Pasaż Laverne de Montmorency
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pasaż Laverne de Montmorency
Jedna z bocznych uliczek Pokątnej, pomimo niepokojących czasów, zwracająca uwagę swoją elegancją. Panuje tutaj o wiele mniejszy tłok niż na głównej ulicy, być może to przez wysokie ceny, a być może przez nietypowość sprzedawanych rzeczy? Znajdują się tutaj małe kawiarenki, kilka restauracji, malutkich księgarni oraz bardziej nietypowe sklepy, gdzie można odnaleźć rzadkie przedmioty. Zegary wskazujące miejsce pobytu, a może wrzeszczące lustro? Mówi się, że pierwszy sklep założyła tutaj sama Laverne de Montmorency, czarownica, która wymyśliła eliksir miłosny, by zamaskować własną brzydotę - być może jest w tym odrobina prawdy, gdyż tuż u wylotu pasażu znajduje się niewielki sklep z gotowymi eliksirami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Szedł przed siebie zadziwiająco równo w linii prostej. Dobrze, że pasaż był długi, bo może zdąży się przebudzić zanim wejdzie na ścianę. Zdążył już nieco zbladnąć od panującego chłodu, lecz wciąż wydawał się tego nie zauważać. Z początku nie zauważył też nieznajomego mężczyzny. Po prostu szedł tym samym stonowanym krokiem, aż w końcu do jego zaspanego umysłu dobiegło jego pytanie. I tak krążyło dookoła, obijając się o czaszkę, by dopiero po chwili dotrzeć tam gdzie powinno dotrzeć od razu. - Tak - odpowiedział tonem przypominającym ton wróżbitki podczas jasnowidzenia. Kto wie? Może Florean był wróżbitą i jeszcze o tym nie wiedział? - Moja sowa... - stanął nagle, gdyż jakimś cudem właśnie się zorientował, że pasaż nosi takie samo imię jak jego sowa. - lata - dodał, odwracając się do Raleigha, jednak na niego patrzył. Miał puste spojrzenie i ciężko było wywnioskować czy w ogóle coś widzi. - Na Antarktydę... do morsów - mówi i stoi tak przez chwilę, by ostatecznie odwrócić się na pięcie i ruszyć w przeciwną stronę. Czyli w dobrą stronę, bo w stronę swojego mieszkania. Jednak Florean nie zdaje sobie z tego sprawy i nie ma żadnego wytłumaczenia na tą nagłą zmianę kierunku. Dalej nie zwraca uwagi na mężczyznę ani na nic wokół. Jest tylko on i... on. Chociaż nie wiedział kim jest. Spał.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwowanie jak mężczyzna bełkocze było naprawdę interesujące, chociaż jego słowa mogły doprowadzić na skraj załamania tych mniej cierpliwych. Co mnie obchodziła jego sowa? Winien teraz przepraszać, że ośmielił się spać kiedy mnie dostrzegł, a na dodatek zaplątał mi się pod nogami, niemalże strącając z mych arystokratycznych ramion niezwykle kosztowną szatę. Doprowadzenie jej do porządku na pewno kosztowałoby więcej niż cała ta jego parszywa lodziarnia! - A niech to! Niech przywiezie mi pocztówkę. - odparowałem, zupełnie nie myśląc o tym co mówię. Wiedziałem dobrze, że mnie nie zrozumie, jego puste spojrzenie było wystarczającym wyznacznikiem. W tej chwili mogłem więc mówić wszystko co mi ślina na język przyniesie, warto było z tego skorzystać. Nie mogłem mieć pewności czy nikt nas nie obserwuje, więc milczałem śledząc go spojrzeniem. Nawrócił się, leząc teraz w przeciwnym kierunku. Westchnąłem, zastanawiając się czy powinienem interweniować. W sumie, byłoby zabawnie, gdybym tak za nim poszedł i obserwował co wyprawia. Podniecony wyobrażeniem tych wszystkich tarapatów, w jakie mógłby wplątać się Fortescue, podążyłem za nim po drodze przyprawiając sobie już swoją normalną, „wyjściową” (bo bez blizny) twarz, ale wkrótce mi się to znudziło. Śpiący ludzie nie byli zbytnio interesujący. - Hej - odezwałem się głośno, chwytając go nagle za kołnierz i ciągnąc, aby go zatrzymać. Na oko byłem od niego nieco wyższy i cięższy, więc nie powinno mi to było sprawić trudności. Pstryknąłem przed jego oczyma palcami, gotów nawet uderzyć go po policzkach, gdyby to nie poskutkowało. - Obudziłbyś się zanim wpadniesz do kanalizacji. - pewnie sam miałem mu nawet odsunąć właz. Nic mnie nie obchodziło, że nie powinienem go rozbudzać. W końcu, co ja wiedziałem o lunatykowaniu? Tylko tyle, że nie panowało się wtedy nad sobą i chodziło się bez sensu podczas snu. Ewentualny szok Floreana, jaki mogłem spowodować, niekoniecznie mnie interesował.
Gość
Gość
Pocztówka. Poczta. Poczet. Florean zaczął śnić o rycerzach. Wciąż szedł spokojnie przed siebie, lecz w głowie zaczęły mu się pojawiać coraz to ciekawsze obrazki. Zatrzymał się nagle, unosząc powoli rękę. We śnie zrobił to szybko i jeszcze trzymał miecz a przed nim stał rosły mężczyzna. W rzeczywistości jego ruchy były flegmatyczne i nieczytelne - raczej ciężko było się domyślić, że właśnie udaje rycerza. Szczególnie, że wyglądał żałośnie w swojej piżamie. Do tego boso. Całe szczęście, że nie spotkał żadnej plotkary. Chociaż kto wie, może Raleigh też rozniesie po świecie interesujące ploteczki? Florean już był uważany za czarnoksiężnika, więc nic nie stało na przeszkodzie, by teraz brać go za osobę chorą psychicznie. Zresztą w przypadku Flo wszystko było bardziej prawdopodobne od praktykowania przez niego czarnej magii.
Nagle rycerz stanął za nim i złapał go za zbroję. Florean odwrócił się i uderzył go w głowę mieczem, a raczej zaciśniętą pięścią. I drugi raz i trzeci. Nie były to mocne uderzenia, raczej przypominały atak babci i jej torebki. Niemniej po chwili zamarł, bo sen zaczął mu się walić. Kręcił oczami dookoła i coraz bardziej się bał. Rycerz zniknął, wszystko zniknęło, a przecież przed chwilą to widział. Zamknął oczy i złapał się za głowę. Co się działo? Co się działo? Śnił czy nie? Kim był? Gdzie był? Nagle do jego mózgu dotarło mnóstwo bodźców, których przedtem nie odczuwał. Przede wszystkim zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Zaczął się trząść, a cały ten nadmiar emocji i ciągłe niezrozumienie sytuacji sprawiło, że się zachwiał i oparł ciężko o nieznajomego mężczyznę. Wciąż nie zachowywał się jak osoba zdrowa na umyśle, ale nie ulegało wątpliwości, że zaczynał się budzić.
Nagle rycerz stanął za nim i złapał go za zbroję. Florean odwrócił się i uderzył go w głowę mieczem, a raczej zaciśniętą pięścią. I drugi raz i trzeci. Nie były to mocne uderzenia, raczej przypominały atak babci i jej torebki. Niemniej po chwili zamarł, bo sen zaczął mu się walić. Kręcił oczami dookoła i coraz bardziej się bał. Rycerz zniknął, wszystko zniknęło, a przecież przed chwilą to widział. Zamknął oczy i złapał się za głowę. Co się działo? Co się działo? Śnił czy nie? Kim był? Gdzie był? Nagle do jego mózgu dotarło mnóstwo bodźców, których przedtem nie odczuwał. Przede wszystkim zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Zaczął się trząść, a cały ten nadmiar emocji i ciągłe niezrozumienie sytuacji sprawiło, że się zachwiał i oparł ciężko o nieznajomego mężczyznę. Wciąż nie zachowywał się jak osoba zdrowa na umyśle, ale nie ulegało wątpliwości, że zaczynał się budzić.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rany, po co mi to było? Zadawałem sobie to pytanie, kiedy odpierałem bez większego trudu te słabe pacnięcia mężczyzny i już nawet skłonny byłem odpuścić sobie ratowanie mu tyłka, kiedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Najpierw jeden, a następnie drugi i trzeci. Wkrótce cały już drżał i w pierwszym odruchu westchnąłem lekko z ulgą. Chyba zaczynał się budzić i nareszcie było mu zimno. To była dobra wiadomość, chociaż ta poufałość tworząca się między nami wcale nie przypadła mi do gustu, zwłaszcza, że wreszcie niemalże zwalił się na mnie, zmuszając mnie do podjęcia decyzji. Co dalej? Miałem go odprowadzić do domu? Równie dobrze mogłem już teraz się wycofać, wszak to nie był mój interes, ale wtem przyszedł mi pewien pomysł. Czemu nie miałbym zabawić się jego kosztem? Dzisiejszej nocy poszukiwałem rozrywki, dlaczego nie miałbym jej odnaleźć właśnie tutaj? Ściągnąłem brwi, a następnie ukucnąłem z Floreanem. Ułożyłem go na ziemi, opierając jego plecy o chłodną ścianę budynku. Chwyciłem go za dłoń, splatając nasze palce ze sobą. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale jedynie do pewnego momentu. Nie minęły dwie sekundy, a moja twarz zafalowała. Zamknąłem oczy, skupiając się, aby przypadkiem przemiana nie wymknęła mi się spod kontroli. Czułem jak magia pełza po moim ciele, modyfikując je zgodnie z moją wolą. Skóra stawała się coraz gładsza, gdy znikało z niej owłosienie, a szata po kilkudziesięciu sekundach wisiała już na moich ramionach. Uformowałem swą twarz w delikatne, kobiece lico o pełnych wargach, a następnie poczułem jak na plecy opadają mi długie, jasne włosy pokręcone we wdzięczne spirale. Moja dłoń idealnie teraz mieściła się w uścisku Floreana. Wykorzystałem ją w celu zachowania proporcji. Cofnąłem ją jednak, przypominając sobie o swoim ubiorze. Bez skrupułów rozerwałem szatę przed kolanami oraz na wysokości ramion. Związałem ją na wysokości talii podłużnym fragmentem materiału, podkreślając teraz swoją idealną, kobiecą budowę ciała i chociaż było to trudne, kiedy nie mogło się zdjąć przerabianego ubrania, oderwałem spory fragment z guzikami poniżej swojej szyi, aby zadbać o dekolt. Wypełniłem go szybko obfitym, idealnie sterczącym biustem, aby szata bardziej przypominała sukienkę i nie układała się zbyt luźno w tym miejscu. Niedbałym ruchem strząsnąłem włosy na ramiona, okrywając się za dużym, męskim płaszczem, uprzednio odrzucając gdzieś nieopodal buty i skarpetki. Poczułem przenikliwy chłód, gdy moje drobne stopy dotknęły lodowatej ziemi, ale nie pozwoliłem sobie nawet na skrzywienie warg. Spontanicznie wtuliłem twarz w ramię Floreana, ćwicząc w wyobraźni robienie sarnich oczu przestraszonej dziewicy, a następnie westchnąłem lekko, odchrząkując nieznacznie, aby mój głos również przystosował się do nowego ciała. - Panie - szepnąłem cicho, czując się niezwykle dziwnie, kiedy tak siedziałem mu na kolanach. - Proszę, Panie zbudź się. - jęknąłem, z fascynacją przysłuchując się swojemu odmienionemu głosowi. Pogładziłem Fortescue po policzku, aby następnie delikatnie go po nim poklepać. - Panie, zapłać mi proszę. Czemu uciekłeś? Czyżbym nie sprostała Twoim oczekiwaniom? - naparłem na jego ciało swoim podrobionym biustem, mając tylko nadzieję, że ta sytuacja nie odwróci się przeciwko mnie. Miał się obudzić, a co jeżeli postanowi w pół śnie mnie molestować? Ueh! Nie byłem homoseksualny, ta wizja zupełnie mnie nie pociągała. To miał być tylko żart!
Gość
Gość
W końcu otworzył oczy. Początkowo w wąskie szparki, ponieważ oślepiła go pobliska latarnia. Rozejrzał się energicznie dookoła, co spowodowało tylko ogromne zawroty głowy. Złapał dłońmi za włosy, jak gdyby miał zamiar je sobie powyrywać, głęboko przy tym oddychając. Nie rozumiał gdzie jest ani co się dzieje. Był niesamowicie rozkojarzony, ale po paru głębszych wdechach opuścił dłonie i jeszcze raz się rozejrzał - tym razem bardziej świadomie. - Co - wydukał tylko, zauważając na swoim ramieniu... kobietę. Spojrzał na nią wyraźnie przerażony i jeszcze raz się rozejrzał, jednak w tym momencie w jego oczach dało się zauważyć błagalną prośbę o ratunek. Cały zesztywniał, kiedy nieznajoma poklepała go po policzku. Spróbował się od niej odczołgać choćby o te kilka centymetrów, bo ta nadmierna bliskość go dekoncentrowała. - Kim jesteś? - Zapytał zachrypniętym głosem i wtedy też zauważył jak jest ubrany. Jakim cudem wyszedł w piżamie? I dlaczego nie nałożył butów? Od tych wszystkich pytań na nowo rozbolała go głowa, choć w tamtej chwili bardziej pragnął powrotu do mieszkania. Zbadał spojrzeniem swoją towarzyszkę, modląc się w duchu, by nie była tym na kogo wyglądała. Czy ktoś mu dodał narkotyków do jedzenia? Czy ktoś robił mu może głupi żart? - O czym ty mówisz? - Zapytał jeszcze, choć nie był przekonany, czy na pewno chce o tym wiedzieć. Merlinie, dopomóż!
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego dezorientacja wydała mi się niebezpieczna. Byłem tak blisko, że z łatwością wyczułem jak przyspieszył mu oddech, a gwałtowność jego odruchów, chęć wyrwania sobie włosów z głowy mogła być niepokojąca. Poczułem jak coś ukłuło mnie w piersi, gdy zajrzałem w jego przestraszone, ciemne oczy, ale nie mogłem się wycofać. Teraz było już za późno, chociaż to co chciałem zrobić, w żadnym razie nie mogło uchodzić ani za właściwe, ani za uprzejme. Na Merlina, skoro ja sam nawet zdołałem się zawahać, to coś musiało być na rzeczy! Zdezorientowany Florean zdecydowanie nie rozumiał co właśnie się działo, a ja wcale nie miałem rozjaśnić mu w głowie.
- Panie, proszę - ponowiłem, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, udając że nie zauważam jak próbuje podpełznąć do ściany, jak chce ode mnie uciec. - nie pamiętasz co się stało? - zamrugałem kilkukrotnie. Nadanie moim czarnym oczom odrobiny łagodności i przestrachu nie było nawet takie trudne, jak mógłbym sądzić bez spróbowania, ale nie poprawiało mi to nastroju. Z jednej strony było to zabawne, a z drugiej niesamowicie okrutne. Tylko dlaczego sprawiało mi to taką przyjemność… - Byliśmy razem. Bawiliśmy się na sąsiedniej ulicy, zmógł Cię sen, a potem wstałeś i tak po prostu wyszedłeś. Błagam, potrzebuje tych pieniędzy, nie rób mi tego, proszę - uderzyłem go delikatnie w pierś niedużą, kobiecą pięścią, a mój głos zaczął się załamywać. Ugryzłem się silnie w język, aby moje oczy zaszkliły się od pojedynczych łez. - Możemy później spotkać się jeszcze raz, ale proszę nie zostawiaj mnie teraz bez zapłaty. Przecież Ci się podobało, widziałam przecież. - przesunąłem dłonią po jego podbrzuszu, ale raczej przelotnie, nie chcąc wyczuć pod palcami zbyt wielu szczegółów. Moje dłonie spoczęły na jego ramionach, a głowa na jego piersi. Pociągnąłem nosem, niby to szykując się do rozhisteryzowanego płaczu.
- Panie, proszę - ponowiłem, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, udając że nie zauważam jak próbuje podpełznąć do ściany, jak chce ode mnie uciec. - nie pamiętasz co się stało? - zamrugałem kilkukrotnie. Nadanie moim czarnym oczom odrobiny łagodności i przestrachu nie było nawet takie trudne, jak mógłbym sądzić bez spróbowania, ale nie poprawiało mi to nastroju. Z jednej strony było to zabawne, a z drugiej niesamowicie okrutne. Tylko dlaczego sprawiało mi to taką przyjemność… - Byliśmy razem. Bawiliśmy się na sąsiedniej ulicy, zmógł Cię sen, a potem wstałeś i tak po prostu wyszedłeś. Błagam, potrzebuje tych pieniędzy, nie rób mi tego, proszę - uderzyłem go delikatnie w pierś niedużą, kobiecą pięścią, a mój głos zaczął się załamywać. Ugryzłem się silnie w język, aby moje oczy zaszkliły się od pojedynczych łez. - Możemy później spotkać się jeszcze raz, ale proszę nie zostawiaj mnie teraz bez zapłaty. Przecież Ci się podobało, widziałam przecież. - przesunąłem dłonią po jego podbrzuszu, ale raczej przelotnie, nie chcąc wyczuć pod palcami zbyt wielu szczegółów. Moje dłonie spoczęły na jego ramionach, a głowa na jego piersi. Pociągnąłem nosem, niby to szykując się do rozhisteryzowanego płaczu.
Gość
Gość
W końcu się przebudził. Zajęło mu to trochę czasu, jednak przy tak głębokim lunatykowaniu, to raczej nie było niczym dziwnym. - Nie, nie pamiętam - odpowiedział już pewniejszym głosem, choć widok roznegliżowanej kobiety wciąż budził w nim przerażenie. Spoglądał w jej wielkie oczy, próbując przetrawić wszystkie otrzymane informacje. Zabawa na sąsiedniej ulicy? Pieniądze? Pokręcił głową. - To jakieś nieporozumienie - stwierdził i spojrzał za siebie, jakby oceniając drogę ucieczki. Jeszcze raz pokręcił głową i ponownie spojrzał na nieznajomą kobietę. - Nie jestem winny żadnych pieniędzy - dodał, bo jak to tak? Nawet jeżeli zapomniał, że wczoraj balował (ale jak to? Robił to w piżamie? Z kim? Przecież to było do niego całkiem niepodobne!), to nawet po pijaku nie skorzystałby z takich usług. - O, nie, nie. Nie chce się z panią więcej spotykać - powiedział, strzepując z siebie jej rękę. Wstał i zakręciło mu się przez to w głowie, ale bardziej przejął się przejmującym chłodem stóp. Marzył o wejściu do ciepłego mieszkania, marzył o ciepłych ubraniach i o czymś ciepłym do picia. I już miał się odwrócić na zmrożonej pięcie i odejść, jednak wiedział, że ta zapłakana twarz będzie go jeszcze długo prześladować. A może kobieta faktycznie potrzebowała pomocy? Florean nie potrafił tego zlekceważyć. Mógł naiwnie nadziać się na sprytną naciągaczkę ale równie dobrze na prawdziwą i biedną osobę. Wolał zaryzykować niż później męczyć się z wyrzutami sumienia. - Nie mam przy sobie pieniędzy. Właściwie nic nie mam - powiedział zgodnie z prawdą, obejmując się ramionami, jakby to miało go ogrzać. Niepokoił go fakt, że nie czuje przy sobie różdżki, ale miał nadzieję, że została w domu. Skoro zostały tam również jego ubrania, było to wielce prawdopodobne.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był aż tak naiwny i to nieco krzyżowało mi plany. Chociaż, tak naprawdę to sam chyba nie byłem pewien co chciałem osiągnąć. Zabawa jego kosztem stanowiła jednocześnie dobrą rozrywkę, jak i w pewnym stopniu odgrywała się na mnie samym. Po zdarciu ze mnie kilku warstw aroganckiej skorupy i zgorzknienia, okazywałem się być takim samym człowiekiem jak inni. Raniły mnie podobne słowa wypowiadane w gniewie przez bliskich mi ludzi, obawiałem się publicznego osądu. Nie potrafiłem teraz jasno przed sobą stwierdzić, dlaczego z taką zawziętością chciałem wyładować swoje frustracje akurat na drugim człowieku, zamiast na moim jutrzejszym, szermierczym przeciwniku. Czy naprawdę nie potrafiłem przespać tej jednej nocy z czystym sumieniem? Może to nie lunatyków, ale metamorfomagów powinni przypinać do łóżek pasami, co by nie siali zamętu po nocach?
Poczułem jak moje usta wypełnia gorąca ciecz. Posmak, który wielu ludzi kojarzyło z rdzą czy metalem nie nasuwał miłych skojarzeń, ale efekt był tego warty. Ugryzłem się w język z taką siłą, że przy odrobinie chęci, moje oczy wypełniły się najprawdziwszymi łzami, a grymas bólu układający się na twarzy wpasował się w moment. Odwróciłem głowę nieco w bok, profilem do powstającego Fortescue, zaciskając zęby, aby wymusić na sobie lepszą grę aktorską. Pociągnąłem nosem, udając że nieporadnie staram się otrzeć łzy z zaróżowionych od chłodu policzków. Również nie miałem na sobie butów, a ta dziwacznie zaimprowizowana sukienka dawała mi podstawy, aby sądzić, iż czarownice zimą musiały dogrzewać się potajemnie jakimiś zmyślnymi czarami. Czy ktokolwiek byłby w stanie spokojnie znieść ustawicznie uderzający w odsłonięte łydki, lodowaty wiatr? Ja nie mogłem, więc dobiegający koniec tej farsy nawet byłby w stanie wywołać na mej twarzy uśmiech, a jednak na to przyjdzie czas później.
- Wszyscy mężczyźni tacy są - wydałem wyrok, podnosząc głos, aby stał się bardziej piskliwy, pasujący do rozhisteryzowanej, młodziutkiej kurtyzany, jakiej klient odmawia zapłaty. - najpierw zapewniają o swoich umiejętnościach, potwierdzają skuteczność swych technik w praktyce, aby następnie rzucić dziewczynę w kąt niczym starą zabawkę. - skierowałem twarz w stronę Floreana. - Też musimy za coś żyć, za ładne oczy nikt nie odstąpił mi jeszcze pokoju w Dziurawym Kotle. - ostatnie słowa nasyciłem nie tylko kobiecą histerią, ale również nutą gniewu, odpowiednią dla kogoś, kto uważa świat za niezwykle niesprawiedliwy i krzywdzący. - Obyś nigdy nie musiał postawić się w mojej sytuacji, Floreanie. - słowa te były równie chłodne, niczym uderzające w moje kobiece ciało podmuchy wiatru. Ponownie odwróciłem spojrzenie zaczerwienionych, wilgotnych oczu od jego sylwetki, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza po różdżkę. Jeden obrót na pięcie, a skoordynowane cel, wola oraz namysł zaprowadziły mnie daleko stąd. Moje bose stopy uderzyły w lekko zmrożoną ziemię, a czarne niczym bezgwiezdne niebo oczy objęły spojrzeniem trak dobrze mi znaną posiadłość. Zapiąłem płaszcz pod szyję, uprzednio rozluźniając splot na talii i jak gdyby nigdy nic, już pod własną postacią, udałem się do domu. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na zagubione obuwie, ba, nawet nie powinni dopatrzeć się mojego niegodnego powrotu w środku nocy. Zresztą, taka konfrontacja z pewnością byłaby mniej dotkliwa niż milczące starcie, które miałem sam ze sobą stoczyć za kilka minut w swojej własnej głowie.
|ztx2
Poczułem jak moje usta wypełnia gorąca ciecz. Posmak, który wielu ludzi kojarzyło z rdzą czy metalem nie nasuwał miłych skojarzeń, ale efekt był tego warty. Ugryzłem się w język z taką siłą, że przy odrobinie chęci, moje oczy wypełniły się najprawdziwszymi łzami, a grymas bólu układający się na twarzy wpasował się w moment. Odwróciłem głowę nieco w bok, profilem do powstającego Fortescue, zaciskając zęby, aby wymusić na sobie lepszą grę aktorską. Pociągnąłem nosem, udając że nieporadnie staram się otrzeć łzy z zaróżowionych od chłodu policzków. Również nie miałem na sobie butów, a ta dziwacznie zaimprowizowana sukienka dawała mi podstawy, aby sądzić, iż czarownice zimą musiały dogrzewać się potajemnie jakimiś zmyślnymi czarami. Czy ktokolwiek byłby w stanie spokojnie znieść ustawicznie uderzający w odsłonięte łydki, lodowaty wiatr? Ja nie mogłem, więc dobiegający koniec tej farsy nawet byłby w stanie wywołać na mej twarzy uśmiech, a jednak na to przyjdzie czas później.
- Wszyscy mężczyźni tacy są - wydałem wyrok, podnosząc głos, aby stał się bardziej piskliwy, pasujący do rozhisteryzowanej, młodziutkiej kurtyzany, jakiej klient odmawia zapłaty. - najpierw zapewniają o swoich umiejętnościach, potwierdzają skuteczność swych technik w praktyce, aby następnie rzucić dziewczynę w kąt niczym starą zabawkę. - skierowałem twarz w stronę Floreana. - Też musimy za coś żyć, za ładne oczy nikt nie odstąpił mi jeszcze pokoju w Dziurawym Kotle. - ostatnie słowa nasyciłem nie tylko kobiecą histerią, ale również nutą gniewu, odpowiednią dla kogoś, kto uważa świat za niezwykle niesprawiedliwy i krzywdzący. - Obyś nigdy nie musiał postawić się w mojej sytuacji, Floreanie. - słowa te były równie chłodne, niczym uderzające w moje kobiece ciało podmuchy wiatru. Ponownie odwróciłem spojrzenie zaczerwienionych, wilgotnych oczu od jego sylwetki, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza po różdżkę. Jeden obrót na pięcie, a skoordynowane cel, wola oraz namysł zaprowadziły mnie daleko stąd. Moje bose stopy uderzyły w lekko zmrożoną ziemię, a czarne niczym bezgwiezdne niebo oczy objęły spojrzeniem trak dobrze mi znaną posiadłość. Zapiąłem płaszcz pod szyję, uprzednio rozluźniając splot na talii i jak gdyby nigdy nic, już pod własną postacią, udałem się do domu. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na zagubione obuwie, ba, nawet nie powinni dopatrzeć się mojego niegodnego powrotu w środku nocy. Zresztą, taka konfrontacja z pewnością byłaby mniej dotkliwa niż milczące starcie, które miałem sam ze sobą stoczyć za kilka minut w swojej własnej głowie.
|ztx2
Gość
Gość
| 16.04
Dzisiejszego dnia Jocelyn udało się zakończyć dzień pracy nieco wcześniej, jako że nie było żadnych naglących, wymagających przypadków. Odwiesiła limonkową szatę przesyconą wonią medykamentów, po czym założyła jasny, wiosenny płaszczyk, ale zamiast teleportować się do domu, postanowiła zajrzeć na Pokątną. Potrzebowała nowego szkicownika, ponadto zbliżały się urodziny taty i chciała sprawić mu jakiś przyjemny podarunek z tej okazji. Możliwe też, że po prostu chciała odwlec moment znalezienia się w pobliżu matki, która ostatnimi czasy roztaczała wokół siebie wyjątkowo napiętą, przytłaczającą aurę.
Dziurawy Kocioł był prawie pusty, więc tym razem szczęśliwie uniknęła nieprzyjemnych zaczepek, na jakie miała nieszczęście trafić podczas swojej poprzedniej wizyty w tym przybytku, którędy przechodziła w celu dostania się na Pokątną. Sama ulica także sprawiała wrażenie mniej tłocznej niż jeszcze parę lat temu. Kiedy w każde wakacje przybywała tutaj po zakupy na kolejny rok szkolny, ulica zawsze była pełna czarodziejów spieszących za swoimi sprawami oraz podekscytowanych uczniów z niecierpliwością oczekujących na wyjazd do szkoły. Ulicę wypełniał gwar rozmów, i także jej i Iris zawsze udzielał się nastrój ekscytacji, szczególnie w pierwszych latach. Sama otoczka przygotowań do roku szkolnego wydawała się mieć w sobie pewnego rodzaju magię, której nie czuła od dawna i na pewno nie czuła teraz. Może była to kwestia tego, że był kwiecień i większość dzieciaków znajdowała się w Hogwarcie, a może to specyfika obecnych czasów. Dekrety i ograniczenia nie zachęcały do dłuższego przebywania tu, a Josie czasami zastanawiała się, jak wyglądało życie tutejszych mieszkańców, gdy po zmroku uliczka wyludniała się i nagle robiło się niepokojąco cicho i pusto.
Korzystając z okazji, wpadła do paru sklepów, oprócz szkicownika kupując też komplet nowych piór oraz paczuszkę ciasteczek w pobliskiej cukierni. Następnie ruszyła w dół ulicy; mimo że godzina była jeszcze młoda, czuła, że jednak wolałaby mieć obok siebie siostrę. Z nią zawsze było raźniej i wciąż trudno było jej się przyzwyczaić do tego, że po ukończeniu Hogwartu nie miały dla siebie tyle czasu, co kiedyś. W dzieciństwie i w szkole zawsze stanowiły swoje dopełnienia, zawsze stanowiąc zgrany duet, nawet jeśli w Hogwarcie zaczęły coraz wyraźniej zaznaczać się różnice między nimi. Spory wpływ na ich obecną sytuację miało też zaginięcie Thomasa, który od roku nie dawał znaku życia.
Pogrążona w myślach Josie prawie nie zwracała uwagi na otoczenie ani mijających ją ludzi. Dotarła już do miejsca, gdzie było mniej sklepów, a coraz więcej zabudowań typowo mieszkalnych. Jej wzrok przesuwał się po witrynach, wypatrywała tej, której szukała.
Dzisiejszego dnia Jocelyn udało się zakończyć dzień pracy nieco wcześniej, jako że nie było żadnych naglących, wymagających przypadków. Odwiesiła limonkową szatę przesyconą wonią medykamentów, po czym założyła jasny, wiosenny płaszczyk, ale zamiast teleportować się do domu, postanowiła zajrzeć na Pokątną. Potrzebowała nowego szkicownika, ponadto zbliżały się urodziny taty i chciała sprawić mu jakiś przyjemny podarunek z tej okazji. Możliwe też, że po prostu chciała odwlec moment znalezienia się w pobliżu matki, która ostatnimi czasy roztaczała wokół siebie wyjątkowo napiętą, przytłaczającą aurę.
Dziurawy Kocioł był prawie pusty, więc tym razem szczęśliwie uniknęła nieprzyjemnych zaczepek, na jakie miała nieszczęście trafić podczas swojej poprzedniej wizyty w tym przybytku, którędy przechodziła w celu dostania się na Pokątną. Sama ulica także sprawiała wrażenie mniej tłocznej niż jeszcze parę lat temu. Kiedy w każde wakacje przybywała tutaj po zakupy na kolejny rok szkolny, ulica zawsze była pełna czarodziejów spieszących za swoimi sprawami oraz podekscytowanych uczniów z niecierpliwością oczekujących na wyjazd do szkoły. Ulicę wypełniał gwar rozmów, i także jej i Iris zawsze udzielał się nastrój ekscytacji, szczególnie w pierwszych latach. Sama otoczka przygotowań do roku szkolnego wydawała się mieć w sobie pewnego rodzaju magię, której nie czuła od dawna i na pewno nie czuła teraz. Może była to kwestia tego, że był kwiecień i większość dzieciaków znajdowała się w Hogwarcie, a może to specyfika obecnych czasów. Dekrety i ograniczenia nie zachęcały do dłuższego przebywania tu, a Josie czasami zastanawiała się, jak wyglądało życie tutejszych mieszkańców, gdy po zmroku uliczka wyludniała się i nagle robiło się niepokojąco cicho i pusto.
Korzystając z okazji, wpadła do paru sklepów, oprócz szkicownika kupując też komplet nowych piór oraz paczuszkę ciasteczek w pobliskiej cukierni. Następnie ruszyła w dół ulicy; mimo że godzina była jeszcze młoda, czuła, że jednak wolałaby mieć obok siebie siostrę. Z nią zawsze było raźniej i wciąż trudno było jej się przyzwyczaić do tego, że po ukończeniu Hogwartu nie miały dla siebie tyle czasu, co kiedyś. W dzieciństwie i w szkole zawsze stanowiły swoje dopełnienia, zawsze stanowiąc zgrany duet, nawet jeśli w Hogwarcie zaczęły coraz wyraźniej zaznaczać się różnice między nimi. Spory wpływ na ich obecną sytuację miało też zaginięcie Thomasa, który od roku nie dawał znaku życia.
Pogrążona w myślach Josie prawie nie zwracała uwagi na otoczenie ani mijających ją ludzi. Dotarła już do miejsca, gdzie było mniej sklepów, a coraz więcej zabudowań typowo mieszkalnych. Jej wzrok przesuwał się po witrynach, wypatrywała tej, której szukała.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
To nie tak, że chodziłam i szukałam okazji mając w głowie tylko okradanie. To okazja zazwyczaj znajdowała mnie, a ja tylko starałam się ją wykorzystać. Na Nokturnie nie było zasad, nie było sumienia i nie patrzyło się na to, czy coś było wolno czy nie. Gdy chodziło o pieniądze, wszystkie chwyty były dozwolone… no prawie, ale to opowieść nie na tą bajkę. W każdym razie grzechem byłoby nie skorzystać, gdy taka okazja się pojawiała. Tym bardziej w postaci młodej i samotnej kobiety idącej ciemniejszymi uliczkami kompletnie nie dbając o swoje bezpieczeństwo. Sama robiła z siebie bardzo dobrą ofiarę, łatwy kąsek.
Szybko wszystko przeanalizowałam, miała zakupy, więc pewnie miała i pieniądze przy sobie. Dodatkowych kilka groszy nigdy za wiele, a skoro sama zbytnio nie zwracała uwagę na to gdzie i czy w ogóle ma swoją sakiewkę, sama podawała się jak na widelcu.
Nie lubiłam głównej ulicy, nawet w sezonie jesienno-zimowym było tam niezwykle dużo czarodziejów, nie mówiąc już potem o wakacjach gdzie więcej dzieciaków pałętało się pod nogami niż było to wszystko warte. Nie czułam tego klimatu na Pokątnej, nie miałam żadnych głębszych wspomnień z tym miejscem, i nawet jak ktoś wspomniał o swoich przeżyciach podczas pierwszych zakupów i z ekscytacji, które wywoływał widok tego miejsca, ja zawsze wzruszałam ramionami. Niestety, czy też stety, była to dla mnie zwykła ulica, bardziej przywiązana czułam się do Nokturnu, chociaż może wcale tam nie było bezpiecznie, to był to mój dom. I to tam znosiłam swoje zdobycze.
Trzeba było działać szybko, póki kobieta mnie jeszcze nie minęła. Miałam wrażenie, że wymyślanie sytuacji było moim atutem. Działanie pod wpływem impulsu, z chwilą i bez większego przygotowania… chyba to lubiłam. Dawka adrenaliny, czy się uda, czy może zostanę przyłapana? Lepiej by się udało, albo bym biegała szybciej od tej panny.
Chwilę przed nią przystanęłam, dramatycznie chwyciłam się za skronie i lekko zatoczyłam. Przy przymrużonych oczach wychwyciłam moment, gdy kobieta pojawiła się tuż obok mnie i wtedy pozwoliłam swojemu ciału opaść prosto na nią. Nie trudno było pomyśleć, że coś mi może być. Jak zawsze byłam trochę blada, dość chuda, bo ważyłam zdecydowanie za mało, jak na swój wzrost. Tak prawdę mówiąc, miałam ostatnio lekkie mdłości, ale póki co nie zwracałam na to uwagi. Więc, wyglądałam na chorą, wyglądałam więc przekonująco, a to, że chciałam tylko dobrać się do jej sakiewki, to już inna sprawa.
Szybko wszystko przeanalizowałam, miała zakupy, więc pewnie miała i pieniądze przy sobie. Dodatkowych kilka groszy nigdy za wiele, a skoro sama zbytnio nie zwracała uwagę na to gdzie i czy w ogóle ma swoją sakiewkę, sama podawała się jak na widelcu.
Nie lubiłam głównej ulicy, nawet w sezonie jesienno-zimowym było tam niezwykle dużo czarodziejów, nie mówiąc już potem o wakacjach gdzie więcej dzieciaków pałętało się pod nogami niż było to wszystko warte. Nie czułam tego klimatu na Pokątnej, nie miałam żadnych głębszych wspomnień z tym miejscem, i nawet jak ktoś wspomniał o swoich przeżyciach podczas pierwszych zakupów i z ekscytacji, które wywoływał widok tego miejsca, ja zawsze wzruszałam ramionami. Niestety, czy też stety, była to dla mnie zwykła ulica, bardziej przywiązana czułam się do Nokturnu, chociaż może wcale tam nie było bezpiecznie, to był to mój dom. I to tam znosiłam swoje zdobycze.
Trzeba było działać szybko, póki kobieta mnie jeszcze nie minęła. Miałam wrażenie, że wymyślanie sytuacji było moim atutem. Działanie pod wpływem impulsu, z chwilą i bez większego przygotowania… chyba to lubiłam. Dawka adrenaliny, czy się uda, czy może zostanę przyłapana? Lepiej by się udało, albo bym biegała szybciej od tej panny.
Chwilę przed nią przystanęłam, dramatycznie chwyciłam się za skronie i lekko zatoczyłam. Przy przymrużonych oczach wychwyciłam moment, gdy kobieta pojawiła się tuż obok mnie i wtedy pozwoliłam swojemu ciału opaść prosto na nią. Nie trudno było pomyśleć, że coś mi może być. Jak zawsze byłam trochę blada, dość chuda, bo ważyłam zdecydowanie za mało, jak na swój wzrost. Tak prawdę mówiąc, miałam ostatnio lekkie mdłości, ale póki co nie zwracałam na to uwagi. Więc, wyglądałam na chorą, wyglądałam więc przekonująco, a to, że chciałam tylko dobrać się do jej sakiewki, to już inna sprawa.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W pewnym momencie Josie z ulicy Pokątnej skręciła w jedną z przecinających ją bocznych alei. Był tu mniejszy ruch, najwyraźniej pora nie była szczególnie sprzyjająca, chociaż do wieczora było jeszcze daleko. Jocelyn unikała pałętania się po zmroku, szczególnie że Pokątna nie była już tym samym miejscem, co kiedyś. Była spokojną i ułożoną dziewczyną, która nie szukała kłopotów i wolała trzymać się tego, co znane i bezpieczne. Tajemnicze zniknięcie Toma było dodatkową lekcją na przyszłość, że należy uważać, a w Mungu widziała też różne przypadki czarodziejów poszkodowanych często przez własną nieuwagę.
Uliczka wyglądała całkiem normalnie, przynajmniej dla Jocelyn, dla której to świat magiczny był tym normalnym; innego nie znała. Nie znała świata mugoli, który wydawał jej się obcy, głośny i dziwaczny, ani krętych i mrocznych zakamarków Nokturnu. Ten zawsze był miejscem zakazanym, czymś, przed czym dorośli przestrzegali dzieci i sami go unikali. Pamiętała, że w czasach jej dzieciństwa i szkolnych zakupów niektóre dzieciaki lubiły chełpić się tym, że zawędrowały w okolice Nokturnu, choć niektóre pewnie zmyślały; ta okolica budziła strach i niewielu ludzi miało odwagę się tam zapuścić. Jocelyn nigdy do nich nie należała. Nie kwestionowała ostrzeżeń rodziców ani słów o tym, że to nie jest miejsce dla grzecznych dziewcząt i że czają się tam niebezpieczeństwa rodem z najgorszych koszmarów. Nie chciała poznać ich na własnej skórze ani wtedy, ani później, gdy była starsza. Nawet dorosłość nic w tym względzie nie zmieniła – Josie wiedziała że pewnych miejsc należy unikać.
Gdy tak śledziła wzrokiem witryny i przyglądała się wystawionym w nich przedmiotom, nagle zauważyła w pobliżu niepozorną i wychudzoną kobietę. Nawet bez wiedzy uzdrowicielskiej którą posiadła za sprawą swojego stażu mogłaby pomyśleć, że nieznajoma wyglądała na mizerną, wręcz chorą. Dlatego też spojrzała na nią znacznie uważniej, być może za sprawą delikatnego skrzywienia zawodowego. Chwilę później zrównały się ze sobą i Josie mogła zobaczyć jej mizerność jeszcze wyraźniej.
- Czy wszystko w porządku? – zapytała, zauważając, że kobieta nagle zatoczyła się i osunęła prosto w jej stronę. – Źle się pani czuje? – zadała podstawowe pytania, chociaż w środku już zastanawiała się nad możliwymi przyczynami takiego wyglądu i zachowania, i próbowała je określić. Wolałaby jednak żeby kobieta tutaj nie zemdlała, bo sprawiała wrażenie jakby niewiele do tego brakowało. Dlatego też Josie odruchowo podtrzymała ją, by ta nagle nie runęła na ziemię, nie myśląc w tym momencie, że coś może grozić jej sakiewce.
Uliczka wyglądała całkiem normalnie, przynajmniej dla Jocelyn, dla której to świat magiczny był tym normalnym; innego nie znała. Nie znała świata mugoli, który wydawał jej się obcy, głośny i dziwaczny, ani krętych i mrocznych zakamarków Nokturnu. Ten zawsze był miejscem zakazanym, czymś, przed czym dorośli przestrzegali dzieci i sami go unikali. Pamiętała, że w czasach jej dzieciństwa i szkolnych zakupów niektóre dzieciaki lubiły chełpić się tym, że zawędrowały w okolice Nokturnu, choć niektóre pewnie zmyślały; ta okolica budziła strach i niewielu ludzi miało odwagę się tam zapuścić. Jocelyn nigdy do nich nie należała. Nie kwestionowała ostrzeżeń rodziców ani słów o tym, że to nie jest miejsce dla grzecznych dziewcząt i że czają się tam niebezpieczeństwa rodem z najgorszych koszmarów. Nie chciała poznać ich na własnej skórze ani wtedy, ani później, gdy była starsza. Nawet dorosłość nic w tym względzie nie zmieniła – Josie wiedziała że pewnych miejsc należy unikać.
Gdy tak śledziła wzrokiem witryny i przyglądała się wystawionym w nich przedmiotom, nagle zauważyła w pobliżu niepozorną i wychudzoną kobietę. Nawet bez wiedzy uzdrowicielskiej którą posiadła za sprawą swojego stażu mogłaby pomyśleć, że nieznajoma wyglądała na mizerną, wręcz chorą. Dlatego też spojrzała na nią znacznie uważniej, być może za sprawą delikatnego skrzywienia zawodowego. Chwilę później zrównały się ze sobą i Josie mogła zobaczyć jej mizerność jeszcze wyraźniej.
- Czy wszystko w porządku? – zapytała, zauważając, że kobieta nagle zatoczyła się i osunęła prosto w jej stronę. – Źle się pani czuje? – zadała podstawowe pytania, chociaż w środku już zastanawiała się nad możliwymi przyczynami takiego wyglądu i zachowania, i próbowała je określić. Wolałaby jednak żeby kobieta tutaj nie zemdlała, bo sprawiała wrażenie jakby niewiele do tego brakowało. Dlatego też Josie odruchowo podtrzymała ją, by ta nagle nie runęła na ziemię, nie myśląc w tym momencie, że coś może grozić jej sakiewce.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Udało się, kobieta się złapała. Widać było, że się mi przygląda, a jej głos zdradzał zmartwienie. Niezwykle mnie to zdziwiło, byłam przecież obcą dla niej osobą, a jednak widząc, że się zataczam zdecydowała się mnie złapać i pomóc. Że też się nie bała, ja bym się nie zdecydowała pomóc obcej mi osobie. Ale widocznie ta młoda dziewczyna była na tyle naiwna, że wierzyła we wszystko, co zobaczy. A to źle, bardzo źle i miło, że przy okazji będę miała możliwość pokazać jej prawdziwy świat oraz to, jak naprawdę wygląda.
Pozwoliłam aby mnie chwyciła i przytrzymała, a ja w tym czasie, zakrywając dłonią swoje oczy, przez szpary w dłoniach starałam się zlokalizować jej sakiewkę. Nie była daleko, ledwie na wyciągnięcie dłoni, ale nie mogłam jej tak ją wyrwać od razu i zacząć uciekać. Byłam profesjonalistką, a nie małym rabusiem. Kiedyś widziałam, jak taki jeden próbował okraść jakąś szlachciankę na Pokątnej, oczywiście mu się nie udało. Kobieta zadziwiająco szybko biegała. Bardzo mnie to wtedy rozbawiło. Ciekawe czy ta panna również będzie tak szybko biegać, jeśli przyjdzie co do czego.
A miałam nadzieję, że dojdzie. Chwyciłam ją za ramię, dokładnie tam, gdzie zwisała jej torba. Niby nic, po prostu chciała się na niej wesprzeć. A to, że przy okazji miałam niedaleko do tego, aby sięgnąć do owej torby, albo w ogóle zerwać ją z jej ramienia?
- Oh, nie, nie, przepraszam - jęknęłam cicho.
Umiałam trochę w kłamstwo, skoro kobieta dała się nabrać na moje złe samopoczucie, to brnięcie dalej w to wcale nie było trudne. Trochę załamać głos, pół tonu ciszej i powinno wyglądać wiarygodnie. Przez chwilę stałam tak wspierając się na kobiecie, nawet mocniej zacisnęłam dłoń na jej ramieniu, aby miała wrażenie, że staram się jej mocniej złapać, aby nie polecieć. W między czasie mój umysł działał na wyższych obrotach zastanawiając się jak dobrać się do jej sakiewki. Póki co wsunięcie ręki do torby kompletnie odpadało, a szkoda.
Nagle zachwiłam się ponownie, z mojego gardła wydobyło się ciche jęknięcie, a ja ponownie zatoczyłam się specjalnie próbując upaść na ziemię. Ciało naturalnie zawsze broniło się przed upadkiem, więc wręcz instynktownie próbowałam się czegoś złapać, a że akurat pasek torby był mi po drodze, to nic nie stoiło na przeszkodzie, aby go pociągnąć, zrzucić torbę na ziemię i prosić Merlina o to, aby wszystko się z niej wysypało, łącznie z pełną sakiewką.
Upadłam na ziemię, obijając sobie lewe biodro, spojrzałam z dołu na kobietę starając się wyglądać na zdezorientowaną, a następnie na ziemię, lokalizując czy może torba, a najlepiej sakiewka, nie leży gdzieś obok niej.
- Przepraszam - bąknęłam, nie ważne, czy udało mi się dosięgnąć celu, czy nie.
0-33 - Maszy nie udaje się ściągnąć Jocelyn torebki
34-67 - Masza ściąga torbę, ale zawartość się nie wysypuje
68-100 - Masza ściąga torbę, a cała zawartość (w tym sakiewka z pieniędzmi) wysypują się na ziemię.
Pozwoliłam aby mnie chwyciła i przytrzymała, a ja w tym czasie, zakrywając dłonią swoje oczy, przez szpary w dłoniach starałam się zlokalizować jej sakiewkę. Nie była daleko, ledwie na wyciągnięcie dłoni, ale nie mogłam jej tak ją wyrwać od razu i zacząć uciekać. Byłam profesjonalistką, a nie małym rabusiem. Kiedyś widziałam, jak taki jeden próbował okraść jakąś szlachciankę na Pokątnej, oczywiście mu się nie udało. Kobieta zadziwiająco szybko biegała. Bardzo mnie to wtedy rozbawiło. Ciekawe czy ta panna również będzie tak szybko biegać, jeśli przyjdzie co do czego.
A miałam nadzieję, że dojdzie. Chwyciłam ją za ramię, dokładnie tam, gdzie zwisała jej torba. Niby nic, po prostu chciała się na niej wesprzeć. A to, że przy okazji miałam niedaleko do tego, aby sięgnąć do owej torby, albo w ogóle zerwać ją z jej ramienia?
- Oh, nie, nie, przepraszam - jęknęłam cicho.
Umiałam trochę w kłamstwo, skoro kobieta dała się nabrać na moje złe samopoczucie, to brnięcie dalej w to wcale nie było trudne. Trochę załamać głos, pół tonu ciszej i powinno wyglądać wiarygodnie. Przez chwilę stałam tak wspierając się na kobiecie, nawet mocniej zacisnęłam dłoń na jej ramieniu, aby miała wrażenie, że staram się jej mocniej złapać, aby nie polecieć. W między czasie mój umysł działał na wyższych obrotach zastanawiając się jak dobrać się do jej sakiewki. Póki co wsunięcie ręki do torby kompletnie odpadało, a szkoda.
Nagle zachwiłam się ponownie, z mojego gardła wydobyło się ciche jęknięcie, a ja ponownie zatoczyłam się specjalnie próbując upaść na ziemię. Ciało naturalnie zawsze broniło się przed upadkiem, więc wręcz instynktownie próbowałam się czegoś złapać, a że akurat pasek torby był mi po drodze, to nic nie stoiło na przeszkodzie, aby go pociągnąć, zrzucić torbę na ziemię i prosić Merlina o to, aby wszystko się z niej wysypało, łącznie z pełną sakiewką.
Upadłam na ziemię, obijając sobie lewe biodro, spojrzałam z dołu na kobietę starając się wyglądać na zdezorientowaną, a następnie na ziemię, lokalizując czy może torba, a najlepiej sakiewka, nie leży gdzieś obok niej.
- Przepraszam - bąknęłam, nie ważne, czy udało mi się dosięgnąć celu, czy nie.
0-33 - Maszy nie udaje się ściągnąć Jocelyn torebki
34-67 - Masza ściąga torbę, ale zawartość się nie wysypuje
68-100 - Masza ściąga torbę, a cała zawartość (w tym sakiewka z pieniędzmi) wysypują się na ziemię.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Jocelyn, jako młoda panienka z dobrej rodziny, nie znała prawdziwego oblicza świata. Oczywiście widywała w Mungu jego ofiary, ale sama nigdy nie przeżyła niczego szczególnie traumatycznego z rąk innej osoby. Nawet ostatnie dwa lata w Hogwarcie, te po zmianach, przeszła raczej bezboleśnie, bo potrafiła siedzieć cicho i trzymać język za zębami. Nigdy się nie wychylała, nie szukała kłopotów i niebezpiecznych doznań. Jej świat był zwykłym światem młodej dziewczyny, która wkraczała w dorosłość, miała swoje marzenia i ambicje. Nie musiała mierzyć się ze światem ani o nic walczyć – w każdym razie nie tak, jak musieli robić to ludzie, którzy nie mieli w życiu tyle szczęścia co ona. Ale mimo swojej asekuracyjnej, ostrożnej postawy, jaką przybierała w problematycznych sytuacjach, jako stażystka nie mogła zignorować kobiety, której najwyraźniej coś dolegało, musiała przystanąć i zainteresować się nią. W pierwszej chwili nawet nie brała pod uwagę możliwości, że nieznajoma może tylko udawać taki stan; w końcu nie znalazła się w podobnej sytuacji w przeszłości, zresztą poza Mungiem raczej rzadko stykała się z przypadkami wymagającymi jej uwagi. Nie licząc matki, której z racji choroby musiała doglądać i stale mieć na nią baczenie, zwłaszcza gdy okazało się, że jej choroba mimo starań wciąż postępuje. Wzdrygnęła się na myśl o spotkaniu i rozmowie sprzed paru dni i skupiła swoją uwagę na obecnej sytuacji.
Ostrożnie przytrzymywała wątłą kobietę. Prawdopodobnie widziała ją pierwszy raz, a może po prostu nigdy nie zwróciła na nią uwagi w tłumie na Pokątnej. Nieznajoma była blada, chuda i zachowywała się, jakby lada moment miała osunąć się na ziemię. Naprawdę miała nadzieję, że to nic takiego i że ta zaraz nie zemdleje, w końcu na Pokątnej w razie potrzeby nawet nie mogłaby rzucić na nią leczniczych zaklęć, wtedy zamiast pomocy obie doczekałyby się jedynie zamknięcia za kratkami. Nowe zasady mocno godziły w uzdrowicieli, nie pozwalając im wykonywać swojej pracy i dostarczając problemów, gdy ktoś zostawał poszkodowany właśnie tutaj.
Nieznajoma mamrotała cicho, a Josie czuła, jak jej dłoń kurczowo zaciskała się na jej ramieniu.
- Na pewno? Nie wygląda, jakby było w porządku – powiedziała nieco sceptycznie w odpowiedzi na jej zapewnienia. Ale właśnie wtedy kobieta nagle znowu się zachwiała i zaczęła osuwać się na ziemię, rękami chwytając się paska od torby Jocelyn, który najwyraźniej akurat znalazł się pod ręką. Sama Josie jeszcze nie dostrzegła w tym niczego podejrzanego; ludzie na granicy utraty przytomności raczej nie uważali na to, czego się przytrzymują, a nieznajoma wciąż przekonująco udawała swój stan; bez zaklęć diagnostycznych Josie nie mogła zweryfikować jego prawdziwości. Dziewczyna ramieniem odruchowo przycisnęła pasek do ciała, by zapobiec jego zsunięciu ze swojej ręki, ale, jak się okazało, przytrzymanie się nic nie pomogło i kobieta upadła, lądując na twardym bruku, a Jocelyn nie zdążyła jej złapać; wszystko działo się bardzo szybko.
Przykucnęła obok, obserwując ją bacznie i zastanawiając się nad jej stanem oraz swoimi możliwościami.
- Nic się nie stało? Pomóc pani wstać? – zapytała, lustrując ją wzrokiem i mając nadzieję, że nie uszkodziła się bardziej podczas tego upadku. Na ten moment nie pozostało jej nic poza pytaniami i obserwacją, wyczekiwaniem na jej odpowiedź i kolejny ruch. Chyba że sytuacja stałaby się nagląca, wtedy musiałaby wykombinować, jak przetransportować kobietę do jakiegoś pomieszczenia, którego dekret nie obejmował.
Ostrożnie przytrzymywała wątłą kobietę. Prawdopodobnie widziała ją pierwszy raz, a może po prostu nigdy nie zwróciła na nią uwagi w tłumie na Pokątnej. Nieznajoma była blada, chuda i zachowywała się, jakby lada moment miała osunąć się na ziemię. Naprawdę miała nadzieję, że to nic takiego i że ta zaraz nie zemdleje, w końcu na Pokątnej w razie potrzeby nawet nie mogłaby rzucić na nią leczniczych zaklęć, wtedy zamiast pomocy obie doczekałyby się jedynie zamknięcia za kratkami. Nowe zasady mocno godziły w uzdrowicieli, nie pozwalając im wykonywać swojej pracy i dostarczając problemów, gdy ktoś zostawał poszkodowany właśnie tutaj.
Nieznajoma mamrotała cicho, a Josie czuła, jak jej dłoń kurczowo zaciskała się na jej ramieniu.
- Na pewno? Nie wygląda, jakby było w porządku – powiedziała nieco sceptycznie w odpowiedzi na jej zapewnienia. Ale właśnie wtedy kobieta nagle znowu się zachwiała i zaczęła osuwać się na ziemię, rękami chwytając się paska od torby Jocelyn, który najwyraźniej akurat znalazł się pod ręką. Sama Josie jeszcze nie dostrzegła w tym niczego podejrzanego; ludzie na granicy utraty przytomności raczej nie uważali na to, czego się przytrzymują, a nieznajoma wciąż przekonująco udawała swój stan; bez zaklęć diagnostycznych Josie nie mogła zweryfikować jego prawdziwości. Dziewczyna ramieniem odruchowo przycisnęła pasek do ciała, by zapobiec jego zsunięciu ze swojej ręki, ale, jak się okazało, przytrzymanie się nic nie pomogło i kobieta upadła, lądując na twardym bruku, a Jocelyn nie zdążyła jej złapać; wszystko działo się bardzo szybko.
Przykucnęła obok, obserwując ją bacznie i zastanawiając się nad jej stanem oraz swoimi możliwościami.
- Nic się nie stało? Pomóc pani wstać? – zapytała, lustrując ją wzrokiem i mając nadzieję, że nie uszkodziła się bardziej podczas tego upadku. Na ten moment nie pozostało jej nic poza pytaniami i obserwacją, wyczekiwaniem na jej odpowiedź i kolejny ruch. Chyba że sytuacja stałaby się nagląca, wtedy musiałaby wykombinować, jak przetransportować kobietę do jakiegoś pomieszczenia, którego dekret nie obejmował.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Prawie zaklęłam siarczyście pod nosem, w ostatniej chwili się powstrzymując. Torebka nie wylądowała na ziemi, nic się z niej nie wysypało, a już na pewno nie jej zawartość. Rozsmarowałam palcami stronie, nie mogąc uwierzyć, że tak bardzo zawaliłam. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie straciłam swojej jedynej i ostatniej szansy na to, aby dorwać się do jej torebki. Póki co nie mogłam nic wymyślić, wszystkie moje pomysły na to jak rozegrać tą całą sytuację gdzieś odparowały. Musiałam więc, póki co, poudawać jeszcze, że coś mi dolega, chwilę przedłużyć, może na coś wpadnę. A jeśli nie, to obejdę się smakiem. Pójdę na mugolską część Londynu i tam kogoś znajdę, mugolskie pieniądze bardzo łatwo było wymienić.
Panienka natomiast zdawała się nie zdawać sobie sprawy z tego, że tak naprawdę nic mi nie dolega. Chociaż to mi wyszło, udało mi się ją okłamać. Nie wiedziałam czy jest magomedykem czy nie, póki co nie wyrażała chęci, aby zbadać mnie jakoś dokładniej. Lepiej dla mnie. Nie wykazała się także spostrzegawczością, chociaż fakt faktem mogło być to trudne, przy moim wyglądzie i tym, że ostatnio faktycznie nie czułam się najlepiej.
- Nie, nic się nie stało, chyba jestem cała - potwierdziłam.
W celu udowodnienia kobiecie swojej racji poklepałam się po rękach i nogach tak, jakbym sprawdzała, czy aby na pewno jestem cała. I byłam, ale i tak przepraszająco spojrzałam na kobietę. Chociaż absolutnie nie chciałam jej przepraszać, to ona nie musiała o tym wiedzieć. Usadowiłam się wygodniej na chodniku, aby już na nim nie leżeć i westchnęłam ciężko. Póki co nie miałam zamiaru się podnosić, a przynajmniej nie bez jej pomocy. Niechże się kobeta poczuje przydatną, to może straci gardę, a jej torebka jakoś samoistnie trafi do mojej dłoni.
- Przepraszam, tylko pani zajmuje czas i zawracam głowę. Ostatnio mam takie zawroty, wiem, że się powinnam wybrać do magomedyka, ale tak mało mam czasu - wytłumaczyłam.
Akurat w tym wypadku absolutnie nie skłamałam, bo i zawroty głowy i moja chęć odwiedzenia magomedyka była prawdziwa. Tyle, że owym magomedykiem miała być Cassandra, a nie pracownik Munga. Mung, jeszcze czego. Miałam zaufanie do tej osoby, do której miał zaufanie mój mąż. A to, że tą osobą była nasza sąsiadka z Nokturnu to już inna sprawa. Ja też jej ufałam. Nie raz u niej byłam, nie raz byłam z synem i zawsze nam pomagała. Lubiłam ją, naprawdę.
- Jakby mogła mi pani pomóc - poprosiłam.
Wyciągnęłam w jej kierunku swoją dłoń. Po tym czasie co przesiedziałam na tej ziemi już chyba oficjalnie mogłam poczuć się lepiej i normalnie wstać udając, że wszystko jest w porządku. Zanim się pożegnamy może uda mi się coś jeszcze wymyślić, może sytuacja sama się jakaś nakreśli, a jeśli nie… zawsze mogę wyrwać jej torebkę i spróbować uciec z nią lub bez niej. Czasem trzeba podjąć ryzyko.
Panienka natomiast zdawała się nie zdawać sobie sprawy z tego, że tak naprawdę nic mi nie dolega. Chociaż to mi wyszło, udało mi się ją okłamać. Nie wiedziałam czy jest magomedykem czy nie, póki co nie wyrażała chęci, aby zbadać mnie jakoś dokładniej. Lepiej dla mnie. Nie wykazała się także spostrzegawczością, chociaż fakt faktem mogło być to trudne, przy moim wyglądzie i tym, że ostatnio faktycznie nie czułam się najlepiej.
- Nie, nic się nie stało, chyba jestem cała - potwierdziłam.
W celu udowodnienia kobiecie swojej racji poklepałam się po rękach i nogach tak, jakbym sprawdzała, czy aby na pewno jestem cała. I byłam, ale i tak przepraszająco spojrzałam na kobietę. Chociaż absolutnie nie chciałam jej przepraszać, to ona nie musiała o tym wiedzieć. Usadowiłam się wygodniej na chodniku, aby już na nim nie leżeć i westchnęłam ciężko. Póki co nie miałam zamiaru się podnosić, a przynajmniej nie bez jej pomocy. Niechże się kobeta poczuje przydatną, to może straci gardę, a jej torebka jakoś samoistnie trafi do mojej dłoni.
- Przepraszam, tylko pani zajmuje czas i zawracam głowę. Ostatnio mam takie zawroty, wiem, że się powinnam wybrać do magomedyka, ale tak mało mam czasu - wytłumaczyłam.
Akurat w tym wypadku absolutnie nie skłamałam, bo i zawroty głowy i moja chęć odwiedzenia magomedyka była prawdziwa. Tyle, że owym magomedykiem miała być Cassandra, a nie pracownik Munga. Mung, jeszcze czego. Miałam zaufanie do tej osoby, do której miał zaufanie mój mąż. A to, że tą osobą była nasza sąsiadka z Nokturnu to już inna sprawa. Ja też jej ufałam. Nie raz u niej byłam, nie raz byłam z synem i zawsze nam pomagała. Lubiłam ją, naprawdę.
- Jakby mogła mi pani pomóc - poprosiłam.
Wyciągnęłam w jej kierunku swoją dłoń. Po tym czasie co przesiedziałam na tej ziemi już chyba oficjalnie mogłam poczuć się lepiej i normalnie wstać udając, że wszystko jest w porządku. Zanim się pożegnamy może uda mi się coś jeszcze wymyślić, może sytuacja sama się jakaś nakreśli, a jeśli nie… zawsze mogę wyrwać jej torebkę i spróbować uciec z nią lub bez niej. Czasem trzeba podjąć ryzyko.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pasaż Laverne de Montmorency
Szybka odpowiedź