udało im się przy tym nie połamać mimo iż Bertie skakał na drabinie. Tak czy inaczej Bott był zadowolony, gdy umawiali się po raz kolejny - powoli coraz dalej, kolejny krok do przodu, Chata wyglądała coraz lepiej. Kiedy weszli do środka, tak samo jak poprzednio, Bertie znów paplał, tym razem o ostatnich badaniach nad słodyczami. Był zadowolony z tego jak idzie, pomadka z całuśnego lukru sprzedawała się świetnie, podobnie słodkie bańki i inne wynalazki. Każdy kolejny słodycz przyjmował się bez zastrzeżeń, a jego na widok kolejnych klientów pytających o dzieła jego i rodzeństwa Frotescue napawała duma. Był w czymś dobry - kto nie lubi tego uczucia?
- Dobrze nam idzie. Aż przyjemnie się siedzi w tej kuchni, nie żebym tego wcześniej nie lubił, ale jednak kiedy coś właściwie od razu przynosi efekty, chce się robić więcej. - przyznał z całym swoim entuzjazmem, kiedy dotarli w końcu do Chaty.
- Tak samo jak tutaj. - dodał po chwili, bo i było coraz lepiej. Ktoś skończył to co oni ostatnio zaczęli. Ruszył więc po pokojach, by ocenić co możnaby teraz robić, pracy nadal w gruncie rzeczy nie brakowało, choć i Chata wyglądała zdecydowanie coraz lepiej. - Widziałeś jak to wyglądało na początku? Sam gruz. - dodał, bo i nie widział tutaj Becketta przy początku prac, choć to nie musiało wcale o niczym świadczyć. Nie był tu codziennie, nawet kiedy chciał miał także swoje życie i swoją pracę, wszelkie inne zajęcia, mogli się zwyczajnie mijać. A i Beckett mógł... cóż, być bardziej zajęty. Mugolaki ostatecznie miały dość sporo przejść jeszcze nie tak dawno i choć Duncan się nie żalił, Bertie nie mógł nie podejrzewać, że działo się być może więcej niż on mówi.
- No... w każdym razie już blisko. - dodał, ruszając po schodach ku górze. Trzymały się całkiem nieźle, nie wiedział nadal kto ustawił ich konstrukcję, on z Asem je obijali i w sumie wyglądało to całkiem dobrze. - Na strychu chyba najwięcej zostało! - zawołał zaraz. Podłoga była zrobiona do pewnego momentu, być może jeszcze wczoraj ktoś się za nią zabrał, ale nie zdołał ubić całości. Z boku, pod ścianą na zrobionej już części czekał stos widocznie dociętych na odpowiednią szerokość desek, czekających na swoją kolej.
- Wiesz co i jak? - spytał żeby się upewnić. Sam wprawił się całkiem nieźle w Ruderze. Duncan na pewno miał okazję przybijać z nim jakieś deski, jednak Bertie nie był pewien czy akurat przy tym siedzieli razem i nie wiedział, czy kiedykolwiek wcześniej widział jak się to robi.
Zaledwie dwa dni temu byli tu ostatnim razem. Zabrali się za tynkowanie, poszło im całkiem nieźle, zrobili w sumie większość dołu, nawet udało im się przy tym nie połamać mimo iż Bertie skakał na drabinie. Tak czy inaczej Bott był zadowolony, gdy umawiali się po raz kolejny - powoli coraz dalej, kolejny krok do przodu, Chata wyglądała coraz lepiej. Kiedy weszli do środka, tak samo jak poprzednio, Bertie znów paplał, tym razem o ostatnich badaniach nad słodyczami. Był zadowolony z tego jak idzie, pomadka z całuśnego lukru sprzedawała się świetnie, podobnie słodkie bańki i inne wynalazki. Każdy kolejny słodycz przyjmował się bez zastrzeżeń, a jego na widok kolejnych klientów pytających o dzieła jego i rodzeństwa Frotescue napawała duma. Był w czymś dobry - kto nie lubi tego uczucia?
- Dobrze nam idzie. Aż przyjemnie się siedzi w tej kuchni, nie żebym tego wcześniej nie lubił, ale jednak kiedy coś właściwie od razu przynosi efekty, chce się robić więcej. - przyznał z całym swoim entuzjazmem, kiedy dotarli w końcu do Chaty.
- Tak samo jak tutaj. - dodał po chwili, bo i było coraz lepiej. Ktoś skończył to co oni ostatnio zaczęli. Ruszył więc po pokojach, by ocenić co możnaby teraz robić, pracy nadal w gruncie rzeczy nie brakowało, choć i Chata wyglądała zdecydowanie coraz lepiej. - Widziałeś jak to wyglądało na początku? Sam gruz. - dodał, bo i nie widział tutaj Becketta przy początku prac, choć to nie musiało wcale o niczym świadczyć. Nie był tu codziennie, nawet kiedy chciał miał także swoje życie i swoją pracę, wszelkie inne zajęcia, mogli się zwyczajnie mijać. A i Beckett mógł... cóż, być bardziej zajęty. Mugolaki ostatecznie miały dość sporo przejść jeszcze nie tak dawno i choć Duncan się nie żalił, Bertie nie mógł nie podejrzewać, że działo się być może więcej niż on mówi.
- No... w każdym razie już blisko. - dodał, ruszając po schodach ku górze. Trzymały się całkiem nieźle, nie wiedział nadal kto ustawił ich konstrukcję, on z Asem je obijali i w sumie wyglądało to całkiem dobrze. - Na strychu chyba najwięcej zostało! - zawołał zaraz. Podłoga była zrobiona do pewnego momentu, być może jeszcze wczoraj ktoś się za nią zabrał, ale nie zdołał ubić całości. Z boku, pod ścianą na zrobionej już części czekał stos widocznie dociętych na odpowiednią szerokość desek, czekających na swoją kolej.
