Poczekalnia
Przez wielkie okna do pomieszczenia wpływa duża ilość świtała, rzucającego mieniące się refleksy na zaczarowane obrazy. To właśnie one stanowią pewne urozmaicenie dłużących się minut - w ramach desperacji można podjąć się rozmowy z uwiecznionymi postaciami, nikt jednak nie gwarantuje, na jakie tory zejdzie dyskusja; mówi się, że malowidła mają dość nietypowe usposobienie.
Zwlekał z tym i czuł, że zwlekał byt długo. Długo sądził, że po prostu da radę. Ale od dawna nic nowego nie znalazł. Nie znał się na tym. Rozmawiał już każdym, z kim mógł. Jedyną nadzieją były cholerne lusterka, ale to zajmowało zbyt wiele czasu, to Anastasii musiało być zbyt mocno uszkodzone. Carter jednak jak zjawa co chwila o sobie przypominał. Na pewno nie świadomie. Tylko raz, kiedy się przedstawił. Potem spotkanie z jego siostrą. To w pracy. Jego wizytówka, którą co chwila gdzieś przekładał i znajdował.
I świadomość, że to jedyna sensowna opcja. Powierzyć tę robotę komuś, kto się na niej zna. Więc przyszedł tu wreszcie. Uprzedził w pracy, że sporo się spóźni i przyszedł tu z samego rana.
Nieznosił Ministerstwa. Było nieprzyjemne, surowe, sztywne. Czuł się w nim bardzo nie na miejscu i zazwyczaj się wygłupiał, jeśli tylko miał z kim, żeby zakryć fakt, jak nieswojo się w nim czuje. Dzisiaj jednak nie bardzo miał ochotę. Ta sytuacja była inna.
Wychodząc z windy, rozejrzał się po pomieszczeniu. Miał nadzieję, że w tym miejscu czeka się do kilku różnych osób, bo ilość oczekujących na ławeczkach, jak i ich zirytowane, zapewne oczekiwaniem miny wcale nie zachęcały Botta do pozostania.
Podszedł jednak do wiedźmy, która zajmowała się zapewne porządkowaniem spraw i przekazywaniem informacji między petentami, a pracownikami ministerstwa.
- Bertie Bott. - przedstawił się i... właściwie to co dalej? Chcę prywatnie zatrudnić waszego pracownika? Nie, brzmi dość kiepsko. - Mam sprawę do Raidena Cartera. - dokończył w nadziei że nie będzie musiał wyjaśniać konkretów. Wtedy najpewniej musiałby odejść, Ministerstwo najpewniej nie obchodzą dawno zamknięte sprawy, a Carter jest teraz w pracy.
Wiedźma jednak zapisała coś na kartce i skinęła mu w stronę siedzeń. Odszedł więc pod ścianę i oparł się o nią czekając na Cartera.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 18.09.16 12:51, w całości zmieniany 1 raz
- Dlaczego nie pójdziesz do domu? Nie musisz tu siedzieć - mruknął do niego Fernandez, który właśnie coś wypisywał. Carter nawet nie spojrzał na kolegę z pracy. Ambitnego, ale idącego na łatwiznę glinę, któremu wydaje się, że w rok po skończeniu kursu zostanie awans na rangę starszego.
- W przeciwieństwie do ciebie wiem, gdzie mój tyłek powinien się znajdować - rzucił do niego Raiden, tym razem trafiając w sam środek. Dumny uniósł ręce, a McGraw zaklaskał mu. Nie, żeby miał coś do ludzi pracujących w Czarodziejskiej Policji. Sam po latach spędzonych w brygadzie, a potem właśnie w tej jednostce przyzwyczaił się, że każdy inaczej znosił stres związany z tą odpowiedzialną funkcją. Wydawało się, że policjanci nic nie robią. Tak naprawdę oni stanowili pierwszą linię, która najbardziej obrywała i najmniej była chwalona. Nie, żeby mu to przeszkadzało. Po prostu nie znosił, gdy jedni unosili się nad drugich. On znał swoją powinność, a reszta? Przejechał ręką po włosach, aż w końcu oparł głowę na splecionych dłoniach i odchylił się lekko w tył. Myślał o Artis, zastanawiając się czy spotka ją na korytarzu, czy znowu dziewczyna zamierzała go skutecznie unikać? Nie dane mu było dłużej siedzieć w bezczynności, gdy jedna z sekretarek wyjrzała zza drzwi i oznajmiła, że ktoś ma do niego sprawę.
- Przedstawił się chociaż? - spytał, wstając i zostawiając marynarkę na krześle. Było tu ciepło jak w piekle pomimo zimowych miesięcy.
- Niejaki Bartie Bott.
Raiden uniósł brwi, po czym wyszedł do poczekalni, szukając wzrokiem znajomego dzieciaka. Dość łatwo rozpoznał tę zamyśloną głowę, którą widział parę dni temu w cukierni. Skierował się w jego stronę, przechodząc koło stanowisk pracownic Ministerstwa i stanął przed Bottem.
- Długo czekasz? - spytał bez powitania z uśmiechem na ustach. - Mam nadzieję, że przyniosłeś ze sobą jakieś ciasto.
Come to talk with you again
- Zadziwiająco krótko. - przyznał. - Nie tym razem.
O ile Bott uwielbiał rozdawać słodycze, o tyle dzisiaj jakoś nie miał ochoty o nich myśleć. Niedawno minął rok. Zeszły styczeń i luty pamiętał bardziej, niż szczegółowo. Każde wydarzenie. Od chwili, kiedy denerwowany brakiem odpowiedzi poszedł do mieszkania siostry, przez moment kiedy czarodziejska policja zaczęła szukać Anastasii, przesłuchania znajomych, jego własne próby poszukiwawcze, kolejne niezbyt pocieszające rozmowy z funkcjonariuszami, kolejne, coraz trudniejsze rodzinne rozmowy. Od rana to wszystko siedziało mu w głowie.
- Może przy kolejnym. Zebrałem się w końcu, żeby przyjść. - uśmiechnął się, choć to zdecydowanie nie przypominało szczerego, wesołego uśmiechu jaki zajmował całą jego twarz kiedy ostatnim razem się widzieli.
Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. Carter wie, w jakim celu przyszedł. Ciekawe, czy siostra mu powiedziała, że na siebie wpadli. Zabawny zbieg okoliczności.
- Ona się musi znaleźć. - powiedział w końcu. Wiedział, że minął już rok. Gdziekolwiek nie zgłaszał się po pomoc, słuchał o szukaniu trupa i aż przechodziły go dreszcze, a potem wzbierała w nim złość i irytacja. Łatwo jest stwierdzać takie rzeczy. Być może nawet ci ludzie nie chcieli źle. Może nie chcieli, żeby się łudził, robił sobie nadzieję. Może uważali, że to zdrowsze po prostu odpuścić. Ale ci ludzie nie wiedzieli, jak to jest, kiedy przy rodzinnym obiedzie jedno miejsce jest tak wyraziście puste, kiedy lusterko dwukierunkowe pokazuje jedynie ciemność, kiedy to takie oczywiste, że powinien odezwać się do kogoś i nagle sobie uświadamia, że tej osoby nie ma. I nie wiadomo, co się dzieje. Kiedy stara się sobie wyobrażać, że siostra wyjechała, uciekła w szaloną podróż i wróci, wyściska wszystkich. Ale wiedział, że Nastka nie jest tym typem. Tego wszyscy spodziewaliby się po nim. Jakiekolwiek scenariusze były tylko bardziej i bardziej nierealne. A jednak nie mógł przyjąć, że Anastasię tak trudno znaleźć, bo zwyczajnie nie ma jej między żywymi.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- To dobrze. Właśnie rozgrywaliśmy mecz - mruknął, nie przejmując się, że Bertie nie zrozumie co miał na myśli. Gdy usłyszał o braku ciasta, zmarszczył brwi i spojrzał na chłopaka niezadowolony. - Jeśli zamierzasz kiedykolwiek tu jeszcze przyjść, radzę ci - zaopatrz się w coś słodkiego.
Zaraz jednak się rozluźnił, wyzbywając się powagi tak szybko jak do niego przyszła i spytał jedynie Botta z czym przyszedł. Pamiętał ich rozmowę w barze, mimo że odbyła się już jakiś czas temu. Oczywiście że nie pamiętał wszystkich szczegółów sprawy, ale jeszcze miał znajomych na Nowym Kontynencie, na Starym sam mógł zdobyć informację, więc jeśli faktycznie Bott zamierzał powierzyć mu szukanie jego siostry, nie zamierzał się załamywać. Wszystko było możliwe. Nie raz i nie dwa spotykał się ze sprawami ciągnącymi się rok, trzy czy nawet i dziesięć lat, by potem dostać rozwiązanie. Nie zawsze oczywiście takie, jakiego oczekiwano, ale przynajmniej wiedziano co się wydarzyło. Niewiedza była najgorsza i rozumiał determinację Bertiego. Nie chciał mu mówić, że dobrze zrobił przychodząc. Nie zamierzał grać dobrego czy złego gliny. Zamierzał go wysłuchać, może coś zasugerować, jednak ta sytuacja była zbyt delikatna. Dla Botta z oczywistych powodów, dla samego Cartera ze względu na dziwną zawiłość i niedomówienia w jednostce, w której pracował.
- Chodź tam dalej - mruknął jedynie w odpowiedzi Raiden, wskazując stolik na końcu korytarza poczekalni. I chociaż wszędzie jeszcze panowały pustki, wolał oddalić się z tą rozmową gdzieś, gdzie mogli poczuć się pewniej. Nawet Ministerstwo Magii miało swoje uszy, a brakowało mu jeszcze tego, że zostanie oskarżony o niesubordynację. Bott nie przestał szukać po roku. On zrobiłby to samo. Teraz przecież śledził sprawę swoich rodziców, którą prowadził na własną rękę, ryzykując wszystkim. Jednak robił to, bo to byli jego rodzice. Był ich częścią i nie zamierzał przestać, bo tak ktoś powiedział. Jakby nie patrzeć jechali na tym samym wózku, ale Carter wiedział, co robić, a ten dzieciak nie. Dlatego przyszedł. Gdy usiedli, odchrząknął, poprawiając i tak podwinięte już rękawy białej koszuli. - Musisz mi powiedzieć wszystko, czego się dowiedziałeś przez ten czas. Nazwiska, daty, wszystko. Rozumiesz? - zaczął, nie pytając się nawet czy jest pewny ponownego roztrząsania sprawy. To będzie bolesne. Bo nadzieja umiera ostatnia.
Come to talk with you again
Codziennie jednak wrócił do życia. Już dawno temu. Wrócił do siebie, choć nie w pełni czuł się tak samo. Nie myślał jednak o siostrze dzień i noc. Tylko, kiedy miał okazję coś zrobić...
Kiedy siadł na przeciwko Cartera, skinął lekko głową. Czuł się głupio, bo na prawdę wiedział mało. Bardzo mało. Szukał i próbował, ale nie był w tym dobry. Policjanci pewnie nie wszystko mu powiedzieli. Albo i sami niewiele znaleźli.
- Nie sądzę, żebym wiedział cokolwiek, czego nie odkryłeś. Jestem beznadziejny w te klocki. - przyznał niechętnie.
- Anna po szkole zmieniła towarzystwo. W każdym razie olała wszystkich starych znajomych. Już w siódmej klasie podobno zaczęła ich od siebie odsuwać. - zaczął. Sam nie widział różnicy w siódmej klasie i myślał, że ludzie tak tylko gadają. Jego idealna siostra, co nie? Pewnie są zazdrośni i tyle. Odrzuciła całkowicie znajomość z mugolakami? Ona? Niemożliwe. Po prostu bez sensu.
- Plotkowali trochę o niej, ale to co mówili było po prostu głupie. Myślałem, że te plotki ją zirytowały. Kiedy skończyła szkołę, pisaliśmy listy, choć coraz rzadziej. - przyznał. Jakby i jego Anastasia odsuwała? Choć to przecież nierealne. Była po prostu zajęta. Była piękna i inteligentna, miała pracę, życie towarzyskie, mogła nie znajdować wiele czasu na pisanie listów do brata, który siedzi jeszcze w Hogwarcie!
- Dwa lata temu coś się zmieniło. Podobno miała jakiś romans. To znaczy miała go. Spytałem i jej zachowanie... była inna. Kompletnie. Na początku była po prostu... nie wiem. Wycofana. Zostawiła wszystko i wszystkich, mało ją widywałem. Później chyba się kogoś bała. Mówiła dziwne rzeczy. Mało się widywaliśmy, prawie nie wpadała do domu. Czasami miałem wrażenie, że się nas wszystkich wstydzi.
Bardzo żałował, że nie naciskał. Kłócili się wtedy dużo. Usiłował dowiedzieć się czegokolwiek, dopytać, pytał jej dawnych znajomych, ale zerwała z nimi kontakt. Nie miał pojęcia, z kim zadawała się obecnie.
Zaczął wystukiwać jakiś rytm na biurku. Powinien był coś zrobić. Bardziej naciskać. Bardziej się starać. Nie pozwolić jej się odsunąć. Na pewno mógł coś zrobić...
- Nie widziałem jej od świąt. Ostatni list wysłała siódmego stycznia. Nie znaleziono człowieka, do którego pisała, sowa wróciła z listem, nie podano w nim nazwiska. W liście chodziło o jakąś książkę. To było dziwne. Był bardzo niejasny, żadnego tytuły ani nazwiska, adresat musiał wiedzieć, czego Anastasia będzie chciała. Ale nie odebrał listu. - wzruszył ramionami.
- My już nie pisaliśmy. Kupiła nam kiedyś lusterka dwukierunkowe i raczej przez nie rozmawialiśmy. Próbowałem dziewiątego stycznia i nie zareagowało. Już nigdy później nie zareagowało. - odwrócił wzrok. - Zabrała je policja, ale nic nie wskórali. Później sam oddałem je do salonu luster. Ale jest jakiś problem, z drugim jest coś nie tak. Nadal nie mogą go namierzyć. Z resztą Magrit... - wiedział, że zaginięcie właścicielki sklepu nie ma nic wspólnego z jej siostrą, ale też go przeraziło. Co z tym światem jest do cholery nie tak?! Nie trudno było dostrzec, jak wzbiera w nim złość na wszystko, co się dzieje.
- W każdym razie nadal próbują. Nie znaleziono osoby z którą miała romans. Policja twierdziła, że odsunęła się od mugolaków i szukali w tym jakichś durnych domysłów. Ale znam swoją siostrę. My nawet nie jesteśmy czystej krwi, ten trop kompletnie nie ma sensu i jeśli nawet irytowały ją te osoby to bez związku ze statusem. Coś się stało, zmieniła się. I nie wiem, co. - pokręcił głową. Ale to, co mówili było po prostu głupie. Nikt, kto znał Anastasię nie wziął tego na poważnie. Po postu. Mówili, że zdziwaczała. To wszystko. Miłość zawróciła jej w głowie.
- Jeśli z kimś uciekła, po prostu chciałbym wiedzieć, że żyje. Ale ona dałaby znać. Zostawiła chociaż jedną, ostatnią wiadomość.
Brak ostatniej wiadomości nie wróży niczego dobrego. Wiedział o tym. Ale przecież nie mógł zakładać, że jego siostra nie żyje. Bał się, że jeśli pomyśli w ten sposób, to stanie się prawdą.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Wszystko się przydaje. Wierz mi - nie ma rzeczy, które byłyby zbędne, jeśli chodzi o tę pracę - odparł twardo, zupełnie wyzbywając się wcześniejszego rozbawienia. Dla tego dzieciaka to było ważne, a on nie miał zamiaru traktować go zbytecznie. Wyjął wymięty notatnik z kieszeni spodni i zaczął notować słowa, które słyszał. Hasłami. Swoim sposobem, swoim schematem, który pomagał mu się skupić. Wspomnienia profilu jego siostry wróciły i Raidenowi wydawało się, że praktycznie ją znał, chociaż nigdy nie spotkał Anastasii Bott osobiście. Żałował, że nie mógł jej znaleźć i powiedzieć jej bliskim co się z nią stało. Słuchał słów brata zaginionej, przypominając sobie też wszystkie swoje notatki, wszystkie raporty... Jeśli by poprosił, Smith na pewno przesłałby mu stare dokumenty z Chicago. W Ameryce mieli pełno tych informacji, które potem były zanoszone do archiwum, gdzie zatrzymywał się czas. Rzadko kiedy ponownie oglądały światło dziennie. Teraz te musiały. Nie było innego wyjścia.
Romans... Tak. Wiedział o nim, ale nikt nie wiedział z kim. Znaczy były domysły. Mieli trop, jednak musieli go porzucić ze względu na wycofanie sprawy z obrotu. W pewnym momencie swojej opowieści Bott się zawahał. Raiden podniósł na niego spojrzenie, po tym jak szybko napisał imię padającego z jego ust.
- Magrit? - spytał. - Kim jest Magrit?
Taki był. Musiał wiedzieć wszystko. Gdy Bertie mówił dalej o swojej siostrze, o możliwości ucieczki, o swoich domysłach, Raiden pomyślał o Sophii. O tym jak miłość jej życia została zamordowana, a on nie mógł nic z tym zrobić. Dlatego się pokłócili. Dlatego nie mógł normalnie rozmawiać ze swoją siostrą. Może właśnie ze względu na nią, coś odezwało się w jego wnętrzu, że znajdzie Anastasię Bott chociażby na końcu świata i ku kresu swojego życia.
- Policja dalej prowadzi tę sprawę? Kiedy ostatnio z kimś o tym rozmawiałeś? Znasz nazwisko odpowiedzialnego za zajmowanie się poszukiwaniami w Londynie?
Come to talk with you again
Z początku wiele było takich dni, nocy. Myślał o niej obsesyjnie i chyba bardzo wkurzał prowadzących śledztwo, chyba wkurzał też znajomych Anastasii, bo dopytywał o wszystko wszędzie, gdzie tylko mógł. Ale nawet teraz nie obchodziło go, że był dla tych ludzi irytującym natrętem. Gdyby sądził, że mogą mieć jakieś informacje, nadal by za nimi biegał.
Teraz... cóż, przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego. Nie myślał tak obsesyjnie. Wrócił do swojego życia. Ale na pewno nie zapomniał.
- Magrit Lupin. Kuzynka. Nie wiadomo, co się z nią dzieje. Od jakiegoś tygodnia jej szukają, zaginęła. Ma salon luster, oddałem jej swoje lusterko, żeby namierzyła drugie. - to takie dziwne, kiedy ludzie tak po prostu znikają. Mogą być gdzieś indziej, ale dla osób ze swojego dawnego otoczenia pozostają przerażającą niewiadomą. W jakiś sposób ich nie ma, ale jednocześnie są.
- W październiku dowiedzieliśmy się, że sprawę zamknięto nierozwiązaną. Że Anastasia prawdopodobnie nie żyje. - odwrócił wzrok. Na jego twarzy pojawiła się karykatura uśmiechu. Tę chwilę pamiętał aż nadto szczegółowo. Mamę, która prawie upadła, podtrzymywana przez ojca, ojca który wściekł się i wrzeszczał na funkcjonariusza, że mają brać się za swoją robotę. Sam po prostu stał. Dla niego nie mało znaczenia, co mówi policjant, bo przecież już od dawna niczego nowego nie znaleźli. Nie liczył na nich. I nie brał tych słów poważnie.
Choć bardzo wiele zmieniły. Rodzice jakby postarzeli się z dnia na dzień.
A on tym bardziej się uparł. Znów zaczepiał ludzi, szukał i czuł się cholernie bezradny. Irytujące uczucie.
- Facet nazywał się Moody. - dodał po chwili.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Przyjrzę się temu i popytam odpowiedzialnych za tę akcję - odpowiedział, posyłając wymowne spojrzenie chłopakowi. - Odzyskałeś lusterko?
To było kluczowe pytanie. Musiał wiedzieć - była to jedyna droga możliwego kontaktu lub poznania położenia zaginionej. Carter znał tez kogoś, kto mógłby się temu przyjrzeć. Oczywiście, że wszystko w granicach rozsądku i trzeba było to robić po cichu. Ale wiedział, znał się na tym. Gdy usłyszał nazwisko, nagle przestał pisać. Cillian? Co on miał z tym wspólnego? Ze wszystkich ludzi na świecie musiał mu się trafić akurat najlepszy przyjaciel ze szkolnej ławki. To była naprawdę ciekawa znajomość, a Raiden ostatnio korzystał z szansy na opiekę nad małym Alastorem. Zaraz przyhamował potok myśli i wrócił do sprawy.
- Cillian Moody? - dopytał, odchylając się w tył i przejeżdżając dłonią po zaroście. - I wezwano nawet aurorów? - powiedział jakoś głucho, chociaż jego myśli były zupełnie gdzie indziej. Dobrze się składało, jeśli to naprawdę był on, ale ile było Moody'ch pracujących w Ministerstwie i to w tym departamencie?! Cholernie dobrze. Uśmiechnął się na sekundę pod nosem, po czym znowu oparł dłonie na blacie stołu i spojrzał na chłopaka. - Prosiłeś jeszcze kogoś o pomoc?
Come to talk with you again
- Zajmuje się nim teraz ktoś inny, jakiś pracownik. Nie znam go, rozmawiałem kilka dni temu, żeby się upewnić. Raz na jakiś czas tam wpadam...
Wiedział, że jeśli będą jakieś informacje, na pewno się o tym dowie, ale nie mógł tak po prostu siedzieć. Musiał chociaż próbować. Zaglądać tam. Podpytać. Bo może coś się udało, ale nie zdążyli jeszcze dać mu znać? A on na prawdę MUSIAŁ się dowiedzieć.
- To jej musi być w dziwnym miejscu. Lub bardzo zniszczone. Albo rzucono na nie jakieś zaklęcie. Magrit twierdziła, że to nie jest nie do zrobienia, ale uprzedzała, że będzie trwało. - wtedy nie sądził, że AŻ TAK długo.
Ale nie poganiał. Wiedział, że niektóre rzeczy potrzebują swojego czasu i tyle. I widział, że nie olali tam sprawy, widział, że próbują, ale cokolwiek się działo, lusterko było bardzo oporne. Ale... już chyba blisko? Z każdym miesiącem miał taką nadzieję. W salonie nie potrafili mu powiedzieć.
- Tak, Cillian Moody. - potwierdził i skinął lekko głową. Całkiem miły facet. Chyba na prawdę próbował. Ale nie dał rady. Bertie starał się nie obwiniać ludzi dookoła, ale... czasami po prostu nie wiedział, kogo może obwiniać.
- Mama starała się to nagłośnić. Nie bardzo jej wyszło. Jedyny efekt to menty, które oferowały pomoc. Dwóm nawet zapłaciła. Wzięli kasę i więcej się nie zjawili. - wzruszył ramionami. - Nawet nie wiem, jak sie nazywali. Ona pewnie też. To zwykłe sępy. - dodał po chwili. Nie był zły na rodzicielkę, że dała się oszukać, a... chyba na świat. Bo przy okazji tej sprawy powoli odkrywał, że świat nie jest takim wspaniałym i sprawiedliwym miejscem, jak powinien. Coraz więcej widział rzeczy, których przedtem nie chciał widzieć. A bardzo nie lubił czuć, że jego światopogląd podupada.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Dobrze - mruknął jedynie na koniec, po czym zamknął notes i włożył go z powrotem do tylnej kieszeni spodni. - Dasz mi jeszcze adres tego sklepu twojej kuzynki?
Owszem. Mógł sam znaleźć to w papierach policyjnych, ale chciał też dać okazję do rozruszania się Bottowi. Musiał czuć się pomocny. Sam zresztą nie chciałby, żeby wszystko przechodziło mu pod nosem. Raiden nie musiał się też zbytnio o to prosić. Widać było, że Bertie był zmotywowany i chciał widzieć efekty, tego nad czym pracował. Carter nie mógł mu obiecać, że zobaczy je równie szybko, co by chciał. Fakt, że nawiązali ciszą współpracę był bardziej niż oczywisty. Przyjście chłopaka do czarodziejskiego policjanta o tym świadczył. Zaczęło się. A on przeczuwał, że będzie to sprawa, która odbije się na nim poważniej niż z początku podejrzewał. Wraz z powrotem do Anglii, wróciła przeszłość. Przeszłość, z którą niekoniecznie chciał się spotkać.
Teraz czekał jedynie na noc w dokach i nielegalne walki.
|zt
Come to talk with you again
- Jeśli cokolwiek będzie potrzebne, daj znać. Od kasy po ręce do pracy. - oddałby wszystko. Nie miał kasy i tonął w długach, ale zapłaci ile trzeba, opłaci co trzeba. Choćby miał powiększać swoje długi albo brać wszelkie nadgodziny jakie tylko Cynthia zgodzi się mu dać. Da wszystko, co trzeba. I może nie był detektywem i swoimi nędznymi wynikami udowodnił, że kompletnie by się do tej roli nie nadawał, ale... ale jeśli cokolwiek będzie trzeba zrobić, choćby była to bzdura, zrobi to. Choćby miał robić pierdoły, jakimi Carter nie chce zawracać sobie głowy, a jakie zrobione być muszą, jeśli tylko to przyspieszy sprawę.
Teraz jednak przyszła pora się pożegnać. Zostawił mu jeszcze swoje dane kontaktowe. I musiał ruszać. Wracać do pracy. Bo i co innego miałby robić?
- Dzięki.
Rzucił jeszcze tylko, kiedy wstawał. Nie był fanem wielkich, wylewnych podziękowań, z resztą to zaledwie początek całej sprawy, ale na prawdę był wdzięczny, że ktoś zechciał się tym zająć. Że Carter nie oznajmił mu, że to nie ma sensu, że Anastasia ułożyła sobie gdzieś życie, albo zwyczajnie nie żyje i skoro policja jej nie znalazła to nikt jej nie znajdzie.
Sama, prosta nadzieja wiele dla niego znaczyła. W końcu nią się karmił przez cały ostatni rok.
W końcu jednak wyszedł. Wróci do pracy. Potem do domu albo do znajomych.
I będzie czekał na wiadomości.
zt
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Lily czekała na swoją kolej. Ciężkie, przytłaczające wręcz powietrze na ministerialnym korytarzu, wydawało się dziwnie męczące. I upływający czas zdawał się działać sennie, szczególnie, gdy przyglądała się kilku innym czarodziejom, czekającym na wywołanie do wskazanego pokoju. Lily musiała, jak co roku złożyć odpowiednie dokumenty pozwalające jej na działalność iluzjonisty. A kolejka była długa, chociaż pozostali petencie nie mogli mieć zbyt wiele wspólnego z jej pracą.
Wśród całej, ministerialnej głuszy, dostrzegła poruszenie tuż przy swoim krześle. Szara, ledwie widoczna dla innych istotka. Mysz. I możliwe, że większość nie zwróciłaby uwagi na maleńkie stworzenie, ale dla Lily kojarzył się przede wszystkim z patronusem, który przybierał postać właśnie tego niepozornego zwierzątka. Kierowana impulsem, nachyliła się, by przyjrzeć się bliżej, ale z kolan upadła jej kolorowa chusteczka, jeden z atrybutów podczas jej iluzjonistycznych trików. Myszka, dostrzegając materiał, chwyciła za brzeg i pognała pomiędzy kolejnymi siedzeniami. Lily nie miała wyjścia, poderwała się z miejsca, by dogonić małego złodzieja, który już po chwili znikał za uchylonymi na korytarzu drzwiami.
Raiden właściwie wychodził już z Ministerstwa, zadowolony, że zdał w końcu wszystkie raporty, które ułożył na biurku, czekając na odebranie. Uchylił drzwi pustego już gabinetu, by dostrzec, że pod nogami, pośpiesznie przemyka mu właśnie…kolorowa chusteczka. Odwrócił się, śledząc jak „niecodziennie” żywy materiał znika pod jednym z regałów. Kilka sekund później, w drzwiach pojawiła się, wychylająca, obsypana piegami, buzia rudowłosej dziewczyny.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Teraz do tego wszystkiego musiała załatwić formalności związane z pracą. Złożenie dokumentów związanych z jej pracą. Nic szczególnego. A jednak ją stresowało. Niewiele z tego rozumiała, co Ministerstwo ma do jej zawodu. Stresowało ją to. A jeśli coś się wydało? Jeśli coś jest nie tak? Stała tak więc blada jak ściana i czekała na swoją kolej, kiedy jej uwagę zwrócił ruch pod jej nogami. Mysz!
W pierwszej chwili odskoczyła na widok gryzonia. Fakt, że zwierzę jest jej patronusem sprawiał, że nie bała się go szczególnie, a jednak nie chciała się zbliżać. Najchętniej odsunęłaby się dalej i dalej, gdyby nie fakt, że mysz dorwała jej rekwizyt i zaczęła uciekać.
I MacDonald nie miała innego wyboru, jak tylko ruszyć za nią. Cholera!
Do tego wbiegła do jakiegoś pomieszczenia! Lily jednocześnie blada i zaczerwieniona (zaczerwieniona na policzkach) - czuła się strasznie głupio, ganiając tak po ministerstwie! Koszmarnie ją ta scena zawstydzała - spojrzała na nieznajomego.
- Prze-przepraszam. Muszę dorwać tę mysz... - bąknęła tylko niepewnie. Zaczęła się rozglądać, choć trochę stresowała się reakcją obcego człowieka na całą tę sytuację. Nic na to nie poradzi, że kiedy już zacznie się nakręcać jednym stresem, zaraz wszystko dookoła robi się straszniejsze, bardziej denerwujące i stresujące.
any other person.
Syf. To jedno słowo opisywało idealnie dzisiejszy dzień. Syf na biurku, syf w papierach, syf z ludźmi z pracy i syf w domu. Byłoby zabawnie gdyby jeszcze ktoś teraz wykrzyknął mu to słowo w ostatnich chwilach pracy. Papierkowa robota była najgorszym elementem bycia czynnym policjantem w czarodziejskiej policji. Jednak każdego to dotyczyło i każdy musiał sobie poradzić z biurokracją. Chociaż bardzo tego nie chciał. Żałował tylko, że to jemu zeszło chyba najdłużej ogarnięcie się z zaległymi raportami. W końcu musiał jakoś odpokutować ostatnie miesiące unikania tej odpowiedzialności. Wolał jednak zrobić to teraz niż potem być ganianym przez przełożonych, którzy nie mogli dopatrzeć się prawidłowości w papierach. Czasem jedna przekręcona literka rujnowała wszystko i trzeba było zaczynać od początku. Koszmar każdego aktywnego funkcjonariusza. Biurowcy byli przyzwyczajeni, ale on po pół godzinie siedzenia na krześle nie mógł przestać myśleć o tym jak bardzo boli go tyłek.
Podbił ostatni dokument i odłożył go na odpowiednią stertę. Przeciągnął się na krześle, ziewając przy tym przeciągle. Można było powiedzieć, że jego praca dopiero teraz się skończyła, chociaż musiał jeszcze poczekać na ich odbiór. Zerknął na zegarek, sprawdzając czy przypadkowo nie zrobił nadgodzin. Mógł wychodzić. Wstał, łapiąc jedynie marynarkę, zostając w samej koszuli z podwiniętymi rękawami i łapał już za klamkę drzwi. W tym samym momencie jednak do środka pokoju coś się wsunęło. I to kolorowego. Carter zmarszczył brwi, widząc posuwającą się samoistnie chustkę. Odwrócił się, jednak w tej samej chwili wyczuł czyjąś obecność za plecami.
- Soph... - zaczął, widząc rude włosy, ale zaraz urwał rozpoznając, że nie miał do czynienia ze swoją młodsza siostrą. Jego zaskoczenie nieco się zmniejszyło, ale ciągle wydawało mu się, że ta sytuacja była... Dziwna. Widząc dziewczęcą twarz, uniósł brwi, a słysząc jej słowa, rzucił jedynie:
- To twoje?
I wskazał uciekającą mysz.
Come to talk with you again