Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Głębia lasu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Głębia lasu
W południowej części Szkocji znajduje się osnuty dziwną aurą las - wydaje się, że aż pulsuje on magią. Mieszkający w pobliżu czarodzieje doskonale wiedzą, że na zarośnięty niebosiężnymi drzewami teren nałożona jest niezliczona ilość zaklęć ochronnych, nikt nie ma jednak pojęcia, z jakiego powodu. Pewne jest jedno: zaklęcia są zbyt silne, by je złamać i tak stare, że wyłącznie legendy opowiadają o ich źródle.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Zaklęcie chyba nie poszło zgodnie z moimi przemyśleniami, bo wilk zamiast się uspokoić, skoczył na mnie. Nie zamierzałem zostawiać tego bez żadnej reakcji. Może i mógłbym się teleportować, lecz ryzyko jest duże. Mógłby się rozszczepić, wilk mógłby odgryźć w ułamku sekundy jakąś część ciała, czy coś innego. Nie, zamierzałem walczyć ze stworzeniem, póki się nie wyniesie. Albo może...
Może ktoś będzie głodny? Zaraz skierowałem różdżkę w stronę stworzenia. Expulso!- postanowiłem wpierw jego odrzucić w stronę drzewa, co by zyskać kilka sekund nad przeciwnikiem. Nie, nie ucieknę, to nie są zwykłe pojedynki, gdzie po czymś takim by się zakończyła gra. Ja czułem, jak adrenalina rośnie we mnie, jakbym nie mógł odpuścić walki. Nie ważne, czy człowiek, czy zwierzę... Kolejna okazja do treningu.
- Lamino- rzuciłem starając sie tak wycelować, aby w każda kończynę weszło ostrze. Ryzykowałem, ale nie przejmowałem się. Lubię ryzyko. W sumie to polubiłem je. Podoba mi się ono.
Dlaczego tego wcześniej nie zauważyłem? Czyżby narkotyki przyćmiły to wszystko? Może gdyby nie one, byłbym całkiem innym czarodziejem, innym człowiekiem.
-Już rozumiem ciebie Garrett. - rzuciłem nie odrywając wzroku ze zwierzaka. To było niczym.. no właśnie, narkotyk, ale taki zdrowy. - Samantha się myliła, to nie czarna magia daje moc, tylko ta biała... ach, czemu ja byłem taki głupi...- dodałem cicho pod nosem. Gdyby nie Burke... gdyby nie on, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może bym poszedł w końcu na kurs aurorski, co by nie siedzieć tylko w różdżkach. Mógłbym robić wiele innych rzeczy, ale no czasu nie cofnę, jak i nie zacznę teraz kursu aurorskiego. Pozostaje mi dalsze leczenie, a potem...
Zerknąłem na stworzenie obserwując jego stan jak i poczynanie, z różdżką w dłoni.
Może ktoś będzie głodny? Zaraz skierowałem różdżkę w stronę stworzenia. Expulso!- postanowiłem wpierw jego odrzucić w stronę drzewa, co by zyskać kilka sekund nad przeciwnikiem. Nie, nie ucieknę, to nie są zwykłe pojedynki, gdzie po czymś takim by się zakończyła gra. Ja czułem, jak adrenalina rośnie we mnie, jakbym nie mógł odpuścić walki. Nie ważne, czy człowiek, czy zwierzę... Kolejna okazja do treningu.
- Lamino- rzuciłem starając sie tak wycelować, aby w każda kończynę weszło ostrze. Ryzykowałem, ale nie przejmowałem się. Lubię ryzyko. W sumie to polubiłem je. Podoba mi się ono.
Dlaczego tego wcześniej nie zauważyłem? Czyżby narkotyki przyćmiły to wszystko? Może gdyby nie one, byłbym całkiem innym czarodziejem, innym człowiekiem.
-Już rozumiem ciebie Garrett. - rzuciłem nie odrywając wzroku ze zwierzaka. To było niczym.. no właśnie, narkotyk, ale taki zdrowy. - Samantha się myliła, to nie czarna magia daje moc, tylko ta biała... ach, czemu ja byłem taki głupi...- dodałem cicho pod nosem. Gdyby nie Burke... gdyby nie on, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może bym poszedł w końcu na kurs aurorski, co by nie siedzieć tylko w różdżkach. Mógłbym robić wiele innych rzeczy, ale no czasu nie cofnę, jak i nie zacznę teraz kursu aurorskiego. Pozostaje mi dalsze leczenie, a potem...
Zerknąłem na stworzenie obserwując jego stan jak i poczynanie, z różdżką w dłoni.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Expulso podziałało. I to bardzo dobrze. Zdecydowanie za dobrze jak na gust Morgotha, ale nie mógł inaczej zareagować. Poczuł jak coś w połowie skoku odrzuca go w tył, gdzie mocno uderzył w konar solidnego dębu. Nie było to przyjemne uczucie, ale nie usłyszał żadnego chrupnięcia, które mogłoby przypominać łamaną kość. Nie. Wszystko zdawało się w porządku, chociaż bok bolał go jak sto diabłów. Nie był jednak w stanie ustać na grubych łapach. Wciąż lekko oszołomiony zaklęciem, a także uderzeniem osunął się na ziemię, chcąc złapać oddech. Do tego to cholerne kręcenie się całej okolicy było paskudnie przeszywające. Nie chciał czuć się słabo. Nie zamierzał odpuszczać. Teraz to już jedynie Weasley do końca go rozzłościł. Instynkt ponownie wziął górę, a Morgoth przypomniał sobie o tym, że jeden Weasley w dół nie był żadnym wielkim straceniem dla czarodziejskiego świata. Szczególnie taki. Wilk uniósł wargi i pokazał zęby, które pokryte były krwią. Jego własną krwią, która popłynęła z przegryzionego języka, gdy uderzył mocno w konar. Szarpnął łbem, chcąc pozbyć się już jakichkolwiek oznak dezorientacji, które oznaczałyby, że jego siły osłabły. Wręcz przeciwnie. Poczuł jak w jego żyły tryska nowa energia. Obnażył się kły, ogromne jak dłuta, te mniejsze mają długość kciuka dorosłego mężczyzny. Cały garnitur błysnął pod zmarszczoną górną wargą, a z gardła zaczął ponownie dobiegać niski grzmot, przywodzący raczej na myśl rodzący się ryk lwa. Był jednak już gotowy. W momencie w którym poleciało Lamino, odskoczył w bok dość gwałtownie, ale już bez większego wysiłku, nie dając czasu na ponowną reakcję. Najwidoczniej Weasleya wciągnęły jego własne myśli, ale Morgoth nie zamierzał czekać. Dwoma skokami znalazł się tuż przy rudowłosym i wbił zęby w łydkę mężczyzny. Szarpnął, czując na głowie silne uderzenia, ale w końcu coś go oderwało od ciała. Zaczaił się chwilę w ciemnościach, korzystając z czarnego futra, by przejechać językiem po pysku, czując metaliczny posmak krwi. Patrzył na Barryego spod opuszczonego łba. Jego oczy płonęły hipnotyzująco brudną, zielonkawą barwą. Teraz już wiedział. Że nie da zniknąć Weasleyowi.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaklęcie jak pierwsze trafiło idealnie, tak już do końca nie udało mi się jednak skupić na tym drugim zaklęciu. Wilkowi udało się jednak pozbyć odznaki dezorientacji. Nie zdołałem odpowiednio zareagować przez siedzenie we własnych myślach, ponieważ chwilę później poczułem okropny ból w łydce. Próbowałem wyszarpnąć nogę, lecz wilk sam mocniej ją szarpał, dlatego kopnąłem go drugą nogą po pysku od dołu. Ugryzłem się w język czując kolejne szpikulce, które od dołu się wbiły mi w łydkę. Nie, musiałem podeprzeć się drzewa, by móc stać na drugiej, zdrowej nodze. Zerknąłem na ranną nogę, gdzie miałem łydkę całą w krwi. Niedobrze, bardzo niedobrze. Wilk się pewnie gdzieś zaczaił, aż się rozejrzałem za nim. Nie, nie widzę jego nigdzie. Na pewno nie uciekł, bo przecież łydka mi krwawi. Postanowiłem zaryzykować.
- Glacius - wskazałem różdżką na powierzchnię dookoła mnie. Znaczy na tyle, ile mogłem się odwrócić bez ruszania się. Gdybym wiedział tylko, gdzie on jest... podpaliłbym krzaki, bo w końcu wilki boją się ognia. Tylko z drugiej strony podpalać las...
Tylko szkoda, że zaklęcie zadziałało na kilka metrów, tworząc niewielki kawałek lodu. Jednak zaklęcie nie poszło mi tak, jak chciałem, lecz wolałem mieć różdżkę w pogotowiu, by rzucić jakieś zaklęcie, niż skupiać się na zamrażaniu powierzchni. Nie zamierzałem się poddawać. Miałem zamiar walczyć do końca.
- Glacius - wskazałem różdżką na powierzchnię dookoła mnie. Znaczy na tyle, ile mogłem się odwrócić bez ruszania się. Gdybym wiedział tylko, gdzie on jest... podpaliłbym krzaki, bo w końcu wilki boją się ognia. Tylko z drugiej strony podpalać las...
Tylko szkoda, że zaklęcie zadziałało na kilka metrów, tworząc niewielki kawałek lodu. Jednak zaklęcie nie poszło mi tak, jak chciałem, lecz wolałem mieć różdżkę w pogotowiu, by rzucić jakieś zaklęcie, niż skupiać się na zamrażaniu powierzchni. Nie zamierzałem się poddawać. Miałem zamiar walczyć do końca.
