Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Głębia lasu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Głębia lasu
W południowej części Szkocji znajduje się osnuty dziwną aurą las - wydaje się, że aż pulsuje on magią. Mieszkający w pobliżu czarodzieje doskonale wiedzą, że na zarośnięty niebosiężnymi drzewami teren nałożona jest niezliczona ilość zaklęć ochronnych, nikt nie ma jednak pojęcia, z jakiego powodu. Pewne jest jedno: zaklęcia są zbyt silne, by je złamać i tak stare, że wyłącznie legendy opowiadają o ich źródle.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Lodowata woda okazała się okrutnym przeciwnikiem; Margaux robiła, co mogła, machając rękami i nogami z całych sił, ale wydawało się, że im gwałtowniej się poruszała, tym mocniej szarpały ją fale, ciągnąc w nieznanym kierunku. Jej głowa wynurzyła się ponad powierzchnię tylko na moment – ułamki sekund, które wystarczyły jedynie na wyplucie wciskającego się do ust płynu i zaczerpnięcie odrobiny drogocennego powietrza; nie zdążyła jednak rozejrzeć się w poszukiwaniu ewentualnego ratunku, bo wir już wciągał ją z powrotem, w dół, coraz niżej, prosto ku… końcowi?
Nie, to nie mogło skończyć się w ten sposób. Chociaż piekły ją oczy i mięśnie, a płuca zdawały się palić żywym ogniem, znów podjęła niemożliwą próbę wydostania się spod ciężkich mas wody, starając się poruszać w kierunku, w którym – jak jej się wydawało – znajdowała się powierzchnia. Być może gdyby zebrała wystarczająco dużo odwagi, żeby rozchylić zaciśnięte mocno powieki, udałoby jej się dostrzec przynajmniej mglistą łunę światła, ale jej oczy pozostawały zamknięte, a ona sama w myślach rozpaczliwie błagała o pomoc, choć nie miała pojęcia, kogo właściwie wołała. Przypomniała sobie twarz Bena, spoglądającego na nią na sekundę przed dotknięciem klamki; miała nadzieję, że gdziekolwiek teraz był, nie musiał walczyć o przetrwanie, z każdą chwilą coraz niebezpieczniej zbliżając się do przegranej.
Nie, to nie mogło skończyć się w ten sposób. Chociaż piekły ją oczy i mięśnie, a płuca zdawały się palić żywym ogniem, znów podjęła niemożliwą próbę wydostania się spod ciężkich mas wody, starając się poruszać w kierunku, w którym – jak jej się wydawało – znajdowała się powierzchnia. Być może gdyby zebrała wystarczająco dużo odwagi, żeby rozchylić zaciśnięte mocno powieki, udałoby jej się dostrzec przynajmniej mglistą łunę światła, ale jej oczy pozostawały zamknięte, a ona sama w myślach rozpaczliwie błagała o pomoc, choć nie miała pojęcia, kogo właściwie wołała. Przypomniała sobie twarz Bena, spoglądającego na nią na sekundę przed dotknięciem klamki; miała nadzieję, że gdziekolwiek teraz był, nie musiał walczyć o przetrwanie, z każdą chwilą coraz niebezpieczniej zbliżając się do przegranej.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Oprócz bycia naturalnie rudym mógł zostać nienaturalnie czarny. Rozejrzał się po jaskini utwierdzając się w przekonaniu, że jest tu względnie bezpieczny, a potem podjął kolejną niełatwą decyzję i ruszył z całkiem przyjemnego miejsca w nieznane. Tym razem obrał ten sam kierunek, co Margo, Ben i Robert, musiał przekonać się czy są bezpieczni, znaleźć towarzyszy, przynajmniej w miarę możliwości, skoro jego korytarz zakończył się czymś bardzo dziwnym, przy czym zostanie nietoperzo-Bartym było całkiem zwyczajne.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Benjamin, rzucone zaklęcie pokazało ci, że skrzynię spowijała silna, niezbadana, niejednoznaczna magia - zbyt potężna, zbyt dawna, by móc ją tak łatwo zidentyfikować. Twoja znajomość obrony przed czarną magią była niewystarczająca, by wywnioskować coś więcej. Czy była to skrzynia, której szukaliście? Czy warto zaryzykować?
Margaux, dalej porywał cię prąd, coraz mocniej, coraz gwałtowniej, tobie jednak udawało się wystarczająco często łapać zbawienny oddech. W pewnym momencie jedna z fal uderzyła twoim ciałem o skałę - nie na tyle mocno, by pozbawić cię przytomności, jednak wystarczająco, żeby cię zranić. Otoczenie lodowatej wody i duża dawka adrenaliny sprawiły, że nie odczułaś bólu tak dotkliwie, jak powinnaś.
Półżywa, wreszcie ujrzałaś światło. Obraz coraz mocniej rozmywał ci się przed oczami, słoneczne promienie boleśnie kąsały przyzwyczajone do cienia powieki, dostrzegałaś tylko zarysy koron drzew i błękit wiosennego nieba. Gdy niosący cię prąd znacznie zwolnił, a ty nie miałaś już sił na walkę o utrzymanie się na powierzchni, wrócił do ciebie ból - palący, obezwładniający, odbierający zmysły. Niedługo potem straciłaś przytomność.
Wyłącznie cudem udało ci się przez cały czas zachować różdżkę i nie złamać jej wpół.
Hereward, przez całą drogę naprzód towarzyszyła ci cisza i echo stawianych kroków. Przedostałeś się przez długi, ciemny korytarz oblepiony pajęczyną, pustą grotę oświetloną zielonymi ognikami, kąsające mrozem zakręty, nawet podejrzanie wysoką jaskinię, w której twoje kroki zdawały się dziwne lekkie, jakby grawitacja działała lżej niż ledwie przed sekundą, ale wciąż nie oderwałeś się od bezpiecznej ziemi. Po kilku minutach wędrówki w twojej głowie rozbrzmiały ciche podszepty wyrzutów sumienia - a może wcale nie takie ciche?; narastały z każdą sekundą, wypominając ci dawne błędy, potknięcia, imiona osób, które zawiodłeś - i zaraz zawtórowały im kolejne słowa:
Złożone z dziesięciu, lecz tworzy dwa,
ściśnięte w całość, wywoła ich strach.
Pięć w samotności zbyt słabe, by brać,
pięć połączone, by na złość się zdać.
Złożone z dziesięciu, lecz tworzy dwa,
ściśnięte w całość, wywoła ich strach.
Pięć już się skrada, nie czekaj, nie łkaj,
by ruszyć dalej, poświęcić się daj.
Przed tobą znajdowały się olbrzymie, zamknięte czarne drzwi, których nie potrafiłeś otworzyć w żaden konwencjonalny sposób.
Cassian, twoja sytuacja pozostała niezmienna.
| Margaux - to koniec Twojej przygody na wydarzeniu. Dokładny opis obrażeń postaci otrzymasz w podsumowującym wydarzenie poście. Pozostali - na odpis macie 48h. Nieobecności zostały uwzględnione.
Margaux, dalej porywał cię prąd, coraz mocniej, coraz gwałtowniej, tobie jednak udawało się wystarczająco często łapać zbawienny oddech. W pewnym momencie jedna z fal uderzyła twoim ciałem o skałę - nie na tyle mocno, by pozbawić cię przytomności, jednak wystarczająco, żeby cię zranić. Otoczenie lodowatej wody i duża dawka adrenaliny sprawiły, że nie odczułaś bólu tak dotkliwie, jak powinnaś.
Półżywa, wreszcie ujrzałaś światło. Obraz coraz mocniej rozmywał ci się przed oczami, słoneczne promienie boleśnie kąsały przyzwyczajone do cienia powieki, dostrzegałaś tylko zarysy koron drzew i błękit wiosennego nieba. Gdy niosący cię prąd znacznie zwolnił, a ty nie miałaś już sił na walkę o utrzymanie się na powierzchni, wrócił do ciebie ból - palący, obezwładniający, odbierający zmysły. Niedługo potem straciłaś przytomność.
Wyłącznie cudem udało ci się przez cały czas zachować różdżkę i nie złamać jej wpół.
Hereward, przez całą drogę naprzód towarzyszyła ci cisza i echo stawianych kroków. Przedostałeś się przez długi, ciemny korytarz oblepiony pajęczyną, pustą grotę oświetloną zielonymi ognikami, kąsające mrozem zakręty, nawet podejrzanie wysoką jaskinię, w której twoje kroki zdawały się dziwne lekkie, jakby grawitacja działała lżej niż ledwie przed sekundą, ale wciąż nie oderwałeś się od bezpiecznej ziemi. Po kilku minutach wędrówki w twojej głowie rozbrzmiały ciche podszepty wyrzutów sumienia - a może wcale nie takie ciche?; narastały z każdą sekundą, wypominając ci dawne błędy, potknięcia, imiona osób, które zawiodłeś - i zaraz zawtórowały im kolejne słowa:
Złożone z dziesięciu, lecz tworzy dwa,
ściśnięte w całość, wywoła ich strach.
Pięć w samotności zbyt słabe, by brać,
pięć połączone, by na złość się zdać.
Złożone z dziesięciu, lecz tworzy dwa,
ściśnięte w całość, wywoła ich strach.
Pięć już się skrada, nie czekaj, nie łkaj,
by ruszyć dalej, poświęcić się daj.
Przed tobą znajdowały się olbrzymie, zamknięte czarne drzwi, których nie potrafiłeś otworzyć w żaden konwencjonalny sposób.
Cassian, twoja sytuacja pozostała niezmienna.
| Margaux - to koniec Twojej przygody na wydarzeniu. Dokładny opis obrażeń postaci otrzymasz w podsumowującym wydarzenie poście. Pozostali - na odpis macie 48h. Nieobecności zostały uwzględnione.
Wokół skrzyni pojawiła się gęsta, niepokojąca mgła. Z pewnością drewniane wieko zostało zamknięte ciężkimi, groźnymi, czarnomagicznymi klątwami, z którymi Benjamin zarówno nie chciał, jak i po prostu nie mógł sobie poradzić. Nie zamierzał zgrywać szalonego bohatera, nie chciał także szarżować, i choć normalnie kusiłoby go wypróbowanie swych magicznych sił w starciu z klątwami ciążącymi na kufrze, to teraz pragnął jedynie dostarczenia znalezionego przedmiotu na powierzchnię. Gdziekolwiek by ona nie była i cokolwiek nie stałoby na drodze w jej osiągnięciu. To jedyne, co mógł w tej chwili zrobić. Dla nich, dla Zakonu, dla Roberta, Herewarda; dla Cassiana i Margo, zapewne zmagających się z podobnymi wyzwaniami, które czyhały na nich za pozostałymi drzwiami.
- Locomotor skrzynia - powiedział, z nadzieją, że skrzynia uniesie się i pozwoli na przeniesienie się nieco dalej. A potem: że uda się ją (i siebie) przenieść za majaczące w jednej ze ścian drzwi.
- Locomotor skrzynia - powiedział, z nadzieją, że skrzynia uniesie się i pozwoli na przeniesienie się nieco dalej. A potem: że uda się ją (i siebie) przenieść za majaczące w jednej ze ścian drzwi.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Szedł przed siebie rozglądając się uważnie, żeby nie napotkać żadnego niebezpieczeństwa. Wszechobecne pajęczyny nie zwiastowały mu nic przyjemnego. Kurczowo ściskając różdżkę w dłoni, przemierzył jednak korytarz aż wreszcie usłyszał szepty w swojej głowie. Mówiły mu o tych wszystkich, których zawiódł, którym nie dał rady pomóc, których zostawił na pastwę losu. Szeptały ciągle jedno imię, które powodowało większe wyrzuty sumienia niż chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Wyrzucały mu ucieczkę z Anglii, od siostry, gdy zamiast się nią zająć, wyjechał w podróż po świecie. Z całych sił starał się je uciszyć ale im bardziej próbował, tym one zdawały się być głośniejsze. Każdy krok stawał się coraz większym wyzwaniem i Hereward zaczynał żałować, że zdecydował się na całą wyprawę. Najpierw ogień, potem różowy nosorożec, a następnie zostanie w połowie nietoperzem. Teraz zaś był zupełnie sam z demonami własnej przeszłości, które doskonale wiedziały, gdzie uderzyć, żeby bolało najmocniej Nie chciał płakać, ale sam nie wiedział, kiedy dokładnie po policzku spłynęła mu łza. A potem w głowie rozbrzmiały dziwna zagadka. Rozejrzał się zdezorientowany nie wiedząc nawet, gdzie zaszedł prześladowany przez najgorsze myśli. Dłonie - to była jego pierwsza myśl. Każdy ma pięć palców, połączone razem w pięść potrafią zrobić krzywdę. Barty był przyzwyczajony do zagadek jeszcze z czasów szkoły, gdy żeby dostać się do pokoju wspólnego, musiał rozwiązać problem logiczny zadany przez kołatkę. Jako nauczyciel także sobie z nimi radził. Nie wiedział tylko, co z rozwiązaniem powinien zrobić. Próbował zorientować się w miejscu, w którym się znalazł. Nie było to jednak takie proste. Głosy w jego głowie ciągle mu to utrudniały. Nie pozbył się także wyrzutów sumienia które prześladowały go w tej jaskini na każdym kroku.
- Pięść - mruknął pod nosem, ale nie miał pojęcia, czy przyniesie to jakikolwiek skutek. A potem poszedł do drzwi i niewiele się zastanawiając położył na nich obie dłonie. Inne pomysły, które przyszły mu do głowy były znacznie mniej przyjemne.
- Pięść - mruknął pod nosem, ale nie miał pojęcia, czy przyniesie to jakikolwiek skutek. A potem poszedł do drzwi i niewiele się zastanawiając położył na nich obie dłonie. Inne pomysły, które przyszły mu do głowy były znacznie mniej przyjemne.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Benjamin, skrzynia bez trudu uniosła się dzięki rzuconemu przez ciebie zaklęciu. Wkrótce dotknąłeś srebrzystej klamki, by wydostać się z tego pomieszczenia i dokładnie w tym momencie znowu poczułeś rwanie w okolicach żołądka. Świat przez chwilę wirował, aż wkrótce poraziło cię silne światło dnia codziennego.
Hereward, w momencie, w którym położyłeś obie dłonie na powierzchni czarnych jak smoła drzwi, poczułeś, jakby w twoją skórę głęboko wbiło się milion igieł. Być może właśnie tak było - z palców i śródręcza gęsto lała się krew, sprawiając ci niewyobrażalny ból, ale ty, jak sparaliżowany, nie mogłeś wycofać dłoni. Gdy wrota stanęły otworem, posoka zdążyła spłynąć ci już po łokciach. Nieopodal spostrzegłeś mężczyznę - jednego ze swoich towarzyszów? a może kogoś obcego? - walczącego z... czy ta istota, która chwytała Cassiana za ramiona i wciągała za drzwi, nie była ożywionym trupem?
Cassian, twój refleks okazał się zbyt słaby, a może po prostu niewystarczająco zawzięcie walczyłeś z trupimi rękoma. Nie dałeś rady ich odepchnąć, oplotły cię, wciągały coraz bliżej, mocniej, jego szpony wbijały ci się w łokcie i poczułeś nawet przeraźliwie bolesne ugryzienie na przedramieniu. A potem kolejne. Obraz przed oczami powoli zaczynał ci się rozmywać, a mimo to zdawało ci się, że trup powoli rozluźniał swój uścisk.
Hereward, Cassian, dokładnie w tym momencie oboje usłyszeliście przeszywający pisk, tak głośny, że w bezwarunkowym odruchu musieliście zasłonić sobie uszy, aby nie ogłuchnąć. Jaskinia zaczęła drżeć, a wkrótce wszystko, co widzieliście wkoło, traciło na wyraźności, rozpadało się, ciemniało, zupełnie jakby... jakby coś zakłócało zbudowaną iluzję. Na sklepieniu ujawniały się ziejące czernią plamy, na posadzce także otworzyły się szczeliny z otchłaniami pustki; jaskinia zaczynała się kruszyć, rozmywać, walić jak domek z kart. Minęły sekundy, zanim znaleźliście się w nicości i w tej nicości zaczęliście... spadać w dół? I zdawało wam się, że spadaliście tak długo, dopóki nawet nicość nie przestała istnieć.
---
Benjamin, byłeś wycieńczony, głodny i paskudnie przeziębiony, gdy pojawiłeś się na dziwnej polanie w szkockim lesie wraz ze skrzynią wykonaną z ciemnego drewna. Nie mogłeś jej na żaden sposób otworzyć. Spędziliście w grocie całą noc - teraz nastało południe 29 marca. Nie doznałeś większych obrażeń, choć byłeś wyczerpany.
Do końca miesiąca od liczby wyrzuconych oczek przy każdym rzucie odejmuj 10, chyba że odegrasz z uzdrowicielem wątek dotyczący leczenia.
Hereward, Cassian, obaj zostaliście znalezieni na obrzeżach lasu gdzieś w Szkocji przez czarodziejską, wielopokoleniową rodzinę. Przez całą dobę byliście nieprzytomni, wręcz ledwo żywi - odzyskaliście względną świadomość dopiero rano 30 marca i zostaliście momentalnie przetransportowani do Szpitala Św. Munga, by uzdrowiciele mogli przyjrzeć się waszym ranom.
Hereward, swój wątek wraz z uzdrowicielem kontynuuj tutaj, Cassian, ty kontynuuj zaś tutaj. W tych tematach znajdują się dokładne opisy waszych obrażeń.
Margaux, nurt rzeki wyrzucił cię w małym, czarodziejskim miasteczku, gdzie zajęli się tobą lokalni uzdrowiciele. Wyleczyli rodzące się zapalenie płuc, zanim zdążyło opanować twój organizm, zasklepili pokruszone żebra i pomogli zaleczyć liczne rany, zadrapania oraz obicia. Byli wyjątkowo życzliwi i troskliwi - pozwolili ci odejść dopiero rano 31 marca, gdy odzyskałaś już pełnię sił.
Skrzynia Grindelwalda została dostarczona do kwatery Zakonu Feniksa.
| Kochani, misja dobiegła już końca. Podsumowanie wkrótce pojawi się w odpowiednim temacie w dziale z wydarzeniami. Bardzo dziękuję za aktywny udział!
Hereward, w momencie, w którym położyłeś obie dłonie na powierzchni czarnych jak smoła drzwi, poczułeś, jakby w twoją skórę głęboko wbiło się milion igieł. Być może właśnie tak było - z palców i śródręcza gęsto lała się krew, sprawiając ci niewyobrażalny ból, ale ty, jak sparaliżowany, nie mogłeś wycofać dłoni. Gdy wrota stanęły otworem, posoka zdążyła spłynąć ci już po łokciach. Nieopodal spostrzegłeś mężczyznę - jednego ze swoich towarzyszów? a może kogoś obcego? - walczącego z... czy ta istota, która chwytała Cassiana za ramiona i wciągała za drzwi, nie była ożywionym trupem?
Cassian, twój refleks okazał się zbyt słaby, a może po prostu niewystarczająco zawzięcie walczyłeś z trupimi rękoma. Nie dałeś rady ich odepchnąć, oplotły cię, wciągały coraz bliżej, mocniej, jego szpony wbijały ci się w łokcie i poczułeś nawet przeraźliwie bolesne ugryzienie na przedramieniu. A potem kolejne. Obraz przed oczami powoli zaczynał ci się rozmywać, a mimo to zdawało ci się, że trup powoli rozluźniał swój uścisk.
Hereward, Cassian, dokładnie w tym momencie oboje usłyszeliście przeszywający pisk, tak głośny, że w bezwarunkowym odruchu musieliście zasłonić sobie uszy, aby nie ogłuchnąć. Jaskinia zaczęła drżeć, a wkrótce wszystko, co widzieliście wkoło, traciło na wyraźności, rozpadało się, ciemniało, zupełnie jakby... jakby coś zakłócało zbudowaną iluzję. Na sklepieniu ujawniały się ziejące czernią plamy, na posadzce także otworzyły się szczeliny z otchłaniami pustki; jaskinia zaczynała się kruszyć, rozmywać, walić jak domek z kart. Minęły sekundy, zanim znaleźliście się w nicości i w tej nicości zaczęliście... spadać w dół? I zdawało wam się, że spadaliście tak długo, dopóki nawet nicość nie przestała istnieć.
---
Benjamin, byłeś wycieńczony, głodny i paskudnie przeziębiony, gdy pojawiłeś się na dziwnej polanie w szkockim lesie wraz ze skrzynią wykonaną z ciemnego drewna. Nie mogłeś jej na żaden sposób otworzyć. Spędziliście w grocie całą noc - teraz nastało południe 29 marca. Nie doznałeś większych obrażeń, choć byłeś wyczerpany.
Do końca miesiąca od liczby wyrzuconych oczek przy każdym rzucie odejmuj 10, chyba że odegrasz z uzdrowicielem wątek dotyczący leczenia.
Hereward, Cassian, obaj zostaliście znalezieni na obrzeżach lasu gdzieś w Szkocji przez czarodziejską, wielopokoleniową rodzinę. Przez całą dobę byliście nieprzytomni, wręcz ledwo żywi - odzyskaliście względną świadomość dopiero rano 30 marca i zostaliście momentalnie przetransportowani do Szpitala Św. Munga, by uzdrowiciele mogli przyjrzeć się waszym ranom.
Hereward, swój wątek wraz z uzdrowicielem kontynuuj tutaj, Cassian, ty kontynuuj zaś tutaj. W tych tematach znajdują się dokładne opisy waszych obrażeń.
Margaux, nurt rzeki wyrzucił cię w małym, czarodziejskim miasteczku, gdzie zajęli się tobą lokalni uzdrowiciele. Wyleczyli rodzące się zapalenie płuc, zanim zdążyło opanować twój organizm, zasklepili pokruszone żebra i pomogli zaleczyć liczne rany, zadrapania oraz obicia. Byli wyjątkowo życzliwi i troskliwi - pozwolili ci odejść dopiero rano 31 marca, gdy odzyskałaś już pełnię sił.
Skrzynia Grindelwalda została dostarczona do kwatery Zakonu Feniksa.
| Kochani, misja dobiegła już końca. Podsumowanie wkrótce pojawi się w odpowiednim temacie w dziale z wydarzeniami. Bardzo dziękuję za aktywny udział!
/30 kwietnia
Zerkam na stary zegar w pokoju i myślę... Gdzie ja jestem? Skąd ja się tu wziąłem? Nie wiem... podłoga pode mną zaskrzypiała... Zerkam na nią a widzę kawałek drewna, który odstaje od pozostałych swych kolegów. Pocieram rękawem twarz ... hik... Znów się przeniosłem.
Zmrużyłem oczy i znalazłem się na jakiejś polanie... nie, to nie była polana... to było jakieś wejście do lasu czy coś... nie wiem. Zmrużyłem oczy i zrobiłem pierwsze kroki, by dojść w tamtą stronę, kiedy nagle po tych właśnie trzech krokach zleciałem w dół... Bum, poczułem nieprzyjemne, chłodne uderzenie w tyłek, skąd rozniósł się ból po całym ciele. Kurwa przeszło mi przez myśl i jednocześnie wstałem jak i zacząłem sobie masować tyłek. Wpadłem w jakąś dziurę, nie... pułapkę. Mimo iż byłem wysoki, to da dziura ma chyba z 2,5 metra głębokości. Próbowałem podskoczyć, ale i to nic mi nie dało.
- Jakim ja jestem idiotą... Przecież jestem czarodziejem. - i zaraz po tych słowach teleportowałem się z dziury do miejsca, które było pełen moich wspomnień. Środek lasu. Lasu, który był zatopiony w śniegu, w bieli. To dziwne zważywszy na to, że teraz był kwiecień.. chyba. Niby się dalej leczę, niby nie biorę narkotyków, ale i tak czuję się dziwnie. Może ktoś manipuluje moimi wspomnieniami? Ale jak, skoro chwilę temu byłem w jakiejś pułapce... Nie wiem... ale nie chciałem się kłócić z zimową aurą. Nie, kiedy usłyszałem kuguchara, nie mógłbym przejść obok tego obojętnie.
Rozejrzałem się i ujrzałem głaz, pod którym znalazłem rannego kuguchara. Podszedłem do tego kamienia i pogłaskałem go. I miałem wrażenie, że cofam się w czasie, że znów jest grudzień, a zaraz nadjedzie Majesty na swym koniu, znów zaraz upadnie, a ja do niej zaraz pobiegnę. Wyjąłem różdżkę i skierowałem ją na konar. Musze go usunąć, by ona mogła dalej galopować. By mogła wrócić cała i zdrowa. - Reducio - szepnąłem wyraźnie zaklęcie, które zaraz zrobiło swoje. No, to ona teraz pojedzie dalej. A ja? Ja musze poszukać tego kuguchara! On daleko przecie nie mógł uciec.
- Kici kici kici, gdzie gdzieś? - zacząłem nawoływać kuguchara, który według mnie musiał gdzieś uciec.
Zerkam na stary zegar w pokoju i myślę... Gdzie ja jestem? Skąd ja się tu wziąłem? Nie wiem... podłoga pode mną zaskrzypiała... Zerkam na nią a widzę kawałek drewna, który odstaje od pozostałych swych kolegów. Pocieram rękawem twarz ... hik... Znów się przeniosłem.
Zmrużyłem oczy i znalazłem się na jakiejś polanie... nie, to nie była polana... to było jakieś wejście do lasu czy coś... nie wiem. Zmrużyłem oczy i zrobiłem pierwsze kroki, by dojść w tamtą stronę, kiedy nagle po tych właśnie trzech krokach zleciałem w dół... Bum, poczułem nieprzyjemne, chłodne uderzenie w tyłek, skąd rozniósł się ból po całym ciele. Kurwa przeszło mi przez myśl i jednocześnie wstałem jak i zacząłem sobie masować tyłek. Wpadłem w jakąś dziurę, nie... pułapkę. Mimo iż byłem wysoki, to da dziura ma chyba z 2,5 metra głębokości. Próbowałem podskoczyć, ale i to nic mi nie dało.
- Jakim ja jestem idiotą... Przecież jestem czarodziejem. - i zaraz po tych słowach teleportowałem się z dziury do miejsca, które było pełen moich wspomnień. Środek lasu. Lasu, który był zatopiony w śniegu, w bieli. To dziwne zważywszy na to, że teraz był kwiecień.. chyba. Niby się dalej leczę, niby nie biorę narkotyków, ale i tak czuję się dziwnie. Może ktoś manipuluje moimi wspomnieniami? Ale jak, skoro chwilę temu byłem w jakiejś pułapce... Nie wiem... ale nie chciałem się kłócić z zimową aurą. Nie, kiedy usłyszałem kuguchara, nie mógłbym przejść obok tego obojętnie.
Rozejrzałem się i ujrzałem głaz, pod którym znalazłem rannego kuguchara. Podszedłem do tego kamienia i pogłaskałem go. I miałem wrażenie, że cofam się w czasie, że znów jest grudzień, a zaraz nadjedzie Majesty na swym koniu, znów zaraz upadnie, a ja do niej zaraz pobiegnę. Wyjąłem różdżkę i skierowałem ją na konar. Musze go usunąć, by ona mogła dalej galopować. By mogła wrócić cała i zdrowa. - Reducio - szepnąłem wyraźnie zaklęcie, które zaraz zrobiło swoje. No, to ona teraz pojedzie dalej. A ja? Ja musze poszukać tego kuguchara! On daleko przecie nie mógł uciec.
- Kici kici kici, gdzie gdzieś? - zacząłem nawoływać kuguchara, który według mnie musiał gdzieś uciec.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gostir zniknął, a on nie miał pojęcia, gdzie go szukać. Nie spał kolejne parę dni z rzędu, ale chociaż jego ciało powinno krzyczeć o zmęczenie, ignorował te bodźce. Sam nie wiedział, dlaczego tak było, ale może jego siła płynęła z animagicznej formy? Wiedział, że witalność czarodzieja w pewny sposób wzrastała, gdy udało mu się osiągnąć tę umiejętność, ale trawiło go coś jeszcze. Zaklęcie, które rzucił. Czy to właśnie przez nie zabrali smoka? Akurat tego smoka? Właśnie dlatego czuł czasami ból i obezwładniający strach? Czyjąś obecność blisko? Towarzystwo Lynn wcale mu nie pomagało się skupić. Nie mógł siedzieć w domu i o tym myśleć. Musiał coś zrobić! Deportował się na skraj lasu gdzieś w Szkocji, gdzie byli z łamaczem klątw ostatnio i odetchnął, po czym przemienił się w wilka. W ciągu tych paru dni zapoznał się ze swoją nową formą na tyle na ile mógł, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że wysysało to z niego coraz mniej energii. Morgoth pobiegł prosto w puszczę, praktycznie bezszelestnie stąpając po ściółce, skąpany w lunatycznym świetle. Jak we śnie. Gdzieś w oddali usłyszał skowyt wilczej sfory. Nie miał zamiaru się z nimi spotykać. Słyszał trzask gałązek, chrupanie zmarzniętej lekko ziemi, coś czmychnęło na granicy snopa światła bijącego od księżyca. Biegł kilka minut, aż znalazł się na niewielkiej polance otoczonej bezlistnymi krzakami. Wystarczy. Musiał przypomnieć sobie zapach tamtej łuski. Nie zamierzał się poddać, chociaż było to jak szukanie igły w stogu siana. Nigdy. Już niedługo.
Wcale nie było łatwo wyłapać odpowiednią woń. W końcu minęło parę dni, a nawet najlepszemu tropicielowi trudno było podłapać trop po takim czasie. Ale coś mu w tym przerwało. A mianowicie inny zapach. Metaliczny i wywołujący w jego pysku przypływ śliny. Był głodny, a tym kuszącym zapachem było nic innego jak krew. Nie mogąc się nawet powstrzymać, wystrzelił w tamtym kierunku. Biegł bez opamiętania, czując ciepłą krew coraz bliżej. Zupełnie jakby serce biło mu dwa razy szybciej z tego powodu. Przystanął w pewnym momencie. Ten zapach... Człowiek. Podniósł łeb i zjeżył lekko włosy na karku. Morgoth wiedział, że jego zwierzęce instynkty nie mogły wziąć nad nim góry, ale jego wilcza część reagowała bezbłędnie wpasowując go w okoliczności. Po cichu zaczął iść w stronę skąd dochodziła krew. Praktycznie z małego urwiska mógł zobaczyć kulejącego kuguchara, a zaraz za nim mężczyznę. Znał go. Brat zdrajcy.
Wcale nie było łatwo wyłapać odpowiednią woń. W końcu minęło parę dni, a nawet najlepszemu tropicielowi trudno było podłapać trop po takim czasie. Ale coś mu w tym przerwało. A mianowicie inny zapach. Metaliczny i wywołujący w jego pysku przypływ śliny. Był głodny, a tym kuszącym zapachem było nic innego jak krew. Nie mogąc się nawet powstrzymać, wystrzelił w tamtym kierunku. Biegł bez opamiętania, czując ciepłą krew coraz bliżej. Zupełnie jakby serce biło mu dwa razy szybciej z tego powodu. Przystanął w pewnym momencie. Ten zapach... Człowiek. Podniósł łeb i zjeżył lekko włosy na karku. Morgoth wiedział, że jego zwierzęce instynkty nie mogły wziąć nad nim góry, ale jego wilcza część reagowała bezbłędnie wpasowując go w okoliczności. Po cichu zaczął iść w stronę skąd dochodziła krew. Praktycznie z małego urwiska mógł zobaczyć kulejącego kuguchara, a zaraz za nim mężczyznę. Znał go. Brat zdrajcy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zrobiłem kilka kroków, i nic. Kilkanaście, aż w końcu znalazłem rannego kuguchara, przy którym wręcz uklęknąłem. A więc tu jest ten mały urwis. Zacząłem jego głaskać po brzuchu. - Nie bój się, nic ci nie zrobię. - cicho szepnąłem w jego stronę. Zerknąłem na jego ranę i nieco się zaniepokoiłem. To nie wygląda zbyt dobrze, zabiorę jego do magizoologa. Rozejrzałem się, i ku memu zdziwieniu, nie było nigdzie śniegu. Wręcz przeciwnie, było czuć co prawda duchotę, lecz wzrokiem panowała wiosna. No naprawdę, pierdolona pogoda, albo znów te dziwactwa się dzieją ze mną. Nie wiem, nie umiem tego ocenić, opanować.
- Tylko poczekamy, jak Majesty przejedzie. Nie chcę, by znów spadła z konia, zgoda? - rzuciłem dalej swym spokojnym głosem i jednocześnie oderwałem kawałek swej szaty, aby móc z niego zrobić jakiś prowizoryczny opatrunek na ranę biednego stworzenia. Biedak, szkoda że nie umiem w magię lecznicą. Bym wtedy uleczył jego chorą łapkę, a tak to muszę bawić się w prowizorkę. A powinienem iść na kurs magizoologiczny zamiast na różdżkarstwo... i powinienem nie wchodzić w narkotyki, ale no teraz jest już za późno. Stanowczo za późno.- Ale może powiedz, kto ci to zrobił... Wilki? - kontynuowałem dalszą rozmowę z kugucharem jednocześnie rzucając zbędny patyk przy kugucharze przed siebie, w stronę urwiska. Jednocześnie wysłuchałem relacji zdarzenia.
- Tylko poczekamy, jak Majesty przejedzie. Nie chcę, by znów spadła z konia, zgoda? - rzuciłem dalej swym spokojnym głosem i jednocześnie oderwałem kawałek swej szaty, aby móc z niego zrobić jakiś prowizoryczny opatrunek na ranę biednego stworzenia. Biedak, szkoda że nie umiem w magię lecznicą. Bym wtedy uleczył jego chorą łapkę, a tak to muszę bawić się w prowizorkę. A powinienem iść na kurs magizoologiczny zamiast na różdżkarstwo... i powinienem nie wchodzić w narkotyki, ale no teraz jest już za późno. Stanowczo za późno.- Ale może powiedz, kto ci to zrobił... Wilki? - kontynuowałem dalszą rozmowę z kugucharem jednocześnie rzucając zbędny patyk przy kugucharze przed siebie, w stronę urwiska. Jednocześnie wysłuchałem relacji zdarzenia.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie rozumiał, co robił tam Barry Weasley. Chociaż czy miało to jakiekolwiek znaczenie w odniesieniu do sytuacji, w której się znalazł? Cała złożoność przestała już zaskakiwać Morgotha i najpewniej, by odszedł, gdyby nie magnetyzujący i praktycznie hipnotyzujący zapach krwi. Krwi, która na oświetlonej przez księżyc ziemi była niemal czarna. Długi szeroki ślad ciągnął się za zwierzęciem równocześnie przyczyniając się do jego zguby. Nawet ślepy lis trafiłby po takich znakach na taką zdobycz. Wiedział, że powinien był szukać tropu, ale ten był gdzieś w okolicy. Wiedział o tym tylko nie był pewien czy przypadkiem nie stracił go wśród wszystkich zapachów lasu. Musiał szukać na nowo, co było niemożliwe z człowiekiem i rannym kotem. W innych okolicznościach by odszedł i węszył dalej, ale nie teraz. Musiał się pozbyć obu postaci, jeśli chciał znów wrócić do punktu wyjścia. Dodatkowo Morgoth uznał, że ranny kuguchar będzie idealną zdobyczą na pozbycie się zbliżających się nocnych drapieżników. Skoro on go wyczuł, inne leśne zwierzęta na pewno też biegły w tę stronę. W dodatku z chęcią przegoniłby stąd ciekawskiego Weasleya. Tylko jego mu tu brakowało. Śmierdzącego charakterystycznie poprzez zniszczone wieloletnim faszerowaniem się ciało mógł zatrzeć pozostałości śladów jakie zostały po smoku, którego szukał Yaxley. Cicho przemknął kawałek w przód, po czym zjechał po skarpie prosto za kuguchara, patrząc zielonymi oczami na rudowłosego czarodzieja. Zawarczał, jeżąc się i pokazując zęby.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słyszałem, jak kuguchar ostrzegał mnie. Mówił, że czai się tu jakieś zagrożenie, niebezpieczeństwo. Że powinienem zniknąć stąd jak najszybciej. Sam rozglądałem się i niczego nie widziałem. Tylko las był jak zwykle, stanowczo cichy. Ale byłbym głupcem, gdybym zignorował podejrzenia kuguchara. W końcu one potrafią lepiej zwęszyć jakieś niebezpieczeństwo. Pomyślałem, że może warto teraz zniknąć, póki można. Nie słyszę w okolicy żadnych innych kugucharów, więc one mogły się gdzieś skryć w bezpiecznym miejscu. Tak więc wziąłem kuguchara na ręce, kiedy nagle padł głos. Czy raczej poprawnie.. odgłos... Nie był to ludzki, tylko jakiś zwierzęcy. Uniosłem głowę kierując wzrok na zwierzę, którego widziałem wzrok skierowany konkretnie na mnie. Wilk zawarczał. Czyżby chciał swoją zdobycz? Chciał tego biednego kuguchara? No chyba nie. - Chcesz swoją zdobycz, tak? No to go łap - mówiąc zaraz skierowałem różdżkę na kuguchara. - Znajdź rudowłosą i zaopiekuj się nią. Abesio!- wpierw wyszeptałem swe słowa w stronę kuguchara, a potem pewnie rzuciłem zaklęcie, które teleportowało kuguchara w okolice miejsca, gdzie mieszkała Lyra. Podejrzewałem, że bezpośrednio do niej kuguchar się nie przeniesie, więc pewnie zwierzę będzie gdzieś w okolicach, gdzie Lyra może będzie spacerować. Nie wiem, to tylko moje przypuszczenia. Może i powinienem wysłać go do Garretta, który umie jakoś dogadywać się ze swoim stworzeniem, ale przypomniałem sobie, że Lyra marzyła o własnym kugucharze. Może go zaadoptuje, może uleczy i puści wolno... Z pewnością nie będzie obojętna. Wobec stworzenia.
Ale teraz zostałem tylko ja i wilk. Ja i wilk... Nie, nie zabiję jego. Mimo wszystko nie jestem zabójcą. Nie zabijam. Może i ćpałem, może i się leczę, ale aż tak mocno zepsuty to nie jestem. Ja nie jestem Samanthą. Dlatego spróbowałem wycelować w wilka chcąc rzucić zaklęcie, które wyszło z moich ust. - Amicus - rzuciłem, ale nie wiem, czy trafiłem. W końcu i wilk mógł się poruszyć, zaatakować.
Ale teraz zostałem tylko ja i wilk. Ja i wilk... Nie, nie zabiję jego. Mimo wszystko nie jestem zabójcą. Nie zabijam. Może i ćpałem, może i się leczę, ale aż tak mocno zepsuty to nie jestem. Ja nie jestem Samanthą. Dlatego spróbowałem wycelować w wilka chcąc rzucić zaklęcie, które wyszło z moich ust. - Amicus - rzuciłem, ale nie wiem, czy trafiłem. W końcu i wilk mógł się poruszyć, zaatakować.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słyszał dziwne odgłosy z ust rudowłosego, których nie mógł zidentyfikować. Jednak zwrócone dźwięki wyraźnie w stronę kuguchara, mogły jednak mieć jakieś znaczenie. Mało kiedy spotykało się zwierzęcoustych? Najwidoczniej Weasley właśnie się z nim porozumiewał, a zwierzę mu odpowiadało. Na pewno wyczuło, że wilk kręcił się w okolicy już o wiele wcześniej. Najwidoczniej jednak zareagował za późno. Woń krwi drażniła nozdrza animaga, który przez nią nie mógł się skupić na poprzednim zadaniu. Do tego jeszcze ten Barry... Musiał stąd zniknąć i to czym prędzej. Gdy znalazł się naprzeciwko niego, rudowłosy czarodziej nie od razu go dostrzegł, ale i tak jego reakcja była szybka. Chciał, żeby stąd zniknął czym prędzej i nie kręcił się po okolicy, gdy panował tutaj jeszcze świeży trop. A przynajmniej taki, który dało się jeszcze wyczuć. Kłapnął zębami na słowa Weasleya, który najwidoczniej nie zrozumiał aluzji. Morgoth pozwolił mu wyjąć różdżkę i przenieść gdzie indziej dzikiego kota. Nie interesowało go gdzie. I chociaż pozbawił go całkiem przyjemnego metalicznego zapachu krwi kota, zniknięcie kuguchara było mu bardzo na rękę. Może wilki ominął te okolicę? A przynajmniej wtedy gdy pozbędzie się z niej również i Weasleya. Nie miał zamiaru spotykać dzikiej sfory. Na razie byli sami. Czy Barry w ogóle mógł się domyślać przed kim stał? Że wielki basior wcale nie był leśnym zwierzęciem, a człowiekiem z krwi i kości? Babka ostrzegała Morgotha przed tym, że w skórze zwierzęcia czarodziej staje się bardziej podatny na zwierzęce, pierwotne instynkty i Yaxley rozumiał o czym mówiła. I to doskonale. Powstrzymał jednak odruch skoku i miał nadzieję, że Weasley pójdzie po rozum do głowy i się teleportuje. W końcu jak inaczej się tu znalazł jak właśnie nie przez teleportację? Usłyszał inkarnację znanego zaklęcia, ale było ono nietrafione. Lub właściwie trafiło, ale jego siła nie zrobiła nic. Prychnął, pozbywając się resztek nieudanego zaklęcia, którego mgiełka jedynie uderzyła go w pysk. Charkot zaraz jednak ucichł i Morgoth skoczył w stronę Weasleya.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Głębia lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja