Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
Pierwsze wrażenie jest ważne. Wie o tym każda szanująca się panna na wydaniu, z biciem serca czekająca na spotkanie z sekretnym narzeczonym, znanym jej od czasów pieluszki. Pierwsze wrażenie nie decyduje o wszystkim, daje jednak sporą przewagę. Szybciej zdobywa się zaufanie pacjentów od razu przypadając im do gustu, praca przebiega znacznie sprawniej kiedy nie trzeba walczyć o każdą z sesji, rezultaty są znacznie wydajniejsze.
Jestem też próżną kobietą - nic więc dziwnego, że chciałam wypaść dobrze przed, jak mawiają, najpotężniejszym czarodziejem naszej ery. Chciałam zyskać jego zaufanie - a to delikatna struktura, dużo prościej ją zniszczyć niż zbudować, praktycznie niemożliwa do odbudowania. Chciałam mieć przewagę pierwszego wrażenia. Chciałam nie zaczynać od poziomu kompletnej obojętności.
Nie spodziewałam się, że zacznę naszą współpracę od ośmieszenia. Ośmieszenia, które wydawało się tak nie na miejscu, że na chwilę odebrało mi głos. Jak można rzucać podobnymi oszczerstwami w towarzystwie takiego człowieka, jak można okazać tak wielką słabość i postawić swoje prywatne uprzedzenia przed większą sprawą, dla której wszyscy się tutaj zebrali. Jak można okazać się tak małym by próbować pokazać mi, słabej kobiecie swoje miejsce w takim towarzystwie. Nawet na osobności podobne oszczerstwa były by obraźliwe - teraz są wręcz odstręczające, nie do wybaczenia.
Po Caesarze mogłam się spodziewać dużo - choć to takie tchórzostwo Lestrange, uciekać przede mną przez ostatnie dni tylko po to by tutaj zgrywać wielkiego protektora własnej wartości. O ile mi wiadomo nie łączą nas żadne oficjalne więzy, nie masz prawa traktować mnie jak swojej własności. I jeżeli przez chwilę, chwilę jedynie, wizja naszego małżeństwa nie wydawała mi się niczym nieprzyjemnym, wręcz przeciwnie, podobny wybór nie napawał mnie smutkiem, a pewną ekscytacją, tak teraz jesteś dla mnie nikim.
Ale ty Tristianie? Łamiesz mi serce. Usłyszenie z twoich ust, że jestem jedynie skromną i chorowitą niewiastą jest okrutne. I niesprawiedliwe. Co najgorsze - nieprawdziwe. Niejednokrotnie mówiłam ci o moich badaniach, poszukiwaniach, pytaniach i wątpliwościach, dobrze wiesz, że miejsce tutaj otworzy przede mną możliwości których tak długo szukałam. A mimo wszystko obrażasz mnie w podobny sposób? Nazywając mnie słabą. Przed wszystkimi?
Nikt nigdy nie zawiódł mnie w podobny sposób.
Ale to nie jest teraz ważne, nie jest w żaden sposób istotne. Skromna, chorowita niewiasta? Dobre sobie.
- Jeśli mogę - zaczynam głosem pewnym i pozbawionym większych emocji, patrząc tylko i wyłącznie na Toma Riddle. Jedynego człowieka dla którego tu jestem - Może nie jestem tak silna fizycznie i skora do walki o cudze interesy jak obecni tutaj panowie - bo dżentelmenami nazwać was nie można - Ale bez wątpienia posiadam coś czego żaden z nich nie ma. Wiedzę. I determinację by znaleźć się w tak zacnym gronie pomimo przeciwności. Jeżeli pan, panie Riddle uzna, że moje kwalifikacje są niewystarczające i moja obecność tutaj może narazić dobro Rycerzy na szwank, jestem gotowa wyjść w tym momencie - deklaruję, wstając z miejsca. Nie znaczy to, że się poddam. Wciąż będę kontynuować swoje badania i znajdę odpowiedzi na swoje pytania Tomie Riddle, nieważne co na ten temat mają do powiedzenia wszyscy Lestrange’owie i Rosierowie tego świata - Jednak tylko jeśli to pan poprosi mnie o opuszczenie sali, nikt inny.
Bo przyszłam tutaj dla ciebie, Tomie Malvoro Riddle, twojej protekcji, twojej pomocy, twojego uznania. Nie ich. Nie Caesara, nie Tristana, nawet nie Deimosa - chociaż to on wskazał mi drogę. Dał mi szansę - to jak ją wykorzystam zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Będę walczyć.
Jestem też próżną kobietą - nic więc dziwnego, że chciałam wypaść dobrze przed, jak mawiają, najpotężniejszym czarodziejem naszej ery. Chciałam zyskać jego zaufanie - a to delikatna struktura, dużo prościej ją zniszczyć niż zbudować, praktycznie niemożliwa do odbudowania. Chciałam mieć przewagę pierwszego wrażenia. Chciałam nie zaczynać od poziomu kompletnej obojętności.
Nie spodziewałam się, że zacznę naszą współpracę od ośmieszenia. Ośmieszenia, które wydawało się tak nie na miejscu, że na chwilę odebrało mi głos. Jak można rzucać podobnymi oszczerstwami w towarzystwie takiego człowieka, jak można okazać tak wielką słabość i postawić swoje prywatne uprzedzenia przed większą sprawą, dla której wszyscy się tutaj zebrali. Jak można okazać się tak małym by próbować pokazać mi, słabej kobiecie swoje miejsce w takim towarzystwie. Nawet na osobności podobne oszczerstwa były by obraźliwe - teraz są wręcz odstręczające, nie do wybaczenia.
Po Caesarze mogłam się spodziewać dużo - choć to takie tchórzostwo Lestrange, uciekać przede mną przez ostatnie dni tylko po to by tutaj zgrywać wielkiego protektora własnej wartości. O ile mi wiadomo nie łączą nas żadne oficjalne więzy, nie masz prawa traktować mnie jak swojej własności. I jeżeli przez chwilę, chwilę jedynie, wizja naszego małżeństwa nie wydawała mi się niczym nieprzyjemnym, wręcz przeciwnie, podobny wybór nie napawał mnie smutkiem, a pewną ekscytacją, tak teraz jesteś dla mnie nikim.
Ale ty Tristianie? Łamiesz mi serce. Usłyszenie z twoich ust, że jestem jedynie skromną i chorowitą niewiastą jest okrutne. I niesprawiedliwe. Co najgorsze - nieprawdziwe. Niejednokrotnie mówiłam ci o moich badaniach, poszukiwaniach, pytaniach i wątpliwościach, dobrze wiesz, że miejsce tutaj otworzy przede mną możliwości których tak długo szukałam. A mimo wszystko obrażasz mnie w podobny sposób? Nazywając mnie słabą. Przed wszystkimi?
Nikt nigdy nie zawiódł mnie w podobny sposób.
Ale to nie jest teraz ważne, nie jest w żaden sposób istotne. Skromna, chorowita niewiasta? Dobre sobie.
- Jeśli mogę - zaczynam głosem pewnym i pozbawionym większych emocji, patrząc tylko i wyłącznie na Toma Riddle. Jedynego człowieka dla którego tu jestem - Może nie jestem tak silna fizycznie i skora do walki o cudze interesy jak obecni tutaj panowie - bo dżentelmenami nazwać was nie można - Ale bez wątpienia posiadam coś czego żaden z nich nie ma. Wiedzę. I determinację by znaleźć się w tak zacnym gronie pomimo przeciwności. Jeżeli pan, panie Riddle uzna, że moje kwalifikacje są niewystarczające i moja obecność tutaj może narazić dobro Rycerzy na szwank, jestem gotowa wyjść w tym momencie - deklaruję, wstając z miejsca. Nie znaczy to, że się poddam. Wciąż będę kontynuować swoje badania i znajdę odpowiedzi na swoje pytania Tomie Riddle, nieważne co na ten temat mają do powiedzenia wszyscy Lestrange’owie i Rosierowie tego świata - Jednak tylko jeśli to pan poprosi mnie o opuszczenie sali, nikt inny.
Bo przyszłam tutaj dla ciebie, Tomie Malvoro Riddle, twojej protekcji, twojej pomocy, twojego uznania. Nie ich. Nie Caesara, nie Tristana, nawet nie Deimosa - chociaż to on wskazał mi drogę. Dał mi szansę - to jak ją wykorzystam zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Będę walczyć.
Miał wrażenie, że sekundy zamieniają się w godziny i cały czas zwalniał, gdy czekał na Tom’a Riddle’a. Ludzie przepychali się na swoje miejsca z uniesioną wysoką głową, pokazując swoją „pozycję”. Alfie nie należał do najmłodszych w tym gronie, więc jego przygoda z Rycerzami nie zaczęła się do uroczej i przenikliwie wciągającej pogawędki z Tom’em. Na swój udział musiał bardzo ciężko pracować. Wprowadził go oczywiście zaufany przyjaciel, który wówczas tłumaczył się Tom’owi, czy na Alfreda warto stracić swój cenny czas. Parkinson nigdy nie brał w dyskusjach, kto jest bliżej Riddle’a. W Rycerzach nie chodziło o wesołe trajkotanie, przytulanie się na powitanie i licytowanie się, kto ma jakie z kim relacje. Alfie należał do tych milczących, więc dziękował Merlinowi, gdy to Persus podszedł a nie Helena. Na palach jednej ręki nie zliczyłby, ile razy uratował go z takich sytuacji. Nieświadomie wciąż zerkał na McKinnon. Dlaczego nawet półwila roztaczała wokół siebie taką aurę? Wodziła na manowce mężczyzn. Chociaż wielu skupiałoby się na piersiach Milki, Helena nawet spojrzeniem wołała o uwagę. Wsunął papierosa między wargi, nawet za niego nie dziękując. Zwyczajem było już wspólne palenie zwłaszcza w godzinach pracy. Miał zacząć jakiś temat, lecz Helena uniemożliwiała mu skupienie się. Ciężko wypuścił powietrze zmieszane z dymem, czując, że zwariował. Ludzie tłoczyli się dalej w pomieszczeniu, na co Alfred jedynie się skrzywił. Czasami miał wrażenie, że Tom był zbyt naiwny. W jego szeregach znajdowali się ludzie, którzy nie powinni mieć szans nawet na życie. Poprawił się momentalnie, gdy zaczęto mówić o tych nowozgromadzonych. Inni za nich ręczyli, a on się cieszył, że w razie czego, to oni stracą głowy. Żądne władzy kobiety omawiały swoją kandydaturę, a Alfie zastanawiał się, do czego miałby im się przydać. Twarz Isolde migotała mu przed oczami, zatracał się w dziwnym wrażeniu, że skądś ją już zna. Ministerstwo, może Mung? Będziesz opatrywać nasze rany czy palić dokumenty o naszych małych zbrodniach? Dym papierosa przecinał napiętą atmosferę, zataczając koła tuż nad sufitem. Wyprostował się, gdy panienka Bulstrode zaczęła walczyć o swoje miejsce. Zdziwił się, wykazała się wyjątkową odwagą. Nie był pewny, czy go przekonała. Wciąż miał wrażenie, że kobiety mogą ich osłabić. Chociaż drogą do władzy i potęgi, jest zebranie jak największej ilości osób, które popierają poglądy, on bał się, że błądzą. Co jeśli szeregi „zaufanych” ludzi zasilają też szpiedzy?
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Na samym środku sali wypełnionej migoczącym blaskiem magicznych świec znajdował się wiekowy, nieco toporny stół pokaźnych rozmiarów, co stanowiło dość jasną wskazówkę dotyczącą liczebności gości specjalnych – z całą pewnością nie będzie to garstka osób, którą da się policzyć na palcach jednej ręki. Tremaine przetarł go raz jeszcze, upewniając się, że nie została na nim ani jedna plama.
Nie upłynęło zbyt dużo wody w Tamizie, nim drzwi zaskrzypiały znajomo, a w przesiąkniętym dymem pomieszczeniu zaczął rozgrywać się swoistego rodzaju teatrzyk cieni, które z nieregularną częstotliwością wślizgiwały się do wnętrza ‘Białej Wywerny’, zajmując wolne miejsca. Tremaine ulokował się za kontuarem, gotowy do tego, aby obsłużyć zgromadzonych – jednak zgodnie z poleceniem szefa wino miał podać dopiero wtedy, gdy wrota zostaną zamknięte – a wszyscy upoważnieni znajdą się już w środku lokalu.
Udawał wielce zaaferowanego poczynanymi przygotowaniami – wyjął zakurzone karafki i polerował je najczystszą szmatą, jaką tylko udało mu się znaleźć w tym jakże sterylnie czystym miejscu. Starał się wydawać całkowicie zajętym zeskrobywaniem brudu z wąskiej szyjki butelki, pozwalając sobie jedynie od czasu do czasu na dyskretne spojrzenia w stronę stołu, przy którym gromadziła się coraz większa grupa osób, przyodzianych w szaty w niczym nie przypominające jakościowo ubrań przeciętnego bywalca Wywerny. Większość przybyłych to mężczyźni, zdający się tak bardzo zadzierać nosa, że jeszcze chwila, a mogliby chyba zacząć zarysowywać podniszczony strop lokalu. I choć płeć męska zdecydowanie dominowała w tym tajemniczym środowisku, to jednak nie zabrało reprezentantek białogłowych.
Mieszanka różnych osobowości mocno zaintrygowała Felixa, aczkolwiek największe emocje wzbudziło w nim przybycie jednej osoby - przeżył szok, kiedy podejrzane grono zasilił człowiek, którego Tremaine byłby chyba w stanie bez mrugnięcia okiem udusić gołymi rękami – odpłacając mu się za to, jakie piekło zgotował osobie, która w dość pokrętny sposób była Felixowi bliska. Czysta złość buzowała w jego krwi, gdy zbyt mocno ścisnął szklaną butelkę, wyobrażając sobie posiniałego Mulcibera, korzącego się u jego stóp i błagającego o wybaczenie, wydając z siebie jakieś charcząco-skrzeczące przepraszam. Problem w tym, że to jedno słowo powinna usłyszeć ona – nim rozpłynęła się w tajemniczych okolicznościach. Felix miał tylko nadzieję, że Bott uciekła jak najdalej od tego gnoja; aczkolwiek istniała też możliwość, że Mulciber przesadził w trakcie jednego ze swoich sadystycznych seansów i…
Karafka wyślizgnęła się z jego dłoni i po dość hałaśliwym zetknięciu się z drewnianą posadzką rozpadła się na kilkanaście mniejszych kawałków. Przeklął w myślach, po czym posprzątał odłamki za pomocą zaklęcia. Dopiero teraz zauważył, że jego dłonie drżą nieznacznie – obrazując zaledwie namiastkę tego, co działo się w tym momencie w głowie mężczyzny. Wspomnienie ostatniego spotkania z tym sukinsynem wciąż jeszcze było tak żywe i świeże, jakby dotykało wydarzeń z przedwczoraj. Żeby nie zrobić czegoś głupiego, powtarzał sobie jak mantę, iż cokolwiek miałoby się nie wydarzyć; jakkolwiek nie sprowokowałby go Mulciber – musi zachować się profesjonalnie, jeśli nie chce stracić tej pracy.
Pomimo tego, że bardzo starał się skoncentrować na jakimś neutralnym temacie, jego myśli wciąż krążyły wokół siedzącego do niego tyłem mężczyzny.
Auror od siedmiu boleści oraz kilkanaście towarzyszących mu osób zachowywali się tak, jakby jeszcze na kogoś czekali.
Dopiero, gdy on stanął w progu, atmosfera w pomieszczeniu błyskawicznie się zmieniła - pozostali niemal wstrzymali oddechy, śledząc każdy ruch dopiero co przybyłej osoby; Felix uznał, że musi to być ktoś, kogo pozostali darzą ogromnym szacunkiem. Co prawda Tremaine nie wiedział, iż osnuty dziwnie niepokojącą aurą jegomość jest spoiwem łączącym te wszystkie ogniwa, a ponadto inicjatorem spotkania, ale nie trzeba było się specjalnie wysilać, aby dostrzec bijącą od niego pewność siebie, zabarwioną charyzmą.
Gdy ostatni gość zwrócił się bezpośrednio do Felixa, Tremaine skinął jedynie głową, bowiem coś mówiło mu, że pytający wcale nie oczekiwał odpowiedzi – po prostu ubrał rozkaz w ładniejsze słowa. Barman zamknął drzwi, lecz nim przekręcił mosiężny klucz, otworzyły się dość nieoczekiwanie, a do środka zdążyła wedrzeć się jeszcze jedna osoba; przepuścił ją, bowiem wykidajło z całą pewnością sprawdził, czy kobieta ukrywająca twarz w cieniu kaptura na pewno jest mile widziana na odbywającym się właśnie spotkaniu. Przekręcił klucz dwukrotnie, odgradzając salę w Wywernie od reszty świata - nikt nie powinien ich tutaj niepokoić.
Dopiero teraz nalał do karafek najlepsze wino, jakiego można było uświadczyć w tej spelunie, i podszedł do stołu dosłownie na chwilę, by ostrożnie opuścić na blat lewitujący w powietrzu trunek, kilka butelek z samą wodą oraz kieliszki dla gości. Mulcibera traktował jak powietrze, usilnie unikając go wzrokiem. Aczkolwiek jego spojrzenie zatrzymało się być może o chwilę za długo na wyjątkowo urodziwej twarzy drobniutkiej kobiety, która wywołała chyba dość spore zamieszanie swoją obecnością. Zreflektował się jednak w porę, zanim ktokolwiek poza samą zainteresowaną mógłby to zauważyć, i wycofał się niemal bezszelestnie. Miał zamiar dostosować się do wszystkich zaleceń szefa – a przede wszystkim przestrzegać jednego, najważniejszego przykazania - pozostać niemal niewidzialnym.
Nie upłynęło zbyt dużo wody w Tamizie, nim drzwi zaskrzypiały znajomo, a w przesiąkniętym dymem pomieszczeniu zaczął rozgrywać się swoistego rodzaju teatrzyk cieni, które z nieregularną częstotliwością wślizgiwały się do wnętrza ‘Białej Wywerny’, zajmując wolne miejsca. Tremaine ulokował się za kontuarem, gotowy do tego, aby obsłużyć zgromadzonych – jednak zgodnie z poleceniem szefa wino miał podać dopiero wtedy, gdy wrota zostaną zamknięte – a wszyscy upoważnieni znajdą się już w środku lokalu.
Udawał wielce zaaferowanego poczynanymi przygotowaniami – wyjął zakurzone karafki i polerował je najczystszą szmatą, jaką tylko udało mu się znaleźć w tym jakże sterylnie czystym miejscu. Starał się wydawać całkowicie zajętym zeskrobywaniem brudu z wąskiej szyjki butelki, pozwalając sobie jedynie od czasu do czasu na dyskretne spojrzenia w stronę stołu, przy którym gromadziła się coraz większa grupa osób, przyodzianych w szaty w niczym nie przypominające jakościowo ubrań przeciętnego bywalca Wywerny. Większość przybyłych to mężczyźni, zdający się tak bardzo zadzierać nosa, że jeszcze chwila, a mogliby chyba zacząć zarysowywać podniszczony strop lokalu. I choć płeć męska zdecydowanie dominowała w tym tajemniczym środowisku, to jednak nie zabrało reprezentantek białogłowych.
Mieszanka różnych osobowości mocno zaintrygowała Felixa, aczkolwiek największe emocje wzbudziło w nim przybycie jednej osoby - przeżył szok, kiedy podejrzane grono zasilił człowiek, którego Tremaine byłby chyba w stanie bez mrugnięcia okiem udusić gołymi rękami – odpłacając mu się za to, jakie piekło zgotował osobie, która w dość pokrętny sposób była Felixowi bliska. Czysta złość buzowała w jego krwi, gdy zbyt mocno ścisnął szklaną butelkę, wyobrażając sobie posiniałego Mulcibera, korzącego się u jego stóp i błagającego o wybaczenie, wydając z siebie jakieś charcząco-skrzeczące przepraszam. Problem w tym, że to jedno słowo powinna usłyszeć ona – nim rozpłynęła się w tajemniczych okolicznościach. Felix miał tylko nadzieję, że Bott uciekła jak najdalej od tego gnoja; aczkolwiek istniała też możliwość, że Mulciber przesadził w trakcie jednego ze swoich sadystycznych seansów i…
Karafka wyślizgnęła się z jego dłoni i po dość hałaśliwym zetknięciu się z drewnianą posadzką rozpadła się na kilkanaście mniejszych kawałków. Przeklął w myślach, po czym posprzątał odłamki za pomocą zaklęcia. Dopiero teraz zauważył, że jego dłonie drżą nieznacznie – obrazując zaledwie namiastkę tego, co działo się w tym momencie w głowie mężczyzny. Wspomnienie ostatniego spotkania z tym sukinsynem wciąż jeszcze było tak żywe i świeże, jakby dotykało wydarzeń z przedwczoraj. Żeby nie zrobić czegoś głupiego, powtarzał sobie jak mantę, iż cokolwiek miałoby się nie wydarzyć; jakkolwiek nie sprowokowałby go Mulciber – musi zachować się profesjonalnie, jeśli nie chce stracić tej pracy.
Pomimo tego, że bardzo starał się skoncentrować na jakimś neutralnym temacie, jego myśli wciąż krążyły wokół siedzącego do niego tyłem mężczyzny.
Auror od siedmiu boleści oraz kilkanaście towarzyszących mu osób zachowywali się tak, jakby jeszcze na kogoś czekali.
