Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Bodmin Moor
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bodmin Moor
Bodmin Moor to jedna z najbardziej znanych części Kornwalii z licznymi skalnymi pagórkami, które otaczane są przez dziesiątki kilometrów dzikich wrzosowisk. Zwykle tereny te służą mugolom jako pastwiska, lecz czarodzieje bardziej kojarzą je z przedostatnimi Mistrzostwami Świata w Quidditchu, gdzie u podnóża najwyższego szczytu Kornwalii Anglia rozgromiła albańską drużynę. Tereny te podlegają rodowi Macmillanów, którzy chętnie po dziś dzień przeprowadzają tu mniejsze jak i większe rozgrywki. Efektem sportowych rywalizacji jest niewielki stadion, którego granice wyznacza koryto biegnącej rzeki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.10.16 17:01, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
W sumie przez chwilę nawet zaczynam się już niecierpliwić, bo najchętniej zaczęłabym już grać. Każdy coś do siebie mówi, potem narzucam na siebie jeden strój, by zaraz magicznie mi go zmieniono. Co za różnica w czym gram?
Właściwie po chwili dochodzę do wniosku że jednak identyczne stroje bardziej pomogą niż przeszkodzą. Nie tylko mi, ale i widowni – która o dziwo – zebrała się tłumnie by oglądać nasze wyczyny. Tylko na chwilę mnie to peszy. Stoję jeszcze wtedy na ziemi więc przestępuję z nosi na nogę.
W końcu wsiadam na miotłę i szybuję ku górze ustawiając się wyżej niż szukający – uznaję że w ten sposób najłatwiej będzie mieć oko, czy też dostrzec znicz. Marszczę jednak brwi uzmysławiając sobie że nie będzie to prostym zadaniem – zimna, wietrzna noc bardziej ułatwi umykanie zniczowi niż mnie złapanie go. Rozglądam się jeszcze raz po boisku by kontrolnie sprawdzić gdzie znajduje się Sam – nie dlatego że boję się dostać od niego tłuczkiem, bardziej by mieć pewność że nigdzie go wiatr nie zwiał. Prawie automatycznie uśmiecham się na jego widok, moje włosy migoczą ale tym razem wręcz zmuszam je by pozostały w wybranej wcześniej czerni.
Długi, przeciągły gwizd roznosi się po boisku skąpanym w mroku i informuje zarówno nas, jak i widownie, że mecz się właśnie zaczął. Kafel szybuje w górę, tłuczki zostają wypuszczone na wolność a w ślad za nimi z okowów skrywającego go kufra swą wolność odzyskuje interesujący mnie znicz. Nie tracąc czasu wychylam się na miotle i szybuję w jego stronę. Chcę wygrać z dwóch powodów. A właściwie to z trzech nawet. Po pierwsze – bo fajnie jest wygrywać. Po drugie – przyjemnie będzie skopać dupsko Benjaminowi. Po trzecie – jeszcze przyjemniej będzie zamachać przed nosem Sama zniczem zaciśniętym w mojej dłoni.
I wtedy niebo rozświetlają snopy iskier najpierw czerwone później zaś żółte. Chwilę zajmuje mi zrozumienie co się stało. Patrzę na Marcela który należy do mojej drużyny i przypominam sobie jak mama kiedyś mówiła że nadgorliwość jest gorsza od ogródkowych gnomów. Wracamy na swoje miejsca by ponownie rozpocząć rozgrywkę. Znów go widzę, migocze mi przez chwilę nad jednym z lampionów. Ruszam więc w jego stronę ponownie wychylając się na miotle starając się nie spuścić z niego wzroku. Kątem oka zauważam lecący w moją stronę tłuczek. Do jasnej najmądrzejszej Roweny całe szczęście że nie przegapiłam go kompletnie. Zmieniam plan, najpierw spróbuję uniknąć tłuczka- ze złamaną ręką ciężej będzie łapać znicz-potem na powrót skupię się na małej latającej kulce.
Właściwie po chwili dochodzę do wniosku że jednak identyczne stroje bardziej pomogą niż przeszkodzą. Nie tylko mi, ale i widowni – która o dziwo – zebrała się tłumnie by oglądać nasze wyczyny. Tylko na chwilę mnie to peszy. Stoję jeszcze wtedy na ziemi więc przestępuję z nosi na nogę.
W końcu wsiadam na miotłę i szybuję ku górze ustawiając się wyżej niż szukający – uznaję że w ten sposób najłatwiej będzie mieć oko, czy też dostrzec znicz. Marszczę jednak brwi uzmysławiając sobie że nie będzie to prostym zadaniem – zimna, wietrzna noc bardziej ułatwi umykanie zniczowi niż mnie złapanie go. Rozglądam się jeszcze raz po boisku by kontrolnie sprawdzić gdzie znajduje się Sam – nie dlatego że boję się dostać od niego tłuczkiem, bardziej by mieć pewność że nigdzie go wiatr nie zwiał. Prawie automatycznie uśmiecham się na jego widok, moje włosy migoczą ale tym razem wręcz zmuszam je by pozostały w wybranej wcześniej czerni.
