Korytarz
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Korytarz w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów jest wysoki i przestrzenny, a widok roztaczający się za strzelistymi oknami zawsze przedstawia skąpaną w słońcu, magiczną część Londynu. Liczne rozwidlenia korytarza prowadzą do niezliczonych pomieszczeń, w których zawsze wre praca - urzędnicy wysyłają oficjalne listy, wypełniają dokumentację, dbają o brytyjski handel zagraniczny.
Jego dzień od razu stał się lepszy, dzięki wizycie damy. To było aż dziwne, że tak bardzo lubił towarzystwo przeróżnych dokumentów, ale zmieniał się całkowicie, gdy tylko widział dobrze urodzoną pannę. Właściwie to niekoniecznie pannę i nie zawsze dobrze urodzoną. Nick miał ogromną słabość do kobiet i za potrzepotanie rzęsami był wstanie zrobić naprawdę wiele.
– Nigdy nie śmiałbym wtrącać się w kobiece sprawy – skłamał jak z nut, przecież uwielbiam wtrącać się w kobiece sprawy, bo dzięki temu zbliżał się do kobiet. Uniósł przy tym ręce w obronnym geście, jakby był wręcz urażony sugestią jakoby mógł zajmować się kobiecymi sprawunkami. – Proszę pamiętać, że jednak pozostaję do usług, pięknej Pani – dodał szybko i skłonił się trochę bardziej niż wypadało w tym momencie. Czy ją podrywał? Może odrobinkę. Ale on zwyczajnie nie potrafił inaczej. Manewrowanie pomiędzy "jesteśmy bliską rodziną" a "piękną Panią" było czymś naturalnym w tak zamkniętym środowisku jak magiczna arystokracja. W końcu sam był kiedyś zaręczony z kuzynką, która nawet nosiła to samo nazwisko. To była dziwna perspektywa. Być zaręczonym z kobietą, którą kochał... jak siostrę. Ale przecież nie był ani pierwszym ani ostatnim, którego to spotkało.
– To niestety nie jest takie proste, moja słodka kuzynko. Do pewnych spraw potrzeba już doświadczenia i po takich stażystach trzeba często poprawiać to, co zrobili. A zajmuje to jeszcze więcej czasu... Ale nie chcę Cię zanudzać swoimi przemyśleniami na temat obsadzania stanowisk w Ministerstwie Magii. Dziękuję za propozycję pomocy, ale jak narazie cieszę się dobrym zdrowiem. Nie jestem jeszcze taki stary – puścił do niej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. W sumie to przez chwilę poczuł się jakby był jej wujem, a nie kuzynem. A różnica wieku między nimi nie była nawet tak znaczna.
– Załatwię tę sprawę, Wendy. Naprawdę się tym nie kłopocz – odpowiedział już nie chcąc wchodzić głębiej w ten temat.
– Nigdy nie śmiałbym wtrącać się w kobiece sprawy – skłamał jak z nut, przecież uwielbiam wtrącać się w kobiece sprawy, bo dzięki temu zbliżał się do kobiet. Uniósł przy tym ręce w obronnym geście, jakby był wręcz urażony sugestią jakoby mógł zajmować się kobiecymi sprawunkami. – Proszę pamiętać, że jednak pozostaję do usług, pięknej Pani – dodał szybko i skłonił się trochę bardziej niż wypadało w tym momencie. Czy ją podrywał? Może odrobinkę. Ale on zwyczajnie nie potrafił inaczej. Manewrowanie pomiędzy "jesteśmy bliską rodziną" a "piękną Panią" było czymś naturalnym w tak zamkniętym środowisku jak magiczna arystokracja. W końcu sam był kiedyś zaręczony z kuzynką, która nawet nosiła to samo nazwisko. To była dziwna perspektywa. Być zaręczonym z kobietą, którą kochał... jak siostrę. Ale przecież nie był ani pierwszym ani ostatnim, którego to spotkało.
– To niestety nie jest takie proste, moja słodka kuzynko. Do pewnych spraw potrzeba już doświadczenia i po takich stażystach trzeba często poprawiać to, co zrobili. A zajmuje to jeszcze więcej czasu... Ale nie chcę Cię zanudzać swoimi przemyśleniami na temat obsadzania stanowisk w Ministerstwie Magii. Dziękuję za propozycję pomocy, ale jak narazie cieszę się dobrym zdrowiem. Nie jestem jeszcze taki stary – puścił do niej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. W sumie to przez chwilę poczuł się jakby był jej wujem, a nie kuzynem. A różnica wieku między nimi nie była nawet tak znaczna.
– Załatwię tę sprawę, Wendy. Naprawdę się tym nie kłopocz – odpowiedział już nie chcąc wchodzić głębiej w ten temat.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mężczyzna wplątujący się w kobiece sprawunki mógł szybko trafić do szpitala świętego Munga – ich wątłe umysły i słaba umiejętność poznawania rzeczywistości nie pozwoliłyby im przebrnąć nawet przez pierwsze warstwy złożonego wnętrza doskonale wykształconych arystokratek. Oczywiście, nie mogli się o tym nigdy dowiedzieć. Musieli być przekonani o swojej sile, bo w innym przypadku ich świat ległby w gruzach, z których wyciągać musiałyby ich kobiety, a na to lady Selwyn szczerze nie miała ochoty.
Na całe szczęście była nikła szansa, że Nicholas zdaje sobie sprawę ze swojej niemocy, albo że przynajmniej ma na tyle rozsądku, by nie próbować wchodzić w nie swoje sprawy. Cóż, niezależnie od powodu, jeśli mówił szczerze – była to pewna zaleta. Pozostawał również do jej usług, a to wszakże też było wartością dodania, z której Wendelina w razie potrzeby oczywiście miała zamiar skorzystać. Oczywiście w ramach dobrego smaku i wychowania, była wszakże damą z duszy, urodzenia i wychowania (w przeciwieństwie do swojej ukochanej siostry).
– Och, Nicholasie, schlebiasz mi – powiedziała, rumieniąc się delikatnie. Czy to flirt, czy to po prostu miłe słowa dobrze urodzonego szlachcica; to nie miało większego znaczenia. Bycie damą wymagało reakcji na komplement.
Wendelina posmutniała na chwilę, po czym zreflektowała się:
– Masz rację. Wybacz, poniosły mnie emocje, ale przyznaję, nie poznałam nigdy tajników działania Ministerstwa. – Jako dama, nie miała prawa w ogóle rozważać takiej kariery, w związku z czym swoją wiedzę w tym temacie opierała wyłącznie na półsłówkach ojca i wyłapanych w trakcie spotkać arystokracji rozmowach.
Zaśmiała się łagodnie, słysząc żart lorda Notta. Nie mogła jednak zostawić tego bez swojego naprostowania:
– Nie to miałam na myśli! Mogę cię jednak wspomóc w razie potrzeby, drogi kuzynie. Nie tylko zdrowotnej. – Jeśli człowiek z jej krwi potrzebowałby trucizny, by wznieść się na szczyt, to lady Selwyn nie miałaby zbyt wielu barier, aby mu takową przygotować. O ile oczywiście gra byłaby warta jej ryzyka.
Zaczęła powoli wstawać z miejsca.
– Dziękuję, Nicholasie – powiedziała. – Jeszcze raz przepraszam za kłopot, jestem ci dłużna przysługę, powiedz tylko, gdy będę mogła ją spłacić.
Na całe szczęście była nikła szansa, że Nicholas zdaje sobie sprawę ze swojej niemocy, albo że przynajmniej ma na tyle rozsądku, by nie próbować wchodzić w nie swoje sprawy. Cóż, niezależnie od powodu, jeśli mówił szczerze – była to pewna zaleta. Pozostawał również do jej usług, a to wszakże też było wartością dodania, z której Wendelina w razie potrzeby oczywiście miała zamiar skorzystać. Oczywiście w ramach dobrego smaku i wychowania, była wszakże damą z duszy, urodzenia i wychowania (w przeciwieństwie do swojej ukochanej siostry).
– Och, Nicholasie, schlebiasz mi – powiedziała, rumieniąc się delikatnie. Czy to flirt, czy to po prostu miłe słowa dobrze urodzonego szlachcica; to nie miało większego znaczenia. Bycie damą wymagało reakcji na komplement.
Wendelina posmutniała na chwilę, po czym zreflektowała się:
– Masz rację. Wybacz, poniosły mnie emocje, ale przyznaję, nie poznałam nigdy tajników działania Ministerstwa. – Jako dama, nie miała prawa w ogóle rozważać takiej kariery, w związku z czym swoją wiedzę w tym temacie opierała wyłącznie na półsłówkach ojca i wyłapanych w trakcie spotkać arystokracji rozmowach.
Zaśmiała się łagodnie, słysząc żart lorda Notta. Nie mogła jednak zostawić tego bez swojego naprostowania:
– Nie to miałam na myśli! Mogę cię jednak wspomóc w razie potrzeby, drogi kuzynie. Nie tylko zdrowotnej. – Jeśli człowiek z jej krwi potrzebowałby trucizny, by wznieść się na szczyt, to lady Selwyn nie miałaby zbyt wielu barier, aby mu takową przygotować. O ile oczywiście gra byłaby warta jej ryzyka.
Zaczęła powoli wstawać z miejsca.
– Dziękuję, Nicholasie – powiedziała. – Jeszcze raz przepraszam za kłopot, jestem ci dłużna przysługę, powiedz tylko, gdy będę mogła ją spłacić.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wychowywał się bardzo blisko swojej ciotki, więc z jednej strony był dość dobrze przygotowany do obcowania z damami, ale z drugiej... dobrze wiedział, kiedy lepiej się nie wtrącać, bo w najlepszym wypadku oberwie się od kogoś. Obcowanie z damami zawsze było balansowaniem na jakiejś granicy. Szczególnie obcowanie z arystokratkami. Od stąpania po cienkiej linii między kuzynostwem, a potencjalną parą, po domyślanie się, w którym momencie należy przerwać wspomaganie damy, żeby nie narazić się na śmieszność i uznanie za mało męskiego. Akurat Nick obie granice traktował bardzo umownie i co jak co ale odnajdywanie się w niuansach etykiety wychodziło mu bardzo dobrze. W końcu był Nottem.
– W moich słowach nie ma ani kszty czczej pochwały. Sama prawda – odpowiedział już ewidentnie uwodzicielkim uśmiechem. Bawiło go to. Taka gra odbywająca się między mężczyzną a kobietą sprawiała, że pojawiał mu się błysk w oku. Uwielbiał flirty i swego rodzaju "romanse dworskie".
– Nie ma czego wybaczać, czasami rzeczywistość jest iście... rozczarowująca. I trudno będzie niestety to zmienić – może i angielska polityka szła w jak najlepszą stronę i zmiany były naprawdę korzystna dla czarodziejów. Ale czy dla samej arystokracji? To, że w tym roku na sabacie pojawiło się tyle osób spoza czystej dwudziestki ósemki przyprawiało go trochę o ciarki. Ale widocznie nawet ciotka zdawała sobie sprawę z tego, że pewne zmiany są nieuniknione. I trzeba iść na pewne kompromisy, żeby utrzymać się na szczycie. Niestety. Uśmiechnął się ze zrozumieniem słysząc jej propozycję. W głowie już pojawiły mu się potencjalne możliwości jak można byłoby wykorzystać użyteczność Lady Selwyn.
– Z pewnością będziesz pierwszą osobą, do której się zgłoszę. Nigdy nie byłem najlepszy z eliksirów. Gdyby nie profesor Slughorn to zapewne byłoby ze mną krucho - odpowiedział trochę jednak przejaskrawiając sytuację. Może mistrzem nie był, może rzeczywiście opiekun jego domu spoglądał na niego łagodniejszym okiem przez to, z jakiej rodziny pochodził, ale kompletną nogą z eliksirów nie był.
– Nie jesteś mi Pani nic dłużna. Z przyjemnością zajmę się Twoją sprawą przez wzgląd na przyjaźń między naszymi rodzinami. Przyjaciel brzmi dużo lepiej niż dłużnik, prawda? – uśmiechnął się jeszcze raz zanim wstał, żeby odprowadzić swojego gościa do drzwi.
/zt x2
– W moich słowach nie ma ani kszty czczej pochwały. Sama prawda – odpowiedział już ewidentnie uwodzicielkim uśmiechem. Bawiło go to. Taka gra odbywająca się między mężczyzną a kobietą sprawiała, że pojawiał mu się błysk w oku. Uwielbiał flirty i swego rodzaju "romanse dworskie".
– Nie ma czego wybaczać, czasami rzeczywistość jest iście... rozczarowująca. I trudno będzie niestety to zmienić – może i angielska polityka szła w jak najlepszą stronę i zmiany były naprawdę korzystna dla czarodziejów. Ale czy dla samej arystokracji? To, że w tym roku na sabacie pojawiło się tyle osób spoza czystej dwudziestki ósemki przyprawiało go trochę o ciarki. Ale widocznie nawet ciotka zdawała sobie sprawę z tego, że pewne zmiany są nieuniknione. I trzeba iść na pewne kompromisy, żeby utrzymać się na szczycie. Niestety. Uśmiechnął się ze zrozumieniem słysząc jej propozycję. W głowie już pojawiły mu się potencjalne możliwości jak można byłoby wykorzystać użyteczność Lady Selwyn.
– Z pewnością będziesz pierwszą osobą, do której się zgłoszę. Nigdy nie byłem najlepszy z eliksirów. Gdyby nie profesor Slughorn to zapewne byłoby ze mną krucho - odpowiedział trochę jednak przejaskrawiając sytuację. Może mistrzem nie był, może rzeczywiście opiekun jego domu spoglądał na niego łagodniejszym okiem przez to, z jakiej rodziny pochodził, ale kompletną nogą z eliksirów nie był.
– Nie jesteś mi Pani nic dłużna. Z przyjemnością zajmę się Twoją sprawą przez wzgląd na przyjaźń między naszymi rodzinami. Przyjaciel brzmi dużo lepiej niż dłużnik, prawda? – uśmiechnął się jeszcze raz zanim wstał, żeby odprowadzić swojego gościa do drzwi.
/zt x2
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Popołudnie, 17.08.1958 r.
Przetarł twarz dłońmi, chcąc wybić ciało z sennego letargu. Dawno już powinien mieć swoją przerwę na lunch, lecz w obliczu katastrofy nikt nie winien mieć przerw. Od trzydziestu sześciu godzin nie opuścił tego budynku, nawet na krótkie wzięcie oddechu na zewnątrz czy wymianę ubrań w domu. Na szczęście zawołał skrzata domowego, który wyręczył go w tym zadaniu. Nikt nie zobaczy Bartemiusa Croucha dwukrotnie w tych samym odzieniu dwa razy pod rząd. Teraz pozostał tylko koszuli i spodniach, pozbywając się szat i resztek złudzenia, że opuści to miejsce niedługo. Ostatnie godziny spędził nad dokumentami i wiadomościami z kanadyjskiego ministerstwo magii, które pilnie chciało weryfikacji ofiar swoich obywateli. Powinien zajmować się tym Hopkins, lecz jak zawsze zbywał papierkową część prac na stażystę, a sam zajmował się wszystkim innym, czyli prawie niczym. Bartemius przeglądał rejestry ofiar, które zsyłane były przez szpitale i ośrodki założone na miejscach z największymi stratami, spływały stopniowo i zawsze wywoływały zamieszanie, gdyż inni stażyści również przeszukiwali rejestry dla poszczególnych państw. Od kilku godzin czekali na aktualizacje ze strony Munga, lecz wszyscy przyzwyczaili się do braku punktualności z ich strony.
Spodziewał się, że większość obcokrajowców opuściła Anglie już na początku wojny, może zostali Ci z podwójnym obywatelstwem. Jednak jak przekazywane były mu również listy od samych rodzin z opisem wyglądów członków rodzin, których poszukują to zaczynał wątpić w swój pogląd. Miał wykaz z kanadyjskiego ministerstwa obywateli, którzy powinni znajdywać się w tym momencie na Wyspach, lecz mgła wojny zabierały mu pewności, nie wiadomo było czy dożyli momentu katastrof czy udało im się uciec wcześniej. Miał więc listę oficjalną, jak i tą stworzoną na podstawie listów członków rodzin, niestety nie pokrywały. Zrobił kolejny łyk napoju kawopodobnego, którym pojeni byli stażyści, skrzywił się czując jak pokrywa jego kupki smakowe. Przygotowywał się do listy z Kent, gdy nagle poczuł, że ktoś przysiada się do jego biurka, zaraz przy nim na krótkim krańcu.
– Jak możesz to pić – zapytała Monica Digorry ze skrzywioną miną, pełną obrzydzenia do wodnistej cieczy. Oparła się obydwoma łokciami o blat stołu, z jawnym wskazaniem jak daleko było jej do szlacheckiej panny i ich wychowania. Digorry nosiła spodnie, paliła dwie paczki dziennie i mówiła z tym mocnym szkockim akcentem, który powodował, że nie rozumiał połowy jej słów. Czarne włosy chaotycznie układały się w trudną do ustalenia formę geometryczną, tylko koszula zachowała namiastkę profesjonalizmu. Była też jedną z nielicznych myślących osób na stażu w ich ministerstwie, piekielnie dobrze znała się na liczbach, cłach, ograniczeniach a handlu. Była jego człowiekiem ratunkowym, gdy sprawy ekonomiczne zostały rzucane w jego kierunku, a strona przeciwna tylko udawała, że chciała współpracować. Nie skomentował jej słów, nie przerwał nawet swojej czynności, tylko rzucił jej krótkie spojrzenie, by ją pośpieszyć.
– Od rana wymieniam się listami z pracownikiem ambasady indyjskiej, doszłam do ciekawych wniosków – kontynuowała nie bacząc na jego zniecierpliwienie. Wiedział już, że nie zostanie uratowany z tej sytuacji i musiał pozwolić Monice mówić, była zbyt istotnym sojusznikiem w ich małej, lokalnej społeczności biurowej. Przy tym czasem była zabawna, lecz była to rzadkość. – Po pierwsze jestem pewna, że jest bliski oświadczyn. Naprawdę, gdybyś widział te listy. Po drugie jest w nich taka cicha, lecz wyczuwalna satysfakcja ze wszelkich złych rzeczy, które się u nas dzieją. Może wręcz radują się tam na miejscu.
Zatrzymał się na chwilę, by przemyśleć jej słowa. Nieistotne były indyjskie odczucia na temat tej sytuacji, lecz nie byłby zaskoczony, gdyby ostatnie kilka lat były dla nich wyjątkowo przyjemnym czasem. Nie było wielkiej miłości między dwoma państwami, historia tak szybko nie wybaczała schodzącym imperiom.
– Kanadyjczycy się nie cieszą, cierpią wraz z nami – odpowiedział, przekładając kolejne strony. Dwie byłe kolonie brytyjskie, dwa różne światy i dwie różne reakcje. Monika wyszeptała tylko nudy, posyłając mu kolejną mgłę dymu i powstała z miejsca. Widocznie, nie był wystarczająco satysfakcjonującym kompanem. Uwaga była jednak warta odnotowania, kraje nieprzyjazne Anglii będą miały wyjątkowo dobre wieści z ich kraju. Im bardziej cierpieli, osłabiali się tym dla nich sytuacja była lepsza. Świat nie czekał, nie zwolnił dla nich, a wręcz wydawało się, że w niektórych aspektach pędził. Zostawiał ich z tyłu, gdzie wolno pełzali.
– Hopkins chce Cię widzieć w gabinecie – rzuciła powstając, jakby nie była to najważniejsza informacja, którą miała. Uśmiech jaki mu posłała sugerował, że doskonale wiedziała, ale zupełnie się nie przejmowała. Wziął kilka oddechów w rezygnacji, poukładał na biurku i wziął tylko najistotniejsze dokumenty. Nie patrzył na nikogo, gdy wyszedł na korytarz i skierował się w kierunku biura Hopkinsa. Na korytarzu panowało zamieszanie, ludzie biegali i wymieniali się najnowszymi plotkami. Chaos to było odpowiednie określenie stanu, w którym nadal znajdywało się Ministerstwo. Został od razy wpuszczony przez jego sekretarkę do środka, gdzie czekał na niego starszy czarodziej. Hopkins pracował w Ministerstwie od czterdziestu lat (o wiele za dużo), stopniowo awansując, lecz nigdy nie posiadając charakteru ani ambicji, by osiągnąć coś więcej. Był raczej słabym negocjatorem, oddającym całą inicjatywę stronie przeciwnej, więc nigdy nie zezwalano mu na dowodzenie procesem negocjacyjnym. Dyplomacja było wysublimowaną formą negocjacji, Hopkins po prostu się do tego nie nadawał, a zarazem nie rozumiał czemu został pomijany, nie dostrzegał swoich wad. Lubił czuć się ważny, dlatego często pragnął pokazywać swoją nadrzędną pozycję wobec stażystów – jedynej grupy, na którą miał jeszcze wpływ. Sekretarki raczej go wyśmiewały, zdecydowanie dobrze oceniając możliwości jego osoby.
– Wieczorem spotykam się z przedstawicielem Kanady, będę potrzebować list rannych i poległych, informacji, by w jakiś sposób go zadowolić – powiedział do Bartemiusa, gdy tylko ten usiadł. Nawet dobór słów wskazywał w jaki sposób będzie przebiegać rozmowa, w jakiej pozycji będzie stawiany ich kraj. – Będziesz mi towarzyszyć, lord Black tak zadecydował.
Crouch pokiwał tylko głową w akceptacji, całkiem świadom wydarzeń, które doprowadziły do tych decyzji. Jego relacje z szefem były skomplikowane, było to dosyć dyplomatyczne ujęcie tematu. Skazane były na taką drogę, nestor rodu Black nigdy nie będzie przychylnie patrzeć na Croucha. Nawet jeśli Barty był najlepszym stażystą w całym departamencie, jednym z nielicznych talentem i wiedzą, to Black będzie robił wszystko, by za wiele nie osiągnął. Dlatego potrzebował szerszych pleców, istotniejszych sojuszników, którzy będą pomagali my wyważać zapory stworzone przez szlachcica. Black nie był jednak głupi, wiedział jak istotne były rozmowy z przedstawicielami Kanady i nie chciał posyłać na nie Hopkinsa samego. Jego rozmówca też to widział, gdyż widocznie nie był zadowolony z sytuacji, każda emocja była widoczna na jego twarzy. Doprawdy, chociaż tego mógłby się nauczyć.
– W takim razie przygotuję się do dzisiejszego spotkania – stwierdził, powstając z fotela i nie wypuszczając serii kartek z dłoni. W takim przypadku nie miał zamiaru ich zostawiać, były o wiele cenniejsze pozostając w jego zasięgu. Hopkins wybrał milczenie, szczypta zdrowego rozsądku w morzu głupoty i nie zażądał nawet wglądu. Zaczynał być pogodzony ze swoją pozycją, uległy wobec wszechwładnych decyzji szefa. Zbyt bardzo obawiał się Blacka, by w jakiś sposób sprzeciwić się jego woli. Bartemius powrócił do swojego biurka, wokół panowało jeszcze większe zamieszanie niż zazwyczaj w te dni. Gdy usłyszał nazwę mung, pojął co spowodowało wir emocji i krzyków, który dobiegał zewsząd. Wypił kolejny łyk napoju kawopodobnego, teraz już zimny i nawet gorszy w smaku. Jedyne co jednak czuł to satysfakcje, cichą zdobycz wygranej i zbliżający się sukces, który nadal był jednak daleko. Zobaczywszy listę z munga, opadły mu lekko ramiona, a zmęczenie kolejny raz przejęło władzę. Lista posiadała setki nazwisk, tylko podkreślając ogrom tragedii, która dotknęła wyspy. Kilka oddechów, miał jeszcze wiele do zrobienia, a za kilka godzin ambasador będzie oczekiwał odpowiedzi jak wiele domów obudzi się w Kanadzie ze smutkiem i poczuciem straty, której żadne słowa nie mogły opisać.
Spodziewał się, że większość obcokrajowców opuściła Anglie już na początku wojny, może zostali Ci z podwójnym obywatelstwem. Jednak jak przekazywane były mu również listy od samych rodzin z opisem wyglądów członków rodzin, których poszukują to zaczynał wątpić w swój pogląd. Miał wykaz z kanadyjskiego ministerstwa obywateli, którzy powinni znajdywać się w tym momencie na Wyspach, lecz mgła wojny zabierały mu pewności, nie wiadomo było czy dożyli momentu katastrof czy udało im się uciec wcześniej. Miał więc listę oficjalną, jak i tą stworzoną na podstawie listów członków rodzin, niestety nie pokrywały. Zrobił kolejny łyk napoju kawopodobnego, którym pojeni byli stażyści, skrzywił się czując jak pokrywa jego kupki smakowe. Przygotowywał się do listy z Kent, gdy nagle poczuł, że ktoś przysiada się do jego biurka, zaraz przy nim na krótkim krańcu.
– Jak możesz to pić – zapytała Monica Digorry ze skrzywioną miną, pełną obrzydzenia do wodnistej cieczy. Oparła się obydwoma łokciami o blat stołu, z jawnym wskazaniem jak daleko było jej do szlacheckiej panny i ich wychowania. Digorry nosiła spodnie, paliła dwie paczki dziennie i mówiła z tym mocnym szkockim akcentem, który powodował, że nie rozumiał połowy jej słów. Czarne włosy chaotycznie układały się w trudną do ustalenia formę geometryczną, tylko koszula zachowała namiastkę profesjonalizmu. Była też jedną z nielicznych myślących osób na stażu w ich ministerstwie, piekielnie dobrze znała się na liczbach, cłach, ograniczeniach a handlu. Była jego człowiekiem ratunkowym, gdy sprawy ekonomiczne zostały rzucane w jego kierunku, a strona przeciwna tylko udawała, że chciała współpracować. Nie skomentował jej słów, nie przerwał nawet swojej czynności, tylko rzucił jej krótkie spojrzenie, by ją pośpieszyć.
– Od rana wymieniam się listami z pracownikiem ambasady indyjskiej, doszłam do ciekawych wniosków – kontynuowała nie bacząc na jego zniecierpliwienie. Wiedział już, że nie zostanie uratowany z tej sytuacji i musiał pozwolić Monice mówić, była zbyt istotnym sojusznikiem w ich małej, lokalnej społeczności biurowej. Przy tym czasem była zabawna, lecz była to rzadkość. – Po pierwsze jestem pewna, że jest bliski oświadczyn. Naprawdę, gdybyś widział te listy. Po drugie jest w nich taka cicha, lecz wyczuwalna satysfakcja ze wszelkich złych rzeczy, które się u nas dzieją. Może wręcz radują się tam na miejscu.
Zatrzymał się na chwilę, by przemyśleć jej słowa. Nieistotne były indyjskie odczucia na temat tej sytuacji, lecz nie byłby zaskoczony, gdyby ostatnie kilka lat były dla nich wyjątkowo przyjemnym czasem. Nie było wielkiej miłości między dwoma państwami, historia tak szybko nie wybaczała schodzącym imperiom.
– Kanadyjczycy się nie cieszą, cierpią wraz z nami – odpowiedział, przekładając kolejne strony. Dwie byłe kolonie brytyjskie, dwa różne światy i dwie różne reakcje. Monika wyszeptała tylko nudy, posyłając mu kolejną mgłę dymu i powstała z miejsca. Widocznie, nie był wystarczająco satysfakcjonującym kompanem. Uwaga była jednak warta odnotowania, kraje nieprzyjazne Anglii będą miały wyjątkowo dobre wieści z ich kraju. Im bardziej cierpieli, osłabiali się tym dla nich sytuacja była lepsza. Świat nie czekał, nie zwolnił dla nich, a wręcz wydawało się, że w niektórych aspektach pędził. Zostawiał ich z tyłu, gdzie wolno pełzali.
– Hopkins chce Cię widzieć w gabinecie – rzuciła powstając, jakby nie była to najważniejsza informacja, którą miała. Uśmiech jaki mu posłała sugerował, że doskonale wiedziała, ale zupełnie się nie przejmowała. Wziął kilka oddechów w rezygnacji, poukładał na biurku i wziął tylko najistotniejsze dokumenty. Nie patrzył na nikogo, gdy wyszedł na korytarz i skierował się w kierunku biura Hopkinsa. Na korytarzu panowało zamieszanie, ludzie biegali i wymieniali się najnowszymi plotkami. Chaos to było odpowiednie określenie stanu, w którym nadal znajdywało się Ministerstwo. Został od razy wpuszczony przez jego sekretarkę do środka, gdzie czekał na niego starszy czarodziej. Hopkins pracował w Ministerstwie od czterdziestu lat (o wiele za dużo), stopniowo awansując, lecz nigdy nie posiadając charakteru ani ambicji, by osiągnąć coś więcej. Był raczej słabym negocjatorem, oddającym całą inicjatywę stronie przeciwnej, więc nigdy nie zezwalano mu na dowodzenie procesem negocjacyjnym. Dyplomacja było wysublimowaną formą negocjacji, Hopkins po prostu się do tego nie nadawał, a zarazem nie rozumiał czemu został pomijany, nie dostrzegał swoich wad. Lubił czuć się ważny, dlatego często pragnął pokazywać swoją nadrzędną pozycję wobec stażystów – jedynej grupy, na którą miał jeszcze wpływ. Sekretarki raczej go wyśmiewały, zdecydowanie dobrze oceniając możliwości jego osoby.
– Wieczorem spotykam się z przedstawicielem Kanady, będę potrzebować list rannych i poległych, informacji, by w jakiś sposób go zadowolić – powiedział do Bartemiusa, gdy tylko ten usiadł. Nawet dobór słów wskazywał w jaki sposób będzie przebiegać rozmowa, w jakiej pozycji będzie stawiany ich kraj. – Będziesz mi towarzyszyć, lord Black tak zadecydował.
Crouch pokiwał tylko głową w akceptacji, całkiem świadom wydarzeń, które doprowadziły do tych decyzji. Jego relacje z szefem były skomplikowane, było to dosyć dyplomatyczne ujęcie tematu. Skazane były na taką drogę, nestor rodu Black nigdy nie będzie przychylnie patrzeć na Croucha. Nawet jeśli Barty był najlepszym stażystą w całym departamencie, jednym z nielicznych talentem i wiedzą, to Black będzie robił wszystko, by za wiele nie osiągnął. Dlatego potrzebował szerszych pleców, istotniejszych sojuszników, którzy będą pomagali my wyważać zapory stworzone przez szlachcica. Black nie był jednak głupi, wiedział jak istotne były rozmowy z przedstawicielami Kanady i nie chciał posyłać na nie Hopkinsa samego. Jego rozmówca też to widział, gdyż widocznie nie był zadowolony z sytuacji, każda emocja była widoczna na jego twarzy. Doprawdy, chociaż tego mógłby się nauczyć.
– W takim razie przygotuję się do dzisiejszego spotkania – stwierdził, powstając z fotela i nie wypuszczając serii kartek z dłoni. W takim przypadku nie miał zamiaru ich zostawiać, były o wiele cenniejsze pozostając w jego zasięgu. Hopkins wybrał milczenie, szczypta zdrowego rozsądku w morzu głupoty i nie zażądał nawet wglądu. Zaczynał być pogodzony ze swoją pozycją, uległy wobec wszechwładnych decyzji szefa. Zbyt bardzo obawiał się Blacka, by w jakiś sposób sprzeciwić się jego woli. Bartemius powrócił do swojego biurka, wokół panowało jeszcze większe zamieszanie niż zazwyczaj w te dni. Gdy usłyszał nazwę mung, pojął co spowodowało wir emocji i krzyków, który dobiegał zewsząd. Wypił kolejny łyk napoju kawopodobnego, teraz już zimny i nawet gorszy w smaku. Jedyne co jednak czuł to satysfakcje, cichą zdobycz wygranej i zbliżający się sukces, który nadal był jednak daleko. Zobaczywszy listę z munga, opadły mu lekko ramiona, a zmęczenie kolejny raz przejęło władzę. Lista posiadała setki nazwisk, tylko podkreślając ogrom tragedii, która dotknęła wyspy. Kilka oddechów, miał jeszcze wiele do zrobienia, a za kilka godzin ambasador będzie oczekiwał odpowiedzi jak wiele domów obudzi się w Kanadzie ze smutkiem i poczuciem straty, której żadne słowa nie mogły opisać.
zt (1227)
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Korytarz
Szybka odpowiedź