- Wiesz co i jak? - spytał żeby się upewnić. Sam wprawił się całkiem nieźle w Ruderze. Duncan na pewno miał okazję przybijać z nim jakieś deski, jednak Bertie nie był pewien czy akurat przy tym siedzieli razem i nie wiedział, czy kiedykolwiek wcześniej widział jak się to robi.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak za tym tęsknił, dopóki tego nie odzyskał; poczucie bycia potrzebnym. Ważnym. Świadomość, że zmieniał świat- nawet, jeśli zmianą tą miało być jedynie tynkowanie ścian lub cięcie desek. Ból mięśni po wysiłku fizycznym wbrew pozorom koił, skutecznie rozpraszając myśli i przeganiając z głowy te, które kładły się cieniem na ściągniętej w wyrazie niepokoju twarzy. W świecie rozszalałym na skutek anomalii to miejsce zdawało się stanowić jego najbezpieczniejszą przystań. Paradoksalnie; chata ucierpiała równie silnie lub nawet znaczniej niż reszta świata, i niewiele harmonii tkwiło we wciąż zalegających w kątach gruzach i pyle. W chaosie jednakże zawsze odnajdywał się przecież najlepiej, z radosną gracją pląsając w nieporządku, tak bliskim stanowi jego umysłu.
-Całuśny lukier?- Upewnił się z nutą niedowierzania w głosie, unosząc lekko jedną brew, po czym posyłał przyjacielowi niezwykle wymowne spojrzenie.- Jak to działa, na Merlina? Chociaż prawdziwie intrygujące mnie pytanie brzmi raczej- czy testowałeś to na sobie?
Wyszczerzył się w głupawym nieco uśmiechu, po czym posłusznie podążył za Bottem, wodząc po pomieszczeniach wzrokiem pełnym uznania.
-Z naszą pomocą, przyjacielu, to miejsce będzie wyglądać dużo lepiej niż przed rozpoczęciem tego całego szaleństwa- Uśmiechnął się pogodnie, chociaż nie żartował; jeśli miał już zmieniać świat na lepsze, zamierzał to robić z pełnym możliwym rozmachem. Stopnie dzielące go od strychu pokonał w radosnym pośpiechu, sadząc szerokie susy i z ciekawością rozglądając się po pomieszczeniu.
-Patrzysz na specjalistę- Odparł w odpowiedzi na jego słowa, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Niedbale podwinął rękawy spranej, flanelowej koszuli, pamiętającej jeszcze zapewne czasy późnego średniowiecza, po czym ochoczo chwycił kilka leżących na górze sterty desek. Przeniósł je tuż obok miejsca, w którym kończyły się panele ułożone tam już i przybite przez kogoś innego. Kto, musiał zresztą przyznać, wykonał przy nich kawał całkiem niezłej roboty.
-Młotki? Gwoździe? Talerz ciasta ze Słodkiej Próżności na dodanie zapału do pracy?- Parsknął urywanym śmiechem; chociaż żartował, absolutnie nie miałby nic przeciwko zjedzeniu kolejnego z tych miniaturowych cudów, szerzej znanych pod nazwą wypieków Bertiego.
-Całuśny lukier?- Upewnił się z nutą niedowierzania w głosie, unosząc lekko jedną brew, po czym posyłał przyjacielowi niezwykle wymowne spojrzenie.- Jak to działa, na Merlina? Chociaż prawdziwie intrygujące mnie pytanie brzmi raczej- czy testowałeś to na sobie?
Wyszczerzył się w głupawym nieco uśmiechu, po czym posłusznie podążył za Bottem, wodząc po pomieszczeniach wzrokiem pełnym uznania.
-Z naszą pomocą, przyjacielu, to miejsce będzie wyglądać dużo lepiej niż przed rozpoczęciem tego całego szaleństwa- Uśmiechnął się pogodnie, chociaż nie żartował; jeśli miał już zmieniać świat na lepsze, zamierzał to robić z pełnym możliwym rozmachem. Stopnie dzielące go od strychu pokonał w radosnym pośpiechu, sadząc szerokie susy i z ciekawością rozglądając się po pomieszczeniu.
-Patrzysz na specjalistę- Odparł w odpowiedzi na jego słowa, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Niedbale podwinął rękawy spranej, flanelowej koszuli, pamiętającej jeszcze zapewne czasy późnego średniowiecza, po czym ochoczo chwycił kilka leżących na górze sterty desek. Przeniósł je tuż obok miejsca, w którym kończyły się panele ułożone tam już i przybite przez kogoś innego. Kto, musiał zresztą przyznać, wykonał przy nich kawał całkiem niezłej roboty.
-Młotki? Gwoździe? Talerz ciasta ze Słodkiej Próżności na dodanie zapału do pracy?- Parsknął urywanym śmiechem; chociaż żartował, absolutnie nie miałby nic przeciwko zjedzeniu kolejnego z tych miniaturowych cudów, szerzej znanych pod nazwą wypieków Bertiego.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Amortencja. Znaczy niektóre składniki amortencji, za pierwszym razem użyłem samego eliksiru tylko w mikro ilości i to był zły wybór. Chodzi o to, żeby usta pachniały tak jak amortencja dla każdego kto się zbliży. - wyjaśnił zaraz tajniki nowego produktu Słodkiej Próżności, jednak na drugie pytanie wyraz jego twarzy trochę stężał do czegoś pomiędzy zażenowaniem, rozbawieniem i dziwnego rodzaju napięciem. Nawet jeśli na swój sposób było to zabawne, na pewno nie było przyjemne.
- To jedna z tych rzeczy i których NIE opowiem wnukom. - stwierdził jedynie, bo i na kim mógłby testować jeśli nie na siebie? Jasne, miał dwójkę kompanów, jednak nad tym akurat produktem pracował samodzielnie, cóż więc, pozostał mu i los królika doświadczalnego.
I cóż mógł zrobić, cieszył się że swoją jakże dramatyczną historią daje przyjacielowi radość!
- To na pewno. - Zakonnicy mieli mnóstwo zapału i... cóż, coś z tego zapału na pewno wyjdzie. Zobaczy się dokładnie co, jednak Bertie był przekonany, iż już wkrótce Chata będzie jak nowa i być może faktycznie - nawet lepsza. Na pewno bardziej ich. Nie będzie jakimś odnalezionym budynkiem, a czymś co sami zbudowali od podstaw.
- Wszystko już się szykuje. - stwierdził wesoło, zachodząc pod ścianę. Nie nosił kuferka ze sobą bez przerwy, nie miał też nic przeciwko temu że jego mugolskie narzędzia zostaną wykorzystane, zostawił je jednak z karteczką i prośbą, by wszystko wracało na swoje miejsce - i cóż, wracało. No, poza gwoździami i innymi zużywalnymi rzeczami, ale to raczej oczywiste.
Przyniósł zaraz czarną skrzynkę i siadł, łapiąc kolejną deską, układając ją uważnie na legarach.
- Nawet ciasteczka mam. Choć do budowy jakoś bardziej pasowałaby czysta. - stwierdził, choć raczej wolał się nadmiernie nie zamraczać w trakcie odbudowywania. Chciał to zrobić solidnie, porządnie i jak najsprawniej będzie się dało. Tak czy inaczej wyjął niewielki zapas ciasteczek czekoladowych. Zazwyczaj przy budowie miał coś ze sobą nie chcąc, by głód mógł stać się powodem do wcześniejszego zakończenia prac. Muszą mieć siłę!
Zaczął zaraz przybijać deskę.
- To jedna z tych rzeczy i których NIE opowiem wnukom. - stwierdził jedynie, bo i na kim mógłby testować jeśli nie na siebie? Jasne, miał dwójkę kompanów, jednak nad tym akurat produktem pracował samodzielnie, cóż więc, pozostał mu i los królika doświadczalnego.
I cóż mógł zrobić, cieszył się że swoją jakże dramatyczną historią daje przyjacielowi radość!
- To na pewno. - Zakonnicy mieli mnóstwo zapału i... cóż, coś z tego zapału na pewno wyjdzie. Zobaczy się dokładnie co, jednak Bertie był przekonany, iż już wkrótce Chata będzie jak nowa i być może faktycznie - nawet lepsza. Na pewno bardziej ich. Nie będzie jakimś odnalezionym budynkiem, a czymś co sami zbudowali od podstaw.
- Wszystko już się szykuje. - stwierdził wesoło, zachodząc pod ścianę. Nie nosił kuferka ze sobą bez przerwy, nie miał też nic przeciwko temu że jego mugolskie narzędzia zostaną wykorzystane, zostawił je jednak z karteczką i prośbą, by wszystko wracało na swoje miejsce - i cóż, wracało. No, poza gwoździami i innymi zużywalnymi rzeczami, ale to raczej oczywiste.
Przyniósł zaraz czarną skrzynkę i siadł, łapiąc kolejną deską, układając ją uważnie na legarach.
- Nawet ciasteczka mam. Choć do budowy jakoś bardziej pasowałaby czysta. - stwierdził, choć raczej wolał się nadmiernie nie zamraczać w trakcie odbudowywania. Chciał to zrobić solidnie, porządnie i jak najsprawniej będzie się dało. Tak czy inaczej wyjął niewielki zapas ciasteczek czekoladowych. Zazwyczaj przy budowie miał coś ze sobą nie chcąc, by głód mógł stać się powodem do wcześniejszego zakończenia prac. Muszą mieć siłę!
Zaczął zaraz przybijać deskę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie znał się na eliksirach; od zawsze wyznawał zasadę, że on sam i kociołek rozumieli się tym lepiej, im dalej od siebie dane im było się znajdować. Amortencja była jednakże czymś zgoła innym- dobrze pamiętał zapach ozonu, migdałów i bzu, słodki, dobry, znajomy, który do tej pory nie przybrał jeszcze kształtu konkretnej kobiecej twarzy. Być może powinno go to martwić. Kiedyś, w swojej dziecięcej głowie zgoła inaczej wyobrażał sobie swoje dwudziestosześcioletnie jestestwo. W głowie dziecka wszystko z łatwością staje się poważne i olbrzymie; wtedy ktoś, kto zbliżał się nieubłaganie do magicznej granicy lat trzydziestu, był już nad wyraz statecznym dorosłym z bujną brodą, ciepłą posadą i gromadką roześmianych dzieci, kręcących się naprzemiennie wokół nóg należących do niego i tych jego żony. Rzeczywistość zweryfikowała jego plany szybko i dosyć brutalnie. Nie czuł się ani odrobinę bardziej poważny, niż całe dziesięć lat temu, poszukiwania ciepłej posady doprowadziły go prosto do siedliska ghuli, a miłość zdawała się szybować wiele stóp nad jego głową, pozostając całkowicie nieosiągalną dla wyciągniętych w jej stronę piegowatych rąk.
Być może nowy wynalazek Bertiego miał się okazać jego przyszłą nadzieją, dlatego z całą pewnością nie zamierzał go deprecjonować.
-A mi? Nie powtórzę tego Twoim wnukom, niezależnie od tego, o czym będzie ta historia, przysięgam!- Odparł błyskawicznie, szczerząc się w szerokim uśmiechu, choć rozbawienie stało się jedynie zgrabną przykrywką dla faktycznego zainteresowania. Sprężystym, radosnym krokiem zajął miejsce tuż koło przyjaciela i czarnej skrzyneczki z narzędziami. Nie wypowiedział na głos wdzięczności, którą poczuł na jej widok; sam nie był w stanie zaopatrzyć ich w narzędzia, przynajmniej nie w takie, które jakością przewyższałyby nieco wynalazki z czasów pierwszych jaskiniowców. Zarobione sykle pochłaniały niemalże w całości opłaty za czynsz i skromne raczej zapasy żywności, które od czasu do czasu uzupełniał. Zakup więc nowych szat, ciepłych skarpet czy dobrych narzędzi pozostawał poza skromnym raczej zasięgiem jego możliwości.
-Czasem, kiedy mam ochotę wyrzucić Cię przez okno albo ewentualnie sprezentować cyrkowym tygrysom w formie podwieczorku, przypominam sobie takie chwile, jak ta- Nie próbował nawet ukryć zachwytu nad czekoladowymi ciastkami, które zmaterializowały się w rękach przyjaciela. Posłał mu jedynie pełne wdzięczności spojrzenie i pospiesznie sięgnął po jedno, wciskając je do ust w całości, razem z pospiesznie chwytanymi okruszkami.- Czysta to zresztą też całkiem niegłupi pomysł. Ten, który ułoży mniej desek, jest winien zwycięzcy jedną butelkę, start!
Z kieszeni wysypywało mu się dość regularnie wiele rzeczy, nie było wśród nich jednak wiele galeonów- dlatego tym bardziej ochoczo zabrał się za pracę, w pełni zmotywowany do zdobycia tytułu wygranego. Zgrabnie wyrównał położenie deski na podłodze i przytknął do niej gwoździe, następnie płynnym ruchem chwytając za młotek.
Być może nowy wynalazek Bertiego miał się okazać jego przyszłą nadzieją, dlatego z całą pewnością nie zamierzał go deprecjonować.
-A mi? Nie powtórzę tego Twoim wnukom, niezależnie od tego, o czym będzie ta historia, przysięgam!- Odparł błyskawicznie, szczerząc się w szerokim uśmiechu, choć rozbawienie stało się jedynie zgrabną przykrywką dla faktycznego zainteresowania. Sprężystym, radosnym krokiem zajął miejsce tuż koło przyjaciela i czarnej skrzyneczki z narzędziami. Nie wypowiedział na głos wdzięczności, którą poczuł na jej widok; sam nie był w stanie zaopatrzyć ich w narzędzia, przynajmniej nie w takie, które jakością przewyższałyby nieco wynalazki z czasów pierwszych jaskiniowców. Zarobione sykle pochłaniały niemalże w całości opłaty za czynsz i skromne raczej zapasy żywności, które od czasu do czasu uzupełniał. Zakup więc nowych szat, ciepłych skarpet czy dobrych narzędzi pozostawał poza skromnym raczej zasięgiem jego możliwości.
-Czasem, kiedy mam ochotę wyrzucić Cię przez okno albo ewentualnie sprezentować cyrkowym tygrysom w formie podwieczorku, przypominam sobie takie chwile, jak ta- Nie próbował nawet ukryć zachwytu nad czekoladowymi ciastkami, które zmaterializowały się w rękach przyjaciela. Posłał mu jedynie pełne wdzięczności spojrzenie i pospiesznie sięgnął po jedno, wciskając je do ust w całości, razem z pospiesznie chwytanymi okruszkami.- Czysta to zresztą też całkiem niegłupi pomysł. Ten, który ułoży mniej desek, jest winien zwycięzcy jedną butelkę, start!
Z kieszeni wysypywało mu się dość regularnie wiele rzeczy, nie było wśród nich jednak wiele galeonów- dlatego tym bardziej ochoczo zabrał się za pracę, w pełni zmotywowany do zdobycia tytułu wygranego. Zgrabnie wyrównał położenie deski na podłodze i przytknął do niej gwoździe, następnie płynnym ruchem chwytając za młotek.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może Bertie między innymi dlatego zawsze był szczęśliwszy, bo nie miał wielu złudzeń. Miał jakiśtam cel, marzenie, plan, jasne. Chciał coś osiągnąć, teraz klarowało mu się powoli, że powinno być to coś związanego z pieczeniem, jego wizje przyszłości w jakichkolwiek marzeniach są jednak za każdym razem inne i nadal są to bardziej marzenia niż wyobrażenia. Możliwe, że zbyt mocno jest po prostu osadzony w tu i teraz, co może wydawać się dziwne jak na kogoś wiecznie z głową w chmurach, jednak na swój sposób pozostaje dość logiczne. Bert lubi jak się dzieje, z chwili na chwilę zwykle podejmuje najlepsze decyzje, robi rzeczy które później dają mu najwięcej radości.
- Niech ci starczy wiedza, że testowałem na sobie i poszedłem do pubu. I, że to była bardzo zła decyzja. - przyznał, czując po części rozbawienie, po części jednak dreszcz obrzydzenia, który mocno napędził go do szybkiej ucieczki. Tak, to było straszne. - W każdym razie działało za mocno, ale już dopracowałem odpowiednią proporcję i są bezpieczne.
Zapewnił jeszcze, uśmiechając się przy tym szerzej, bo i był dumny ze swojego wynalazku jak na porządnego szalonego naukowca przystało.
Narzędzia z kolei w jego domu były czymś oczywistym. Choć znów, Bertie ostatecznie miał w życiu łatwiej, właściwie na każdym kroku więc i nie dziwne że obecnie na więcej może sobie pozwolić. A łatwiej miał po części dzięki rodzinie, która zapewniała mu bezpieczeństwo, także finansowe. Choć oczywiście chciał już po szkole stanąć na swoim i był pod tym względem dość mocno uparty, nie musiał się obawiać co będzie, jeśli się nie uda, a taki komfort psychiczny to duży bonus od życia. To i fakt, że Bertie po prostu nie wstydzi się prosić o pomoc czy przysługę, nie pasożytuje na ludziach ale też po prostu sięga po możliwości.
Tak czy inaczej choć trudno powiedzieć by jego dom był w pełni jego, skoro stoi na kolosalnych długach zaciągniętych na szczęście u przyjaciela, nie u goblinów, takie rzeczy jak solidnie zaopatrzona skrzynka z narzędziami musiały się tam znaleźć. Chociażby po to, by raz po raz doprowadzać Ruderę do dobrego stanu.
- Phie, wiem że nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. - wzruszył ramionami, także sięgając po jedno z ciasteczek. - Tygrysy dostałyby cukrzycy, a ty lubisz zwierzęta.
Zaraz jednak zabrał się za pracę. Wygrana nikomu nie dałaby satysfakcji gdyby przypadła jedynie fartem, zabrał się więc za przybijanie kolejnych desek.
- Stoi. - uśmiechnął się pod nosem. - Swoją drogą gdzie teraz mieszkasz? Próbowałem jakiś czas temu przy okazji zajść na Pokątną, ale byli tam jacyś obcy ludzie.
Dodał ciekawsko, bo i dziwna to rzecz przyjść do mieszkania przyjaciela i spotkać jakąś rodzinkę do której on na pewno nie należy.
- Niech ci starczy wiedza, że testowałem na sobie i poszedłem do pubu. I, że to była bardzo zła decyzja. - przyznał, czując po części rozbawienie, po części jednak dreszcz obrzydzenia, który mocno napędził go do szybkiej ucieczki. Tak, to było straszne. - W każdym razie działało za mocno, ale już dopracowałem odpowiednią proporcję i są bezpieczne.
Zapewnił jeszcze, uśmiechając się przy tym szerzej, bo i był dumny ze swojego wynalazku jak na porządnego szalonego naukowca przystało.
Narzędzia z kolei w jego domu były czymś oczywistym. Choć znów, Bertie ostatecznie miał w życiu łatwiej, właściwie na każdym kroku więc i nie dziwne że obecnie na więcej może sobie pozwolić. A łatwiej miał po części dzięki rodzinie, która zapewniała mu bezpieczeństwo, także finansowe. Choć oczywiście chciał już po szkole stanąć na swoim i był pod tym względem dość mocno uparty, nie musiał się obawiać co będzie, jeśli się nie uda, a taki komfort psychiczny to duży bonus od życia. To i fakt, że Bertie po prostu nie wstydzi się prosić o pomoc czy przysługę, nie pasożytuje na ludziach ale też po prostu sięga po możliwości.
Tak czy inaczej choć trudno powiedzieć by jego dom był w pełni jego, skoro stoi na kolosalnych długach zaciągniętych na szczęście u przyjaciela, nie u goblinów, takie rzeczy jak solidnie zaopatrzona skrzynka z narzędziami musiały się tam znaleźć. Chociażby po to, by raz po raz doprowadzać Ruderę do dobrego stanu.
- Phie, wiem że nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. - wzruszył ramionami, także sięgając po jedno z ciasteczek. - Tygrysy dostałyby cukrzycy, a ty lubisz zwierzęta.
Zaraz jednak zabrał się za pracę. Wygrana nikomu nie dałaby satysfakcji gdyby przypadła jedynie fartem, zabrał się więc za przybijanie kolejnych desek.
- Stoi. - uśmiechnął się pod nosem. - Swoją drogą gdzie teraz mieszkasz? Próbowałem jakiś czas temu przy okazji zajść na Pokątną, ale byli tam jacyś obcy ludzie.
Dodał ciekawsko, bo i dziwna to rzecz przyjść do mieszkania przyjaciela i spotkać jakąś rodzinkę do której on na pewno nie należy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podziwiał go pod wieloma względami. Pamiętał w końcu pucułowatego berbecia, którym był, kiedy zobaczył go po raz pierwszy- tym bardziej cieszył go więc widok człowieka, którym stał się teraz. Może wciąż nie kogoś, kto zasługiwałby na tytuł najbardziej rozsądnego i poważnego czarodzieja; ale w tych czasach to stawało się jedną z największych zalet. Trudno było w końcu zachować pogodę ducha, kiedy horyzont świata krył się za coraz cięższymi, bardziej mrocznymi chmurami. Beztroska stawała się czymś, na co stać było nielicznych, na co tylko nieliczni byli w stanie się zdobyć. Uśmiech awansował do miana cennej waluty; ciężko było przywołać go na zdrętwiałe usta, przywykłe już do smutnego grymasu albo goryczy apatii, która przywierała do twarzy coraz łatwiej i na coraz dłużej.
Ale Bertie to potrafił.
Potrafił też zrobić cały szereg innych rzeczy, w której Duny nie dorastał mu do pięt. Potrafił piec ciasta, tarty i ciasteczka, słodkie i wytrawne, olbrzymie i te najmniejsze, podczas gdy on sam na kulinarnej ścieżce rozwoju zatrzymał się gdzieś w okolicy naleśników o konsystencji śluzu gumochłona. Potrafił otaczać się pięknymi dziewczętami i naprawiać sypiące się schody, i dogadywać się z Mattem, za co też podziwiał go z całego serca.
I kłaść deski- być może dużo sprawniej od niego samego, dlatego tym energiczniej zabrał się do pracy, ochoczo podrzucając w ręce młotek. W odpowiedzi na jego słowa jedynie parsknął śmiechem pod nosem, płynnym ruchem przybijając pierwszy gwoźdź w górnym rogu.
-Jeśli będzie i bezpieczne, i skuteczne- Mruknął, skupiając się, aby wycelować gwóźdź raczej w drewno niż we własny kciuk- to znam testera, który mógłby Ci pomóc. Piekielnie skuteczny i przyjmuje opłaty w formie jedzenia zamiast galeonów, więc to absolutnie opłacalny biznes!
Żartował jedynie połowicznie, z zadowoleniem zabierając się za kolejna deskę- i równie szybko zamierając w bezruchu, na chwilę zawieszając rękę w powietrzu w pokracznym nieco geście.
-Byli mili?- Zapytał, znacznie ciszej i bardziej miękko, wracając do pracy z mniejszym nieco zapałem.- To rodzina? Jeśli mają dzieci, na pewno im się spodoba. O ile wcześniej nie zjedzą ich potwory, które pewnie już zdążyły wykluć się z kurzu zza szafek, który tam zostawiłem.
Wspomnienie poprzedniego mieszkania było słodko-gorzkie; poprzednie mieszkanie było w końcu nędzą i samotnymi wieczorami przy tlącym się ogarku świecy, ale było też Charlotte, przesiadującą na parapecie okna ptasią rodziną i brzmiącym echem śmiechu przyjaciół, którzy odwiedzali go tam, przynosząc ze sobą wiosnę.
-Pamiętasz tą dziewczynę, o której Ci opowiadałem?- Kontynuował, już mniej speszony, przesuwając się o kilka cali do przodu.- To jej mieszkanie. Przez chwilę było nasze, ale teraz zostałem w nim sam.
Ten jeden raz nie był skłonny do uśmiechu, szybko kryjąc przewijający się na ustach smutek za kolejnym czekoladowym ciastkiem, porwanym wcześniej z talerzyka.
Ale Bertie to potrafił.
Potrafił też zrobić cały szereg innych rzeczy, w której Duny nie dorastał mu do pięt. Potrafił piec ciasta, tarty i ciasteczka, słodkie i wytrawne, olbrzymie i te najmniejsze, podczas gdy on sam na kulinarnej ścieżce rozwoju zatrzymał się gdzieś w okolicy naleśników o konsystencji śluzu gumochłona. Potrafił otaczać się pięknymi dziewczętami i naprawiać sypiące się schody, i dogadywać się z Mattem, za co też podziwiał go z całego serca.
I kłaść deski- być może dużo sprawniej od niego samego, dlatego tym energiczniej zabrał się do pracy, ochoczo podrzucając w ręce młotek. W odpowiedzi na jego słowa jedynie parsknął śmiechem pod nosem, płynnym ruchem przybijając pierwszy gwoźdź w górnym rogu.
-Jeśli będzie i bezpieczne, i skuteczne- Mruknął, skupiając się, aby wycelować gwóźdź raczej w drewno niż we własny kciuk- to znam testera, który mógłby Ci pomóc. Piekielnie skuteczny i przyjmuje opłaty w formie jedzenia zamiast galeonów, więc to absolutnie opłacalny biznes!
Żartował jedynie połowicznie, z zadowoleniem zabierając się za kolejna deskę- i równie szybko zamierając w bezruchu, na chwilę zawieszając rękę w powietrzu w pokracznym nieco geście.
-Byli mili?- Zapytał, znacznie ciszej i bardziej miękko, wracając do pracy z mniejszym nieco zapałem.- To rodzina? Jeśli mają dzieci, na pewno im się spodoba. O ile wcześniej nie zjedzą ich potwory, które pewnie już zdążyły wykluć się z kurzu zza szafek, który tam zostawiłem.
Wspomnienie poprzedniego mieszkania było słodko-gorzkie; poprzednie mieszkanie było w końcu nędzą i samotnymi wieczorami przy tlącym się ogarku świecy, ale było też Charlotte, przesiadującą na parapecie okna ptasią rodziną i brzmiącym echem śmiechu przyjaciół, którzy odwiedzali go tam, przynosząc ze sobą wiosnę.
-Pamiętasz tą dziewczynę, o której Ci opowiadałem?- Kontynuował, już mniej speszony, przesuwając się o kilka cali do przodu.- To jej mieszkanie. Przez chwilę było nasze, ale teraz zostałem w nim sam.
Ten jeden raz nie był skłonny do uśmiechu, szybko kryjąc przewijający się na ustach smutek za kolejnym czekoladowym ciastkiem, porwanym wcześniej z talerzyka.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż, byli inni. Po prostu, pod wieloma względami, ich warunki i możliwości, charaktery i temperamenty, wszystko było inne. Nic więc dziwnego że byli specjalistami w całkowicie innych dziedzinach każdy na swój wyjątkowy sposób. A przybijanie desek im obu szło coraz lepiej. Bertie nabrał rozpędu, choć o dziwo, starał się to robić dokładnie i precyzyjnie. Nauczył się tego, nie miał ochoty rozbierać fragmentu podłogi, bo coś poszło nie tak, choć zdecydowanie najbardziej lubił ten moment z wbijaniem gwoździ, co poradzić. Duncan powoli z resztą zaczynał go gonić.
- Już jest bezpieczne. Mogę ci zrobić na kolejną okazję, ale teraz efekt nie będzie mocno zauważalny. - o to w tym w sumie chodziło, miało zachęcać, kusić ale nie czarować zbyt mocno. Nikt nie chciał tutaj oszustwa, szczególnie oszustwa w dziedzinie emocji, a jedynie tego szalenie przyjemnego zapachu, który tutaj ma się wiązać z drugą osobą.
- Tak, rodzina. Widziałem jednego dzieciaka. Wydawali się całkiem przyjaźni jak na zdziwionych ludzi. - dodał szczerze, zerkając przy tym na przyjaciela, by zaraz jednak wrócić po prostu do roboty. Cóż, sam zdecydowanie nie chciałby stracić swojej Rudery, przywiązałby się do niej. Tak po prostu.
Tym bardziej nie mógł rozumieć bardziej ponurej atmosfery, kiedy Duncan wyjaśnił mu swoje obecne mieszkanie. Skinął lekko głową w odpowiedzi, przez chwilę skupiając się na przybijaniu kolejnych gwoździ. To szalenie dziwaczne, że człowiek może tak po prostu zniknąć z czyjegoś życia.
Gwóźdź za gwoździem, kolejna deska, dopasowywanie, wbijanie. Chwilowa cisza mu nie przeszkadzała, nie była krępująca, nie miał co powiedzieć ale też nie czuł parcia, nie czuł się też zbity atmosferą. Może i był śmieszkiem, ale na pewno nie chciałby, aby przyjaciele udawali przy nim wiecznie szczęśliwych.
Znów kilka uderzeń młotka, rozejrzał się po tym co zrobili. Wyglądało to całkiem nieźle, byli w sumie już blisko końca.
- W sumie nasz klub kawalerów całkiem dobrze łączy się z nauką budowlanki. - stwierdził. - I faktem, że wisisz mi butelkę.
Dodał zaczepnie, choć w sumie to trudno było to ocenić tak na pierwszy rzut oka.
- Już jest bezpieczne. Mogę ci zrobić na kolejną okazję, ale teraz efekt nie będzie mocno zauważalny. - o to w tym w sumie chodziło, miało zachęcać, kusić ale nie czarować zbyt mocno. Nikt nie chciał tutaj oszustwa, szczególnie oszustwa w dziedzinie emocji, a jedynie tego szalenie przyjemnego zapachu, który tutaj ma się wiązać z drugą osobą.
- Tak, rodzina. Widziałem jednego dzieciaka. Wydawali się całkiem przyjaźni jak na zdziwionych ludzi. - dodał szczerze, zerkając przy tym na przyjaciela, by zaraz jednak wrócić po prostu do roboty. Cóż, sam zdecydowanie nie chciałby stracić swojej Rudery, przywiązałby się do niej. Tak po prostu.
Tym bardziej nie mógł rozumieć bardziej ponurej atmosfery, kiedy Duncan wyjaśnił mu swoje obecne mieszkanie. Skinął lekko głową w odpowiedzi, przez chwilę skupiając się na przybijaniu kolejnych gwoździ. To szalenie dziwaczne, że człowiek może tak po prostu zniknąć z czyjegoś życia.
Gwóźdź za gwoździem, kolejna deska, dopasowywanie, wbijanie. Chwilowa cisza mu nie przeszkadzała, nie była krępująca, nie miał co powiedzieć ale też nie czuł parcia, nie czuł się też zbity atmosferą. Może i był śmieszkiem, ale na pewno nie chciałby, aby przyjaciele udawali przy nim wiecznie szczęśliwych.
Znów kilka uderzeń młotka, rozejrzał się po tym co zrobili. Wyglądało to całkiem nieźle, byli w sumie już blisko końca.
- W sumie nasz klub kawalerów całkiem dobrze łączy się z nauką budowlanki. - stwierdził. - I faktem, że wisisz mi butelkę.
Dodał zaczepnie, choć w sumie to trudno było to ocenić tak na pierwszy rzut oka.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Kochał magię w całej jej zawiłości, której nie był w stanie w pełni pojąć. Kochał niebezpieczne, zwodnicze piękno świetlistych promieni zaklęć, roztaczających pulsującą łunę wokół końca drewna różdżki. Kochał moc, którą dawała; moc zmiany świata na lepsze, do której czasem wystarczało zwyczajne machnięcie różdżką albo wymamrotanie melodyjnej formuły. Magia była dobrem i pięknem, jednakże była też próżniaczym, słodkim lenistwem. Wspomnienia z mugolskiego życia zacierały się już znacznie w jego pamięci- wciąż był jednak w stanie przypomnieć sobie piekący ból zmuszonych do zbyt dużego wysiłku mięśni, spływający po piegowatym czole pot i pewną słodycz satysfakcji po wypełnieniu żmudnego zadania z pomocą własnych rąk i własnej siły. Magia obdarowywała swoich wyznawców wieloma cudownymi prezentami, jednakże satysfakcja, prawdziwa satysfakcja, nigdy nie stała się jednym z nich. Przynajmniej nie dla niego. Dlatego kochał świat czarodziejski całym swoim sercem, tak samo szaloną miłością darząc jednakże również ten mugolski, odnajdując w nim ten pierwotny, dziecięcy, prawdziwy pierwiastek samego siebie.
Być może właśnie dlatego praca nad odnowieniem starej chaty i wzniesieniem czegoś wspaniałego na miejscu ruin i nieporządku sprawiała mu tyle radości. Przybijając ostatnią deskę, podniósł się z kolan i z dumą rozejrzał po pomieszczeniu. Być może nie przypominało komnaty bajkowego pałacu (jeszcze?), z pewnością jednak prezentowało się znacznie lepiej niż przed ich przybyciem.
-Klub kawalerów- Mruknął z zadowoleniem, przekazując Bertiemu młotek i dwa pozostałe jeszcze gwoździe.- Całkiem, całkiem niczego sobie nazwa, panie Bott.
Następne jego słowa powitał już jednakże z dużo mniejszym entuzjazmem; pospiesznie przesunął wzrokiem po drewnianych panelach, skrupulatnie podliczając ich liczbę, zupełnie tak, jakby w cudowny sposób miało to zapewnić mu wygraną.
-Dwie deski- Parsknął, częściowo z niedowierzaniem, a częściowo z rozbawieniem, nie kryjąc jednak wpełzającego powoli na usta grymasu rozbawienia.- Dwie deski dzieliły mnie od wygranej. Nie miałbyś ze mną szans, gdybyś nie rozśmieszył mnie wcześniej przeklętą historią o amortencji.
Był jednak możliwie najdalszy od złości; wyszczerzył się więc w szczerym uśmiechu, zgarniając ostatnie pozostałe na talerzu ciastko.
-I gdybyś nie zdekoncentrował mnie tym miniaturowym dziełem sztuki. Chociaż to akurat jestem skłonny Ci wybaczyć- Mruknął z zadowoleniem, po czym zamaszyście otrzepał dłonie z okruchów i osiadłego między palcami kurzu.- Ognista dzisiaj? U mnie? Być może przyniesiesz temu miejscu szczęście i właścicielka wróci wieczorem, akurat rychło w czas, żeby zamienić mnie w ropuchę i wyrzucić przez okno w ramach kary za niezapowiedzianych gości.
Uśmiechnął się, zupełnie tak, jakby żartował- choć tak naprawdę byłby skłonny znieść jeszcze więcej, jeśli dzięki temu Mia miała powrócić do jego mieszkania i jego życia bezpieczna i cała.
Być może właśnie dlatego praca nad odnowieniem starej chaty i wzniesieniem czegoś wspaniałego na miejscu ruin i nieporządku sprawiała mu tyle radości. Przybijając ostatnią deskę, podniósł się z kolan i z dumą rozejrzał po pomieszczeniu. Być może nie przypominało komnaty bajkowego pałacu (jeszcze?), z pewnością jednak prezentowało się znacznie lepiej niż przed ich przybyciem.
-Klub kawalerów- Mruknął z zadowoleniem, przekazując Bertiemu młotek i dwa pozostałe jeszcze gwoździe.- Całkiem, całkiem niczego sobie nazwa, panie Bott.
Następne jego słowa powitał już jednakże z dużo mniejszym entuzjazmem; pospiesznie przesunął wzrokiem po drewnianych panelach, skrupulatnie podliczając ich liczbę, zupełnie tak, jakby w cudowny sposób miało to zapewnić mu wygraną.
-Dwie deski- Parsknął, częściowo z niedowierzaniem, a częściowo z rozbawieniem, nie kryjąc jednak wpełzającego powoli na usta grymasu rozbawienia.- Dwie deski dzieliły mnie od wygranej. Nie miałbyś ze mną szans, gdybyś nie rozśmieszył mnie wcześniej przeklętą historią o amortencji.
Był jednak możliwie najdalszy od złości; wyszczerzył się więc w szczerym uśmiechu, zgarniając ostatnie pozostałe na talerzu ciastko.
-I gdybyś nie zdekoncentrował mnie tym miniaturowym dziełem sztuki. Chociaż to akurat jestem skłonny Ci wybaczyć- Mruknął z zadowoleniem, po czym zamaszyście otrzepał dłonie z okruchów i osiadłego między palcami kurzu.- Ognista dzisiaj? U mnie? Być może przyniesiesz temu miejscu szczęście i właścicielka wróci wieczorem, akurat rychło w czas, żeby zamienić mnie w ropuchę i wyrzucić przez okno w ramach kary za niezapowiedzianych gości.
Uśmiechnął się, zupełnie tak, jakby żartował- choć tak naprawdę byłby skłonny znieść jeszcze więcej, jeśli dzięki temu Mia miała powrócić do jego mieszkania i jego życia bezpieczna i cała.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Duncan Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Oczywiście - satysfakcja płynąca z męczącej, fizycznej i wykonanej pracy jest duża. Choć Bertie jako osoba, która po prostu interesuje się zaklęciami samymi w sobie jako dziedziną magii czuje równie dużą satysfakcję, kiedy nowe zaklęcia mu się po prostu udają. Kolejne próby, lata nauki także potrafiły być żmudne i wyczerpujące, a na to by móc po prostu machnąć różdżką i wymówić zaklęcie składały się lata ćwiczeń i praktyki. Dlatego czarodzieje dzielili przecież magię na dziedziny i nie było chyba kogoś, kto dałby radę ogarnąć swoim umysłem każdą z nich!
Być może krótkoterminowo zaklęcia wydają się pójściem na łatwiznę, jednak gdy dłużej przyglądać się sprawie, wcale nie są aż tak oczywiste.
Choć fakt faktem poczucie wysiłku potęgowało zadowolenie i Bertie także czuł się zadowolony kiedy patrzył na ich wspólne dzieło wykonane drogą na około, siłą ludzkich rąk bez ani krztyny magii. To także było satysfakcjonujące, po prostu na inny sposób.
- Najlepsze pomysły podsuwa samo życie.
Uśmiechnął się pod nosem, a wręczone mu narzędzia odstawił. Nie mógł sobie odmówić możliwości i przeszedł się po świeżo wbitych deskach, kiedy Duncan je liczył i na wieść o jego sukcesie zaśmiał się weselej, szczerząc przy tym zęby.
- Wszystkie chwyty dozwolone, Beckett, pogódź się z porażką. - stwierdził wesołym, zaczepnym tonem, tak bardzo dla niego charakterystycznym. Na słowa o wybaczeniu znów parsknął szczerym śmiechem. Wpadł w dobry nastrój, może to przez zmęczenie? W jakiś sposób często działało na niego tak... cóż, rozbawiająco.
- Na pewno dasz radę wybaczyć mi ten haniebny czyn? - rozłożył ręce jak to nikczemnik bezradny swym minionym czynom, choć on akurat miał zamiar swoje czyny powtarzać. Lubił rozdawać ludziom słodycze, lubił dzielić się tym co po prostu dobrze mu wychodziło i cóż, lubił wywoływać uśmiechy. Tak, po prostu.
Zaraz kucnął, żeby dokładnie spakować swoją skrzynkę.
- Jasne, chętnie. Gdzie to dokładnie jest? - dopytał zaraz. Ruszyli na dół, gdzie za schodami standardowo wstawił swoją skrzynkę. Może komuś się jeszcze przyda, zamierzał ją zabrać dopiero po zakończeniu prac remontowych. - Najwyżej oczaruję ją swoim urokiem osobistym i zmieni cię tylko w kota. To już lepiej.
Zapewnił, cóż życzył przyjacielowi by tak właśnie się stało. Poza sferą marzeń jednak był w stanie zaoferować jedynie swoje towarzystwo do porządnego napitku.
- Nie chwaląc się nadmiernie, wykonaliśmy dziś kawał dobrej roboty.
Być może krótkoterminowo zaklęcia wydają się pójściem na łatwiznę, jednak gdy dłużej przyglądać się sprawie, wcale nie są aż tak oczywiste.
Choć fakt faktem poczucie wysiłku potęgowało zadowolenie i Bertie także czuł się zadowolony kiedy patrzył na ich wspólne dzieło wykonane drogą na około, siłą ludzkich rąk bez ani krztyny magii. To także było satysfakcjonujące, po prostu na inny sposób.
- Najlepsze pomysły podsuwa samo życie.
Uśmiechnął się pod nosem, a wręczone mu narzędzia odstawił. Nie mógł sobie odmówić możliwości i przeszedł się po świeżo wbitych deskach, kiedy Duncan je liczył i na wieść o jego sukcesie zaśmiał się weselej, szczerząc przy tym zęby.
- Wszystkie chwyty dozwolone, Beckett, pogódź się z porażką. - stwierdził wesołym, zaczepnym tonem, tak bardzo dla niego charakterystycznym. Na słowa o wybaczeniu znów parsknął szczerym śmiechem. Wpadł w dobry nastrój, może to przez zmęczenie? W jakiś sposób często działało na niego tak... cóż, rozbawiająco.
- Na pewno dasz radę wybaczyć mi ten haniebny czyn? - rozłożył ręce jak to nikczemnik bezradny swym minionym czynom, choć on akurat miał zamiar swoje czyny powtarzać. Lubił rozdawać ludziom słodycze, lubił dzielić się tym co po prostu dobrze mu wychodziło i cóż, lubił wywoływać uśmiechy. Tak, po prostu.
Zaraz kucnął, żeby dokładnie spakować swoją skrzynkę.
- Jasne, chętnie. Gdzie to dokładnie jest? - dopytał zaraz. Ruszyli na dół, gdzie za schodami standardowo wstawił swoją skrzynkę. Może komuś się jeszcze przyda, zamierzał ją zabrać dopiero po zakończeniu prac remontowych. - Najwyżej oczaruję ją swoim urokiem osobistym i zmieni cię tylko w kota. To już lepiej.
Zapewnił, cóż życzył przyjacielowi by tak właśnie się stało. Poza sferą marzeń jednak był w stanie zaoferować jedynie swoje towarzystwo do porządnego napitku.
- Nie chwaląc się nadmiernie, wykonaliśmy dziś kawał dobrej roboty.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strych
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata