Long Acre
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Long Acre
Long Acre jest wiecznie zatłoczoną ulicą znajdującą się w samym sercu dzielnicy Covent Garden; mimo że łatwo można trafić stąd na ulicę Pokątną, znaczną większość przechodniów stanowią pochłonięci codziennymi obowiązkami mugole. Przy 10-12 Long Acre od przeszło pięćdziesięciu lat można znaleźć Stanford's, przepełniony wszelkiego rodzaju mapami sklep. Nieco dalej umiejscowione są budynki należące do jednego z najbardziej popularnych mugolskich wydawnictw. Chociaż wśród gwaru Long Acre nie sposób odnaleźć spokój, z jakiegoś powodu często ta ulica staje się miejscem spacerów dla niezliczonych niemagicznych rodzin.
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zakonnicy nie poczuli tego od razu. Najpierw pod mocą uroku Brendana puściło słabsze z zaklęć. Archibald znów mógł mówić. Nastawił kość swojego kompana, która z nieprzyjemnym trzaskiem powróciła na własne miejsce. Ból rozpalił się w łokciu prawej ręki Brendana, przechodząc przez całe jego ciało. Klątwa paraliżująca nogi osłabła pod wpływem czasu a Finite aurora okazało się na tyle skuteczne by definitywnie zakończyć oba czary, Archibald powoli zdawał sobie sprawę, że może znów ruszać nogami, czucie docierało do kończyn powoli, jednak oboje - Brendan i Archibald - byli wolni od pętających ich i uniemożliwiających opuszczenie uliczki zaklęć.
Wreszcie, ten cholerny urok został zdjęty; paraliż - co dostrzegał po ruchach jego nóg - również przeminął; nie przestając podtrzymywać się bokiem pobliskiej ściany zbliżył się do Archiego, bez protestów poddając się jego uzdrowicielskim praktykom. Być może niesłusznie, bowiem ból, jaki przeszedł przez jego ciało, promieniował przeokrutnie; początkowy krzyk zdusił późniejszym zaciśnięciem zębów, z niesmakiem oglądając się w bok, powinien do tego przywyknąć - do bólu i utraty rąk, jednej już nie miał, a na drugiej więcej było blizn niż zdrowej skóry. Nie pociągnie w ten sposób długo. Z trudem wziął oddech, kiedy największy ból przeminął, nie przenosząc spojrzenia w bok - wolał tego nie widzieć. Ufał Archibaldowi, był jednym z najlepszych uzdrowicieli, jakich znał, ale to nie pomagało zapomnieć o bólu i osłabieniu.
- Rowle - wychrypiał, powtarzając nazwisko za przyjacielem. - Można się było spodziewać - dodał, bo choć imię Magnusa niewiele mu mówiło, ledwie przed paroma tygodniami poznał jego krewniaczkę; nie chciałby spotkać jej po raz drugi. Najbardziej konserwatywna szlachta przedstawiała sobą najohydniejsze poglądy, a ostatnimi czasy - manifestowała je coraz mocniej, zaczynając swoje słowa przeobrażać w czyny. Jak Craig Burke, jak inni. Jak najgorsza zaraza czarodziejskiego świata. - Użył na tobie zaklęcia niewybaczalnego - mruknął, nie będąc pewnym, czy Archie zdołał to zanotować, znajdował się wówczas w otworze wybitym przez zgrabne orcumiano; pewnie tak, pewnie słyszał tę inkantację. Nie zostawi tego tak, dopadnie go - wyrok już zapadł, za zaklęcie imperiusa groziły kraty Azkabanu.
- Chodźmy odpocząć, Archie, skończysz to w domu - rzucił, pewien, że obydwoje mieli już dość smrodu tych wąskich uliczek. Wciąż potrzebował jego pomocy i pewien był, że przyjaciel nie pozwoliłby mu się oddalić bez wcześniejszego udzielenia mu pomocy, ale to nie miało większego znaczenia, mógł dokończyć to w lepszych, spokojniejszych i wygodniejszych warunkach, sam też potrzebował odpoczynku. Pominął kwestię listu, ponieśli porażkę, nie zdążyli przejąć sowy, nie udało im się wyrwać listu z rąk dwojga czarnoksiężników i żadne słowa tego nie zmienią, wzajemne przeprosiny były zbędne - obydwoje dali z siebie wszystko. Wspierając się na sobie nawzajem udali się w kierunku przejścia na Pokątną, skąd mogli przenieść się w spokojne miejsce.
/zt x2
- Rowle - wychrypiał, powtarzając nazwisko za przyjacielem. - Można się było spodziewać - dodał, bo choć imię Magnusa niewiele mu mówiło, ledwie przed paroma tygodniami poznał jego krewniaczkę; nie chciałby spotkać jej po raz drugi. Najbardziej konserwatywna szlachta przedstawiała sobą najohydniejsze poglądy, a ostatnimi czasy - manifestowała je coraz mocniej, zaczynając swoje słowa przeobrażać w czyny. Jak Craig Burke, jak inni. Jak najgorsza zaraza czarodziejskiego świata. - Użył na tobie zaklęcia niewybaczalnego - mruknął, nie będąc pewnym, czy Archie zdołał to zanotować, znajdował się wówczas w otworze wybitym przez zgrabne orcumiano; pewnie tak, pewnie słyszał tę inkantację. Nie zostawi tego tak, dopadnie go - wyrok już zapadł, za zaklęcie imperiusa groziły kraty Azkabanu.
- Chodźmy odpocząć, Archie, skończysz to w domu - rzucił, pewien, że obydwoje mieli już dość smrodu tych wąskich uliczek. Wciąż potrzebował jego pomocy i pewien był, że przyjaciel nie pozwoliłby mu się oddalić bez wcześniejszego udzielenia mu pomocy, ale to nie miało większego znaczenia, mógł dokończyć to w lepszych, spokojniejszych i wygodniejszych warunkach, sam też potrzebował odpoczynku. Pominął kwestię listu, ponieśli porażkę, nie zdążyli przejąć sowy, nie udało im się wyrwać listu z rąk dwojga czarnoksiężników i żadne słowa tego nie zmienią, wzajemne przeprosiny były zbędne - obydwoje dali z siebie wszystko. Wspierając się na sobie nawzajem udali się w kierunku przejścia na Pokątną, skąd mogli przenieść się w spokojne miejsce.
/zt x2
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
/ 25 czerwca, z przedpokoju
Nie było czasu do stracenia, wiedziała że nie. Jednak nie zamierzała teleportować się prosto do Ministerstwa Magii, zgodnie z wiadomością którą otrzymała panował w jego wnętrzach ogień trudny do okiełznania. Postępując tak, zamiast być pomoc jedynie stałaby się tą, której należało pomóc. Dlatego też wybrała Long Acre, łatwo było dostać się do miejsca zdarzenia i jednakowo było ono oddalone o tyle, że nie obawiała się wylądować w środku rozszalałego ognia. Miała nadzieję, że wiadomość dotarła do Brendana - uświadomiła sobie, że jego pomoc może okazać się kluczowa, gdy jej oczom ukazał się ciemny dym, który unosił się ku górze ale i wypełniał okolicę Ministerstwem. Puściłam się biegiem, osłaniając nos lewą ręką. Akcja rozgrywająca się dookoła była czymś, czego nie dane było mi jeszcze doświadczyć w takim ogromie. Ludzie krzyczeli, płakali, dookoła panował chaos. Ogień trawił budynek, który znałam już od lat. Wokół roił się od funkcjonariuszy policji, aurarów i ratowników - również uzdrowicieli, prawdopodobnie ściągnięto tu każdego kto był w stanie pomóc. Jak zwykle też zaczęły się formować grupki gapiów którzy postanowili obserwować wszystko z boku, nie postanawiając włączyć się do akcji. Nie byli oni jednak teraz ważni, właściwie nie mieli żadnego znaczenia. Należało zająć się tymi, którzy ucierpieli w pożarze, tymi którzy pozostawali nadal w budynku i tymi, którzy opuścili go wychodząc poza płomienie, jednak nie bez szwanku. Tonks rusza więcej dalej, mijając miejsce pozornie bezpieczne, to zza które nie ruszają już ci, co tylko obserwują kilka kroków starcza, by dostrzec znajomą sylwetkę.
- Brendan. - wita go tylko szybkim skinieniem była pewna, że go tu spotka, nie czeka dłużej rusza dalej, ledwie kilka kroków, choć zdaje jej się że wędruje po innej ulicy, po miejscy kompletnie jej nieznanym, innym niż to które znała, które odwiedzała prawie codziennie. I wtedy ją dostrzega. Ledwie trzymającą się na nogach, jednak posuwającą się do przodu, przed siebie, musiała być w środku. Sadza pokrywała jej twarz, krew znaczyła ubrania. - Ciny. - szepnęła tylko puszczając się biegiem w kierunku znanej jednostki. Budynek majaczy za jej plecami, ogień trawi go niemiłosiernie, jedno z pięter zapada się. Kilka sekund by znaleźć się obok, tak niewiele to zajmuje. Nie ciężko dostrzec przerażenie i zagubienie, szok. Nikt nie spodziewał się, że Ministerstwo może poddać się czemuś tak trywialnemu jak ogień. - Lucy, pomogę ci. - obiecuje próbując ją uspokoić, skupić na niej swoją uwagę. Łapie ją pod ramię i prowadzi na bok, dalej, zmuszając później do zajęcia miejsca na ziemi. - Wiesz co się stało? - pyta cicho, zerkając jeszcze w stronę Ministerstwa. Zaraz przenosząc spojrzenie znów na znajomą kobietę. Różdżka wykonuje odpowiedni gest, gdy pierwsza inkantacja wydobywa się z ust - Paxo Maxima. - prosi cicho drewo, mając nadzieję, że to jej tym razem posłucha.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 20 kłute, 20 psychiczne)
Nie było czasu do stracenia, wiedziała że nie. Jednak nie zamierzała teleportować się prosto do Ministerstwa Magii, zgodnie z wiadomością którą otrzymała panował w jego wnętrzach ogień trudny do okiełznania. Postępując tak, zamiast być pomoc jedynie stałaby się tą, której należało pomóc. Dlatego też wybrała Long Acre, łatwo było dostać się do miejsca zdarzenia i jednakowo było ono oddalone o tyle, że nie obawiała się wylądować w środku rozszalałego ognia. Miała nadzieję, że wiadomość dotarła do Brendana - uświadomiła sobie, że jego pomoc może okazać się kluczowa, gdy jej oczom ukazał się ciemny dym, który unosił się ku górze ale i wypełniał okolicę Ministerstwem. Puściłam się biegiem, osłaniając nos lewą ręką. Akcja rozgrywająca się dookoła była czymś, czego nie dane było mi jeszcze doświadczyć w takim ogromie. Ludzie krzyczeli, płakali, dookoła panował chaos. Ogień trawił budynek, który znałam już od lat. Wokół roił się od funkcjonariuszy policji, aurarów i ratowników - również uzdrowicieli, prawdopodobnie ściągnięto tu każdego kto był w stanie pomóc. Jak zwykle też zaczęły się formować grupki gapiów którzy postanowili obserwować wszystko z boku, nie postanawiając włączyć się do akcji. Nie byli oni jednak teraz ważni, właściwie nie mieli żadnego znaczenia. Należało zająć się tymi, którzy ucierpieli w pożarze, tymi którzy pozostawali nadal w budynku i tymi, którzy opuścili go wychodząc poza płomienie, jednak nie bez szwanku. Tonks rusza więcej dalej, mijając miejsce pozornie bezpieczne, to zza które nie ruszają już ci, co tylko obserwują kilka kroków starcza, by dostrzec znajomą sylwetkę.
- Brendan. - wita go tylko szybkim skinieniem była pewna, że go tu spotka, nie czeka dłużej rusza dalej, ledwie kilka kroków, choć zdaje jej się że wędruje po innej ulicy, po miejscy kompletnie jej nieznanym, innym niż to które znała, które odwiedzała prawie codziennie. I wtedy ją dostrzega. Ledwie trzymającą się na nogach, jednak posuwającą się do przodu, przed siebie, musiała być w środku. Sadza pokrywała jej twarz, krew znaczyła ubrania. - Ciny. - szepnęła tylko puszczając się biegiem w kierunku znanej jednostki. Budynek majaczy za jej plecami, ogień trawi go niemiłosiernie, jedno z pięter zapada się. Kilka sekund by znaleźć się obok, tak niewiele to zajmuje. Nie ciężko dostrzec przerażenie i zagubienie, szok. Nikt nie spodziewał się, że Ministerstwo może poddać się czemuś tak trywialnemu jak ogień. - Lucy, pomogę ci. - obiecuje próbując ją uspokoić, skupić na niej swoją uwagę. Łapie ją pod ramię i prowadzi na bok, dalej, zmuszając później do zajęcia miejsca na ziemi. - Wiesz co się stało? - pyta cicho, zerkając jeszcze w stronę Ministerstwa. Zaraz przenosząc spojrzenie znów na znajomą kobietę. Różdżka wykonuje odpowiedni gest, gdy pierwsza inkantacja wydobywa się z ust - Paxo Maxima. - prosi cicho drewo, mając nadzieję, że to jej tym razem posłucha.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 20 kłute, 20 psychiczne)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ten dzień zleciał jej na analizowaniu sprawy, którą otrzymała od Ministerstwa. Była szczerze zaskoczona poziomek trudności zadania, zwykle, te które od nich otrzymywała ograniczały się do szybkiego zdjęcia klątwy i złożenia raportu w Ministerstwie. Tym razem jednak było inaczej. Blondynka spędziła cały dzień na głowieniu się i szukaniu rozwiązania. Księgi, podania, nawet lokalne mity nie pomogły jej w znalezieniu odpowiedzi. Szlachcianka nigdy nie poddawała się zbyt szybko w swoich poszukiwaniach, ale tym razem postanowiła nie komplikować sobie życia i udała się do Ministerstwa by poprosić o aktach spraw związanych z klątwą. Wszystko zawsze zaczynało się od znalezienia wspólnego czynnika. Było już późno dlatego przekraczając próg Ministerstwa nie była zaskoczona ciszą jaka tu panowała. Zwykle musiała czekać kilka minut nad podjechanie windy, a zmieszczenie się do niej przy pierwszym kursie często graniczyło z cudem. Rozumiała tych wszystkich ludzi okupujących w ciągu dnia Ministerstwo. Wiele rzeczy powinno się zmienić i chyba nie było osoby, która po części nie zdawałaby sobie z tego sprawy. Czekając na windę jeszcze raz przejrzała trzymane w dłoni akta. Usłyszała głośny dźwięk sygnalizujący przyjazd windy i stanęła bliżej czekając. Kiedy drzwi się otworzyły, a ludzie wybiegli z niej niemal ją taranując Lucinda nie miała pojęcia co się dzieje. Przez chwile wydawało jej się to jakimś żartem, grupą szczęśliwych ludzi opuszczających w końcu miejsce pracy. Dopiero twarz przebiegającej obok niej kobiety sprowadziła ją na ziemię. To nie było szczęście, a przerażenie. Szlachcianka mimowolnie przeniosła wzrok na windę, z której wydostawały się kłęby czarnego dymu, a wiszące tam spalone niemal zwłoki sprawiły, że w przerażeniu zrobiła krok do tyłu. Chciała uciekać, ale jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa starając się znaleźć odpowiedź na zaistniałą sytuacje. Wybuch, który miał miejsce chwile później rzucił nią o ścianę. Usłyszała krzyki dobiegające z pomieszczeń, teraz wszystko widziała wyraźniej. Ministerstwo dosłownie stało w płomieniach, a jego ściany upadały na jej oczach. Blondynka spróbowała się podnieść, ale okropny ból w udzie sprawił, że nie mogła nawet się ruszyć. Półprzytomna spojrzała na wystający z nogi pręt i aż zrobiło jej się niedobrze. Krew szumiała, serce próbowało prześcignąć same siebie. Obok Lucindy przebiegali ludzie po chwili padając albo z wykończenia, albo przygnieceni przez kawałki ścian i nie będący w stanie się już podnieść. Szlachcianka zmusiła się do tego by wstać. Nie mogła tu zostać bo wiedziała, że jeśli nie ruszy się z miejsca to po prostu umrze. Zostanie pogrzebana żywcem. Kobieta ledwo stając na nogach ruszyła przed siebie. Krzyk innych ją otumaniał, motywował, przerażenie wzięło nad nią górę kiedy wszystko ucichło. Nie wiedziała czy to jej głowa płata jej figle czy naprawdę nikogo innego tutaj już nie było. Nawet kiedy wybiegła z budynku nie zatrzymała się. Biegła i biegła i biegła. Zwolniła dopiero gdy usłyszała swoje imię, a przed nią zamigotała znajoma twarz. Kaszel zmiótł ją z nóg choć umysł dalej kazał jej uciekać. Blondynka czując obok siebie znaną osobę złapała kobietę za dłoń. Pokręciła głową i dopiero po chwili odpowiedziała. - Nie wiem. Nie wiem co się stało. Wszystko nagle stanęło w płomieniach… - zaczęła z ciężkim oddechem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Koziorożec zbudził go ze snu, tydzień ciężkiej pracy zamierzał odbić wcześniejszym i dłuższym snem - regeneracja była mu potrzebna, ale nie miała być mu dana. Nie od razu rozpoznał stworzenie, nie od razu rozpoznał też jego głos, dopiero nacisk na nazwisko Skamandera rozjaśnił jego umysł; to musiała być Justine Tonks. Ranni, dużo rannych, pożar - czy to mógł być przypadek? Czy to zdarzyło się kiedykolwiek wcześniej? Ministerstwo Magii płonęło, jedyne, o co śmiał prosić teraz los, to o to, by choć to zdarzenie nie zostało wywołane anomaliami, już wolał trzeciego padalca, potężniejszego siłą od Grindelwalda i piromana z Nokturnu razem wziętych, niż - po raz kolejny - samemu być za to odpowiedzialnym. Zerwał się z łóżka bez choćby chwili zwłoki, w ciemnościach, by nie zbudzić Neali, ubrał spodnie, zarzucił wczorajszą koszulę i wsunął czarodziejską szatę, przemieszczając się na miotle w kierunku Long Acre. Już stąd - już od początku - czuć było pożaru. Ale to nie palone ściany i gruzy były w tym wszystkim najstraszniejsze, a ponury zapach śmierci, który unosił się tutaj zdecydowanie zbyt dobrze wyczuwalny. Czuł już paloną skórę - czuł ją często, choćby na treningach - widział szkody, jakie wywołać mógł magiczny ogień, ale nigdy, przenigdy dotąd nie widział tego ani nie czuł w takim ogromnym natężeniu. Ranni leżeli właściwie wszędzie- było ich mnóstwo, lecz nawet nie w połowie tylu, ilu na co dzień pracowało w Ministerstwie, nawet pomimo późnej pory. Jak wielu zostało w środku? Jak wielu z nich już nie żyło - a jak wielu potrzebowało pomocy?
- Justine - odpowiedział czarownicy, która go tutaj wezwała, początkowo nawet nie drgnąwszy, kiedy ta rzuciła się biegiem przed siebie - do jednej z ofiar, wyglądała znajomo, ale musiał szacować priorytety - ci, którzy otrzymali już pomoc, bynajmniej nimi nie byli. Minęła chwila, może dwie, kiedy udał się biegiem za Tonks, bez słowa minął jednak ratowniczkę, minął też Lucindę, gnając dalej, w kierunku walącego się Ministerstwa.
Nie dało się ocalić wszystkich, ale ktoś na pewno czekał wciąż na ratunek, powoli godząc się ze śmiercią.
/zt do ministerstwa
- Justine - odpowiedział czarownicy, która go tutaj wezwała, początkowo nawet nie drgnąwszy, kiedy ta rzuciła się biegiem przed siebie - do jednej z ofiar, wyglądała znajomo, ale musiał szacować priorytety - ci, którzy otrzymali już pomoc, bynajmniej nimi nie byli. Minęła chwila, może dwie, kiedy udał się biegiem za Tonks, bez słowa minął jednak ratowniczkę, minął też Lucindę, gnając dalej, w kierunku walącego się Ministerstwa.
Nie dało się ocalić wszystkich, ale ktoś na pewno czekał wciąż na ratunek, powoli godząc się ze śmiercią.
/zt do ministerstwa
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dym unosił się ku niebu coraz gęstszymi churami i tam zdawał się niknąć. A może wnikać w obłoki nad Londynem sprawiając, że i one przyjmowały ponury, szarawy odcień. Budynek zajmował ogień a widok ten zdawał się jednocześnie przerażać jak i zapierać dech w piersiach. Zanim ruzszyła przez kilka sekund zwyczajnie stała z rozwartymi szeroko oczami i uchylonymi wargami patrząc jak płomienie obejmujące budynek poruszają się w rytmie zwiastującym jedynie śmierć. Muzyka którą wygrywała ulica była ponura, krzyki i płacz łączyły się i przenikały a wszyskie łącznie niosły ze sobą cierpienie i smutek. I strach. Przez wszystko przedzierał się strach.
Rzuciła się biegiem, najszybciej jak mogła. Nie bała się, chociaż powinna. W jakimś dziwnym rachunku uważała, że jedno uratowane życie jest o wiele ważniejsze niż jej. Zgodziła się na życie w ciągłym zagrożeniu. Zobowiązała się nieść pomoc. W jakiś sposób nauczyła się jak radzić sobie ze stresowymi sytuacjami, jednak tego, co zobaczyła dzisiaj w Ministerstwie miała szybko nie zapomnieć. Jak wielu rannych nadal znajdowało się w środku? Jak wielu czarodziejów straciło życie? Zatrzymała się przy Lucindzie, zerkając jedynie na plecy Brendana, patrząc jak wbiega głębiej w ognistą pożogę. Powodzenie. Pomyślała jedynie, mając nadzieję że nic mu nie będzie. Każde z nich musiało zająć się tym co potrafiło robić najlepiej. A przynajmniej teraz, w tym momencie, nadal jako ratowniczka - powinna leczyć, ratunkiem powinni zająć się aurorzy.
Skamander. Jej myśli nie potrafił nie wędrować w jego kierunku. Znaczył dla niej wiele, więcej niż cokolwiek innego i była niemal pewna, że był w Ministerstwie, gdy wybuchł pożar, choć jakaś część jej, gdzieś we wnętrzu nosiła cichą nadzieję, że było inaczej - że może wyszedł załatwić coś, zanieść jakiś papier komuś, może zwyczajnie spacerował po ulicach nie wracają do domu. Do niej. Teraz umierała z niepewności. Zaciskała zęby wiedząc, że to co czuła musiało zostać na drugim planie. Był aurorem, był zakonnikiem, był gwardzistą. Musiał sobie poradzić - a przynajmniej ona wierzyła że to zrobi. Nie mogła wbiec tam bez planu i szukać go na piętrze które zajmowało biuro Aurorów. Mogła mieć jedyne nadzieję. Odrzucić emocje na bok i działać, pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebowali. Wierzyć, że jeśli i on potrzebuje pomocy znajdzie się ktoś, kto mu ją ofiaruje.
Panika i strach, jego swąd czuć w dymie, który unosił się nad miastem. Czuć w pocie i powietrzu, słychać w krzyku tych który ucierpieli. Just złapała za dłonie Lucindy. Pociągnęła ją ku ziemi, sama klękając. Dłonie nadal spokojnie obejmując, próbując dodać gestem odrobinę spokoju. Twarz pozostała niezmienna, skupiona, w końcu sięgnęła po różdżkę.
-Weź głęboki wdech, Cinny. - poleciła widząc rozbiegane spojrzenie, zauważając jak jej zaklęcie migocze, jednak nie działa tak jak powinno. - Paxo Maxima. - powtarza jeszcze raz więc, celując różdżką w znajomą jej kobietę, mając nadzieję że tym razem jej ono posłucha i pomoże uspokoić szlachciankę przed nią. Wzrok znów nieświadomie zawiesza się na kilka sekund na płonącym za Lucindą budynku.
Rzuciła się biegiem, najszybciej jak mogła. Nie bała się, chociaż powinna. W jakimś dziwnym rachunku uważała, że jedno uratowane życie jest o wiele ważniejsze niż jej. Zgodziła się na życie w ciągłym zagrożeniu. Zobowiązała się nieść pomoc. W jakiś sposób nauczyła się jak radzić sobie ze stresowymi sytuacjami, jednak tego, co zobaczyła dzisiaj w Ministerstwie miała szybko nie zapomnieć. Jak wielu rannych nadal znajdowało się w środku? Jak wielu czarodziejów straciło życie? Zatrzymała się przy Lucindzie, zerkając jedynie na plecy Brendana, patrząc jak wbiega głębiej w ognistą pożogę. Powodzenie. Pomyślała jedynie, mając nadzieję że nic mu nie będzie. Każde z nich musiało zająć się tym co potrafiło robić najlepiej. A przynajmniej teraz, w tym momencie, nadal jako ratowniczka - powinna leczyć, ratunkiem powinni zająć się aurorzy.
Skamander. Jej myśli nie potrafił nie wędrować w jego kierunku. Znaczył dla niej wiele, więcej niż cokolwiek innego i była niemal pewna, że był w Ministerstwie, gdy wybuchł pożar, choć jakaś część jej, gdzieś we wnętrzu nosiła cichą nadzieję, że było inaczej - że może wyszedł załatwić coś, zanieść jakiś papier komuś, może zwyczajnie spacerował po ulicach nie wracają do domu. Do niej. Teraz umierała z niepewności. Zaciskała zęby wiedząc, że to co czuła musiało zostać na drugim planie. Był aurorem, był zakonnikiem, był gwardzistą. Musiał sobie poradzić - a przynajmniej ona wierzyła że to zrobi. Nie mogła wbiec tam bez planu i szukać go na piętrze które zajmowało biuro Aurorów. Mogła mieć jedyne nadzieję. Odrzucić emocje na bok i działać, pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebowali. Wierzyć, że jeśli i on potrzebuje pomocy znajdzie się ktoś, kto mu ją ofiaruje.
Panika i strach, jego swąd czuć w dymie, który unosił się nad miastem. Czuć w pocie i powietrzu, słychać w krzyku tych który ucierpieli. Just złapała za dłonie Lucindy. Pociągnęła ją ku ziemi, sama klękając. Dłonie nadal spokojnie obejmując, próbując dodać gestem odrobinę spokoju. Twarz pozostała niezmienna, skupiona, w końcu sięgnęła po różdżkę.
-Weź głęboki wdech, Cinny. - poleciła widząc rozbiegane spojrzenie, zauważając jak jej zaklęcie migocze, jednak nie działa tak jak powinno. - Paxo Maxima. - powtarza jeszcze raz więc, celując różdżką w znajomą jej kobietę, mając nadzieję że tym razem jej ono posłucha i pomoże uspokoić szlachciankę przed nią. Wzrok znów nieświadomie zawiesza się na kilka sekund na płonącym za Lucindą budynku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lucinda zawsze znajdowała się tam gdzie największe zagrożenie; w środku wszystkiego. Czasem miała wrażenie, że to po prostu jakaś siła, która przyciąga ją do takich miejsc. Ryzyko od zawsze znajdowało w jej życiu szczególne miejsce. Z biegiem czasu jednak to stawało się coraz częstsze, a ona choć broniła się przed nimi to nie umiała nad tym zapanować. Nie bywała w Ministerstwie często. Zgłoszenie jakie otrzymała równie dobrze mogło poczekać do jutra, ale coś ją dzisiaj pchało do tego miejsca. Namawiało by tutaj przyszła. Nie potrafiła się uspokoić chociaż bardzo chciała. Puls jeszcze bardziej przyśpieszył gdy dotarło do niej co tak naprawdę się stało. Runęło całe Ministerstwo. Choć często nie popierała tego czym się zajmowali i jak bez większego problemu potrafili omijać ważniejsze sprawy na rzecz prawdziwych błahostek to sama myśl, że tyle ludzi mogło dzisiaj stracić tam życie ją paraliżowała. Ona widziała to. Zwłoki pod murami. Teraz żałowała, że zatrzymywała się tylko na chwile, że wybrała wyjście z budynku niż pomoc. Nie była takim człowiekiem. Zawsze życie ludzkie było dla niej ważne. W niektórych momentach najważniejsze. Gdyby nie jej krew, pochodzenie… może teraz zajmowałaby się czymś zupełnie innym. Tak jednak nie było. Nie chodziło o nadmierną empatię czy altruizm. Była po prostu człowiekiem i nie znała większej wartości niż po prostu życie. Próbowała się uspokoić choć to nie było łatwe. Wiedziała jednak, że im dłużej ona panikuje tym dłużej kobieta nie może iść pomóc innym. Ludzie uciekali z krzykiem i błaganiem nawołując swoich bliskich. To była tragedia i trzeba było mówić o tym otwarcie. Dzisiaj kiedy to wszystko stało jeszcze w ogniu i było żywe… ludzie żyli emocjami. Trzymali się nadziei. Dopiero jutro kiedy dym opadnie i zostanie tylko sam popiół ludzie zrozumieją co tak naprawdę się wydarzyło. Ona już teraz to rozumiała, już teraz to widziała. Nie była to pierwsza tragedia, którą przeżyła. - Pomóż mi… ja też chce tam pomóc. Wylecz mnie, a pomogę. - powiedziała blondynka przymrużając mocniej oczy jakby chciała się skupić na tym by wyjść z tego cało już teraz… już w tym momencie. Czując dotyk dłoni Justine poczuła się pewniej. Wcześniej to ona przy niej była, a teraz role się odwróciły. Widocznie w jakiś pokręcony sposób pisane im było być przy sobie kiedy wszystko wali się na głowę. Kiedy świat się wali. - Co tu się dzieje, Just? - zapytała podnosząc wzrok na kobietę. Czy ona znała odpowiedź na to pytanie? Potrafiła jej powiedzieć skąd ten cały koszmar się wziął? Żałowała, że nie może mieć choć małe nadziei na to, że to tylko sen. Ból był zbyt realny.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chaos zdawał się otaczać je zewsząd. Tak wielkiego ogromu tragedii nie wiedziała jeszcze - a być może nie była jej częścią. Zdarzały jej się interwencje trudne, skąpane w morzu krwi i łez. Ale nigdy nie pochłonęły całego budynku - jednego z ważniejszych w magicznym Londynie. Nie rozglądała się jednak, musiała jak najszybciej zająć się kobietą, którą miała przed sobą. Nie zerknęła też za Brendanem, gdy minął ją biegnąc do środka - oboje doskonale wiedzieli co mają robić i co należy do ich obowiązków. Ona musiała pomóc, zniwelować obrażenia, które trapiły innych możliwie jak najszybciej, by zaraz przenieść się do kolejnej osoby potrzebującej zaklęć leczniczych. On zaś był tym, który miał pomagać tym, którzy jeszcze nie zdołali się wydostać i miała nadzieję, że uda mu się pomóc możliwie jak największej ilości osób.
Skupiła się więc na Lucindzie, która pomogła jej w ostatnim czasie bardziej, niż pewnie sądziła. Mierzyła się ją spojrzeniem, kontrując błękitne światło wydostające się z różdżki przytkniętej do skroni. Chciała - musiała - ją najpierw uspokoić. Widziała w jej oczach tlący się strach i przerażenie, nie dziwiła się wszak była świadkiem tej tragedii i była w środku Ministerstwa gdy to stanęło w płomieniach. Ale dostrzegła w jej spojrzeniu coś jeszcze - determinację? Tak, jej słowa zresztą to potwierdzały. Od zawsze wiedziała, że właśnie taka jest. Dlatego też podała jej kandydaturę na ostatnim spotkaniu Zakonu a słowami wypadającymi z jej ust, jedynie utwierdzała Justine w przekonaniu że jest odpowiednią osobą. Odjęła różdżkę, to musiało jej pomóc. Teraz przyszła kolej na zajęcie się ranami które znaczyły jej dłonie.
- Nie wiem. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, zerkając raz jeszcze w stronę Ministerstwa Magii, które nadal zajmował ogień. - Byłam już po swojej zmianie. Dostałam wezwanie patronusem. - relacjonowała dalej. Sama nie miała wiele więcej informacji niż Lucinda. Dowiedziała się jedynie, że Ministerstwo stoi w ogniu a wszystkie służby zobowiązane są stawić się na miejscu - i wiedziała, że jeśli ściągają ją już po zmianie, musiało się stać coś niedobrego. - Curatio Vulnera Maxima. - zadecydowała kierując różdżkę na zranione miejsca. Wiedziała, że mogą pozostać jej ledwie widoczne blizny, ale liczył się czas. Trudniejsze zaklęcia mogły zająć go więcej.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 20 kłute, 2 psychiczne)
Skupiła się więc na Lucindzie, która pomogła jej w ostatnim czasie bardziej, niż pewnie sądziła. Mierzyła się ją spojrzeniem, kontrując błękitne światło wydostające się z różdżki przytkniętej do skroni. Chciała - musiała - ją najpierw uspokoić. Widziała w jej oczach tlący się strach i przerażenie, nie dziwiła się wszak była świadkiem tej tragedii i była w środku Ministerstwa gdy to stanęło w płomieniach. Ale dostrzegła w jej spojrzeniu coś jeszcze - determinację? Tak, jej słowa zresztą to potwierdzały. Od zawsze wiedziała, że właśnie taka jest. Dlatego też podała jej kandydaturę na ostatnim spotkaniu Zakonu a słowami wypadającymi z jej ust, jedynie utwierdzała Justine w przekonaniu że jest odpowiednią osobą. Odjęła różdżkę, to musiało jej pomóc. Teraz przyszła kolej na zajęcie się ranami które znaczyły jej dłonie.
- Nie wiem. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, zerkając raz jeszcze w stronę Ministerstwa Magii, które nadal zajmował ogień. - Byłam już po swojej zmianie. Dostałam wezwanie patronusem. - relacjonowała dalej. Sama nie miała wiele więcej informacji niż Lucinda. Dowiedziała się jedynie, że Ministerstwo stoi w ogniu a wszystkie służby zobowiązane są stawić się na miejscu - i wiedziała, że jeśli ściągają ją już po zmianie, musiało się stać coś niedobrego. - Curatio Vulnera Maxima. - zadecydowała kierując różdżkę na zranione miejsca. Wiedziała, że mogą pozostać jej ledwie widoczne blizny, ale liczył się czas. Trudniejsze zaklęcia mogły zająć go więcej.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 20 kłute, 2 psychiczne)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcia Tonks pomagały. Lucinda czuła jak wraca jej siła chociaż prawdopodobnie jeszcze długo miała odczuwać to czego niedawno była świadkiem. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzały. Nigdy nie pomyślałaby, że takie miejsce jak Ministerstwo Magii może tak łatwo… upaść. Wiedziała, że od długiego czasu nie działo się dobrze. Wręcz odwrotnie. Wszystko stawało na głowie, ludzie gubili się we własnym życiu, niektórych ciężko było nazwać ludźmi w tym wszystkim. Choć widziała to wszystko w jakimś stopniu to nadal pozostawała nieświadoma. Nigdy nie wchodziła głębiej w politykę, odsuwała się od sporów, problemów, chciała żyć w spokoju. Nie można było jednak przejść obojętnie obok niektórych tragedii. Zawsze chciała być dla ludzi, pomagać ludziom jak tylko mogła. Więcej robiła dla innych niż dla samej siebie. Kiedy wybiegła z Ministerstwa czując ciepło płomieni na skórze i smak dymu wdzierający się do jej płuc… nie wiedziała dokąd biegnie. Nie myślała teraz o szukaniu pomocy, nie myślała o tych ludziach, którzy nadal zostali w środku. Napędzał ją szok, niedowierzanie, że coś takiego mogło w ogóle się wydarzyć i że ona była w środku tego wszystkiego. - To jakiś… obłęd – powiedziała tylko przejeżdżając dłonią po czole. Teraz kiedy zaczęła się uspokajać i serce zwolniło oczyszczając jej myśli doszło do niej ile tak naprawdę ludzi było teraz w środku. Chociaż już godziny pracy Ministerstwa się skończyły to na pewno wiele osób nadal tam pozostało kończąc codzienne sprawy. Tak jak ona. Tylko jej udało się uciec, ona trafiła na Justine, która pomogła jej z tego wyjść. Ile osób nie miało takiej szansy? - Czuje się już lepiej. Naprawdę. Chce pomóc Just. Co mogę? - zapytała kobietę bo ta musiała iść dalej i Lucinda doskonale o tym wiedziała. Choroba blondynki nie ujawniła się dzisiaj i ta była pierwszy raz kiedy była wdzięczna jej za cokolwiek. Odkąd się dowiedziała o swojej chorobie żyła w stresie, że nie będzie w stanie sobie poradzić kiedy znowu ją zaatakuje. Teraz pomimo stresu, bólu i tego wszystkiego co widziała w ciągu ostatnich minut nic innego się nie wydarzyło. - Czuje się już lepiej. - powtórzyła i do Justine i do siebie chcąc się uspokoić.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na razie różdżka nie płatała jej chwili pozwalając na pomoc jednej ze znajomych dusz. Cieszyła się, że jest w stanie pomóc Lucindzie, która nie tak dawno temu pozwoliła jej pozbyć się mary która przebywała z nią zdecydowanie zbyt długo. Teraz w końcu finalnie była wolna, teraz mogła skupić się na tym, do czego i tak powoli zmierzała. Na tym, czym podzieliła się ostatnio z Benem, gdy świętowali jej urodziny nad kubkiem z rumiankiem. Na razie jednak była tutaj, wśród chaosu, krzyków i płaczu. Sylwetki przemykały obok, jedne gnając z dala od Ministerstwa, które trawił ogień, drugie - mniej liczne - w drugą stronę, wprost do budynku ogarniętego szalejącym żywiołem. Skupiała się na tym, by uleczyć Lucindę. Nie powiedziała nic na jej komentarz nawigując odpowiednio różdżką, obserwując zasklepiające się rany. Miała rację - to był obłęd. Nigdy nie sądziła, że cokolwiek, ktokolwiek, jest w stanie targnąć się na instytucje którą było Ministerstwo Magii. W jakimś irracjonalnym przekonaniu sądziła, że to jedno z tych miejsc które można nazwać wręcz twierdzą. Jedno z takich, które stanowiło filar ich czarodziejskiego świata. Widząc podpalony budynek, zmieniający się w zgliszcza, czuła, że i jej przekonania co do tego miejsca właśnie takim było, niczym więcej niźli zwęglonym miejscem.
Nie miała pojęcie ile osób znajdowało się jeszcze w środku - musiała ufać innym w tym Brendanowi, który wbiegł do tego miejsca mijając ją bez słowa. Wiedziała, że dzisiejsza noc będzie długa. Jej pomoc nie miała zakończyć się tutaj, miała ruszyć dalej, jak tylko skończy tutaj i póki ogień nie zostanie opanowany a każdym rannym nie zajmą się odpowiednio nie wróci do domu. Oderwała spojrzenie od zasklepionej rany kobiety przenosząc je na jej twarz. Niebieskie tęczówki odnalazły tej jej. Wiedziała, że mówił prawdę - biła ona z jej wzroku. Zresztą, wiedziała że taka jest - dobra. Wiedziała, inaczej nie podałaby jej kandydatury na ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa.
- Jeszcze chwila Cinny. - powiedziała najpierw zerkając w kierunku obicia które należało uleczyć. Musiała pozwolić jej najpierw zająć się sobą, jeśli chciała pomagać innym. Nadal przyklękała przy niej na wspierając się o ziemię na jednym kolanie. Złapała ostrożnie za nadgarstek na chwilę wkładając różdżkę w zęby. Z delikatnością odsłoniła ranę, by nie przynieść jej więcej bólu. Złapała ponownie różdżkę - Episkey. - wypowiedziała raz jeszcze kierując je na brzydkie zasinienie. Nie obserwowała jednak światła wydobywającego się z różdżki. Znów uniosła głowę by na nią spojrzeć. - Pierwsza zasada: martwy ratownik, to żaden ratownik. - zapamiętaj, mówiło jej spojrzenie. Uważaj, bo powalając się zabić nikomu nie będziesz w stanie pomóc. - Druga zasada: kalkuluj ryzyko. - chęć pomocy jest ważna, cenna i jest tym co było najważniejsze w jej pomocy, trzeba było jednak realnie oceniać swoje możliwości. Czasem akty desperacji były niezbędne, jednak przy dobrym rozeznaniu w sytuacji można było stwierdzić, czy właśnie w takiej sytuacji się znaleźli. Rozejrzała się po ulicy szukając wzroku lokalu, który przecież wiedziała że tu był. - Nie wchodź do Ministerstwa, Cinny. - zastrzegła ją choć wiedziała jak trudne to mogło być. W środku było jeszcze gorzej niż tutaj, jednak bez odpowiedniego przeszkolenia szybciej można było tam odnaleźć śmierć, niźli komukolwiek pomóc. Pomagaj ludziom dojść do uzdrowicieli, pomagają uzdrowicielom odbierając od nich już tym którym pomoc została udzielona. Pomagaj im trafić do domu. Czasem zwyczajnie dodaj otuchy i pociechy. - dopiero teraz się podniosła wyciągając rękę w stronę koleżanki. Chciała pomóc. Dobrze, każda pomoc była potrzeba w obliczu tej tragedii. Pomogła jej wstać, zanim jednak puściła jej dłoń powtórzyła raz jeszcze. - Rozumiesz? - zapytała chcąc się upewnić. Musiała usłyszeć to z jej ust. Obietnicę, przysięgę, potwierdzenie.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 2 kłute, 2 psychiczne)
Nie miała pojęcie ile osób znajdowało się jeszcze w środku - musiała ufać innym w tym Brendanowi, który wbiegł do tego miejsca mijając ją bez słowa. Wiedziała, że dzisiejsza noc będzie długa. Jej pomoc nie miała zakończyć się tutaj, miała ruszyć dalej, jak tylko skończy tutaj i póki ogień nie zostanie opanowany a każdym rannym nie zajmą się odpowiednio nie wróci do domu. Oderwała spojrzenie od zasklepionej rany kobiety przenosząc je na jej twarz. Niebieskie tęczówki odnalazły tej jej. Wiedziała, że mówił prawdę - biła ona z jej wzroku. Zresztą, wiedziała że taka jest - dobra. Wiedziała, inaczej nie podałaby jej kandydatury na ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa.
- Jeszcze chwila Cinny. - powiedziała najpierw zerkając w kierunku obicia które należało uleczyć. Musiała pozwolić jej najpierw zająć się sobą, jeśli chciała pomagać innym. Nadal przyklękała przy niej na wspierając się o ziemię na jednym kolanie. Złapała ostrożnie za nadgarstek na chwilę wkładając różdżkę w zęby. Z delikatnością odsłoniła ranę, by nie przynieść jej więcej bólu. Złapała ponownie różdżkę - Episkey. - wypowiedziała raz jeszcze kierując je na brzydkie zasinienie. Nie obserwowała jednak światła wydobywającego się z różdżki. Znów uniosła głowę by na nią spojrzeć. - Pierwsza zasada: martwy ratownik, to żaden ratownik. - zapamiętaj, mówiło jej spojrzenie. Uważaj, bo powalając się zabić nikomu nie będziesz w stanie pomóc. - Druga zasada: kalkuluj ryzyko. - chęć pomocy jest ważna, cenna i jest tym co było najważniejsze w jej pomocy, trzeba było jednak realnie oceniać swoje możliwości. Czasem akty desperacji były niezbędne, jednak przy dobrym rozeznaniu w sytuacji można było stwierdzić, czy właśnie w takiej sytuacji się znaleźli. Rozejrzała się po ulicy szukając wzroku lokalu, który przecież wiedziała że tu był. - Nie wchodź do Ministerstwa, Cinny. - zastrzegła ją choć wiedziała jak trudne to mogło być. W środku było jeszcze gorzej niż tutaj, jednak bez odpowiedniego przeszkolenia szybciej można było tam odnaleźć śmierć, niźli komukolwiek pomóc. Pomagaj ludziom dojść do uzdrowicieli, pomagają uzdrowicielom odbierając od nich już tym którym pomoc została udzielona. Pomagaj im trafić do domu. Czasem zwyczajnie dodaj otuchy i pociechy. - dopiero teraz się podniosła wyciągając rękę w stronę koleżanki. Chciała pomóc. Dobrze, każda pomoc była potrzeba w obliczu tej tragedii. Pomogła jej wstać, zanim jednak puściła jej dłoń powtórzyła raz jeszcze. - Rozumiesz? - zapytała chcąc się upewnić. Musiała usłyszeć to z jej ust. Obietnicę, przysięgę, potwierdzenie.
Lucka (obrażenia: 5 tłuczone, 2 kłute, 2 psychiczne)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Long Acre
Szybka odpowiedź