Długi, przeciągły gwizd roznosi się po boisku skąpanym w mroku i informuje zarówno nas, jak i widownie, że mecz się właśnie zaczął. Kafel szybuje w górę, tłuczki zostają wypuszczone na wolność a w ślad za nimi z okowów skrywającego go kufra swą wolność odzyskuje interesujący mnie znicz. Nie tracąc czasu wychylam się na miotle i szybuję w jego stronę. Chcę wygrać z dwóch powodów. A właściwie to z trzech nawet. Po pierwsze – bo fajnie jest wygrywać. Po drugie – przyjemnie będzie skopać dupsko Benjaminowi. Po trzecie – jeszcze przyjemniej będzie zamachać przed nosem Sama zniczem zaciśniętym w mojej dłoni.
I wtedy niebo rozświetlają snopy iskier najpierw czerwone później zaś żółte. Chwilę zajmuje mi zrozumienie co się stało. Patrzę na Marcela który należy do mojej drużyny i przypominam sobie jak mama kiedyś mówiła że nadgorliwość jest gorsza od ogródkowych gnomów. Wracamy na swoje miejsca by ponownie rozpocząć rozgrywkę. Znów go widzę, migocze mi przez chwilę nad jednym z lampionów. Ruszam więc w jego stronę ponownie wychylając się na miotle starając się nie spuścić z niego wzroku. Kątem oka zauważam lecący w moją stronę tłuczek. Do jasnej najmądrzejszej Roweny całe szczęście że nie przegapiłam go kompletnie. Zmieniam plan, najpierw spróbuję uniknąć tłuczka- ze złamaną ręką ciężej będzie łapać znicz-potem na powrót skupię się na małej latającej kulce.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Przemowa Glaucusa wpadła jednym uchem a wypadła drugim, pozostawiając Benjamina w takim samym stanie ducha. Nie czuł chęci rywalizacji, adrenalina nie buzowała w jego żyłach, ale nie zamierzał przecież osiadać na laurach. Potrzebował tego oderwania się od ziemi, dosłownie i w przenośni. Nie rozglądał się dookoła, wbijając wzrok jedynie w dość błotne podłoże boiska. Po skończonej miotlarskiej grze wstępnej od razu wzbił się w powietrze a z jego spierzchniętych ust wydarło się, niesłyszalne dla kogokolwiek innego, westchnienie ulgi. Przymknął na chwilę oczy, wiedząc, że najpierw rozpocznie się walka o kafla, lecz zanim ponownie zdołał rozchylić powieki, w powietrzu rozległ się przejmujący gwizdek sędziego. Wright zerknął w bok, obserwując jakiegoś paniczyka, dobierającego się do piłki meczowej. Cóż. Tak się kończy dopuszczanie amatorów do rozgrywek. Na szczęście Wrightowi nie umknęły wspaniałe uniki Lycusa. Obserwował je z wyraźnym ukontentowaniem, uśmiechając się pod nosem, chociaż wątpił, czy Lis był w stanie zauważyć uznanie kolegi. Chwilę później mecz zaczął się od nowa. Ben ujął więc mocniej pałkę w dłonie, obserwując śmigające tłuczki. Samuel samodzielnie mógł poradzić sobie z obroną, dlatego brodacz ruszył na drugą stronę boiska, chcąc zapobiegawczo ochraniać drugą część drużyny. Przemknął nad trybunami, zauważając gdzieś plamę złotych włosów, ale nie skupił wzroku na tej konkretnej kibicce, koncentrując się wyłącznie na podniebnej sytuacji.
(niewiemczymamrzucićifoklewięcjakcośtoproszękrzyczećMG!)
(niewiemczymamrzucićifoklewięcjakcośtoproszękrzyczećMG!)
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Działo się sporo, choć właściwie największym zaskoczeniem tego wieczoru pozostawała Sophie - nie spodziewałabym się, że lubi quidditcha i że łączy nas cokolwiek poza pracą, a tu proszę! Zabawne, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziałam o swoich współpracownikach. Nie, żebym kiedykolwiek chciała wiedzieć wszystko, przecież nie można przyjaźnić się z każdym z biura, ale z Carter pracowałam całkiem sporo. Poza tym pojawił się Jaimie, wyglądający jeszcze gorzej, niż ponad tydzień temu, a nie wierzyłam, że to możliwe. O co z nim chodzi? Obiecałam sobie, że przy następnej okazji do spotkania w końcu przycisnę go do muru i nie dam się tak łatwo spławić, jak na referendum.
W międzyczasie jednak zmieniono nam zaklęciem szaty, ogłoszono początek meczu (naprawdę miłe uczucie, odbić się stopami od błotnistej ziemi boiska), ten został przerwany przez jakiegoś popędliwą amebę z przeciwnej drużyny i znowu się rozpoczął, tym razem, mam nadzieję, na dobre. Z westchnieniem zniecierpliwienia wzbiłam się w górę, starając się nie tracić znicza z zasięgu wzroku. Wieczorna pora zdecydowanie temu nie sprzyjała - trudniej było wypatrzyć niewielką, złotą piłkę w ciemnościach niż w pełnym słońcu, to oczywiste. Za to sprzyjał mi los, bo tłuczki na razie ignorowały moją obecność i, co w tym wszystkim najlepsze, zainteresowały się drugą szukającą, Justine, dzięki temu mogłam skupić się na szukaniu znicza, który straciłam z oczu. Ach, błąd, Munka, błąd!
[bylobrzydkobedzieladnie]
W międzyczasie jednak zmieniono nam zaklęciem szaty, ogłoszono początek meczu (naprawdę miłe uczucie, odbić się stopami od błotnistej ziemi boiska), ten został przerwany przez jakiegoś popędliwą amebę z przeciwnej drużyny i znowu się rozpoczął, tym razem, mam nadzieję, na dobre. Z westchnieniem zniecierpliwienia wzbiłam się w górę, starając się nie tracić znicza z zasięgu wzroku. Wieczorna pora zdecydowanie temu nie sprzyjała - trudniej było wypatrzyć niewielką, złotą piłkę w ciemnościach niż w pełnym słońcu, to oczywiste. Za to sprzyjał mi los, bo tłuczki na razie ignorowały moją obecność i, co w tym wszystkim najlepsze, zainteresowały się drugą szukającą, Justine, dzięki temu mogłam skupić się na szukaniu znicza, który straciłam z oczu. Ach, błąd, Munka, błąd!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Tamuna Moody dnia 12.10.16 17:49, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
The member 'Tamuna Moody' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Nikt nie mówił Selinie Lovegood co ma robić. I jej obecność na tym meczu wcale nie była wynikiem jej wielu prowokacji i nieładnych zagrywek w poprzednim sezonie. Absolutnie nie miało to nic wspólnego z rozmową z trenerem, którą przecież wpuściła jednym uchem i wypuściła przez drugie. Ale ruch Parkinsona kazał jej zleźć z miotły, zakląć okrutnie i nawet rzucić tym kawałkiem drewna o ziemię, mając zamiar opuścić murawę. Usiadła na ławce, u podłóża widowni, nie dostrzegając nikogo, zaślepiona przez wściekłość. Mecz ruszył. Ona ciągle warczała wierutne przekleństwa pod nosem, wyklinając tych cholernych amatorów i bezczeszczenie jej sportu. I nawet nie miało to nic wspólnego personalnie z Marcelem, mimo że to przez niego ta cała sytuacja się wydarzyła. W końcu ktoś ją wypchnął zdecydowała się podnieść, wzbiła się w powietrze i z zaciętą miną przecięła przestworza, by odebrać piłkę od Fredericka i przerzucić ją lekko przez obręcze. Bo przecież przeciwny obrońca nie da rady tego obronić, prawda? I w momencie rzutu już zawracała miotłę, nie patrząc nawet gdzie leci kafel, by szykować się do drugiego natarcia. Jakby była znudzona, mimo że ze złości drżały jej ręce. Dobrze, że miała dla nich zajęcie przynajmniej!
PS.: Selina ma 11 punktow sprawności, nie 10.
PS.: Selina ma 11 punktow sprawności, nie 10.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Och. Któż by się spodziewał, że przeoczy jakąśtam badziewną zasadę i spowoduje przerwanie meczu? Który zresztą był tylko towarzyski, a nie rozgrywany między profesjonalistami. Nie ulegało jednak wątpliwości, że ostry gwizd sędziego wzywa wszystkich do powrócenia na murawę. Marce wylądował na ziemi, błyskając w rozbrajającym uśmiechu białymi zębami i przepraszająco wzruszył ramionami. Jakby nie było, miał więcej zapału od połowy tych ospałych gumochłonów! Tym razem jednak poczekał, aż rozlegnie się faktyczny sygnał i że to nie on będzie pierwszym startującym do kafla. Gdy walka o piłkę ruszyła, Marce zatoczył koło nad boiskiem, podlatując niedaleko Seliny, aby w razie czego ją wesprzeć, lecz w tym samym momencie zobaczył nadlatującego w jego stronę tłuczka, odbitego przez Samuela. Ostro skręcił miotłę, aby uniknąć przykrego zderzenia z piłką, a w myślach psioczył na pałkarzy z ich drużyny. Gdzież oni się podziewali?
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Marcel Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Widziała przejęcie piłki przez jednego z gnomów. Szybko zawróciła miotłę. Zapędziła się niemalże pod same obręcze, mogła wyraźnie dostrzec minę Tristana. Szybko jedna pomknęła z powrotem za kaflem. Ten nie pozostał długo w jednych rękach i już po chwili miała go Selina, za którą teraz Druella podążała. Ścigająca szykowała się do rzutu. Dru przyspieszyła najbardziej jak mogła mając tylko jeden cel, powstrzymać Lovegood od rzutu. Nie wierzyła, że Selwyn będzie potrafił obronić pętle. Chociaż musiała przyznać, że i tak była pod wrażeniem, że Alexander potrafił usiedzieć na miotle i nie spaść. Tego się po nim nie spodziewała. Zanurkowała w stronę Seliny próbując odebrać jej kafla.
Gość
Gość
The member 'Druella Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Mecz wreszcie się zaczął - ku jego uciesze albo i nie - a gmin zgromadzony na trybunach ochoczo zawrzał; Douglas, nie mogąc powstrzymać grymasu obrzydzenio-niezadowolenia wykrzywiającego uwielbianą przez tabuny małolat twarz, wystrzelił w powietrze, w całej sytuacji (jaką był ten okropny mecz) dostrzegając choć jeden pozytywny fakt - to, że mógł pościgać się z wiatrem i pozbyć się negatywnych emocji, z całą siłą uderzając drewnianą pałką tłuczek. Ewentualnie innych zawodników.
Gdy dostrzegł, że złośliwa piłka mknęła niebezpieczne szybko w kierunku Parkinsona, w pierwszej chwili chciał ją zostawić, by zrzuciła paniczyka z miotły, a potem rozważał uderzenie jej jeszcze mocniej, aby przypadkiem nie ominęła nadętego arystokraty i poturbowała go odpowiednio mocno. Dochodząc jednak do wniosku, że mimo wszystko nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie, zacisnął mocniej palce jednej dłoni na rączce miotły i pomknął w kierunku Marcela, by uderzyć zaraz tłuczek atakujący mężczyznę i postarać się pokierować go w stronę Tamuny.
Gdy dostrzegł, że złośliwa piłka mknęła niebezpieczne szybko w kierunku Parkinsona, w pierwszej chwili chciał ją zostawić, by zrzuciła paniczyka z miotły, a potem rozważał uderzenie jej jeszcze mocniej, aby przypadkiem nie ominęła nadętego arystokraty i poturbowała go odpowiednio mocno. Dochodząc jednak do wniosku, że mimo wszystko nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie, zacisnął mocniej palce jednej dłoni na rączce miotły i pomknął w kierunku Marcela, by uderzyć zaraz tłuczek atakujący mężczyznę i postarać się pokierować go w stronę Tamuny.
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Douglas Jones' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Przeciągły dźwięk gwizdka, prawie całkowicie zagłuszony przez tłum na trybunach i świszczący w uszach wiatr, powitał z westchnieniem ulgi; odbił się od błotnistego podłoża i w następnej sekundzie już znajdował się w powietrzu, zapominając o pozostawionej w rękach skrzata bluzie i irytujących głosach we własnej głowie. Zacisnął palce mocniej na rączce miotły; mimo że dawno nie grał w żadnym meczu, bardzo szybko przypominał sobie, o co w tym wszystkim chodziło.
Widział śmigające dookoła sylwetki graczy, nie zajmował się jednak śledzeniem meczu, skupiony jedynie na dwóch czarnych, furkoczących wściekle piłkach. Zauważył tę, która pomknęła w stronę Justine i natychmiast również ruszył w kierunku szukającej; mimo że zawodniczce udało się umknąć przed tłuczkiem, Percival nie zmienił kursu – zamiast tego zamachnął się, uderzając w kulę i starając się posłać ją tam, gdzie jak mu się wydawało, mignęła sylwetka Tamuny.
przepraszam, myślałam, że jak nikogo nie bronię, to nie piszę.
Widział śmigające dookoła sylwetki graczy, nie zajmował się jednak śledzeniem meczu, skupiony jedynie na dwóch czarnych, furkoczących wściekle piłkach. Zauważył tę, która pomknęła w stronę Justine i natychmiast również ruszył w kierunku szukającej; mimo że zawodniczce udało się umknąć przed tłuczkiem, Percival nie zmienił kursu – zamiast tego zamachnął się, uderzając w kulę i starając się posłać ją tam, gdzie jak mu się wydawało, mignęła sylwetka Tamuny.
przepraszam, myślałam, że jak nikogo nie bronię, to nie piszę.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Bodmin Moor
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia