Schody
AutorWiadomość
Schody
Dość strome i dość wysokie schody, przy których radzimy raczej trzymać balustrady. Dokładnie czternaście stopni dzielących piętro domu od znajdującego się właściwie pod ziemią parteru. Na piętrze znajduje się kuchnia, salon i pokój Eileen. Na dole pozostałe pomieszczenia. Sama poręcz razem z balustradą została prawie niezmieniona (a jedynie trochę naprawiona zaklęciami) jeszcze sprzed remontu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Święto Błaznów. 01.04.1956r, 03.55
Nie każdy psikus wymaga wiele pracy. Tym razem Bertie nawet nie wchodził do właściwego pokoju. Zszedł ze schodów ostrożnie, jak jeszcze nigdy w swoim życiu, zerkając przy tym wesoło na Ollivandera, czy idzie z nim. Obaj musieli uważać, żeby ukrywać się przed Laną, bo ta niechybnie by ich wydała. Jak nic! Był tego pewien!
Tak, czy inaczej otworzył zaklęciem drzwi łazienki i weszli razem z Titusem, żeby kombinować dalej. Tu było łatwo i szybko. Zaraz pobiegną do pokoju Eileen, zaraz będzie trudniej, ale w tej chwili zadanie było proste. Wystarczyło zaczarować mydło tak, żeby ciało farbowało na zielono, a włosy na różowo. No dobra, bardzo łatwe to nie było, ale hej, dali radę! Już od dłuższego czasu trenowali zaklęcia, kombinowali, szukali, do tego dnia przygotowywali się od dawna!
Tym razem żadnej karteczki. Żadnej poszlaki. Nie można nadmiernie ostrzegać lokatorów przed psikusami.
Nie każdy psikus wymaga wiele pracy. Tym razem Bertie nawet nie wchodził do właściwego pokoju. Zszedł ze schodów ostrożnie, jak jeszcze nigdy w swoim życiu, zerkając przy tym wesoło na Ollivandera, czy idzie z nim. Obaj musieli uważać, żeby ukrywać się przed Laną, bo ta niechybnie by ich wydała. Jak nic! Był tego pewien!
Tak, czy inaczej otworzył zaklęciem drzwi łazienki i weszli razem z Titusem, żeby kombinować dalej. Tu było łatwo i szybko. Zaraz pobiegną do pokoju Eileen, zaraz będzie trudniej, ale w tej chwili zadanie było proste. Wystarczyło zaczarować mydło tak, żeby ciało farbowało na zielono, a włosy na różowo. No dobra, bardzo łatwe to nie było, ale hej, dali radę! Już od dłuższego czasu trenowali zaklęcia, kombinowali, szukali, do tego dnia przygotowywali się od dawna!
Tym razem żadnej karteczki. Żadnej poszlaki. Nie można nadmiernie ostrzegać lokatorów przed psikusami.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, że poszedł z Bertiem! Nie bez powodu od kilku dni trenował zaklęcia, które już za moment nakładali na mydło.
- Matt cię za to zabije. - stwierdził ze śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową. Nie chciałby być w skórze Bertiego jak starszy Bott wyjdzie jutro z wanny, bo przecież to oczywiste, że wszystkie podejrzenia spadną na tego tutaj cukiernika. Z drugiej strony - bez ryzyka nie ma zabawy! A jak sobie tylko wyobraził zielonego Matta z różowymi włosami to wiedział, że warto... Ubaw po same pachy!
/ztx2
- Matt cię za to zabije. - stwierdził ze śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową. Nie chciałby być w skórze Bertiego jak starszy Bott wyjdzie jutro z wanny, bo przecież to oczywiste, że wszystkie podejrzenia spadną na tego tutaj cukiernika. Z drugiej strony - bez ryzyka nie ma zabawy! A jak sobie tylko wyobraził zielonego Matta z różowymi włosami to wiedział, że warto... Ubaw po same pachy!
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
|2 marzec?
Był zdenerwowany? Skądże! Może troszeczkę zirytowany, ale jedynie t r o s z e c z k ę. Kto by się zdenerwował, że przez jakiś bachorów pół jego Pubu mogło pójść z dymem? Na pewno nie on. Namierzenie sprawców, a dokładnie jednego z nich nie stanowiło dużego problemu.
Zachlane mordy koło czterdziestki miałyby mu podłożyć fajerwerki pierwszego kwietnia? Aż taki naiwny nie był by w to wierzyć. Jedynymi młodocianymi, którzy tego dnia pojawili się w jego pubie był młody Bott, oraz drugi chudy chłystek, którego nie znał.
Pierwszego z nich kojarzył z widzenia. Tak się złożyło, że John sąsiaduje z jednym Bottem, u którego nieraz pojawiał się tamten dzieciak.
Winni znalezieni, a przynajmniej jeden z nich. Pytanie jedynie: Jak go znaleźć? Nie było trudno. Jak się okazuje Anglia jest mniejsza niż mogłaby się wydawać, a ktoś zawsze zna kogoś, kto zna kogoś i tak w kółko. wystarczyło troszkę się wysilić i popytać, aby już następnego dnia stać pod domem tego bachora.
Co zamierzał zrobić? Niby jego Pub poważnie uszkodzony nie był. Troszkę bajzlu, ale to nic takiego z czym magia by sobie nie poradziła. Godność. To ona dość mocno go bolała. Żaden dzieciak nie będzie wywijał mu takich numerów. Niedoczekanie.
Zapukał kilkukrotnie w drzwi, nie nachalnie. Będzie zabawniej gdy niczego nieświadomy chłopak stanie w drzwiach. I faktycznie już po chwili te się otworzyły, a John nie czekając na zaproszenie przepchnął się obok chłopaka wchodząc na korytarz i rozglądając się po pomieszczeniu.
-Całkiem przytulnie. - Stwierdził wbijając wzrok w blondyna stojącego przed nim i uśmiechając się uprzejmie. I co ja mam z tobą zrobić?
Był zdenerwowany? Skądże! Może troszeczkę zirytowany, ale jedynie t r o s z e c z k ę. Kto by się zdenerwował, że przez jakiś bachorów pół jego Pubu mogło pójść z dymem? Na pewno nie on. Namierzenie sprawców, a dokładnie jednego z nich nie stanowiło dużego problemu.
Zachlane mordy koło czterdziestki miałyby mu podłożyć fajerwerki pierwszego kwietnia? Aż taki naiwny nie był by w to wierzyć. Jedynymi młodocianymi, którzy tego dnia pojawili się w jego pubie był młody Bott, oraz drugi chudy chłystek, którego nie znał.
Pierwszego z nich kojarzył z widzenia. Tak się złożyło, że John sąsiaduje z jednym Bottem, u którego nieraz pojawiał się tamten dzieciak.
Winni znalezieni, a przynajmniej jeden z nich. Pytanie jedynie: Jak go znaleźć? Nie było trudno. Jak się okazuje Anglia jest mniejsza niż mogłaby się wydawać, a ktoś zawsze zna kogoś, kto zna kogoś i tak w kółko. wystarczyło troszkę się wysilić i popytać, aby już następnego dnia stać pod domem tego bachora.
Co zamierzał zrobić? Niby jego Pub poważnie uszkodzony nie był. Troszkę bajzlu, ale to nic takiego z czym magia by sobie nie poradziła. Godność. To ona dość mocno go bolała. Żaden dzieciak nie będzie wywijał mu takich numerów. Niedoczekanie.
Zapukał kilkukrotnie w drzwi, nie nachalnie. Będzie zabawniej gdy niczego nieświadomy chłopak stanie w drzwiach. I faktycznie już po chwili te się otworzyły, a John nie czekając na zaproszenie przepchnął się obok chłopaka wchodząc na korytarz i rozglądając się po pomieszczeniu.
-Całkiem przytulnie. - Stwierdził wbijając wzrok w blondyna stojącego przed nim i uśmiechając się uprzejmie. I co ja mam z tobą zrobić?
Gość
Gość
Odsypiał. Solidnie odsypiał. Bezsenna Noc Błaznów, później cały dzień, na koniec obserwowanie punktu kulminacyjnego Dnia Błaznów w pubie z fajerwerkami, piwa. Nawalił się jeszcze szybciej niż zwykle, był tak wykończony że pewnie nawet wyglądał podobnie do połowy zachlejmord dookoła.
Kiedy usłyszał pukanie w pierwszej chwili krzyknął niewyraźne, mamrotliwe "otwórznoktoś!". Zero reakcji. Może to i lepiej. Nikogo nie ma w domu, więc Eileen ani Matt nie pobiją go, kiedy wyjdzie z pokoju.
Jak nigdy chciało mu się pić i był zwyczajnie słaby i pospałby jeszcze ze dwie godzinki, no może siedem, ale człowiek pukający do drzwi wydawał się być uparty. Młody Bott zwlokł się więc z łóżka, potykając przy tym o królika. Wziął go w ramach przeprosin na ręce, żeby Roger nie myślał, że stracono do niego miłość i będzie teraz ofiarą bicia i kopania.
- Spoko, staruszku, twój kumpel tylko ma kaca.
Mruknął, leząc na górę, by otworzyć drzwi.
I... w sumie to spodziewałby się wszystkiego. Że Matt kogoś na niego napuścił, że ktoś komu wczoraj dorobił na ulicy rogi przyszedł ukręcić mu łeb, miał w głowie wiele pomysłów, ale w sumie to właściciel knajpy w której zrobił właśnie kulminację był ostatnią osobą, jaka wpadła mu do głowy. Odsunął się, kiedy ten właził do środka i trochę zdziwiły go pierwsze słowa jakie usłyszał. Żadnego "będziecie płacić za szkody", żadnego "komuś mogła stać się krzywda", żadnego "ty nieopowiedzialny górniarzu"? Wow, sądząc po minie nawet mimo lekko spowolnionych kacem reakcji, na prawdę był w szoku.
- Eee...ta, dzięki. Kawa, herbata?
Spytał trochę nie wiedząc jak się zachować. Postawił Rogera na ziemi, bo jeśli jednak właściciel knajpy zechce mu przywalić, biedny gryzoń już w ogóle dostanie nerwicy. A tak podskoczył do porzuconego wczoraj kawałka marchewki i pałaszował w pełni szczęścia nieświadom tego, jak bardzo papkomózgim jest człowiek, który pewnego dnia odpakował paczuszkę prezentową w której siedział właśnie on.
Kiedy usłyszał pukanie w pierwszej chwili krzyknął niewyraźne, mamrotliwe "otwórznoktoś!". Zero reakcji. Może to i lepiej. Nikogo nie ma w domu, więc Eileen ani Matt nie pobiją go, kiedy wyjdzie z pokoju.
Jak nigdy chciało mu się pić i był zwyczajnie słaby i pospałby jeszcze ze dwie godzinki, no może siedem, ale człowiek pukający do drzwi wydawał się być uparty. Młody Bott zwlokł się więc z łóżka, potykając przy tym o królika. Wziął go w ramach przeprosin na ręce, żeby Roger nie myślał, że stracono do niego miłość i będzie teraz ofiarą bicia i kopania.
- Spoko, staruszku, twój kumpel tylko ma kaca.
Mruknął, leząc na górę, by otworzyć drzwi.
I... w sumie to spodziewałby się wszystkiego. Że Matt kogoś na niego napuścił, że ktoś komu wczoraj dorobił na ulicy rogi przyszedł ukręcić mu łeb, miał w głowie wiele pomysłów, ale w sumie to właściciel knajpy w której zrobił właśnie kulminację był ostatnią osobą, jaka wpadła mu do głowy. Odsunął się, kiedy ten właził do środka i trochę zdziwiły go pierwsze słowa jakie usłyszał. Żadnego "będziecie płacić za szkody", żadnego "komuś mogła stać się krzywda", żadnego "ty nieopowiedzialny górniarzu"? Wow, sądząc po minie nawet mimo lekko spowolnionych kacem reakcji, na prawdę był w szoku.
- Eee...ta, dzięki. Kawa, herbata?
Spytał trochę nie wiedząc jak się zachować. Postawił Rogera na ziemi, bo jeśli jednak właściciel knajpy zechce mu przywalić, biedny gryzoń już w ogóle dostanie nerwicy. A tak podskoczył do porzuconego wczoraj kawałka marchewki i pałaszował w pełni szczęścia nieświadom tego, jak bardzo papkomózgim jest człowiek, który pewnego dnia odpakował paczuszkę prezentową w której siedział właśnie on.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kac morderca... dlaczego go nie dziwi, że "biedny" Bott właśnie na tą paskudną dolegliwość zachorował? I co ma dać mu w pysk? Niby dorosły facet, ale w takim stanie, że można by to porównać do bicia pięciolatka. Przeniósł wzrok na królika marszcząc lekko brwi i śledząc go przez chwilę wzrokiem. Zamyślił się na chwilę, aby ostatecznie ponownie swój wzrok przenieść na młodego Botta. Przynajmniej kulturalny...
-Kawę. - Rzucił lekko wzruszając ramionami. Czemu by na tym choć tak nie skorzystać? Było wcześnie, tej nocy nie spał, a i kawy nie zdążył wcześniej wypić tylko od razu gdy tylko zaczęło się przejaśniać, a on wszelkie informacje jakie chciał zdobyć pojawił się w Dolinie Godryka. Taki już jego ciężki los.
Zmierzył chłopaka wzrokiem. Miał na niego krzyczeć? A co to da? Miał mu kazać płacić za szkody? Jeśli miał zgadywać dzieciak pieniędzy za dużo nie miał. Zresztą, szkód większych wybryk jego i jego koleżki nie narobił. Ktoś od tego umarł? Nie. Ale warto było tu przyjść choćby dla zobaczenia tej niepewnej miny dzieciaka.
-Muszę przyznać... -Zaczął zawieszając na chwilę swój głos i krzyżując ręce na piersi i nie przestając lustrować wzrokiem dzieciaka przed sobą. A niech się jeszcze trochę pomartwi. -... że był to całkiem niezły numer. - Stwierdził uśmiechając się półgębkiem. A ile to on razy tak nawywijał? Trudno zliczyć. Tyle, że jego dowcipy najczęściej kończyły się dostaniem całkiem mocnego manta, albo i nawet dobą w Tower. Dzieciak będzie musiał jeszcze trochę poćwiczyć, choć widział w nim potencjał.
I właśnie to spotkanie jest wspaniałym przykładem, że John raczej za dobrym ojcem by nie był. Zamiast złoić skórę swoim dzieciom za podobny wybryk, to jeszcze by im pogratulował. Wychowanie przede wszystkim. Bott jednak jego pierworodnym nie był, więc mógł sobie pozwolić na tak skrajną nieodpowiedzialność.
-Kawę. - Rzucił lekko wzruszając ramionami. Czemu by na tym choć tak nie skorzystać? Było wcześnie, tej nocy nie spał, a i kawy nie zdążył wcześniej wypić tylko od razu gdy tylko zaczęło się przejaśniać, a on wszelkie informacje jakie chciał zdobyć pojawił się w Dolinie Godryka. Taki już jego ciężki los.
Zmierzył chłopaka wzrokiem. Miał na niego krzyczeć? A co to da? Miał mu kazać płacić za szkody? Jeśli miał zgadywać dzieciak pieniędzy za dużo nie miał. Zresztą, szkód większych wybryk jego i jego koleżki nie narobił. Ktoś od tego umarł? Nie. Ale warto było tu przyjść choćby dla zobaczenia tej niepewnej miny dzieciaka.
-Muszę przyznać... -Zaczął zawieszając na chwilę swój głos i krzyżując ręce na piersi i nie przestając lustrować wzrokiem dzieciaka przed sobą. A niech się jeszcze trochę pomartwi. -... że był to całkiem niezły numer. - Stwierdził uśmiechając się półgębkiem. A ile to on razy tak nawywijał? Trudno zliczyć. Tyle, że jego dowcipy najczęściej kończyły się dostaniem całkiem mocnego manta, albo i nawet dobą w Tower. Dzieciak będzie musiał jeszcze trochę poćwiczyć, choć widział w nim potencjał.
I właśnie to spotkanie jest wspaniałym przykładem, że John raczej za dobrym ojcem by nie był. Zamiast złoić skórę swoim dzieciom za podobny wybryk, to jeszcze by im pogratulował. Wychowanie przede wszystkim. Bott jednak jego pierworodnym nie był, więc mógł sobie pozwolić na tak skrajną nieodpowiedzialność.
Gość
Gość
Może to kac sprawił, że reakcje Bertiego były lekko spowolnione, może za mało godzin snu, a może on jeszcze trochę spał? Napił się wody, by zaraz machnięciem różdżki napełnić inne naczynie i kolejnym zagotować płyn, który zaraz przelał się elegancko do kubków. Był w tej chwili zbyt leniwy, by robić takie rzeczy po mugolsku, Matt pewnie by go wyśmiał. Trudno.
Podszedł do kubków i stanął tak na chwilę, bo coś mu nie pasowało. Zagotował wodę, przygotował kubki... ah, kawy zapomniał wrzucić.
Logistyczne rozplanowanie tychże czynności zajęło mu chwilę.
- Przyznam, że spodziewałem się innej wypowiedzi. - stwierdził, choć z niekrytą satysfakcją, w końcu każdy lubi być doceniany. Ah! Wyjął inne kubki i tym razem nasypał solidną porcję kawy. Zagotował znów wodę i wlał, tym razem przygotowując porządny napar. Podsunął jeden z kubków w stronę właściciela pubu, swój złapał za lekko uszczerbione ucho. - To była kulminacja. - dodał po chwili, wzruszając ramionami.
Klapnął na krzesło, kiedy i ten genialny pomysł wpadł mu do głowy.
- Aż tak łatwo było mnie znaleźć? - dodał, przecierając twarz. To źle. Sądząc po tym, ilu osobom podpadli z Titusem nocą i ilu on sam podpadł za dnia, wolałby żeby jednak nie było tak oczywistym, kto pierwszego kwietnia zajmuje się sianiem chaosu. - Od razu powiem, że wolę dostać po mordzie, niż iść tam sprzątać.
Powinien, jasne że wiedział, że powinien sprzątnąć swój bałagan, ale spójrzcie na niego, jedyne co on w tej chwili jest w stanie sprzątnąć to swoje zwłoki prosto do łóżka. Po prostu nie było szans. Chyba z resztą nie było tak źle, ostatecznie po fajerwerkach trwało nadal pijaństwo, dla niego właściwie wtedy się zaczęło, a gdyby wnętrze było jakoś wybitnie zdemolowane, chyba by się nie dało.
- Jeśli coś się rozwaliło, mogę oddać kasę. - dodał jeszcze, bo w gruncie rzeczy wszystko pamiętał raczej urywkami. Co prawda nie marzył o wydatkach, ale w sumie to to uczciwe i wypada zaoferować, nie?
Wypada też posprzątać swój syf, Bott. Pozwólmy mu jednak pobyć smarkaczem jeszcze trochę. To jeden z plusów ukończenia Hogwartu i wyniesienia się z domu: brak siły wyższej, która może kontrolować wykończonego błazna i znęcać się nad nim kolejnymi karnymi pracami.
Przypominając sobie o kubku, tym błękitnym z lekko uszczerbionym uszkiem złapał za to właśnie uszko, by wypić dość sporą część zawartości.
Kawa...
Podszedł do kubków i stanął tak na chwilę, bo coś mu nie pasowało. Zagotował wodę, przygotował kubki... ah, kawy zapomniał wrzucić.
Logistyczne rozplanowanie tychże czynności zajęło mu chwilę.
- Przyznam, że spodziewałem się innej wypowiedzi. - stwierdził, choć z niekrytą satysfakcją, w końcu każdy lubi być doceniany. Ah! Wyjął inne kubki i tym razem nasypał solidną porcję kawy. Zagotował znów wodę i wlał, tym razem przygotowując porządny napar. Podsunął jeden z kubków w stronę właściciela pubu, swój złapał za lekko uszczerbione ucho. - To była kulminacja. - dodał po chwili, wzruszając ramionami.
Klapnął na krzesło, kiedy i ten genialny pomysł wpadł mu do głowy.
- Aż tak łatwo było mnie znaleźć? - dodał, przecierając twarz. To źle. Sądząc po tym, ilu osobom podpadli z Titusem nocą i ilu on sam podpadł za dnia, wolałby żeby jednak nie było tak oczywistym, kto pierwszego kwietnia zajmuje się sianiem chaosu. - Od razu powiem, że wolę dostać po mordzie, niż iść tam sprzątać.
Powinien, jasne że wiedział, że powinien sprzątnąć swój bałagan, ale spójrzcie na niego, jedyne co on w tej chwili jest w stanie sprzątnąć to swoje zwłoki prosto do łóżka. Po prostu nie było szans. Chyba z resztą nie było tak źle, ostatecznie po fajerwerkach trwało nadal pijaństwo, dla niego właściwie wtedy się zaczęło, a gdyby wnętrze było jakoś wybitnie zdemolowane, chyba by się nie dało.
- Jeśli coś się rozwaliło, mogę oddać kasę. - dodał jeszcze, bo w gruncie rzeczy wszystko pamiętał raczej urywkami. Co prawda nie marzył o wydatkach, ale w sumie to to uczciwe i wypada zaoferować, nie?
Wypada też posprzątać swój syf, Bott. Pozwólmy mu jednak pobyć smarkaczem jeszcze trochę. To jeden z plusów ukończenia Hogwartu i wyniesienia się z domu: brak siły wyższej, która może kontrolować wykończonego błazna i znęcać się nad nim kolejnymi karnymi pracami.
Przypominając sobie o kubku, tym błękitnym z lekko uszczerbionym uszkiem złapał za to właśnie uszko, by wypić dość sporą część zawartości.
Kawa...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. - Nie miał zamiaru zlać chłopaka, no chyba, że naprawdę wyprowadzi go z równowagi. Zresztą, jaką przyjemność miałoby mu to sprawić jeśli wyglądał on już na położonego na łopatki. Picie alkoholu niesie za sobą pewne konsekwencje, a najlepszy tego przykład stał właśnie przed nim.
Usiadł na krześle naprzeciw chłopaka chwytając w obie dłonie ciepły kubek. Kawa była obecnie czymś czego chyba oboje dość mocno potrzebowali.
- Mi? Tak. Komuś innemu nie poszłoby tak łatwo. - Przyznał szczerze, bo w porównaniu do innych on posiadał pewną przewagę.
- Kojarzę twojego wuja. Jesteśmy sąsiadami, a ty bywałeś u niego raz, czy dwa. - Wyjaśnił pokrótce. Gdyby nie widział go już wcześniej znalezienie go nie byłoby łatwe. O ile ogółem dałby radę go w takiej sytuacji znaleźć. Anglia to dość spory kraj, jakby nie patrzeć.
Słysząc słowa chłopaka prychnął jedynie cicho kręcąc głową. Co się dzieje z tymi dzieciakami w dzisiejszych czasach?
- Aż tak bardzo ci się śpieszy do dostania manta? Przeważnie ludzie chcą uniknąć rozwiązań siłowych, tym bardziej jeśli mieliby być ofiarą. - Świat naprawdę przewrócił się do góry nogami.
- Nie martw się szczeniaku, mój Zajączek już lśni. Kasy oddawać też nie musisz. - Momentalnie jego twarz jeszcze bardziej pojaśniała, a uśmiech się poszerzył. Wyglądałby całkiem przyjaźnie gdyby jego wzrok nie uległ zmianie i nie rzucał obecnie gromów na prawo i lewo.
- Ale jeśli choć jeden raz wywiniesz mi z ze swoim koleżką taki numer to nie dość, że dostaniecie tak, że rodzone matki was nie poznają, to jeszcze cały syf, który po sobie zostawicie będziecie zlizywać, a nie sprzątać. - Po wypowiedzeniu tych słów jakby nigdy nic upił łyk kawy z kubka, aby odłożyć go na stół i odchylić się lekko na krześle, wciąż obserwując młodego mężczyznę.
- Jasne? - Zapytać nigdy nie zaszkodzi, a wolał mieć pewność, że chłopak zrozumie jego słowa. Żarty, żartami, ale nie w jego pubie. Niech bawią się gdzie indziej, ale nie u niego. Nie wiem, plac zabaw? Chyba on jest od takich rzeczy, prawda?
Johnie Jeffreyu Carterze od kiedy jesteś taki dojrzały? Starość nie radość.
Usiadł na krześle naprzeciw chłopaka chwytając w obie dłonie ciepły kubek. Kawa była obecnie czymś czego chyba oboje dość mocno potrzebowali.
- Mi? Tak. Komuś innemu nie poszłoby tak łatwo. - Przyznał szczerze, bo w porównaniu do innych on posiadał pewną przewagę.
- Kojarzę twojego wuja. Jesteśmy sąsiadami, a ty bywałeś u niego raz, czy dwa. - Wyjaśnił pokrótce. Gdyby nie widział go już wcześniej znalezienie go nie byłoby łatwe. O ile ogółem dałby radę go w takiej sytuacji znaleźć. Anglia to dość spory kraj, jakby nie patrzeć.
Słysząc słowa chłopaka prychnął jedynie cicho kręcąc głową. Co się dzieje z tymi dzieciakami w dzisiejszych czasach?
- Aż tak bardzo ci się śpieszy do dostania manta? Przeważnie ludzie chcą uniknąć rozwiązań siłowych, tym bardziej jeśli mieliby być ofiarą. - Świat naprawdę przewrócił się do góry nogami.
- Nie martw się szczeniaku, mój Zajączek już lśni. Kasy oddawać też nie musisz. - Momentalnie jego twarz jeszcze bardziej pojaśniała, a uśmiech się poszerzył. Wyglądałby całkiem przyjaźnie gdyby jego wzrok nie uległ zmianie i nie rzucał obecnie gromów na prawo i lewo.
- Ale jeśli choć jeden raz wywiniesz mi z ze swoim koleżką taki numer to nie dość, że dostaniecie tak, że rodzone matki was nie poznają, to jeszcze cały syf, który po sobie zostawicie będziecie zlizywać, a nie sprzątać. - Po wypowiedzeniu tych słów jakby nigdy nic upił łyk kawy z kubka, aby odłożyć go na stół i odchylić się lekko na krześle, wciąż obserwując młodego mężczyznę.
- Jasne? - Zapytać nigdy nie zaszkodzi, a wolał mieć pewność, że chłopak zrozumie jego słowa. Żarty, żartami, ale nie w jego pubie. Niech bawią się gdzie indziej, ale nie u niego. Nie wiem, plac zabaw? Chyba on jest od takich rzeczy, prawda?
Johnie Jeffreyu Carterze od kiedy jesteś taki dojrzały? Starość nie radość.
Gość
Gość
Mocny alkohol niesie ze sobą dużą odpowiedzialność? Czy jakoś tak. Bertie nigdy nie żałował nad ranem, że poprzedniego dnia się schlał. Czasami jojczył coś i marudził, że to więcejniepiję, ale wiedział, że to bzdura szczególnie kiedy klin leczył klinem i szedł się bawić na nowo - bo i takie mroczne chwile w jego życiu się trafiały. Na szczęście nie często.
W tej chwili na prawdę się cieszył z pokojowego nastawienia Cartera.
- Eh, Botty. Jesteśmy plagą w Londynie, więcej nas niż szczurów za czasów dżumy. - uśmiechnął się pod nosem, bo i faktycznie jego rodzina była bardzo duża i rozciągała się zarówno na część magiczną i mugolską. Nigdzie się człowiek nie ukryje, wszędzie jakiegoś Botta ktoś zna.
Pomyślał o tym, że wartoby zorganizować jakieś zaklęcia ochronne. Myślał poważnie o Zakonie, myślał też o próbie, a dookoła robiło się coraz bardziej poważnie, wychodziły też niezbyt wesołe informacje na temat samej Doliny. Może dobrze upewnić się, że ktoś o znacznie gorszych zamiarach nie wejdzie tutaj tak... po prostu?
- W tej chwili? Jak mam umrzeć to wolę szybko. - uśmiechnął się pod nosem i napił się kawy ze swojego kubka. - Nie zmusiłbym się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Nie było szans, żeby sprzątał cokolwiek. Dlatego ucieszyła go też kolejna informacja. Nic nie trzeba sprzątać, kasy oddawać nie trzeba. Znów wszystko uszło mu na sucho? Szczęście błaznów, bardzo naturalna sprawa.
Kolejna groźba nawet go rozbawiła, a że Bertie jak to Bertie nędznym kłamcą był i nie miał zdolności ukrywania emocji, najpewniej było to doskonale widać. Już pomijając fakt, że Ollivander był życiowo nietykalny (cholerny immunitet!), on po prostu... cóż, nasłuchał się już takich i gorszych gróźb i gdyby je wszystkie spełniono, najpewniej byłby już dawno trupem w milionie kawałeczków.
- Jasne. Wytresować Rogera, żeby mógł pełnić funkcję królika obronnego. Zanotowane. - nie chciał go bagatelizować, czy być wredny, nic z tych rzeczy, ostatecznie wiedział, że narobili mu kłopotu. Ale... no, co poradzi, że wyobrażenie walecznego Rogera goniącego właściciela Pubu go bawiło? - Może pójdzie mu lepiej niż przygotowywanie kawy.
W tej chwili na prawdę się cieszył z pokojowego nastawienia Cartera.
- Eh, Botty. Jesteśmy plagą w Londynie, więcej nas niż szczurów za czasów dżumy. - uśmiechnął się pod nosem, bo i faktycznie jego rodzina była bardzo duża i rozciągała się zarówno na część magiczną i mugolską. Nigdzie się człowiek nie ukryje, wszędzie jakiegoś Botta ktoś zna.
Pomyślał o tym, że wartoby zorganizować jakieś zaklęcia ochronne. Myślał poważnie o Zakonie, myślał też o próbie, a dookoła robiło się coraz bardziej poważnie, wychodziły też niezbyt wesołe informacje na temat samej Doliny. Może dobrze upewnić się, że ktoś o znacznie gorszych zamiarach nie wejdzie tutaj tak... po prostu?
- W tej chwili? Jak mam umrzeć to wolę szybko. - uśmiechnął się pod nosem i napił się kawy ze swojego kubka. - Nie zmusiłbym się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Nie było szans, żeby sprzątał cokolwiek. Dlatego ucieszyła go też kolejna informacja. Nic nie trzeba sprzątać, kasy oddawać nie trzeba. Znów wszystko uszło mu na sucho? Szczęście błaznów, bardzo naturalna sprawa.
Kolejna groźba nawet go rozbawiła, a że Bertie jak to Bertie nędznym kłamcą był i nie miał zdolności ukrywania emocji, najpewniej było to doskonale widać. Już pomijając fakt, że Ollivander był życiowo nietykalny (cholerny immunitet!), on po prostu... cóż, nasłuchał się już takich i gorszych gróźb i gdyby je wszystkie spełniono, najpewniej byłby już dawno trupem w milionie kawałeczków.
- Jasne. Wytresować Rogera, żeby mógł pełnić funkcję królika obronnego. Zanotowane. - nie chciał go bagatelizować, czy być wredny, nic z tych rzeczy, ostatecznie wiedział, że narobili mu kłopotu. Ale... no, co poradzi, że wyobrażenie walecznego Rogera goniącego właściciela Pubu go bawiło? - Może pójdzie mu lepiej niż przygotowywanie kawy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zawsze postanowienia co do picia, a raczej nie picia, kończą się jedynie na pustych słowach. A przynajmniej właśnie tak było w przypadku obu mężczyzn. W dobrym towarzystwie grzechem by było wręcz się nie napić. I przy dobrej okazji też. Albo przy dobrej nie okazji. Albo z miliona innych powodów.
- Niestety, muszę przyznać ci rację. - Zaśmiał się krótko na to stwierdzenie. A czy z Carterami nie było podobnie? Gdzie się nie odwrócił spotykał kogoś z tym nazwiskiem, czy to w Anglii, czy to w Ameryce.
Czasem śmierć byłaby lepsza od kaca, to musiał chłopakowi przyznać. A dzień przed jest zawsze tak miło. Alkohol wchodzi tak łatwo, zabawa jest przednia. Wszystko za to kończy się następnego dnia, gdy budzisz się z Saharą w gardle i z uczuciem jakby twoja głowa poprzedniego dnia, co dwa postawione przez ciebie kroki lądowała na posadce. Przyjemnie...
Chłopak miał szczęście, że wszystko dało się łatwo naprawić i posprzątać kilkoma zaklęciami. Gdyby było inaczej nie byłby już taki spokojny jak teraz. Przestrogę jednak musiał mu jakąś dać.
Widząc nieukrywaną minę chłopaka na swoje groźby, choć naprawdę nie chciał przez głowę przemknęła mu myśl, aby zamienić groźbę w coś bardziej praktycznego. Miał jednak nadzieję, że dzieciak nie był na tyle głupi, aby po raz drugi nawywijać coś takiego akurat jemu.
- Ludzie uciekaliby w popłochu jedynie na jego widok. - Gdyby był zającem mógłby zrobić nawet z niego maskotkę swojego Pubu. Niby to puchate i to puchate, a różnica jednak jakaś jest.
Aktualnie ten królik byłby sto razy efektowniejszy w starciu, aniżeli jego właściciel. Co ten alkohol robi z człowiekiem?
- Jedyne co chcę ci zasugerować to to, abyście już takich rozrób u mnie nie robili. Wystarczy mi, że muszę sprzątać tam po codziennych bijatykach. - Inny syf był mu całkowicie do szczęścia niepotrzebny. Niech robią sobie te żarty, niech się wyszaleją, póki mogą, ale nie u niego. W sensie, wypić zawsze w Zajączku mogą, trochę się poturbować też, ale więcej niech mu już karnawału tam nie urządzają.
- Niestety, muszę przyznać ci rację. - Zaśmiał się krótko na to stwierdzenie. A czy z Carterami nie było podobnie? Gdzie się nie odwrócił spotykał kogoś z tym nazwiskiem, czy to w Anglii, czy to w Ameryce.
Czasem śmierć byłaby lepsza od kaca, to musiał chłopakowi przyznać. A dzień przed jest zawsze tak miło. Alkohol wchodzi tak łatwo, zabawa jest przednia. Wszystko za to kończy się następnego dnia, gdy budzisz się z Saharą w gardle i z uczuciem jakby twoja głowa poprzedniego dnia, co dwa postawione przez ciebie kroki lądowała na posadce. Przyjemnie...
Chłopak miał szczęście, że wszystko dało się łatwo naprawić i posprzątać kilkoma zaklęciami. Gdyby było inaczej nie byłby już taki spokojny jak teraz. Przestrogę jednak musiał mu jakąś dać.
Widząc nieukrywaną minę chłopaka na swoje groźby, choć naprawdę nie chciał przez głowę przemknęła mu myśl, aby zamienić groźbę w coś bardziej praktycznego. Miał jednak nadzieję, że dzieciak nie był na tyle głupi, aby po raz drugi nawywijać coś takiego akurat jemu.
- Ludzie uciekaliby w popłochu jedynie na jego widok. - Gdyby był zającem mógłby zrobić nawet z niego maskotkę swojego Pubu. Niby to puchate i to puchate, a różnica jednak jakaś jest.
Aktualnie ten królik byłby sto razy efektowniejszy w starciu, aniżeli jego właściciel. Co ten alkohol robi z człowiekiem?
- Jedyne co chcę ci zasugerować to to, abyście już takich rozrób u mnie nie robili. Wystarczy mi, że muszę sprzątać tam po codziennych bijatykach. - Inny syf był mu całkowicie do szczęścia niepotrzebny. Niech robią sobie te żarty, niech się wyszaleją, póki mogą, ale nie u niego. W sensie, wypić zawsze w Zajączku mogą, trochę się poturbować też, ale więcej niech mu już karnawału tam nie urządzają.
Gość
Gość
- Nie poradzę. - uśmiechnął się pod nosem, wzruszając przy tym ramionami bezradnie. Szczególnie, że kochał swoją wielką rodzinę i marzyło mu się, żeby była jeszcze większa. We własnej Ruderze miał zamiar z resztą w przyszłości założyć solidne Bottarium, ale to już plan na dość odległą przyszłość.
W takich chwilach Bertie błogosławił magię. Czarodzieje mieli wiele możliwości, o wiele więcej niż mugole, mogli szybko naprawiać wiele rzeczy, nie wszystko ale jednak. Więc tak, dobrze że nic nie wybuchło w środku. I, że nikomu nic się nie stało. Wiadomo, wszystko dopracowali jak mogli, ale biorąc pod uwagę, że działała właśnie ta dwójka, nadal powinni zostawić sobie poważny margines błędu.
- Nie wątpię. Marchewki masakruje jak prawdziwy morderca. Urodził się z darem. -oznajmił, wyjmując z kosza w którym trzymał warzywa mniejszą marchewkę i podrzucił gdzieś, by patrzeć jak Roger kica za nią szybko, by zaraz zanurzyć długie, ostre kły w pomarańczową tkankę. Czy króliki nie są cudowne?
Zaraz wrócił jednak do kubka swojej kawy, dość szybko się jej pozbywał. Pyszna, gorąca, przyjemnie cierpka.
- Szczerze? Nie przejdę się po mieście i nie zapytam kolejnym razem, kto ma ochotę na mały karnawał w swojej knajpie o północy, bo nikt się nie zgodzi. Nie tak to działa. - wzruszył ramionami. Nie zamierzał obiecywać, że to się nie powtórzy, może nie na taką skalę, ale... czy aby na pewno nic więcej nie zrobi? Musiałby chyba nie dożyć maja.
Zagotował więcej wody na jeszcze więcej kawy, spijał ją szybko, z pełnym zadowoleniem. Nawet zaczynał się już robić głodny.
- Ale postaram się trochę ograniczyć zasięg... czegokolwiek w tym miejscu. - obiecał jeszcze. Nie lubił się powtarzać, choć by ciekaw, jak zareagowałby Carther za drugim, czy trzecim razem. To by w sumie mogło być całkiem zabawne. Ale hej, gdzie jego kreatywność, wymyśli coś innego!
W takich chwilach Bertie błogosławił magię. Czarodzieje mieli wiele możliwości, o wiele więcej niż mugole, mogli szybko naprawiać wiele rzeczy, nie wszystko ale jednak. Więc tak, dobrze że nic nie wybuchło w środku. I, że nikomu nic się nie stało. Wiadomo, wszystko dopracowali jak mogli, ale biorąc pod uwagę, że działała właśnie ta dwójka, nadal powinni zostawić sobie poważny margines błędu.
- Nie wątpię. Marchewki masakruje jak prawdziwy morderca. Urodził się z darem. -oznajmił, wyjmując z kosza w którym trzymał warzywa mniejszą marchewkę i podrzucił gdzieś, by patrzeć jak Roger kica za nią szybko, by zaraz zanurzyć długie, ostre kły w pomarańczową tkankę. Czy króliki nie są cudowne?
Zaraz wrócił jednak do kubka swojej kawy, dość szybko się jej pozbywał. Pyszna, gorąca, przyjemnie cierpka.
- Szczerze? Nie przejdę się po mieście i nie zapytam kolejnym razem, kto ma ochotę na mały karnawał w swojej knajpie o północy, bo nikt się nie zgodzi. Nie tak to działa. - wzruszył ramionami. Nie zamierzał obiecywać, że to się nie powtórzy, może nie na taką skalę, ale... czy aby na pewno nic więcej nie zrobi? Musiałby chyba nie dożyć maja.
Zagotował więcej wody na jeszcze więcej kawy, spijał ją szybko, z pełnym zadowoleniem. Nawet zaczynał się już robić głodny.
- Ale postaram się trochę ograniczyć zasięg... czegokolwiek w tym miejscu. - obiecał jeszcze. Nie lubił się powtarzać, choć by ciekaw, jak zareagowałby Carther za drugim, czy trzecim razem. To by w sumie mogło być całkiem zabawne. Ale hej, gdzie jego kreatywność, wymyśli coś innego!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Na twoim miejscu bym na niego uważał. W nocy może ci nawet przegryźć tchawice myląc ją z marchewką. - Obserwował dokładnie poczynania królika coraz bardziej wierząc w swoje słowa. Ten gryzoń mógł się okazać w przyszłości seryjnym mordercą. Teraz to naprawdę zaczyna się dziwić jakim cudem chłopak może spokojnie spać pod jednym dachem z tym małym brutalem.
- Łatwiej byłoby gdybyś porozwieszał ulotki. Wtedy może i by ktoś się zgłosił. - Wzruszył ramionami podobnie jak chłopak. Rzeczywiście raczej mało kto chciałby w swoim lokalu fajerwerków. Ciekawe dlaczego?
- I te słowa właśnie chciałem usłyszeć. - Stwierdził dopijając zawartość kubka, a następnie wstając ze swojego miejsca uśmiechając się półgębkiem. Zadanie wykonane. Chyba. Oby chłopak wziął sobie do serca naprawdę jego słowa, bo nie wie czy następnym razem ich rozmowa będzie tak miła jak dziś.
- Będę już szedł. - Mówiąc to wyminął stół i skierował swoje kroki do drzwi przystając przy nich na moment i odwracając się do młodego mężczyzny.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy Bott. - Skinął mu głową i nie żegnając się przeszedł na korytarz z zamiarem opuszczenia domu. Chwycił za klamkę otwierając drzwi i przechodząc za próg. Zanim jednak zdążył ponownie je zamknąć Bertie mógł usłyszeć jeszcze jego jedną sugestie, bądź też radę:
- Pij dużo wody!
|zt
- Łatwiej byłoby gdybyś porozwieszał ulotki. Wtedy może i by ktoś się zgłosił. - Wzruszył ramionami podobnie jak chłopak. Rzeczywiście raczej mało kto chciałby w swoim lokalu fajerwerków. Ciekawe dlaczego?
- I te słowa właśnie chciałem usłyszeć. - Stwierdził dopijając zawartość kubka, a następnie wstając ze swojego miejsca uśmiechając się półgębkiem. Zadanie wykonane. Chyba. Oby chłopak wziął sobie do serca naprawdę jego słowa, bo nie wie czy następnym razem ich rozmowa będzie tak miła jak dziś.
- Będę już szedł. - Mówiąc to wyminął stół i skierował swoje kroki do drzwi przystając przy nich na moment i odwracając się do młodego mężczyzny.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy Bott. - Skinął mu głową i nie żegnając się przeszedł na korytarz z zamiarem opuszczenia domu. Chwycił za klamkę otwierając drzwi i przechodząc za próg. Zanim jednak zdążył ponownie je zamknąć Bertie mógł usłyszeć jeszcze jego jedną sugestie, bądź też radę:
- Pij dużo wody!
|zt
Gość
Gość
- Obawiam się, że krwi może pożądać równie mocno, jak marchewek. - pokręcił głową i zaśmiał się, bo w tej chwili Roger na chwilę podniósł głowę i poruszył uszami, zerkając w ich kierunku. Bertie wzruszył ramionami, jakby ten gest potwierdzał jego słowa, ale tylko uśmiechnął się już nic więcej nie mówiąc.W sumie to nawet dobrze mu się gadało. Czuł się osłabiony i zniechęcony do czegokolwiek, ale sam jego gość okazał się całkiem przyjemny. I wcale nie tak wrzeszczący i wkurzony, jak możnaby oczekiwać. Na szczęście.
- Może porozwieszam, ale wtedy element niespodzianki odpada. Słabo.
Skrzywił się lekko, choć był pewien, że sam John też będzie teraz uważał na ich widok i spodziewał się, że dwójka przyjaciół o dość nietypowym hobby najpewniej coś kręci i kombinuje dziwnego.
Eh ciężki los, ale i podnoszenie poprzeczki dobra rzecz, nie należy na to narzekać. Skinął mu głową, kiedy nowy znajomy oznajmił, że będzie się zbierał.
- Ja także.
Co prawda bardzo możliwe, że rozumieją coś całkowicie innego przez to sformułowanie, jednak Bertie nie miał ochoty go w tym uświadamiać. Przyszło mu do głowy, że możnaby zacząć małą grę pokroju Toma i Jerry'ego ot tak, dla odrobiny rozrywki.
Bo i, kiedy świat staje się szary, czasem trzeba go sobie kolorować, prawda? Ale większe myślenie lepiej zostawi sobie na potem.
- Jasne. Narazie.
Faktycznie zabrał się za szykowanie herbaty. I śniadania. Na kacu należy solidnie jeść.
zt.
- Może porozwieszam, ale wtedy element niespodzianki odpada. Słabo.
Skrzywił się lekko, choć był pewien, że sam John też będzie teraz uważał na ich widok i spodziewał się, że dwójka przyjaciół o dość nietypowym hobby najpewniej coś kręci i kombinuje dziwnego.
Eh ciężki los, ale i podnoszenie poprzeczki dobra rzecz, nie należy na to narzekać. Skinął mu głową, kiedy nowy znajomy oznajmił, że będzie się zbierał.
- Ja także.
Co prawda bardzo możliwe, że rozumieją coś całkowicie innego przez to sformułowanie, jednak Bertie nie miał ochoty go w tym uświadamiać. Przyszło mu do głowy, że możnaby zacząć małą grę pokroju Toma i Jerry'ego ot tak, dla odrobiny rozrywki.
Bo i, kiedy świat staje się szary, czasem trzeba go sobie kolorować, prawda? Ale większe myślenie lepiej zostawi sobie na potem.
- Jasne. Narazie.
Faktycznie zabrał się za szykowanie herbaty. I śniadania. Na kacu należy solidnie jeść.
zt.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
2 maja
178-90=88 (PŻ)
Mknąłem przez ciemny las... Ledwo łapałem oddech, wszystkie mięśnie rwały mnie niemiłosiernie, miałem wrażenie, że nadpalona skóra napina się do granic możliwości i pęka raz po raz, ale nie mogłem się zatrzymać. Mijałem drzewa często tylko o milimetry, kiedy niespodziewanie wyrastały przede mną z ciemności. Cały las szumiał, trzaskał, chrobotał, trzeszczał, huczał... Jakby alarmował całą okolicę, że oto ja - intruz - znalazłem się tu nieproszony, że panoszę się tu zupełnie bezczelnie. Las mnie nie chciał. Czułem dobitnie, że wypycha mnie z siebie gałęziami, konarami, kopcami suchych liści. Połyka - kiedy wpadałem w jakieś nory czy inne nierówności terenu - a potem wypluwa, chłoszcząc bezlitośnie igliwiem.
Gdzie jest Ben? Powinien tu być. Nad strumykiem... Gdzie jest strumyk?
Nie widziałem nigdzie wody, za to zewsząd otaczał mnie ogień. W jednej chwili górował nade mną płonący kościół w środku lasu, od którego bił żar tak mocny, że aż piekły mnie policzki i ręce... płomienie buchnęły w moją stronę, ruszyły za mną w dziką pogoń tworząc przerażające postacie o wykrzywionych mordach, olbrzymie potwory, chcące mnie pożreć...
Potknąłem się, upadłem i stoczyłem po leśnymi zboczu pełnym suchych liści i gałęzi. Miałem wrażenie, że właśnie te suche liście i gałęzie zdarły ze mnie żywcem całą skórę. Głowa rozbolała od uderzenia w coś twardego. Wysokie sylwetki drzew złowróżbnie nade mną zaszumiały. Gdzieś między nimi zdawało mi się, że widzę ciemną postać. Postać w długim płaszczu z wyciągniętą w moją stronę różdżką.
Zerwałem się na równe nogi ignorując ból i ruszyłem w przeciwną stronę.
Może to światło na końcu różdżki wcale nie było zaklęciem? Może to tylko chybotliwy płomyk świecy? Tej z mojego pokoju w mieszkaniu Margaux? Może to wszystko tylko mi się śni? Może zaraz się obudzę i będzie jak dawniej...? Wszystko mi się mieszało.
Głośno zaczerpnąłem powietrza, jakbym właśnie wypłynął na powierzchnię po dłuższym podtapianiu się w odmętach brudnej wody. Las zniknął. Płomienie zniknęły. Nawet ciemność... Mrok zastąpiło słabe, szare światło wczesnego ranka. Jakby zaraz miał nastąpić wschód słońca, więc było już widno, ale wciąż nie całkiem jasno.
Gdzie byłem? Leżałem na podłodze - to na pewno. Skulony w jakimś kącie pokoju. Lekko drżałem z zimna. Gdzie byłem? Wszystko mi się przyśniło? Drgnąłem i zaraz skrzywiłem nieprzyjemnie z bólu. Skóra paliła jak przypiekana żywym ogniem. Zacisnąłem mocno zęby i z trudem się podniosłem. Ledwo byłem w stanie się utrzymać na nogach, więc oparłem się o ścianę. To też wywołało na mojej twarzy grymas - plecy. Skóra na plecach bolała mnie jak cholera. Spojrzałem na ręce... i wnętrzności podeszły mi aż pod samo gardło. Wyglądały strasznie, jakbym godzinę albo dwie trzymał je w ognisku. Najgorzej wyglądało chyba wnętrze dłoni. Sądząc po tym jak bolały mnie plecy - mogły wyglądać tak samo - jak porządnie przypieczona kiełbaska. Zrobiło mi się niedobrze.
Co się stało? Co pamiętałem jako ostatnie? I czemu, do wszystkich supernowych, znów musiałem zadawać sobie te pytania?!
Spróbowałem odetchnąć i trochę się uspokoić. Po kolei.
Byłem na bosaka. Stopy miałem tak samo poranione i czarne jak po nieszczęsnym spędzeniu w lesie kilku tygodni. Czy to możliwe, że znów to zrobiłem? Przez kilka tygodni latałem po lesie nic nie pamiętając? Odpowiedziała mi tylko cisza i pustka w głowie.
Miałem na sobie koszmarnie brudne, podarte i w dużej mierze spalone - powiększone spodnie i koszulkę Margaux, w których normalnie spałem... Ona mnie chyba zabije... - przemknęło mi przez myśl widząc w jakim są stanie.
Oprócz poparzonych rąk i pleców, głowa też dawała mi w kość pulsując nieprzyjemnym, tępym bólem gdzieś w okolicach prawej skroni. Kiedy przejechałem tam dłonią prócz strupa, wyczułem sporego guza.
Czy to możliwe, że te płonące świece i kościoły mi się nie śniły, tylko to wszystko wydarzyło się naprawdę? I gdzie ja, u licha ciężkiego, jestem?
Na pewno w środku czyjegoś mieszkania. Znajomego mieszkania...
- Ben...? - zawołałem niepewnie, ruszając z miejsca. Wszystkie mięśnie mnie zabolały jak na rozkaz. Przeklęte zakwasy.
- Just?
Może gdzieś tu byli? Sam nie wiedziałem... Wszystko tutaj wydawało mi się znajome i jednocześnie obce. Może całkiem mi się już poprzewracało w głowie, ale pierwsze o czym pomyślałem, to że jestem w mieszkaniu Margo, tylko po jakimś dłuższym czasie i trochę się zmieniło...
- Margaux? Ben! - zawołałem już głośniej stając boso na pierwszym stopniu schodów. Zaczynałem panikować. Czemu tu nikogo nie było? A co jeśli wszyscy znikli? Tak po prostu. I że zostałem sam jak po jakiejś apokalipsie?
Kolejny krok po schodach. Zaskrzypiały.
Zaraz... W mieszkaniu Margaux były schody?
178-90=88 (PŻ)
Mknąłem przez ciemny las... Ledwo łapałem oddech, wszystkie mięśnie rwały mnie niemiłosiernie, miałem wrażenie, że nadpalona skóra napina się do granic możliwości i pęka raz po raz, ale nie mogłem się zatrzymać. Mijałem drzewa często tylko o milimetry, kiedy niespodziewanie wyrastały przede mną z ciemności. Cały las szumiał, trzaskał, chrobotał, trzeszczał, huczał... Jakby alarmował całą okolicę, że oto ja - intruz - znalazłem się tu nieproszony, że panoszę się tu zupełnie bezczelnie. Las mnie nie chciał. Czułem dobitnie, że wypycha mnie z siebie gałęziami, konarami, kopcami suchych liści. Połyka - kiedy wpadałem w jakieś nory czy inne nierówności terenu - a potem wypluwa, chłoszcząc bezlitośnie igliwiem.
Gdzie jest Ben? Powinien tu być. Nad strumykiem... Gdzie jest strumyk?
Nie widziałem nigdzie wody, za to zewsząd otaczał mnie ogień. W jednej chwili górował nade mną płonący kościół w środku lasu, od którego bił żar tak mocny, że aż piekły mnie policzki i ręce... płomienie buchnęły w moją stronę, ruszyły za mną w dziką pogoń tworząc przerażające postacie o wykrzywionych mordach, olbrzymie potwory, chcące mnie pożreć...
Potknąłem się, upadłem i stoczyłem po leśnymi zboczu pełnym suchych liści i gałęzi. Miałem wrażenie, że właśnie te suche liście i gałęzie zdarły ze mnie żywcem całą skórę. Głowa rozbolała od uderzenia w coś twardego. Wysokie sylwetki drzew złowróżbnie nade mną zaszumiały. Gdzieś między nimi zdawało mi się, że widzę ciemną postać. Postać w długim płaszczu z wyciągniętą w moją stronę różdżką.
Zerwałem się na równe nogi ignorując ból i ruszyłem w przeciwną stronę.
Może to światło na końcu różdżki wcale nie było zaklęciem? Może to tylko chybotliwy płomyk świecy? Tej z mojego pokoju w mieszkaniu Margaux? Może to wszystko tylko mi się śni? Może zaraz się obudzę i będzie jak dawniej...? Wszystko mi się mieszało.
Głośno zaczerpnąłem powietrza, jakbym właśnie wypłynął na powierzchnię po dłuższym podtapianiu się w odmętach brudnej wody. Las zniknął. Płomienie zniknęły. Nawet ciemność... Mrok zastąpiło słabe, szare światło wczesnego ranka. Jakby zaraz miał nastąpić wschód słońca, więc było już widno, ale wciąż nie całkiem jasno.
Gdzie byłem? Leżałem na podłodze - to na pewno. Skulony w jakimś kącie pokoju. Lekko drżałem z zimna. Gdzie byłem? Wszystko mi się przyśniło? Drgnąłem i zaraz skrzywiłem nieprzyjemnie z bólu. Skóra paliła jak przypiekana żywym ogniem. Zacisnąłem mocno zęby i z trudem się podniosłem. Ledwo byłem w stanie się utrzymać na nogach, więc oparłem się o ścianę. To też wywołało na mojej twarzy grymas - plecy. Skóra na plecach bolała mnie jak cholera. Spojrzałem na ręce... i wnętrzności podeszły mi aż pod samo gardło. Wyglądały strasznie, jakbym godzinę albo dwie trzymał je w ognisku. Najgorzej wyglądało chyba wnętrze dłoni. Sądząc po tym jak bolały mnie plecy - mogły wyglądać tak samo - jak porządnie przypieczona kiełbaska. Zrobiło mi się niedobrze.
Co się stało? Co pamiętałem jako ostatnie? I czemu, do wszystkich supernowych, znów musiałem zadawać sobie te pytania?!
Spróbowałem odetchnąć i trochę się uspokoić. Po kolei.
Byłem na bosaka. Stopy miałem tak samo poranione i czarne jak po nieszczęsnym spędzeniu w lesie kilku tygodni. Czy to możliwe, że znów to zrobiłem? Przez kilka tygodni latałem po lesie nic nie pamiętając? Odpowiedziała mi tylko cisza i pustka w głowie.
Miałem na sobie koszmarnie brudne, podarte i w dużej mierze spalone - powiększone spodnie i koszulkę Margaux, w których normalnie spałem... Ona mnie chyba zabije... - przemknęło mi przez myśl widząc w jakim są stanie.
Oprócz poparzonych rąk i pleców, głowa też dawała mi w kość pulsując nieprzyjemnym, tępym bólem gdzieś w okolicach prawej skroni. Kiedy przejechałem tam dłonią prócz strupa, wyczułem sporego guza.
Czy to możliwe, że te płonące świece i kościoły mi się nie śniły, tylko to wszystko wydarzyło się naprawdę? I gdzie ja, u licha ciężkiego, jestem?
Na pewno w środku czyjegoś mieszkania. Znajomego mieszkania...
- Ben...? - zawołałem niepewnie, ruszając z miejsca. Wszystkie mięśnie mnie zabolały jak na rozkaz. Przeklęte zakwasy.
- Just?
Może gdzieś tu byli? Sam nie wiedziałem... Wszystko tutaj wydawało mi się znajome i jednocześnie obce. Może całkiem mi się już poprzewracało w głowie, ale pierwsze o czym pomyślałem, to że jestem w mieszkaniu Margo, tylko po jakimś dłuższym czasie i trochę się zmieniło...
- Margaux? Ben! - zawołałem już głośniej stając boso na pierwszym stopniu schodów. Zaczynałem panikować. Czemu tu nikogo nie było? A co jeśli wszyscy znikli? Tak po prostu. I że zostałem sam jak po jakiejś apokalipsie?
Kolejny krok po schodach. Zaskrzypiały.
Zaraz... W mieszkaniu Margaux były schody?
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Schody
Szybka odpowiedź