Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Salon Carterów jest przytulnym pomieszczeniem, niegdyś będącym swoistym centrum życia rodziny. Choć minęło trochę czasu od śmierci rodziców Sophii i Raidena, we wnętrzu niewiele się zmieniło, wciąż widać tu rękę ich matki, która urządziła pokój. Salon jest urządzony w ciepłych barwach, na ścianach oraz na gzymsie kominka znajdują się ruchome fotografie przedstawiające członków rodziny. Znajdują się tu też kanapa, fotele i stół; salon jest miejscem do przyjmowania gości oraz wypoczynku. Ze sporych rozmiarów okna roztacza się widok na znajdujący się za domem ogródek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sophia Carter dnia 01.10.17 12:52, w całości zmieniany 2 razy
Prowadzenie rozmowy nie było dla Adriena czymś trudnym. Jako szlachcic, uzdrowiciel musiał umieć przełamywać lody, docierać do ludzi nawet jeśli on lub rozmówca za bardzo tego nie chciał. Tu sprawa była prosta, łatwa. Sophia okazała się być osobą kontaktową co ułatwiało sprawę. Nic dziwnego, że już po kilku zabiegach nie było już czuć tego sztucznego dystansu między nią, a nim. Krótka niezobowiązująca wymiana zdań o tym co codzienne, zwyczajne rozluźniło atmosferę. Nie przyszedł tu jednak tak po prostu na herbatkę i ploteczki. Chciał poznać nową zakonniczkę. Zadawał więc pytania chcąc poznać jej stosunek do ostatnich wydarzeń, do nastających niepokojów, jak i tego jakie nastroje panują po tym wszystkim w biurze aurorów.
- Tyle dobrego, że możecie przy tym liczyć również na bunt magii ze strony ściganych. Chociaż to zapewne marna pociecha. Mi samemu ciężko jest mi sobie wyobrazić to uczucie niepewności biorąc pod uwagę, że magia w mungu została ustabilizowana - a to właśnie tam głównie pracował. Ratownicy mieli jednak poważniejszy problem. To od nich często zależało, czy pacjent dotrze żywy do munga. Teraz z oczywistych względów ta sztuka stała się trudniejsza. Adrien jednak jako ordynator pracował nad rozwiązaniem tego problemu. Maxima paceum miała również pomóc zakonnikom, którzy po misjach niekoniecznie mogli oficjalnie przekraczać progi szpitala.
- Zdarzyło się by ktoś kiedykolwiek robił ci problemy z powodu tego co myślisz? Albo zasugerował, że możesz mieć z tego tytułu problemy? Przełożeni? - Jak głęboko to się rozprzestrzeniło, na jakim etapie rozwoju znajdowała się ta zawiść? On jako jeden ze starych zakonników miał możliwość dokonania realnego porównania do tego co było i ocenienia promień na nowo zataczającego się koła historii.
Uśmiechnął się ciepło, chociaż jego głowę zaprzątały same cierpkie myśli. Jego rodzina i szlachecka otoczka...
- Polityka mojej rodziny względem mugoli uległa zaostrzeniu. Obecnie można ją nazwać negatywną w delikatnym temu słowa ujęciu. Nie żeby przed laty było lepiej. Gdyby dowiedzieli się o moich prawdziwych poglądach najpewniej z miejsca zostałbym wydziedziczony i uznany za zdrajcę - Wypowiedział tą informację ze spokojem. Zupełnie jakby powtarzał informację o przewidywanej na najbliższe dni pogodzie. To nie było jednak takie kolorowe. Adrien mógł się założyć, że zaraz po tym jego bracia sami zaoferowaliby się nestorowi do wymazania tej porażki z rodzinnego rodowodu - bo tak by o nim mówiono. Porażka. Ojciec by zaaprobował. Ciekawe czy czułby wówczas prócz rozczarowania i obowiązku smutek na myśl o stracie syna czy może z miejsca wymarzałby jakiekolwiek jego istnienie ze swojego życia? - To nie jest więc nawet takie łatwe. To w moim przypadku jest to po prostu niemożliwe - obnosić się czy komukolwiek mówić o swoich poglądach otwarcie, propagować ich. Zwłaszcza, że mój głos jako ordynatora też niesie się zdecydowanie dalej i zbyt wielu ludzi nieustannie się mi przygląda, przysłuchuje. Co prawda zawód pozwala mi na zasłanianie się pewnego rodzaju neutralnością jednak wystarczy nieopatrzny krok by to stało się niewystarczające - Życie Adriena było w dużej mierze pasmem kłamstw. Grą słów, grzeczności, półprawd, domysłami tego co inni chcą usłyszeć, co powinno się im powiedzieć by zareagowali w sposób wygodny dla niego, by myśleli o tym o czym on postanowi. Tu, siedząc przy Sophie, popijając herbatkę to wcale nie ulegało zmianie. Jedynie Jasnolas pozwalał mu na bycie sobą. Prawdziwym sobą. Ta willa była jednak już stertą gruzu spowitą przez czarną magię.
- Ukrywanie tego wszystkiego sprawia jednak, że mogę więcej. Na pewno to rozumiesz - koneksje ułatwiały wszystko. Tak długo, jak Adrien posiadał je tak długo mógł posiadać dostęp do informacji niedostępnych dla zwykłych szarych ludzi, a które mogą jednak zostać wykorzystane z pożytkiem przez zakonników. Chociaż równie dobrze mogło to brzmieć jako wygodne usprawnienie takiego, a nie innego postępowania.
- Tyle dobrego, że możecie przy tym liczyć również na bunt magii ze strony ściganych. Chociaż to zapewne marna pociecha. Mi samemu ciężko jest mi sobie wyobrazić to uczucie niepewności biorąc pod uwagę, że magia w mungu została ustabilizowana - a to właśnie tam głównie pracował. Ratownicy mieli jednak poważniejszy problem. To od nich często zależało, czy pacjent dotrze żywy do munga. Teraz z oczywistych względów ta sztuka stała się trudniejsza. Adrien jednak jako ordynator pracował nad rozwiązaniem tego problemu. Maxima paceum miała również pomóc zakonnikom, którzy po misjach niekoniecznie mogli oficjalnie przekraczać progi szpitala.
- Zdarzyło się by ktoś kiedykolwiek robił ci problemy z powodu tego co myślisz? Albo zasugerował, że możesz mieć z tego tytułu problemy? Przełożeni? - Jak głęboko to się rozprzestrzeniło, na jakim etapie rozwoju znajdowała się ta zawiść? On jako jeden ze starych zakonników miał możliwość dokonania realnego porównania do tego co było i ocenienia promień na nowo zataczającego się koła historii.
Uśmiechnął się ciepło, chociaż jego głowę zaprzątały same cierpkie myśli. Jego rodzina i szlachecka otoczka...
- Polityka mojej rodziny względem mugoli uległa zaostrzeniu. Obecnie można ją nazwać negatywną w delikatnym temu słowa ujęciu. Nie żeby przed laty było lepiej. Gdyby dowiedzieli się o moich prawdziwych poglądach najpewniej z miejsca zostałbym wydziedziczony i uznany za zdrajcę - Wypowiedział tą informację ze spokojem. Zupełnie jakby powtarzał informację o przewidywanej na najbliższe dni pogodzie. To nie było jednak takie kolorowe. Adrien mógł się założyć, że zaraz po tym jego bracia sami zaoferowaliby się nestorowi do wymazania tej porażki z rodzinnego rodowodu - bo tak by o nim mówiono. Porażka. Ojciec by zaaprobował. Ciekawe czy czułby wówczas prócz rozczarowania i obowiązku smutek na myśl o stracie syna czy może z miejsca wymarzałby jakiekolwiek jego istnienie ze swojego życia? - To nie jest więc nawet takie łatwe. To w moim przypadku jest to po prostu niemożliwe - obnosić się czy komukolwiek mówić o swoich poglądach otwarcie, propagować ich. Zwłaszcza, że mój głos jako ordynatora też niesie się zdecydowanie dalej i zbyt wielu ludzi nieustannie się mi przygląda, przysłuchuje. Co prawda zawód pozwala mi na zasłanianie się pewnego rodzaju neutralnością jednak wystarczy nieopatrzny krok by to stało się niewystarczające - Życie Adriena było w dużej mierze pasmem kłamstw. Grą słów, grzeczności, półprawd, domysłami tego co inni chcą usłyszeć, co powinno się im powiedzieć by zareagowali w sposób wygodny dla niego, by myśleli o tym o czym on postanowi. Tu, siedząc przy Sophie, popijając herbatkę to wcale nie ulegało zmianie. Jedynie Jasnolas pozwalał mu na bycie sobą. Prawdziwym sobą. Ta willa była jednak już stertą gruzu spowitą przez czarną magię.
- Ukrywanie tego wszystkiego sprawia jednak, że mogę więcej. Na pewno to rozumiesz - koneksje ułatwiały wszystko. Tak długo, jak Adrien posiadał je tak długo mógł posiadać dostęp do informacji niedostępnych dla zwykłych szarych ludzi, a które mogą jednak zostać wykorzystane z pożytkiem przez zakonników. Chociaż równie dobrze mogło to brzmieć jako wygodne usprawnienie takiego, a nie innego postępowania.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia szybko przekonała się, że z Adrienem Carrowem da się normalnie porozmawiać o różnych rzeczach, nie tylko tych ściśle związanych z organizacją. Już na spotkaniu Zakonu zrobił na niej wrażenie mądrego i rozsądnego czarodzieja, który potrafił zachować rozwagę nawet podczas burzliwej dyskusji i nie dał się ponieść zapalczywemu fanatyzmowi. Był kimś, kto bez wątpienia był bardzo potrzebny organizacji nie tylko ze względu na wiedzę i umiejętności uzdrowicielskie, ale i życiowe doświadczenie. Spora część członków Zakonu składała się z młodych ludzi, do których należała i Sophia, która, choć wiele przeszła, nie miała wielkiego doświadczenia ani życiowego, ani zawodowego.
- To dobrze. Lepiej nie myśleć, co by się działo, gdyby magia szalała też w murach Munga. – Wtedy ofiar anomalii mogłoby być znacznie więcej, bo uzdrowiciele, zamiast pomagać poszkodowanym, niechcący mogliby im jeszcze bardziej zaszkodzić. Ale niestety wszędzie indziej, nawet w domach, trzeba było mieć się na baczności.
Słysząc jego pytanie, zamyśliła się.
- Niestety czasami zdarzały się tego typu sytuacje – odpowiedziała w końcu. – Jestem kobietą w zawodzie, który uchodzi za męski, w dodatku moja krew nie jest czysta. Wszędzie znajdą się tacy, którym niekoniecznie się to spodoba, choć na szczęście aurorzy stanowią bardzo mieszany skład i wielu z nas jest półkrwi, dlatego czystość nie jest tak bardzo istotna. Konserwatywni czarodzieje raczej unikają wybierania tego typu ścieżki. Ale ministerstwo to nie tylko aurorzy. Teraz... trzeba uważać na to, komu się ufa i co się mówi i robi. – Przypomniała sobie mającą miejsce parę miesięcy temu rozmowę z jednym ze starych, skostniałych pracowników, który uznał ją za niegodną zaufania tylko dlatego, że była kobietą i miała rude włosy. I tacy się trafiali, więc musiała dawno temu uodpornić się na tego typu prowokacje. – Nie każdy akceptuje też zbyt... postępowe poglądy. Choć biorąc pod uwagę, ilu aurorów jest w Zakonie, można być dobrej myśli, że wielu ludzi widzi, że źle się dzieje i próbuje działać. I może pewnego dnia przebudzą się kolejni. Ale nie możemy dawać jasno do zrozumienia, że nie zgadzamy się z niektórymi decyzjami ministerstwa i działamy na własną rękę.
Podejrzewała, że życie w takiej rodzinie musiało być bardzo trudne. O ile Sophii zawsze wpajano dość postępowe poglądy i pozwalano wyrabiać sobie własne zdanie na różne tematy, konserwatywne rody rządziły się swoimi prawami i zapewne bardzo dbały o podtrzymywanie wyznawanych wartości. Wyłamanie się musiało wymagać nie lada odwagi, a ukrywanie się z prawdziwymi poglądami – niezwykłego sprytu i umiejętności bycia przekonującym kłamcą. Pozostało jej tylko podziwiać, że dawał radę lawirować między własnymi przekonaniami a rodem. Nie potrafiła też potępiać go za to, że nie odszedł od takich ludzi, którzy mimo wszystko byli jego rodziną, poza tym w obecnych czasach mogłoby go spotkać coś gorszego niż tylko wydziedziczenie i strata pracy, gdyby stał się dla kogoś niewygodny. Więcej mógł zdziałać, ukrywając się z pewnymi sprawami. Dlatego pokiwała głową, wierząc, że wiedział, co robi.
- Rozumiem. Choć sama nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, nigdy nie czułam podobnej presji ze strony rodziny, nie groziło mi wykluczenie za posiadanie własnego zdania... Zdaję sobie sprawę, że to nie może być łatwe. Na pewno wiele ryzykujesz, coś więcej niż tylko popsucie relacji z rodziną – powiedziała, wpatrując się w niego uważnie. – Pozostaje mi podziwiać za odwagę, bo tak zręczne lawirowanie z pewnością wymaga jej wiele. Zwłaszcza, że im bardziej jest się widocznym, tym większe jest ryzyko, że pewnego dnia coś pójdzie nie tak. – Zamyśliła się na moment, przenosząc spojrzenie na swoją herbatę, a potem na rodzinne zdjęcia. – Mój ojciec wyrażał swoje poglądy dość odważnie i był naprawdę uparty. Był z tego dość znany, ale niestety... już go nie ma wśród nas. – To przemawiało za słusznością ostrożnego postępowania Adriena. Czasem lepiej było działać w ukryciu niż jawnie, nawet jeśli niektórym się to nie podobało. Może pięknie i patetycznie było ginąć za własne przekonania, ale więcej mogli zdziałać żywi niż martwi.
- Z tego co kojarzę, Mung zawsze był dość neutralnym i apolitycznym miejscem, czy nadal tak jest? – zapytała po chwili. – Wobec tego może łatwiej jest pozorować neutralność i nie ujawniać się z poglądami? Czasem zastanawiam się, jak to wygląda od strony uzdrowiciela, który bez względu na przekonania musi leczyć każdego, kto trafi pod jego opiekę – zawahała się na moment, pijąc kolejny łyk, i dopiero po chwili znowu się odezwała. – Trzydziestego kwietnia oprócz mojego brata trafiło do ciebie też tych dwóch podejrzanych z Wywerny, być może należących do tej tajemniczej trzeciej siły, o której mówiono na spotkaniu. Ta świadomość nie wpłynęła znacząco na twoją pracę, prawda?
Zastanawiało ją to, ale nie robiła mu żadnych wyrzutów, bo doskonale wiedziała, że obowiązkiem uzdrowiciela jest leczyć bez względu na przekonania. Była po prostu ciekawa, czy to rodziło wewnętrzny konflikt, czy może potrafił w jakiś sposób oddzielić to tak, jak oddzielał swoje poglądy od współegzystowania z własną rodziną. Wiedziała, że wśród uzdrowicieli byli członkowie konserwatywnych rodów. Byli też mugolacy. Pełen przekrój, zapewne jeszcze bardziej wyraźny niż wśród aurorów, gdzie raczej rzadko spotykało się członków najbardziej antymugolskich rodzin. Adrien Carrow musiał być na widoku – jako członek konserwatywnego rodu i jako ordynator. Zwykły uzdrowiciel o bardziej podrzędnym pochodzeniu nie zwracałby takiej uwagi, na niego patrzyli wszyscy, mając konkretne oczekiwania, jakie niosło ze sobą jego nazwisko i pozycja.
- To dobrze. Lepiej nie myśleć, co by się działo, gdyby magia szalała też w murach Munga. – Wtedy ofiar anomalii mogłoby być znacznie więcej, bo uzdrowiciele, zamiast pomagać poszkodowanym, niechcący mogliby im jeszcze bardziej zaszkodzić. Ale niestety wszędzie indziej, nawet w domach, trzeba było mieć się na baczności.
Słysząc jego pytanie, zamyśliła się.
- Niestety czasami zdarzały się tego typu sytuacje – odpowiedziała w końcu. – Jestem kobietą w zawodzie, który uchodzi za męski, w dodatku moja krew nie jest czysta. Wszędzie znajdą się tacy, którym niekoniecznie się to spodoba, choć na szczęście aurorzy stanowią bardzo mieszany skład i wielu z nas jest półkrwi, dlatego czystość nie jest tak bardzo istotna. Konserwatywni czarodzieje raczej unikają wybierania tego typu ścieżki. Ale ministerstwo to nie tylko aurorzy. Teraz... trzeba uważać na to, komu się ufa i co się mówi i robi. – Przypomniała sobie mającą miejsce parę miesięcy temu rozmowę z jednym ze starych, skostniałych pracowników, który uznał ją za niegodną zaufania tylko dlatego, że była kobietą i miała rude włosy. I tacy się trafiali, więc musiała dawno temu uodpornić się na tego typu prowokacje. – Nie każdy akceptuje też zbyt... postępowe poglądy. Choć biorąc pod uwagę, ilu aurorów jest w Zakonie, można być dobrej myśli, że wielu ludzi widzi, że źle się dzieje i próbuje działać. I może pewnego dnia przebudzą się kolejni. Ale nie możemy dawać jasno do zrozumienia, że nie zgadzamy się z niektórymi decyzjami ministerstwa i działamy na własną rękę.
Podejrzewała, że życie w takiej rodzinie musiało być bardzo trudne. O ile Sophii zawsze wpajano dość postępowe poglądy i pozwalano wyrabiać sobie własne zdanie na różne tematy, konserwatywne rody rządziły się swoimi prawami i zapewne bardzo dbały o podtrzymywanie wyznawanych wartości. Wyłamanie się musiało wymagać nie lada odwagi, a ukrywanie się z prawdziwymi poglądami – niezwykłego sprytu i umiejętności bycia przekonującym kłamcą. Pozostało jej tylko podziwiać, że dawał radę lawirować między własnymi przekonaniami a rodem. Nie potrafiła też potępiać go za to, że nie odszedł od takich ludzi, którzy mimo wszystko byli jego rodziną, poza tym w obecnych czasach mogłoby go spotkać coś gorszego niż tylko wydziedziczenie i strata pracy, gdyby stał się dla kogoś niewygodny. Więcej mógł zdziałać, ukrywając się z pewnymi sprawami. Dlatego pokiwała głową, wierząc, że wiedział, co robi.
- Rozumiem. Choć sama nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, nigdy nie czułam podobnej presji ze strony rodziny, nie groziło mi wykluczenie za posiadanie własnego zdania... Zdaję sobie sprawę, że to nie może być łatwe. Na pewno wiele ryzykujesz, coś więcej niż tylko popsucie relacji z rodziną – powiedziała, wpatrując się w niego uważnie. – Pozostaje mi podziwiać za odwagę, bo tak zręczne lawirowanie z pewnością wymaga jej wiele. Zwłaszcza, że im bardziej jest się widocznym, tym większe jest ryzyko, że pewnego dnia coś pójdzie nie tak. – Zamyśliła się na moment, przenosząc spojrzenie na swoją herbatę, a potem na rodzinne zdjęcia. – Mój ojciec wyrażał swoje poglądy dość odważnie i był naprawdę uparty. Był z tego dość znany, ale niestety... już go nie ma wśród nas. – To przemawiało za słusznością ostrożnego postępowania Adriena. Czasem lepiej było działać w ukryciu niż jawnie, nawet jeśli niektórym się to nie podobało. Może pięknie i patetycznie było ginąć za własne przekonania, ale więcej mogli zdziałać żywi niż martwi.
- Z tego co kojarzę, Mung zawsze był dość neutralnym i apolitycznym miejscem, czy nadal tak jest? – zapytała po chwili. – Wobec tego może łatwiej jest pozorować neutralność i nie ujawniać się z poglądami? Czasem zastanawiam się, jak to wygląda od strony uzdrowiciela, który bez względu na przekonania musi leczyć każdego, kto trafi pod jego opiekę – zawahała się na moment, pijąc kolejny łyk, i dopiero po chwili znowu się odezwała. – Trzydziestego kwietnia oprócz mojego brata trafiło do ciebie też tych dwóch podejrzanych z Wywerny, być może należących do tej tajemniczej trzeciej siły, o której mówiono na spotkaniu. Ta świadomość nie wpłynęła znacząco na twoją pracę, prawda?
Zastanawiało ją to, ale nie robiła mu żadnych wyrzutów, bo doskonale wiedziała, że obowiązkiem uzdrowiciela jest leczyć bez względu na przekonania. Była po prostu ciekawa, czy to rodziło wewnętrzny konflikt, czy może potrafił w jakiś sposób oddzielić to tak, jak oddzielał swoje poglądy od współegzystowania z własną rodziną. Wiedziała, że wśród uzdrowicieli byli członkowie konserwatywnych rodów. Byli też mugolacy. Pełen przekrój, zapewne jeszcze bardziej wyraźny niż wśród aurorów, gdzie raczej rzadko spotykało się członków najbardziej antymugolskich rodzin. Adrien Carrow musiał być na widoku – jako członek konserwatywnego rodu i jako ordynator. Zwykły uzdrowiciel o bardziej podrzędnym pochodzeniu nie zwracałby takiej uwagi, na niego patrzyli wszyscy, mając konkretne oczekiwania, jakie niosło ze sobą jego nazwisko i pozycja.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Gdyby magia szalała również i w mungu to działoby się w nim to co poza - chaos. Magia największych czarodziei zdołała jednak wzmocnić magiczne bariery do tego stopnia, że gęstość magii oddzielająca wnętrze budynku od zewnętrze było tak wielka, że nie było sposobności by anomalie szalały po korytarzach. Zabieg odświeżania barier był jednak czasochłonny, skomplikowany i musiał być powtarzany codziennie inaczej potrafiły dziać się rzeczy w alchemicznych pracowniach.
Rozumiał o czym mówiła Carter. Pomimo iż aurorzy postrzegani byli jako oddział elitarnych czarodziei to jednak uchodził w arystokratycznych kręgach za zawód brudny i nieodpowiedni. Główne przez wzgląd, że dotyczył zwalczania czarnej magii, która przecież była dziedzictwem każdego szanującego się rodu. Jaki szlachcic pozwoliłby sobie na uczestniczenie w czymś co niszczyłoby jeden z fundamentów historii...? Adrien jednak nie wątpił, że i tam pomimo tego mogło dochodziło do poróżnień. Może i arystokracja potrafiła być skrajnie konserwatywna, lecz nie oszukujmy się - to wszyscy ci pomiędzy mieli największy wpływ na kształtowanie się historii - poprzez swoją liczebność. Z tego też powodu to o nich toczyła się gra, o to by przekonać ich do postawienia się po jednej ze stron barykady. Oddział wyszkolonych do walki czarodziei był łakomym kąskiem. Tam też musiała się rozgrywać gra.
- A co sądzisz o Edith Bones i o tym, jak może wpłynąć na nastroje? Z tego co słyszałem jest bardzo zasadnicza - ale czy to dobrze? Czy będzie potępiała jakąkolwiek stronniczość? Jak na razie tylko z tego co słyszał, uzdrowiciel postrzegał ją jako chodzący kodeks, regulamin o wyjątkowo sztywnej, twardej oprawie o stronach ostrych jak brzytwa.
Potem kiwnął głową będąc wdzięczny jej za zrozumienie, lecz wcale nie poczułby się nijak urażony gdyby przypisano mu tchórzostwo. Nie dostrzegał w swojej postawie odwagi, lecz wygodną, lisią dwulicowość. Odwaga pojawia się, gdy ryzykujesz utratą czegoś cennego, a on nie czuł obawy przed potępieniem ze strony innych, braci, ojca, rodu. To co uprawiał nie było nawet hazardem - nie dopuszczał do myśli szansy na osiągnięcie swojego celu. Szansa to za mało. On dążył do czegoś większego. Od samego początku. Od narodzin Inary.
- Tu nie ma ryzyka, wszystko jest tylko kwestią czasu, Sophie - Był realistą. Już dawno wyrósł z naiwności. To było oczywiste, że to wszystko runie. To on jednak chciał być tym, który wywoła lawinę. W jego planach nie było miejsca na przypadek - Przykro mi z powodu twojej straty - spojrzał na nią , pozwalając odstawić sobie pustą już filiżankę na stoliku.
- W tych niższych warstwach hierarchii Munga faktycznie to może tak wyglądać, bo mało kto jeśli nie jest obdarzony powołaniem przetrwałby staż. To nie jest czyste i wdzięczne zajęcie, a same warunki panujące w Mungu też są dość spartańskie. Nie jest wcale mało jednostek konserwatywnych które potrzebują przetrwać naukę by móc posiąść uprawnienia do prowadzenia prywatnej kliniki. Nie potępiam, bo mają też do tego prawo. Zdarzają się też osoby które choć nie ukończyły nauki to wiedzą, że czeka już na nie czysty, wygodny gabinet w których nie można przeszkadzać i zawracać głowy. Oraz takie, którym trudno zaakceptować Nie można zapominać, że Mung nie funkcjonuje sam z siebie. Jest powiązany z Ministerstwem i jeśli te zasugeruje, że dla nieodpowiednich pacjentów ma brakować eliksirów to tak też będzie.
Rozumiał o czym mówiła Carter. Pomimo iż aurorzy postrzegani byli jako oddział elitarnych czarodziei to jednak uchodził w arystokratycznych kręgach za zawód brudny i nieodpowiedni. Główne przez wzgląd, że dotyczył zwalczania czarnej magii, która przecież była dziedzictwem każdego szanującego się rodu. Jaki szlachcic pozwoliłby sobie na uczestniczenie w czymś co niszczyłoby jeden z fundamentów historii...? Adrien jednak nie wątpił, że i tam pomimo tego mogło dochodziło do poróżnień. Może i arystokracja potrafiła być skrajnie konserwatywna, lecz nie oszukujmy się - to wszyscy ci pomiędzy mieli największy wpływ na kształtowanie się historii - poprzez swoją liczebność. Z tego też powodu to o nich toczyła się gra, o to by przekonać ich do postawienia się po jednej ze stron barykady. Oddział wyszkolonych do walki czarodziei był łakomym kąskiem. Tam też musiała się rozgrywać gra.
- A co sądzisz o Edith Bones i o tym, jak może wpłynąć na nastroje? Z tego co słyszałem jest bardzo zasadnicza - ale czy to dobrze? Czy będzie potępiała jakąkolwiek stronniczość? Jak na razie tylko z tego co słyszał, uzdrowiciel postrzegał ją jako chodzący kodeks, regulamin o wyjątkowo sztywnej, twardej oprawie o stronach ostrych jak brzytwa.
Potem kiwnął głową będąc wdzięczny jej za zrozumienie, lecz wcale nie poczułby się nijak urażony gdyby przypisano mu tchórzostwo. Nie dostrzegał w swojej postawie odwagi, lecz wygodną, lisią dwulicowość. Odwaga pojawia się, gdy ryzykujesz utratą czegoś cennego, a on nie czuł obawy przed potępieniem ze strony innych, braci, ojca, rodu. To co uprawiał nie było nawet hazardem - nie dopuszczał do myśli szansy na osiągnięcie swojego celu. Szansa to za mało. On dążył do czegoś większego. Od samego początku. Od narodzin Inary.
- Tu nie ma ryzyka, wszystko jest tylko kwestią czasu, Sophie - Był realistą. Już dawno wyrósł z naiwności. To było oczywiste, że to wszystko runie. To on jednak chciał być tym, który wywoła lawinę. W jego planach nie było miejsca na przypadek - Przykro mi z powodu twojej straty - spojrzał na nią , pozwalając odstawić sobie pustą już filiżankę na stoliku.
- W tych niższych warstwach hierarchii Munga faktycznie to może tak wyglądać, bo mało kto jeśli nie jest obdarzony powołaniem przetrwałby staż. To nie jest czyste i wdzięczne zajęcie, a same warunki panujące w Mungu też są dość spartańskie. Nie jest wcale mało jednostek konserwatywnych które potrzebują przetrwać naukę by móc posiąść uprawnienia do prowadzenia prywatnej kliniki. Nie potępiam, bo mają też do tego prawo. Zdarzają się też osoby które choć nie ukończyły nauki to wiedzą, że czeka już na nie czysty, wygodny gabinet w których nie można przeszkadzać i zawracać głowy. Oraz takie, którym trudno zaakceptować Nie można zapominać, że Mung nie funkcjonuje sam z siebie. Jest powiązany z Ministerstwem i jeśli te zasugeruje, że dla nieodpowiednich pacjentów ma brakować eliksirów to tak też będzie.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak właśnie postrzegano aurorstwo w pewnych kręgach zbliżonych do konserwatywnych, jako zawód brudny i niegodny, bo walczący z czarną magią i wymagający działania w różnych warunkach, zwykle bardzo odmiennych od tych salonowych. Ale dla większości społeczeństwa aurorzy byli elitą, bo nie przyjmowano tam byle kogo. Żeby dostać się na kurs i ukończyć go potrzeba było nie tylko dużych umiejętności, ale też siły charakteru. Gdy była w Hogwarcie, wielu jej kolegów i koleżanek marzyło o zostaniu aurorem, niewielu z nich spotkała później na kursie. Większość osób, które poznała podczas szkolenia, było zwykłymi czarodziejami takimi jak ona, ludźmi z tej szarej masy odległej od salonowych intryg. Ukończenie kursu stanowiło dla Sophii ogromny sukces, choć wybierając ten zawód, nie pragnęła prestiżu, a po prostu chciała walczyć z czarną magią. Nawet, jeśli niektórzy uważali, że będąc kobietą nadaje się tylko do biurowej roboty.
Nowa szefowa, pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku, mogła stanowić ogromny przełom i być inspiracją dla młodszych aurorek takich jak Sophia, dowodem na to, że bez względu na płeć można w tym zawodzie wiele zdziałać. I choć Carter nie poznała jej na gruncie prywatnym, słyszała o jej dokonaniach i wiedziała, że to zdolna czarownica i sprawna aurorka o dużych umiejętnościach. Ale nie mogła jej w pełni zaufać, biorąc pod uwagę opieszałość w sprawie wydarzeń w Wywernie i to, że osoby podejrzane zostały zwolnione z Munga bez przesłuchania. To mogło wyglądać na próbę zamiecenia sprawy pod dywan, ale nie wiadomo, czy stała za tym Bones, czy ktoś inny. A może się myliła i w rzeczywistości jakieś dochodzenie było prowadzone, tyle że w tajemnicy? Wciąż istniało mnóstwo niewiadomych.
- Na pewno jest bardzo zdolnym aurorem z wieloma dokonaniami na koncie. Nie miałam okazji poznać jej na gruncie prywatnym ani bliżej z nią pracować, ale oczywiście słyszałam o niej. Nie ulega wątpliwości, że dużo potrafi i potrafiłaby zadbać o Biuro Aurorów – zawahała się, zastanawiając się, jak sformułować myśli. – Ale jest coś, co mnie niepokoi, mianowicie sprawa z Białej Wywerny i fakt, że nie przesłuchano podejrzanych. Zupełnie jakby ktoś nie chciał, żeby drążono, ale nie mam pojęcia, czy to sprawka Bones, czy naprawdę chodzi tylko o zamieszanie po anomaliach. Nie wiem, po czyjej stronie stoi i czy można jej w pełni zaufać w tych... pozaaurorskich względach. – Miała na myśli oczywiście sprawy interesujące Zakon. I chociaż nie podejrzewała Edith Bones o bycie członkiem trzeciej siły, to wolała być ostrożna wobec wszelkich ministerialnych szych. Nawet własnej szefowej, którą zbyt słabo znała, by umieć powiedzieć coś więcej poza ogólnikowymi informacjami znanymi każdemu aurorowi.
- Więc prędzej czy później i tak się dowiedzą? – zapytała, zdając sobie jednak sprawę, że kłamstwo miało krótkie nogi, i trudno było w nieskończoność ukrywać pewne sprawy. Kiedyś może dojść do tego, że już nie będą mogli kryć się ze swoją sekretną działalnością i prawdziwymi poglądami.
Także dopiła herbatę, przez moment myśląc o ojcu, który jeszcze pół roku temu lubił tu siadać i czytać gazetę, by być na bieżąco z politycznymi nowinkami. Ale teraz pozostali tylko ona i Raiden, i to oni mieli dokończyć to, co zaczął.
- Ale jednak pewnie i w Mungu są konserwatywni czarodzieje. Mimo wszystko potrafią przetrwać kurs, może liczą właśnie na prestiż, jaki niesie ta praca, a w najbardziej skrajnych przypadkach, na możliwość szafowania ludzkim życiem i decydowania, kto zasługuje na wyleczenie, a kto nie? – zapytała, zastanawiając się, czy dochodziło do takich sytuacji, czy raczej póki co wszystko było pod kontrolą i nie chodziło do rażących uchybień ani przekładania osobistych poglądów na pracę. Jeśli nie dochodziło do takich przypadków, to kiedyś mogło dojść do sytuacji, w której taki nieodpowiedni pacjent, na przykład mugolak, ucierpi, bo będzie miał nieszczęście trafić na antymugolskiego czarodzieja. W końcu, jak mówił Adrien, Mung mimo pewnej apolityczności i neutralności i tak był w jakiś sposób powiązany z ministerstwem.
- Czy zaobserwowałeś kiedyś taką sytuację, czy na ten moment to czysto teoretyczne rozważania o tym, co by było, gdyby poglądy znajdowały odzwierciedlenie w jakości wykonywanej pracy? Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś nad tym czuwa. – W jej głosie zabrzmiała ciekawość, ale i pewien niepokój. Praca uzdrowiciela to nie praca urzędnika przekładającego papierki, tu wchodziło w grę zdrowie i życie. Sama też regularnie lądowała na oddziale i nie chciałaby zostać źle uleczona tylko dlatego, że ma nieodpowiednią krew czy poglądy. A takich ludzi było dużo więcej. Pozostawało jej mieć nadzieję, że mimo wszystko większość uzdrowicieli była tam z powołania i nie zgodziłaby się na żadne szkodliwe praktyki wobec pacjentów, ale to były tylko naiwne życzenia.
Nowa szefowa, pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku, mogła stanowić ogromny przełom i być inspiracją dla młodszych aurorek takich jak Sophia, dowodem na to, że bez względu na płeć można w tym zawodzie wiele zdziałać. I choć Carter nie poznała jej na gruncie prywatnym, słyszała o jej dokonaniach i wiedziała, że to zdolna czarownica i sprawna aurorka o dużych umiejętnościach. Ale nie mogła jej w pełni zaufać, biorąc pod uwagę opieszałość w sprawie wydarzeń w Wywernie i to, że osoby podejrzane zostały zwolnione z Munga bez przesłuchania. To mogło wyglądać na próbę zamiecenia sprawy pod dywan, ale nie wiadomo, czy stała za tym Bones, czy ktoś inny. A może się myliła i w rzeczywistości jakieś dochodzenie było prowadzone, tyle że w tajemnicy? Wciąż istniało mnóstwo niewiadomych.
- Na pewno jest bardzo zdolnym aurorem z wieloma dokonaniami na koncie. Nie miałam okazji poznać jej na gruncie prywatnym ani bliżej z nią pracować, ale oczywiście słyszałam o niej. Nie ulega wątpliwości, że dużo potrafi i potrafiłaby zadbać o Biuro Aurorów – zawahała się, zastanawiając się, jak sformułować myśli. – Ale jest coś, co mnie niepokoi, mianowicie sprawa z Białej Wywerny i fakt, że nie przesłuchano podejrzanych. Zupełnie jakby ktoś nie chciał, żeby drążono, ale nie mam pojęcia, czy to sprawka Bones, czy naprawdę chodzi tylko o zamieszanie po anomaliach. Nie wiem, po czyjej stronie stoi i czy można jej w pełni zaufać w tych... pozaaurorskich względach. – Miała na myśli oczywiście sprawy interesujące Zakon. I chociaż nie podejrzewała Edith Bones o bycie członkiem trzeciej siły, to wolała być ostrożna wobec wszelkich ministerialnych szych. Nawet własnej szefowej, którą zbyt słabo znała, by umieć powiedzieć coś więcej poza ogólnikowymi informacjami znanymi każdemu aurorowi.
- Więc prędzej czy później i tak się dowiedzą? – zapytała, zdając sobie jednak sprawę, że kłamstwo miało krótkie nogi, i trudno było w nieskończoność ukrywać pewne sprawy. Kiedyś może dojść do tego, że już nie będą mogli kryć się ze swoją sekretną działalnością i prawdziwymi poglądami.
Także dopiła herbatę, przez moment myśląc o ojcu, który jeszcze pół roku temu lubił tu siadać i czytać gazetę, by być na bieżąco z politycznymi nowinkami. Ale teraz pozostali tylko ona i Raiden, i to oni mieli dokończyć to, co zaczął.
- Ale jednak pewnie i w Mungu są konserwatywni czarodzieje. Mimo wszystko potrafią przetrwać kurs, może liczą właśnie na prestiż, jaki niesie ta praca, a w najbardziej skrajnych przypadkach, na możliwość szafowania ludzkim życiem i decydowania, kto zasługuje na wyleczenie, a kto nie? – zapytała, zastanawiając się, czy dochodziło do takich sytuacji, czy raczej póki co wszystko było pod kontrolą i nie chodziło do rażących uchybień ani przekładania osobistych poglądów na pracę. Jeśli nie dochodziło do takich przypadków, to kiedyś mogło dojść do sytuacji, w której taki nieodpowiedni pacjent, na przykład mugolak, ucierpi, bo będzie miał nieszczęście trafić na antymugolskiego czarodzieja. W końcu, jak mówił Adrien, Mung mimo pewnej apolityczności i neutralności i tak był w jakiś sposób powiązany z ministerstwem.
- Czy zaobserwowałeś kiedyś taką sytuację, czy na ten moment to czysto teoretyczne rozważania o tym, co by było, gdyby poglądy znajdowały odzwierciedlenie w jakości wykonywanej pracy? Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś nad tym czuwa. – W jej głosie zabrzmiała ciekawość, ale i pewien niepokój. Praca uzdrowiciela to nie praca urzędnika przekładającego papierki, tu wchodziło w grę zdrowie i życie. Sama też regularnie lądowała na oddziale i nie chciałaby zostać źle uleczona tylko dlatego, że ma nieodpowiednią krew czy poglądy. A takich ludzi było dużo więcej. Pozostawało jej mieć nadzieję, że mimo wszystko większość uzdrowicieli była tam z powołania i nie zgodziłaby się na żadne szkodliwe praktyki wobec pacjentów, ale to były tylko naiwne życzenia.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
A więc Sophie nie miała wyrobionego zdania o Bones i tego, jak mogła wpłynąć na jednostkę. To nic. Nie oczekiwał tego po niej. Była w końcu młoda, dopiero zbierała doświadczenie jako auror oraz poznawała ludzi. Skinął głową w geście przyjęcia jej słów do informacji. Nie wyraził przy tym swojego zdania na temat Bones bo sam mało wiedział, a i nie chciał przy tym narzucać konkretnego spojrzenia na jej osobę.
- Jeśli to wszystko będzie dalej brnęło w takim kierunku, jakim brnie nie widzę innej możliwości, Sophie. Kłamstwo z natury ma krótkie nogi, a fakt, że nastroje się zagęszczają niczego nie ułatwia. Co prawda teraz pomimo pierwszomajowej tragedii zdaje się, że Grindewald przepadł, jednak ta trzecia siła...Sama słyszałaś - był w to zamieszany mój kuzyn, być może jest reszta bliższej mi rodziny - nie byłoby to takie dziwne i zaskakujące. Rozpatrując to pod kątem powinności robiliby to coś dobrego. W końcu to on był w swojej rodzinie inny, on miał złe poglądy. Nikt o tym jednak jeszcze nie wiedział - Kwestią czasu jest, jak ktoś z rodziny przypomni sobie o mnie i upomni się o obowiązki wobec rodowych wartości, o to by stanąć u boku rodziny w walce z mugolskim terrorem - tak to nazwały ostatnio gazety. Już się nie uśmiechał. Jego twarz była bez wyrazu. Wiedział, już teraz, że nie będzie w stanie spełnić tej prośby. Pojawią się pytania ze sztandarowym dlaczego? na czele. Żadna odpowiedź której by udzielił nie spotka się z aprobatą. Był tego pewien. Do tego im więcej ludzi było w zakonie tym więcej ich znało jego imię i nazwisko, tym mocniej rosła szansa na to, że komuś podwinie się noga, ktoś nieświadomie go zdradzi, przysporzy kłopotu. To nie tak, że nie ufał, jednak miał świadomość, że siłą zakonu byli głównie młodzi i nieco naiwnie nastawieni do świata ludzie. Młodość prócz siły jest domeną błędów.
- Nie, w Mungu coś takiego byłoby niedopuszczalne. Co prawda, ktoś uporządkowany i sprawny potrafiłby takie sprawy tuszować, lecz kwestią czasu byłoby to że wpadnie. Najpierw wyszłoby to w statystykach, skargach, potem aurorzy by się zainteresowali zgłoszeniami, to byłby incydent na bardzo szeroką skalę, którego nie dałoby się od tak zamieść pod dywan. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozwoliłby sobie na coś podobnego - opinii publicznej zawsze zależało nie tyle co na zadowoleniu ludzi, a sprawieniu by się nie stawiali. Uzdrowiciel bawiący się w pana i władcę w publicznej placówce...to byłby istny kij wciśnięty w mrowisko. Nikt rozsądny do tego by nie dążył.
- Zdarza się sporadycznie objawy przypadkowej niekompetencji, lecz nigdy tak daleko posuniętej by sprowadziła na kogokolwiek śmierć. Nikt nikogo w Mungu na siłę nie trzyma i wierz mi, wielu konserwatywnych uzdrowicieli wcale też nie stara się w jego murach zostać - poza nim też istnieje wiele miejsc pracy dla takich ludzi. Oni to wiedzą i z tego korzystają - to było normalne, że czasem uzdrowiciele względem kogoś bywali bardziej szorstcy, jednak jak na razie nikt nie przekroczył tak zuchwale pewnej granicy. To był w końcu Mung - należało więc brać poprawkę na to, że chcąc nie chcąc ma się tu kontakt ze szlamami. Ten, kto nie mógł tego znieść mógł szukać zastosowania swoich umiejętności gdzie indziej. Uzdrowiciel nie musiał pracować po stażu akurat w Mungu.
- Dziękuję ci, Sophie, że poświęciłaś mi trochę czasu. Jednocześnie, jeśli czujesz się trochę trochę zagubiona w zakonie i będziesz miała jakieś pytania to wiesz gdzie mnie szukać - dodał po tym, jak jeszcze sobie porozmawiali i powymieniali się informacjami. Następnie Adrien podniósł się powoli z fotela.
- Jeśli to wszystko będzie dalej brnęło w takim kierunku, jakim brnie nie widzę innej możliwości, Sophie. Kłamstwo z natury ma krótkie nogi, a fakt, że nastroje się zagęszczają niczego nie ułatwia. Co prawda teraz pomimo pierwszomajowej tragedii zdaje się, że Grindewald przepadł, jednak ta trzecia siła...Sama słyszałaś - był w to zamieszany mój kuzyn, być może jest reszta bliższej mi rodziny - nie byłoby to takie dziwne i zaskakujące. Rozpatrując to pod kątem powinności robiliby to coś dobrego. W końcu to on był w swojej rodzinie inny, on miał złe poglądy. Nikt o tym jednak jeszcze nie wiedział - Kwestią czasu jest, jak ktoś z rodziny przypomni sobie o mnie i upomni się o obowiązki wobec rodowych wartości, o to by stanąć u boku rodziny w walce z mugolskim terrorem - tak to nazwały ostatnio gazety. Już się nie uśmiechał. Jego twarz była bez wyrazu. Wiedział, już teraz, że nie będzie w stanie spełnić tej prośby. Pojawią się pytania ze sztandarowym dlaczego? na czele. Żadna odpowiedź której by udzielił nie spotka się z aprobatą. Był tego pewien. Do tego im więcej ludzi było w zakonie tym więcej ich znało jego imię i nazwisko, tym mocniej rosła szansa na to, że komuś podwinie się noga, ktoś nieświadomie go zdradzi, przysporzy kłopotu. To nie tak, że nie ufał, jednak miał świadomość, że siłą zakonu byli głównie młodzi i nieco naiwnie nastawieni do świata ludzie. Młodość prócz siły jest domeną błędów.
- Nie, w Mungu coś takiego byłoby niedopuszczalne. Co prawda, ktoś uporządkowany i sprawny potrafiłby takie sprawy tuszować, lecz kwestią czasu byłoby to że wpadnie. Najpierw wyszłoby to w statystykach, skargach, potem aurorzy by się zainteresowali zgłoszeniami, to byłby incydent na bardzo szeroką skalę, którego nie dałoby się od tak zamieść pod dywan. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozwoliłby sobie na coś podobnego - opinii publicznej zawsze zależało nie tyle co na zadowoleniu ludzi, a sprawieniu by się nie stawiali. Uzdrowiciel bawiący się w pana i władcę w publicznej placówce...to byłby istny kij wciśnięty w mrowisko. Nikt rozsądny do tego by nie dążył.
- Zdarza się sporadycznie objawy przypadkowej niekompetencji, lecz nigdy tak daleko posuniętej by sprowadziła na kogokolwiek śmierć. Nikt nikogo w Mungu na siłę nie trzyma i wierz mi, wielu konserwatywnych uzdrowicieli wcale też nie stara się w jego murach zostać - poza nim też istnieje wiele miejsc pracy dla takich ludzi. Oni to wiedzą i z tego korzystają - to było normalne, że czasem uzdrowiciele względem kogoś bywali bardziej szorstcy, jednak jak na razie nikt nie przekroczył tak zuchwale pewnej granicy. To był w końcu Mung - należało więc brać poprawkę na to, że chcąc nie chcąc ma się tu kontakt ze szlamami. Ten, kto nie mógł tego znieść mógł szukać zastosowania swoich umiejętności gdzie indziej. Uzdrowiciel nie musiał pracować po stażu akurat w Mungu.
- Dziękuję ci, Sophie, że poświęciłaś mi trochę czasu. Jednocześnie, jeśli czujesz się trochę trochę zagubiona w zakonie i będziesz miała jakieś pytania to wiesz gdzie mnie szukać - dodał po tym, jak jeszcze sobie porozmawiali i powymieniali się informacjami. Następnie Adrien podniósł się powoli z fotela.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niestety, Sophia pracowała w Biurze Aurorów zbyt krótko, żeby znać na wylot wszystkich pracowników, a wcale nie było ich tak mało. Słyszała o Bones, ale było to wciąż zbyt mało, by mogła sobie wyrobić o niej pewną opinię. Wolała też wstrzymać się z pochopnym ocenianiem, bo to mogło okazać się zwodnicze, zwłaszcza w czasach, kiedy należało uważać, komu się ufa. Czas pokaże, kim naprawdę była Edith Bones i czy jej rzeczywiste poglądy i działania idą w parze z tym, co do tej pory słyszała. Zdaniem Sophii zaczynało się dość niefortunnie, bo zmarginalizowanie sprawy czarnomagicznego pożaru, w którym zginął poprzedni szef i kilku innych aurorów, a jej brat został ciężko ranny wydawało się podejrzane.
- Mam nadzieję, że się mylę i że za zaniedbaniem tamtej sprawy nie kryje się żaden spisek. Póki co pozostaje czekać i obserwować rozwój sytuacji – powiedziała, poruszając się niespokojnie. – Sama jestem ciekawa, co stało się z Grindelwaldem i dlaczego tak nagle... przepadł. – Ale nie można było zakładać, że był martwy, skoro nie znaleziono ciała. Równie dobrze zły czarownik mógł się dobrze ukryć, gdy tylko zaczęły się anomalie. Może to on sam był po części odpowiedzialny za ich wybuch? Robił w końcu wiele podłych rzeczy i dysponował magią, jakiej większość czarodziejów nie znała. – Słyszałam. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko skończy się... pomyślnie. – Tylko jak? Adrien Carrow z pewnością mógł stanąć przed trudnym wyborem, rodzina albo własne ideały. A Sophia mimo wszystko wierzyła, że był dobrym czarodziejem, któremu nieobojętna była słuszna sprawa, za którą poszedł na przekór poglądom rodziny, wiele ryzykując.
Odetchnęła z ulgą, słysząc, że wcale nie tak łatwo było działać na szkodę nieodpowiednich pacjentów. Rzeczywiście trudno było sobie wyobrazić, że nikt by niczego nie zauważył i by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach w ogóle ryzykował, bez względu na prywatne poglądy. Ze swojej pracy w Biurze Aurorów nie kojarzyła żadnej sprawy uzdrowiciela oskarżanego o jakieś podłe działania. Choć z drugiej strony, w pewnych kręgach słowo konserwatywnego szlachcica znaczyło więcej, niż słowo poszkodowanego niższego stanu; Sophia podejrzewała, że pewnym ludziom po prostu łatwiej byłoby się wykpić, ukrywając się za zasłoną wpływów i powiązań, podczas gdy niektóre ofiary byłyby zdane wyłącznie na siebie. Działania mogące godzić w stare rody zawsze stanowiły grząski grunt i Sophia zdawała sobie z tego sprawę.
- To dobrze. Miejmy nadzieję, że tak zostanie, ale wierzę, że gdyby coś się działo, na pewno łatwo zauważysz nieprawidłowości. – Carrow był w końcu bardzo doświadczonym uzdrowicielem i zapewne znał w Mungu każdego. Kto miałby łatwo zauważać oznaki czegoś złego, jak nie on? Musiała więc zaufać jego ocenie sytuacji, a i Zakon pewnie też mógłby się zainteresować przypadkami krzywdzenia mugolaków. Skoro w murach Munga działali członkowie Zakonu, to równie dobrze mogli być w nim i przedstawiciele tajemniczej, złowrogiej trzeciej siły. Nie byłoby dobrze, gdyby Mung stał się miejscem ścierania i manifestowania ideologii, skoro celem jego istnienia było niesienie pomocy poszkodowanym czarodziejom bez względu na pochodzenie. Nie byłoby to dobre też w Biurze Aurorów, więc Sophia musiała nieco baczniej obserwować współpracowników, choć na szczęście miłośnicy czarnej magii i dyskryminacji mieliby raczej niskie szanse, by przejść kurs i dostać się do pracy, nie budząc podejrzeń.
- Ja także dziękuję za spotkanie i rozmowę. Dla mnie, nowego członka Zakonu, to bardzo cenne doświadczenie – powiedziała. Tak właśnie czuła, więc cieszyła się, że Adrien znalazł dla niej czas, by odwiedzić ją i porozmawiać. Ale oczywiście nie tylko za to była mu wdzięczna, mając w pamięci, że miał duży udział w uratowaniu jej brata. – Oczywiście, gdyby tylko pojawiły się nowe wątpliwości, będę wiedzieć, kogo pytać.
Pożegnała się z nim, po czym wróciła do swoich czynności, zastanawiając się, co przyniosą kolejne dni.
| zt. x 2
- Mam nadzieję, że się mylę i że za zaniedbaniem tamtej sprawy nie kryje się żaden spisek. Póki co pozostaje czekać i obserwować rozwój sytuacji – powiedziała, poruszając się niespokojnie. – Sama jestem ciekawa, co stało się z Grindelwaldem i dlaczego tak nagle... przepadł. – Ale nie można było zakładać, że był martwy, skoro nie znaleziono ciała. Równie dobrze zły czarownik mógł się dobrze ukryć, gdy tylko zaczęły się anomalie. Może to on sam był po części odpowiedzialny za ich wybuch? Robił w końcu wiele podłych rzeczy i dysponował magią, jakiej większość czarodziejów nie znała. – Słyszałam. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko skończy się... pomyślnie. – Tylko jak? Adrien Carrow z pewnością mógł stanąć przed trudnym wyborem, rodzina albo własne ideały. A Sophia mimo wszystko wierzyła, że był dobrym czarodziejem, któremu nieobojętna była słuszna sprawa, za którą poszedł na przekór poglądom rodziny, wiele ryzykując.
Odetchnęła z ulgą, słysząc, że wcale nie tak łatwo było działać na szkodę nieodpowiednich pacjentów. Rzeczywiście trudno było sobie wyobrazić, że nikt by niczego nie zauważył i by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach w ogóle ryzykował, bez względu na prywatne poglądy. Ze swojej pracy w Biurze Aurorów nie kojarzyła żadnej sprawy uzdrowiciela oskarżanego o jakieś podłe działania. Choć z drugiej strony, w pewnych kręgach słowo konserwatywnego szlachcica znaczyło więcej, niż słowo poszkodowanego niższego stanu; Sophia podejrzewała, że pewnym ludziom po prostu łatwiej byłoby się wykpić, ukrywając się za zasłoną wpływów i powiązań, podczas gdy niektóre ofiary byłyby zdane wyłącznie na siebie. Działania mogące godzić w stare rody zawsze stanowiły grząski grunt i Sophia zdawała sobie z tego sprawę.
- To dobrze. Miejmy nadzieję, że tak zostanie, ale wierzę, że gdyby coś się działo, na pewno łatwo zauważysz nieprawidłowości. – Carrow był w końcu bardzo doświadczonym uzdrowicielem i zapewne znał w Mungu każdego. Kto miałby łatwo zauważać oznaki czegoś złego, jak nie on? Musiała więc zaufać jego ocenie sytuacji, a i Zakon pewnie też mógłby się zainteresować przypadkami krzywdzenia mugolaków. Skoro w murach Munga działali członkowie Zakonu, to równie dobrze mogli być w nim i przedstawiciele tajemniczej, złowrogiej trzeciej siły. Nie byłoby dobrze, gdyby Mung stał się miejscem ścierania i manifestowania ideologii, skoro celem jego istnienia było niesienie pomocy poszkodowanym czarodziejom bez względu na pochodzenie. Nie byłoby to dobre też w Biurze Aurorów, więc Sophia musiała nieco baczniej obserwować współpracowników, choć na szczęście miłośnicy czarnej magii i dyskryminacji mieliby raczej niskie szanse, by przejść kurs i dostać się do pracy, nie budząc podejrzeń.
- Ja także dziękuję za spotkanie i rozmowę. Dla mnie, nowego członka Zakonu, to bardzo cenne doświadczenie – powiedziała. Tak właśnie czuła, więc cieszyła się, że Adrien znalazł dla niej czas, by odwiedzić ją i porozmawiać. Ale oczywiście nie tylko za to była mu wdzięczna, mając w pamięci, że miał duży udział w uratowaniu jej brata. – Oczywiście, gdyby tylko pojawiły się nowe wątpliwości, będę wiedzieć, kogo pytać.
Pożegnała się z nim, po czym wróciła do swoich czynności, zastanawiając się, co przyniosą kolejne dni.
| zt. x 2
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
| 19.09
Sophia zdawała sobie sprawę, jak ważna była znajomość oklumencji i prawdę mówiąc od dawna snuła plany, żeby się jej nauczyć. Już na kursie aurorskim słyszała o przydatności tej umiejętności, ale wciąż odkładała w czasie faktyczne zabranie się do nauki, zarówno z braku dostatecznej ilości czasu, jak i przede wszystkim – braku nauczyciela, a nie mógł być nim byle kto, pierwsza lepsza niepewna osoba. Nie tak łatwo było znaleźć zaufanego legilimentę, którego nie obawiałaby się wpuścić do swojej głowy. Odkąd dołączyła do Zakonu, w grę wchodził tylko Zakonnik. Kieran wydawał się idealny – był aurorem i Zakonnikiem, i był dużo starszy, więc nie dzieliła z nim wielu wspomnień poza tymi zawodowymi i zakonnymi. Obnażenie przed nim swego umysłu i myśli wydawało się odrobinę mniej niekomfortowe niż pokazanie go komuś znanemu na bardziej prywatnym gruncie, komuś z kim dzieliła więcej wydarzeń z przeszłości, choć z drugiej strony sama myśl o pokazywaniu komuś wspomnień, a zwłaszcza chwil słabości, brzmiała nieprzyjemnie. Sophia nie lubiła być postrzegana jako osoba słaba, a w przeszłości miała epizod zbłądzenia z wyznaczonej drogi, kiedy to przez dwa lata w Ameryce żyła chwilą i korzystała z uciech amerykańskiego snu, by dopiero później ogarnąć się, wrócić do kraju i z opóźnieniem podjąć kurs. Za swoją największą, jakże kobiecą słabość uważała również mający miejsce w Ameryce epizod uczuciowy, do którego teraz z pewnością by nie dopuściła, ale wtedy była młodą i głupią nastolatką. Teraz była dorosłą, poślubioną pracy aurorką nie tracącą czasu na coś tak zbędnego w jej życiu jak związki i romantyczne uczucia – tym bardziej, że zbyt duża część brytyjskich mężczyzn była dość staroświecka a Sophia wolałaby stanąć oko w oko z najgorszym czarnoksiężnikiem niż utkwić w pułapce patriarchatu i tradycyjnych kobiecych ról. Sophia nie chciałaby być tą, która musi dbać o domowe ognisko, zupełnie nie widziała siebie w takiej roli i nie garnęła się do bycia delikatną, ciepłą i kobiecą. Jej codzienność wypełniała tylko praca i Zakon, przerywane rzadkimi w ostatnich czasach chwilami relaksu i spotkaniami z przyjaciółmi. O ile miłość mogła ze swojego życia całkowicie wykreślić, bo aktualnie miała ważniejsze priorytety, tak przyjaźni skreślać nie chciała.
Po pracy wróciła prosto do domu, jednak nie siliła się na to, by zaprowadzić jakiś porządek. Jakie znaczenie miał nieład w domu, biorąc pod uwagę fakt, że Kieran przybędzie, by boleśnie spenetrować jej umysł w trudnym procesie nauki oklumencji? Tak czy inaczej, odkąd mieszkała sama i praktycznie nikt tutaj nie przychodził, dom był daleki od tego, jak wyglądał za życia jej matki. Marlene Carter była wzorową gospodynią domową, podczas gdy jej córka była pracoholiczką i w domu głównie nocowała. Przychodziła późno i wychodziła wcześnie rano. W kuchni piętrzyły się stosy brudnych naczyń i śmierdziało spalenizną dobitnie podkreślającą ujemne zdolności kulinarne Sophii, a na powierzchniach w salonie można było dopatrzeć się kurzu, którego jednak jeszcze więcej było w nieużywanych pomieszczeniach. Przez anomalie rzadko używała tu nawet zwykłego Chłoszczyść, a na konwencjonalne porządki nie miała czasu ani chęci.
Myślała tylko o tym, co miało ją czekać i starała się wewnętrznie przygotować na to, że już niedługo jej myśli nie będą znane tylko jej, że ktoś inny wedrze się do jej głowy – a ona sama go tam wpuści, wiedząc że to konieczne, by nauczyć się bronić przed podobnymi atakami wyprowadzanymi przez wroga. Czy obrona przed legilimencją okaże się trudna? Miała się o tym dopiero przekonać, póki co znając tylko teoretyczną stronę dotyczącą tych umiejętności, bo przed spotkaniem z Kieranem odświeżyła sobie wiedzę i przeczytała o oklumencji wszystko, co znalazła w swoim starym podręczniku z kursu.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi, podążyła w tamtą stronę i uchyliła je ostrożnie, spoglądając na przybysza i upewniając się, że to Rineheart.
- Dzień dobry – rzekła. – Proszę wejść – dodała, przesuwając się i wpuszczając aurora do środka. Na pewno tu kiedyś w przeszłości był, niegdyś znał jej nieżyjącego od prawie roku ojca. – Chce się pan napić herbaty, czy od razu przechodzimy do rzeczy?
Sophia zdawała sobie sprawę, jak ważna była znajomość oklumencji i prawdę mówiąc od dawna snuła plany, żeby się jej nauczyć. Już na kursie aurorskim słyszała o przydatności tej umiejętności, ale wciąż odkładała w czasie faktyczne zabranie się do nauki, zarówno z braku dostatecznej ilości czasu, jak i przede wszystkim – braku nauczyciela, a nie mógł być nim byle kto, pierwsza lepsza niepewna osoba. Nie tak łatwo było znaleźć zaufanego legilimentę, którego nie obawiałaby się wpuścić do swojej głowy. Odkąd dołączyła do Zakonu, w grę wchodził tylko Zakonnik. Kieran wydawał się idealny – był aurorem i Zakonnikiem, i był dużo starszy, więc nie dzieliła z nim wielu wspomnień poza tymi zawodowymi i zakonnymi. Obnażenie przed nim swego umysłu i myśli wydawało się odrobinę mniej niekomfortowe niż pokazanie go komuś znanemu na bardziej prywatnym gruncie, komuś z kim dzieliła więcej wydarzeń z przeszłości, choć z drugiej strony sama myśl o pokazywaniu komuś wspomnień, a zwłaszcza chwil słabości, brzmiała nieprzyjemnie. Sophia nie lubiła być postrzegana jako osoba słaba, a w przeszłości miała epizod zbłądzenia z wyznaczonej drogi, kiedy to przez dwa lata w Ameryce żyła chwilą i korzystała z uciech amerykańskiego snu, by dopiero później ogarnąć się, wrócić do kraju i z opóźnieniem podjąć kurs. Za swoją największą, jakże kobiecą słabość uważała również mający miejsce w Ameryce epizod uczuciowy, do którego teraz z pewnością by nie dopuściła, ale wtedy była młodą i głupią nastolatką. Teraz była dorosłą, poślubioną pracy aurorką nie tracącą czasu na coś tak zbędnego w jej życiu jak związki i romantyczne uczucia – tym bardziej, że zbyt duża część brytyjskich mężczyzn była dość staroświecka a Sophia wolałaby stanąć oko w oko z najgorszym czarnoksiężnikiem niż utkwić w pułapce patriarchatu i tradycyjnych kobiecych ról. Sophia nie chciałaby być tą, która musi dbać o domowe ognisko, zupełnie nie widziała siebie w takiej roli i nie garnęła się do bycia delikatną, ciepłą i kobiecą. Jej codzienność wypełniała tylko praca i Zakon, przerywane rzadkimi w ostatnich czasach chwilami relaksu i spotkaniami z przyjaciółmi. O ile miłość mogła ze swojego życia całkowicie wykreślić, bo aktualnie miała ważniejsze priorytety, tak przyjaźni skreślać nie chciała.
Po pracy wróciła prosto do domu, jednak nie siliła się na to, by zaprowadzić jakiś porządek. Jakie znaczenie miał nieład w domu, biorąc pod uwagę fakt, że Kieran przybędzie, by boleśnie spenetrować jej umysł w trudnym procesie nauki oklumencji? Tak czy inaczej, odkąd mieszkała sama i praktycznie nikt tutaj nie przychodził, dom był daleki od tego, jak wyglądał za życia jej matki. Marlene Carter była wzorową gospodynią domową, podczas gdy jej córka była pracoholiczką i w domu głównie nocowała. Przychodziła późno i wychodziła wcześnie rano. W kuchni piętrzyły się stosy brudnych naczyń i śmierdziało spalenizną dobitnie podkreślającą ujemne zdolności kulinarne Sophii, a na powierzchniach w salonie można było dopatrzeć się kurzu, którego jednak jeszcze więcej było w nieużywanych pomieszczeniach. Przez anomalie rzadko używała tu nawet zwykłego Chłoszczyść, a na konwencjonalne porządki nie miała czasu ani chęci.
Myślała tylko o tym, co miało ją czekać i starała się wewnętrznie przygotować na to, że już niedługo jej myśli nie będą znane tylko jej, że ktoś inny wedrze się do jej głowy – a ona sama go tam wpuści, wiedząc że to konieczne, by nauczyć się bronić przed podobnymi atakami wyprowadzanymi przez wroga. Czy obrona przed legilimencją okaże się trudna? Miała się o tym dopiero przekonać, póki co znając tylko teoretyczną stronę dotyczącą tych umiejętności, bo przed spotkaniem z Kieranem odświeżyła sobie wiedzę i przeczytała o oklumencji wszystko, co znalazła w swoim starym podręczniku z kursu.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi, podążyła w tamtą stronę i uchyliła je ostrożnie, spoglądając na przybysza i upewniając się, że to Rineheart.
- Dzień dobry – rzekła. – Proszę wejść – dodała, przesuwając się i wpuszczając aurora do środka. Na pewno tu kiedyś w przeszłości był, niegdyś znał jej nieżyjącego od prawie roku ojca. – Chce się pan napić herbaty, czy od razu przechodzimy do rzeczy?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Wiele musiał przemyśleć po ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa. Właściwie każde spotkanie, niby w gronie sojuszników, zmuszało go do analizowania wszystkiego od nowa. Mieli do czynienia ze zbyt wieloma konfliktami wewnętrznymi, łatwo rzucali się sobie nawzajem do gardeł, śmiało podważali logiczność czynów innych. Sam jednak nie był lepszy. Wystąpił przeciwko Gwardziście, wręcz bezczelnie przypominając mu o ciężarze spoczywającej na jego barkach odpowiedzialności. Jednak nie mógł pozostać obojętny na słowa Wrighta. Tak, potrzebowali źródła informacji, lecz zawierzanie byłemu Rycerzowi rzeczywiście było ich szansą czy może raczej misternie zorganizowaną pułapką? Życie nauczyło go, żeby nie ufać zbyt łatwo ludziom, udowodniło też, że koncepcja dawania drugiej szansy, a potem kolejnych, gubi przede wszystkim dobrych ludzi. Niby jak można było zbłądzić tak bardzo, że najpierw weszło się pomiędzy morderców, a potem od nich uciekło z przerażeniem? Od wielu już lat jest człowiekiem wątpiącym, zawsze podważającym dobre intencje innych osób, wiecznie szukającym drugiego dna. Czujność to podstawa przetrwania. Ale czy szukanie wrogów pośród swoich nie było już paranoiczne?
Organizacja jest tak silna, jak jej najsłabsze ogniwo. Podczas własnego kursu aurorskiego uświadomił sobie, że słabych trzeba wykluczać dla ich własnego dobra, ale przede wszystkim należy to czynić dla dobra ogółu. Jednak różne osoby są stworzone do różnych zadań. Szanował członków jednostki badawczej, bo sam nigdy nie miał zacięcia do naukowych pojęć, mimo to martwił się o los uczonych głów. Dla wroga nie będzie miało znaczenia, że nie potrafią się bronić, bo większość życia poświęcili nauce zamiast umiejętnościom bojowym. Ale mieli w Zakonie osoby biegłe w walce – aurorów doświadczonych mniej lub bardziej, osoby zaprawione już w walce. Wciąż jednak musieli się ćwiczyć, utrwalać nabyte już umiejętności i utrwalać nowe.
Znał zdolności Sophii, zdążył już poznać jej zapał. Gdy na spokojnie zdołał przetrawić w domowym zaciszu wszystkie poruszone kwestie na spotkaniu, wówczas zdecydował się wyjść z propozycją dla Carter. Wysłał list, a ona odpowiedziała pozytywnie. Nie mieli okazji porozmawiać o całej sprawie, choć wielokrotnie mijali się w obecnej siedzibie Biura Aurorów, w ciemnych i wilgotnych korytarzach Tower of London. Zresztą, potrzebowali ciszy i spokoju. Zaproszenie do domu młodej kobiety zatem przyjął, bo ta nigdzie nie poczuje się lepiej niż w domowym zaciszu.
Stanął przed drzwiami jej domostwa i zapukał. Już kiedyś zawitał pod tym adresem, przynajmniej dwa razy, gdy musiał pilnie porozmawiać z Williamem w sprawie pracy. Nie czekał długo na otwarcie przed nim na oścież drzwi.
– Dzień dobry – odpowiedział mrukliwie, chyba już trochę odzwyczajonych od wypowiadania tych słów. Serdeczne powitania nigdy nie były jego mocną stroną, a od przynajmniej kilku ostatnich lat nawet ta grzecznościowa formułka nie pojawiała się zbyt często na jego ustach.
Mimowolnie rozejrzał się po wnętrzu, szybko zauważając, że nie zmieniło się nic. Może gdzieniegdzie zalągł się kurz, ale to było jak najbardziej dopuszczalne w obecnych okolicznościach, gdy użycie zwykłych zaklęć czyszczących mogło się skończyć pojawieniem anomalii. Sam Kieran z Jackie radzili sobie z porządkami tylko odrobinę lepiej. Może dlatego, że byli we dwoje i to nieco podtrzymywało ich na duchu.
– Nie ma co zwlekać – odpowiedział w końcu. Nie zdjął płaszcza, bez skrępowania postąpił kilka kroków, aby zaraz znaleźć się w przytulnym salonie. – Z pewnością wiesz, co chcesz osiągnąć, ale nie wiesz jak bolesne to może być – zaczął grobowym tonem, nie chcąc karmić ją fałszywymi złudzeniami. – To będzie bardzo bolesny proces. Raz za razem będę wchodził do Twojego umysłu i nie okażę litości. Prawdziwy wróg jej nie okaże, dlatego musisz być gotowa na wszystko.
Spoglądał na nią nieustannie, badając wyraz jej twarzy, nie chcąc przegapić nawet najmniejszej zmiany, prawdziwej reakcji, emocji.
Organizacja jest tak silna, jak jej najsłabsze ogniwo. Podczas własnego kursu aurorskiego uświadomił sobie, że słabych trzeba wykluczać dla ich własnego dobra, ale przede wszystkim należy to czynić dla dobra ogółu. Jednak różne osoby są stworzone do różnych zadań. Szanował członków jednostki badawczej, bo sam nigdy nie miał zacięcia do naukowych pojęć, mimo to martwił się o los uczonych głów. Dla wroga nie będzie miało znaczenia, że nie potrafią się bronić, bo większość życia poświęcili nauce zamiast umiejętnościom bojowym. Ale mieli w Zakonie osoby biegłe w walce – aurorów doświadczonych mniej lub bardziej, osoby zaprawione już w walce. Wciąż jednak musieli się ćwiczyć, utrwalać nabyte już umiejętności i utrwalać nowe.
Znał zdolności Sophii, zdążył już poznać jej zapał. Gdy na spokojnie zdołał przetrawić w domowym zaciszu wszystkie poruszone kwestie na spotkaniu, wówczas zdecydował się wyjść z propozycją dla Carter. Wysłał list, a ona odpowiedziała pozytywnie. Nie mieli okazji porozmawiać o całej sprawie, choć wielokrotnie mijali się w obecnej siedzibie Biura Aurorów, w ciemnych i wilgotnych korytarzach Tower of London. Zresztą, potrzebowali ciszy i spokoju. Zaproszenie do domu młodej kobiety zatem przyjął, bo ta nigdzie nie poczuje się lepiej niż w domowym zaciszu.
Stanął przed drzwiami jej domostwa i zapukał. Już kiedyś zawitał pod tym adresem, przynajmniej dwa razy, gdy musiał pilnie porozmawiać z Williamem w sprawie pracy. Nie czekał długo na otwarcie przed nim na oścież drzwi.
– Dzień dobry – odpowiedział mrukliwie, chyba już trochę odzwyczajonych od wypowiadania tych słów. Serdeczne powitania nigdy nie były jego mocną stroną, a od przynajmniej kilku ostatnich lat nawet ta grzecznościowa formułka nie pojawiała się zbyt często na jego ustach.
Mimowolnie rozejrzał się po wnętrzu, szybko zauważając, że nie zmieniło się nic. Może gdzieniegdzie zalągł się kurz, ale to było jak najbardziej dopuszczalne w obecnych okolicznościach, gdy użycie zwykłych zaklęć czyszczących mogło się skończyć pojawieniem anomalii. Sam Kieran z Jackie radzili sobie z porządkami tylko odrobinę lepiej. Może dlatego, że byli we dwoje i to nieco podtrzymywało ich na duchu.
– Nie ma co zwlekać – odpowiedział w końcu. Nie zdjął płaszcza, bez skrępowania postąpił kilka kroków, aby zaraz znaleźć się w przytulnym salonie. – Z pewnością wiesz, co chcesz osiągnąć, ale nie wiesz jak bolesne to może być – zaczął grobowym tonem, nie chcąc karmić ją fałszywymi złudzeniami. – To będzie bardzo bolesny proces. Raz za razem będę wchodził do Twojego umysłu i nie okażę litości. Prawdziwy wróg jej nie okaże, dlatego musisz być gotowa na wszystko.
Spoglądał na nią nieustannie, badając wyraz jej twarzy, nie chcąc przegapić nawet najmniejszej zmiany, prawdziwej reakcji, emocji.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ich rzeczywistość nie była teraz łatwa i oczywista. Wszyscy musieli do niej dorosnąć i zmienić swoje priorytety, przewartościować sposób myślenia. Musieli także zadbać o umiejętności, a także możliwości ciała i umysłu, zahartować je zawczasu, by być przygotowanym na atak wroga. Dlatego właśnie Sophia chciała poznać podstawy oklumencji, by zahartować swój umysł, a także uodpornić się na wszystko, co może ją rozpraszać i sprawiać, że emocje zaciemnią trzeźwy osąd. Wiedziała że musiała się od swojej nadmiernej emocjonalności odciąć, że nie mogła pozwalać, by władanie nad nią przejmowała złość i buntowniczość, choć była jeszcze bardzo młoda i dlatego często dawała się ponieść tym mniej dojrzałym odczuciom. Ale w ostatnich miesiącach naznaczonych wieloma trudnymi doświadczeniami zmieniała się, unikając kierowania się brawurą, a częściej wybierając zdrowy rozsądek. Były rzeczy ważniejsze niż duma, nawet ta feministyczna, rodząca w niej złość, kiedy ktoś próbował traktować ją inaczej niż aurorów-mężczyzn. Nie lubiła być traktowana inaczej, ulgowo, bo uważała, że mimo płci może być równie dobrym aurorem jak mężczyźni. W swoim mniemaniu wcale nie potrzebowała wyjątkowego traktowania, bo przecież mogła robić wszystko tak samo jak mężczyźni. Od niektórych z nich była nawet lepsza, jeśli chodzi o umiejętności, a jednak nadal, choć rzadziej niż na kursie, zdarzało jej się niekiedy zetknąć z seksizmem.
Dziś jednak, już po pracy, najważniejsza była jedna sprawa – pierwsze spotkanie w sprawie nauki oklumencji. Oczywiście wiedziała, że to będzie bolało, choć nie była pewna, jak bardzo. Niemniej jednak była przygotowana na to, że nie będzie przyjemnie, liczyła się z tym, że oprócz samego faktu, że ktoś będzie oglądał jej myśli i wspomnienia, towarzyszyć będzie temu fizyczny ból. Legilimencja nie bez powodu budziła takie wątpliwości i była umiejętnością na granicy legalności. Niewielu ludzi wpuszczało legilimentów do umysłu z własnej woli, ale Sophia była właśnie tak szalona, by to zrobić, bo miała powód. To był najlepszy możliwy sposób nauki oklumencji.
Nie musiała czekać długo. Słysząc pukanie od razu ruszyła do drzwi i wpuściła go do domu, który wydawał się miejscem wystarczająco bezpiecznym na podobne próby. Nikt poza nią tu nie mieszkał i rzadko ktoś tu przychodził, więc prawdopodobieństwo że ktoś przeszkodzi było bardzo niskie. A że było trochę kurzu? No cóż, wątpiła by Rineheart zwracał na to uwagę, zawsze jawił jej się jako auror bardzo konkretny i rzeczowy, nie lubiący rozpraszać się błahostkami. Ani trochę nie zdziwiło ją, że chciał od razu przejść do rzeczy. Miał rację, im szybciej tym lepiej, nie było co zwlekać z nieuniknionym.
Przeszli do salonu, który wyglądał stosunkowo najporządniej ze wszystkich pomieszczeń i chyba najlepiej nadawał się do podobnych zajęć.
- Wiem, że to będzie boleć, ale nie chcę ulgowego traktowania ani litości. Jak pan mówi, wróg mi go nie okaże, więc chcę się nauczyć, jak najlepiej bronić się przed atakiem kogoś, kto nie będzie stał po tej samej stronie – powiedziała odważnie. Nikt nie lubił bólu ani innych ludzi w swojej głowie, chyba że był masochistą, ale poświęcenia bywały konieczne dla większego dobra. Czasem warto było trochę pocierpieć, jeśli w dalszej perspektywie mogło to przynieść korzyści nie tylko dla niej, ale i dla Zakonu. – Jestem gotowa się przekonać, choć wiem, że będzie musiało minąć trochę czasu, zanim nauczę się skutecznie bronić. Proszę jednak robić wszystko, co konieczne, aby mnie tego nauczyć.
Stała na przeciwko niego, czekając. Może na wskazówki, a może na pierwsze uderzenie legilimencji. Gotowała się na to w myślach, starając się przypomnieć sobie to, co znała z podręczników. Oczyść swój umysł, skoncentruj się, zapanuj nad emocjami.
Dziś jednak, już po pracy, najważniejsza była jedna sprawa – pierwsze spotkanie w sprawie nauki oklumencji. Oczywiście wiedziała, że to będzie bolało, choć nie była pewna, jak bardzo. Niemniej jednak była przygotowana na to, że nie będzie przyjemnie, liczyła się z tym, że oprócz samego faktu, że ktoś będzie oglądał jej myśli i wspomnienia, towarzyszyć będzie temu fizyczny ból. Legilimencja nie bez powodu budziła takie wątpliwości i była umiejętnością na granicy legalności. Niewielu ludzi wpuszczało legilimentów do umysłu z własnej woli, ale Sophia była właśnie tak szalona, by to zrobić, bo miała powód. To był najlepszy możliwy sposób nauki oklumencji.
Nie musiała czekać długo. Słysząc pukanie od razu ruszyła do drzwi i wpuściła go do domu, który wydawał się miejscem wystarczająco bezpiecznym na podobne próby. Nikt poza nią tu nie mieszkał i rzadko ktoś tu przychodził, więc prawdopodobieństwo że ktoś przeszkodzi było bardzo niskie. A że było trochę kurzu? No cóż, wątpiła by Rineheart zwracał na to uwagę, zawsze jawił jej się jako auror bardzo konkretny i rzeczowy, nie lubiący rozpraszać się błahostkami. Ani trochę nie zdziwiło ją, że chciał od razu przejść do rzeczy. Miał rację, im szybciej tym lepiej, nie było co zwlekać z nieuniknionym.
Przeszli do salonu, który wyglądał stosunkowo najporządniej ze wszystkich pomieszczeń i chyba najlepiej nadawał się do podobnych zajęć.
- Wiem, że to będzie boleć, ale nie chcę ulgowego traktowania ani litości. Jak pan mówi, wróg mi go nie okaże, więc chcę się nauczyć, jak najlepiej bronić się przed atakiem kogoś, kto nie będzie stał po tej samej stronie – powiedziała odważnie. Nikt nie lubił bólu ani innych ludzi w swojej głowie, chyba że był masochistą, ale poświęcenia bywały konieczne dla większego dobra. Czasem warto było trochę pocierpieć, jeśli w dalszej perspektywie mogło to przynieść korzyści nie tylko dla niej, ale i dla Zakonu. – Jestem gotowa się przekonać, choć wiem, że będzie musiało minąć trochę czasu, zanim nauczę się skutecznie bronić. Proszę jednak robić wszystko, co konieczne, aby mnie tego nauczyć.
Stała na przeciwko niego, czekając. Może na wskazówki, a może na pierwsze uderzenie legilimencji. Gotowała się na to w myślach, starając się przypomnieć sobie to, co znała z podręczników. Oczyść swój umysł, skoncentruj się, zapanuj nad emocjami.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie czekając na jej zaproszenie usiadł na skraju kanapy. Zgarbił się, wciąż jednak pozostając spiętym, a więc i czujnym, nie odrywając od niej bezlitosnego spojrzenia niebieskich oczu.
– Oklumencja nie jest tylko sposobem bronienia własnych myśli – zaczął spokojnie, lecz nijak nie można było w jego głosie usłyszeć łagodności czy zrozumienia, to przede wszystkim powaga wybijała się na pierwszy plan. Niezbyt czuły, suchy ton już był sugestią co do tego, jak będzie wyglądać cała nauka w wykonaniu doświadczonego aurora. – To przede wszystkim dodatkowy mechanizm regulowania własnych emocji – dokończył główną myśl, ponieważ była ona wiodącą tezą w trakcie całej długiej i żmudnej nauki. Praktyka wiele rzeczy wyklaruje, jednak Carter wciąż potrzebowała porządnego teoretycznego wprowadzania do zagadnienia. – Nigdy nie chodzi o same myśli, ważniejsze są emocje, które im towarzyszą. Ładunek emocjonalny zawsze odgrywa kluczowe znaczenie, nakreśla kontekst każdej myśli, definiuje ją. Zdolny legilimenta jest w stanie szybko wyśledzić, które wspomnienia skumulowane są wokół nienawiści, strachu, radości, największych nadziei. Najłatwiej wydobywa się te najświeższe, z ostatniego tygodnia, miesiąca, roku. Wiele zależy od tego, czy legilimenta wie, czego tak właściwie powinien szukać – znów zrobił pauzę, aby przyjrzeć się lepiej czarownicy w poszukiwaniu jej reakcji na te rewelacje. Nie sprawiała jednak wrażenia, aby chciała podważyć wypowiedziane słowa czy zadać własne pytania. – Właśnie dlatego oklumencja jest doskonałą obroną przeciwko legilimencji. To sztuka odseparowywania emocji od siebie, całkowitego ich wyciszania, spychania dalej i głębiej. Jeśli legilimenta nie będzie mógł wyczuć żadnych emocji, zadanie wydobycia z kogoś jakichkolwiek myśli stanie się bardzo utrudnione.
Podczas kursu mogła usłyszeć wiele teorii o ochranianiu umysłu, jednak często były one nieżyciowe i rozmijały się z prawdą. Niektórzy twierdzili, że wystarczy tylko stworzyć mentalny mur wokół umysłu, co było kompletną bzdurą. Tak naprawdę każdy oklumenta inaczej wizualizuje drogę do najskrytszych myśli. Potrafi selekcjonować wspomnienia według ich wagi, wszak jedne są niezbyt wartościowe a inne znaczą niezwykle wiele. Mentalne bariery powinny być wielopoziomowe, każdy kolejny poziom powinien być coraz lepiej zabezpieczony. Powinny być labiryntem, tajemną skrzynią z kilkoma ukrytymi dnami, spokojnym morzem, ale coraz to głębszym, przez co i bardziej tajemniczym, mętnym. Umysł powinien być strukturą przypominającą rosyjską matrioszkę. Zawsze coś pozostaje ukryte.
– Najpierw musisz odkryć, jak wielki ból wiąże się z penetracją myśli. Gdy zaczniesz go przyjmować beznamiętnie, staniesz się na niego kompletnie nieczuła, wówczas będziesz mogła zacząć tworzyć bariery wokół swojego umysłu. Ty wybierasz postać, pod jaką ukrywasz swoje myśli.
O wizualizacji miał zamiar opowiedzieć bardziej szczegółowo później, podczas ich kolejnego spotkania, jeśli tylko uzna, że jest gotowa. Wierzył, że Carter szybko pojmie istotę oklumencji.
– Oczyść umysł i ucisz emocje.
Tę mantrę powtarzano wszędzie, nawet podczas aurorskiego kursu i nie tylko w odniesieniu do oklumencji. Chyba tylko ona była tak naprawdę prawdziwa pośród rzucanych nieopacznie półprawd. Tylko spokój był ratunkiem.
Rineheart poderwał się z kanapy, następnie wyciągnął różdżkę i ścisnął ją w dłoni. Nie musiał jawnie celować w Carter, musiał tylko uaktywnić umiejętność. Ból w jego mniemaniu wciąż pozostawał najlepszym nauczycielem. Każdy chce go uniknąć, jednak oklumencja zmusza do tego, aby nauczyć się z nim żyć. Dopiero nieczułość wobec szturmów na umysł jest impulsem do stworzenia odpowiedniego systemu obrony. Tylko taki sposób nauki znał.
– Legilimens – wypowiedział wreszcie, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. Są one zwierciadłami duszy czy wrotami do umysłu?
– Oklumencja nie jest tylko sposobem bronienia własnych myśli – zaczął spokojnie, lecz nijak nie można było w jego głosie usłyszeć łagodności czy zrozumienia, to przede wszystkim powaga wybijała się na pierwszy plan. Niezbyt czuły, suchy ton już był sugestią co do tego, jak będzie wyglądać cała nauka w wykonaniu doświadczonego aurora. – To przede wszystkim dodatkowy mechanizm regulowania własnych emocji – dokończył główną myśl, ponieważ była ona wiodącą tezą w trakcie całej długiej i żmudnej nauki. Praktyka wiele rzeczy wyklaruje, jednak Carter wciąż potrzebowała porządnego teoretycznego wprowadzania do zagadnienia. – Nigdy nie chodzi o same myśli, ważniejsze są emocje, które im towarzyszą. Ładunek emocjonalny zawsze odgrywa kluczowe znaczenie, nakreśla kontekst każdej myśli, definiuje ją. Zdolny legilimenta jest w stanie szybko wyśledzić, które wspomnienia skumulowane są wokół nienawiści, strachu, radości, największych nadziei. Najłatwiej wydobywa się te najświeższe, z ostatniego tygodnia, miesiąca, roku. Wiele zależy od tego, czy legilimenta wie, czego tak właściwie powinien szukać – znów zrobił pauzę, aby przyjrzeć się lepiej czarownicy w poszukiwaniu jej reakcji na te rewelacje. Nie sprawiała jednak wrażenia, aby chciała podważyć wypowiedziane słowa czy zadać własne pytania. – Właśnie dlatego oklumencja jest doskonałą obroną przeciwko legilimencji. To sztuka odseparowywania emocji od siebie, całkowitego ich wyciszania, spychania dalej i głębiej. Jeśli legilimenta nie będzie mógł wyczuć żadnych emocji, zadanie wydobycia z kogoś jakichkolwiek myśli stanie się bardzo utrudnione.
Podczas kursu mogła usłyszeć wiele teorii o ochranianiu umysłu, jednak często były one nieżyciowe i rozmijały się z prawdą. Niektórzy twierdzili, że wystarczy tylko stworzyć mentalny mur wokół umysłu, co było kompletną bzdurą. Tak naprawdę każdy oklumenta inaczej wizualizuje drogę do najskrytszych myśli. Potrafi selekcjonować wspomnienia według ich wagi, wszak jedne są niezbyt wartościowe a inne znaczą niezwykle wiele. Mentalne bariery powinny być wielopoziomowe, każdy kolejny poziom powinien być coraz lepiej zabezpieczony. Powinny być labiryntem, tajemną skrzynią z kilkoma ukrytymi dnami, spokojnym morzem, ale coraz to głębszym, przez co i bardziej tajemniczym, mętnym. Umysł powinien być strukturą przypominającą rosyjską matrioszkę. Zawsze coś pozostaje ukryte.
– Najpierw musisz odkryć, jak wielki ból wiąże się z penetracją myśli. Gdy zaczniesz go przyjmować beznamiętnie, staniesz się na niego kompletnie nieczuła, wówczas będziesz mogła zacząć tworzyć bariery wokół swojego umysłu. Ty wybierasz postać, pod jaką ukrywasz swoje myśli.
O wizualizacji miał zamiar opowiedzieć bardziej szczegółowo później, podczas ich kolejnego spotkania, jeśli tylko uzna, że jest gotowa. Wierzył, że Carter szybko pojmie istotę oklumencji.
– Oczyść umysł i ucisz emocje.
Tę mantrę powtarzano wszędzie, nawet podczas aurorskiego kursu i nie tylko w odniesieniu do oklumencji. Chyba tylko ona była tak naprawdę prawdziwa pośród rzucanych nieopacznie półprawd. Tylko spokój był ratunkiem.
Rineheart poderwał się z kanapy, następnie wyciągnął różdżkę i ścisnął ją w dłoni. Nie musiał jawnie celować w Carter, musiał tylko uaktywnić umiejętność. Ból w jego mniemaniu wciąż pozostawał najlepszym nauczycielem. Każdy chce go uniknąć, jednak oklumencja zmusza do tego, aby nauczyć się z nim żyć. Dopiero nieczułość wobec szturmów na umysł jest impulsem do stworzenia odpowiedniego systemu obrony. Tylko taki sposób nauki znał.
– Legilimens – wypowiedział wreszcie, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. Są one zwierciadłami duszy czy wrotami do umysłu?
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Mimo odważnej pozy, którą przybierała, trochę się w głębi duszy stresowała. Wiedziała że to bardzo trudna nauka i że nie opanuje jej po jednym spotkaniu, ani nawet nie po kilku. To wydawało się trudniejsze niż nauka wyczarowania patronusa lub porządnych tarcz. Ucząc się innych aurorskich umiejętności nie musiała w końcu wpuszczać nikogo do swojej głowy. Fakt, że z własnej woli zgadzała się na wdarcie się w jej umysł legilimenty, bez wątpienia świadczyło o zaufaniu, które do niego miała, ale także o desperacji, by nauczyć się oklumencji. Nauka przez odpieranie legilimencji była dość ostrym sposobem na przyswojenie tej umiejętności, ale prawdopodobnie najlepszym z możliwych, skutecznie hartującym umysł.
Wysłuchała jego słów z należytą uwagą, starając się zapamiętać to, co mówił. Niby czytała już teorię w książce, ale to nie mogło zastąpić rozmowy z legilimentą, który nie raz wdzierał się do cudzych umysłów i miał doświadczenie, wiedział o czym mówił.
- Z regulowaniem emocji miałam zawsze problem. Zdarza mi się czasem zareagować zbyt emocjonalnie – przyznała szczerze. Teraz już i tak nie będzie tajemnic, skoro Kieran za chwilę wedrze się do jej głowy i zobaczy jej wspomnienia i myśli. – Chciałabym się tego pozbyć. Nauczyć się trzymać temperament na wodzy. – Robiła pewne postępy, starając się często zachowywać swoje myśli dla siebie, ale czasem nadal źle radziła sobie z porażkami i wyrzucała sobie, że nie zrobiła czegoś lepiej, choć pewnie mogła. Bywała też buntownicza, zwłaszcza gdy ktoś próbował insynuować, że aurorstwo nie jest przeznaczone kobietom i powinna była zostać w domu lub zajmować się czymś spokojniejszym. To rodziło w niej silną złość i sprzeciw, była równa mężczyznom i zamierzała walczyć o lepsze jutro na równi z nimi. Ale skoro nadchodziła wojna, to czas był najwyższy, żeby odgrodzić się od takich emocji, które mogły zaburzać jej trzeźwy osąd. Podejrzewała też, że tak jak Kieran mówił, przeciwnik mógłby łatwo wykorzystać jej emocje przeciwko niej oraz wychwycić, jakimi emocjami było nacechowane dane wspomnienie. – Zdaję sobie sprawę, że emocje w rękach legilimenty to groźna broń i wolałabym nie wkładać mu jej w ręce – skwitowała, kiwając głową. Podejrzewała jednak, że nauka kontrolowania emocji zajmie sporo czasu, będzie musiała długo się w tym ćwiczyć, żeby stać się niewzruszona i tym samym skuteczniej bronić swój umysł. Mogło jej to zająć całe miesiące. Niektórzy ludzie wydawali się mieć lepsze predyspozycje do wyciszania emocji, od zawsze skupieni, cisi i pozbawieni nadmiernej emocjonalności i charakterności, ale Sophia taka nie była. Chociaż była wytrzymała na różne rzeczy i dość silna psychicznie, to od emocji nie była wolna. – Czy to prawda, że oklumencja, oprócz ochrony przed legilimencją, może dodatkowo ułatwiać obronę przed zaklęciami wpływającymi na umysł, takimi jak na przykład klątwa Imperius? – dopytała jeszcze, kojarząc takie wzmianki z książki, którą czytała.
Kiedy skończył mówić i wydał jej polecenie, skupiła się, starając oczyścić swój umysł z nadmiaru myśli i emocji. Próbowała się wyciszyć, by lepiej przygotować się na to, co miało nastąpić. Patrzyła jak Rineheart wstaje i wyciąga różdżkę, a potem wypowiada zaklęcie aktywujące umiejętność. Ich spojrzenia spotkały się na moment, oczy barwy płynnego złota napotkały błękitne, a zaraz potem posmakowała działania legilimencji.
Sophia poczuła to od razu, zupełnie jakby do jej głowy wdarły się nagle macki obcego umysłu. Wślizgnęły się w niego boleśnie, czemu towarzyszył ucisk w głowie. Nie mogła powstrzymać krótkiego, zduszonego krzyku, który wyrwał się spomiędzy jej warg pod wpływem mentalnego bólu. Mogła też zobaczyć wspomnienie, które wydobył Rineheart – wspomnienie pojedynku w Dziurawym Kotle, stosunkowo świeże, bo zaledwie sprzed miesiąca. Mogła zobaczyć migawki tamtego starcia oraz towarzyszących mu emocji. Jednocześnie wiedziała, co powinna zrobić według podręcznika – odepchnąć Rinehearta, wyrzucić go ze swojej głowy, przerwać to połączenie, by nie pozwolić mu zapuścić się dalej. Próbowała włożyć w to całą swoją silną wolę, zagrodzić przed nim wspomnienia, nie pozwolić mu podążyć dalej, ale oprócz pojedynku w Kotle pojawiły się i migawki z pracy, przesycone różnymi emocjami – uporem, zawziętością i niekiedy żalem, ilekroć docierała gdzieś za późno. Nie musiał grzebać głęboko, by wyczytać silne przywiązanie Sophii do pracy i to, jak wiele miejsca zajmowało w jej myślach bycie aurorem i członkinią Zakonu, bo zdecydowana większość jej najświeższych wspomnień i myśli dotyczyła właśnie tych dwóch sfer jej życia. Mimo to usilnie próbowała się go pozbyć, i ta mentalna szarpanina sprawiała jej tym większy ból, ale nie poddawała się.
Wysłuchała jego słów z należytą uwagą, starając się zapamiętać to, co mówił. Niby czytała już teorię w książce, ale to nie mogło zastąpić rozmowy z legilimentą, który nie raz wdzierał się do cudzych umysłów i miał doświadczenie, wiedział o czym mówił.
- Z regulowaniem emocji miałam zawsze problem. Zdarza mi się czasem zareagować zbyt emocjonalnie – przyznała szczerze. Teraz już i tak nie będzie tajemnic, skoro Kieran za chwilę wedrze się do jej głowy i zobaczy jej wspomnienia i myśli. – Chciałabym się tego pozbyć. Nauczyć się trzymać temperament na wodzy. – Robiła pewne postępy, starając się często zachowywać swoje myśli dla siebie, ale czasem nadal źle radziła sobie z porażkami i wyrzucała sobie, że nie zrobiła czegoś lepiej, choć pewnie mogła. Bywała też buntownicza, zwłaszcza gdy ktoś próbował insynuować, że aurorstwo nie jest przeznaczone kobietom i powinna była zostać w domu lub zajmować się czymś spokojniejszym. To rodziło w niej silną złość i sprzeciw, była równa mężczyznom i zamierzała walczyć o lepsze jutro na równi z nimi. Ale skoro nadchodziła wojna, to czas był najwyższy, żeby odgrodzić się od takich emocji, które mogły zaburzać jej trzeźwy osąd. Podejrzewała też, że tak jak Kieran mówił, przeciwnik mógłby łatwo wykorzystać jej emocje przeciwko niej oraz wychwycić, jakimi emocjami było nacechowane dane wspomnienie. – Zdaję sobie sprawę, że emocje w rękach legilimenty to groźna broń i wolałabym nie wkładać mu jej w ręce – skwitowała, kiwając głową. Podejrzewała jednak, że nauka kontrolowania emocji zajmie sporo czasu, będzie musiała długo się w tym ćwiczyć, żeby stać się niewzruszona i tym samym skuteczniej bronić swój umysł. Mogło jej to zająć całe miesiące. Niektórzy ludzie wydawali się mieć lepsze predyspozycje do wyciszania emocji, od zawsze skupieni, cisi i pozbawieni nadmiernej emocjonalności i charakterności, ale Sophia taka nie była. Chociaż była wytrzymała na różne rzeczy i dość silna psychicznie, to od emocji nie była wolna. – Czy to prawda, że oklumencja, oprócz ochrony przed legilimencją, może dodatkowo ułatwiać obronę przed zaklęciami wpływającymi na umysł, takimi jak na przykład klątwa Imperius? – dopytała jeszcze, kojarząc takie wzmianki z książki, którą czytała.
Kiedy skończył mówić i wydał jej polecenie, skupiła się, starając oczyścić swój umysł z nadmiaru myśli i emocji. Próbowała się wyciszyć, by lepiej przygotować się na to, co miało nastąpić. Patrzyła jak Rineheart wstaje i wyciąga różdżkę, a potem wypowiada zaklęcie aktywujące umiejętność. Ich spojrzenia spotkały się na moment, oczy barwy płynnego złota napotkały błękitne, a zaraz potem posmakowała działania legilimencji.
Sophia poczuła to od razu, zupełnie jakby do jej głowy wdarły się nagle macki obcego umysłu. Wślizgnęły się w niego boleśnie, czemu towarzyszył ucisk w głowie. Nie mogła powstrzymać krótkiego, zduszonego krzyku, który wyrwał się spomiędzy jej warg pod wpływem mentalnego bólu. Mogła też zobaczyć wspomnienie, które wydobył Rineheart – wspomnienie pojedynku w Dziurawym Kotle, stosunkowo świeże, bo zaledwie sprzed miesiąca. Mogła zobaczyć migawki tamtego starcia oraz towarzyszących mu emocji. Jednocześnie wiedziała, co powinna zrobić według podręcznika – odepchnąć Rinehearta, wyrzucić go ze swojej głowy, przerwać to połączenie, by nie pozwolić mu zapuścić się dalej. Próbowała włożyć w to całą swoją silną wolę, zagrodzić przed nim wspomnienia, nie pozwolić mu podążyć dalej, ale oprócz pojedynku w Kotle pojawiły się i migawki z pracy, przesycone różnymi emocjami – uporem, zawziętością i niekiedy żalem, ilekroć docierała gdzieś za późno. Nie musiał grzebać głęboko, by wyczytać silne przywiązanie Sophii do pracy i to, jak wiele miejsca zajmowało w jej myślach bycie aurorem i członkinią Zakonu, bo zdecydowana większość jej najświeższych wspomnień i myśli dotyczyła właśnie tych dwóch sfer jej życia. Mimo to usilnie próbowała się go pozbyć, i ta mentalna szarpanina sprawiała jej tym większy ból, ale nie poddawała się.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nawet on, auror z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem, czasem miał problem z zachowaniem spokoju. Mógłby wiele mówić o całkowitym odcinaniu się od emocji, jednak w praktyce było to naprawdę ogromnym wyzwaniem. Ludzie z natury byli istotami bardzo emocjonalnymi. Niby dlaczego niemowlęta o swoich potrzebach informują z pomocą płaczu? Płaczę, bo jestem głodny. Płaczę, bo mam pełną pieluchę. Krzyczę, bo jestem zły. Właśnie dlatego oklumencja była zdolnością trudną do wyuczenia, jednak mogła też okazać się niebezpieczna, jeśli człowiek zaczynał blokować wszystkie znane sobie niegdyś uczucia Brak odczuwania emocji doprowadzał do całkowitego braku zrozumienia ich. Nieczułość prowadziła do braku empatii. Niemożność zrozumienia uczuć innych ludzi mogła tworzyć prawdziwe potwory gotowe do zadania bólu. We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek, również w sztuce zamykania własnego umysłu przed wszystkim, co może go zranić.
Jej motywacja wydała mu się jak najbardziej rozsądna. Poprzez naukę blokowanie emocji wytrącała potężna broń z ręki swojemu przeciwnikowi. Nie mogli mieć pewności jak wielkim potencjałem mógł poszczycić się wróg, dlatego lepiej było dmuchać na zimne. Wiedzieli za to, że niektórzy czarnoksiężnicy nie mieli żadnych skrupułów przed rzucaniem Zaklęć Niewybaczalnych. Wystarczy, że już trzy osoby z Zakonu zmuszone były do działania pod przymusem cholernego Imperiusa.
– Tak, to prawda – odpowiedział na jej pytanie z jak największą wyrozumiałością. Miała prawo pytać, jeśli nie była czegoś pewna. To dobrze, że chciała dowiedzieć się jak najwięcej. Zależało jej. Kieran miał nadzieję, że zachowa tę determinację do końca, póki nie osiągnie celu. Sukces osiągnie dopiero wtedy, gdy postawi wokół umysłu wystarczająco silną barierę, której Kieran nie przebije nawet najsilniejszym mentalnym atakiem. – Oklumencja sprawia, że każde zaklęcie mogące wpłynąć na twój umysł nie jest dla ciebie zagrożeniem. Confundus, Amicus, Regressio, nawet wspomniany przez ciebie Imperius nie uczyni ci żadnej krzywdy.
W jego mniemaniu to było wystarczające wprowadzenie przed spróbowaniem praktyki. Czuł, że czyni dobrze, kiedy wstawał z kanapy. Wypowiedział formułę zaklęcia i zaraz wkradł się do umysłu czarownicy, nie przerywając nawiązanego kontaktu wzrokowego. Nie poczuł nawet lekkiego szarpnięcia, gdy zaczynał poruszać się pomiędzy wspomnieniami, aby w końcu sięgnąć po jedno z nich. Dla niego to wszystko było tak płynne. Choć ból Carter był wyczuwalny i dla niego, to jednak należał przede wszystkim do niej, był niczym lekkie ukłucie. Wyrwany z jej gardła krzyk był za to dalekim echem, stłumionym przez odległość. Rineheart potrafił pozostać nieczułym na cudze cierpienie, nawet jeśli sam był jego sprawcą. Ujrzał wspomnienie walki z Dziurawego Kotła, dostrzegł najświeższe wspomnienia związane z pracą. Pełne były żalu, złości, goryczy. Przerwał połączenie, nie chcę grzebać głębiej, dotykać najbardziej bolesnych chwil. Mógł to zrobić z łatwością. Zamierzał dać jej wytchnienie, dlatego wycofał się z jej umysłu.
– Teraz już wiesz jak bardzo to boli – rzucił beznamiętnie. – Nie zrobiłem tego dlatego, że jestem jakimś sadystą – wyjaśnił jej spokojnie. – Musisz wiedzieć, z jakim bólem chcesz się mierzyć. Pierwszą trudnością będzie wypracowanie mechanizmu, w którym nie będziesz przed nim uciekać, ale zaczniesz nieustannie stawiać mu czoła. To najlepszy sposób, aby utworzyć mentalne bariery wokół swojego umysłu.
Wierzył, że wskazuje jej najlepszą drogę do nauki trudnego zagadnienia. Przekazał wcześniej podobne nauki innym osobom, w tym własnej córce. Nie zniszczył to jego uczniów, wciąż żyją i wiodą przyzwoite życie.
Jej motywacja wydała mu się jak najbardziej rozsądna. Poprzez naukę blokowanie emocji wytrącała potężna broń z ręki swojemu przeciwnikowi. Nie mogli mieć pewności jak wielkim potencjałem mógł poszczycić się wróg, dlatego lepiej było dmuchać na zimne. Wiedzieli za to, że niektórzy czarnoksiężnicy nie mieli żadnych skrupułów przed rzucaniem Zaklęć Niewybaczalnych. Wystarczy, że już trzy osoby z Zakonu zmuszone były do działania pod przymusem cholernego Imperiusa.
– Tak, to prawda – odpowiedział na jej pytanie z jak największą wyrozumiałością. Miała prawo pytać, jeśli nie była czegoś pewna. To dobrze, że chciała dowiedzieć się jak najwięcej. Zależało jej. Kieran miał nadzieję, że zachowa tę determinację do końca, póki nie osiągnie celu. Sukces osiągnie dopiero wtedy, gdy postawi wokół umysłu wystarczająco silną barierę, której Kieran nie przebije nawet najsilniejszym mentalnym atakiem. – Oklumencja sprawia, że każde zaklęcie mogące wpłynąć na twój umysł nie jest dla ciebie zagrożeniem. Confundus, Amicus, Regressio, nawet wspomniany przez ciebie Imperius nie uczyni ci żadnej krzywdy.
W jego mniemaniu to było wystarczające wprowadzenie przed spróbowaniem praktyki. Czuł, że czyni dobrze, kiedy wstawał z kanapy. Wypowiedział formułę zaklęcia i zaraz wkradł się do umysłu czarownicy, nie przerywając nawiązanego kontaktu wzrokowego. Nie poczuł nawet lekkiego szarpnięcia, gdy zaczynał poruszać się pomiędzy wspomnieniami, aby w końcu sięgnąć po jedno z nich. Dla niego to wszystko było tak płynne. Choć ból Carter był wyczuwalny i dla niego, to jednak należał przede wszystkim do niej, był niczym lekkie ukłucie. Wyrwany z jej gardła krzyk był za to dalekim echem, stłumionym przez odległość. Rineheart potrafił pozostać nieczułym na cudze cierpienie, nawet jeśli sam był jego sprawcą. Ujrzał wspomnienie walki z Dziurawego Kotła, dostrzegł najświeższe wspomnienia związane z pracą. Pełne były żalu, złości, goryczy. Przerwał połączenie, nie chcę grzebać głębiej, dotykać najbardziej bolesnych chwil. Mógł to zrobić z łatwością. Zamierzał dać jej wytchnienie, dlatego wycofał się z jej umysłu.
– Teraz już wiesz jak bardzo to boli – rzucił beznamiętnie. – Nie zrobiłem tego dlatego, że jestem jakimś sadystą – wyjaśnił jej spokojnie. – Musisz wiedzieć, z jakim bólem chcesz się mierzyć. Pierwszą trudnością będzie wypracowanie mechanizmu, w którym nie będziesz przed nim uciekać, ale zaczniesz nieustannie stawiać mu czoła. To najlepszy sposób, aby utworzyć mentalne bariery wokół swojego umysłu.
Wierzył, że wskazuje jej najlepszą drogę do nauki trudnego zagadnienia. Przekazał wcześniej podobne nauki innym osobom, w tym własnej córce. Nie zniszczył to jego uczniów, wciąż żyją i wiodą przyzwoite życie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sophia nie chciała stać się pozbawionym empatii potworem niezdolnym do współodczuwania. Nie chciała utracić emocji całkowicie, ale chciała, by nie miały tak dużej władzy nad niektórymi jej posunięciami. Chciała być dobra w tym, co robi, sprawdzać się w swoim zawodzie i podchodzić do wszystkiego ze zdrowym dystansem, ale też bez bezwzględności i całkowitego zobojętnienia. W końcu kim by byli, gdyby wszystko, co przeżywają, stało się obojętne? Należało zachować równowagę i nie podążać w żadną ze skrajności, bo obie mogły okazać się równie destrukcyjne. Wykorzystanie emocji i uczuć przez wroga mogło być niebezpieczne, a zabranie mu tego atutu z rąk mogło ją w wielu sytuacjach uratować, zwłaszcza jeśli większa odporność umysłowa mogła ochronić ją także przed działaniem zaklęć mamiących umysł i pętających wolę. Ich wrogowie byli niebezpieczni. Władali czarną magią, więc Imperius i inne groźne zaklęcia na pewno nie były im obce. Mogli wśród nich znajdować się także legilimenci. Skoro mieli ich Zakonnicy, to wydawało się, że tamci mogą mieć tym bardziej.
- To brzmi jak coś, co mogłoby bardzo przydać się w walce – odezwała się, kiedy potwierdził jej przypuszczenia, że umiejętność oklumencji ochroniłaby ją przed skutkami tych zaklęć. Przynajmniej w znacznym stopniu. – Zaklęcia wpływające na umysł są zmorą pojedynków, nawet jeśli nie zadają fizycznych ran. Zwłaszcza Imperius to prawdziwe zagrożenie, przed którym wolałabym się ustrzec, więc skoro istnieje taka możliwość, chcę z niej skorzystać i nauczyć się bronić swój umysł. – Nie chciała podzielić losów Alexandra, zmuszonego tym zaklęciem do pomagania ich wrogom. Nie chciała stać się narzędziem w ich rękach, bezwładną marionetką wykonującą cudze rozkazy i robiącą rzeczy, których nigdy nie uczyniłaby z własnej woli. To była przestroga i miała spory udział w tym, że Sophia zdecydowała się podjąć naukę oklumencji. Zaczęła o niej czytać i korzystając z faktu, że Zakon miał kilku legilimentów, poprosiła jednego z nich o lekcję w praktyce. Bo co mogłoby ją nauczyć tego lepiej niż odpieranie legilimencyjnego ataku?
Wiedziała, że to będzie bolało. Była na to przygotowana, ale odczuła to i tak. Ingerencja w umysł nie mogła pozostać obojętna i niezauważalna. Próbowała wyrzucić go z umysłu, odepchnąć, sprawić by dalsze zagłębianie się w jej wspomnienia stało się dla niego niemożliwe. Czytając książki o oklumencji i legilimencji tak wyobrażała sobie obronę – odtrącanie macek obcego umysłu, odrzucanie obcej ingerencji, zobojętnianie się i ukrywanie swoich wspomnień i emocji.
Ale on po chwili wycofał się sam. Poczuła to wyraźnie, już nie widząc wspomnień, które oglądał ani nie czując w głowie tej drugiej, obcej obecności.
- Wiem, ale nadal jestem gotowa na dalszą naukę – rzekła. Wiedziała, że nie robił tego, by się nad nią znęcać. Ufała mu, w przeciwnym wypadku by go tu nie było, ani w jej domu, ani w głowie. Wpuściła go, bo miała do niego zaufanie i widziała w nim dobrego nauczyciela, kogoś kto mógł wskazać jej drogę i nauczyć, jak należy chronić swój umysł. – Chcę umieć się przed tym obronić, bo wiem, że ci, z którymi walczymy, z lubością wykorzystają swoje umiejętności, by sprawić mi ból, a także zdobyć informacje, które pragnę chronić. – Musiała strzec sekretów Zakonu, od których zależało nie tylko jej życie, ale przede wszystkim innych. Nie mogła pozwolić na to, by ktoś za sprawą jej braków w umiejętnościach obrony własnych myśli i wspomnień poznał te informacje, dlatego musiała poczynić starania, żeby to utrudnić. – Więc muszę po prostu... zaakceptować ten ból i wyjść mu na przeciw? Nie uciekać umysłem ani nie wypychać usilnie legilimenty z mojej głowy? – dopytywała.
Wciąż czuła lekkie pulsowanie w skroniach nawet po tym, kiedy już wyszedł z jej głowy. Ale to nie mogło jej zatrzymać ani zniechęcić.
- Jestem gotowa do dalszych prób – powiedziała po chwili, wiedząc jednak doskonale, że dziś się tego nie nauczy. Ani nie jutro. Ani nie za miesiąc. Czekało ją jeszcze niejedno spotkanie z Kieranem, a także nauka samodzielna. Musiała umieć oczyszczać umysł i panować nad nim. Oby tylko auror miał dość cierpliwości, ale skoro nauczał już innych, to może nauczy i ją. Potrzebowała czasu, ale ćwiczenia i systematyczna nauka miały przybliżyć ją do sukcesu i z czasem go zapewnić.
Oczyściła swój umysł, gotując się na ponowne uderzenie legilimencji, choć już bardziej przygotowana na to, co za chwilę nastąpi.
- To brzmi jak coś, co mogłoby bardzo przydać się w walce – odezwała się, kiedy potwierdził jej przypuszczenia, że umiejętność oklumencji ochroniłaby ją przed skutkami tych zaklęć. Przynajmniej w znacznym stopniu. – Zaklęcia wpływające na umysł są zmorą pojedynków, nawet jeśli nie zadają fizycznych ran. Zwłaszcza Imperius to prawdziwe zagrożenie, przed którym wolałabym się ustrzec, więc skoro istnieje taka możliwość, chcę z niej skorzystać i nauczyć się bronić swój umysł. – Nie chciała podzielić losów Alexandra, zmuszonego tym zaklęciem do pomagania ich wrogom. Nie chciała stać się narzędziem w ich rękach, bezwładną marionetką wykonującą cudze rozkazy i robiącą rzeczy, których nigdy nie uczyniłaby z własnej woli. To była przestroga i miała spory udział w tym, że Sophia zdecydowała się podjąć naukę oklumencji. Zaczęła o niej czytać i korzystając z faktu, że Zakon miał kilku legilimentów, poprosiła jednego z nich o lekcję w praktyce. Bo co mogłoby ją nauczyć tego lepiej niż odpieranie legilimencyjnego ataku?
Wiedziała, że to będzie bolało. Była na to przygotowana, ale odczuła to i tak. Ingerencja w umysł nie mogła pozostać obojętna i niezauważalna. Próbowała wyrzucić go z umysłu, odepchnąć, sprawić by dalsze zagłębianie się w jej wspomnienia stało się dla niego niemożliwe. Czytając książki o oklumencji i legilimencji tak wyobrażała sobie obronę – odtrącanie macek obcego umysłu, odrzucanie obcej ingerencji, zobojętnianie się i ukrywanie swoich wspomnień i emocji.
Ale on po chwili wycofał się sam. Poczuła to wyraźnie, już nie widząc wspomnień, które oglądał ani nie czując w głowie tej drugiej, obcej obecności.
- Wiem, ale nadal jestem gotowa na dalszą naukę – rzekła. Wiedziała, że nie robił tego, by się nad nią znęcać. Ufała mu, w przeciwnym wypadku by go tu nie było, ani w jej domu, ani w głowie. Wpuściła go, bo miała do niego zaufanie i widziała w nim dobrego nauczyciela, kogoś kto mógł wskazać jej drogę i nauczyć, jak należy chronić swój umysł. – Chcę umieć się przed tym obronić, bo wiem, że ci, z którymi walczymy, z lubością wykorzystają swoje umiejętności, by sprawić mi ból, a także zdobyć informacje, które pragnę chronić. – Musiała strzec sekretów Zakonu, od których zależało nie tylko jej życie, ale przede wszystkim innych. Nie mogła pozwolić na to, by ktoś za sprawą jej braków w umiejętnościach obrony własnych myśli i wspomnień poznał te informacje, dlatego musiała poczynić starania, żeby to utrudnić. – Więc muszę po prostu... zaakceptować ten ból i wyjść mu na przeciw? Nie uciekać umysłem ani nie wypychać usilnie legilimenty z mojej głowy? – dopytywała.
Wciąż czuła lekkie pulsowanie w skroniach nawet po tym, kiedy już wyszedł z jej głowy. Ale to nie mogło jej zatrzymać ani zniechęcić.
- Jestem gotowa do dalszych prób – powiedziała po chwili, wiedząc jednak doskonale, że dziś się tego nie nauczy. Ani nie jutro. Ani nie za miesiąc. Czekało ją jeszcze niejedno spotkanie z Kieranem, a także nauka samodzielna. Musiała umieć oczyszczać umysł i panować nad nim. Oby tylko auror miał dość cierpliwości, ale skoro nauczał już innych, to może nauczy i ją. Potrzebowała czasu, ale ćwiczenia i systematyczna nauka miały przybliżyć ją do sukcesu i z czasem go zapewnić.
Oczyściła swój umysł, gotując się na ponowne uderzenie legilimencji, choć już bardziej przygotowana na to, co za chwilę nastąpi.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Podczas ataku nawet nie starał się być subtelny. Jego dziadek był znaczenie lepszym legilimentą, był w stanie zakraść się do cudzego umysłu bez ostrzeżenia, jedynie spoglądając komuś w oczy. Ale nie wykorzystywał tego w nikczemny sposób, lubił jednak uświadamiać swojemu wnukowi, że w każdej chwili może poznać wszystkie jego sekrety. Tak naprawdę dopiero na starość doprowadził tę umiejętność do takiej perfekcji. Kieranowi wystarczało, że potrafił z niebywałą łatwością wyczuwać kłamstwa innych. Korzystanie z legilimencji na polu walki wymagało zbyt dużego skupienia, a te łatwo było złamać nawet najmniejszym bodźcem. Czasem jednak, gdy natrafiał na młode umysły, niczego nieświadome, udawało mu się do nich wślizgiwać, nie zadając przy tym bólu. Czynił to jednak niezwykle rzadko. Był aurorem, więc wiedział doskonale, że podobne praktyki są nielegalne. Zawsze jednak swój tajny atut wykorzystywał w dobrych celach. Teraz też robił coś dobrego, pomagał w przyswojeniu innej osobie tajników oklumencji. To praktyka czyn mistrza.
– Nie chodzi o całkowite akceptowanie bólu, lecz o zaznajomienie się z nim – odparł szybko, stanowczo, nie chcąc, aby źle zrozumiała jego słowa. – Upadki uczą nas tylko wtedy, kiedy udaje nam się po nich podnieść. Tak samo jest w tej sytuacji. Nie skupiaj się na tym, żeby mnie za wszelką cenę z umysłu wypchnąć, naucz się tego, co zrobić, żeby mnie do swojego umysłu nie dopuścić. Musisz budować pomiędzy nami dystans i ścianę. Musisz otoczyć się skuteczną barierą. Żeby jednak ten dystans zbudować, musisz zacząć blokować swoje emocje. Jeśli nadchodzi atak, masz pozostawać niewzruszona. Przez ataki budujemy twoją odporność na nie. Rozumiesz, do czego zmierzam i co chcemy osiągnąć? – spojrzał na nią uważnie, próbując jeszcze bardziej dokładnie wyjaśnić jej swój sposób rozumowania oklumencji, jak również cały proces nauki pod jego przewodnictwem. – Jeśli zabijesz w sobie ten ból, legilimenta nie będzie miał czego się chwycić. Ponieważ to ból jest tym, co pozwala najłatwiej zakraść się do czyjejś głowy. Nie jest ci wcale potrzebna wiedza jak kogoś wypchnąć ze swojej głowy, bo ćwiczysz po to, aby nikogo już do niej nie wpuścić.
Szukał w jej oczach przebłysku zrozumienia. Miał nadzieję, że pojmowała jego punkt widzenia.
– Kiedy dom zmywa powódź, człowiek odbudowuje go tak, aby już więcej powódź go nie tknęła. Czyni go trwalszym. Właśnie tego od ciebie żądam. Masz uczynić swój umysł silniejszym, mniej podatnym na ataki.
Stwierdziła, że jest gotowa, ale czy na pewno tak było. Spoglądał na nią z uwagą. Ale nie zamierzał długo czekać. – Legilimens – znów wniknął do jej umysłu, naparł na niego z jeszcze większą mocą.
– Nie chodzi o całkowite akceptowanie bólu, lecz o zaznajomienie się z nim – odparł szybko, stanowczo, nie chcąc, aby źle zrozumiała jego słowa. – Upadki uczą nas tylko wtedy, kiedy udaje nam się po nich podnieść. Tak samo jest w tej sytuacji. Nie skupiaj się na tym, żeby mnie za wszelką cenę z umysłu wypchnąć, naucz się tego, co zrobić, żeby mnie do swojego umysłu nie dopuścić. Musisz budować pomiędzy nami dystans i ścianę. Musisz otoczyć się skuteczną barierą. Żeby jednak ten dystans zbudować, musisz zacząć blokować swoje emocje. Jeśli nadchodzi atak, masz pozostawać niewzruszona. Przez ataki budujemy twoją odporność na nie. Rozumiesz, do czego zmierzam i co chcemy osiągnąć? – spojrzał na nią uważnie, próbując jeszcze bardziej dokładnie wyjaśnić jej swój sposób rozumowania oklumencji, jak również cały proces nauki pod jego przewodnictwem. – Jeśli zabijesz w sobie ten ból, legilimenta nie będzie miał czego się chwycić. Ponieważ to ból jest tym, co pozwala najłatwiej zakraść się do czyjejś głowy. Nie jest ci wcale potrzebna wiedza jak kogoś wypchnąć ze swojej głowy, bo ćwiczysz po to, aby nikogo już do niej nie wpuścić.
Szukał w jej oczach przebłysku zrozumienia. Miał nadzieję, że pojmowała jego punkt widzenia.
– Kiedy dom zmywa powódź, człowiek odbudowuje go tak, aby już więcej powódź go nie tknęła. Czyni go trwalszym. Właśnie tego od ciebie żądam. Masz uczynić swój umysł silniejszym, mniej podatnym na ataki.
Stwierdziła, że jest gotowa, ale czy na pewno tak było. Spoglądał na nią z uwagą. Ale nie zamierzał długo czekać. – Legilimens – znów wniknął do jej umysłu, naparł na niego z jeszcze większą mocą.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Spodziewała się, że żeby zostać naprawdę dobrym legilimentą czy oklumentą potrzebne były lata praktyki. Kiedy już opanuje podstawy będzie musiała latami szlifować doprowadzanie umiejętności do perfekcji, tak żeby blokowanie legilimencji a także zaklęć mącących umysł stało się naturalne jak oddychanie. O ile będzie mieć te lata, bo równie dobrze mogła zginąć jeszcze w tym roku. Przyszłość w dobie anomalii i panoszących się coraz bardziej rycerzy Walpurgii nie rysowała się w sposób optymistyczny, więc Sophia liczyła się z ryzykiem. Póki jednak żyła, trwała jej walka ze złem i mogła doskonalić swoje umiejętności, by być coraz lepszą.
Nawet jeśli oznaczało to ból towarzyszący doświadczaniu legilimencji, chciała być przygotowana. Nie mogła dłużej sobie pozwolić na bycie słabą. Przez ostatnie lata dość mocno się zmieniła, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Po powrocie z Ameryki i pójściu na kurs aurorski stara, wesoła i dość rozrywkowa Sophia zaczęła powoli szlifować się w silną i niezależną aurorkę, coraz śmielej idącą pod prąd i walczącą o swoje pragnienia mimo że realia czasów, w których przyszło jej żyć, nie były łatwe dla młodych kobiet próbujących realizować się w zawodach uważanych za typowo męskie. Próbowała przebić głową szklany sufit, chciała być użyteczna społeczeństwu i ratować świat od zła czarnej magii. Niecały rok temu straciła rodziców i została na świecie praktycznie sama, później pojawił się też Zakon, anomalie i zaczęła się wojna – był to najwyższy czas, by odrzucić resztki dziecięctwa, przeciąć linki łączące ją z dawnym życiem i lepiej przygotować się na to, co dopiero nadchodziło.
Skinęła głową, przyjmując do wiadomości jego słowa i starając się je dobrze zrozumieć.
- Rozumiem. Muszę zablokować swoje emocje i tym samym zbudować swoją odporność na ataki, by nauczyć się nie wpuszczać do swojej głowy ani pana, ani innych, którzy mogliby chcieć spróbować do niej wejść – podsumowała. W teorii wydawało się to proste, ale w praktyce wiedziała, że będzie wymagało wielu treningów, zanim jej odporność stanie się wystarczająca, by ataki i towarzyszący im ból stały się obojętne. Coś takiego nie przychodziło od razu, na początku, a wymagało pracy. Była jednak gotowa. Sama się na to zdecydowała i nie zamierzała się wycofywać. Zamierzała podnosić się po upadkach tak długo, aż w końcu przestanie upadać, bo nauczy się bronić swego umysłu, tak by stał się zamknięty dla innych, niemożliwy do przejrzenia bądź zawładnięcia nim.
- Postaram się zrobić, co w mojej mocy – zapewniła. – Chcę się tego uczyć i mam nadzieję, że będzie mieć pan dostatecznie dużo cierpliwości. – I miała też nadzieję, że ona sama okaże się pojętną uczennicą i po odpowiedniej ilości treningów czegoś się nauczy. W dotychczasowym życiu często zdarzało jej się być w gorącej wodzie kąpaną i niecierpliwić się, kiedy to, co robiła nie przynosiło oczekiwanych efektów, ale w tym przypadku musiała przygotować się na to, że nie od razu jakieś będą. Złościła się, kiedy przez różne pechowe przypadki nie udawało jej się naprawić anomalii, bo większość jej prób kończyło się porażką, mimo że przecież dużo trenowała i była coraz silniejszą aurorką, ale ciągle gdzieś brakowało jej szczęścia, choć tak bardzo pragnęła walczyć z anomaliami i oczyszczać z nich kraj.
Przed atakiem starała się oczyścić umysł, odsunąć od siebie emocje, stać się jak najbardziej obojętną. Po chwili znowu w jej umysł wniknęły macki legilimencji, dostrzegła kolejne migawki wspomnień. Dzień, w którym dowiedziała się o śmierci rodziców. Jakiś przebłysk z Ameryki. Trudy kursy aurorskiego. Starała się skoncentrować na tym, by odciąć Rineheartowi dostęp do swoich wspomnień, zablokować przed nim umysł, a jednocześnie uczyła się poznawać towarzyszący temu ból, na który musiała z czasem się uodpornić, zaznajomić się z nim, żeby z czasem nie musieć nawet wypychać legilimenty ze swojej głowy, a nawet go do niej nie wpuścić.
Poćwiczyli jeszcze parę razy, ale cała dzisiejsza sesja nauki była bardziej wyczerpująca niż dzień treningu aurorskiego na kursie. Po wszystkim była zmęczona, ale miała już za sobą pierwszy kontakt z legilimencją i pierwszą lekcję praktyczną. Pozostawało przyswoić i zapamiętać udzielone jej rady, by z każdym następnym razem poradzić sobie coraz lepiej.
- Nadal jestem zdecydowana – zapewniła po wszystkim, choć głowa bolała ją już dość porządnie, ale mimo to była zmotywowana. – Gdy tylko będzie pan mieć czas, chcę odbyć kolejną lekcję. Chcę się uczyć tak długo, jak będzie to konieczne, żebym się nauczyła oklumencji.
Kiedy już Rineheart opuścił jej dom, musiała się trochę przespać. Mimo że teoretycznie tylko stała i nie wysilała się fizycznie, umysłowo była dziś dość wyczerpana, ale z czasem zapewne zacznie się do tego przyzwyczajać. Trudno oczekiwać, że pierwszy raz pójdzie z płatka i nie pozostawi po sobie konsekwencji, to dotyczyło nauki wszelkich nowych umiejętności, a zwłaszcza tak trudnych jak oklumencja.
| zt. dla Sophii
Nawet jeśli oznaczało to ból towarzyszący doświadczaniu legilimencji, chciała być przygotowana. Nie mogła dłużej sobie pozwolić na bycie słabą. Przez ostatnie lata dość mocno się zmieniła, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Po powrocie z Ameryki i pójściu na kurs aurorski stara, wesoła i dość rozrywkowa Sophia zaczęła powoli szlifować się w silną i niezależną aurorkę, coraz śmielej idącą pod prąd i walczącą o swoje pragnienia mimo że realia czasów, w których przyszło jej żyć, nie były łatwe dla młodych kobiet próbujących realizować się w zawodach uważanych za typowo męskie. Próbowała przebić głową szklany sufit, chciała być użyteczna społeczeństwu i ratować świat od zła czarnej magii. Niecały rok temu straciła rodziców i została na świecie praktycznie sama, później pojawił się też Zakon, anomalie i zaczęła się wojna – był to najwyższy czas, by odrzucić resztki dziecięctwa, przeciąć linki łączące ją z dawnym życiem i lepiej przygotować się na to, co dopiero nadchodziło.
Skinęła głową, przyjmując do wiadomości jego słowa i starając się je dobrze zrozumieć.
- Rozumiem. Muszę zablokować swoje emocje i tym samym zbudować swoją odporność na ataki, by nauczyć się nie wpuszczać do swojej głowy ani pana, ani innych, którzy mogliby chcieć spróbować do niej wejść – podsumowała. W teorii wydawało się to proste, ale w praktyce wiedziała, że będzie wymagało wielu treningów, zanim jej odporność stanie się wystarczająca, by ataki i towarzyszący im ból stały się obojętne. Coś takiego nie przychodziło od razu, na początku, a wymagało pracy. Była jednak gotowa. Sama się na to zdecydowała i nie zamierzała się wycofywać. Zamierzała podnosić się po upadkach tak długo, aż w końcu przestanie upadać, bo nauczy się bronić swego umysłu, tak by stał się zamknięty dla innych, niemożliwy do przejrzenia bądź zawładnięcia nim.
- Postaram się zrobić, co w mojej mocy – zapewniła. – Chcę się tego uczyć i mam nadzieję, że będzie mieć pan dostatecznie dużo cierpliwości. – I miała też nadzieję, że ona sama okaże się pojętną uczennicą i po odpowiedniej ilości treningów czegoś się nauczy. W dotychczasowym życiu często zdarzało jej się być w gorącej wodzie kąpaną i niecierpliwić się, kiedy to, co robiła nie przynosiło oczekiwanych efektów, ale w tym przypadku musiała przygotować się na to, że nie od razu jakieś będą. Złościła się, kiedy przez różne pechowe przypadki nie udawało jej się naprawić anomalii, bo większość jej prób kończyło się porażką, mimo że przecież dużo trenowała i była coraz silniejszą aurorką, ale ciągle gdzieś brakowało jej szczęścia, choć tak bardzo pragnęła walczyć z anomaliami i oczyszczać z nich kraj.
Przed atakiem starała się oczyścić umysł, odsunąć od siebie emocje, stać się jak najbardziej obojętną. Po chwili znowu w jej umysł wniknęły macki legilimencji, dostrzegła kolejne migawki wspomnień. Dzień, w którym dowiedziała się o śmierci rodziców. Jakiś przebłysk z Ameryki. Trudy kursy aurorskiego. Starała się skoncentrować na tym, by odciąć Rineheartowi dostęp do swoich wspomnień, zablokować przed nim umysł, a jednocześnie uczyła się poznawać towarzyszący temu ból, na który musiała z czasem się uodpornić, zaznajomić się z nim, żeby z czasem nie musieć nawet wypychać legilimenty ze swojej głowy, a nawet go do niej nie wpuścić.
Poćwiczyli jeszcze parę razy, ale cała dzisiejsza sesja nauki była bardziej wyczerpująca niż dzień treningu aurorskiego na kursie. Po wszystkim była zmęczona, ale miała już za sobą pierwszy kontakt z legilimencją i pierwszą lekcję praktyczną. Pozostawało przyswoić i zapamiętać udzielone jej rady, by z każdym następnym razem poradzić sobie coraz lepiej.
- Nadal jestem zdecydowana – zapewniła po wszystkim, choć głowa bolała ją już dość porządnie, ale mimo to była zmotywowana. – Gdy tylko będzie pan mieć czas, chcę odbyć kolejną lekcję. Chcę się uczyć tak długo, jak będzie to konieczne, żebym się nauczyła oklumencji.
Kiedy już Rineheart opuścił jej dom, musiała się trochę przespać. Mimo że teoretycznie tylko stała i nie wysilała się fizycznie, umysłowo była dziś dość wyczerpana, ale z czasem zapewne zacznie się do tego przyzwyczajać. Trudno oczekiwać, że pierwszy raz pójdzie z płatka i nie pozostawi po sobie konsekwencji, to dotyczyło nauki wszelkich nowych umiejętności, a zwłaszcza tak trudnych jak oklumencja.
| zt. dla Sophii
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Salon
Szybka odpowiedź