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 05.01.17 19:29, w całości zmieniany 1 raz
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zimno zaklęcia ogarnęło go niczym całun, łupało mu w skroniach wciąż od udanego zaklęcia. Skupił się jednak na swojej ofierze. Bo właśnie tym był dla niego Weasley. Nie człowiekiem, intruzem, którego trzeba było przegonić. Pomimo że jego oczy buchały bezlitośnie, można było dostrzec w nich pałające jakieś rozumne okrucieństwo. Może właśnie to różniło animagów od zwierząt? Czuł jego ruch, mimo że nawet nie drgnął, wciąż opierając się koślawo o drzewo. Morgoth rozejrzał się i zobaczył, że tuż obok nich znajdowało się małe wzniesienie, tuż przy Barrym tkwiły skały. Wiedział już jak się tam dostanie. Wystartował kilkoma długimi skokami, a potem bez namysłu, na wysokości tamtego kamienia wystrzelił w niego jak rakieta. Przy pierwszym kroku poczuł kłucie w boku, ale zignorował to. Krew i cały gniew, który się w nim rozniósł nie dał mu czasu o myśleniu nad bólem. Widział to wszystko w jednym, momentalnym błysku, jako jeden układ. Trwało to ułamek sekundy. Ułamek sekundy zanim dosięgnął lewej ręki czarodzieja na wysokości nadgarstka i zatrzasnąć na niej szczękę niczym okrutne kleszcze. Wyczuł jak ciepła krew wytryskuje z naczyń krwionośnych i dostaje się do jego pyska, część również ochlapała mu nozdrza, ale nie puścił. Kości chrupnęły niczym łamana gałąź, a po lesie rozniósł się odbijający się echem krzyk. Morgoth opadł łapami na ziemię i ponownie szarpnął tym razem poprawiając uchwyt i wgryzając się coraz głębiej w ciało. Tkanki jedna po drugiej zaczynały puszczać, a ręka odrywała się powoli niczym mięso od kości. Wrzaski i cała otoczka, która zaczęła się okręcać dookoła jedynie spowodowała, że umysł Yaxley'a przełączył się jedynie na jedno - wyeliminowanie Weasleya. Pociągnął łbem w tył, człowiek poleciał na drzewo za swoimi plecami, a on stał z jego dłonią wciąż zaciśniętą na różdżce w pysku. Krew ściekała na ziemię, a wilk warczał spragniony więcej. I zamierzał to dostać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szukałem wzrokiem... szukałem, lecz nie mogłem jego nigdzie znaleźć, co napawało mnie dodatkowym niepokojem. Czy żałuję, że wtedy nie uciekłem? W sumie nie, ja byłem gryfonem, jestem gryfonem. Walczę do końca, więc nie uciekam z miejsca bitwy. Niektórzy by uciekli z radością, że ocalili siebie, ale co to za odwaga, co to za czyn... tchórzowski. Ja tak nie potrafię odejść, po prostu nie mogę.
A podczas nagłego susu wilka... nie, nie mogłem zareagować, nie potrafiłem w ciągu sekundy pozbyć się zwierzaka nie puszczając prawej dłoni z drzewa. Musiałbym dobrze stanąć, by znów rzucić Expulso. A tak w zamian tego zerkałem na jego zielone oczy... Wilki mają kolorowe tęczówki? Wydało mi się to dziwne, lecz nie miałem zbyt wiele czasu do namysłu, ponieważ nadeszła kolejna dawka bólu. Większego, silniejszego, przed którym nie mogłem stać cicho. Krzyknąłem z bólu chcąc jednocześnie wyjąć rękę z pyska. Różdżka nie była stabilnie trzymana, ale mimo wszystko nadal tkwiła w dłoni, lecz i tak ważniejsza dla mnie była moja ręka. Lewa ręka. Pokaleczyłem sobie nieco prawą dłoń jednocześnie czując, że zaraz stracę stabilność. W lesie było czuć woń krwi, która zaczęła osadzać się nawet i w moim nosie. Zaraz moja równowaga odeszła i z dodatkowym bólem zleciałem plecami na drzewo. Auć... zaraz złapałem prawą dłonią za krwawiący kikut jednocześnie siedząc na ziemi. Próbowałem wstać, lecz łydka mi na to nie pozwalała, więc ostatecznie spojrzałem stworzeniowi prosto w oczy. A więc nadszedł i mój czas... niech wie, że nie będę jego błagać o litość... w sumie zasłużyłem od dawna na śmierć, przyjmę ją z otwartymi rękoma. Ale wpierw ...
- Jesteś animagiem. - rzekłem zerkając to na kikut, to na wilko-animaga ponownie. Nie byłem tego pewny, ale no zawsze mogę się mylić. Jedynie zwierze uzna mnie za szalonego na koniec.
- Nas nie da się wyplemić. Nikt tego nie zdoła zrobić, nawet te twoje kły. Jak zginę, zjawi się kilka innych. Nawet ci fanatycy czarnej magii zbyt wiele nie zdziałają. Przegrają.- rzuciłem uśmiechając się na koniec do stworzenia. Marcelyn umarła, bo przegrała z nimi. Samantha żyje, bo jest z nimi, przynajmniej tak mi się zdaje. Garrett i Lyra... oni mogą być w niebezpieczeństwie. Szczególnie Garrett. Niby jest aurorem, ale jest najbardziej narażony na tych fanatyków... Szkoda, że nie mogę jego ostrzec przed nimi, powiedzieć co się wie... teraz może być nieco za późno.
/także moja przygoda się kończy... powodzenia morsy! Obiecuję się już więcej nie zjawiać, by nie siać fermentu na czacie, na którym mam aktualnie bana :< bym przeprosiła tam, ale że nie mogę, to tu przepraszam osoby, których uraziłam i ten.. good game!
A podczas nagłego susu wilka... nie, nie mogłem zareagować, nie potrafiłem w ciągu sekundy pozbyć się zwierzaka nie puszczając prawej dłoni z drzewa. Musiałbym dobrze stanąć, by znów rzucić Expulso. A tak w zamian tego zerkałem na jego zielone oczy... Wilki mają kolorowe tęczówki? Wydało mi się to dziwne, lecz nie miałem zbyt wiele czasu do namysłu, ponieważ nadeszła kolejna dawka bólu. Większego, silniejszego, przed którym nie mogłem stać cicho. Krzyknąłem z bólu chcąc jednocześnie wyjąć rękę z pyska. Różdżka nie była stabilnie trzymana, ale mimo wszystko nadal tkwiła w dłoni, lecz i tak ważniejsza dla mnie była moja ręka. Lewa ręka. Pokaleczyłem sobie nieco prawą dłoń jednocześnie czując, że zaraz stracę stabilność. W lesie było czuć woń krwi, która zaczęła osadzać się nawet i w moim nosie. Zaraz moja równowaga odeszła i z dodatkowym bólem zleciałem plecami na drzewo. Auć... zaraz złapałem prawą dłonią za krwawiący kikut jednocześnie siedząc na ziemi. Próbowałem wstać, lecz łydka mi na to nie pozwalała, więc ostatecznie spojrzałem stworzeniowi prosto w oczy. A więc nadszedł i mój czas... niech wie, że nie będę jego błagać o litość... w sumie zasłużyłem od dawna na śmierć, przyjmę ją z otwartymi rękoma. Ale wpierw ...
- Jesteś animagiem. - rzekłem zerkając to na kikut, to na wilko-animaga ponownie. Nie byłem tego pewny, ale no zawsze mogę się mylić. Jedynie zwierze uzna mnie za szalonego na koniec.
- Nas nie da się wyplemić. Nikt tego nie zdoła zrobić, nawet te twoje kły. Jak zginę, zjawi się kilka innych. Nawet ci fanatycy czarnej magii zbyt wiele nie zdziałają. Przegrają.- rzuciłem uśmiechając się na koniec do stworzenia. Marcelyn umarła, bo przegrała z nimi. Samantha żyje, bo jest z nimi, przynajmniej tak mi się zdaje. Garrett i Lyra... oni mogą być w niebezpieczeństwie. Szczególnie Garrett. Niby jest aurorem, ale jest najbardziej narażony na tych fanatyków... Szkoda, że nie mogę jego ostrzec przed nimi, powiedzieć co się wie... teraz może być nieco za późno.
/także moja przygoda się kończy... powodzenia morsy! Obiecuję się już więcej nie zjawiać, by nie siać fermentu na czacie, na którym mam aktualnie bana :< bym przeprosiła tam, ale że nie mogę, to tu przepraszam osoby, których uraziłam i ten.. good game!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie obchodziło go już czy to, co robił miało znaczenie. Chciał po prostu pozbyć się tego rudzielca. Zdrajcy całej szlachty, zdrajcy rasy czarodziejów. Zdrajcy wartości. Wcześniej los Barry'ego Weasleya był mu obojętny. Gdy spotkali się na Sabacie u lady Adeline Nott żaden z nich nie wiedział, że to skończy się właśnie w ten sposób. Morgoth przecież nie nienawidził Weasley'a, gdy swobodnie rozmawiali na balkonie. Jednak czasy zmieniały się tak szybko... Ludzie wyostrzali swoje poglądy. Nie musieli się z tym kryć, a jeśli nie było się po jego stronie było się wrogiem. Weasley właśnie nim był. Wilk zmienił środek ciężkości, pochylił łeb jeszcze niżej. Nie miał zamiaru skakać ponownie. Rudzielec nie miał już gdzie uciec. Oparty o drzewo, z jednej strony miał skały, z drugiej pusty lad, gdzie czekały go jedynie dzikie zwierzęta. Musiał to czuć. Nadchodzącą śmierć. Ogarniające go zimno musiało przenikać do szpiku kości. Morgoth czuwał, wpatrując się przez dłuższy czas w człowieka. Nie zwracał uwagi na jego słowa. Przegranym był w tej chwili on - Barry Weasley czekający na nadchodzącą śmierć.
Na ścieżkę wydeptaną przez mieszkańców lasu niedaleko spadła szyszka, po zboczu stoczyły się małe kamyki. Na chwilę zapadła gęsta, martwa cisza. Patrzyli na siebie - człowiek i wilk. Otworzył szerzej pysk, a ciepła jeszcze dłoń z wygłuszonym odgłosem upadła na ściółkę. Cały czas warcząc gdzieś w środku, zaczął podchodzić do opartego o drzewo czarodzieja, nie spuszczając z niego wzroku. Gdy był praktycznie tuż przed nim, stanął. Ale tylko na sekundę. Błyskawicznie wbił zęby w odsłoniętą szyję. Raz. Potem drugi. A potem jeszcze trzeci. Oddychał ciężko, słysząc swój ciężki, charkoczący niemal bulgoczący oddech. Wdech wydech. Serce pracowało mu jak szalone, a żądza krwi uderzyła do głowy. Wspomnienia ostatnich miesięcy przeleciały mu przed oczami jak obrazy dawnych chwil. Tych prawie zapomnianych i tych całkiem świeżych. Twarze osób. Niektóre uśmiechnięte, inne zimne i niedostępne. Zawiedzione. Kłamca… Manipulant. Morderca. Jej głos odbijał mu się w głowie jeszcze na długo po tym jak krzyki ucichły.
|zt x2
RIP Barry
Na ścieżkę wydeptaną przez mieszkańców lasu niedaleko spadła szyszka, po zboczu stoczyły się małe kamyki. Na chwilę zapadła gęsta, martwa cisza. Patrzyli na siebie - człowiek i wilk. Otworzył szerzej pysk, a ciepła jeszcze dłoń z wygłuszonym odgłosem upadła na ściółkę. Cały czas warcząc gdzieś w środku, zaczął podchodzić do opartego o drzewo czarodzieja, nie spuszczając z niego wzroku. Gdy był praktycznie tuż przed nim, stanął. Ale tylko na sekundę. Błyskawicznie wbił zęby w odsłoniętą szyję. Raz. Potem drugi. A potem jeszcze trzeci. Oddychał ciężko, słysząc swój ciężki, charkoczący niemal bulgoczący oddech. Wdech wydech. Serce pracowało mu jak szalone, a żądza krwi uderzyła do głowy. Wspomnienia ostatnich miesięcy przeleciały mu przed oczami jak obrazy dawnych chwil. Tych prawie zapomnianych i tych całkiem świeżych. Twarze osób. Niektóre uśmiechnięte, inne zimne i niedostępne. Zawiedzione. Kłamca… Manipulant. Morderca. Jej głos odbijał mu się w głowie jeszcze na długo po tym jak krzyki ucichły.
|zt x2
RIP Barry
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I03.09?
Kto nie lubi urodzin? Takich jest chyba niewielu. Dla niej osobiście nie było aż tak wielkiej różnicy czy obchodzi swoje święto czy też kogoś znajomego, tak długo jak spełnionych było kilka warunków: smaczny poczęstunek, prezenty, coś mocniejszego, towarzystwo, a i potańcówką się nie pogardziło. W tak licznej rodzinie, co chwila pojawiała się sowa z zaproszeniem, nie mogło się bez tego obyć.
Tym razem było to coś mniejszego, bardziej kameralnego, bo też i urodziny obchodził jej dziesięcioletni kuzyn od strony ojca. Uznała, że pojawi się, bo pretekst do spędzenia weekendu poza domem zawsze był mile widziany, szczególnie teraz kiedy bracia byli na etapie zakładania swoich rodzin, więc częste wizyty nie wchodziły w grę.
Na zjeździe całej familii nie było, ale ta garstka, która się zjawiła, bardzo starała nadrobić się braki. A jakże! Gwar, tłok i zamieszanie tworzyło niepowtarzalny swojski klimat, jednakże od czasu ukończenia szkoły, jej próg wytrzymania w chaosie mocno się obniżył. Och, nadal to lubiła i za nic nie zrezygnowałaby z życia rodzinnego, ale potrzebowała chwili spaceru, przewietrzenia się i przerwy od ganiającej ją gromady dzieciaków, ich zasoby energii były po prostu niewyczerpane.
Poza tym do tejże decyzji zmotywowało ją coś jeszcze.
Przy swojej ostatniej wizycie tutaj poznała pewnego czarodzieja. Trzymał się z boku i chyba głównie dzięki temu przyciągnął jej uwagę, ale nie był wcale takim gburem, jakim bywają samotnicze typy. Być może próbował, ale całe jego starania legły w gruzach w chwili kiedy postanowił podarować jej dopracowywaną figurkę. No może właściwie to było trochę jak.. wyproszenie, wybłaganie, wytargowanie? W sumie nie wiedziała dlaczego o nią poprosiła, bo chociaż była ona zgrabna jak na coś tak drobnego i detalicznego, mogła mieć takich więcej gdyby tylko poprosiła ojca, czy chociażby któregoś z wujów.
Może chciała tylko sprawdzić nieznajomego? Koniec końców jej niewielka kolekcja sentymentalnych pierdołek, właśnie tamtego dnia, powiększyła się nieco. A teraz zamierzała odszukać Victora, sprawdzić nad czym znowu pracuje i chyba tak po prostu porozmawiać, ale w ciszy i spokoju.
Liczyła, że go zastanie, inaczej ku jej rozczarowaniu spacer okazałby się tylko spacerem do tartaku i niczym więcej. Podkasała wyżej granatową spódnicę, przeskakując nad błotnistym bajorkiem utworzonym w zagłębieniu żwirowej ścieżki, czując ją jej obcas wchodzi niebezpiecznie w ślizg. Na szczęście w ostatniej chwili udało się jej złapać równowagę.
-Uff- odetchnęła, czując jak robi się jej gorąco.- Cholerne sukienki i cholerne obcasy.
Wymamrotała do siebie, bardzo żałując w tej chwili, że nie ma na sobie o wiele wygodniejszych i komfortowych bryczesów, bez których nie wyobrażała sobie wykonywania swojej pracy. Niestety, społeczeństwo jak zauważyła, nie było jeszcze w pełni gotowe na kobiety paradujące w spodniach po ulicy, co wcale nie oznacza, że nie robiły tego w związkach.
Zabawne, jak bardzo mężczyźni starali się zachować pozory.
Nie miała jednak czasu na dogłębne przemyślenia w tym temacie, bo o to była na skraju bardzo starego i przesiąkniętego magią lasu. Nie powitał jej spodziewany widok ogromnych stosów ściętych pni.
Rozejrzała się, dochodząc do wniosku, że w którymś momencie musiała źle skręcić. Jej wzrok powędrował skrajem lasu, ale nie dojrzał nigdzie w pobliżu niczego sugerującego skupiska czarodziejów. A jednak nie mogli być daleko! Była tego pewna, tak zresztą jak i wielu innych rzeczy, niekoniecznie trafnych jak się czasem okazywało.
No nic, postanowiła zatem że przejdzie kawałek, a jeżeli się nie poszczęści to zawróci i może wtedy trafi tam gdzie powinna.
Kto nie lubi urodzin? Takich jest chyba niewielu. Dla niej osobiście nie było aż tak wielkiej różnicy czy obchodzi swoje święto czy też kogoś znajomego, tak długo jak spełnionych było kilka warunków: smaczny poczęstunek, prezenty, coś mocniejszego, towarzystwo, a i potańcówką się nie pogardziło. W tak licznej rodzinie, co chwila pojawiała się sowa z zaproszeniem, nie mogło się bez tego obyć.
Tym razem było to coś mniejszego, bardziej kameralnego, bo też i urodziny obchodził jej dziesięcioletni kuzyn od strony ojca. Uznała, że pojawi się, bo pretekst do spędzenia weekendu poza domem zawsze był mile widziany, szczególnie teraz kiedy bracia byli na etapie zakładania swoich rodzin, więc częste wizyty nie wchodziły w grę.
Na zjeździe całej familii nie było, ale ta garstka, która się zjawiła, bardzo starała nadrobić się braki. A jakże! Gwar, tłok i zamieszanie tworzyło niepowtarzalny swojski klimat, jednakże od czasu ukończenia szkoły, jej próg wytrzymania w chaosie mocno się obniżył. Och, nadal to lubiła i za nic nie zrezygnowałaby z życia rodzinnego, ale potrzebowała chwili spaceru, przewietrzenia się i przerwy od ganiającej ją gromady dzieciaków, ich zasoby energii były po prostu niewyczerpane.
Poza tym do tejże decyzji zmotywowało ją coś jeszcze.
Przy swojej ostatniej wizycie tutaj poznała pewnego czarodzieja. Trzymał się z boku i chyba głównie dzięki temu przyciągnął jej uwagę, ale nie był wcale takim gburem, jakim bywają samotnicze typy. Być może próbował, ale całe jego starania legły w gruzach w chwili kiedy postanowił podarować jej dopracowywaną figurkę. No może właściwie to było trochę jak.. wyproszenie, wybłaganie, wytargowanie? W sumie nie wiedziała dlaczego o nią poprosiła, bo chociaż była ona zgrabna jak na coś tak drobnego i detalicznego, mogła mieć takich więcej gdyby tylko poprosiła ojca, czy chociażby któregoś z wujów.
Może chciała tylko sprawdzić nieznajomego? Koniec końców jej niewielka kolekcja sentymentalnych pierdołek, właśnie tamtego dnia, powiększyła się nieco. A teraz zamierzała odszukać Victora, sprawdzić nad czym znowu pracuje i chyba tak po prostu porozmawiać, ale w ciszy i spokoju.
Liczyła, że go zastanie, inaczej ku jej rozczarowaniu spacer okazałby się tylko spacerem do tartaku i niczym więcej. Podkasała wyżej granatową spódnicę, przeskakując nad błotnistym bajorkiem utworzonym w zagłębieniu żwirowej ścieżki, czując ją jej obcas wchodzi niebezpiecznie w ślizg. Na szczęście w ostatniej chwili udało się jej złapać równowagę.
-Uff- odetchnęła, czując jak robi się jej gorąco.- Cholerne sukienki i cholerne obcasy.
Wymamrotała do siebie, bardzo żałując w tej chwili, że nie ma na sobie o wiele wygodniejszych i komfortowych bryczesów, bez których nie wyobrażała sobie wykonywania swojej pracy. Niestety, społeczeństwo jak zauważyła, nie było jeszcze w pełni gotowe na kobiety paradujące w spodniach po ulicy, co wcale nie oznacza, że nie robiły tego w związkach.
Zabawne, jak bardzo mężczyźni starali się zachować pozory.
Nie miała jednak czasu na dogłębne przemyślenia w tym temacie, bo o to była na skraju bardzo starego i przesiąkniętego magią lasu. Nie powitał jej spodziewany widok ogromnych stosów ściętych pni.
Rozejrzała się, dochodząc do wniosku, że w którymś momencie musiała źle skręcić. Jej wzrok powędrował skrajem lasu, ale nie dojrzał nigdzie w pobliżu niczego sugerującego skupiska czarodziejów. A jednak nie mogli być daleko! Była tego pewna, tak zresztą jak i wielu innych rzeczy, niekoniecznie trafnych jak się czasem okazywało.
No nic, postanowiła zatem że przejdzie kawałek, a jeżeli się nie poszczęści to zawróci i może wtedy trafi tam gdzie powinna.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaciągnął się papierosem i wystawił twarz do słońca. Takie dni lubił. Pomimo września i nieuchronnie zbliżającej się jesieni dzisiejszy dzień był naprawdę przyjemny. Słońce co jakiś czas wychylało się nieśmiało zza chmur i oświetlało mu twarz, sprawiając, że na jego usta wpływał lekki uśmiech.
Miał dzisiaj wolne gdyż ostatnio anomalię lekko dały im się we znaki i podczas załadunku nowej partii przerobionego drewna i mało co nie spłonęła połowa towaru. Kierownik stwierdził, że przyda im się wszystkim dzień wolnego aby ochłonąć. Siedział więc spokojnie przed budynkiem na sporym pieńku, który robił mu za swoistą ławeczkę i opierając się o ścianę popijał sobie swoją ulubioną Ognistą, jednocześnie rzeźbiąc scyzorykiem w małym kawałku drewna. Nie wiedział jeszcze co to będzie, jego ręce poruszały się jakby samoistnie odcinając kolejne małe fragmenty drewna. Czasami Vic łapał się na tym, że nawet nie patrzył na swoje ręce i po godzinie lub dwóch trzymał jakąś małą figurkę lub inną pierdołę.
Sięgnął do piersiówki odstawiając kawałek drewna na ziemię i napił się trochę, po czym rozejrzał się w około. Panowała cisza i spokój, pracownicy byli w swoich domach, strażnik siedział u siebie, więc mógł spokojnie stwierdzić, że jest tu sam. Nie ukrywał, że odpowiadała mu taka kolej rzeczy. Choć po latach spędzonych w odosobnieniu powinien wręcz ciągnąć do ludzi, on jednak wolał ciszę i spokój. Oczywiście, zdarzały się momenty kiedy wybrał się do miasteczka i nogi kierowały go prosto do baru, gdzie podczas popijania wysokoprocentowych trunków rozpoczął z kimś rozmowę, jednak takie sytuacje nie miały miejsca dość często.
Zaciągnął się ponownie papierosem, po czym wyrzucił niedopałek na ziemie i zagasił go butem. Podniósł się z pieńka i przeciągnął się leniwie. Schował scyzoryk i kawałek rozpoczętego „czegoś” do kieszeni, po czym skierował swoje kroki w stronę lasu. Pogoda była ładna, więc postanowił z niej skorzystać i przejść się po lesie. Biegać mu się nie chciało za bardzo, bo nadal odczuwał jeszcze skutki pełni, która miała miejsce dwa tygodnie temu, ale spacer to był dobry pomysł. Znał las bardzo dobrze po latach spędzonych w jego sąsiedztwie, więc nie było mowy o tym by się zgubił. Wszedł między drzewa na dobrze znaną sobie ścieżkę i spokojnie ruszył przed siebie. Jak na nałogowego palacza przystało już po chwili kolejny papieros wylądował w jego ustach.
Szedł sobie spokojnie popalając papierosa kiedy w oddali, między drzewami kogoś zauważył. Na samym początku się spiął jednak idąc dalej przed siebie zdał sobie sprawę, że zna tę blond czuprynę. Victor nie był zbyt kontaktowy, jednak jakiś czas temu poznał pewną młodą damę i rozmowa potoczyła się tak przyjemnie, że doszedł do wniosku, że może poznawanie nowych ludzi nie jest takie złe. Ba, nawet ten młodej damie podarował jedną ze swoich figurek.
- Panno Wrigth czyżby panienka się zgubiła? - spytał spokojnie gdy był w takiej odległości od niej, że mogła go spokojnie usłyszeć.
Miał dzisiaj wolne gdyż ostatnio anomalię lekko dały im się we znaki i podczas załadunku nowej partii przerobionego drewna i mało co nie spłonęła połowa towaru. Kierownik stwierdził, że przyda im się wszystkim dzień wolnego aby ochłonąć. Siedział więc spokojnie przed budynkiem na sporym pieńku, który robił mu za swoistą ławeczkę i opierając się o ścianę popijał sobie swoją ulubioną Ognistą, jednocześnie rzeźbiąc scyzorykiem w małym kawałku drewna. Nie wiedział jeszcze co to będzie, jego ręce poruszały się jakby samoistnie odcinając kolejne małe fragmenty drewna. Czasami Vic łapał się na tym, że nawet nie patrzył na swoje ręce i po godzinie lub dwóch trzymał jakąś małą figurkę lub inną pierdołę.
Sięgnął do piersiówki odstawiając kawałek drewna na ziemię i napił się trochę, po czym rozejrzał się w około. Panowała cisza i spokój, pracownicy byli w swoich domach, strażnik siedział u siebie, więc mógł spokojnie stwierdzić, że jest tu sam. Nie ukrywał, że odpowiadała mu taka kolej rzeczy. Choć po latach spędzonych w odosobnieniu powinien wręcz ciągnąć do ludzi, on jednak wolał ciszę i spokój. Oczywiście, zdarzały się momenty kiedy wybrał się do miasteczka i nogi kierowały go prosto do baru, gdzie podczas popijania wysokoprocentowych trunków rozpoczął z kimś rozmowę, jednak takie sytuacje nie miały miejsca dość często.
Zaciągnął się ponownie papierosem, po czym wyrzucił niedopałek na ziemie i zagasił go butem. Podniósł się z pieńka i przeciągnął się leniwie. Schował scyzoryk i kawałek rozpoczętego „czegoś” do kieszeni, po czym skierował swoje kroki w stronę lasu. Pogoda była ładna, więc postanowił z niej skorzystać i przejść się po lesie. Biegać mu się nie chciało za bardzo, bo nadal odczuwał jeszcze skutki pełni, która miała miejsce dwa tygodnie temu, ale spacer to był dobry pomysł. Znał las bardzo dobrze po latach spędzonych w jego sąsiedztwie, więc nie było mowy o tym by się zgubił. Wszedł między drzewa na dobrze znaną sobie ścieżkę i spokojnie ruszył przed siebie. Jak na nałogowego palacza przystało już po chwili kolejny papieros wylądował w jego ustach.
Szedł sobie spokojnie popalając papierosa kiedy w oddali, między drzewami kogoś zauważył. Na samym początku się spiął jednak idąc dalej przed siebie zdał sobie sprawę, że zna tę blond czuprynę. Victor nie był zbyt kontaktowy, jednak jakiś czas temu poznał pewną młodą damę i rozmowa potoczyła się tak przyjemnie, że doszedł do wniosku, że może poznawanie nowych ludzi nie jest takie złe. Ba, nawet ten młodej damie podarował jedną ze swoich figurek.
- Panno Wrigth czyżby panienka się zgubiła? - spytał spokojnie gdy był w takiej odległości od niej, że mogła go spokojnie usłyszeć.
Gość
Gość
Gdyby ktoś zapytał jak długo wędrowała, zanim usłyszała za sobą głos, nie potrafiłaby powiedzieć. Nie miała ze sobą żadnego zegarka i szybko straciła rachubę czasu. Pogoda dopisywała nawet jak na tę porę roku, a i dziwne wrażenie po zetknięciu z tym nieznanym sobie jeszcze lasem, rozeszło się wkrótce po kościach. Zresztą przed każdym zakrętem ścieżki obiecywała sobie, że to już ostatni odcinek, że wystarcza jej tych całych poszukiwań i lepiej aby zawracała. Jeszcze tylko ten jeden. I jeden.. Zresztą nie bardzo lękała się zagubienia w lesie, co być może nie było zbyt rozsądnym podejściem w dzisiejszych czasach.
Kto jednak miałby tu zabłądzić? A jeżeli nawet, to co by temu owemu komuś było do niej? Co do anomalii, wierzyła, że z takowymi by sobie poradziła gdyby trzeba było, w taki czy inny sposób.
Gdy usłyszała jednak czyjś głos i podniosła gwałtownie głowę aby się rozejrzeć, uświadomiła sobie jak bardzo była zatopiona w myślach i nie bacząca na otoczenie.
-Och, no proszę, kogo moje oczy widzą!- wbiła nieco zdumione spojrzenie niebieskich oczu, w znajomą już jej twarz.
Trochę dziwny zbieg okoliczności na jej gust, ale ponieważ żadnego powiązania lub podstępu zwęszyć tu nie mogła, musiała przyznać, że jednak takie przypadki się zdarzają. Zatrzymała się w miejscu, z uniesionym kącikiem ust czekając aż dystans pomiędzy nimi nieco zmaleje.
-Właściwie to i tak i nie. Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami powinnam teraz być w tartaku, zakłócając między innymi twój święty spokój. Jak widać do tartaku nie dotarłam, ale ciebie skrzaty musiały tutaj teleportować- wzruszyła nieznacznie ramionami, uśmiechając się z zadowoleniem.-A tak na poważnie to naprawdę byłam ciekawa co dzisiaj strugasz i fakt, że akurat ciebie tu spotykam, w tej głuszy, wydaje mi się bardzo interesujący panie Greyback.
Już wcześniej używała jego imienia, tym razem posłużyła się nazwiskiem tylko i wyłącznie dla przekory. Podobnie jak i Victor, który zjawił się wkrótce na tyle blisko, aby mogła poczuć dym z jego papierosa. Gryzący, nic z tych zapachów, do których była przyzwyczajona, ale nie zamierzała prosić go o zgaszenie, szybko dochodząc do wniosku, że to wyjątkowo małe uniedogodnienie.
-Chyba właśnie zaczęłam cię podejrzewać o rzucenie na mnie małego confundusa- stwierdziła, powoli cedząc słowa z lekko zmrużonymi oczami.-Zechcesz rozwiać moje wątpliwości? Na przykład jakimś sensownym wytłumaczeniem..
Założyła luźno ręce, chociaż z jej postawy absolutnie nie emanował gniew czy też autentyczna podejrzliwość. Nie posądzała mężczyzny o żadne głupie pomysły.
I dopiero teraz kiedy ucichł jej głos, zdała sobie sprawę z ciszy panującej dookoła. Poza szelestem liści, nie było słychać żadnych oddalonych dźwięków łamanych gałęzi ani też świergotu ptaków. Było tu pusto.
I chociaż nie wyczuwała żadnego napięcia czy zagrożenia, to w sumie chyba dobrze się stało, że na kogoś trafiła. Tym lepiej iż był to Victor.
Kto jednak miałby tu zabłądzić? A jeżeli nawet, to co by temu owemu komuś było do niej? Co do anomalii, wierzyła, że z takowymi by sobie poradziła gdyby trzeba było, w taki czy inny sposób.
Gdy usłyszała jednak czyjś głos i podniosła gwałtownie głowę aby się rozejrzeć, uświadomiła sobie jak bardzo była zatopiona w myślach i nie bacząca na otoczenie.
-Och, no proszę, kogo moje oczy widzą!- wbiła nieco zdumione spojrzenie niebieskich oczu, w znajomą już jej twarz.
Trochę dziwny zbieg okoliczności na jej gust, ale ponieważ żadnego powiązania lub podstępu zwęszyć tu nie mogła, musiała przyznać, że jednak takie przypadki się zdarzają. Zatrzymała się w miejscu, z uniesionym kącikiem ust czekając aż dystans pomiędzy nimi nieco zmaleje.
-Właściwie to i tak i nie. Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami powinnam teraz być w tartaku, zakłócając między innymi twój święty spokój. Jak widać do tartaku nie dotarłam, ale ciebie skrzaty musiały tutaj teleportować- wzruszyła nieznacznie ramionami, uśmiechając się z zadowoleniem.-A tak na poważnie to naprawdę byłam ciekawa co dzisiaj strugasz i fakt, że akurat ciebie tu spotykam, w tej głuszy, wydaje mi się bardzo interesujący panie Greyback.
Już wcześniej używała jego imienia, tym razem posłużyła się nazwiskiem tylko i wyłącznie dla przekory. Podobnie jak i Victor, który zjawił się wkrótce na tyle blisko, aby mogła poczuć dym z jego papierosa. Gryzący, nic z tych zapachów, do których była przyzwyczajona, ale nie zamierzała prosić go o zgaszenie, szybko dochodząc do wniosku, że to wyjątkowo małe uniedogodnienie.
-Chyba właśnie zaczęłam cię podejrzewać o rzucenie na mnie małego confundusa- stwierdziła, powoli cedząc słowa z lekko zmrużonymi oczami.-Zechcesz rozwiać moje wątpliwości? Na przykład jakimś sensownym wytłumaczeniem..
Założyła luźno ręce, chociaż z jej postawy absolutnie nie emanował gniew czy też autentyczna podejrzliwość. Nie posądzała mężczyzny o żadne głupie pomysły.
I dopiero teraz kiedy ucichł jej głos, zdała sobie sprawę z ciszy panującej dookoła. Poza szelestem liści, nie było słychać żadnych oddalonych dźwięków łamanych gałęzi ani też świergotu ptaków. Było tu pusto.
I chociaż nie wyczuwała żadnego napięcia czy zagrożenia, to w sumie chyba dobrze się stało, że na kogoś trafiła. Tym lepiej iż był to Victor.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc jej słowa jakoś mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Osobiście nie wierzył w zbiegi okoliczności, raczej w jakieś przeznaczenie lub los, który został przesądzony dawno temu. Mimo wszystko takie spotkanie było miłą niespodzianką.
- No widzi panienka jak to nas dzisiaj nogi poniosły. Panienka szukała mnie, ja szukałem... w sumie sam nie wiem czego i znaleźliśmy się wzajemnie. - powiedział z uśmiechem lekko przy tym kiwając głowa.
Kiedy się poznali dość szybko przeszli na „ty”, choć wiele osób z pewnością uznałoby to za brak kultury ze strony Victora. Jednak on nie został wychowany w typowym jak na ich czasu systemie i gentelmen to był z niego jak z koziej dupy trąba. Z reszta podczas ich pierwszego spotkania zdążył zauważyć, że jego nowa znajoma również nie należy do stereotypowych dam. Nie przeszkadzało mu to, można powiedzieć ze nawet mu odpowiadało, bo nie musiał się martwić czy jego zachowanie, nie ważne jak bardzo się starał być kulturalny, nie urazi jej w żaden sposób. Dzisiaj jednak, przynajmniej na początku, postanowił zwracać się do niej per „panienka”, a tak, po prostu dla zabawy.
- A powiem panience, że zanim się wybrałem na spacer coś tam strugałem, jednak nie ma to jeszcze jakiejś oczywistej formy. - odparł wyciągając z kieszeni bezkształtny kawałek drewna i pokazując jej - Jakoś nie mam pomysłu na to, może panienka coś wymyśli? - uniósł brew ku gorze patrząc na blondynkę z lekkim uśmiech widniejącym na twarzy. - Las jest dla wszystkich, a nie skorzystanie z tak pięknej pogody i siedzenie w domowym zaciszu byłoby marnotrawstwem z mojej strony. Jednak ciekawi mnie co panienkę sprowadza do Szkocji? Nasze spotkanie mnie jak najbardziej cieszy, choć nie ukrywam, że jestem lekko zaskoczony. - dodał po chwili siadając na powalonym konarze tuż obok niej.
Przez moment patrzył na nią starając się zachować powagę, jednak w końcu zaśmiał się i pokręcił głową z rozbawieniem.
- Confundus? Ja? Nie sądzę Eloro. Niby po co miałbym takie zaklęcie na ciebie rzucać? - uniósł brew ku gorze - Ale faktem jest, że nie mam żadnego sensownego wytłumaczenia jak to się stało, że się tutaj spotykamy... kto wie, może to jakieś przeznaczenie? - poruszał zabawnie brwiami nie spuszczajac z niej wzroku, a po chwili sięgnął po swoją piersiówkę i upił z niej dość dużego łyka.
- No widzi panienka jak to nas dzisiaj nogi poniosły. Panienka szukała mnie, ja szukałem... w sumie sam nie wiem czego i znaleźliśmy się wzajemnie. - powiedział z uśmiechem lekko przy tym kiwając głowa.
Kiedy się poznali dość szybko przeszli na „ty”, choć wiele osób z pewnością uznałoby to za brak kultury ze strony Victora. Jednak on nie został wychowany w typowym jak na ich czasu systemie i gentelmen to był z niego jak z koziej dupy trąba. Z reszta podczas ich pierwszego spotkania zdążył zauważyć, że jego nowa znajoma również nie należy do stereotypowych dam. Nie przeszkadzało mu to, można powiedzieć ze nawet mu odpowiadało, bo nie musiał się martwić czy jego zachowanie, nie ważne jak bardzo się starał być kulturalny, nie urazi jej w żaden sposób. Dzisiaj jednak, przynajmniej na początku, postanowił zwracać się do niej per „panienka”, a tak, po prostu dla zabawy.
- A powiem panience, że zanim się wybrałem na spacer coś tam strugałem, jednak nie ma to jeszcze jakiejś oczywistej formy. - odparł wyciągając z kieszeni bezkształtny kawałek drewna i pokazując jej - Jakoś nie mam pomysłu na to, może panienka coś wymyśli? - uniósł brew ku gorze patrząc na blondynkę z lekkim uśmiech widniejącym na twarzy. - Las jest dla wszystkich, a nie skorzystanie z tak pięknej pogody i siedzenie w domowym zaciszu byłoby marnotrawstwem z mojej strony. Jednak ciekawi mnie co panienkę sprowadza do Szkocji? Nasze spotkanie mnie jak najbardziej cieszy, choć nie ukrywam, że jestem lekko zaskoczony. - dodał po chwili siadając na powalonym konarze tuż obok niej.
Przez moment patrzył na nią starając się zachować powagę, jednak w końcu zaśmiał się i pokręcił głową z rozbawieniem.
- Confundus? Ja? Nie sądzę Eloro. Niby po co miałbym takie zaklęcie na ciebie rzucać? - uniósł brew ku gorze - Ale faktem jest, że nie mam żadnego sensownego wytłumaczenia jak to się stało, że się tutaj spotykamy... kto wie, może to jakieś przeznaczenie? - poruszał zabawnie brwiami nie spuszczajac z niej wzroku, a po chwili sięgnął po swoją piersiówkę i upił z niej dość dużego łyka.
Gość
Gość
Pochyliła się nieznacznie i wzięła z jego dłoni kawałek nieforemnego jeszcze drewna. Zaczęła obracać je pomiędzy palcami z wyraźnym zastanowieniem na twarzy, ale nie musiała długo czekać na pomysł.
-Niech zatem będzie to coś skrzydlatego. Gryf może albo ptaszyna, ale w locie lub z rozpostartymi skrzydłami, będzie się ładnie prezentowało.
Drewienko wydawało się odpowiednio długie, także nie powinien mieć z tym problemu. Oczywiście jeżeli to właśnie to będzie miał ochotę wyrzeźbić. Podsunęła mu je spowrotem, przysiadając na pieńku obok i rozprostowując nogi.
-Urodziny kuzyna- odparła krótko, zerkając w jego stronę z rozbawieniem.-Wczoraj wieczorem się zjawiłam i dzieciaki powzięły sobie za punkt honoru wymęczyć mnie do cna. Musiałam się dzisiaj ratować ucieczką i wtedy sobie przypomniałam o pewnym czarodzieju z okolicy. Nie wiem, może go znasz. Dużo pali, podobno trochę pije, ale świetny rzeźbiarz. Mówi panu to coś, panie Greyback?
Uniosła brew z zadziornym uśmiechem, opierając dłonie z tyłu. Odchyliła się w tył, unosząc twarz w górę, do słońca. Westchnęła z zadowoleniem czując delikatne ciepło na twarzy. Cudowna chwila nie potrwała jednak za długo, gdyż doszedł i do niej gryzący dym. Zmarszczyła nos i zamachała przed nim dłonią, aby rozpędzić szarą chmurkę, która leniwie ciągnęła właśnie w jej stronę, jak na złość.
-Dotleniamy się, hm?- mruknęła zduszonym głosem.-Nie rozumiem, kiedy samemu się pali to nie śmierdzi aż tak bardzo. A przynajmniej nie śmierdziało kiedy ja próbowałam, ale to dawno temu już.
Machnęła zbywająco ręką. Dla niej dawno to było chociażby rok temu, zanim opuściła mury szkoły. Od tamtej pory jej życie uległo sporej zmianie, stała się nagle całkowicie odpowiedzialna za siebie i dążąca do niezależności finansowej, co więcej do założenia własnego biznesu. Ambicja, o którą by się nie posądzała jeszcze parę lat wstecz, czego jednak nie robi się dla wolności. To wspaniała rzecz.
-I tak sobie pomyślałam, że być może chciałabyś wyskoczyć gdzieś na drinka. Ostatnio zabrałam jedno z twoich rękodzieł, więc niewdzięcznie byłoby nagle tak zniknąć bez słowa. Przywiozłam zatem ze sobą kilka butelek Ognistej z moich stron- puściła mu oczko.-Wujostwo się nie obrazi, jeśli ubędzie im jednej. Może i ja się poczęstuję, chociaż jedną szklaneczką tylko, bo trochę za mocne. Góra dwiema.
Jeżeli chodzi o trunki, zdecydowanie preferowała skrzacie wino. Niezbyt mocne, więc można sobie niespiesznie sączyć z kieliszka, którego nie odmawiała sobie wieczorami. Nigdy jak do tej pory nie zdarzyło się jej upić, tak żeby się zataczała i nie chciałaby tego zmieniać. Jej rodzice byli tolerancyjni, ale wszystko miało swoje granice.
Tym razem posunęła się o mały krok i zamierzała, ona sama, zaprosić mężczyznę na coś mocniejszego. Takim zachowaniem nikogo z rodziny ani też przyjaciół by nie zaskoczyła, jak zareaguje jednak ktoś z zewnątrz?
-Więc jak, miałby szanowny pan zatem ochotę i czas, skoro i tak szwenda się po lesie i pije w samotności?- zerknęła sugestywnie w stronę wewnętrznej kieszeni, do której wsunięta została już po chwili piersiówka.-A jeżeli to oznaka kłopotów, to i te możemy spróbować zażegnać, przynajmniej na chwile.
Wyprostowała się nieznacznie na swoim miejscu, z uważnym zainteresowaniem wpatrując w twarz mężczyzny. Dopiero teraz przyszło jej do tej jasnej głowy, że być może coś się stało, skoro zastała go tutaj o tak wczesnej porze.
-Niech zatem będzie to coś skrzydlatego. Gryf może albo ptaszyna, ale w locie lub z rozpostartymi skrzydłami, będzie się ładnie prezentowało.
Drewienko wydawało się odpowiednio długie, także nie powinien mieć z tym problemu. Oczywiście jeżeli to właśnie to będzie miał ochotę wyrzeźbić. Podsunęła mu je spowrotem, przysiadając na pieńku obok i rozprostowując nogi.
-Urodziny kuzyna- odparła krótko, zerkając w jego stronę z rozbawieniem.-Wczoraj wieczorem się zjawiłam i dzieciaki powzięły sobie za punkt honoru wymęczyć mnie do cna. Musiałam się dzisiaj ratować ucieczką i wtedy sobie przypomniałam o pewnym czarodzieju z okolicy. Nie wiem, może go znasz. Dużo pali, podobno trochę pije, ale świetny rzeźbiarz. Mówi panu to coś, panie Greyback?
Uniosła brew z zadziornym uśmiechem, opierając dłonie z tyłu. Odchyliła się w tył, unosząc twarz w górę, do słońca. Westchnęła z zadowoleniem czując delikatne ciepło na twarzy. Cudowna chwila nie potrwała jednak za długo, gdyż doszedł i do niej gryzący dym. Zmarszczyła nos i zamachała przed nim dłonią, aby rozpędzić szarą chmurkę, która leniwie ciągnęła właśnie w jej stronę, jak na złość.
-Dotleniamy się, hm?- mruknęła zduszonym głosem.-Nie rozumiem, kiedy samemu się pali to nie śmierdzi aż tak bardzo. A przynajmniej nie śmierdziało kiedy ja próbowałam, ale to dawno temu już.
Machnęła zbywająco ręką. Dla niej dawno to było chociażby rok temu, zanim opuściła mury szkoły. Od tamtej pory jej życie uległo sporej zmianie, stała się nagle całkowicie odpowiedzialna za siebie i dążąca do niezależności finansowej, co więcej do założenia własnego biznesu. Ambicja, o którą by się nie posądzała jeszcze parę lat wstecz, czego jednak nie robi się dla wolności. To wspaniała rzecz.
-I tak sobie pomyślałam, że być może chciałabyś wyskoczyć gdzieś na drinka. Ostatnio zabrałam jedno z twoich rękodzieł, więc niewdzięcznie byłoby nagle tak zniknąć bez słowa. Przywiozłam zatem ze sobą kilka butelek Ognistej z moich stron- puściła mu oczko.-Wujostwo się nie obrazi, jeśli ubędzie im jednej. Może i ja się poczęstuję, chociaż jedną szklaneczką tylko, bo trochę za mocne. Góra dwiema.
Jeżeli chodzi o trunki, zdecydowanie preferowała skrzacie wino. Niezbyt mocne, więc można sobie niespiesznie sączyć z kieliszka, którego nie odmawiała sobie wieczorami. Nigdy jak do tej pory nie zdarzyło się jej upić, tak żeby się zataczała i nie chciałaby tego zmieniać. Jej rodzice byli tolerancyjni, ale wszystko miało swoje granice.
Tym razem posunęła się o mały krok i zamierzała, ona sama, zaprosić mężczyznę na coś mocniejszego. Takim zachowaniem nikogo z rodziny ani też przyjaciół by nie zaskoczyła, jak zareaguje jednak ktoś z zewnątrz?
-Więc jak, miałby szanowny pan zatem ochotę i czas, skoro i tak szwenda się po lesie i pije w samotności?- zerknęła sugestywnie w stronę wewnętrznej kieszeni, do której wsunięta została już po chwili piersiówka.-A jeżeli to oznaka kłopotów, to i te możemy spróbować zażegnać, przynajmniej na chwile.
Wyprostowała się nieznacznie na swoim miejscu, z uważnym zainteresowaniem wpatrując w twarz mężczyzny. Dopiero teraz przyszło jej do tej jasnej głowy, że być może coś się stało, skoro zastała go tutaj o tak wczesnej porze.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy wzięła od niego kawałek drewna spojrzał na nią uważnie. Był ciekawy co wpadnie jej do głowy. Kiedy siedział w samotności nie dużo myślał o tym co wystruga, to szło jakoś samo. Teraz jednak, skoro miał towarzystwo to mógł się nim posiłkować.
- Gryf? Hm... to nie jest zły pomysł. Mogłoby to wyglądać bardzo majestatycznie jeśli wyjdzie tak jakbym tego chciał. - odparł kiwając głową, jednocześnie odbierając od niej kawałek drewna.
Schował go do kieszeni, dochodząc do wniosku, że jednak było by mało kulturalnie z jego strony gdyby teraz zaczął strugać. Pewnie znowu by przysłowiowo „odleciał”, a przecież miał towarzystwo.
Słuchał jej słów z lekkim uśmiechem widniejącym na ustach, w tym samym czasie wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i odpalając kolejnego. A wiec przyjechała do rodziny, jednak zmęczona ciągłymi zabawami postanowiła go odwiedzić. Musiał przyznać, że zrobiło mu się miło.
- Taaa, słyszałem o tym czarodzieju. Ponoć straszny gbur, ale też nie pije jakoś dużo, jedynie smakuje alkohol. - powiedział lekko rozbawiony - No wie panienka, trzeba się dotleniać. Ale faktycznie, masz racje. Kiedy sam palisz nie zwracasz uwagi na ten dym, nie przeszkadza ci kompletnie. Jednak kiedy akurat nie palisz, a ktoś obok ciebie raczy się tym świństwem, to wtedy przeszkadza. Mi w każdym razie zawsze przeszkadza kiedy akurat nie palę. - pokiwał głową z miną znawcy.
Co by nie patrzec znał się na tym. Palił od siedmiu lat i szczerze powiedziawszy dla niektórych pewnie nie byłby to jakiś długi staż. Sam, swojego czasu, znał czarodzieja, który palił ponad dwadzieścia lat. W przeszłości zapierał się rękami i nogami kiedy znajomi chcieli dać mu spróbować, twierdząc, że to świństwo i nigdy nie wezmie tego do ust. Zabawne jak pięć lat niewoli i tortur zmieniło jego zdanie na wiele tematów. Podobnie było z jego podejściem do alkoholu. Kiedyś nie ruszał nic innego niż kremowe piwo, a teraz? Piersiówka bez dna zawsze była zaopatrzona, nie rozstawał się z nią. Choć nie raz usłyszał, że jest alkoholikiem i sam zdawał sobie z tego poniekąd sprawę, to jednak uporczywie próbował sobie wmówić, że wcale nie pije tak dużo.
Słysząc jej kolejne słowa, a po chwili propozycje jaka padła z jej ust pokiwał głową.
- Miłego towarzystwa i szklaneczki czegoś dobrego nigdy nie odmawiam. Nie ukrywam jednak, że picie w samotności ma swoje plusy. Dziś jednak z chęcią napiłbym się w towarzystwie, a towarzystwo panienki jest bardzo miłe. - puścił jej oczko, po czym sięgnął do kieszeni i podsunął jej swoją piersiówkę - Ale panienka jest pewna, ze wujostwo nie będzie miało nic przeciwko jeśli naruszymy ich zapasy? - uniósł brew ku górze, po czym zaciągnął się papierosem, a dymem dmuchnął w przeciwnym kierunku, bo zdążył już zauważyć, że jej to przeszkadza.
- Gryf? Hm... to nie jest zły pomysł. Mogłoby to wyglądać bardzo majestatycznie jeśli wyjdzie tak jakbym tego chciał. - odparł kiwając głową, jednocześnie odbierając od niej kawałek drewna.
Schował go do kieszeni, dochodząc do wniosku, że jednak było by mało kulturalnie z jego strony gdyby teraz zaczął strugać. Pewnie znowu by przysłowiowo „odleciał”, a przecież miał towarzystwo.
Słuchał jej słów z lekkim uśmiechem widniejącym na ustach, w tym samym czasie wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i odpalając kolejnego. A wiec przyjechała do rodziny, jednak zmęczona ciągłymi zabawami postanowiła go odwiedzić. Musiał przyznać, że zrobiło mu się miło.
- Taaa, słyszałem o tym czarodzieju. Ponoć straszny gbur, ale też nie pije jakoś dużo, jedynie smakuje alkohol. - powiedział lekko rozbawiony - No wie panienka, trzeba się dotleniać. Ale faktycznie, masz racje. Kiedy sam palisz nie zwracasz uwagi na ten dym, nie przeszkadza ci kompletnie. Jednak kiedy akurat nie palisz, a ktoś obok ciebie raczy się tym świństwem, to wtedy przeszkadza. Mi w każdym razie zawsze przeszkadza kiedy akurat nie palę. - pokiwał głową z miną znawcy.
Co by nie patrzec znał się na tym. Palił od siedmiu lat i szczerze powiedziawszy dla niektórych pewnie nie byłby to jakiś długi staż. Sam, swojego czasu, znał czarodzieja, który palił ponad dwadzieścia lat. W przeszłości zapierał się rękami i nogami kiedy znajomi chcieli dać mu spróbować, twierdząc, że to świństwo i nigdy nie wezmie tego do ust. Zabawne jak pięć lat niewoli i tortur zmieniło jego zdanie na wiele tematów. Podobnie było z jego podejściem do alkoholu. Kiedyś nie ruszał nic innego niż kremowe piwo, a teraz? Piersiówka bez dna zawsze była zaopatrzona, nie rozstawał się z nią. Choć nie raz usłyszał, że jest alkoholikiem i sam zdawał sobie z tego poniekąd sprawę, to jednak uporczywie próbował sobie wmówić, że wcale nie pije tak dużo.
Słysząc jej kolejne słowa, a po chwili propozycje jaka padła z jej ust pokiwał głową.
- Miłego towarzystwa i szklaneczki czegoś dobrego nigdy nie odmawiam. Nie ukrywam jednak, że picie w samotności ma swoje plusy. Dziś jednak z chęcią napiłbym się w towarzystwie, a towarzystwo panienki jest bardzo miłe. - puścił jej oczko, po czym sięgnął do kieszeni i podsunął jej swoją piersiówkę - Ale panienka jest pewna, ze wujostwo nie będzie miało nic przeciwko jeśli naruszymy ich zapasy? - uniósł brew ku górze, po czym zaciągnął się papierosem, a dymem dmuchnął w przeciwnym kierunku, bo zdążył już zauważyć, że jej to przeszkadza.
Gość
Gość
-Owszem, panienka Elora jest pewna- wywróciła oczami z rozbawieniem i przyjęła oferowana piersiówkę.
Już wcześniej zerknęła na nią z ukosa, ale wstrzymała się z ochotą spróbowania tego co znajduje się w środku. Obrabowała go już wcześniej z figurki, więc na kolejny krok mogłoby być odrobine za szybko. Jak widać jednak, nie potrzeba być legilimentą aby zorientować się, co jej czasem chodzi po głowie.
-I teraz już możesz przestać tytułować mnie per panienką, bo chyba żadna panienka by czegoś podobnego nie zrobiła- po tych słowach, odkręciła korek i przechyliła piersiówkę, biorąc niewielkiego łyka.
Na szczęście, bo ognisty, mocny trunek momentalnie zaczął wypalać sobie drogę w dół, aż do żołądka. Odchrząknęła i skrzywiła się zwyczajowo, zasłaniając usta dłonią. Spodziewała się Ognistej, ale za każdym razem ten pierwszy łyk smakuje po prostu tak samo nieprzyjemnie.
-Wspaniałości- uśmiechnęła się kwaśno i oddała piersiówkę właścicielowi, nie mając na myśli tej konkretnej whisky, a raczej alkohol tak w ogóle.-Zatem zostajemy tutaj czy idziemy w jakieś bardziej cywilizowane miejsce? Tylko w większości miejsc nie będą patrzyli na nas przychylnym okiem jeżeli przyniesiemy własny napitek.
Zaśmiała się, na wyobrażenie miny barmana, bo takiego czegoś raczej się nie widuje. Mogłaby być jedną z pierwszych, która zrobiłaby coś podobnego, ale wtedy zapewne miejsca by nie zagrzali.
Sprawa wymagała zatem chwili przemyślenia. Musieliby zdecydować się na jakieś miejsce i nad sposobem dostania się tam, a i to nie było już tak proste jak jeszcze parę miesięcy temu.
-Chociaż zawsze obiecaną butelkę mogę podarować jako prezent na później i wtedy możemy wyskoczyć gdzieś pomiędzy ludzi. Rozmowy przy kominku mają swój urok.
Uniosła na Victora spojrzenie z zachęcającym, we własnym przekonaniu, uśmiechem. Obydwoje wyglądali w miarę wyjściowo, a drobnym zabrudzeniem u dołu spódnicy bynajmniej zamartwiać się nie zamierzała, ot skutek jej włóczęgostwa. Ciemno-niebieska, ażurowa koszula wyglądała dość elegancko, co więcej nawet i włosy udało się jej tego dnia upiąć. Była gotowa.
Już wcześniej zerknęła na nią z ukosa, ale wstrzymała się z ochotą spróbowania tego co znajduje się w środku. Obrabowała go już wcześniej z figurki, więc na kolejny krok mogłoby być odrobine za szybko. Jak widać jednak, nie potrzeba być legilimentą aby zorientować się, co jej czasem chodzi po głowie.
-I teraz już możesz przestać tytułować mnie per panienką, bo chyba żadna panienka by czegoś podobnego nie zrobiła- po tych słowach, odkręciła korek i przechyliła piersiówkę, biorąc niewielkiego łyka.
Na szczęście, bo ognisty, mocny trunek momentalnie zaczął wypalać sobie drogę w dół, aż do żołądka. Odchrząknęła i skrzywiła się zwyczajowo, zasłaniając usta dłonią. Spodziewała się Ognistej, ale za każdym razem ten pierwszy łyk smakuje po prostu tak samo nieprzyjemnie.
-Wspaniałości- uśmiechnęła się kwaśno i oddała piersiówkę właścicielowi, nie mając na myśli tej konkretnej whisky, a raczej alkohol tak w ogóle.-Zatem zostajemy tutaj czy idziemy w jakieś bardziej cywilizowane miejsce? Tylko w większości miejsc nie będą patrzyli na nas przychylnym okiem jeżeli przyniesiemy własny napitek.
Zaśmiała się, na wyobrażenie miny barmana, bo takiego czegoś raczej się nie widuje. Mogłaby być jedną z pierwszych, która zrobiłaby coś podobnego, ale wtedy zapewne miejsca by nie zagrzali.
Sprawa wymagała zatem chwili przemyślenia. Musieliby zdecydować się na jakieś miejsce i nad sposobem dostania się tam, a i to nie było już tak proste jak jeszcze parę miesięcy temu.
-Chociaż zawsze obiecaną butelkę mogę podarować jako prezent na później i wtedy możemy wyskoczyć gdzieś pomiędzy ludzi. Rozmowy przy kominku mają swój urok.
Uniosła na Victora spojrzenie z zachęcającym, we własnym przekonaniu, uśmiechem. Obydwoje wyglądali w miarę wyjściowo, a drobnym zabrudzeniem u dołu spódnicy bynajmniej zamartwiać się nie zamierzała, ot skutek jej włóczęgostwa. Ciemno-niebieska, ażurowa koszula wyglądała dość elegancko, co więcej nawet i włosy udało się jej tego dnia upiąć. Była gotowa.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy przyjęła od niego piersiówkę uśmiechnął się delikatnie i skinął głową. Miała racje, nie widział wcześniej aby jakakolwiek panienka, kiedykolwiek piła w ten sposób z piersiówki.
- Jak sobie życzysz. - powiedział nadal delikatnie się uśmiechając, po czym na spokojnie zaciągnął się papierosem.
Jakoś mimowolnie zaśmiał się cicho pod nosem widząc jak zabawnie się skrzywiła. Nie każdy gustował w Ognistej, a nawet jeśli ją pił, ale niezbyt często to pierwszy łyk był zawsze dość nieprzyjemny. Dla niego to już nie robiło różnicy, bo pił na tyle długo, że ostry smak tego akurat alkoholu nie robił już na nim kompletnie żadnego wrażenia.
- No myślę, że z własnym alkoholem mogliby nas wyprosić. - odparł spokojnie wyrzucając niedopałek papierosa, jednocześnie biorąc od niej piersiówkę i samemu upijając sporego łyka. - Wiesz, mamy dzisiaj wyjątkowo ładną pogodę, ja jestem zabezpieczony, więc jeśli nie mamy lepszego pomysłu to możemy zostać tutaj... bo szczerze mówiąc nie wiem gdzie moglibyśmy się udać. - dodał po chwili uśmiechając się do niej delikatnie.
Szczerze mówiąc nie miał za bardzo ochoty żeby iść gdzieś między ludzi. Ogólnie raczej unikał zaludnionych miejsc, a jedyne takowe miejsce jakie preferował to był bar w miasteczku. Dzisiaj jednak domyślił się, że może tam być sporo osób, a więcej podobnych lokali nie znał, więc... z resztą naprawdę pogoda ich dzisiaj rozpieszczała i chciał z niej jak najwięcej skorzystać. Zwłaszcza, że jesień się rozkręcała i nie zdziwi się jak za jakiś czas powróci typowa jak dla wysp pogoda.
- Jeśli znasz miejsce, do którego możemy się przejść... - skinął głową lekko się uśmiechając. - Na przykład najlepiej z ogródkiem jakby było. - dodał z rozbawieniem puszczając jej oczko, po czym znów upił trochę z piersiówki - Ale butelkę z chęcią przyjmę w formie prezentu i możesz być pewna, że zatrzymam ją do naszego następnego spotkania. - puścił jej oczko z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
- Jak sobie życzysz. - powiedział nadal delikatnie się uśmiechając, po czym na spokojnie zaciągnął się papierosem.
Jakoś mimowolnie zaśmiał się cicho pod nosem widząc jak zabawnie się skrzywiła. Nie każdy gustował w Ognistej, a nawet jeśli ją pił, ale niezbyt często to pierwszy łyk był zawsze dość nieprzyjemny. Dla niego to już nie robiło różnicy, bo pił na tyle długo, że ostry smak tego akurat alkoholu nie robił już na nim kompletnie żadnego wrażenia.
- No myślę, że z własnym alkoholem mogliby nas wyprosić. - odparł spokojnie wyrzucając niedopałek papierosa, jednocześnie biorąc od niej piersiówkę i samemu upijając sporego łyka. - Wiesz, mamy dzisiaj wyjątkowo ładną pogodę, ja jestem zabezpieczony, więc jeśli nie mamy lepszego pomysłu to możemy zostać tutaj... bo szczerze mówiąc nie wiem gdzie moglibyśmy się udać. - dodał po chwili uśmiechając się do niej delikatnie.
Szczerze mówiąc nie miał za bardzo ochoty żeby iść gdzieś między ludzi. Ogólnie raczej unikał zaludnionych miejsc, a jedyne takowe miejsce jakie preferował to był bar w miasteczku. Dzisiaj jednak domyślił się, że może tam być sporo osób, a więcej podobnych lokali nie znał, więc... z resztą naprawdę pogoda ich dzisiaj rozpieszczała i chciał z niej jak najwięcej skorzystać. Zwłaszcza, że jesień się rozkręcała i nie zdziwi się jak za jakiś czas powróci typowa jak dla wysp pogoda.
- Jeśli znasz miejsce, do którego możemy się przejść... - skinął głową lekko się uśmiechając. - Na przykład najlepiej z ogródkiem jakby było. - dodał z rozbawieniem puszczając jej oczko, po czym znów upił trochę z piersiówki - Ale butelkę z chęcią przyjmę w formie prezentu i możesz być pewna, że zatrzymam ją do naszego następnego spotkania. - puścił jej oczko z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Ostatnio zmieniony przez Victor Greyback dnia 24.10.18 19:56, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Miejscem, o którym ona myślała był Dziurawy Kocioł. Panował tam spory ruch o tej porze, więc łatwo ginęło się w tłoku, przemawiała za nim także dogodna lokacja, no bo kto by nie wiedział jak go znaleźć? Nie zamierzała jednak nalegać.
-No dobrze, przekonałeś mnie. Co prawda chodziły mi z dwa miejsca po głowie, w tym jedno pod gołym niebem, ale można je zachować na kolejną okazję, albo też poczekać aż alkohol we krwi pomoże twojej awersji do ludzi umrzeć śmiercią naturalną- wydęła wargi z udawaną dezaprobatą.- Obędę się zatem także bez wina, jeżeli zgodzisz podzielić swoją whisky, ale bez małego ogniska to się chyba nie obędzie. Myślisz, że to będzie dobry pomysł?
Rozejrzała się po okolicy, jak gdyby spodziewając zawieszonych na okolicznych drzewach ostrzeżeń, zakazów czy też nakazów. Las jednak jak las, nic takiego w pobliżu nie było i jeżeli chodzi o nią była gotowa zaryzykować, nawet w miejscu przesyconym magią. Nie było tu żadnych stworzeń, co mogło być już lekko zastanawiające, ale żadnych anomalii po drodze nie zauważyła, a trudno było koło tych przejść nieświadomie. Zresztą, nie potrzebowała tu zaraz ogromnego ognia, ot coś malutkiego, z wiązki patyków, co szybko można byłoby obłożyć kręgiem z kamieni, a w razie czegoś łatwo kontrolować.
-Wspomniałeś coś ostatnim razem, że nie tak dawno podróżowałeś trochę, ale z twoim zamiłowaniem do tłumu to nie wyobrażam sobie, żeby mogły to być wielkie miasta- zerknęła na niego z ukosa, nie mogąc powstrzymać ironicznego uśmiechu.-No dalej, opowiedz coś dziewczynie z zaścianka, nie daj się ciągnąć za język, bo jak już zacznę to nie będę wiedziała kiedy przestać.
Zagroziła mu, już nie tak do końca żartobliwie, bo i czasami bywała zbyt dociekliwa w rozmowach. Mgliste przesłanki, niedopowiedzenia to zdecydowanie nie była jej gra. Udział oczywiście mogła wziąć, ale prędzej czy później czekała ją sromotna porażka. Zresztą flirtowanie także nigdy nie było jej mocną stroną, z jej wrodzonym taktem i subtelnością słonia w składzie porcelany. Wszystko było zabawnie proste- tak długo jak znajomi chcieli pozostać tylko znajomymi, bez większych aspiracji.
Wierzyła jednak w towarzysza i jego zdolności radzenia sobie w podobnych sytuacjach. Ktoś na tyle tajemniczy powinien znać sporo technik wymigiwania się od zwierzeń i miała nadzieję, że nie koniecznie będzie to musiała być ucieczka.
-No dobrze, przekonałeś mnie. Co prawda chodziły mi z dwa miejsca po głowie, w tym jedno pod gołym niebem, ale można je zachować na kolejną okazję, albo też poczekać aż alkohol we krwi pomoże twojej awersji do ludzi umrzeć śmiercią naturalną- wydęła wargi z udawaną dezaprobatą.- Obędę się zatem także bez wina, jeżeli zgodzisz podzielić swoją whisky, ale bez małego ogniska to się chyba nie obędzie. Myślisz, że to będzie dobry pomysł?
Rozejrzała się po okolicy, jak gdyby spodziewając zawieszonych na okolicznych drzewach ostrzeżeń, zakazów czy też nakazów. Las jednak jak las, nic takiego w pobliżu nie było i jeżeli chodzi o nią była gotowa zaryzykować, nawet w miejscu przesyconym magią. Nie było tu żadnych stworzeń, co mogło być już lekko zastanawiające, ale żadnych anomalii po drodze nie zauważyła, a trudno było koło tych przejść nieświadomie. Zresztą, nie potrzebowała tu zaraz ogromnego ognia, ot coś malutkiego, z wiązki patyków, co szybko można byłoby obłożyć kręgiem z kamieni, a w razie czegoś łatwo kontrolować.
-Wspomniałeś coś ostatnim razem, że nie tak dawno podróżowałeś trochę, ale z twoim zamiłowaniem do tłumu to nie wyobrażam sobie, żeby mogły to być wielkie miasta- zerknęła na niego z ukosa, nie mogąc powstrzymać ironicznego uśmiechu.-No dalej, opowiedz coś dziewczynie z zaścianka, nie daj się ciągnąć za język, bo jak już zacznę to nie będę wiedziała kiedy przestać.
Zagroziła mu, już nie tak do końca żartobliwie, bo i czasami bywała zbyt dociekliwa w rozmowach. Mgliste przesłanki, niedopowiedzenia to zdecydowanie nie była jej gra. Udział oczywiście mogła wziąć, ale prędzej czy później czekała ją sromotna porażka. Zresztą flirtowanie także nigdy nie było jej mocną stroną, z jej wrodzonym taktem i subtelnością słonia w składzie porcelany. Wszystko było zabawnie proste- tak długo jak znajomi chcieli pozostać tylko znajomymi, bez większych aspiracji.
Wierzyła jednak w towarzysza i jego zdolności radzenia sobie w podobnych sytuacjach. Ktoś na tyle tajemniczy powinien znać sporo technik wymigiwania się od zwierzeń i miała nadzieję, że nie koniecznie będzie to musiała być ucieczka.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Głębia lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja