Lada
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lada
W szerokiej, oszklonej ladzie codziennie rano pojawiają się pojemniki wypełnione lodami we wszystkich możliwych kolorach. Znajdą się tutaj zarówno klasyczne lody waniliowe i czekoladowe, jak i te mniej oczywiste smaki: fiołkowy, marchewkowy czy kremowe piwo. Wiele smaków pojawia się tylko raz w sezonie, inne są stałymi pozycjami menu. Lody do wafelków, pucharków lub termosów nakładają właściciele lokalu, a w ruchliwym okresie letnim również zatrudnieni przez nich pomocnicy. Na życzenie lody mogą zostać podane z dowolnymi dodatkami, których listę wymalowano na ścianie. Zawsze można tutaj również zamówić doskonałą włoską kawę, soki oraz oczywiście herbatę.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:34, w całości zmieniany 2 razy
13.04
Pogoda za oknem nie rozpieszczała i mimo że był już niemal środek kwietnia, wciąż było dość chłodno. Na ulicach pełno było więc jeszcze ludzi poubieranych w cieplejsze płaszcze, jednakże nawet po nich widać było, iż wiosna powoli zbliża się do wysp. Tam jakaś kobieta ściągnęła chustę z szyi, po drugiej stronie bruku przysadzisty mężczyzna rozpiął swoją kurtę, gdyż najwyraźniej było mu za ciepło, a przez środek Pokątnej biegała od sklepu do sklepu dwójka wyrostków bez jakiegokolwiek grubszego okrycia. Trochę nierozważnie, zdaniem Florence, która stała tego dnia za ladą swojej lodziarni.
Wszystko to były oznaki tego, iż robi się coraz cieplej! A to oznaczało nadchodzący nawał pracy. Florence wiedziała, że jeszcze będzie miała dość stania i wydawania klientom lodów, ale w obecnej chwili cieszyła się niezmiernie. W końcu lokal miał ponownie odżyć. Nadal miał oczywiście klientów, ale był to marny odsetek ilości, która odwiedzała lodziarnię w czasie lata.
Dziewczyna obsłużyła kolejną parkę, która zamówiła sobie po gałce lodów orzechowych i przysiadła na krzesełku za ladą. Powodów do dobrego humoru miała jeszcze kilka. Jednym z nich był zbliżający się termin jej spotkania z Alanem. Och! Zżerała ją ciekawość, gdzie też on chciał ją zaprosić! Nie napisał tego w liście, ale poprosił ją by ubrała się ciepło acz gustownie. Na pewno wybrał jakąś drogą restaurację, głupek. A przecież prosiła go, by nie przesadzał. Ech. No nic, jeszcze będzie miała okazje by posuszyć mu głowę.
Florence upiła łyk swojej herbaty, ale po chwili wstała, przerywając swoją krótką przerwę i ponownie podeszła do lady, kiedy pojawili się nowi klienci.
- Witamy w lodziarni Fortescue! - odezwała się na powitanie do kobiety i dziewczynki, które wkroczyły do lokalu.
Pogoda za oknem nie rozpieszczała i mimo że był już niemal środek kwietnia, wciąż było dość chłodno. Na ulicach pełno było więc jeszcze ludzi poubieranych w cieplejsze płaszcze, jednakże nawet po nich widać było, iż wiosna powoli zbliża się do wysp. Tam jakaś kobieta ściągnęła chustę z szyi, po drugiej stronie bruku przysadzisty mężczyzna rozpiął swoją kurtę, gdyż najwyraźniej było mu za ciepło, a przez środek Pokątnej biegała od sklepu do sklepu dwójka wyrostków bez jakiegokolwiek grubszego okrycia. Trochę nierozważnie, zdaniem Florence, która stała tego dnia za ladą swojej lodziarni.
Wszystko to były oznaki tego, iż robi się coraz cieplej! A to oznaczało nadchodzący nawał pracy. Florence wiedziała, że jeszcze będzie miała dość stania i wydawania klientom lodów, ale w obecnej chwili cieszyła się niezmiernie. W końcu lokal miał ponownie odżyć. Nadal miał oczywiście klientów, ale był to marny odsetek ilości, która odwiedzała lodziarnię w czasie lata.
Dziewczyna obsłużyła kolejną parkę, która zamówiła sobie po gałce lodów orzechowych i przysiadła na krzesełku za ladą. Powodów do dobrego humoru miała jeszcze kilka. Jednym z nich był zbliżający się termin jej spotkania z Alanem. Och! Zżerała ją ciekawość, gdzie też on chciał ją zaprosić! Nie napisał tego w liście, ale poprosił ją by ubrała się ciepło acz gustownie. Na pewno wybrał jakąś drogą restaurację, głupek. A przecież prosiła go, by nie przesadzał. Ech. No nic, jeszcze będzie miała okazje by posuszyć mu głowę.
Florence upiła łyk swojej herbaty, ale po chwili wstała, przerywając swoją krótką przerwę i ponownie podeszła do lady, kiedy pojawili się nowi klienci.
- Witamy w lodziarni Fortescue! - odezwała się na powitanie do kobiety i dziewczynki, które wkroczyły do lokalu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ten dzień wcale nie zaczyna się dobrze! Żadna suknia nie leży na mnie odpowiednio dobrze - krawiec musiał się zatem srodze pomylić przy zszywaniu materiału. Czy to naprawdę takie trudne? Otaczają mnie sami ignoranci, bezmózgi oraz nieudacznicy. Najchętniej wszystkich ścięłabym o głowę, ale niestety tato mi nie pozwala. Mogę jedynie wskazywać palcem na tych skandalicznie kiepskich służących, a on po swojemu się z nimi później rozprawia. W każdym razie od samiutkiego ranka jestem zdenerwowana. Widząc nieskończone zniesmaczenie na twarzy matki, że musi mnie jeszcze tyle razy przebierać - mam ochotę coś podpalić, ewentualnie wybuchnąć. Na szczęście kochany tato widząc moje pochmurne oblicze pozwala mi wyjść z opiekunką (panią Cattermole) poza tereny dworku. Co tylko pozornie nieco ułaskawiło moją marsową aparycję. W ramionach tulę lorda Chestera, który donośnie miauczy, prawdopodobnie wcale nie chcąc się ruszać z wygodnej kanapy. Coś czuję, że podejrzewa brak smacznych rybek w lodziarni. Jednak tulę go mocno, dzięki czemu bez wątpienia jest mu raźniej - innego scenariusza nie przyjmuję do wiadomości. Tato zawsze powtarza, że Rowle muszą być władczy oraz stawiać na swoim i tak właśnie zamierzam robić.
Idąc opok pani Cattermole oglądam się na wszystkie strony podziwiając ulicę Pokątną, na której niedługo zaopatrzę się we wszystkie najpiękniejsze oraz najdroższe przedmioty do nauki! Na chwilę zapominam nawet o nieprzyjemnym poranku, ciekawskim wzrokiem zaglądając w każdy zakamarek tego miejsca. Wreszcie przekraczamy próg upragnionego sklepiku pełnego pysznych lodów.
- Dzień dobry - mówię podchodząc bliżej. Dygam dystyngowanie, jedną ręką poprawiam fałdy pięknie zdobionej purpurowej sukni, puszczając w ten sposób lorda Chestera z uścisku obu rąk. Dość długą chwilę przeszywam lodowatym spojrzeniem sprzedawczynię, żeby chwilę później wzrok utkwić w tych wszystkich pysznościach. Poruszam niezadowolona noskiem oglądając się przez ramię - opiekunka dziwnie zestresowana nadal stoi za mną. Przywołuję ją gestem głowy każąc się nachylić. Szepcę coś do niej.
- Panienka Rowle bardzo prosi, żeby pani nałożyła rękawiczki przed nałożeniem lodów… - rzuca nieśmiałym, drżącym głosem. Nie bardzo mi się to podoba, powinna raczej godnie reprezentować nasz ród, ale nie mówię nic. Za to uśmiecham się do służącej (skoro zajmuje się pracą, zwłaszcza podawaniem jedzenia, to na pewno nią jest!) bardzo promiennie. Równie uroczo co nieszczerze.
Idąc opok pani Cattermole oglądam się na wszystkie strony podziwiając ulicę Pokątną, na której niedługo zaopatrzę się we wszystkie najpiękniejsze oraz najdroższe przedmioty do nauki! Na chwilę zapominam nawet o nieprzyjemnym poranku, ciekawskim wzrokiem zaglądając w każdy zakamarek tego miejsca. Wreszcie przekraczamy próg upragnionego sklepiku pełnego pysznych lodów.
- Dzień dobry - mówię podchodząc bliżej. Dygam dystyngowanie, jedną ręką poprawiam fałdy pięknie zdobionej purpurowej sukni, puszczając w ten sposób lorda Chestera z uścisku obu rąk. Dość długą chwilę przeszywam lodowatym spojrzeniem sprzedawczynię, żeby chwilę później wzrok utkwić w tych wszystkich pysznościach. Poruszam niezadowolona noskiem oglądając się przez ramię - opiekunka dziwnie zestresowana nadal stoi za mną. Przywołuję ją gestem głowy każąc się nachylić. Szepcę coś do niej.
- Panienka Rowle bardzo prosi, żeby pani nałożyła rękawiczki przed nałożeniem lodów… - rzuca nieśmiałym, drżącym głosem. Nie bardzo mi się to podoba, powinna raczej godnie reprezentować nasz ród, ale nie mówię nic. Za to uśmiecham się do służącej (skoro zajmuje się pracą, zwłaszcza podawaniem jedzenia, to na pewno nią jest!) bardzo promiennie. Równie uroczo co nieszczerze.
Gość
Gość
Już niemal od wejścia Florence wiedziała, z kim ma do czynienia. Nie trzeba było mieć sokolich oczu, by rozpoznać te drobne sygnały, świadczące o tym, że właśnie do pomieszczenia weszła szlachta. Florka usłyszała gdzieś, że da się ich wyłowić wzrokiem z tłumu, nawet jeśli próbują się maskować. W pełni się z tym zgadzała. Oni po prostu nie dają rady zlać się w jedno z "prostym ludem".
W tym zaś przypadku, nie trzeba było nawet specjalnie szukać owych szczegółów. Piękna, niezwykle strojna suknia dziewczynki, promieniująca od niej pewność siebie i zimne spojrzenie. Dobrze przynajmniej że przywitać się umiała. Te czystokrwiste małolaty nie raz potrafiły tak się napiąć, że zwykłe słowa przywitania często nie przechodziły im przez gardło.
Była jeszcze jedna rzecz, na którą Florence musiała zwrócić uwagę. Rzecz jasna chodziło o kota. Zwykle nie pozwalali klientom przychodzić ze zwierzętami, chyba że siadali oni przy stolikach na zewnątrz. W tym przypadku nadal była ku temu nadzieja. Jednakże, żeby być szczerym, nawet gdyby sierściuch zostałby w środku lokalu, Florka wiedziała że nie będzie się chciała pchać w kłótnię z, prawdopodobnie rozpieszczonym do granic możliwości, dzieciakiem. O ile więc kot nie będzie sprawiał problemów... mogła przymknąć na niego oko.
- Dzień dobry, moja droga. Masz bardzo piękną suknię - odezwała się do dziewczynki, jeszcze zanim ta udała się obejrzeć dostępne smakołyki.
Cóż, może i nie miała o szlachcie ogółem zbyt dobrego zdania, niemniej postanowiła oczywiście potraktować małą oraz jej opiekunkę jak zwykłe klientki - neutralnie, z uśmiechem i uprzejmością. Zmarszczyła jednak lekko brwi, kiedy usłyszała słowa kobiety. Wzruszyła jednak ramionami i sięgnęła po rękawiczki leżące obok na blacie.
- Zawsze je zakładam do nakładania deserów, proszę pani - odpowiedziała, przechodząc kilka kroków w bok i stając znów naprzeciwko dziewczynki. Ponownie przywołała na twarz uśmiech - Wybrałaś już sobie swoje ulubione smaki?
W tym zaś przypadku, nie trzeba było nawet specjalnie szukać owych szczegółów. Piękna, niezwykle strojna suknia dziewczynki, promieniująca od niej pewność siebie i zimne spojrzenie. Dobrze przynajmniej że przywitać się umiała. Te czystokrwiste małolaty nie raz potrafiły tak się napiąć, że zwykłe słowa przywitania często nie przechodziły im przez gardło.
Była jeszcze jedna rzecz, na którą Florence musiała zwrócić uwagę. Rzecz jasna chodziło o kota. Zwykle nie pozwalali klientom przychodzić ze zwierzętami, chyba że siadali oni przy stolikach na zewnątrz. W tym przypadku nadal była ku temu nadzieja. Jednakże, żeby być szczerym, nawet gdyby sierściuch zostałby w środku lokalu, Florka wiedziała że nie będzie się chciała pchać w kłótnię z, prawdopodobnie rozpieszczonym do granic możliwości, dzieciakiem. O ile więc kot nie będzie sprawiał problemów... mogła przymknąć na niego oko.
- Dzień dobry, moja droga. Masz bardzo piękną suknię - odezwała się do dziewczynki, jeszcze zanim ta udała się obejrzeć dostępne smakołyki.
Cóż, może i nie miała o szlachcie ogółem zbyt dobrego zdania, niemniej postanowiła oczywiście potraktować małą oraz jej opiekunkę jak zwykłe klientki - neutralnie, z uśmiechem i uprzejmością. Zmarszczyła jednak lekko brwi, kiedy usłyszała słowa kobiety. Wzruszyła jednak ramionami i sięgnęła po rękawiczki leżące obok na blacie.
- Zawsze je zakładam do nakładania deserów, proszę pani - odpowiedziała, przechodząc kilka kroków w bok i stając znów naprzeciwko dziewczynki. Ponownie przywołała na twarz uśmiech - Wybrałaś już sobie swoje ulubione smaki?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Bardzo dobrze, że zwracamy na siebie uwagę. Inni winni są nam podziw oraz poklask, a także atencję w każdym miejscu, w którym się znajdziemy. Czuję się już jak ryba w wodzie, kiedy ściągam na siebie spojrzenia innych osób. Sama rzadko obdarzam ich swoją uwagą lub chociażby ukradkowym wzrokiem. Dziś jestem całkowicie skoncentrowana na lordzie Chesterze, lodach oraz pani służącej, która jest zadziwiająco miła. Większość podwładnych w Cheshire patrzy na mnie albo z niechęcią, albo ze strachem. To miła odmiana, naprawdę. Dlatego mój uśmiech nie znika z mojej twarzyczki, wręcz nabierając na sile. Powracam do głaskania mojego cudownego kuguchara, który chyba daje za wygraną. Wie, że nie ma co liczyć na danie drapaka, żeby zamieść ogonem ladę, a przy okazji wyjeść cały zapas pysznych lodów. Dlatego już się nie kręci ani nie wyrywa, za to z zaciekawieniem wpatruje się w jednego z klientów.
Ja unoszę podbródek znów wpatrując się w oczy kobiety stojącej po drugiej stronie blatu. Nie wiem czy jej komplement jest szczery czy nie, ale dziękuję jej kiwnięciem głową. Ze służbą nie powinno się wchodzić w przesadne interakcje, jeszcze gotowi są pomyśleć nie wiadomo co i przewróci im się w głowach - to też mówił mi mój tata, a to bardzo mądry człowiek, z pewnością wie, co mówi.
Na chwilę przenoszę wzrok ze smakołyków na panią Cattermole, która pod wpływem uwagi robi się niezwykle czerwona, ale nic już nie mówi. Strasznie jej nie lubię, wydaje się być zbyt mocno wystraszoną łanią, z drugiej strony przynajmniej nie stawia oporu. Dlatego ignoruję jej zachowanie. Staję blisko szyby, intensywnie mrugając oczami.
- Wzięłabym cynamonowe, dyniowe, czekoladowe i cytrynowe… - mówię najpierw, ale zaraz kręcę głową. - Albo nie! Poproszę truskawkowe, gumę balonową, czekoladę i o smaku kwachów - poprawiam się zaraz, ale znów mi coś nie pasuje. - Lepiej może… wanilia, dynia, porzeczka i cytryna. - Jestem pewna. Stoję zatem dłuższą chwilę, naprawdę nie mogąc się zdecydować. - Wycofuję. Chcę karmelowe, dyniowe, cynamonowe i cytrynowe - rzucam, sądząc, że podejmuję właściwą decyzję. - A pan jakie by zjadł, lordzie Chesterze? - pytam mojego ślicznego kuguchara, unosząc wyżej ramiona, żeby mógł przez szybę popatrzeć na te pyszności. Może on zdecyduje, które smaki są warte uwagi?
Ja unoszę podbródek znów wpatrując się w oczy kobiety stojącej po drugiej stronie blatu. Nie wiem czy jej komplement jest szczery czy nie, ale dziękuję jej kiwnięciem głową. Ze służbą nie powinno się wchodzić w przesadne interakcje, jeszcze gotowi są pomyśleć nie wiadomo co i przewróci im się w głowach - to też mówił mi mój tata, a to bardzo mądry człowiek, z pewnością wie, co mówi.
Na chwilę przenoszę wzrok ze smakołyków na panią Cattermole, która pod wpływem uwagi robi się niezwykle czerwona, ale nic już nie mówi. Strasznie jej nie lubię, wydaje się być zbyt mocno wystraszoną łanią, z drugiej strony przynajmniej nie stawia oporu. Dlatego ignoruję jej zachowanie. Staję blisko szyby, intensywnie mrugając oczami.
- Wzięłabym cynamonowe, dyniowe, czekoladowe i cytrynowe… - mówię najpierw, ale zaraz kręcę głową. - Albo nie! Poproszę truskawkowe, gumę balonową, czekoladę i o smaku kwachów - poprawiam się zaraz, ale znów mi coś nie pasuje. - Lepiej może… wanilia, dynia, porzeczka i cytryna. - Jestem pewna. Stoję zatem dłuższą chwilę, naprawdę nie mogąc się zdecydować. - Wycofuję. Chcę karmelowe, dyniowe, cynamonowe i cytrynowe - rzucam, sądząc, że podejmuję właściwą decyzję. - A pan jakie by zjadł, lordzie Chesterze? - pytam mojego ślicznego kuguchara, unosząc wyżej ramiona, żeby mógł przez szybę popatrzeć na te pyszności. Może on zdecyduje, które smaki są warte uwagi?
Gość
Gość
Florence nie chciała sobie dziś psuć dnia. Nie warto się było denerwować przez jednego dzieciaka, zbyt zadufanego w sobie. Wybierze lody, zje, zapłaci i wyjdzie. Florence tylko na to liczyła. Może kiedyś wróci, bo zasmakują jej smakołyki tu serwowane, powie ojcu i matce jak bardzo jej się tu podobało. Same plusy.
Nawet jej odpowiadało, że dziewuszysko zajęło się lodami, zamiast wdawać w zbytnie pogaduszki. Jeszcze najlepiej by było, gdyby wzięły coś na wynos i poszły zjeść gdzieś indziej. Chociaż Florence domyślała się, że dziecko ze szlachty będzie zbyt dumne by po prostu iść przed siebie i wcinać loda. Pewnie zechcą usiąść przy którymś ze stolików.
Nałożyła rękawiczki, których tak bardzo domagało się dziecko a potem sięgnęła po łyżkę do lodów. Cóż, zignorowała czerwony rumieniec na twarzy opiekunki, tak chyba było najtaktowniej - udać, że nie widzi się czyjejś wpadki. Florence zaraz więc otworzyła lodówkę z wystawionymi kubeczkami lodów również od swojej strony, by nałożyć młodej damie jej wybrane smaki.
Na pierwszą zmianę tylko bardzo nieznacznie wzruszyła ramionami. Cóż, czego się ona mogła spodziewać. Oczywiste że pannica nie będzie się mogła zdecydować. Przynajmniej nie zdążyła jeszcze wymieszać lodów w pucharku! Florence westchnęła więc w duchu i odczekała, aż dziewczynka zmieni zdanie jeszcze kilka kolejnych razy.
- A więc na pewno karmelowe, dyniowe, cynamonowe i cytrynowe? - postanowiła się upewnić, by później nie było histerii, że ona jednak chciała malinowe, czekoladowe, pistacjowe i dyniowe.
Nie była za to zbyt przekonana, czy kupowanie lodów dla kuguchara to był dobry pomysł. Ale cóż, w sumie i tak już zgodziła się na jego obecność tutaj... O ile zapłacą za lody, mogła mu nałożyć nawet całą górę gałek o smaku truskawkowym.
Nawet jej odpowiadało, że dziewuszysko zajęło się lodami, zamiast wdawać w zbytnie pogaduszki. Jeszcze najlepiej by było, gdyby wzięły coś na wynos i poszły zjeść gdzieś indziej. Chociaż Florence domyślała się, że dziecko ze szlachty będzie zbyt dumne by po prostu iść przed siebie i wcinać loda. Pewnie zechcą usiąść przy którymś ze stolików.
Nałożyła rękawiczki, których tak bardzo domagało się dziecko a potem sięgnęła po łyżkę do lodów. Cóż, zignorowała czerwony rumieniec na twarzy opiekunki, tak chyba było najtaktowniej - udać, że nie widzi się czyjejś wpadki. Florence zaraz więc otworzyła lodówkę z wystawionymi kubeczkami lodów również od swojej strony, by nałożyć młodej damie jej wybrane smaki.
Na pierwszą zmianę tylko bardzo nieznacznie wzruszyła ramionami. Cóż, czego się ona mogła spodziewać. Oczywiste że pannica nie będzie się mogła zdecydować. Przynajmniej nie zdążyła jeszcze wymieszać lodów w pucharku! Florence westchnęła więc w duchu i odczekała, aż dziewczynka zmieni zdanie jeszcze kilka kolejnych razy.
- A więc na pewno karmelowe, dyniowe, cynamonowe i cytrynowe? - postanowiła się upewnić, by później nie było histerii, że ona jednak chciała malinowe, czekoladowe, pistacjowe i dyniowe.
Nie była za to zbyt przekonana, czy kupowanie lodów dla kuguchara to był dobry pomysł. Ale cóż, w sumie i tak już zgodziła się na jego obecność tutaj... O ile zapłacą za lody, mogła mu nałożyć nawet całą górę gałek o smaku truskawkowym.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wspinam się na palce miękko opadając na całe stopy oraz pięty. Oczekuję jakiejkolwiek reakcji ze strony służby, ale ona milczy jak zaklęta. Spoglądam na nią chłodnym spojrzeniem jasnych oczu, ale nic nie mówię. Wydymam lekko usteczka z niezadowolenia. Naprawdę trudno w dzisiejszych czasach o dobrych pracowników! Ten jest wyraźnie znudzony, może nawet zniecierpliwiony? Wygląda, jakby wcale nas nie chciał obsłużyć, co samo w sobie jest niedopuszczalne. Spoglądam na czerwoną twarz pani Cattermole licząc na reakcję z jej strony - na Salazara, jest dorosłą kobietą! Tutaj niestety również napotykam na mur trudny do przebicia. Wzdycham cicho, gdyż głośniej nie wypada, ponownie zajmuję się samotną kontemplacją na temat lodów. Jest ich sporo, mienią się niemal wszystkimi kolorami tęczy, a szyba między naszymi twarzami a wnętrzem szafy wydaje się być po wielu przejściach. Odrywam chwilowo wzrok od zmrożonych kulek, przenosząc go ponownie na kobietę stojącą po drugiej stronie. Uśmiecham się niewinnie.
- Skąd mam wiedzieć, nie jadłam nigdy tych lodów - odpowiadam uprzejmie, nadając głosowi łagodnego tonu. - Nigdy nie doradza pani swoim klientom, czy tylko ja mam być tą gorszą? - pytam całkiem poważnie. W tej samej chwili opuszczam kąciki ust, prostuję sylwetkę, nieprzerwanie ściskając lorda Chestera. Głaszczę go jedną dłonią nie przerywając kontaktu wzrokowego ze sprzedawczynią. Stoję już tak dłuższą chwilę, aż ponownie spuszczam wzrok na znajdujące się tak blisko mnie lody. Może nadszedł czas na zmianę taktyki? Trudno stwierdzić, co konkretnie chcę osiągnąć, ale wiem jedno - wszystkim dyktuje nuda. Kiedy nie mam w zasięgu odpowiedniego zajęcia, sama muszę organizować sobie czas. Nie jestem w tym jeszcze dobra, ale cały czas się uczę. Zresztą kto powiedział, że wyjście na lody ma być schematyczne?
- A ma pani lody rybne? Albo mięsne? Lord Chester to prawdziwy drapieżnik, z chęcią skosztowałby podobnych rarytasów - zadaję więc pytanie z innej ligi. Może chociaż nad kugucharem się zlituje. Jest taki piękny, taki elegancki i taki mądry! Zasługuje na wszystko, co najlepsze. Ja również, ale jestem gotowa przymknąć oko na pewne niedogodności o ile mój lord Chester będzie zadowolony.
- Skąd mam wiedzieć, nie jadłam nigdy tych lodów - odpowiadam uprzejmie, nadając głosowi łagodnego tonu. - Nigdy nie doradza pani swoim klientom, czy tylko ja mam być tą gorszą? - pytam całkiem poważnie. W tej samej chwili opuszczam kąciki ust, prostuję sylwetkę, nieprzerwanie ściskając lorda Chestera. Głaszczę go jedną dłonią nie przerywając kontaktu wzrokowego ze sprzedawczynią. Stoję już tak dłuższą chwilę, aż ponownie spuszczam wzrok na znajdujące się tak blisko mnie lody. Może nadszedł czas na zmianę taktyki? Trudno stwierdzić, co konkretnie chcę osiągnąć, ale wiem jedno - wszystkim dyktuje nuda. Kiedy nie mam w zasięgu odpowiedniego zajęcia, sama muszę organizować sobie czas. Nie jestem w tym jeszcze dobra, ale cały czas się uczę. Zresztą kto powiedział, że wyjście na lody ma być schematyczne?
- A ma pani lody rybne? Albo mięsne? Lord Chester to prawdziwy drapieżnik, z chęcią skosztowałby podobnych rarytasów - zadaję więc pytanie z innej ligi. Może chociaż nad kugucharem się zlituje. Jest taki piękny, taki elegancki i taki mądry! Zasługuje na wszystko, co najlepsze. Ja również, ale jestem gotowa przymknąć oko na pewne niedogodności o ile mój lord Chester będzie zadowolony.
Gość
Gość
Pomyślałby kto, że dogadanie się z dzieckiem będzie raczej łatwiejsze, kiedy dochodziło do wyboru lodów. Tym bardziej, że tym razem dziewczynka nawet nie dostała limitu na ilość kulek! A zwykle właśnie o to jest największy szum. "Mamo, mogę trzy kulki?", "Nie, kochanie, to za dużo. Weźmiemy sobie po dwie". "Ale ja chcę trzyyyy!"
I w ryk.
- Nie masz swoich ulubionych smaków, moja droga? Sądziłam, że wszystkie młode damy mają - wymsknęło jej się, nim zdążyła się powstrzymać. Cóż, miała tylko nadzieję, że nie wywoła tym obrazy majestatu. Z doświadczenia wiedziała, że dzieci wcale nie lubią, kiedy się im doradza! One wiedziały najlepiej. Tym bardziej lepiej nie polecać nic dziecku szlachcica. Jak się okaże, że mu nie smakuje, to gotów pucharek roztrzaskać z pretensją na podłodze!
- Każdy ma inne gusta, ale jeśli chce panienka poznać moją opinię, osobiście polecam te smaki, które panienka wybrała. Chociaż ja zamiast cytrynowych wzięłabym czekoladowe lub waniliowe. Świetnie się komponują z karmelem.
Jeśli zaś chodziło o temat lodów dla kota... oj coś czuła że tutaj będzie jeszcze ciężej. Nie zdziwił ją bowiem wcale wachlarz smaków, które dziewczynka przedstawiła. Mięsożerca lubił mięso, jasna sprawa. Problem polegał na tym, że w obecnej chwili Florence nie miała nic z podobnych rzeczy. Rzeczone smaki schodziły bowiem dość słabo, a już w szczególności w okresie poza sezonem!
- Niestety, takich lodów w obecnej chwili nie posiadamy... Kiedy przyjdzie lato oferujemy więcej smaków, gdyż przychodzi większa ilość klientów z przeróżnymi preferencjami. A dziś może lord Chester skusi się na mleczne?
Oby zwykłe mleczne lody zadowoliły podniebienie tego przeklętego kuguchara!
I w ryk.
- Nie masz swoich ulubionych smaków, moja droga? Sądziłam, że wszystkie młode damy mają - wymsknęło jej się, nim zdążyła się powstrzymać. Cóż, miała tylko nadzieję, że nie wywoła tym obrazy majestatu. Z doświadczenia wiedziała, że dzieci wcale nie lubią, kiedy się im doradza! One wiedziały najlepiej. Tym bardziej lepiej nie polecać nic dziecku szlachcica. Jak się okaże, że mu nie smakuje, to gotów pucharek roztrzaskać z pretensją na podłodze!
- Każdy ma inne gusta, ale jeśli chce panienka poznać moją opinię, osobiście polecam te smaki, które panienka wybrała. Chociaż ja zamiast cytrynowych wzięłabym czekoladowe lub waniliowe. Świetnie się komponują z karmelem.
Jeśli zaś chodziło o temat lodów dla kota... oj coś czuła że tutaj będzie jeszcze ciężej. Nie zdziwił ją bowiem wcale wachlarz smaków, które dziewczynka przedstawiła. Mięsożerca lubił mięso, jasna sprawa. Problem polegał na tym, że w obecnej chwili Florence nie miała nic z podobnych rzeczy. Rzeczone smaki schodziły bowiem dość słabo, a już w szczególności w okresie poza sezonem!
- Niestety, takich lodów w obecnej chwili nie posiadamy... Kiedy przyjdzie lato oferujemy więcej smaków, gdyż przychodzi większa ilość klientów z przeróżnymi preferencjami. A dziś może lord Chester skusi się na mleczne?
Oby zwykłe mleczne lody zadowoliły podniebienie tego przeklętego kuguchara!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie jestem taka jak wszyscy - a już na pewno nie taka jak te wszystkie biedne, skażone szlamowatością dzieci. Smutny ich los, że muszą sobie nakładać limity na ilość kulek, ale nic z tym nie zrobię. Skoro mieli nieodpowiedzialnych rodziców, którzy zadają się z byle mugolami, to ja nic na to nie poradzę. Niech cierpią za grzechy dorosłych. Jednak przyrównanie mnie do innych dam również jest nie na miejscu - jestem jedyną, unikatową lady Rowle, a to znaczy więcej niż cokolwiek innego! Chyba każdy członek arystokratycznego rodu cierpi na megalomanię objawiającą się w poczuciu wyższości względem wszystkich innych szlacheckich rodzin. Nie jestem od tej reguły żadnym wyjątkiem. Dlatego wpatruję się w służącą nieprzyjaznym wzrokiem. Ma jednak szczęście, że jestem dobrze wychowaną damą, a nie rozwydrzonym bachorem plebsu, który dopiero wpadłby w ryk!
- Najwidoczniej nie wszystkie - odpowiadam sztucznie uprzejmie, chociaż nie jest to prawdą - posiadam jeden ulubiony smak. Trzepocę chwilę rzęsami, wprawiając kąciki ust w uniesienie, ale szybko przerywam ten groteskowy teatrzyk sympatii, której wcale w sobie nie posiadam. Tak naprawdę ta wizyta zaczyna mnie już trochę męczyć. Zastanawiam się gdzie jest właściciel tego przybytku - powinien lepiej szkolić swoich pracowników. Ci obecni nie nadają się do niczego więcej poza myciem podłóg. Chociaż i to może być zadaniem trudnym do wykonania patrząc na jakość tej obsługi.
Wszystkie uwagi zachowuję jednak dla siebie - jeszcze nie zostałam wyprowadzona z równowagi. Ponadto to, co mogę robić na swoim dworze, to inna sprawa od tego, jakimi prawami rządzą się miejsca publiczne. Nie mogę rodowi przynieść wstydu niekontrolowanym wybuchem złości. Jeszcze udaje mi się utrzymać nerwy na wodzy.
- Nonsens, nie można niczym zastąpić lodów cytrynowych - mówię odnośnie wyboru smaków. Cytrusy przypominają mi o mojej ulubionej tarcie, którą chętnie pochłonę po powrocie do domu. Spacer na Pokątną mocno mnie wymęczył. - Wezmę wymienione przeze mnie smaki - dodaję szybko, podkreślając naturalnie, że chodzi mi o te, które ja wymieniłam. Zaraz potem spoglądam z lordem Chesterem na wystawione kubełki licząc, że znajdziemy odpowiednie dla niego. Wiadomość o braku lodów mięsnych bądź rybnych mnie nie dziwi - w końcu można temu zaradzić.
- Nie szkodzi. Poczekamy aż je pani zrobi. Prawda lordzie Chester? - zwracam się do kuguchara, który jakby na komendę wydaje z siebie przeciągłe miauknięcie. Szkoda, że nie ma z nami wujka Lou, on na pewno by sobie z nim porozmawiał!
- Najwidoczniej nie wszystkie - odpowiadam sztucznie uprzejmie, chociaż nie jest to prawdą - posiadam jeden ulubiony smak. Trzepocę chwilę rzęsami, wprawiając kąciki ust w uniesienie, ale szybko przerywam ten groteskowy teatrzyk sympatii, której wcale w sobie nie posiadam. Tak naprawdę ta wizyta zaczyna mnie już trochę męczyć. Zastanawiam się gdzie jest właściciel tego przybytku - powinien lepiej szkolić swoich pracowników. Ci obecni nie nadają się do niczego więcej poza myciem podłóg. Chociaż i to może być zadaniem trudnym do wykonania patrząc na jakość tej obsługi.
Wszystkie uwagi zachowuję jednak dla siebie - jeszcze nie zostałam wyprowadzona z równowagi. Ponadto to, co mogę robić na swoim dworze, to inna sprawa od tego, jakimi prawami rządzą się miejsca publiczne. Nie mogę rodowi przynieść wstydu niekontrolowanym wybuchem złości. Jeszcze udaje mi się utrzymać nerwy na wodzy.
- Nonsens, nie można niczym zastąpić lodów cytrynowych - mówię odnośnie wyboru smaków. Cytrusy przypominają mi o mojej ulubionej tarcie, którą chętnie pochłonę po powrocie do domu. Spacer na Pokątną mocno mnie wymęczył. - Wezmę wymienione przeze mnie smaki - dodaję szybko, podkreślając naturalnie, że chodzi mi o te, które ja wymieniłam. Zaraz potem spoglądam z lordem Chesterem na wystawione kubełki licząc, że znajdziemy odpowiednie dla niego. Wiadomość o braku lodów mięsnych bądź rybnych mnie nie dziwi - w końcu można temu zaradzić.
- Nie szkodzi. Poczekamy aż je pani zrobi. Prawda lordzie Chester? - zwracam się do kuguchara, który jakby na komendę wydaje z siebie przeciągłe miauknięcie. Szkoda, że nie ma z nami wujka Lou, on na pewno by sobie z nim porozmawiał!
Gość
Gość
Florence naprawdę starała się zachować pełen profesjonalizm. Prawdopodobnie gdyby nie stała za ladą, już by wybuchła i być może powiedziała o kilka słów za dużo. Jednakże niestety obecnie była w pracy - w swojej własnej lodziarni, którą musiała godnie reprezentować. Dbała o swój lokal z troską zdecydowanie większą, niż niejedna zimna szlachcianka doglądała własne dziecko! Nie mogła zatem pozwolić by jakiś rozwydrzony dzieciak wyprowadził ją z równowagi na tyle, by podniosła głos.
Dziewczynka szczególnie zaczęła jej działać na nerwy, popisując się nie manierami, a czystą hipokryzją. Tak bardzo chciała wyróżnić się na tle ogółu innych małych szlachcianek, że odmawiała wpisania jej w reguły, dotyczące niemalże każdego człowieka na ziemi? Nie miała swoich ulubionych preferencji smakowych? Czyli wychodziłoby na to, że była ona bezwolną lalką, niepotrafiącą zdecydować się nawet, czy danego dnia chce zjeść wiśnie czy jabłko. Prawdopodobnie ktoś stale musiał wybierać za nią. Ojciec? Matka? To jakim sposobem stanowczo stwierdziła, że lodów cytrynowych nie da się niczym zastąpić? Czyżby jednak jakieś ulubione smaki miała? A więc była jak tysiące innych rozwydrzonych bachorów, nie ważne czy krwi szlachetnej czy nie. Ktoś powinien to smarkaczowi uzmysłowić. Z pewnością nie będzie to jednak Florence.
- Doskonale zatem - odpowiedziała, prawie zgrzytając zębami, jednak z wciąż przyklejonym do twarzy firmowym uśmiechem. Złapała pewniej łyżkę do nabierania i zabrała sie do pracy. A więc gałki karmelową, dyniową, cynamonową i cytrynową. W duchu błagała tylko Merlina, by dzieciak nie przyczepił się za kolejność. Zamarła jednak, gdy usłyszała ponownie o lodach mięsnych. O nieee. A już miała nadzieję że to koniec. Tymczasem największa burza miała chyba dopiero nadejść.
- Niestety, nie ma takiej możliwości. Nie posiadam w tym momencie składników do takich lodów. - i czekaj teraz na oburzenie, ryk i obrazę majestatu. Słodki Godryku, była dobra w zaklęciach, ale przecież nie wyczaruje gówniarzowi tych lodów z powietrza! Tak trudno było zrozumieć, że te lody nie są obecnie dostępne?
zt
Dziewczynka szczególnie zaczęła jej działać na nerwy, popisując się nie manierami, a czystą hipokryzją. Tak bardzo chciała wyróżnić się na tle ogółu innych małych szlachcianek, że odmawiała wpisania jej w reguły, dotyczące niemalże każdego człowieka na ziemi? Nie miała swoich ulubionych preferencji smakowych? Czyli wychodziłoby na to, że była ona bezwolną lalką, niepotrafiącą zdecydować się nawet, czy danego dnia chce zjeść wiśnie czy jabłko. Prawdopodobnie ktoś stale musiał wybierać za nią. Ojciec? Matka? To jakim sposobem stanowczo stwierdziła, że lodów cytrynowych nie da się niczym zastąpić? Czyżby jednak jakieś ulubione smaki miała? A więc była jak tysiące innych rozwydrzonych bachorów, nie ważne czy krwi szlachetnej czy nie. Ktoś powinien to smarkaczowi uzmysłowić. Z pewnością nie będzie to jednak Florence.
- Doskonale zatem - odpowiedziała, prawie zgrzytając zębami, jednak z wciąż przyklejonym do twarzy firmowym uśmiechem. Złapała pewniej łyżkę do nabierania i zabrała sie do pracy. A więc gałki karmelową, dyniową, cynamonową i cytrynową. W duchu błagała tylko Merlina, by dzieciak nie przyczepił się za kolejność. Zamarła jednak, gdy usłyszała ponownie o lodach mięsnych. O nieee. A już miała nadzieję że to koniec. Tymczasem największa burza miała chyba dopiero nadejść.
- Niestety, nie ma takiej możliwości. Nie posiadam w tym momencie składników do takich lodów. - i czekaj teraz na oburzenie, ryk i obrazę majestatu. Słodki Godryku, była dobra w zaklęciach, ale przecież nie wyczaruje gówniarzowi tych lodów z powietrza! Tak trudno było zrozumieć, że te lody nie są obecnie dostępne?
zt
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 23.06.17 15:56, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To zabawne nawet. Pewnie uznałabym, że to skandal, nie potrafić utrzymać nerwów na wodzy - jednocześnie sama często wybucham niekontrolowanym gniewem. U mnie nie kończy się na wstrętnych słowach, gdyż kiedy wpadam w szał, wszystko ulega destrukcji, a krzyk niesie się nawet hen po nawiedzonych lasach. Nie do końca potrafię okiełznać własną naturę, zwykle jedynie ojciec jest mnie w stanie uspokoić, ale to nic. W tej chwili cała ta sytuacja nie obiera przecież dramatycznego obrotu, jest nawet znośnie. Owszem, jestem nieprzyzwyczajona do zwykłej obsługi, bez skakania wokół oraz dopytywania o moje samopoczucie oraz potrzeby. Dobrze, że jestem cierpliwa oraz wyrozumiała! Dlatego stoję grzecznie, trzymając lorda Chestera oraz obserwując każdy ruch stojącej za ladą kobiety. Nie wygląda na zadowoloną, ale trochę się nie dziwię. Też bym nie była, gdybym musiała usługiwać innym. W ogóle gdybym musiała pracować! Nie powinnam utrudniać pracy tak biednej kobiecinie, ale przyznaję się, że trochę się nudzę. I stąd to wszystko.
Dobrze też, że nie słyszę tej miernej analizy psychologiczno-społecznej mojej osoby, bo jest ona strasznie płytka oraz niecelna. Zamiast więc się dziwić, po prostu oczekuję na upragnione lody. Zerkam kontrolnie na panią Cattermole, której pot spływa po plecach oraz czole, wygląda wręcz, jakby miała zaraz wpaść w panikę. Wzdycham cicho pod nosem, gdyż nieelegancko jest wzruszać ramionami. Zniosę te drobne niedogodności skoro za to nie wtrąca się w nic, co robię.
Niestety jestem zszokowana wieściami, jakoby nie było składników. Co to za wymówka? Przecież można przejść się po te składniki lub wysłać kogoś po nie. To zupełnie naturalne. Dlatego mrugam powiekami stojąc w osłupieniu. Nie mogę zrozumieć tej sytuacji, wydaje się być ona abstrakcyjna.
- To przykre, że nie będę mogła polecić tego miejsca rodzinie oraz przyjaciołom - kręcę ze smutkiem głową. - No nic, to na nas już czas. Wielka szkoda. Do widzenia - dodaję, po czym szybko dygam oraz odwracam się na pięcie. Nie będę jeść lodów, kiedy lord Chester będzie smętnie na mnie patrzył o suchym pyszczku! Nie jestem aż tak okrutna. Marna ta obsługa, zdecydowanie nie będę im napędzać klientów. A miałam taką ochotę na lody! - Pani Cattermole, jest tu gdzieś inna lodziarnia? - pytam się kiedy otwieram drzwi w celu wyjścia. Okazuje się, że musimy je zjeść w domu. Za to każde z nas jest zadowolone!
zt.
Dobrze też, że nie słyszę tej miernej analizy psychologiczno-społecznej mojej osoby, bo jest ona strasznie płytka oraz niecelna. Zamiast więc się dziwić, po prostu oczekuję na upragnione lody. Zerkam kontrolnie na panią Cattermole, której pot spływa po plecach oraz czole, wygląda wręcz, jakby miała zaraz wpaść w panikę. Wzdycham cicho pod nosem, gdyż nieelegancko jest wzruszać ramionami. Zniosę te drobne niedogodności skoro za to nie wtrąca się w nic, co robię.
Niestety jestem zszokowana wieściami, jakoby nie było składników. Co to za wymówka? Przecież można przejść się po te składniki lub wysłać kogoś po nie. To zupełnie naturalne. Dlatego mrugam powiekami stojąc w osłupieniu. Nie mogę zrozumieć tej sytuacji, wydaje się być ona abstrakcyjna.
- To przykre, że nie będę mogła polecić tego miejsca rodzinie oraz przyjaciołom - kręcę ze smutkiem głową. - No nic, to na nas już czas. Wielka szkoda. Do widzenia - dodaję, po czym szybko dygam oraz odwracam się na pięcie. Nie będę jeść lodów, kiedy lord Chester będzie smętnie na mnie patrzył o suchym pyszczku! Nie jestem aż tak okrutna. Marna ta obsługa, zdecydowanie nie będę im napędzać klientów. A miałam taką ochotę na lody! - Pani Cattermole, jest tu gdzieś inna lodziarnia? - pytam się kiedy otwieram drzwi w celu wyjścia. Okazuje się, że musimy je zjeść w domu. Za to każde z nas jest zadowolone!
zt.
Gość
Gość
Nie poprosi o pomoc. Nie było nawet mowy o tym. Upór jej na to nie pozwalał. Nieważne jak bardzo sytuacja byłaby beznadziejna. Z resztą... W tym momencie nie miała nawet kogo poprosić. Było około osiemnastej, czyli od sześciu godzin była tutaj zupełnie sama. Dzielnie trzymała się swojego stanowiska za ladą, jednocześnie próbując nie oszaleć, gdy tylko wchodziło do lokalu więcej ludzi. Na szczęście kolejki większej niż cztery osoby dzisiaj nie było. Dzień był nieco wietrzny i padał deszcz. To nie zachęcało do kupna zimnych słodkości.
Niby nie powinno być w tym nic trudnego - nakładasz lody, zbierasz pieniądze za nie, wrzucasz do skrzyneczki i zapisujesz wszystko w zeszycie. W praktyce jednak wszystko się zmieniało. Nagle ilość pieniędzy w skrzynce nie zgadzała się z zapisami w zeszycie o kilka knutów, a Stephanie nie mogła sobie tego wybaczyć. Później dopiero okazało się, że kilka monet ukryło się na ściankach i odbijały światło tak, że nie było ich widać. Kilka minut stanu przedzawałowego, podczas którego musiała obsługiwać jeszcze klientów. To był bardzo stresujący dzień. Mimo to dla klientów wchodzących do lodziarni zawsze miała uśmiech na twarzy. Nikt nie mógł zauważyć, że coś jest nie tak. A było...
Szefów nie było aktualnie. Florence leżała w szpitalu, więc nie było najmniejszej możliwości, żeby tutaj przyszła, a Florean jakoś tak wyjechał. Nie można było więc przeszkolić nikogo nowego, bo nawet Stephanie wymagała najpewniej ponownego szkolenia. Gdy sama stanęła za ladą wszystko od razu wypadło jej z głowy. Zdawała sobie sprawę, że nie ma kogo zawołać. Chyba to było najbardziej przytłaczające.
W wolnej chwili ustawiła sobie kilka doniczek z kwiatami w lokalu, co trochę poprawiło jej humor. Wcześniej wydawało się jej jakoś szaro, nawet jeśli ogólny wystrój był raczej kolorowy i ciepły. Można powiedzieć, że na chwilkę stres odrobinę uciekł, ale nie zrobiło to jakiejś gigantycznej różnicy. Przynajmniej dzisiaj było krócej - za pół godzinki planowała zamknąć i może nawet odwiedzi Florence w szpitalu. Pewnie przyda jej się jakieś miłe towarzystwo. Ostatnio wydawała się jakaś nie w sosie. Akurat lokal nieco opustoszał, więc postanowiła przeliczyć jeszcze raz monety w kasetce, żeby nic przypadkiem się nie zgubiło. Podniosła jednak wzrok, gdy dzwonek do lokalu wydał z siebie dźwięk, obwieszczając, że ktoś wszedł. Uśmiechnęła się na widok pierwszej dzisiaj znajomej twarzy.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Było już popołudnie. Mimo to Josie postanowiła znaleźć chwilę, by zajrzeć do Stephanie, która podobno zaczęła nową pracę w lodziarni rodzeństwa Fortescue. Tak przynajmniej wynikało z wiadomości, które wymieniły przed kilkoma dniami, ale jak dotąd Jocelyn nie miała czasu, żeby tam zajrzeć i zobaczyć, jak jej znajoma radzi sobie z nowym zajęciem. Trochę ją podziwiała, że się tego podjęła; sama Jocelyn, chociaż poświęcała mnóstwo czasu na dokształcanie się w zakresie anatomii i magii leczniczej, a w pracy musiała ćwiczyć stalowe nerwy i wytrzymałość na presję i drastyczne widoki, obawiała się, że szybko wymiękłaby w starciu z tłumami domagających się uwagi klientów. A szczególnie tłumami dzieci, bo z tymi Jocelyn nie miała praktycznie żadnego doświadczenia, które pomagałoby w radzeniu sobie z tymi młodymi istotami.
Dochodziła osiemnasta, gdy stanęła w progu kolorowej, przytulnie urządzonej lodziarni i wsunęła się do środka. Miała nadzieję, że zastanie Stephanie, powinna tu być o tej porze. A nawet jeśli nie... Cóż, zawsze mogła kupić sobie porcyjkę lodów na osłodę dnia, a potem wrócić do domu. Szybko jednak wypatrzyła za ladą charakterystyczną rudą czuprynę, którą znała od tak dawna. Mimo paru lat różnicy miała dobre relacje ze Stephanie i cieszyła się, że ich znajomość przetrwała trudny czas wchodzenia w dorosłość i nowych obowiązków. Nie zawsze było łatwo godzić życie towarzyskie z kursem i nauką, ale Jocelyn naprawdę się starała; przecież nie mogła spłycać swojego życia wyłącznie do obowiązków i zaniedbywać znajomych czy zainteresowania. Nawet jej matka uważała, że to bardzo niezdrowe; w końcu w jej przekonaniu dobrze wychowana kobieta nie powinna trudnić się tak wymagającym zajęciem, babrać się w krwi i narażać na kontakt z chorobami.
Podeszła do lady i uśmiechnęła się, widząc, że Stephanie już ją zauważyła.
- Witaj. Cieszę się, że jeszcze cię zastałam – powiedziała, podchodząc bliżej. Wreszcie miały okazję spotkać się twarzą w twarz, chyba pierwszy raz od jakiegoś czasu. Stephanie mogła jednak zauważyć, że Josie wyglądała na zmęczoną; pod jej jasnymi oczami czaiły się cienie, skóra była blada, a włosy i ubrania wciąż były przesycone wonią ziół i medykamentów. – Co u ciebie słychać? Jak podoba ci się praca w lodziarni? – zapytała, chcąc się dowiedzieć, jak Stephanie radziła sobie z nowym zajęciem. – Wybacz, że dopiero teraz do ciebie zaglądam, ale trochę pochłonęły mnie... obowiązki. – Poza pracą musiała też mieć baczenie na matkę, tym bardziej że ojciec w ostatnich dniach zazwyczaj wracał późno, Iris była zajęta własnymi sprawami, a Tom nie dawał znaku życia od jakiegoś roku. Westchnęła cicho. – Polecisz mi coś dobrego? Naprawdę stęskniłam się za lodami i skoro już tu jestem, chętnie spróbuję jakiegoś nowego smaku.
Dochodziła osiemnasta, gdy stanęła w progu kolorowej, przytulnie urządzonej lodziarni i wsunęła się do środka. Miała nadzieję, że zastanie Stephanie, powinna tu być o tej porze. A nawet jeśli nie... Cóż, zawsze mogła kupić sobie porcyjkę lodów na osłodę dnia, a potem wrócić do domu. Szybko jednak wypatrzyła za ladą charakterystyczną rudą czuprynę, którą znała od tak dawna. Mimo paru lat różnicy miała dobre relacje ze Stephanie i cieszyła się, że ich znajomość przetrwała trudny czas wchodzenia w dorosłość i nowych obowiązków. Nie zawsze było łatwo godzić życie towarzyskie z kursem i nauką, ale Jocelyn naprawdę się starała; przecież nie mogła spłycać swojego życia wyłącznie do obowiązków i zaniedbywać znajomych czy zainteresowania. Nawet jej matka uważała, że to bardzo niezdrowe; w końcu w jej przekonaniu dobrze wychowana kobieta nie powinna trudnić się tak wymagającym zajęciem, babrać się w krwi i narażać na kontakt z chorobami.
Podeszła do lady i uśmiechnęła się, widząc, że Stephanie już ją zauważyła.
- Witaj. Cieszę się, że jeszcze cię zastałam – powiedziała, podchodząc bliżej. Wreszcie miały okazję spotkać się twarzą w twarz, chyba pierwszy raz od jakiegoś czasu. Stephanie mogła jednak zauważyć, że Josie wyglądała na zmęczoną; pod jej jasnymi oczami czaiły się cienie, skóra była blada, a włosy i ubrania wciąż były przesycone wonią ziół i medykamentów. – Co u ciebie słychać? Jak podoba ci się praca w lodziarni? – zapytała, chcąc się dowiedzieć, jak Stephanie radziła sobie z nowym zajęciem. – Wybacz, że dopiero teraz do ciebie zaglądam, ale trochę pochłonęły mnie... obowiązki. – Poza pracą musiała też mieć baczenie na matkę, tym bardziej że ojciec w ostatnich dniach zazwyczaj wracał późno, Iris była zajęta własnymi sprawami, a Tom nie dawał znaku życia od jakiegoś roku. Westchnęła cicho. – Polecisz mi coś dobrego? Naprawdę stęskniłam się za lodami i skoro już tu jestem, chętnie spróbuję jakiegoś nowego smaku.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Niestety Stephanie już dawno nie miała czasu na naukę. Kiedy otrzymała od mamy ten niewielki lokal w pobliżu Dziurawego Kotła zupełnie zapomniała o próbach zdobycia kwalifikacji w bardziej wymagającej i tym samym lepiej płatnej pracy. Pochłonęła ją pogoń za jej malutkim marzeniem, które chciała spełnić jak najszybciej. Wszystkie inne cele zeszły na dalszy plan. Miała naprawdę wiele planów na przyszłość. Bardzo chciała mieć rodzinę, dzieci, pomagać finansowo rodzinie, przeczytać wiele książek, które miała od dawna na oku. Wszystko to jednak nie było tak ważne, gdy w grę wchodziła jej własna kwiaciarnia. A kiedy otrzymała od Solene propozycję współpracy, musiała się skupić na tym jeszcze mocniej. Dlatego siedząc tutaj, za ladą przeliczała niewielkie napiwki, które dostawała i każdego wieczora każdy zarobiony grosik wrzucała do skarbonek-słoiczków. Wypłatę natomiast dzieliła na pół - jedna część szła dla mamy, a druga zaś znów na oszczędności. Jak tak dalej pójdzie już w połowie następnego miesiąca będzie mogła zacząć początkowy remont, a jeszcze w to lato - kupić całe potrzebne wyposażenie. Cieszyła się niesamowicie.
Ostatecznie w swoich przemyśleniach uznała jednak, że doświadczenie z przebywaniem w lodziarni bez szefostwa mogło być dla niej naprawdę dobre! W końcu dzięki temu zauważyła, że nie ma kompletnie pojęcia o radzeniu sobie z biznesem i nabierze w tym odpowiedniego doświadczenia. Chociaż wolałaby, żeby Florence kręciła się na wszelki wypadek gdzieś na zapleczu. Również dlatego, że przebywała w szpitalu... Było jej przykro z powodu stanu zdrowia szefowej.
Na widok Jocelyn uśmiechnęła się niezwykle promiennie. W końcu jakaś bliska jej twarz - większość klientów znała jedynie z widzenia. W końcu od dawna pracowała na Pokątnej.
- Miło Cię widzieć, kochana! - powiedziała pełnym ciepła głosem, po czym na chwilę wyszła zza lady, żeby objąć Vane na przywitanie. Mogła sobie na to pozwolić, kiedy akurat nie było innych klientów. - Jest całkiem nieźle. Atmosfera jest o wiele przyjemniejsza niż w hotelu, w którym pracowałam ostatnio. - przyznała. Tam miała bardzo miłych współpracowników, ale trochę surowe szefostwo. Tutaj to kompletnie co innego. Była jedynym pracownikiem i szefostwo chwilowo wzięło sobie urlop!
- Jest jeden nowy smak, który jeszcze się nie skończył. Zaraz zrobię dla Ciebie coś specjalnego. - powiedziała po czym odsunęła się od Jocelyn, po czym odsunęła jej krzesło przy stoliku znajdującym się najbliżej lady, a kiedy ta usiadła, wróciła na swoje miejsce i przygotowała jej rożek z dwiema gałkami lodów - jedne o smaku solonego karmelu, zaś drugie śmietankowe. Tak, żeby połączyć coś nowego i odkrywczego z klasyką.
Ostatecznie w swoich przemyśleniach uznała jednak, że doświadczenie z przebywaniem w lodziarni bez szefostwa mogło być dla niej naprawdę dobre! W końcu dzięki temu zauważyła, że nie ma kompletnie pojęcia o radzeniu sobie z biznesem i nabierze w tym odpowiedniego doświadczenia. Chociaż wolałaby, żeby Florence kręciła się na wszelki wypadek gdzieś na zapleczu. Również dlatego, że przebywała w szpitalu... Było jej przykro z powodu stanu zdrowia szefowej.
Na widok Jocelyn uśmiechnęła się niezwykle promiennie. W końcu jakaś bliska jej twarz - większość klientów znała jedynie z widzenia. W końcu od dawna pracowała na Pokątnej.
- Miło Cię widzieć, kochana! - powiedziała pełnym ciepła głosem, po czym na chwilę wyszła zza lady, żeby objąć Vane na przywitanie. Mogła sobie na to pozwolić, kiedy akurat nie było innych klientów. - Jest całkiem nieźle. Atmosfera jest o wiele przyjemniejsza niż w hotelu, w którym pracowałam ostatnio. - przyznała. Tam miała bardzo miłych współpracowników, ale trochę surowe szefostwo. Tutaj to kompletnie co innego. Była jedynym pracownikiem i szefostwo chwilowo wzięło sobie urlop!
- Jest jeden nowy smak, który jeszcze się nie skończył. Zaraz zrobię dla Ciebie coś specjalnego. - powiedziała po czym odsunęła się od Jocelyn, po czym odsunęła jej krzesło przy stoliku znajdującym się najbliżej lady, a kiedy ta usiadła, wróciła na swoje miejsce i przygotowała jej rożek z dwiema gałkami lodów - jedne o smaku solonego karmelu, zaś drugie śmietankowe. Tak, żeby połączyć coś nowego i odkrywczego z klasyką.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Każdy miał swoje małe i większe marzenia. Świat bez marzeń nie byłby tak piękny, a życie bez wyznaczania sobie nowych celów byłoby nudne. W końcu czym byłoby bez podążania za marzeniami? Nieco paradoksalnie Jocelyn była marzycielką, która potrafiła twardo stąpać po ziemi gdy była taka potrzeba. Czasami trzeba było zejść z obłoków i skupić się na rzeczywistości, nawet gdy ta nie zawsze była różowa. Trudno było na długo zapominać o problemach, nawet w Hogwarcie gdzieś na skraju świadomości czaiły się obawy o chorą matkę. Thea Vane dość mocno ukształtowała światopogląd córki, chociaż z niektórych jej wpływów Josie nie do końca zdawała sobie sprawę.
Póki co konsekwentnie realizowała obrany wcześniej cel i przykładała się do stażu, w międzyczasie zachowując się tak, jak oczekiwała tego matka. Była przykładną młodą dziewczyną o dobrej opinii, interesowała się sztuką i starała pokazywać towarzysko w miarę możliwości, wiedząc, że to radowało Theę, a jej uszczęśliwianie było (przynajmniej dla Josie) istotną sprawą, zwłaszcza w kwestii jej radzenia sobie z chorobą.
Uśmiechnęła się dziwnie, widząc entuzjazm Stephanie. Naprawdę brakowało jej towarzystwa przyjaznej duszy, więc cieszyła się, że wreszcie udało się spotkać.
- Mi ciebie też – rzekła, odwzajemniając uścisk. Nie były już dziećmi, ale pewne dawne przyzwyczajenia pozostały. – Cieszę się, że ci się podoba. Kto wie, może niedługo uzbierasz na otwarcie swojej wymarzonej kwiaciarni? – Jocelyn na pewno miała zamiar wspierać ją w tych planach i zapewne będzie częstą klientką. Zwłaszcza że jej matka bardzo lubiła kwiaty, a i Josie lubiła otoczenie roślinności. Zieleń działała na nią kojąco i uspokajająco. – Chętnie go spróbuję – dodała, siadając na wskazanym miejscu i patrząc, jak Stephanie przygotowuje jej lody. Po chwili otrzymała je i postanowiła natychmiast spróbować. Mimo tej całej otoczki bycia poważną stażystką oraz dobrego wychowania, które otrzymała, w głębi duszy wciąż jeszcze było w niej coś z dziecka, które cieszyło się na widok czegoś słodkiego. Choć oczywiście starała się tego aż tak nie okazywać. – Naprawdę dobre! – pochwaliła. – Wobec tego muszę znaleźć czas, żeby częściej tu przychodzić. Wiesz już, jak długo tu zostaniesz? – zapytała, a jej jasne oczy utkwiły się w twarzy rudowłosej. – Co słychać u twojej rodziny? Tak dawno u was nie byłam – zapytała po chwili. Rodzice Josie swego czasu utrzymywali kontakty z rodziną Stephanie, z tego właśnie powodu dziewczęta niegdyś się poznały. Miała też nadzieję, że u niej wyglądało to lepiej niż u Jocelyn, gdzie w ostatnich miesiącach rodzinę absorbowały dwa główne problemy: choroba matki i zaginięcie Thomasa, który nadal nie dawał znaku życia i nawet aurorzy nie potrafili trafić na jego pewny ślad.
Póki co konsekwentnie realizowała obrany wcześniej cel i przykładała się do stażu, w międzyczasie zachowując się tak, jak oczekiwała tego matka. Była przykładną młodą dziewczyną o dobrej opinii, interesowała się sztuką i starała pokazywać towarzysko w miarę możliwości, wiedząc, że to radowało Theę, a jej uszczęśliwianie było (przynajmniej dla Josie) istotną sprawą, zwłaszcza w kwestii jej radzenia sobie z chorobą.
Uśmiechnęła się dziwnie, widząc entuzjazm Stephanie. Naprawdę brakowało jej towarzystwa przyjaznej duszy, więc cieszyła się, że wreszcie udało się spotkać.
- Mi ciebie też – rzekła, odwzajemniając uścisk. Nie były już dziećmi, ale pewne dawne przyzwyczajenia pozostały. – Cieszę się, że ci się podoba. Kto wie, może niedługo uzbierasz na otwarcie swojej wymarzonej kwiaciarni? – Jocelyn na pewno miała zamiar wspierać ją w tych planach i zapewne będzie częstą klientką. Zwłaszcza że jej matka bardzo lubiła kwiaty, a i Josie lubiła otoczenie roślinności. Zieleń działała na nią kojąco i uspokajająco. – Chętnie go spróbuję – dodała, siadając na wskazanym miejscu i patrząc, jak Stephanie przygotowuje jej lody. Po chwili otrzymała je i postanowiła natychmiast spróbować. Mimo tej całej otoczki bycia poważną stażystką oraz dobrego wychowania, które otrzymała, w głębi duszy wciąż jeszcze było w niej coś z dziecka, które cieszyło się na widok czegoś słodkiego. Choć oczywiście starała się tego aż tak nie okazywać. – Naprawdę dobre! – pochwaliła. – Wobec tego muszę znaleźć czas, żeby częściej tu przychodzić. Wiesz już, jak długo tu zostaniesz? – zapytała, a jej jasne oczy utkwiły się w twarzy rudowłosej. – Co słychać u twojej rodziny? Tak dawno u was nie byłam – zapytała po chwili. Rodzice Josie swego czasu utrzymywali kontakty z rodziną Stephanie, z tego właśnie powodu dziewczęta niegdyś się poznały. Miała też nadzieję, że u niej wyglądało to lepiej niż u Jocelyn, gdzie w ostatnich miesiącach rodzinę absorbowały dwa główne problemy: choroba matki i zaginięcie Thomasa, który nadal nie dawał znaku życia i nawet aurorzy nie potrafili trafić na jego pewny ślad.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Stephanie zawsze starała się, żeby jej marzenia były w jej zasięgu. Bo gdyby marzyła inaczej - zapewne zatrzymałaby się już dawno w miejscu, pragnąc zamieszkać gdzieś na wsi, najlepiej w Irlandii, w której spędziła sporą część dzieciństwa. Mogłaby całymi dniami leżeć wśród trawy, patrząc w niebo. Zająć się na stałe jakąś prostą, niewymagającą pracą. Znaleźć sobie ukochaną osobę. Mogłaby naprawdę tego chcieć, odciąć się. Jednak nie umiała być zupełnie obojętna na smutek, który powoli spływał na ten świat. Nie chciała z kolei zwalczać ognia ogniem - naiwnie sądziła, że małym wiaderkiem życzliwości ugasi cały las płonący nienawiścią. Wyglądało to bardzo bezradnie. Ona również się tak czuła, jednak chciała wierzyć, że jej postępowanie jest słuszne...
Takie reakcje nie zostały jej z dzieciństwa. Od zawsze była po prostu infantylnie wylewna w uczuciach. Zwłaszcza w gronie przyjaciół, kiedy nie było to źle odbierane. Zbytnia wylewność też nie jest przecież dobrze odbierana, gdy było się w miejscu publicznym. To często peszyło innych ludzi, ale teraz były same, więc mogła sobie pozwolić na danie odrobiny upustu swojej tęsknocie. Bardzo dawno nie widziała się z Jocelyn.
- Chciałabym! Nawet miałam bardzo miłą propozycję. Poznałam dziewczynę w moim wieku i powiedziała, że może gdzieś mnie poleci. - jej głos był bardzo radosny, gdy o tym opowiadała. Spotkanie z Solene dodało jej trochę skrzydeł. Ktoś doceniał jej niewielki wysiłek, który wkładała w opiekę nad roślinami, a pomoc przy otwarciu własnej kawiarni był nieoceniony z jakiejkolwiek strony. Zwłaszcza, gdy chodziło o tak piękne uroczystości jak ślub - ponieważ panna Baudelaire zaproponowała jej właśnie pomoc przy tych uroczystościach. Aż przyjemnie jej się robiło na sercu, gdy o tym myślała. W końcu ślub to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu i musi być najpiękniejszy na świecie. I własnie tego chciała - aby każdy przy którym by pomagała był piękniejszy z każdym następnym.
- Prawda? Moi szefowie to szalenie utalentowani ludzie! - przyznała, z uzasadnioną ku temu energią. Naprawdę zazdrościła Florence wycieczki do Florencji. Podobno flora tego regionu była niesamowita. Można było zerwać kwiaty brzoskwini! Cudowna roślina, jej kwiaty były nawet jadalne. Można by było dodawać je nawet do deserów, aby ładnie je zdobiły. - Myślałam, że na niedługo, jak zwykle. - uśmiechnęła się niewinnie zaraz po tym stwierdzeniu. Prace w końcu zmieniała jak rękawiczki. - Ale będę musiała wziąć lekką poprawkę, bo mam tu samotne zmiany... To mnie uczy nowych rzeczy.
Wolała nie wspominać, że państwo Fortescue są kompletnie nieobecni w tej chwili od paru dni. O ile o przypadku Florence można było wspomnieć, bo biedaczka leżała w szpitalu, to Florean wybył bez wyjaśnienia. Nie chciała szargać im reputacji. Wprawdzie ufała Jocelyn i dziewczyna raczej do plotkar nie należała, ale kto wie, może ona też by komuś coś napomniała, nawet bliskiemu... Takie informacje zdecydowanie za łatwo sie rozchodzą.
- Mama często jeździ do Irlandii, bo babcia jest chora. A Rufus ciągle siedzi w pracy na trzy zmiany. Poza tym wszyscy jesteśmy zdrowi i mamy się dobrze. Od śmierci taty powoli stajemy na nogi.
Oparła się łokciami o ladę. Nie chciała opuszczać stanowiska, czuła się trochę pewniej w tym miejscu. W końcu to jej praca i chciała ją wykonać jak najlepiej.
- Ale bardzo polecam przychodzić tu wcześniej! Dzisiaj akurat byłam sama cały dzień, więc niektóre smaki już się skończyły, a ja jeszcze nie umiem ich dorobić. I pewnie nigdy się nie nauczę! Nakładanie ich łyżką do rożków to pewnie szczyt moich możliwości.
Złożyła dłoń w pięść i przysunęła ją do ust, cicho chichocząc. W sumie było w tym dużo prawdy. Stephanie nigdy nie uczyła się specjalistycznego zawodu, zazwyczaj były to tylko dorywcze prace, jak dozorca albo kelnerka.
Takie reakcje nie zostały jej z dzieciństwa. Od zawsze była po prostu infantylnie wylewna w uczuciach. Zwłaszcza w gronie przyjaciół, kiedy nie było to źle odbierane. Zbytnia wylewność też nie jest przecież dobrze odbierana, gdy było się w miejscu publicznym. To często peszyło innych ludzi, ale teraz były same, więc mogła sobie pozwolić na danie odrobiny upustu swojej tęsknocie. Bardzo dawno nie widziała się z Jocelyn.
- Chciałabym! Nawet miałam bardzo miłą propozycję. Poznałam dziewczynę w moim wieku i powiedziała, że może gdzieś mnie poleci. - jej głos był bardzo radosny, gdy o tym opowiadała. Spotkanie z Solene dodało jej trochę skrzydeł. Ktoś doceniał jej niewielki wysiłek, który wkładała w opiekę nad roślinami, a pomoc przy otwarciu własnej kawiarni był nieoceniony z jakiejkolwiek strony. Zwłaszcza, gdy chodziło o tak piękne uroczystości jak ślub - ponieważ panna Baudelaire zaproponowała jej właśnie pomoc przy tych uroczystościach. Aż przyjemnie jej się robiło na sercu, gdy o tym myślała. W końcu ślub to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu i musi być najpiękniejszy na świecie. I własnie tego chciała - aby każdy przy którym by pomagała był piękniejszy z każdym następnym.
- Prawda? Moi szefowie to szalenie utalentowani ludzie! - przyznała, z uzasadnioną ku temu energią. Naprawdę zazdrościła Florence wycieczki do Florencji. Podobno flora tego regionu była niesamowita. Można było zerwać kwiaty brzoskwini! Cudowna roślina, jej kwiaty były nawet jadalne. Można by było dodawać je nawet do deserów, aby ładnie je zdobiły. - Myślałam, że na niedługo, jak zwykle. - uśmiechnęła się niewinnie zaraz po tym stwierdzeniu. Prace w końcu zmieniała jak rękawiczki. - Ale będę musiała wziąć lekką poprawkę, bo mam tu samotne zmiany... To mnie uczy nowych rzeczy.
Wolała nie wspominać, że państwo Fortescue są kompletnie nieobecni w tej chwili od paru dni. O ile o przypadku Florence można było wspomnieć, bo biedaczka leżała w szpitalu, to Florean wybył bez wyjaśnienia. Nie chciała szargać im reputacji. Wprawdzie ufała Jocelyn i dziewczyna raczej do plotkar nie należała, ale kto wie, może ona też by komuś coś napomniała, nawet bliskiemu... Takie informacje zdecydowanie za łatwo sie rozchodzą.
- Mama często jeździ do Irlandii, bo babcia jest chora. A Rufus ciągle siedzi w pracy na trzy zmiany. Poza tym wszyscy jesteśmy zdrowi i mamy się dobrze. Od śmierci taty powoli stajemy na nogi.
Oparła się łokciami o ladę. Nie chciała opuszczać stanowiska, czuła się trochę pewniej w tym miejscu. W końcu to jej praca i chciała ją wykonać jak najlepiej.
- Ale bardzo polecam przychodzić tu wcześniej! Dzisiaj akurat byłam sama cały dzień, więc niektóre smaki już się skończyły, a ja jeszcze nie umiem ich dorobić. I pewnie nigdy się nie nauczę! Nakładanie ich łyżką do rożków to pewnie szczyt moich możliwości.
Złożyła dłoń w pięść i przysunęła ją do ust, cicho chichocząc. W sumie było w tym dużo prawdy. Stephanie nigdy nie uczyła się specjalistycznego zawodu, zazwyczaj były to tylko dorywcze prace, jak dozorca albo kelnerka.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Lada
Szybka odpowiedź