Korytarz
W trakcie organizowania rejsu z Anglii do Brazylii Fabrizio natrafił na pewną przeszkodę - był nią brak chęci do podjęcia dalszej współpracy przez brazylijskiego partnera. Borgia otrzymał od niego enigmatyczny list wspominający coś o zachwianej polityce zagranicznej Wielkiej Brytanii i o tym, że ostatnie działania podjęte przez brytyjskie Ministerstwo Magii sprawiają, że muszą zaprzestać organizowania razem rejsów przez Atlantyk. Nie mając pojęcia, co wspólnik miał na myśli, Fabrizio postanowił zasięgnąć informacji w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów... z tym, że nikt nie wydawał się zainteresowany udzieleniem mu pomocy. Co najmniej trzech urzędników zamknęło mu drzwi przed nosem, ktoś inny kazał mu wypełnić dokument A32, jednak okazało się, że można go otrzymać wyłącznie po zdobyciu zaświadczenia numer 45, a tego nikt nie chciał mu wydać bez pisemnego upoważnienia. Mężczyznę nieprzerwanie odsyłano do kolejnych pomieszczeń, wskutek czego Borgia bezsensownie krążył po korytarzu w tę i z powrotem, a i tak nikt nie chciał mu udzielić informacji. Po długiej wojnie z biurokracją dowiedział się, że w pomieszczeniu 562 pomoże mu jasnowłosa urzędniczka dobrze zaznajomiona z tą sprawą - może ona wreszcie zdoła mu powiedzieć, dlaczego polityka Wielkiej Brytanii uniemożliwia mu organizowanie rejsów do Brazylii?
Tymczasem dzisiejszy dzień w pracy Thalii przypominał piekło. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów stanął na głowie. Zalewały go niezliczone sowy otrzymane od zagranicznych Ministerstw Magii - w listach wyrażano między innymi obawy związane z niestabilną polityką Wysp Brytyjskich. Należało o nich powiadomić osoby piastujące wyższe stanowiska, a oprócz tego ktoś musiał wypełniać piętrzące się stosy zaległej dokumentacji. W całym Departamencie panował chaos, a na dodatek natrętni petenci kręcili się pod nogami i otwarcie narzekali na niemożność załatwienia wszystkich swoich spraw. Jakiś starszy urzędnik poprosił Thalię o przyniesienie dokumentu A23, a gdy już go zdobyła, okazało się, że chodziło o A32. Gdy znalazła odpowiedni papier, powiadomiono ją, że był już niepotrzebny - to była wyłącznie jedna z wielu irytujących sytuacji, które miały tego dnia miejsce. Wkrótce została poinformowana, że jest potrzebna w pomieszczeniu 562, gdzie nieznośny i wybitnie przeszkadzający w pracy mężczyzna o nazwisku Borygia oczekuje na informacje związane z handlem z Francją. Thalia, choć oprócz tego miała wyjątkowo dużo obowiązków, nie mogła zignorować polecenia, mimo że wiedziała, iż przerwanie dotychczasowej pracy sprawi, że narobi sobie zaległości. Nie miała wyboru: musiała pomóc męczącemu petentowi.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Pieprzeni Brytole i ich pieprzona biurokracja.
Fabrizio zmiął przekleństwo cisnące mu się na usta i drgającym ze zdenerwowania policzkiem wyszedł z kolejnej sali, z kolejnym papierem wciśniętym mu do ręki. Czy naprawdę musiał uzupełniać te wszystkie formularze, druczki i ankiety, żeby tylko się dowiedzieć co takiego ZNOWU odwaliło szanowne Ministerstwo, że jego najbardziej zyskowny rejs wisiał na włosku! Ooooh, inaczej by to wyglądało we Włoszech, południowiec z południowcem się dogada, a tutaj? Masa szarych urzędników, nawet nie słuchających co się do nich mówi tylko z automatu wciskających ci do ręki kolejne druczki. Pieprzeni... Borgia dosadnie zamknął za sobą drzwi, jedynie ostatnimi wysiłkami woli powstrzymując się przed zatrzaśnięciem ich. Wyszedł na wypolerowany korytarz i zaciśniętymi w wąską linię ustami zbliżył się do okien. Spojrzał na panoramę Londynu, biorąc kilka głębszych oddechów. "Och, Fabrizio, to tylko drobne nieporozumienie, raz dwa się z tym uporasz w Ministestwie" w myślach przedrzeźniał głos swojego szefa, jednocześnie zaciskając pięść na dokumencie A32 i zaświadczeniu numer 45 i zmieniając je w ciasną kulkę papieru. Odliczył w głowie od 10 do 0, po czym ponownie odwrócił się w stronę korytarza. Szef do zabije jak wróci z niczym, ten rejs do Brazylii był niesamowicie ważny i MUSIAŁ się odbyć, inaczej z pewnością wielu czarodziei straci pracę. W tym z pewnością Fabrizio. Posłaniec zawsze obrywa jako pierwszy, nie ważne jak dobry by do tej pory był.
Ruszył korytarzem przyglądając się mijanym drzwiom, żeby w końcu dotrzeć do pokoju 562, nie licząc już specjalnie na cudy. No trudno, będzie musiał sobie znaleźć inną robotę. Może zostanie alfonsem? Albo zacznie sprzedawać mugolom narkotyki? Zostanie gangsterem? Poleci na Sycylię i zostanie członkiem mafii? Tyle możliwości, nic tylko skakać z radości. Stanął przed drzwiami, uniósł dłoń i zapukał dwa razy, żeby po chwili przekroczyć próg pomieszczenia.
Dzisiaj jednak nie było mi to dane i zamiast siedzieć w swojej ulubionej pracowni, praktycznie zniknęłam pod stosem formularzy, druków i wyciągów, które należało uporządkować i które znikną w archiwum Ministerstwa, nikogo nigdy już nie interesują. Bezsensowna praca z bezsensownym marnowaniem pergaminów, ale jeśli była na świecie potęga silniejsza od śmierci, to nazywała się ona biurokracją. Dlatego kiedy drzwi się otworzyły, byłam prawie pewna, że to znowu szef przylazł dręczyć mnie kolejnymi stertami papierów, ale tym razem w progu pojawiła się twarz osoby zupełnie mi nieznanej. Z pewnością nie był to ktoś pracujący w moim dziale, ale może jakiś inny urzędnik z innego departamentu się u nas zagubił?
- Taaaak? - zapytałam, wygrzebując się powoli spomiędzy pudeł i walających się luzem pergaminów, poprawiając przy tym włosy, które zsunęły mi się z czoła na twarz. Och, zgubiłam gdzieś wstążki, które trzymały je na miejscu, ale szukanie ich w tym rozgardiaszu było istną syzyfową pracą. - Mogę w czymś pomóc? Ma pan jakieś dzieło sztuki do sprawdzenia? - w mój głos wdarł się nagły entuzjazm, jakbym wręcz błagała przybysza, żeby wyciągnął zza pazuchy jakiegoś Caravaggia albo chociaż malutkiego Matejkę, cokolwiek, bylebym mogła oderwać się od tych nudnych papierzysk.
-No cóż.. - zaczął z wyraźnie dosłyszalnym włoskiem akcentem. -Powiedziano mi, że jest pani osobą, która wyjaśni mi co nasza fantastico Wielka Brytania znowu takiego intelligente wymyśliła, że inne kraje odmawiają jakiejkolwiek z nią współpracy. - rzucił, co prawda spokojnie, ale głosem wręcz ociekającym ironią i zirytowaniem. -I proszę mnie nigdzie nie odsyłać, i nie wciskać mi kolejnych formulario. - dodał już trochę ostrzej. Nie zamierzał się tu kręcić cały dzień, w tej chwili niewiele go obchodziło, że to nie jej wina, że taki syf panuje w Ministerstwie. Przeszedł tu po konkretne informacje i zamierzał je uzyskać. W końcu Borgia nie jest zwalniany, Borgia sam się zwalnia!
- Ja mam panu wyjaśnić? - zapytałam nieco zdezorientowana, bo zdecydowanie leżało to poza moimi kompetencjami, nie mówiąc już o obowiązkach. Postanowiłam jednak drążyć temat, bo nadal nie wiedziałam, o co dokładnie chodzić; może ten włoski jegomość miał problem ze sprzedażą jakiegoś eksponatu ze względu na wprowadzone restrykcje i dlatego odesłano go do urzędniczki w Komisji Handlu Magicznego? - A w czym dokładnie tkwi problem? - zapytałam, sadzając się za biurkiem, zgarniając kilka papierów, które leżały na czystych kartach pergaminu i spoglądając na niego z pełnym profesjonalizmem. - Ma pan kłopot ze sprzedażą swoich towarów oznaczonych przez Ministerstwo jako dzieła sztuki? Potrzebuje pan pomocy w ocleniu zagranicznej przesyłki? Kontrahent nie przedstawił odpowiednich dokumentów uwierzytelniających i wstrzymano import pana towarów? - drążyłam, próbując dowiedzieć się, gdzie tkwi sedno kłopotów pana petenta.
Stwierdzenie, ze Alexander był niezadowolony lub zły byłoby niedomówieniem. On był wściekły. Gdyby było to możliwym to najprawdopodobniej para leciałaby mu z uszu i nosa - może nawet lepiej gdyby tak było, bowiem wtedy prawdopodobnie zakryłaby jego lekko wykrzywione w grymasie, zaciśnięte usta oraz ściągnięte brwi, nadające jego bladej twarzy, pomimo młodocianego wyglądu, groźnego wyrazu. Nie używał ostatnio metamorfomagii, przynajmniej nie świadomie. Działo się tak bynajmniej nie przez brak potrzeby czy chęci, ale przez jakiś wewnętrzny opór, który w nim powstawał. Obawiał się, że może to być skutkiem jego nie najlepszego od dwóch miesięcy samopoczucia. Ciągle jednak jego włosy wyczyniały metamorfomagiczne, kolorowe cuda - umiejętność nie zaniknęła więc. Zbyt wiele lat spędził na jej trenowaniu, by teraz tak po prostu w mgnieniu oka ją utracić. Próbował, zwłaszcza w te bezsenne noce; spędzał długi czas przed lustrem i ćwiczył - nie dawał jednak rady utrzymać transmutacji wystarczająco długo jakby chciał, zmiany nie zawsze były pełne, a najmniejsze rozproszenie powodowało powrót do jego normalnego wyglądu. Teraz włosy młodego uzdrowiciela były kruczoczarne - często ostatnio przybierały właśnie ten kolor - gdy szedł w kierunku gabinetu swojego ojca, mieszczącego się na piątym piętrze Ministerstwa Magii. Chciał bez pardonu wparować do środka, odpuszczając sobie pukanie, ale jego zamiary spotkały się z twardym oporem ze strony zamkniętych na klucz drzwi. Mięśnie szczęki zadrżały i zacisnęły się w jednym rytmie z pięścią, która jeszcze przed momentem owinięta wokół klamki, teraz wisiała wzdłuż otulonego czarnym płaszczem ciała. Jakoś czerń mu ostatnio leżała. Nie rozmyślał w sumie nad tym, czy nosi ją z powodu smutku, jaki nim owładnął u schyłku poprzedniego roku, czy czyni tak podświadomie. Ciężko określić. Jakoś w swojej garderobie widział tylko to, co było czarne, inne rzeczy przeważnie omijając. Automatycznie sięgał do wieszaków, jakby wyuczony codziennej rutyny, tak głęboko w nią wkolejony, że trudno było się z niej wydostać. Zresztą nawet nie próbował, a w tym miejscu był chyba właśnie przysłowiowy pies pogrzebany.
Alexander odwrócił się powoli, starając się panować nad buzującym w nim gniewem. Zaraz też ruszył monumentalnym korytarzem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, jednocześnie wzrokiem szukając ofiary. Będąc dokładnym nie szukał ofiary, a kogoś, kto mógłby udzielić mu informacji, gdzież jego szanowny ojciec właśnie się podziewał. W pierwszej chwili omal jej nie przeoczył, jednak spojrzenie Selwyna momentalnie powróciło do młodej kobiety, bowiem potrącił ją ramieniem, czy też raczej po prostu ją staranował, będąc sporo od niej wyższym i zwyczajnie jej nie zauważając - czubek jej głowy znajdował się bowiem jakoś na wysokości, gdzie kończył się podbródek Lexa. Wydawała się być taką, która wie o wszystkim, co się dzieje. Właściwie to pasowała do opisu typowej sekretarki, ze stertą dokumentów w ramionach... czy też w obecnym momencie ze stertą dokumentów na podłodze, czego sprawcą był nikt inny, jak młody gniewny lord. Zaraz jednak mars na jego twarzy ustąpił poczuciu winy.
- Przepraszam - powiedział i wyciągnął różdżkę, której jedno machnięcie wystarczyło, by papiery poukładały się na powrót w schludny stos, spoczywający teraz w rękach Selwyna. Podał je kobiecie i już chciał się odwrócić i odejść, gdy przypomniał sobie, dlaczego właściwie jego noga stanęła w Ministerstwie. Część złości od razu do niego wróciła, bulgocząc jednak pod kontrolą. Na razie.
- Proszę mi powiedzieć, gdzie udał się lord Selwyn? - powiedział tym swoim miękkim arystokratycznym głosem, zmuszając się do przywdziania maski opanowanego szlachcica. Tylko w środku ciśnienie mu wzrastało, minuta po minucie. Patrzył na stojącą przed nim kobietę, z góry, bo inaczej się przy jego wzroście nie dało, czekając na odpowiedź.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 02.12.16 23:05, w całości zmieniany 2 razy
Była szczęśliwa wychodząc z całym naręczem teczek, szczęśliwie z posegregowanymi dokumentami. Kilka chwil i przeniesie się do domu. Tak przynajmniej myślała zanim ktoś nie potrącił ją w ramię, a papiery wyleciały jej z rąk – wszystko to było mało spektakularne, żadnego wylotu w powietrze, po prostu ślizgiem rozłożyły się na podłodze na dobre dwa metry przed jej nogami, a część dokumentacji wyślizgnęła się z teczek. Patrzyła na tę osobistą katastrofę szeroko otwartymi oczyma, w których błysnęły łzy szoku i niedowierzania. Lśniły tam jeszcze tylko na chwilę – w momencie, gdy winowajca podał jej teczki ułożone schludnie, lecz bez jakiejkolwiek chronologii i z wymieszanymi papierami, zastąpiła je złość, która w Josie budziła się niesłychanie rzadko. Mówił coś do niej, może nawet przeprosił, lecz nie słyszała tego, zbyt otępiona uczuciem, jakie w nią uderzyło. Przyjęła biernie ten cały bałagan, och zapewne spędzi na porządkowaniu dobre godziny, tym samym pozostając w Ministerstwie dłużej, a przy okazji zbierze nieprzyjazne uwagi od aurora, który potrzebował tych dokumentów natychmiast. - Na Merlina, coś ty narobił! – nie myślała nad swoim zachowaniem, zwykle uważna na emocje innych i nastawiona pokojowo, przeniosła pełen wściekłości, jasny wzrok na delikwenta, który ją zaatakował. - Czy ty masz pojęcie… – odgarnęła kosmyki, które opadły jej na czoło i poprawiła stosik dokumentów, by nie wyślizgnął jej się z rąk. - Psidawcze kostki, nie nauczyli cię patrzeć pod nogi?! – warczała pod nosem, bardziej sama do siebie, będąc przekonaną, że szlachcic – nie mógł być innej krwi – zostawi ją samą sobie.
Przez chwilę zastanawiała się, czy całej winy nie uda się jej zrzucić na sekretarkę, od której otrzymała dokumenty. Nawet przez moment nie pomyślała, że została uznana za jedną z nich.
Jego uwadze umknął chwilowy blask łez w oczach Josephine, gdyż wtedy jeszcze zajęty był zbieraniem z podłogi wszystkich teczek. Same teczki go też irytowały, będąc zbyt podobnymi do tych, które tysiące razy przekładał w szpitalnym archiwum czy gabinecie Avery'ego, toteż gdy wreszcie przyszło mu uważniej przyjrzeć się powodowi jego obecnie jeszcze bardziej podniesionego ciśnienia nie znalazł w jej obliczu czegokolwiek, co byłoby w stanie choć odrobinę złagodzić jego zszargane nerwy, by nie wybuchnął.
- Nie wiem kto uczył panią czegokolwiek, wątpię by w ogóle istniała taka osoba skoro podstawowe zasady etyki są pani obce - wycedził przez zęby, złośliwie podkreślając zwroty, których użył względem kobiety. - Nie miałem o Ministerstwie zbyt wysokiego mniemania od zawsze, a jak widzę nie zamierza to się zmienić w najbliższym czasie, bowiem nawet na tak niewymagające stanowiska nie są w stanie zatrudnić kogoś o minimalnych choćby kompetencjach. Już bardziej zorganizowana jest gromada gumochłonów niż to bezhołowie! - warknął, może odrobinę zbyt podniesionym głosem. Stał tam tak tylko, wylewając z siebie złość na tę Merlinowi ducha winną kobietę, zamiast pójść stamtąd i nie wprowadzać jeszcze większego zamętu.
Co robił, nieświadomy, zaślepiony złością, przytłoczony ciężarem tego, co życie zrzuciło mu jakiś czas temu na barki i tego, co ciągle mu dorzucało z każdym kolejnym dniem. Im więcej czasu mijało od pamiętnego dnia sabatu, tym bardziej Alexander oddalał się od samego siebie. Przecież to tak naprawdę nie był on. Zły sen. To był tylko zły sen.
Złe sny się przecież kiedyś... kończą?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 22.11.16 14:05, w całości zmieniany 2 razy
these violent delights have
violent ends...
Gdzieś jednak przez ten cały gniew skierowany przeciw ogromowi świata przebiła się w lexowej głowie myśl, że to wszystko jest jakimś jednym wielkim nieporozumieniem. Cyniczne słowa czarownicy zamiast jednak ostatecznie dolać oliwy do ognia dokonywały czegoś zupełnie odwrotnego. Im więcej ich wypowiadała to tym bardziej można by przyrównać ich działanie to tego, iż chlusnęły w niego kubłem lodowatej wody przejrzenia na oczy. Jakby nagle wyszedł z siebie i stanął obok. W sumie, może powiedzenie z wychodzeniem z siebie w złości miało jakieś zawoalowane znaczenie alternatywne, albo przy sprzyjających warunkach nowe, nieprzewidziane skutki, jak ten teraz? Gdy tylko do jego uszu doszło słowo "gorszych" wyraz twarzy Alexandra zmienił się diametralnie. Wszystkie mięśnie, wręcz boleśnie do tej pory wciskające w siebie nawzajem górne i dolne rzędy zębów, rozluźniły się, a we wzroku pojawił się jakby cień przestrachu. Jego twarz nie przedstawiała już marsowego oblicza tylko to poważne, smutne. Jej słowa go ubodły, prosto w najczulszy punkt. Całe życie starał się nie być takim, za jakiego właśnie miała go ta stojąca naprzeciw jedna jedyna kobieta. Maska obłudy. Wziął głęboki oddech, nie odezwał się jednak. Jął tylko przypatrywać się czarownicy, która dla Selwyna stała się w tym momencie symbolem jego własnego zbłądzenia, uosobieniem krzywdzącej opinii na podstawie jednego, pojedynczego tylko zdarzenia, będącego jednak w stanie przekreślić wszystkie jego nadzieje na to, że jest dobrym człowiekiem. Chociaż czy on sam przed chwilą nie zrobił czegoś analogicznego? Z pogardą zwrócił się do tej kobiety, która - o zgrozo, teraz to widział, zauważył oznaczenie na szacie gdy przypatrywał się jej trzęsącym ramionom - nie pracowała na tym piętrze, więc za żadne skarby świata nie mogła posiadać informacji, które chciał uzyskać.
Wspomnienie o skrzatach przywołało w jego myślach pewien grudniowy wieczór, kiedy to siedział w swojej kuchni z Garrettem, a ten knuł spisek polegający na sabotażu arystokratów poprzez uwolnienie wszystkich skrzatów domowych. Czyli naprawdę byli aż tak żałośni w oczach pozostałych? Właściwie po jego obecnym pokazie nic dziwnego, że reszta społeczeństwa nie pałała do szlachciców miłością. Kobieta, na oko nie wiele starsza niż on sam zamilkła ostatecznie. Nie do końca panował teraz nad swoimi słowami, w głowie miał pustkę, bezsilność, które pozostawiła po sobie ulatująca złość, ustępując miejsca rozgoryczeniu i rozczarowaniu samym sobą.
- Nie zajdzie się daleko oceniając ludzi tylko po tym, kto jak się urodził - wymruczał cicho, zawstydzony, choć nadal w jego głosie pobrzmiewał gniew - tym razem na samego siebie. Jednak czy ktokolwiek poza nim mógł o tym wiedzieć? Raczej nie. - A od skrzatów domowych można wiele się nauczyć w materii radzenia sobie z bezhołowiem. Na przykład rzucania na stertę dokumentów prostego zaklęcia - tu odchylił połę płaszcza, błyskając przez moment limonkową zielenią szaty uzdrowiciela, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni różdżkę i machnął nią w kierunku Josephine, a trzymane przez kobietę teczki zostały schludnie owiązane pakowym sznurkiem, zażegnując tym samym widmo ich ponownego rozejścia się w cztery strony świata - dzięki któremu można uchronić się przed zniweczeniem godzin pracy w wyniku potrącenia przez takiego ignoranckiego arystokratę jak ja - dokończył chowając na powrót różdżkę do płaszcza, nie będąc jednak w stanie wyzbyć się z głosu gorzko-sarkastycznego tonu. Był już całkowicie zmęczony tym dniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Za późno.
Miejsce bezsilności zajęła złość, jakiej dawno nie czuła. Jej życie wpisywało się w dane ramy stworzonych norm, których nienawidziła przekraczać, a co działo się zaskakująco często w przeciągu ostatnich lat. Dzięki temu funkcjonowała, już intuicyjnie reagując na pojawiające się nieprawidłowości. Nie spodziewała się, że cały świat rozsypie się niczym z domek z kart; przecież była przekonana, że żadna wichura nie naruszy fundamentów jej bajkowej, bezpiecznej rzeczywistości. Zbyt wiele nieprawidłowości, zbyt wiele nieprzespanych nocy zaburzanych przez strach, by mogła stworzyć odpowiednią ilość komfortu. Wyrzuty mogła kierować tylko w swoim kierunku, przecież powinna powiększyć jego strefę, gdyby tylko postarała się bardziej. Gdyby zostawiła własne pragnienia i skoncentrowała się na tym co naprawdę ważne – na bezpieczeństwie. Zamiast tego wciąż i wciąż zawodziła oczekiwania, choć nikt nie śmiał jej tego powiedzieć. Zresztą, czy musieli? Sama o tym doskonale wiedziała. Zbyt słaba i nieodpowiedzialna, nienadająca się do odpowiedzialnego funkcjonowania, nieważne jak bardzo się starała. To wszystko ją przerastało. Dlatego zamiast płakać nad rozlanym eliksirem, tym razem niespodziewanie wybuchła.
Być może wyglądała niczym nieszczęśliwa małolata, którą nie ma kto przytulić w święto zakochanych – najprościej byłoby zrzucić winę na tak prymitywny dzień, którym nigdy się nie przejmowała. Była na tyle przytomna, by zwrócić uwagę na różnice w tonie mężczyzny, jednak nie znajdowała się w jego głowie, więc o nadinterpretacje niezwykle łatwo. Co gorsza, pozostała ślepa na zmiany w mowie jego ciała, a lekki przestrach, który pojawił się w jego oczach zdawał się być prowokującym spojrzeniem, zachętą do walki. Rzucone zaklęcie, które związało dokumenty, tylko potwierdziło tę wizję; zamiast pozostać wyciągnięta dłonią w geście pomocy, stało się czynnością prześmiewczą nad jej głupotą i brakiem zabezpieczenia przed zaistniałą sytuacją. - Niesamowite jak dobrze, że odnalazłam w lordzie niezastąpioną pomoc – przytuliła do siebie wieże dokumentów, która w tej chwili stanowiła jedyną barierę bezpieczeństwa, powstrzymującą ją od przepłoszenia ignoranta zaklęciem, a tym samym pozwalającą na zachowanie pracy. - Pozostaje mi tylko zazdrościć pacjentom znajdującym się pod lorda uzdrowicielską opieką – słowa same napływały na język, który nie ważył na ich ciężar; umysł przetworzył otrzymane bodźce w informacje, więc bezwiednie je wykorzystała, by zadać jeszcze więcej bólu. Chciała, by tak było! Lecz utknęła w przekonaniu, że rozmawia jednym z naburmuszonych paniątek, którym serce służy tylko i wyłączne do podtrzymywania funkcji życiowych. - Obwiązanie wszystkiego ładną wstążeczką tylko zamaskuje bezhołowie, na które lord jest tak wrażliwy - mówiąc to, wykorzystała sytuację jeszcze bardziej i wepchnęła stertę dokumentów wprost w ręce Selwyna, wiedząc, że przez niespodziewany ruch, chwyci jej drobny podarek, który w tej chwili był równie niebezpieczny jak róg buchorożca. - Mam nadzieję, że alfabet oraz numeracja stron są lordowi znane.
Cóż się z tobą dzieje Josephino?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Josephine Fenwick dnia 26.12.16 16:06, w całości zmieniany 1 raz
- Nie widzę powodu, dla którego należałoby mieszać w tę farsę moje miejsce pracy - odparł, hardziej niż brzmiały jego wcześniejsze słowa, po czym poprawił na sobie płaszcz. Chciał się odezwać, jednak pracownica Ministerstwa wydawała się już być zbyt nakręcona, by pozwolić mu dojść do słowa. Z iście kamienną twarzą wysłuchał kolejnego jadowitego oskarżenia pod swoim adresem, jednak gdy znienacka w jego tors wciśnięto stertę dokumentów zareagował tak, jak było przewidziane - odruchowo chwycił papiery, robiąc przy tym krok do tyłu. Spojrzał na dokumenty, po czym lekko zaskoczone spojrzenie przeniósł na blondynkę. Miała tupet. Miała niezaprzeczalnie wielki tupet. Znów poczuł wbijające się weń szpileczki złości.
- Wystarczyło powiedzieć, bym to zrobił, znam swoją winę i poczuwam się do jej zadośćuczynienia - powiedział, znów wszystkie negatywne emocje przenosząc na ton swojego głosu. Biło z niego poirytowanie. - Nie trzeba do tego mnie obrażać, doprawdy, litości - dodał, kierując swe kroki do pobliskiego parapetu. Położył na nim papierzyska, po czym ledwo co poprawiany płaszcz rozpiął i również cisnął na parapet. Podwinął rękawy i rzucając ostatnie spojrzenie na kobietę, jakby chcąc jej też przekazać że robi wiele hałasu o nic wziął się do pracy. Chwycił w dłoń różdżkę, jako że nie był pod sadystycznym nadzorem Samaela i mógł posłużyć się magią; niewerbalnie rzucił Accio, przywołując do siebie każdą pierwszą stronę, po czym posłał je na przeciwległy parapet, rozkładając alfabetycznie jedna obok drugiej. Kolejne dwa szybkie zaklęcia i odcinek korytarza pomiędzy dwoma oknami zapełnił się fruwającymi w powietrzu kartkami. Nie minęła minuta a wszystko leżało tak, jak miało leżeć, pięknie posegregowane. Złapał w garść felerne teczki i ręcznie powkładał każdy stosik do tej odpowiednio opisanej, a następnie ułożył je w nowy, bardzo schludny stos i ponownie rzucił zaklęcie obwiązujące. Z lekko uniesioną jedną brwią podszedł do Josephine, lewą bliznowatą ręką przyciskając do swojego torsu stertę. Bardzo teatralnie uśmiechnął się przymilnie, po czym kłaniając się wyciągnął przed siebie dokumentację.
- Oto dokumenty, o pani, mam nadzieję, iż efekt mojej pracy okaże się zadowalający - powiedział niby uniżenie. Ciekawe, czy czarownicę to jeszcze bardziej rozsierdzi. A może efekt będzie całkiem odwrotny i zmięknie?
Kiedy przestała patrzyć? Właściwie kiedy złośliwy uśmieszek został starty z jej twarzy tak, że nie pozostał po nim nawet najmniejszy ślad? Biernie, niczym kukiełka w rękach kuglarza, przyjęła stosik dokumentów, spoglądając na mężczyznę całkowicie nieobecnym spojrzeniem. Tak, dokładnie tak, najchętniej zapadłaby się pod ziemie. Przecież tak nie wiele wystarczyło, by doprowadzić wszystko do porządku... Po co więc była ta cała słowna przepychanka, wybuchy złości i chęci mordu? Mniej niż minuta, a magia załatwiła wszystko, tak jakby nigdy się nie zderzyli. Josephine jednak nie mogła udawać, że całe zajście nie miało miejsca. Oparła się po prostu o ścianę, przymykając oczy, blednąc nieco i marząc, by zapaść się pod ziemie... Albo by chociaż jej towarzyszysz był tak dobry i zniknął stąd raz-dwa. Uparcie wbijała spojrzenie w marmurową ścianę naprzeciw siebie, jakby to miało pomóc jej zniknąć. Na policzki wystąpił delikatny rumieniec, który Gideon, gdy jeszcze żył, nazywał niezwykle uroczym.
Gideon...
Co by sobie pomyślał, gdyby zobaczył, czego się dopuszcza? Nie tak zostali wychowani. Oddech na samo wspomnienie brata stał się o wiele trudniejszy i przerywany jakby właśnie połknęła fałszoskop - jedyną rzecz, jaka jej po nim pozostała. Zacisnęła mocno powieki, walcząc z falą goryczy, która odebrała jej oddech i zaszkliła oczy. On już nic ci nie powie, Josephine. On nie żyje. Czemu, tak często o tym zapominasz?
- Przepraszam. Jeszcze raz, za wszystko - powiedział, lecz ona już na niego nie zwracała uwagi. Stała tak, z zaciśniętymi powiekami, a on nie wiedział co ze sobą zrobić. Czuł, ze powinien jak najszybciej stąd odejść i zostawić ją samą sobie. Jednak jej pobladła twarz i wrażenia, jakoby stała tylko dzięki opieraniu się plecami o ścianę nie pozwoliły mu się na początku ruszyć z miejsca. Co jednak powiedzieć? Już chyba nic nie mógł dodać, tylko spełnić niemą prośbę jego towarzyszki i zniknąć. Poprawił więc swój ubiór, zarzucił na grzbiet płaszcz i owinął się szalikiem.
- Do widzenia - pożegnał się, jednak zanim odszedł machnął jeszcze różdżką, niewerbalnie rzucając zaklęcie Renervate. Wyglądała na zmęczoną i... a zresztą, nieważne. Już bowiem odwrócił się na pięcie i po chwili nie pozostało po nim nawet echo kroków na marmurowej posadzce.
|zt dla Alexandra
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5