Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Amelia Bell' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Aż zaniemówił - co było nadzwyczaj dziwne, skoro nie miał przy sobie żadnego z opiekunów, upominających go, by odzywał się mniej, ciszej i nie tak często. Brutus nie potrafił poskromić swojej ciekawości świata i zazwyczaj zadawał co najmniej kilka pytań na minutę, przy czym posiadał też niesamowitą umiejętność (na pewno za tatą!) skupienia uwagi słuchaczy swoją własną narracją. Kiedy tylko nikt go nie rugał, chłopiec wykorzystywał nadaną mu wolność, by operować srebrzystym głosikiem, dowiadywać się więcej i nawiązywać kontakty - z surowym dziadkiem Cronusem, z nielubianym wujkiem Gregorem, który już nie wychodził ze swojej komnaty i którego odwiedzała tylko jego siostra, i z ciocią Felicją hodującą puszki pigmejskie, i nawet z lokajem Jonathanem. Wiadomość, że pan Lis zna słynnych graczy qudditcha uciszyła Brutusa jednak skutecznie na co najmniej kilka sekundy, akurat tyle, by zdążył nabrać głęboki wdech i wystrzelić salwą pytajników i entuzjastycznych wykrzykników, tłustych i wibrujących wśród nich podekscytowaniem.
-Kogo, kogo? A znasz Josepha Wrighta, wujku? Chodzisz na mecze? - zawołał do spółki z Oscarem, odwracając się nagle do tyłu i wczepiając się paluszkami w kurtkę mężczyzny. Sam jeszcze nigdy nie był na tak wielkim wydarzeniu sportowym, tata nie chciał go zabrać i zawsze wyrażała swą głęboką dezaprobatę dla pasji Brutusa, podsumowując je jednym zdaniem: "twoje zamiłowanie do plebejskich rozrywek wkrótce się skończy, chłopcze". Młody lord nie chciał, aby się kończyło, dlatego z całej siły odsuwał od siebie przewidywany przez tatę finał, choćby przez męczenie nieznajomego wujka o boiskowe opowieści.
-Naprawdę? - spytał, bo bardzo pragnął tego potwierdzenia. Chciał wierzyć, że słowa wujka Lisa są prawdziwe - bo marzył, żeby tata był z niego dumny. Wiedział, że ojca zadowala perfekcja i że lubi, kiedy nad zabawę w chowanego przedłoży dodatkową lekcję historii magii. I robił to, ale pomimo kolejnej godziny spędzonej nad okurzonymi, nudnymi księgami, tato chwalił Septimusa, jemu ograniczając się do skinięcia głową - a jeśli... - zamrugał intensywnie, bo zrobiło mu się przykro - a jeśli tata... ale wcale nie mój, tylko taki... taki hipopomiczny tata - zaciął się przy trudnym słowie i zalał rumieńcem wstydu. Nie, nie, nie tak. Na pewno nie tak - hi-po-te-ty-czny - poprawił się, sylabizując powoli długi i ciężki wyraz - mówi swoim dzieciom, że jest z nich dumny? I tylko jednemu nie? - drążył nieustępliwie, zaciskając kurczowo zgrabiałe od zimna rączki na pasie Oscara. Wujek Lis był bardzo mądry, więc musiał też to wiedzieć. Może tatuś był na coś chory? Albo to, on, Brutus był nie dość dobry?
-Jesteś jego przyjacielem, wujku? - dopytał, bo tata zawsze miał mnóstwo przyjaciół i znajomych. Każdy znał Abraxasa Malfoya. I każdy go szanował.
Wychylił się zza sanek, by spojrzeć na Oscara. Delikatny wyraz niepokoju wykrzywił gładką buzię małego lorda, gdy próbował zrozumieć, dlaczego starszy chłopiec tak mówi o swoim tacie. Brutus nigdy nie pomyślał o Abraxasie źle, darząc go prócz bezwarunkowej miłości, niemal czołobitnym szacunkiem. Nie wyobrażał sobie, nie uważać taty za najlepszego, najsilniejszego i najmądrzejszego. Tata po prostu był najlepszy.
-Na pewno jest - powiedział z pełnym przekonaniem w głosie - ty jesteś fajny, więc twój tato też musi! Trafiłeś do Gryffindoru, bo on też tam należał? Mój tata mówi, że wszyscy, całe moje rodzeństwo będziemy w Slytherinie, bo każdy z naszej rodziny tam trafiał - powiedział, jednocześnie zagadując Oscara. Zastanawiał się, czy wszystkie familie mają podobne tradycje - a ty, wujku, w jakim domu byłeś? - zwrócił się do mężczyzny, nie zawracając sobie głowy utraconą czapką. Miał ich w domu całkiem sporo - z pomponami i bez, ciemne i kolorowe, grube i cieńsze, a podczas tej przejażdżki na pewno się nie przeziębi. Ścisnął ramionka i wsunął głowę najniżej jak się dało pod zapięcie płaszczyka, który zatrzymał się na czubku jego nosa.
-Oo, wujku lisie, co to są za rośliny? - spytał, dostrzegając, jak Frederick wychyla się z saneczek i mocuje się z jakimiś liśćmi oplatającymi płozy. Powinien też pomagać, więc solidarnie uchwycił rękę Oscara i pociągnął ją nieznacznie, zmieniając odrobinę tor jazdy saneczek.
-Kogo, kogo? A znasz Josepha Wrighta, wujku? Chodzisz na mecze? - zawołał do spółki z Oscarem, odwracając się nagle do tyłu i wczepiając się paluszkami w kurtkę mężczyzny. Sam jeszcze nigdy nie był na tak wielkim wydarzeniu sportowym, tata nie chciał go zabrać i zawsze wyrażała swą głęboką dezaprobatę dla pasji Brutusa, podsumowując je jednym zdaniem: "twoje zamiłowanie do plebejskich rozrywek wkrótce się skończy, chłopcze". Młody lord nie chciał, aby się kończyło, dlatego z całej siły odsuwał od siebie przewidywany przez tatę finał, choćby przez męczenie nieznajomego wujka o boiskowe opowieści.
-Naprawdę? - spytał, bo bardzo pragnął tego potwierdzenia. Chciał wierzyć, że słowa wujka Lisa są prawdziwe - bo marzył, żeby tata był z niego dumny. Wiedział, że ojca zadowala perfekcja i że lubi, kiedy nad zabawę w chowanego przedłoży dodatkową lekcję historii magii. I robił to, ale pomimo kolejnej godziny spędzonej nad okurzonymi, nudnymi księgami, tato chwalił Septimusa, jemu ograniczając się do skinięcia głową - a jeśli... - zamrugał intensywnie, bo zrobiło mu się przykro - a jeśli tata... ale wcale nie mój, tylko taki... taki hipopomiczny tata - zaciął się przy trudnym słowie i zalał rumieńcem wstydu. Nie, nie, nie tak. Na pewno nie tak - hi-po-te-ty-czny - poprawił się, sylabizując powoli długi i ciężki wyraz - mówi swoim dzieciom, że jest z nich dumny? I tylko jednemu nie? - drążył nieustępliwie, zaciskając kurczowo zgrabiałe od zimna rączki na pasie Oscara. Wujek Lis był bardzo mądry, więc musiał też to wiedzieć. Może tatuś był na coś chory? Albo to, on, Brutus był nie dość dobry?
-Jesteś jego przyjacielem, wujku? - dopytał, bo tata zawsze miał mnóstwo przyjaciół i znajomych. Każdy znał Abraxasa Malfoya. I każdy go szanował.
Wychylił się zza sanek, by spojrzeć na Oscara. Delikatny wyraz niepokoju wykrzywił gładką buzię małego lorda, gdy próbował zrozumieć, dlaczego starszy chłopiec tak mówi o swoim tacie. Brutus nigdy nie pomyślał o Abraxasie źle, darząc go prócz bezwarunkowej miłości, niemal czołobitnym szacunkiem. Nie wyobrażał sobie, nie uważać taty za najlepszego, najsilniejszego i najmądrzejszego. Tata po prostu był najlepszy.
-Na pewno jest - powiedział z pełnym przekonaniem w głosie - ty jesteś fajny, więc twój tato też musi! Trafiłeś do Gryffindoru, bo on też tam należał? Mój tata mówi, że wszyscy, całe moje rodzeństwo będziemy w Slytherinie, bo każdy z naszej rodziny tam trafiał - powiedział, jednocześnie zagadując Oscara. Zastanawiał się, czy wszystkie familie mają podobne tradycje - a ty, wujku, w jakim domu byłeś? - zwrócił się do mężczyzny, nie zawracając sobie głowy utraconą czapką. Miał ich w domu całkiem sporo - z pomponami i bez, ciemne i kolorowe, grube i cieńsze, a podczas tej przejażdżki na pewno się nie przeziębi. Ścisnął ramionka i wsunął głowę najniżej jak się dało pod zapięcie płaszczyka, który zatrzymał się na czubku jego nosa.
-Oo, wujku lisie, co to są za rośliny? - spytał, dostrzegając, jak Frederick wychyla się z saneczek i mocuje się z jakimiś liśćmi oplatającymi płozy. Powinien też pomagać, więc solidarnie uchwycił rękę Oscara i pociągnął ją nieznacznie, zmieniając odrobinę tor jazdy saneczek.
Gość
Gość
The member 'Brutus Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Nie wierzył w to, że nagle uda mu się wyrwać zielsko spomiędzy płóz. Aż tak silny nie był, w dodatku w dłoni nadal dzierżył kubek z przyjemnie ciepłym kakao. Zamierzał sprezentować go Leanne, lecz naczynie zniknęło równie nagle co się pojawiło. Cyrus uniósł zdziwiony brwi, jeszcze przez chwilę rozglądając się dookoła w poszukiwaniu zguby. Nie dostrzegłszy jej nigdzie wzruszył ramionami i przetarł oczy. Robiło się coraz chłodniej, wiatr nieubłaganie smagał ich po czerwieniejących policzkach. Snape wychylił się ponownie, raz jeszcze starając sobie przypomnieć strukturę, nazwę oraz właściwości wijącej się rośliny. I myślał dość długo, zaś kiedy sądził już, że żadne logiczne rozwiązanie nie przyjdzie mu do głowy, gdzieś niedaleko rozbłysło zaklęcie. Właśnie wtedy zdołał sobie przypomnieć nazwę tego ciekawego okazu. Kąciki ust zatańczyły lekko idąc ku górze, a alchemik klasnął w dłonie. Z zadowoleniem przyjął do siebie fakt jak roślina odpada, przestając ich wreszcie hamować. Posiadali całkiem niezłą pozycję, jednakże wszystko mogło się zmienić.
Wyścig saneczkowy był naprawdę nieprzewidywalny. Jednym szło gorzej, później lepiej, innym na odwrót. Cyrus natomiast postanowił zagadnąć kierującą powozem Tonks, kiedy nagle na ich trasie, przed nimi, stanął troll. Najprawdziwszy. Snape wybałuszył oczy ze zdziwienia, na długą chwilę nieruchomiejąc. Zdziwiła go lekkomyślność oraz beztroska blondynki, która odzywała się do stworzenia jak do biegającego po domu berbecia. Wystarczyło przecież, że tamten tupnął, a oni pewnie wywróciliby się w najbliższą zaspę. Przy dobrych wiatrach.
- Kakao zniknęło - poinformował ją smutnym tonem, chociaż sprawiał wrażenie nieobecnego myślami. W momencie, gdy Leanne się doń odwróciła, rozłożył bezradnie ręce z miną niewiniątka. I zaraz szybko przeniósł wzrok na trolla, do którego nieubłaganie się zbliżali. Nieubłaganie oraz niesamowicie szybko. Musiał szybko coś wymyślić. Nie znał trollańskiego, nie wiedział jak się posługiwać w ich języku. Miał raptem świadomość, że istoty te były nieskończenie głupie, przy czym potrafiły sprawnie zabijać. Z pewną dozą nieśmiałości zaczął pokazywać olbrzymiemu stworzeniu, żeby w swej dobroci może się odsunęło, ułatwiając im przejazd. Dodał to tego kilka znaczących chrząknięć, nie zważając na to, że to sprawdziłoby się pewnie w przypadku człowieka, nie tego czegoś. Tak czy inaczej musiał spróbować, wolałby nie wjeżdżać w to ogromne cielsko.