Dopiero, gdy on stanął w progu, atmosfera w pomieszczeniu błyskawicznie się zmieniła - pozostali niemal wstrzymali oddechy, śledząc każdy ruch dopiero co przybyłej osoby; Felix uznał, że musi to być ktoś, kogo pozostali darzą ogromnym szacunkiem. Co prawda Tremaine nie wiedział, iż osnuty dziwnie niepokojącą aurą jegomość jest spoiwem łączącym te wszystkie ogniwa, a ponadto inicjatorem spotkania, ale nie trzeba było się specjalnie wysilać, aby dostrzec bijącą od niego pewność siebie, zabarwioną charyzmą.
Gdy ostatni gość zwrócił się bezpośrednio do Felixa, Tremaine skinął jedynie głową, bowiem coś mówiło mu, że pytający wcale nie oczekiwał odpowiedzi – po prostu ubrał rozkaz w ładniejsze słowa. Barman zamknął drzwi, lecz nim przekręcił mosiężny klucz, otworzyły się dość nieoczekiwanie, a do środka zdążyła wedrzeć się jeszcze jedna osoba; przepuścił ją, bowiem wykidajło z całą pewnością sprawdził, czy kobieta ukrywająca twarz w cieniu kaptura na pewno jest mile widziana na odbywającym się właśnie spotkaniu. Przekręcił klucz dwukrotnie, odgradzając salę w Wywernie od reszty świata - nikt nie powinien ich tutaj niepokoić.
Dopiero teraz nalał do karafek najlepsze wino, jakiego można było uświadczyć w tej spelunie, i podszedł do stołu dosłownie na chwilę, by ostrożnie opuścić na blat lewitujący w powietrzu trunek, kilka butelek z samą wodą oraz kieliszki dla gości. Mulcibera traktował jak powietrze, usilnie unikając go wzrokiem. Aczkolwiek jego spojrzenie zatrzymało się być może o chwilę za długo na wyjątkowo urodziwej twarzy drobniutkiej kobiety, która wywołała chyba dość spore zamieszanie swoją obecnością. Zreflektował się jednak w porę, zanim ktokolwiek poza samą zainteresowaną mógłby to zauważyć, i wycofał się niemal bezszelestnie. Miał zamiar dostosować się do wszystkich zaleceń szefa – a przede wszystkim przestrzegać jednego, najważniejszego przykazania - pozostać niemal niewidzialnym.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spodziewał się, że wejście Toma będzie bardziej... teatralne, bardziej widoczne, dostosowane do pozycji, jaką budował wśród swoich zaufanych popleczników. Spodziewał się, że każdy spojrzy na niego z nabożnym szacunkiem, skłaniając głowę przed swoim... przywódcą? Jakkolwiek by nie nazwać Toma Riddle'a, postać goszcząca właśnie w progach lokalu znacznie różniła się od wyobrażeń Colina. Nie czuł jednak zawodu czy zaniepokojenia; raczej coś na kształt niecierpliwego oczekiwania, zastanawiającej niepewności przed tym, co ma im wszystkim do zaoferowania ta - na pierwszy rzut oka - niepozorna postać, roztaczająca wokół siebie magnetyczną siłę przyciągania. Która sprawiła, że w jednym pomieszczeniu zebrały się osoby dotąd zupełnie od siebie odległe; dwa, trzy, a nawet kilkanaście różnych światów, różnych paktów, waśni, przyjaźni - to wszystko czuć było w powietrzu, w gęstniejącej atmosferze wyczekiwania i nerwowości, ale również czegoś na wzór nikłej satysfakcji. Satysfakcji z tego, że przynajmniej na kilka chwil można odłożyć na bok wszystkie różnice, aby złączyć się we wspólnym celu. Chociaż patrząc po twarzach niektórych - szczególnie szlachciców z młodszego pokolenia - odstawienie na bok rodzinnych czy prywatnych dąsów wydawało się mało możliwe; większość zapewne tylko grała doskonale zaplanowane role w tym wielobarwnym teatrzyku, by po wyjściu nie tylko odetchnąć świeżym powietrzem, ale i wrócić do odwiecznych waśni.
Zaczął oddychać z większym trudem, gdy został kolejno przedstawiony, ale nagły atak tremy zniknął błyskawicznie, gdy niedaleko podniosła się jedna z kobiet. Samael z pewnością drwił teraz z niego niemiłosiernie, że dał się ubiec byle pannicy, ale Colina obchodziło to teraz tyle, co zeszłoroczne ceny Śnieżki. Uśmiechnął się tylko z przekąsem, gdy sam się podnosił, rozglądając pierw czujnie dookoła i dopiero potem patrząc na Toma. Zdecydowanie od siebie młodszego; nawet nie kojarzył go z Hogwartu, gdzie chłopak musiał trafić już po tym, jak Colin skończył naukę lub był w jednej z pierwszych klas. - Nie trafiłem tu przypadkiem - pewny ton głosu odbił się od ścian, nie dając zebranym żadnych wątpliwości co do tego, że w Colinie nie było ani odrobiny wahania - od dłuższego czasu zastanawiały mnie sprawy, które dla was są oczywistością, a im bardziej przypatruję się naszemu społeczeństwu, tym większą czuję potrzebę zaprowadzenia w nim zmian. Samodzielnie nikt tego nie dokona, ale w grupie... - zawiesił na chwilę głos, nie tylko by nadać swoim słowom większego znaczenia, ale i by znaleźć odpowiednie sformułowanie - w grupie można tego dokonać prawie że w białych rękawiczkach. Będę niezmiernie zaszczycony mogąc uczestniczyć w tym procesie w tak szacownym towarzystwie - zakończył nieco na wyrost, chociaż był pewien, że niektórym z zebranym z pewnością spodoba się ten delikatny komplement i mile połechce ich szlacheckie (i mniej szlacheckie) ego.
Zaczął oddychać z większym trudem, gdy został kolejno przedstawiony, ale nagły atak tremy zniknął błyskawicznie, gdy niedaleko podniosła się jedna z kobiet. Samael z pewnością drwił teraz z niego niemiłosiernie, że dał się ubiec byle pannicy, ale Colina obchodziło to teraz tyle, co zeszłoroczne ceny Śnieżki. Uśmiechnął się tylko z przekąsem, gdy sam się podnosił, rozglądając pierw czujnie dookoła i dopiero potem patrząc na Toma. Zdecydowanie od siebie młodszego; nawet nie kojarzył go z Hogwartu, gdzie chłopak musiał trafić już po tym, jak Colin skończył naukę lub był w jednej z pierwszych klas. - Nie trafiłem tu przypadkiem - pewny ton głosu odbił się od ścian, nie dając zebranym żadnych wątpliwości co do tego, że w Colinie nie było ani odrobiny wahania - od dłuższego czasu zastanawiały mnie sprawy, które dla was są oczywistością, a im bardziej przypatruję się naszemu społeczeństwu, tym większą czuję potrzebę zaprowadzenia w nim zmian. Samodzielnie nikt tego nie dokona, ale w grupie... - zawiesił na chwilę głos, nie tylko by nadać swoim słowom większego znaczenia, ale i by znaleźć odpowiednie sformułowanie - w grupie można tego dokonać prawie że w białych rękawiczkach. Będę niezmiernie zaszczycony mogąc uczestniczyć w tym procesie w tak szacownym towarzystwie - zakończył nieco na wyrost, chociaż był pewien, że niektórym z zebranym z pewnością spodoba się ten delikatny komplement i mile połechce ich szlacheckie (i mniej szlacheckie) ego.
Samantha Weasley prócz lisa, wilka i węża, jest też, a raczej przede wszystkim, uosobieniem pecha. Cała jej dotychczasowa ścieżka życia pokazuje, że świat jej istnienia po prostu nie toleruje. Ktoś lub coś próbuje od początku, jej pierwszych kroczków w tym żywocie, utrudnić, ukrócić, unicestwić jej byt. Los znęcał się nad nią nieustannie. Poczynając od tego, że przyszła tu jako córka kobiety z rodu Averych i mężczyzny z Weasleyów (!), co już stawiało przed nią ogromne przeszkody – przedzierając się przez to, że trafiła do Slytherinu z nazwiskiem Weasley, została wilkołakiem i nie skończyła Hogwartu, wydziedziczona została nawet z rodu Rudzielców (którzy przecież nie mają nawet z czego wydziedziczać), zaczęła pracę na Nokturnie – a kończąc na tym, że kiedy już coś się jej w życiu udało, musiała to zaprzepaścić. O czym mowa? O spotkaniu Rycerzy Walpurgii, do których od niedawna była członkiem. Pierwsze spotkanie, na którym miała brać udział jako pełnoprawny Rycerz, było także pierwszym spotkaniem, na które się spóźniła. Takie potraktowanie sprawy mogło prowadzić do wydalenia z organizacji lub nawet rzuceniem w jej stronę zaklęciem niewybaczalnym z różdżki Toma. Może gdyby nie była Weasleyem-wilkołakiem, może wtedy ryzyko śmierci z jego ręki byłoby mniejsze, mniejsze byłby konsekwencje tej zniewagi. Jednak w takiej sytuacji, Samantha mogła spodziewać się naprawdę każdej reakcji. Riddle co prawda sam przygarnął ją do Rycerzy, kiedy większość ich członków jej nie akceptowało, jednak sam może także się jej pozbyć – tym bardziej, jeśli tak traktuje swoje obowiązki.
Co było powodem jej późnego przyjścia? Pech. Ten pech, który kieruje jej marnym życiem. Pech wszechobecny, dający jej wytchnienie jedynie w śnie i przy boku zaufanych Rycerzy. Mówiąc prościej i bardziej na temat – Weasleyównie odmówiła współpracy jej średniej jakości miotła, którą wracała z innej części Anglii, specjalnie na to spotkanie. Tego dnia musiała załatwić pewną sprawę dla sklepu Borgina i Burke'a. To zlecenie nie było zgodne z jej kompetencjami i zadaniami, jakie powinna wykonywać jako pomocnica, jednak nie miała wiele do mówienia, jeśli chciała mieć w ogóle jakąś pracę. Przecież w żadnym lepszym miejscu nie miałaby zatrudnienia, nie ukończywszy nawet szkoły. Wracając do miotły, która była powodem spóźnienia, trzeba przyznać, że Samantha naprawdę bardzo postarała się zjawić na Nokturnie na czas. Będąc w terenie, nie miała ze sobą różdżki. Przez nieuwagę zostawiła narzędzie w sklepie, więc teleportacja nie wchodziła w grę. Gdy tylko udało się jej dobrać do pierwszego lepszego kominka połączonego z Siecią Fiuu, wykorzystała sytuację i przeniosła się do sklepu. Znalezienie takiego w obcym jej miejscu nie było trudnością, jednak jego użycie zajęło trochę więcej czasu niż przewidywała. Więcej czasu niż podróż miotłą. Nie mogła przecież tak po prostu wejść komuś do domu i skorzystać z kominka. Dokładnego przebiegu jej podróży opisywać nie warto, ważne, że udało się jej w końcu jakoś stawić przed Białą Wywerną – całej i zdrowej, zakapturzonej, z różdżką.
Przełknęła nerwowo ślinę – za niedługo miała ujrzeć Rycerzy Walpurgii, którzy już od jakiegoś czasu prowadzą dyskusję, a wśród nich Toma Marvollo Riddle'a – a ten nie toleruje spóźnień.
Przed nią stały dwie osoby – wielki wykidajło i kobieta, jedna z Rycerzy. Cóż, jeżeli Sam miałaby być potraktowana Crucio, przynajmniej nie byłaby jedyna. Weszła do baru zaraz po swojej poprzedniczce i próbując zwracać na siebie jak najmniej uwagi, prześliznęła się do swojego miejsca.
- Proszę o wybaczenie. To się już więcej nie powtórzy. – powiedziała, zasiadając, wrzucając przeprosiny gdzieś w przerwę między dyskusją.
Zdjęła z głowy kaptur i ukazała wszystkim swoją pechową, pogardzaną przez wielu twarz, którą nie okalały, a wręcz okaleczały rude włosy – znak rodu Weasleyów. Spuściła lekko głowę – nie było jej głupio przed żadnym z Rycerzy, jedynie przed Nim.
Co było powodem jej późnego przyjścia? Pech. Ten pech, który kieruje jej marnym życiem. Pech wszechobecny, dający jej wytchnienie jedynie w śnie i przy boku zaufanych Rycerzy. Mówiąc prościej i bardziej na temat – Weasleyównie odmówiła współpracy jej średniej jakości miotła, którą wracała z innej części Anglii, specjalnie na to spotkanie. Tego dnia musiała załatwić pewną sprawę dla sklepu Borgina i Burke'a. To zlecenie nie było zgodne z jej kompetencjami i zadaniami, jakie powinna wykonywać jako pomocnica, jednak nie miała wiele do mówienia, jeśli chciała mieć w ogóle jakąś pracę. Przecież w żadnym lepszym miejscu nie miałaby zatrudnienia, nie ukończywszy nawet szkoły. Wracając do miotły, która była powodem spóźnienia, trzeba przyznać, że Samantha naprawdę bardzo postarała się zjawić na Nokturnie na czas. Będąc w terenie, nie miała ze sobą różdżki. Przez nieuwagę zostawiła narzędzie w sklepie, więc teleportacja nie wchodziła w grę. Gdy tylko udało się jej dobrać do pierwszego lepszego kominka połączonego z Siecią Fiuu, wykorzystała sytuację i przeniosła się do sklepu. Znalezienie takiego w obcym jej miejscu nie było trudnością, jednak jego użycie zajęło trochę więcej czasu niż przewidywała. Więcej czasu niż podróż miotłą. Nie mogła przecież tak po prostu wejść komuś do domu i skorzystać z kominka. Dokładnego przebiegu jej podróży opisywać nie warto, ważne, że udało się jej w końcu jakoś stawić przed Białą Wywerną – całej i zdrowej, zakapturzonej, z różdżką.
Przełknęła nerwowo ślinę – za niedługo miała ujrzeć Rycerzy Walpurgii, którzy już od jakiegoś czasu prowadzą dyskusję, a wśród nich Toma Marvollo Riddle'a – a ten nie toleruje spóźnień.
Przed nią stały dwie osoby – wielki wykidajło i kobieta, jedna z Rycerzy. Cóż, jeżeli Sam miałaby być potraktowana Crucio, przynajmniej nie byłaby jedyna. Weszła do baru zaraz po swojej poprzedniczce i próbując zwracać na siebie jak najmniej uwagi, prześliznęła się do swojego miejsca.
- Proszę o wybaczenie. To się już więcej nie powtórzy. – powiedziała, zasiadając, wrzucając przeprosiny gdzieś w przerwę między dyskusją.
Zdjęła z głowy kaptur i ukazała wszystkim swoją pechową, pogardzaną przez wielu twarz, którą nie okalały, a wręcz okaleczały rude włosy – znak rodu Weasleyów. Spuściła lekko głowę – nie było jej głupio przed żadnym z Rycerzy, jedynie przed Nim.
Tom machnął ręką uciszając wszystkich zebranych. Chociaż na jego ustach błąkał się uśmiech, oczy zabłysły groźnie.
- Caesarze, czy masz jeszcze coś do dodania? Jeszcze komuś planujesz odmówić prawa przebywania w tej sali? Może mi? - Tom zamilkł na chwilę patrząc w oczy Lestrenge'a, czekając na jego reakcję. - Proszę, Tristanie, nie wstydź się - zwrócił się do drugiego z mężczyzn. - Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia? - zapytał po chwili rezygnując z dziwnego tonu, który można było poczytać zarówno za kpinę jak i za zwykłą obojętność. Jego spojrzenie skupiało się głównie na Rosierze i Lestrange'u. - Zawiodły mnie wasze wątpliwości - dodał w końcu cicho jak zasmucony niewiedzą swoich uczniów profesor. Jakby naprawdę zrobiło mu się przykro, że nie zaufali jego osądowi, nie czekali na jego słowa. Czy tak było naprawdę? Nie ma znaczenia, liczy się tylko jak zabrzmiało i jaki miało przynieść efekt.
- A pannie Bulstrode dziękujemy - oczy Toma zwęziły się lekko, w jego dłoniach pojawiła się różdżka, którą zaczął obracać między palcami wpatrując się w dziewczynę, - za wygłoszenie tej niezwykle cennej opinii - uśmiechnął się czarująco jakby był rozbawiony. - Masz coś jeszcze do powiedzenia, Isoldo czy wolisz jednak udać się do wyjścia, opuścić to zgromadzenie pozbawionych wiedzy i determinacji? - Głos Riddle'a pomimo brzmiącego w nim rozbawienia wywoływał ciarki na plecach. - Jego spojrzenie przeniosło się na Deimosa, który odezwał się jako pierwszy, przez moment lustrując go wzrokiem.
- To się okaże - odparł krótko. Jego wzrok kolejno przeszył lica wpierw Williama, potem Samaela, którzy poręczyli za Colina; zatrzymało się dłużej na twarzy Avery'ego. Avery patrzył na Toma nieustępliwie, nie załamując się pod jego spojrzeniem - czyżby Tom odebrał to jako wyzwanie? Samael mógł poczuć gwałtowne szarpnięcie jakby wewnątrz swojej głowy; był legilimentą, wiedział, co się działo - choć trwało o jedynie ułamek sekundy. Ułamek sekundy wystarczająco bolesny, by Samael musiał odwrócić spojrzenie od oczu Toma Riddle'a. Podobne szarpnięcie przeszkodziło Abraxasowi w dalsze wpatrywanie się w oczy nieformalnego przywódcy siedzących przy stole Rycerzy; oboje legilimenci w mig mogli pojąć jedno: ich umiejętności nawet nie umywały się do mocy, jaką dzierżył on.
Przyglądał się Colinowi, kiedy ten zabrał głos - a gdy Fawley umilkł, Tom jedynie opieszale skinął głową. Do wnętrza Wywerny weszły dwie spóźnione persony; Daphne i Samantha. Tom nie odwrócił w ich kierunku głowy, a w jego oku znów pojawił się niebezpieczny błysk.
- Cieszy mnie, że zdecydowałyście jednak zaszczycić nas dzisiaj swoją obecnością - wypowiedział te słowa cicho i spokojnie, lecz w jego głosie zabrzmiało coś na kształt niewypowiedzianej groźby.
- Colinie, Abraxasie... Isoldo - kontynuował, najwyraźniej nie mając zamiaru zwracać się do nich, jak być może powinien, zgodnie z należnym im szlacheckim tytułem. - Będę chciał z wami pomówić - może to było zaproszenie, a może przestroga - trudno stwierdzić. Każdy z obecnych tutaj Rycerzy przeszedł w przeszłości podobną inicjację, w trakcie której Tom posiadł ich sekrety, wiedzieli więc, co czekało trójkę chętnych. Najwyraźniej czarnoksiężnik nie miał zamiaru owych rozmów przeprowadzić w tym momencie - gdyż ani nie drgnął.
- Masz słuszność, Colinie, dostrzegając potrzebę zmian... - podjął, przenosząc spojrzenie po twarzach zgromadzonych przy stole Rycerzy. - Czas przestać z nimi zwlekać. Musimy działać... nim ktoś ubiegnie nas. Brutalne morderstwo Horacego Slughorna nie może ujść płazem. - Paskudny uśmiech wykrzywił jego twarz. - Był szlachetnym czarodziejem. Nie tylko potężnym i nie tylko niezwykle wykształconym - przelotnie spojrzał na Isoldę, zapewne pragnąc wypomnieć jej odważne słowa - Ale i oddanym naszej sprawie. Pomścimy jego śmierć, przyjaciele. - Umilkł na moment, wspierając lewą rękę łokciem o kraniec stołu i w zamyśleniu przecierając brodę.
- Jest nam potrzebna pewna księga - rzekł w końcu, splatając palce obu dłoni przed sobą. - Potrzebuję waszych umiejętności, aby ją zdobyć... Nie jestem pewien... czy zdołaliśmy ją namierzyć. Juliusie - podniósł głos, wywołując łamacza klątw. - Prześlę ci informacje listownie, poprowadzisz Milburgę, Caesara, Evelyn i Samaela. - Odnalazł spojrzeniem spóźnioną alchemiczkę. - Daphne - wydał werdykt. - Z tobą wyruszą Crispin, Franziska, Nicholas... Weźmiesz też Samanthę, ufam, że tym razem dopilnujecie terminu. - Wodząc spojrzeniem dalej po twarzach zgromadzonych mężczyzn, w końcu zatrzymał je na najbardziej doświadczonym z nich wszystkich - Vitalija. - Ignatiusie - odezwał się. - Za tobą pójdą Caerwyn, Alfred oraz Perseus... - Na koniec spojrzał na Rosiera. - I ty, Tristanie. Z tobą wyruszą pozostali. - Umilkł, spoglądając pytająca na rycerzy...
- Caesarze, czy masz jeszcze coś do dodania? Jeszcze komuś planujesz odmówić prawa przebywania w tej sali? Może mi? - Tom zamilkł na chwilę patrząc w oczy Lestrenge'a, czekając na jego reakcję. - Proszę, Tristanie, nie wstydź się - zwrócił się do drugiego z mężczyzn. - Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia? - zapytał po chwili rezygnując z dziwnego tonu, który można było poczytać zarówno za kpinę jak i za zwykłą obojętność. Jego spojrzenie skupiało się głównie na Rosierze i Lestrange'u. - Zawiodły mnie wasze wątpliwości - dodał w końcu cicho jak zasmucony niewiedzą swoich uczniów profesor. Jakby naprawdę zrobiło mu się przykro, że nie zaufali jego osądowi, nie czekali na jego słowa. Czy tak było naprawdę? Nie ma znaczenia, liczy się tylko jak zabrzmiało i jaki miało przynieść efekt.
- A pannie Bulstrode dziękujemy - oczy Toma zwęziły się lekko, w jego dłoniach pojawiła się różdżka, którą zaczął obracać między palcami wpatrując się w dziewczynę, - za wygłoszenie tej niezwykle cennej opinii - uśmiechnął się czarująco jakby był rozbawiony. - Masz coś jeszcze do powiedzenia, Isoldo czy wolisz jednak udać się do wyjścia, opuścić to zgromadzenie pozbawionych wiedzy i determinacji? - Głos Riddle'a pomimo brzmiącego w nim rozbawienia wywoływał ciarki na plecach. - Jego spojrzenie przeniosło się na Deimosa, który odezwał się jako pierwszy, przez moment lustrując go wzrokiem.
- To się okaże - odparł krótko. Jego wzrok kolejno przeszył lica wpierw Williama, potem Samaela, którzy poręczyli za Colina; zatrzymało się dłużej na twarzy Avery'ego. Avery patrzył na Toma nieustępliwie, nie załamując się pod jego spojrzeniem - czyżby Tom odebrał to jako wyzwanie? Samael mógł poczuć gwałtowne szarpnięcie jakby wewnątrz swojej głowy; był legilimentą, wiedział, co się działo - choć trwało o jedynie ułamek sekundy. Ułamek sekundy wystarczająco bolesny, by Samael musiał odwrócić spojrzenie od oczu Toma Riddle'a. Podobne szarpnięcie przeszkodziło Abraxasowi w dalsze wpatrywanie się w oczy nieformalnego przywódcy siedzących przy stole Rycerzy; oboje legilimenci w mig mogli pojąć jedno: ich umiejętności nawet nie umywały się do mocy, jaką dzierżył on.
Przyglądał się Colinowi, kiedy ten zabrał głos - a gdy Fawley umilkł, Tom jedynie opieszale skinął głową. Do wnętrza Wywerny weszły dwie spóźnione persony; Daphne i Samantha. Tom nie odwrócił w ich kierunku głowy, a w jego oku znów pojawił się niebezpieczny błysk.
- Cieszy mnie, że zdecydowałyście jednak zaszczycić nas dzisiaj swoją obecnością - wypowiedział te słowa cicho i spokojnie, lecz w jego głosie zabrzmiało coś na kształt niewypowiedzianej groźby.
- Colinie, Abraxasie... Isoldo - kontynuował, najwyraźniej nie mając zamiaru zwracać się do nich, jak być może powinien, zgodnie z należnym im szlacheckim tytułem. - Będę chciał z wami pomówić - może to było zaproszenie, a może przestroga - trudno stwierdzić. Każdy z obecnych tutaj Rycerzy przeszedł w przeszłości podobną inicjację, w trakcie której Tom posiadł ich sekrety, wiedzieli więc, co czekało trójkę chętnych. Najwyraźniej czarnoksiężnik nie miał zamiaru owych rozmów przeprowadzić w tym momencie - gdyż ani nie drgnął.
- Masz słuszność, Colinie, dostrzegając potrzebę zmian... - podjął, przenosząc spojrzenie po twarzach zgromadzonych przy stole Rycerzy. - Czas przestać z nimi zwlekać. Musimy działać... nim ktoś ubiegnie nas. Brutalne morderstwo Horacego Slughorna nie może ujść płazem. - Paskudny uśmiech wykrzywił jego twarz. - Był szlachetnym czarodziejem. Nie tylko potężnym i nie tylko niezwykle wykształconym - przelotnie spojrzał na Isoldę, zapewne pragnąc wypomnieć jej odważne słowa - Ale i oddanym naszej sprawie. Pomścimy jego śmierć, przyjaciele. - Umilkł na moment, wspierając lewą rękę łokciem o kraniec stołu i w zamyśleniu przecierając brodę.
- Jest nam potrzebna pewna księga - rzekł w końcu, splatając palce obu dłoni przed sobą. - Potrzebuję waszych umiejętności, aby ją zdobyć... Nie jestem pewien... czy zdołaliśmy ją namierzyć. Juliusie - podniósł głos, wywołując łamacza klątw. - Prześlę ci informacje listownie, poprowadzisz Milburgę, Caesara, Evelyn i Samaela. - Odnalazł spojrzeniem spóźnioną alchemiczkę. - Daphne - wydał werdykt. - Z tobą wyruszą Crispin, Franziska, Nicholas... Weźmiesz też Samanthę, ufam, że tym razem dopilnujecie terminu. - Wodząc spojrzeniem dalej po twarzach zgromadzonych mężczyzn, w końcu zatrzymał je na najbardziej doświadczonym z nich wszystkich - Vitalija. - Ignatiusie - odezwał się. - Za tobą pójdą Caerwyn, Alfred oraz Perseus... - Na koniec spojrzał na Rosiera. - I ty, Tristanie. Z tobą wyruszą pozostali. - Umilkł, spoglądając pytająca na rycerzy...
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Już chcę się odezwać, wyratować pannę Isoldę, to jednak jej głos wyprzedza mój pełen sprzeciwu. Każde kolejne zdanie nie tyle ją broni, co mnie sytuuje w pozycji tego mądrego tego niesamowitego, który potrafił znaleźć ją pomiędzy innymi i przyprowadzić tutaj. Mówiła o wiedzy i o swojej inteligencji, co na pewno zrobiło większe wrażenie na Tomie niż galeony w sakwach Rosierów i Lestrangów. Wszak i on nie był.. do końca czysty. W tym wszystkim żal mi było jedynie, że mój przyszły brat musi patrzeć jak to bydło spiera się o przyjęcie szlachetnie urodzenej w swe progi. Oboje z Abraxusem podzielaliśmy raczej pogląd o tym, że nie należy zatrzymywać się przy takich bzdurach jak choroba czy słabość kobieca. Kobiety i tak prędzej czy później odpadną, bo są genetycznie zbudowane tak, by słuchać się mężczyzn, a ci nie będą dbać o nie, szczególnie jeżeli wiąże ich jedynie ... praca. To znów przypomina mi o Samantcie, wystarczyło jedno spojrzenie bym zorientował się, że nie ma jej pomiędzy nami. Izolda zaś dalej mówiła, ja zapaliłem papierosa i upajałem się gasnącymi minami Tristana i Cezara. Tego drugiego nie rozumiałem ani trochę, przecież powinien trzymać moją stronę, jest moim kuzynem.
Wtem odezwał się Tom. Parsknąłem cicho, a dym z mych ust uleciał białym kłębkiem. Czułem się b o g i e m rekrutacji, skoro aż dwóch moich kandydatów zostało zaproszonych do rozmowy z Tomaszem. Kiedy ten zaś spoglądał na mnie, utrzymałem jego spojrzenie i skinąłem głową, że chętnie też się dowiem.
Słuchałem o śmierci, księdze i czekałem na swoje imię wywołane spomiędzy innych - ale nie doczekałem się. Za to już wiem, że zostałem wrzucony do jednego wora z Rosierem. Za co aż mnie ciary przechodzą. Spogladam na Tristana, który nie tylko miał ze mną zatarg o Izoldę, ale dużo dłuższa jest nasza wzajemna niestrawność. - Świetnie - mamroczę pod nosem, zgadzając się jednak z Tomem, nie chciałem przecież mu jeszcze po tym jak Cezar go obraził, jeszcze mocniej go irytować.
Dlatego odwracam głowę i spoglądam prosto na Samanthę. Gdzie się podziewałaś, głupia kobieto.
- Spokojnie - zwracam się do Isoldy, która dopiero co dostała od Toma wyraźną instrukcję, a wcześniej została zbesztana przez połowę zgromadzenia. Przynajmniej ja ją będę dziś otaczał opieką, skoro inni nie są w stanie się na to zdobyć. Każę jej być spokojnym, ale wygląda jakbym dawał jej rady tak niezbędne, że nikt inny nie będzie mógł ich jej dać. Nie mówię nic więcej, palę.
Wtem odezwał się Tom. Parsknąłem cicho, a dym z mych ust uleciał białym kłębkiem. Czułem się b o g i e m rekrutacji, skoro aż dwóch moich kandydatów zostało zaproszonych do rozmowy z Tomaszem. Kiedy ten zaś spoglądał na mnie, utrzymałem jego spojrzenie i skinąłem głową, że chętnie też się dowiem.
Słuchałem o śmierci, księdze i czekałem na swoje imię wywołane spomiędzy innych - ale nie doczekałem się. Za to już wiem, że zostałem wrzucony do jednego wora z Rosierem. Za co aż mnie ciary przechodzą. Spogladam na Tristana, który nie tylko miał ze mną zatarg o Izoldę, ale dużo dłuższa jest nasza wzajemna niestrawność. - Świetnie - mamroczę pod nosem, zgadzając się jednak z Tomem, nie chciałem przecież mu jeszcze po tym jak Cezar go obraził, jeszcze mocniej go irytować.
Dlatego odwracam głowę i spoglądam prosto na Samanthę. Gdzie się podziewałaś, głupia kobieto.
- Spokojnie - zwracam się do Isoldy, która dopiero co dostała od Toma wyraźną instrukcję, a wcześniej została zbesztana przez połowę zgromadzenia. Przynajmniej ja ją będę dziś otaczał opieką, skoro inni nie są w stanie się na to zdobyć. Każę jej być spokojnym, ale wygląda jakbym dawał jej rady tak niezbędne, że nikt inny nie będzie mógł ich jej dać. Nie mówię nic więcej, palę.
Uważał, że dyskusja na temat obecności Isoldy w tym miejscu miała sens do momentu pojawiania się Toma. Teraz nie dało się już ukryć faktu, że dziewczyna tutaj była. Oczywiście, że być tu nie powinna. To nie było miejsce dla drobnej, chorowitej istotki, która powinna być najpiękniejszą ozdobą na salonach. Nie bał się powiedzieć to dziewczynie w twarz. Okazać troskę. Jednak przy Tomie nie śmiał pisnąć słówka i po chwili utwierdził się w przekonaniu, że była to dobra decyzja. Caesar został zbesztany za wtrącanie się w (czy tak do końca?) nie swoje sprawy. Dobrze, że Nott potrafił trzymać język za zębami nawet, gdy sprawa naprawdę leżała mu na sercu. Posłał tylko Isoldzie pełne rozczarowania spojrzenie. Powinna ich posłuchać i wyjść. Teraz nie było już odwrotu, a Carrow musi się liczyć z tym, że zatroskani o Izoldę mężczyźni raczej nie odpuszczą mu narażania jej zbyt łatwo. Czy on nie rozumiał, że arystokratki nie zostały stworzone do polityki a tym bardziej do brudnej roboty? Widocznie nie. Jednak niektórzy szybciej robią niż myślą. O bezmózgowie, bądź ćwierć-inteligencję nie podejrzewał Carrowa ale zdecydowanie ta decyzja nie należała do najmądrzejszych. Siedział cicho i tylko obserwował. Wiedział, że nie powinien odzywać się nie pytany. Jeśli zależało mu na tym, żeby zyskać w oczach Toma nie mógł pozwolić sobie na nawet najmniejszą wpadkę. Pozostałymi rekrutami raczej się nie interesował. Nie ukrywał niezadowolenia z werbunku panny Bulstrode, do Abraxasa Malfoya chyba każdy żywił szacunek, Fawley był mu natomiast kompletnie obojętny. A obojętność w tym przypadku była odczuciem pozytywnym. W końcu byłe kogo by tutaj nie chciał. Zainteresowanie wykazał dopiero, gdy usłyszał z ust Toma frazę „Jest mi potrzebna…”. Czy nie był tutaj od tego, że Tom mógł dostać wszystko, czego potrzebuje? Pogawędki na temat ideologii i śmierci Slughorna wręcz go nudziły. Po co rozpamiętywać cokolwiek? Trzeba działać. Nie wiedział kompletnie o jaką księgę chodzi, ale zależało mu na tym, żeby się dowiedzieć i w jakiś pokrętny sposób ją zdobyć. Zainteresowanie wypisane na jego chłodnej twarzy ustąpiło miejsca lekkiemu grymasowi, który wskazywał na jego już nie tak lekkie niezadowolenie. Nie dość, że miał pracować w grupie, której przewodzi kobieta, skądinąd naprawdę ładna i wolałby postawić jej drinka niż pracować, to jeszcze z osobami, których urodzenie nie równało się do jego. Na domiar złego Weasleyówna… Nie miał nic do rudych kobiet, ale na sam dźwięk jej nazwiska na jego twarzy malowała się pogarda. Gorzej trafić nie mógł. Wiedział, że nie może protestować, nie może się odezwać, okazać słabości. Nie miał do tego prawa. Jednak zachwycony obrotem sytuacji nie był. Oczywistym jednak było to, że nie pozwoli by rządziła nim kobieta. To nie podobało mu się w tym pomyśle nawet bardziej niż wątpliwe pochodzenie pozostałych…
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Teatr dalej trwał, kurtyna jeszcze nie opadła, może ktoś zdobędzie się na oklaski. Jako jedne z nielicznych nie traktował nowych członków jak kulę u nogi. Każdy z nich był specjalistą w danej dziedzinie. Alfred nie potrafiłby zamienić się z Deimosem i nagle zacząć hodować aetonany czy z panienką Weasley. Obsługując kogokolwiek w Borginie, mógłby zupełnie przypadkowo zacząć rzucać zaklęciami, bo miałby za dużo kontaktu z ludźmi, którzy w większej części są zwyczajnie idiotami. Każdy z członków nie znalazł się w tej sali przypadkowo. Nawet jeśli nie darzył za wiele osób sympatią, to wszyscy byli tu w jakimś większym celu. Nie wiedział, skąd na twarzach większości zebranych te grymasy pogardy, ale traktował to zebranie jako punkt dzisiejszego dnia. Musieli wszyscy tu być, skoro chcieli ujść z życiem. A to nie zmienia faktu, że nie będzie rzucał zaklęciami za każdym razem, jak pojawi się obok niego osoba, którą nie trawi. Szkoda było na to czasu i nerwów. Czasem cel był ważniejszy od otoczenia. Nawet nie wiemy, dlaczego Tom zgadza się na członkostwo osób z rodów, które z najchętniej zamieszkałby nawet wśród mugoli. Jednak Alfred nie był nikim szczególnym, nie miał żadnych praw kwestionowania wyborów Riddle'a. Każdy był tu dorosły i podejmował swoje świadome decyzję, a gdy ludzie zaczynali się unosić, zastanawiał się, czy może bezczelnie ich wyciszyć. Ani panienka Bulstrode ani żaden inny ochotnik nie zostali zmuszeni. Parkinsona jedynie martwił fakt, że przez owe grymasy, niechęć i nienawiść, mogą odłączyć się jednostki, a w ten sposób wygadać o całej tajnej organizacji. Wierzył, że nawet kobieta ma swój talent i jest w stanie zrobić coś, czego sam Parkinson nie mógł. Zdecydowanie jego zaletą była metamorgomafia, ale to tylko umiejętność, której nie chciał pokazywać każdemu. Tracili czas na negatywne myślenie, kiedy tak naprawdę wszyscy mieli zadanie do wykonania. Zapalił kolejnego papierosa, przesuwając paczkę w stronę Persa. I tym razem będą stanowili świetną drużynę do zadań specjalnych.
- Więcej szczegółów otrzymamy w sowach? - zapytał, nie chcąc więcej tracić czasu na pogawędkę, czy Isolde powinna być w Rycerzach czy jednak nie. Mógł powiedzieć, że nic mu do tego, ale Alfie oszczędzał słowa. Rozumiał Caeser'a, nie chciał, aby jego kobieta walczyła w Rycerzach i w ogóle o nich wiedziała, ale z drugiej strony, to była ich sprawa, a nie wszystkich zebranych. Kandydatury zostały zaklepane, nie ma co dłużej się nad nimi rozwodzić, czas dowiedzieć się coś więcej o zadaniu, które na pewno nie będzie należało do łatwych. Nie rozumiał, dlaczego nagle mają być w grupach i jak zostali wybrani liderzy, ale to już nie miało znaczenia. Wyczekująco patrzył to na Juliusa, to na Toma.
- Więcej szczegółów otrzymamy w sowach? - zapytał, nie chcąc więcej tracić czasu na pogawędkę, czy Isolde powinna być w Rycerzach czy jednak nie. Mógł powiedzieć, że nic mu do tego, ale Alfie oszczędzał słowa. Rozumiał Caeser'a, nie chciał, aby jego kobieta walczyła w Rycerzach i w ogóle o nich wiedziała, ale z drugiej strony, to była ich sprawa, a nie wszystkich zebranych. Kandydatury zostały zaklepane, nie ma co dłużej się nad nimi rozwodzić, czas dowiedzieć się coś więcej o zadaniu, które na pewno nie będzie należało do łatwych. Nie rozumiał, dlaczego nagle mają być w grupach i jak zostali wybrani liderzy, ale to już nie miało znaczenia. Wyczekująco patrzył to na Juliusa, to na Toma.
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Nie wnikał w cudze zatargi, zwłaszcza, jeśli dotyczyły spraw błahych – nie istniał żaden powód, dla którego miałby zainteresować się sprawą Isoldy. Powinien utrudnić jej wstąpienie do Rycerzy, paktując wspólnie z pozbawionym rozsądku i klasy Caesarem? Może sprzymierzyć się z Tristanem, który jak lew walczył o pannę Bulstrode? Głupstwa; nie zamierzał ingerować w wybory Toma, ponieważ to wyłącznie jego decyzja była istotna. Pompatyczne przemówienie Isoldy rozbawiło jednak Samaela stokrotnie, podobnie jak i nieco napuszona mowa Colina. Chcąc wkupić się w łaski musieli uciekać się do pochlebstw? Avery lekko uniósł brew, jednakowoż nadal milczał. Zbyt zaciekawiony reakcją Riddle’a na nowe twarze wśród Rycerzy oraz na ich prezencję. Wszyscy prócz jego jakże drogiego kuzyna raczyli wtrącić parę słów (wartych tyle, co złamany galeon), a Tom… wydawał się uprzejmie zainteresowany.
Kiedy ich chłodne, wyrachowane spojrzenia się skrzyżowały, Avery z nutą… zniecierpliwienia? Dezaprobaty? Poczuł wysublimowany atak na swój umysł. Szarpnięcie, jakby Riddle chciał ustawić go do pionu. Skinął głową w jego kierunku, wysyłając milczący sygnał porozumienia, ale nadal patrzył mu prosto w oczy. Wiedział wszak, że Tom zgłębił tajemne arkany magii umysłu (czyż sam mu o niej nie opowiedział?) i otwierał się przed nim. Manifestując raczej swą wierność oraz poświęcenie dla sprawy niż głupią arogancję.
Dalszy wywód Toma był o tyle frapujący, iż Avery nie skomentował nawet słowem faktu, postawienia go pod czyjeś dyktando. Śmierć Slughorna choć owiana tajemnicą, mogła stanowić dzieło wyłącznie jednego czarnoksiężnika – czyżby Riddle zamierzał wypowiedzieć mu wojnę? Zerknął na Juliusa, z którym ewentualnie będzie mógł zamienić słowo (w porywach do dziesięciu). Na Lestrange’a nie zamierzał marnować oddechu, a kobiety… Będą im tylko zawadzać.
Nie musiał składać obietnic, deklaracji ani przysięgać – skoro owa księga okazała się obiektem pożądania Toma, zapewne wkrótce znajdzie się w jego rękach. Czego osobiście zamierzał dopilnować.
Kiedy ich chłodne, wyrachowane spojrzenia się skrzyżowały, Avery z nutą… zniecierpliwienia? Dezaprobaty? Poczuł wysublimowany atak na swój umysł. Szarpnięcie, jakby Riddle chciał ustawić go do pionu. Skinął głową w jego kierunku, wysyłając milczący sygnał porozumienia, ale nadal patrzył mu prosto w oczy. Wiedział wszak, że Tom zgłębił tajemne arkany magii umysłu (czyż sam mu o niej nie opowiedział?) i otwierał się przed nim. Manifestując raczej swą wierność oraz poświęcenie dla sprawy niż głupią arogancję.
Dalszy wywód Toma był o tyle frapujący, iż Avery nie skomentował nawet słowem faktu, postawienia go pod czyjeś dyktando. Śmierć Slughorna choć owiana tajemnicą, mogła stanowić dzieło wyłącznie jednego czarnoksiężnika – czyżby Riddle zamierzał wypowiedzieć mu wojnę? Zerknął na Juliusa, z którym ewentualnie będzie mógł zamienić słowo (w porywach do dziesięciu). Na Lestrange’a nie zamierzał marnować oddechu, a kobiety… Będą im tylko zawadzać.
Nie musiał składać obietnic, deklaracji ani przysięgać – skoro owa księga okazała się obiektem pożądania Toma, zapewne wkrótce znajdzie się w jego rękach. Czego osobiście zamierzał dopilnować.
Mistrz gry napisał:Samael mógł poczuć gwałtowne szarpnięcie jakby wewnątrz swojej głowy; był legilimentą, wiedział, co się działo - choć trwało o jedynie ułamek sekundy. Ułamek sekundy wystarczająco bolesny, by Samael musiał odwrócić spojrzenie od oczu Toma Riddle'a.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poziom zainteresowania słowami ludzi w tym pomieszczeniu innych niż sam Tom oscylowało wokół zera bezwzględnego. Nie frapowały go pomniejsze zatargi czy obiekcje. Być może powinien wstawić się za swoimi przyjaciółmi i kuzynami, tylko czy na dobrą sprawę jego głos wniesie cokolwiek do tej sprawy? Nie. Nie on był tutaj figurą decyzyjną. W swym nowym, niezwykle poważnym wcieleniu nie odzywał się zbytnio, a także nie przepadał za uwagą skierowaną w jego stronę. Co więcej, nie lubił również przemawiać, nie wychodziło mu to najlepiej. Analizował wszystko wewnątrz siebie, by ewentualnie wiedzieć na czym stoi. Zamykał się nieco na bodźce z zewnątrz, nie komentując niczego, co przyszło mu tutaj usłyszeć. Od czasu do czasu spoglądał na Riddle'a jak uczeń, który słucha wykładu profesora. Nie reagował w żaden istotny sposób, zupełnie jakby był zwykłym posągiem.
Mierził go jednak poziom bufonady niektórych tutaj osób, lecz nie było to dla niego w żadnym razie zaskoczeniem. Jak by nie patrzeć, towarzystwo w Białej Wywernie składało się głównie ze szlachetnych pierwiastków. Sam Julius również sprawiał wrażenie obojętnego, może nawet nonszalanckiego? I chociaż nie miał takiego zamiaru, to właśnie takim człowiekiem się stał.
Kiedy przewinęła się kwestia księgi, w oczach Notta można było dostrzec nutę zaciekawienia. Jak zwykle chciał wszystko wiedzieć. Żałował, że było na to za wcześnie, a wszelakie szczegóły zostaną dostarczone listownie. Aczkolwiek podejrzewał, że i pergamin będzie skąpo oblany atramentowymi słowami.
Zanotował w głowie osobników, którym miał przewodzić. Caesara i Evelyn znał, Mlburgę dopiero poznał, Samael wydawał się być najodleglejszym z punktów. Spojrzał na niego przelotnie napotykając jego spojrzenie, swoje zaś kierując po chwili na Toma. Trochę się obawiał osób, u których nie wiedział, na co ich stać. To utrudniało plany, a on lubił przewidzieć każdą ewentualność, każdy wariant i być gotowym na każdy scenariusz. Tylko po to, aby poprawnie wykonać to, co zostało mu powierzone. Nikt nie lubił nieudaczników.
- Naturalnie - zwrócił się do Riddle'a, kiwając uprzejmie głową. Nic więcej, nic mniej. Obawy zepchnął na bok, uznając, że w domu zastanowi się jak rozegrać kwestię niepewnego składu. Tymczasem poczuł ogromny głód nikotynowy z powodu zagęszczenia ilości dymu w pomieszczeniu, zwalczył go jednak, znów sprawiając wrażenie pogrążonego we własnych myślach.
Mierził go jednak poziom bufonady niektórych tutaj osób, lecz nie było to dla niego w żadnym razie zaskoczeniem. Jak by nie patrzeć, towarzystwo w Białej Wywernie składało się głównie ze szlachetnych pierwiastków. Sam Julius również sprawiał wrażenie obojętnego, może nawet nonszalanckiego? I chociaż nie miał takiego zamiaru, to właśnie takim człowiekiem się stał.
Kiedy przewinęła się kwestia księgi, w oczach Notta można było dostrzec nutę zaciekawienia. Jak zwykle chciał wszystko wiedzieć. Żałował, że było na to za wcześnie, a wszelakie szczegóły zostaną dostarczone listownie. Aczkolwiek podejrzewał, że i pergamin będzie skąpo oblany atramentowymi słowami.
Zanotował w głowie osobników, którym miał przewodzić. Caesara i Evelyn znał, Mlburgę dopiero poznał, Samael wydawał się być najodleglejszym z punktów. Spojrzał na niego przelotnie napotykając jego spojrzenie, swoje zaś kierując po chwili na Toma. Trochę się obawiał osób, u których nie wiedział, na co ich stać. To utrudniało plany, a on lubił przewidzieć każdą ewentualność, każdy wariant i być gotowym na każdy scenariusz. Tylko po to, aby poprawnie wykonać to, co zostało mu powierzone. Nikt nie lubił nieudaczników.
- Naturalnie - zwrócił się do Riddle'a, kiwając uprzejmie głową. Nic więcej, nic mniej. Obawy zepchnął na bok, uznając, że w domu zastanowi się jak rozegrać kwestię niepewnego składu. Tymczasem poczuł ogromny głód nikotynowy z powodu zagęszczenia ilości dymu w pomieszczeniu, zwalczył go jednak, znów sprawiając wrażenie pogrążonego we własnych myślach.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ach, cóż to był za wspaniały pokaz troski i retoryki! Zająłem miejsce obok Parkinsona, by wypuszczając z płuc obłoki papierosowego dymu raz za razem, bez śladu większego zainteresowania malującego się na twarzy obserwować coraz to kolejnych uczestników spotkania i przysłuchiwać się trwającym dywagacjom. Dywagacjom absolutnie pozbawionym sensu, przynajmniej w moich oczach. Isolde była wystarczająco dorosła, by stanowić samodzielnie o swoim jestestwie i niezaprzeczalnie wystarczająco inteligentna. Lata mijały, lata kontaktów z panną Bulstrode ograniczonych do żałosnego, kurtuazyjnego minimum, ale w tej kwestii nic się nie zmieniało - filigranowa Isolde była jedną z nielicznych osób, które szanowałem. I właśnie ze względu na to, zamiast porywać się na wzniosłe komentarze odnośnie jej ewentualnego członkostwa w naszej małej organizacji, zaciągnąłem się papierosem po raz kolejny, przez parę chwil wbijając spojrzenie stalowych tęczówek w Bulstrode. Kiedyś znałaś mnie na wylot, Isolde, czy i teraz wiesz doskonale, co kryje się w mojej głowie?
Wielki nieobecny w końcu zaszczycił nas swoją obecnością i nie zawiódł ani odrobinę. Zgasiłem używkę, słuchając jak Riddle w kilka chwil sadza z powrotem na tyłkach wszystkich, którym zebrało się na wielkie mówki. Spojrzałem przelotnie na Toma, gdy wspomniał o tajemniczej księdze, którą ma zamiar zdobyć. Podział na grupy, jakbyśmy mieli grać w podchody? Zastanawiając się, do czego to ma zmierzać, wygiąłem usta w lekkim uśmiechu, sięgając po podsuniętą przez Alfiego paczkę i częstując się papierosem. Tyle dobrego, że przyjdzie nam znowu współpracować. Mogło przecież być gorzej.
Wielki nieobecny w końcu zaszczycił nas swoją obecnością i nie zawiódł ani odrobinę. Zgasiłem używkę, słuchając jak Riddle w kilka chwil sadza z powrotem na tyłkach wszystkich, którym zebrało się na wielkie mówki. Spojrzałem przelotnie na Toma, gdy wspomniał o tajemniczej księdze, którą ma zamiar zdobyć. Podział na grupy, jakbyśmy mieli grać w podchody? Zastanawiając się, do czego to ma zmierzać, wygiąłem usta w lekkim uśmiechu, sięgając po podsuniętą przez Alfiego paczkę i częstując się papierosem. Tyle dobrego, że przyjdzie nam znowu współpracować. Mogło przecież być gorzej.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Wpatrywał się w nią tym samym, jednym spojrzeniem.
Zamilcz, przepadnij. Skończ to natychmiast.
Choć z jednej strony bawiło go to, ale tylko odrobinkę. Próbowała uświadomić ich w swojej wartości. Próbowała być coś warta. Dlatego się broniła...? Zaciekle, dumnie. Czy, gdyby nie czuła się słaba, nadal starałaby się uświadczyć ich w swoim talencie? Nie wątpił, że jest zdolna, że jest bystra, że posiada wiedzę, z jaką on momentami nie śmiał się mierzyć. Lecz szarpiąc się, rwąc do ognistych dyskusji, czy nie okazywała słabości? Była słaba, była chorowita. Była bezbronna.
Jego serce ścisnęło się. Ni to z lęku, ni to z napływających, zalewających go rozpaczą wspomnień, wizji równie b e z b r o n n e j, rozłożonej na jasnej podłodze ubarwionej kałużą krwi, Marianne. Czy bał się Toma? Czy drżał przed nim? Z pewnością. To była jedna z nielicznych osób, która przyćmiewała jego waleczną lwią dumę, uciszała odgłosy buntu przeciwko jakiemukolwiek zwierzchnictwu. Nie uginał się w ten zlękniony, podwładny sposób nawet przed wolą i rozkazem ojca, co przecież doprowadziło jego chaotyczne już wówczas życie do całkowitej ruiny. Czy to go cokolwiek nauczyło? Ależ skąd. Nigdy.
-Oczywiście, że nie – odpowiedział tylko pusto przenosząc swój wzrok na Isoldę, wzrok przepełniony niechęcią, rozkojarzeniem i jednocześnie lękiem. Nie chciał jej tu. Gdyby otrzymał takie przyzwolenie – choć jego cień – wstałby i nawet pomimo sprzeciwów dziewczęcia wyniósłby ją z pomieszczenia, zaprowadził najdalej od tego przeklętego zgromadzenia i zamknął, by dożyła spokojnej starości, by nie narażała go już na nic więcej. Na żadną śmierć. Na żadną już winę.
Dlaczego nie mogła się z tym pogodzić? Dlaczego nie mogła być idealną żoną?, dlaczego nie mogła być idealną siostrą jego przyjaciela? Czy miał stracić i jego?
Odetchnął z ulgą, gdy nie usłyszał jej nazwiska wśród list. Niepokoił go jednak fakt, że Riddle chciał z nią porozmawiać. Czy miał jednak inny wybór, niż milczeć? Choć gdy wejdzie, otworzy się na niego – nie będzie odwrotu. Miał tylko nadzieję, że Tom uszanuje tradycję – o czym znów marzył? Równie nieprawdopodobne jak zmartwychwstanie Marianne. Dotkliwe. Smutne. Prawdziwe.
Frustrujące.
Miał związane ręce. Trząsł się wewnątrz nadal wpatrzony w jej gładkie lico, spokojny i wyważony, mocząc usta w czerwonym, gorzkim winie, którego smak jako jedyny powstrzymywał go przed utraceniem kontroli, trzymał przy rozsądku ostatkami sił.
Trzymaj mnie, Juliusie, trzymaj, zanim uczynię coś złego.
W obronie własnej godności. W obronie samego siebie. I w jej obronie – choć czy to nadal nie było samolubne, czy w całej tej walce nie chodziło głównie o niego? O jego uczucia. O jego stratę. O jego wspomnienia.
Zamilcz, przepadnij. Skończ to natychmiast.
Choć z jednej strony bawiło go to, ale tylko odrobinkę. Próbowała uświadomić ich w swojej wartości. Próbowała być coś warta. Dlatego się broniła...? Zaciekle, dumnie. Czy, gdyby nie czuła się słaba, nadal starałaby się uświadczyć ich w swoim talencie? Nie wątpił, że jest zdolna, że jest bystra, że posiada wiedzę, z jaką on momentami nie śmiał się mierzyć. Lecz szarpiąc się, rwąc do ognistych dyskusji, czy nie okazywała słabości? Była słaba, była chorowita. Była bezbronna.
Jego serce ścisnęło się. Ni to z lęku, ni to z napływających, zalewających go rozpaczą wspomnień, wizji równie b e z b r o n n e j, rozłożonej na jasnej podłodze ubarwionej kałużą krwi, Marianne. Czy bał się Toma? Czy drżał przed nim? Z pewnością. To była jedna z nielicznych osób, która przyćmiewała jego waleczną lwią dumę, uciszała odgłosy buntu przeciwko jakiemukolwiek zwierzchnictwu. Nie uginał się w ten zlękniony, podwładny sposób nawet przed wolą i rozkazem ojca, co przecież doprowadziło jego chaotyczne już wówczas życie do całkowitej ruiny. Czy to go cokolwiek nauczyło? Ależ skąd. Nigdy.
-Oczywiście, że nie – odpowiedział tylko pusto przenosząc swój wzrok na Isoldę, wzrok przepełniony niechęcią, rozkojarzeniem i jednocześnie lękiem. Nie chciał jej tu. Gdyby otrzymał takie przyzwolenie – choć jego cień – wstałby i nawet pomimo sprzeciwów dziewczęcia wyniósłby ją z pomieszczenia, zaprowadził najdalej od tego przeklętego zgromadzenia i zamknął, by dożyła spokojnej starości, by nie narażała go już na nic więcej. Na żadną śmierć. Na żadną już winę.
Dlaczego nie mogła się z tym pogodzić? Dlaczego nie mogła być idealną żoną?, dlaczego nie mogła być idealną siostrą jego przyjaciela? Czy miał stracić i jego?
Odetchnął z ulgą, gdy nie usłyszał jej nazwiska wśród list. Niepokoił go jednak fakt, że Riddle chciał z nią porozmawiać. Czy miał jednak inny wybór, niż milczeć? Choć gdy wejdzie, otworzy się na niego – nie będzie odwrotu. Miał tylko nadzieję, że Tom uszanuje tradycję – o czym znów marzył? Równie nieprawdopodobne jak zmartwychwstanie Marianne. Dotkliwe. Smutne. Prawdziwe.
Frustrujące.
Miał związane ręce. Trząsł się wewnątrz nadal wpatrzony w jej gładkie lico, spokojny i wyważony, mocząc usta w czerwonym, gorzkim winie, którego smak jako jedyny powstrzymywał go przed utraceniem kontroli, trzymał przy rozsądku ostatkami sił.
Trzymaj mnie, Juliusie, trzymaj, zanim uczynię coś złego.
W obronie własnej godności. W obronie samego siebie. I w jej obronie – choć czy to nadal nie było samolubne, czy w całej tej walce nie chodziło głównie o niego? O jego uczucia. O jego stratę. O jego wspomnienia.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wygiął drwiąco usta, kiedy Isolda zdecydowała się przemówić; była zupełnie nieświadoma każdego wypowiadanego przez siebie słowa - każdego. Co powiedział jej Carrow, zabierając ją na spotkanie? Co jej obiecał? Przed czym przestrzegł? Albo on był głupi albo ona - a może obydwoje. Gdyby była świadoma, zrozumiałaby jego słowa, może i okrutne, ale prawdziwe - na tle zgromadzonych tutaj osób panna Bulstrode była jedynie chorowitą niewiastą. Posiadającą dużo wiedzę, niewątpliwie, wiedzę naiwną, podszytą żadnym doświadczeniem życiowym, wiedzę płytką, bo - jak pokazała - próżną. Powinna była stąd wyjść, zanim on przyszedł, może on powinien ją stąd wyprowadzić zanim on wyszedł - ale kości zostały rzucone, Tom Riddle przemówił, wydając wyrok. Nie odpowiedział na jego słowa, nie unosząc ku niemu spojrzenia. A może powinien. A może tym właśnie ocaliłby jej chorowite życie. Wzniosłe słowa Colina dotarły do niego jak z oddali, teraz go nie interesowały. Odwrócił się za źródłem hałasu, kiedy Felix rozbił karafkę, nie odezwał się jednak ani słowem, po chwili zaciskając dłoń na nóżce wypełnionego winem kielicha podanym przez usługującego w Wywernie mężczyznę, nie poświęcając jego twarzy dłuższej uwagi.
Dalszą część milczał, wzrok lokując na trzymanym naczyniu; nie spojrzał więcej na Isoldę, nie odważył się również podnieść wzroku na Toma Riddle'a. Na Caesara również nie spojrzał - zawiedliśmy ponownie, były druhu.
Z uwagą wysłuchiwał nazwisk, które padały, kolejno wodząc spojrzeniem po wywoływanych twarzach, nie poddając w wątpliwość słów czarnoksiężnika. Sprawa wydała się poważna, jeśli nie chciał żadnego z nich wysłać nigdzie pojedynczo - czy naprawdę ta księga była aż tak rzadka? Jeśli tak, o czym mogła traktować? Prędzej czy później z pewnością się tego dowiedzą - teraz nie czas i nie pora ku temu...
Jego imię padło pod koniec, Tristan jedynie skinął głową, szybko wyłapując wzrokiem czarodziejów, którzy mieli wyruszyć z nim. Gdyby Tristan miał decydować, on sam byłby ostatnią osobą w Londynie, którą poprosiłby o przewodnictwo jakiejkolwiek wyprawy - nie był typem urodzonego przywódcy. Ale Tom go znał, lepiej, niż ktokolwiek inny w tej sali, dokładnie tak, jak znał każdego innego czarodzieja zasiadającego pomiędzy nimi. Znał ich siłę i znał ich słabości. I nie był głupi, we wszystkim, co robił, musiał mieć cel. Graham, Deimos, Helena... i stary Baudelaire, czyż nie? Ironio, jego nazwisko niezmiennie dzwoniło mu w uszach jako palący wyrzut sumienia po spotkaniu ze słodką Orchideą.
Uniósł spojrzenie na Carrowa, wyłapując jego wzrok i utrzymując z nim kontakt - nie powiedział jednak nic, bo poprzednio powiedział aż za dużo. Więc jednak, Carrow? Czeka nas przymusowa współpraca - świetna okazja, żeby policzyć się za przyprowadzenie tutaj Isoldy. I nie tylko.
Dalszą część milczał, wzrok lokując na trzymanym naczyniu; nie spojrzał więcej na Isoldę, nie odważył się również podnieść wzroku na Toma Riddle'a. Na Caesara również nie spojrzał - zawiedliśmy ponownie, były druhu.
Z uwagą wysłuchiwał nazwisk, które padały, kolejno wodząc spojrzeniem po wywoływanych twarzach, nie poddając w wątpliwość słów czarnoksiężnika. Sprawa wydała się poważna, jeśli nie chciał żadnego z nich wysłać nigdzie pojedynczo - czy naprawdę ta księga była aż tak rzadka? Jeśli tak, o czym mogła traktować? Prędzej czy później z pewnością się tego dowiedzą - teraz nie czas i nie pora ku temu...
Jego imię padło pod koniec, Tristan jedynie skinął głową, szybko wyłapując wzrokiem czarodziejów, którzy mieli wyruszyć z nim. Gdyby Tristan miał decydować, on sam byłby ostatnią osobą w Londynie, którą poprosiłby o przewodnictwo jakiejkolwiek wyprawy - nie był typem urodzonego przywódcy. Ale Tom go znał, lepiej, niż ktokolwiek inny w tej sali, dokładnie tak, jak znał każdego innego czarodzieja zasiadającego pomiędzy nimi. Znał ich siłę i znał ich słabości. I nie był głupi, we wszystkim, co robił, musiał mieć cel. Graham, Deimos, Helena... i stary Baudelaire, czyż nie? Ironio, jego nazwisko niezmiennie dzwoniło mu w uszach jako palący wyrzut sumienia po spotkaniu ze słodką Orchideą.
Uniósł spojrzenie na Carrowa, wyłapując jego wzrok i utrzymując z nim kontakt - nie powiedział jednak nic, bo poprzednio powiedział aż za dużo. Więc jednak, Carrow? Czeka nas przymusowa współpraca - świetna okazja, żeby policzyć się za przyprowadzenie tutaj Isoldy. I nie tylko.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tom odczekał, aż umilkły szmery, obserwując wymiany spojrzeń pomiędzy Rycerzami, obserwując zmiany na ich twarzach i przyjmując ich przytaknięcia, bez słowa, w milczeniu czającego się drapieżnika.
- Tak, Alfredzie - odparł już tylko, krótko i zwięźle, nie unosząc głowy sponad splecionych przed sobą dłoni, przez moment najwyraźniej oczekując kolejnych pytań. Jego głos wydawał się już neutralny, informował. Najwyraźniej uznawszy, że nikt więcej nie chce zabrać już głosu, Tom skinął głową Isoldzie, Colinowi i Abraxasowi. Jego czarne oczy złowieszczo błyszczały, odbijając blask leniwie tlących się płomieni świec zdobiących wiszący ponad nimi skromny żyrandol.
- Wypijcie zdrowie zmarłego, przyjaciele - dodał, zwracając się do wszystkich zgromadzonych czarodziejów. Następnie wstał od stołu, jego krzesło nieprzyjemnie zgrzytnęło, przesuwając się po drewnianej posadzce. - Tymczasem, my się oddalimy - zwrócił się do trójki świeżych rekrutów i, nie oglądając się na nich, skierował swoje kroki do bocznej sali, pozostawiając Rycerzy samych sobie - z winem i w pubie zamkniętym dla ludzi z zewnątrz.
- Tak, Alfredzie - odparł już tylko, krótko i zwięźle, nie unosząc głowy sponad splecionych przed sobą dłoni, przez moment najwyraźniej oczekując kolejnych pytań. Jego głos wydawał się już neutralny, informował. Najwyraźniej uznawszy, że nikt więcej nie chce zabrać już głosu, Tom skinął głową Isoldzie, Colinowi i Abraxasowi. Jego czarne oczy złowieszczo błyszczały, odbijając blask leniwie tlących się płomieni świec zdobiących wiszący ponad nimi skromny żyrandol.
- Wypijcie zdrowie zmarłego, przyjaciele - dodał, zwracając się do wszystkich zgromadzonych czarodziejów. Następnie wstał od stołu, jego krzesło nieprzyjemnie zgrzytnęło, przesuwając się po drewnianej posadzce. - Tymczasem, my się oddalimy - zwrócił się do trójki świeżych rekrutów i, nie oglądając się na nich, skierował swoje kroki do bocznej sali, pozostawiając Rycerzy samych sobie - z winem i w pubie zamkniętym dla ludzi z zewnątrz.
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Sala główna
Szybka odpowiedź