Lada
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lada
W szerokiej, oszklonej ladzie codziennie rano pojawiają się pojemniki wypełnione lodami we wszystkich możliwych kolorach. Znajdą się tutaj zarówno klasyczne lody waniliowe i czekoladowe, jak i te mniej oczywiste smaki: fiołkowy, marchewkowy czy kremowe piwo. Wiele smaków pojawia się tylko raz w sezonie, inne są stałymi pozycjami menu. Lody do wafelków, pucharków lub termosów nakładają właściciele lokalu, a w ruchliwym okresie letnim również zatrudnieni przez nich pomocnicy. Na życzenie lody mogą zostać podane z dowolnymi dodatkami, których listę wymalowano na ścianie. Zawsze można tutaj również zamówić doskonałą włoską kawę, soki oraz oczywiście herbatę.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:34, w całości zmieniany 2 razy
Czasami Josie też cicho marzyła o takim spokojnym, sielankowym życiu – zamieszkaniu gdzieś na uboczu wraz z bliską osobą, możliwości spacerów po okolicznych łąkach, dużej ilości czasu, który mogłaby poświęcić na rozwijanie swoich pasji... Ale przecież to byłoby marnotrawstwem jej młodości, jej umiejętności i ambicji, więc takie myśli nachodziły ją tylko czasami, kiedy była wyjątkowo zmęczona i przytłoczona pracą oraz dużą ilością nowych wiadomości do przyswojenia. Oczywiście chętnie spędziłaby w taki sposób swoją starość – kiedy już zrobi wszystko, co miała zrobić, mogłaby w spokoju oddać się sielskiemu wypoczynkowi z dala od cywilizacji, w gronie rodziny, którą przecież chciałaby mieć. Nie pożądała niezależności, a wizja samotnego życia do niej nie przemawiała, i to nie tylko dlatego, że matka wpoiła jej, że kobieta potrzebuje mieć męża, aby móc czuć się w pełni wartościową.
- To cudownie! Miejmy nadzieję, że wszystko przebiegnie po twojej myśli i już za parę miesięcy będę mogła kupić u ciebie kwiaty – powiedziała, szczerze ciesząc się z tego drobnego sukcesu na drodze przyjaciółki do spełnienia jej marzenia o kwiaciarni. – Trzeba im to przyznać. Tutejsze lody są wyjątkowo dobre.
Wiedziała, że Stephanie dotychczas często łapała się różnych zajęć i szukała swojej ścieżki. Nie było w tym nic złego, ostatecznie nie każdy musiał marzyć o zostaniu uzdrowicielem lub o ciepłej posadce w ministerstwie. Różnorodność była potrzebna.
- Najważniejsze żeby jakoś się układało i żeby ten czas, który tu spędzisz, nie był czasem straconym – przyznała. Nawet sprzedając lody mogła nauczyć się wielu umiejętności potrzebnych w prowadzeniu własnego interesu, bo raczej trudno byłoby prowadzić kwiaciarnię, nie mając żadnego pojęcia o tego typu działalności. Josie może potrafiła rzucać zaklęcia lecznicze i znała się na anatomii, ale prowadzenie interesów brzmiało dla niej jak czysta abstrakcja.
Zdawała sobie też sprawę, że rodzina Stephanie przeżywała trudne chwile po śmierci ojca. Jocelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak czułaby się, gdyby to jej ojca zabrakło. Mimo braku szczerych uczuć między nim a matką był filarem podtrzymującym tę rodzinę, osobą, na której można było polegać mimo jego wiecznego zapracowania. Był jej bliski, to za jego sprawą zaczęła myśleć o karierze uzdrowiciela. U Stephanie zabrakło tej podpory i pozostali członkowie rodziny musieli przywyknąć do nowego stanu rzeczy, do poczucia pustki i tego, że teraz muszą poradzić sobie sami.
- To dobrze... Dobrze, że wszystko powoli zaczyna się znowu układać – powiedziała, patrząc na nią ze współczuciem. Nie powinna w tak młodym wieku doznać takiej straty w najbliższej rodzinie, ale niestety często się tak działo. W Mungu regularnie była świadkiem różnych mniejszych i większych tragedii, ale trudno było do tego przywyknąć, nawet jeśli zwykle to nie jej przypadała niewdzięczna rola informowania rodziny. – Miejmy nadzieję, że będzie jeszcze lepiej.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco. W pewnym sensie rozumiała, jak to jest kogoś utracić, jej brat rok temu zaginął bez śladu. Wciąż mogła mieć nadzieję na jego odnalezienie, ale często dręczyły ją czarne myśli i niepewność.
- Następnym razem spróbuję przyjść wcześniej. Może w jakiś wolny dzień? – zamyśliła się. Zwykle wykorzystywała wolne dni na nadrobienie zaległości towarzyskich, zainteresowań niezwiązanych z pracą oraz po prostu na odpoczynek. – I może gdy będzie cieplej wybierzemy się gdzieś razem jak za starych dobrych czasów? – zaproponowała nagle.
- To cudownie! Miejmy nadzieję, że wszystko przebiegnie po twojej myśli i już za parę miesięcy będę mogła kupić u ciebie kwiaty – powiedziała, szczerze ciesząc się z tego drobnego sukcesu na drodze przyjaciółki do spełnienia jej marzenia o kwiaciarni. – Trzeba im to przyznać. Tutejsze lody są wyjątkowo dobre.
Wiedziała, że Stephanie dotychczas często łapała się różnych zajęć i szukała swojej ścieżki. Nie było w tym nic złego, ostatecznie nie każdy musiał marzyć o zostaniu uzdrowicielem lub o ciepłej posadce w ministerstwie. Różnorodność była potrzebna.
- Najważniejsze żeby jakoś się układało i żeby ten czas, który tu spędzisz, nie był czasem straconym – przyznała. Nawet sprzedając lody mogła nauczyć się wielu umiejętności potrzebnych w prowadzeniu własnego interesu, bo raczej trudno byłoby prowadzić kwiaciarnię, nie mając żadnego pojęcia o tego typu działalności. Josie może potrafiła rzucać zaklęcia lecznicze i znała się na anatomii, ale prowadzenie interesów brzmiało dla niej jak czysta abstrakcja.
Zdawała sobie też sprawę, że rodzina Stephanie przeżywała trudne chwile po śmierci ojca. Jocelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak czułaby się, gdyby to jej ojca zabrakło. Mimo braku szczerych uczuć między nim a matką był filarem podtrzymującym tę rodzinę, osobą, na której można było polegać mimo jego wiecznego zapracowania. Był jej bliski, to za jego sprawą zaczęła myśleć o karierze uzdrowiciela. U Stephanie zabrakło tej podpory i pozostali członkowie rodziny musieli przywyknąć do nowego stanu rzeczy, do poczucia pustki i tego, że teraz muszą poradzić sobie sami.
- To dobrze... Dobrze, że wszystko powoli zaczyna się znowu układać – powiedziała, patrząc na nią ze współczuciem. Nie powinna w tak młodym wieku doznać takiej straty w najbliższej rodzinie, ale niestety często się tak działo. W Mungu regularnie była świadkiem różnych mniejszych i większych tragedii, ale trudno było do tego przywyknąć, nawet jeśli zwykle to nie jej przypadała niewdzięczna rola informowania rodziny. – Miejmy nadzieję, że będzie jeszcze lepiej.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco. W pewnym sensie rozumiała, jak to jest kogoś utracić, jej brat rok temu zaginął bez śladu. Wciąż mogła mieć nadzieję na jego odnalezienie, ale często dręczyły ją czarne myśli i niepewność.
- Następnym razem spróbuję przyjść wcześniej. Może w jakiś wolny dzień? – zamyśliła się. Zwykle wykorzystywała wolne dni na nadrobienie zaległości towarzyskich, zainteresowań niezwiązanych z pracą oraz po prostu na odpoczynek. – I może gdy będzie cieplej wybierzemy się gdzieś razem jak za starych dobrych czasów? – zaproponowała nagle.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Stephanie chciałaby zamknąć się tak gdzieś daleko od ludzi i nic tylko czytać książki. Zostać najmądrzejszym człowiekiem na świecie, niczym Leonardo Da Vinci. Zapomnieć o burzącym się świecie, który aż prosił o interwencję kogoś, kto będzie mógł to wszytko naprawić. Niestety, takich, z perspektywy zwykłego, szarego Smith'a ze świecą szukać. Próbowała myśleć, że cisi bohaterowie trzymają gdzieś w kupie ten świat i tylko dlatego jeszcze mógł sprawiać wrażenie całości.
- Planuję skończyć remont do końca roku, ale nadal brakuje mi nieco środków. - przyznała. Nie chciała brać kredytów u Gringotta, same później z tym problemy, a gdyby nie powiodło się do końca jak chciała, przed goblinami nie schowałaby się nawet na drugim końcu świata. Nawet w Chinach!
- Bardzo chętnie, ale teraz pewnie nie znajdę szybko wolnego dnia. Szefowa jest w szpitalu i staram się pomagać jak tylko mogę. - przyznała tylko, nadal zachowując politykę chwalenia. Nie miała zwyczaju obrażać nikogo, nawet jeśli z jakichś powodów ich relacje były gorsze. A co dopiero ludzi, którzy dawali jej pracę! Gdyby rozpowiadała plotki, jeszcze mieliby gorszą opinię, a i sama mniej by zarobiła. Więc trzeba chwalić i zapominać o tym, że została sama z interesem. - Pewnie, musimy koniecznie! Może nad Tamizę, rozłożyć koc i popatrzeć na kwiaty? Robi się coraz cieplej, nie możemy opuścić takiej okazji!
Kiedy skończyła to zdanie w lodziarni pojawił się klient, więc zostawiła na chwilę Josie, aby zająć się obsłużeniem. Był to mężczyzna około trzydziestki z dwójką dzieci, które zapewne jeszcze nie rozpoczęły nauki w Hogwarcie. Chłopiec wybrał smak słonego karmelu, zaś dziewczynka - dzikiej róży.
- Planuję skończyć remont do końca roku, ale nadal brakuje mi nieco środków. - przyznała. Nie chciała brać kredytów u Gringotta, same później z tym problemy, a gdyby nie powiodło się do końca jak chciała, przed goblinami nie schowałaby się nawet na drugim końcu świata. Nawet w Chinach!
- Bardzo chętnie, ale teraz pewnie nie znajdę szybko wolnego dnia. Szefowa jest w szpitalu i staram się pomagać jak tylko mogę. - przyznała tylko, nadal zachowując politykę chwalenia. Nie miała zwyczaju obrażać nikogo, nawet jeśli z jakichś powodów ich relacje były gorsze. A co dopiero ludzi, którzy dawali jej pracę! Gdyby rozpowiadała plotki, jeszcze mieliby gorszą opinię, a i sama mniej by zarobiła. Więc trzeba chwalić i zapominać o tym, że została sama z interesem. - Pewnie, musimy koniecznie! Może nad Tamizę, rozłożyć koc i popatrzeć na kwiaty? Robi się coraz cieplej, nie możemy opuścić takiej okazji!
Kiedy skończyła to zdanie w lodziarni pojawił się klient, więc zostawiła na chwilę Josie, aby zająć się obsłużeniem. Był to mężczyzna około trzydziestki z dwójką dzieci, które zapewne jeszcze nie rozpoczęły nauki w Hogwarcie. Chłopiec wybrał smak słonego karmelu, zaś dziewczynka - dzikiej róży.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Josie westchnęła. Pewnie niełatwo było decydować się na własną, samodzielną działalność. Choćby właśnie ze względu na problemy, które się z tym wiązały, jak kwestie finansowe i inne formalności, które trzeba było dopełnić. Czasami zastanawiała się, czy sama miałaby dość samozaparcia, by w coś takiego brnąć, ale raczej nie. Pod tym względem bardziej pasowała jej ta praca w Mungu. Nie była niezależna i musiała słuchać się pełnoprawnych uzdrowicieli, ale przynajmniej miała jasno określone, co należy do jej obowiązków i nie musiała się tym martwić i trzymać wszystkiego w ryzach. Odpowiadała za życie i zdrowie leczonych czarodziejów, ale na ten moment główna odpowiedzialność i tak spoczywała na uzdrowicielach, ona tylko pomagała i się uczyła, choć pewnego dnia sama będzie musiała zmierzyć się z odpowiedzialnością za podejmowane decyzje i nie będzie nikogo, kto by czuwał nad tym, czy podjęła je dobrze. Sprzedawanie lodów czy kwiatów na pewno nie było tak odpowiedzialne jak leczenie, ale mogło być kłopotliwe i uporczywe pod innym względem i też wymagało umiejętności, choć innego rodzaju.
- Cóż, mam nadzieję, że uda ci się w końcu odłożyć odpowiednią sumę. A w ostateczności można zwrócić się o pomoc do rodziny, myślę, że nie powinni być obojętni, gdybyś naprawdę napotkała problem – zauważyła, choć nie była pewna, jak by to wyglądało w rodzinie Stephanie, choć wydawało jej się raczej oczywiste, że kobieta aż do zamążpójścia była pod opieką swojej rodziny, a później przechodziła pod pieczę męża. Powinna więc mieć wsparcie w bliskich, gdy dążyła do spełnienia swojego małego marzenia, ale wiadomo, w różnych rodzinach różnie przedstawiały się sprawy, a rodzina Stephanie miała za sobą pewne problemy, które też mogły mieć wpływ na sytuację i na to, że Stephanie była osamotniona w swoich dążeniach i musiała radzić sobie sama. Właśnie straciła ojca, co na pewno miało duży wpływ na jej życie i komplikowało wiele spraw. Na szczęście Josie mogła liczyć na ojcowską pieczę i nie musiała radzić sobie zupełnie sama ani martwić się o swój materialny byt.
- Więc może uda się już w maju? – zapytała więc, nie wiedząc jeszcze, jakie komplikacje przyniesie przełom miesięcy, co wydarzy się już za kilka dni. Wciąż żyła dniem dzisiejszym, skupiona na codziennych sprawach i nawet nie myśląca, że ten spokój właśnie się kończy. – Możemy pójść nad rzekę, lub teleportować się za miasto na jakąś urokliwą łąkę? Mogłybyśmy zrobić sobie piknik lub upleść wianki. Mogłabym cię narysować... Czasami tak przytłacza mnie Londyn, że naprawdę marzę o tym, żeby się stąd na trochę wyrwać. Zbyt dużo czasu spędzam albo w pracy, albo się ucząc, a chciałabym też poświęcić go trochę dla własnych przyjemności, a nie tylko obowiązków – mówiła, od czasu do czasu robiąc przerwy, by skubnąć trochę lodów. Można było zauważyć, że nawet podczas jedzenia lodów starała się pamiętać o wpojonych przez matkę nawykach, która przykładała wagę do etykiety i odpowiedniego zachowania, także podczas jedzenia. Lody powoli się kończyły, ale jeszcze chwilę mogła porozmawiać ze znajomą.
- Cóż, mam nadzieję, że uda ci się w końcu odłożyć odpowiednią sumę. A w ostateczności można zwrócić się o pomoc do rodziny, myślę, że nie powinni być obojętni, gdybyś naprawdę napotkała problem – zauważyła, choć nie była pewna, jak by to wyglądało w rodzinie Stephanie, choć wydawało jej się raczej oczywiste, że kobieta aż do zamążpójścia była pod opieką swojej rodziny, a później przechodziła pod pieczę męża. Powinna więc mieć wsparcie w bliskich, gdy dążyła do spełnienia swojego małego marzenia, ale wiadomo, w różnych rodzinach różnie przedstawiały się sprawy, a rodzina Stephanie miała za sobą pewne problemy, które też mogły mieć wpływ na sytuację i na to, że Stephanie była osamotniona w swoich dążeniach i musiała radzić sobie sama. Właśnie straciła ojca, co na pewno miało duży wpływ na jej życie i komplikowało wiele spraw. Na szczęście Josie mogła liczyć na ojcowską pieczę i nie musiała radzić sobie zupełnie sama ani martwić się o swój materialny byt.
- Więc może uda się już w maju? – zapytała więc, nie wiedząc jeszcze, jakie komplikacje przyniesie przełom miesięcy, co wydarzy się już za kilka dni. Wciąż żyła dniem dzisiejszym, skupiona na codziennych sprawach i nawet nie myśląca, że ten spokój właśnie się kończy. – Możemy pójść nad rzekę, lub teleportować się za miasto na jakąś urokliwą łąkę? Mogłybyśmy zrobić sobie piknik lub upleść wianki. Mogłabym cię narysować... Czasami tak przytłacza mnie Londyn, że naprawdę marzę o tym, żeby się stąd na trochę wyrwać. Zbyt dużo czasu spędzam albo w pracy, albo się ucząc, a chciałabym też poświęcić go trochę dla własnych przyjemności, a nie tylko obowiązków – mówiła, od czasu do czasu robiąc przerwy, by skubnąć trochę lodów. Można było zauważyć, że nawet podczas jedzenia lodów starała się pamiętać o wpojonych przez matkę nawykach, która przykładała wagę do etykiety i odpowiedniego zachowania, także podczas jedzenia. Lody powoli się kończyły, ale jeszcze chwilę mogła porozmawiać ze znajomą.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Stephanie doskonale zadawała sobie sprawę, że nie ma wielu umiejętności, dlatego imała się prac bardzo prostych. Wyrobiła sobie dobrą opinię wśród okolicznych sprzedawców. Była znana jako osoba niestała, choć pracowita i uczciwa. Dobrze było ją zatrudniać w sezonie, choć na stałe trudno było jej cokolwiek znaleźć. Zapewne dlatego, że nawet tego typu pracy nie szukała. Choć być może ta kiedyś znajdzie ją. Nabierała doświadczenia w sprzedawaniu, rozmowach z klientami, była zawsze bardzo otwarta do ludzi... Jednak... W większości dziedzin albo brakowało jej wiedzy, albo potrzebnych namacalnych dowodów, że tę wiedzę posiada. A w rodzinie zaciśnięto pasa, gdy ojciec zmarł.
Zajęła się nałożeniem lodów dla klientów i życzyła im jeszcze miłego dnia, kiedy pan wraz z dziećmi wychodzili z lodziarni. Dopiero wtedy mogła odpowiedzieć na słowa Josie. Ach, zapewne pani Florence złapałaby się aż za głowę, gdyby zobaczyła co dziewczyna teraz wyprawia. Kompletnie nie tak trzymała łyżkę, ale zauważyła to dopiero kiedy odkładała ją do wyczyszczenia, czym zajęła się, jednocześnie mówiąc:
- Rodzina nadal mi pomaga, mamy układ. Ja odkładam swoje, a oni mnie karmią i mieszkam nadal u mamy i Rufusa.
Jej sytuacja rodzinna nie była taka prosta. Niby dałoby się przeżyć z oszczędności, przynajmniej mama dałaby radę, jednak nadal miała na utrzymaniu dwoje dzieci. Rufus więc poszedł do pracy i pomagał mamie utrzymać dom wraz z siostrą. Ona dobrze zadawała sobie z tego sprawę i uznawała, że kiedy już zarobi krocie na swoich kwiatach, wtedy kupi mu wielki dom. Ale na razie potrzebowała startu, a on jej go zapewniał.
- Gdybym tylko miała więcej czasu zabrałabym Cię na szybki wypad do Irlandii, mama na pewno schowała gdzieś świstoklika. - powiedziała. Właściwie zawsze mogły się udać do jej babci na wieczorny wypad, jednak nie było mowy o teleportacji - w końcu to inny kraj w tej chwili, a zasady tego zabraniały. Dużo to komplikowało, a mama ciągle narzekała na tę sytuację. - Jak się dowiem napiszę Ci szybką sowę.
Oparła łokcie o ladę i uśmiechnęła się pogodnie. Zauważyła, że Jocelyn skończyła już swoje lody.
- Smakowało?
Zajęła się nałożeniem lodów dla klientów i życzyła im jeszcze miłego dnia, kiedy pan wraz z dziećmi wychodzili z lodziarni. Dopiero wtedy mogła odpowiedzieć na słowa Josie. Ach, zapewne pani Florence złapałaby się aż za głowę, gdyby zobaczyła co dziewczyna teraz wyprawia. Kompletnie nie tak trzymała łyżkę, ale zauważyła to dopiero kiedy odkładała ją do wyczyszczenia, czym zajęła się, jednocześnie mówiąc:
- Rodzina nadal mi pomaga, mamy układ. Ja odkładam swoje, a oni mnie karmią i mieszkam nadal u mamy i Rufusa.
Jej sytuacja rodzinna nie była taka prosta. Niby dałoby się przeżyć z oszczędności, przynajmniej mama dałaby radę, jednak nadal miała na utrzymaniu dwoje dzieci. Rufus więc poszedł do pracy i pomagał mamie utrzymać dom wraz z siostrą. Ona dobrze zadawała sobie z tego sprawę i uznawała, że kiedy już zarobi krocie na swoich kwiatach, wtedy kupi mu wielki dom. Ale na razie potrzebowała startu, a on jej go zapewniał.
- Gdybym tylko miała więcej czasu zabrałabym Cię na szybki wypad do Irlandii, mama na pewno schowała gdzieś świstoklika. - powiedziała. Właściwie zawsze mogły się udać do jej babci na wieczorny wypad, jednak nie było mowy o teleportacji - w końcu to inny kraj w tej chwili, a zasady tego zabraniały. Dużo to komplikowało, a mama ciągle narzekała na tę sytuację. - Jak się dowiem napiszę Ci szybką sowę.
Oparła łokcie o ladę i uśmiechnęła się pogodnie. Zauważyła, że Jocelyn skończyła już swoje lody.
- Smakowało?
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Jocelyn mimo wszystko narzekać nie mogła. Żyło jej się całkiem dobrze i wygodnie, i miała ten komfort, że mogła się kształcić w interesującym ją kierunku i nabywać nowe doświadczenia. Jej matka była bardzo wymagająca i chłodna, ale przecież to wszystko było dla jej dobra, bo nie osiągnęłaby niczego, gdyby nie odpowiednie umiejętności i nawyki starannie wpajane od dzieciństwa, tak przynajmniej twierdziła Thea. Tak więc Josie uczyła się od najmłodszych lat, nie tylko wiedzy szkolnej i czarów, ale też innych umiejętności, jak wiedza o historii rodów, etykiecie czy sztuce. Gdy miała mniej więcej piętnaście lat zaczęła myśleć o uzdrowicielskim kursie i także do tego zaczęła się przygotowywać już zawczasu. Jak przystało na byłą Krukonkę była ambitna i czuła pociąg do zgłębiania wiedzy, i z biegiem czasu sięgała po coraz trudniejsze anatomiczne księgi ojca.
- To dobrze, że ci pomagają i że wciąż możecie na siebie liczyć – rzekła, uważając, że taki powinien być obowiązek rodziny, dbać o potomstwo, zwłaszcza o kobiety, aby nie musiały przejmować męskiej roli utrzymania rodziny, choć dążenie do zrealizowania swojej pasji i marzeń oczywiście pochwalała i miała nadzieję, że Stephanie uda się otworzyć wymarzoną kwiaciarnię nawet mimo problemów, które spotkały ją w ostatnim czasie.
Przyglądała się ukradkiem, jak Stephanie obsługuje innych klientów, którzy pojawiali się przy ladzie. Chyba radziła sobie całkiem nieźle, na ile mogła to stwierdzić nieznająca się na takich sprawach Josie.
- Może kiedyś się uda. Nie miałam okazji bywać w Irlandii, chyba że we wczesnym dzieciństwie którego nie pamiętam, i przyznaję, że chętnie poznałabym ten kraj – rzekła, licząc na to, że pewnego dnia obie znajdą na tyle czasu, żeby sobie pozwolić na taki wypad. Kto wie, może i Iris się skusi, by zabrać się tam wraz z nimi. Josie wciąż bardzo lubiła spędzać czas z bliźniaczką i nie chciałaby jej pominąć podczas takiego wypadu. – Będę więc czekać na wiadomość od ciebie – dodała, w międzyczasie kończąc lody. Łyżeczka zagrzechotała cicho o dno pucharku, a Josie musiała przyznać, że lody naprawdę jej smakowały. – Były naprawdę dobre i chętnie kiedyś przyjdę na kolejną porcję. Niestety na razie powinnam się zbierać, muszę wrócić do domu i zobaczyć, jak się czuje mama. – Stephanie pewnie wiedziała co nieco o tym, że Thea chorowała i Josie starała się o nią w miarę możliwości dbać, więc trochę czuła się winna, że przedłużyła niezapowiedziany pobyt poza domem. Spodziewała się zresztą pretensji, a fakt, że spędziła ten czas w lodziarni z dobrą znajomą raczej ich nie załagodzi. Westchnęła tylko. – Naprawdę miło było cię znowu zobaczyć i będę czekać na kolejne spotkanie. Do zobaczenia, Stephanie...
Pożegnały się, a potem Josie opuściła lokal, by później przez kominek w Dziurawym Kotle przenieść się do domu.
| zt. x 2
- To dobrze, że ci pomagają i że wciąż możecie na siebie liczyć – rzekła, uważając, że taki powinien być obowiązek rodziny, dbać o potomstwo, zwłaszcza o kobiety, aby nie musiały przejmować męskiej roli utrzymania rodziny, choć dążenie do zrealizowania swojej pasji i marzeń oczywiście pochwalała i miała nadzieję, że Stephanie uda się otworzyć wymarzoną kwiaciarnię nawet mimo problemów, które spotkały ją w ostatnim czasie.
Przyglądała się ukradkiem, jak Stephanie obsługuje innych klientów, którzy pojawiali się przy ladzie. Chyba radziła sobie całkiem nieźle, na ile mogła to stwierdzić nieznająca się na takich sprawach Josie.
- Może kiedyś się uda. Nie miałam okazji bywać w Irlandii, chyba że we wczesnym dzieciństwie którego nie pamiętam, i przyznaję, że chętnie poznałabym ten kraj – rzekła, licząc na to, że pewnego dnia obie znajdą na tyle czasu, żeby sobie pozwolić na taki wypad. Kto wie, może i Iris się skusi, by zabrać się tam wraz z nimi. Josie wciąż bardzo lubiła spędzać czas z bliźniaczką i nie chciałaby jej pominąć podczas takiego wypadu. – Będę więc czekać na wiadomość od ciebie – dodała, w międzyczasie kończąc lody. Łyżeczka zagrzechotała cicho o dno pucharku, a Josie musiała przyznać, że lody naprawdę jej smakowały. – Były naprawdę dobre i chętnie kiedyś przyjdę na kolejną porcję. Niestety na razie powinnam się zbierać, muszę wrócić do domu i zobaczyć, jak się czuje mama. – Stephanie pewnie wiedziała co nieco o tym, że Thea chorowała i Josie starała się o nią w miarę możliwości dbać, więc trochę czuła się winna, że przedłużyła niezapowiedziany pobyt poza domem. Spodziewała się zresztą pretensji, a fakt, że spędziła ten czas w lodziarni z dobrą znajomą raczej ich nie załagodzi. Westchnęła tylko. – Naprawdę miło było cię znowu zobaczyć i będę czekać na kolejne spotkanie. Do zobaczenia, Stephanie...
Pożegnały się, a potem Josie opuściła lokal, by później przez kominek w Dziurawym Kotle przenieść się do domu.
| zt. x 2
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
W posiadłości Macmillanów od dwóch dni panował względny spokój. Heath był grzeczny, jak na niego. A powód był całkiem prosty obiecano mu wizytę w lodziarni jeśli będzie się dobrze zachowywał. Starał się jak mógł, aż wreszcie jego męczarnie zostały wynagrodzone i przybył wraz ze swoją opiekunką na Pokątną. Niestety nie ma nic za darmo i najpierw musiał jej potowarzyszyć w nudnych zakupach, które miała do zrobienia na Pokątnej. Na szczęście wizja lodów na sam koniec nieco go pocieszała. Na tyle by tym razem nie wędrować po słynnej czarodziejskiej ulicy na własną rękę, tylko posłusznie wlec się od sklepu do sklepu za kobietą. Generalnie straszna nuda. No... na chwilę tylko było ciekawiej jak przechodzili koło sklepu z miotłami. Co prawda nie pozwoliła mu wejść do środka, co wywołało u Macmillana poczucie krzywdy, ale nie ma co się dziwić czarownicy. Gdyby młody tam wszedł to straciliby na pewno z pół dnia jak nie więcej.
No ale, ale. Wreszcie nadeszła ta chwila, której wyczekiwał Heath. Weszli do lodziarni. Opiekunka zdążyła zatrzymać na moment chłopca zanim jeszcze podbiegł do lady. Wcisnęła mu w rękę parę knutów i pewnie jakiegoś sykla i wysłała w celu zakupu lodów dla siebie samego i dla niej też i zajęła jakiś stolik niedaleko. Tak, żeby widzieć Heatha cały czas. Uznała, że chłopiec był już na tyle duży, by próbować własnych sił z dokonywaniem zakupów. Szczególnie, że w razie czego ona sama była nie daleko, ale pracownicy lodziarni powinni być raczej przyzwyczajeni do dzieci.
Gdy już miał monety w garści, mały Macmillan podszedł do lady i łaził to w jedną to w drugą stronę zastanawiając się jakie właściwie smaki wybrać. Było ich tutaj zdecydowanie za dużo! To niehumanitarne ograniczać się zaledwie do dwóch-trzech. No i skąd miał wiedzieć, że akurat te będą najsmaczniejsze? Heath w tych swoich wędrówkach to w jedną to w drugą stronę od czasu do czasu pewnie szedł pod prąd i robił małe zamieszanie, ale sam skoncentrowany na słodyczach nie zwracał za bardzo na nic uwagi.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Koniec września przyniósł ze sobą jesienną pogodę, ale w lodziarni wciąż panował gwar. Rodzice przychodzili ze swoimi małymi pociechami, znajomi wpadali na gałkę ulubionych lodów, czasem trafiła się nawet jakaś zakochana para. Zdecydowanie nie mogłem narzekać na brak pracy, chociaż oczywiście było jej mniej niż w lato. W lato zawsze miałem urwanie głowy i w przeciwieństwie do większości społeczeństwa wypoczywałem dopiero zimą. Chociaż w zasadzie ciężko tu mówić o jakimś wielkim odpoczynku, bo przecież należę do tego niewielkiego odsetku społeczeństwa, które lubi swoją pracę. Niemniej każdy człowiek zasługuje na urlop.
Zauważyłem elegancko ubranego chłopca już gdy wszedł do lodziarni, ale z początku nie zwróciłem na niego większej uwagi. Spokojnie obsługiwałem klientów, nakładając różnokolorowe gałki lodów do wafelków lub pucharków. Nalewałem do obszernych kubków ciepłe kakao albo czekoladę. Na zewnątrz zaczynało siąpić, więc musieliśmy z Florence dodać kilka mniej zimnych pozycji do naszego menu.
Po obsłużeniu pewnej starszej pani, która naprawdę długo nie mogła się zdecydować czy woli lody o smaku mango czy może jednak te bananowe z miętą, ponownie zwróciłem uwagę na małego chłopca. Zawiesiłem na nim swój wzrok, obserwując jego poczynania. Chodził wzdłuż lady w tą i z powrotem, a w jego dłoni pobrzdąkiwały drobne pieniądze. Upłynęło pewnie z pół minuty zanim postanowiłem się nim zająć. - Dzień dobry - wychyliłem się zza lady, by mógł mnie lepiej widzieć. Jak zwykle miałem na sobie biały fartuch, ale wystawały spod niego różowe rękawy jednej z moich ulubionych koszul. - Wydaje mi się, że masz problem, który ja mogę rozwiązać - uśmiechnąłem się, zauważając kątem oka jak moja ulubiona roślinka (o wdzięcznym imieniu Dolly) zaczyna usychać. Szybko wlałem do doniczki szklankę wody, którą wcześniej przygotowałem sobie do wypicia. Nie znam się na roślinach, nie mogłem wiedzieć czy ten desperacki krok pomoże. Zerknąłem na chłopca, zdając sobie sprawę, że to zapewne wina buzujących w nim anomalii. Już się ich naoglądałem, więc postanowiłem nie zwracać na ten incydent zbytniej uwagi. - Jestem Florean, a ty jak masz na imię?
Zauważyłem elegancko ubranego chłopca już gdy wszedł do lodziarni, ale z początku nie zwróciłem na niego większej uwagi. Spokojnie obsługiwałem klientów, nakładając różnokolorowe gałki lodów do wafelków lub pucharków. Nalewałem do obszernych kubków ciepłe kakao albo czekoladę. Na zewnątrz zaczynało siąpić, więc musieliśmy z Florence dodać kilka mniej zimnych pozycji do naszego menu.
Po obsłużeniu pewnej starszej pani, która naprawdę długo nie mogła się zdecydować czy woli lody o smaku mango czy może jednak te bananowe z miętą, ponownie zwróciłem uwagę na małego chłopca. Zawiesiłem na nim swój wzrok, obserwując jego poczynania. Chodził wzdłuż lady w tą i z powrotem, a w jego dłoni pobrzdąkiwały drobne pieniądze. Upłynęło pewnie z pół minuty zanim postanowiłem się nim zająć. - Dzień dobry - wychyliłem się zza lady, by mógł mnie lepiej widzieć. Jak zwykle miałem na sobie biały fartuch, ale wystawały spod niego różowe rękawy jednej z moich ulubionych koszul. - Wydaje mi się, że masz problem, który ja mogę rozwiązać - uśmiechnąłem się, zauważając kątem oka jak moja ulubiona roślinka (o wdzięcznym imieniu Dolly) zaczyna usychać. Szybko wlałem do doniczki szklankę wody, którą wcześniej przygotowałem sobie do wypicia. Nie znam się na roślinach, nie mogłem wiedzieć czy ten desperacki krok pomoże. Zerknąłem na chłopca, zdając sobie sprawę, że to zapewne wina buzujących w nim anomalii. Już się ich naoglądałem, więc postanowiłem nie zwracać na ten incydent zbytniej uwagi. - Jestem Florean, a ty jak masz na imię?
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raczej łatwo sobie można wyobrazić, że na ulicy Pokątnej, najsłynniejszej magicznej ulicy w Wielkiej Brytanii, zawsze był ruch. A co za tym idzie zawsze znaleźli się jacyś amatorzy lodowych deserów. Nawet w zimie. Chociaż, wtedy pewnie było ich dużo mniej. Większość ludzi zapewne w mroźne dni przedkłada kubek gorącej czekolady ponad zimne lody. Heath pewnie nawet wtedy skusiłby się na pyszne lody, ale podejrzewał, że wcale nie byłoby łatwo namówić jego opiekunkę do tego, że to jest świetny pomysł.
Guwernantka obserwowała poczynania swojego podopiecznego z pewnej odległości. Podejrzewała z jakiego powodu mały Macmillan krąży przed ladą z lodami. To nie było zbyt trudne do zgadnięcia. Gdy Heath robił już któryś kurs po swojej trasie postanowiła jednak zakończyć jego męczarnie i mu pomóc. Jednak zanim w ogóle podniosła się ze swojego miejsca zauważyła, że sprzedawca lodów już zdążył się zainteresować małym klientem. W takiej sytuacji postanowiła na razie się nie wtrącać. Jak mimo pomocy sprzedawcy dalej nie będzie miał problem z wyborem to wtedy wkroczy do akcji.
Heath zatrzymał się gwałtownie słysząc powitanie i spojrzał w górę na mężczyznę, który wychylił się zza lady. – Dzień Dobry – odpowiedział po prostu przy okazji przez przyglądając się sprzedawcy. No a potem oczywiście uśmiechnął się szeroko. W końcu ktoś, kto sprzedawał lody musiał być fajny, nie? Przynajmniej według Heatha na pewno tak było.
-Uhm… mam wziąć dwie porcje lodów. Jedne mają być waniliowe i wiśniowe, a drugie… nie mogę się zdecydować… a mogę tylko dwie gałki- wyznał trochę bezradnym tonem. Co jak co ale w lodziarni nie można było narzekać na brak asortymentu. Niby to dobrze, ale przez to młody Macmillan miał problem typu „osiołkowi w żłobie dano”.
Chłopiec przyuważył ruch Floriana i zwrócił uwagę na usychającą roślinkę. Miał wrażenie, że już coś takiego widział, ale nie mógł za bardzo skojarzyć skąd. Jednakże skoro Florean postanowił nie komentować nagłego złego samopoczucia Dolly to młody również się nią nie przejmował. Co jak co, ale przyzwyczaił się już do dziwnych wypadków wokół siebie.
-Ja mam na imię Heath- przedstawił się od razu. No i postanowił od razu zająć się nurtującym go pytaniem. – Jak to jest, że macie tutaj tak dużo smaków tych lodów?- w sumie to nawet był ciekawy jak się takowe produkuje, ale to pytanie jak na razie zostawił sobie na później.
Guwernantka obserwowała poczynania swojego podopiecznego z pewnej odległości. Podejrzewała z jakiego powodu mały Macmillan krąży przed ladą z lodami. To nie było zbyt trudne do zgadnięcia. Gdy Heath robił już któryś kurs po swojej trasie postanowiła jednak zakończyć jego męczarnie i mu pomóc. Jednak zanim w ogóle podniosła się ze swojego miejsca zauważyła, że sprzedawca lodów już zdążył się zainteresować małym klientem. W takiej sytuacji postanowiła na razie się nie wtrącać. Jak mimo pomocy sprzedawcy dalej nie będzie miał problem z wyborem to wtedy wkroczy do akcji.
Heath zatrzymał się gwałtownie słysząc powitanie i spojrzał w górę na mężczyznę, który wychylił się zza lady. – Dzień Dobry – odpowiedział po prostu przy okazji przez przyglądając się sprzedawcy. No a potem oczywiście uśmiechnął się szeroko. W końcu ktoś, kto sprzedawał lody musiał być fajny, nie? Przynajmniej według Heatha na pewno tak było.
-Uhm… mam wziąć dwie porcje lodów. Jedne mają być waniliowe i wiśniowe, a drugie… nie mogę się zdecydować… a mogę tylko dwie gałki- wyznał trochę bezradnym tonem. Co jak co ale w lodziarni nie można było narzekać na brak asortymentu. Niby to dobrze, ale przez to młody Macmillan miał problem typu „osiołkowi w żłobie dano”.
Chłopiec przyuważył ruch Floriana i zwrócił uwagę na usychającą roślinkę. Miał wrażenie, że już coś takiego widział, ale nie mógł za bardzo skojarzyć skąd. Jednakże skoro Florean postanowił nie komentować nagłego złego samopoczucia Dolly to młody również się nią nie przejmował. Co jak co, ale przyzwyczaił się już do dziwnych wypadków wokół siebie.
-Ja mam na imię Heath- przedstawił się od razu. No i postanowił od razu zająć się nurtującym go pytaniem. – Jak to jest, że macie tutaj tak dużo smaków tych lodów?- w sumie to nawet był ciekawy jak się takowe produkuje, ale to pytanie jak na razie zostawił sobie na później.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nieskromnie powiem, że przez te kilka lat prowadzenia lodziarni zdążyłem wyróżnić parę typów klientów. Mały chłopiec idealnie wpisywał się do jednej z nich, a mianowicie do grupy klientów ze sfery wyższej. Jednoznacznie wskazywał na to jego elegancki ubiór i maniery, chociaż zdziwił mnie brak wzmianki tytulatury. Mimo wszystko nie chciało mi się wierzyć, że wysunąłem zły wniosek - przecież ja się nigdy nie mylę w tej kwestii!
- Waniliowe i wiśniowe, dobrze. Z polewą? Posypką? A w wafelku czy w pucharku? - Zarzuciłem chłopca standardowymi pytaniami i dopiero wtedy pomyślałem, że tego mogło być za dużo. Uśmiechnąłem się przepraszająco, nie zabierając się jeszcze za realizację zamówienia. Czułem, że trochę będziemy musieli się namęczyć zanim dojdziemy do porozumienia, ale nic nie szkodzi! Moim obowiązkiem jest uszczęśliwić człowieka za pomocą dobrego lodowego deseru i zmierzam ten obowiązek wypełnić. Odsuwam biedną Dolly na niższą półkę; koniecznie muszę się nią zająć, kiedy w lodziarni zrobi się trochę luźniej.
- Nie martw się, wiele osób ma taki problem - zaśmiałem się, bo te słowa stosunkowo często padały w moim lokalu. Czasem zastanawiałem się czy nie łatwiej byłoby stworzyć pięć podstawowych smaków i sprzedawać je bez przerwy, ale przecież to w końcu stałoby się nudne. Dla mnie też - przez całe życie zajmować się tylko robieniem lodów truskawkowych? Okropieństwo! Przecież rutyna była powodem dla którego zrezygnowałem z pracy w ministerstwie.
- To bardzo proste. Wiesz ilu czarodziejów tutaj mieszka? Setki, tysiące! I każdy z nich lubi coś innego. A my staramy się każdego zadowolić - wzruszyłem ramionami, spoglądając na kolorowe wiaderka w lodówce. To i tak nie były wszystkie smaki - więcej trzymaliśmy na zapleczu albo w swoich głowach. Lubiliśmy wymieniać smaki, nie sprzedawać wszystkich na raz, żeby klienci każdego dnia mieli niespodziankę.
- Obiecuję, że ty też będziesz zadowolony! - Bo kto jak kto, ale dziecko musi stąd wyjść uśmiechnięte i z pełnym żołądkiem. Poprawiłem swój biały fartuch i rozciągnąłem ręce za głową, przygotowując się do tego wyzwania. Potem wychyliłem się zza lady, konspiracyjnie zniżając głos. - Posłuchaj, Heath. Możemy zrobić tak, że dam ci po małej porcji wielu smaków lodów, które wszystkie razem będą wyglądały jak dwie gałki - zaproponowałem, bo to chyba najlepsza opcja dla tak niezdecydowanej osoby.
- Waniliowe i wiśniowe, dobrze. Z polewą? Posypką? A w wafelku czy w pucharku? - Zarzuciłem chłopca standardowymi pytaniami i dopiero wtedy pomyślałem, że tego mogło być za dużo. Uśmiechnąłem się przepraszająco, nie zabierając się jeszcze za realizację zamówienia. Czułem, że trochę będziemy musieli się namęczyć zanim dojdziemy do porozumienia, ale nic nie szkodzi! Moim obowiązkiem jest uszczęśliwić człowieka za pomocą dobrego lodowego deseru i zmierzam ten obowiązek wypełnić. Odsuwam biedną Dolly na niższą półkę; koniecznie muszę się nią zająć, kiedy w lodziarni zrobi się trochę luźniej.
- Nie martw się, wiele osób ma taki problem - zaśmiałem się, bo te słowa stosunkowo często padały w moim lokalu. Czasem zastanawiałem się czy nie łatwiej byłoby stworzyć pięć podstawowych smaków i sprzedawać je bez przerwy, ale przecież to w końcu stałoby się nudne. Dla mnie też - przez całe życie zajmować się tylko robieniem lodów truskawkowych? Okropieństwo! Przecież rutyna była powodem dla którego zrezygnowałem z pracy w ministerstwie.
- To bardzo proste. Wiesz ilu czarodziejów tutaj mieszka? Setki, tysiące! I każdy z nich lubi coś innego. A my staramy się każdego zadowolić - wzruszyłem ramionami, spoglądając na kolorowe wiaderka w lodówce. To i tak nie były wszystkie smaki - więcej trzymaliśmy na zapleczu albo w swoich głowach. Lubiliśmy wymieniać smaki, nie sprzedawać wszystkich na raz, żeby klienci każdego dnia mieli niespodziankę.
- Obiecuję, że ty też będziesz zadowolony! - Bo kto jak kto, ale dziecko musi stąd wyjść uśmiechnięte i z pełnym żołądkiem. Poprawiłem swój biały fartuch i rozciągnąłem ręce za głową, przygotowując się do tego wyzwania. Potem wychyliłem się zza lady, konspiracyjnie zniżając głos. - Posłuchaj, Heath. Możemy zrobić tak, że dam ci po małej porcji wielu smaków lodów, które wszystkie razem będą wyglądały jak dwie gałki - zaproponowałem, bo to chyba najlepsza opcja dla tak niezdecydowanej osoby.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, to chyba wyglądałoby nieco dziwnie gdyby mały chłopiec tytułował się sam lordem. Niby mógłby, ale... nikt w Puddlemere go tego nie uczył, by na prawo i lewo wszystkich o tym informować. Można się co najwyżej łudzić, że tak było nieco zdrowiej.
-Uch...- mruknął tylko słysząc kolejne opcje do wyboru. Nawet nieco nerwowo zerknął w kierunku swojej opiekunki jakby szukając pomocy, ale szybko odwrócił się z powrotem do Floreana. Da sobie przecież radę sam, prawda? Był już na tyle duży, żeby móc sobie samemu kupić lody. Postanowił zacząć od rzeczy prostszej -W pucharku- zadecydował. Niby wafelek lepszy, ale mieli je zjeść na miejscu. Ale co do polewy czy posypki jeszcze nie podjął decyzji, więc zostawił to na później. I tak musiał wcześniej zdecydować jakie smaki on sam chciałby zjeść.
Mały Macmillan z żalem odprowadził roślinkę, która została przeniesiona na niższą półkę. Jakby nie było lubił wrzosy i to nie tylko z powodu imienia które nosił on czy jego matka. Ulubionym miejscem do zabawy chłopca było wielkie wrzosowisko. W każdym razie miał nadzieję, że kwiatek jeszcze się pozbiera.
Dzieciak otworzył szerzej oczy w lekkim zdziwieniu gdy sprzedawca zaczął mu tłumaczyć dlaczego mają dostępnych aż tyle smaków. -To brzmi jak strasznie dużo pracy!- w jego głosie można było usłyszeć mieszankę zachwytu i podziwu. Taka idea, że każdy tu znajdzie swoje ulubione lody, bardzo przypadła mu do gustu.
Mały Macmillan wyszerzył się szeroko słysząc zapewnienia Floreana. Nie wątpił w jego słowa. No, a potem wysłuchał jego propozycji. Była super! Heath już miał się zgodzić, gdy przyszła mu do glowy jedna myśl, którą podzielił się z lodziarzem. - Byłoby super, ale... co jak akurat trafię na najlepszy smak na świecie i nie będę wiedział, który to? - zasmucił się na moment, ale zaraz potem się rozchmurzył i przedstawił swoją kontr propozycję - A gdyby tak wymieszać cztery? Albo sześć? - zapytał. -Dwa wziąłbym sobie takie które już znam, a dwa zupełnie nowe... albo cztery. Tak przynajmniej będę wiedzieć, który jest który. No i będę mógł przychodzić częściej, żeby spróbować reszty lodów! - od razu wyjaśnił Floreanowi swój plan.
-Uch...- mruknął tylko słysząc kolejne opcje do wyboru. Nawet nieco nerwowo zerknął w kierunku swojej opiekunki jakby szukając pomocy, ale szybko odwrócił się z powrotem do Floreana. Da sobie przecież radę sam, prawda? Był już na tyle duży, żeby móc sobie samemu kupić lody. Postanowił zacząć od rzeczy prostszej -W pucharku- zadecydował. Niby wafelek lepszy, ale mieli je zjeść na miejscu. Ale co do polewy czy posypki jeszcze nie podjął decyzji, więc zostawił to na później. I tak musiał wcześniej zdecydować jakie smaki on sam chciałby zjeść.
Mały Macmillan z żalem odprowadził roślinkę, która została przeniesiona na niższą półkę. Jakby nie było lubił wrzosy i to nie tylko z powodu imienia które nosił on czy jego matka. Ulubionym miejscem do zabawy chłopca było wielkie wrzosowisko. W każdym razie miał nadzieję, że kwiatek jeszcze się pozbiera.
Dzieciak otworzył szerzej oczy w lekkim zdziwieniu gdy sprzedawca zaczął mu tłumaczyć dlaczego mają dostępnych aż tyle smaków. -To brzmi jak strasznie dużo pracy!- w jego głosie można było usłyszeć mieszankę zachwytu i podziwu. Taka idea, że każdy tu znajdzie swoje ulubione lody, bardzo przypadła mu do gustu.
Mały Macmillan wyszerzył się szeroko słysząc zapewnienia Floreana. Nie wątpił w jego słowa. No, a potem wysłuchał jego propozycji. Była super! Heath już miał się zgodzić, gdy przyszła mu do glowy jedna myśl, którą podzielił się z lodziarzem. - Byłoby super, ale... co jak akurat trafię na najlepszy smak na świecie i nie będę wiedział, który to? - zasmucił się na moment, ale zaraz potem się rozchmurzył i przedstawił swoją kontr propozycję - A gdyby tak wymieszać cztery? Albo sześć? - zapytał. -Dwa wziąłbym sobie takie które już znam, a dwa zupełnie nowe... albo cztery. Tak przynajmniej będę wiedzieć, który jest który. No i będę mógł przychodzić częściej, żeby spróbować reszty lodów! - od razu wyjaśnił Floreanowi swój plan.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Mały Heath miał problem podjęciem decyzji, ale nie zamierzałem go popędzać. Zdawałem sobie sprawę z ogromnego ciężaru jaki spadł na jego wątłe barki, wszak wybrać coś z tak szerokiej gamy to naprawdę trudne zadanie! Dlatego cierpliwie stałem i czekałem, cicho wystukując rytm niedawno usłyszanej piosenki na białym blacie. Na szczęście na chwilę obecną był jedynym klientem w kolejce, więc mogłem mu poświęcić cały swój czas. - W pucharku, już się robi - wyprostowałem się, słysząc kolejną z podjętych przez chłopca decyzji, i nałożyłem dwie gałki lodów: waniliowe i wiśniowe, czyli dokładnie takie, jakie sobie wcześniej zażyczył. Nieskromnie powiem, że mam dobrą pamięć, jednak do zamówień klientów mam pamięć doskonałą. Czasem odnoszę wrażenie, że mógłbym konkurować z Ollivanderami w tej kwestii. Jestem przekonany, że spotkam Heatha za dziesięć lat i bez mrugnięcia okiem powiem jakie złożył u mnie zamówienie. Nie mam pojęcia skąd bierze się to uczucie, ale w zasadzie je lubię. Czuję, że jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.
- Owszem, to nie jest proste - zaśmiałem się, kiwają przy tym głową. - Ale nie chciałbym żeby ktoś tutaj przyszedł z nadzieją na pyszny deser i wyszedł smutny - dodałem, odkładając pucharek w chłodne miejsce, żeby przypadkiem jego zawartość się nie roztopiła. Czułem, że nasza rozmowa może jeszcze trochę potrwać. Na szczęście z każdym kolejnym razem powinno mu być prościej - o ile jeszcze raz odwiedzi naszą lodziarnię, a miałem głęboką nadzieję, że właśnie tak się stanie.
- Jeżeli nie zjesz go całego i dasz mi popatrzeć to ci powiem jaki to smak - bez problemu je rozpoznam, przecież sam je tworzę! Akurat o to chłopiec nie musiał się martwić, ale szybko wpadł na kolejny pomysł i nie potrafiłem odmówić mu racji. - Świetny pomysł! Nie ma co próbować wszystkich na raz - złapałem za kolejny pucharek i przyjrzałem się kolorowym lodom, zastanawiając się poważnie, które mu zaproponować. Teraz ja stanąłem przed ogromnym dylematem. - Polecam smak karmelowo-orzechowy, jeżeli uwielbiasz słodkie rzeczy. Jeżeli wolisz coś bardziej owocowego, to zaproponowałbym żółtą truskawkę. Natomiast dla wielbicieli czegoś pomiędzy - pieczone jabłko z antupińskimi migdałami - tak, te trzy smaki będą najlepsze na sam początek. Co prawda mam w zanadrzu jeszcze jedną tajemniczą rzecz, mój najnowszy wynalazek, ale nie chcę mu za bardzo mieszać w głowie. Niech tamto zostanie wisienką na torcie.
- Owszem, to nie jest proste - zaśmiałem się, kiwają przy tym głową. - Ale nie chciałbym żeby ktoś tutaj przyszedł z nadzieją na pyszny deser i wyszedł smutny - dodałem, odkładając pucharek w chłodne miejsce, żeby przypadkiem jego zawartość się nie roztopiła. Czułem, że nasza rozmowa może jeszcze trochę potrwać. Na szczęście z każdym kolejnym razem powinno mu być prościej - o ile jeszcze raz odwiedzi naszą lodziarnię, a miałem głęboką nadzieję, że właśnie tak się stanie.
- Jeżeli nie zjesz go całego i dasz mi popatrzeć to ci powiem jaki to smak - bez problemu je rozpoznam, przecież sam je tworzę! Akurat o to chłopiec nie musiał się martwić, ale szybko wpadł na kolejny pomysł i nie potrafiłem odmówić mu racji. - Świetny pomysł! Nie ma co próbować wszystkich na raz - złapałem za kolejny pucharek i przyjrzałem się kolorowym lodom, zastanawiając się poważnie, które mu zaproponować. Teraz ja stanąłem przed ogromnym dylematem. - Polecam smak karmelowo-orzechowy, jeżeli uwielbiasz słodkie rzeczy. Jeżeli wolisz coś bardziej owocowego, to zaproponowałbym żółtą truskawkę. Natomiast dla wielbicieli czegoś pomiędzy - pieczone jabłko z antupińskimi migdałami - tak, te trzy smaki będą najlepsze na sam początek. Co prawda mam w zanadrzu jeszcze jedną tajemniczą rzecz, mój najnowszy wynalazek, ale nie chcę mu za bardzo mieszać w głowie. Niech tamto zostanie wisienką na torcie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Całe szczęście, że akurat przy ladzie był tylko Heath. Gdyby nie to, to pewnie jego opiekunka musiałaby już dawno interweniować i uwolnić małego Macmillana z konieczności podjęcia decyzji. No, a przecież wcale nie o to chodziło. Heath musiał powoli zdobywać nowe umiejętności i był już na tyle duży by móc sobie poradzić z tak błahym zadaniem jak wybór lodów. Poza tym, może jak będzie mógł korzystać z drobnych kwot bardziej świadomie to trochę bardziej będzie chciał się uczyć liczenia? Na razie szło mu dość opornie, ale kto wie. Wróćmy jednak do lodów.
-Uhm… ale jak można być smutnym z lodami? Nawet jak się nie trafi do końca w smak, to przecież i tak będą pyszne… prawda? - dla chłopca wszystkie lody były pyszne, problem polegał tylko na tym by wybrać sobie te najpyszniejsze. Na przykład bananowe były trochę gorsze niż śmietankowe, ale i jedne, i drugie zjadłby ze smakiem.
-Jak byłby najsmaczniejszy na świecie to nie dałbym rady zostawić kawałka- stwierdził z uśmiechem. – Z tylko trzema smakami będzie fajniej – oznajmił – Potem będę mógł sobie zaplanować jakie następne będę chciał spróbować- dla pięciolatka wizyta w lodziarni na Pokątnej to była wręcz cała wyprawa.
-Żółta truskawka brzmi super!- prawie wykrzyknął. W końcu truskawki w ogóle są super, a żółta musiała być niesamowita, nie? Heath póki co kojarzył tylko takie czerwone. –Pieczone jabłko? Takie jak w szarlotce? – dociekał, ale o migdały już nie zapytał bo zdążył zapomnieć ich nazwę. –Jakoś… nie mam ochoty na karmel - wybrał póki co dwa smaki z trzech, ale Florean nie musiał się wysilać, bo chłopiec od razu wyszedł z propozycją- Ostatnio jadłem taki śmieszny owoc, był zielony i baaaaardzo kwaśny. No i miał brzydką włochatą skórkę – starał się go opisać najlepiej jak potrafił, bo nazwy w ogóle nie pamiętał. Chociaż była krótka i chyba śmieszna. –Może jest coś takiego? – spojrzał z nadzieją na czarodzieja. Liczył, że ten rozwiąże jego mały problem.
-Uhm… ale jak można być smutnym z lodami? Nawet jak się nie trafi do końca w smak, to przecież i tak będą pyszne… prawda? - dla chłopca wszystkie lody były pyszne, problem polegał tylko na tym by wybrać sobie te najpyszniejsze. Na przykład bananowe były trochę gorsze niż śmietankowe, ale i jedne, i drugie zjadłby ze smakiem.
-Jak byłby najsmaczniejszy na świecie to nie dałbym rady zostawić kawałka- stwierdził z uśmiechem. – Z tylko trzema smakami będzie fajniej – oznajmił – Potem będę mógł sobie zaplanować jakie następne będę chciał spróbować- dla pięciolatka wizyta w lodziarni na Pokątnej to była wręcz cała wyprawa.
-Żółta truskawka brzmi super!- prawie wykrzyknął. W końcu truskawki w ogóle są super, a żółta musiała być niesamowita, nie? Heath póki co kojarzył tylko takie czerwone. –Pieczone jabłko? Takie jak w szarlotce? – dociekał, ale o migdały już nie zapytał bo zdążył zapomnieć ich nazwę. –Jakoś… nie mam ochoty na karmel - wybrał póki co dwa smaki z trzech, ale Florean nie musiał się wysilać, bo chłopiec od razu wyszedł z propozycją- Ostatnio jadłem taki śmieszny owoc, był zielony i baaaaardzo kwaśny. No i miał brzydką włochatą skórkę – starał się go opisać najlepiej jak potrafił, bo nazwy w ogóle nie pamiętał. Chociaż była krótka i chyba śmieszna. –Może jest coś takiego? – spojrzał z nadzieją na czarodzieja. Liczył, że ten rozwiąże jego mały problem.
Lada
Szybka odpowiedź