Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Salon Carterów jest przytulnym pomieszczeniem, niegdyś będącym swoistym centrum życia rodziny. Choć minęło trochę czasu od śmierci rodziców Sophii i Raidena, we wnętrzu niewiele się zmieniło, wciąż widać tu rękę ich matki, która urządziła pokój. Salon jest urządzony w ciepłych barwach, na ścianach oraz na gzymsie kominka znajdują się ruchome fotografie przedstawiające członków rodziny. Znajdują się tu też kanapa, fotele i stół; salon jest miejscem do przyjmowania gości oraz wypoczynku. Ze sporych rozmiarów okna roztacza się widok na znajdujący się za domem ogródek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sophia Carter dnia 01.10.17 12:52, w całości zmieniany 2 razy
Jedynie siłą woli powstrzymała się od wtulenia w jego dłoń, kiedy położył ją na jej policzku. Wystarczyło, że już wiedział o tych bzdurach, które chodziły jej po głowie, nie musiała tego pogarszać zachowując się jak szczeniak. Wysłuchała go spokojnie, nie chcąc znów dać się ponieść emocjom, gdy zdołała je w końcu opanować. Mimo to wiedziała dobrze, że nie odejdzie, szczególnie kiedy mówił, że chce by została. Nie potrafiła mu odmówić, szczególnie, że w głębi duszy sama też tego chciała.
- Oczywiście, że zostanę – to nawet nie podchodziło pod dyskusję. Nawet jeśli bała się ewentualnego odrzucenia, na pewno bardziej obawiała się odejścia. I nie chodziło tylko o to, że zapewne umarłaby z głodu nie potrafiąc gotować. Chwyciła delikatnie jego dłoń i odłożyła ją na jego własne kolano, delikatnie się uśmiechając.
- To wszystko pewnie przez te hormony – powiedziała w końcu, usiłując oszukać sama siebie – Z czasem przestaną tak na mnie wpływać i wrócę do normy, nie musisz się o mnie martwić – nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale przeraziła ją myśl, że mogłaby w jakikolwiek sposób wpływać na jego decyzje. Sama za wszelką cenę chciała uniknąć ślubu bez miłości, a słuchała bez problemu jego obietnic o budowaniu rodziny, kiedy nie znali siebie nawzajem. Nie chciała czegoś takiego, związku z obowiązku. Wolała już być skrzywdzoną stroną, wiedziała, że z czasem rany by się zagoiły.
- Z czasem to ułożymy w jakąś całość, jakakolwiek by nie była. Minęło tylko kilka dni, to zbyt krótko żeby decydować o czymkolwiek – zapewniła go, wciąż się uśmiechając, chociaż ten uśmiech nie obejmował jej oczu. Carter mógł tego nie zauważyć, niegdyś zawsze w ten sposób wyglądały jej interakcje z ludźmi. Rozumiała już, dlaczego czasami lepiej nie pokazywać co się czuje, powodowało to problemy, a tych mieli wystarczająco. Postanowiła, że tym co może dla niego zrobić, jako minimum, jest chociaż uszanowanie jego wolności wyboru. Nie zamierzała nic oczekiwać poza byciem idealnym ojcem dla ich dziecka. Razem z podjęciem tej decyzji, jej oczy z odrobinę smutnych, nabrały zdecydowanego wyrazu.
- Oczywiście, że zostanę – to nawet nie podchodziło pod dyskusję. Nawet jeśli bała się ewentualnego odrzucenia, na pewno bardziej obawiała się odejścia. I nie chodziło tylko o to, że zapewne umarłaby z głodu nie potrafiąc gotować. Chwyciła delikatnie jego dłoń i odłożyła ją na jego własne kolano, delikatnie się uśmiechając.
- To wszystko pewnie przez te hormony – powiedziała w końcu, usiłując oszukać sama siebie – Z czasem przestaną tak na mnie wpływać i wrócę do normy, nie musisz się o mnie martwić – nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale przeraziła ją myśl, że mogłaby w jakikolwiek sposób wpływać na jego decyzje. Sama za wszelką cenę chciała uniknąć ślubu bez miłości, a słuchała bez problemu jego obietnic o budowaniu rodziny, kiedy nie znali siebie nawzajem. Nie chciała czegoś takiego, związku z obowiązku. Wolała już być skrzywdzoną stroną, wiedziała, że z czasem rany by się zagoiły.
- Z czasem to ułożymy w jakąś całość, jakakolwiek by nie była. Minęło tylko kilka dni, to zbyt krótko żeby decydować o czymkolwiek – zapewniła go, wciąż się uśmiechając, chociaż ten uśmiech nie obejmował jej oczu. Carter mógł tego nie zauważyć, niegdyś zawsze w ten sposób wyglądały jej interakcje z ludźmi. Rozumiała już, dlaczego czasami lepiej nie pokazywać co się czuje, powodowało to problemy, a tych mieli wystarczająco. Postanowiła, że tym co może dla niego zrobić, jako minimum, jest chociaż uszanowanie jego wolności wyboru. Nie zamierzała nic oczekiwać poza byciem idealnym ojcem dla ich dziecka. Razem z podjęciem tej decyzji, jej oczy z odrobinę smutnych, nabrały zdecydowanego wyrazu.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden nieco się wycofał, gdy go odsunęła. Wysunął dłoń spod jej, wiedząc, że nie chciała, żeby był blisko. Wstał i przeszedł na drugą stronę salonu, podchodząc do miejsca, gdzie Carterowie trzymali alkohole. Tak sobie wytłumaczył swoje odejście lub właściwie chciał tę przechadzkę zakończyć z sensem. Nie zamierzał też dawać okazji Macmillan do zobaczenia, że się zmieszał. Gdy nalewał sobie starego bourbona ojca do szklanki, nie odwracał się do niej. Wiadomo było, że będzie między nimi niezręcznie przez pewien czas, ale nie myślał, że aż tak. Podniósł szkło do ust i wypił jego zawartość, patrząc się na krajobraz za oknem. Nie. Nie spodziewał się, że jego życie tak drastycznie się zmieni, a Artis wcale tego teraz nie ułatwiała. Z jednej strony chciała, żeby był bliżej, a później tak chłodno go odrzucała. Nie wiedział jak to odczytać. Szczególnie gdy powiedziała mu coś, co dało mu silniej niż wcześniej do myślenia.
- Powiedziałem, że wszystko w porządku - odparł jedynie, wciąż patrząc za okno na ich ogród. Wpływała na jego decyzję, ale nie aż tak, żeby zrobił coś, co mogłoby zniszczyć im obojgu życie. Raiden bywał lekkomyślny, ale nie do tego stopnia. A przynajmniej nie w zaistniałej sytuacji. Nie powiedziałby, żeby za niego wyszła, bo nie był pewien swoich uczuć. Owszem. Nie znali się, ale czy to stanowiło problem do zbudowania rodziny, która mogła okazać się trwała? On miał zamiar o to walczyć. A ona? Nie obiecywał jej miłości, bo sam nie wiedział, co czuł. Mógł obiecać jej stabilność, bo wiedział, że utrzyma to za wszelką cenę. - Musimy rozmawiać, Artis. Samo to się nie rozwiąże - odpowiedział, nie chcąc słuchać jej słów zapewnienia, że dadzą sobie radę. Chciał słyszeć jak o tym rozmawiają i jak nie unikają siebie nawzajem. Mieli to wcielać w życie, a samo gdybanie o tym nie miało pomóc. Raiden czuł się w tej chwili sztucznie. Gdyby mu pozwoliła, przytuliłby ją, ale znowu dała mu znak, że to nie było pożądane z jej strony. Wypił jeszcze jeden łyk i odstawił szklankę na miejsce. - Nie chcę myśleć, że mówisz tak tylko przez hormony - wymruczał, czując jak smutek, żal i pewna doza złości zaczynała się w nim zbierać. Może lepiej by było gdyby wyszedł.
- Powiedziałem, że wszystko w porządku - odparł jedynie, wciąż patrząc za okno na ich ogród. Wpływała na jego decyzję, ale nie aż tak, żeby zrobił coś, co mogłoby zniszczyć im obojgu życie. Raiden bywał lekkomyślny, ale nie do tego stopnia. A przynajmniej nie w zaistniałej sytuacji. Nie powiedziałby, żeby za niego wyszła, bo nie był pewien swoich uczuć. Owszem. Nie znali się, ale czy to stanowiło problem do zbudowania rodziny, która mogła okazać się trwała? On miał zamiar o to walczyć. A ona? Nie obiecywał jej miłości, bo sam nie wiedział, co czuł. Mógł obiecać jej stabilność, bo wiedział, że utrzyma to za wszelką cenę. - Musimy rozmawiać, Artis. Samo to się nie rozwiąże - odpowiedział, nie chcąc słuchać jej słów zapewnienia, że dadzą sobie radę. Chciał słyszeć jak o tym rozmawiają i jak nie unikają siebie nawzajem. Mieli to wcielać w życie, a samo gdybanie o tym nie miało pomóc. Raiden czuł się w tej chwili sztucznie. Gdyby mu pozwoliła, przytuliłby ją, ale znowu dała mu znak, że to nie było pożądane z jej strony. Wypił jeszcze jeden łyk i odstawił szklankę na miejsce. - Nie chcę myśleć, że mówisz tak tylko przez hormony - wymruczał, czując jak smutek, żal i pewna doza złości zaczynała się w nim zbierać. Może lepiej by było gdyby wyszedł.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Patrzyła jak nalewa sobie alkoholu i niemal westchnęła. Sama chciałaby mieć taką możliwość, ale nigdy nie zrobiłaby krzywdy dziecku. Zamiast tego po prostu go obserwowała, starając się rozpoznawać reakcje. Była to najdziwniejsza i najsztywniejsza interakcja w jakiej kiedykolwiek uczestniczyła. Nic nie wychodziło tak jak powinno, tak jakby Carter nie mógł po prostu przyjąć ułatwienia, tylko dokładał sobie kolejne problemy. Zamknęła oczy, wiedząc, że choć robi teraz dokładnie to, czego on oczekiwał, to wcale nie naprawia sytuacji.
- Nie chce Cię okłamywać - wyszeptała w końcu. Można było zrozumieć to dwojako. W ten właściwy sposób, czyli zrozumieć że ciążowe hormony stanowiły jej tarczę, albo ten niewłaściwy, czyli że ona sama nie wierzy, by mogła coś do niego czuć. Postanowiła jednak być w pełni szczera, dlatego kontynuowała.
- Nie sądzę by to była ich wina. Nie każ mi proszę przyznawać się do tego - oboje dobrze wiedzieli co miała na myśli - Masz wystarczająco problemów, żebym ja też była jednym z nich - przeczesała ręką włosy usiłując zająć się czymś, kiedy jej ciało nie wiedziało jak reagować. Rzuciła mu proszące spojrzenie, naprawdę nie chciała być w pozycji w jakiej utkwiła, jako naiwna, zakochana gówniara. Trzymanie pod kloszem przez rodzinę nie przygotowało jej na to, nie przygotowało jej też na szczerość.
- Nie powinieneś być zmuszony do radzenia sobie ze mną. Dziecko jest najważniejsze, to ono stanowi priorytet - prędzej czy później miała wszystko uporządkować wokół siebie, a przynajmniej na to liczyła. W tym konkretnym momencie nie miała pojęcia kim jest, co czuje, a przede wszystkim nie wiedziała co będzie dalej. Ostatnią rzeczą jaką powinna robić, było mieszanie w głowie komuś innemu.
Jakim cudem ten jeden moment, w którym dała sobie możliwość rozluźnienia przy muzyce, zmienił się w tą dziwaczną pasywną kłótnię między nimi? Bardzo prawdopodobne, że po prostu trzymali to w sobie i w końcu wybuchło. Wolałaby chyba, by potrafili na siebie krzyczeć. W złości ludzie często opuszczają bariery i mówią to, czego nigdy by nie wyrazili. Zamiast tego wciąż ważyli słowa, szczególnie ona, bojąc się zupełnie odkryć.
- Nie chce Cię okłamywać - wyszeptała w końcu. Można było zrozumieć to dwojako. W ten właściwy sposób, czyli zrozumieć że ciążowe hormony stanowiły jej tarczę, albo ten niewłaściwy, czyli że ona sama nie wierzy, by mogła coś do niego czuć. Postanowiła jednak być w pełni szczera, dlatego kontynuowała.
- Nie sądzę by to była ich wina. Nie każ mi proszę przyznawać się do tego - oboje dobrze wiedzieli co miała na myśli - Masz wystarczająco problemów, żebym ja też była jednym z nich - przeczesała ręką włosy usiłując zająć się czymś, kiedy jej ciało nie wiedziało jak reagować. Rzuciła mu proszące spojrzenie, naprawdę nie chciała być w pozycji w jakiej utkwiła, jako naiwna, zakochana gówniara. Trzymanie pod kloszem przez rodzinę nie przygotowało jej na to, nie przygotowało jej też na szczerość.
- Nie powinieneś być zmuszony do radzenia sobie ze mną. Dziecko jest najważniejsze, to ono stanowi priorytet - prędzej czy później miała wszystko uporządkować wokół siebie, a przynajmniej na to liczyła. W tym konkretnym momencie nie miała pojęcia kim jest, co czuje, a przede wszystkim nie wiedziała co będzie dalej. Ostatnią rzeczą jaką powinna robić, było mieszanie w głowie komuś innemu.
Jakim cudem ten jeden moment, w którym dała sobie możliwość rozluźnienia przy muzyce, zmienił się w tą dziwaczną pasywną kłótnię między nimi? Bardzo prawdopodobne, że po prostu trzymali to w sobie i w końcu wybuchło. Wolałaby chyba, by potrafili na siebie krzyczeć. W złości ludzie często opuszczają bariery i mówią to, czego nigdy by nie wyrazili. Zamiast tego wciąż ważyli słowa, szczególnie ona, bojąc się zupełnie odkryć.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie podejrzewał, że to rozwinie się w ten sposób. Nie w ten dziwnie nieprzyjemny, okrutnie sztywny kierunek. W sumie było to jednak najbardziej ludzkie zachowanie z jakim się spotkał od zamieszkania razem. Mimo że udawane i wymuszone, oznaczało, że coś w nich tkwi, a nie potakiwali sobie jedynie przy każdym słowie. Zależało mu na niej i na dziecku, a nie potrafił się z nią porozumieć. Zupełnie jakby chciała go chronić, równocześnie raniąc.
- A wcześniej to robiłaś? - spytał, odwracając się i patrząc na nią wymownie. Nie chciał jej atakować, ale po prostu nie mógł wytrzymać w tej niewiedzy. Co tu się działo? On chciał jedynie, żeby po prostu przestała mówić o tym, że stanowi dla niego balast. Nie mógł tego znieść. Wcześniej wydawało mu się, że wyraził się jasno. Najwyraźniej jednak nic z tego. Gdy kolejny raz się odezwała, nie wytrzymał.
- Przestań! - rzucił, przejeżdżając gwałtownie dłonią po twarzy jakby miało to w czymś pomóc. - Przestań ciągle to powtarzać! Nie mogę tego już znieść. Nie jesteś problemem i nigdy nim nie byłaś! Może inni cię tak traktowali, ale ja nigdy nawet tak o tobie nie pomyślałem. I właśnie takim zachowaniem utrudniasz mi zrozumienie ciebie. Chcesz, żebym był blisko czy nie?
Nie odpowiedział na resztę jej słów. Nie chciał tego słuchać. Naprawdę nie zamierzał się z nią kłócić, ale nie mógł tego zostawić samemu sobie. Bo nie tak się rozwiązywało problemy. Przecież mieli sobie radzić wspólnie, a im dłużej ze sobą przebywali, tym tych problemów namnażali sobie sami. Zgadzał się, że priorytetem było dziecko, ale nie mogło być one równocześnie wymówką do wszystkiego. Do ich kontaktu, do rozmów, do mieszkania razem, do podstawy tego, co się działo między nimi. Zaraz również okaże się, że było ono jedynym powodem, dla którego w ogóle z nim rozmawiała, bo stwierdzi, że to co mówiła to było podyktowane przez emocje i zryw. Nic więcej.
- A wcześniej to robiłaś? - spytał, odwracając się i patrząc na nią wymownie. Nie chciał jej atakować, ale po prostu nie mógł wytrzymać w tej niewiedzy. Co tu się działo? On chciał jedynie, żeby po prostu przestała mówić o tym, że stanowi dla niego balast. Nie mógł tego znieść. Wcześniej wydawało mu się, że wyraził się jasno. Najwyraźniej jednak nic z tego. Gdy kolejny raz się odezwała, nie wytrzymał.
- Przestań! - rzucił, przejeżdżając gwałtownie dłonią po twarzy jakby miało to w czymś pomóc. - Przestań ciągle to powtarzać! Nie mogę tego już znieść. Nie jesteś problemem i nigdy nim nie byłaś! Może inni cię tak traktowali, ale ja nigdy nawet tak o tobie nie pomyślałem. I właśnie takim zachowaniem utrudniasz mi zrozumienie ciebie. Chcesz, żebym był blisko czy nie?
Nie odpowiedział na resztę jej słów. Nie chciał tego słuchać. Naprawdę nie zamierzał się z nią kłócić, ale nie mógł tego zostawić samemu sobie. Bo nie tak się rozwiązywało problemy. Przecież mieli sobie radzić wspólnie, a im dłużej ze sobą przebywali, tym tych problemów namnażali sobie sami. Zgadzał się, że priorytetem było dziecko, ale nie mogło być one równocześnie wymówką do wszystkiego. Do ich kontaktu, do rozmów, do mieszkania razem, do podstawy tego, co się działo między nimi. Zaraz również okaże się, że było ono jedynym powodem, dla którego w ogóle z nim rozmawiała, bo stwierdzi, że to co mówiła to było podyktowane przez emocje i zryw. Nic więcej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Chcę! Ale boję się, że tylko ja będę tego chciała - odrzucona przez rodzinę bała się kolejnego razu, ale równocześnie nie sprowadzało się to tylko do tego. Bała się mu zaufać, bała się być sobą. Wiedziała, że wszystkie jego zapewnienia były prawdziwe, nie umiała w nie jednak uwierzyć.
