Bertie przetrwał 21 lat, radujmy się!
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
|05.03.1956r
Wiele z osób, jakie dzisiaj przyjdą na imprezę było już w Ruderze i wiedziało, skąd wzięła się jej nazwa. Warto wspomnieć jednak, że od zakupu jej przez Bertiego minęły już ponad cztery miesiące i dom został całkiem-nieźle wyremontowany! Nie ma już wszechobecnego bałaganu, zniszczonych rupieci, opadających farb, niebezpiecznych schodów i innych atrakcji.
Gdzieniegdzie można znaleźć co najwyżej dowód na to, że remontujący byli amatorami, czasami nietrzeźwymi. Ważne jednak, że wszystko stoi i nie wygląda już, jakby miało się zapaść.
Lana Bergman, domowy duch najpewniej lata między Wami.
Po środku pomieszczenia stoi stół z alkoholami wszelkiej maści, naczyniami których prosimy nie tłuc oraz poczęstunkiem. Słodycze prosto ze Słodkiej Próżności! Ale nie tylko słodycze oczywiście. Dodatkowo pomieszczenie udekorowano zaklęciami. Co jakiś czas pojawia się w nim sporo baniek mydlanych, gdzieś leżą balony w kształtach morskich stworzeń, a kolor ścian czasowo (lub nie) zmieniono na niebieski.
Wiele z osób, jakie dzisiaj przyjdą na imprezę było już w Ruderze i wiedziało, skąd wzięła się jej nazwa. Warto wspomnieć jednak, że od zakupu jej przez Bertiego minęły już ponad cztery miesiące i dom został całkiem-nieźle wyremontowany! Nie ma już wszechobecnego bałaganu, zniszczonych rupieci, opadających farb, niebezpiecznych schodów i innych atrakcji.
Gdzieniegdzie można znaleźć co najwyżej dowód na to, że remontujący byli amatorami, czasami nietrzeźwymi. Ważne jednak, że wszystko stoi i nie wygląda już, jakby miało się zapaść.
Lana Bergman, domowy duch najpewniej lata między Wami.
Po środku pomieszczenia stoi stół z alkoholami wszelkiej maści, naczyniami których prosimy nie tłuc oraz poczęstunkiem. Słodycze prosto ze Słodkiej Próżności! Ale nie tylko słodycze oczywiście. Dodatkowo pomieszczenie udekorowano zaklęciami. Co jakiś czas pojawia się w nim sporo baniek mydlanych, gdzieś leżą balony w kształtach morskich stworzeń, a kolor ścian czasowo (lub nie) zmieniono na niebieski.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko było już gotowe i zapięte na ostatni guziczek. Tak samo jak strój drogiej Poleczki, ale do niego przejdziemy później. Najważniejsze w tym momencie jest to, że cały dom wygląda ZJAWISKOWO i goście, każdy z gości mówił, że kiedy tu wchodzi, to czuje się jak w akwarium. Nie dość, że na ścianach zostały zamontowane czasowe dekoracje imitujące grotę, to z sufitu spływają macki świecących meduz o które mogą zachaczać głowy co to wyższych mężczyzn - oby jednak niezbyt często, bo przy każdym dotknięciu, może się zacząć wydawać panu, że został pan potraktowany skondensowaną porcją gazu rozweselającego. Przedawkowanie grozi odlotem!
Na samym środku stoi suto zastawiony stół, o przekąski w większości zadbała Słodka Próżność, ale nie zabrakło niesamowitych lodów tematycznych dostarczonych przez rodzeństwo Fortesque. Dziś w formie wielkich kul smakowych, sterczaly z ogonów syrenich tuż obok stołu. Słodkie i słone przekąski udekorowano tematycznie, natomiast do picia został przygotowany pącz w nieciekawej błotnistej kolorystyce. Niech was ten odrzucający kolor jednak nie zniechęci - napój został specjalnie doprawiony tak wróżkowym pylkiem coby się wszystkim zrobiło zaraz przyjemniej i radośniej.
Goście nie zawiedli, wszyscy pojawiają sie przed Bertiem Bottem - gwiazdą dzisiejszego spotkania. Siedzą przy zgaszonych światłach i chichoczą wymieniając uwagi na temat niesamowitych strojów. Nie wszyscy mają zadowolone miny, bo może nie sądzili, że ich znajomi przebiorą się tak niesamowicie i sami nie zainwestowali w genialne pomysły? Trzeba się było postarać, przecież było mówione jaki jest temat tego przyjęcia niedpodzianki.
Apropo niespodzianki. Organizatorzy - Titus i Polly, już wyglądają Bertiego i oto przyszła do nich wiadomość, że ON się zbliża do domu. Uciszają towarzystwo i kiedy Bertie smutny, że nikt mu nie złożył życzeń, wchodzi do salonu - światło się rozpala, ośmiornice zaczynają się kręcić, z sufitu sypią się bańki, a wszyscy krzyczą:
-NIESPODZIANKA!
Polka klaszcze zadowolona, że bańki i brokat i meduzy i jedzenie i cała grota wygląda super, cieszy się, ze Bertiemu tak się zmieniła twarz nagle i zaraz podbiega, żeby go ucałować w oba policzki. Oby ją poznał, chociaż to trudne, odkąd Pola ma na twarzy srebrnego homara i robi za kule dyskotekową.
inspiracje
Na samym środku stoi suto zastawiony stół, o przekąski w większości zadbała Słodka Próżność, ale nie zabrakło niesamowitych lodów tematycznych dostarczonych przez rodzeństwo Fortesque. Dziś w formie wielkich kul smakowych, sterczaly z ogonów syrenich tuż obok stołu. Słodkie i słone przekąski udekorowano tematycznie, natomiast do picia został przygotowany pącz w nieciekawej błotnistej kolorystyce. Niech was ten odrzucający kolor jednak nie zniechęci - napój został specjalnie doprawiony tak wróżkowym pylkiem coby się wszystkim zrobiło zaraz przyjemniej i radośniej.
Goście nie zawiedli, wszyscy pojawiają sie przed Bertiem Bottem - gwiazdą dzisiejszego spotkania. Siedzą przy zgaszonych światłach i chichoczą wymieniając uwagi na temat niesamowitych strojów. Nie wszyscy mają zadowolone miny, bo może nie sądzili, że ich znajomi przebiorą się tak niesamowicie i sami nie zainwestowali w genialne pomysły? Trzeba się było postarać, przecież było mówione jaki jest temat tego przyjęcia niedpodzianki.
Apropo niespodzianki. Organizatorzy - Titus i Polly, już wyglądają Bertiego i oto przyszła do nich wiadomość, że ON się zbliża do domu. Uciszają towarzystwo i kiedy Bertie smutny, że nikt mu nie złożył życzeń, wchodzi do salonu - światło się rozpala, ośmiornice zaczynają się kręcić, z sufitu sypią się bańki, a wszyscy krzyczą:
-NIESPODZIANKA!
Polka klaszcze zadowolona, że bańki i brokat i meduzy i jedzenie i cała grota wygląda super, cieszy się, ze Bertiemu tak się zmieniła twarz nagle i zaraz podbiega, żeby go ucałować w oba policzki. Oby ją poznał, chociaż to trudne, odkąd Pola ma na twarzy srebrnego homara i robi za kule dyskotekową.
inspiracje
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
To nie tak, że nie czuła jak ślepia Samuela próbą się wkręcić w jej umysł i zmusić do porzucenia tego wyjątkowo głupiego pomysłu. Po prostu postanowiła to zignorować i udawać, że idzie na imprezę do starego przyjaciela by się po prostu pobawić. Czy było w tym coś złego? Przecież czasem nawet i ona ma dość przebywania w pracowni czy najbliższym barze! Powtarzała to zdanie tysiące razy i gdy już była bliska uwierzenia w nie Samuel uparcie dawał znać o swojej obecności i o realiach w jakich się znajdowali. Jak wyglądały owe realia? Właśnie wchodzili do mieszkania człowieka, którego nie widziała od kilku lat a ich ostatnie spotkanie prawie zrównało Hogsmeade z ziemią. Obok niej kroczyła definicja nadopiekuńczego starszego brata i to jeszcze z wyraźną chęcią mordu w oczach. Zapowiada się taki ciekawy wieczór. Miała na sobie długą sukienkę w morski barwach ozdobioną w kilku miejscach. muszelkami, sztucznymi wodorostami i kawałkami rybackiej sieci. W ciemne włosy również wplotła muszelki a twarz pokryła makijażem, który za pewne miał stanowić dla niej maskę. Mogła być nimfą morską czy czarownicą to i tak nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Już dawno nie czuła tak wiele. Świat na chwilę przestał być szaroburym miejscem.
W końcu przekroczyła próg mieszkania. Chyba naprawdę oczekiwała, że zobaczy go za rogiem i…. No właśnie na i zawsze się kończyło. Zmusiła się do radosnego uśmiechu i pociągnęła brata w głąb mieszkania. Bez przerwy trajkotała o niezwykłym wystroju i o tym jak ktoś się postarał by wszystko idealnie do siebie pasowało. Mogła mówić nawet o muchach latających gdzieś pod sufitem. Ważne tylko by czymś się zająć, nie myśleć i przede wszystkim nie dać Samuelowi dojść do głosu. Wcisnęła mu nawet do ręki kubek z płynem o barwie błota i wciąż nie przestając się uśmiechać ( jeszcze chwila a dostanie skurczu twarzy) poprosiła żeby się napił i trochę rozluźnił. Przypomniała, że przecież przyszli to żeby się trochę pobawić. Tak panie Skamander! Jeśli twoja siostra w to wierzy to ty też musisz! Widok Justine pozwolił jej choć na chwilę odetchnąć. Dobrze było mieć przy sobie kogoś zaufanego kto przy okazji potrafił…odpowiednio zaopiekować się Samem. Może nie będzie tak źle jak się wydawało?
Na znak organizatorki schowała się tak jak wszyscy i tak jak wszyscy krzyknęła, udawała szczęśliwą i klaskała w dłonie. Była co prawda schowana za większą grupką gości ale i tak zdążyła dojrzeć jak dziewczyna z gigantycznym krabem na głowie podbiega do Bertiego i obejmuje go. To dziwne uczucie, które w tej samej chwili przeszyło całej jej ciało to była zazdrości? Ale niby o co miała być zazdrosna? Przecież już dawno się z niego wyleczyła. Zresztą Bott był okropnym babiarzem! O co niby miałaby być zazdrosna? To tylko zwykły sentyment! Ale skoro o babiarzach mowa. Judith spojrzała kątem oka w stronę brata i jej usta same wygięły się w coś na kształt ironicznego uśmiechu. Myślała o tym, że gdyby nie ona Bott i Sam pewnie by się dogadali. Pięknie! Jeszcze tylko szklanka tego brązowego czegoś i wróciła stara dobra ponura i ironiczna Judith!
W końcu przekroczyła próg mieszkania. Chyba naprawdę oczekiwała, że zobaczy go za rogiem i…. No właśnie na i zawsze się kończyło. Zmusiła się do radosnego uśmiechu i pociągnęła brata w głąb mieszkania. Bez przerwy trajkotała o niezwykłym wystroju i o tym jak ktoś się postarał by wszystko idealnie do siebie pasowało. Mogła mówić nawet o muchach latających gdzieś pod sufitem. Ważne tylko by czymś się zająć, nie myśleć i przede wszystkim nie dać Samuelowi dojść do głosu. Wcisnęła mu nawet do ręki kubek z płynem o barwie błota i wciąż nie przestając się uśmiechać ( jeszcze chwila a dostanie skurczu twarzy) poprosiła żeby się napił i trochę rozluźnił. Przypomniała, że przecież przyszli to żeby się trochę pobawić. Tak panie Skamander! Jeśli twoja siostra w to wierzy to ty też musisz! Widok Justine pozwolił jej choć na chwilę odetchnąć. Dobrze było mieć przy sobie kogoś zaufanego kto przy okazji potrafił…odpowiednio zaopiekować się Samem. Może nie będzie tak źle jak się wydawało?
Na znak organizatorki schowała się tak jak wszyscy i tak jak wszyscy krzyknęła, udawała szczęśliwą i klaskała w dłonie. Była co prawda schowana za większą grupką gości ale i tak zdążyła dojrzeć jak dziewczyna z gigantycznym krabem na głowie podbiega do Bertiego i obejmuje go. To dziwne uczucie, które w tej samej chwili przeszyło całej jej ciało to była zazdrości? Ale niby o co miała być zazdrosna? Przecież już dawno się z niego wyleczyła. Zresztą Bott był okropnym babiarzem! O co niby miałaby być zazdrosna? To tylko zwykły sentyment! Ale skoro o babiarzach mowa. Judith spojrzała kątem oka w stronę brata i jej usta same wygięły się w coś na kształt ironicznego uśmiechu. Myślała o tym, że gdyby nie ona Bott i Sam pewnie by się dogadali. Pięknie! Jeszcze tylko szklanka tego brązowego czegoś i wróciła stara dobra ponura i ironiczna Judith!
Nie chciał się przebierać. A jedyny fakt, że w ogóle ruszał na tę idiotyczną imprezę, była...Jude. Uparła się, nie pozwalając sobie przedstawić żadnych logicznych argumentów, z których najważniejszy był BO NIE. Marsowy grymas, kreślący na czole Samuela cienką linię irytacji, także nie działał na jego młodszą siostrę. I jedyne co pozwolił sobie zrobić, to nacisnąć na ramiona czarny płaszcz z kapturem, rozpuścić długie, czarne włosy i zabarwić końcówki błękitem. Absolutnie nie rozumiał zabiegu, ale z krzywym uśmiechem przyglądał się działaniom siostry. Oczy miał dziwnie przyciemnione, co w zestawieniu czarnego kaptura, przynosiło dosyć wisielczy efekt.
Kelpie. Ludzka wersja w wykonaniu Samuela pojawiła na miejscu "widowiska", właściwie nie odstępując Judith na krok. patrzył na jej buzię, dostrzegając wygięte kąciki ust, ale nie był głupi, żeby nie rozpoznawać sztucznej maniery. Nie u siostry. Przyjął do ręki naczynie z dziwnie brunatnym płynem, ale odstawił go przy najbliższej możliwej chwili. Może i robił za nadopiekuńczą niańkę, ale ostatnia impreza, z której zabierał młodszą Skamanderównę, wcale mu się nie podobała.
Nawet, gdy jej głos nieustannie przeganiał wnioski i konkluzje, które wirowały wokół jej ciemnych włosów. Czasy były zbyt niespokojne, by mógł zignorować problemy rodziny. Szczególnie, gdy miało się za siostrę wilkołaka. Wolał, gdy jej głos rozbrzmiewał obok niego, starając się oderwać i swoje i jego myśli od głównej kawalkady skojarzeniowej.
Starał się rozluźnić, ale widok młodszych od niego istot, raczej nie nastrajała go pozytywnie. Młode i głupie zazwyczaj, miało pomysły na rozrywkę dosyć ...niejednorodne. Wiedział, bo zanim sam zdał sobie sprawę z głupoty niektórych działań, musiało minąć trochę bolesnych kopniaków od życia.
Uśmiechnął się do Just, ale nie zatrzymał na dłużej, wciąż krążąc wokół siostry, niby stary wilczur, który zwietrzył niebezpieczeństwo, które...niedługo pojawiło się w progu mieszkania, przy akompaniamencie wiwatów, śmiechów i oklasków. Bertie. Towarzysz z Zakonu, ale prywatnie wypłosz, który śmiał skrzywdzić zdradą jego siostrę. Niedoczekanie twoje Bott.
Samuel stał z tyłu, tuż za Jude, bez większej radości obserwując solenizanta. Mógł być widoczny ze swoją posturą i idealnie wpasowującym się do jego humoru - strojem. Tylko przez moment na jego ustach zadrgał uśmiech, krzyżując spojrzenie z młodym cukiernikiem. Ot - ciche przypomnienie obecności. bez groźby. Nie miał zamiaru psuć zabawy wszystkim, ale Bott powinien pamiętać ostrzeżenie.
Tak...wszystkiego najlepszego.
Kelpie. Ludzka wersja w wykonaniu Samuela pojawiła na miejscu "widowiska", właściwie nie odstępując Judith na krok. patrzył na jej buzię, dostrzegając wygięte kąciki ust, ale nie był głupi, żeby nie rozpoznawać sztucznej maniery. Nie u siostry. Przyjął do ręki naczynie z dziwnie brunatnym płynem, ale odstawił go przy najbliższej możliwej chwili. Może i robił za nadopiekuńczą niańkę, ale ostatnia impreza, z której zabierał młodszą Skamanderównę, wcale mu się nie podobała.
Nawet, gdy jej głos nieustannie przeganiał wnioski i konkluzje, które wirowały wokół jej ciemnych włosów. Czasy były zbyt niespokojne, by mógł zignorować problemy rodziny. Szczególnie, gdy miało się za siostrę wilkołaka. Wolał, gdy jej głos rozbrzmiewał obok niego, starając się oderwać i swoje i jego myśli od głównej kawalkady skojarzeniowej.
Starał się rozluźnić, ale widok młodszych od niego istot, raczej nie nastrajała go pozytywnie. Młode i głupie zazwyczaj, miało pomysły na rozrywkę dosyć ...niejednorodne. Wiedział, bo zanim sam zdał sobie sprawę z głupoty niektórych działań, musiało minąć trochę bolesnych kopniaków od życia.
Uśmiechnął się do Just, ale nie zatrzymał na dłużej, wciąż krążąc wokół siostry, niby stary wilczur, który zwietrzył niebezpieczeństwo, które...niedługo pojawiło się w progu mieszkania, przy akompaniamencie wiwatów, śmiechów i oklasków. Bertie. Towarzysz z Zakonu, ale prywatnie wypłosz, który śmiał skrzywdzić zdradą jego siostrę. Niedoczekanie twoje Bott.
Samuel stał z tyłu, tuż za Jude, bez większej radości obserwując solenizanta. Mógł być widoczny ze swoją posturą i idealnie wpasowującym się do jego humoru - strojem. Tylko przez moment na jego ustach zadrgał uśmiech, krzyżując spojrzenie z młodym cukiernikiem. Ot - ciche przypomnienie obecności. bez groźby. Nie miał zamiaru psuć zabawy wszystkim, ale Bott powinien pamiętać ostrzeżenie.
Tak...wszystkiego najlepszego.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Florek nie byłby sobą, gdyby nie przyszedł na przyjęcie urodzinowe Bertiego. Już od tygodnia przygotowywał się do tego szczególnego dnia - znalezienie prezentu i odpowiedniego stroju wcale nie było takie proste. Jeżeli chodzi o problem numer jeden to Florek był dosłownie w każdym sklepie na ulicy Pokątnej. Już trochę je znał dzięki chrzcinom małego Pottera, ale nie da się ukryć, że zwracał wtedy uwagę na inne rzeczy. I tak szukał, szukał, szukał aż znalazł! Wystarczyło jedno spojrzenie na talie kart, by Florek wiedział, że to jest to. Nietrafione? Ale to była piękna talia kar! Zdobienia i kolory tak dawały po oczach, że tylko Fortescue mógł kupić coś takiego z ogromną przyjemnością. Niech Bertie ma i się cieszy, niech powróci na moment do szkolnych lat. Zresztą Florek z chęcią z nim zagra, bo ostatnio grał w czarodziejskie oczko... Nie pamiętał nawet.
Kiedy wychodził ze sklepu, złapała go za rękaw krępa czarownica. Ilość zmarszczek na jej twarzy mówiła, że już naprawdę długo żyje na tym świecie. Zagadała Florka, ten z grzeczności chwilę z nią pogadał i przez tą rozmowę zakupił u niej czosnkowy amulet. Ale co poradzić, skoro czarownica mu wywróżyła, że bez niego Bertie wiele szczęścia nie zazna? Lepiej nie ryzykować i kupić.
Problem numer dwa był trudniejszy od pierwszego. Podwodny świat? Mógł przyjść w kąpielówkach! Albo... No właśnie, albo co? Poszedł po radę do swojego nowego znajomego, poznanego podczas ostatniej walki w klubie pojedynków. Ten, niewiele myśląc, wcisnął mu ekscentryczny kapelusz, a że Florean eksperymentowania z modą się nie boi, zaintrygowany wziął go ze sobą. I tym oto sposobem pojawił się na tej oto imprezie w niebieskawym wdzianku ze statkowym kapeluszem, którym wciąż o wszystko zawadzał. - NIESPODZIANKA - zawtórował i zagwizdał i zaklaskał i uśmiechnął się szeroko, bo on to lubił takie różne przyjęcia. - Bertie, przyjacielu, wszystkiego najlepszego! - Powiedział, bo w zasadzie po co silić się na głębokie życzenia, skoro w tych jest wszystko. Poczekał aż Polka go wyściska i wszyscy inni też i podszedł do niego z uśmiechem szerokim, podając torbę z prezentami. - I niech ona zniknie - dodał o wiele ciszej, spoglądając na ducha, który wciąż między nimi lewitował. Nie chciał jej rozgniewać! - Co do amuletu to nie daj się zwieść. Jakaś wiedźma wywróżyła mi, że bez niego się nie obejdziesz - wytłumaczył pokrótce z poważną miną, ale nie chciał mu teraz robić długiego wykładu na temat pozytywnych właściwości czosnku. Znaczy... Florek nie bardzo w nie wierzył i raczej uważał to wszystko za żart, no ale. Jak będzie chciał to mu wszystko opowie, o. Opędził się dłonią od baniek, które nagle pojawiły się przed jego twarzą.
Kiedy wychodził ze sklepu, złapała go za rękaw krępa czarownica. Ilość zmarszczek na jej twarzy mówiła, że już naprawdę długo żyje na tym świecie. Zagadała Florka, ten z grzeczności chwilę z nią pogadał i przez tą rozmowę zakupił u niej czosnkowy amulet. Ale co poradzić, skoro czarownica mu wywróżyła, że bez niego Bertie wiele szczęścia nie zazna? Lepiej nie ryzykować i kupić.
Problem numer dwa był trudniejszy od pierwszego. Podwodny świat? Mógł przyjść w kąpielówkach! Albo... No właśnie, albo co? Poszedł po radę do swojego nowego znajomego, poznanego podczas ostatniej walki w klubie pojedynków. Ten, niewiele myśląc, wcisnął mu ekscentryczny kapelusz, a że Florean eksperymentowania z modą się nie boi, zaintrygowany wziął go ze sobą. I tym oto sposobem pojawił się na tej oto imprezie w niebieskawym wdzianku ze statkowym kapeluszem, którym wciąż o wszystko zawadzał. - NIESPODZIANKA - zawtórował i zagwizdał i zaklaskał i uśmiechnął się szeroko, bo on to lubił takie różne przyjęcia. - Bertie, przyjacielu, wszystkiego najlepszego! - Powiedział, bo w zasadzie po co silić się na głębokie życzenia, skoro w tych jest wszystko. Poczekał aż Polka go wyściska i wszyscy inni też i podszedł do niego z uśmiechem szerokim, podając torbę z prezentami. - I niech ona zniknie - dodał o wiele ciszej, spoglądając na ducha, który wciąż między nimi lewitował. Nie chciał jej rozgniewać! - Co do amuletu to nie daj się zwieść. Jakaś wiedźma wywróżyła mi, że bez niego się nie obejdziesz - wytłumaczył pokrótce z poważną miną, ale nie chciał mu teraz robić długiego wykładu na temat pozytywnych właściwości czosnku. Znaczy... Florek nie bardzo w nie wierzył i raczej uważał to wszystko za żart, no ale. Jak będzie chciał to mu wszystko opowie, o. Opędził się dłonią od baniek, które nagle pojawiły się przed jego twarzą.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lany od wczoraj nikt nie mógł spotkać na korytarzach Rudery; zaszywszy się za jakimiś gratami (pełno ich tu przecież), nie miała ochoty poruszać się ani o milimetr, czując jedynie narastającą irytację, gdy przypadkiem wtapiała się zbyt mocno w podłogę i zanim się podniosła do regulaminowego cala nad brudne kafelki, zdążyła łypnąć okiem na schodzącego po schodach Bertiego. Cóż, zawsze ją bawiło, jak złaził po tych rozlatujących się stopniach i jeżeli miała by być szczera, chętnie kiedyś zobaczyłaby jego upadek. Oj, nie taki od razu, że na śmierć, przecież nie była na żółtych papierach (nie była właściwie na żadnych papierach oprócz aktu zgonu), ale złamanie otwarte nogi albo połamany obojczyk – niech to Merlin, obojczyk to byłoby coś!
Wtedy jednak jego widok jedynie ją drażnił. Z niewiadomych przyczyn jakoś bardzo denerwowało Lanę to, że Bertie ma następnego dnia urodziny. Urodziny! Takie, jakie obchodzą żywi ludzie! Znając życie (hm) sprosi ten patałach tutaj mnóstwo przyjaciół, głośnych, nieznośnych, obrzydliwie cieszących się i jeszcze pewnie mężczyzn, a wiadomo, że mężczyźni to w dzisiejszych czasach świnie i durnie, i żaden z tych jego koleżków nie będzie duchem. Jakby nie byli tacy okropnie materialni, to może, może – chociaż niczego nie mogła obiecywać – w swej łaskawości nawet by zaakceptowała ich obecność przez kilka godzin. Ale tak?
Nawet nie dopuściła opcji, że Bottowi, takiemu przecież zawsze otoczonemu wianuszkiem przyjaciół, życzeń może nikt nie złożyć. Wszyscy powinni pamiętać podobne daty, prawda? Dlatego była niemożebnie zdziwiona, gdy godziny tego cudownego dnia mijały, a w domu nikt się nie pojawiał ani ze zdawkowym „najlepszego”, ani z ogromnym prezentem dla cukiernika. Zaciekawiło ją to na tyle (bo przecież nie zmartwiło, nie, duchy się nigdy nie martwią, a co dopiero o jakiegoś irytującego fajtłapę, który zmienił kolor ścian w j e j pokoju!), że gdy wyszedł, ona także wypłynęła ze ściany i kręciła się bezradnie po domu, próbując ustalić, co może być przyczyną takiego osobliwego stanu rzeczy.
Zagadka została rozwiązana wkrótce potem i to rozwiązanie zirytowało już i tak nie w humorze Lanę na tyle, że ponownie zaszyła się gdzieś w jakiejś szafie, potem także obwieszonej niczym choinka muszelkami i sieciami rybackimi. Motyw morski, kto to wymyślił! Wszystko na niebiesko! Jej dom!
Niech to szlag.
Kobieta miała zamiar nie wychodzić ze swojej kryjówki, ale ci wszyscy ludzie byli tak głośno, że w końcu musiała – nie dla przyjemności i zaspokojenia chęci przebywania z innymi, nie, nie, bynajmniej, czysta konieczność – wyjść do nich w nadziei, że przestraszy ich swoją obecnością i wszyscy się rozpierzchną do swoich norek. Planna szczęście niestety nie wypalił i choć towarzyszyły jej zaskoczone, zaciekawione, a czasem także i pełne niepokoju spojrzenia, to żaden imprezowicz nie zdezerterował na widok Lany. Musiała więc, chcąc nie chcąc, zaakceptować niechcianą obecność połowy magicznego świata na przyjęciu-niespodziance, co nie znaczy, że nie zamierzała demonstrować swojego niezadowolenia i nie obrzucać przedziwnych dekoracji krytycznym wzrokiem pół-przeźroczystych oczu, i nie prychać ze zdenerwowaniem, gdy porcja kolorowych baniek przelatywała jej gdzieś przez nadnercze. To bardzo nieładnie, tak przelatywać przez duchy, a zwłaszcza przez ich nadnercze! To bardzo wrażliwe miejsce!
Lana krążyła więc wśród gości, demonstracyjnie zaplatając ręce na piersi (co nie jest wcale takim łatwym zadaniem, gdy przenikasz sama siebie) i unosząc podbródek ze zniesmaczoną miną. Patrzyła ukradkiem (niespecjalnie, sam jej się nawinął) na Bertiego i na jego rozradowaną twarz, czując jeszcze większe zdenerwowanie. Jak śmie być zadowolonym?! Skandal! Jawne pogwałcenie wszelkich zasad kultury w obecności zmarłych!
Z braku laku zatrzymała się obok jakiegoś dziwnego jegomościa z długimi włosami i dziewczyny z jakimś malunkiem na twarzy, by odezwać się wreszcie, po raz pierwszy od wczoraj:
— Rocznica narodzin, phi. Też mi coś! — Wbiła spojrzenie w jubilata. — A rocznic śmierci to już nikt nie obchodzi. Co za czasy! Co za obyczaje!
Wtedy jednak jego widok jedynie ją drażnił. Z niewiadomych przyczyn jakoś bardzo denerwowało Lanę to, że Bertie ma następnego dnia urodziny. Urodziny! Takie, jakie obchodzą żywi ludzie! Znając życie (hm) sprosi ten patałach tutaj mnóstwo przyjaciół, głośnych, nieznośnych, obrzydliwie cieszących się i jeszcze pewnie mężczyzn, a wiadomo, że mężczyźni to w dzisiejszych czasach świnie i durnie, i żaden z tych jego koleżków nie będzie duchem. Jakby nie byli tacy okropnie materialni, to może, może – chociaż niczego nie mogła obiecywać – w swej łaskawości nawet by zaakceptowała ich obecność przez kilka godzin. Ale tak?
Nawet nie dopuściła opcji, że Bottowi, takiemu przecież zawsze otoczonemu wianuszkiem przyjaciół, życzeń może nikt nie złożyć. Wszyscy powinni pamiętać podobne daty, prawda? Dlatego była niemożebnie zdziwiona, gdy godziny tego cudownego dnia mijały, a w domu nikt się nie pojawiał ani ze zdawkowym „najlepszego”, ani z ogromnym prezentem dla cukiernika. Zaciekawiło ją to na tyle (bo przecież nie zmartwiło, nie, duchy się nigdy nie martwią, a co dopiero o jakiegoś irytującego fajtłapę, który zmienił kolor ścian w j e j pokoju!), że gdy wyszedł, ona także wypłynęła ze ściany i kręciła się bezradnie po domu, próbując ustalić, co może być przyczyną takiego osobliwego stanu rzeczy.
Zagadka została rozwiązana wkrótce potem i to rozwiązanie zirytowało już i tak nie w humorze Lanę na tyle, że ponownie zaszyła się gdzieś w jakiejś szafie, potem także obwieszonej niczym choinka muszelkami i sieciami rybackimi. Motyw morski, kto to wymyślił! Wszystko na niebiesko! Jej dom!
Niech to szlag.
Kobieta miała zamiar nie wychodzić ze swojej kryjówki, ale ci wszyscy ludzie byli tak głośno, że w końcu musiała – nie dla przyjemności i zaspokojenia chęci przebywania z innymi, nie, nie, bynajmniej, czysta konieczność – wyjść do nich w nadziei, że przestraszy ich swoją obecnością i wszyscy się rozpierzchną do swoich norek. Plan
Lana krążyła więc wśród gości, demonstracyjnie zaplatając ręce na piersi (co nie jest wcale takim łatwym zadaniem, gdy przenikasz sama siebie) i unosząc podbródek ze zniesmaczoną miną. Patrzyła ukradkiem (niespecjalnie, sam jej się nawinął) na Bertiego i na jego rozradowaną twarz, czując jeszcze większe zdenerwowanie. Jak śmie być zadowolonym?! Skandal! Jawne pogwałcenie wszelkich zasad kultury w obecności zmarłych!
Z braku laku zatrzymała się obok jakiegoś dziwnego jegomościa z długimi włosami i dziewczyny z jakimś malunkiem na twarzy, by odezwać się wreszcie, po raz pierwszy od wczoraj:
— Rocznica narodzin, phi. Też mi coś! — Wbiła spojrzenie w jubilata. — A rocznic śmierci to już nikt nie obchodzi. Co za czasy! Co za obyczaje!
I show not your face but your heart's desire
Właściwie to Bertiego tylko znałam. Inaczej tego nazwać nie można było. Byliśmy znajomymi a nasza znajomość zaczęła się tym ze wywróciłam go widowisko na jednej z londyńskich ulic. Cała ja. Nic dodać nic ująć – pewnie nie jeden by powiedział.
W ruderze byłam już wcześniej, od dnia w którym pomagałam Eileen z jej pokojem mocne upodobałam sobie ten dziwaczny dom. Zwłaszcza że miał ducha! Oh na wszystkie gnomy w ogródku mojej mamy – jakże ja im zazdrościłam! Lanę uwielbiałam, choć zdarzały jej się bardziej marudne dni. Ale to chyba jak każdemu. Zdecydowanie nie można powiedzieć że marudzenie było domeną duchów bowiem i ludzie całkiem nieźle potrafili się w niej wykazać.
Ale! Do rzeczy. Bo znów nie o tym co powinnam mówię.
Motyw morski jakoś nie owijał mojego serca ciepłem i radością ale powodowało to pewnie nic innego jak moja bezkresowi fobia która lubiła ujawniać się na mostach i w pobliżu dużych zbiorników wodnych. A, jakby nie patrzeć, morze i ocean były cholernie dużymi zbiornikami wodnymi.
Nic więc też dziwnego że pomysł na strój ciężko mi szedł. Od wody, czy raczej mórz i oceanów i rzek i jezior i akwenów wodnych trzymałam się tak daleko jak mogłam. Czyli stałam w bezpiecznej odległości z której mogłam patrzeć na pieniące się fale uderzające o brzeg ale nadal nie robiło mi się niedobrze.
Właśnie! Fale. Czy raczej piana na tych falach zdała mi się w pewnym momencie zjawiskiem nader interesującym. Niestety moja umiejętność konstruowania przebrań nie była jedną z moich najlepszych umiejętności. Gdzieś na targu za mniej niż galeona kupiłam długą białą i odrobinę przezroczystą narzutę której końce przechodziły od turkusu aż do granatu głębin morskich. Pod nią założyłam biały stanik i turkusowe krótkie spodenki z lycry które zaczynały się nad pępkiem a kończyły na wysokości połowy uda i całkowicie prześwitywały pad materiałem czegoś co robić miało za sukienkę i co zauważyłam zdecydowanie za późno bo już w Ruderze.
Przejmowałam się tym jednak tylko przez chwilę. Kwestii butów nie przemyślałam w ogóle, więc po wciągnięciu na nogi różowych skarpetek założyłam moje ulubione – kompletnie nie pasujące do zwiewnej i prześwitującej tkaniny. Ale to nic. Teleportowałam się prosto przed ruderę i najpierw wlazłam do Eileen by pozwolić jej na krytyczne rzucenie okiem na mój super strój. Tam też zwyczajowo wydęłam usta by wydłużyć włosy i pozbawić je koloru całkowicie. Były białe jak mąka. Na sam czubek zaś wrzuciłam wianek z białych róż i voilà – byłam gotowa.
Schowałam się ze wszystkimi i z nimi też krzyczałam by zaskoczyć Bertiego. W końcu udało mi się do niego dopchać i składając mu buziaka na policzku życzyłam by więcej żadna kobieta nie pociągnęła go na ziemię – dosłownie i w przenośni.
Wśród morza znajomych twarzy w końcu dostrzegam Juditch – wiedziałam że będzie, w sumie głównie dla niej i ja zjawiałam się tu dzisiaj (oczywiście pomijając moją egoistyczną chęć zobaczenia Samuela). Ruszyłam w jej kierunku już w połowie drogi rozkładając dłonie do uścisku w którym chciałam ją zamknąć i tym ruchem wytracając z dłoni Florianowi kubek z którego coś właśnie pił, albo miał zamiar bo moja wredna jednostka postanowiła to udaremnić. Posłałam mu przepraszający uśmiech i wzruszyłam ramionami który nie mówił nic więcej jak to ja, Just Get used to it. W końcu dopadłam Juditch i ściskam ją.
Zdecydowanie za mocno jak mi się tak teraz wydaje. Ale to z dwóch powodów. Pierwszym jest zwyczajowe tęskniłam, które oddaje stan rzeczywisty mojego odczucia. Drugim sam fakt że miło ją widzieć. I nagle zjawia się trzeci powód.
-Oh. – wypada z moich ust gdy moje oczy umiejscowione w szczęce, która znajduje się na ramieniu Jud, dostrzegają Samuela. Jest to jednocześnie zdziwione i rozbawione oh. Uśmiecham się do niego w ramach przywitania. Ale mój uścisk się trochę zacieśnia i pewna jest że zaraz połamię wątłe kości dziewczyny, ale jednocześnie też cieszę się że jej uwieszona jestem bo atakuje mój syndrom watowatych nóg a misternie zmienianie włosy opierają się mojej woli i na powrót zabarwiają się na trzy znane kolory.
Odwracam wzrok od Samuela i wypuszczam z objęć Jud nadal jednak trzymając ją na odległość wyciągniętych ramiom.
-Pokaż no się. – mówię, jak to zwykła mawiać mi babcia gdy nie widziała mnie chwilę i lustrowała od góry do dołu szukając najmniejszych zmian. Ukradkiem oka dostrzegam w końcu fakt że włosy mi się zmieniły i łapię za kosmyk. – Wredne siano. – mamroczę pod nosem ponownie usta wydymając i zmieniając je na biało już otwieram usta coby na nowo zaścieliła je biel. Łapię za dłoń Judtich choć sama nie wiem czemu.
I gdy już odwracam wzrok chcąc raz jeszcze na Sama zerknąć dostrzegam Lanę, czy też słyszę ją bardziej. Uśmiecham się promiennie na widok domowego ducha którego naprawdę darzę szczerą sympatią.
-Lana! – mówię z entuzjazmem chcąc zwrócić na nią swoją uwagę. – Lana powiedz tylko kiedy. – obiecuję ją nadal zalewając ją falą mojego rozbawienia na jej słowa i entuzjazmu. Puszczam nawet dłoń Judtich i kieruję się tak by przed nią stanąć. Rozpościeram dłonie tak jakbym chciała ją objąć ale tego nie robię, zamiast tego proszę. – Dawaj, przytul się. – może to i głupie, albo awykonale, ale w sumie kto wie że się nie da? Ja nie, bo poza Hogwarckimi duchami żadnych nie znałam a tamte nie były za miłe. A Lana pewnie nie próbowała nigdy. Czas najwyższy to zmienić.
W ruderze byłam już wcześniej, od dnia w którym pomagałam Eileen z jej pokojem mocne upodobałam sobie ten dziwaczny dom. Zwłaszcza że miał ducha! Oh na wszystkie gnomy w ogródku mojej mamy – jakże ja im zazdrościłam! Lanę uwielbiałam, choć zdarzały jej się bardziej marudne dni. Ale to chyba jak każdemu. Zdecydowanie nie można powiedzieć że marudzenie było domeną duchów bowiem i ludzie całkiem nieźle potrafili się w niej wykazać.
Ale! Do rzeczy. Bo znów nie o tym co powinnam mówię.
Motyw morski jakoś nie owijał mojego serca ciepłem i radością ale powodowało to pewnie nic innego jak moja bezkresowi fobia która lubiła ujawniać się na mostach i w pobliżu dużych zbiorników wodnych. A, jakby nie patrzeć, morze i ocean były cholernie dużymi zbiornikami wodnymi.
Nic więc też dziwnego że pomysł na strój ciężko mi szedł. Od wody, czy raczej mórz i oceanów i rzek i jezior i akwenów wodnych trzymałam się tak daleko jak mogłam. Czyli stałam w bezpiecznej odległości z której mogłam patrzeć na pieniące się fale uderzające o brzeg ale nadal nie robiło mi się niedobrze.
Właśnie! Fale. Czy raczej piana na tych falach zdała mi się w pewnym momencie zjawiskiem nader interesującym. Niestety moja umiejętność konstruowania przebrań nie była jedną z moich najlepszych umiejętności. Gdzieś na targu za mniej niż galeona kupiłam długą białą i odrobinę przezroczystą narzutę której końce przechodziły od turkusu aż do granatu głębin morskich. Pod nią założyłam biały stanik i turkusowe krótkie spodenki z lycry które zaczynały się nad pępkiem a kończyły na wysokości połowy uda i całkowicie prześwitywały pad materiałem czegoś co robić miało za sukienkę i co zauważyłam zdecydowanie za późno bo już w Ruderze.
Przejmowałam się tym jednak tylko przez chwilę. Kwestii butów nie przemyślałam w ogóle, więc po wciągnięciu na nogi różowych skarpetek założyłam moje ulubione – kompletnie nie pasujące do zwiewnej i prześwitującej tkaniny. Ale to nic. Teleportowałam się prosto przed ruderę i najpierw wlazłam do Eileen by pozwolić jej na krytyczne rzucenie okiem na mój super strój. Tam też zwyczajowo wydęłam usta by wydłużyć włosy i pozbawić je koloru całkowicie. Były białe jak mąka. Na sam czubek zaś wrzuciłam wianek z białych róż i voilà – byłam gotowa.
Schowałam się ze wszystkimi i z nimi też krzyczałam by zaskoczyć Bertiego. W końcu udało mi się do niego dopchać i składając mu buziaka na policzku życzyłam by więcej żadna kobieta nie pociągnęła go na ziemię – dosłownie i w przenośni.
Wśród morza znajomych twarzy w końcu dostrzegam Juditch – wiedziałam że będzie, w sumie głównie dla niej i ja zjawiałam się tu dzisiaj (oczywiście pomijając moją egoistyczną chęć zobaczenia Samuela). Ruszyłam w jej kierunku już w połowie drogi rozkładając dłonie do uścisku w którym chciałam ją zamknąć i tym ruchem wytracając z dłoni Florianowi kubek z którego coś właśnie pił, albo miał zamiar bo moja wredna jednostka postanowiła to udaremnić. Posłałam mu przepraszający uśmiech i wzruszyłam ramionami który nie mówił nic więcej jak to ja, Just Get used to it. W końcu dopadłam Juditch i ściskam ją.
Zdecydowanie za mocno jak mi się tak teraz wydaje. Ale to z dwóch powodów. Pierwszym jest zwyczajowe tęskniłam, które oddaje stan rzeczywisty mojego odczucia. Drugim sam fakt że miło ją widzieć. I nagle zjawia się trzeci powód.
-Oh. – wypada z moich ust gdy moje oczy umiejscowione w szczęce, która znajduje się na ramieniu Jud, dostrzegają Samuela. Jest to jednocześnie zdziwione i rozbawione oh. Uśmiecham się do niego w ramach przywitania. Ale mój uścisk się trochę zacieśnia i pewna jest że zaraz połamię wątłe kości dziewczyny, ale jednocześnie też cieszę się że jej uwieszona jestem bo atakuje mój syndrom watowatych nóg a misternie zmienianie włosy opierają się mojej woli i na powrót zabarwiają się na trzy znane kolory.
Odwracam wzrok od Samuela i wypuszczam z objęć Jud nadal jednak trzymając ją na odległość wyciągniętych ramiom.
-Pokaż no się. – mówię, jak to zwykła mawiać mi babcia gdy nie widziała mnie chwilę i lustrowała od góry do dołu szukając najmniejszych zmian. Ukradkiem oka dostrzegam w końcu fakt że włosy mi się zmieniły i łapię za kosmyk. – Wredne siano. – mamroczę pod nosem ponownie usta wydymając i zmieniając je na biało już otwieram usta coby na nowo zaścieliła je biel. Łapię za dłoń Judtich choć sama nie wiem czemu.
I gdy już odwracam wzrok chcąc raz jeszcze na Sama zerknąć dostrzegam Lanę, czy też słyszę ją bardziej. Uśmiecham się promiennie na widok domowego ducha którego naprawdę darzę szczerą sympatią.
-Lana! – mówię z entuzjazmem chcąc zwrócić na nią swoją uwagę. – Lana powiedz tylko kiedy. – obiecuję ją nadal zalewając ją falą mojego rozbawienia na jej słowa i entuzjazmu. Puszczam nawet dłoń Judtich i kieruję się tak by przed nią stanąć. Rozpościeram dłonie tak jakbym chciała ją objąć ale tego nie robię, zamiast tego proszę. – Dawaj, przytul się. – może to i głupie, albo awykonale, ale w sumie kto wie że się nie da? Ja nie, bo poza Hogwarckimi duchami żadnych nie znałam a tamte nie były za miłe. A Lana pewnie nie próbowała nigdy. Czas najwyższy to zmienić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Pochylałem się nad stołem z przekąskami i się nimi raczyłem, jeszcze nim w ogóle solenizant zechciał się zjawić w progu. Zebrałem przy tym kilka przytyków od osób uważających, że to co robię jest niestosowne, lecz strząsnąłem je z siebie beztroskim ruchem barków i wziąwszy garść ciastek przemieściłem się w głąb sali. Lawirowałem między mniej lub bardziej znanymi mi postaciami, łapiąc się na tym, że gdy przechodziłem koło stolika z drinkami to i z pewnym ostrzeżeniem otaksowałem gromadzące się wokół niego osoby. Co z tego, że ledwie kilka dni temu znieczulałem się w Wiwernie... Ten podświadomy gest wynikał naturalnie z mojego przewrażliwienia na punkcie Bertiego. W końcu znałem go nie od dziś i wiedziałem ile ma szczęścia, że żyje. Właśnie, co do szczęścia...czy moje oczy dostrzegły Skamandera? Zmrużyłem je gładząc bujną, sztuczną, siwą brodę porastającą moją twarz - tą samą, którą z uporem maniaka Bertie przywdziewał na święta; poprawiłem trzymane w ręku widły których końce były zakończone korkami po winie i ruszyłem ku niemu z wijącą się za mną niebieską peleryną.
- Wyglądasz jak mop, którym ktoś przepychał komin. - zauważam szczerząc się łajdacko od ucha do ucha. Zaraz potem zasalutowałem siostrze Sama - Hej Juditch - Widziałem, że ma coś dziwnego z twarzą. A może mi się wydawało? Już chciałem to jakoś skomentować, lecz wtedy pojawił się pan tego wieczoru i wszytko stało się dla mnie jasne. No tak. Nachyliłem się konspiracyjnie do Sama. Nie spuszczałem przy tym wzroku z Bertiego, którego wszyscy zaczęli obskakiwać.
- Jak chcesz go bić to wstrzymaj się chociaż do jutra. Właściwie jak sobie zasłuży to mogę ci nawet pomóc, lecz...nie dziś. Obiecałem ciotce - sugeruję półszeptem krzywiąc się przy tym. Nie jestem do końca z tego zadowolony - z tego, że bawię się w odpowiedzialnego siebie. Mieliłem w zębach ostatnie ciastko, gdy nagle wpadła do Rudery Just. Prawdopodobnie nawet mnie nie zauważyła przez brodę, przylizane do czaszki włosy i fakt, że stałem trochę za Skamanderem. W sumie to i lepiej. Szturchnąłem przyjaciela łokciem patrząc, jak Just zachęca Lankę o integracji.
- Nie chcę wyjść na sceptycznego, lecz stawiam dychę, że ją przeleci.
- Wyglądasz jak mop, którym ktoś przepychał komin. - zauważam szczerząc się łajdacko od ucha do ucha. Zaraz potem zasalutowałem siostrze Sama - Hej Juditch - Widziałem, że ma coś dziwnego z twarzą. A może mi się wydawało? Już chciałem to jakoś skomentować, lecz wtedy pojawił się pan tego wieczoru i wszytko stało się dla mnie jasne. No tak. Nachyliłem się konspiracyjnie do Sama. Nie spuszczałem przy tym wzroku z Bertiego, którego wszyscy zaczęli obskakiwać.
- Jak chcesz go bić to wstrzymaj się chociaż do jutra. Właściwie jak sobie zasłuży to mogę ci nawet pomóc, lecz...nie dziś. Obiecałem ciotce - sugeruję półszeptem krzywiąc się przy tym. Nie jestem do końca z tego zadowolony - z tego, że bawię się w odpowiedzialnego siebie. Mieliłem w zębach ostatnie ciastko, gdy nagle wpadła do Rudery Just. Prawdopodobnie nawet mnie nie zauważyła przez brodę, przylizane do czaszki włosy i fakt, że stałem trochę za Skamanderem. W sumie to i lepiej. Szturchnąłem przyjaciela łokciem patrząc, jak Just zachęca Lankę o integracji.
- Nie chcę wyjść na sceptycznego, lecz stawiam dychę, że ją przeleci.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Dzień był w sumie słaby. Bertie nie miał już pięciu lat oczywiście. Wiedział, że jego bliskim na nim zależy i życzą mu jak najlepiej, więc to, czy wykrzyczą mu to w twarz piątego marca nie miało wielkiego znaczenia (choć zawsze był to miły gest), w każdym razie brak tego typu zachowań nie był dla niego szczególnie bolesny. A jednak fakt, że od samego rana dostał list jedynie od rodziców był dosyć słaby. Szczególnie, że pod wieczór chciał sam zaprosić kogoś do siebie może nie na imprezę, ale na piwo, wódkę, czy wyjść gdzieś: nagle jednak się okazało, że kompletnie nikt nie ma czasu i jak przenudził się cały dzień, tak i wieczór go czeka bez żadnego towarzystwa!
Wchodził właśnie do domu i zamierzał pozaczepiać w takim razie Lanę, która na szczęście raczej z Rudery nie uciekała i Rogera, który uciekać nawet nie miał jak, kiedy światła się zapaliły i napadło na niego trochę osób. W jednej chwili poweselał i objął Polly mocno i miał ochotę ją pocałować tu i teraz, ale powstrzymał się tak publicznie. Zaśmiał się na widok wielkiego zwierzęcia na jej twarzy, a kiedy się porozglądał, odkrył, że wszyscy mają tutaj szalone, wodne przebrania. W on taki nie przebrany, no jak to tak!
- Dzięki, ślicznotko, jesteś wielka. - stwierdził rozweselony w jednej chwili. Nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem zwisającej z sufitu macki, zaraz jednak spojrzał na Flo. - Woooow, świetny strój. I dzięki, żaden wampir mnie teraz nie dorwie. - stwierdził z naturalnym dla siebie, szerokim uśmiechem, przyjmując wesoło prezent. Bardzo lubił amulety. Nosił już króliczą łapkę (Rogerowi wmawiał, że jest sztuczna!), to i czosnkowy amulet będzie świetny!
Przez chwilę przyjmował życzenia. Do Just uśmiechnął się wesoło, bo może i nie znali się blisko, ale hej! chociaż raz to nie on był prowodyrem jakiegoś upadku! Może Just to jakaś jego bratnia dusza? Tak, czy inaczej to bardzo miła odmiana! I oryginalne i miłe życzenia.
- Jeśli mam w upadkach poznawać więcej takich oryginałów to czemu nie? Swoją drogą świetnie wyglądasz. - puścił jej oczko. W sumie gdyby miał wybrać strój, który najbardziej mu się podoba, chyba głowiłby się godzinami, wszyscy wyglądali nieziemsko! I sama Rudera nabrała wodnego uroku! Polly na prawdę się postarała. Dosłyszał też uwagę Lany i postanowił sobie, że musi jakoś odkryć datę jej śmierci i urządzić jej tu zabawę. Tylko nie wiedział, kogo by zaprosił. Choć w sumie wszyscy, którzy ją widzieli za nią szaleli, więc nie byłoby wielkiego problemu. Już dzisiaj pewnie narobiła sobie całą masę fanów dzięki swojemu charakterkowi.
- Masz dla mnie też jakieś przebranie? - zapytał jeszcze Polly i dopiero w tym momencie ją zobaczył. Właściwie to najpierw zobaczył Sama, który był jedną z ostatnich osób, jakich by się spodziewał na swoich urodzinach. Sam do Skamandera właściwie nic nie miał. Właściwie to nawet się cieszył, że Judy ma tak bardzo oddanego brata, że zawsze ma do kogo pójść, komu się wygadać, że zawsze ktoś ją będzie bronił. Sympatia jednak zdecydowanie obustronna nie była... nie wydawał się z resztą szczególnie szczęśliwy z faktu, że tu jest.
A tuż przed nim trochę bardziej wtapiała się w tłum przez niewielki wzrost ona.
Kiedy wzrok Bertiego padł na szkolną miłość, na moment jakby go wryło, przez chwilę mu serce zabiło mocniej i kompletnie nie rozumiał, co się działo. Judy zniknęła. Najpierw się pokłócili. Tym razem ostatecznie. Tym razem na prawdę ostatecznie. A kiedy znów chciał za nią gonić, kiedy znowu żałował kilku zbyt mocnych słów wypowiedzianych w gniewie, czy sytuacji do których dopuścił, tego że jak zawsze na siebie wrzeszczeli zamiast porozmawiać i wyjaśnić wszystko spokojnie - ona zniknęła.
I już jej więcej nie spotkał. A potem były inne. Ale nie-takie inne. Nudził się w związkach. Wytrzymywały chwilę, po czym odpuszczał, bo to nie było to, bo nie paliły się od środka. Były nudne, miałkie. Jakiekolwiek inne, niż ten jeden po prostu nie wychodziły.
A potem znalazła się śliczna, słodka Polly. I, kiedy jakiś jego związek zaczynał się robić faktycznie związkiem... w sumie to to całkiem logiczne, że właśnie w tej chwili Skamander się pojawia.
I jednocześnie miał ochotę tam iść i złapać ją w ramiona. I zabrać gdzieś, porozmawiać. Wyjaśnić, odzyskać ją. Znów mieć przy sobie. Bo przecież ona była idealna na swój wyjątkowo nie-perfekcyjny sposób. Cały ten związek przez długie lata właśnie taki był. I jednocześnie przy sobie miał Polly, która przecież była cudowna. Życie czasami lubi się tak po prostu komplikować. Z tego wszystkiego ledwo do niego dotarło, co Polly miała mu do powiedzenia.
- Świetnie to wszystko wygląda. - powiedział jeszcze, bo nie chciał, żeby się gniewała, że jej nie słuchał. Na prawdę był jej wdzięczny, że się tak postarała i to wszystko zorganizowała. W końcu wiedział, że jest jedyna w swoim rodzaju.
Wchodził właśnie do domu i zamierzał pozaczepiać w takim razie Lanę, która na szczęście raczej z Rudery nie uciekała i Rogera, który uciekać nawet nie miał jak, kiedy światła się zapaliły i napadło na niego trochę osób. W jednej chwili poweselał i objął Polly mocno i miał ochotę ją pocałować tu i teraz, ale powstrzymał się tak publicznie. Zaśmiał się na widok wielkiego zwierzęcia na jej twarzy, a kiedy się porozglądał, odkrył, że wszyscy mają tutaj szalone, wodne przebrania. W on taki nie przebrany, no jak to tak!
- Dzięki, ślicznotko, jesteś wielka. - stwierdził rozweselony w jednej chwili. Nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem zwisającej z sufitu macki, zaraz jednak spojrzał na Flo. - Woooow, świetny strój. I dzięki, żaden wampir mnie teraz nie dorwie. - stwierdził z naturalnym dla siebie, szerokim uśmiechem, przyjmując wesoło prezent. Bardzo lubił amulety. Nosił już króliczą łapkę (Rogerowi wmawiał, że jest sztuczna!), to i czosnkowy amulet będzie świetny!
Przez chwilę przyjmował życzenia. Do Just uśmiechnął się wesoło, bo może i nie znali się blisko, ale hej! chociaż raz to nie on był prowodyrem jakiegoś upadku! Może Just to jakaś jego bratnia dusza? Tak, czy inaczej to bardzo miła odmiana! I oryginalne i miłe życzenia.
- Jeśli mam w upadkach poznawać więcej takich oryginałów to czemu nie? Swoją drogą świetnie wyglądasz. - puścił jej oczko. W sumie gdyby miał wybrać strój, który najbardziej mu się podoba, chyba głowiłby się godzinami, wszyscy wyglądali nieziemsko! I sama Rudera nabrała wodnego uroku! Polly na prawdę się postarała. Dosłyszał też uwagę Lany i postanowił sobie, że musi jakoś odkryć datę jej śmierci i urządzić jej tu zabawę. Tylko nie wiedział, kogo by zaprosił. Choć w sumie wszyscy, którzy ją widzieli za nią szaleli, więc nie byłoby wielkiego problemu. Już dzisiaj pewnie narobiła sobie całą masę fanów dzięki swojemu charakterkowi.
- Masz dla mnie też jakieś przebranie? - zapytał jeszcze Polly i dopiero w tym momencie ją zobaczył. Właściwie to najpierw zobaczył Sama, który był jedną z ostatnich osób, jakich by się spodziewał na swoich urodzinach. Sam do Skamandera właściwie nic nie miał. Właściwie to nawet się cieszył, że Judy ma tak bardzo oddanego brata, że zawsze ma do kogo pójść, komu się wygadać, że zawsze ktoś ją będzie bronił. Sympatia jednak zdecydowanie obustronna nie była... nie wydawał się z resztą szczególnie szczęśliwy z faktu, że tu jest.
A tuż przed nim trochę bardziej wtapiała się w tłum przez niewielki wzrost ona.
Kiedy wzrok Bertiego padł na szkolną miłość, na moment jakby go wryło, przez chwilę mu serce zabiło mocniej i kompletnie nie rozumiał, co się działo. Judy zniknęła. Najpierw się pokłócili. Tym razem ostatecznie. Tym razem na prawdę ostatecznie. A kiedy znów chciał za nią gonić, kiedy znowu żałował kilku zbyt mocnych słów wypowiedzianych w gniewie, czy sytuacji do których dopuścił, tego że jak zawsze na siebie wrzeszczeli zamiast porozmawiać i wyjaśnić wszystko spokojnie - ona zniknęła.
I już jej więcej nie spotkał. A potem były inne. Ale nie-takie inne. Nudził się w związkach. Wytrzymywały chwilę, po czym odpuszczał, bo to nie było to, bo nie paliły się od środka. Były nudne, miałkie. Jakiekolwiek inne, niż ten jeden po prostu nie wychodziły.
A potem znalazła się śliczna, słodka Polly. I, kiedy jakiś jego związek zaczynał się robić faktycznie związkiem... w sumie to to całkiem logiczne, że właśnie w tej chwili Skamander się pojawia.
I jednocześnie miał ochotę tam iść i złapać ją w ramiona. I zabrać gdzieś, porozmawiać. Wyjaśnić, odzyskać ją. Znów mieć przy sobie. Bo przecież ona była idealna na swój wyjątkowo nie-perfekcyjny sposób. Cały ten związek przez długie lata właśnie taki był. I jednocześnie przy sobie miał Polly, która przecież była cudowna. Życie czasami lubi się tak po prostu komplikować. Z tego wszystkiego ledwo do niego dotarło, co Polly miała mu do powiedzenia.
- Świetnie to wszystko wygląda. - powiedział jeszcze, bo nie chciał, żeby się gniewała, że jej nie słuchał. Na prawdę był jej wdzięczny, że się tak postarała i to wszystko zorganizowała. W końcu wiedział, że jest jedyna w swoim rodzaju.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko było wspaniałe. Po wyśpiewaniu sto lat, zapewne pierwszego ale nie ostatniego tego wieczoru, wszyscy ściskali znów Bertiego i się wokół niego kokosili. Był również Florian, za którym Pola prawie pobiegła, żeby mu zaprezentować efekt wow, jaki wywierają jego lody na wszystkich łasuchac imprezowych. Ale wtedy Bertie mówi, że czy Pola ma dla niego strój. No niestety, to chyba był jeden taki mały problem.
- Oczyiwiście, że miałam, ale twój brat niespodziewanie się przebrał za KRÓLA MÓRZ, zaraz mu zwróce uwagę, chociaż nie iwem czy się przejmie - wzrusza ramionami i zaczyna opowiadać o tym, że można by było zmienić tę koncepcję na każdą inną i tak wylicza, wylicza.
A wtedy on kiwa głową i Pola zauważa, że patrzy się w stronę grupki osób zgromadzonej przy alkoholach.
- O ich jeszcze nie znam, przedstawisz mi? Zaprosiłam mnóstwo osób, których nie znam ani troszeczkę - ucieszyła się Polka, że Bertie patrzy w stronę jakiejś dziewczyny i wysokiego brodatego chłopca. Bardzo przystojnego tak swoją drogą! Zaraz jednak musi dopytać: - Ale na pewno ich znasz? Bo wiesz, nie znam wszystkich twoich znajomych, ale jestem prawie pewna, że nazwisko Skamander tam było w tym twoim zeszyciku kontaktów i adresów - nawija Poleczka, aż wpada na wspaniały pomysł. - Idźmy się przywitać, co ty na to? Musisz mnie przedstawić. Oni się chyba troche wstydzą podejść do nas, a kwestie ubraniową zostawimy na później. - uspokaja BB, chociaż z tego co mówił, to jakoś niespecjalnie mu to przeszkadzało wcześniej.
Pola więc uśmiecha się do kogoś i ciągnie za sobą Bertiego, a później go wypycha WPROST W SZPONY tej dziewczyny co kiedyś rozkochała w sobie Bertiego. No o czym Pola nie wie, bo ani do Hogwartu nie chodziła, ani nie wiedziała, że to jest jego była. Także bardzo nieświadomie naraża powodzenie całej imprezy na klapę.
Oby Judith i Bertie się nie zaczeli kłócić, przecież ma być miło!
- Oczyiwiście, że miałam, ale twój brat niespodziewanie się przebrał za KRÓLA MÓRZ, zaraz mu zwróce uwagę, chociaż nie iwem czy się przejmie - wzrusza ramionami i zaczyna opowiadać o tym, że można by było zmienić tę koncepcję na każdą inną i tak wylicza, wylicza.
A wtedy on kiwa głową i Pola zauważa, że patrzy się w stronę grupki osób zgromadzonej przy alkoholach.
- O ich jeszcze nie znam, przedstawisz mi? Zaprosiłam mnóstwo osób, których nie znam ani troszeczkę - ucieszyła się Polka, że Bertie patrzy w stronę jakiejś dziewczyny i wysokiego brodatego chłopca. Bardzo przystojnego tak swoją drogą! Zaraz jednak musi dopytać: - Ale na pewno ich znasz? Bo wiesz, nie znam wszystkich twoich znajomych, ale jestem prawie pewna, że nazwisko Skamander tam było w tym twoim zeszyciku kontaktów i adresów - nawija Poleczka, aż wpada na wspaniały pomysł. - Idźmy się przywitać, co ty na to? Musisz mnie przedstawić. Oni się chyba troche wstydzą podejść do nas, a kwestie ubraniową zostawimy na później. - uspokaja BB, chociaż z tego co mówił, to jakoś niespecjalnie mu to przeszkadzało wcześniej.
Pola więc uśmiecha się do kogoś i ciągnie za sobą Bertiego, a później go wypycha WPROST W SZPONY tej dziewczyny co kiedyś rozkochała w sobie Bertiego. No o czym Pola nie wie, bo ani do Hogwartu nie chodziła, ani nie wiedziała, że to jest jego była. Także bardzo nieświadomie naraża powodzenie całej imprezy na klapę.
Oby Judith i Bertie się nie zaczeli kłócić, przecież ma być miło!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Wszystko wydawało się zdecydowanie zbyt…normalne. Judith była nawet skłonna uwierzyć, że nic się nie zmieniło. Te same twarze wciąż kręciły się wokół rodzeństwa Skamander. Ona jest pokręconą zielarką a on wojowniczym aurorem. Nikt nie ma na ciele śladów po ugryzieniu, nikt nie posiada serca zmielonego na drobny pył. Wszystko jest takie jasne i wesołe a przecież jeszcze nic nie piła. Dawała się przytulać, pozwalała sobie na wesołe uśmiechy i kurtuazyjnie udawała, że nie rozszyfrowała zachowania Justine . Przez te kilkanaście minut naprawdę łudziła się, że dziś może po prostu się bawić.
Ocknęła się z dziwnego otumanienia dopiero słysząc słowa Matta. Spojrzała na nich wilkiem . Miała ochotę wziąć jakąś grubą książkę ( nie żeby wierzyła, że Bertie jakąkolwiek posiada) i zdzielić oboje po głowach. Po co rozgrzebują stare sprawy? Przecież minęło tyle lat. Ona i Bertie są już przecież dorośli i potrafią zachowywać się jak ludzie! - Stawiam dwie - dołączyła się do zakładu ale raczej mało prawdopodobne by myślała o Justine i Lanie. Kąśliwy uśmiech był tego najlepszym dowodem. A przecież miała zachowywać się jak dorosła! Wzięła głęboki oddech i odwróciła się w stronę pobliskiego stolika z alkoholem. - Skoro już bawimy się w hazard. Założę się, że w ciągu trzydziestu minut upije się tak, że Sam namówi mnie do tego bym mu wieczyście przysięgła, że żaden mężczyzna nigdy więcej mnie nie dotknie. - usta Judith wygięły się w ironiczny uśmiech. Wiedziała, że tylko prowokuje biednego Samuela ale skoro sen o dobrej zabawie i tak już prysł… Była w trakcie nalewania sobie drinka gdy kątem oka dostrzegła jak zbliża się w jej stronę ta dyskotekowa kula z bezkręgowcem na głowie. Były dwie opcje: skurczyć się i zniknąć albo mieć nadzieję, że to nie jej grupka jest celem tej wędrówki. Nie! Nie będę się tak przejmować! Jestem dorosła do jasnej cholery! krzyczała na są siebie. Miała się wyprostować i u uśmiechnąć ale zamiast tego wbiła paznokcie w ramię osoby, która stała tuż przy niej i na szczęście był to Matt . Gdyby tak trafiła na brata pewnie uzbroiłaby w ten sposób bombę atomową. Bertie i jego kulka byli coraz bliżej a paznokcie Jude coraz głębiej wbijały się w ramie człowieka, który pewnie po tej imprezie przestanie się do niej odzywać. Upiła łyk przygotowanego przez siebie drinka i wtedy zdała sobie sprawę z czego bardzo ważnego. Jak mogła być tak głupia i przyjść na imprezę sama?! Mózg panny Sakamander zaczął działać na przyspieszonych obrotach. Jaki był efekt tak intensywnego myślenia? To, że przestała wyżywać swój stres na ramieniu Matta i…chwyciła go za dłoń. Nie ważne, że Sam i Just są właśnie w trakcie poważnego zawału serca. Liczy się tylko to by Matt zrozumiał co kryło się za delikatnym uśmiechem Judith i wkręcającym się w niego spojrzeniem mającym mu zakomunikować, że jeśli jej pomoże to postawi mu całą zgrzewkę ognistej.
Ocknęła się z dziwnego otumanienia dopiero słysząc słowa Matta. Spojrzała na nich wilkiem . Miała ochotę wziąć jakąś grubą książkę ( nie żeby wierzyła, że Bertie jakąkolwiek posiada) i zdzielić oboje po głowach. Po co rozgrzebują stare sprawy? Przecież minęło tyle lat. Ona i Bertie są już przecież dorośli i potrafią zachowywać się jak ludzie! - Stawiam dwie - dołączyła się do zakładu ale raczej mało prawdopodobne by myślała o Justine i Lanie. Kąśliwy uśmiech był tego najlepszym dowodem. A przecież miała zachowywać się jak dorosła! Wzięła głęboki oddech i odwróciła się w stronę pobliskiego stolika z alkoholem. - Skoro już bawimy się w hazard. Założę się, że w ciągu trzydziestu minut upije się tak, że Sam namówi mnie do tego bym mu wieczyście przysięgła, że żaden mężczyzna nigdy więcej mnie nie dotknie. - usta Judith wygięły się w ironiczny uśmiech. Wiedziała, że tylko prowokuje biednego Samuela ale skoro sen o dobrej zabawie i tak już prysł… Była w trakcie nalewania sobie drinka gdy kątem oka dostrzegła jak zbliża się w jej stronę ta dyskotekowa kula z bezkręgowcem na głowie. Były dwie opcje: skurczyć się i zniknąć albo mieć nadzieję, że to nie jej grupka jest celem tej wędrówki. Nie! Nie będę się tak przejmować! Jestem dorosła do jasnej cholery! krzyczała na są siebie. Miała się wyprostować i u uśmiechnąć ale zamiast tego wbiła paznokcie w ramię osoby, która stała tuż przy niej i na szczęście był to Matt . Gdyby tak trafiła na brata pewnie uzbroiłaby w ten sposób bombę atomową. Bertie i jego kulka byli coraz bliżej a paznokcie Jude coraz głębiej wbijały się w ramie człowieka, który pewnie po tej imprezie przestanie się do niej odzywać. Upiła łyk przygotowanego przez siebie drinka i wtedy zdała sobie sprawę z czego bardzo ważnego. Jak mogła być tak głupia i przyjść na imprezę sama?! Mózg panny Sakamander zaczął działać na przyspieszonych obrotach. Jaki był efekt tak intensywnego myślenia? To, że przestała wyżywać swój stres na ramieniu Matta i…chwyciła go za dłoń. Nie ważne, że Sam i Just są właśnie w trakcie poważnego zawału serca. Liczy się tylko to by Matt zrozumiał co kryło się za delikatnym uśmiechem Judith i wkręcającym się w niego spojrzeniem mającym mu zakomunikować, że jeśli jej pomoże to postawi mu całą zgrzewkę ognistej.
W chwili, kiedy na powrót zaczął słuchać Polly, bardzo tego pożałował. Nie wiedział, czy bardziej tego, że przestał, czy tego, że zaczął na nowo. Chciała go zaciągnąć do Skamanderów, zamiast, jak myślał, że zrobi - pójść z nim do pokoju i ogarnąć jakieś przebranie. Miałby czas na pozbieranie myśli z piwnic domu, gdzie mu się wszystkie normalne i logiczne rozpierzchły po kątach i pochowały pod meblami.
- Znam. - odpowiedział tylko, bo nie wiedział, co powiedzieć więcej. Jeśli jego życie składa się z niespodziewanych sytuacji, wypadków i dziwnych scen, te urodziny będą chyba jego kulminacją. Co on ma jej niby powiedzieć? I co ma powiedzieć Judy?
Jedyny plus kierunku, jaki obrała Polly był taki, że znajdował się tam alkohol.
Nie sądził, żeby Judith wstydziła się podejść. Choć kiedy w końcu dotarli do tej grupki, zobaczył mały szczegół i z trudem powstrzymał się przed uniesieniem brwi. A jeszcze trudniejsze było nie przyłożenie Mattowi. Spojrzał mu w oczy i miał nadzieję, że to tylko głupi żart. Choć nie mógł nikomu zabronić być z Judy, choć minęła masa czasu i przecież miał Polly i powinien być z tej zołzy wyleczony, a jednak ona się nagle zjawia, wraca do jego życia jakby wstała z martwych i jakimś cholernym sposobem nadal zna drogę do jego głowy i jego serca i wie, jak mu namieszać w życiu. I chyba za tym mieszaniem tęsknił. Ale to nie Matta rękę powinna teraz trzymać.
- Hej. - odezwał się, bo chyba bał się, że Polly zacznie paplać i coś palnie w swojej nieświadomości. Ale do miał zrobić? Hej, skarbie, zobacz, tam jest dziewczyna, która w torebce nosi moje serce.? To z resztą chyba bez znaczenia.
Tylko dlaczego Bertie ma taką cholerną ochotę sprawdzić, jak jego pięść komponowałaby się z nosem kuzyna?
I co on ma teraz powiedzieć, kiedy Poleczka nieświadomie zaprowadziła go do człowieka, który chce go zabić, człowieka, który chyba jest z jego dziewczyną i dziewczyny, która nie jest jego?
- Polly chciała was poznać. - powiedział i jakoś tak wziął wódkę ze stołu. - Kto się napije?
Uśmiechnął się, choć uśmiechem kompletnie innym, niż zazwyczaj i nalał do kieliszków wszystkim, którzy chcieli.
- Sam i Judy to rodzeństwo. Trudno uwierzyć, co? - napił się i żałował, że kieliszki nie są większe. - A Matt to mój kuzyn, nie brat. - dodał, bo przypomniał sobie, co Polly powiedziała niedawno. I liczył, że będzie mógł już stąd iść, bo nie chciał patrzeć na te połączone ręce, ani czuć wzroku Skamandera, który cholera wie, czego od niego chce, jeśli jego siostra zdecydowała się teraz na innego Botta.
I dopiero teraz spojrzał wprost na Judy. I chciał spytać, gdzie ona zniknęła. Co się działo. I, że jej szukał. Że chciał porozmawiać. Żeby nie myślała, że ją zdradził, bo przecież by tego nie zrobił. Ale na pewno nie teraz, nie między tymi wszystkimi ludźmi.
- Znam. - odpowiedział tylko, bo nie wiedział, co powiedzieć więcej. Jeśli jego życie składa się z niespodziewanych sytuacji, wypadków i dziwnych scen, te urodziny będą chyba jego kulminacją. Co on ma jej niby powiedzieć? I co ma powiedzieć Judy?
Jedyny plus kierunku, jaki obrała Polly był taki, że znajdował się tam alkohol.
Nie sądził, żeby Judith wstydziła się podejść. Choć kiedy w końcu dotarli do tej grupki, zobaczył mały szczegół i z trudem powstrzymał się przed uniesieniem brwi. A jeszcze trudniejsze było nie przyłożenie Mattowi. Spojrzał mu w oczy i miał nadzieję, że to tylko głupi żart. Choć nie mógł nikomu zabronić być z Judy, choć minęła masa czasu i przecież miał Polly i powinien być z tej zołzy wyleczony, a jednak ona się nagle zjawia, wraca do jego życia jakby wstała z martwych i jakimś cholernym sposobem nadal zna drogę do jego głowy i jego serca i wie, jak mu namieszać w życiu. I chyba za tym mieszaniem tęsknił. Ale to nie Matta rękę powinna teraz trzymać.
- Hej. - odezwał się, bo chyba bał się, że Polly zacznie paplać i coś palnie w swojej nieświadomości. Ale do miał zrobić? Hej, skarbie, zobacz, tam jest dziewczyna, która w torebce nosi moje serce.? To z resztą chyba bez znaczenia.
Tylko dlaczego Bertie ma taką cholerną ochotę sprawdzić, jak jego pięść komponowałaby się z nosem kuzyna?
I co on ma teraz powiedzieć, kiedy Poleczka nieświadomie zaprowadziła go do człowieka, który chce go zabić, człowieka, który chyba jest z jego dziewczyną i dziewczyny, która nie jest jego?
- Polly chciała was poznać. - powiedział i jakoś tak wziął wódkę ze stołu. - Kto się napije?
Uśmiechnął się, choć uśmiechem kompletnie innym, niż zazwyczaj i nalał do kieliszków wszystkim, którzy chcieli.
- Sam i Judy to rodzeństwo. Trudno uwierzyć, co? - napił się i żałował, że kieliszki nie są większe. - A Matt to mój kuzyn, nie brat. - dodał, bo przypomniał sobie, co Polly powiedziała niedawno. I liczył, że będzie mógł już stąd iść, bo nie chciał patrzeć na te połączone ręce, ani czuć wzroku Skamandera, który cholera wie, czego od niego chce, jeśli jego siostra zdecydowała się teraz na innego Botta.
I dopiero teraz spojrzał wprost na Judy. I chciał spytać, gdzie ona zniknęła. Co się działo. I, że jej szukał. Że chciał porozmawiać. Żeby nie myślała, że ją zdradził, bo przecież by tego nie zrobił. Ale na pewno nie teraz, nie między tymi wszystkimi ludźmi.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dziewczyny zwykle zaznaczają swoje terytorium. Są zazdrosne, kiedy obok ich chłopców pojawiają się inne dziewczyny. Pola zaś wszystkie te typowe zachowania niwelowała swoją ufnością wobec Botta, naiwnością i beztroską. Po prostu prowadziła chłopaka do innej. Cóż, może gdyby wiedziała, że ta niepozornie wyglądająca niewiasta to potwór, co zabrał Bertiemu serduszko i zabronił mu się oglądać za kimkolwiek innym, to by się drugi raz zastanowiła.
Chociaż, hej! To Polly Havisham, ona żuli z ulicy sprasza na zupę do domu. Ona nigdy nie wierzy, że coś złego może się jej zdarzyć.
- Tak, bo wiecie, wysłałam do was te zaproszenia, ale nie wiem które imiona mam przypasować do twarzy. Co prawda, to że jesteście przebrani wcale mi na przyszłość nie pomoże. Ale wyglądacie wspaniale! - pochwaliła wszystkich, chociaż widać było, że niektórzy mniej się starali przy wyborze przebrania.
Polka chętnie złapała za kieliszek i stuknęła się i wypiła, to nie jej pierwszy i nie ostatni! A później się klepie w czółko, znaczy sie w homara.
- No jasne, że kuzyn - Polly się poprawia i uśmiecha do Matta, a ponieważ już skupiła na nim swoje spojrzenie, to chyba nic dziwnego, że zauważyła, jak Matt i Judith się trzymają za dłonie. - Och, więc jesteście parą? Szkoda, że nie dobraliście wspólnego przebrania. Ja bardzo chciałam, ale Bertie nie mógł o niczym wiedzieć wcześniej, a poza tym powinien mieć taki królewski strój. Ty mu troche podwędziłeś temat - tak szturcha Matthew, pewnie gdyby spotkała go w ciemnej uliczce Nokturnu to by się aż tak nie spoufaliła, natomiast są na imprezie rodzinnej , także nie przejmuje się tym ani trochę. Zaraz przenosi spojrzenie na Samuela.- Musisz być wspaniałym człowiekiem, mój brat wcale dobrze nie raguje na moich chłopców. Do Bertiego nawet się już zaczyna przyzwyczajać, ale niestety nie namówiłam go do przyjścia na urodziny - zasmuca się i zaraz rozpogadza - Ale ty jesteś jak wzór do naśladowania! Na pewno do tego się jeszcze przyjaźnicie z Matthew? - powiedziała to tak, jakby to był pewniaczek, a przecież też niewiele wie o Samuelu, Matthew czy chociażby Judith.
Do tej ostatniej nie wiedziała co powiedzieć, ale nagle zaczęła zauważać, że... oni z Bertiem się tak na siebie dziwnie patrzą? Pola jest skonsternowana, ale nie daje po sobie poznać!
- Piliście już poncz? Trochę wygląd jest słaby, ale na prawdę wszystko oddaje się w smaku. - zachęca wszystkich i uśmiecha się jeszcze. Uśmiech jest dobry! Nawet jak jubilat się już tak radośnie nie zachowuje.
Chociaż, hej! To Polly Havisham, ona żuli z ulicy sprasza na zupę do domu. Ona nigdy nie wierzy, że coś złego może się jej zdarzyć.
- Tak, bo wiecie, wysłałam do was te zaproszenia, ale nie wiem które imiona mam przypasować do twarzy. Co prawda, to że jesteście przebrani wcale mi na przyszłość nie pomoże. Ale wyglądacie wspaniale! - pochwaliła wszystkich, chociaż widać było, że niektórzy mniej się starali przy wyborze przebrania.
Polka chętnie złapała za kieliszek i stuknęła się i wypiła, to nie jej pierwszy i nie ostatni! A później się klepie w czółko, znaczy sie w homara.
- No jasne, że kuzyn - Polly się poprawia i uśmiecha do Matta, a ponieważ już skupiła na nim swoje spojrzenie, to chyba nic dziwnego, że zauważyła, jak Matt i Judith się trzymają za dłonie. - Och, więc jesteście parą? Szkoda, że nie dobraliście wspólnego przebrania. Ja bardzo chciałam, ale Bertie nie mógł o niczym wiedzieć wcześniej, a poza tym powinien mieć taki królewski strój. Ty mu troche podwędziłeś temat - tak szturcha Matthew, pewnie gdyby spotkała go w ciemnej uliczce Nokturnu to by się aż tak nie spoufaliła, natomiast są na imprezie rodzinnej , także nie przejmuje się tym ani trochę. Zaraz przenosi spojrzenie na Samuela.- Musisz być wspaniałym człowiekiem, mój brat wcale dobrze nie raguje na moich chłopców. Do Bertiego nawet się już zaczyna przyzwyczajać, ale niestety nie namówiłam go do przyjścia na urodziny - zasmuca się i zaraz rozpogadza - Ale ty jesteś jak wzór do naśladowania! Na pewno do tego się jeszcze przyjaźnicie z Matthew? - powiedziała to tak, jakby to był pewniaczek, a przecież też niewiele wie o Samuelu, Matthew czy chociażby Judith.
Do tej ostatniej nie wiedziała co powiedzieć, ale nagle zaczęła zauważać, że... oni z Bertiem się tak na siebie dziwnie patrzą? Pola jest skonsternowana, ale nie daje po sobie poznać!
- Piliście już poncz? Trochę wygląd jest słaby, ale na prawdę wszystko oddaje się w smaku. - zachęca wszystkich i uśmiecha się jeszcze. Uśmiech jest dobry! Nawet jak jubilat się już tak radośnie nie zachowuje.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Daleko na imprezę nie miała, to prawda, ale jakoś nie mogła znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby włożyć na siebie ten wspaniały, foczy strój i chwycić torebkę z prezentem w łapę. W końcu jednak wdziała, co wdziać miała, wzięła głęboki wdech, założyła na głowę fokową czapę i zeszła na dół, ostrożnymi krokami pokonując wszystkie stopnie na schodach. Chwilę się pokręciła, ufając, że nikt jej w tym stroju nie pozna, w końcu jednak dołączyła się do odśpiewania piosenki urodzinowej. Nie pchała się do składania Bertiemu życzeń, dochodząc do wniosku, że jako jedna z tych starszych imprezowiczów, powinna oddać pierwszeństwo młodszemu pokoleniu.
Focza czapa musiała zniknąć z jej głowy, żeby młody Bott nie doznał uszczerbku na zdrowiu swojej twarzy.
- Wszystkiego najlepszego, Bertie! - uścisnęła go mocno i włożyła mu w łapy torebkę z prezentem. Sweter, który znajdował się w środku, był wydziergany z ciepłej, bordowej wełny, a na piersi niebieską nicią wyszyty był napis, głoszący, że Bertie Bott jest największym szczęściarzem na świecie. - Większych sukcesów w cukierni i wiesz.. no wszystkiego dobrego!
Jeszcze raz pozwoliła go sobie uścisnąć (czy to nadal nie było dziwne?) i odeszła na bok, biorąc kolejny głęboki wdech i rozglądając się za czymś, co mogłaby zjeść. Albo wypić. Naprawdę nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie tak młodych osób, które jeszcze nie tak dawno temu mogła dumnie nazywać swoimi uczniami. Nalała sobie ponczu do szklanki i opróżniła ją kilkoma haustami. Rozejrzała się po towarzystwie. Była Justine, był Matt, był sam Bertie ze swoją dziewczyn... dziewczynami? Był też Sam, którego kojarzyła z zakonowych spotkań. I oczywiście Lana - niezaprzeczalnie dobry duch tej imprezy.
Focza czapa musiała zniknąć z jej głowy, żeby młody Bott nie doznał uszczerbku na zdrowiu swojej twarzy.
- Wszystkiego najlepszego, Bertie! - uścisnęła go mocno i włożyła mu w łapy torebkę z prezentem. Sweter, który znajdował się w środku, był wydziergany z ciepłej, bordowej wełny, a na piersi niebieską nicią wyszyty był napis, głoszący, że Bertie Bott jest największym szczęściarzem na świecie. - Większych sukcesów w cukierni i wiesz.. no wszystkiego dobrego!
Jeszcze raz pozwoliła go sobie uścisnąć (czy to nadal nie było dziwne?) i odeszła na bok, biorąc kolejny głęboki wdech i rozglądając się za czymś, co mogłaby zjeść. Albo wypić. Naprawdę nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie tak młodych osób, które jeszcze nie tak dawno temu mogła dumnie nazywać swoimi uczniami. Nalała sobie ponczu do szklanki i opróżniła ją kilkoma haustami. Rozejrzała się po towarzystwie. Była Justine, był Matt, był sam Bertie ze swoją dziewczyn... dziewczynami? Był też Sam, którego kojarzyła z zakonowych spotkań. I oczywiście Lana - niezaprzeczalnie dobry duch tej imprezy.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, gdy Juditch podbiła mój zakład w TAKI sposób. Spojrzałem badawczo najpierw na Skamandera, potem na Skamanderową i postanowiłem zamilknąć. Gy padły kolejne słowa to już wcale nie interesowałem się Just i Laną, tylko w obronnym geście uniosłem dłonie do góry spodziewając się gromiącego spojrzenia ze strony Sama. Niech mnie nawet nie próbuje winić za to, że jego siostra połapała temat w TAKIM kierunku. Umywałem ręce. Zawsze to robiłem i nigdy nie ingerowałem w to co działo się między Juditch, a Bertim. Nie moja sprawa. Co prawda, interesowały mnie już bardziej relacje Sama z Bertim, które były wypadkową tych pierwszych, lecz z czystym sumieniem mogłem powiedzieć, że i tutaj nie pozwalałem sobie na jakieś żądania, a jedynie sugestie co do losu mojego kuzyna. Mogłem więc słuchać narzekań i skarg obu stron kierowanych do siebie nawzajem - Juditch na Betiego i Bertiego na Juditch. Nie przeszkadzało mi to. To znaczy - momentami właściwie nawet wkurwiało, gdy mnie jeden lub drugi ewenement torpedował informacjami o pierdylianowym rozstaniu zapominając, że ostatnią rzeczą jaką pragnę w dzień wolny z rana to słuchania podobnych relacji, lecz...nie wpływało to nijak na moją neutralność. Nawet po ich ostatecznie ostatecznym rozstaniu - wciąż mogłem się szczycić bezstronnością. A przynajmniej nie byłem jeszcze do końca świadomy, że miałem na to jeszcze lewie kilkadziesiąt pierdolonych sekund.
- Jud, traktujesz mnie jak cholerne mięso na szaszłyki. Możesz przestać? - delikatnie zwróciłem jej uwagę, czując jak wbija się szponami w moje ramę z gracją nożownika uzbrojonego w zardzewiałe łyżki. Po tym jak nie zareagowała zacząłem rozglądać się za powodem - na horyzoncie pojawił się Berti. Jakoś mnie to nie dziwiło. Przynajmniej nie tak, jak moment w którym Jud zacisnęła swoją dłoń na mojej. Spojrzałem na nią...właściwie sam bardzo chciałbym wiedzieć jak. Pewnie pytająco, trochę tempo oraz podejrzliwie, przeczuwając w bebechach co zamierza. Nie, Jud, nie chcesz chyba...? Ależ owszem, oczywiście - właśnie TEGO chciał. Te świdrujące spojrzenie, ten psychopatyczny (moim zdaniem) uśmieszek...
- Cholera, Jud... - Jęknąłem cicho, przymykając oczy. Bo jeśli jej pomogę to w najlepszym wypadku Bertie nic sobie z tego nie zrobi, ona sama nic sobie nie zrobi z tego, że Bertie nic sobie z tego nie zrobił, a Skamaner zaklaszcze uszami i pierdolnie fikołka. W tej bardziej realistycznej wersji Bertie poczuje się przeze mnie zdradzony, przyłoży mi (prędzej czy później), może Skamaner też mi przyłoży za spoufalanie się z Jud i wybuchnie chaos. Mogłem się też nie zgodzić, lecz to wtedy Jud poczułaby się zdradzona, a już teraz wyglądała jak nieszczęśliwa kupa.
A mogłem siedzieć w domu...
Ścisnąłem jej dłoń, wytrzymując złowrogie spojrzenie mojego kuzyna. Nie chciałem myśleć o tym, jak wielkim chujem w jego oczach mogłem się w tym momencie stać. To były w końcu jego urodziny. Wziąłem to jednak na siebie.
- Wcale nie tak trudno. Prawy prosty wyprowadzają w ten sam sposób - wykrzywiam usta w coś co ma imitować uśmiech i przyciągam bliżej siebie Jud. Osobiście nie chciałem wiedzieć, jakie spojrzenie rzucał mi Samuel. Ogólnie za bardzo nie chciałem się udzielać. Miałem nadzieję, że Juditch też nie miała na to ochoty.
- Kto pierwszy, ten lepszy. - rzuciłem i chyba zbyt sucho to zabrzmiało. Chciałem jednak wyminąć temat bycia parą - ...lecz może i słusznie. Coś się w końcu Bertiemu w urodziny od życia należy - dodałem po chwili i podałem Bertiemu trójząb.
- Poncz...Może później. Juditch skarżyła się że źle się czuje. Trochę tu duszno. Wezmę ją na górę - miałem nadzieję, że Juditch nie będzie stawiać oporu. Zacząłem prowadzić ją na górę wierząc, że Skamander podąży za nami niczym cień.
- Jud, traktujesz mnie jak cholerne mięso na szaszłyki. Możesz przestać? - delikatnie zwróciłem jej uwagę, czując jak wbija się szponami w moje ramę z gracją nożownika uzbrojonego w zardzewiałe łyżki. Po tym jak nie zareagowała zacząłem rozglądać się za powodem - na horyzoncie pojawił się Berti. Jakoś mnie to nie dziwiło. Przynajmniej nie tak, jak moment w którym Jud zacisnęła swoją dłoń na mojej. Spojrzałem na nią...właściwie sam bardzo chciałbym wiedzieć jak. Pewnie pytająco, trochę tempo oraz podejrzliwie, przeczuwając w bebechach co zamierza. Nie, Jud, nie chcesz chyba...? Ależ owszem, oczywiście - właśnie TEGO chciał. Te świdrujące spojrzenie, ten psychopatyczny (moim zdaniem) uśmieszek...
- Cholera, Jud... - Jęknąłem cicho, przymykając oczy. Bo jeśli jej pomogę to w najlepszym wypadku Bertie nic sobie z tego nie zrobi, ona sama nic sobie nie zrobi z tego, że Bertie nic sobie z tego nie zrobił, a Skamaner zaklaszcze uszami i pierdolnie fikołka. W tej bardziej realistycznej wersji Bertie poczuje się przeze mnie zdradzony, przyłoży mi (prędzej czy później), może Skamaner też mi przyłoży za spoufalanie się z Jud i wybuchnie chaos. Mogłem się też nie zgodzić, lecz to wtedy Jud poczułaby się zdradzona, a już teraz wyglądała jak nieszczęśliwa kupa.
A mogłem siedzieć w domu...
Ścisnąłem jej dłoń, wytrzymując złowrogie spojrzenie mojego kuzyna. Nie chciałem myśleć o tym, jak wielkim chujem w jego oczach mogłem się w tym momencie stać. To były w końcu jego urodziny. Wziąłem to jednak na siebie.
- Wcale nie tak trudno. Prawy prosty wyprowadzają w ten sam sposób - wykrzywiam usta w coś co ma imitować uśmiech i przyciągam bliżej siebie Jud. Osobiście nie chciałem wiedzieć, jakie spojrzenie rzucał mi Samuel. Ogólnie za bardzo nie chciałem się udzielać. Miałem nadzieję, że Juditch też nie miała na to ochoty.
- Kto pierwszy, ten lepszy. - rzuciłem i chyba zbyt sucho to zabrzmiało. Chciałem jednak wyminąć temat bycia parą - ...lecz może i słusznie. Coś się w końcu Bertiemu w urodziny od życia należy - dodałem po chwili i podałem Bertiemu trójząb.
- Poncz...Może później. Juditch skarżyła się że źle się czuje. Trochę tu duszno. Wezmę ją na górę - miałem nadzieję, że Juditch nie będzie stawiać oporu. Zacząłem prowadzić ją na górę wierząc, że Skamander podąży za nami niczym cień.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Bertie przetrwał 21 lat, radujmy się!
Szybka odpowiedź