Ulica Henryka Kapryśnego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulica Henryka Kapryśnego
Otoczona z obu stron uroczymi przyportowymi kamieniczkami ulica otrzymała swą nazwę na cześć Henryka Kapryśnego, jednego z najwybitniejszych siedemnastowiecznych czarodziejów, który zasłynął z licznych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. Dzielny mag bywał częstym gościem jednej z dwóch kamienic, gdzie mieszkała jedna z jego kochanek, a także mieszczącego się tutaj do dziś warsztatu miotlarskiego.
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
Skupiony na trudnym zaklęciu, znów poczuł się podobnie jak wtedy, gdy z powodzeniem rzucił je w kwietniu. Miał nadzieję, że to nie złuda, wywołana jego determinację, że zaklęcie faktycznie zadziałało. Wytężył wzrok, omiatając spojrzeniem ulicę i w pierwszej chwili nie widząc żadnej zmiany w większości widocznych sylwetek. Jego spojrzenie szybko pomknęło do tej, której sekrety chciał obnażyć - choć wygodniej byłoby mu nigdy ich nie poznać.
Coś ścisnęło go w dołku, gdy dostrzegł, że towarzyszka Kaia jest wyraźnie wyższa. Z napięciem wpatrzył się w jej twarz, chcąc dostrzec coś więcej niż nieco ostrzejsze rysy twarzy, chcąc być pewnym. Ale, choć zimny rozsądek mówił mu, że powinien zobaczyć jeszcze więcej; to niepokojąca logika splatała ze sobą fakty (z jaką metamorfomag mógł chodzić po Londynie Kai Clearwater?), a serce kojarzyło przecież i wzrost i kształtną główkę. W bibliotece w Hogwarcie miał aż zbyt wiele okazji by przyjrzeć się uroczemu zakrzywieniu nosa, cierpliwie czekając aż Krukonka podniesie wreszcie wzrok znad książki i podchwyci jego spojrzenie. Chyba właśnie to chciał teraz zrobić - przyjrzeć się jej noskowi i, pomimo krycia się w cieniu, odruchowo próbować złapać kontakt wzrokowy.
Pewnie dlatego, z zaaferowania, ani nie sprawdził czy coś/ktoś jeszcze kryje się w zaułku, ani nie dopilnował tego, by pozostać niewidocznym dla samej obserwowanej. W końcu niecodziennie odczuwał taką mieszankę rozczarowania (wydawało mu się, że ich wspólna ucieczka z Londynu... coś znaczyła), zaniepokojenia (obecna sytuacja była irytująco podobna do Bezksiężycowej Nocy w tunelach Wyspy Psów, do pełni wrażeń brakowało tylko jakiegoś bachora) i irracjonalnej radości z tego, że kogoś widzi (dawno jej nie widział...). Zaraz te uczucia zastąpi pewnie gniew - jeśli to Maeve, to nie powinno jej być w Londynie, co ten pacan Kai sobie myślał...?!
To zresztą od strony Kaia spodziewałby się tak durnego, lekkomyślnego i zwracającego uwagę wszystkich ataku. Pędzące w jego stronę zaklęcie wyraźnie go zaskoczyło, a jeszcze bardziejzasmuciło, choć może powinien się cieszyć, że jedno z rodzeństwa Clearwater jest zaradne zszokowało go to, że posłała je właśnie kobieta, a nie jej towarzysz.
Szlag by to trafił, kto by pomyślał, że właśnie wychodził źle na tym, że zdołał ukryć twarz w cieniu.
-Protego Maxima! - warknął, nie namyślając się wcale nad tonem głosu. Okrzyki policji skłaniałyby go pewnie do dyskrecji, ale przekornie pragnął być dziś rozpoznany przez napastniczkę i nawet Kaia, a zresztą nie skupiał się wcale na tym. Całą uwagę poświęcił temu, by szybko, dokładnie i na czas wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i aby skupić się na przywołaniu odpowiednio potężnej tarczy. Nienawidził być na łasce kogokolwiek, zwłaszcza w obecnej sytuacji, zwłaszcza gdy został zauważony nie tylko przez śledzoną dwójkę, ale i groziło mu bycie dostrzeżonym przez te krzykliwe gliny.
akcja I - Protego Maxima
ciąg dalszy nastąpi...
Coś ścisnęło go w dołku, gdy dostrzegł, że towarzyszka Kaia jest wyraźnie wyższa. Z napięciem wpatrzył się w jej twarz, chcąc dostrzec coś więcej niż nieco ostrzejsze rysy twarzy, chcąc być pewnym. Ale, choć zimny rozsądek mówił mu, że powinien zobaczyć jeszcze więcej; to niepokojąca logika splatała ze sobą fakty (z jaką metamorfomag mógł chodzić po Londynie Kai Clearwater?), a serce kojarzyło przecież i wzrost i kształtną główkę. W bibliotece w Hogwarcie miał aż zbyt wiele okazji by przyjrzeć się uroczemu zakrzywieniu nosa, cierpliwie czekając aż Krukonka podniesie wreszcie wzrok znad książki i podchwyci jego spojrzenie. Chyba właśnie to chciał teraz zrobić - przyjrzeć się jej noskowi i, pomimo krycia się w cieniu, odruchowo próbować złapać kontakt wzrokowy.
Pewnie dlatego, z zaaferowania, ani nie sprawdził czy coś/ktoś jeszcze kryje się w zaułku, ani nie dopilnował tego, by pozostać niewidocznym dla samej obserwowanej. W końcu niecodziennie odczuwał taką mieszankę rozczarowania (wydawało mu się, że ich wspólna ucieczka z Londynu... coś znaczyła), zaniepokojenia (obecna sytuacja była irytująco podobna do Bezksiężycowej Nocy w tunelach Wyspy Psów, do pełni wrażeń brakowało tylko jakiegoś bachora) i irracjonalnej radości z tego, że kogoś widzi (dawno jej nie widział...). Zaraz te uczucia zastąpi pewnie gniew - jeśli to Maeve, to nie powinno jej być w Londynie, co ten pacan Kai sobie myślał...?!
To zresztą od strony Kaia spodziewałby się tak durnego, lekkomyślnego i zwracającego uwagę wszystkich ataku. Pędzące w jego stronę zaklęcie wyraźnie go zaskoczyło, a jeszcze bardziej
Szlag by to trafił, kto by pomyślał, że właśnie wychodził źle na tym, że zdołał ukryć twarz w cieniu.
-Protego Maxima! - warknął, nie namyślając się wcale nad tonem głosu. Okrzyki policji skłaniałyby go pewnie do dyskrecji, ale przekornie pragnął być dziś rozpoznany przez napastniczkę i nawet Kaia, a zresztą nie skupiał się wcale na tym. Całą uwagę poświęcił temu, by szybko, dokładnie i na czas wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i aby skupić się na przywołaniu odpowiednio potężnej tarczy. Nienawidził być na łasce kogokolwiek, zwłaszcza w obecnej sytuacji, zwłaszcza gdy został zauważony nie tylko przez śledzoną dwójkę, ale i groziło mu bycie dostrzeżonym przez te krzykliwe gliny.
akcja I - Protego Maxima
ciąg dalszy nastąpi...
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Uparcie ignorowała krzyki rzekomych policjantów; może i nie powinna sięgać po magię, promień zaklęcia niewątpliwie zwrócił ku nim uwagę pozostałych czarodziejów, lecz czy mogła też dobrowolnie kierować się ku zaułkowi, w którym czaił się śledzący ich natręt, i nie spróbować go chociaż rozbroić czy unieruchomić...? Uspokajała się myślą, że podjęła najlepszą decyzję, a przynajmniej usiłowała, wszak towarzystwo Kaia tylko potęgowało odczuwane nerwy, utrudniało logiczne myślenie - bała się o niego dużo bardziej niż o siebie samą. Wtedy też ten, który ich śledził, sięgnął po magię obronną, skutecznie osłaniając się przed skutkami mknącemu ku niemu zaklęcia. Trudno było nie odczuć zawodu na widok formującej się tarczy, jasnej i silnej; ważniejsze jednak od faktu, że się obronił, były jego personalia - czy mogła trwać w błędzie, przyglądając mu się z coraz mniejszej odległości? Zdawało jej się, że widzi znajome rysy twarzy i charakterystyczne wąsy oświetlone blaskiem zaklęć, słyszy głos, który potrafi przyporządkować do odpowiedniej osoby. Lecz jeśli faktycznie miałaby rację... wspaniale, jeszcze tylko jego im tu brakowało. Mimo ukłucia irytacji odczuła też namiastkę ulgi na myśl, że to najprawdopodobniej Wroński; nie powinien chcieć ich skrzywdzić.
Ciągle starała się też śledzić wymianę zdań między zostawianymi w tyle czarodziejami, a im dłużej słuchała, tym mniej prawdopodobnym wydawał się scenariusz, by mieli do czynienia z prawdziwymi mundurowymi. Dlaczego migali się od okazania legitymacji, dlaczego jeden z ich utykał, nie pokazywał swej twarzy...? Uraczyła nieznajomego zniecierpliwionym spojrzeniem zmrużonych oczu, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu, układając w myślach plan działania. Prędzej czy później ktoś do nich przyjdzie, powinni więc zrobić coś, cokolwiek, żeby opóźnić konfrontację, utrudnić jeśli nie uniemożliwić odnalezienie ich w tym zaułku... Przelotnie zamarła w bezruchu, gdy do jej uszu dotarł cichy, tłumiony okrzyk zdumienia. Nie potrzebowała wiele czasu, by zorientować się, że nie dobiegał on z ulicy, a z ginącego w mroku zaułka; jeszcze więcej towarzystwa? - Stój - syknęła cicho, szybko, nie precyzując, do którego z mężczyzn się zwraca. - Nie jesteśmy tu sami - dodała, zwracając ich uwagę na trzy pary szeroko wpatrujących się w nich z lękiem oczu. Ostrożnie wymknęła się z objęć brata, postępując kilka kroków do przodu, chcąc nie tylko skryć się w głębi wyłomu, ale i zbliżyć do niewielkich sylwetek. Na słodką Rowenę, czy to mogły być dzieci? - Nie musicie się nas bać, nie zrobimy wam krzywdy - zaczęła miękko, siląc się na spokój, na blady uśmiech, wciąż dbając o to, by nie mówić zbyt głośno. Próbowała dostrzec, z kim mieli do czynienia - i czy za trzecią, gramolącą się z okna osobą, podążały kolejne. Wątpiła jednak, by musieli się ich obawiać. - Co tu robicie? Przed kim się chowacie? Policją? - dodała, wodząc wzrokiem od jednej buzi do drugiej. - Musimy być cicho, odgrodzili ulicę - ostrzegła jeszcze, spoglądając przez ramię w kierunku wylotu z zaułka. Łudziła się tylko, że Kai i Daniel nie rzucą się sobie do gardeł, nie mieli teraz na to czasu - nawet jeśli sama nie miała ochoty widzieć Wrońskiego, obecność mężczyzny przypominała o kwietniowej ucieczce, o Nokturnie, o krążących na jego temat plotkach. Poza tym, po co ich śledził? Naprawdę sądził, że go nie zauważą? - Salvio Hexia - wyszeptała, kierując różdżką za siebie; chciała schować cały zaułek przed wzrokiem ewentualnych przechodniów.
| próbuję rzucić Salvio Hexia tak, by odgrodzić zaułek
Ciągle starała się też śledzić wymianę zdań między zostawianymi w tyle czarodziejami, a im dłużej słuchała, tym mniej prawdopodobnym wydawał się scenariusz, by mieli do czynienia z prawdziwymi mundurowymi. Dlaczego migali się od okazania legitymacji, dlaczego jeden z ich utykał, nie pokazywał swej twarzy...? Uraczyła nieznajomego zniecierpliwionym spojrzeniem zmrużonych oczu, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu, układając w myślach plan działania. Prędzej czy później ktoś do nich przyjdzie, powinni więc zrobić coś, cokolwiek, żeby opóźnić konfrontację, utrudnić jeśli nie uniemożliwić odnalezienie ich w tym zaułku... Przelotnie zamarła w bezruchu, gdy do jej uszu dotarł cichy, tłumiony okrzyk zdumienia. Nie potrzebowała wiele czasu, by zorientować się, że nie dobiegał on z ulicy, a z ginącego w mroku zaułka; jeszcze więcej towarzystwa? - Stój - syknęła cicho, szybko, nie precyzując, do którego z mężczyzn się zwraca. - Nie jesteśmy tu sami - dodała, zwracając ich uwagę na trzy pary szeroko wpatrujących się w nich z lękiem oczu. Ostrożnie wymknęła się z objęć brata, postępując kilka kroków do przodu, chcąc nie tylko skryć się w głębi wyłomu, ale i zbliżyć do niewielkich sylwetek. Na słodką Rowenę, czy to mogły być dzieci? - Nie musicie się nas bać, nie zrobimy wam krzywdy - zaczęła miękko, siląc się na spokój, na blady uśmiech, wciąż dbając o to, by nie mówić zbyt głośno. Próbowała dostrzec, z kim mieli do czynienia - i czy za trzecią, gramolącą się z okna osobą, podążały kolejne. Wątpiła jednak, by musieli się ich obawiać. - Co tu robicie? Przed kim się chowacie? Policją? - dodała, wodząc wzrokiem od jednej buzi do drugiej. - Musimy być cicho, odgrodzili ulicę - ostrzegła jeszcze, spoglądając przez ramię w kierunku wylotu z zaułka. Łudziła się tylko, że Kai i Daniel nie rzucą się sobie do gardeł, nie mieli teraz na to czasu - nawet jeśli sama nie miała ochoty widzieć Wrońskiego, obecność mężczyzny przypominała o kwietniowej ucieczce, o Nokturnie, o krążących na jego temat plotkach. Poza tym, po co ich śledził? Naprawdę sądził, że go nie zauważą? - Salvio Hexia - wyszeptała, kierując różdżką za siebie; chciała schować cały zaułek przed wzrokiem ewentualnych przechodniów.
| próbuję rzucić Salvio Hexia tak, by odgrodzić zaułek
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Zamieszanie, które początkowo zapowiadało się tylko nieprzyjemnością, z każdą chwilą rozrastało i nabierało bardzo niepokojącego tempa. Ukrywający się w uliczce cień z - jeśli się nie mylił - szablą przy boku, nie napawał go radością. Kim do cholery był człowiek, których ich - jego? śledził. I o co chodziło z policyjną - jeśli nimi byli - "obławą"? Jego własny czar w końcu zmaterializował się, dodając mu dodatkową perspektywę, którą zdecydował się wykorzystać. Z góry, przesunął oko bliżej zaułka, szukając dodatkowego przejścia, czy tez uliczki, która pomogłaby im zniknąć z pola rozgrywającego się chaosu. A także mieć pieczę nad tym - co działo się... gdy huk poniósł się echem gdzieś od strony portu, niemal wybijając go z rytmu.
Nie zareagował też na nawoływania, gdy potężna wiązka czaru popłynęła w stronę nieznajomego, tym samym zwracając uwagę pozostałych w oddaleniu czarodziei. Im szybciej znajdą się w uliczce, tym lepiej - taką nadzieją się kierował. Mocniej obejmował siostrę, pod koniec niemal popychając ją, by pierwsza znalazła się w zaułku, gdzie - usłyszał bardzo wyraźną formułę obronną. Okrzyk zaskoczenia, który towarzyszył ich wejściu w zaułek, początkowo zignorował, skupiając się w pierwszej kolejności, na śledzącym ich wcześniej jegomościu, by spróbować uderzyć go z pięści silnym ciosem w przeponę. Raz, że na chwilę mogło zamknąć mu warkliwą gębę i nieco oszołomić, a dwa... rozpoznanie dało mu dodatkowy efekt i powód do reakcji. Nie obchodziło go, czy zdąży machnąć,. czy się obroni. Zacisnął zęby, by nie plunąć przekleństwem. Czy temu kretynowi już całkiem wyżarło mózg? Śledzić ich... jego! W końcu siostra wciąż trwała w swojej drugiej tożsamości. Niezależnie od wyniku ciosu, cofnął się - Co tu robisz - syknął przez zaciśnięte gniewnie zęby. Odwrócił się jednak na wyraźne słowa towarzyszki. Nie byli sami? Dopiero po chwili rejestrując obecność dodatkowych par oczu. Skupił uwagę na zaskoczonej grupce, na moment odrywając się od gniewnej reakcji. Emocja wciąż pulsowała pod skórą, napędzana dodatkowo adrenaliną. Pierwsze pytania, które mu się nasunęły, zostały zwerbalizowane przez Maeve - Takie zbiorowisko łatwiej dostrzec - odezwał się tłumiąc głos, mówiąc już łagodniej, ale z napięciem, chwilowo ignorując obecność Wrońskiego. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, ale był pewien - że po wszystkim (jakiekolwiek to wszystko będzie) utnie sobie bardzo poważną rozmowę z nokturnowym zawadiaką. Teraz liczyło się pospieszne ukrycie, a bez czaru - prawdopodobnie szybko zostaną odkryci. Powtórzył tuż za siostrą trudną formułę zaklęcia, podejmując próbę ukształtowania niewidzialnej bariery - Salvio Hexia - nigdy nie był wybitny w białej magii, ale wiedział, że moc wartko płynęła w jego krwi, a różdżka była niezawodną towarzyszką wszystkich jego wypraw.
1. Atakuję Wrońskiego silnym ciosem w przeponę
2. Zaklęcie
Nie zareagował też na nawoływania, gdy potężna wiązka czaru popłynęła w stronę nieznajomego, tym samym zwracając uwagę pozostałych w oddaleniu czarodziei. Im szybciej znajdą się w uliczce, tym lepiej - taką nadzieją się kierował. Mocniej obejmował siostrę, pod koniec niemal popychając ją, by pierwsza znalazła się w zaułku, gdzie - usłyszał bardzo wyraźną formułę obronną. Okrzyk zaskoczenia, który towarzyszył ich wejściu w zaułek, początkowo zignorował, skupiając się w pierwszej kolejności, na śledzącym ich wcześniej jegomościu, by spróbować uderzyć go z pięści silnym ciosem w przeponę. Raz, że na chwilę mogło zamknąć mu warkliwą gębę i nieco oszołomić, a dwa... rozpoznanie dało mu dodatkowy efekt i powód do reakcji. Nie obchodziło go, czy zdąży machnąć,. czy się obroni. Zacisnął zęby, by nie plunąć przekleństwem. Czy temu kretynowi już całkiem wyżarło mózg? Śledzić ich... jego! W końcu siostra wciąż trwała w swojej drugiej tożsamości. Niezależnie od wyniku ciosu, cofnął się - Co tu robisz - syknął przez zaciśnięte gniewnie zęby. Odwrócił się jednak na wyraźne słowa towarzyszki. Nie byli sami? Dopiero po chwili rejestrując obecność dodatkowych par oczu. Skupił uwagę na zaskoczonej grupce, na moment odrywając się od gniewnej reakcji. Emocja wciąż pulsowała pod skórą, napędzana dodatkowo adrenaliną. Pierwsze pytania, które mu się nasunęły, zostały zwerbalizowane przez Maeve - Takie zbiorowisko łatwiej dostrzec - odezwał się tłumiąc głos, mówiąc już łagodniej, ale z napięciem, chwilowo ignorując obecność Wrońskiego. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, ale był pewien - że po wszystkim (jakiekolwiek to wszystko będzie) utnie sobie bardzo poważną rozmowę z nokturnowym zawadiaką. Teraz liczyło się pospieszne ukrycie, a bez czaru - prawdopodobnie szybko zostaną odkryci. Powtórzył tuż za siostrą trudną formułę zaklęcia, podejmując próbę ukształtowania niewidzialnej bariery - Salvio Hexia - nigdy nie był wybitny w białej magii, ale wiedział, że moc wartko płynęła w jego krwi, a różdżka była niezawodną towarzyszką wszystkich jego wypraw.
1. Atakuję Wrońskiego silnym ciosem w przeponę
2. Zaklęcie
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Kai Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 18
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 18
Spojrzał spode łba na Kaia, gdy wreszcie ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie usunął mu się z drogi, widząc zmierzającą w jego stronę pięść. To nie czas na szarpaninę i był w stanie znieść odrobinę bólu, zwłaszcza, że Clearwater najwyraźniej wcale nie poprawił swojej walki wręcz od zeszłego miesiąca. Daniel miał jednak na tyle przytomności, by nie wypominać mu tamtej przegranej przy Maeve. Oby fight club pozostał ich słodką tajemnicą.
-Co wy tu robicie. - odwarknął Kaiowi jakże dojrzale, a potem przeniósł zirytowane spojrzenie na jego siostrę. Najpierw bezzasadny Petryficus, teraz całkowicie zasadna pięść, piękna odpłata za...
-Upewniam się, że nie wpadacie w kłopoty. Ale już wpadliście. - syknął z wyrzutem. Z trudem przyszło mu nieudolne przyznanie się do swojej troski, z rozgoryczeniem zdawał też sobie sprawę z tego, że pogorszyli swoją sytuację wymianą zaklęć. Maeve zdecydowanie nie powinna zwracać tak na siebie uwagi, ale miał też niejasny wyrzut sumienia, że sam nie powinien chować się w cieniu.
Spróbował podchwycić spojrzenie chmurnych oczu Maeve, która zerkała gdzieś w głąb zaułka.
-Ładnie dobrałaś twarz, ale najładniej ci w swojej. - wypalił cichym szeptem, mając na tyle przytomności aby nie paplać o tym za głośno, ale nie mając na tyle przytomności aby powstrzymać się od takich uwag przy Kaiu. Posłał pannie Clearwater zawadiacki uśmiech (z pełną świadomością szczerzył się przy jej bracie, do niego też by się uśmiechnął, ale drwiąco), ale mina szybko mu zrzedła, gdy podążył za jej wzrokiem. Bachory?! Tylko tego im tu brakowało.
Nie był najmocniejszy w kontaktach z dziećmi, więc tylko sztywno skinął głową i położył palec na ustach, licząc, że zrozumieją. Maeve radziła sobie o wiele lepiej,dobra by była z niej mat... nieważne.
Przewrócił oczyma, słysząc nieudaną próbę Kaia, ale miłosiernie powstrzymał się od komentarza. Większą satysfakcję przyniósłby mu własny sukces.
-Salvio Hexia. - szepnął, podobnie jak Kai chcąc odgrodzić zaułek od oczu kogokolwiek z ulicy.
jestem mężczyzną i przyjmuję (połowicznie udany lekki?) cios Kaia na klatę
Akcja II - Salvio Hexia
-Co wy tu robicie. - odwarknął Kaiowi jakże dojrzale, a potem przeniósł zirytowane spojrzenie na jego siostrę. Najpierw bezzasadny Petryficus, teraz całkowicie zasadna pięść, piękna odpłata za...
-Upewniam się, że nie wpadacie w kłopoty. Ale już wpadliście. - syknął z wyrzutem. Z trudem przyszło mu nieudolne przyznanie się do swojej troski, z rozgoryczeniem zdawał też sobie sprawę z tego, że pogorszyli swoją sytuację wymianą zaklęć. Maeve zdecydowanie nie powinna zwracać tak na siebie uwagi, ale miał też niejasny wyrzut sumienia, że sam nie powinien chować się w cieniu.
Spróbował podchwycić spojrzenie chmurnych oczu Maeve, która zerkała gdzieś w głąb zaułka.
-Ładnie dobrałaś twarz, ale najładniej ci w swojej. - wypalił cichym szeptem, mając na tyle przytomności aby nie paplać o tym za głośno, ale nie mając na tyle przytomności aby powstrzymać się od takich uwag przy Kaiu. Posłał pannie Clearwater zawadiacki uśmiech (z pełną świadomością szczerzył się przy jej bracie, do niego też by się uśmiechnął, ale drwiąco), ale mina szybko mu zrzedła, gdy podążył za jej wzrokiem. Bachory?! Tylko tego im tu brakowało.
Nie był najmocniejszy w kontaktach z dziećmi, więc tylko sztywno skinął głową i położył palec na ustach, licząc, że zrozumieją. Maeve radziła sobie o wiele lepiej,
Przewrócił oczyma, słysząc nieudaną próbę Kaia, ale miłosiernie powstrzymał się od komentarza. Większą satysfakcję przyniósłby mu własny sukces.
-Salvio Hexia. - szepnął, podobnie jak Kai chcąc odgrodzić zaułek od oczu kogokolwiek z ulicy.
jestem mężczyzną i przyjmuję (połowicznie udany lekki?) cios Kaia na klatę
Akcja II - Salvio Hexia
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Jej nadzieje okazały się płonne; choć mieli teraz znacznie ważniejsze rzeczy na głowie, próbowali schować się przed rzekomymi policjantami, przy okazji podsłuchać dalszą część rozmowy między mundurowymi a zatrzymanymi czarodziejami, to Kai i Wroński dalej musieli zachowywać się tak, jak gdyby nadal byli nastolatkami. Przelotnie podchwyciła wzrok Daniela, na jego uśmiech odpowiadając grymasem irytacji; na im więcej takich komentarzy sobie pozwalał, tym silniej wierzyła w krążące na jego temat plotki... Teraz jednak ważniejszy był fakt, że najwidoczniej rozproszył iluzję, nad którą tyle pracowała, poznał jej prawdziwą twarz. Czy tylko po to ich śledził? - Przestań - odpowiedziała chłodno, próbując zapanować nad narastającymi paniką i złością. - Oboje przestańcie, nie jesteście już w szkole - syknęła, spoglądając to ku jednemu, to ku drugiemu; jak miała skupić się na uspokajaniu dodatkowego towarzystwa, na czarowaniu, jeśli przy okazji musiała pilnować, by duma czy dawne urazy nie przesłoniły im tego, co ważne? Nie miało już sensu udawanie, że jest kimś innym, przynajmniej nie w tym gronie. Nie zareagowała na komentarz brata; owszem, im więcej ich było, tym trudniejsza stawała się ucieczka... Lecz czy mogli zostawić potrzebujących samym sobie? Wróciła wzrokiem do niewielkich sylwetek nieznajomych, wciąż oczekując ich reakcji, jakiejkolwiek odpowiedzi, kiedy brukiem zatrząsł potężny huk niewiadomego pochodzenia. - Co się tam dzieje? - zapytała natychmiast, wciąż próbując mówić cicho, ściskając mocniej różdżkę; stała za daleko, by wyjrzeć na ulicę, docierały do niej jednak strzępy coraz bardziej nerwowej rozmowy. Skąd dobiegł hałas? Jakie było jego źródło? I czy miało to związek z akcją, która miała odbyć się tego wieczoru w porcie...? - Walczą? - dodała; zdawało jej się, że dosłyszała inkantacje zaklęć. - Salvio Hexia - powtórzyła z naciskiem, chcąc skryć zaułek przed wzrokiem ewentualnych przechodniów. Nie wierzyła już, by to mogli być policjanci i nie wiedziała, kiedy ktoś przyjdzie ich szukać. - Jest nas trójka, może powinniśmy zawrócić, rozproszyć mur, ominąć port szerokim łukiem... - urwała; nie mogli już zdążyć przed godziną policyjną, najważniejsze jednak było, by nie dać się złapać. Czy to prawdziwym pracownikom ministerstwa, czy tym, którzy odgrodzili ulicę Henryka Kapryśnego. Czyżby Abernathy i jego ludzie pomagali w przeprowadzeniu ucieczki z Londynu?
| próbuję rzucić Salvio Hexia tak, by odgrodzić zaułek
| próbuję rzucić Salvio Hexia tak, by odgrodzić zaułek
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Naprawdę się starała, znaleźć te dokumenty, ale żadna jedna kieszeń nie posiadała ich w sobie, co mogło oznaczać tylko jedno. Hagrid zrobiło się trochę zimno, strach rozlał się po niej, tak po całej dokładnie. Co sprawiło, że zaczęła przeszukiwać kieszeni bardziej rozpaczliwie. Jakby z nadzieją, że papier pojawi się w nich mimo wszystko, że wcześniej go po prostu… przegapiła. O tak, to na pewno to. Zapomniała na chwilę o tym, że twarz mężczyzn wydawała się znajoma. Dopiero pytanie sprawiło, że przestała piąty raz zaglądać do tej samej kobiety. Uniosła głowę, zamrugała kilka razy jakby chwilę zajęło jej zrozumienie słów.
- Oh, tak. No jasna sprawa, że tak. - odpowiedziała dostrzegając dla siebie jakieś światełko w tunelu, tak ciemnym i kojarzącym się z jakimś aresztowaniem czy czymś Chociaż już sama ta wizja sprawiła, że ciężka gula osiadła jej na gardle. Nie rozpoznała zniecierpliwienia, chociaż dostrzeganie umykających innym szczegółów w większości przypadków nie przynosiło jej trudności, tak odczytywanie ludzkich emocji zdawało się kompletnie niezrozumiałe. Zrobiła krok w kierunku mężczyzn wyciągając z kieszeni różdżkę, kiedy do jej uszu doszedł głos mężczyzny stojącej za nią. Odwróciła głowę spoglądając na niego. Zaraz jednak drgnęła, nie wiedząc kiedy zawisła we własnych myślach. Znów zwróciła swoją uwagę w kierunku policjantów. Przesunęła się jeszcze bliżej już mając w zamiarze dać im różdżkę, kiedy ci kazali jej ją rzucić. Uniosła do góry obie dłonie w geście poddania się i powoli kucnęła, żeby zrobić to, co nakazali. Ona nie chciała nic psuć, nikomu. A głupot tym bardziej robić. Jednak zanim jej różdżka dotknęła ulicy, mężczyzna za nią znów się odezwał. Zerknęła znów na niego, nadal unosząc dłonie w obronnym geście. Coraz mocniej wszystko się skomplikowało. Skuliła się bardziej, nie wiedząc już kompletnie co robić.
- Za…- czekaj. To policjanci. Tak chciała krzyknąć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nieznany wybuch, nagła kontrola, mur który odgradzał im drogę. Co się działo i dlaczego akurat ona była po środku tego wszystkiego? Nie wiedziała, pomyślała jednak, że gdyby Anthony tu był, powiedziałby jej co robić. Właśnie, co zrobiłby Skamander? Zacisnęła lekko wargi. Odkrywając, że nie ma pojęcia. - Co się dzieje? - zapytała ze swojego miejsca blisko ziemi, żądając trochę nieśmiało wyjaśnień co do tego wybuchu i ogólnie wszystkiego co właśnie miało miejsce wokół. Potrafiła funkcjonować w tym, co znała. Na miejscach dotkniętych klątwą. Tam, gdzie wydawało jej się, że ma jakąś kontrolę. W innych wypadkach, potrzebowała kierunku, popchnięcia. A teraz, stała pomiędzy stróżami prawa, a mężczyzną nie wiedząc któremu z nich zaufać. Będąc bliżej ze swojego miejsca spróbowała raz jeszcze spróbować sobie przypomnieć, czy widziała mężczyzn w Departamencie, albo na jakiej interwencji klątwy. Wrażenie, że ich kojarzyła nie odpuszczało.
| przepraszam że na ostatnią chwilę nie wyrobiłam się wcześniej
trochę się zbliżam i jeszcze raz próbuję rozpoznać mężczyzn
- Oh, tak. No jasna sprawa, że tak. - odpowiedziała dostrzegając dla siebie jakieś światełko w tunelu, tak ciemnym i kojarzącym się z jakimś aresztowaniem czy czymś Chociaż już sama ta wizja sprawiła, że ciężka gula osiadła jej na gardle. Nie rozpoznała zniecierpliwienia, chociaż dostrzeganie umykających innym szczegółów w większości przypadków nie przynosiło jej trudności, tak odczytywanie ludzkich emocji zdawało się kompletnie niezrozumiałe. Zrobiła krok w kierunku mężczyzn wyciągając z kieszeni różdżkę, kiedy do jej uszu doszedł głos mężczyzny stojącej za nią. Odwróciła głowę spoglądając na niego. Zaraz jednak drgnęła, nie wiedząc kiedy zawisła we własnych myślach. Znów zwróciła swoją uwagę w kierunku policjantów. Przesunęła się jeszcze bliżej już mając w zamiarze dać im różdżkę, kiedy ci kazali jej ją rzucić. Uniosła do góry obie dłonie w geście poddania się i powoli kucnęła, żeby zrobić to, co nakazali. Ona nie chciała nic psuć, nikomu. A głupot tym bardziej robić. Jednak zanim jej różdżka dotknęła ulicy, mężczyzna za nią znów się odezwał. Zerknęła znów na niego, nadal unosząc dłonie w obronnym geście. Coraz mocniej wszystko się skomplikowało. Skuliła się bardziej, nie wiedząc już kompletnie co robić.
- Za…- czekaj. To policjanci. Tak chciała krzyknąć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nieznany wybuch, nagła kontrola, mur który odgradzał im drogę. Co się działo i dlaczego akurat ona była po środku tego wszystkiego? Nie wiedziała, pomyślała jednak, że gdyby Anthony tu był, powiedziałby jej co robić. Właśnie, co zrobiłby Skamander? Zacisnęła lekko wargi. Odkrywając, że nie ma pojęcia. - Co się dzieje? - zapytała ze swojego miejsca blisko ziemi, żądając trochę nieśmiało wyjaśnień co do tego wybuchu i ogólnie wszystkiego co właśnie miało miejsce wokół. Potrafiła funkcjonować w tym, co znała. Na miejscach dotkniętych klątwą. Tam, gdzie wydawało jej się, że ma jakąś kontrolę. W innych wypadkach, potrzebowała kierunku, popchnięcia. A teraz, stała pomiędzy stróżami prawa, a mężczyzną nie wiedząc któremu z nich zaufać. Będąc bliżej ze swojego miejsca spróbowała raz jeszcze spróbować sobie przypomnieć, czy widziała mężczyzn w Departamencie, albo na jakiej interwencji klątwy. Wrażenie, że ich kojarzyła nie odpuszczało.
| przepraszam że na ostatnią chwilę nie wyrobiłam się wcześniej
trochę się zbliżam i jeszcze raz próbuję rozpoznać mężczyzn
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mężczyźni obserwowali Lyalla uważnie, najwidoczniej w tej chwili uznając go za największe zagrożenie – a przynajmniej większe od próbującej kooperować Tangwystl. Kiedy uniósł różdżkę, niemal całkowicie przestali zwracać na nią uwagę, niejako zgodnie z poleceniem Lupina przestając w nią celować i przenosząc różdżki na niego samego. Mężczyzna, który starał się obejść teren z prawej strony Lyalla, zatrzymał się, ale ten po lewej – kulejący – nadal szedł, zataczając łuk i zaczynając kierować się w górę ulicy. – Proszę pana, my tylko… – zaczął dowódca grupy, ale w następnej chwili w ich kierunku pomknęły dwa zaklęcia wymierzone przez Lupina; Fontesio było niecelne, Aeris pomknęło jednak prosto ku dwóm mężczyznom, a choć obaj próbowali wznieść tarczę, to świetlista bariera rozpierzchła się pod naporem szybko poruszającego się powietrza; nieznajomi przewrócili się, uderzając plecami o twardy bruk. – Idź po nich! Ej! – krzyknął przywódca, który podniósł się jako pierwszy, wspierając się na łokciach; gwizdnął – ostry dźwięk poniósł się wyraźnie wzdłuż ulicy – po czym krzyknął coś jeszcze, w języku, który zrozumiał tylko Kai.
Mężczyźni skierowali różdżki na Lyalla, a z ich końców pomknęły dwa celne promienie: Expelliarmus i Lancea.
Tangwystl w międzyczasie zdążyła zbliżyć się bardziej, przykucając niżej przy ziemi, lecz nie odkładając różdżki; nie zdążyła tego zrobić – bo zaklęcie, które przewróciło policjantów śmignęło ponad jej głową. Z jednej strony ich od niej oddalając, z drugiej – obniżając ich twarze do jej poziomu, jeden z nich, niższy, znajdował się tuż obok – i nim uniósł różdżkę, żeby posłać zaklęcie w stronę Lyalla, zatrzymał spojrzenie na Tangwystl. – Hagrid – powiedział cicho, zachrypniętym głosem; tylko ona znajdowała się na tyle blisko, żeby rozróżnić słowa, a jeśli dokładniej spojrzała na mężczyznę, rozróżniła także jego rysy. George zdecydowanie pracował kiedyś w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów – choć Tangwystl mogła być pewna, że nie widziała go tam od tygodni. – Próbujemy tylko pomóc – dodał; jego słowa brzmiały jak wytłumaczenie, ale między sylabami dało się usłyszeć również nuty błagania.
Daniel bez trudu obronił się przed silnym zaklęciem petryfikującym; jego tarcza na moment rozbłysnęła tuż przed nim, oświetlając jego sylwetkę, po czym rozmyła się wraz z wiązką ataku. Troje czarodziejów zagłębiło się w zaułku, stając się niemal niewidocznymi z ulicy, ale wszyscy mieli również świadomość, że wcześniejsze zaklęcia były w ciemnościach łatwo dostrzegalne. Trójka dzieci - na oko jeszcze zbyt młodych, by uczęszczać do Hogwartu - cofnęła się w przestrachu o krok, przez moment przyglądając się Kaiowi, który zaatakował Daniela; Clearwater chybił, jego cios okazał znacznie lżejszy niż zamierzał, nie czyniąc Wrońskiemu większej szkody.
Słysząc słowa Maeve, dzieci początkowo się nie poruszyły, ale później na przód wyszła dziewczynka - najwyższa z całej trójki i najprawdopodobniej najstarsza; miała na sobie za duży płaszcz, którego połę kurczowo ściskał jasnowłosy chłopiec o twarzy tak brudnej, że trudno było rozróżnić jego rysy. - Mieli po nas p-p-przyjść. Zabrać nas na statek. Winston powiedział, żebyśmy wyszli, a on po nas p-p-przyjdzie. Że przeprowadzą nas bezpiecznie - Dziewczynka przełknęła ślinę, po czym oderwała na moment spojrzenie od Maeve i zerknęła w stronę okienka przy ziemi - tego, z którego wyszła cała trójka.
Próba osłonięcia zaułka zaklęciem Salvio Hexia była nieudana - zarówno zaklęcia Maeve, Kaia, jak i Daniela, rozmyły się w mroku. Odgłosy walki z ulicy były doskonale słyszalne w zaułku, ponadto Kai, obserwując ulicę za pomocą trzeciego oka, był w stanie dostrzec, że trójka czarodziejów stojąca do tej pory pod drugim murem, w reakcji na niosący się ulicą okrzyk, ruszyła przed siebie, zapalając różdżki i omiatając ich światłem okolicę - metr po metrze. Nie dotarli jeszcze do zaułka, ale z całą pewnością niedługo mieli to zrobić.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Daniel) – 2/5
Oculus (Kai) – 2/3; 10/10 PŻ
Obrażenia:
Daniel - 237/242 (5 - tłuczone)
Rzuty na zaklęcia: protego maxima, protego maxima, obrażenia od aeris, expelliarmus i lancea
Kai, przetłumaczone słowa mężczyzny otrzymasz drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin, mistrz gry najmocniej przeprasza za opóźnienie - nie bierzcie ze mnie przykładu.
Mężczyźni skierowali różdżki na Lyalla, a z ich końców pomknęły dwa celne promienie: Expelliarmus i Lancea.
Tangwystl w międzyczasie zdążyła zbliżyć się bardziej, przykucając niżej przy ziemi, lecz nie odkładając różdżki; nie zdążyła tego zrobić – bo zaklęcie, które przewróciło policjantów śmignęło ponad jej głową. Z jednej strony ich od niej oddalając, z drugiej – obniżając ich twarze do jej poziomu, jeden z nich, niższy, znajdował się tuż obok – i nim uniósł różdżkę, żeby posłać zaklęcie w stronę Lyalla, zatrzymał spojrzenie na Tangwystl. – Hagrid – powiedział cicho, zachrypniętym głosem; tylko ona znajdowała się na tyle blisko, żeby rozróżnić słowa, a jeśli dokładniej spojrzała na mężczyznę, rozróżniła także jego rysy. George zdecydowanie pracował kiedyś w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów – choć Tangwystl mogła być pewna, że nie widziała go tam od tygodni. – Próbujemy tylko pomóc – dodał; jego słowa brzmiały jak wytłumaczenie, ale między sylabami dało się usłyszeć również nuty błagania.
Daniel bez trudu obronił się przed silnym zaklęciem petryfikującym; jego tarcza na moment rozbłysnęła tuż przed nim, oświetlając jego sylwetkę, po czym rozmyła się wraz z wiązką ataku. Troje czarodziejów zagłębiło się w zaułku, stając się niemal niewidocznymi z ulicy, ale wszyscy mieli również świadomość, że wcześniejsze zaklęcia były w ciemnościach łatwo dostrzegalne. Trójka dzieci - na oko jeszcze zbyt młodych, by uczęszczać do Hogwartu - cofnęła się w przestrachu o krok, przez moment przyglądając się Kaiowi, który zaatakował Daniela; Clearwater chybił, jego cios okazał znacznie lżejszy niż zamierzał, nie czyniąc Wrońskiemu większej szkody.
Słysząc słowa Maeve, dzieci początkowo się nie poruszyły, ale później na przód wyszła dziewczynka - najwyższa z całej trójki i najprawdopodobniej najstarsza; miała na sobie za duży płaszcz, którego połę kurczowo ściskał jasnowłosy chłopiec o twarzy tak brudnej, że trudno było rozróżnić jego rysy. - Mieli po nas p-p-przyjść. Zabrać nas na statek. Winston powiedział, żebyśmy wyszli, a on po nas p-p-przyjdzie. Że przeprowadzą nas bezpiecznie - Dziewczynka przełknęła ślinę, po czym oderwała na moment spojrzenie od Maeve i zerknęła w stronę okienka przy ziemi - tego, z którego wyszła cała trójka.
Próba osłonięcia zaułka zaklęciem Salvio Hexia była nieudana - zarówno zaklęcia Maeve, Kaia, jak i Daniela, rozmyły się w mroku. Odgłosy walki z ulicy były doskonale słyszalne w zaułku, ponadto Kai, obserwując ulicę za pomocą trzeciego oka, był w stanie dostrzec, że trójka czarodziejów stojąca do tej pory pod drugim murem, w reakcji na niosący się ulicą okrzyk, ruszyła przed siebie, zapalając różdżki i omiatając ich światłem okolicę - metr po metrze. Nie dotarli jeszcze do zaułka, ale z całą pewnością niedługo mieli to zrobić.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Daniel) – 2/5
Oculus (Kai) – 2/3; 10/10 PŻ
Obrażenia:
Daniel - 237/242 (5 - tłuczone)
Rzuty na zaklęcia: protego maxima, protego maxima, obrażenia od aeris, expelliarmus i lancea
Kai, przetłumaczone słowa mężczyzny otrzymasz drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin, mistrz gry najmocniej przeprasza za opóźnienie - nie bierzcie ze mnie przykładu.
Być może, nawet jeśli w pierwszym odruchu emocji tego nie chciał, dobrze się stało, że ledwie musnął pięścią Wrońskiego. Sytuacja z każda chwilą stawała się bardziej chaotyczna i jakkolwiek nie mógł ścierpieć obecności mężczyzny, lepiej dla nich, by był żywy i bez ran. Dodatkowa różdżka miała okazać się zbawienna. Tym bardziej patrząc na trójkę dzieci, która w jakiś sposób wytrącała Kaia z ...wcześniejszych postanowień.
Coś zatelepało mu się w głowie na myśl, że ministerialne władze mogły... się ich pozbyć? Podstawą była dla niego chronić siostrę, ale czy mógł potem z czystym sumieniem zniknąć i zostawić je na pastwę losu? Tak niedawno, ocalił małego zwierzaka z rąk znęcających się podrostków. Jak inaczej miałby się zachować z dziećmi, które wskazały cel swojej obecności? - Kim jest ten Winston? - zapytał początkowo cicho, pozwalając, by lekki, bardziej łagodny uśmiech okrasił jego usta, ale uwagę pociągnął krzyk i głos w bardzo znajomym języku. Coś, co zgadzałoby się ze słowami dziewczynki - Tamci, co walczą - wskazał ruchem kierunek, w którym trzaskały zaklęcia - są tu po nie...chyba , że są tu jeszcze inne mugolaki - spojrzał na siostrę, początkowo ignorując Wrońskiego. Gniew gdzieś umknął, zastępując inną emocją - A Ty kretynie, nie próbuj więcej nas śledzić. Bo sam naprowadziłeś nas na te kłopoty - odpowiedział tylko na wydechu - tamci po drugiej stronie zdaje się też pomagają, chyba, że wołali kogoś innego. I idą tu - dodał na koniec, przesuwając dodatkowe oko za przeszukującymi uliczki policjantami. Wolał mieć wgląd w ich poczynania i - skoro huk był tak donośny, mogli tu ściągnąć jeszcze kogoś. Walka po pierwszej ze stron rozgorzała. Słyszał rzucane formuły zaklęć, a spojrzenie z góry dało mu wgląd w reakcję policjantów? po drugiej stronie.
Odetchnął głębiej, podchodząc bliżej ściany i wylotu. Nie miał pewności co do słuszności swoich działań, ale wiedział, ze siostra się z nim zgodzi - Zawołam tamtych - odwrócił się w stronę siostry na moment by wrócić do obranego kierunku. Nie wychylił się, ale krzyknął, starając się usunąć z głosu nagromadzone napięcie i być jak najbardziej przekonywującym. Tym bardziej, że mówił prawdę - Winston, copiii sunt alături de noi și sunt în siguranță. Vrem să ajutăm.* - nie wiedział, który z nich był wspomnianym, ale było jedyna tożsamościową poszlaką. A jeśli znali rumuński, mogło to nieco wspomóc komunikację. Skąd znali język? Być może kogoś z nich znał? Jeśli kierować się mieli do doków, być może jeden ze statków własnie cumował? - myśli przebiegły jedna po drugiej, ale ostatecznie, zdecydował się na próbę rzucenia jeszcze jednego zaklęcia - Pavor veneno - wychylił się i wycelował w zbiegowisko walczących. Być może udałoby się ochłodzić nieco ich agresywne zapędy. Walka nie działała na korzyść... niczyją. Przynajmniej, jeśli była szansa zrozumieć co się właściwie działo. A aktualne przesłanki podpowiadały, ze nie trafiali na rzeczywiste władze Ministerstwa. Chyba.
*Winston, dzieci są z nami i są bezpieczne. Chcemy pomóc.
Coś zatelepało mu się w głowie na myśl, że ministerialne władze mogły... się ich pozbyć? Podstawą była dla niego chronić siostrę, ale czy mógł potem z czystym sumieniem zniknąć i zostawić je na pastwę losu? Tak niedawno, ocalił małego zwierzaka z rąk znęcających się podrostków. Jak inaczej miałby się zachować z dziećmi, które wskazały cel swojej obecności? - Kim jest ten Winston? - zapytał początkowo cicho, pozwalając, by lekki, bardziej łagodny uśmiech okrasił jego usta, ale uwagę pociągnął krzyk i głos w bardzo znajomym języku. Coś, co zgadzałoby się ze słowami dziewczynki - Tamci, co walczą - wskazał ruchem kierunek, w którym trzaskały zaklęcia - są tu po nie...chyba , że są tu jeszcze inne mugolaki - spojrzał na siostrę, początkowo ignorując Wrońskiego. Gniew gdzieś umknął, zastępując inną emocją - A Ty kretynie, nie próbuj więcej nas śledzić. Bo sam naprowadziłeś nas na te kłopoty - odpowiedział tylko na wydechu - tamci po drugiej stronie zdaje się też pomagają, chyba, że wołali kogoś innego. I idą tu - dodał na koniec, przesuwając dodatkowe oko za przeszukującymi uliczki policjantami. Wolał mieć wgląd w ich poczynania i - skoro huk był tak donośny, mogli tu ściągnąć jeszcze kogoś. Walka po pierwszej ze stron rozgorzała. Słyszał rzucane formuły zaklęć, a spojrzenie z góry dało mu wgląd w reakcję policjantów? po drugiej stronie.
Odetchnął głębiej, podchodząc bliżej ściany i wylotu. Nie miał pewności co do słuszności swoich działań, ale wiedział, ze siostra się z nim zgodzi - Zawołam tamtych - odwrócił się w stronę siostry na moment by wrócić do obranego kierunku. Nie wychylił się, ale krzyknął, starając się usunąć z głosu nagromadzone napięcie i być jak najbardziej przekonywującym. Tym bardziej, że mówił prawdę - Winston, copiii sunt alături de noi și sunt în siguranță. Vrem să ajutăm.* - nie wiedział, który z nich był wspomnianym, ale było jedyna tożsamościową poszlaką. A jeśli znali rumuński, mogło to nieco wspomóc komunikację. Skąd znali język? Być może kogoś z nich znał? Jeśli kierować się mieli do doków, być może jeden ze statków własnie cumował? - myśli przebiegły jedna po drugiej, ale ostatecznie, zdecydował się na próbę rzucenia jeszcze jednego zaklęcia - Pavor veneno - wychylił się i wycelował w zbiegowisko walczących. Być może udałoby się ochłodzić nieco ich agresywne zapędy. Walka nie działała na korzyść... niczyją. Przynajmniej, jeśli była szansa zrozumieć co się właściwie działo. A aktualne przesłanki podpowiadały, ze nie trafiali na rzeczywiste władze Ministerstwa. Chyba.
*Winston, dzieci są z nami i są bezpieczne. Chcemy pomóc.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Kai Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Sytuacja szybko zaczęła robić się gorąca. Zwłaszcza, kiedy dwa uroki powędrowały w kierunku mężczyzn. Zaatakowanie patroli Ministerstwa, było co najmniej nieodpowiednie. Miała zostać w Ministerstwie tak długo, jak było to możliwe, otwarty atak tylko wzbudziłby podejrzenia co do niej. Dlatego lepiej, łatwiej, na rękę, było jej po prostu współpracować z nimi. Zwłaszcza, jeśli chodziło tylko o zwykłą kontrolę. Ta jednak szybko zmieniła się w coś innego. Szczęśliwie dla siebie kucnęła, przez co urok nie ściągnął jej z sobą. Czuła, że zaczyna oddychać szybciej, nie bardzo odnajdując się w całej sytuacji. Nie rozumiała czym był wybuch, który dotarł wcześniej do ich uszu. Ani po co postawiony został na ulicy mur. Nic nie układało jej się w całość. Próbowała poskładać strzępki informacji, jednak bezskutecznie. Zaciskała wargi patrząc jak Aeris wywraca mężczyzn, jednego rzucając obok niej. Kiedy z jego ust wydobyło się jej nazwisko jej tęczówki rozszerzyły się w zdumieniu, a oczy zlustrowały twarz, która z każdą chwilą zaczyna przestawać być tak anonimowa. Znała go. Teraz z bliska była tego właściwie pewna. Chociaż tak samo jak tego, że od kilku tygodni nie widziała go w Departamencie. Tylko kilka uderzeń serca zastanawiała się nad tym co zrobić. Przesunęła się nadal w kuckach bliżej niego, tak, żeby zejść z potencjalnej linii ognia, jeśli na niej nadal się znajdował.
- Co się dzieje i jak pomóc? - zapytała go cicho, zwrócona plecami do Lyalla starając się, by jej słowa nie dotarły do niego. Ufała swoim instynktom - możliwie, że nie powinna ale trudno jej było powiedzieć dlaczego, coś było w głosie George’a. Coś czego nie umiała dokładnie określić. Zasłaniając swoją prawą stronę starając pozostawić swoje działania niewidocznymi dla wszystkich, poza mężczyzną obok którego się znajdowała wywinęła różdżką rzucając niewerbalnie zaklęcie*. Gdy tylko zakończyła, odwróciła głowę w kierunku Lyalla.
- Dlaczego atakujesz? - zapytała podnosząc głos, jednak nie podnosząc ciała. Na tyle głośno, by jej słowa do niego dotarły.
* wysłane do mg
- Co się dzieje i jak pomóc? - zapytała go cicho, zwrócona plecami do Lyalla starając się, by jej słowa nie dotarły do niego. Ufała swoim instynktom - możliwie, że nie powinna ale trudno jej było powiedzieć dlaczego, coś było w głosie George’a. Coś czego nie umiała dokładnie określić. Zasłaniając swoją prawą stronę starając pozostawić swoje działania niewidocznymi dla wszystkich, poza mężczyzną obok którego się znajdowała wywinęła różdżką rzucając niewerbalnie zaklęcie*. Gdy tylko zakończyła, odwróciła głowę w kierunku Lyalla.
- Dlaczego atakujesz? - zapytała podnosząc głos, jednak nie podnosząc ciała. Na tyle głośno, by jej słowa do niego dotarły.
* wysłane do mg
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ulica Henryka Kapryśnego
Szybka odpowiedź