Wyścig saneczkowy był naprawdę nieprzewidywalny. Jednym szło gorzej, później lepiej, innym na odwrót. Cyrus natomiast postanowił zagadnąć kierującą powozem Tonks, kiedy nagle na ich trasie, przed nimi, stanął troll. Najprawdziwszy. Snape wybałuszył oczy ze zdziwienia, na długą chwilę nieruchomiejąc. Zdziwiła go lekkomyślność oraz beztroska blondynki, która odzywała się do stworzenia jak do biegającego po domu berbecia. Wystarczyło przecież, że tamten tupnął, a oni pewnie wywróciliby się w najbliższą zaspę. Przy dobrych wiatrach.
- Kakao zniknęło - poinformował ją smutnym tonem, chociaż sprawiał wrażenie nieobecnego myślami. W momencie, gdy Leanne się doń odwróciła, rozłożył bezradnie ręce z miną niewiniątka. I zaraz szybko przeniósł wzrok na trolla, do którego nieubłaganie się zbliżali. Nieubłaganie oraz niesamowicie szybko. Musiał szybko coś wymyślić. Nie znał trollańskiego, nie wiedział jak się posługiwać w ich języku. Miał raptem świadomość, że istoty te były nieskończenie głupie, przy czym potrafiły sprawnie zabijać. Z pewną dozą nieśmiałości zaczął pokazywać olbrzymiemu stworzeniu, żeby w swej dobroci może się odsunęło, ułatwiając im przejazd. Dodał to tego kilka znaczących chrząknięć, nie zważając na to, że to sprawdziłoby się pewnie w przypadku człowieka, nie tego czegoś. Tak czy inaczej musiał spróbować, wolałby nie wjeżdżać w to ogromne cielsko.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cyrus Snape' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Popędziłam sanie, a potem popatrzyłam na tego mojego partnera oczami szerokimi, kiedy to... podjął się małego oszustwa! To było jednak potrzebne. Kto wie, co by z nami było gdyby ten troll się na nas rzucił! Adrenalina zaszumiała mi w uszach. Nie wiedzieć czemu, kiedy to niebezpieczeństwo było za nami zaśmiałam się.
- O rety... ale to był numer! - zawołałam do niego podekscytowana w całkiem zdrowy sposób - O nie! Musimy dogonić tamte sanie, proszę pana! Tam jest mój brat,któremu muszę utrzeć nosa - dzielę się z nim swoją misją, gdy nagle sanie zaczęły trzaskać i się jakoś trochę klekotać.
- O-o-okej - wydusiłam z siebie, kiedy tak telepało i się przegramoliłam tak, by przepuścić mojego saneczkowego partnera na miejsce prowadzące, ja sama zaś zaczęłam ściągać z szyi swój nieludzko długi szal próbując za jego pomocą naprawić sanie - C-co za bu-bubel!
|zręczne ręce I !
- O rety... ale to był numer! - zawołałam do niego podekscytowana w całkiem zdrowy sposób - O nie! Musimy dogonić tamte sanie, proszę pana! Tam jest mój brat,któremu muszę utrzeć nosa - dzielę się z nim swoją misją, gdy nagle sanie zaczęły trzaskać i się jakoś trochę klekotać.
- O-o-okej - wydusiłam z siebie, kiedy tak telepało i się przegramoliłam tak, by przepuścić mojego saneczkowego partnera na miejsce prowadzące, ja sama zaś zaczęłam ściągać z szyi swój nieludzko długi szal próbując za jego pomocą naprawić sanie - C-co za bu-bubel!
|zręczne ręce I !
The member 'Sally Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Ta jazda jest naprawdę szalona. Co chwilę muszę przytrzymywać spadającą przez pęd wiatru czapkę, ale jest cudownie. Nawet kiedy wpadamy w jakiś ostry zakręt to zamiast panikować to się śmieję, nie wiedzieć dlaczego. Chyba ogólna radość wywołana dziecięcą mimo wszystko zabawą tak na mnie działa. Śmigamy niczym rącze renifery, ale dobrze, że mój pilot nie traci czujności i że w porę zauważa ten dziwny most, nad którym nie potrafię się intensywniej zastanowić. Ciężko prowadzi się sanie, konwersację oraz jeszcze wszechogarniającą czujność. Zwłaszcza, że śnieg zacina już mocno.
- Dzięki laska - chichoczę trochę, bo naprawdę ten wyskok i klapnięcie z powrotem na ziemie to prawie jak wyczyny kaskaderskie. Znów poprawiam czapkę niedbałym ruchem, bo przecież boję się puścić kierowania sań tak całkowicie. Jakbyśmy akurat najechały na jakiś kamień czy inną nierówność to śmierć murowana.
- Mam nadzieję, że żyjesz - rzucam, kiedy już pędzimy dalej. Obracam się przez ramię chcąc dostrzec Eileen. Wygląda uroczo przestraszona. Znów się trochę śmieję, wracając już spojrzeniem na drogę. Musimy częściej oddawać się takiemu śniegowemu szaleństwu. Koniecznie w czerwcu, chociaż nie wiem czy natura jeszcze kiedyś spłata nam podobnego psikusa.
Jednak w pewnym momencie te wirujące w powietrzu płatki stają się naprawdę nie do zniesienia. A musimy przede wszystkim widzieć. Postanawiam zatem rzucić na nas zaklęcie chroniące przed warunkami atmosferycznymi i muszę wam powiedzieć, że jest wspaniale. Żadnego śniegu, gwałtownego wiatru, no jak w jakimś zupełnie odrębnym świecie, gdzie króluje jedynie miłość do saneczkarstwa.
- Jesteś fantastyczną cheerleaderką - stwierdzam z niepohamowaną radością. Naprawdę te krzyki aż mnie zagrzewają do walki. Przynajmniej do momentu, w którym materializuje się w moich dłoniach kubek z kakao. Rany, jak ono pięknie pachnie. Chrzanić prowadzenie i silną wolę, muszę wziąć choć łyczka, ale zaraz oddaję je jeszcze pannie Wilde. Bo w dłoniach to chyba mi już tylko dziada z babą brakuje. - To napój bogów - mówię poważnym, pewnym siebie głosem. I chcę proponować zamianę, kiedy właśnie docieramy do wzniesienia. Kiedy jednak przypominam sobie o zdolnościach zielarki z transmutacji, postanawiam jeszcze trochę poprowadzić.
- Facere - rzucam wyraźnie, po czym zerkam na Eileen, żeby wiedziała, co powinna zrobić. - Potem mam nadzieję, że się wreszcie zamienimy - dodaję jeszcze, bo pewnie przyjaciółka nie może się już doczekać i ja jej się absolutnie nie dziwię. Dlatego musimy do tego dążyć za wszelką cenę.
- Dzięki laska - chichoczę trochę, bo naprawdę ten wyskok i klapnięcie z powrotem na ziemie to prawie jak wyczyny kaskaderskie. Znów poprawiam czapkę niedbałym ruchem, bo przecież boję się puścić kierowania sań tak całkowicie. Jakbyśmy akurat najechały na jakiś kamień czy inną nierówność to śmierć murowana.
- Mam nadzieję, że żyjesz - rzucam, kiedy już pędzimy dalej. Obracam się przez ramię chcąc dostrzec Eileen. Wygląda uroczo przestraszona. Znów się trochę śmieję, wracając już spojrzeniem na drogę. Musimy częściej oddawać się takiemu śniegowemu szaleństwu. Koniecznie w czerwcu, chociaż nie wiem czy natura jeszcze kiedyś spłata nam podobnego psikusa.
Jednak w pewnym momencie te wirujące w powietrzu płatki stają się naprawdę nie do zniesienia. A musimy przede wszystkim widzieć. Postanawiam zatem rzucić na nas zaklęcie chroniące przed warunkami atmosferycznymi i muszę wam powiedzieć, że jest wspaniale. Żadnego śniegu, gwałtownego wiatru, no jak w jakimś zupełnie odrębnym świecie, gdzie króluje jedynie miłość do saneczkarstwa.
- Jesteś fantastyczną cheerleaderką - stwierdzam z niepohamowaną radością. Naprawdę te krzyki aż mnie zagrzewają do walki. Przynajmniej do momentu, w którym materializuje się w moich dłoniach kubek z kakao. Rany, jak ono pięknie pachnie. Chrzanić prowadzenie i silną wolę, muszę wziąć choć łyczka, ale zaraz oddaję je jeszcze pannie Wilde. Bo w dłoniach to chyba mi już tylko dziada z babą brakuje. - To napój bogów - mówię poważnym, pewnym siebie głosem. I chcę proponować zamianę, kiedy właśnie docieramy do wzniesienia. Kiedy jednak przypominam sobie o zdolnościach zielarki z transmutacji, postanawiam jeszcze trochę poprowadzić.
- Facere - rzucam wyraźnie, po czym zerkam na Eileen, żeby wiedziała, co powinna zrobić. - Potem mam nadzieję, że się wreszcie zamienimy - dodaję jeszcze, bo pewnie przyjaciółka nie może się już doczekać i ja jej się absolutnie nie dziwię. Dlatego musimy do tego dążyć za wszelką cenę.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 3
#1 'k3' : 1, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 3
To jest absolutnie fascynujące, że nie stanowiłaby wyzwania. Wow. Naprawdę chętnie zobaczyłabym coś podobnego. Szkoda, że tatko nigdy by mi na to nie pozwolił, szczególnie teraz, po tej, nazwijmy to, rozmowie. Chciałabym pociągnąć dalej temat, ale chyba nie wypada mi wchodzić w słowo mężczyznom. Ci zaś coraz bardziej zatracają się w dyspucie, nie wiem po co i dlaczego. Czemu ma służyć pełna niezgody rozmowa. Siedzę jednak cicho, chociaż atmosfera zaczyna się drastycznie psuć. I już mnie ten cały wyścig tak mocno nie cieszy. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, to chyba nie chciałabym wychodzić dziś z Beeston. Na początku jeszcze cieszę się śniegiem i pędem, ale potem to już tak coraz mniej, aż radość całkowicie wygasa. Oczywiście, że zgadzam się z tatką, tylko uważam, że to nie jest najlepszy moment na tego typu uwagi. Które i tak na nic się zdadzą przy kimś, kto już tak jawnie obchodzi się ze swoim haniebnym zdaniem. Potem się jeszcze trochę oburzam, bo ja wcale nie odrosłam ledwie od ziemi! Jestem już dorosłą kobietą, wspaniałą lady i damą, ot co. Poruszam więc nieco niezadowolona noskiem, ale też tego nie komentuję. Staram się skoncentrować na krajobrazach mijanych podczas wyścigu, ale potem lądujemy w zaspie, potem zderzamy się z trollem, co wywołuje we mnie ogromny strach. Nie chciałabym, żeby nas zabił.
- Na szczęście nic mi nie jest - odpowiadam grzecznie lordowi Selwynowi, a widząc, że jemu także nic nie jest, nie dopytuję o jego zdrowie. Patrzę kontrolnie na tatkę, ale on oprócz silnego wzburzenia też jest nietknięty przez nasze wypadki na drodze. Niestety humor mi nadal nie dopisuje, a kiedy już słyszę brzydkie słowo padające z ust tatki, to aż mi więdną uszy. Naprawdę, proszę sprawdzić. Co prawda nigdy go nie słyszałam, ale wiem, że jest złe, tak po prostu brzmi. A pani Cattermole zawsze mówiła, żeby nie używać takiego języka. Powinnam teraz ojca upomnieć, ale też mi nie wypada, więc już tak trochę bez życia siedzę z powrotem na tych sankach i modlę się po prostu, żeby dojechać do mety.
- Fatalnie nam idzie - stwierdzam wreszcie na głos, bardzo smętnie. Nawet pomoc przy prowadzeniu jest jakaś taka niedbała w moim wykonaniu. - Może spróbujmy skoncentrować się na jeździe? - proponuję nieśmiało, stwierdzając, że może jeszcze uda mi się namówić obu panów do chwilowego zawieszenia broni. Dla dobra wyścigu. Jesteśmy na przedostatniej pozycji, a kłótnie nie pomogą nam w wyprzedzeniu innych. Potem cierpliwie czekam na ewentualną naganę oraz moment, w którym pokonamy nadciągające wzniesienie.
- Na szczęście nic mi nie jest - odpowiadam grzecznie lordowi Selwynowi, a widząc, że jemu także nic nie jest, nie dopytuję o jego zdrowie. Patrzę kontrolnie na tatkę, ale on oprócz silnego wzburzenia też jest nietknięty przez nasze wypadki na drodze. Niestety humor mi nadal nie dopisuje, a kiedy już słyszę brzydkie słowo padające z ust tatki, to aż mi więdną uszy. Naprawdę, proszę sprawdzić. Co prawda nigdy go nie słyszałam, ale wiem, że jest złe, tak po prostu brzmi. A pani Cattermole zawsze mówiła, żeby nie używać takiego języka. Powinnam teraz ojca upomnieć, ale też mi nie wypada, więc już tak trochę bez życia siedzę z powrotem na tych sankach i modlę się po prostu, żeby dojechać do mety.
- Fatalnie nam idzie - stwierdzam wreszcie na głos, bardzo smętnie. Nawet pomoc przy prowadzeniu jest jakaś taka niedbała w moim wykonaniu. - Może spróbujmy skoncentrować się na jeździe? - proponuję nieśmiało, stwierdzając, że może jeszcze uda mi się namówić obu panów do chwilowego zawieszenia broni. Dla dobra wyścigu. Jesteśmy na przedostatniej pozycji, a kłótnie nie pomogą nam w wyprzedzeniu innych. Potem cierpliwie czekam na ewentualną naganę oraz moment, w którym pokonamy nadciągające wzniesienie.
Gość
Gość
The member 'Helene Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Oh no nie działo się najlepiej, ale znów tak najgorzej też nie. Bo w sumie to nikt nie spodziewał się, że w środku – no już lata prawie – będzie nam dane na sankach pojeździć. A przecież na sankach to się fajnie jeździło. I nawet dało się zapomnieć, że to czerwiec a nie grudzień. Trochę mylnie, bo jednak przy takiej pogodzie to czeka się na święta i wszystko i wszędzie cynamonem pachnie i z tego rozmyślania wyrwała mnie śnieżka która uderzyła mnie prosto w głowę. Odchyliłam się razem z nią niesiona siłą uderzenia, a potem zdziwione, niebieskie tęczówki odnalazły kuzyna Bartka. Zamrugałam kilka razy, by zaraz się uśmiechnąć. A już szczerze zaśmiałam się na słowa kuzyna Archibalda.
- Spróbuję coś z tym zrobić! – powiedziałam radośnie sięgając po różdżkę, bo przecież teoretycznie miałam nadzór to wolno mi było czarować. Więc no, wzięłam i zamachnęłam się. – Caelum – wypowiedziałam – jak miałam nadzieję – płynnie. No i cóż nie pozostawało mi nic innego jak poczekać na wynik.
- Spróbuję coś z tym zrobić! – powiedziałam radośnie sięgając po różdżkę, bo przecież teoretycznie miałam nadzór to wolno mi było czarować. Więc no, wzięłam i zamachnęłam się. – Caelum – wypowiedziałam – jak miałam nadzieję – płynnie. No i cóż nie pozostawało mi nic innego jak poczekać na wynik.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
To już nie była tylko czysta zabawa. To już była prawdziwa gonitwa. Saneczki mknęły przed siebie z każdym facere coraz szybciej. Eileen jeszcze nawet czuła się dość pewnie, widząc przed sobą i za sobą uczestników. Dopóki nie były na końcu, było w porządku. Oczywiście, że chciałoby się być na początku, ale wyglądało na to, że kilku osobom szło lepiej niż im.
– Żyję! – odpowiedziała prędko, zapewniając współtowarzyszkę o swoim w miarę dobrym samopoczuciu. Mdłości zostawiły ją na te kilka chwil w spokoju – efekt stresu i skupienia? Jeśli tak, niech ten efekt utrzymuje się jak najdłużej. Wyjrzała ponad ramieniem Pomony jeszcze raz, żeby sprawdzić, jak wyglądała kolejka przed nimi. Mignęła jej czupryna Foxa, a tuż obok niego spostrzegła sylwetki dwóch chłopców. Uśmiechnęła się, gdy Pomona na nią spojrzała. – Ktoś musi budować ci morale, co nie? Dalej, dalej, profesor Sprout! – roześmiała się, ucieszona tymi sprzyjającymi okolicznościami.
Zaklęcie wyszło jej perfekcyjnie i chociaż przez kilka chwil nie musiały bać się o spadający z nieba śnieg, który wirował na wietrze, nieopatrznie wpadając wprost do oczu. Tej cudnej atmosferze brakowało tylko aromatu ciepłego kakao – Eileen tak już się cieszyła, kiedy dostała je do rąk, jak nagle kubek zniknął. Nawet nie zdążyła unieść go do ust.
– Co do… uh! – burknęła i odwróciła się, żeby sprawdzić, kto jej zrobił takiego niemiłego bubla. Nigdzie nie zauważyła niebieskiego kubka. Chciała porozglądać się jeszcze chwilę, ale pojawiły się kolejny problemy na drodze, którym trzeba było sprostać. Wzniesienie nie wyglądało na takie, któremu podołałoby proste zaklęcie facere. – Ktoś mi ukradł kubek, rozumiesz to?!
– Spróbuję coś na to poradzić – i trochę oszukać. Ale to wszystko za ten znikający kubek! Naprawdę miała ochotę na to kakao. Z kieszeni wyjęła różdżkę i skierowała ją na sanki, szepcząc formułę prostego zaklęcia: - Libramuto.
Miała nadzieję, że pojawiający się przy ich saniach renifer odwróci uwagę od jej niechybnego czynu.
– Żyję! – odpowiedziała prędko, zapewniając współtowarzyszkę o swoim w miarę dobrym samopoczuciu. Mdłości zostawiły ją na te kilka chwil w spokoju – efekt stresu i skupienia? Jeśli tak, niech ten efekt utrzymuje się jak najdłużej. Wyjrzała ponad ramieniem Pomony jeszcze raz, żeby sprawdzić, jak wyglądała kolejka przed nimi. Mignęła jej czupryna Foxa, a tuż obok niego spostrzegła sylwetki dwóch chłopców. Uśmiechnęła się, gdy Pomona na nią spojrzała. – Ktoś musi budować ci morale, co nie? Dalej, dalej, profesor Sprout! – roześmiała się, ucieszona tymi sprzyjającymi okolicznościami.
Zaklęcie wyszło jej perfekcyjnie i chociaż przez kilka chwil nie musiały bać się o spadający z nieba śnieg, który wirował na wietrze, nieopatrznie wpadając wprost do oczu. Tej cudnej atmosferze brakowało tylko aromatu ciepłego kakao – Eileen tak już się cieszyła, kiedy dostała je do rąk, jak nagle kubek zniknął. Nawet nie zdążyła unieść go do ust.
– Co do… uh! – burknęła i odwróciła się, żeby sprawdzić, kto jej zrobił takiego niemiłego bubla. Nigdzie nie zauważyła niebieskiego kubka. Chciała porozglądać się jeszcze chwilę, ale pojawiły się kolejny problemy na drodze, którym trzeba było sprostać. Wzniesienie nie wyglądało na takie, któremu podołałoby proste zaklęcie facere. – Ktoś mi ukradł kubek, rozumiesz to?!
– Spróbuję coś na to poradzić – i trochę oszukać. Ale to wszystko za ten znikający kubek! Naprawdę miała ochotę na to kakao. Z kieszeni wyjęła różdżkę i skierowała ją na sanki, szepcząc formułę prostego zaklęcia: - Libramuto.
Miała nadzieję, że pojawiający się przy ich saniach renifer odwróci uwagę od jej niechybnego czynu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja