Wydarzenia


Ekipa forum
Sherwood [II]
AutorWiadomość
Sherwood [II] [odnośnik]19.08.16 15:04
First topic message reminder :

Sherwood

Tajemnicze, pełne magii lasy Sherwood przynależą do hrabstwa Nottinghamshire. Od stuleci znajdują się one pod opieką Nottów, którzy dbają o bezpieczeństwo na jego granicach oraz pilnują, by nikt niepowołany nie zakłócał spokoju żyjącym tam istotom ani nie niepokoił driad zamieszkujących osławiony dąb Major Oak. Czyjakolwiek obecność bez uzyskania pozwolenia ze strony opiekunów Sherwood skończy się tragedią, bowiem lasy te same potrafią się obronić przed niepotrzebną ingerencją. Każdy nieupoważniony zabłądzi w gęstwinach i nie znajdzie drogi powrotnej, dlatego lepiej uważać, czy rzeczywiście pragnie się móc podziwiać to piękno po raz ostatni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sherwood [II] - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sherwood [II] [odnośnik]01.10.20 20:38
30 sierpnia
Ogromna odpowiedzialność ciążyła na tych, którzy decydowali się pomagać innym, często o wiele bardziej potrzebującym niż oni sami. Kwestie pieniężne schodziły na dalszy tor, choć każdy wiedział, że są ważne, bo w takich czasach nikt nie kupi chleba za szyszki znalezione w lesie albo chwasty wyrwane z ogródków oddychających ostatnimi powiewami letniego powietrza. Lydii, choć w czasie pracy nazywanej Artemidą, nie zależało na syklach, kiedy w głowie lśnił cel – mugolacy schronieni w głębi Sherwood potrzebowali jedzenia i kocy, które teraz przywiązane były w dwóch pakunkach do siodła Kelpie.
Klacz prychała co chwila, potrząsała grzywą zdradzając swój niepokój. Lily pochyliła się, by pogładzić ją po szyi w uspokajającym geście, i zaraz obróciła głowę do tyłu, by w nadchodzącym wieczorze i poprzedzającym go ciepłym, zwiastującym jesień półmroku, odnaleźć sylwetki, które kilka chwil temu jeszcze ciskały w nią zaklęciami. Teraz nie było prócz niej nikogo – tak jej się przynajmniej zdawało. Zmusiła zmęczonego wierzchowca do podjęcia kroku i ściągnęła lejce na lewo, by wrócić na poprzedni szlak, którym najszybciej dotrze we wskazane w liście miejsce. Nim jednak korony drzew stały się nieprzeniknioną płachtą i Kelpie wkroczyła na teren niemal całkiem przypominający aurą zimną noc, uniosła głowę ku górze, żeby sprawdzić, czy widoczne stąd gwiazdy wskazują jej właściwą drogę. Westchnęła cicho, prawie bezgłośnie, dzięki ciszy, która osiadła wokół niej, przekonując się, że jest bezpieczna. Gałęzie i porastające je liście zakryły nieboskłon daleko ponad jej głową – obie ruszyły dalej.
Przeszła niecały kilometr i już dostrzegała wychylające się zza pni dwa przyklejone do siebie domki, kiedy coś za nią wyraźnie zaszeleściło. Nie zdążyła się obejrzeć, zaklęcie świsnęło tuż za jej plecami, była pewna, że przedarło szatę i tknęło skórę. Kelpie spanikowała, poderwała się z miejsca, a zaskoczona Lydia nie zdążyła w porę mocniej uchwycić lejców, żeby zatrzymać się w siodle – spadła. Obite plecy zabolały, ale nie miała czasu, by nad tym bólem kontemplować, bo kolejny promień leciał wprost na nią.
Protego! – tarcza wykwitła tuż przed nią, osłoniła jej pierś, ale z zamkniętymi oczami nie widziała efektu uwolnienia swojej magii. Uchyliła powieki i zobaczyła przed sobą dwóch napastników zsiadających z mioteł. To dlatego ich nie widziała. Skrytym w górze udało się uniknąć jej wzroku, czarne szaty pomogły w schowaniu się wśród równie ciemnych koron drzew. Znowu dała się zaskoczyć. Podniosła się w końcu z ziemi i zaczęła uciekać, zboczyła między drzewa, chcąc odciągnąć obcych od domostw, w których ukryte były dwie mugolskie rodziny. Pisnęła krótko, kiedy kolejny promień rozpruł wysoki dąb, pozostawiając w nim głęboką ranę po zaklęciu.
Wiedziała, że sobie nie poradzi. Nie w pojedynkę.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Sherwood [II] [odnośnik]02.10.20 20:36
Hep! Ponowne czknięcie wyrwało go z jednej scenerii, żeby rzucić w kolejną. Mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że to miało nadejść jeszcze parę razy, wciąż zaskakiwało. Nie sama teleportacja - wszak używał jej tak długo, a do uczucia można było przywyknąć - a nieznane. Kiedyś może i traktowałby to jako pewnego rodzaju przygodę czy niewiadomą tajemnicę, jednak w tym momencie nie było mu wcale do śmiechu. Profesor chciał jak najszybciej dostać się z powrotem do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, poczuć charakterystyczny zapach starych książek w swojej Wieży Astronomicznej i zakończyć pakowanie. Zależało mu na tym ze względu na chłopców, którzy znajdowali się już w domu pod opieką Roselyn. Całe szczęście przeniósł ich tam wcześniej, by spokojnie dokończyć przenoszenie części rzeczy z gabinetu z powrotem do Upper Cottage. Od dłuższego czasu Jayden żył na kufrach i miał nadzieję, że to miało się właśnie zakończyć. A wszystko zaczęło się od momentu, w którym porzucił swoje dawne mieszkanie i zaczęły się drastyczne zmiany w jego życiu... Pomocna dłoń Pomony, która zmieniła się w relację nie do poznania, ciepłe zrozumienie Rose, kolejna samotność w czterech ścianach Trzech Mioteł i Hogwartu, a później znów Hogsmeade z matką swoich dzieci, by wisienką na torcie stała się aktualna Irlandia. Sądził, że miała być ostatecznością, ale gdy okazało się, że astronom miał wakacje również spędzić w szkole, plany uległy zmianie. Dom w Killarney stał się azylem dla jego przyjaciółki i jej córki, a sam profesor wraz z trzema noworodkami zaadaptowali dla siebie miejsce w Szkocji w murach starego zamczyska. Czasami sam gubił się w tym wszystkim, ale aktualnie musiał bardziej niż wcześniej szukać stabilności. Nie był sam - miał Cassiana, Ardena, Sama. Mimo że mieli dopiero półtora miesiąca, potrzebowali spokoju i to nie tylko tego wynikającego z otoczenia, lecz w dużej mierze płynącego od rodzica. Ich ojciec zamierzał więc dołożyć wszelkich starań, by właśnie tak było - musiał zapanować nad środowiskiem i własnymi emocjami. A te ostatnie stanowiły spore wyzwanie szczególnie w ostatnim czasie... I chociaż Jayden coraz częściej sięgał po oklumencję, by oddzielić się od emocji związanych z Pomoną, tak samo często atakowały go wyrzuty sumienia oraz wątpliwości.
Być może właśnie to spowodowało też pomyłkę przy teleportacji i wywołało niechcianą czkawkę? Tego nie mógł się dowiedzieć, bo najwidoczniej wystarczyło to rozchwianie w umyśle stęsknionego, rozdartego mężczyzny, by magia zaczęła w nim szwankować. Wpierw rzuciło go do West Wittering, później chyba do Doliny Godryka, a teraz? Charakterystyczny chwyt w okolicy żołądka i tymczasowa sceneria zniknęła sprzed oczu czarodzieja, rzucając go w nieznane. W jednej chwili był tam, by w ciągu sekundy przeskoczyć gdzie indziej. Zmaterializował się gdzieś, gdzie nie było już ogniska ani bijącego od niego ciepła. Była ciemność, chłód i... Zbliżające się prędko odgłosy. Jayden zdążył tylko podnieść głowę w tamtą stronę, gdy zdołał dostrzec jasną głowę. - Umpf! - sapnął tylko, gdy postać zderzyła się z nim, uderzając go mocno w brodę. Zaskoczony profesor nie zdołał utrzymać się na nogach, gdy jakiś złowróżbny korzeń zdecydował się pojawić tuż za mężczyzną i zagrodzić mu drogę. Splątana dwójka runęła jak długa na ziemię i tym razem to plecy czarodzieja spotkały się boleśnie z gruntem. Jego dotychczasowo nieskazitelnie biała koszula już na pewno taka nieskazitelna nie była... Jay jednak nie tym się przejmował. Zamiast tego spojrzał na postać, która się z nim zderzyła i zobaczył kobiecą twarz wpatrującą się w niego z takim samym, a może nawet i większym szokiem. Sytuacja była jeszcze bardziej krępująca, gdy próbował nieporadnie wstać, nie robiąc przy tym większego problemu. - Przepraszam najmocniej, ja... - zaczął, chcąc pomóc nieznajomej, ale w tym samym momencie niedaleko pojawiły się dwie męskie sylwetki zmierzające prędko w ich stronę. Jayden widział, że coś sobie pokazywali i poganiali jeden drugiego. Nie wyglądało to dobrze... - Co się dzieje? - spytał cicho, jakby zwracając się do kobiety, jednak nie odrywał spojrzenia od tamtej dwójki. Instynktownie też sprawdził, czy jego różdżka była cała, a drewno jarzębiny zadrgało pod palcami właściciela ostrzegawczo.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sherwood [II] [odnośnik]12.10.20 11:39
Nie cierpiała takich sytuacji. Nie chodzi o to, że musiała bronić kogokolwiek, nie – chodziło o samą walkę, o podejmowanie działań, które bezpośrednio rzutowały najpierw na życie bezbronnych mugolaków, a później: na bezpieczeństwo przesyłek, które trzymała blisko serca, podobnie jak różdżkę, nakładając na nią w ten sposób pewną wartość, ogromną i zbyt osobistą, by można było ją podważyć. Poza tym nie była wojowniczką, omijała walki z daleka i doskonale świadczył o tym fakt, że znacznie lepiej rozwiniętymi umiejętnościami było zręczne przeskakiwanie między cieniami, niż znajomość zaawansowanych uroków. Ale chronić potrafiła i obiecała sobie, że skoro do niebezpiecznych sytuacji dochodzi coraz częściej, to zrobi wszystko, żeby stanąć na drodze napastnikom i uchronić od zniszczenia to, co niewinne i bezbronne. Albo chociażby odciągnąć ich uwagę – dzisiaj taki właśnie miała plan. Plan, który powstał w zaledwie ułamek sekundy, kiedy zaklęcie o mało co ją nie trafiło. Nogi same poderwały się do biegu, a twarz zaczęła obracać się co chwila na wrogich czarodziejów, by zbadać dzielący ich dystans, kiedy nagle jej ciało zderzyło się z kolejną przeszkodą; przeszkodą, której, mogłaby przysiąc na własne życie, jeszcze przed chwilą tam nie było. Upadkowi towarzyszył zduszony krzyk, powietrze, które przyciśnięte do czyjegoś ciała zmuszone zostało do wypuszczenia z płuc całego powietrza. Wciągnęła je do ust z powrotem, kiedy już podniosła głowę z ramienia nieznajomego i spojrzała mu w oczy, rozejrzała się po twarzy – jej rysy zdawały się mówić o jakiejś cesze jego osobowości, niewinności czy może empatii, a pospiesznie wyartykułowane „przepraszam” mówiło, że antagoniści podobnych słów nie używają nigdy. Ta krótka analiza pozwoliła jej mu zaufać. Być może było to nieodpowiedzialne, być może naiwne, nieważne – potrzebowała sojusznika. Na tłumaczenie całej sytuacji czas przyjdzie później.
Szybko spełzła z jego ciała i wstała na proste nogi, nie udało jej się powstrzymać bolesnego stęku, zbite mięśnie przypomniały o sobie w najmniej potrzebnej ku temu okazji. Podała mu dłoń, by pomóc wstać, jednocześnie odwracając głowę na idących w ich stronę napastników.
Pomóż mi – jej ton nie przypominał prośby, raczej usiłowała zmieścić w nim jakąś potrzebę, nie tyle jej własną, co czyjąś. Już mierzyła w jednego z nich różdżką, kiedy obaj zaczęli się wycofywać. Zdziwiła się, posłała nierozumiejące spojrzenie w stronę mężczyzny obok, jakby pytając go, czy to jego zasługa. Prędko okazało się, co znaczył ich odwrót – wpadli między drzewa, biegiem kierując się w stronę chat już wychylających się szarością spomiędzy drzew. Coś w Lydii zaszeleściło złowrogo, struny nerwów napięły się, ciężar odpowiedzialności pociągnął za nie zwiększającą się masą. W pierwszej chwili zastygła, sparaliżował ją pojawiający się przed oczami scenariusz, języki ognia łapczywie pochłaniające stare dachy, wypełzające przez wyrzucone okiennice, ludzki krzyk pełen rozpaczy. Zamrugała kilkukrotnie, mocno, chcąc odpędzić od siebie ponure myśli, niechciane myśli, głowę znów odwracając w stronę tajemniczego człowieka. – Tam mogą zginąć ludzie, proszę! – w panice wskazała kierunek i zaczęła biec w stronę czarnokiężników, ignorując ból i pieczenie mięśni, nie zważając na kulejącą nogę. – HEJ! – celowanie między drzewami było utrudnione, ale musiała coś zrobić, choćby rozproszyć ich uwagę. – Fontesio!



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Sherwood [II] [odnośnik]16.10.20 14:57
Jego postrzeganie rzeczywistości było odmienne. Naznaczone latami doświadczenia w przeróżnych relacjach z ludźmi, wieloma rolami społecznymi, które pełnił, jak również i tego krótszego cierpienia, nad którym nie miał żadnej kontroli. I mimo że były to bolesne wspomnienia, przesycone były też momentami uniesienia, miłości i szczęścia splatających się niemalże w harmonii ze złem, które go napotykało. Jego samego, jak i ludzi w jego otoczeniu. Bo przecież stracił członków rodziny, ale odnalazł ukochaną, dostrzegając ją w przyjaciółce. Anomalie rozrywały kraj, ale dowiedział się, że wkrótce pojawi się jego dziecko. Na światło dzienne wyszła nieszczerość Pomony, ale dyrektor Dippet przystał na otwarcie Hogwartu. Kobieta odeszła od niego, ale pojawili się na świecie Cassian, Arden i Samuel. Nieskończone pasmo zła, jak i przeciwstawiające się temu dobro. Okrutny balans, równowaga, którą aktualne życie pobierało od żywych i profesor astronomii nie był wyjątkiem od reguły. Nie oznaczało to jednak, że miał się poddać i dawać szarpać raz w jedną, raz w drugą stronę - nie. Przeszedł wiele, doświadczył wielu sytuacji i wyciągał z nich lekcję, a to oznaczało, że nie miał pozostawać bierny. Bez względu ile zła istniało na ziemi, zamierzał się przeciwstawiać, bronić słabszych i walczyć tak długo, jak długo miało mu starczyć sił. Był ojcem, był nauczycielem, był opiekunem - nie zwalniało go to w żaden sposób z obowiązku dbania o tych, którzy nie byli w stanie sami się obronić. Szybko też zaczął dokształcać się z uroków i obrony przed czarną magią, chcąc się wzmocnić i nie musieć obawiać się, że nie podoła. Jak wtedy z uczniami. Jak wtedy z Mią i Pandorą. Jak wtedy podczas zamieszek na Pokątnej. Wymagał od siebie więcej, musząc być pewnym, że miał poradzić sobie w pojedynkę. W końcu jego rodzice wciąż pozostawali w Londynie, chcąc pomagać ofiarom wojny, a żona była gdzieś poza zasięgiem i najprawdopodobniej wspierała ruch Zakonu Feniksa. Wiedziała, że Jayden zawsze był im przeciwny - zarówno jednej grupie nazywającej się zbawicielami, jak i tym, którzy uważali, że ratują uciskanych. Zarzucała mu, że tłumaczył krzywdzenie ludzi przez Ministerstwo Magii i ich zwolenników, lecz nie widziała winy w samej sobie. Oni wszyscy jej nie dostrzegali i to sprawiało, że byli niebezpieczni dla społeczeństwa. Ślepo podążający ku wyniszczeniu sobie nawzajem.
Czy było mu łatwo przywyknąć do rzeczywistości, w której bliska mu osoba, ukochana kobieta racjonalizowała swoje decyzje? Działania swoich przyjaciół? Gdyby mógł z nią porozmawiać, gdyby chciała z nim porozmawiać, może byłby w stanie to przejść, ale nic z takich rzeczy się nie zadziałało. Listy gończe zawisły, a ona odcięła się, nie widząc fałszu, który między nimi wyległ. W końcu obiecywała mu szczerość, wtedy, tam na ślubie, a równocześnie zataiła przed nim tak wiele ze swojego życia... Nic więc dziwnego, że targające Jaydenem emocje wciąż trwały w jego ciele utrudniając koncentrację. Wystarczyła jednak iskra, żeby zaburzyć balans magiczny, a czarodziej wylądował w kolejnym miejscu, łapiąc się na tym, że był nie tylko obserwatorem, ale również i uczestnikiem dziwnego wydarzenia. Wszystko zadziało się tak prędko i po chwili Vane zorientował się, że nieznajoma zaczęła biec za dwójką mężczyzn i chociaż w profesorze momentalnie odezwała się chęć ruszenia jej tropem, nie zrobił tego od razu. Zamiast tego na szybko oszacował, przeanalizował to, co się rozgrywało i co powinien był zrobić. Nie zajęło długo, by podjął decyzję. Musiał odciąć drogę mężczyznom i niejako odgrodzić ich od celu, o którym mówiła nieznajoma czarownica. I musiał to zrobić szybko. Wolał się mimo wszystko nie teleportować i nie kusić losu, dlatego wyciągnął różdżkę, a z jego ust wydobyło się proste, ale silne zaklęcie. Ascendio wyrwało go do przodu, z łatwością wyprzedzając nie tylko kobietę, ale również i jej przeciwników. Vane zdążył w ostatnim momencie, zanim promień zaklęcia rzucanego przez czarownicę trafił między tamtą dwójkę, chociaż woda i ta prysnęła mu prosto w plecy, gdy w końcu zatrzymał się na leśnej drodze prowadzącej do jakichś zabudowań. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, może poświęciłby oglądaniu okolicy dokładniej - teraz jednak musiał się odwrócić i stanąć twarzą w twarz z nieznaną sobie sytuacją i nieznanymi ludźmi. Stał od frontu czarodziejów, kobieta doganiała ich powoli od tyłu. - Drętwota - rzucił, celując w jednego z mężczyzn i chcąc ich spowolnić. Nie chciał nikogo krzywdzić, ale nie zamierzał też dopuścić do tego, by krzywdzono innych. Jednocześnie dało mu to czas, by zorientować się, jaką artylerią chcieli mu się odpłacić.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sherwood [II] [odnośnik]01.11.20 13:41
Przedziwne to uczucie – czuć się osobiście odpowiedzialnym za cudze życie, którego nawet nie zdążyło się dobrze poznać. Tak po prostu, nie dlatego, że zdecydowała się stanąć po którejś ze stron utworzonej na okopach wojny barykady. To podpowiadała jej pędząca w żyłach krew, to pamiętała ze słów rodziców – każde życie liczy się tak samo – to podpowiadało jej własne sumienie, które poznało już ból i nie życzyło go innym, zwłaszcza tym, którzy nie potrafili obronić się sami albo byli zbyt słabi, by to zrobić. Nikomu nie obiecywała, że temu odda swoje życie – nie zamierzała tego robić, bo zbyt wiele jeszcze było przed nią do odkrycia, do zdobycia i posmakowania. Ale czasy nie były łatwe i zdawała sobie sprawę, że jeśli to czuła ona, na pewno czuli to też inni, w których żyłach płynęła mugolska krew. Stąd też właśnie w ten sposób brzmiał jej głos nawołujący do wsparcia, do pomocy, której nie powinna od nikogo oczekiwać, bo każdemu zależało na swoim życiu i tego miała się trzymać. Ale wezbrała się w niej jakaś złość, bunt, że dzisiaj nikt nie mógł się wahać, bo jeśli któreś z nich to uczyni, ktoś inny straci przez to swoje życie. I nie chodziło tu już o formowanie na szybko bojówki, a o ludzką uczciwość i solidarność – jak czarodziej z czarodziejem.
Magia wybiła się z jej dłoni z jakąś nie do końca kontrolowaną siłą, szarpnęło dłonią, gdy ta usiłowała formować w powietrzu odpowiedni gest, wyrysować niewidzialny wzór odpowiadający za znane większości czarodziejów zaklęcie – strumień wody wybił jednak z ziemi, rzucając się pod nogi biegnących w stronę domów czarnoksiężników. Chciała już rzucać następne, ale nim zdołała skupić się na inkantacji, pęd wiatru porwał jej włosy na twarz, na chwilę zupełnie wytrącając ją z równowagi na tyle, że wpadła na drzewo. Odgarnęła je z oczu, żeby zobaczyć już całkiem inną sytuację. Czarodziej, którego niejako wzięła za swojego sojusznika, był już przed nią i właśnie podnosił różdżkę na jednego z nich. Zrozumiała, że nie mogła pozostać bierna. Podbiegła bliżej, być może zbyt blisko, i zamachnęła się drewnem, aż to lekko świsnęła w powietrzu.
Orbis! – z końca różdżki wystrzelił jasny bicz, który zaraz owinął się wokół prawego nadgarstka atakującego, powstrzymując go w jednej chwili przed rzuceniem inkantacji w stronę Jaydena. Rękę miał silną, nie mogła go powalić, ale spowolnić – owszem. – UCIEKAJCIE! – wrzasnęła mocno, aż głos przy ostatnich zgłoskach zachwiał się w nerwach. – Uciekajcie, już! DO LASU! – w nocy wszystkie głosy rozchodziły się niezwykle dźwięcznie, wyraźnie, jakby poganiane ciemnością. Carodzieje skryci w chatach musieli już dostrzec zamieszanie, więc kiedy usłyszeli głos, zlęknieni zaczęli wypadać zza drzwi, trzymając w swoich ramionach maleńkie dzieci, pochwycone w pośpiechu rzeczy, różdżki, które jednak dzisiaj nie miały zostać użyte do obrony. Uciekali – chętnie, w popłochu, w strachu. Nie wiedziała, czy to była tylko ta dwójka, czy może zaraz przylecą następni, ale cokolwiek miało się stać, musieli działać szybko.
Parszywe karaluchy – wysyczał ten, który na obronie przed czarną magią znał się najwyraźniej lepiej, niż sądziła, i zdołał obronić się przed zaklęciem Vane’a. Tarcza prędko jednak pękła, srebrny pył magii porwał wiatr. – Aquassus! – rzucił w odpowiedzi w stronę astronoma.
Lydia w końcu puściła zaklęcie w ostatniej chwili, kiedy siła napięcia między nią a czarnoksiężnikiem osiągnęła maksimum, i natychmiast rzuciła inkantację. Dźwięk czarnomagicznego zaklęcia zmroziło krew, ale pojawiła się też nadzieja, że ten nagły bohater, którego jeszcze nie znała, zdoła się obronić.
Everte stati!
Musieli pożałować. Oboje.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Sherwood [II] [odnośnik]03.11.20 15:41
Na tym właśnie polegało bycie opiekunem, profesorem, mentorem. Bycie odpowiedzialnym za drugą istotę. Bycie kimś, w kim dorośli pokładali nadzieje i zaufanie, że pod ichnim okiem nie stanie się krzywda ich dzieciom. Dzieci wierzyły zaś, że czegokolwiek by nie robiły, opiekun zawsze je wyratuje z opresji. Że bez względu na to, czy miały uczęszczać na jego zajęcia, czy kochały jego przedmiot, czy też miały zupełnie inne życiowe plany - miał stanąć między nimi a niebezpieczeństwami czyhającymi na młodych ludzi. A tych było wbrew pozorom naprawdę sporo. Niekiedy - niestety - pochodziły z samej szkoły, jak wtedy gdy dyrektorem był nikt inny jak sam Gellert Grindelwald, który otoczył się wiankiem znajomych sobie czarodziejów i czarownic. Wspólnie męczyli uczniów, wcale nie poczuwając się do chronienia ich. Za nic mieli swoje obowiązki, wykazując się wręcz całkowitą ignorancją i czerpaniem chorej satysfakcji ze znęcania się nad słabszymi. Wiele dzieci nie wracało wtedy po wakacjach czy przerwach świątecznych do Hogwartu. Vane nie krył się jednak z całkiem odmienną wizją na profesję nauczycielską, chroniąc uczniów, gdy tylko był w stanie, mając zawsze drzwi otwarte dla każdego, kto potrzebował jego pomocy. Nawet teraz, gdy Grindelwald był już przeszłością, Jayden wciąż zastanawiał się, dlaczego czarnoksiężnik go wówczas nie wyrzucił. Dlaczego nie wyrzucił wszystkich, którzy myśleli inaczej? Pomony, Herewarda, Eileen? Na samo wspomnienie trzech postaci, aktualnie nieobecnych i nigdy niemających znów przekroczyć granic szkoły, astronom czuł wewnętrzne palenie. Odchodzili jedno po drugim, aż miał nie zostać już nikt? Nie. Jego myśli krzyczały, buntowały się. Zapierały. On miał zostać, musiał zostać nie tylko dla swoich uczniów, lecz również dla wszystkich tych, którzy powierzyli mu swoje zaufanie. Dla tych, którzy nie mieli już wrócić do domu. W ten czy inny sposób...
Dopóki nie zaczął pracy w Hogwarcie, nie zdawał sobie pełni sprawy z wartości, jaką niosła opieka nad najmłodszymi. Jak wiele oznaczało to nie tylko dla samych podopiecznych, lecz w szczególności dla niego samego. Owszem, wcześniej miał kontakt z dziećmi, lecz pobieżny. Roselyn urodziła Melanie już po rozpoczęciu przez niego pracy w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Wcześniej zaś nie miał doświadczenia i jego pojawienie się na zamku po latach stażu w Wieży Astrologów było pierwszą próbą odnalezienia się wśród szkolnych ławkach. Tym razem w roli kogoś, na kogo były zwrócone wszystkie twarze. Czyjego głosu wszyscy mieli słuchać, kogo mieli słuchać, kogo mieli szanować. Lub też nie, wszak rezultat bywał różny pod względem zaskarbienia sobie sympatii uczniów. Vane musiał mieć zaufanie do samego siebie, jednak wiedział, że nie wahałby się przed przełożeniem podopiecznych, bliskich, przyjaciół, rodziny nad wszystko inne. Łącznie z nim samym. Przepełniała go troska od pierwszego dnia i wciąż ją w sobie niósł. Właśnie dlatego też podjął się pozostania w Hogwarcie na okres wakacyjny, dlatego też zgodził się na piastowanie stanowiska opiekuna domu Roweny Ravenclaw. Dlatego też nie ustępował pola na leśnej drodze.
Czarna magia rozdarła leśną ciszę głośniej niż reszta zaklęć. A w Jaydenie coś się zmieniło. Złamało. Brutalnie. Odnalazł odpowiedź, której szukał i zrozumiał, że to, co się działo, wykręciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Rozgrywająca się potyczka przestała być już jedynie pojedynkiem z nieznajomymi - to było okrucieństwo, którego nie chciał na tym świecie. Którego nie powinno być blisko dzieci, blisko tych słabych. Blisko nikogo. I chociaż kiedyś poddałby się szarpiącym nim emocjom, niekontrolowanym pragnieniom ochrony tych, których imion i twarzy nawet nie znał, Vane wyprostował się i odetchnął. Głęboko. Spokojnie czekając na uderzenie, bo wystarczyła chwila, żeby z jego głowy wyparował wszelki chaos. W końcu trenował, zgłębiał tajniki coraz głębiej i ciężej i chociaż nie panował nad swoją wewnętrzną harmonią całkowicie, był w stanie skumulować ją w sobie na tyle, by nie poddać się torturze. Aquassus uderzył w Jaydena, lecz nic się nie wydarzyło. Vane poczuł jedynie średniej ciężkości uderzenie w klatkę piersiową, dlatego musiał postąpić krok w tył, by zbalansować zaklęcie, jednak żaden skutek nie został wywołany. Czarna magia spełzła po profesorze, który strącił ją z ramienia, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Korzystając z kompletnego zaskoczenia swojego przeciwnika, astronom sięgnął wpierw po Silencio, a gdy ono uderzyło mężczyznę naprzeciwko posłał również werbalnie Petrificus Totalus, wiedząc, że z zamkniętymi ustami ciężej było się bronić. Kątem oka widział w tym samym czasie młodą dziewczynę, na którą wpadł wcześniej. Zdołała posłać skuteczny czar ku drugiemu napastnikowi. Tamten nie zdążył wyczarować tarczy w odpowiednim momencie, a niewidzialna siła cisnęła nim o ziemię. - Uważaj! - rzucił prędko Vane, dostrzegając zamiar tamtego, jednak spóźnił się o pół uderzenia serca.
- Adolebitque! - wycharczał jedynie leżący wciąż na ziemi czarnoksiężnik, celując w czarownicę. Złote światło oślepiło na moment astronoma, gdy palący łańcuch wystrzelić w stronę kobiety. Miała bardzo mało czasu na reakcję.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sherwood [II] [odnośnik]26.12.20 18:12
Oddech. Oddychała szybko, słyszała każdy z nich w całym swoim ciele, powietrze wypełniało je po każdy cal, rozgrzewało i tak już ciepłą skórę. Adrenalina krążyła w żyłach, napędzając całą maszynerię, popychając do wykonywania kroków, których pewnie nie miałaby odwagi podejmować. To ona zawsze była tą iskrą, to ona podejmowała za nie decyzje, na które nie było czasu. Teraz nie było czasu na nic, a już zwłaszcza na gruntowne przemyślenie tego, co chce się zrobić. Porwać się z motyką na słońce, czynić więcej, niż to, na co było się przygotowanym. A to wszystko w imię idei, myśli łączącej ją z ludźmi, którzy potrzebowali pomocy, a których w większości przypadków nawet nie znała. To nie miało znaczenia. Tamtego chłopca nie udało jej się uratować, jego oczy w końcu straciły blask, zaszły mgłą, a tych ludzi jeszcze mogła i tego właśnie chciała się trzymać. Na razie wszystko szło po jej myśli, po ich myśli, bo przecież mężczyzna podjął się wyzwania i dołączył do niej, stając się tym samym jej sojusznikiem. Walka była wyrównana, ale wiedziała, że przewaga sił w którymś momencie będzie musiała znaleźć się po którejś ze stron. Czarna magia już od samego początku była ostrzeżeniem, obniżała morale samą swoją obecnością, pierwszym zaklęciem rzuconym przez jednego z czarnoskiężników, ale nie poddali się temu wrażeniu, temu uczuciu zbliżającego się przekleństwa. Promienie zaklęć błyskały złowieszczo, ale biała magia je odpierała, chroniąc, broniąc.
Nie wiedziała, ile da radę jeszcze tak ciskać zaklęciami, osłaniać się przed tymi wrogimi swoimi tarczami, ale cokolwiek się stanie, będzie stać i nie dopuści do zaatakowania tych ludzi, notabene usiłujących odnaleźć drogę wyjścia z tego lasu. Wydawało jej się, że uda im się, że w końcu tamci uciekną albo zwyczajnie się poddadzą – jeden z nich padł, trafiony zaklęciem petryfikującym. Zgubna to była nadzieja, to wrażenie chwilowej ulgi, że zaraz będą mogli odetchnąć. Usłyszała głos mężczyzny za późno – zaledwie o mrugnięcie powiek. Wyciągnęła przed siebie różdżkę, żeby wykrzyknąć zaklęcie obronne, ale tarcza pojawiła się przed nią zbyt wątła, by ochronić przed łańcuchami. Te oplotły jej ramiona mocnym, palącym węzłem, aż krzyknęła w niemocy. Ale zaklęcie minęło niemal tak prędko, jak się pojawiło. Został po nim tylko ból i mięknące pod ciężarem osłabionego ciała kolana. Osunęła się pod drzewem, oddychając jękliwie, czując jak pod powiekami zbierają się łzy. Ten człowiek uciekał, te parszywy czarnoksiężnik czując, że jego siły maleją, zwyczajnie zaczął przed nimi uciekać. Nie goniła go. Pokonał pędem kilkanaście metrów i zniknął, pewnie teleportując się w bezpieczne miejsce. Zostawił swojego towarzysza na łaskę lub niełaskę losu.
Oddychała głęboko, przez chwilę przyglądając się jego ciału, jakby pilnowała, żeby nie wstał. Dłońmi trzymała się za ramiona, pod palcami czuła ciepłą, lepką posokę.
Jak ty… – przełknęła ślinę, łokciem otarła skroplony pot ze skroni. Patrzyła na tajemniczego mężczyznę, na tego, który pojawił się znikąd i pomógł jej poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. – Skąd się wziąłeś? Ja… dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Nie umknął jej uwadze fakt, jak poradził sobie z jednym z zaklęć – nawet go nie tknęło, jakby spłynęło po nim, napotkało dziwną, nieprzenikalną barierę.
Lydia Moore. Chciałabym ci podać rękę, ale… to chyba nie jest dobry pomysł – uśmiechnęła się słabo, nerwowo, z bólem przeszywającym jedno z ramion. – Dziękuję.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Sherwood [II] [odnośnik]07.01.21 0:14
Cisza, która zapadła w lesie, dzwoniła mężczyźnie w uszach jeszcze długi czas, gdy otępienie po zaklęciu wciąż trzymało się jakiegoś zewnętrznego uchwytu. Jaydenowi zdawało się, że czuł to tak dokładnie, jak uchwyt własnej różdżki. Materialne echo rozdźwięku, które pozostało po czarnej magii; uderzenie mającego zapanować nad jego umysłem czaru rozchodziło się drżeniem cząsteczek powietrza i bombardowało atomy tworzące jestestwo świata wokół. Czy połączenie wiedzy na temat budowy i struktury magii wpłynęło na ów doświadczenie, czy może pogłębienie umiejętności oklumecji, z którą Vane od miesięcy praktycznie się nie rozstawał, a może oba czynniki odgrywały w tym przedstawieniu swą rolę? Być może była to jedynie ludzka wyobraźnia bądź zwyczajne przemęczenie, jednak astronom miał wrażenie, że nadwrażliwość miała jeszcze nie raz się pojawić. Rozniecająca coś dziwnego, równocześnie nieodkrytego, ale nieobcego. Coś, co kusiło swoim nowym obliczem człowieka związanego z nauką. Coś, co kusiło tajemnicami, do których niewielu a być może jeszcze nikt nie miał dostępu. Coś, co obiecywało niekończące się horyzonty możliwości i owoców poznania. A profesor czuł to wołanie i chciał dać się mu zabrać. W tym samym jednak momencie wszystko ucichło, odbierając eteryczność chwili oraz poczucie dziwnego doznania. Znów był jedynie chłód, niebo, las i metaliczny posmak na języku niczym po próbie nieprzyjemnym zderzeniu zębów ze sztućcem. Trwający jedynie krótką sekundę trans zdawał się dla astronoma czymś dłuższym, jednak rzeczywistość szybko nakazała mu wrócić na właściwe tory. Postawienie kroku. Próba ostrzeżenia. Jego krzyk rozwiał się w splocie kolejnych - męskim i kobiecym. Okrutne zaklęcie zostało rzucone, a niewyczarowana tarcza nie była w stanie ochronić drobnego ciała. Dostrzegł, że biegł w stronę swojej przypadkowej towarzyszki, zanim przeanalizował to, co się działo. I to, co mogło się wydarzyć. Oboje z kobietą mieli jednak szczęście w nieszczęściu - zaciskający się wokół czarownicy łańcuch zniknął równie szybko, co się pojawił, gdy rzucający urok mężczyzna zrezygnował z dalszego natarcia. Jayden dopiero gdy dotarł do blondynki, dostrzegł plecy uciekającego i przestraszonego nadciągającymi od strony domów coraz bliższymi krzykami. Nie zagrażał już nikomu, a jego towarzysz wciąż leżał spetryfikowany i nie wyglądał na kogoś, kto miał podążyć śladami współpracownika. Astronom szybkim ruchem odebrał mu jeszcze różdżkę, wyrywając ją z zaciśniętych na drewnie palców. Miał czuć się pewniej, gdy przeciwnik był rozbrojony. Cóż... Zapewne nie tylko on. Zaraz jednak na powrót jego uwagę zwróciła kobieta, z którą niejako stanął przeciwko dwójce napastników.
Jak ty… Ja… Dziękuję.
- Nic nie mów - rzucił momentalnie, kucając przy niej i starając się złapać ją za ramiona tam, gdzie łańcuch nie skrzywdził jej skóry. Widział spopielone ubranie i przebijającą się przez nią czerwoną fakturę ciała. Nie był uzdrowicielem, ale nie musiał nim być, by wiedzieć, że nie była to rana, po której wstałaby i się otrzepała. Tutaj potrzebowali specjalisty. - Jayden. Pomogę ci. - Ich wzrok spotkał się na ten moment, gdy Vane w urywku chwili przekazał obietnicę, którą zamierzał spełnić. Nie zamierzał jej tak zostawić. Mimo że jeszcze nie miał planu, jak miał jej pomóc, był pewien, że nie ruszy się bez zapewnienia jej opieki. Rozejrzał się szybko, słysząc zbliżające się głosy. Zauważył, że ktoś nadbiegał ku nim od strony domów - jedna grupa udała się za uciekającym czarnoksiężnikiem, druga kierowała się na nich. Szybko narzucone na siebie koce i kobiece spódnice falowały na chłodnym, wieczornym powietrzu. Najwyraźniej mieszkańcy jednak nie pierzchli, wykazując się odwagą i przywiązaniem do swojego miejsca zamieszkania. Dobrze. Teraz Jayden i Lydia potrzebowali ich bardziej, niż oni ich. - Tutaj! Potrzebujemy pomocy! - zamachał ku sylwetkom, chcąc zwrócić ich uwagę. Nie puszczał jeszcze swojej różdżki, nie znając intencji, ale starsze rysy zbliżającej się kobiety sprawiły, że nabrał większego zaufania. Szczególnie gdy starsza czarownica wyznała, że była uzdrowicielką. - Zanieśmy ją do domu - zakomunikowała, a Jay skinął głową. - Wszystko będzie dobrze, Lydia. Spisałaś się. Są bezpieczni - zapewnił, łagodnym gestem odsłaniając ze spoconego czoła blond włosy chwilę przed tym, jak wziął ją delikatnie w ramiona.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sherwood [II] [odnośnik]11.01.21 11:53
Takie mamy czasy, powtarzała w myślach Gertie, gdy po raz kolejny była wzywana, by użyczyć swoich umiejętności potrzebującym. Jej talent do magii leczniczej był na swój sposób klątwą i zbawieniem - jej miękkie serce żałowało każdej rany, której była świadkiem, cieszyła się jednak, że w większości przypadków jej wyćwiczone palce mogły przynieść ukojenie. Wyjątków, w których się to nie udawało, wolała nie rozpamiętywać. W życiu zdążyła już przeżyć wystarczająco, by zdawać sobie sprawę, iż sukcesy podszyte były niekiedy nićmi porażki i nie było takiej dziedziny, w której wszystko byłoby czarno-białe. Oczywiście nie zawsze tak było; młodość jest przecież okresem nadziei i wielkich ambicji - dwudziestoparoletnia Gertie w tym aspekcie nie różniła się od swoich rówieśników. Sądziła, że ma wielki talent, że jest wyjątkowa - że jeszcze zbawi świat. Niestety prędko została sprowadzona na ziemię, gdy żniwo zebrała najpierw jedna wojna, potem kolejna; nawet jej Sherwood nie zdołało ochronić swoich mieszkańców przed napadami nieszczęść. Lasy, które niegdyś strzegły porządku i ładu nie raz spłynęły krwią, widziały niejedno okrucieństwo, może straciły już wiarę w ludzi. Nie chciały mieszać się w błahe konflikty śmiertelników, którzy nie potrafili uszanować ich ziem, którzy tylko brali i brali, nie dając nic w zamian. Starsza czarownica była w stanie je zrozumieć; sama wychowała trzech synów i wiedziała, iż opiekunom nie zawsze przypada wdzięczność, a dobre chęci mogą się wydawać korzystne tylko z pozoru. Jednego z nich, najstarszego, w końcu pochowała tu, niedaleko - jego ciało spoczywało w miękkiej ziemi już kolejny rok, płyta nagrobkowa zdążyła porosnąć mchem, wtopić się w runo leśne.
Tak, takie mamy czasy, myślała wtedy i od tamtego momentu żyła wedle tych słów.
Nie wypytywała o wiele, gdy Marion wpadła do jej chatki; nigdy nie odmawiała udzielenia pomocy i znajdowała w sobie siłę, by poderwać zmęczone nogi do biegu. Po drodze od myśliwego usłyszała zlepek informacji - wystarczający, by pobudził jej poczucie ponaglenia. Kolejny atak, kolejny dowód na to, że mieszkańcy i ewentualni przybysze o dobrych intencjach, są pozostawieni sobie. Gertie rzuciła nieco urażone spojrzenie w stronę koron drzew, lecz nie było chwili do stracenia i jej wyrzuty musiały poczekać; zasięg jej wzorku obejmował już dwie potrzebujące sylwetki. Był mężczyzna - z twarzą przeciągniętą pewnym smutkiem, który zdawał się wykraczać poza zaistniałą sytuację; przy nim trwała skulona kobieta, której należało jak najszybciej pomóc. Czarownica przed moment lustrowała ich czujnym spojrzeniem ciemnych źrenic. Nie zastanawiała się nad tym jakie decyzje doprowadziły ich do tego miejsca, nie miało to dla niej znaczenia. Pragnęła jedynie ocenić powagę wyrządzonej szkody. Zamachała ręką w stronę Johna, który odłączył się od grupy, by upewnić się, że są bezpieczni. - Pomóż mu, weźcie ją prędko do mojej chaty - rzuciła bez specjalnych emocji. Było to polecenie, nie prośba. Poza tym nie wybaczyła mu jeszcze - przed miesiącem zawiódł jej zaufanie i nie miała zamiaru tak łatwo pozwolić mu wrócić do łask. Niemniej potrzebowała go teraz, miał okazję pokazać jej czy się do czegoś nadaje. Na szczęście usłuchał i dołączył do orszaku, który zbliżał się w stronę linii domków. - Proszę ostrożnie, las bywa zdradliwy - odezwała się cicho, nagłym ruchem wyciągając rękę przed nieznajomego i kierując go z dala od wystających korzeni, na które nieuchronnie zmierzał. Posłała mu lekki uśmiech; z jakiegoś powodu wzbudził jej sympatię, może dlatego, że swą obecnością przywoływał pewne wspomnienie przeszłości. Przez resztę drogi już nic nie mówiła. Ruszyła przodem, wymijając ich niewielką grupkę, by z wyprzedzeniem przygotować miejsce na w pokoju na ułożenie rannej.
Odległość nie była wielka, więc jak tylko wygładziła pościel, usłyszała za sobą trzask zamykanych drzwi. Nie przedłużając, zapytała: - Jakie zaklęcia zostały rzucone? Słyszeliście inkantacje?
Była to dla niej istotna informacja; w świecie istniała równowaga i każda klątwa miała swoją przeciwniczkę w postaci czystej, białej magii. Poprosiła mężczyznę o opowiedzenie mu co się właściwie stało, a w międzyczasie sięgnęła po maść na oparzenia i po swoją różdżkę. - Zaboli - oznajmiła kobiecie zawczasu, z trudem powstrzymując się od pocieszającego ściśnięcia jej dłoni. Zbyt miękkie serce.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sherwood [II] - Page 7 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sherwood [II] [odnośnik]17.01.21 18:13
Mogło się wydawać, że wojna dotykała jedynie konkretnych ludzi - tych walczących ze sobą i reszta stała jedynie obok, czekając na koniec oraz ogłoszenie werdyktu. Tak się jednak nie działo i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. A przynajmniej te jednostki, które patrzyły szerzej i dokładniej od pochłoniętych ślepo brutali. Miecz zawsze był jednak obosieczny i ci, którzy w niczym nie zawinili, trafiali na szafot. Publiczne egzekucje, zmiany w rządach, wydłużająca się lista zaginionych, niepewność towarzyszyła w życiu codziennym każdej jednostce. W umyśle Jaydena wojna była niczym choroba - mimo że mogła pochłaniać jedną część ciała, odczuwał to cały organizm i walczyć wraz z tym cierpieniem. Najmniejszy nerw, najmniejsze odczuwanie łączyło się w całość. Tak samo patrzył na toczący się konflikt - jedni ginęli, by drudzy mogli czuć się spełnieni. Nikt nie próbował naprawić systemu, nikt nie chciał nawet rozmawiać. Niekończąca się spirala napędzała się sama i zło czające się za plecami jedynie zacierało ręce, by roztoczyć większy chaos i niezrozumienie.
Jak teraz. Jak w momencie gdy musiał spetryfikować człowieka, który sięgał po najgorsze, by zdobyć to, czego chciał. - Zróbcie coś z nim. Mam jego różdżkę, ale dalej może być niebezpieczny - wyjaśnił mężczyznom, którzy właśnie celowali w nieznajomego na ziemi. Nie chciał myśleć, co miało się z nim wydarzyć. Nie jemu było decydować, co mieli z nim zrobić, jednak okrutna myśl z obliviate przeszła mu przez głowę. Strącił ją mimo wszystko dość prędko, skupiając się na aktualnej sytuacji i trzymanej w ramionach młodej czarownicy. Lydia Moore. Znał rodzinę o tym nazwisku, pamiętał postać Billyego majaczącą na cmentarzu, a później w jego rodzinnym domu. Czy gdzieś tam przewinęła się sylwetka drobnej blondynki? Nie mógł sobie przypomnieć, ale w tym samym momencie przybyła czarownica nakierowała go na właściwy tor, by nie potknął się o wystające w ciemnościach korzenie. Miała delikatny dotyk, subtelnie, ale stanowczo nakazując mu, by szedł we wskazanym przez nią kierunku. A on szedł, wciąż trzymając przy sobie drugie ciało. Vane za wszelką cenę nie chciał upuścić Lydii ani zadawać jej zbytecznego bólu - istotne jednak było, by dostarczyć ją do wnętrza chaty jak najprędzej. Może też dzięki walce, która pobudziła organizm do żywszych reakcji, doniósł ją do wskazanego domku, rejestrując własne zmęczenie i ból mięśni dopiero po fakcie - gdy leżała już na łóżku i kręciła się przy niej stara uzdrowicielka. Stał obok, łapiąc się na tym, że złapał Moore za rękę w ramach wsparcia. Poparzenia i rany na jej ciele zostawiły ślady na jego i tak już brudnej koszuli - widział w kilku miejscach krew. Nie przejmował się tym zbytnio, bo przecież było to najmniejsze zmartwienie ze wszystkich. W tym jedynym momencie liczyło się jedynie to, by zaopiekować się Lydią. - Nie wiem. Nie znam tych zaklęć... - odparł na pytanie, wiedząc, że nie miało być szczególnie pomocne. - Widziałem jedynie łańcuch lub lasso? To od niego są te wszystkie rany - dodał prędko, nie chcąc całkowicie pozostawiać uzdrowicielki bez żadnych instrukcji. Chciał coś jeszcze powiedzieć, zrobić. Wszystko jednak rozmyło się wraz z trzaskiem magii, a reszta była już jedynie historią. Hep!

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sherwood [II] [odnośnik]08.06.21 19:34
|6/11/1957

Wciąż miał w pamięci spotkanie z Małym Jimem, który nie wyjaśnił jeszcze wszystkiego ale okazał się kimś za kogo wcześniej Grey go nie miał. Wysłał list do Tonksa wierząc, że ten wiedział co ma zrobić i dokonał tego. Dziś to właśnie z nim miał się spotkać na zwiadzie w lesie Sherwood, co dość mocno rozbawiło botanika. Kto by pomyślał, że szedł w faunę i florę nie szukając rzadkich okazów roślin ale na zwiad, by dowiedzieć się jak dużo mugoli i mugolaków się ukrywa w tej części hrabstwa. Niczy Robin Hood i jego kompania walczyli by oddać co się dało tym biednym i poszkodowanym.
Jeszcze jakiś czas temu się tutaj ukrywali, potrzebowali kocy i jedzenia, ale co kto przybył do lasu ten od razu był atakowany i musiał uciekać. Tym razem musieli być bardzo ostrożni i przebiegli, bo krążyły pogłoski iż las sam donosi Nottom o intruzach.
Wszedł ostrożnie i niespiesznie w gęstwinę leśną, którą pomimo trwającej wojny potrafił nadal się zachwycać. Widział paprocie pochylające swoje długie liście ku ziemi, bordowe i żółte liści towrzyły piękny dywan na ziemi, a pomiędzy nimi przeskakiwała ruda wiewiórka i chyba widział umykajacego niuchacza. Wsadził ręce w kieszenie spodni stawiając kolejne kroki. Gdzieś tutaj mieli się spotkać by wybadać teren, zorientować się czy las rzeczywiście jest strzeżony, czy jeszcze ktoś się tu ukrywa, czy rządni krwi czarodzieje wszystkich wybili. Okrucieństwo wojny nie powinno go zaskakiwać, a jednak nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Ludzie umierali i ginęli w imię cholernej, głupiej ideologii człowieka ogarniętego manią wielkości. Musieli zadbać o tych, którzy pozostali przy życiu, zapewnić im możliwość przetrwania w warunkach, w których nie będa musieli obawiać się o własne życie.
Zatrzymał się i przysiadł pod drzewem starając się jak najmniej rzucać w oczy. Ubrał specjalnie brązowe spodnie, które zwykle nosił do grodu, beżowy sweter i kurtkę, w której mógł się w miarę wtopić w tło. Nigdy nie stanie się taki jak otaczający go las, ale przynajmniej może starać się jakoś unikać niechcianych spojrzeń.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Sherwood [II] [odnośnik]08.06.21 19:34
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Sherwood [II] - Page 7 7PbDtpp
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sherwood [II] - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sherwood [II] [odnośnik]08.06.21 22:38
Czekając na Tonksa pogrążył się we własnych myślach i nie wyczuł zbliżającego się zagrożenia. Nie dzisiaj, choć przecież zawsze starał się być czujny i skupiony. Pogoda też nie sprzyjała aby wcześniej odczuć jego obecność obok. Zerwał się z miejsca w ostatniej chwili sięgając po różdżkę i wtedy go dojrzał.
Ponura postać zmierzała w jego stronę, a ciemna, postrzępiona szata powiewała za nim niebezpiecznie.
-Expecto patronum! - Wykrzyknął głośno czarodziej, ale rozstrojony nagłym pojawieniem się przeciwka nie był w stanie wystarczająco mocno przywołać pozytywnego i radosnego wspomnienia, które zawsze dodawało mu sił. Obraz huśtawki nad rzeką, którą ojciec zbudował własnymi rękami, śmiech matki i okrzyki Hala, który wołał brata by ten skoczył z nim do wody. Teraz jednak nie pojawił się zapach lata ani smak truskawek. Tym razem zobaczył orzechowe oczy Hazel, otępiałego ojca, który trzymał w drżących dłoniach jej szalki. Cichy pogrzeb i milczenie matki, które trwało parę tygodni. Ucieczki ojca do lasu i powroty późnym wieczorem by tulić matkę w kuchni, gdzie płakała myśląc, że synowie jej nie widzą i nie słyszą. Przeraźliwy chłód ogarnął całe jego ciało, a z końca różdżki wystrzelił jedynie srebrzysty obłoczek, który zaraz się rozpłynął w powietrzu nie czyniąc intruzowi żadnej krzywdy. -Expeco…. expe.. -Próbował jeszcze Grey chcąc się obronić, chcąc przegnać istotę, która nie powinna istnieć, która odbierała wszystko co dobre. Czuł jak powoli spada w dół, w ciemność, która gwałtownie wzięła go w swoje ramiona. Otworzył szerzej oczy widząc przed sobą twarz, a raczej jej brak w pod ciemnym kapturem. Chciał się ruszyć i wyrwać, walczyć o przetrwanie ale nie mógł. Nogi i ręce odmówiły posłuszeństwa tym samym upadając na kolana uginające się pod jego ciężarem. Czy tak właśnie ma umrzeć? Do jego umysłu dotarł czyjś głos, ale czyj? Halbert? Tonks? Czy to Tonks? Chciał go zawołać, ale głos uwiązł mu w gardle, zapadał się w nicość. Przed oczami ujrzał jasne światło, poczuł na policzku gorąc, przyjemne ciepło, wyciągnął dłoń i padł na poszycie z liści niczym kłoda.

|Rzut nieudany, st 38/75


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Sherwood [II] [odnośnik]14.06.21 20:18
Nie wiedział, że Herbert stawi się na umówionym miejscu odrobinę wcześniej. Gdyby wiedział, teleportowałby się prosto pod wielkie drzewo, punkt rozpoznawczy, o wiele wcześniej. Nie mógł co prawda się teleportować, nigdy tutaj nie był - dlatego przybył na miejsce na miotle, z czarodziejską kuszą na plecach i magicznym kompasem w kieszeni, wypatrując z góry Greya.
Dlatego będzie pluł sobie w brodę, że nie wybrali się tutaj razem i że - choć przyleciał odrobinę przed umówionym czasem - spóźnił się o minutę.
Z wysokości nie było czuć przenikliwego chłodu, który towarzyszył dementorom. Było po prostu zimno, jak zawsze gdy latało się w taką pogodę, ale aura zakapturzonego stworzenia nie mroziła krwi w żyłach. Na szczęście? Na nieszczęście?
Może gdyby szedł pieszo, wyczułby go wcześniej.
Za to z góry ani własny strach ani wspomnienia z Azkabanu nie zdążyły go sparaliżować. Pojawił się za to zdrowszy rodzaj lęku - nie o siebie, a o Herberta.
Rozszerzył z przerażeniem oczy, widząc zakapturzonego stwora tak blisko przyjaciela, zbyt blisko. Zamiast krzyknąć, przytomnie sięgnął po różdżkę, zniżając lot miotły.
Mógł...
...nie, nie mógł ryzykować, zaklęcia z wysokości były niecelne.
Wylądował, z impetem. Próbował nie myśleć o Herbercie, a jedynie o tym, że nie ma czasu do stracenia - i o tym, jak pięknie śmiała się Justine na weselu Macmillana, jak ciepło robiło się na duszy przy państwu młodych, jak ślicznie wyglądała wtedy Kerstin.
-Expecto Patronum! - różdżka była już przygotowana, dzierżona mocno w ręce. Świetlisty wilk pomknął pomiędzy Herberta i dementora, rozdzielając ich od siebie. Poczwara - dopiero teraz Mike widział jak blisko przyjaciela był już potwór i dopiero teraz krew zmroziła mu się w żyłach - odskoczyła od srebrzystego szczęścia i zniknęła wśród drzew.
-Herbert! - przyjaciel był w tym momencie ważniejszy niż reszta zdrowego rozsądku i potrzeba rzucenia Homenum Revelio. Mike dopadł do niego biegiem, próbując złapać go jeszcze w locie - ale Grey osunął się już na leśną ściółkę, a Tonks klęknął nad nim.
Cholera, cholera, cholera.
Dementor go nie pocałował - Michael wiedział już jak to wygląda, choć wiedzieć nie chciał - ale jak poważnie go osłabił?
-Herbert, to ja, Mike, już wszystko dobrze... - wymamrotał ponaglająco, choć bez przekonania i poklepał lekko Greya po twarzy. Stracił przytomność? -Już go nie ma... - w prawej ręce wciąż ściskał kurczowo różdżkę, ale lewą odsunął w końcu od Herberta i sięgnął nerwowo do własnych kieszeni. Jakże przydałaby się teraz czekolada! Jedynym, co ze sobą wziął do jedzenia, były niestety fasolki Bertiego Botta - naruszone już opakowanie, z jakąś jedną setną szans na wylosowanie smaku czekoladowego.
Ale lepsze to niż nic...?



częstuję Herberta (jeśli się obudzi) [url=https://www.morsmordre.net/t6565-zaczarowane-slodycze
fasolką Bertiego Botta[/url] z zaopatrzenia



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Sherwood [II] - Page 7 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Sherwood [II] [odnośnik]14.06.21 22:21
Spadał w dół, otaczała go nicość, była zimna… wręcz lodowata. Powinien dawno uderzyć o ziemię, a jednak nadal leciał w dół. Machał rękoma, ale nie czuł żadnego oporu, niczego czego mógłby się złapać, zakończyć ten szalony lot w dół. Dobiegł go szloch ojca, z daleka ale jednak, a jego serce ogarnął rozdzierający duszę smutek, bolesny jakby ktoś wyrywał mu serce z klatki piersiowej. Wtem czyjś inny głos wołający go po imieniu sprawił, że odwrócił głowę, ale nadal nic nie wiedział. Absolutna ciemność, ani grama światła. Nic. Nagle poczuł uderzenie, zakaszlał głośno i usłyszał znów swoje imię. Uchylił ciężkie, niczym z ołowiu powieki i dostrzegł nad sobą zmartwione spojrzenie Mike’a.
-Tonks - wychrypiał jakby nie mógł od dłuższego czasu. Jego własny głos go zawiódł. Odchrząknął jeszcze raz. -Dementor…
Rozejrzał się po okolicy, ale nie było śladu potwora, tak jakby nigdy się tu nie pojawił. Z wdzięcznością przyjął fasolki wszystkich smaków od przyjaciela i nie zastanawiając się wrzucił jedną do ust. -Zaraza… mydło - Skrzywił się jak tylko rozgryzł słodycz, ale teraz nie było mu do śmiechu. Umysł powoli wracał do siebie, nadal jednak był lekko otępiały i spowolniony. Bliskość dementora paraliżował, a skołatany umysł nadal odczuwał jego obecność. Przetarł oczy i już bardziej trzeźwo spojrzał na byłego aurora, świadomość wracała do niego, ciąg wydarzeń również. -Dziękuję.
Powoli z pomocą przyjaciela wstał ze ściółki otrzepując się z jej resztek, które przylgnęły do jego stroju.
-To już wiemy, że Sherwood jest w jakiś sposób strzeżone. - Skomentował, ponieważ było bardzo mało prawdopodobne, że dementor znajdował się tutaj z własnego kaprysu, zresztą one nigdy nie przemieszczały się pojedynczo, latały grupami, a to oznaczało, że mogło ich tutaj być więcej. Jeżeli tak sytuacja się miała to każdy ukrywający się był narażony na duże niebezpieczeństwo. Nie mogli tego tak zostawić i choć nogi nadal miał jak z waty to był zdeterminowany aby wypełnić zadanie na jakie się zdecydowali. Sięgnął po jeszcze jedną fasolkę. -Waniliowa. - Powiedział z niemałym zaskoczeniem w głowie, ponieważ zwykle trafiał na tą o smaku smarków albo włosków z pępka. Halbert nigdy mu nie wierzył kiedy o tym opowiadał.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578

Strona 7 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Sherwood [II]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach