Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire
Sherwood [II]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sherwood
Tajemnicze, pełne magii lasy Sherwood przynależą do hrabstwa Nottinghamshire. Od stuleci znajdują się one pod opieką Nottów, którzy dbają o bezpieczeństwo na jego granicach oraz pilnują, by nikt niepowołany nie zakłócał spokoju żyjącym tam istotom ani nie niepokoił driad zamieszkujących osławiony dąb Major Oak. Czyjakolwiek obecność bez uzyskania pozwolenia ze strony opiekunów Sherwood skończy się tragedią, bowiem lasy te same potrafią się obronić przed niepotrzebną ingerencją. Każdy nieupoważniony zabłądzi w gęstwinach i nie znajdzie drogi powrotnej, dlatego lepiej uważać, czy rzeczywiście pragnie się móc podziwiać to piękno po raz ostatni.
Caradog nie był specjalistą od ptaków, ale podstawowe ich odgłosy znał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Wiem jak robi kukułka - odparł. Tego przynajmniej był pewny. - Jak usłyszę coś innego, to będę wiedział, że jest bezpiecznie. - Logika tego stwierdzenia wydawała mu się oczywista i w tym momencie był z siebie bardzo dumny, że chociaż jego umysł pracował tak, jak powinien.
Drzewo leżało w poprzek drogi, blokując przejazd. Caradog wiedział, co zrobić z woźnicami, nie wiedział tylko jak. Ale to nie było zmartwienie na teraz. Obecnie wyciągał zabraną z domu chustkę, którą zawiązywał sobie na twarzy i przytwierdzał zaklęciem. Na szczęście włosy miał tak nieszczególne, że nikt nie mógł rozpoznać go po samej fryzurze. A przed zsunięciem się zasłony z ust, chroniło go zaklęcie. Był więc tak ubezpieczony, jak tylko dał radę. Pozostało mu więc tylko jedno. Wciąż pamiętając ciepłą dłoń Marcela na swoim ramieniu, potwierdzającą mu, że dobrze sobie poradził i z niej czerpiąc siłę i odwagę do dalszych działań, ruszył pod drzewo za przyjaciółmi. Plan, który mieli był dobry. Wręcz perfekcyjny. Nie uwzględnił tylko jednego. Cecil nie był ani cyrkowcem, ani sprawnym złodziejaszkiem. Był molem książkowym. To prawda, młodym i nie najsłabszym, ale do sprawności i siły Marcela i Jamesa brakowało mu bardzo dużo. Niemniej próbował. Podskoczył do najniższej, grubej gałęzi jaką znalazł, ale okazała się być jednak za wysoko. Musnął ją palcami trzy razy, ale nigdy na tyle mocno by porządnie się jej chwycić. Zmienił więc taktykę i sięgnął po niższą gałązkę, nieco cieńszą, ale za to w zasięgu. Tym razem on nie miał problemu z utrzymaniem się na drzewie. Problem za to miała gałązka, która pękła z trzaskiem i opadła na ziemię wraz z Cecilem. Blishwick wstał rozmasowując sobie pośladek, którym nadział się na jakiś kamień i popatrzył bezradnie w górę. Nie było szans żeby wspiąć się na drzewo przy użyciu mięśni. Marcel i James już zniknęli gdzieś w koronach.
Tymczasem wozy zbliżały się nieubłaganie i Caradog zdał sobie sprawę, że nie ma wcale zbyt wiele czasu by się przed nimi chować. Narastająca panika szumiała mu w uszach, gdy wyrzucając zdrowy rozsądek przez ramię, wyciągnął schowaną wcześniej przezornie różdżkę, skierował ją nad siebie i wymamrotał:
- Ascendio.
Zakrztusił się zasłaniającą mu usta chustką, co zniekształciło inkantację. Wypluł materiał spomiędzy zębów i powtórzył zaklęcie.
- Ascendio.
| semper fidelis
K8 (jeśli wyjdzie zaklęcie):
1-2 - łapię się gałęzi od spodu i zwisam na niej jak kiełbaska
3-4 - trafiam w gałąź, ale odbijam się od niej i ląduję na tyłku pod drzewem
5-6 - wylatuję w górę i zatrzymuję się na gałęzi na brzuchu, od góry
7-8 - przelatuję obok wszystkich gałęzi, nie udaje mi się niczego złapać i spadam znowu na ziemię
poprawione Ascendio jednak wyszło
- Wiem jak robi kukułka - odparł. Tego przynajmniej był pewny. - Jak usłyszę coś innego, to będę wiedział, że jest bezpiecznie. - Logika tego stwierdzenia wydawała mu się oczywista i w tym momencie był z siebie bardzo dumny, że chociaż jego umysł pracował tak, jak powinien.
Drzewo leżało w poprzek drogi, blokując przejazd. Caradog wiedział, co zrobić z woźnicami, nie wiedział tylko jak. Ale to nie było zmartwienie na teraz. Obecnie wyciągał zabraną z domu chustkę, którą zawiązywał sobie na twarzy i przytwierdzał zaklęciem. Na szczęście włosy miał tak nieszczególne, że nikt nie mógł rozpoznać go po samej fryzurze. A przed zsunięciem się zasłony z ust, chroniło go zaklęcie. Był więc tak ubezpieczony, jak tylko dał radę. Pozostało mu więc tylko jedno. Wciąż pamiętając ciepłą dłoń Marcela na swoim ramieniu, potwierdzającą mu, że dobrze sobie poradził i z niej czerpiąc siłę i odwagę do dalszych działań, ruszył pod drzewo za przyjaciółmi. Plan, który mieli był dobry. Wręcz perfekcyjny. Nie uwzględnił tylko jednego. Cecil nie był ani cyrkowcem, ani sprawnym złodziejaszkiem. Był molem książkowym. To prawda, młodym i nie najsłabszym, ale do sprawności i siły Marcela i Jamesa brakowało mu bardzo dużo. Niemniej próbował. Podskoczył do najniższej, grubej gałęzi jaką znalazł, ale okazała się być jednak za wysoko. Musnął ją palcami trzy razy, ale nigdy na tyle mocno by porządnie się jej chwycić. Zmienił więc taktykę i sięgnął po niższą gałązkę, nieco cieńszą, ale za to w zasięgu. Tym razem on nie miał problemu z utrzymaniem się na drzewie. Problem za to miała gałązka, która pękła z trzaskiem i opadła na ziemię wraz z Cecilem. Blishwick wstał rozmasowując sobie pośladek, którym nadział się na jakiś kamień i popatrzył bezradnie w górę. Nie było szans żeby wspiąć się na drzewo przy użyciu mięśni. Marcel i James już zniknęli gdzieś w koronach.
Tymczasem wozy zbliżały się nieubłaganie i Caradog zdał sobie sprawę, że nie ma wcale zbyt wiele czasu by się przed nimi chować. Narastająca panika szumiała mu w uszach, gdy wyrzucając zdrowy rozsądek przez ramię, wyciągnął schowaną wcześniej przezornie różdżkę, skierował ją nad siebie i wymamrotał:
- Ascendio.
Zakrztusił się zasłaniającą mu usta chustką, co zniekształciło inkantację. Wypluł materiał spomiędzy zębów i powtórzył zaklęcie.
- Ascendio.
| semper fidelis
K8 (jeśli wyjdzie zaklęcie):
1-2 - łapię się gałęzi od spodu i zwisam na niej jak kiełbaska
3-4 - trafiam w gałąź, ale odbijam się od niej i ląduję na tyłku pod drzewem
5-6 - wylatuję w górę i zatrzymuję się na gałęzi na brzuchu, od góry
7-8 - przelatuję obok wszystkich gałęzi, nie udaje mi się niczego złapać i spadam znowu na ziemię
poprawione Ascendio jednak wyszło
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Ostatnio zmieniony przez Caradog Blishwick dnia 31.07.24 23:40, w całości zmieniany 2 razy
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Caradog Blishwick' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k8' : 4
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k8' : 4
Zarówno śpiew kosa, jak i dźwięk kukułki, był ich stałym sygnałem - Jim nauczył go gwizdać jak kos, kukułka była prostsza. Kiwnął głową Caradogowi, po wszystkim będą musieli mu zaprezentować kosa na przyszłość - przecież okazja zdarzy się jeszcze nie raz.
- Powodzenia - powtórzył za Jimem, spoglądając to na niego, to na Cecila, samemu też zaciągając kaptur na głowę - jego włosy były nie mniej charakterystyczne, co włosy Jamesa. Gdy znajdował się już na drzewie, wydało mu się, że słyszał z dołu szamotaninę - to pewnie spłoszonych z krzaków zając, chłopaki musieli być już przecież dawno na drzewach. Zaklął w duchu, gdy jego zaklęcie nie sięgnęło celu, niewerbalna inkantacja pozwoliła mu jednak pozostać ukrytym - z pozostałych koron drzew - no poza tym dziwnym hałasem - nie wydobyły się żadne promienie, więc skupił myśli, koncentrując się jeszcze raz. Serce biło szybko - nie był w tym dobry, dopiero się uczył - ale tylko praktyka mogła pomóc mu sięgnąć gwiazd: Expelliarmus, powtórzył w myślach jeszcze dwukrotnie, dopiero za trzecim razem wykonując gest poprawnie: Expelliarmus, niewerbalna inkantacja pozostała cicha, ale promień zaklęcia tym razem sięgnął pachołka i wyrzucił z wozu jego różdżkę - dość daleko, żeby nie był w stanie jej sięgnąć. Zdezorientowany wzrok młodzieńca zdradzał jego pozycję, choć bezszelestnie cofnął się pół kroku, liście obficie porastające gałąź nie ukryją go już na długo. Został woźnica. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że może ten plan nie został najlepiej przemyślany - że może rozbrojenie jednego czarodzieja nie miało dużego wpływu na pozostałą trójkę. Co mieli robić dalej? Na początek - może zwinąć tę różdżkę zanim zabierze ją z powrotem? Byłoby prościej, gdyby pomyślał, żeby ukryć się za zaklęciem kameleona od razu. Niewiele myśląc, zeskoczył z gałęzi na ziemię, przeturlał się kawałek - prosto do upuszczonej różdżki i porwał ją z trawy, zrywając się na nogi.
Woźnica, który konia pilnować już nie musiał - bo złapany w pułapkę stanąć musiał - skierował różdżkę w odsłoniętego Marcela, gdy pozostali byli wciąż ukryci:
- Expelliarmus! - spróbował rzucić w odwecie.
rzuty na zaklęcia rozbrajające - ostatni za 101 (!), woźnica OPCM 5
- Powodzenia - powtórzył za Jimem, spoglądając to na niego, to na Cecila, samemu też zaciągając kaptur na głowę - jego włosy były nie mniej charakterystyczne, co włosy Jamesa. Gdy znajdował się już na drzewie, wydało mu się, że słyszał z dołu szamotaninę - to pewnie spłoszonych z krzaków zając, chłopaki musieli być już przecież dawno na drzewach. Zaklął w duchu, gdy jego zaklęcie nie sięgnęło celu, niewerbalna inkantacja pozwoliła mu jednak pozostać ukrytym - z pozostałych koron drzew - no poza tym dziwnym hałasem - nie wydobyły się żadne promienie, więc skupił myśli, koncentrując się jeszcze raz. Serce biło szybko - nie był w tym dobry, dopiero się uczył - ale tylko praktyka mogła pomóc mu sięgnąć gwiazd: Expelliarmus, powtórzył w myślach jeszcze dwukrotnie, dopiero za trzecim razem wykonując gest poprawnie: Expelliarmus, niewerbalna inkantacja pozostała cicha, ale promień zaklęcia tym razem sięgnął pachołka i wyrzucił z wozu jego różdżkę - dość daleko, żeby nie był w stanie jej sięgnąć. Zdezorientowany wzrok młodzieńca zdradzał jego pozycję, choć bezszelestnie cofnął się pół kroku, liście obficie porastające gałąź nie ukryją go już na długo. Został woźnica. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że może ten plan nie został najlepiej przemyślany - że może rozbrojenie jednego czarodzieja nie miało dużego wpływu na pozostałą trójkę. Co mieli robić dalej? Na początek - może zwinąć tę różdżkę zanim zabierze ją z powrotem? Byłoby prościej, gdyby pomyślał, żeby ukryć się za zaklęciem kameleona od razu. Niewiele myśląc, zeskoczył z gałęzi na ziemię, przeturlał się kawałek - prosto do upuszczonej różdżki i porwał ją z trawy, zrywając się na nogi.
Woźnica, który konia pilnować już nie musiał - bo złapany w pułapkę stanąć musiał - skierował różdżkę w odsłoniętego Marcela, gdy pozostali byli wciąż ukryci:
- Expelliarmus! - spróbował rzucić w odwecie.
rzuty na zaklęcia rozbrajające - ostatni za 101 (!), woźnica OPCM 5
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Tkwiąc wysoko na jednej z gałęzi, nieruchomo, by jej drżenie nie ściągnęło uwagi przejeżdżających mężczyzn wyczekiwał, aż jego zaklęcie odniesie zamierzony skutek, ale, ku jego zdumieniu, zupełnie nic się nie wydarzyło. Czy się pomylił, czy spudłował — szlag, pomyślał — nie był pewien. Gorączkowo się rozglądał, poszukując towarzyszy zamachu w gałęziach drzew. Marcela dostrzegł tylko dlatego, że wiedział, gdzie powinien patrzeć, kawałek jego różdżki znikał między gęstymi gałęziami. Cecila nie dostrzegł, zamiast niego słysząc huk, ale mylnie odebrał go za problemy przy nadciągających wozach. Spróbował szybko jeszcze raz, nie do końca zdając sobie jednak sprawę w czym popełnił błąd, spróbował po prostu skoncentrować się bardziej na powoli nadjeżdżającym celu. Wymierzył w niego różdżką, zaklęcie w myślach powtórzył bardzo starannie, ostrożnie też wykonał ruch nadgarstkiem. Jego działanie zbiegło się z odskakująca różdżka zdezorientowanego pachołka, ale sam celował w drugiego. Choć jego wzrok od razu pomknął w stronę różdżki, kiedy trafiło go zaklęcie uniósł brwi i popatrzył w drugą stronę, nie do końca rozumiejąc co się dzieje.
— Hej tam! Co się dzieje, czemu stajemy?! — zawołał woźnicę z przodu, ale ten już chwytał różdżkę. Powiódł wzrokiem za nim, dostrzegając Marcela na ziemi, wiedział, że przyjaciel sobie poradzi, Cecil, musiał być gdzieś w pobliżu. Pomyślał, że najlepiej byłoby wycelować prosto w plecy, ale nim się na to zdecydował, przełożył różdżkę do lewej dłoni i zeskoczył z gałęzi dokładnie w chwili, gdy wóz zatrzymał się tuż pod nim. Wpadł na woźnicę, który krzyknął zaskoczony. Nie był na tyle ciężki, by połamać mu nogi, ale ból musiał go zająć a tyle, że nie zdołał zareagować od razu. James zacisnął więc dłoń w pięść i od razu wymierzył mu cios w zęby. Niewielka odległość i próba wyszarpania się mężczyzny sprawiła, że zaciśnięta pięść prześlizgnęła się prawie po jego zębach, a cios okazał się nie tak silny, jak zamierzał. Pęd pociągnął go lekko i zachwiał nim, wpadł na mężczyznę, a on chwycił go za ubranie i obaj stoczyli się z wozu. Krew sączyła się z rozpiętej wargi mężczyzny, który próbował zerwać chustkę Jamesa z twarzy, ale ta przytwierdzona była do niej zaklęciem. Koń prychnął i zarzucił głową, ale wydawał się niewzruszony sytuacjami za nim i przed nim. Szarpanina wyszła chaotycznie, różdżka woźnicy spoczywała w jego kieszeni, Jamesowi utrudniała bójkę, ale nie puścił jej. Prawa ręką przytrzymał mężczyznę za ramię, blokując ją w łokciu tak, by nie pozwolić mu się do siebie zbliżyć i odepchnął się stopą, próbując uderzyć go z całej siły kolankiem w żebra.
W tym samym czasie pachołek, którego Marcel pozbawił różdżki, wstał i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu zguby. Zaklęcie woźnicy skupiło tez jego uwagę na Marcelu, przez co żaden z nich nie dostrzegł leżącego na ziemi Cecila.
— Ty szczurze! — krzyknął pachołek pozbawiony różdżki i przeskoczył przez drewniane siedzisko, przymierzając się do zeskoczenia z wozu i ruszenia w stronę Sallowa.
Confundus i bójka; rzucam na silny cios kolankiem w żebra
— Hej tam! Co się dzieje, czemu stajemy?! — zawołał woźnicę z przodu, ale ten już chwytał różdżkę. Powiódł wzrokiem za nim, dostrzegając Marcela na ziemi, wiedział, że przyjaciel sobie poradzi, Cecil, musiał być gdzieś w pobliżu. Pomyślał, że najlepiej byłoby wycelować prosto w plecy, ale nim się na to zdecydował, przełożył różdżkę do lewej dłoni i zeskoczył z gałęzi dokładnie w chwili, gdy wóz zatrzymał się tuż pod nim. Wpadł na woźnicę, który krzyknął zaskoczony. Nie był na tyle ciężki, by połamać mu nogi, ale ból musiał go zająć a tyle, że nie zdołał zareagować od razu. James zacisnął więc dłoń w pięść i od razu wymierzył mu cios w zęby. Niewielka odległość i próba wyszarpania się mężczyzny sprawiła, że zaciśnięta pięść prześlizgnęła się prawie po jego zębach, a cios okazał się nie tak silny, jak zamierzał. Pęd pociągnął go lekko i zachwiał nim, wpadł na mężczyznę, a on chwycił go za ubranie i obaj stoczyli się z wozu. Krew sączyła się z rozpiętej wargi mężczyzny, który próbował zerwać chustkę Jamesa z twarzy, ale ta przytwierdzona była do niej zaklęciem. Koń prychnął i zarzucił głową, ale wydawał się niewzruszony sytuacjami za nim i przed nim. Szarpanina wyszła chaotycznie, różdżka woźnicy spoczywała w jego kieszeni, Jamesowi utrudniała bójkę, ale nie puścił jej. Prawa ręką przytrzymał mężczyznę za ramię, blokując ją w łokciu tak, by nie pozwolić mu się do siebie zbliżyć i odepchnął się stopą, próbując uderzyć go z całej siły kolankiem w żebra.
W tym samym czasie pachołek, którego Marcel pozbawił różdżki, wstał i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu zguby. Zaklęcie woźnicy skupiło tez jego uwagę na Marcelu, przez co żaden z nich nie dostrzegł leżącego na ziemi Cecila.
— Ty szczurze! — krzyknął pachołek pozbawiony różdżki i przeskoczył przez drewniane siedzisko, przymierzając się do zeskoczenia z wozu i ruszenia w stronę Sallowa.
Confundus i bójka; rzucam na silny cios kolankiem w żebra
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Przez chwilę był zachwycony i dumny, że leciał, i że plan Jamesa się powiedzie, ale wtedy dotarło do niego, że nie wystarczy się wzbić w powietrze, trzeba się jeszcze złapać gałęzi i na niej utrzymać. No i właśnie ten aspekt Cecilowi nie wyszedł najlepiej, oględnie ujmując. Rąbnął w konar od spodu głową i zanim zdążył objąć go rękami, zaczął spadać. I tu już niewiele mógł poradzić, bo wszystko zadziało się bardzo szybko. Łupnął o ziemię najpierw pośladkami, później resztą ciała i jedynym sukcesem całego przedsięwzięcia było to, że nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Musiał za to chwilę poleżeć i dojść do siebie, bo nad głową zatańczyły mu gwiazdy i całkowicie stracił z oczu Jima i Marcela. Na chwilę mógł nawet stracić przytomność, bo nie potrafił powiedzieć, jak długo tak leżał - pół dnia czy parę sekund, ale kiedy się podniósł, walka trwała w najlepsze. James siłował się z jednym woźnicą. Drugi mierzył właśnie w Marcela. Co gorsza, już pozbawiony różdżki (a więc plan Jamesa sprawdzał się we wszystkim poza Cecilem) także kierował się do Marcela. Cardog nie zastanawiał się zbyt długo i korzystając z faktu, że w zamieszaniu całkowicie zginął, wymierzył w miotającego czary woźnicę uznając go za największe obecnie zagrożenie.
- Expelliarmus! - Ryknął mając nadzieję, że jeśli czar się nie uda, to chociaż odwróci na chwilę uwagę od przyjaciela, dając mu czas na reakcję. Zmartwienie okazało się jednak zupełnie nieuzasadnione. Wiązka zaklęcia pomknęła między drzewami rozbrajając woźnicę, jego różdżka potoczyła się w kierunku Marcela. Cecil miał nadzieję, że ten złapie ją przy najbliższej okazji, bo nie był pewien czy drugi raz uda mu się powtórzyć swój wyczyn. Neutralizując jedno zagrożenie, obejrzał się do kolejnego postanawiając kupić przyjacielowi jeszcze trochę czasu i ułatwić mu walkę. Nie potrafił się bić tak jak chłopaki, postanowił więc wspierać ich z drugiej linii. James splątany w walce wręcz z woźnicą musiał sobie póki co poradzić sam, Caradog nie chciał przez przypadek trafić w niego. Jeden z pachołków wydawał się nie uczestniczyć póki co w walce, rozglądając się zagubionym wzrokiem dookoła. Może też przydzwonił głową w jakąś gałąź? Został więc ten zmierzający do Marcela i wyglądający groźnie.
- Colloshoo - Cecil spróbował zatrzymać mężczyznę. Bez różdżki, unieruchomiony będzie znacznie mniejszym zagrożeniem. A oni będą mogli zając się pozostałymi członkami konwoju. Niestety, czar uderzył obok, niewyrządzając nikomu żadnej krzywdy.
Wszystko na szczęście działo się tak szybko, że Caradog nie zdążył się zastanowić, co on takiego najlepszego wyprawia. Skupiony na otaczających Marcela czarodziejach nie zauważył też, że ten skonfundowany przez Jamesa pomału odzyskiwał rozeznanie w otaczającej go rzeczywistości i unosił różdżkę, najwyraźniej zainteresowany okrzykiem spomiędzy krzaków, w jego kierunku, odpowiadając tym samym, czym i oni traktowali konwój:
- Expelliarmus.
obrażenia: 90/205 (15 tłuczone) | Expelliarmus (za 113!!) | Colloshoo (nieudane)
Pachołek 5 opcm
- Expelliarmus! - Ryknął mając nadzieję, że jeśli czar się nie uda, to chociaż odwróci na chwilę uwagę od przyjaciela, dając mu czas na reakcję. Zmartwienie okazało się jednak zupełnie nieuzasadnione. Wiązka zaklęcia pomknęła między drzewami rozbrajając woźnicę, jego różdżka potoczyła się w kierunku Marcela. Cecil miał nadzieję, że ten złapie ją przy najbliższej okazji, bo nie był pewien czy drugi raz uda mu się powtórzyć swój wyczyn. Neutralizując jedno zagrożenie, obejrzał się do kolejnego postanawiając kupić przyjacielowi jeszcze trochę czasu i ułatwić mu walkę. Nie potrafił się bić tak jak chłopaki, postanowił więc wspierać ich z drugiej linii. James splątany w walce wręcz z woźnicą musiał sobie póki co poradzić sam, Caradog nie chciał przez przypadek trafić w niego. Jeden z pachołków wydawał się nie uczestniczyć póki co w walce, rozglądając się zagubionym wzrokiem dookoła. Może też przydzwonił głową w jakąś gałąź? Został więc ten zmierzający do Marcela i wyglądający groźnie.
- Colloshoo - Cecil spróbował zatrzymać mężczyznę. Bez różdżki, unieruchomiony będzie znacznie mniejszym zagrożeniem. A oni będą mogli zając się pozostałymi członkami konwoju. Niestety, czar uderzył obok, niewyrządzając nikomu żadnej krzywdy.
Wszystko na szczęście działo się tak szybko, że Caradog nie zdążył się zastanowić, co on takiego najlepszego wyprawia. Skupiony na otaczających Marcela czarodziejach nie zauważył też, że ten skonfundowany przez Jamesa pomału odzyskiwał rozeznanie w otaczającej go rzeczywistości i unosił różdżkę, najwyraźniej zainteresowany okrzykiem spomiędzy krzaków, w jego kierunku, odpowiadając tym samym, czym i oni traktowali konwój:
- Expelliarmus.
obrażenia: 90/205 (15 tłuczone) | Expelliarmus (za 113!!) | Colloshoo (nieudane)
Pachołek 5 opcm
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Caradog Blishwick' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Usłyszał inktantację wymierzonego w jego kierunku zaklęcia, porwał różdżkę przed siebie, artykułując - jak się okazało, z dostatecznym refleksem - inkantację zaklęcia tarczy:
- Protego! - Nie robił tego wiele razy, nie w ten sposób, nie w takiej sytuacji, lecz wrząca w żyłach adrenalina pozwoliła mu wykonać ten gest bezbłędnie. Przysłoniła go półprzeźroczysta bariera, która w całości pochłonęła lichą wiązkę ciśniętą przez pierwszego woźnicę i pozwoliła mu zachować różdżkę. Bez zawahania poderwał z ziemi różdżkę wydartą pachołkowi, a potem i drugą - poderwał głowę w górę, dostrzegając Cecila, którego silny promień odebrał oręż woźnicy - i wsunął je sobie do kieszeni, cofając się kilka kroków, gdy młokos zwracał się przeciw niemu. Cecil próbował go zatrzymać, ale promień jego uroku niecelnie minął pachołka. Potrzebował więcej czasu, w chaosie trudno było mu obmyśleć szybko strategię działania. Podążał za instynktem, gwałtownością uczuć. Nie walczył w ten sposób wcześniej, nie bezpośrednio, nie naprawdę. Nie wiedział, czy miał do czynienia ze złymi ludźmi, ale wiedział, że dzisiaj atakowali w dobrej wierze - i musieli doprowadzić swoją sprawę do końca. Zawahał się tylko chwilę, zbyt krótką, by wytrąciła go z rytmu:
- Everte stati! - z twardym akcentem wywołał inkantację, która wypchnęła zmierzającego ku niemu pachołka w tył - mocno. Pachołek potężnie przywalił w wóz, z którego zeskoczył i opadł wzdłuż jego boku, sięgając dłonią obolałej skroni. Może zdołał kupić chociaż więcej czasu, nie myślał teraz o tym, że konsekwencje uderzenia głowy mogłyby okazać się straszne. Pośpiesznie odnalazł wzrokiem woźnicę, rozbrojony stanowił mniejsze zagrożenie, ale wciąż miał pięści. Kątem oka odnalazł Jima, który też znalazł się w epicentrum zdarzeń. Cecil wspomagał ich z odległości, był bezpieczny. I zajął się drugim z pachołków, atak Cecila nie pozwolił mu się odnaleźć na polu walki. Nie zdążył odzyskać rezonu po zaklęciu konfundującym, nie był w stanie się obronić - różdżka wypadła mu z dłoni, opadła kilka kroków od Jamesa. Młody człowiek wydał z siebie sfrustrowany okrzyk złości, podniósł spod nóg kamień i cisnął nim w Jima.
rzuty , protego udane, everte stati udane (za 101!!!!!!) + zbieram różdżki
Pachołek:
1. Wykonuje rzut kamieniem, który ma szanse tracić Jamesa.
2. Wykonuje rzut kamieniem, który trafił konia przy wozie i spłoszył go - zwierzę stanęło dęba, ciągnąc wóz i szamocze się niespokojnie. Mając zablokowaną drogę przed sobą wyrwało się w bok, ciągnąc za sobą wóz i wytrącając z równowagi tak Jima, jak woźnicę.
3. Rzut chybił, ale ma szanse trafić Cecila.
- Protego! - Nie robił tego wiele razy, nie w ten sposób, nie w takiej sytuacji, lecz wrząca w żyłach adrenalina pozwoliła mu wykonać ten gest bezbłędnie. Przysłoniła go półprzeźroczysta bariera, która w całości pochłonęła lichą wiązkę ciśniętą przez pierwszego woźnicę i pozwoliła mu zachować różdżkę. Bez zawahania poderwał z ziemi różdżkę wydartą pachołkowi, a potem i drugą - poderwał głowę w górę, dostrzegając Cecila, którego silny promień odebrał oręż woźnicy - i wsunął je sobie do kieszeni, cofając się kilka kroków, gdy młokos zwracał się przeciw niemu. Cecil próbował go zatrzymać, ale promień jego uroku niecelnie minął pachołka. Potrzebował więcej czasu, w chaosie trudno było mu obmyśleć szybko strategię działania. Podążał za instynktem, gwałtownością uczuć. Nie walczył w ten sposób wcześniej, nie bezpośrednio, nie naprawdę. Nie wiedział, czy miał do czynienia ze złymi ludźmi, ale wiedział, że dzisiaj atakowali w dobrej wierze - i musieli doprowadzić swoją sprawę do końca. Zawahał się tylko chwilę, zbyt krótką, by wytrąciła go z rytmu:
- Everte stati! - z twardym akcentem wywołał inkantację, która wypchnęła zmierzającego ku niemu pachołka w tył - mocno. Pachołek potężnie przywalił w wóz, z którego zeskoczył i opadł wzdłuż jego boku, sięgając dłonią obolałej skroni. Może zdołał kupić chociaż więcej czasu, nie myślał teraz o tym, że konsekwencje uderzenia głowy mogłyby okazać się straszne. Pośpiesznie odnalazł wzrokiem woźnicę, rozbrojony stanowił mniejsze zagrożenie, ale wciąż miał pięści. Kątem oka odnalazł Jima, który też znalazł się w epicentrum zdarzeń. Cecil wspomagał ich z odległości, był bezpieczny. I zajął się drugim z pachołków, atak Cecila nie pozwolił mu się odnaleźć na polu walki. Nie zdążył odzyskać rezonu po zaklęciu konfundującym, nie był w stanie się obronić - różdżka wypadła mu z dłoni, opadła kilka kroków od Jamesa. Młody człowiek wydał z siebie sfrustrowany okrzyk złości, podniósł spod nóg kamień i cisnął nim w Jima.
rzuty , protego udane, everte stati udane (za 101!!!!!!) + zbieram różdżki
Pachołek:
1. Wykonuje rzut kamieniem, który ma szanse tracić Jamesa.
2. Wykonuje rzut kamieniem, który trafił konia przy wozie i spłoszył go - zwierzę stanęło dęba, ciągnąc wóz i szamocze się niespokojnie. Mając zablokowaną drogę przed sobą wyrwało się w bok, ciągnąc za sobą wóz i wytrącając z równowagi tak Jima, jak woźnicę.
3. Rzut chybił, ale ma szanse trafić Cecila.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Kolano Jamesa trafiło w powietrze, nie czyniąc woźnicy właściwie żadnej krzywdy, gdy ten w pośpiechu i z niezłym refleksem zdołał się wygiąć w bok, by uniknąć ciosu. Psia mać! Trzymał go na dystans, nie chcąc pozwolić mu zrobić zamachu ręką, nie puszczał też różdżki, która lada moment, jak sądził, mogła okazać się potrzebna. Kiedy jednak mężczyzna szarpnął się, puścił go, nie chcąc pozwolić się zwalić z nóg. Był pewien, że nie będzie miał kłopotów z utrzymaniem równowagi na wozie, ale jego przeciwnik wydawał się bardziej krępy, musiał być silniejszy. Odsunął się od niego gwałtownie na drugi koniec siedziska, żałując, że nie miał w pogotowiu noża, który przydałby mu się w tej chwili znacznie bardziej niż różdżka. Lecące zaklęcia świszczały mu za plecami, ale nie oglądał się, ciemne oczy ogniskując na woźnicy, który nie zamierzał dawać za wygraną. Niespodziewanym utrudnieniem okazał się lecący kamień; nie widział go, pewnie nie uchyliłby się zbyt skoncentrowany na człowieku przed nim. Już planował wymierzyć kolejny cios, kiedy kamień świsnął mu przed oczami trafiając w koński zad. Zwierzę zaryczało jakby nagle ktoś batem zbudził je ze snu i stanęło dęba, szarpiąc wozem. Odruchowo zszedł niżej na ugiętych kolanach łapiąc równowagę, woźnica miał o wiele mniej szczęścia, zachwiał się dramatycznie lecąc w tył. Wykorzystał ten moment robiąc krok do przodu. Zaserwował woźnicy kopniaka w brzuch, pomagając mu spaść z wozu na plecy, z trudem łapał oddech jak każdy kto runął z wysokości płasko na ziemię. Licząc się z tym, że zamiast ratować siebie, zrzucił mężczyznę na ziemię, musiał polecieć razem w tył, kiedy koń szarpnął się, szukając sobie drogi ucieczki. Zawalone przed nim drzewo blokowało drogę, odskoczył w bok, wóz zaskrzypiał przeraźliwie, a ładunek podskoczył. Coś chrupnęło, prawdopodobnie jedno z mocowań. Spadł na siedzisko, a potem na tył wozu, uderzając się w potylicę o krawędź desek, gdy koń ruszył.
— Szlag! — zaklął, nie puszczając różdżki, próbując drugą ręką się podciągnąć i wygramolić spomiędzy koszy z pomidorami. Część z nich ucierpiała, ich sok i miąższ ubrudził mu cały bok, pośladek i udo, pozostawiając na ubraniu czerwonawą, błyszczącą poświatę z soku. — Teraz! Teraz! Teraz! — krzyknął, zrywając się na nogi, kiedy koń pognał w las. To nie była dobra droga, właściwie najgorsza z możliwych. Pnie, gałęzie, nierówności w każdej chwili mogą sprawić, że dyszel pęknie lub złamie się orczyk, a wtedy będą musieli przeładować wóz lub go porzucić, jeśli nie zdążą. Wyłażąc z tyłu przez belkę na kozła obejrzał się za siebie na Marcela i Caradoga. Przelotnie zobaczył rozbrojonych przeciwników, to musiał być ten moment. Niefortunnie, końskie lejce szurały tuż za tylnymi końskimi kopytami na ziemi, nie miał szans ich pochwycić. Miał jedną szansę, by to zrobić — korzystając ze śnicy wskoczyć na konia. Nie zastanawiał się zbyt długo. Schował różdżkę, zakasał rękawy. Stanął stabilnie na podnóżu kozła, a potem skoczył, by lewą nogą odepchnąć się od wibrującej śnicy i złapać konia.
bójka; rzucam na skok na konia
— Szlag! — zaklął, nie puszczając różdżki, próbując drugą ręką się podciągnąć i wygramolić spomiędzy koszy z pomidorami. Część z nich ucierpiała, ich sok i miąższ ubrudził mu cały bok, pośladek i udo, pozostawiając na ubraniu czerwonawą, błyszczącą poświatę z soku. — Teraz! Teraz! Teraz! — krzyknął, zrywając się na nogi, kiedy koń pognał w las. To nie była dobra droga, właściwie najgorsza z możliwych. Pnie, gałęzie, nierówności w każdej chwili mogą sprawić, że dyszel pęknie lub złamie się orczyk, a wtedy będą musieli przeładować wóz lub go porzucić, jeśli nie zdążą. Wyłażąc z tyłu przez belkę na kozła obejrzał się za siebie na Marcela i Caradoga. Przelotnie zobaczył rozbrojonych przeciwników, to musiał być ten moment. Niefortunnie, końskie lejce szurały tuż za tylnymi końskimi kopytami na ziemi, nie miał szans ich pochwycić. Miał jedną szansę, by to zrobić — korzystając ze śnicy wskoczyć na konia. Nie zastanawiał się zbyt długo. Schował różdżkę, zakasał rękawy. Stanął stabilnie na podnóżu kozła, a potem skoczył, by lewą nogą odepchnąć się od wibrującej śnicy i złapać konia.
bójka; rzucam na skok na konia
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Działo się bardzo dużo i co gorsza, bardzo szybko. Cecil nie był przygotowany na taki rozwój wypadków. Rozbroili wszystkich przeciwników, plan się powiódł. No ale co teraz? James powiedział rozbroić, związać, zostawić. Tylko że oni nie wyglądali jakby chcieli być związani, a Caradog nie bardzo miał też linę, żeby coś na to poradzić. I wciąż była ich czwórka. Co prawda z Marcelem dalej trzymali swoje różdżki, ale nie mogli rzucić zaklęć na wszystkich jednocześnie. Może kiedyś. Póki co trzeba było poradzić sobie z tym, co mieli. Cecil skierował więc różdżkę na woźnicę najbliżej Marcela. Odległość sprawiała, że był największym zagrożeniem, mógł dopaść Sallowa w kilku krokach.
- Esposas - zaklęcie poleciało obok, uderzając w drzewo i zniknęło w srebrnym rozbłysku nie wyrządzając nikomu krzywdy. Szlag. Dlaczego nic mu się nie mogło udać. Marcel i James odwalili większość roboty, a on nie mógł nawet posprzątać.
- Nie chcemy zrobić wam krzywdy! - Odezwał się wreszcie zza drzew, podejmując decyzję o zbliżeniu się do walki. - Nie macie różdżek, a my nie chcemy z wami walczyć. Oddajcie nam wozy, odjedziemy stąd i nikomu nie stanie się krzywda. Pozwolimy wam zabrać różdżki! Zostawimy je przy wyjściu z lasu, będziecie je mogli zabrać po tym jak się oddalimy.
Podczas całej swojej przemowy kątem oka spoglądał na oddalający się wóz z Jamesem. Nie wiedział jak mógł pomóc przyjacielowi, Doe musiał dać sobie radę sam. Ale kto nadawał się lepiej do zaklinania koni, jeśli nie cygan?
Zatrzymał się w połowie drogi przyglądając się polu bitwy. Jeden z pachołków, potraktowany przez Marcela zaklęciem odrzucającym dochodził do siebie. Nie był nieprzytomny, ale nie wyglądał jakby był gotowy do walki w najbliższym czasie. Woźnica, który spadł z wozu też miał problem z ponownym stanięciem na nogi. Cecil skupił się więc na pozostałej dwójce.
- Zostawcie nas, my zostawimy was i za dwa dni będziemysię wszyscy z tego śmiać - spróbował jeszcze odwołać się do poczucia humoru, na wypadek jakby logika zawiodła. - To przecież i tak nie wasz towar - w książkach opisujących napady na Gringotta rabusie tak zawsze uspokajali czarodziejów w banku. Chociaż Cecil miał wrażenie, że przekonanie kogoś, że gobliny można okradać jest łatwiejsze niż przekonanie go do oddania pomidorów, które przecież mogą być jego, ale to zdecydowanie rozważania na inny czas i miejsce.
1. Perswazja nieudana. Pachołek rzuca kolejnym kamieniem, ma szansę trafić w Cecila. Woźnica atakuje Marcela.
2. Perswazja szczęśliwie nieudana. Pachołek rzuca kamieniem w Cecila, ale nie trafia. Woźnica atakuje Marcela.
3. Perswazja trochę udana. Pachołek zawaha się i nie zrobi nic. Woźnica zaatakuje Marcela.
4. Perswazja trochę udana vol 2. Pachołek spróbuje rzucić kamieniem w Cecila i ma szansę trafić. Woźnica się zawaha.
5. Perswazja szczęśliwie udana. Pachołek spróbuje rzucić kamieniem w Cecila, ale nie trafi. Woźnica zawaha się.
6. Perswazja udana. Woźnica i Pachołek nie zrobią nic.
- Esposas - zaklęcie poleciało obok, uderzając w drzewo i zniknęło w srebrnym rozbłysku nie wyrządzając nikomu krzywdy. Szlag. Dlaczego nic mu się nie mogło udać. Marcel i James odwalili większość roboty, a on nie mógł nawet posprzątać.
- Nie chcemy zrobić wam krzywdy! - Odezwał się wreszcie zza drzew, podejmując decyzję o zbliżeniu się do walki. - Nie macie różdżek, a my nie chcemy z wami walczyć. Oddajcie nam wozy, odjedziemy stąd i nikomu nie stanie się krzywda. Pozwolimy wam zabrać różdżki! Zostawimy je przy wyjściu z lasu, będziecie je mogli zabrać po tym jak się oddalimy.
Podczas całej swojej przemowy kątem oka spoglądał na oddalający się wóz z Jamesem. Nie wiedział jak mógł pomóc przyjacielowi, Doe musiał dać sobie radę sam. Ale kto nadawał się lepiej do zaklinania koni, jeśli nie cygan?
Zatrzymał się w połowie drogi przyglądając się polu bitwy. Jeden z pachołków, potraktowany przez Marcela zaklęciem odrzucającym dochodził do siebie. Nie był nieprzytomny, ale nie wyglądał jakby był gotowy do walki w najbliższym czasie. Woźnica, który spadł z wozu też miał problem z ponownym stanięciem na nogi. Cecil skupił się więc na pozostałej dwójce.
- Zostawcie nas, my zostawimy was i za dwa dni będziemysię wszyscy z tego śmiać - spróbował jeszcze odwołać się do poczucia humoru, na wypadek jakby logika zawiodła. - To przecież i tak nie wasz towar - w książkach opisujących napady na Gringotta rabusie tak zawsze uspokajali czarodziejów w banku. Chociaż Cecil miał wrażenie, że przekonanie kogoś, że gobliny można okradać jest łatwiejsze niż przekonanie go do oddania pomidorów, które przecież mogą być jego, ale to zdecydowanie rozważania na inny czas i miejsce.
1. Perswazja nieudana. Pachołek rzuca kolejnym kamieniem, ma szansę trafić w Cecila. Woźnica atakuje Marcela.
2. Perswazja szczęśliwie nieudana. Pachołek rzuca kamieniem w Cecila, ale nie trafia. Woźnica atakuje Marcela.
3. Perswazja trochę udana. Pachołek zawaha się i nie zrobi nic. Woźnica zaatakuje Marcela.
4. Perswazja trochę udana vol 2. Pachołek spróbuje rzucić kamieniem w Cecila i ma szansę trafić. Woźnica się zawaha.
5. Perswazja szczęśliwie udana. Pachołek spróbuje rzucić kamieniem w Cecila, ale nie trafi. Woźnica zawaha się.
6. Perswazja udana. Woźnica i Pachołek nie zrobią nic.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Caradog Blishwick' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
James wybił się do skoku na konia - mocno, zgrabnie, z wyczuciem - zaraz znalazł się na grzbiecie rumaka i pędził w las; teren był nierówny, niebezpieczny, ale wiedział, że Jim był świetnym jeźdźcem i sobie poradzi, teraz on i Cecil musieli tylko dostać się na drugi wóz i skierować konia, by stadnym instynktem podążył za pierwszym. Nic trudnego, prawda?
No może trochę, spojrzał na Cecila. Jego przemowa była bardzo płomienna, poczuł, że on sam mógłby go posłuchać, ale kiedy spoglądał na swoje towarzystwo, musiał zrozumieć, że chyba nikogo nie przekonała. Propozycja była rozsądna, musieli tylko oddać swoje wozy i puścić ich wolno, dlaczego nie podzielali tego entuzjazmu? I to wcale - najpierw świsnął kamień w kierunku Cecila, potem woźnica odwinął się w jego stronę, zdezorientowany Marcel poderwał swoją różdżkę w obronnym geście:
- Protego! - krzyknął, trochę zdziwiony, ale nic to nie dało, tarcza się przed nim nie zmaterializowała. Nie zdążył, woźnica pchnął go w pierś; Marcel zawahał się i wypchnął różdżkę w jego stronę jeszcze raz: - Petrificus totalus! - krzyknął, ale więcej osiągnąłby, próbując wbić mu tę różdżkę w oko. Magia słuchała go dziś nie bardziej, niż karawana Cecila. Inkantacja była trudna, nie miał tego zaklęcia wyćwiczonego, z powodzeniem zdołał je rzucić tylko w kontrolowanych warunkach - a te takimi, jak się okazało, nie były ani trochę. Właściwie to zaczynali tracić kontrolę nad czymkolwiek. - Cecil! - zawołał zamiast tego przyjaciela, przepychając się łokciem przez woźnicę. Wszystko poszło nie tak, ale nie mogli marnować więcej czasu, bez Jima nie poradzą sobie w lesie. - Szybko! - Chciał zwrócić na siebie jego uwagę, okazując zamiary, których jednak nie zwerbalizował, by nie uprzedzić wroga: musieli dostać się na wóz i ruszyć lasem. Nie wiedział, jak przekazać to Cecilowi bez słów i bez gestów, więc uznał, że wyczyta mu to z myśli - i z gestu, bo Marcel zerwał się na nogi i runął w kierunku konia podobnie, jak James wcześniej. Próbował wybić się z ziemi i wskoczyć na jego grzbiet, chwycić się rękoma grzywy i, gdy spostrzeże Cecila, pognać konia w galop w ślad pierwszego, w karawanę, w której nauczony został chodzić. Tyle powinno wystarczyć - Jim ich poprowadzi.
rzuty na zaklęcia - nieudane
na skok na konia rzucam też
No może trochę, spojrzał na Cecila. Jego przemowa była bardzo płomienna, poczuł, że on sam mógłby go posłuchać, ale kiedy spoglądał na swoje towarzystwo, musiał zrozumieć, że chyba nikogo nie przekonała. Propozycja była rozsądna, musieli tylko oddać swoje wozy i puścić ich wolno, dlaczego nie podzielali tego entuzjazmu? I to wcale - najpierw świsnął kamień w kierunku Cecila, potem woźnica odwinął się w jego stronę, zdezorientowany Marcel poderwał swoją różdżkę w obronnym geście:
- Protego! - krzyknął, trochę zdziwiony, ale nic to nie dało, tarcza się przed nim nie zmaterializowała. Nie zdążył, woźnica pchnął go w pierś; Marcel zawahał się i wypchnął różdżkę w jego stronę jeszcze raz: - Petrificus totalus! - krzyknął, ale więcej osiągnąłby, próbując wbić mu tę różdżkę w oko. Magia słuchała go dziś nie bardziej, niż karawana Cecila. Inkantacja była trudna, nie miał tego zaklęcia wyćwiczonego, z powodzeniem zdołał je rzucić tylko w kontrolowanych warunkach - a te takimi, jak się okazało, nie były ani trochę. Właściwie to zaczynali tracić kontrolę nad czymkolwiek. - Cecil! - zawołał zamiast tego przyjaciela, przepychając się łokciem przez woźnicę. Wszystko poszło nie tak, ale nie mogli marnować więcej czasu, bez Jima nie poradzą sobie w lesie. - Szybko! - Chciał zwrócić na siebie jego uwagę, okazując zamiary, których jednak nie zwerbalizował, by nie uprzedzić wroga: musieli dostać się na wóz i ruszyć lasem. Nie wiedział, jak przekazać to Cecilowi bez słów i bez gestów, więc uznał, że wyczyta mu to z myśli - i z gestu, bo Marcel zerwał się na nogi i runął w kierunku konia podobnie, jak James wcześniej. Próbował wybić się z ziemi i wskoczyć na jego grzbiet, chwycić się rękoma grzywy i, gdy spostrzeże Cecila, pognać konia w galop w ślad pierwszego, w karawanę, w której nauczony został chodzić. Tyle powinno wystarczyć - Jim ich poprowadzi.
rzuty na zaklęcia - nieudane
na skok na konia rzucam też
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Sherwood [II]
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire