Korytarz
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Korytarz w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów jest wysoki i przestrzenny, a widok roztaczający się za strzelistymi oknami zawsze przedstawia skąpaną w słońcu, magiczną część Londynu. Liczne rozwidlenia korytarza prowadzą do niezliczonych pomieszczeń, w których zawsze wre praca - urzędnicy wysyłają oficjalne listy, wypełniają dokumentację, dbają o brytyjski handel zagraniczny.
| 22.04?
Jestem zmęczony. Wszystkim - bałaganem, chaosem, nadmiarem skarg. Papierkową robotą. A przecież nie na tym powinna polegać moja praca. Nie po to wybrałem ten przeklęty Departament, ten, który jeszcze najprawdopodobniej przestanie istnieć, bym tonął w papierach. Oczywiście, papiery są różne - niektóre czyta się nawet całkiem przyjemnie. Listy, protokoły… Ale nie kiedy wszyscy tylko się skarżą. Bo ceny herbaty rosną. Ceny wszystkiego rosną - powinni już to zauważyć. Na tym właśnie polega problem z blokowaniem handlu międzynarodowego. Inni skarżyli się, że są fanami sportu i to utrudni im oglądanie meczy - skoro więc wszyscy się skarżą, to kto głosował? Kto zaznaczył tak na kracie głosowania na referendum? Jak wielkim idiotom musiał być? Oczywiście, w grę w chodzi też inna myśl: sfałszowane wybory. Nie byłbym zdziwiony ani trochę, jeżeli tak w istocie by było. Po części to dlatego, że cenię sobie jeszcze ludzkość i uważam, że o ile jest pełna głupich przedstawicieli, to z pewnością nie tak głupich i nie w tak przeważającej większości. Może się mylę. A jednak Tuft zapewne byłaby do tego zdolna, bo czego można spodziewać się po starej, brudnej półkrwiaczce? Z pewnością nie odpowiedzialności. Z pewnością nie wiedzy. Może magicznych wszy, co najwyżej. Pogłoski jakoby była tylko marionetką, kierowaną przez coraz to nowe nazwiska pojawiające się na potencjalnej liście panów i władców, jedynie mnie śmieszą. Nie sądzę by ktoś, kto ma głowę na karku chciał się nią wysługiwać. W dodatku o ile o jej inteligencji wspominać nie można, większość rzekomych manipulatorów również nią nie grzeszy. Może poza Gellertem Grindelwaldem - ale to, że jest on u władzy jest raczej niepodważalnym faktem, niż spekulacją. Tylko ślepi i głusi mogliby w to uwierzyć. Bo czy istnieje lepszy sposób na zatruwanie społeczeństwa niż poprzez młodych, słabych i pozbawionych często własnego zdania osobników? Jak inaczej podporządkować sobie czarodziejów, niż przez Hogwart, który był kiedyś symbolem władzy, oświecenia i nauki? Wychodzę na chwilę z gabinetu, by się zaznać nieco spokoju, jednak wygląda na to, że dziś korytarz pełen jest rozgadanych osób.
Jestem zmęczony. Wszystkim - bałaganem, chaosem, nadmiarem skarg. Papierkową robotą. A przecież nie na tym powinna polegać moja praca. Nie po to wybrałem ten przeklęty Departament, ten, który jeszcze najprawdopodobniej przestanie istnieć, bym tonął w papierach. Oczywiście, papiery są różne - niektóre czyta się nawet całkiem przyjemnie. Listy, protokoły… Ale nie kiedy wszyscy tylko się skarżą. Bo ceny herbaty rosną. Ceny wszystkiego rosną - powinni już to zauważyć. Na tym właśnie polega problem z blokowaniem handlu międzynarodowego. Inni skarżyli się, że są fanami sportu i to utrudni im oglądanie meczy - skoro więc wszyscy się skarżą, to kto głosował? Kto zaznaczył tak na kracie głosowania na referendum? Jak wielkim idiotom musiał być? Oczywiście, w grę w chodzi też inna myśl: sfałszowane wybory. Nie byłbym zdziwiony ani trochę, jeżeli tak w istocie by było. Po części to dlatego, że cenię sobie jeszcze ludzkość i uważam, że o ile jest pełna głupich przedstawicieli, to z pewnością nie tak głupich i nie w tak przeważającej większości. Może się mylę. A jednak Tuft zapewne byłaby do tego zdolna, bo czego można spodziewać się po starej, brudnej półkrwiaczce? Z pewnością nie odpowiedzialności. Z pewnością nie wiedzy. Może magicznych wszy, co najwyżej. Pogłoski jakoby była tylko marionetką, kierowaną przez coraz to nowe nazwiska pojawiające się na potencjalnej liście panów i władców, jedynie mnie śmieszą. Nie sądzę by ktoś, kto ma głowę na karku chciał się nią wysługiwać. W dodatku o ile o jej inteligencji wspominać nie można, większość rzekomych manipulatorów również nią nie grzeszy. Może poza Gellertem Grindelwaldem - ale to, że jest on u władzy jest raczej niepodważalnym faktem, niż spekulacją. Tylko ślepi i głusi mogliby w to uwierzyć. Bo czy istnieje lepszy sposób na zatruwanie społeczeństwa niż poprzez młodych, słabych i pozbawionych często własnego zdania osobników? Jak inaczej podporządkować sobie czarodziejów, niż przez Hogwart, który był kiedyś symbolem władzy, oświecenia i nauki? Wychodzę na chwilę z gabinetu, by się zaznać nieco spokoju, jednak wygląda na to, że dziś korytarz pełen jest rozgadanych osób.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powoli wyszła z jednego z kominków kierując się w stronę Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Szła szybko znajomym korytarzem mijając twarze, które kiedyś zwykła mijać codziennie. Od początku miesiąca już jednak tak nie było, a powodem tego stanu rzeczy były wyniki referendum. Z racji, że Elisabeth przebywała na stażu, który dobiegał już końca, szefostwo postanowiło dać jej przymusowy urlop, po którym będzie mogła wrócić do pracy już jako pełnoprawny pracownik. Z początku nie była zadowolona z tego stanu rzeczy - może nie był to jej wymarzony zawód, lecz stanowił jedynie środek do celu, który pragnęła jak najszybciej osiągnąć. Celu, który nagle oddalił się w wyniku tej przerwy. I chociaż na początku podchodziła do referendum dość entuzjastycznie, to w mgnieniu oka znienawidziła wszystkie zmiany, jakie ze sobą niósł. Nie minęło jednak wiele czasu, by poddała swoje pochopne opinie korekcie. Ostatecznie dostrzegła w tym urlopie wiele zalet, jak chociażby czas na oddanie się swoim zaniedbanym aktywnościom czy na rozmyślenia, które przyniosły wiele interesujących wniosków i planów. Między innymi postanowiła poszerzyć swoją wiedzę oraz wzbogacić się o nową umiejętność. Czy miałaby na to czas gdyby dalej przeglądała nudne papierki czy jedynie słuchała jak koledzy z pracy rozprawiają o nieistotnych rzeczach?
Westchnęła cicho, widząc jak zbliża się do wyznaczonego celu. Tego dnia postanowiła wybrać się do byłego miejsca pracy po kilka rzeczy, które w niej zostawiła. Były to z pozoru niezbyt ważne przedmioty, lecz Elisabeth wychodziła z założenia, że nawet pozornie niepotrzebne rzeczy mogą okazać się niezbędne. Zaczęła dostrzegać kilku kolegów z departamentu. Czy wiedzieli, że ich miejsce pracy prawdopodobnie zniknie, a zostaną oddelegowani do innego, prawdopodobnie stworzonego tylko po to, by zapewnić zatrudnienie, bo tak wypada.
Elisabeth wyczekiwała dnia, w którym sowa przyniesie jej list z wiadomością o kierunkach jej przyszłości. Nie zwykła mieć nadziei, lecz tym razem liczyła na to, że zaoferują jej coś prawdziwie korzystnego. Jeśli zaś tak się nie stanie, będzie starała się robić wszystko, by szybko poprawiono błąd zarządu.
Szybko skręciła w odpowiedni korytarz. W oddali dostrzegła wiele sylwetek znanych i tych zupełnie nowych, a wśród nich między innymi postać Notta. Elisabeth nie znała go aż tak dobrze, lecz kojarzyła. W końcu pracowali w jednym miejscu, a ponadto mężczyzna był przedstawicielem rodu krwi szlachetnej. Zwolniła kroku, by ostatecznie na chwilę zatrzymać się zaraz przy znajomym.
- Dzień dobry, lordzie Nott - zagaiła, unosząc lekko lewy kącik ust ku górze. - Dobrze lorda widzieć w dobrej kondycji.
Westchnęła cicho, widząc jak zbliża się do wyznaczonego celu. Tego dnia postanowiła wybrać się do byłego miejsca pracy po kilka rzeczy, które w niej zostawiła. Były to z pozoru niezbyt ważne przedmioty, lecz Elisabeth wychodziła z założenia, że nawet pozornie niepotrzebne rzeczy mogą okazać się niezbędne. Zaczęła dostrzegać kilku kolegów z departamentu. Czy wiedzieli, że ich miejsce pracy prawdopodobnie zniknie, a zostaną oddelegowani do innego, prawdopodobnie stworzonego tylko po to, by zapewnić zatrudnienie, bo tak wypada.
Elisabeth wyczekiwała dnia, w którym sowa przyniesie jej list z wiadomością o kierunkach jej przyszłości. Nie zwykła mieć nadziei, lecz tym razem liczyła na to, że zaoferują jej coś prawdziwie korzystnego. Jeśli zaś tak się nie stanie, będzie starała się robić wszystko, by szybko poprawiono błąd zarządu.
Szybko skręciła w odpowiedni korytarz. W oddali dostrzegła wiele sylwetek znanych i tych zupełnie nowych, a wśród nich między innymi postać Notta. Elisabeth nie znała go aż tak dobrze, lecz kojarzyła. W końcu pracowali w jednym miejscu, a ponadto mężczyzna był przedstawicielem rodu krwi szlachetnej. Zwolniła kroku, by ostatecznie na chwilę zatrzymać się zaraz przy znajomym.
- Dzień dobry, lordzie Nott - zagaiła, unosząc lekko lewy kącik ust ku górze. - Dobrze lorda widzieć w dobrej kondycji.
A little learning is a dangerous thing...
Idę przez korytarz pewnym, sprężystym krokiem, choć myślami jestem już zupełnie gdzie indziej. W zamyśleniu przemierzam korytarz, starając się wymijać znajomych ludzi, którzy chcą mnie zagadnąć. Odsyłam ich miłym uśmiechem czy krótką wymianą zdań, jednak nikt nie zajmuje mnie na tyle bym przystanął na dłużej niż kilka minut. Głównie to sekretarki, krzątające się tu i tam i plotkujące o niczym. Wymijam kolejną parę - jedna z nich jest niziutką blondynką o ciemnych oczach i dziwnym, niemal karykaturalnym kroku, druga zaś ma nieco egzotyczną urodę i karnację w ciemniejszej tonacji. Nierzadko trafiają się takie, szczególnie wśród londyńskich jasnych twarzy, lecz jestem do nich przyzwyczajony - w końcu nawet moja prawie-kuzyna, Ziva Burke, ma wśród swoich przodków Egipcjan. Nie widzę w tym nic złego, wręcz przeciwnie to… Ciekawa odmiana od jasnych loków i twarzy bladej niczym śnieg. W końcu natrafiam na Ciebie. Kilka sekund zajmuje mi dopasowanie Twojej twarzy i znajomych, ciemnych włosów do imienia i nazwiska. W przeciwieństwie do wcześniej miniętych osób, Ty tu pracujesz, a w dodatku należysz do przedstawicielek arystokracji. Zatrzymuję się, widząc, że ku mnie zmierzasz. Nie mam powodu by tego nie zrobić - inteligentna rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. A nie mam wątpliwości co do Twojej inteligencji, bowiem w tym Departamencie nie pracuje czy też nie pracował byle kto.
- Mnie także miło panią widzieć, lady Parkinson - rozpoczynam, uśmiechając się lekko.
Od tak dla zasady. Zapominam na chwilę o własnym zmęczeniu i próbuję sobie przypomnieć nasze ostatnie spotkanie. Nieco bardziej odległe niż mógłbym pomyśleć. Nawet biorąc pod uwagę moje podróże, pracując w tym samym budynku i na tym samym piętrze naturalnym jest, że człowiek wpada na swoich znajomych. Czyli w tym wypadku na wszystkim, bo jak można choć trochę nie znać tych, na których wpada się codziennie?
- Muszę przyznać, że dawno lady tu nie widziałem. Mam nadzieję, że nie stoją za tym jakieś nieszczęśliwe przyczyny? - pytam uprzejmie.
Na myśli mam oczywiście chorobę lub jakiś niemiły wypadek, choć to co dzieje się obecnie w tym miejscu można nazwać co najmniej katastrofą.
- Mnie także miło panią widzieć, lady Parkinson - rozpoczynam, uśmiechając się lekko.
Od tak dla zasady. Zapominam na chwilę o własnym zmęczeniu i próbuję sobie przypomnieć nasze ostatnie spotkanie. Nieco bardziej odległe niż mógłbym pomyśleć. Nawet biorąc pod uwagę moje podróże, pracując w tym samym budynku i na tym samym piętrze naturalnym jest, że człowiek wpada na swoich znajomych. Czyli w tym wypadku na wszystkim, bo jak można choć trochę nie znać tych, na których wpada się codziennie?
- Muszę przyznać, że dawno lady tu nie widziałem. Mam nadzieję, że nie stoją za tym jakieś nieszczęśliwe przyczyny? - pytam uprzejmie.
Na myśli mam oczywiście chorobę lub jakiś niemiły wypadek, choć to co dzieje się obecnie w tym miejscu można nazwać co najmniej katastrofą.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kwiecień był miesiącem wykorzystywania wolnego czasu. Nadrabiała wszystko, na co wcześniej nie mogła sobie pozwolić bądź robiła to w znacznie mniejszej ilości, jak chociażby rozmowy. Elisabeth przepadała za konwersacjami, lecz nie tymi prostymi, zwykłymi. Była kobietą inteligentną, a zatem wymagała od rozmówcy czegoś więcej aniżeli pytań o pogodę czy puste komplementy. Niejednokrotnie jednak była na nie z góry skazana chcąc pozyskać sobie sympatię kilku osób. Potrzebowała znajomości, czuła potrzebę przynajmniej kojarzenia osób z otoczenia zarówno bliskiego, jak i dalszego. Niewiedza była czymś, co niezwykle ją irytowało. Stąd też przynajmniej ogólna wiedza na temat osób pracujących w jej Departamencie. Nie musiała z nimi rozmawiać codziennie, utrzymywać bliskie relacje by wiedzieć o nich cokolwiek. Ceniła sobie również znajomość członków rodów szlacheckich chociaż naturalnie nie było to w pełni możliwe. Osoba Alistaira Notta znalazła jednak miejsce w jej pamięci, pomimo braku jakichkolwiek głębszych relacji pomiędzy nimi. Mężczyzna stanowił jednak część zarówno jej pracy, jak i szlacheckiego środowiska - nie byłaby sobą gdyby go nie zapamiętała. I chociaż jak na razie nie miała wobec tej znajomości żadnych celów, to i tak należało ją od czasu do czasu pielęgnować - nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość.
- To zależy co lord rozumie przez nieszczęśliwy wypadek- odpowiedziała, na chwilę robiąc przerwę. - Jeśli bowiem lord w ten sposób określa koniec naszego departamentu, który z pewnością rychło nastąpi, to w istocie moja nieobecność spowodowana jest nieszczęśliwym wypadkiem.
Dla niej ostatecznie urlop wyszedł na dobre, jednocześnie mając jednak swoje wady, które była w stanie zaakceptować. Świat zmierzał w dość ciekawym kierunku, a ona dzięki tej przerwie miała okazję nieco się zatrzymać. Zwolnić tempo i rozejrzeć się dookoła. Miała możliwość nadrobienia zaległości w wiedzy zarówno na tle towarzyskim, jak i w związku z tajnikami magii, której nie zwykli nauczać w szkole.
- Z racji zakończenia stażu postanowiono dać mi miesiąc urlopu przed postawieniem mnie wobec prawdziwych zadań zawodowych - wyjaśniła w końcu realny powód jej nieobecności, który jednak nie był związany jedynie z końcem stażu. Normalnie w tym miesiącu z pewnością mogłaby pracować ze statusem normalnego pracownika, co jednak nie miało miejsca, a powodem z pewnością były zamiary rozwiązania departamentu, w którym pracowała. - Czy coś ciekawego wydarzyło się w Departamencie podczas mojej nieobecności?
- To zależy co lord rozumie przez nieszczęśliwy wypadek- odpowiedziała, na chwilę robiąc przerwę. - Jeśli bowiem lord w ten sposób określa koniec naszego departamentu, który z pewnością rychło nastąpi, to w istocie moja nieobecność spowodowana jest nieszczęśliwym wypadkiem.
Dla niej ostatecznie urlop wyszedł na dobre, jednocześnie mając jednak swoje wady, które była w stanie zaakceptować. Świat zmierzał w dość ciekawym kierunku, a ona dzięki tej przerwie miała okazję nieco się zatrzymać. Zwolnić tempo i rozejrzeć się dookoła. Miała możliwość nadrobienia zaległości w wiedzy zarówno na tle towarzyskim, jak i w związku z tajnikami magii, której nie zwykli nauczać w szkole.
- Z racji zakończenia stażu postanowiono dać mi miesiąc urlopu przed postawieniem mnie wobec prawdziwych zadań zawodowych - wyjaśniła w końcu realny powód jej nieobecności, który jednak nie był związany jedynie z końcem stażu. Normalnie w tym miesiącu z pewnością mogłaby pracować ze statusem normalnego pracownika, co jednak nie miało miejsca, a powodem z pewnością były zamiary rozwiązania departamentu, w którym pracowała. - Czy coś ciekawego wydarzyło się w Departamencie podczas mojej nieobecności?
A little learning is a dangerous thing...
Kwiecień był miesiącem zmian - fatalnych zmian, jeśli można tak powiedzieć. Przynajmniej dla mnie. Zero czasu, zero wolności: sterty papierów, narzekania, druczki, podania. Smutne, szare wspomnienia kolorowej Japonii, smutne, szare wieczory z francuskim winem, które z dala od Loary nie smakowało już tak dobrze. Nic nigdy nie smakowała tak dobrze z dala od wszystkiego. Nawet życie. Może właśnie - zwłaszcza życie. Nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Siedząc pod piękną, rozkwitającą wiśnią po drugiej stronie świata nigdy nie przypuszczałbym, że za dwa miesiące jakiś głupi muł, wstrętny mieszaniec, zerwie wszelkie stosunki dyplomatyczne. Wszelkie. Ze światem. Czy zbliżamy się już do dyktatury?
- Naturalnie, całą sytuację w tym departamencie, a może nawet i obecnie w Ministerstwie ciężko określić szczęśliwym wypadkiem - mówię, odpowiednio cicho by nie zwracać zbyt wielkiej uwagi.
Osoby krążące dookoła w większości i tak pogrążone są w swojej, zajmującej ich rozmowie, na dodatek jestem niemal w stu procentach pewien, że podzielają nasze zdanie. Przezorny jednak zawsze ubezpieczony, zwłaszcza, gdy niewiadomo co przyniesie przyszłość. A niewiadomo to najlżejsze określenie jakiego można użyć w obecnej sytuacji. Mam wrażenie, że o wiele lepiej pasowałoby coś w rodzaju: czarna rozpacz, wielki bałagan i chaos, rządzi nami idiotka, która jest tylko marionetką o pustej głowie i plugawym pochodzeniu. Tak, o wiele lepiej. Wsłuchuję się uważnie w Twoje słowa, nie przerywając. Urlop? Prawdziwe zadania zawodowe? Ha! Można by się teraz z tego śmiać. Czy to kolejne wymysły Tuft i jej zgrai? Gdy ja kończyłem staż o niczym takim nie można było nawet pomyśleć. O nie, nie. Hop i za granicę, dyskutuj, ucz się, nawiązuj kontakty. W żadnym wypadku: rób sobie urlop.
- Obawiam się, że poza narastającym bałaganem nie dzieje się tu nic ciekawego. Dużo papierów, dużo skarg, mało… Prawdziwych zadań zawodowych, tak można to ująć - odpowiadam rzeczowo.
Nie ma o czym mówić - nie będę wszakże opisywał setek płynących godzin, które cały departament spędza na wypełnianiu druczków, nie na sprzątaniu zaistniałego bałaganu.
- Cóż, wydaje mi się, że niezbyt długo będzie się mogła lady cieszyć faktyczną pracą w tym departamencie. Ciekawe co dalej? - pytam, z sarkastycznym uśmiechem.
Wiem, że nasze zdanie pod względem wyjścia z Magicznej Konfederacji Czarodziejów nie różni się zbytnio: jest to po prostu zdanie wszystkich inteligentnych czarodziejów.
- Naturalnie, całą sytuację w tym departamencie, a może nawet i obecnie w Ministerstwie ciężko określić szczęśliwym wypadkiem - mówię, odpowiednio cicho by nie zwracać zbyt wielkiej uwagi.
Osoby krążące dookoła w większości i tak pogrążone są w swojej, zajmującej ich rozmowie, na dodatek jestem niemal w stu procentach pewien, że podzielają nasze zdanie. Przezorny jednak zawsze ubezpieczony, zwłaszcza, gdy niewiadomo co przyniesie przyszłość. A niewiadomo to najlżejsze określenie jakiego można użyć w obecnej sytuacji. Mam wrażenie, że o wiele lepiej pasowałoby coś w rodzaju: czarna rozpacz, wielki bałagan i chaos, rządzi nami idiotka, która jest tylko marionetką o pustej głowie i plugawym pochodzeniu. Tak, o wiele lepiej. Wsłuchuję się uważnie w Twoje słowa, nie przerywając. Urlop? Prawdziwe zadania zawodowe? Ha! Można by się teraz z tego śmiać. Czy to kolejne wymysły Tuft i jej zgrai? Gdy ja kończyłem staż o niczym takim nie można było nawet pomyśleć. O nie, nie. Hop i za granicę, dyskutuj, ucz się, nawiązuj kontakty. W żadnym wypadku: rób sobie urlop.
- Obawiam się, że poza narastającym bałaganem nie dzieje się tu nic ciekawego. Dużo papierów, dużo skarg, mało… Prawdziwych zadań zawodowych, tak można to ująć - odpowiadam rzeczowo.
Nie ma o czym mówić - nie będę wszakże opisywał setek płynących godzin, które cały departament spędza na wypełnianiu druczków, nie na sprzątaniu zaistniałego bałaganu.
- Cóż, wydaje mi się, że niezbyt długo będzie się mogła lady cieszyć faktyczną pracą w tym departamencie. Ciekawe co dalej? - pytam, z sarkastycznym uśmiechem.
Wiem, że nasze zdanie pod względem wyjścia z Magicznej Konfederacji Czarodziejów nie różni się zbytnio: jest to po prostu zdanie wszystkich inteligentnych czarodziejów.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wadami urlopu był brak możliwości rozwijania się zawodowo, co przecież stanowiło jeden z jej głównych celów życiowych. Pragnęła władzy, inspirowana osiągnięciami jej przodka - Perseusza Parkinsona, który wsławił się jako minister magii starający się zdelegalizować związki czarodziejów i mugolami. I chociaż jego wysiłki poszły na marne, to same działania przetarły drogę następcom o podobnych poglądach, a więc także i jej samej. Celowała wysoko jak przystało na potomkinię ministra i Crouchów. Zdawała sobie sprawę jak wiele musi zrobić by wprowadzić w życie swój plan i przymusowy urlop w żaden sposób jej w tym nie pomagał. Dodatkowa niewiedza na temat zawodowej przyszłości jedynie utrudniała nakreślenie nowych wytycznych dla samej siebie, którymi mogłaby nadrobić stracony czas i jak najszybciej awansować.
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem jaka będzie moja przyszłość, a i jaka będzie lorda. Likwidacja departamentu skutkować będzie utratą pracy i chociaż słyszałam o obietnicach przeniesienia do innego miejsca w Ministerstwie, to budzi ona moje szczere obawy - odpowiedziała mówiąc cichym głosem. Nie miała w zwyczaju ufać współpracownikom, a ci krążący po korytarzu mogli jedynie sprawiać wrażenie zajętych swoimi sprawami, by w rzeczywistości podsłuchiwać. I chociaż ich słowa nie były związane z żadnymi mrocznymi knowaniami, to należało być ostrożnym. Szalona pani minister stawała się nieprzewidywalna. Z drugiej strony jednak kiepski stan osoby rządzącej dawał nadzieję na osadzeniu kogoś nowego na tym stanowisku. Nie była głupia - wiedziała, że ona nie będzie mogła zostać obsadzona w tej roli z tak krótkim stażem w MM, lecz mogła mieć widoki na inne stanowiska równie ważne.
- Ze względu jednak na nasze pochodzenie możemy liczyć na znalezienie nowych stanowisk, odpowiednich dla naszej pozycji w świecie - dodała po chwili jednak nie do końca jestem przekonana co do prawdy kryjącej się we własnych słowach. Przybyła do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, bowiem ten wydawał jej się jednym z ważniejszych. Jego rola była istotna, lecz po referendum jej dawne miejsce pracy straciło na świetności. Nie było już potrzebne.
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem jaka będzie moja przyszłość, a i jaka będzie lorda. Likwidacja departamentu skutkować będzie utratą pracy i chociaż słyszałam o obietnicach przeniesienia do innego miejsca w Ministerstwie, to budzi ona moje szczere obawy - odpowiedziała mówiąc cichym głosem. Nie miała w zwyczaju ufać współpracownikom, a ci krążący po korytarzu mogli jedynie sprawiać wrażenie zajętych swoimi sprawami, by w rzeczywistości podsłuchiwać. I chociaż ich słowa nie były związane z żadnymi mrocznymi knowaniami, to należało być ostrożnym. Szalona pani minister stawała się nieprzewidywalna. Z drugiej strony jednak kiepski stan osoby rządzącej dawał nadzieję na osadzeniu kogoś nowego na tym stanowisku. Nie była głupia - wiedziała, że ona nie będzie mogła zostać obsadzona w tej roli z tak krótkim stażem w MM, lecz mogła mieć widoki na inne stanowiska równie ważne.
- Ze względu jednak na nasze pochodzenie możemy liczyć na znalezienie nowych stanowisk, odpowiednich dla naszej pozycji w świecie - dodała po chwili jednak nie do końca jestem przekonana co do prawdy kryjącej się we własnych słowach. Przybyła do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, bowiem ten wydawał jej się jednym z ważniejszych. Jego rola była istotna, lecz po referendum jej dawne miejsce pracy straciło na świetności. Nie było już potrzebne.
A little learning is a dangerous thing...
Nie mogę ukryć, że Parkinsonowie kojarzy mi się przede wszystkim z modą - ładnymi strojami, eleganckimi dodatkami. Z szyciem, ewentualnie doradzaniem, z byciem krawcem czy projektantem, z pewnością nie zaś politykiem. Być może z lustrami, nie tylko tymi tworzonymi dla próżności, lecz i przeróżnymi zaklętymi, niekiedy bardzo osobliwymi taflami szkła. Ale polityka? W dodatku dyplomacja i stosunki międzynarodowe? To z pewnością nie są pierwsze skojarzenia z Twoim rodem. Choć zapewne widziałbym to inaczej, gdybym był świadomy domieszki krwi Crouchów, jaką posiadasz. Pamiętam także o Perseuszu Parkinsonie, choć nie wiążę go ze zbyt pozytywnymi myślami. Raczej drwiną i kpiną, bo przywódcą nie był dobrym, wywoływał wojny domowe i zamieszanie. Choć oczywiście jego postulaty wydawały się jak najbardziej odpowiednie - należało tylko wdrożyć je w nieco inny sposób. I tak nie był najgorszy: historia znała ostatnio samych fatalnych Ministrów. I Hectora Fawleya. I Spencer-Moona, który choć chwalony także nie potrafił poradzić sobie z Gellertem Grindelwaldem. Może nikt nie potrafił, ale przynajmniej powinni lepiej próbować. Żadne z nich w kwestii bycia okropnym nie dorasta do pięt obecnej szkaradzie, piastującej najwyższe stanowisko.
- Ja również nie mam pojęcia, choć nieco obawiam się, że stworzony zostanie Departament właściwie pozbawiony celu, poza utrzymywaniem miejsc pracy - to byłaby straszna klęska dla wszystkich, którzy byli tu nie tylko z musu, ale i z pasji.
Szczególnie współczuję Tobie - myślałaś zapewne, że życie wreszcie ułoży się tak jak tego chciałaś, że ciężka praca nie zostanie zmarnowana. A spotkało Cię... To. Znam to doskonale. Myślenie, że świat jest w mojej garści, a później się z niej wymyka.
- Przynajmniej my mamy to szczęście. Czego nie można powiedzieć o wszystkich - dodaję cicho.
Bo właściwie nie lubię przyznawania stanowisk ze względu na urodzenie - oczywiście, uznaję wyższość naszej krwi nad inną, ale osadzanie na stanowiskach głupich i niepoczytalnych krewnych przynosi tragiczne efekty. Zwłaszcza, że nawet tu pracuje sporo czarodziejów tylko czystej krwi, czy nawet półkrwi, którzy są rzetelni i pracowici. Pozbywanie się ich tylko dlatego, że przed ich nazwiskiem nie występuje tytuł nie jest zbyt mądre. Nie dotyczy to rzecz jasna mugolaków: szlam powinniśmy wystrzegać się jak ognia. Zresztą mam wrażenie, że to właśnie ta brudna, przeniknięta szlamem krew sprawiła, że obecna osoba dzierżąca władzę jest tak pozbawiona jakiejkolwiek mądrości.
- Ja również nie mam pojęcia, choć nieco obawiam się, że stworzony zostanie Departament właściwie pozbawiony celu, poza utrzymywaniem miejsc pracy - to byłaby straszna klęska dla wszystkich, którzy byli tu nie tylko z musu, ale i z pasji.
Szczególnie współczuję Tobie - myślałaś zapewne, że życie wreszcie ułoży się tak jak tego chciałaś, że ciężka praca nie zostanie zmarnowana. A spotkało Cię... To. Znam to doskonale. Myślenie, że świat jest w mojej garści, a później się z niej wymyka.
- Przynajmniej my mamy to szczęście. Czego nie można powiedzieć o wszystkich - dodaję cicho.
Bo właściwie nie lubię przyznawania stanowisk ze względu na urodzenie - oczywiście, uznaję wyższość naszej krwi nad inną, ale osadzanie na stanowiskach głupich i niepoczytalnych krewnych przynosi tragiczne efekty. Zwłaszcza, że nawet tu pracuje sporo czarodziejów tylko czystej krwi, czy nawet półkrwi, którzy są rzetelni i pracowici. Pozbywanie się ich tylko dlatego, że przed ich nazwiskiem nie występuje tytuł nie jest zbyt mądre. Nie dotyczy to rzecz jasna mugolaków: szlam powinniśmy wystrzegać się jak ognia. Zresztą mam wrażenie, że to właśnie ta brudna, przeniknięta szlamem krew sprawiła, że obecna osoba dzierżąca władzę jest tak pozbawiona jakiejkolwiek mądrości.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obecna pani minister imponowała Elisabeth na początku kariery. Wówczas to młoda lady skupiona była w głównej mierze na fakcie, iż nowy przywódca jest przedstawicielką płci pięknej i dowodem na to, że kobiety również mogą zajmować tak ważne dla kraju pozycje. Parkinson również tego pragnęła. Liczyła na to, że Tuft przetrze ślady następczyniom, które sięgną po więcej niż do tej pory było im dane. Szybko jednak przekonała się, że jej nadzieje są płonne, a w stosunku do samej rządzącej zaczęła żywić jedynie pogardę. Wszystko zaczynało iść w coraz to bardziej złym kierunku, którego finał jedynie utwierdzał wielu mężczyzn w przekonaniu, że kobiety nie powinny rządzić, bowiem kończy się to jedynie coraz to bardziej szalonymi decyzjami. Udowodnienie im, że się mylą nie będzie z pewnością łatwe, co jednak nie zniechęcało Parkinson. Miała zamiar dalej iść w kierunku przez siebie wyznaczonym, choćby do celu miała iść po trupach. Wystarczyło jedynie omijać coraz to liczniejsze przeszkody, które występowały na jej drodze. Wiedziała, że nigdy nie będzie łatwo, bo przecież gdyby było, to sięganie po to nie miałoby to już swojego charakteru. Straciłoby to dla niej na znaczeniu, a jej ambicja nie zostałaby zaspokojona przez błahostki. W końcu w połowie należała do rodu Crouchów.
- Cóż. Jeśli tak się stanie przyjdzie nam rozglądać się za pracą o wiele bardziej nas godną. Nie mam zamiaru tracić moich sił ani życia na zajmowanie się błahymi sprawami nie mającymi dla mnie żadnego sensu. - odpowiedziała szczerze, a może nieco zbyt wyniośle aniżeli sytuacja tego wymagała. Dała się jednak nieco ponieść chwili, a i wierzyła, iż lord Nott jest człowiekiem za jakiego go uważała. Za takiego, który nie będzie poświęcał się pracy, która do niczego nie prowadziła.
- Nie powinniśmy jednak oddawać się pochopnym wnioskom i czekać na to, co przyniesie przyszłość. Domyślam się, iż nie będziemy musieli długo czekać na oficjalne wiadomości odnośnie naszego miejsca pracy - dodała po chwili czując, iż dość długo zabawiła na rozmowach o losach departamentu. I chociaż nie musiała się nigdzie śpieszyć, to nie zwykła marnować czasu. Każda rozmowa była cenna, lecz ta dobiegała końca i nie było sensu na siłę podtrzymywać jej. Z pewnością i jej rozmówca miał zajęcia, które niezwłocznie go pochłoną. O ile takowe jeszcze zapewnia mu jego zawód.
- Cóż. Jeśli tak się stanie przyjdzie nam rozglądać się za pracą o wiele bardziej nas godną. Nie mam zamiaru tracić moich sił ani życia na zajmowanie się błahymi sprawami nie mającymi dla mnie żadnego sensu. - odpowiedziała szczerze, a może nieco zbyt wyniośle aniżeli sytuacja tego wymagała. Dała się jednak nieco ponieść chwili, a i wierzyła, iż lord Nott jest człowiekiem za jakiego go uważała. Za takiego, który nie będzie poświęcał się pracy, która do niczego nie prowadziła.
- Nie powinniśmy jednak oddawać się pochopnym wnioskom i czekać na to, co przyniesie przyszłość. Domyślam się, iż nie będziemy musieli długo czekać na oficjalne wiadomości odnośnie naszego miejsca pracy - dodała po chwili czując, iż dość długo zabawiła na rozmowach o losach departamentu. I chociaż nie musiała się nigdzie śpieszyć, to nie zwykła marnować czasu. Każda rozmowa była cenna, lecz ta dobiegała końca i nie było sensu na siłę podtrzymywać jej. Z pewnością i jej rozmówca miał zajęcia, które niezwłocznie go pochłoną. O ile takowe jeszcze zapewnia mu jego zawód.
A little learning is a dangerous thing...
Chyba nigdy nie darzyłem obecnej pani Minister Magii ciepłymi uczuciami - jasne, z początku właściwie zupełnie mi nie przeszkadzała. Może widziałem na tym stanowisku kogoś innego. Może widziałem lepszych kandydatów. Ale z pewnością nie przeszkadzało mi jakoś specjalnie to, że była kobietą. To, że półkrwi - było dyskusyjne. Właściwie nie znam się dobrze na jej rodowodzie, bo nigdy nie byłem jej fanem numer jeden, ale wydawało mi się, że mimo wszystko ma obu rodziców czarodziejów. Nie mugoli. Nie podstępne szlamy.
Słucham w milczeniu tego co masz mi do powiedzenia. Wewnętrznie zastanawiam się jednak czy ma to sens - nie wiemy co ukrywa przed nami przyszłość. Nie wiemy co stanie się dziś, jutro, za parę minut. Tym bardziej nie wiemy co stanie się z naszym Departamentem, choć mamy oczywiście realne podstawy do pewnych podejrzeń.
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne, ale w tym wypadku chyba nie pozostanie nam nic innego - mówię, spokojnym i bezbarwnym głosem
Nie czuję ekscytacji, wręcz przeciwnie: znudzenie. Nie czuję chwili, nie czuję presji nowej pracy, nowej przyszłości. Raczej chce mieć to już po prostu za sobą. Nie lubię zmian, szczególnie zaś tych, na które trzeba czekać. I które są wymuszane, rzecz jasna.
- O tak, obawiam się, że Ministerstwo ma teraz inne rzeczy na głowie. Ktoś musi posprzątać… Cały ten bałagan - odpowiadam, kiwając głową.
Choć zapewne w sposób nieoficjalny dowiemy się o wiele wcześniej. Nim jednak przyjdzie sowa, odpowiednia pieczątka, odpowiedni podpis i miejmy nadzieję odpowiednia treść. Za nami na korytarzu szykuje się jakaś wrzawa, a w środku niej dostrzegam ku mojej zgrozie blond czuprynę mojej sekretarki, Constance. Wzdycham głęboko i uśmiecham się do Ciebie przepraszająco. Rozmowa i tak dobiegała już końca, a żadne z nas nie miało chyba zbyt wiele do powiedzenia. Nie tym razem.
- Bardzo przepraszam lady Parkinson, ale obawiam się, że muszę się tym zająć. Bardzo miło było porozmawiać i ponownie lady spotkać - rzucam uprzejmie, po czym żegnam się i odwracając na pięcie energicznym krokiem zmierzam do źródła problemu.
Dzień jak co dzień, niestety. Ale jak i z poprzednim, wychodzi na to, że muszę się z nim zmierzyć.
z.t
Słucham w milczeniu tego co masz mi do powiedzenia. Wewnętrznie zastanawiam się jednak czy ma to sens - nie wiemy co ukrywa przed nami przyszłość. Nie wiemy co stanie się dziś, jutro, za parę minut. Tym bardziej nie wiemy co stanie się z naszym Departamentem, choć mamy oczywiście realne podstawy do pewnych podejrzeń.
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne, ale w tym wypadku chyba nie pozostanie nam nic innego - mówię, spokojnym i bezbarwnym głosem
Nie czuję ekscytacji, wręcz przeciwnie: znudzenie. Nie czuję chwili, nie czuję presji nowej pracy, nowej przyszłości. Raczej chce mieć to już po prostu za sobą. Nie lubię zmian, szczególnie zaś tych, na które trzeba czekać. I które są wymuszane, rzecz jasna.
- O tak, obawiam się, że Ministerstwo ma teraz inne rzeczy na głowie. Ktoś musi posprzątać… Cały ten bałagan - odpowiadam, kiwając głową.
Choć zapewne w sposób nieoficjalny dowiemy się o wiele wcześniej. Nim jednak przyjdzie sowa, odpowiednia pieczątka, odpowiedni podpis i miejmy nadzieję odpowiednia treść. Za nami na korytarzu szykuje się jakaś wrzawa, a w środku niej dostrzegam ku mojej zgrozie blond czuprynę mojej sekretarki, Constance. Wzdycham głęboko i uśmiecham się do Ciebie przepraszająco. Rozmowa i tak dobiegała już końca, a żadne z nas nie miało chyba zbyt wiele do powiedzenia. Nie tym razem.
- Bardzo przepraszam lady Parkinson, ale obawiam się, że muszę się tym zająć. Bardzo miło było porozmawiać i ponownie lady spotkać - rzucam uprzejmie, po czym żegnam się i odwracając na pięcie energicznym krokiem zmierzam do źródła problemu.
Dzień jak co dzień, niestety. Ale jak i z poprzednim, wychodzi na to, że muszę się z nim zmierzyć.
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Elisabeth nie lubiła zmian, a przynajmniej nie takiego rodzaju. Nie takich, na których nie miała wpływu bądź w jakiś sposób się ich nie spodziewała lub nie umiała ich przewidzieć. Były nagłe i przez nie nie umiała odpowiednio zaplanować nic, bowiem niczego nie mogła być pewna. Nie lubiła kroczyć po niepewnym gruncie. Ceniła sobie kontrolę. Czasem wystarczyła jej namiastka, jednak w obecnej sytuacji nie wiedziała nic. Z początku niezwykle ją to irytowało, bo chociaż liczyła się ze zmianami jakie wniesie referendum, to nie spodziewała się, że to postawi jej obecny zawód pod znakiem zapytania. Z czasem jednak przywykła do tej niepewności, czekając na to, co nadejdzie. I chociaż czas nie był jej przychylny, to postanowiła go wykorzystać i tym samym nieco go "zabić". Wciąż jednak pozostawało nieprzyjemne uczucie. Za każdym razem sięgając myślami w kierunku przyszłości wciąż pamiętała o przeszkodzie, jaką była niewiedza związana z pracą. Trudno było cokolwiek z góry założyć, nie mogła w pełni przewidzieć czegokolwiek ani zaplanować. Koniec miesiąca jednak zbliżał się wielkimi krokami, a więc istniała nadzieja, że już wkrótce wszystko się wyjaśni, a ona będzie mogła ponownie bez obaw podejmować decyzje i myśleć o kolejnych miesiącach.
Kiwnęła głową na jego odpowiedzi. Jej wzrok przykuł zgiełk niedaleko nich. Zmarszczyła lekko czoło, a gdy mężczyzna zaczął się żegnać spojrzała na niego.
- A zatem do widzenia lordzie Nott - odpowiedziała, kiwając głową na pożegnanie. Gdy ten odszedł chwilę stała w miejscu, obserwując całe zamieszanie. Nie było to jednak na tyle interesujące, by została na dłużej. Ruszyła w kierunku swojego pierwotnego celu, omijając kilka osób stłoczonych w przejściu. Szybko weszła do departamentu by zabrać interesujące ją przedmioty. Chwilę się jednak zatrzymała, rozglądając się po znajomym pomieszczeniu. Dookoła widziała znajome twarze, które wydawały się tak beztroskie pomimo przydzielonych im z pewnością niezbyt miłych zadań. Ciekawe czy przeczuwają koniec swoich bezpiecznych posad? Mogli się domyślać, lecz wielu z pewnością uznało to za niezwiązaną z prawdą plotkę. Za bujdę wymyśloną dla zabawy.
Kobieta wyszła chcąc ominąć kolejne rozmowy. Nie miała zamiaru już dłużej zabawić w ministerstwie.
|zt
Kiwnęła głową na jego odpowiedzi. Jej wzrok przykuł zgiełk niedaleko nich. Zmarszczyła lekko czoło, a gdy mężczyzna zaczął się żegnać spojrzała na niego.
- A zatem do widzenia lordzie Nott - odpowiedziała, kiwając głową na pożegnanie. Gdy ten odszedł chwilę stała w miejscu, obserwując całe zamieszanie. Nie było to jednak na tyle interesujące, by została na dłużej. Ruszyła w kierunku swojego pierwotnego celu, omijając kilka osób stłoczonych w przejściu. Szybko weszła do departamentu by zabrać interesujące ją przedmioty. Chwilę się jednak zatrzymała, rozglądając się po znajomym pomieszczeniu. Dookoła widziała znajome twarze, które wydawały się tak beztroskie pomimo przydzielonych im z pewnością niezbyt miłych zadań. Ciekawe czy przeczuwają koniec swoich bezpiecznych posad? Mogli się domyślać, lecz wielu z pewnością uznało to za niezwiązaną z prawdą plotkę. Za bujdę wymyśloną dla zabawy.
Kobieta wyszła chcąc ominąć kolejne rozmowy. Nie miała zamiaru już dłużej zabawić w ministerstwie.
|zt
A little learning is a dangerous thing...
Wreszcie nadszedł powrót do rzeczywistości. Pod ciemną czupryną zgiełk nieopanowanych myśli raz jeszcze tańczył ze zgiełkiem Ministerstwa Magii, nawet jeśli dumny gmach stał tego dnia w ruinach, a siedziba Departamentu Współpracy została przeniesiona w zupełnie inne miejsce. Prawdę powiedziawszy, niewiele było potrzeba, aby warunki pracy odwzorowano niemal w pełni. To zresztą dawało opinii Elaine, że powrót do zamkniętej przestrzeni po dalekich podróżach będzie dla Amadeusa niemal torturą, niemałą powagę. Faktem jednak było coś zupełnie przeciwnego: przyzwyczajony do salonów, biur i gabinetów, lord Lestrange z powrotem w pracy czuł się do pewnego stopnia odnowiony. Własnoręczne wygnanie nieco paradoksalnie zdawało mu się po prostu urlopem, dzięki któremu wrócił do dyplomacji ze zdwojoną siłą. Siłą, przez którą stracił znaczną część rozsądku.
Od powrotu do Anglii przecenił się już wielokrotnie: raz, zakładając bezgraniczne wsparcie od wuja i reszty rodziny, drugi, uważając się za zdolnego do ujarzmienia szargającej Oxfordem anomalii, trzeci, pisząc pełen buty list do Naczelnej Magini Wizengamotu. Był straszliwie poirytowany wszystkimi tymi zdarzeniami i każdym z osobna, przez kilka długich dni nie mogąc opanować ani goryczy, ani nerwów. Dopiero po jakimś czasie przełamał swoje bariery i, schowawszy dumę do kieszeni, postanowił rzucić się w opanowaną przez Croucha i Blacka głęboką wodę. Choć wszystko to było dla niego nadzwyczaj znajome, teraz przesiąkło wrogością, niepewnością, jakimś niewyjaśnionym absurdem, pożerającym wszystko, co Amadeus Lestrange kiedykolwiek cenił.
Ten sam Amadeus Lestrange, włócząc się bez większego celu od gabinetu do gabinetu, napotkał na swojej drodze rozjuszonego jak sto diabłów lorda Talhouët – jednego z naczelnych dyplomatów francuskich, swego czasu w wielkim stopniu odpowiedzialnego za kontakty z dryfującą poza Konfederacją Brytanią. Lestrange od razu wiedział, że to jakieś negocjacje musiały pójść zupełnie nie po jego myśli, skoro zwykle będący przykładem stoickiego wręcz spokoju Rémy był w stanie fuknąć na praktycznie każdego mijającego go Brytyjczyka.
– Lordzie Talhouët! – przywitał się z nim radośnie Amadeus, używając ojczystego języka dyplomaty – Dobrze cię widzieć – dodał, wyciągając do niego dłoń.
Uściśnięcie nie nastąpiło przez ciągnącą się niemal w nieskończoność chwilę. Francuz początkowo zgromił Deusa spojrzeniem, dopiero później oczyszczając własny umysł z podenerwowania i orientując się w sytuacji. Dopełnił wobec tego obyczaju, skłonił też głowę i odetchnął ciężko, dając do zrozumienia, że można z nim już będzie normalnie porozmawiać. Nie ma co kryć: Amadeus też odetchnął, choć umiejętnie to ukrył. Nie był w nastroju na wieloetapowe uspokajanie tak zdenerwowanego dyplomaty.
– Ciebie również, lordzie Lestrange. Czemu nie obsługujesz naszej delegacji?
Lestrange nieco pochmurniał.
– To powolny powrót do pełni sił – stwierdził – Przez ostatnie miesiące walczyłem z własnym zdrowiem.
– Przykro mi to słyszeć – przerwał Talhouët – Tym bardziej, że brytyjska dyplomacja zeszła, mówiąc między nami, na psy.
– Spodziewałem się, że tak to lord ujmie. Mogę lorda uraczyć kawą albo trunkiem? Może jeszcze nie wszystko stracone.
Francuz nie był do tego w pełni przekonany – przynajmniej nie od razu – ale zgodził się, najwyraźniej głównie ze względu na sentyment i szacunek do swojego rozmówcy. Nie można twierdzić, że znali się wybitnie dobrze, ale w przeszłości często ze sobą pracowali: respekt wykształcił się przy tym z obu stron.
Amadeus czuł pewien wstyd prowadząc Talhouëta do pokoju, który miał mu służyć za namiastkę gabinetu, ale w tej sytuacji nawet to było lepsze niż omawianie poważnych spraw brytyjsko-francuskiej dyplomacji na losowym korytarzu. Gość zdecydował się na ułatwienie spraw: poprosił o whisky i gdy podobnie do Lestrange'a usadowił się wygodnie na swoim miejscu, sam zaczął wylewać z siebie wszystkie żale.
– Wasz kraj stoi w ogniu. Władza przechodzi z rąk do rąk, magia na nowo staje się dziką, nieujarzmioną siłą, a teraz jeszcze wygląda na to, że całe Wyspy przejdą pod kontrolę fanatycznego dyktatora. Z czym ja mam wrócić do domu? Kto mi uwierzy, gdy zapewnię rodaków, że Zjednoczone Królestwo ma się dobrze i będzie wspaniałym partnerem dyplomatycznym? Macie dokładnie te same problemy, co niemieccy mugole kilka dekad temu. Jeśli wyjdzie z nich to samo...
Zabranie go z korytarza błyskawicznie okazało się wspaniałym pomysłem.
– Francuscy czarodzieje zamierzają bronić się przed tym tak samo, jak mugole? Z bezpiecznych wybrzeży Algieru, zostawiając ojczyznę? – prowokował Lestrange – Nie musisz mi tego wszystkiego mówić, lordzie Talhouët. To problemy, które są już w większości rozwiązane – zapewnił, zgodnie z wersją Ministerstwa i, po części, wytycznymi Deirdre – Z pewnością jest lord w stanie zrozumieć, że to turbulencje zwyczajne dla transferu władzy. Rządy Minister Tuft, a po niej Ministra Longbottoma, stworzyły sytuację, z której Minister Malfoy musiał wyjść w dosyć niekonwencjonalny sposób. Wielka Brytania wstaje z powrotem na nogi i nie zamierza powtarzać tragicznej historii.
– Ty za to powtarzasz bajeczki, którymi karmili mnie twoi współpracownicy – zauważył ze zgorszeniem Francuz.
– To nie bajeczki – żachnął się Amadeus – Poza tym, cóż innego miałbym mówić? Taka jest prawda. Weszliśmy na nowo do Konfederacji i nigdzie się nie wybieramy. Ministerstwo Magii jest w zawrotnym tempie odbudowywane, a porządek wraca na ulice. Rozumiem zmartwienia twoje i całej Francji, lordzie, ale jeśli my mamy zaufać wam, to i wy musicie zaufać nam.
Na dłuższą chwilę pokojem owładnęła cisza, przerywana jedynie przez poprawiającego się na krześle Amadeusa. Upił kilka łyków trunku, cierpliwie wpatrując się w siedzącego naprzeciw mężczyznę. Czuł, że nie zaskarbił sobie jego zaufania, ale widział też, że Talhouët nie był w stanie się wybronić.
– Jaką możemy mieć gwarancję twojej szczerości, lordzie Lestrange? Skąd mamy wiedzieć, kto naprawdę rządzi Wyspami? Nawet wasze własne gazety donoszą o klękających przed lordem Voldemortem arystokratach. Do jasnej cholery, panie Amadeusie, ten sam człowiek powołał przecież waszego nowego Ministra Magii! Gdzie tu praworządność?
– Proszę się nie unosić, drogi lordzie – Lestrange udał, że nazwanie go po imieniu nigdy nie nastąpiło – Raz jeszcze powtarzam, że to sprawy wewnętrzne Zjednoczonego Królestwa, którymi Republika Francuska nie powinna się ani trochę interesować. Mimo to, jeśli już lord aż tak nalega, wyjaśniam: Ministra Malfoya powołały rody szlachetne Wielkiej Brytanii. Była to decyzja demokratyczna, w pełni legalna i wiążąca. Nie następują żadne przewroty, nie powstają żadne marionetkowe rządy. Jedynym prawdziwym problemem jest wymykająca się spod kontroli magia, a nad tym zarówno Ministerstwo, jak i podmioty niezależne pracują w pocie czoła. Proszę o odrobinę szacunku.
Talhouët znów milczał, choć zgrzytanie zębami, które starał się kryć, dotarło do uszu Lestrange'a.
– Napomknął lord o sprawie, którą wciąż mam z wami do omówienia, ale która wymaga większych konkretów. Mogę ją przedstawić lordowi, czy będzie ode mnie wymagany powrót do przydzielonych wcześniej ludzi? – spytał wreszcie.
– Chętnie wysłucham tego, co lord ma do powiedzenia, ale nie mogę wystosowywać oficjalnego stanowiska tak długo, jak trwa moja rekonwalescencja. Po to, niestety, będzie lord musiał rzeczywiście iść do tamtych czarodziejów.
Francuz westchnął, upił niemały łyk trunku i odstawił nieopróżnioną szklankę na stolik. Przez następne czterdzieści minut przedstawiał Amadeusowi francuski plan współpracy z Brytanią w sprawie anomalii, który zakładał swobodną wymianę informacji na ich temat i założenie wspólnego oddziału badawczego, mającego w przyspieszonym tempie ujarzmić magię na Wyspach. Osobiście, ta propozycja wydawała się Lestrange'owi jak najbardziej korzystna i stanowiła okazję na zacieśnienie więzów pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a coraz mniej mu przychylną Francją, a jednak, gdy mówił o niezdolności do stosowania oficjalnych stanowisk za brytyjski rząd, nie kłamał. Omówił z Talhouëtem szczegóły sprawy, przedstawił mu detale, które mogłyby zniechęcić do tego stronę brytyjską i odprowadził go z powrotem tam, skąd uprzednio tak niesamowicie poirytowany jeszcze niedawno wychodził. Oto pierwszy sukces Amadeusa Lestrange po powrocie do pracy: nagle przerwane przez Talhouëta rozmowy mogły, mimo wszystko, trwać dalej.
zt
| 13 lutego
Trzynaście powodów, dla których nienawidził swojej pracy wymyślił już w trakcie samego mycia podłogi na korytarzu. Z powodu awarii zaklęć chroniących budynek, różdżka Sheridana nie chciała go słuchać tak, jak powinna i podłogę musiał sprzątać ręcznie. Mopem. Co za upodlenie! Jak jakiś śmierdzący mugol. To raczej nie wprawiło Dudleya w dobry nastrój.
Awarie magii były więc pierwszym powodem. Drugim niewątpliwie był granatowy strój: obrzydliwy i rzucający się w oczy, od razu mówiącym wszystkim wokół „jestem śmieciem, a nie poważnym czarodziejem”. O zgrozo, on przecież nigdy nie wyplącze się z tej łatki. Kolejny powód? Problem ze zmianą pracy. Wciąż był bardzo młody, owszem, ale kto zechce przyjąć go na lepsze stanowisko? Z TAKIM doświadczeniem? Dudley naprawdę miał ochotę wyć z rozpaczy, gdy uświadamiał sobie, że jeśli prędko czegoś nie zrobi (a szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział, co mógłby) to utknie w tym stanie na zawsze.
Kolejnych powodów nie musiał szukać daleko. Niska płaca, brak szacunku ze strony innych, marnotrawstwo potencjał, nudne zajęcia… to było doprawdy okropne.
Wyżywał się więc na mopie, i to całkiem konkretnie, ze skwaszoną miną. Brakowało tylko, by zaczął buczeć pod nosem na temat swojego niezadowolenia, jednak wolał. Aby nie usłyszał tego nikt z ewentualnych przechodniów. Paradoksalnie, jego irytacja sprawiała, że podłoga lśniła czystością jak nigdy. Ręczne czyszczenie wyraźnie jej służyło.
Korytarz piątego poziomu Ministerstwa Magii był dziś stosunkowo pusty. Właściwie… chyba zwykle był. Dudley nie przebywał w tej okolicy szczególnie często, ale chyba nie zdarzyło mu się widzieć tu kolejek i nadmiaru osób. Wprawdzie z pomieszczeń co rusz wylatywały kolejne listy, irytując Sheridana jeszcze bardziej, ale po pięknym, zdobnym korytarzy rzadko ktoś przechodził.
Jego pełny zdenerwowania taniec z mopem został niestety – gwałtownie i niespodziewanie przerwany. Próbując zrobić niezwykle artystyczny obrót na jednej nodze, Dudley wpadł prosto na wysokiego (o wiele wyższego od samego siebie), ciemnowłosego mężczyznę. Nie musiał myśleć nad tym, kim jest owy człowiek. Widywał go regularnie. I choć w życiu by mu o tym nie powiedział – szczerze zazdrościł mu pracy. Jak właściwie większości urzędników. Ale mniejsza z tym.
– Najmocniej przepraszam, lordzie Black – powiedział natychmiast, wręcz odruchowo. – Podłoga jest śliska – wyjaśnił.
Trzynaście powodów, dla których nienawidził swojej pracy wymyślił już w trakcie samego mycia podłogi na korytarzu. Z powodu awarii zaklęć chroniących budynek, różdżka Sheridana nie chciała go słuchać tak, jak powinna i podłogę musiał sprzątać ręcznie. Mopem. Co za upodlenie! Jak jakiś śmierdzący mugol. To raczej nie wprawiło Dudleya w dobry nastrój.
Awarie magii były więc pierwszym powodem. Drugim niewątpliwie był granatowy strój: obrzydliwy i rzucający się w oczy, od razu mówiącym wszystkim wokół „jestem śmieciem, a nie poważnym czarodziejem”. O zgrozo, on przecież nigdy nie wyplącze się z tej łatki. Kolejny powód? Problem ze zmianą pracy. Wciąż był bardzo młody, owszem, ale kto zechce przyjąć go na lepsze stanowisko? Z TAKIM doświadczeniem? Dudley naprawdę miał ochotę wyć z rozpaczy, gdy uświadamiał sobie, że jeśli prędko czegoś nie zrobi (a szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział, co mógłby) to utknie w tym stanie na zawsze.
Kolejnych powodów nie musiał szukać daleko. Niska płaca, brak szacunku ze strony innych, marnotrawstwo potencjał, nudne zajęcia… to było doprawdy okropne.
Wyżywał się więc na mopie, i to całkiem konkretnie, ze skwaszoną miną. Brakowało tylko, by zaczął buczeć pod nosem na temat swojego niezadowolenia, jednak wolał. Aby nie usłyszał tego nikt z ewentualnych przechodniów. Paradoksalnie, jego irytacja sprawiała, że podłoga lśniła czystością jak nigdy. Ręczne czyszczenie wyraźnie jej służyło.
Korytarz piątego poziomu Ministerstwa Magii był dziś stosunkowo pusty. Właściwie… chyba zwykle był. Dudley nie przebywał w tej okolicy szczególnie często, ale chyba nie zdarzyło mu się widzieć tu kolejek i nadmiaru osób. Wprawdzie z pomieszczeń co rusz wylatywały kolejne listy, irytując Sheridana jeszcze bardziej, ale po pięknym, zdobnym korytarzy rzadko ktoś przechodził.
Jego pełny zdenerwowania taniec z mopem został niestety – gwałtownie i niespodziewanie przerwany. Próbując zrobić niezwykle artystyczny obrót na jednej nodze, Dudley wpadł prosto na wysokiego (o wiele wyższego od samego siebie), ciemnowłosego mężczyznę. Nie musiał myśleć nad tym, kim jest owy człowiek. Widywał go regularnie. I choć w życiu by mu o tym nie powiedział – szczerze zazdrościł mu pracy. Jak właściwie większości urzędników. Ale mniejsza z tym.
– Najmocniej przepraszam, lordzie Black – powiedział natychmiast, wręcz odruchowo. – Podłoga jest śliska – wyjaśnił.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Instynktownie pochwycił ramię zbyt ruchliwego młodzika, gdy ten zderzył się z nim w niezgrabnym obrocie, aby czasem nie wyłożył się jak długi pod jego nogami. Wyśmiałby każdego, kto w tym geście dostrzegłby odruch bezinteresownej pomocy, pragnął jedynie oszczędzić sobie niegodnych scen. Nikt nie szedł w tej chwili korytarzem, ale w każdym ministerialnym zakamarku należało utrzymywać wzmożoną czujność. Przez ulotną chwilę, że incydent nie skończy się żadną pomniejszą tragedią, lecz siła wypadkowa sprawiła, że spod pachy wypadła mu teczka, co w trakcie wypadku rozchyliła swe wnętrze. Cała dokumentacja rozsypała się po marmurowej podłodze, a znacząca część dodatkowo zażyła wodnej kąpieli. Lord Black przyglądał się z oburzeniem nasiąkającymi wodą stronom jednego z hiszpańskich pism i bezwiednie rozwarł usta w niemym krzyku. Ze złości mocniej ścisnął cudze ramię, kiedy w myślach przemknął mu pomysł rzucenia czarni magicznego zaklęcia na winnego tej tragedii. Otrzeźwienie przyszło jednak w mgnieniu oka i zabrał dłoń pospiesznie, jakby poparzony przez ten dotyk, próbując uspokoić wewnętrzny wybuch. Czy przypływ agresji spowodowany był jego niedawnymi wyczynami, w których główny udział miała czarna magia?
Posłał młodemu pomocnikowi personelu technicznego gniewne spojrzenie, nie mogąc puścić mu tego zdarzenia płazem, choć wiedział, że musi uważać, trzymać emocje na wodze. Gówniarz zasłużył jednak na porządną lekcję. – Ależ oczywiście, że wpadłeś na mnie tylko przez śliską podłogę, wcale nie przez to, że się niepotrzebnie miotasz jak rozpity ognistą chochlik – odparł z jawną irytacją, nagle przypominając sobie jak za lat szkolnych przyszło mu z innymi Ślizgonami napoić alkoholem złośliwe istoty, a potem wypuścić je ukradkiem w klasie transmutacji. – A w gwiazdach zapisana jest przyszłość, tylko szkoda, że położenie różnych konstelacji jakoś ci nie podpowiedziało, że nie powinieneś dziś skakać wokół miotły jak potłuczony – rzucił kolejną ironiczną uwagą, wreszcie skupiając spojrzenie na powodzie jego złości. Niech to szlag, zdoła chociaż uratować strony z tłumaczeniem? Przykucnął nad zmokłym dorobkiem dzisiejszej pracy i chwycił za pierwszą kartkę, na której atrament już znacząco się rozmazał. Już sięgał do wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki po różdżkę, jednak jego dłoń zatrzymała się w połowie drogi, gdy przypomniał sobie o niestabilnych barierach wokół budynku. Zacisnął mocno usta, gdy uderzyła w niego bezsilność. Być może zdążyłby uratować tekst przed zatraceniem z pomocą Evanesco, jednak okazało się to niemożliwe. Mimowolnie wspomniał wszystkie trudności napotkane w czasie anomalii?
– Może tak z łaski swojej pomożesz?
Posłał młodemu pomocnikowi personelu technicznego gniewne spojrzenie, nie mogąc puścić mu tego zdarzenia płazem, choć wiedział, że musi uważać, trzymać emocje na wodze. Gówniarz zasłużył jednak na porządną lekcję. – Ależ oczywiście, że wpadłeś na mnie tylko przez śliską podłogę, wcale nie przez to, że się niepotrzebnie miotasz jak rozpity ognistą chochlik – odparł z jawną irytacją, nagle przypominając sobie jak za lat szkolnych przyszło mu z innymi Ślizgonami napoić alkoholem złośliwe istoty, a potem wypuścić je ukradkiem w klasie transmutacji. – A w gwiazdach zapisana jest przyszłość, tylko szkoda, że położenie różnych konstelacji jakoś ci nie podpowiedziało, że nie powinieneś dziś skakać wokół miotły jak potłuczony – rzucił kolejną ironiczną uwagą, wreszcie skupiając spojrzenie na powodzie jego złości. Niech to szlag, zdoła chociaż uratować strony z tłumaczeniem? Przykucnął nad zmokłym dorobkiem dzisiejszej pracy i chwycił za pierwszą kartkę, na której atrament już znacząco się rozmazał. Już sięgał do wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki po różdżkę, jednak jego dłoń zatrzymała się w połowie drogi, gdy przypomniał sobie o niestabilnych barierach wokół budynku. Zacisnął mocno usta, gdy uderzyła w niego bezsilność. Być może zdążyłby uratować tekst przed zatraceniem z pomocą Evanesco, jednak okazało się to niemożliwe. Mimowolnie wspomniał wszystkie trudności napotkane w czasie anomalii?
– Może tak z łaski swojej pomożesz?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dopiero co myślał o awansie i ucieczce z nielubianej pracy. Dopiero co! A teraz właśnie ośmieszał się przed człowiekiem, którego ewentualne względy mogły mu zagwarantować awans. Na brodę Merlina, jego życie naprawdę zmieniało się w coraz to większy koszmar.
– Prze…przepraszam lorda, naprawdę – powiedział Dudley, czerwieniejąc. – To zaprawdę nie było umyślne! – dodał, siląc się na oficjalny ton i prostą, godną postawę ciała. Tę z resztą miał nienajgorszą. Niejedne wakacje spędził, trenując z ojcem szermierkę i choć nigdy nie nauczył się tego robić w sposób profesjonalny to specyficzny ruch i pozycja weszły mu w krew. A może faktycznie po prostu to odziedziczył?
Opierając się nieco na mopie z poważną i skruszoną jednocześnie miną słuchał reprymendy lorda Backa. Naprawdę było mu bardzo przykro, niech on sobie nie myśli! A właściwie… nie, nie było mu tak do końca przykro. Bardziej martwił się ewentualnym problemem z przyszłym awansem, niż samopoczuciem urzędnika. Chociaż z drugiej strony czy jedno nie oznaczało drugiego?
– Zaistę prawdę lord prawi, gwiazdy o przyszłości mówią, tylko jakoś nigdy ich nie słyszałem – powiedział, drapiąc się po głowie. W jego głosie brzmiała pełna powaga. – Przepraszam lorda, zaprawdę powinienem poświęcić więcej czasu astronomii! Moja wiedza w tym temacie jest raczej skromna – (jeśli nie powiedzieć, że żadna. Lekcje z Jaydenem to żadna przyjemność) – ale mam nadzieję, że przynajmniej lordowi uchyliły rąbka szczęśliwej tajemnicy! – zakończył mądrze.
Absolutnie się nie nabijał. Wszak jego matka zawsze to powtarzała. Przyszłość jest w gwiazdach! Kazała mu patrzeć na to cholerne niebo, mówiąc, że zobaczy tam spełnianie się swoich marzeń. Przynajmniej, jak miał pięć lat, potem chyba zajęła się innymi tajemnicami życia. Dudley jednak nigdy nie analizował szczególnie jej słów, po prostu biorąc je za fakt. To z resztą było logiczne. W końcu wróżbici musieli mieć jakieś sposoby na odkrywanie przyszłości.
Skupiony na odpowiedzi, nie zwrócił uwagi, że lord pochylił się, aby posprzątać wywołany przez chłopaka bałagan. Na jego słowa Sheridan w pierwszej chwili stanął na baczność, aby następnie od razu rzucić się do pomocy.
– Tak, tak, oczywiście! – powiedział z zapałem, pomagając zbierać strony. Zauważył rozmazany atrament: – Na poziomie niżej już nie ma awarii, w biurach też nie powinno już być! Może tam się je uratować – wyjaśnił ze skruchą w głosie. – Mogę… mogę też zanieść dokumenty do dzisiejszego dyżurującego, może mu się uda pomóc – zaproponował naprędce. Co prawda, ryzykował, że dostanie kolejną reprymendę… ale lepsze to, niż pozostawienie lorda Blacka w złym nastroju.
– Prze…przepraszam lorda, naprawdę – powiedział Dudley, czerwieniejąc. – To zaprawdę nie było umyślne! – dodał, siląc się na oficjalny ton i prostą, godną postawę ciała. Tę z resztą miał nienajgorszą. Niejedne wakacje spędził, trenując z ojcem szermierkę i choć nigdy nie nauczył się tego robić w sposób profesjonalny to specyficzny ruch i pozycja weszły mu w krew. A może faktycznie po prostu to odziedziczył?
Opierając się nieco na mopie z poważną i skruszoną jednocześnie miną słuchał reprymendy lorda Backa. Naprawdę było mu bardzo przykro, niech on sobie nie myśli! A właściwie… nie, nie było mu tak do końca przykro. Bardziej martwił się ewentualnym problemem z przyszłym awansem, niż samopoczuciem urzędnika. Chociaż z drugiej strony czy jedno nie oznaczało drugiego?
– Zaistę prawdę lord prawi, gwiazdy o przyszłości mówią, tylko jakoś nigdy ich nie słyszałem – powiedział, drapiąc się po głowie. W jego głosie brzmiała pełna powaga. – Przepraszam lorda, zaprawdę powinienem poświęcić więcej czasu astronomii! Moja wiedza w tym temacie jest raczej skromna – (jeśli nie powiedzieć, że żadna. Lekcje z Jaydenem to żadna przyjemność) – ale mam nadzieję, że przynajmniej lordowi uchyliły rąbka szczęśliwej tajemnicy! – zakończył mądrze.
Absolutnie się nie nabijał. Wszak jego matka zawsze to powtarzała. Przyszłość jest w gwiazdach! Kazała mu patrzeć na to cholerne niebo, mówiąc, że zobaczy tam spełnianie się swoich marzeń. Przynajmniej, jak miał pięć lat, potem chyba zajęła się innymi tajemnicami życia. Dudley jednak nigdy nie analizował szczególnie jej słów, po prostu biorąc je za fakt. To z resztą było logiczne. W końcu wróżbici musieli mieć jakieś sposoby na odkrywanie przyszłości.
Skupiony na odpowiedzi, nie zwrócił uwagi, że lord pochylił się, aby posprzątać wywołany przez chłopaka bałagan. Na jego słowa Sheridan w pierwszej chwili stanął na baczność, aby następnie od razu rzucić się do pomocy.
– Tak, tak, oczywiście! – powiedział z zapałem, pomagając zbierać strony. Zauważył rozmazany atrament: – Na poziomie niżej już nie ma awarii, w biurach też nie powinno już być! Może tam się je uratować – wyjaśnił ze skruchą w głosie. – Mogę… mogę też zanieść dokumenty do dzisiejszego dyżurującego, może mu się uda pomóc – zaproponował naprędce. Co prawda, ryzykował, że dostanie kolejną reprymendę… ale lepsze to, niż pozostawienie lorda Blacka w złym nastroju.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Twarz winowajcy pokryła się czerwienią, jednak w jego wyprostowanej postawie szlachcic dostrzegł mimo wszystko wyuczoną dumę, z którą ciężko się rozstać. Zaciekawiło go to na tyle, że niezgrabne przeprosiny przyjął bez wielkiej irytacji, choć ta nie ustała, odsunęła się w cień, aby w odpowiednim momencie zaatakować ze zdwojoną siłą. Black podskórnie podejrzewał, że podobna chwila nadejdzie szybciej niż sam mógłby się spodziewać, ale kolejny atak frustracji nastąpił wręcz błyskawicznie. Mimowolnie wysłuchał bredni, którymi młodzik zdecydował się z nim podzielić, w międzyczasie tocząc wewnętrzny bój o to, czy bardziej szokuje go przedstawiona mu właśnie głupota, czy może to pompatyczne brzmienie.
– Kpisz sobie, prawda? – spytał z irytacją, unikając jednak podnoszenia głosu. Pod jego stopami rozgrywała się tragedia w postaci niszczonych przez wodę dokumentów, dlatego to im poświecił uwagę. Ze wszystkich sił próbował zapomnieć o tym, co usłyszał, jednak tak zdumiewające podejście młodego czarodzieja do istoty astronomii nie dawało mu spokoju. Pewnie dopiero co skończył szkołę, z jakiegoś powodu otrzymał posadę w Ministerstwie Magii, więc jakim cudem mógł być tak niewyedukowany? Gdy po ponagleniu pochylił się ku podłodze, aby zebrać resztę stron, Black nie tylko zignorował wszelkie jego propozycje pomocy, ale wystrzelił w górę dość gwałtownie, w ten sposób zaczynając nad nim górować. Nie wytrzymał, musiał gówniarzowi ukazać jego rażącą ignorancję, aby ten czasem nie śmiał wszem i wobec rozgłaszać, że lord Black potrafi ujrzeć przyszłość w gwiazdach. Jakim cudem nie wyczuł ironii w jego wypowiedzi?
– Kto ci wtłoczył do głowy te mugolskie brednie? – spytał ostro, z jawną niechęcią, surowe spojrzenie ciemnych oczu wbijając w sylwetkę pracownika technicznego. – Nie ma znaczenia to, pod jaką gwiazdą się urodziłeś, a ułożenie gwiazdozbiorów nie zmienia się z powodu losu ludzkich żywotów. W podobne bzdury wierzą tylko mugole – jakże żałował, że w eleganckim korytarzu nie mógł użyć innych określeń wobec tej zarazy, co dominowała tylko liczebnością. Przerażające było to, że młode pokolenie czarodziejskiej społeczności dawało wiarę głupim twierdzeniom. – Gwiazdy nic nie mówią o przyszłości, one są przeszłością, ich dawny blask dociera do nas z daleka. To alchemicy uczą się astronomii, nie wróżbici.
Przyglądał się chłopakowi z dużą dozą podejrzliwości. Sądząc po jego początkowej postawie, mocno wystudiowanej, Black sądził, że ten pochodzi z czystokrwistej rodziny, ale utracił to przekonanie. Czarodziej o godnym pochodzeniu nie zajmowałby się czyszczeniem podłóg, choć pozycja w Ministerstwie zależna była nie tylko od statusu krwi, ale również wpływów, jakie zapewniały pieniądze rodziny. Z drugiej strony mugolak nie zostałby zatrudniony. – Jak się nazywasz? – spytał władczo, czekając na podanie nazwiska, ono wyjaśni mu wszystko.
– Kpisz sobie, prawda? – spytał z irytacją, unikając jednak podnoszenia głosu. Pod jego stopami rozgrywała się tragedia w postaci niszczonych przez wodę dokumentów, dlatego to im poświecił uwagę. Ze wszystkich sił próbował zapomnieć o tym, co usłyszał, jednak tak zdumiewające podejście młodego czarodzieja do istoty astronomii nie dawało mu spokoju. Pewnie dopiero co skończył szkołę, z jakiegoś powodu otrzymał posadę w Ministerstwie Magii, więc jakim cudem mógł być tak niewyedukowany? Gdy po ponagleniu pochylił się ku podłodze, aby zebrać resztę stron, Black nie tylko zignorował wszelkie jego propozycje pomocy, ale wystrzelił w górę dość gwałtownie, w ten sposób zaczynając nad nim górować. Nie wytrzymał, musiał gówniarzowi ukazać jego rażącą ignorancję, aby ten czasem nie śmiał wszem i wobec rozgłaszać, że lord Black potrafi ujrzeć przyszłość w gwiazdach. Jakim cudem nie wyczuł ironii w jego wypowiedzi?
– Kto ci wtłoczył do głowy te mugolskie brednie? – spytał ostro, z jawną niechęcią, surowe spojrzenie ciemnych oczu wbijając w sylwetkę pracownika technicznego. – Nie ma znaczenia to, pod jaką gwiazdą się urodziłeś, a ułożenie gwiazdozbiorów nie zmienia się z powodu losu ludzkich żywotów. W podobne bzdury wierzą tylko mugole – jakże żałował, że w eleganckim korytarzu nie mógł użyć innych określeń wobec tej zarazy, co dominowała tylko liczebnością. Przerażające było to, że młode pokolenie czarodziejskiej społeczności dawało wiarę głupim twierdzeniom. – Gwiazdy nic nie mówią o przyszłości, one są przeszłością, ich dawny blask dociera do nas z daleka. To alchemicy uczą się astronomii, nie wróżbici.
Przyglądał się chłopakowi z dużą dozą podejrzliwości. Sądząc po jego początkowej postawie, mocno wystudiowanej, Black sądził, że ten pochodzi z czystokrwistej rodziny, ale utracił to przekonanie. Czarodziej o godnym pochodzeniu nie zajmowałby się czyszczeniem podłóg, choć pozycja w Ministerstwie zależna była nie tylko od statusu krwi, ale również wpływów, jakie zapewniały pieniądze rodziny. Z drugiej strony mugolak nie zostałby zatrudniony. – Jak się nazywasz? – spytał władczo, czekając na podanie nazwiska, ono wyjaśni mu wszystko.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Korytarz
Szybka odpowiedź