Pasaż Laverne de Montmorency
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Zapowiadał się zwyczajny dzień, nie wróżący niczego niezwykłego, podczas którego Lionell spędzał czas w swojej pracowni, zajmując się nową myślodsiewnią. Jego uwagę przykuł ostry, pieprzowy zapach nieznanego pochodzenia. Nie dość, że był wyjątkowo irytujący to jeszcze nie pozwalał się skupić, a po dłuższej chwili zaczęła go boleć od tego głowa. I nagle głośny huk rozległ się na całej pokątnej, a kamienica, w której znajdowała się pracownia Lionella zatrzęsła się niebezpiecznie. Mężczyzna wyszedł na zewnątrz, by zobaczyć co się stało. Gdy tylko przekroczył próg, wpadł na niego mężczyzna z obłąkanym, wręcz szaleńczym śmiechem, brudząc go jakąś dziwną substancją, w której był sam umazany. Szybko można było dojść do tego, że wybuch spowodowany był złym przyrządzeniem jakiegoś eliksiru. Niestety, szalony alchemik tuż po tym jak ubrudził Lionella, chwytając go najpierw za ręce, a później za kark, uciekł z miejsca zdarzenia, potrącając bogu ducha winną Evelyn Slughorn, która upadła na bruk. Młoda szlachcianka, pomimo oburzającego zachowania zbiega bardzo szybko rozpoznała zapach warzonego eliksiru. Wiedziała również, że brak odpowiedniej interwencji w przypadku mężczyzny, którego alchemik ubrudził szybko przyniesie skutki w postaci ropiejących bąbli; czy zdecyduje się zaoferować mu pomoc?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Sądził, że bardziej irytująco być już nie może, ale jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, życie postanowiło dać mu pstryczka w nos i udowodnić, że sie myli, bo i jakże. Eksplozja, od której cały budynek zatrząsł się w posadach, definitywnie przekraczała wszelkie granice przeznaczonej na dzisiaj cierpliwości.
Rzuciwszy wszystko na bok, zamierzał wyjść na zewnątrz i zrobić z żartownisiem porządek, kiedy tuż za progiem zderzył się z czyś. A raczej kimś kto niewątpliwie musiał być za to wszystko odpowiedzialny.
W ciągu chwili, ta sama cuchnąca ciecz, która doprowadzała go do szału, znalazła się na nim samym. Tego było już za wiele. Odruchowo sięgnął po różdżkę, gdy wtem ten pomylony kretyn przewrócił jakąś kobietę, jakby wszystkiego było mało! Lionell zawahał się czy najpierw go zatrzymać, czy może rzucić się na pomoc poszkodowanej, co było niestety jego błędem.
Chwila minęła a jemu pozostała już tylko jedna ewentualność.
Bezskutecznie próbując wytrzeć ubabrane świństwem dłonie, podszedł do nieznajomej i pochylił się, mogąc jej podać jedynie przedramię do pomocy we wstawaniu.
- Mam nadzieję, że nic pani nie jest- przerwał na moment swoją litanie mamrotanych pod nosem złorzeczeństw, kiedy w naturalny sposób wygrała w nim potrzeba niesienia pomocy damie w opałach.- Z chęcią nauczyłbym go odrobiny kultury, ale niestety.. nie dzisiaj.
Nie była to najlepsza okazja do zawierania nowych znajomości, ale tym razem to już nie z jego winy. Zamierzał zaraz zmyć z siebie to paskudztwo, pozbyć się w końcu tego smrodu i powrócić do pracy z nadzieją, że to będzie na dzisiaj koniec ekscesów, a owego ‘sąsiada’ już więcej na oczy nie zobaczy. Dla jego dobra.
W ostatnich miesiącach Pokątna nie należała do jej ulubionych miejsc, ale nie dało się uniknąć odwiedzania jej. Nie wszystkie składniki eliksirów można było wyhodować w rodowych szklarniach lub zebrać w pobliskim lesie. Czasami trzeba było wybrać się do czarodziejskiej apteki, nawet jeśli to oznaczało konieczność przedzierania się przez tłumy innych kupujących... Które wydawały się być mniejsze niż dawniej. Najwyraźniej aura zmian trzymała wielu czarodziejów z daleka, ograniczając ich pobyty tutaj do konieczności, tak jak to miało miejsce w przypadku młódki, nie lubiącej, kiedy ktoś narzucał jej bzdurne ograniczenia i groził konsekwencjami za ich złamanie. Nie żeby jako szlachcianka nie musiała na każdym kroku przestrzegać zasad i konwenansów... Ale sam fakt niemożności korzystania z różdżki bardzo ją irytował, bo nie była przyzwyczajona do funkcjonowania niemal po mugolsku.
Szła sobie spokojnie, uważając, by nie wdepnąć w rozmiękłą breję będącą mieszaniną błota, obfitego marcowego deszczu i resztek stopniałego już śniegu. Powietrze na Pokątnej było przesycone wilgocią a także mieszaniną różnych woni napływających ze sklepów i straganów. Nagle jednak kolejny powiew zimnego wiatru przywiał inną woń, znacznie bardziej nieprzyjemną... Kiedy nagle usłyszała głośny huk, do złudzenia przypominający eksplozję kociołka. A przynajmniej to podpowiadała jej alchemiczna intuicja i wspomnienia ze szkoły, kiedy niektórym wyjątkowo kiepskim uczniom zdarzało się wysadzać swoje kociołki.
Niektórzy przechodnie obejrzeli się w stronę budynku, w którym nastąpił wybuch. Także Evelyn spojrzała tam, zauważając umykającego mężczyznę całego umazanego brzydko wyglądającą breją wydzielającą intensywny smród. Wytarł brudne ręce w jednego z przechodniów, co tak mocno zaskoczyło Slughornównę, że nie zdążyła na czas się przesunąć i już po chwili wylądowała na ziemi, pchnięta silnym ramieniem uciekającego alchemika-nieudacznika. Syknęła, czując, że chyba obiła sobie kolana, ale nie należała też do łzawych, omdlewających panienek więc nie zamierzała z takiego powodu panikować. Podniosła się szybko, ale uciekinier już zniknął w tłumie przyglądającym się zamieszaniu. Evelyn nie zamierzała go gonić, chociaż gdyby nie zakaz czarów, chętnie miotnęłaby w niego czymś, by dać mu nauczkę za taki brak szacunku wobec szlachcianki. Chociaż, chyba wystarczającą nauczkę da mu eliksir, który pokrywał w tej chwili jego ciało. Chociaż był nieudolnie uwarzony, już wkrótce jego skórę pokryją brzydkie, ropiejące bąble. Spojrzała szybko po sobie, ale na szczęście jej skóra i ubrania były czyste, nosiły na sobie jedynie odrobinę błota z ulicy.
Jej spojrzenie znowu spoczęło na mężczyźnie, którego nieznajomy ubrudził eliksirem. Chociaż mogłaby zignorować całą sytuację i odejść, coś kazało jej się nim zainteresować... Zresztą on sam także ją zauważył i ruszył w jej stronę.
- Dziękuję na troskę, nic mi się nie stało – powiedziała uprzejmie, patrząc na niego ukradkiem. – Ja też, gdyby nie... okoliczności – łyknęła na przylegającą do alejki ulicę Pokątną. Każdy, kto znał to miejsce, mógł się domyślić, o co jej chodziło.
Przez chwilę wpatrywała się w jego twarz, by nagle spojrzeć uważnie na ślady eliksiru.
- Ale tym trzeba się jak najszybciej zająć – powiedziała. Na początek powinien spróbować starannie zmyć eliksir ze skóry, co też od razu mu zasugerowała. Bo chociaż dla kogoś niedoświadczonego to mogło wyglądać na zwykłe plamy, wkrótce mogły pojawić się zmiany na skórze. – Jest tu jakieś spokojne miejsce? – zapytała jeszcze. Coś kazało jej dopilnować, czy mężczyzna doprowadzi się do porządku w odpowiedni sposób. Nie czułaby się dobrze, gdyby zostawiła na pastwę losu czarodzieja poszkodowanego przez nieudolność kogoś, kto zdecydowanie nie powinien mienić się alchemikiem?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
- Może dałoby się to podciągnąć pod obronę osobistą..- zastanowił się na głos, nie sądząc jednak by to miało poratować go od reki sprawiedliwości, która zapewne szybko i silnie zacisnęłaby mu się na szyi.
Nie pojmował jednak. Jedna z najbardziej magicznych części Londynu, najczęściej uczęszczana, została objęta zakazem używania czarów? Paranoja. Nie żeby miał potrzebę miotania zaklęciami na prawo i lewo, wątpił jednak aby to prawo powstrzymało tego kogo powinno najbardziej. Niewątpliwie miało to zwiększyć bezpieczeństwo w tych niepewnych czasach, ale Lionell obawiał się, że nie tędy droga. Kim on jednak był, aby o tym decydować?
- Taak, o tutaj, w tej kamienicy jest moja pracownia. Skoro najgorszy z możliwych sąsiadów sam się już zabrał, powinno być spokojnie. Tak jak było do tej pory- dodał z podkreśleniem na ostatnie zdanie i wskazał ręką na wejście do sklepu po szyldem ‘Pracownia Selby & Krueger’.
Wnętrze było przytulne i urządzone ze smakiem jeszcze przez poprzedniego właściciela, oświetlone ciepłym blaskiem lamp, sprawiało wrażenie mniejszego niż było w rzeczywistości. W dalszej części widać było w czym się specjalizuje- myślodsiewnie, przeróżnej maści. Ich jednak nie to miało zainteresować.
Proszę się rozgościć jeżeli potrzeba- zaproponował, samemu kierując swoje kroki do łazienki ukrytej z tyłu pomieszczenia.
Drzwi na wszelki wypadek pozostawił otwarte, napełniając umywalkę letnią wodą, by czym prędzej oczyścić skórę, na której mrowienie zaczęło pomału przeradzać się w pieczenie, niezbyt uciążliwe jeszcze.
- Ma może pani pojęcie co to w ogóle było?- zapytał, wychylając się z pomieszczenia, bo i odebrał wrażenie jakby nieznajoma wcale nie przez przypadek zalecała mu pośpiech.
Beż wątpienia musiała być lepsza w eliksirach niż on swego czasu. Przedmiot był interesujący, jednak jemu brakowało najważniejszego przymiotu- skupienia. Ileż to razy rozproszył się lub zagadał w niewłaściwym momencie, doprowadzając do zniszczenia swojej, niejednokrotnie, wielogodzinnej pracy ku swej rozpaczy i niezadowoleniu profesora? Nie zliczyłby też ile razy zaczynał te warsztaty niewyspany, nieprzytomny, ledwie widzący na oczy, a co za tym idzie nie będący w stanie przeczytać ze zrozumieniem niezbyt skomplikowanej instrukcji.
Doceniał przydatność eliksirów bez wątpienia, jego pamięć także był niezgorsza, ale za wiele razy poparzył się czy też podtruł oparami aby można go uznać w tej dziedzinie za zdolnego. Niestety.
Szkoda tylko, że inni nie byli tego rak samo świadomi.. albo byli, a mimo to i tak próbowali.
- Pańska pracownia? – ożywiła się; więc tajemniczy nieznajomy nie był pierwszym lepszym przechodniem, a pracował tutaj. Ale to nawet lepiej. – Myślę, że się nada – powiedziała więc. Lepiej było zniknąć z widoku, tym bardziej, że należało się szybko pozbyć resztek eliksiru. – Czy pański sąsiad często bawi się w hmm... nieudolne eksperymenty alchemiczne?
Ruszyła za nim. Wnętrze wyglądało dosyć przytulnie, a w każdym razie, przypadło do gustu Evelyn. Była zadowolona, że nie było to jakieś skrajnie plebejskie miejsce, w którym wolałaby nie zostać zobaczona. Kątem oka dostrzegła myślodsiewnie, co natychmiast ją zaintrygowało, bo sporo słyszała o tych cennych magicznych artefaktach służących do gromadzenia wspomnień.
Ale teraz to nie nimi mieli się zająć.
- Proszę jak najdokładniej wyczyścić się z tej mazi – poleciła mu. Podczas gdy on poszedł do łazienki, Evelyn zaczęła rozglądać się po wnętrzu, szczególną uwagę poświęcając myślodsiewniom. Gdy jednak czarodziej wrócił, młódka znowu przeniosła na niego uważne spojrzenie niebieskich oczu przywodzących na myśl dwa kryształki lodu. Wbrew pozorom jej spojrzenie nie było jednak zimne, choć czaił się w nim pewien dystans, jak zwykle, kiedy miała do czynienia z kimś nieznajomym.
- Proszę mi powiedzieć, czy odczuwa pan jakieś pieczenie lub inne dolegliwości? – zapytała; była niemal pewna, co to za eliksir i że nawet po tak krótkim czasie mógł doprowadzić do powstania brzydkich, zaropiałych bąbli, które bez odpowiedniego zajęcia się nimi dawałyby się we znaki przez przynajmniej kilka najbliższych dni. Evelyn mogła mu polecić pewien sposób, który przyniósłby ulgę i przyspieszył ustąpienie powikłań, ale najpierw musiała się upewnić, czy było to konieczne.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
- Szczerze mówiąc nigdy wcześniej go nie widziałem, aż do dzisiaj. I to akurat mogłoby nie ulegać zmianie- dokończył z kwaśną miną i skierował się pomału do części, w której powstawały jego maleństwa.
Dzisiaj postanowił dopracować lekką i wielce ozdobną myślodsiewnie, wykonaną z mahoniu. Misa, na razie jeszcze zwykła i nie wypełniona ani kroplą magii, umieszczona została na zdobnej kolumience, zakończonej łapą gryfa oraz zwieńczona sporymi skrzydłami, które rozchylały się i udostępniały swoją zawartość jedynie właścicielowi, a tymczasowo także i jemu. Czekało go jeszcze sporo pracy z nią, ale chciał dokończyć to dzisiaj. Czy mu się to uda?
Na pytanie kobiety, jakże uprzejmej w swojej trosce o zdrowie nieznajomego, zastanowił sie chwilę.
- Czuję lekkie mrowienie, ale nie wiem czy jest to efekt zmywania tej mazi. Co mi grozi tak w ogóle?
Zapytał, mając nadzieję, że obędzie się bez chociażby krótkiej wizyty w Mungu. Przyjrzał się z uprzejmym uśmiechem ciemnowłosej, mając nieomylne wrażenie, że ma do czynienia ze szlachcianką albo przynajmniej kimś kto na takową pozuje. Wyprostowana postura, powściąganie emocji, pełne wdzięku ale i oszczędności ruchy.. można więc rzec, że miał sporę szczęście zasługując sobie na jej zainteresowanie. Szkoda było by to zmarnować. Swoją drogą przyjemnie było widzieć, że zaintrygowało ją to miejsce. Głównie dla takich osób stary Selby je w końcu stworzył.
- Widzę, że nie miała pani okazji być tu wcześniej i z chęcią oprowadzę, jeżeli tylko upewnię się, że zaraz jakieś grzyby nie wyrosną mi na skórze. To by mogło nieco rozproszyć moje.. skupienie- dodał z rozbawieniem, bo i nie widział powodu do paniki. Gdyby coś naprawdę poważnego mu groziło, nie wątpił, że ta obeznana w eliksirach panna, by go o tym poinformowała. -Mogę służyć czymś ciepłym do picia?
Wskazał miejsce na kanapie gdzie można by spokojnie i wygodnie się rozsiąść na chwilę. Co prawda nie sposób było nie zauważyć ostrożności i dystansu bijących ze strony nieznajomej, co z kolei w tych czasach nie było niczym dziwnym, tym bardziej więc chciał pokazać jej, że tutaj nie ma czego się obawiać. A z jego strony grozi jej jedynie zostanie okradzioną z odrobiny czasu.
Chwila niezobowiązującej konwersacji, pomagającej zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie a przy odrobinie szczęścia być może także pozyskanie nowej klienteli. Może jednak ten dzień nie będzie taki zły na jaki się zapowiadał?
- Niezbyt miłe konsekwencje – powiedziała lakonicznie, prostując się lekko. Rzeczywiście, sam jej wygląd i postawa zdradzały szlacheckie pochodzenie, a jeśli ktoś znał się na rodowych barwach i symbolice, mógł domyślić się, że miał do czynienia ze Slughornówną. Evelyn lubiła podkreślać swoje korzenie, chociaż często dodawała do swojego ubioru i biżuterii również symbolikę róż charakterystyczną dla Rosierów. – Niedługo pańską skórę pokryją brzydkie, ropiejące bąble, które utrzymają się przez najbliższych kilka dni – dodała; skoro odczuwał już mrowienie, było to oznaką, że eliksir zdążył wniknąć w skórę i niedługo pojawią się pierwsze skutki uboczne. – Myślę jednak, że maść z wyciągiem ze szczuroszczeta powinna znacznie złagodzić dolegliwości. Jeśli jej pan nie posiada, sugeruję możliwie szybko zaopatrzyć się w nią w aptece i stosować aż do ustąpienia zmian.
Przez cały czas mówiła bardzo rzeczowo. Była teraz przede wszystkim alchemiczką udzielającą porad osobie poszkodowanej przez eliksir. Na kursie alchemicznym na pewno uczyła się, jak postępować z takimi przypadkami.
- Dziękuję, ale to chyba nie będzie konieczne – odmówiła; jako szlachcianka nie powinna spotykać się na herbatce sam na sam z mężczyzną, w dodatku obcym i najprawdopodobniej nieszlachetnym. Ich spotkanie miało charakter raczej zawodowy, ale oględziny myślodsiewni chyba też nie wykraczały poza tę formalność. Szkoda byłoby im się nie przyjrzeć, skoro już tutaj była. – Myślę jednak, że to jest bardzo interesujące – skinęła głową w stronę ozdobnych mis. – Zawsze zastanawiałam się, jakie to uczucie, wyciągnąć swoje wspomnienia z głowy i oglądać je w takiej formie.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Od miesiąca planował przyjść w to miejsce, by złożyć zamówienie na myślodsiewnię. Zebrał odpowiednią sumę pieniędzy, by sprezentować ją komuś drogiemu jego sercu. Może akurat jego stary ojciec mógłby umrzeć, patrząc na wspomnienia minionych lat? Może zmarłby z uśmiechem na ustach, a nie gardłowym charkotem, gdy nie był w stanie złapać oddechu? Tak. Właśnie to zamierzał zrobić, a po dostaniu wypłaty przyszedł do pracowni przy pasażu Laverne de Montmorency. Lubił to miejsce jak i całą Pokątną. Odchrząknął, zanim nacisnął klamkę warsztatu, a gdy wszedł, przywitał się. Chociaż odpowiedziała mu cisza, razem z wgłębianiem się w pomieszczenie, doszły do niego głosy.
- Ojej - wyrwało mu się, gdy zobaczył rozmawiającą parę. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Szukam Lionella Kruegera.
Zatrzymała się w połowie kroku.
- Chyba właśnie udał się na zaplecze. Przydarzył mu się drobny wypadek z eliksirem – odpowiedziała, zerkając w tamtą stronę, jednocześnie próbując otworzyć drzwi i wyjść, bo zrobiła już wszystko, co miała zrobić, mężczyzna powinien poradzić sobie z udzielonymi instrukcjami, a o kolejne mógł zapytać podczas zakupu maści. Niestety, wejście najwyraźniej było wadliwe, bo ledwie zacisnęła palce na klamce, coś zatrzeszczało i ta została w jej dłoni.
Evelyn wywróciła oczami.
- Mógłby mi pan pomóc to otworzyć? – zapytała mężczyznę. Wolała nie używać magii, znajdując się w obrębie ulicy Pokątnej, chociaż bardzo ją to drażniło, zwłaszcza w takim niezręcznym momencie, ale liczyła, że nieznajomy poradzi sobie z tym bez użycia magii.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Z zamyślenia wyrwał go głos owej damy, która wcale nie wyglądała na typową mieszkankę Ulicy Pokątnej czy nawet nieco bogatszych przedmieść. Wcale nie wyglądała na średniozamożną kobietę. Musiała być szlachcianką! Garrow od razu się wyprostował, szanując zarówno jej pozycję jak i również płeć. Zdjął z głowy kapelusz, ukazując wciąż czarne mocne włosy z szacunku i podszedł pomóc dziewczynie z drzwiami.
- To chyba zawiasy... - mruknął, wymijając nieznajomą i przejmując klamkę. Pociągnął ją do siebie, ale nie zareagowała. Popchnął je więc do przodu, a zaraz potem lekko przypadł ramieniem, by podnieść do góry. Drewno odetchnęło tak samo jak skrzypiące zawiasy i zamek puścił, otwierając się łagodnie. - Jak mówiłem... Zawiasy - odpowiedział Garrow, uśmiechając się do wychodzącej kobiety.
Patrzyła, jak uporał się z zepsutymi drzwiami. Evelyn nie miałaby na tyle siły, żeby zrobić to bez użycia magii, ale na szczęście jemu udało się szybko je otworzyć.
- Dziękuję bardzo za pańską pomoc – powiedziała, przechodząc obok niego. W dziennym świetle napływającym z otwartych drzwi mężczyzna mógł zobaczyć, że dziewczyna była młoda, o delikatnej urodzie ciemnowłosej porcelanowej lalki, i zdecydowanie nie wyglądała jak mieszkanka Pokątnej. Ulica wyglądała zupełnie spokojnie; najwyraźniej nieudolny alchemik, który spowodował zamieszanie swoim eliksirem, już dawno się stąd ulotnił. To dobrze. Mogła spokojnie stąd odejść, mając nadzieję, że już nic dziwacznego się nie wydarzy.
Po lakonicznym pożegnaniu z nieznajomym czarodziejem opuściła sklep i ruszyła uliczką. Minęła jej ochota na załatwianie sprawunków, więc udała się prosto do Dziurawego Kotła, skąd przeniosła się kominkiem do posiadłości Slughornów.
| zt.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
|zt
Od paru dni Florean chodził niewyspany. A w zasadzie od ostatniego dnia marca, kiedy udał się na pierwsze spotkanie Zakonu Feniksa i... na Nokturn. To było naprawdę dużo wrażeń jak dla zwykłego lodziara z ulicy Pokątnej. Był z lekka przerażony całą odpowiedzialnością, która spadła na jego barki - i jej przerażającym brakiem, kiedy udał się na Nokturn ze zwykłej ciekawości. Obraz nadgniłego ciała, w które omal nie wdepnął, jeszcze długo będzie go prześladował. W tym momencie nie mógł uwierzyć, że to zrobił i nie mógł sobie przypomnieć jakie dokładnie powody popchnęły go do podjęcia tej arcygłupiej decyzji. Wszystkie te wydarzenia wciąż były w nim żywe, aczkolwiek dzięki wczorajszemu (dzisiejszemu?) spacerze z Lily, pomału zaczynał wracać do normy. Wiedział, że już niedługo nauczy się żyć w tej nowej rzeczywistości, tylko musi sobie wszystko poukładać w głowie. Niestety i tak nie znalazł jeszcze chwili, by porządnie się wyspać, co w końcu dało o sobie znać. Położył się do łóżka i po godzinie wiercenia się zasnął, lecz po kolejnych godzinach snu nagle otworzył oczy. Usiadł i rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, gdzie jest i co się dzieje. W tym momencie nie rozumiał pojęcia czasu i nie potrafił sprecyzować jak długo tak siedział. Nie potrafił też powiedzieć dlaczego to robił i w zasadzie nawet nie do końca wiedział kim jest. Wstał i spokojnym krokiem ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. O dziwo doskonale wiedział jak je otworzyć, więc po chwili znalazł się na zewnątrz. Kwiecień plecień nie zachwycał temperaturą, szczególnie w środku nocy. Było zimno, ciemno i wiał wiatr. Nic dziwnego, że na ulicy nie dało się spotkać nawet żywego ducha. A jednak Florean szedł przed siebie w swojej granatowej piżamie w paski, nie nałożywszy nawet skarpetek. Zimno zdawało mu nie przeszkadzać, ale zapewne przez następne dni rozwinie mu się niezłe zapalenie płuc.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Uważaj jak chodzisz - burknąłem arogancko, starając się uniknąć zderzenia i niemalże mi się to udało. Szturchnąłem go tylko ramieniem i już miałem się oddalić, kiedy nieco trafniej oceniłem sytuację. Czyż ten jegomość nie miał na sobie stroju zdatnego jedynie do snu? Przez kilka sekund dosłownie wlepiałem w niego spojrzenie czarnych niczym noc tęczówek, a potem rozpoznałem jego twarz, widywaną przelotnie na ulicach. Czy to nie był ten cały Fortescue, sprzedający lody? Zmarszczyłem brwi, zupełnie niezachęcony do dowiadywania się dlaczego spaceruje on w tak niegodnym przyodziewku w blasku księżyca, ale kiedy dostrzegłem jego wyraz twarzy, wnet to pojąłem. Na gacie Merlina, co ja miałem zrobić? Nie mogłem mieć nawet pewności czy on lunatykował czy tylko ostro się naćpał. Aż z tego wszystkiego zapomniałem o udawaniu nieprzejętego i po prostu zatrzymałem się, obserwując jego dalsze poczynania. Nie wiedziałem przecież nawet skąd on przyszedł. Miał pokój na piętrze w Dziurawym Kotle i jakimś cudem dostał się tutaj? Czy może mieszkał gdzieś w pobliżu? Cholera, nie sądziłem nawet, że będzie mnie to w ogóle obchodziło!