- Nie umiem być otwarta, szczera. Tak naprawdę dopiero uczę się tego wszystkiego i mam wrażenie, że robię to źle! Ostatnią rzeczą jaką chcę, to żebyś wracał tu z myślą, że ja tu jestem i się z tego nie cieszył. Jaką mamy gwarancję, że to się tak nie skończy. Czuję się winna, bo powinnam chociaż chcieć wierzyć, że nam się uda, właśnie ze względu na dziecko, ale zwyczajnie się tego boję - wzięła głęboki oddech, dopiero wtedy zauważając, że przez ten czas zdążyła wstać i podejść do niego. Zatrzymała się w odległości dwóch kroków, sama nie wiedząc co zrobić.
- Boję się Tobie zaufać, wpuścić Cię do środka, a potem patrzeć jak odchodzisz i cieszyć się, że chociaż dziecko mamy wspólne - pokręciła głową, czując łzy napływające do oczu. Nie znosiła tej emocjonalności, czuła się przez to jeszcze bardziej odkryta - Skąd mam wiedzieć, że to co czuję w tym momencie jest prawdziwe? Skąd mam wiedzieć, czy Ty kiedykolwiek poczujesz coś do mnie? Wiem, że to nie jest czas na to, ale to jest właśnie to, co trzyma mnie daleko od Ciebie. Nigdy nie miałam z czymś takim styczności.
Stała przed nim, wystarczył jeden krok żeby go dotknąć, ale czuła jakby jej ręce były z waty. Patrzyła na niego irytująco zapłakanymi oczami, z czerwoną twarzą i potarganymi włosami. Znowu byli w sytuacji, w której on musi wymuszać od niej wyznania, a ona nie potrafi panować nad sobą. Nie chciała by tak to wyglądało, nie powinna była w ogóle mówić tego wszystkiego. Za każdym razem kiedy otwierała usta, sytuacja się pogarszała. Bała się, że nie będzie potrafiła tego naprawić.
- Nie umiem być otwarta, szczera. Tak naprawdę dopiero uczę się tego wszystkiego i mam wrażenie, że robię to źle! Ostatnią rzeczą jaką chcę, to żebyś wracał tu z myślą, że ja tu jestem i się z tego nie cieszył. Jaką mamy gwarancję, że to się tak nie skończy. Czuję się winna, bo powinnam chociaż chcieć wierzyć, że nam się uda, właśnie ze względu na dziecko, ale zwyczajnie się tego boję - wzięła głęboki oddech, dopiero wtedy zauważając, że przez ten czas zdążyła wstać i podejść do niego. Zatrzymała się w odległości dwóch kroków, sama nie wiedząc co zrobić.
- Boję się Tobie zaufać, wpuścić Cię do środka, a potem patrzeć jak odchodzisz i cieszyć się, że chociaż dziecko mamy wspólne - pokręciła głową, czując łzy napływające do oczu. Nie znosiła tej emocjonalności, czuła się przez to jeszcze bardziej odkryta - Skąd mam wiedzieć, że to co czuję w tym momencie jest prawdziwe? Skąd mam wiedzieć, czy Ty kiedykolwiek poczujesz coś do mnie? Wiem, że to nie jest czas na to, ale to jest właśnie to, co trzyma mnie daleko od Ciebie. Nigdy nie miałam z czymś takim styczności.
Stała przed nim, wystarczył jeden krok żeby go dotknąć, ale czuła jakby jej ręce były z waty. Patrzyła na niego irytująco zapłakanymi oczami, z czerwoną twarzą i potarganymi włosami. Znowu byli w sytuacji, w której on musi wymuszać od niej wyznania, a ona nie potrafi panować nad sobą. Nie chciała by tak to wyglądało, nie powinna była w ogóle mówić tego wszystkiego. Za każdym razem kiedy otwierała usta, sytuacja się pogarszała. Bała się, że nie będzie potrafiła tego naprawić.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zassał powietrze, słuchając jej natłoku słów.
- Nie pozwalasz mi do siebie dojść, bo ciągle się czegoś boisz. Dlaczego nie wsłuchasz się w to, co do ciebie mówię? Chcę być blisko, ale raz po raz mnie przyciągasz, by powiedzieć, że jesteś problemem. Jak mogę współzawodniczyć z poczuciem winy?! Przecież to absurdalne. Zrozum w końcu, że staram się być blisko, ale za każdym razem jak podchodzę, nie wiem czego się spodziewać - odpowiedział na jej zapewnienia, które w pewien sposób go uspokoiły, ale równocześnie dziwnie zaniepokoiły. Nie mówił poprawnie lub zrozumiale? Wydawało mu się, że wyraził swoje zdanie jasno. Jaśniej się już nie dało. Czuł się zmęczony i zirytowany. Dlaczego nie było tutaj rodziców, którzy by go uspokoili i powiedzieli, że potrzebują chwili czasu. Zbyt szybko się odsłaniali i zbyt szybko oczekiwali od siebie określonych ról. A Raiden nie mógł dać na razie Artis nic więcej ponad swoje wsparcie i obecność. - Nikt nie jest idealny i nie chcę, żebyś starała mi się w jakikolwiek sposób przypodobać. Jak możesz nawet myśleć o tym, że mógłby się nie cieszyć z tego, że tu jesteś? Dałem ci jakikolwiek sygnał, że jesteś tu nieproszona? Zrobiłem lub powiedziałem coś, co cię popchnęło do tej myśli? Życie własnie na tym polega, że trzeba ryzykować, Artis. Mamusia nie powie ci kiedy i jak należy podejść do drugiego człowieka. Kiedy masz kogoś przytulić lub pocałować.
Gdy mówili, blondynka wstała i podeszła do niego. Widział w jej oczach łzy, ale nie zamierzał kończyć tej rozmowy. Zranił ją, ale coś w jego umyśle nie chciało jeszcze przerywać. Po prostu wiedział, że jeśli nie powie jej teraz, nie powie jej tego nigdy. Grzęźli ciągle w tym samym błocie, które sobie zrobili, ale było już za późno, żeby się z niego wygrzebać. Oboje szli w zaparte.
- Co ci się stało, Artis? - spytał, patrząc na nią uważnie. - Kto cię skrzywdził, że nie możesz mi zaufać?
Bo przecież coś kiedyś musiało nadwyrężyć jej ten kredyt zaufania. Dlaczego aż tak się bała? Przecież jej nie zdradził ani razu. Nie wyrzucił z domu i nie złamał żadnej z obietnic, które na razie złożył. I wtedy pojawiła się myśl, że chodzi o jej przeszłość. Nie wiedział jak bardzo była trafna, po prostu szukał rozwiązania.
- To irracjonalne - odpowiedział, patrząc na nią uważnie. - Jak chcesz się dowiedzieć czy kiedykolwiek cię pokocham, jeśli nie dasz mi do siebie dostępu?! Zamierzasz osiągnąć to jakimś cudem bez kontaktu ze mną? Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale jeśli naprawdę ci zależy to chyba powinnaś chociaż trochę się otworzyć. Nie sądzisz? Na razie jak wyobrażam sobie siebie szczęśliwego, to tylko z tobą.
Cholera. Była tak blisko i cała zapłakana i to wszystko przez niego. Idiota. Cholerny kretyn! Ale musiał jej to powiedzieć. Musiał przedstawić jej to, co w nim siedziało. Jakkolwiek było to złe, musiała go zrozumieć. Lub przynajmniej wysłuchać.
- Nie pozwalasz mi do siebie dojść, bo ciągle się czegoś boisz. Dlaczego nie wsłuchasz się w to, co do ciebie mówię? Chcę być blisko, ale raz po raz mnie przyciągasz, by powiedzieć, że jesteś problemem. Jak mogę współzawodniczyć z poczuciem winy?! Przecież to absurdalne. Zrozum w końcu, że staram się być blisko, ale za każdym razem jak podchodzę, nie wiem czego się spodziewać - odpowiedział na jej zapewnienia, które w pewien sposób go uspokoiły, ale równocześnie dziwnie zaniepokoiły. Nie mówił poprawnie lub zrozumiale? Wydawało mu się, że wyraził swoje zdanie jasno. Jaśniej się już nie dało. Czuł się zmęczony i zirytowany. Dlaczego nie było tutaj rodziców, którzy by go uspokoili i powiedzieli, że potrzebują chwili czasu. Zbyt szybko się odsłaniali i zbyt szybko oczekiwali od siebie określonych ról. A Raiden nie mógł dać na razie Artis nic więcej ponad swoje wsparcie i obecność. - Nikt nie jest idealny i nie chcę, żebyś starała mi się w jakikolwiek sposób przypodobać. Jak możesz nawet myśleć o tym, że mógłby się nie cieszyć z tego, że tu jesteś? Dałem ci jakikolwiek sygnał, że jesteś tu nieproszona? Zrobiłem lub powiedziałem coś, co cię popchnęło do tej myśli? Życie własnie na tym polega, że trzeba ryzykować, Artis. Mamusia nie powie ci kiedy i jak należy podejść do drugiego człowieka. Kiedy masz kogoś przytulić lub pocałować.
Gdy mówili, blondynka wstała i podeszła do niego. Widział w jej oczach łzy, ale nie zamierzał kończyć tej rozmowy. Zranił ją, ale coś w jego umyśle nie chciało jeszcze przerywać. Po prostu wiedział, że jeśli nie powie jej teraz, nie powie jej tego nigdy. Grzęźli ciągle w tym samym błocie, które sobie zrobili, ale było już za późno, żeby się z niego wygrzebać. Oboje szli w zaparte.
- Co ci się stało, Artis? - spytał, patrząc na nią uważnie. - Kto cię skrzywdził, że nie możesz mi zaufać?
Bo przecież coś kiedyś musiało nadwyrężyć jej ten kredyt zaufania. Dlaczego aż tak się bała? Przecież jej nie zdradził ani razu. Nie wyrzucił z domu i nie złamał żadnej z obietnic, które na razie złożył. I wtedy pojawiła się myśl, że chodzi o jej przeszłość. Nie wiedział jak bardzo była trafna, po prostu szukał rozwiązania.
- To irracjonalne - odpowiedział, patrząc na nią uważnie. - Jak chcesz się dowiedzieć czy kiedykolwiek cię pokocham, jeśli nie dasz mi do siebie dostępu?! Zamierzasz osiągnąć to jakimś cudem bez kontaktu ze mną? Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale jeśli naprawdę ci zależy to chyba powinnaś chociaż trochę się otworzyć. Nie sądzisz? Na razie jak wyobrażam sobie siebie szczęśliwego, to tylko z tobą.
Cholera. Była tak blisko i cała zapłakana i to wszystko przez niego. Idiota. Cholerny kretyn! Ale musiał jej to powiedzieć. Musiał przedstawić jej to, co w nim siedziało. Jakkolwiek było to złe, musiała go zrozumieć. Lub przynajmniej wysłuchać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Z jakiegoś powodu, w presji jej mózg działał lepiej. Mimo bycia kłębkiem nieszczęścia, powoli dochodziła do jakiś wniosków, choć niekoniecznie dobrych. Coraz lepiej wychodziło jej jednak wyrażanie myśli, podejmowanie decyzji nadal wymagało mnóstwa pracy.
- Cały czas mam wrażenie, że kiedyś czar pryśnie, a ja obudzę się sama, bez domu i nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić - w jej uszach to zdanie zabrzmiało, jakby wypowiedział je ktoś inny. Kiedy dotarło do niej co się dzieje, wciągnęła głęboko powietrze ze słyszalnym świstem. Serce zaczęło jej bić jak szalone, oczy skierowała w przestrzeń, której jednak nie widziała. Dobrze wiedziała kto powiedział te słowa. Słyszała jej głos, kiedy powtarzała je w myślach przy każdej nocnej, panicznej pobudce.
- Ona mi nadal siedzi w głowie - wyszeptała, nic właściwie nie tłumacząc. Choć Raiden w jakimś stopniu zdawał sobie sprawę jak nieprzystosowana do funkcjonowania w społeczeństwie jest Artis, był to tak naprawdę mały procent. Całe życie usiłowała zadowolić swoją matkę, która nie robiła nic innego jak obniżała jej pewność siebie, przywiązując córkę do siebie coraz bardziej. Macmillan całe swoje istnienie opierała przede wszystkim na próbach uzyskania aprobaty, która się nigdy nie pojawiła. Była gotowa związać swoje życie z kimś zupełnie nieznanym, dla radości rodzicielki. Jakimś cudem, nawet w momencie, w którym dziewczyna powinna wyrwać się spod tego niszczącego wpływu, pani Macmillan zdołała wbić do głowy dziewczyny niepewność dotyczącą ojca dziecka, o którym nic nie wiedziała. Dopiero teraz Artis zdała sobie z tego sprawę, było to tak oszałamiające, że nie była pewna czy ustoi na nogach. Uniosła głowę by spojrzeć na Cartera, twarz miała niemal kredowobiałą, choć chwilę temu była czerwona od płaczu. Oczy wciąż wilgotne, po raz pierwszy od początku tej rozmowy nie wydawały się aż tak zagubione.
- Moja matka to powiedziała, kiedy odchodziłam. To i wiele innych rzeczy. Nie sądziłam, że to utkwiło we mnie tak głęboko - wyjaśniła słabym głosem - Jestem bardziej zniszczona niż myślisz.
- Cały czas mam wrażenie, że kiedyś czar pryśnie, a ja obudzę się sama, bez domu i nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić - w jej uszach to zdanie zabrzmiało, jakby wypowiedział je ktoś inny. Kiedy dotarło do niej co się dzieje, wciągnęła głęboko powietrze ze słyszalnym świstem. Serce zaczęło jej bić jak szalone, oczy skierowała w przestrzeń, której jednak nie widziała. Dobrze wiedziała kto powiedział te słowa. Słyszała jej głos, kiedy powtarzała je w myślach przy każdej nocnej, panicznej pobudce.
- Ona mi nadal siedzi w głowie - wyszeptała, nic właściwie nie tłumacząc. Choć Raiden w jakimś stopniu zdawał sobie sprawę jak nieprzystosowana do funkcjonowania w społeczeństwie jest Artis, był to tak naprawdę mały procent. Całe życie usiłowała zadowolić swoją matkę, która nie robiła nic innego jak obniżała jej pewność siebie, przywiązując córkę do siebie coraz bardziej. Macmillan całe swoje istnienie opierała przede wszystkim na próbach uzyskania aprobaty, która się nigdy nie pojawiła. Była gotowa związać swoje życie z kimś zupełnie nieznanym, dla radości rodzicielki. Jakimś cudem, nawet w momencie, w którym dziewczyna powinna wyrwać się spod tego niszczącego wpływu, pani Macmillan zdołała wbić do głowy dziewczyny niepewność dotyczącą ojca dziecka, o którym nic nie wiedziała. Dopiero teraz Artis zdała sobie z tego sprawę, było to tak oszałamiające, że nie była pewna czy ustoi na nogach. Uniosła głowę by spojrzeć na Cartera, twarz miała niemal kredowobiałą, choć chwilę temu była czerwona od płaczu. Oczy wciąż wilgotne, po raz pierwszy od początku tej rozmowy nie wydawały się aż tak zagubione.
- Moja matka to powiedziała, kiedy odchodziłam. To i wiele innych rzeczy. Nie sądziłam, że to utkwiło we mnie tak głęboko - wyjaśniła słabym głosem - Jestem bardziej zniszczona niż myślisz.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie ma jej tu. Nigdy nie było, nie ma i nie będzie.
Zagryzł wargę, widząc pobladłą twarz Artis. Co to była za kobieta? Jej matka, że aż tak zniszczyła swoje dziecko, które bało się czegoś tak naturalnego i pierwotnego jak własne uczucia. On nigdy nie doznał nawet w jednej setnej czegoś podobnego od swoich rodziców. Zawsze oakzywali mu wsparcie. Matka uczyła tego wszystkiego, co przyswoiła sobie Sophia, która była wręcz idealnym, nieco mnie szalonym odzwierciedleniem Marlene Carter, a ojciec pokazywał mu czym są wartości, którymi powinien się kierować w życiu. Kiedyś napisał mu, że najważniejszym w życiu każdego mężczyzny jest rodzina. Bo mężczyzna, który nie spędza czasu ze swoją rodziną, nie może być prawdziwym mężczyzną. Matka zawsze chciała doczekać się wnuków. Żeby jej przystojny, pierworodny syn przyjechał do niej ze szczęśliwą nowiną i powiedział, że wszystko dobrze. Że jest szczęśliwy i nie zamierza już nigdzie wyjeżdżać. Powiedziałby jej to. To wszystko gdyby żyła. I chociaż teraz wydawało się, że to szczęście było dziwnie definiowane, nie wątpił w to, że to nie zmieni jego zapatrywania się na ich przyszłość. Żałował, że nie mógł jej tego przekazać. Zobaczyć jej twarz i rude pukle, które były ciagle tak samo miękkie jak był dzieckiem. To były jego wspomnienia z matką. Kobietą, która go wydawała na świat, ubierała, pomagała chodzić, szła obok, a w trudnych chwilach niosła na rękach. Nigdy nie wyobrażał sobie, że ten obraz Marlene Carter został zniszczony lub odebrany. Jako mały dzieciak sądził, że każdy miał takich samych kochających rodziców. Dostał niezły policzek od świata, gdy okazało się, że wcale tak nie było.
I jak miał teraz patrzeć i rozumieć Artis? Po tym wszystkim? To było niewykonalne. Zamiast tego jednak jego gniew gdzieś uleciał i zostało rozgoryczenie, ale nie w stosunku do blondynki. A co kobiety, która była odpowiedzialna za to wszystko, co się z nią działo. Mimo że wypaliła ją z rodu, dalej w niej siedziała zakorzeniona niczym chwast i wpływała na ich relacje. Nieświadoma, a jednak obecna.
Dalej nie potrafił jej dotknąć, więc jedynie stał i patrzył na nią z góry. Chybotała się i w razie czego złapałby ją, jednak jeszcze nie teraz. Nie mógł się przełamać. Nie, gdy patrzyła na niego w ten sposób.
- Nie musimy teraz o tym rozmawiać.
Chociaż kiedy indziej byłaby tak poraniona, że zdołałaby na spokojnie mu o tym wszystkim powiedzieć? Ale czekał.
Zagryzł wargę, widząc pobladłą twarz Artis. Co to była za kobieta? Jej matka, że aż tak zniszczyła swoje dziecko, które bało się czegoś tak naturalnego i pierwotnego jak własne uczucia. On nigdy nie doznał nawet w jednej setnej czegoś podobnego od swoich rodziców. Zawsze oakzywali mu wsparcie. Matka uczyła tego wszystkiego, co przyswoiła sobie Sophia, która była wręcz idealnym, nieco mnie szalonym odzwierciedleniem Marlene Carter, a ojciec pokazywał mu czym są wartości, którymi powinien się kierować w życiu. Kiedyś napisał mu, że najważniejszym w życiu każdego mężczyzny jest rodzina. Bo mężczyzna, który nie spędza czasu ze swoją rodziną, nie może być prawdziwym mężczyzną. Matka zawsze chciała doczekać się wnuków. Żeby jej przystojny, pierworodny syn przyjechał do niej ze szczęśliwą nowiną i powiedział, że wszystko dobrze. Że jest szczęśliwy i nie zamierza już nigdzie wyjeżdżać. Powiedziałby jej to. To wszystko gdyby żyła. I chociaż teraz wydawało się, że to szczęście było dziwnie definiowane, nie wątpił w to, że to nie zmieni jego zapatrywania się na ich przyszłość. Żałował, że nie mógł jej tego przekazać. Zobaczyć jej twarz i rude pukle, które były ciagle tak samo miękkie jak był dzieckiem. To były jego wspomnienia z matką. Kobietą, która go wydawała na świat, ubierała, pomagała chodzić, szła obok, a w trudnych chwilach niosła na rękach. Nigdy nie wyobrażał sobie, że ten obraz Marlene Carter został zniszczony lub odebrany. Jako mały dzieciak sądził, że każdy miał takich samych kochających rodziców. Dostał niezły policzek od świata, gdy okazało się, że wcale tak nie było.
I jak miał teraz patrzeć i rozumieć Artis? Po tym wszystkim? To było niewykonalne. Zamiast tego jednak jego gniew gdzieś uleciał i zostało rozgoryczenie, ale nie w stosunku do blondynki. A co kobiety, która była odpowiedzialna za to wszystko, co się z nią działo. Mimo że wypaliła ją z rodu, dalej w niej siedziała zakorzeniona niczym chwast i wpływała na ich relacje. Nieświadoma, a jednak obecna.
Dalej nie potrafił jej dotknąć, więc jedynie stał i patrzył na nią z góry. Chybotała się i w razie czego złapałby ją, jednak jeszcze nie teraz. Nie mógł się przełamać. Nie, gdy patrzyła na niego w ten sposób.
- Nie musimy teraz o tym rozmawiać.
Chociaż kiedy indziej byłaby tak poraniona, że zdołałaby na spokojnie mu o tym wszystkim powiedzieć? Ale czekał.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zastanowiła się dłuższą chwilę nad tym co powiedział. Nie musieli, ale tak naprawdę chyba powinni. Czuła, że być może długo jeszcze nie będzie w stanie o tym mówić. W tym momencie była wystarczająco wstrząśnięta, by dać sobie z tym radę, rozdrapać rany do końca. Nie odzywała się, patrząc w skupieniu na kieszonkę w jego koszuli i myśląc nad tym co zdecydować, kiedy w końcu odpowiedziała, jej głos brzmiał na smutny i zmęczony.
- Powinniśmy. Być może to właśnie pomoże - zagryzła wargę i po chwili wahania wróciła na kanapę, gdzie zwinęła się w kłębek podkulając pod siebie nogi. I w tym momencie powinna zacząć opowiadać, ale właściwie nie wiedziała gdzie zacząć i jak to nazwać. Nigdy jeszcze nie mówiła nikomu na ten temat, sama przed sobą przyznała się do problemu jakąś minutę wcześniej. Zaczesała włosy za ucho i podparła brodę na kolanie.
- Nie wiem od czego zacząć - mruknęła troszkę sfrustrowana - Nie wiem, czy zacząć od wydziedziczenia, czy od początku. Nie wiem nawet co mogło być początkiem, jedynie się domyślam - zerknęła na niego z nadzieją na jakąś pomoc, może po prostu pytania. W końcu jednak wyglądała, jakby podjęła decyzję i znalazła punkt zaczepienia.
- Czasami wydaje mi się, że to było przez śmierć moich braci, ale to nie jest w pełni prawda. Przed tym miała chyba inną motywację, chciała, żebym była bardziej podobna do niej niż ojca. Po wypadku zaczęła mnie nienawidzić. Możliwe, że chwilami tylko byłam rozczarowaniem, wolałaby, żebym to ja zginęła, ale przez większość czasu chyba mnie po prostu nienawidziła - mówiła cicho, jakby była nieobecna. Dopiero po ostatnim zdaniu ocknęła się i rzuciła mu niepewne spojrzenie.
- Kiedy mnie wyrzucali powiedziała mnóstwo okrutnych rzeczy na mój temat, ale obracały się one wokół tego jak bardzo byłam zawsze nikim. Chyba nawet wtedy przyznała, że cieszy się, że pozbędzie się takiego ciężaru - tak naprawdę nie miała problemu z przypomnieniem sobie tej przemowy, usiłowała raczej ją nieco złagodzić i skrócić. Nie musiała raczej mówić o wszystkich słowach, które miały dowieść, że jest panną lekkich obyczajów, które padły z ust jej rodzicielki. Był to dość błahy element. Artis na moment przestała mówić, rzuciła za to Raidenowi pytające spojrzenie. Chciała wiedzieć, czy ma kontynuować.
- Powinniśmy. Być może to właśnie pomoże - zagryzła wargę i po chwili wahania wróciła na kanapę, gdzie zwinęła się w kłębek podkulając pod siebie nogi. I w tym momencie powinna zacząć opowiadać, ale właściwie nie wiedziała gdzie zacząć i jak to nazwać. Nigdy jeszcze nie mówiła nikomu na ten temat, sama przed sobą przyznała się do problemu jakąś minutę wcześniej. Zaczesała włosy za ucho i podparła brodę na kolanie.
- Nie wiem od czego zacząć - mruknęła troszkę sfrustrowana - Nie wiem, czy zacząć od wydziedziczenia, czy od początku. Nie wiem nawet co mogło być początkiem, jedynie się domyślam - zerknęła na niego z nadzieją na jakąś pomoc, może po prostu pytania. W końcu jednak wyglądała, jakby podjęła decyzję i znalazła punkt zaczepienia.
- Czasami wydaje mi się, że to było przez śmierć moich braci, ale to nie jest w pełni prawda. Przed tym miała chyba inną motywację, chciała, żebym była bardziej podobna do niej niż ojca. Po wypadku zaczęła mnie nienawidzić. Możliwe, że chwilami tylko byłam rozczarowaniem, wolałaby, żebym to ja zginęła, ale przez większość czasu chyba mnie po prostu nienawidziła - mówiła cicho, jakby była nieobecna. Dopiero po ostatnim zdaniu ocknęła się i rzuciła mu niepewne spojrzenie.
- Kiedy mnie wyrzucali powiedziała mnóstwo okrutnych rzeczy na mój temat, ale obracały się one wokół tego jak bardzo byłam zawsze nikim. Chyba nawet wtedy przyznała, że cieszy się, że pozbędzie się takiego ciężaru - tak naprawdę nie miała problemu z przypomnieniem sobie tej przemowy, usiłowała raczej ją nieco złagodzić i skrócić. Nie musiała raczej mówić o wszystkich słowach, które miały dowieść, że jest panną lekkich obyczajów, które padły z ust jej rodzicielki. Był to dość błahy element. Artis na moment przestała mówić, rzuciła za to Raidenowi pytające spojrzenie. Chciała wiedzieć, czy ma kontynuować.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odetchnął praktycznie niezauważalnie, gdy odpuściła. Wiedział, że muszą to przejść i może tak było nawet lepiej. Naprawdę bolało go to wszystko, nie był pewien, czy zabrali się za to wszystko właściwie, ale nie mieli nikogo do pomocy. Mieli tylko siebie i starali się to poprowadzić jak najlepiej. Nie znał żadnego przypadku podobnego lub chociażby w małym stopniu zbliżonego do ich. Ale nawet nie chodziło jak sobie poradzić, bo to mniej więcej mieli już ustalone. To co działo się między nimi było nie czymś normalnym. Owszem. Nie wiedzieli czego od siebie oczekują ani jakie uczucia do końca nimi targają, ale mieli na to czas. Wpierw musieli zrozumieć, co się wydarzyło przynajmniej w ostatnich dniach.
Raiden skinął głową na jej słowa, a gdy się odwróciła, szedł za nią, by w razie czego złapać jej wątłe ciało, które potrzebowało teraz jego wsparcia, a dostało przed chwilą naprawdę okrutny cios za ciosem. Gdy usiadła i skuliła się na kanapie, odsunął się, nie zajmując miejsca obok. Usiadł naprzeciwko, a między nimi znajdował się stolik z dzbankiem z kwiatami. Przesunął go, by lepiej ją widzieć i pochylił się, opierając ramiona na kolanach, gdy opowiadała. Zapatrzony w nieistniejący punkt, analizował każde z jej słów, wchodząc w dziwny trans i obrazując sobie wszystko co mówiła. Gdy przycichła, zerknął na nią, a wtedy kontynuowała. Zacisnął szczękę i splecione dłonie na to jak mówiła, co zrobiła jej matka. Przepełniała go złość i szczera nienawiść do tej kobiety. Chciałby, żeby nigdy nie spotkało to Artis i chętnie przejąłby jej te wszystkie wspomnienia. Gdyby mógł, wstałby i zaczął uderzać w ścianę, by móc nigdy nie wyobrażać sobie przez co musiała przechodzić. Ale ona mówiła dalej, aż w końcu przestała.
Skrzyżowali się spojrzeniami, a on nie poruszył się, czekając na ciąg dalszy. Nie odezwał się. Wiedział, że nie miał po co. Czekał na nią, chociaż ich obojgu sprawiało to ból. Macmillan jeszcze większy.
Raiden skinął głową na jej słowa, a gdy się odwróciła, szedł za nią, by w razie czego złapać jej wątłe ciało, które potrzebowało teraz jego wsparcia, a dostało przed chwilą naprawdę okrutny cios za ciosem. Gdy usiadła i skuliła się na kanapie, odsunął się, nie zajmując miejsca obok. Usiadł naprzeciwko, a między nimi znajdował się stolik z dzbankiem z kwiatami. Przesunął go, by lepiej ją widzieć i pochylił się, opierając ramiona na kolanach, gdy opowiadała. Zapatrzony w nieistniejący punkt, analizował każde z jej słów, wchodząc w dziwny trans i obrazując sobie wszystko co mówiła. Gdy przycichła, zerknął na nią, a wtedy kontynuowała. Zacisnął szczękę i splecione dłonie na to jak mówiła, co zrobiła jej matka. Przepełniała go złość i szczera nienawiść do tej kobiety. Chciałby, żeby nigdy nie spotkało to Artis i chętnie przejąłby jej te wszystkie wspomnienia. Gdyby mógł, wstałby i zaczął uderzać w ścianę, by móc nigdy nie wyobrażać sobie przez co musiała przechodzić. Ale ona mówiła dalej, aż w końcu przestała.
Skrzyżowali się spojrzeniami, a on nie poruszył się, czekając na ciąg dalszy. Nie odezwał się. Wiedział, że nie miał po co. Czekał na nią, chociaż ich obojgu sprawiało to ból. Macmillan jeszcze większy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie wiedziała kiedy znów zaczęły płynąć jej łzy z oczu, ale nawet nie zwróciła na nie uwagi. Ostatnimi czasy była prawdziwą fontanną, wylewając z siebie litry wody. Mogła śmiało przyznać, że już prawie się przyzwyczaiła, nie przerywając nawet tego, co robiła kiedy zaczynała się kolejna fala płaczu. W tym momencie była zbyt skupiona na analizowaniu i układaniu w jakimś porządku swojej historii, choć akurat ta ostatnia część szła jej kiepsko. Potrafiła opowiedzieć przede wszystkim jakieś porwane kawałki.
- Dlatego ostatnio niemal nie spałam, wciąż budziłam się słysząc to wszystko. Dlatego tak trudno mi uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe - wykonała ręką gest, który miał wskazać wszystko dookoła - Tak długo mówiła, że jestem nic niewarta, że nawet zaczęłam w to wierzyć. Uwierzyłam też, że i Ty to zauważysz i wtedy odejdziesz. Mogła wmówić mi wszystko - była zszokowana tym, co sobie uświadamiała. Z każdym słowem coraz bardziej kurczyła się w sobie. Zrobiła na chwilę przerwę, by odetchnąć głęboko i otrzeć łzy. Czuła się jak zagubione dziecko, nie mając pojęcia jak radzić sobie z własnym wnętrzem.
- Wszystko robiłam dla niej. Nie każda z tych rzeczy była zła - zastrzegła - Ale gdyby to w pełni zależało ode mnie, zapewne grałabym w quidditcha. Ale ona wolała, bym została aurorem, jeśli już musiałam robić karierę. Pokochałam to z czasem, ale nawet w tej kwestii to ona miała ostatnie słowo - pokręciła głową jakby chciała się opędzić od złości, która ją ogarniała.
- Chyba kiedyś, kiedy jeszcze zastanawiałam się nad tym, chciałam po prostu akceptacji. Później to była po prostu nasza relacja. Ona wymagała, ja robiłam, ona wymagała więcej. Zbuntowałam się dwa razy. Wydaje mi się, że nie skończyło się to dobrze, ale nawet nie pamiętam. Byłam wtedy zbyt poruszona złamaniem jej zasad - przechyliła lekko głowę na bok i poprawiła się:
- Cztery razy tak naprawdę. Ty byłeś trzecim, odmowa usunięcia dziecka czwartym. Chyba dlatego wydziedziczenie nie było dla mnie wcale tak trudne, trzeba być potworem by oczekiwać czegoś takiego - błysk w jej oku pokazał, że skończyła. Powiedziała wszystko, co było do powiedzenia na ten temat. Nie czuła się lżej, na to miał jeszcze przyjść czas. Na pewno jednak wyjaśniła sama ze sobą wiele kwestii.
- Dlatego ostatnio niemal nie spałam, wciąż budziłam się słysząc to wszystko. Dlatego tak trudno mi uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe - wykonała ręką gest, który miał wskazać wszystko dookoła - Tak długo mówiła, że jestem nic niewarta, że nawet zaczęłam w to wierzyć. Uwierzyłam też, że i Ty to zauważysz i wtedy odejdziesz. Mogła wmówić mi wszystko - była zszokowana tym, co sobie uświadamiała. Z każdym słowem coraz bardziej kurczyła się w sobie. Zrobiła na chwilę przerwę, by odetchnąć głęboko i otrzeć łzy. Czuła się jak zagubione dziecko, nie mając pojęcia jak radzić sobie z własnym wnętrzem.
- Wszystko robiłam dla niej. Nie każda z tych rzeczy była zła - zastrzegła - Ale gdyby to w pełni zależało ode mnie, zapewne grałabym w quidditcha. Ale ona wolała, bym została aurorem, jeśli już musiałam robić karierę. Pokochałam to z czasem, ale nawet w tej kwestii to ona miała ostatnie słowo - pokręciła głową jakby chciała się opędzić od złości, która ją ogarniała.
- Chyba kiedyś, kiedy jeszcze zastanawiałam się nad tym, chciałam po prostu akceptacji. Później to była po prostu nasza relacja. Ona wymagała, ja robiłam, ona wymagała więcej. Zbuntowałam się dwa razy. Wydaje mi się, że nie skończyło się to dobrze, ale nawet nie pamiętam. Byłam wtedy zbyt poruszona złamaniem jej zasad - przechyliła lekko głowę na bok i poprawiła się:
- Cztery razy tak naprawdę. Ty byłeś trzecim, odmowa usunięcia dziecka czwartym. Chyba dlatego wydziedziczenie nie było dla mnie wcale tak trudne, trzeba być potworem by oczekiwać czegoś takiego - błysk w jej oku pokazał, że skończyła. Powiedziała wszystko, co było do powiedzenia na ten temat. Nie czuła się lżej, na to miał jeszcze przyjść czas. Na pewno jednak wyjaśniła sama ze sobą wiele kwestii.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy kiedykolwiek spodziewałby się, że ten przelotny romans z blondwłosą panną zakończy się w ten sposób? Że będzie powstrzymywał się przed wybuchnięciem złością na nieobecną w domu osobę? Że będzie go trawił gniew jeszcze większy niż kiedykolwiek? Niż wtedy gdy dowiedział się, że oboje jego rodzice nie żyją. Że ktoś zatuszował sprawę morderstwa, by wyglądała na nieszczęśliwy wypadek spowodowany przez rozszalałego wilkołaka.
Z każdym słowem Artis zdawał sobie sprawę jak bardzo zależało mu na tej sprawie. Gdyby naprawdę chodziło jedynie o dziecko zapewne poczułby się urażony, ale tutaj chodziło o dziewczynę. O to jak ją potraktowano. Jak wyglądało jej życie przed tym wszystkim. W całej krasie mógł podziwiać jak zepsute, pozbawione uczuć i zakłamane było to społeczeństwo szlacheckie. Nienawidził ich tak bardzo, że chyba stali teraz na równi z lykantropami, którzy rozszarpywali ludzi nie chcąc dać się kontrolować. Ci zabijali otwarcie w nocy, a drudzy niszczyli człowieka latami nie licząc się z jego człowieczeństwem ani uczuciami, które się w nim tworzyły. Nie rozumiał tego jak można było kogoś aż tak kontrolować. Mówić jak się ubiera, dokąd ma iść, z kim się spotykać, komu okazywać sympatię, a komu nie. Przecież tak się nie dało normalnie funkcjonować. To przypominało zaprogramowane roboty, a nie ludzkie istoty. Teraz rozumiał co oznaczały słowa Artis, że wychowują dzieci skutecznie. Wolał nie myśleć, co im robiono, gdy byli mali. Odbierano im dzieciństwo, by zrobić ich posłusznym woli nestora. A przecież nie było w tym nic z miłości. I jeszcze to chore wręcz przywiązanie Artis do matki. By ją zadowolić. By była dumna. By spojrzała na nią i skinęła głową na znak aprobaty. Przecież nie na tym polegały relacje matki ze swoimi dziećmi. Powinna je chronić, a nie tworzyć z nich zależnych od jej woli poddanych. Jak bardzo żałował, że nie mógł pokazać Macmillan jak wyglądać mogło dzieciństwo wolnego dziecka. Miał nadzieję, że w końcu się kiedyś dowie.
Gdy usłyszał o rozkazie usunięcia ciąży, nie wytrzymał. Zrzucił wazon ze stołu i wstał, odchodząc zaraz w drugi kąt pokoju. Zdał sobie sprawę jak bardzo nie mógł się powstrzymać przed tą reakcją. Wiedział na pewno, że przestraszył tym Artis, ale nie mógł się odwrócić i powiedzieć, że przeprasza. Jeszcze nie teraz, gdy serce chodziło mu jak szalone, a żyły buchały żywym ogniem. Nie mógł na nią spojrzeć, nie w tej chwili gdy zrozumiał, co groziło dwójce najbliższych mu teraz osób. Co naprawdę przechodziła Macmillan. Że to było piekło. W końcu zdobył się na zabranie głosu, ale gdy się odezwał jego głos był głębszy i o wiele bardziej zachrypnięty niż zwykle. Ciężko było mówić, gdy miało się ściśnięte gardło.
- Zrobili ci coś jeszcze?
W tym pytaniu zawierały się nie tylko fizyczne aspekty. Ale nie mógł nic więcej z siebie wydobyć.
Z każdym słowem Artis zdawał sobie sprawę jak bardzo zależało mu na tej sprawie. Gdyby naprawdę chodziło jedynie o dziecko zapewne poczułby się urażony, ale tutaj chodziło o dziewczynę. O to jak ją potraktowano. Jak wyglądało jej życie przed tym wszystkim. W całej krasie mógł podziwiać jak zepsute, pozbawione uczuć i zakłamane było to społeczeństwo szlacheckie. Nienawidził ich tak bardzo, że chyba stali teraz na równi z lykantropami, którzy rozszarpywali ludzi nie chcąc dać się kontrolować. Ci zabijali otwarcie w nocy, a drudzy niszczyli człowieka latami nie licząc się z jego człowieczeństwem ani uczuciami, które się w nim tworzyły. Nie rozumiał tego jak można było kogoś aż tak kontrolować. Mówić jak się ubiera, dokąd ma iść, z kim się spotykać, komu okazywać sympatię, a komu nie. Przecież tak się nie dało normalnie funkcjonować. To przypominało zaprogramowane roboty, a nie ludzkie istoty. Teraz rozumiał co oznaczały słowa Artis, że wychowują dzieci skutecznie. Wolał nie myśleć, co im robiono, gdy byli mali. Odbierano im dzieciństwo, by zrobić ich posłusznym woli nestora. A przecież nie było w tym nic z miłości. I jeszcze to chore wręcz przywiązanie Artis do matki. By ją zadowolić. By była dumna. By spojrzała na nią i skinęła głową na znak aprobaty. Przecież nie na tym polegały relacje matki ze swoimi dziećmi. Powinna je chronić, a nie tworzyć z nich zależnych od jej woli poddanych. Jak bardzo żałował, że nie mógł pokazać Macmillan jak wyglądać mogło dzieciństwo wolnego dziecka. Miał nadzieję, że w końcu się kiedyś dowie.
Gdy usłyszał o rozkazie usunięcia ciąży, nie wytrzymał. Zrzucił wazon ze stołu i wstał, odchodząc zaraz w drugi kąt pokoju. Zdał sobie sprawę jak bardzo nie mógł się powstrzymać przed tą reakcją. Wiedział na pewno, że przestraszył tym Artis, ale nie mógł się odwrócić i powiedzieć, że przeprasza. Jeszcze nie teraz, gdy serce chodziło mu jak szalone, a żyły buchały żywym ogniem. Nie mógł na nią spojrzeć, nie w tej chwili gdy zrozumiał, co groziło dwójce najbliższych mu teraz osób. Co naprawdę przechodziła Macmillan. Że to było piekło. W końcu zdobył się na zabranie głosu, ale gdy się odezwał jego głos był głębszy i o wiele bardziej zachrypnięty niż zwykle. Ciężko było mówić, gdy miało się ściśnięte gardło.
- Zrobili ci coś jeszcze?
W tym pytaniu zawierały się nie tylko fizyczne aspekty. Ale nie mógł nic więcej z siebie wydobyć.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Podskoczyła, kiedy zrzucił wazon ze stołu i zamknęła oczy, czekając aż serce przestanie walić w jej klatce piersiowej. Wtedy zaczęła go podnosić, zupełnie automatycznie. Nie tyle bała się w tym momencie Cartera, co wiedziała, że lepiej nie podchodzić. Patrzyła tylko na niego ze zmartwionym wyrazem twarzy. Nie powinna mu o tym mówić, dobrze o tym wiedziała, ale naprawdę chciała wyjaśnić wszystko. Niektórzy uważali pomijanie części prawdy jako coś niewinnego, dla niej to było kłamstwo. A ona właściwie nie powiedziała nic na temat tego, co działo się gdy powiedziała Macmillanom o ciąży. Brzmienie jego głosu było dla niej niemal bolesne, nie odrywając spojrzenia od jego sylwetki zastygła, z kawałkami porcelany w dłoni.
- Nie. Nie pozwoliłabym nawet gdyby próbowali. Słowa ranią, ale nie trwale. To już przeszłość Raiden - powiedziała, ostrożnie odkładając zebrane kawałki wazonu na bok. Różdżką, którą miała w kieszeni spodni, przyzwała za pomocą accio ścierkę z kuchni i wytarła mokrą podłogę. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się jak go uspokoić. Wyglądał, jakby miał wybiec z domu by zrobić pogrom w ich dworze, mimo tego, jak traktowała ją matka i cichego przyzwolenia na to reszty rodziny, wolała po prostu nie mieć z nimi kontaktu, niż się mścić. To przywołało do niej pomysł, który dwa dni temu musnął jej myśli, ale nie miała czasu go przemyśleć.
- Myślałam nad zmianą nazwiska - zaczęła ostrożnie, być może licząc, że zmiana tematu coś pomoże. Zebrała rozsypane kwiaty i odłożyła je na stolik, przypadkiem zbliżając się nieco w stronę Raidena. Obróciła się przodem, wciąż ze zmartwioną miną i spojrzała na niego poważnie.
- To tylko luźna myśl, nie mam wciąż jeszcze pomysłu ani nawet nie podjęłam decyzji - to wyglądało jakby usiłowała odwrócić jego uwagę, a tak naprawdę po prostu było to dla niej ważne. Chciała wiedzieć co myśli, uzyskać inne spojrzenie na tą kwestię. Fakt, że wolała by nie demolował domu przez nią, był po prostu dodatkiem.
- Nie. Nie pozwoliłabym nawet gdyby próbowali. Słowa ranią, ale nie trwale. To już przeszłość Raiden - powiedziała, ostrożnie odkładając zebrane kawałki wazonu na bok. Różdżką, którą miała w kieszeni spodni, przyzwała za pomocą accio ścierkę z kuchni i wytarła mokrą podłogę. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się jak go uspokoić. Wyglądał, jakby miał wybiec z domu by zrobić pogrom w ich dworze, mimo tego, jak traktowała ją matka i cichego przyzwolenia na to reszty rodziny, wolała po prostu nie mieć z nimi kontaktu, niż się mścić. To przywołało do niej pomysł, który dwa dni temu musnął jej myśli, ale nie miała czasu go przemyśleć.
- Myślałam nad zmianą nazwiska - zaczęła ostrożnie, być może licząc, że zmiana tematu coś pomoże. Zebrała rozsypane kwiaty i odłożyła je na stolik, przypadkiem zbliżając się nieco w stronę Raidena. Obróciła się przodem, wciąż ze zmartwioną miną i spojrzała na niego poważnie.
- To tylko luźna myśl, nie mam wciąż jeszcze pomysłu ani nawet nie podjęłam decyzji - to wyglądało jakby usiłowała odwrócić jego uwagę, a tak naprawdę po prostu było to dla niej ważne. Chciała wiedzieć co myśli, uzyskać inne spojrzenie na tą kwestię. Fakt, że wolała by nie demolował domu przez nią, był po prostu dodatkiem.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dla mnie to teraźniejszość - odparł, oddychając głęboko i starając się rozluźnić. Wiedział, że nie powinien był tak wybuchać, ale nie kontrolował tego. Zwyczajnie nie pojmował jak można było być tak bezdusznym człowiekiem. Co jeszcze dziwniejsze wydawało mu się, że całe swoje życie walczył właśnie przeciwko ludziom takiego pokroju, którzy krzywdzili innych, a razem z wychowaniem jakie dostał oraz pracą jaką wykonywał było to jeszcze bardziej niezrozumiałe. Moralnie i etycznie. Wydawało mu się, że słyszał jak porusza się za jego plecami, ale napięcie, które zebrało się w jego umyśle, zajmowało go w każdym aspekcie. Zupełnie jakby nie potrafił normalnie myśleć. I zapewne tak własnie było. Można było powiedzieć, że był przez ten moment niepoczytalny, ale to łamało mu serce. Te wszystkie słowa, które zapewne były jedynie czubkiem góry lodowej. Bo nie sądził, żeby Artis powtórzyła słowa swojej matki co do litery.
Odwrócił się do niej, gdy wspomniała o zmianie nazwiska. Mimo że dalej buchał gniewem, część z niego uleciała, a jego uwagę przykuła poruszona przez Artis kwestia. Oddychał głęboko, a jego ramiona unosiły się w rytm nabieranego i wypuszczanego powietrza. Widział jak powoli się do niego zbliżała, nie wiedząc jak zareagować. Przestraszył ją. To było pewne. Jego oczy były jednak teraz smutne.
- Może to dobry pomysł - odpowiedział jej w końcu, nie poruszając się. Czuł się jak zamknięte zwierzę w klatce, które bardzo nienawidziło ludzi na zewnątrz. I zapewne je przypominał. Nieokrzesanego i niezdolnego do przyjęcia kontroli nad sobą. - Nie zapomnisz o nich, ale pozbędziesz się oczywistego śladu twojej do nich przynależności.
Urwał na chwilę, kryjąc twarz w dłoni. Czuł jak to go przerasta. Zdecydowanie nie potrafił zebrać w sobie tych wszystkich uczuć i oddzielić ich na kilka różnych sytuacji. To wszystko kumulowało się w nim, aż w końcu nie wytrzymał. Do tego myśl o Macmillanach, którzy tak bardzo mieli wpływ na to co działo się w domu Carterów, a przecież nigdy ich tu nie było. Nie zamierzał dać im się wedrzeć między niego a Artis. Chcąc przerwać kolejną ciszę, mruknął, zerkając na kobietę spod lekko pochylonej głowy:
- To może pomóc.
Odwrócił się do niej, gdy wspomniała o zmianie nazwiska. Mimo że dalej buchał gniewem, część z niego uleciała, a jego uwagę przykuła poruszona przez Artis kwestia. Oddychał głęboko, a jego ramiona unosiły się w rytm nabieranego i wypuszczanego powietrza. Widział jak powoli się do niego zbliżała, nie wiedząc jak zareagować. Przestraszył ją. To było pewne. Jego oczy były jednak teraz smutne.
- Może to dobry pomysł - odpowiedział jej w końcu, nie poruszając się. Czuł się jak zamknięte zwierzę w klatce, które bardzo nienawidziło ludzi na zewnątrz. I zapewne je przypominał. Nieokrzesanego i niezdolnego do przyjęcia kontroli nad sobą. - Nie zapomnisz o nich, ale pozbędziesz się oczywistego śladu twojej do nich przynależności.
Urwał na chwilę, kryjąc twarz w dłoni. Czuł jak to go przerasta. Zdecydowanie nie potrafił zebrać w sobie tych wszystkich uczuć i oddzielić ich na kilka różnych sytuacji. To wszystko kumulowało się w nim, aż w końcu nie wytrzymał. Do tego myśl o Macmillanach, którzy tak bardzo mieli wpływ na to co działo się w domu Carterów, a przecież nigdy ich tu nie było. Nie zamierzał dać im się wedrzeć między niego a Artis. Chcąc przerwać kolejną ciszę, mruknął, zerkając na kobietę spod lekko pochylonej głowy:
- To może pomóc.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie wiedziała o tym, ale znów miała tą minę. Twarz przepełnioną czułością i zmartwieniem. Podeszła do niego powoli, zatrzymując się w zasięgu ręki i jeszcze chwilę czekając. W końcu powoli wyciągnęła przed siebie rękę, by delikatnie musnąć palcami jego policzek. Owszem, mogła zrobić coś więcej, ale czuła, że nie powinna się narzucać.
- Masz jakiś pomysł na jakie? - spytała cicho, stojąc przed nim wyprostowana, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Nie chodziło o to, że się go bała. Wiedziała po prostu, że zrzuciła na jego barki zbyt wiele. Może rzeczywiście powinna poczekać, dowiadywałby się stopniowo lub w ogóle. Druga opcja była bardziej prawdopodobna, przez co właśnie podjęła taką decyzję a nie inną.
- Co sądzisz o Finnleigh, oznacza jasnowłosego wojownika. Albo Lockhart, to z kolei można tłumaczyć jako odważny, silny - mówiła cichym, spokojnym głosem. Bardzo ostrożnie chwyciła go w międzyczasie za dłoń, delikatnie gładząc ją swoimi, starając się go uspokoić i odgonić od nich cień Macmillanów. Z jakiegoś powodu Artis nie czuła się już źle. Możliwe, że kiedy zaczęła się martwić o Cartera, jej własne uczucia zostały zepchnięte na drugi plan, a może mówiąc mu o wszystkim nabrała do tego dystansu. Najważniejsze teraz było uspokojenie mężczyzny stojącego przed nią, a stanowił on nie lada wyzwanie. Nie tylko nigdy nie uspokajała nikogo, ale też nigdy nikt nie wpadł w taką furię z jej powodu. Nie miała pojęcia czy dobrze robi, równie dobrze mogła go tylko bardziej zdenerwować.
- A może coś zupełnie zwyczajnego? - powoli zbliżyła się jeszcze o krok, wciąż gładząc jego dłoń. Nie chciała wkraczać w jego przestrzeń zbyt agresywnie wiedząc, że jeszcze chwilę temu właściwie od niej uciekł. Nie znosiła tego, że nie wiedziała czy dobrze reaguje. Była to dla niej zupełnie nowa sfera, dbanie o kogoś i próbowanie mu pomóc, a ona radziła sobie wyjątkowo źle. Mogła mieć tylko nadzieję, że te osiem miesięcy nauczy ją wszystkiego, chciała być jak najlepszą matką jak się dało. Nie miała niestety kogo naśladować.
- Masz jakiś pomysł na jakie? - spytała cicho, stojąc przed nim wyprostowana, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Nie chodziło o to, że się go bała. Wiedziała po prostu, że zrzuciła na jego barki zbyt wiele. Może rzeczywiście powinna poczekać, dowiadywałby się stopniowo lub w ogóle. Druga opcja była bardziej prawdopodobna, przez co właśnie podjęła taką decyzję a nie inną.
- Co sądzisz o Finnleigh, oznacza jasnowłosego wojownika. Albo Lockhart, to z kolei można tłumaczyć jako odważny, silny - mówiła cichym, spokojnym głosem. Bardzo ostrożnie chwyciła go w międzyczasie za dłoń, delikatnie gładząc ją swoimi, starając się go uspokoić i odgonić od nich cień Macmillanów. Z jakiegoś powodu Artis nie czuła się już źle. Możliwe, że kiedy zaczęła się martwić o Cartera, jej własne uczucia zostały zepchnięte na drugi plan, a może mówiąc mu o wszystkim nabrała do tego dystansu. Najważniejsze teraz było uspokojenie mężczyzny stojącego przed nią, a stanowił on nie lada wyzwanie. Nie tylko nigdy nie uspokajała nikogo, ale też nigdy nikt nie wpadł w taką furię z jej powodu. Nie miała pojęcia czy dobrze robi, równie dobrze mogła go tylko bardziej zdenerwować.
- A może coś zupełnie zwyczajnego? - powoli zbliżyła się jeszcze o krok, wciąż gładząc jego dłoń. Nie chciała wkraczać w jego przestrzeń zbyt agresywnie wiedząc, że jeszcze chwilę temu właściwie od niej uciekł. Nie znosiła tego, że nie wiedziała czy dobrze reaguje. Była to dla niej zupełnie nowa sfera, dbanie o kogoś i próbowanie mu pomóc, a ona radziła sobie wyjątkowo źle. Mogła mieć tylko nadzieję, że te osiem miesięcy nauczy ją wszystkiego, chciała być jak najlepszą matką jak się dało. Nie miała niestety kogo naśladować.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź