Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Nie spodziewałem się, że Lyra zacznie mówić o wydarzeniach zagrażających jej życiu. Ich życiu. Spytałem o to przed chwilą, ale nie usłyszawszy odpowiedzi uznałem, że widocznie jest za wcześnie na tego typu wyjaśnienia. Zmartwienie nie słabło, a widok łez kruszał serce, więc wolną ręką starałem się je zetrzeć z piegowatych policzków. Słuchałem uważnie każdego jej słowa czując, jak wzrasta we mnie złość. Zaciskałem zęby skupiając się na przytrzymywaniu jej dłoni. Nie widziałem w tym winy żony, skąd mogła wiedzieć co się wydarzy podczas zwyczajnej chęci zakupu? Nie pojmowałem obecnie świata, nie rozumiałem dlaczego było w nim tyle zła, za które obrywało się najczęściej osobom niewinnym. Starałem się panować nad gniewem za pomocą kontroli oddechu, ale było to trudne kiedy przed oczami miałem przerażoną, poszkodowaną Lyrę. Zdecydowanie wolałbym teraz z nią spacerować wzdłuż wybrzeża w Norfolk zamiast siedzieć w tej obskurnej sali szpitalnej. Wiedziałem jak bardzo rudzielec boi się tego miejsca, ale nie mogłem nic zrobić. To tutaj był odpowiedni asortyment w razie gdyby jeszcze coś niepokojącego miało miejsce, ale oby nie.
- Tak nie może być – powiedziałem zastanawiając się intensywnie nad tym co robić. – Nie powinnaś sama wychodzić z domu. Zabieraj ze sobą skrzata albo koleżankę… kogokolwiek. Nie chcę, by coś złego wam się stało – dodałem, odgarniając jej włosy z czoła. Na razie nie widziałem innego wyjścia, nie mogłem jej zakazać wyjść całkowicie. To znaczy mogłem tak naprawdę, ale nie chciałem. Nie tak sobie wyobrażałem wspólne życie; na nakazach i zakazach oraz ograniczaniu wolności. Może nikt inny by się ze mną w tej kwestii nie zgodził, ale wcale mnie to nie interesowało. Najważniejszy był komfort Lyry. Odetchnąłem głęboko.
- Oczywiście, że wyślę – zapewniłem zaraz. – Potrzebujesz czegoś? Coś do picia, jedzenia? – spytałem nagle orientując się, że niczego ze sobą nie zabrałem. Przybyłem tak jak stałem. – Wiadomo już ile będziesz tu leżeć? – zadałem kolejne pytanie, mając tylko nadzieję, że nie przemęczam jej za bardzo, bo tego bym nie chciał.
- Tak nie może być – powiedziałem zastanawiając się intensywnie nad tym co robić. – Nie powinnaś sama wychodzić z domu. Zabieraj ze sobą skrzata albo koleżankę… kogokolwiek. Nie chcę, by coś złego wam się stało – dodałem, odgarniając jej włosy z czoła. Na razie nie widziałem innego wyjścia, nie mogłem jej zakazać wyjść całkowicie. To znaczy mogłem tak naprawdę, ale nie chciałem. Nie tak sobie wyobrażałem wspólne życie; na nakazach i zakazach oraz ograniczaniu wolności. Może nikt inny by się ze mną w tej kwestii nie zgodził, ale wcale mnie to nie interesowało. Najważniejszy był komfort Lyry. Odetchnąłem głęboko.
- Oczywiście, że wyślę – zapewniłem zaraz. – Potrzebujesz czegoś? Coś do picia, jedzenia? – spytałem nagle orientując się, że niczego ze sobą nie zabrałem. Przybyłem tak jak stałem. – Wiadomo już ile będziesz tu leżeć? – zadałem kolejne pytanie, mając tylko nadzieję, że nie przemęczam jej za bardzo, bo tego bym nie chciał.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby Lyra wiedziała, że coś takiego może się wydarzyć, wolałaby pozostać w domu. Wybrałaby się po pędzle w inny dzień lub zamówiłaby je listownie. Pokątna wydawała się spokojna i nic nie zwiastowało zagrożenia. Dziewczątko prawdopodobnie znalazło się w złym miejscu i czasie; gdyby przechodziła tamtędy choćby kilka minut wcześniej lub później, może to inna kobieta zostałaby pochwycona przez uciekającego desperata, lub może ten, nie widząc materiału na odpowiednią ofiarę, znalazłby inny sposób na uniknięcie złapania? Ale niestety padło na Lyrę. To ona musiała przeżyć strach, gdy została wplątana w sprawę, która w ogóle jej nie dotyczyła, to w nią ugodziło zbłąkane zaklęcie, które niedługo później doprowadziło do ciążowych komplikacji. Mężczyzna, który ją zaatakował, nie mógł wiedzieć, że była w ciąży, ale jej współczucie do niego było teraz bardzo ograniczone przez to, na co naraził ją i jej dziecko. Trudno jednak powiedzieć, na ile zostało to spowodowane przez sam urok, a na ile przez stres.
Ale teraz przynajmniej nie była już sama. Opuszki palców jej męża delikatnie i łagodnie przesunęły się po jej policzkach, ścierając z nich łzy. Druga z jego dłoni zaciskała się wokół jej wątłej rączki, a jego oczy odwzajemniały jej spojrzenie. Czuła, że i on odczuwał strach i niepokój, ale to wcale nie podnosiło jej na duchu, a wręcz przeciwnie.
- Obiecuję, że będę na siebie uważać – zapewniła, wciąż mówiąc cichym, słabym głosem. Ale już dużo razy mu to obiecywała, a życie i tak kpiło sobie z jej ostrożności. – Następnym razem poproszę Cressidę, żeby poszła tam ze mną. Chociaż nie... przez najbliższy czas nie chcę nawet myśleć o Pokątnej.
Pokręciła głową i westchnęła cicho, na moment przymykając oczy. Glaucus nie musiał nawet zakazywać jej wyjść; po dzisiejszych przeżyciach Lyra na pewno długo jeszcze będzie unikać ulicy Pokątnej.
- Przynajmniej kilka dni. Pewnie zatrzymają mnie tu do końca kwietnia lub początku maja... – powiedziała cicho, krzywiąc się. Nie darzyła tego miejsca pozytywnymi uczuciami, ale dla dobra dziecka cierpliwie zniesie cały pobyt, bez względu na to, ile miałby trwać. – Wiesz, że nie lubię tu być, ale najważniejsze jest nasze dziecko. Nie chcę... żeby coś mu się stało. Zostanę tu tak długo, jak będzie konieczne dla jego dobra. Tak bardzo się bałam... że mogę je stracić.
Dłoń, którą nie trzymała ręki Glaucusa, delikatnie ułożyła na kołdrze nad swoim brzuchem, niemal bezwiednie gładząc to miejsce, które pragnęła uchronić przed wszelkimi zagrożeniami. Chociaż dowiedziała się o ciąży niewiele ponad tydzień temu, dzisiejsze zdarzenia sprawiły, że jej więź do tej maleńkiej istotki znacząco wzrosła.
- Chyba... chce mi się pić – przytaknęła. Czuła lekką suchość w gardle, zbyt ściśniętym, by dała radę teraz coś zjeść. Nieopodal na stoliku stał nieco poobtłukiwany dzbanek i szklanka, więc poprosiła Glaucusa, żeby nalał jej trochę wody. Zanim odejdzie, pewnie poprosi go też o przyniesienie szkicownika, chociaż było pewne, że dziś nie będzie w stanie niczego narysować. W kolejnych dniach przyda jej się jednak jakaś rozrywka i odskocznia od niepokojących myśli.
Ale teraz przynajmniej nie była już sama. Opuszki palców jej męża delikatnie i łagodnie przesunęły się po jej policzkach, ścierając z nich łzy. Druga z jego dłoni zaciskała się wokół jej wątłej rączki, a jego oczy odwzajemniały jej spojrzenie. Czuła, że i on odczuwał strach i niepokój, ale to wcale nie podnosiło jej na duchu, a wręcz przeciwnie.
- Obiecuję, że będę na siebie uważać – zapewniła, wciąż mówiąc cichym, słabym głosem. Ale już dużo razy mu to obiecywała, a życie i tak kpiło sobie z jej ostrożności. – Następnym razem poproszę Cressidę, żeby poszła tam ze mną. Chociaż nie... przez najbliższy czas nie chcę nawet myśleć o Pokątnej.
Pokręciła głową i westchnęła cicho, na moment przymykając oczy. Glaucus nie musiał nawet zakazywać jej wyjść; po dzisiejszych przeżyciach Lyra na pewno długo jeszcze będzie unikać ulicy Pokątnej.
- Przynajmniej kilka dni. Pewnie zatrzymają mnie tu do końca kwietnia lub początku maja... – powiedziała cicho, krzywiąc się. Nie darzyła tego miejsca pozytywnymi uczuciami, ale dla dobra dziecka cierpliwie zniesie cały pobyt, bez względu na to, ile miałby trwać. – Wiesz, że nie lubię tu być, ale najważniejsze jest nasze dziecko. Nie chcę... żeby coś mu się stało. Zostanę tu tak długo, jak będzie konieczne dla jego dobra. Tak bardzo się bałam... że mogę je stracić.
Dłoń, którą nie trzymała ręki Glaucusa, delikatnie ułożyła na kołdrze nad swoim brzuchem, niemal bezwiednie gładząc to miejsce, które pragnęła uchronić przed wszelkimi zagrożeniami. Chociaż dowiedziała się o ciąży niewiele ponad tydzień temu, dzisiejsze zdarzenia sprawiły, że jej więź do tej maleńkiej istotki znacząco wzrosła.
- Chyba... chce mi się pić – przytaknęła. Czuła lekką suchość w gardle, zbyt ściśniętym, by dała radę teraz coś zjeść. Nieopodal na stoliku stał nieco poobtłukiwany dzbanek i szklanka, więc poprosiła Glaucusa, żeby nalał jej trochę wody. Zanim odejdzie, pewnie poprosi go też o przyniesienie szkicownika, chociaż było pewne, że dziś nie będzie w stanie niczego narysować. W kolejnych dniach przyda jej się jednak jakaś rozrywka i odskocznia od niepokojących myśli.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Pokątna nie była już tym samym miejscem co kiedyś. O bezpieczeństwie mogliśmy już zapomnieć. Nastały naprawdę mroczne czasy. Niekiedy żałowałem, że nie mogłem o tym powiedzieć Lyrze; potem wmawiałem sobie, że tak będzie dla niej lepiej. Znając jej tendencję do zamartwiania się wszystkim, takie informacje źle by na nią wpłynęły. Na nich. Teraz wszystko, co dotyczyło mojej żony, dotyczyło też dziecka, a przynajmniej przez najbliższe osiem miesięcy. Napastnik nie mógł wiedzieć o jej stanie, ale skoro był takim zerem, by atakować niewinną, bezbronną, ledwie dziewiętnastoletnią kobietę, to czy miałby jakiekolwiek względy posiadając ową wiedzę? Naprawdę w to wątpiłem. Tym większy czułem do niego żal, tym większa porcja złości pulsowała w moich żyłach. Za wszelką cenę starałem się powściągnąć nadszarpnięte nerwy.
- Najlepiej faktycznie nie chodź tam w ogóle. To niebezpieczne miejsce – odparłem, może trochę gorzko jak na mnie. – Musimy się nauczyć wysyłać po sprawunki skrzata. Wasze życie nie jest warte pozornej samodzielności – dodałem stanowczo ściskając jej niewielką dłoń. Specjalnie nie powiedziałem nic o swoim życiu; byłem mężczyzną, jeżeli ktoś miał dbać o naszą rodzinę, to na pewno byłem to ja. Nikt inny tego za mnie nie zrobi. I jeszcze istniał jeden czynnik, który dodatkowo narażał mnie na możliwą śmierć; o tym jednak nie mogłem jej nic powiedzieć.
- Nie chcę cię bardziej martwić czy straszyć. Chciałbym, byś była świadoma zagrożeń. Magiczny świat przeżywa teraz rozłam i nie dotyczy to tylko arystokracji. Wyniki referendum mówią same za siebie. Coraz więcej potwornych, gotowych skrzywdzić każdego ludzi wychodzi na ulice, bo wiedzą, że nikt nic im nie zrobi dopóki głoszą slogany odnośnie czystości krwi. A reszta musi się przed tym reżimem bronić – zacząłem z wolna nieprzyjemny temat. Wierzyłem, że to wszystko dla ich dobra. – Dlatego naprawdę proszę cię, byś nie opuszczała dworku bez palącej potrzeby. I nie robiła tego sama. Niestety nie będę mógł być przy was w każdej chwili waszego życia. Dlatego mówię ci to wszystko. Część decyzji niestety spoczywa teraz na twoich ramionach. Wierzę jednak w twoją mądrość oraz to, że sobie poradzisz – zakończyłem ten nieprzyjemny temat, który niestety musiał zostać przeze mnie poruszony. Pocałowałem Lyrę w mokre, drżące usta i odetchnąłem, jakby wielki ciężar spadł z moich ramion, choć wcale tak nie było.
- Szybko zleci, zobaczysz. Będziesz mieć często gości, nie będziesz się nudzić – obiecałem, tym razem łagodnie. Pokiwałem głową wstając na chwilę i nalewając wody do kubka znajdującego się na pobliskiej komodzie. Podałem ją rudzielcowi, zajmując poprzednie miejsce.
- Najlepiej faktycznie nie chodź tam w ogóle. To niebezpieczne miejsce – odparłem, może trochę gorzko jak na mnie. – Musimy się nauczyć wysyłać po sprawunki skrzata. Wasze życie nie jest warte pozornej samodzielności – dodałem stanowczo ściskając jej niewielką dłoń. Specjalnie nie powiedziałem nic o swoim życiu; byłem mężczyzną, jeżeli ktoś miał dbać o naszą rodzinę, to na pewno byłem to ja. Nikt inny tego za mnie nie zrobi. I jeszcze istniał jeden czynnik, który dodatkowo narażał mnie na możliwą śmierć; o tym jednak nie mogłem jej nic powiedzieć.
- Nie chcę cię bardziej martwić czy straszyć. Chciałbym, byś była świadoma zagrożeń. Magiczny świat przeżywa teraz rozłam i nie dotyczy to tylko arystokracji. Wyniki referendum mówią same za siebie. Coraz więcej potwornych, gotowych skrzywdzić każdego ludzi wychodzi na ulice, bo wiedzą, że nikt nic im nie zrobi dopóki głoszą slogany odnośnie czystości krwi. A reszta musi się przed tym reżimem bronić – zacząłem z wolna nieprzyjemny temat. Wierzyłem, że to wszystko dla ich dobra. – Dlatego naprawdę proszę cię, byś nie opuszczała dworku bez palącej potrzeby. I nie robiła tego sama. Niestety nie będę mógł być przy was w każdej chwili waszego życia. Dlatego mówię ci to wszystko. Część decyzji niestety spoczywa teraz na twoich ramionach. Wierzę jednak w twoją mądrość oraz to, że sobie poradzisz – zakończyłem ten nieprzyjemny temat, który niestety musiał zostać przeze mnie poruszony. Pocałowałem Lyrę w mokre, drżące usta i odetchnąłem, jakby wielki ciężar spadł z moich ramion, choć wcale tak nie było.
- Szybko zleci, zobaczysz. Będziesz mieć często gości, nie będziesz się nudzić – obiecałem, tym razem łagodnie. Pokiwałem głową wstając na chwilę i nalewając wody do kubka znajdującego się na pobliskiej komodzie. Podałem ją rudzielcowi, zajmując poprzednie miejsce.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra wielu rzeczy była nieświadoma. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co naprawdę się działo i w co uwikłał się jej mąż, krewni i duża część przyjaciół. W ostatnich miesiącach spędzała większość czasu, malując obrazy i niekiedy spotykając się ze znajomymi. Nie była na bieżąco ze wszystkim, co działo się w magicznym świecie; gazety rzadko wpadały jej w ręce, a w ministerstwie nie bywała. A może po prostu o pewnych rzeczach wiedzieć nie chciała, by nie burzyć swojej iluzji pięknego, szczęśliwego życia u boku męża? Wcale nie chciała wychodzić ze swojej kolorowej bańki; chciała być szczęśliwa i czuć się bezpiecznie, pragnęła tego samego także dla swojego dziecka, które miało urodzić się za osiem miesięcy. Dzisiaj jednak była bliska jego utraty, więc nagle zaczęła myśleć o tym wszystkim z większym pesymizmem, przejęta panicznym strachem, że jej maleńka kruszynka mogłaby nie dotrwać narodzin.
- Tak, chyba masz rację, Glaucusie. Tam nie jest bezpiecznie. To nie jest ta sama Pokątna, co kiedyś. – Od czasu, gdy jako dziecko robiła tam zakupy do szkoły, albo kiedy w wakacje po skończeniu Hogwartu malowała obrazy, to miejsce bardzo się zmieniło.
Ścisnęła mocniej jego rękę, słuchając nieprzyjemnych słów o zmianach i podziałach w społeczeństwie. Zdawała sobie sprawę z niepokojących wyników referendum, niewykluczone, że dzisiejszy incydent także mógł być z tym powiązany. Mężczyzna, który ją złapał, krzyczał do ścigających go policjantów, że był niewinny i prosił o pozostawienie go w spokoju. Nie miała jednak pojęcia, o co chodziło dokładnie i czy uciekający czarodziej był winny czy nie. Teraz i tak prawdopodobnie wylądował w Tower.
Naprawdę przerażało ją to, że takich sytuacji mogło być więcej, że naprawdę byli ludzie gotowi krzywdzić innych tylko dlatego, że wyznawali nieodpowiednie poglądy lub urodzili się w nieodpowiedniej rodzinie.
- To jest straszne, co mówisz. Przeraża mnie to, nie chciałabym musieć znowu przechodzić tego, co dzisiaj. Nie będę chodzić sama, na pewno nie w miejsca, w których coś złego mogłoby mi się stać. – Tylko czy istniały jeszcze jakieś w pełni bezpieczne miejsca, skoro nawet Pokątna, jeszcze kilka miesięcy temu serce magicznego Londynu, stała się pełna zagrożeń? – Ale obiecaj mi, że ty również będziesz na siebie uważać. Błagam, Glaucusie. Obiecaj mi to. Uważaj na siebie, nawet jeśli nie dla mnie, to dla naszego dziecka – wyszeptała jeszcze, zanim Glaucus nachylił się nad nią, by lekko ucałować jej drżące usta. Gdy tylko ich wargi się zetknęły, jej serce zaczęło bić szybciej, a oczy odnalazły jego oczy, w które wpatrywała się przez długą chwilę, podczas gdy czas wokół nich wydawał się zwolnić. I nagle zrozumiała wszystko.
Była w swoim mężu definitywnie i nieodwołalnie zakochana. I nie wyobrażała sobie, że coś mogłoby mu się stać. Musieli być razem: ona, on i ich dziecko. Gdy tylko uświadomiła sobie to wszystko, załkała cicho, przejęta wagą tego nieoczekiwanego olśnienia, ale pozwoliła mu się odsunąć i drżącymi dłońmi przyjęła podaną jej szklankę, z której ostrożnie zaczęła sączyć wodę, by ulżyć pragnieniu. Jej myśli krążyły wokół Glaucusa; uświadamiała sobie, że przecież od dawna nie był jej obojętny, ale dopiero dzisiejsze wydarzenia i doznany strach pozwoliły jej uświadomić, dlaczego tak było, dlaczego od dłuższego czasu myślała o nim z taką tęsknotą i cieszyła się z każdej chwili jego bliskości.
Odłożyła pustą już szklankę na szafkę nocną i ponownie sięgnęła dłonią po rękę Glaucusa, której w tym momencie najchętniej już nigdy nie wypuszczałaby z objęć. Mimo tej całej ponurej, pełnej strachu otoczki oraz doskwierającego jej osłabienia, nagle poczuła iskierkę szczęścia, którą wzbudziło w niej uświadomienie sobie tego, co do niego czuła.
- Tak, chyba masz rację, Glaucusie. Tam nie jest bezpiecznie. To nie jest ta sama Pokątna, co kiedyś. – Od czasu, gdy jako dziecko robiła tam zakupy do szkoły, albo kiedy w wakacje po skończeniu Hogwartu malowała obrazy, to miejsce bardzo się zmieniło.
Ścisnęła mocniej jego rękę, słuchając nieprzyjemnych słów o zmianach i podziałach w społeczeństwie. Zdawała sobie sprawę z niepokojących wyników referendum, niewykluczone, że dzisiejszy incydent także mógł być z tym powiązany. Mężczyzna, który ją złapał, krzyczał do ścigających go policjantów, że był niewinny i prosił o pozostawienie go w spokoju. Nie miała jednak pojęcia, o co chodziło dokładnie i czy uciekający czarodziej był winny czy nie. Teraz i tak prawdopodobnie wylądował w Tower.
Naprawdę przerażało ją to, że takich sytuacji mogło być więcej, że naprawdę byli ludzie gotowi krzywdzić innych tylko dlatego, że wyznawali nieodpowiednie poglądy lub urodzili się w nieodpowiedniej rodzinie.
- To jest straszne, co mówisz. Przeraża mnie to, nie chciałabym musieć znowu przechodzić tego, co dzisiaj. Nie będę chodzić sama, na pewno nie w miejsca, w których coś złego mogłoby mi się stać. – Tylko czy istniały jeszcze jakieś w pełni bezpieczne miejsca, skoro nawet Pokątna, jeszcze kilka miesięcy temu serce magicznego Londynu, stała się pełna zagrożeń? – Ale obiecaj mi, że ty również będziesz na siebie uważać. Błagam, Glaucusie. Obiecaj mi to. Uważaj na siebie, nawet jeśli nie dla mnie, to dla naszego dziecka – wyszeptała jeszcze, zanim Glaucus nachylił się nad nią, by lekko ucałować jej drżące usta. Gdy tylko ich wargi się zetknęły, jej serce zaczęło bić szybciej, a oczy odnalazły jego oczy, w które wpatrywała się przez długą chwilę, podczas gdy czas wokół nich wydawał się zwolnić. I nagle zrozumiała wszystko.
Była w swoim mężu definitywnie i nieodwołalnie zakochana. I nie wyobrażała sobie, że coś mogłoby mu się stać. Musieli być razem: ona, on i ich dziecko. Gdy tylko uświadomiła sobie to wszystko, załkała cicho, przejęta wagą tego nieoczekiwanego olśnienia, ale pozwoliła mu się odsunąć i drżącymi dłońmi przyjęła podaną jej szklankę, z której ostrożnie zaczęła sączyć wodę, by ulżyć pragnieniu. Jej myśli krążyły wokół Glaucusa; uświadamiała sobie, że przecież od dawna nie był jej obojętny, ale dopiero dzisiejsze wydarzenia i doznany strach pozwoliły jej uświadomić, dlaczego tak było, dlaczego od dłuższego czasu myślała o nim z taką tęsknotą i cieszyła się z każdej chwili jego bliskości.
Odłożyła pustą już szklankę na szafkę nocną i ponownie sięgnęła dłonią po rękę Glaucusa, której w tym momencie najchętniej już nigdy nie wypuszczałaby z objęć. Mimo tej całej ponurej, pełnej strachu otoczki oraz doskwierającego jej osłabienia, nagle poczuła iskierkę szczęścia, którą wzbudziło w niej uświadomienie sobie tego, co do niego czuła.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czasem nieświadomość była najlepsza. Odejmowała trosk oraz niepotrzebnych myśli. Nie uważałem, by wiedza o obecnym stanie rzeczy była Lyrze niezbędna. Żyła z dala od tej zawieruchy, tak jak być powinno. Może myślałem egoistycznie pakując się w coś, co może mieć wpływ na życie nas oboje, a teraz nawet troje, ale wierzyłem, że robię słusznie. Nie mógłbym siedzieć z założonymi rękami, tak jak nie chciałem źle dla swojej rodziny. Starałem się wypośrodkować wszystkie swoje przekonania oraz działania z nimi związane. Wydawało mi się, że postępowałem słusznie. I bardzo zależało mi na bezpieczeństwie żony. Dlatego właśnie poruszyłem ten nieprzyjemny temat w mało sprzyjającym miejscu. Część wiedzy musiała posiąść, by potrafiła wystrzegać się zagrożenia zamiast kierować się naiwnie w jego paszczę. Wierzyłem w jej mądrość oraz rozwagę, czyli że mnie posłucha nie tylko teraz, kiedy czuła się wystraszona, nie tylko z powodu otrzymanej przez los lekcji, ale też ze względu na wiarę w moje osądy.
- Nie jest – przytaknąłem jedynie ponuro. Ja również miałem miłe wspomnienia związane z ulicą Pokątną. Mieszkałem tam jakiś czas i były to najlepsze chwile mojego życia; tego samodzielnego, bo przecież dzieciństwo też miałem cudowne. Widok czegoś tak drogiego sercu w ruinie to niesamowicie przykre przeżycie. Niestety nie zdołałem Lyry przed nim uchronić. Nie mogłem też być przy niej cały czas, miałem swoje zobowiązania. Tym bardziej liczyłem na jej roztropność.
- To rozsądna decyzja – przytaknąłem, ściskając mocniej jej dłoń, jeszcze przed złożeniem krótkiego pocałunku. Cieszyłem się, pomimo tych tragicznych okoliczności, że brała moje słowa na poważnie. Miałem nadzieję, że tak już zostanie; jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na długo. Bardzo tego chciałem. – Obiecuję, że będę uważał – dodałem stanowczo. Będę uważał. Nie mogłem tylko obiecać nie pakowania się w tarapaty. Z moim trybem życia, decyzjami podjętymi w przeszłości… to było niemożliwe. O tym jednak wiedzieć nie musiała.
Podałem jej wodę nie spodziewając się, że w tym momencie się tak rozklei. Usiadłem z powrotem na stołek trochę zmieszany. Nie powinienem jej mówić tych wszystkich rzeczy. Zupełnie nie rozumiałem, że powód płaczu jest zdecydowanie daleki od moich myśli. Dlatego było mi głupio. Wgramoliłem się na skrawek łóżka obok Lyry obejmując ją ramionami.
- Przepraszam, powinienem przełożyć tę rozmowę na inny, dogodniejszy termin. Nie teraz, kiedy tyle przeszłaś. Ale już dobrze, od tej pory rozmawiamy tylko na przyjemne tematy – zapewniłem, układając głowę na jej oraz patrząc się na ścianę naprzeciwko. Łudziłem się, że zapomnimy o sprawie, ale to było naiwne.
- Nie jest – przytaknąłem jedynie ponuro. Ja również miałem miłe wspomnienia związane z ulicą Pokątną. Mieszkałem tam jakiś czas i były to najlepsze chwile mojego życia; tego samodzielnego, bo przecież dzieciństwo też miałem cudowne. Widok czegoś tak drogiego sercu w ruinie to niesamowicie przykre przeżycie. Niestety nie zdołałem Lyry przed nim uchronić. Nie mogłem też być przy niej cały czas, miałem swoje zobowiązania. Tym bardziej liczyłem na jej roztropność.
- To rozsądna decyzja – przytaknąłem, ściskając mocniej jej dłoń, jeszcze przed złożeniem krótkiego pocałunku. Cieszyłem się, pomimo tych tragicznych okoliczności, że brała moje słowa na poważnie. Miałem nadzieję, że tak już zostanie; jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na długo. Bardzo tego chciałem. – Obiecuję, że będę uważał – dodałem stanowczo. Będę uważał. Nie mogłem tylko obiecać nie pakowania się w tarapaty. Z moim trybem życia, decyzjami podjętymi w przeszłości… to było niemożliwe. O tym jednak wiedzieć nie musiała.
Podałem jej wodę nie spodziewając się, że w tym momencie się tak rozklei. Usiadłem z powrotem na stołek trochę zmieszany. Nie powinienem jej mówić tych wszystkich rzeczy. Zupełnie nie rozumiałem, że powód płaczu jest zdecydowanie daleki od moich myśli. Dlatego było mi głupio. Wgramoliłem się na skrawek łóżka obok Lyry obejmując ją ramionami.
- Przepraszam, powinienem przełożyć tę rozmowę na inny, dogodniejszy termin. Nie teraz, kiedy tyle przeszłaś. Ale już dobrze, od tej pory rozmawiamy tylko na przyjemne tematy – zapewniłem, układając głowę na jej oraz patrząc się na ścianę naprzeciwko. Łudziłem się, że zapomnimy o sprawie, ale to było naiwne.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra pragnęła po prostu spokojnego, bezpiecznego życia. Tylko tyle i aż tyle. Bała się, że jej kolorowa bańka pewnego dnia mogłaby pęknąć, obnażając przed nią świat taki, jaki był naprawdę. Wcale nie tak jasny i kolorowy, jaki się wydawał. Była tylko naiwną młódką, najpierw ukrytą za bezpiecznym kokonem dzieciństwa, później za sztywnymi regułami szlacheckiego życia, które izolowało od prawdziwej rzeczywistości. Jednak była w tym świecie szczęśliwa i kurczowo uczepiała się tego szczęścia, nawet jeśli niektóre jego aspekty były tylko iluzją. Kolejnymi fasadami, których prawdziwego oblicza nie chciała dostrzec.
Z pewnością nie pochwaliłaby niektórych działań męża, gdyby o nich wiedziała. Za bardzo bałaby się, że Glaucus mógłby pójść w ślady jej ojca, dla którego altruistyczne pobudki okazały się ważniejsze niż rodzina. Dla Lyry najważniejszy był mąż i nienarodzone dziecko. Dla dobra swojego potomka zrobiłaby bardzo wiele. Dla obcych ludzi niekoniecznie, a już na pewno nie przedłożyłaby ich dobra nad dobro dziecka czy męża. Nie była swoim ojcem, któremu zresztą wciąż nie potrafiła do końca wybaczyć, że ich zostawił i pozwolił myśleć, że nie żyje.
I chociaż niewiele ponad tydzień temu była tak szczęśliwa i zupełnie nie myślała wtedy o tym, co działo się poza ich małym światkiem, dzisiejszy dzień pokazał jej, że było źle. I że to mogło dotknąć każdego, nawet niewinnej nastolatki próbującej robić spokojne zakupy na Pokątnej. To wystarczało, żeby odczuwać obawy, chociaż kiedy to wszystko się działo, najbardziej bała się nie o siebie, a o dziecko. Wciąż pamiętała wypływającą z niej krew plamiącą błękitny materiał sukni, porażający ból i rozchodzący się po ciele strach. Jej maleńka istotka naprawdę mogła dziś umrzeć. Ta myśl nie potrafiła dać Lyrze spokoju, tak samo jak myśl o tym, że musiałaby przekazać tę przerażającą wieść Glaucusowi, unieszczęśliwić go i pozbawić snutych przed kilkoma dniami wizji ojcostwa. Wizji, których ziszczenia i ona pragnęła.
Miał rację, w takich czasach musieli być dużo bardziej ostrożni.
- Nasze dziecko... Ono nas potrzebuje – szepnęła do niego, kurczowo zaciskając osłabłe palce na jego dłoni.
I ja cię potrzebuję... Bo... bo cię kocham, Glaucusie, uświadomiła sobie po chwili, ale te słowa już nie opuściły jej ust. Nie potrafiła mu tego wyznać, więc przez chwilę tylko łkała cicho, patrząc na niego z lękiem, niepokojem... ale i ulgą, że wreszcie już wiedziała, dlaczego był dla niej tak ważny. Jej mąż najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co uświadomiła sobie Lyra, a ona nie potrafiła mu tego powiedzieć. Tylko patrzyła, czując, jak coś bardzo ważnego właśnie wskoczyło na właściwe miejsce, przynosząc ukojenie, którego tak pragnęła. Dzisiejszego dnia zrozumiała dwie bardzo ważne rzeczy: kochała swoje nienarodzone dziecko i kochała męża, najwyraźniej przecząc powszechnie głoszonej teorii, że w aranżowanych małżeństwach nie było miejsca na uczucia. Jeśli nie było, to dlaczego jej serce było tak szybko, gdy wpatrywała się w twarz małżonka, uszczęśliwiona samą jego bliskością? Dlaczego tak bardzo się o niego martwiła? Dlaczego przed jej oczami przesuwały się teraz wspomnienia wszystkich tych chwil, kiedy byli razem szczęśliwi na przekór temu, że ich małżeństwo było spowodowane decyzją jego rodu, nie zaś ich własnym wyborem?
Pozwoliła, żeby ostrożnie usadowił się obok niej na brzegu łóżka. Była tak słaba, że nie miała siły się podnieść ani go objąć, więc wciąż tylko ściskała jego dłoń i lekko wtuliła głowę w jego ramię, pozwalając, żeby to on ją przytulił. Niemal całkowicie zapomniała o strachu i bólu, nawet myśl o tkwieniu w Mungu nagle zaczęła wydawać się mniej nieprzyjemna. Na jej ustach pojawił się lekki, bezwiedny uśmiech. Koniec przykrych tematów powitała z ulgą.
- Dziękuję – szepnęła. Za to, że jesteś. Że rozumiesz. Troszczysz się o nas. Mogłaby chcieć wypowiedzieć dużo słów, ale w tej chwili wypełniała ją przede wszystkim ulga, że dziecko przeżyło, a Glaucus przy niej był. I niczego więcej w tej chwili nie potrzebowała, więc po chwili odpłynęła w jego ramionach, prawie tak, jak w dzień jego powrotu z wyprawy i pierwszych poważnych rozmów o ciąży.
Ale gdy znowu otworzyła oczy, on nadal tutaj był. Przez krótką chwilę myślała nawet, że są w Norfolk, bo to tam budziła się u jego boku (w ostatnich dniach, odkąd wrócił z wyprawy, codziennie), ale ich otoczenie nie wyglądało na żadną z ich sypialni. Sterylna biel i odrapane ściany szybko przypomniały jej o wszystkim. Była w Mungu, a wcześniej dzisiejszego dnia ona i jej dziecko znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie.
- Glaucusie? – wyszeptała. Nie mogło minąć bardzo wiele czasu, skoro nikt tu nie wszedł i nie wygonił Traversa za przeszkadzanie osłabionej małżonce. Pewnie nie spała dłużej niż pół godziny. Była to ledwie krótka drzemka, do której zmusił ją wycieńczony organizm na przekór temu, że chciała być przytomna przy mężu.
- Nikogo tu nie było? – zapytała po chwili. – Chyba na chwilę zmorzył mnie sen... Opowiesz mi coś miłego?
Wolała się upewnić, bo myśl o tym, że jej mąż mógłby za chwilę zostać stąd wygoniony nie napawała jej radością, bo oznaczała, że resztę wieczora i nocy spędzi samiuteńka ze swoimi myślami, dopóki jutro Glaucus znowu nie przyjdzie.
Z pewnością nie pochwaliłaby niektórych działań męża, gdyby o nich wiedziała. Za bardzo bałaby się, że Glaucus mógłby pójść w ślady jej ojca, dla którego altruistyczne pobudki okazały się ważniejsze niż rodzina. Dla Lyry najważniejszy był mąż i nienarodzone dziecko. Dla dobra swojego potomka zrobiłaby bardzo wiele. Dla obcych ludzi niekoniecznie, a już na pewno nie przedłożyłaby ich dobra nad dobro dziecka czy męża. Nie była swoim ojcem, któremu zresztą wciąż nie potrafiła do końca wybaczyć, że ich zostawił i pozwolił myśleć, że nie żyje.
I chociaż niewiele ponad tydzień temu była tak szczęśliwa i zupełnie nie myślała wtedy o tym, co działo się poza ich małym światkiem, dzisiejszy dzień pokazał jej, że było źle. I że to mogło dotknąć każdego, nawet niewinnej nastolatki próbującej robić spokojne zakupy na Pokątnej. To wystarczało, żeby odczuwać obawy, chociaż kiedy to wszystko się działo, najbardziej bała się nie o siebie, a o dziecko. Wciąż pamiętała wypływającą z niej krew plamiącą błękitny materiał sukni, porażający ból i rozchodzący się po ciele strach. Jej maleńka istotka naprawdę mogła dziś umrzeć. Ta myśl nie potrafiła dać Lyrze spokoju, tak samo jak myśl o tym, że musiałaby przekazać tę przerażającą wieść Glaucusowi, unieszczęśliwić go i pozbawić snutych przed kilkoma dniami wizji ojcostwa. Wizji, których ziszczenia i ona pragnęła.
Miał rację, w takich czasach musieli być dużo bardziej ostrożni.
- Nasze dziecko... Ono nas potrzebuje – szepnęła do niego, kurczowo zaciskając osłabłe palce na jego dłoni.
I ja cię potrzebuję... Bo... bo cię kocham, Glaucusie, uświadomiła sobie po chwili, ale te słowa już nie opuściły jej ust. Nie potrafiła mu tego wyznać, więc przez chwilę tylko łkała cicho, patrząc na niego z lękiem, niepokojem... ale i ulgą, że wreszcie już wiedziała, dlaczego był dla niej tak ważny. Jej mąż najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co uświadomiła sobie Lyra, a ona nie potrafiła mu tego powiedzieć. Tylko patrzyła, czując, jak coś bardzo ważnego właśnie wskoczyło na właściwe miejsce, przynosząc ukojenie, którego tak pragnęła. Dzisiejszego dnia zrozumiała dwie bardzo ważne rzeczy: kochała swoje nienarodzone dziecko i kochała męża, najwyraźniej przecząc powszechnie głoszonej teorii, że w aranżowanych małżeństwach nie było miejsca na uczucia. Jeśli nie było, to dlaczego jej serce było tak szybko, gdy wpatrywała się w twarz małżonka, uszczęśliwiona samą jego bliskością? Dlaczego tak bardzo się o niego martwiła? Dlaczego przed jej oczami przesuwały się teraz wspomnienia wszystkich tych chwil, kiedy byli razem szczęśliwi na przekór temu, że ich małżeństwo było spowodowane decyzją jego rodu, nie zaś ich własnym wyborem?
Pozwoliła, żeby ostrożnie usadowił się obok niej na brzegu łóżka. Była tak słaba, że nie miała siły się podnieść ani go objąć, więc wciąż tylko ściskała jego dłoń i lekko wtuliła głowę w jego ramię, pozwalając, żeby to on ją przytulił. Niemal całkowicie zapomniała o strachu i bólu, nawet myśl o tkwieniu w Mungu nagle zaczęła wydawać się mniej nieprzyjemna. Na jej ustach pojawił się lekki, bezwiedny uśmiech. Koniec przykrych tematów powitała z ulgą.
- Dziękuję – szepnęła. Za to, że jesteś. Że rozumiesz. Troszczysz się o nas. Mogłaby chcieć wypowiedzieć dużo słów, ale w tej chwili wypełniała ją przede wszystkim ulga, że dziecko przeżyło, a Glaucus przy niej był. I niczego więcej w tej chwili nie potrzebowała, więc po chwili odpłynęła w jego ramionach, prawie tak, jak w dzień jego powrotu z wyprawy i pierwszych poważnych rozmów o ciąży.
Ale gdy znowu otworzyła oczy, on nadal tutaj był. Przez krótką chwilę myślała nawet, że są w Norfolk, bo to tam budziła się u jego boku (w ostatnich dniach, odkąd wrócił z wyprawy, codziennie), ale ich otoczenie nie wyglądało na żadną z ich sypialni. Sterylna biel i odrapane ściany szybko przypomniały jej o wszystkim. Była w Mungu, a wcześniej dzisiejszego dnia ona i jej dziecko znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie.
- Glaucusie? – wyszeptała. Nie mogło minąć bardzo wiele czasu, skoro nikt tu nie wszedł i nie wygonił Traversa za przeszkadzanie osłabionej małżonce. Pewnie nie spała dłużej niż pół godziny. Była to ledwie krótka drzemka, do której zmusił ją wycieńczony organizm na przekór temu, że chciała być przytomna przy mężu.
- Nikogo tu nie było? – zapytała po chwili. – Chyba na chwilę zmorzył mnie sen... Opowiesz mi coś miłego?
Wolała się upewnić, bo myśl o tym, że jej mąż mógłby za chwilę zostać stąd wygoniony nie napawała jej radością, bo oznaczała, że resztę wieczora i nocy spędzi samiuteńka ze swoimi myślami, dopóki jutro Glaucus znowu nie przyjdzie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Niestety spokojne oraz miłe życie wykluczały się z tym, co działo się za murami szpitala czy posiadłości w Norfolk. Może i nawet one nie będą niedługo bezpieczne. Szykowała się wojna. Powoli, ale systematycznie. Wyniki referendum przełamały jedynie kolejną barierę, których nie pozostało już tak wiele. Kolejne podziały spowodowane określeniem rodowej polityki miały być kolejnym gwoździem do trumny. Niestety nie ma półśrodków. Trudno udawać, że to nie istnieje. Że wszystko jest w porządku, że nas to nie dotyczy. Ja nie potrafiłem. Wierzyłem, że robię to z myślą o następnych pokoleniach, z myślą o spokojnym świecie, który dopiero mógłby nadejść, a który nie nadejdzie jeżeli nic z nim nie zrobimy. Jednak mimo tego chciałem jak najdłużej trzymać Lyrę od tego z daleka. Wszystkiego i tak nie mógłbym jej powiedzieć, ale właśnie ostrzeżenie, które wystosowałem, miało stanowić pewnego rodzaju wyjaśnienie niektórych moich decyzji czy raczej braku obecności. Wiedziałem, że sobie poradzi. Jest silna, tylko musi to z siebie wydobyć. Może nie teraz, kiedy ogarniał ją strach nie tyle o siebie samą, co o innych, ale wiedziałem, że w przełomowym momencie będę mógł na nią liczyć. Bez względu jak bardzo idyllicznie to brzmiało w mojej głowie.
Gładziłem jej ramię, jej dłonie, obejmując ją na tyle, na ile pozwalało łóżko. Chciałem, by się uspokoiła, pomimo tego co jej powiedziałem. Pomimo tych okropnych rzeczy. Niestety, były one bardziej niż rzeczywiste. Poczułem ściśnięcie gardła oraz żołądka kiedy wypowiadała te słowa. Na nowo na moich barkach pojawił się ciężar; mentalnie zgarbiłem się z powodu przytłoczenia. Tak, bez wątpienia musiałem wreszcie dorosnąć. Co wcale nie było łatwym zadaniem.
- Będę – złożyłem deklarację, której nie wiem czy będę mógł dotrzymać. Wierzyłem, że woda jest moim żywiołem, że jestem nieśmiertelny. W ramionach oceanów oraz mórz nic nie może mi się stać. Niestety sprawa z Zakonem nie wyglądała już tak różowo, ale tę obawę zdusiłem w zarodku. Nie mogę się bać. Nigdy. Lęk jest słabością. Krajało mi się serce widząc Lyrę taką rozchwianą emocjonalnie, ale oprócz bycia oraz przyciskania jej do siebie nie mogłem nic zrobić. A przynajmniej tak mi się wydawało. Po raz ostatni ucałowałem czubek jej głowy pozwalając, by przysnęła. Myślałem nawet o tym, by po cichu wyjść, ale wtedy się obudziła. Nie wiem ile czasu minęło, ale na pewno niedużo. – Coś miłego… – mruknąłem w zastanowieniu. Szukałem w myślach miłych, przyjemnych rzeczy, o których mógłbym opowiedzieć kobiecie, ale przyznaję, że było ich niestety niewiele. – Mogę ci opowiedzieć o tym, jak jednego wieczora łowiliśmy ryby, a złowiliśmy buta, który okazał się być świstoklikiem… szalona sprawa. Chcesz? – spytałem w końcu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na samo wspomnienie. To była naprawdę dziwna historia.
Gładziłem jej ramię, jej dłonie, obejmując ją na tyle, na ile pozwalało łóżko. Chciałem, by się uspokoiła, pomimo tego co jej powiedziałem. Pomimo tych okropnych rzeczy. Niestety, były one bardziej niż rzeczywiste. Poczułem ściśnięcie gardła oraz żołądka kiedy wypowiadała te słowa. Na nowo na moich barkach pojawił się ciężar; mentalnie zgarbiłem się z powodu przytłoczenia. Tak, bez wątpienia musiałem wreszcie dorosnąć. Co wcale nie było łatwym zadaniem.
- Będę – złożyłem deklarację, której nie wiem czy będę mógł dotrzymać. Wierzyłem, że woda jest moim żywiołem, że jestem nieśmiertelny. W ramionach oceanów oraz mórz nic nie może mi się stać. Niestety sprawa z Zakonem nie wyglądała już tak różowo, ale tę obawę zdusiłem w zarodku. Nie mogę się bać. Nigdy. Lęk jest słabością. Krajało mi się serce widząc Lyrę taką rozchwianą emocjonalnie, ale oprócz bycia oraz przyciskania jej do siebie nie mogłem nic zrobić. A przynajmniej tak mi się wydawało. Po raz ostatni ucałowałem czubek jej głowy pozwalając, by przysnęła. Myślałem nawet o tym, by po cichu wyjść, ale wtedy się obudziła. Nie wiem ile czasu minęło, ale na pewno niedużo. – Coś miłego… – mruknąłem w zastanowieniu. Szukałem w myślach miłych, przyjemnych rzeczy, o których mógłbym opowiedzieć kobiecie, ale przyznaję, że było ich niestety niewiele. – Mogę ci opowiedzieć o tym, jak jednego wieczora łowiliśmy ryby, a złowiliśmy buta, który okazał się być świstoklikiem… szalona sprawa. Chcesz? – spytałem w końcu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na samo wspomnienie. To była naprawdę dziwna historia.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kto by pomyślał, że jeszcze rok temu było tak spokojnie, tak... normalnie. Kiedy Lyra kończyła Hogwart, przygotowując się na wkroczenie w dorosłe życie, nic nie zapowiadało tych dziwnych zmian. Nie było żadnych dziwacznych dekretów, referendów, antymugolskich reform ani drastycznych przemian w relacjach rodowych. Odkąd została Traversem, Lyra mocniej zainteresowała się kwestią szlachetnych rodów i zaczęła łatać dziurawą wiedzę, a po rozmowach z matką i siostrą Glaucusa mogła wywnioskować, że w ostatnim czasie zaczęły zachodzić zmiany w ustalonym od dawna porządku. Traversowie zawiązali zupełnie nowe sojusze, dystansując się od dawnych sprzymierzeńców, przejawiających obecnie skrajnie antymugolską politykę. I chociaż w przypadku Lyry jej nastoletni okres zwiększonego zainteresowania światem mugoli minął (tym bardziej, że będąc szlachecką żoną pewne sympatie należało zachowywać dla siebie), nie rozumiała, jak można było być tak nienawistnym i pełnym uprzedzeń. Nie rozumiała jednak pełnego podłoża tych wszystkich zdarzeń, ponieważ nie wiedziała tego, co jej mąż, ale mimo tego potraktowała jego ostrzeżenie poważnie. Glaucus zazwyczaj był pogodnym lekkoduchem, ale kiedy robił się poważny, to był znak, że należało się przejąć i zaniepokoić. Zamiast więc ją uspokoić, wcześniejsze ostrzeżenia sprawiły, że była podenerwowana. Tak naprawdę wcale nie chciała musieć być silna. Chciała żyć szczęśliwie u boku męża i razem z nim oczekiwać narodzin dziecka, które wspólnie wychowają na dobrego Traversa. Co, jeśli wcale tego nie doczekają? Nie chciałaby tego stracić, zwłaszcza teraz, po tym, gdy uświadomiła sobie swoje uczucia do męża i dziecka, i nie wyobrażała sobie, że któregoś mogłoby zabraknąć.
Dopiero jego bliskość zaczęła ją uspokajać, na tyle, że pozwoliła wreszcie swojemu zmęczeniu wziąć górę. I chociaż miała tylko na moment przymknąć oczy, żeby odpocząć, osłabione ciałko zaczęło się rozluźniać, a ona sama odpłynęła, choć na niezbyt długi czas. Na szczęście kiedy otworzyła oczy, jej mąż nadal siedział przy niej.
- Już się bałam, że przegapię twoje wyjście i obudzę się tu zupełnie sama – wyznała. Mimo tej krótkiej chwili spoczynku nie czuła się wiele lepiej. Nadal była porażająco osłabiona, a jej twarzy brakowało kolorów. Nawet zwykle ogniście rudy kolor włosów teraz wydawał się przygaszony. – Wiesz, że zawsze chętnie słucham każdych twoich opowieści. Chyba nigdy mi się nie znudzą – powiedziała do niego cichutko, lekko przekrzywiając głowę na poduszce, tak, by patrzeć prosto na jego twarz. – Opowiedz mi o tym. Co się stało gdy znaleźliście ten świstoklik? – poprosiła, a jej wiotkie palce znowu zacisnęły się na jego dłoni. Chciała, żeby opowiedział jej kolejne historie, tak jak zwykle robił to, gdy byli w domu. Liczyła, że dzięki temu znowu choć na chwilę zapomni o tym, co ją dziś spotkało.
Dopiero jego bliskość zaczęła ją uspokajać, na tyle, że pozwoliła wreszcie swojemu zmęczeniu wziąć górę. I chociaż miała tylko na moment przymknąć oczy, żeby odpocząć, osłabione ciałko zaczęło się rozluźniać, a ona sama odpłynęła, choć na niezbyt długi czas. Na szczęście kiedy otworzyła oczy, jej mąż nadal siedział przy niej.
- Już się bałam, że przegapię twoje wyjście i obudzę się tu zupełnie sama – wyznała. Mimo tej krótkiej chwili spoczynku nie czuła się wiele lepiej. Nadal była porażająco osłabiona, a jej twarzy brakowało kolorów. Nawet zwykle ogniście rudy kolor włosów teraz wydawał się przygaszony. – Wiesz, że zawsze chętnie słucham każdych twoich opowieści. Chyba nigdy mi się nie znudzą – powiedziała do niego cichutko, lekko przekrzywiając głowę na poduszce, tak, by patrzeć prosto na jego twarz. – Opowiedz mi o tym. Co się stało gdy znaleźliście ten świstoklik? – poprosiła, a jej wiotkie palce znowu zacisnęły się na jego dłoni. Chciała, żeby opowiedział jej kolejne historie, tak jak zwykle robił to, gdy byli w domu. Liczyła, że dzięki temu znowu choć na chwilę zapomni o tym, co ją dziś spotkało.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Niestety czasy się zmieniają, a życie nie spełnia życzeń każdej jednej osoby. Trzeba było się z tym pogodzić. Owszem, było teraz trudniej, ale musieliśmy sobie radzić. I skoro do przeżycia potrzebna jest nam siła, to trzeba było się w nią zaopatrzyć. Chyba wreszcie powoli dojrzewałem, skoro nie zlekceważyłem realnego zagrożenia; a może zwyczajnie zdarzało mi się być poważnym kiedy bezwzględnie wymagała tego sytuacja. Jakikolwiek był powód, musiałem ostrzec Lyrę. Dla jej dobra. Może nie był to najszczęśliwszy moment na przeprowadzenie tego typu rozmowy, ale teraz była większa szansa, że weźmie sobie moje ostrzeżenia do serca. I przede wszystkim się do nich zastosuje. Mi też nie było łatwo z myślą, że muszę straszyć żonę, ale cały czas pocieszałem się, że robiłem to w słusznej sprawie. Zmiany nadchodziły nieubłaganie i nikt nie potrafił ich powstrzymać, dlatego najlepszym wyjściem była akceptacja oraz ostrożność w podejmowanych działaniach. Później być może wszystko się ustabilizuje, ale… to długotrwały proces. I tak naprawdę nie wiadomo jak to się wszystko skończy.
Mimo pewności co do słuszności własnych poglądów oraz słów, nie mogłem wyzbyć się wyrzutów sumienia wżerających się w moją klatkę piersiową kiedy Lyra zareagowała tak gwałtownie na to, co jej powiedziałem. Nie podejrzewając zupełnie innego podłoża jej nagłego wybuchu. Nie zamierzałem przeszkadzać jej w płaczu sądząc, że każdemu dobrze zrobi wyrzucenie z siebie swoich emocji. Jedyne, czego chciałem, to być blisko. Dlatego obejmowałem ją na tyle mocno, by to odczuła i na tyle lekko, by nie zrobić jej krzywdy. Musieliśmy pogodzić się ze wszystkim, co przyniesie los. Jednocześnie walcząc o swoje. O przyszłość, która i tak nie malowała się zbyt kolorowo. Teraz należało o tym zapomnieć próbując cieszyć się chwilą. Że jednak są razem, że już wszystko dobrze.
- No coś ty, zamierzam załatwić zmianę – odparłem już trochę bardziej rozpogodzony. Starałem się teraz to wszystko naprawić, zetrzeć złe wrażenie pozostawione jeszcze kilka minut temu. Pokiwałem głową, nieco się odsuwając. – Napiszę list, w międzyczasie będę ci opowiadał, dobrze? – spytałem, choć nie czekając na odpowiedź skorzystałem z opcji wysłania krótkiego liściku do rodziny. Na szczęście Kapitan Morgan był rzetelną, zaopatrzoną sową, która szybko zjawiła się na posterunku. Widocznie jeszcze się nie upił.
- Złowiliśmy tego buta, ja go położyłem na pokładzie, ale wtedy Chytry Louie go chwycił twierdząc, że będzie na jego nogę jak znalazł… i wtedy zniknął. My zdziwieni, on nie wiadomo gdzie… wróciliśmy na brzeg i zaczęliśmy go szukać. Znalazł się dopiero następnego dnia rano: świstoklik przeniósł go do starej, astronomicznej wieży. Podobno wzniosły ją kiedyś centaury. Nie powiedział nic więcej, bo całe miejsce go nie interesowało, wziął tylko kilka drobiazgów, które sprzedał w porcie… ciekawe, że jeszcze działał i kto go uaktywnił, ale niestety nie dowiedzieliśmy się – opowiedziałem pokrótce, rozwijając niektóre elementy w miarę zadawania pytań. A kiedy po jakimś czasie zjawiły się moja matka z siostrą, pożegnałem się ze wszystkimi; niestety miałem parę obowiązków do wykonania. Wiedziałem jednak, że Lyra i nasze dziecko zostają w dobrych rękach. Ucałowałem wszystkich na pożegnanie, po czym opuściłem szpital.
z/t
Mimo pewności co do słuszności własnych poglądów oraz słów, nie mogłem wyzbyć się wyrzutów sumienia wżerających się w moją klatkę piersiową kiedy Lyra zareagowała tak gwałtownie na to, co jej powiedziałem. Nie podejrzewając zupełnie innego podłoża jej nagłego wybuchu. Nie zamierzałem przeszkadzać jej w płaczu sądząc, że każdemu dobrze zrobi wyrzucenie z siebie swoich emocji. Jedyne, czego chciałem, to być blisko. Dlatego obejmowałem ją na tyle mocno, by to odczuła i na tyle lekko, by nie zrobić jej krzywdy. Musieliśmy pogodzić się ze wszystkim, co przyniesie los. Jednocześnie walcząc o swoje. O przyszłość, która i tak nie malowała się zbyt kolorowo. Teraz należało o tym zapomnieć próbując cieszyć się chwilą. Że jednak są razem, że już wszystko dobrze.
- No coś ty, zamierzam załatwić zmianę – odparłem już trochę bardziej rozpogodzony. Starałem się teraz to wszystko naprawić, zetrzeć złe wrażenie pozostawione jeszcze kilka minut temu. Pokiwałem głową, nieco się odsuwając. – Napiszę list, w międzyczasie będę ci opowiadał, dobrze? – spytałem, choć nie czekając na odpowiedź skorzystałem z opcji wysłania krótkiego liściku do rodziny. Na szczęście Kapitan Morgan był rzetelną, zaopatrzoną sową, która szybko zjawiła się na posterunku. Widocznie jeszcze się nie upił.
- Złowiliśmy tego buta, ja go położyłem na pokładzie, ale wtedy Chytry Louie go chwycił twierdząc, że będzie na jego nogę jak znalazł… i wtedy zniknął. My zdziwieni, on nie wiadomo gdzie… wróciliśmy na brzeg i zaczęliśmy go szukać. Znalazł się dopiero następnego dnia rano: świstoklik przeniósł go do starej, astronomicznej wieży. Podobno wzniosły ją kiedyś centaury. Nie powiedział nic więcej, bo całe miejsce go nie interesowało, wziął tylko kilka drobiazgów, które sprzedał w porcie… ciekawe, że jeszcze działał i kto go uaktywnił, ale niestety nie dowiedzieliśmy się – opowiedziałem pokrótce, rozwijając niektóre elementy w miarę zadawania pytań. A kiedy po jakimś czasie zjawiły się moja matka z siostrą, pożegnałem się ze wszystkimi; niestety miałem parę obowiązków do wykonania. Wiedziałem jednak, że Lyra i nasze dziecko zostają w dobrych rękach. Ucałowałem wszystkich na pożegnanie, po czym opuściłem szpital.
z/t
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 28 kwietnia
Większość czasu spędzałem na czwartym piętrze. Zatrucia to był mój oddział i nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że jednocześnie był to mój drugi dom. Nie darzyłem go takimi uczuciami jak swoją posiadłości w West Lulworth, co to to nie, po prostu równie często w nim przebywałem. Fotel w moim gabinecie już idealnie dopasował się do mojej sylwetki; rysunek Miriam zdobił ścianę naprzeciw drzwi wejściowych; już nie wspominając o zacinającej się szufladzie w biurku, którą tylko ja potrafiłem otworzyć. Teoretycznie były to tylko drobiazgi, ale świadczyły o tym, że za dużo pracuję.
Zszedłem na parter, chcąc skonsultować najnowszy przypadek, który trafił do mnie na oddział. Miałem wrażenie, że wcale nie powinien się na nim znajdować, lecz do przeniesienia potrzebowałem opinii innego uzdrowiciela. Wszedłem do gabinetu zaznajomionego mężczyzny i chwilę z nim porozmawiałem, zauważając na szczycie pokaźnego stosu dokumentów bliskie mi nazwisko. - Mogę? - Zapytałem, biorąc do ręki kartę Lyry. Pobieżnie ją przejrzałem, nie wierząc własnym oczom w widoczną główną informację. Jest w ciąży? Od razu zacząłem się zastanawiać czy Garrett o tym wie i również od razu nabrałem ochoty udać się do sali numer jeden na pogawędkę. Uzdrowiciel poprosił mnie o wykonanie rutynowej kontroli, zauważając, że tak czy owak pójdę do jego pacjentki. Zabrałem więc kartę i żwawym krokiem ruszyłem na drugi koniec korytarza, lawirując pomiędzy chorymi. - Lady Travers? - Upewniłem się, zaglądając przez uchylone drzwi. - Jak się dzisiaj miewamy? - Zapytałem wesołym tonem głosu, który zwykłem sprzedawać połowie swoich pacjentów, i wszedłem do środka. - Nazywam się Archibald Prewett i dzisiaj wyjątkowo to ja będę panią leczył - dodałem, po czym machnąłem różdżką i tym sposobem przysunąłem sobie taboret bliżej jej łóżka. Westchnąłem, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. - Lyra, Lyra... Dlaczego ja o niczym nie wiem? - Poskarżyłem się pół żartem pół serio. Mimo wszystko nie łączyła nas na tyle bliska relacja, by miała informować mnie o każdym ważniejszym wydarzeniu w jej życiu - z drugiej strony praktycznie wychowywaliśmy się razem i czułbym się naprawdę dziwnie, gdybym któregoś dnia po prostu ujrzał ją z dzieckiem na spacerze. Choć ja to ja, tak naprawdę chodziło mi o Garretta. Nie powiedział mi, bo zapomniał czy może nie powiedział mi, bo sam o niczym nie wie? Szczerze mówiąc, zaczynałem się gubić w ich relacjach po ślubie z Traversem, ale chyba chciałby wiedzieć o czymś tak przełomowym? Tak czy inaczej uśmiechnąłem się, zachęcając ją do zwierzeń. Z pewnością nie uda jej się mnie stąd pozbyć dopóki nie dostanę odpowiedzi na parę pytań.
Większość czasu spędzałem na czwartym piętrze. Zatrucia to był mój oddział i nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że jednocześnie był to mój drugi dom. Nie darzyłem go takimi uczuciami jak swoją posiadłości w West Lulworth, co to to nie, po prostu równie często w nim przebywałem. Fotel w moim gabinecie już idealnie dopasował się do mojej sylwetki; rysunek Miriam zdobił ścianę naprzeciw drzwi wejściowych; już nie wspominając o zacinającej się szufladzie w biurku, którą tylko ja potrafiłem otworzyć. Teoretycznie były to tylko drobiazgi, ale świadczyły o tym, że za dużo pracuję.
Zszedłem na parter, chcąc skonsultować najnowszy przypadek, który trafił do mnie na oddział. Miałem wrażenie, że wcale nie powinien się na nim znajdować, lecz do przeniesienia potrzebowałem opinii innego uzdrowiciela. Wszedłem do gabinetu zaznajomionego mężczyzny i chwilę z nim porozmawiałem, zauważając na szczycie pokaźnego stosu dokumentów bliskie mi nazwisko. - Mogę? - Zapytałem, biorąc do ręki kartę Lyry. Pobieżnie ją przejrzałem, nie wierząc własnym oczom w widoczną główną informację. Jest w ciąży? Od razu zacząłem się zastanawiać czy Garrett o tym wie i również od razu nabrałem ochoty udać się do sali numer jeden na pogawędkę. Uzdrowiciel poprosił mnie o wykonanie rutynowej kontroli, zauważając, że tak czy owak pójdę do jego pacjentki. Zabrałem więc kartę i żwawym krokiem ruszyłem na drugi koniec korytarza, lawirując pomiędzy chorymi. - Lady Travers? - Upewniłem się, zaglądając przez uchylone drzwi. - Jak się dzisiaj miewamy? - Zapytałem wesołym tonem głosu, który zwykłem sprzedawać połowie swoich pacjentów, i wszedłem do środka. - Nazywam się Archibald Prewett i dzisiaj wyjątkowo to ja będę panią leczył - dodałem, po czym machnąłem różdżką i tym sposobem przysunąłem sobie taboret bliżej jej łóżka. Westchnąłem, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. - Lyra, Lyra... Dlaczego ja o niczym nie wiem? - Poskarżyłem się pół żartem pół serio. Mimo wszystko nie łączyła nas na tyle bliska relacja, by miała informować mnie o każdym ważniejszym wydarzeniu w jej życiu - z drugiej strony praktycznie wychowywaliśmy się razem i czułbym się naprawdę dziwnie, gdybym któregoś dnia po prostu ujrzał ją z dzieckiem na spacerze. Choć ja to ja, tak naprawdę chodziło mi o Garretta. Nie powiedział mi, bo zapomniał czy może nie powiedział mi, bo sam o niczym nie wie? Szczerze mówiąc, zaczynałem się gubić w ich relacjach po ślubie z Traversem, ale chyba chciałby wiedzieć o czymś tak przełomowym? Tak czy inaczej uśmiechnąłem się, zachęcając ją do zwierzeń. Z pewnością nie uda jej się mnie stąd pozbyć dopóki nie dostanę odpowiedzi na parę pytań.
Dwa dni po incydencie na Pokątnej Lyra nadal była osłabiona i blada, ale czuła się już trochę lepiej. Eliksiry i zaklęcia lecznicze robiły swoje i powoli przywracały ją do sił, chociaż wiedziała, że będzie musiała spędzić tu jeszcze parę dni. Wiedząc, że to wszystko dla dobra dziecka, nie protestowała, chociaż Mung nie należał do lubianych przez nią miejsc. Na szczęście nie była przez cały czas sama. Glaucus zgodnie ze swoją obietnicą odwiedzał ją i siadał przy jej łóżku, dotrzymując jej towarzystwa i opowiadając różne ciekawe rzeczy. Lyra wciąż nie mogła nadziwić się temu, co do niego czuła, ale pozostawało faktem, że przy mężu potrafiła zapomnieć o swoich dolegliwościach czy doznanym strachu, które jednak wracały, gdy tylko jej małżonek znikał za drzwiami, wracając do swoich spraw. Zajrzały też do niej jego matka wraz z siostrą, a wczoraj była także jej matka, którą najwyraźniej Glaucus także powiadomił o tym, co się stało.
Leżała w pościeli, wpatrując się w szkicownik leżący na szafce nocnej obok jej łóżka. Przyniósł go Glaucus, ale Lyra wciąż nie miała siły, żeby dłużej skupić się na rysowaniu. Utrata dużej ilości krwi bardzo ją osłabiła i nawet eliksiry nie były w stanie w ciągu zaledwie dwóch dni przywrócić jej pełnej sprawności, tym bardziej, że Lyra na ogół była bardzo delikatną, kruchą istotką.
Słysząc zwracający się do niej głos, odruchowo podniosła wzrok na drzwi, dostrzegając charakterystyczną sylwetkę Archibalda, dobrego przyjaciela jej brata. Na jej bledziutkiej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Lubiła tego mężczyznę i nawet po rozłamie w rodzeństwie Weasleyów ich relacje nie uległy przerwaniu, a od czasu do czasu odwiedzała posiadłość Prewettów. Nie spodziewała się jednak, że mężczyzna wpadnie tutaj, chociaż niewykluczone, że pracując tu miał okazję usłyszeć o jej trafieniu na oddział.
- Dzień dobry, Archibaldzie – powiedziała. Znała go właściwie od dziecka, więc siłą rzeczy zwracała się do niego mniej formalnie. Gdy była malutka, zapewne snuła się za Garrettem i za nim; wydawali jej się wtedy tacy duzi i poukładani! W dorosłym życiu nie dało się nie zauważyć pewnych różnic między nimi, i może to właśnie sprawiło, że Archibald nie skreślił Lyry, gdy ta postanowiła poślubić Traversa i tym samym zostać szlachcianką. – Czuję się... trochę lepiej, dziękuję. – Na pewno było lepiej, ale niepokój pozostał, i zapewne do końca ciąży będzie drżeć o swoje maleństwo.
Spojrzała na mężczyznę uważnie, i pewnie by się zarumieniła, gdyby nie to, że nadal była taka osłabiona.
- Ja sama dowiedziałam się o tym dopiero niedawno. Niewiele osób wie o tym... że to ciąża – przyznała; w końcu zaledwie dziesięć dni temu dowiedziała się, że to może być ciąża, i tydzień temu została ona potwierdzona. Siłą rzeczy wiedziało o tym bardzo niewiele osób, tylko kilka, jeśli nie liczyć uzdrowicieli, którzy się nią zajmowali. Na tak wczesnym etapie Lyra nie chciała jeszcze mówić o swoim odmiennym stanie, tym bardziej, że do niej samej też to nie do końca docierało. Zanim Glaucus wezwał do niej Adriena Carrowa, gdy wrócił z wyprawy i zastał ją w osłabieniu, była pewna, że te wszystkie, jak się potem okazało, ciążowe dolegliwości to tylko przejaw zatrucia. Dowiedzenie się, że spodziewa się dziecka, było ogromnym szokiem dla niespełna dziewiętnastoletniego dziewczęcia.
- Teraz jednak już zapewne wiesz, i pewnie wiesz też, dlaczego w ogóle tu trafiłam – odezwała się po chwili, a jej zielone oczy nadal bacznie go obserwowały, gdy usiadł obok jej łóżka. Chociaż zazwyczaj obecność uzdrowicieli ją stresowała, przy Archibaldzie się tak nie czuła.
Leżała w pościeli, wpatrując się w szkicownik leżący na szafce nocnej obok jej łóżka. Przyniósł go Glaucus, ale Lyra wciąż nie miała siły, żeby dłużej skupić się na rysowaniu. Utrata dużej ilości krwi bardzo ją osłabiła i nawet eliksiry nie były w stanie w ciągu zaledwie dwóch dni przywrócić jej pełnej sprawności, tym bardziej, że Lyra na ogół była bardzo delikatną, kruchą istotką.
Słysząc zwracający się do niej głos, odruchowo podniosła wzrok na drzwi, dostrzegając charakterystyczną sylwetkę Archibalda, dobrego przyjaciela jej brata. Na jej bledziutkiej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Lubiła tego mężczyznę i nawet po rozłamie w rodzeństwie Weasleyów ich relacje nie uległy przerwaniu, a od czasu do czasu odwiedzała posiadłość Prewettów. Nie spodziewała się jednak, że mężczyzna wpadnie tutaj, chociaż niewykluczone, że pracując tu miał okazję usłyszeć o jej trafieniu na oddział.
- Dzień dobry, Archibaldzie – powiedziała. Znała go właściwie od dziecka, więc siłą rzeczy zwracała się do niego mniej formalnie. Gdy była malutka, zapewne snuła się za Garrettem i za nim; wydawali jej się wtedy tacy duzi i poukładani! W dorosłym życiu nie dało się nie zauważyć pewnych różnic między nimi, i może to właśnie sprawiło, że Archibald nie skreślił Lyry, gdy ta postanowiła poślubić Traversa i tym samym zostać szlachcianką. – Czuję się... trochę lepiej, dziękuję. – Na pewno było lepiej, ale niepokój pozostał, i zapewne do końca ciąży będzie drżeć o swoje maleństwo.
Spojrzała na mężczyznę uważnie, i pewnie by się zarumieniła, gdyby nie to, że nadal była taka osłabiona.
- Ja sama dowiedziałam się o tym dopiero niedawno. Niewiele osób wie o tym... że to ciąża – przyznała; w końcu zaledwie dziesięć dni temu dowiedziała się, że to może być ciąża, i tydzień temu została ona potwierdzona. Siłą rzeczy wiedziało o tym bardzo niewiele osób, tylko kilka, jeśli nie liczyć uzdrowicieli, którzy się nią zajmowali. Na tak wczesnym etapie Lyra nie chciała jeszcze mówić o swoim odmiennym stanie, tym bardziej, że do niej samej też to nie do końca docierało. Zanim Glaucus wezwał do niej Adriena Carrowa, gdy wrócił z wyprawy i zastał ją w osłabieniu, była pewna, że te wszystkie, jak się potem okazało, ciążowe dolegliwości to tylko przejaw zatrucia. Dowiedzenie się, że spodziewa się dziecka, było ogromnym szokiem dla niespełna dziewiętnastoletniego dziewczęcia.
- Teraz jednak już zapewne wiesz, i pewnie wiesz też, dlaczego w ogóle tu trafiłam – odezwała się po chwili, a jej zielone oczy nadal bacznie go obserwowały, gdy usiadł obok jej łóżka. Chociaż zazwyczaj obecność uzdrowicieli ją stresowała, przy Archibaldzie się tak nie czuła.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Pamiętam jak mała Lyra biegała za mną i za Garrettem, często doprowadzając nas tym samym do białej gorączki. Nie zawsze mieliśmy ochotę na towarzystwo kilkuletniej dziewczynki, szczególnie, gdy już kończyliśmy szkołę. Często wymyślaliśmy jej jakiejś zabawy, byle tylko nie kręciła nam się między nogami, choć ostatecznie i tak najczęściej braliśmy ją na barana i szliśmy razem. Wydawało mi się, że od tamtego czasu wcale nie minęło tak wiele lat, a jednak tak dużo rzeczy zdążyło się zmienić. Ciąża Lyry kazała mi się nad tym głębiej zastanowić. - To dobrze. Poleżysz tu jeszcze parę dni i będziesz się czuć jak nowo narodzona - zapewniłem, jeszcze raz zerkając do jej karty, by przypomnieć od kiedy tutaj jest. Co prawda miała tutaj pozostać trochę więcej niż parę dni, ale wolałem pozostać przy swojej wersji. - Rozumiem - powiedziałem, wzdychając cicho. - Masz zamiar jeszcze komuś o tym powiedzieć? - Zapytałem, niby niezobowiązująco, a jednak chciałem dostać na to pytanie odpowiedź. Nie wiedziałem czy mogę komukolwiek zdradzić tę, moim zdaniem wesołą, nowinę czy jednak mam z trudem zachować tajemnicę lekarską. Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później i tak każdy się dowie, ale jednak czymś całkiem innym było poznanie prawdy od kogoś bliskiego a czym innym przez pocztę pantoflową. - Wiem - przyznałem jej rację, ale nie miałem zamiaru o tym z nią rozmawiać. - Lepiej opowiedz co jeszcze się u ciebie dzieje ciekawego - zagaiłem, wstając z niewygodnego krzesełka. Poprawiłem swój limonkowy kitel i podszedłem do zamkniętej szafki, wyjmując z niej fiolkę z eliksirem wzmacniającym. Zacząłem odmierzać odpowiednią ilość do przygotowanej szklanki. Niby nic wielkiego, a tak dużo dawało. Wcale się nie dziwiłem, że wytwórca tego eliksiru zgarnął tyle nagród. - Pamiętasz jak chodziliśmy razem nad wodę? Raz o mało nam się nie utopiłaś, ale pewnie tego nie pamiętasz - zaśmiałem się, zakręcając fiolkę i wkładając ją z powrotem do szafeczki. Wtedy nie było mi do śmiechu, ale teraz już wiem, że cała sytuacja wcale nie była aż tak straszna jak wówczas się wydawało. Zamieszałem zawartością szklaneczki i podałem ją Lyrze. - Do dna - dodałem z uśmiechem, dopisując coś w jej karcie pacjenta.
Tak właśnie wyglądało dzieciństwo Lyry. Nie otrzymała może prawdziwie szlacheckiego wychowania, pięknych ubrań czy nowych książek, ale miała dużo dobrych, jasnych wspomnień. Kiedy brat wracał na letnie wakacje, Lyra chciała spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu, wiedząc, że gdy tylko nadejdzie wrzesień, znowu zostanie sama z mamą, podczas gdy jej starsi bracia rozpoczną kolejny rok nauki w znanym jej tylko z opowieści Hogwarcie. Tym sposobem poznała wielu przyjaciół Garretta, w tym i Archibalda. Wtedy nawet nie śniła jeszcze, że ich relacje pewnego dnia mogą się popsuć i że każde z rodzeństwa obierze inną ścieżkę.
Kiedy mężczyzna się odezwał, westchnęła i zrobiła smutną minę. Oczywiście, że wolałaby znajdować się teraz we własnej sypialni, ale wiedziała, że pobyt tu jest konieczny dla dobra dziecka. Nie chciała ryzykować, że sytuacja sprzed dwóch dni znowu się powtórzy, więc musiała tu zostać, dopóki uzdrowiciele nie stwierdzą, że jej stan pozwala na powrót do normalnego funkcjonowania. Póki co wciąż była bardzo słaba i nawet nie wychodziła z łóżka.
- Mam nadzieję. Wiesz, jak nie lubię tu być – powiedziała. Archibald zapewne pamiętał jej długi pobyt w Mungu, kiedy w Hogwarcie została trafiona błędnie rzuconą klątwą i dochodziła do siebie po powikłaniach.
Jeśli chodzi o ciążę, Lyra zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła ukrywać jej wiecznie. Za jakiś czas sama jej sylwetka będzie obwieszczać światu, że dziewczyna spodziewa się dziecka. Póki co bała się o tym mówić, zwłaszcza po tym, co się stało.
- Pewnie prędzej czy później wszyscy się dowiedzą – powiedziała po chwili wahania. – Na razie wie tylko Glaucus i jego najbliższa rodzina... Mama... I uzdrowiciele, którzy się mną zajmowali.
Lyra nie wiedziała, czy jej bracia wiedzą o ciąży, chyba że dowiedzieli się od matki. I tak nie spodziewała się ich odwiedzin, od dawna nie widziała żadnego z nich. Westchnęła cicho.
- Tak poza tym, że muszę tutaj leżeć? Jest dobrze, naprawdę. Glaucus regularnie mnie odwiedza... Bardzo się o mnie troszczy – powiedziała, chcąc zapewnić mężczyznę o tym, że układa jej się w nowym życiu i nie musiał się martwić. Naprawdę czuła się szczęśliwa u boku męża, który zresztą był dla niej już kimś więcej. Zrozumiała to w chwili, gdy tylko pojawił się w jej sali po tym wydarzeniu. – Kiedy wrócę do domu, będę musiała skończyć kilka obrazów... Mam nadzieję, że malowanie nie jest wykluczone w moim obecnym stanie? – Wolała się upewnić, żeby wiedzieć, co będzie jej wolno, a co nie, gdy tylko opuści mury Munga.
Patrzyła, jak podszedł do szafki i po chwili wrócił z nową dawką eliksiru wzmacniającego. Wypiła go pospiesznie, po czym odłożyła szklaneczkę na szafkę. Była wdzięczna, że mężczyzna nie zadawał pytań o wydarzenia na Pokątnej, nie kazał jej po raz kolejny przypominać sobie tego, co się stało.
- Pamiętam... Chyba – tak jej się wydawało, to było dość mgliste wspomnienie. – Byłam wtedy dzieckiem, prawda? Poszłam za wami, chcąc zobaczyć, co tam robiliście. – Zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć coś więcej. Niestety, jak to już bywało ze wspomnieniami z dzieciństwa, niektóre szczegóły były zatarte. – A teraz jestem dziwadłem, Traversem, który boi się wody. Dziwne, prawda, Archibaldzie? Glaucus obiecał jednak, że pomoże mi to pokonać.
Lyra sama nie wiedziała, skąd wziął się jej lęk. Zeszłego lata przekonała się o jego istnieniu i od tego czasu myślała o wodzie z niechęcią, ale jako że marzyła o tym, żeby kiedyś wybrać się z mężem w podróż, musiała zwalczyć w sobie ten strach.
- A co słychać u Lorraine i dzieciaków? – zapytała jeszcze, opierając się wygodniej o poduszki.
Kiedy mężczyzna się odezwał, westchnęła i zrobiła smutną minę. Oczywiście, że wolałaby znajdować się teraz we własnej sypialni, ale wiedziała, że pobyt tu jest konieczny dla dobra dziecka. Nie chciała ryzykować, że sytuacja sprzed dwóch dni znowu się powtórzy, więc musiała tu zostać, dopóki uzdrowiciele nie stwierdzą, że jej stan pozwala na powrót do normalnego funkcjonowania. Póki co wciąż była bardzo słaba i nawet nie wychodziła z łóżka.
- Mam nadzieję. Wiesz, jak nie lubię tu być – powiedziała. Archibald zapewne pamiętał jej długi pobyt w Mungu, kiedy w Hogwarcie została trafiona błędnie rzuconą klątwą i dochodziła do siebie po powikłaniach.
Jeśli chodzi o ciążę, Lyra zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła ukrywać jej wiecznie. Za jakiś czas sama jej sylwetka będzie obwieszczać światu, że dziewczyna spodziewa się dziecka. Póki co bała się o tym mówić, zwłaszcza po tym, co się stało.
- Pewnie prędzej czy później wszyscy się dowiedzą – powiedziała po chwili wahania. – Na razie wie tylko Glaucus i jego najbliższa rodzina... Mama... I uzdrowiciele, którzy się mną zajmowali.
Lyra nie wiedziała, czy jej bracia wiedzą o ciąży, chyba że dowiedzieli się od matki. I tak nie spodziewała się ich odwiedzin, od dawna nie widziała żadnego z nich. Westchnęła cicho.
- Tak poza tym, że muszę tutaj leżeć? Jest dobrze, naprawdę. Glaucus regularnie mnie odwiedza... Bardzo się o mnie troszczy – powiedziała, chcąc zapewnić mężczyznę o tym, że układa jej się w nowym życiu i nie musiał się martwić. Naprawdę czuła się szczęśliwa u boku męża, który zresztą był dla niej już kimś więcej. Zrozumiała to w chwili, gdy tylko pojawił się w jej sali po tym wydarzeniu. – Kiedy wrócę do domu, będę musiała skończyć kilka obrazów... Mam nadzieję, że malowanie nie jest wykluczone w moim obecnym stanie? – Wolała się upewnić, żeby wiedzieć, co będzie jej wolno, a co nie, gdy tylko opuści mury Munga.
Patrzyła, jak podszedł do szafki i po chwili wrócił z nową dawką eliksiru wzmacniającego. Wypiła go pospiesznie, po czym odłożyła szklaneczkę na szafkę. Była wdzięczna, że mężczyzna nie zadawał pytań o wydarzenia na Pokątnej, nie kazał jej po raz kolejny przypominać sobie tego, co się stało.
- Pamiętam... Chyba – tak jej się wydawało, to było dość mgliste wspomnienie. – Byłam wtedy dzieckiem, prawda? Poszłam za wami, chcąc zobaczyć, co tam robiliście. – Zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć coś więcej. Niestety, jak to już bywało ze wspomnieniami z dzieciństwa, niektóre szczegóły były zatarte. – A teraz jestem dziwadłem, Traversem, który boi się wody. Dziwne, prawda, Archibaldzie? Glaucus obiecał jednak, że pomoże mi to pokonać.
Lyra sama nie wiedziała, skąd wziął się jej lęk. Zeszłego lata przekonała się o jego istnieniu i od tego czasu myślała o wodzie z niechęcią, ale jako że marzyła o tym, żeby kiedyś wybrać się z mężem w podróż, musiała zwalczyć w sobie ten strach.
- A co słychać u Lorraine i dzieciaków? – zapytała jeszcze, opierając się wygodniej o poduszki.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Uznałbym, że coś jest z tobą nie w porządku, gdybyś lubiła - zaśmiałem się. Zdawałem sobie sprawę, że mogę sprawiać wrażenie osoby aż nazbyt pogodnej, lecz w murach tego szpitala działo się wystarczająco dużo złych rzeczy, by jeszcze stresować pacjentów swoim gburowatym zachowaniem. Wolałem więc przykleić na swoją twarz szeroki uśmiech i utrzymywać pogodną atmosferę rozmowy na tyle, na ile było to możliwe. Z niektórymi osobami przychodziło mi to naturalnie (na przykład z Lyrą) - przy innych musiałem się bardziej namęczyć, choć w żadnym przypadku nie było to niemożliwe. - Chyba tylko uzdrowiciele lubią tutaj przychodzić, ale my nie jesteśmy do końca normalni - zażartowałem, choć w zasadzie było w tym trochę prawdy. Kto w pełni zdrowy na umyśle chciałby spędzać pół życia w pracy. Nawet ja miewałem w tej kwestii wątpliwości, ale najczęściej stosunkowo szybko mijały. - Rozumiem - odpowiedziałem jedynie, czując, że nie ma większej ochoty na rozmowę na ten temat. Zresztą dowiedziałem się wystarczająco dużo, więc postanowiłem więcej nie naciskać. - Cieszę się, że powodzi ci się z Glaucusem - dodałem. Spotykałem go od czasu do czasu w kwaterze Zakonu, ale to i tak nie były wystarczająco częste spotkania, by móc wynieść z nich jakieś wnioski co do osoby Traversa. Choć sam fakt, że należy do Zakonu, dobrze o nim świadczył. Przynajmniej chciałem tak myśleć, że postępujemy prawidłowo. - Nie, malowanie obrazów nie powinno ci zaszkodzić - zapewniłem, podchodząc bliżej jej łóżka. - Teraz rzucę na ciebie zaklęcie, działające podobnie jak eliksir wzmacniający - uprzedziłem, wyciągając z kieszeni różdżkę. - Convalesco - rzuciłem, odkrywając uprzednio kawałek kołdry. - W sumie dobrze, że zaczęłaś ten temat. Czy malujesz portrety? - Zapytałem dość enigmatycznie, choć w zasadzie łatwo było się domyślić po co mi ta wiedza. Już od dłuższego czasu zastanawialiśmy się z Lorraine nad namalowaniem naszego portretu. Niby w obecnych czasach zaczęły zastępować je zdjęcia, jednak obrazy miały swój specyficzny urok, którego fotografiom jeszcze nie udało się zdobyć. - Nie robiliśmy wtedy nic szczególnego, ale tobie wydawało się, że jak za nami pójdziesz to zobaczysz mnóstwo ciekawej magii - wytłumaczyłem. Sam dokładnie nie pamiętałem całego zajścia, ale musieliśmy jej nagadać mnóstwo głupot, a potem dostaliśmy za swoje. - To jesteśmy w tym razem - odparłem, śmiejąc się pod nosem. Dopisałem jeszcze coś do karty i wróciłem na niewygodny taborecik. - Nie cierpię zwierząt - przyznałem się, oczekując na wielkie zdziwienie, które te słowa wywoływały w ludziach. Tak, nie lubiłem żadnych stworzeń i nie, nie byłem nieczułym człowiekiem. - Podczas gdy mój ojciec pracuje na oddziale urazów magizoologicznych, siostra jest weterynarzem, a żona walczy o ich prawa - westchnąłem. Nie było lekko żyć w takiej rodzinie. - Także nie przejmuj się swoją fobią. Obyś ją zwalczyła, ale nic się nie stanie jak tego nie zrobisz - stwierdziłem, szybko sprawdzając godzinę. Nie chciałem, żeby Lyra poczuła się przez to urażona, ale musiałem pilnować jeszcze swoich własnych pacjentów. - Wszystko w porządku, dziękuję. Musisz nad odwiedzić jak już uda ci się stąd wydostać - powiedziałem.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lyrze trudno było uwierzyć, że mógł istnieć ktoś, kto lubił przebywać w Mungu. Chyba że ci spośród uzdrowicieli, którzy faktycznie odczuwali powołanie do swojego zawodu, ale Archibalda chyba można było zaliczyć do tej kategorii. Zawsze sprawiał wrażenie osoby naprawdę lubiącej swoją pracę i znajdującej się na odpowiednim miejscu. Niewątpliwie potrafił podnosić na duchu, a przynajmniej na nią dobrze podziałała jego obecność. Cieszyła się, że postanowił ją odwiedzić.
- Jest dobrym mężem. Nawet, jeśli nie wszyscy zaakceptowali nasze małżeństwo – powiedziała, a w jej głosie można było wychwycić nutkę goryczy. – Ale mimo wszystko jestem szczęśliwa i pragnę urodzić to dziecko. – Jej delikatna dłoń ułożyła się na kołdrze nad jej brzuchem. Była taka młoda i tak bardzo jeszcze niegotowa, ale w pewien dziwny sposób już kochała swoje nienarodzone dziecko, co również zrozumiała, gdy o mały włos go nie straciła. – Boję się tylko... Że znowu coś może mu się stać. – W jej oczach błysnął strach, gdy podzieliła się z Prewettem swoim lękiem. A gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób jej małżonek narażał bezpieczeństwo swoje, jej i dziecka, zrozumiałaby, że jest to uzasadniony lęk. Póki co jednak o niczym nie wiedziała i ufała mężowi, że dobrze zadba o żonę i potomka.
Ulżyło jej, gdy mężczyzna powiedział, że malowanie nie powinno jej zaszkodzić.
- To dobrze. Nie lubię po całych dniach leżeć w łóżku, chciałabym móc normalnie malować, gdy już wrócę do domu. To dla mnie nie tylko praca, ale przede wszystkim pasja – powiedziała. Teraz, gdy była mężatką, nie była już zależna od zarobków za obrazy, ale że kochała malarstwo, nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać malować.
Pozwoliła, żeby Archibald rzucił na nią zaklęcie. Może nie przepadała za procedurami leczniczymi, ale nie ulegało wątpliwości, że zaklęcia i eliksiry sporo dawały i przyspieszały jej rekonwalescencję.
- Tak, maluję – potwierdziła. Spod jej pędzla wychodziły zarówno portrety, jak i pejzaże czy martwe natury. Zależnie, na co miała ochotę lub czego życzył sobie zamawiający, dziewczątko starało się sprostać oczekiwaniom. – Jeśli potrzebujesz jakiegoś portretu, chętnie się tego podejmę.
Mimowolnie cofnęła się myślami do czasów dzieciństwa, próbując sobie przypomnieć tę konkretną przygodę. Całkiem możliwe, że chciała zobaczyć magię; kiedy była dzieckiem i zanim dostała swoją różdżkę, fascynowały ją czary w wykonaniu innych. Była zresztą bardzo ciekawskim dzieckiem i wszędzie musiała zajrzeć.
- Naprawdę nie lubisz zwierząt? – rzeczywiście się zdziwiła, biorąc pod uwagę, że jego siostra i żona interesowały się stworzeniami. Także Lyra lubiła zwierzęta, może poza tymi niebezpiecznymi. Rozumiała jednak tę ironię losu – jej mąż był magicznym żeglarzem, większość jego rodu też była związana z morzem, a ona wzdrygała się ze strachu na myśl o głębokiej wodzie. Kiedy zeszłego lata podczas festiwalu Prewettów Alex wrzucił ją do wody i zaczęła się topić, zdała sobie sprawę, że to straszne uczucie... i że już kiedyś je przeżyła, tylko nie pamiętała, kiedy. – Dowiedziałam się o tym, że się boję podczas waszego ubiegłego festiwalu, wiesz? Pewien... przyjaciel dla żartu zepchnął mnie z pomostu do wody. – Postanowiła nie zdradzać, że był to Alex. – A tego dnia, kiedy puszczaliśmy wianki, to Glaucus wyłowił mój... I trzy tygodnie później mi się oświadczył. Niesamowity zbieg okoliczności, prawda? – zauważyła, a jej opuszki musnęły pierścionek zaręczynowy. Sama nie wiedziała, dlaczego akurat teraz przypomniała sobie o festiwalu i wiankach. Może dlatego, że obok niej siedział Prewett? Zastanowiła się jednak, czy Glaucus już wtedy wiedział, co planuje wobec niego rodzina.
- Chcę to zrobić. Glaucus obiecał mi, że kiedyś zabierze mnie w podróż, ale tylko pod warunkiem, że zwalczę swój strach – powiedziała. – I oczywiście, z chęcią was odwiedzę. Może w maju, kiedy już stąd wyjdę... – Rzeczywiście chciała ich odwiedzić, tym bardziej, że jak podejrzewała, z Lorraine mogłaby porozmawiać na dręczące ją obecnie kwestie, o których sama nie miała wielkiego pojęcia.
- Jest dobrym mężem. Nawet, jeśli nie wszyscy zaakceptowali nasze małżeństwo – powiedziała, a w jej głosie można było wychwycić nutkę goryczy. – Ale mimo wszystko jestem szczęśliwa i pragnę urodzić to dziecko. – Jej delikatna dłoń ułożyła się na kołdrze nad jej brzuchem. Była taka młoda i tak bardzo jeszcze niegotowa, ale w pewien dziwny sposób już kochała swoje nienarodzone dziecko, co również zrozumiała, gdy o mały włos go nie straciła. – Boję się tylko... Że znowu coś może mu się stać. – W jej oczach błysnął strach, gdy podzieliła się z Prewettem swoim lękiem. A gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób jej małżonek narażał bezpieczeństwo swoje, jej i dziecka, zrozumiałaby, że jest to uzasadniony lęk. Póki co jednak o niczym nie wiedziała i ufała mężowi, że dobrze zadba o żonę i potomka.
Ulżyło jej, gdy mężczyzna powiedział, że malowanie nie powinno jej zaszkodzić.
- To dobrze. Nie lubię po całych dniach leżeć w łóżku, chciałabym móc normalnie malować, gdy już wrócę do domu. To dla mnie nie tylko praca, ale przede wszystkim pasja – powiedziała. Teraz, gdy była mężatką, nie była już zależna od zarobków za obrazy, ale że kochała malarstwo, nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać malować.
Pozwoliła, żeby Archibald rzucił na nią zaklęcie. Może nie przepadała za procedurami leczniczymi, ale nie ulegało wątpliwości, że zaklęcia i eliksiry sporo dawały i przyspieszały jej rekonwalescencję.
- Tak, maluję – potwierdziła. Spod jej pędzla wychodziły zarówno portrety, jak i pejzaże czy martwe natury. Zależnie, na co miała ochotę lub czego życzył sobie zamawiający, dziewczątko starało się sprostać oczekiwaniom. – Jeśli potrzebujesz jakiegoś portretu, chętnie się tego podejmę.
Mimowolnie cofnęła się myślami do czasów dzieciństwa, próbując sobie przypomnieć tę konkretną przygodę. Całkiem możliwe, że chciała zobaczyć magię; kiedy była dzieckiem i zanim dostała swoją różdżkę, fascynowały ją czary w wykonaniu innych. Była zresztą bardzo ciekawskim dzieckiem i wszędzie musiała zajrzeć.
- Naprawdę nie lubisz zwierząt? – rzeczywiście się zdziwiła, biorąc pod uwagę, że jego siostra i żona interesowały się stworzeniami. Także Lyra lubiła zwierzęta, może poza tymi niebezpiecznymi. Rozumiała jednak tę ironię losu – jej mąż był magicznym żeglarzem, większość jego rodu też była związana z morzem, a ona wzdrygała się ze strachu na myśl o głębokiej wodzie. Kiedy zeszłego lata podczas festiwalu Prewettów Alex wrzucił ją do wody i zaczęła się topić, zdała sobie sprawę, że to straszne uczucie... i że już kiedyś je przeżyła, tylko nie pamiętała, kiedy. – Dowiedziałam się o tym, że się boję podczas waszego ubiegłego festiwalu, wiesz? Pewien... przyjaciel dla żartu zepchnął mnie z pomostu do wody. – Postanowiła nie zdradzać, że był to Alex. – A tego dnia, kiedy puszczaliśmy wianki, to Glaucus wyłowił mój... I trzy tygodnie później mi się oświadczył. Niesamowity zbieg okoliczności, prawda? – zauważyła, a jej opuszki musnęły pierścionek zaręczynowy. Sama nie wiedziała, dlaczego akurat teraz przypomniała sobie o festiwalu i wiankach. Może dlatego, że obok niej siedział Prewett? Zastanowiła się jednak, czy Glaucus już wtedy wiedział, co planuje wobec niego rodzina.
- Chcę to zrobić. Glaucus obiecał mi, że kiedyś zabierze mnie w podróż, ale tylko pod warunkiem, że zwalczę swój strach – powiedziała. – I oczywiście, z chęcią was odwiedzę. Może w maju, kiedy już stąd wyjdę... – Rzeczywiście chciała ich odwiedzić, tym bardziej, że jak podejrzewała, z Lorraine mogłaby porozmawiać na dręczące ją obecnie kwestie, o których sama nie miała wielkiego pojęcia.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź