Opuszczona chata
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona chata
Na północ od Londynu znajduje się opuszczona chata, należąca niegdyś zapewne do jakiegoś mugola. Otaczające to miejsce zarośla i drzewa chronią je przed nieproszonymi gośćmi.
Sam budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, strzelisty dach, kamienne ściany i cztery izby, w których hula wiatr. W jednej z nich znajduje się wejście na strych. Nie ma tam jednak czego szukać; przed laty chata została splądrowana do cna. Może jednak służyć za dobrą kryjówkę.
Na podwórku znajduje się studnia - tuż pod nią norę wykopały sobie gnomy. W powietrzu unosi się mdły zapach dyptamu i dzikich ziół, które rosną tuż za budynkiem.
Sam budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, strzelisty dach, kamienne ściany i cztery izby, w których hula wiatr. W jednej z nich znajduje się wejście na strych. Nie ma tam jednak czego szukać; przed laty chata została splądrowana do cna. Może jednak służyć za dobrą kryjówkę.
Na podwórku znajduje się studnia - tuż pod nią norę wykopały sobie gnomy. W powietrzu unosi się mdły zapach dyptamu i dzikich ziół, które rosną tuż za budynkiem.
Kiedy wystąpiły anomalie nie było go akurat w kraju więc można powiedzieć, że miał szczęście. Nie dotknęły go nie przyjemne konsekwencje tego zjawiska, teraz jedynie dokuczała mu zmienność pogody, nic więcej.
Czy Larson był osobą godną zaufania? To była definitywnie kwestia sporna. Wszystko zależało od wielu czynników, czy on ufał tej osobie, czy miał akurat dobry humor i przede wszystkim czy miał w tym jakiś interes. A Luke nie był osobą bezinteresowną, o nie, co to to nie.
Na początku nie był pewny czy dobrze słyszał, bo wiatr na dworze płatał figle. W końcu znajdował się w starym domu, gdzie wszystko skrzypiało i się rozwalało. Po chwili jednak wytężył słuch i pokiwał głową z zadowoleniem słysząc kroki. A więc się pojawiła. Dobrze. Bardzo mu to odpowiadało i nie ukrywał swojego zadowolenia z takiego obrotu spraw.
Słysząc jak wypowiada jego imię obrócił się do niej przodem, gdyż dotychczas stał tyłem do pomieszczenia wpatrując się w okno. Pogoda znowu ich nie rozpieszczała, chociaż nie padało, to było chłodno. Miał na sobie swoją ulubioną, szytą na miarę skórzaną kurtkę z kilkoma ukrytymi kieszeniami i ciemne spodnie. Na szyli miał ciemny szal, coby go nie przewiało. Nie wyglądał tak jak w szkole. Wtedy miał zawsze krótko ścięte włosy, nie miał też zarostu i był trochę niższy i raczej cherlawy. Teraz definitywnie urósł, miał prawie 180 cm, do tego przybrał na mięśniach, włosy miał trochę dłuży, a na twarzy gościł kilkudniowy zarost, którego po prostu nie chciało mu się golić. W ogóle nie przypominał chłopaka sprzed 7-8 lat.
Kącik jego ust uniósł się lekko ku górze kiedy na nią spojrzał, po czym skinął głową.
- We własnej osobie. - odparł spokojnie nie spuszczając niej spojrzenia brązowych oczu - Cieszę się, że postanowiłaś się ze mną spotkać. - dodał robiąc spokojny krok w jej stronę - Słyszałem, że zajmujesz się ciekawymi przypadkami, a tak się składa, że właśnie jestem w posiadaniu takowego ciekawego przypadku i nie ukrywam, że potrzebuje pomocy. Oczywiście odwdzięczę się. - zaznaczył ostatnie zdanie, bo jednak nie wierzył, że przyszła tutaj tylko i wyłącznie z czystej ciekawości.
Nie ufał ludziom z reguły i nigdy nie zakładał, że robią coś z dobroci serca. Tak działał teraz ten świat, że bycie bezinteresownym i dobrym samarytaninem mało komu popłacało.
Czy Larson był osobą godną zaufania? To była definitywnie kwestia sporna. Wszystko zależało od wielu czynników, czy on ufał tej osobie, czy miał akurat dobry humor i przede wszystkim czy miał w tym jakiś interes. A Luke nie był osobą bezinteresowną, o nie, co to to nie.
Na początku nie był pewny czy dobrze słyszał, bo wiatr na dworze płatał figle. W końcu znajdował się w starym domu, gdzie wszystko skrzypiało i się rozwalało. Po chwili jednak wytężył słuch i pokiwał głową z zadowoleniem słysząc kroki. A więc się pojawiła. Dobrze. Bardzo mu to odpowiadało i nie ukrywał swojego zadowolenia z takiego obrotu spraw.
Słysząc jak wypowiada jego imię obrócił się do niej przodem, gdyż dotychczas stał tyłem do pomieszczenia wpatrując się w okno. Pogoda znowu ich nie rozpieszczała, chociaż nie padało, to było chłodno. Miał na sobie swoją ulubioną, szytą na miarę skórzaną kurtkę z kilkoma ukrytymi kieszeniami i ciemne spodnie. Na szyli miał ciemny szal, coby go nie przewiało. Nie wyglądał tak jak w szkole. Wtedy miał zawsze krótko ścięte włosy, nie miał też zarostu i był trochę niższy i raczej cherlawy. Teraz definitywnie urósł, miał prawie 180 cm, do tego przybrał na mięśniach, włosy miał trochę dłuży, a na twarzy gościł kilkudniowy zarost, którego po prostu nie chciało mu się golić. W ogóle nie przypominał chłopaka sprzed 7-8 lat.
Kącik jego ust uniósł się lekko ku górze kiedy na nią spojrzał, po czym skinął głową.
- We własnej osobie. - odparł spokojnie nie spuszczając niej spojrzenia brązowych oczu - Cieszę się, że postanowiłaś się ze mną spotkać. - dodał robiąc spokojny krok w jej stronę - Słyszałem, że zajmujesz się ciekawymi przypadkami, a tak się składa, że właśnie jestem w posiadaniu takowego ciekawego przypadku i nie ukrywam, że potrzebuje pomocy. Oczywiście odwdzięczę się. - zaznaczył ostatnie zdanie, bo jednak nie wierzył, że przyszła tutaj tylko i wyłącznie z czystej ciekawości.
Nie ufał ludziom z reguły i nigdy nie zakładał, że robią coś z dobroci serca. Tak działał teraz ten świat, że bycie bezinteresownym i dobrym samarytaninem mało komu popłacało.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna też nie była bezinteresowna. Szybko nauczyła się, że to nie popłaca, nigdy też nie dorastała wśród miłych, troskliwych i kochających ludzi, którzy mogliby jej takie wartości wpoić. Nie, ją wychował interesowny i przekonany o swojej wyższości Vincent Zabini, któremu daleko było do obrazu typowego rodzica bezwarunkowo kochającego swoje dzieci. Vincent był konkretny i twardo stąpający po ziemi, nie trwonił czasu na bezsensowne manifestacje uczuć. A siedem lat w Slytherinie dodatkowo wyrobiły w Lyannie przekonanie, że tak naprawdę może liczyć tylko na siebie, więc zaufanie do innych było dość ograniczone. Nigdy nie było jej łatwo, bo niełatwo było być czarownicą półkrwi wśród czystokrwistych. Nie miała szacunku zagwarantowanego przez samo urodzenie tylko dlatego, że jej matka miała na krwi skazę, którą przekazała jej i nie mogła zostać oficjalnie uznaną za czystokrwistą, choć żadne z jej rodziców nie było mugolem ani szlamą.
Kiedy łamała klątwy, mogła zapomnieć o tej niedoskonałości. Lubiła się też otaczać interesującymi przedmiotami, lubiła czuć, że wbrew temu, co myślał o niej ojciec, wcale nie była zerem. Paradoksalnie te dawne kompleksy z dzieciństwa miały dobry wpływ na jej życiowy rozwój, bo napędzały ją do działania.
Była zadowolona, że Larson nie wywiódł jej w pole tylko faktycznie tu był. Oby to, co chciał jej pokazać, było faktycznie warte jej fatygi. Rzeczywiście nie przypominał siebie ze szkoły, więc nawet nie rozpoznałaby go, gdyby nie wiedziała, że to on, tym bardziej że w Hogwarcie nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Nie wiedziała też zbyt wiele o jego życiu poza szkołą poza tym, że podobno pracował w Dziurawym Kotle, i mogła tylko się zastanawiać, gdzie i jak mógł zdobyć jakiś artefakt, choć równie dobrze mogło się okazać, że to nic nadzwyczajnego. Często bywało tak, że ludzie przynosili jej zupełnie zwyczajne rzeczy myśląc, że mają jakieś ukryte właściwości lub są zaklęte, ale nie zawsze tak było. Naprawdę fascynujące przypadki zdarzały się stosunkowo rzadko.
- Owszem, zajmuję się ciekawymi przypadkami – potwierdziła, ale jej bystre spojrzenie nie przestało go obserwować. Chciała się dowiedzieć, po co ją tu sprowadził, czym był ów przedmiot, który zaledwie lakonicznie jej opisał, podsycając jej ciekawość. Oby nie doświadczyła rozczarowania. – I chętnie zobaczę twój przedmiot. Może opowiesz mi o nim coś więcej? Co to jest, gdzie zostało znalezione? – zapytała po chwili, czekając na konkretne odpowiedzi, które przybliżą jej zagadkę tajemniczego przedmiotu. Oczywiście nie przyszła tu tylko z ciekawości i w przypadku rozwiązania jego wątpliwości liczyła na jakąś korzyść dla siebie. Mimo kiepskich relacji z ojcem, jak on lubiła wygody i dogadzanie sobie poprzez otaczanie się ciekawymi przedmiotami. Dla obcych nie robiła niczego z czystej dobroci serca. Tak robili tylko ludzie naiwni, ale Lyanna nie wierzyła w altruizm i takich ludzi traktowała z pewną dozą pobłażliwości i niedowierzania.
Kiedy łamała klątwy, mogła zapomnieć o tej niedoskonałości. Lubiła się też otaczać interesującymi przedmiotami, lubiła czuć, że wbrew temu, co myślał o niej ojciec, wcale nie była zerem. Paradoksalnie te dawne kompleksy z dzieciństwa miały dobry wpływ na jej życiowy rozwój, bo napędzały ją do działania.
Była zadowolona, że Larson nie wywiódł jej w pole tylko faktycznie tu był. Oby to, co chciał jej pokazać, było faktycznie warte jej fatygi. Rzeczywiście nie przypominał siebie ze szkoły, więc nawet nie rozpoznałaby go, gdyby nie wiedziała, że to on, tym bardziej że w Hogwarcie nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Nie wiedziała też zbyt wiele o jego życiu poza szkołą poza tym, że podobno pracował w Dziurawym Kotle, i mogła tylko się zastanawiać, gdzie i jak mógł zdobyć jakiś artefakt, choć równie dobrze mogło się okazać, że to nic nadzwyczajnego. Często bywało tak, że ludzie przynosili jej zupełnie zwyczajne rzeczy myśląc, że mają jakieś ukryte właściwości lub są zaklęte, ale nie zawsze tak było. Naprawdę fascynujące przypadki zdarzały się stosunkowo rzadko.
- Owszem, zajmuję się ciekawymi przypadkami – potwierdziła, ale jej bystre spojrzenie nie przestało go obserwować. Chciała się dowiedzieć, po co ją tu sprowadził, czym był ów przedmiot, który zaledwie lakonicznie jej opisał, podsycając jej ciekawość. Oby nie doświadczyła rozczarowania. – I chętnie zobaczę twój przedmiot. Może opowiesz mi o nim coś więcej? Co to jest, gdzie zostało znalezione? – zapytała po chwili, czekając na konkretne odpowiedzi, które przybliżą jej zagadkę tajemniczego przedmiotu. Oczywiście nie przyszła tu tylko z ciekawości i w przypadku rozwiązania jego wątpliwości liczyła na jakąś korzyść dla siebie. Mimo kiepskich relacji z ojcem, jak on lubiła wygody i dogadzanie sobie poprzez otaczanie się ciekawymi przedmiotami. Dla obcych nie robiła niczego z czystej dobroci serca. Tak robili tylko ludzie naiwni, ale Lyanna nie wierzyła w altruizm i takich ludzi traktowała z pewną dozą pobłażliwości i niedowierzania.
Pokiwał głową na jej słowa i pozwolił sobie na lekki uśmiech. Podczas robienia interesów raczej rzadko się uśmiechał. Ten wyraz twarzy można było u niego zobaczyć raczej tylko podczas pracy w Kotle, kiedy to był zmuszony przymilać się do klientów i tak dalej. Na ogół nie był wesołym i wiecznie uśmiechniętym człowiekiem. Twierdził, że powodem było jego dzieciństwo. W sumie jakby na to spojrzeć to była prawda. Najpierw lata spędzone w mugolskim sierocińcu, gdzie przeżywał katuszę i nie miał powodu do śmiechu nigdy, potem życie na ulicy, gdzie wcale nie był lepiej traktowany. Co prawda potem trafił pod skrzydła pani Larson, jednak pomimo tego, że otoczyła go "prawie" matczyną opieką, to nadal trzymała go krótko. Wymagania miała wysokie, a on chciał je wszystkie spełnić, tym samym odwdzięczając się za to wszystko co dla niego zrobiła. Nie miał czasu na zabawę i innego tego typu rzeczy. Zawsze ciężko pracował i zostało mu to do dzisiaj.
Przed chwilę stał i przyglądał jej się w milczeniu. Pamiętał ją ze szkoły jak za mgłą, ale teraz kiedy miał ją przed sobą musiał przyznać, że była naprawdę urodziwą kobietą. Luke nie był kobieciarzem, ale potrafił docenić kobiecą urodę. Sam nigdy nie był w żadnym związku, w każdym razie nigdy nie w takim poważnym. Czasami sypiał z kobietami, ale tylko tyle. Nie chciał się angażować, bo nie widział w tym sensu.
- Nabyłem to od pewnego mężczyzny na Węgrzech. - odparł spokojnie powoli sięgając do kieszeni wewnętrznej kurtki - Nie do końca wiem do czego służy, w zasadzie to w ogóle nie wiem do czego służy. Jednak czuć od tego bardzo potężna magię i chciałbym się upewnić czy jest to bezpieczne i ewentualnie do czego można to użyć. - powiedział wyciągając w końcu różdżkę, którą machnął.
Dokładnie między nimi zmaterializował się owy przedmiot i lewitował spokojnie na wysokości półtora metra nad ziemią. Był wielkości pięści, owalnego kształtu, raczej płaski. Na pierwszy rzut oka można by było stwierdzić, że jest to jakaś denna i brzydka zawieszka do łańcuszka, a raczej łańcucha. Przedmiot był dość ciężki, w kolorach srebra i czerwieni, wykonany z lekko przeźroczystego, jednak kolorowego tworzywa lub kamienia, a w jego wnętrzu mieniło się jasne światło. Emanowało magią, którą Luke zdefiniował jako bardziej czarną magię niż białą.
- Masz może jakiś pomysł? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze.
Oczywiście to co powiedział odnośnie do czego mu ten przedmiot potrzebny było kłamstwem w pewnym sensie. Nawet jeśli byłoby to niebezpieczne, ale potężne to i tak by tego użył nie bacząc na konsenwencję, albo sprzedał za naprawdę pokaźną sumkę jakiemuś czarnoksiężnikowi, gdyby sam nie miał z tego pożytku.
Przed chwilę stał i przyglądał jej się w milczeniu. Pamiętał ją ze szkoły jak za mgłą, ale teraz kiedy miał ją przed sobą musiał przyznać, że była naprawdę urodziwą kobietą. Luke nie był kobieciarzem, ale potrafił docenić kobiecą urodę. Sam nigdy nie był w żadnym związku, w każdym razie nigdy nie w takim poważnym. Czasami sypiał z kobietami, ale tylko tyle. Nie chciał się angażować, bo nie widział w tym sensu.
- Nabyłem to od pewnego mężczyzny na Węgrzech. - odparł spokojnie powoli sięgając do kieszeni wewnętrznej kurtki - Nie do końca wiem do czego służy, w zasadzie to w ogóle nie wiem do czego służy. Jednak czuć od tego bardzo potężna magię i chciałbym się upewnić czy jest to bezpieczne i ewentualnie do czego można to użyć. - powiedział wyciągając w końcu różdżkę, którą machnął.
Dokładnie między nimi zmaterializował się owy przedmiot i lewitował spokojnie na wysokości półtora metra nad ziemią. Był wielkości pięści, owalnego kształtu, raczej płaski. Na pierwszy rzut oka można by było stwierdzić, że jest to jakaś denna i brzydka zawieszka do łańcuszka, a raczej łańcucha. Przedmiot był dość ciężki, w kolorach srebra i czerwieni, wykonany z lekko przeźroczystego, jednak kolorowego tworzywa lub kamienia, a w jego wnętrzu mieniło się jasne światło. Emanowało magią, którą Luke zdefiniował jako bardziej czarną magię niż białą.
- Masz może jakiś pomysł? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze.
Oczywiście to co powiedział odnośnie do czego mu ten przedmiot potrzebny było kłamstwem w pewnym sensie. Nawet jeśli byłoby to niebezpieczne, ale potężne to i tak by tego użył nie bacząc na konsenwencję, albo sprzedał za naprawdę pokaźną sumkę jakiemuś czarnoksiężnikowi, gdyby sam nie miał z tego pożytku.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzieciństwo Lyanny też nie było prawdziwie wesołe i beztroskie. Musiała dopasować się do wizji świata ojca, i mimo skazy na krwi przejść odpowiednie nauki. Rzadko wolno było jej się tak po prostu bawić, ale gdy tylko mogła, wykorzystywała czas na poznawanie świata, już wtedy bardzo go ciekawa. Czasem kończyło się to dla niej źle, jak wtedy, kiedy kolega z dzieciństwa namówił ją na wyprawę poza obręb Pokątnej, do świata mugoli, co nie skończyło się dla dwójki dzieci zbyt dobrze, a blizna po tamtym incydencie do dziś jej o nim przypominała. Musiała szybko stać się zaradniejsza, mądrzejsza i dojrzalsza od większości swoich rówieśników, bo życie nie obchodziło się z nią ulgowo.
Ona także zmieniła się od czasu szkoły. Chuda, blada nastolatka ustąpiła miejsca chudej i bladej kobiecie o dość atrakcyjnych rysach twarzy, choć nieczysta krew i tak dyskwalifikowała ją jako kandydatkę na żonę, dzięki czemu mogła zostać łamaczką klątw. Od czasu bolesnego zawodu sprzed kilku lat unikała myślenia o mężczyznach o tym, co by było, gdyby jak jej rówieśniczki o czystej krwi miała wyjść za mąż i zostać sprowadzoną do roli czyjejś ozdoby. Nie tylko szlachetne rodziny były konserwatywne, niektóre spośród czystokrwistych też, na przykład takie jak Zabini. Jej ojciec wyżej cenił prestiż i pozycję społeczną niż miłość i szczęście.
Zamiast rozmyślać o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby miała odpowiednią krew, skupiła się całkowicie na Larsonie i jego przedmiocie.
- Obejrzę go – zapewniła, słuchając jego słów i patrząc, jak wyjmuje różdżkę i unosi pomiędzy nimi przedmiot. – Sprawdzę, czy nie jest przeklęty. To całkiem prawdopodobne, jeśli jest od niego wyczuwalna magiczna aura – zaznaczyła. – Czy po zetknięciu z nim występowały jakieś niepokojące oznaki? Na przykład... jakieś obrażenia lub inne uciążliwości? Każda klątwa cechuje się własną specyfiką i przy nieostrożnym obchodzeniu się z przedmiotem może porazić.
Musiała o to zapytać, bo wszelkie wskazówki mogły być pomocne w procesie identyfikacji klątwy.
Wyjęła własną różdżkę, obracając nią przedmiot i oglądając go uważnie, poszukując na jego powierzchni charakterystycznych run, którymi posłużono się, by utrwalić klątwę na artefakcie, a które były bardzo istotne przy określaniu, z czym mieli do czynienia.
Jej oględziny chwilę trwały, ale w końcu udało jej się wypatrzeć i rozpoznać odpowiednią runę starannie ukrytą wśród zdobień.
- Wygląda mi to na klątwę pokrzywki – odezwała się po chwili. – Działa na tego, kto nosi przedmiot przy sobie. Wywołuje zatrucie organizmu poprzez wydzielanie czegoś w rodzaju oparów, które trafiają do krwioobiegu ofiary – zaczęła wyjaśniać, czekając na jego dalsze polecenia. Chciał zdjąć klątwę, czy może tylko wypytać ją o jej działanie? Nie pytała, co dokładnie planował uczynić z przedmiotem później, w końcu nie była to jej sprawa, a Lyanna nauczyła się, że nie warto wtykać nosa w cudze sprawy, zwłaszcza że sama też czystego sumienia nie miała.
Ona także zmieniła się od czasu szkoły. Chuda, blada nastolatka ustąpiła miejsca chudej i bladej kobiecie o dość atrakcyjnych rysach twarzy, choć nieczysta krew i tak dyskwalifikowała ją jako kandydatkę na żonę, dzięki czemu mogła zostać łamaczką klątw. Od czasu bolesnego zawodu sprzed kilku lat unikała myślenia o mężczyznach o tym, co by było, gdyby jak jej rówieśniczki o czystej krwi miała wyjść za mąż i zostać sprowadzoną do roli czyjejś ozdoby. Nie tylko szlachetne rodziny były konserwatywne, niektóre spośród czystokrwistych też, na przykład takie jak Zabini. Jej ojciec wyżej cenił prestiż i pozycję społeczną niż miłość i szczęście.
Zamiast rozmyślać o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby miała odpowiednią krew, skupiła się całkowicie na Larsonie i jego przedmiocie.
- Obejrzę go – zapewniła, słuchając jego słów i patrząc, jak wyjmuje różdżkę i unosi pomiędzy nimi przedmiot. – Sprawdzę, czy nie jest przeklęty. To całkiem prawdopodobne, jeśli jest od niego wyczuwalna magiczna aura – zaznaczyła. – Czy po zetknięciu z nim występowały jakieś niepokojące oznaki? Na przykład... jakieś obrażenia lub inne uciążliwości? Każda klątwa cechuje się własną specyfiką i przy nieostrożnym obchodzeniu się z przedmiotem może porazić.
Musiała o to zapytać, bo wszelkie wskazówki mogły być pomocne w procesie identyfikacji klątwy.
Wyjęła własną różdżkę, obracając nią przedmiot i oglądając go uważnie, poszukując na jego powierzchni charakterystycznych run, którymi posłużono się, by utrwalić klątwę na artefakcie, a które były bardzo istotne przy określaniu, z czym mieli do czynienia.
Jej oględziny chwilę trwały, ale w końcu udało jej się wypatrzeć i rozpoznać odpowiednią runę starannie ukrytą wśród zdobień.
- Wygląda mi to na klątwę pokrzywki – odezwała się po chwili. – Działa na tego, kto nosi przedmiot przy sobie. Wywołuje zatrucie organizmu poprzez wydzielanie czegoś w rodzaju oparów, które trafiają do krwioobiegu ofiary – zaczęła wyjaśniać, czekając na jego dalsze polecenia. Chciał zdjąć klątwę, czy może tylko wypytać ją o jej działanie? Nie pytała, co dokładnie planował uczynić z przedmiotem później, w końcu nie była to jej sprawa, a Lyanna nauczyła się, że nie warto wtykać nosa w cudze sprawy, zwłaszcza że sama też czystego sumienia nie miała.
Larson rzadko kiedy rozwodził się nad swoją przeszłości. Po pierwsze dlatego, że nie lubił tego robić, a po drugie, bo po prostu nie miał czasu. Co prawda był czarodziejem czystej krwi, jak to objaśniła mu matka w liście, który zostawiła dla niego w sierocińcu, ale nie wychował się tak naprawdę w typowej, czarodziejskiej rodzinie. Owszem, wychowała go czarownica, ale jakby nie patrzeć, bardziej stawiała na jego edukację i poziom wiedzy niż na doświadczenia uczuciowe, których Luke z czasem sam się nauczył w jakimś tam stopniu, mniejszym czy większym. Cordelia nigdy nie zachęcała ale też nie zniechęcała od znalezienia sobie dziewczyny, a potem z czasem nawet żony. Po prostu na ten temat nie rozmawiali, a potem pani Larson zmarła i ten temat razem z nią. Luke wolał się poświęcać pracy, ewentualnemu sypianiu z kobietami, ale związek? Miałby mieć kogoś na utrzymaniu? Musiałby się tym kimś zajmować, kupować prezenty? Nie, to nie było dla niego. Był wolnym duchem i taki właśnie chciał pozostać najdłużej jak się dało. Oczywiście nie wykluczał, że kiedyś się ustatkuję, ale nie przewidywał aby miało to miejsce w najbliżej przyszłości.
- Powiem tak, ja go nigdy fizycznie nie dotknąłem. - odparł spokojnie kiwając głową - Odradził mi to mężczyzna od którego to nabyłem. Sam nie wiedział co z tym jest nie tak, ale mówił, że kilka osób, które miało z tym styczność trochę chorowało. - wyjaśnił nie spuszczając z niej wzroku.
Powiedział jej wszystko co wiedział. Na klątwach się ni cholery nie znał, więc wolał jej to zostawić, jednak na czarnej magii się znał i to nawet bardziej niż trochę. Co za tym szło umiał rozpoznać czarnomagiczną energię wydzielającą się z przedmiotu.
Obserwował ją uważnie, nie chcąc by umknęło mu cokolwiek z tego co robiła. Wolał mieć jednak wszystko pod kontrolą.
Słysząc jakąś klątwą jest obarczony przedmiot uniósł brew ku górze lekko zaskoczony. Kiedyś słyszał o tej klątwie, ale to chyba jeszcze w czasach szkolnych na lekcji.
- Czy ten gaz w dużej ilości jest śmiertelny? - spytał spokojnie obchodząc przedmiot na około - W ogóle po co rzuca się takie klątwy? Częściej żeby kogoś uszkodzić, czy coś ochronić?
Był ciekawy tego wszystkiego. Wiedza na ten temat mogłaby mu pomóc, bo dzięki niej wiedziałby czy może za pomocą tego przedmiotu kogoś zranić, czy może w jego wnętrzu jest coś ukryte. A jeśli było coś ukryte, to co to było i do czego mogło służyć, skoro ktoś to w taki sposób chciał ochronić?
- Powiem tak, ja go nigdy fizycznie nie dotknąłem. - odparł spokojnie kiwając głową - Odradził mi to mężczyzna od którego to nabyłem. Sam nie wiedział co z tym jest nie tak, ale mówił, że kilka osób, które miało z tym styczność trochę chorowało. - wyjaśnił nie spuszczając z niej wzroku.
Powiedział jej wszystko co wiedział. Na klątwach się ni cholery nie znał, więc wolał jej to zostawić, jednak na czarnej magii się znał i to nawet bardziej niż trochę. Co za tym szło umiał rozpoznać czarnomagiczną energię wydzielającą się z przedmiotu.
Obserwował ją uważnie, nie chcąc by umknęło mu cokolwiek z tego co robiła. Wolał mieć jednak wszystko pod kontrolą.
Słysząc jakąś klątwą jest obarczony przedmiot uniósł brew ku górze lekko zaskoczony. Kiedyś słyszał o tej klątwie, ale to chyba jeszcze w czasach szkolnych na lekcji.
- Czy ten gaz w dużej ilości jest śmiertelny? - spytał spokojnie obchodząc przedmiot na około - W ogóle po co rzuca się takie klątwy? Częściej żeby kogoś uszkodzić, czy coś ochronić?
Był ciekawy tego wszystkiego. Wiedza na ten temat mogłaby mu pomóc, bo dzięki niej wiedziałby czy może za pomocą tego przedmiotu kogoś zranić, czy może w jego wnętrzu jest coś ukryte. A jeśli było coś ukryte, to co to było i do czego mogło służyć, skoro ktoś to w taki sposób chciał ochronić?
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby Lyanna mogła coś w swojej osobie zmienić, prawdopodobnie byłby to właśnie status jej krwi, ale na to niestety żadnego wpływu nie miała. Mogła jedynie nienawidzić swojej matki tak, jak nauczył ją tego ojciec i pogodzić się z tym, że przez nią zawsze będzie stać w hierarchii społecznej niżej niż czystokrwiści, że zawsze znajdzie się ktoś kto będzie wątpić w jej wartość. Nawet jeśli nie chwaliła się swoim statusem, uważając go za coś wstydliwego, byli ludzie, którzy wiedzieli, a pogłoski nieuchronnie się roznosiły. Jej ojciec piętno bycia ojcem mieszańca odreagowywał na niej, nigdy nie traktując jej równie dobrze, jak swojego wspaniałego czystokrwistego syna. Nie licząc brata zawsze była właściwie sama na świecie.
Teraz też była sama, samotnie mierząc się z rzeczywistością.
- I słusznie, bo przedmiot rzeczywiście jest przeklęty, choć ta konkretna klątwa działa stopniowo, zatruwając organizm czarodzieja, który nosi na sobie obłożony nią przedmiot – powiedziała, kiedy już zakończyła analizowanie powierzchni dziwnej zawieszki i znalazła na niej odpowiednie runy. Wielu czarodziejów nieświadomie padało ofiarą klątw nabywając różne przedmioty nieznanego pochodzenia. Trzeba było wiedzy i umiejętności, by rozpoznać klątwę oraz umieć odpowiednio się z nią obchodzić. Ci, którzy je nakładali, musieli odpowiednio się zabezpieczać, by samym nie paść ich ofiarą.
Lyanna miała pewne pojęcie o czarnej magii, ale wciąż niewielkie, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętności praktyczne. Niemniej jednak po kilku latach obcowania z klątwami nie miała większych problemów z ich rozpoznawaniem, może poza tymi najtrudniejszymi, o których wciąż wiele musiała się nauczyć.
- Nie sądzę, w każdym razie, nie tak od razu. Chyba że ktoś zbagatelizowałby objawy i nosiłby ten przedmiot przy sobie na tyle długo, że doprowadziłoby to do powikłań i rozstroju zdrowia, klątwa sama w sobie nie zabija. Problem z nią polega na tym, że objawy nie są widoczne na pierwszy rzut oka – wyjaśniła. Wiedziała, że ta klątwa jest dość trudna do wykrycia przez osoby nieobeznane w temacie, bo nie dawała natychmiastowych i wyraźnych skutków w postaci obrażeń widocznych na pierwszy rzut oka, a cierpiały na niej narządy wewnętrzne. Ktoś przez dłuższy czas mógł pozostawać nieświadomy tego, co jest powodem pogarszania się stanu zdrowia.
- Powodów jest tyle, ile osób trudniących się nakładaniem klątw – zauważyła. Nakładano je z różnych powodów, czasem by uszkodzić konkretną osobę, czasem ofiary były zupełnie losowe, a czasem chodziło tylko o chronienie jakiegoś przedmiotu lub miejsca przed niepożądanymi osobami. – Od wieków czarodzieje stosują klątwy jako zabezpieczenia przedmiotów czy miejsc przed mugolami bądź innymi, niepowołanymi czarodziejami, ale czasem zaklinają je z konkretnego powodu. W tym przypadku ktoś mógł ją nałożyć, by ochronić ten przedmiot, a może po prostu był on narzędziem mającym umożliwić porażenie klątwą konkretnej bądź przypadkowej osoby, która wejdzie w jego posiadanie.
Nie wiadomo, czy w tym przypadku to przedmiot był najważniejszy, a klątwa była tylko dodatkiem, czy odwrotnie. Nie wiedziała też, do czego Larson mógł chcieć wykorzystać przedmiot, bo póki co nic nie wspomniał o zdjęciu klątwy, a tylko wypytywał o jej naturę. Kto by pomyślał, że podrzędny barman z Dziurawego Kotła może mieć takie zamiłowania?
Teraz też była sama, samotnie mierząc się z rzeczywistością.
- I słusznie, bo przedmiot rzeczywiście jest przeklęty, choć ta konkretna klątwa działa stopniowo, zatruwając organizm czarodzieja, który nosi na sobie obłożony nią przedmiot – powiedziała, kiedy już zakończyła analizowanie powierzchni dziwnej zawieszki i znalazła na niej odpowiednie runy. Wielu czarodziejów nieświadomie padało ofiarą klątw nabywając różne przedmioty nieznanego pochodzenia. Trzeba było wiedzy i umiejętności, by rozpoznać klątwę oraz umieć odpowiednio się z nią obchodzić. Ci, którzy je nakładali, musieli odpowiednio się zabezpieczać, by samym nie paść ich ofiarą.
Lyanna miała pewne pojęcie o czarnej magii, ale wciąż niewielkie, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętności praktyczne. Niemniej jednak po kilku latach obcowania z klątwami nie miała większych problemów z ich rozpoznawaniem, może poza tymi najtrudniejszymi, o których wciąż wiele musiała się nauczyć.
- Nie sądzę, w każdym razie, nie tak od razu. Chyba że ktoś zbagatelizowałby objawy i nosiłby ten przedmiot przy sobie na tyle długo, że doprowadziłoby to do powikłań i rozstroju zdrowia, klątwa sama w sobie nie zabija. Problem z nią polega na tym, że objawy nie są widoczne na pierwszy rzut oka – wyjaśniła. Wiedziała, że ta klątwa jest dość trudna do wykrycia przez osoby nieobeznane w temacie, bo nie dawała natychmiastowych i wyraźnych skutków w postaci obrażeń widocznych na pierwszy rzut oka, a cierpiały na niej narządy wewnętrzne. Ktoś przez dłuższy czas mógł pozostawać nieświadomy tego, co jest powodem pogarszania się stanu zdrowia.
- Powodów jest tyle, ile osób trudniących się nakładaniem klątw – zauważyła. Nakładano je z różnych powodów, czasem by uszkodzić konkretną osobę, czasem ofiary były zupełnie losowe, a czasem chodziło tylko o chronienie jakiegoś przedmiotu lub miejsca przed niepożądanymi osobami. – Od wieków czarodzieje stosują klątwy jako zabezpieczenia przedmiotów czy miejsc przed mugolami bądź innymi, niepowołanymi czarodziejami, ale czasem zaklinają je z konkretnego powodu. W tym przypadku ktoś mógł ją nałożyć, by ochronić ten przedmiot, a może po prostu był on narzędziem mającym umożliwić porażenie klątwą konkretnej bądź przypadkowej osoby, która wejdzie w jego posiadanie.
Nie wiadomo, czy w tym przypadku to przedmiot był najważniejszy, a klątwa była tylko dodatkiem, czy odwrotnie. Nie wiedziała też, do czego Larson mógł chcieć wykorzystać przedmiot, bo póki co nic nie wspomniał o zdjęciu klątwy, a tylko wypytywał o jej naturę. Kto by pomyślał, że podrzędny barman z Dziurawego Kotła może mieć takie zamiłowania?
Larson pokiwał głową na jej słowa i na moment się zamyślił. Ciekawiło go z jakich pobudek ktoś nałożył klątwę na ten przedmiot. Jednak im dłużej patrzył na wisior i analizował to co powiedziała Lyanna, doszedł do wniosku, że bardziej chodziło o to by nim komuś zrobić krzywdę. Wbrew pozorom, niektórym osobom mógłby się podobać ten wisior i z pewnością by go nosił, jednocześnie powodując u siebie chorobę.
- No cóż, w przypadku obcowania takimi rzeczami przedmiotami wolę zachować ostrożność. Zwłaszcza, że nie jestem pewny jego właściwości. - odparł spokojnie kiwając głową.
Przez jego głowę przemknęła myśl, że cieszy się z tego, że skontaktował się z Lyanną. Pewnie gdyby tego nie zrobił, to by niedługo w końcu wziął przedmiot do ręki, a potem zachorował. A że lubił bagatelizować jakiekolwiek objawy choroby, to pewnie by się mu pogarszało i tak dalej.
- No rozumiem. Wiesz pytam, bo ogólnie to ciekawi mnie to światło w końcu. Jest takie jakieś hipnotyzujące i zagadkowe, nie sądzisz? - uniósł brew ku górze unosząc na nią wzrok. - Chociaż z drugiej strony bardziej możliwe jest, że ktoś po prostu chciał kogoś przy pomocy tego wisiora skrzywdzić. - dodał po chwili lekko przy tym kiwając głową.
Komu on go by podarował? Oj doskonale to wiedział i w zasadzie w jego głowie już zrodził się plan co z nim zrobi. Zapakuje go, po czym zostawi z liścikiem pod drzwiami przytułku, a paczka będzie zaadresowana do siostry Marthy. To babsko było jak sroka, zawsze nosiła na sobie jakąś ciężką i obrzydliwą biżuterię, więc z pewnością będzie nosić ten wisior. A on będzie obserwował jak z czasem kobieta coraz gorzej będzie się czuła.
Doskonale pamiętał, że nie pozwalała nigdy wzywać lekarza do chorych sierot, tylko kazała leczyć je jakimiś starymi metodami. Nic dziwnego, że dzieci nie raz umierały na ciężkie choroby, jednak wtedy zakonnica twierdziła, że taka jest wola ich boga, w którego notabene Luke nigdy nie wierzył, nawet kiedy twierdził jeszcze, że jest zwyczajny.
Na samą tą myśl lekki, wredny uśmiech pojawił się na jego ustach. O tak, to będzie uczta dla oczu.
- Świetnie, naprawdę ci dziękuję. - odparł w końcu spokojnie, po czym machnął lekko różdżką i przedmiot na nowo znikną - W jaki sposób mogę ci się odwdzięczyć? Zaprosić cię na kawę? Na kolację? A może wolisz jakieś materialne wynagrodzenie? - uniósł brew ku górze.
- No cóż, w przypadku obcowania takimi rzeczami przedmiotami wolę zachować ostrożność. Zwłaszcza, że nie jestem pewny jego właściwości. - odparł spokojnie kiwając głową.
Przez jego głowę przemknęła myśl, że cieszy się z tego, że skontaktował się z Lyanną. Pewnie gdyby tego nie zrobił, to by niedługo w końcu wziął przedmiot do ręki, a potem zachorował. A że lubił bagatelizować jakiekolwiek objawy choroby, to pewnie by się mu pogarszało i tak dalej.
- No rozumiem. Wiesz pytam, bo ogólnie to ciekawi mnie to światło w końcu. Jest takie jakieś hipnotyzujące i zagadkowe, nie sądzisz? - uniósł brew ku górze unosząc na nią wzrok. - Chociaż z drugiej strony bardziej możliwe jest, że ktoś po prostu chciał kogoś przy pomocy tego wisiora skrzywdzić. - dodał po chwili lekko przy tym kiwając głową.
Komu on go by podarował? Oj doskonale to wiedział i w zasadzie w jego głowie już zrodził się plan co z nim zrobi. Zapakuje go, po czym zostawi z liścikiem pod drzwiami przytułku, a paczka będzie zaadresowana do siostry Marthy. To babsko było jak sroka, zawsze nosiła na sobie jakąś ciężką i obrzydliwą biżuterię, więc z pewnością będzie nosić ten wisior. A on będzie obserwował jak z czasem kobieta coraz gorzej będzie się czuła.
Doskonale pamiętał, że nie pozwalała nigdy wzywać lekarza do chorych sierot, tylko kazała leczyć je jakimiś starymi metodami. Nic dziwnego, że dzieci nie raz umierały na ciężkie choroby, jednak wtedy zakonnica twierdziła, że taka jest wola ich boga, w którego notabene Luke nigdy nie wierzył, nawet kiedy twierdził jeszcze, że jest zwyczajny.
Na samą tą myśl lekki, wredny uśmiech pojawił się na jego ustach. O tak, to będzie uczta dla oczu.
- Świetnie, naprawdę ci dziękuję. - odparł w końcu spokojnie, po czym machnął lekko różdżką i przedmiot na nowo znikną - W jaki sposób mogę ci się odwdzięczyć? Zaprosić cię na kawę? Na kolację? A może wolisz jakieś materialne wynagrodzenie? - uniósł brew ku górze.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może właśnie tak było. Wcale nierzadko nakładano klątwy na tego typu przedmioty tylko po to, żeby zaszkodziły temu, w kogo posiadanie wejdą. Dzięki temu że znała się na klątwach mogła starannie sprawdzić każdy przedmiot nabywany przez siebie i jeśli było to coś zaklętego, potrafiła sobie z tym poradzić. Nie była tak bezbronna jak ludzie, którzy nic o klątwach nie wiedzieli i byli łatwym celem. Kiedy jeszcze przechodziła kurs w ministerstwie aurorzy wiele razy przynosili do odczarowania właśnie takie przedmioty, które pociągnęły za sobą ofiary lub zostały odebrane jakimś czarnoksiężnikom, najczęściej podrzędnym i nieudolnym, bo ci prawdziwi potrafili się lepiej maskować.
- W przypadku kontaktu z takimi przedmiotami z nieznanych źródeł zawsze należy zachować ostrożność – zaznaczyła; tego właśnie nauczyło ją życie, ostrożności i podejrzliwości, i widzeniu potencjalnego zagrożenia klątwą w każdym starym przedmiocie nieznanego pochodzenia.
Spojrzała jeszcze raz na dziwne światełko.
- To na pewno nie jest element tej klątwy. Być może w środku jest zamknięty inny przedmiot lub substancja, która wydziela ten blask, ale to wymagałoby dokładniejszego zbadania po uprzednim zdjęciu klątwy – wyjaśniła. Trudno było jej powiedzieć co to może być bez dokładniejszych oględzin. Być może ktoś specjalnie umieścił tam ten dodatkowy element, by zawieszka stanowiła większą pokusę dla kogoś, kto mógłby chcieć ją nosić. Żeby ustalić co tam jest, musiałaby rzucić odpowiednie zaklęcia sprawdzające, i być może nie obyłoby się bez rozebrania jej na części pierwsze.
- Możliwe – przytaknęła więc. – Nie wiem, ile lat istnieje ten przedmiot, być może osoba, która go zaklęła oraz ta, która miała paść ofiarą już od dawna nie żyją, a przekleństwo przetrwało.
Nie zamierzała interesować się tym, komu mężczyzna mógł chcieć przekazać ten przedmiot. Miała na tyle giętki kręgosłup moralny, że potrafiła się od tego dystansować i nie interesować się tym, choć mimo wszystko odrobinkę ciekawiło ją, co barman z Dziurawego Kotła mógł chcieć z takim przedmiotem zrobić. Nie wyglądał na czarnoksiężnika ani kolekcjonera rzadkich przedmiotów.
- Jeśli to już koniec i nie planujesz mnie prosić o zdjęcie tej klątwy, wystarczy materialne wynagrodzenie za fatygę – odpowiedziała. Nie miała w zwyczaju umawiać się na kolację z przypadkowymi klientami. Oddzielała pracę od życia prywatnego, chyba że o pomoc w sprawie jakiejś klątwy czy przedmiotu prosił ją ktoś z grona jej znajomych. Wybrała więc standardową zapłatę za tego typu usługę, odpowiednio niższą niż w przypadku gdyby musiała klątwę zdejmować i narażać się na potencjalne skutki uboczne. W końcu zdejmowanie ich teraz, w dobie szalejących anomalii, było bardziej ryzykowne, więc chyba będzie musiała życzyć sobie za to nieco więcej niż w normalnych czasach, w których nie musiała się obawiać, że rzucając zwykłe zaklęcie poważnie się uszkodzi.
- W przypadku kontaktu z takimi przedmiotami z nieznanych źródeł zawsze należy zachować ostrożność – zaznaczyła; tego właśnie nauczyło ją życie, ostrożności i podejrzliwości, i widzeniu potencjalnego zagrożenia klątwą w każdym starym przedmiocie nieznanego pochodzenia.
Spojrzała jeszcze raz na dziwne światełko.
- To na pewno nie jest element tej klątwy. Być może w środku jest zamknięty inny przedmiot lub substancja, która wydziela ten blask, ale to wymagałoby dokładniejszego zbadania po uprzednim zdjęciu klątwy – wyjaśniła. Trudno było jej powiedzieć co to może być bez dokładniejszych oględzin. Być może ktoś specjalnie umieścił tam ten dodatkowy element, by zawieszka stanowiła większą pokusę dla kogoś, kto mógłby chcieć ją nosić. Żeby ustalić co tam jest, musiałaby rzucić odpowiednie zaklęcia sprawdzające, i być może nie obyłoby się bez rozebrania jej na części pierwsze.
- Możliwe – przytaknęła więc. – Nie wiem, ile lat istnieje ten przedmiot, być może osoba, która go zaklęła oraz ta, która miała paść ofiarą już od dawna nie żyją, a przekleństwo przetrwało.
Nie zamierzała interesować się tym, komu mężczyzna mógł chcieć przekazać ten przedmiot. Miała na tyle giętki kręgosłup moralny, że potrafiła się od tego dystansować i nie interesować się tym, choć mimo wszystko odrobinkę ciekawiło ją, co barman z Dziurawego Kotła mógł chcieć z takim przedmiotem zrobić. Nie wyglądał na czarnoksiężnika ani kolekcjonera rzadkich przedmiotów.
- Jeśli to już koniec i nie planujesz mnie prosić o zdjęcie tej klątwy, wystarczy materialne wynagrodzenie za fatygę – odpowiedziała. Nie miała w zwyczaju umawiać się na kolację z przypadkowymi klientami. Oddzielała pracę od życia prywatnego, chyba że o pomoc w sprawie jakiejś klątwy czy przedmiotu prosił ją ktoś z grona jej znajomych. Wybrała więc standardową zapłatę za tego typu usługę, odpowiednio niższą niż w przypadku gdyby musiała klątwę zdejmować i narażać się na potencjalne skutki uboczne. W końcu zdejmowanie ich teraz, w dobie szalejących anomalii, było bardziej ryzykowne, więc chyba będzie musiała życzyć sobie za to nieco więcej niż w normalnych czasach, w których nie musiała się obawiać, że rzucając zwykłe zaklęcie poważnie się uszkodzi.
Wysłuchał dokładnie jej słów.
Nie chciał zdejmować tej klątwy, chciał z tego zrobić użytek i to bardzo, w jego mniemaniu oczywiście, dobry. Kiedy dowiedział się jaka klątwa jest nałożona na ten przedmiot doszedł do wniosku, że to jakieś cudowne zrządzenie losu, że wszedł w jego posiadanie.
Larson nie uważał się za człowieka mściwego, jednak już dawno dotarło do niego, że jeśli ktoś naprawdę nadepnie mu na odcisk, to nie ma zmiłuj się. Nie było wiele takich osób w jego życiu. W czasach szkolnych był taki jeden Puchon, któremu zawsze robił pod górkę jak tylko mógł, bo ten raz podkablował na niego do profesora. Drugą osobą była jego matka, jednak nie miał i zapewne nigdy nie będzie miał możliwości się z nią skonfrontować. Nie wiedział gdzie jest, jak wygląda, a przede wszystkim jak się nazywa. Nie wiedział czy nazwisko, które wcześniej nosił należało do niej czy nadały mu je siostry zakonne. No właśnie...siostry zakonne, zmora jego życia, zwłaszcza jedna. To właśnie ona miała poczuć na własnej skórze jak źle jest zdzierać z Lukiem Larsonem. Nienawidził jej całym sobą, każda komórka jego ciała aż krzyczała i wyrywała się by coś zrobić tej kobiecie.
I w końcu będzie mógł to zrobić.
- Jak tak o tym mówisz, to myślę, że to światło miało za zadanie przyciągać. Wiesz, coś jak wabik. Ludzie chętniej noszą coś co się wyróżnia, coś co sprawia, że inni im tego zazdroszczą, coś dzięki czemu są podziwiani. To trochę żałosne. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową. - Materialne wynagrodzenie? Dobrze, niech i tak będzie. Chociaż nie ukrywam liczyłem, że jednak wyskoczysz na kolację. - powiedział mimowolnie lekko uśmiechając się pod nosem - Ile sobie liczysz za tą fatygę? - uniósł brew ku górze sięgając do kieszeni po sakiewkę, w której miał pieniądze.
Miał jednak nadzieję, że nie krzyknie sobie jakieś wielkiej sumy. Co prawda głodem nie przymierał, pieniądze miał, jednak nauczony oszczędności, wolał nie wydawać ich za dużo, no chyba, że było to naprawdę konieczne.
Nie chciał zdejmować tej klątwy, chciał z tego zrobić użytek i to bardzo, w jego mniemaniu oczywiście, dobry. Kiedy dowiedział się jaka klątwa jest nałożona na ten przedmiot doszedł do wniosku, że to jakieś cudowne zrządzenie losu, że wszedł w jego posiadanie.
Larson nie uważał się za człowieka mściwego, jednak już dawno dotarło do niego, że jeśli ktoś naprawdę nadepnie mu na odcisk, to nie ma zmiłuj się. Nie było wiele takich osób w jego życiu. W czasach szkolnych był taki jeden Puchon, któremu zawsze robił pod górkę jak tylko mógł, bo ten raz podkablował na niego do profesora. Drugą osobą była jego matka, jednak nie miał i zapewne nigdy nie będzie miał możliwości się z nią skonfrontować. Nie wiedział gdzie jest, jak wygląda, a przede wszystkim jak się nazywa. Nie wiedział czy nazwisko, które wcześniej nosił należało do niej czy nadały mu je siostry zakonne. No właśnie...siostry zakonne, zmora jego życia, zwłaszcza jedna. To właśnie ona miała poczuć na własnej skórze jak źle jest zdzierać z Lukiem Larsonem. Nienawidził jej całym sobą, każda komórka jego ciała aż krzyczała i wyrywała się by coś zrobić tej kobiecie.
I w końcu będzie mógł to zrobić.
- Jak tak o tym mówisz, to myślę, że to światło miało za zadanie przyciągać. Wiesz, coś jak wabik. Ludzie chętniej noszą coś co się wyróżnia, coś co sprawia, że inni im tego zazdroszczą, coś dzięki czemu są podziwiani. To trochę żałosne. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową. - Materialne wynagrodzenie? Dobrze, niech i tak będzie. Chociaż nie ukrywam liczyłem, że jednak wyskoczysz na kolację. - powiedział mimowolnie lekko uśmiechając się pod nosem - Ile sobie liczysz za tą fatygę? - uniósł brew ku górze sięgając do kieszeni po sakiewkę, w której miał pieniądze.
Miał jednak nadzieję, że nie krzyknie sobie jakieś wielkiej sumy. Co prawda głodem nie przymierał, pieniądze miał, jednak nauczony oszczędności, wolał nie wydawać ich za dużo, no chyba, że było to naprawdę konieczne.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna zwykle była osobą dość zachowawczą i skrytą, dbała też o dyskrecję. W szkole nie rzucała się zbytnio w oczy, choć zawsze starała się dopasować do innych Ślizgonów, by nie zakwestionowali tego, że dzieliła ich poglądy. Słuszne poglądy, zakładające wyższość krwi czystej nad nieczystą. Choć Tiara przez chwilę myślała nad umieszczeniem jej w Ravenclawie przez jej głód wiedzy, nie ulegało wątpliwości, że Lyanna, mimo skazy na swojej krwi, tak naprawdę nie odstawała od swojej rodziny, nawet jeśli zawsze była traktowana jako ten gorszy jej członek. Ale pewne wykluczenie zahartowało ją, uczyniło silniejszą i bardziej zdeterminowaną. I teraz to ona żyła, a jej ojciec, mimo czystej krwi, od kilku dni gnił w ziemi. Czysta krew wiele w życiu ułatwiała, ale nie była gwarantem bezpieczeństwa, o czym boleśnie uświadomiły ją anomalie, które dotknęły każdego, nieważne, jaką miał krew i kim był.
Larson najwyraźniej wcale nie chciał odczarowywać przedmiotu, chciał tylko się upewnić, jaka klątwa na nim ciąży, więc Lyanna uświadomiła mu to. Co z tym zrobi – to już jego sprawa. Najwyraźniej barman z Dziurawego Kotła miał swoje mroczne sekrety, tak, jak i ona miała swoje, niekiedy balansując na cienkiej granicy, jeśli chodzi o rzeczy moralnie akceptowalne. Poznawanie tajników czarnej magii i nakładania klątw na pewno takie nie było, a jednak to zrobiła, zagłębiając się w swojej ciekawości świata na obszary, których przyzwoici ludzie stanowczo unikali. Ale w końcu ją ukształtował Vincent Zabini, mężczyzna który do perfekcji opanował to balansowanie na granicy, i pod pozorną fasadą przykładnego członka magicznej społeczności, właściciela dobrze prosperującego interesu zajmującego się handlem ingrediencjami, znajdowały się demony zepsucia, fascynacja czarną magią i obsesja na punkcie czystości krwi. Świat Lyanny był pełen odcieni szarości, bo choć nie była zupełnie czarna, wiele jej brakowało do bieli. Wiele lat temu zatraciła swoją niewinność, ta odeszła bezpowrotnie w momencie, gdy nauczyła się nienawidzić własnej matki i jej wtedy jeszcze młodziutkie serce pierwszy raz zostało naznaczone tak negatywną emocją.
- Możliwe. Podejrzewam, że w środku może być zamknięta jakaś substancja, może eliksir. Może został tam umieszczony właśnie po to, by intrygować. Wielu ludzi lubi efektowne błyskotki, którymi mogą się pochwalić. Tacy padają łatwą ofiarą sprytnie ukrytych klątw, jeśli nie mają o nich żadnego pojęcia i nie potrafią rozpoznać zagrożenia – powiedziała. Widziała, że tak jest. Sama lubiła gromadzić efektowne przedmioty, ale nie po to, by nosić je na sobie, nie była szlachcianką by obwieszać się błyskotkami i świecidełkami. Miała duszę kolekcjonera, lubiła posiadać to, co niezwykłe i rzadkie, ale jako łamacz klątw pozostawała czujna na potencjalne zagrożenia.
- Niestety nie. Jestem dość zajętą osobą, zwłaszcza w obecnym okresie – rzekła, wyraźnie zaznaczając pewien dystans i unikając nadmiernej poufałości. Zamiast zgodzić się na kolację podała po prostu sumę, którą chciała otrzymać, a kiedy ją otrzymała, mogła uznać sprawę za zakończoną. – Jeśli będziesz mieć jeszcze jakieś pytania i wątpliwości odnośnie tej klątwy, twoja sowa na pewno mnie znajdzie – zapewniła, po czym odwróciła się na pięcie i opuściła dom równie cicho, jak do niego wkroczyła.
| zt.
Larson najwyraźniej wcale nie chciał odczarowywać przedmiotu, chciał tylko się upewnić, jaka klątwa na nim ciąży, więc Lyanna uświadomiła mu to. Co z tym zrobi – to już jego sprawa. Najwyraźniej barman z Dziurawego Kotła miał swoje mroczne sekrety, tak, jak i ona miała swoje, niekiedy balansując na cienkiej granicy, jeśli chodzi o rzeczy moralnie akceptowalne. Poznawanie tajników czarnej magii i nakładania klątw na pewno takie nie było, a jednak to zrobiła, zagłębiając się w swojej ciekawości świata na obszary, których przyzwoici ludzie stanowczo unikali. Ale w końcu ją ukształtował Vincent Zabini, mężczyzna który do perfekcji opanował to balansowanie na granicy, i pod pozorną fasadą przykładnego członka magicznej społeczności, właściciela dobrze prosperującego interesu zajmującego się handlem ingrediencjami, znajdowały się demony zepsucia, fascynacja czarną magią i obsesja na punkcie czystości krwi. Świat Lyanny był pełen odcieni szarości, bo choć nie była zupełnie czarna, wiele jej brakowało do bieli. Wiele lat temu zatraciła swoją niewinność, ta odeszła bezpowrotnie w momencie, gdy nauczyła się nienawidzić własnej matki i jej wtedy jeszcze młodziutkie serce pierwszy raz zostało naznaczone tak negatywną emocją.
- Możliwe. Podejrzewam, że w środku może być zamknięta jakaś substancja, może eliksir. Może został tam umieszczony właśnie po to, by intrygować. Wielu ludzi lubi efektowne błyskotki, którymi mogą się pochwalić. Tacy padają łatwą ofiarą sprytnie ukrytych klątw, jeśli nie mają o nich żadnego pojęcia i nie potrafią rozpoznać zagrożenia – powiedziała. Widziała, że tak jest. Sama lubiła gromadzić efektowne przedmioty, ale nie po to, by nosić je na sobie, nie była szlachcianką by obwieszać się błyskotkami i świecidełkami. Miała duszę kolekcjonera, lubiła posiadać to, co niezwykłe i rzadkie, ale jako łamacz klątw pozostawała czujna na potencjalne zagrożenia.
- Niestety nie. Jestem dość zajętą osobą, zwłaszcza w obecnym okresie – rzekła, wyraźnie zaznaczając pewien dystans i unikając nadmiernej poufałości. Zamiast zgodzić się na kolację podała po prostu sumę, którą chciała otrzymać, a kiedy ją otrzymała, mogła uznać sprawę za zakończoną. – Jeśli będziesz mieć jeszcze jakieś pytania i wątpliwości odnośnie tej klątwy, twoja sowa na pewno mnie znajdzie – zapewniła, po czym odwróciła się na pięcie i opuściła dom równie cicho, jak do niego wkroczyła.
| zt.
Larson nigdy jakoś specjalnie nie rozwlekał się na temat czystości krwi. Nie cierpiał mugoli to na pewno. Ale nie żywił jakoś mega negatywnych uczuć do czarodziei, którzy nie byli czystej krwi. Szczerze mówiąc to nie interesowali go. W zasadzie nikt kto nie wchodził mu w drogę i mu nie wadził go nie interesował. Nie krył się z tym w żaden sposób, był po prostu egoistą i jedyne co i kto go interesował to on sam. Zawsze postępował tak, by to jemu było dobrze.
Nigdy nie uważał, że czystość krwi może przed czymś uratować. Chociaż nie ukrywał, że w aktualnych czasach lepiej jednak być czystej krwi i nie sympatyzować z mugolami. On miał właśnie taką przewagę. Był czystej krwi i nienawidził mugoli, więc stawiało go to w lepszym świetle. Jednak mimo wszystko nigdy nie mógł być pewien wszystkiego na sto procent. Kiedy wystąpiły anomalie nie było go w kraju, więc miał szczęście. Jednak do jego uszu doszły informację, że wiele osób odniosło poważne rany czy też zginęło nie zawsze w przyjemny sposób. I nawet czysta krew i pochodzenie ich nie uratowało.
Sekrety miał każdy, ale nie każdy potrafił te sekrety ukrywać. On to opanował, nie miał innego wyjścia. Prowadzone przez niego podwójne życie tego od niego wymagało. Musiał wyznaczyć widoczną i trwałą granicę między byciem barmanem w Dziurawym Kotle, a przemytniczym i handlarskim biznesem. Był przekonany, że za wiele rzeczy mógłby trafić za kratki, dlatego w żaden sposób nie obnosił się z tym, czym się zajmuje poza Kotłem. I chciał żeby zawsze tak było, żeby tylko osoby, które już naprawdę musiały znały jego szemrane interesy, ale i tak w jak najmniejszym stopniu.
- Z pewnością masz rację. - pokiwał głową na jej słowa – Pomimo ciężkich i niepewnych czasów ludzie nadal wykazują się niesamowita ignorancją i jedyne co ich interesuje to to by dobrze wyglądać na tle innych. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - odparł z pewną dozą rozbawieniem.
Nie rozumiał niektórych ludzi. Nie pojmował jak mogą być tak niedouczeni, tak mało rozumieć otaczający ich świat. A przecież ich świat, ten magiczny był o wiele niebezpieczniejszy pod wieloma względami niż świat mugoli. Mimo tego wielu czarodziejów wykazywało się niesamowitą ignorancją.
Spodziewał się, że odmówi kolacji. Z resztą nie mówił o tym na poważnie, ale po prostu nie mógł się powstrzymać aby to zaproponować. Wyliczył odpowiednią kwotę pieniędzy, którą od niego zażądała, po czym przekazał jej.
- Może odnośnie tej klątwy już nie będę potrzebował informacji, jednak kto wie czy w przyszłości nie wpadnie w moje ręce coś innego. W razie czego wiem jak się z tobą skontaktować. Dziękuję za pomoc. - dodał po czym odprowadził ją wzrokiem do wyjścia.
Kiedy zniknęła za drzwiami starej chaty westchnął cicho. Rozejrzał się jeszcze raz po starym, spustoszałym salonie, po czym schował sakiewkę do kieszeni i teleportował się do domu.
\zt
Nigdy nie uważał, że czystość krwi może przed czymś uratować. Chociaż nie ukrywał, że w aktualnych czasach lepiej jednak być czystej krwi i nie sympatyzować z mugolami. On miał właśnie taką przewagę. Był czystej krwi i nienawidził mugoli, więc stawiało go to w lepszym świetle. Jednak mimo wszystko nigdy nie mógł być pewien wszystkiego na sto procent. Kiedy wystąpiły anomalie nie było go w kraju, więc miał szczęście. Jednak do jego uszu doszły informację, że wiele osób odniosło poważne rany czy też zginęło nie zawsze w przyjemny sposób. I nawet czysta krew i pochodzenie ich nie uratowało.
Sekrety miał każdy, ale nie każdy potrafił te sekrety ukrywać. On to opanował, nie miał innego wyjścia. Prowadzone przez niego podwójne życie tego od niego wymagało. Musiał wyznaczyć widoczną i trwałą granicę między byciem barmanem w Dziurawym Kotle, a przemytniczym i handlarskim biznesem. Był przekonany, że za wiele rzeczy mógłby trafić za kratki, dlatego w żaden sposób nie obnosił się z tym, czym się zajmuje poza Kotłem. I chciał żeby zawsze tak było, żeby tylko osoby, które już naprawdę musiały znały jego szemrane interesy, ale i tak w jak najmniejszym stopniu.
- Z pewnością masz rację. - pokiwał głową na jej słowa – Pomimo ciężkich i niepewnych czasów ludzie nadal wykazują się niesamowita ignorancją i jedyne co ich interesuje to to by dobrze wyglądać na tle innych. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - odparł z pewną dozą rozbawieniem.
Nie rozumiał niektórych ludzi. Nie pojmował jak mogą być tak niedouczeni, tak mało rozumieć otaczający ich świat. A przecież ich świat, ten magiczny był o wiele niebezpieczniejszy pod wieloma względami niż świat mugoli. Mimo tego wielu czarodziejów wykazywało się niesamowitą ignorancją.
Spodziewał się, że odmówi kolacji. Z resztą nie mówił o tym na poważnie, ale po prostu nie mógł się powstrzymać aby to zaproponować. Wyliczył odpowiednią kwotę pieniędzy, którą od niego zażądała, po czym przekazał jej.
- Może odnośnie tej klątwy już nie będę potrzebował informacji, jednak kto wie czy w przyszłości nie wpadnie w moje ręce coś innego. W razie czego wiem jak się z tobą skontaktować. Dziękuję za pomoc. - dodał po czym odprowadził ją wzrokiem do wyjścia.
Kiedy zniknęła za drzwiami starej chaty westchnął cicho. Rozejrzał się jeszcze raz po starym, spustoszałym salonie, po czym schował sakiewkę do kieszeni i teleportował się do domu.
\zt
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21 VII
Na dnie prawej kieszeni płaszcza spoczywał list, który otrzymał kilka dni temu, pozostając jak na razie jedynym z dwóch dowodów prośby o spotkanie. Drugim był list z jego odpowiedzią, o którym nieco rozmyślał, gdy stał wręcz nieruchomo przed zaniedbanym budynkiem. Nie wątpił w to, że trafił do odpowiedniej osoby, jego sowa powróciła bez jakiegokolwiek zadrapania. Zastanawiał się, jak zapisana jego słowami kartka papieru skończyła. Sam w pierwszej chwili chciał spalić jakże krótką korespondencję, a raczej tę część, w której posiadaniu był, aby nie pozostawić żadnych śladów dla osób niepowołanych. List znajdował się pod jego pieczą, był zatem względnie bezpieczny, dlatego postanowił z tym przejawem ostrożności zaczekać. Trzymał go w tej chwili przy sobie, aby w razie czego wypomnieć panu Fortescue, że to on wyszedł z inicjatywą doszlifowania swoich umiejętności. I zapewne zrobiłby to bez mrugnięciem oka, gdyby ten ośmielił się spóźnić. Rineheart z kolei przybył kwadrans wcześniej, aby upewnić się, że w najbliższej okolicy nie znajduje się nikt podejrzany.
Sama opuszczona chata prezentowała się z lekka podejrzanie; dość stara, nadgryziona zębem czasu i dawno temu splądrowana przez rabusiów. Czasem zjawiali się tu bezdomni, niekiedy interesy robili krętacze. Tym razem nie było tu żywej duszy, co ułatwiało sprawę. Nie zamierzał jednak wejść do środka, czekał przed budynkiem. Z uniesionym czołem, ale przygarbiony, z zasępionym obliczem i surowym spojrzeniem, które wypatrywało konkretnej sylwetki. Gdyby nie ruch oczu, być może stałby się niczym martwy posąg. Jeszcze dwie minuty zostały do wyznaczonej godziny.
Pomysł z utrwaleniem podstawowych wręcz zaklęć defensywnych był dobry, każdy członek Zakonu powinien być gotów do walki, zatem ćwiczenie umiejętności miało sens. Jednak jak powinien wyglądać trening osoby, która nie miała szansy wyćwiczyć pewnych istotnych nawyków, jak i toków myślowych adekwatnych przy prowadzeniu walki? Kieranowi pozostawało mieć nadzieję, że uparte drążenie podstaw mimo wszystko przyniesie miarodajny efekt. Przede wszystkim stale się bronili, dlatego Protego powinni rzucać bez zarzutu, wręcz mechanicznie, aby nawet powieka przy tym nie drgnęła. Miał działaś instynkt, bo podczas starcie nigdy nie ma czasu na rozmyślania o strategii. Ale również Protego Maxima, odrobinę potężniejsza odmiana magicznej tarczy, musi przychodzić naturalnie.
Skinął młodszemu mężczyźnie głową na powitanie, potem spojrzał gdzieś za nim, nie wyjawiając jednak powodów ostrożności. Być może zachowywał się wręcz paranoicznie, jednak ostatnie wydarzenia pokazały, że mogą spodziewać się wszystkiego. Ale czy czarodzieja prowadzącego lodziarnię ktokolwiek śledziłby z uwagą, podejrzewając o przynależność do tajnej organizacji? Cóż, wszystko jest możliwe.
– Przejdźmy na tyły.
Ruszył energicznym krokiem, aby po chwili znaleźć się na podwórku, równie zaniedbanym co dom, bo wszędzie roiło się od krzywo i gęsto rosnących roślin. Mogli tu pozwolić sobie na niego prywatności.
– Zaczniemy od Protego – zaczął spokojnie. – Będę rzucał w twoją stronę zaklęcia, a ty masz się przed nimi bronić. Musisz wyćwiczyć oko i refleks. Czas reakcji ma być jak najkrótszy. Nie możesz za wiele myśleć, gdy w twoją stronę mknie zaklęcie, rozumiesz? – spojrzał na niego wyczekująco, szukając potwierdzenia. – Uważne oko jest ci potrzebne, aby oszacować moc zaklęcia. Zapewne wiesz, że czasem siła zaklęcia bywa większa, co sugeruje jasność promienia zaklęcia, a nawet prędkość z jakim ku tobie gna. Wówczas trzeba chronić się silniejszą tarczą – być może niepotrzebnie wykładał mu teoretyczną podstawę, każdy w końcu przerabiał to w szkole, a przynajmniej powinien. Szybko jednak wyszedł z założenia, że pewne rzeczy lepiej powtarzać bez końca. – Najpierw Protego, potem Protego Maxima, a potem, gdy starczy nam czasu, postaram się przybliżyć ci kilka zaklęć odpowiadających za rozpoznanie.
Przynajmniej scenariusz treningu mieli już ustalony. Kieran czekał na jakiekolwiek protesty czy też pytania, w międzyczasie wyciągając zza płaszcza swoją różdżkę.
Na dnie prawej kieszeni płaszcza spoczywał list, który otrzymał kilka dni temu, pozostając jak na razie jedynym z dwóch dowodów prośby o spotkanie. Drugim był list z jego odpowiedzią, o którym nieco rozmyślał, gdy stał wręcz nieruchomo przed zaniedbanym budynkiem. Nie wątpił w to, że trafił do odpowiedniej osoby, jego sowa powróciła bez jakiegokolwiek zadrapania. Zastanawiał się, jak zapisana jego słowami kartka papieru skończyła. Sam w pierwszej chwili chciał spalić jakże krótką korespondencję, a raczej tę część, w której posiadaniu był, aby nie pozostawić żadnych śladów dla osób niepowołanych. List znajdował się pod jego pieczą, był zatem względnie bezpieczny, dlatego postanowił z tym przejawem ostrożności zaczekać. Trzymał go w tej chwili przy sobie, aby w razie czego wypomnieć panu Fortescue, że to on wyszedł z inicjatywą doszlifowania swoich umiejętności. I zapewne zrobiłby to bez mrugnięciem oka, gdyby ten ośmielił się spóźnić. Rineheart z kolei przybył kwadrans wcześniej, aby upewnić się, że w najbliższej okolicy nie znajduje się nikt podejrzany.
Sama opuszczona chata prezentowała się z lekka podejrzanie; dość stara, nadgryziona zębem czasu i dawno temu splądrowana przez rabusiów. Czasem zjawiali się tu bezdomni, niekiedy interesy robili krętacze. Tym razem nie było tu żywej duszy, co ułatwiało sprawę. Nie zamierzał jednak wejść do środka, czekał przed budynkiem. Z uniesionym czołem, ale przygarbiony, z zasępionym obliczem i surowym spojrzeniem, które wypatrywało konkretnej sylwetki. Gdyby nie ruch oczu, być może stałby się niczym martwy posąg. Jeszcze dwie minuty zostały do wyznaczonej godziny.
Pomysł z utrwaleniem podstawowych wręcz zaklęć defensywnych był dobry, każdy członek Zakonu powinien być gotów do walki, zatem ćwiczenie umiejętności miało sens. Jednak jak powinien wyglądać trening osoby, która nie miała szansy wyćwiczyć pewnych istotnych nawyków, jak i toków myślowych adekwatnych przy prowadzeniu walki? Kieranowi pozostawało mieć nadzieję, że uparte drążenie podstaw mimo wszystko przyniesie miarodajny efekt. Przede wszystkim stale się bronili, dlatego Protego powinni rzucać bez zarzutu, wręcz mechanicznie, aby nawet powieka przy tym nie drgnęła. Miał działaś instynkt, bo podczas starcie nigdy nie ma czasu na rozmyślania o strategii. Ale również Protego Maxima, odrobinę potężniejsza odmiana magicznej tarczy, musi przychodzić naturalnie.
Skinął młodszemu mężczyźnie głową na powitanie, potem spojrzał gdzieś za nim, nie wyjawiając jednak powodów ostrożności. Być może zachowywał się wręcz paranoicznie, jednak ostatnie wydarzenia pokazały, że mogą spodziewać się wszystkiego. Ale czy czarodzieja prowadzącego lodziarnię ktokolwiek śledziłby z uwagą, podejrzewając o przynależność do tajnej organizacji? Cóż, wszystko jest możliwe.
– Przejdźmy na tyły.
Ruszył energicznym krokiem, aby po chwili znaleźć się na podwórku, równie zaniedbanym co dom, bo wszędzie roiło się od krzywo i gęsto rosnących roślin. Mogli tu pozwolić sobie na niego prywatności.
– Zaczniemy od Protego – zaczął spokojnie. – Będę rzucał w twoją stronę zaklęcia, a ty masz się przed nimi bronić. Musisz wyćwiczyć oko i refleks. Czas reakcji ma być jak najkrótszy. Nie możesz za wiele myśleć, gdy w twoją stronę mknie zaklęcie, rozumiesz? – spojrzał na niego wyczekująco, szukając potwierdzenia. – Uważne oko jest ci potrzebne, aby oszacować moc zaklęcia. Zapewne wiesz, że czasem siła zaklęcia bywa większa, co sugeruje jasność promienia zaklęcia, a nawet prędkość z jakim ku tobie gna. Wówczas trzeba chronić się silniejszą tarczą – być może niepotrzebnie wykładał mu teoretyczną podstawę, każdy w końcu przerabiał to w szkole, a przynajmniej powinien. Szybko jednak wyszedł z założenia, że pewne rzeczy lepiej powtarzać bez końca. – Najpierw Protego, potem Protego Maxima, a potem, gdy starczy nam czasu, postaram się przybliżyć ci kilka zaklęć odpowiadających za rozpoznanie.
Przynajmniej scenariusz treningu mieli już ustalony. Kieran czekał na jakiekolwiek protesty czy też pytania, w międzyczasie wyciągając zza płaszcza swoją różdżkę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie powiem jak długo zbierałem się do napisania listu panu Rineheartowi. Jawił się w moich oczach jako niedościgniony cel, jednocześnie bardzo zapracowany i nieskory do spędzania swojego cennego czasu wolnego z takimi osobami jak ja. Przez większość dni sądziłem, że zawrócenie mu głowy będzie nieodpowiednim krokiem, ale w końcu przestałem się tułać z kąta kąt i podjąłem ryzyko. Wiem, że moje umiejętności pojedynkowe są kiepskie (chociaż to słowo to zgrabny eufemizm), a w obecnych czasach w każdej chwili można się spodziewać ataku. Czy mało było przykładów wśród członków Zakonu? Czy wydarzenia z Kruczej Wieży nie były wystarczającym przeżyciem? Z każdym dniem coraz bardziej dołowałem się swoim brakiem umiejętności i stwierdziłem, że koniecznie muszę coś z tym zrobić. A od kogo się uczyć jeżeli nie od najlepszych?
Przybyłem na miejsce pięć minut przed czasem, ale pan Rineheart już na mnie czekał. Trochę się zestresowałem, że może miałem źle ustawiony zegarek, ale to przecież niemożliwe. Podszedłem bliżej, witając się z mężczyzną, który okazał się być ode mnie wyższy niemalże o całą głowę. Cóż, zacząłem się stresować, ale nie było już odwrotu.
- Dobrze - powędrowałem za nim na tyły opuszczonej chaty, która wzbudzała we mnie nieuzasadniony lęk, chociaż powinienem zaufać aurorowi w doborze miejsca. - Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas. Naprawdę mi na tym zależało, bo... no, wcześniej nie czułem potrzeby do nauki takich rzeczy - przyznałem, wzruszając ramionami. W szkole siedziałem z nosem w książkach, o, i teraz to się na mnie odbijało. Rozejrzałem się po zarośniętym ogrodzie, zastanawiając się kiedy ktoś ostatnio tutaj mieszkał. - Refleks, tak, rozumiem - powtórzyłem, zaciskając mocniej palce na różdżce. Obym tylko nie okazał się kompletną fajtłapą, przecież coś tam umiem. - Tak, wiem - jednak parę miesięcy w Klubie Pojedynków czegoś mnie nauczyło, poza tym nie byłem w Zakonie od wczoraj (tylko od kilku miesięcy, to też nie tak dużo, no ale) i on również zaszczepił we mnie ducha walki. Chęci miałem, tylko jeszcze nie potrafiłem ich przerobić na konkretne działania. - Za rozpoznanie czego? - Palnąłem, również wyciągając swoją różdżkę. Wdech, wydech, zaczynamy!
| -> Szafka zniknięć!
Przybyłem na miejsce pięć minut przed czasem, ale pan Rineheart już na mnie czekał. Trochę się zestresowałem, że może miałem źle ustawiony zegarek, ale to przecież niemożliwe. Podszedłem bliżej, witając się z mężczyzną, który okazał się być ode mnie wyższy niemalże o całą głowę. Cóż, zacząłem się stresować, ale nie było już odwrotu.
- Dobrze - powędrowałem za nim na tyły opuszczonej chaty, która wzbudzała we mnie nieuzasadniony lęk, chociaż powinienem zaufać aurorowi w doborze miejsca. - Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas. Naprawdę mi na tym zależało, bo... no, wcześniej nie czułem potrzeby do nauki takich rzeczy - przyznałem, wzruszając ramionami. W szkole siedziałem z nosem w książkach, o, i teraz to się na mnie odbijało. Rozejrzałem się po zarośniętym ogrodzie, zastanawiając się kiedy ktoś ostatnio tutaj mieszkał. - Refleks, tak, rozumiem - powtórzyłem, zaciskając mocniej palce na różdżce. Obym tylko nie okazał się kompletną fajtłapą, przecież coś tam umiem. - Tak, wiem - jednak parę miesięcy w Klubie Pojedynków czegoś mnie nauczyło, poza tym nie byłem w Zakonie od wczoraj (tylko od kilku miesięcy, to też nie tak dużo, no ale) i on również zaszczepił we mnie ducha walki. Chęci miałem, tylko jeszcze nie potrafiłem ich przerobić na konkretne działania. - Za rozpoznanie czego? - Palnąłem, również wyciągając swoją różdżkę. Wdech, wydech, zaczynamy!
| -> Szafka zniknięć!
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| PŻ po treningu: 224/244
Być może niepotrzebnie zachęcił drugiego czarodzieja do próby odbicia zaklęcia z pomocą magicznej tarczy. Tym bardziej upewnił się, że było to działanie niepotrzebne, kiedy dostrzegł wreszcie gęsty strumień krwi wydobywający się z nosa. Ale było już za późno, zaklęcie rzucił, poddając się jakiemuś zadowoleniu przez fakt, że mógł zaobserwować udane Protego Maxima. W końcu! Promień zaklęcia używanego przede wszystkim do psikusów nie zatrzymał się na niewidzialnej barierze, uderzył w prawe ramię Fortescue. Rineheart jednak nic na to nie powiedział, za to zlustrował wzrokiem swego towarzysza, chcąc dokonać rozeznania co do jego stanu.
Obaj mogli pochwalić się podobnymi obrażeniami – poranione niespodziewaną fontanną szkła przedramiona, trochę poobijane plecy od upadku na wskutek nagłej eksplozji i niezbyt entuzjastyczne nastroje. U młodego właściciela lodziarni pojawiły się jeszcze objawy przeklętej sinicy. Chyba właśnie dlatego nie wydarł się na niego, kiedy znów miał problem z wyczarowaniem prostej tarczy. Zapewne to przez dolegliwości nie mógł się skupić. Zbliżył się do niego i w nagłym odruchu serca poklepał go po ramieniu, jakby chciała przekazać, że wcale nie było tragicznie. Jednak mnogość anomalii, jakie ich dotknęły podczas treningu, była zatrważająca.
– Trochę dałem ci w kość, ale to dla dobra twojego i ogółu – wyrzucił z siebie po chwili. Ponownie skierował różdżkę na Floreana, nie chcąc wcale go atakować, właściwie chciał go trochę poskładać. Koniec różdżki trzymał blisko cięć znajdujących się na prawym przedramieniu. Naprawdę miał nadzieję, że magia nie wymknie się spod kontroli, bo już wcześniejsze anomalie wystarczająco ich poturbowały. – Curatio Vulnera – mruknął pod nosem. Nie był zbyt biegły w magii leczniczej, ale znał przynajmniej jakieś podstawy. To naprawdę byłby sukces, gdyby udało mu się wyleczyć część obrażeń młodego mężczyzny. A może liczył na zbyt wiele? Własnymi ranami niezbyt się przejmował, już tyle raz chodził pokiereszowany i to w gorszym stanie. W razie czego swoimi uszczerbkami na zdrowiu zajmie się już w domowym zaciszu, kiedy to Jackie mogłaby mieć na niego oko. Nim doczekał się efektów swej pomocy, zamierzał spróbować raz jeszcze, skupiając się już na lewym przedramieniu. – Curatio Vulnera – powtórzył inkantację bez zająknięcia.
1. prawe przedramię + anomalia
2. lewe przedramię + anomalia
Być może niepotrzebnie zachęcił drugiego czarodzieja do próby odbicia zaklęcia z pomocą magicznej tarczy. Tym bardziej upewnił się, że było to działanie niepotrzebne, kiedy dostrzegł wreszcie gęsty strumień krwi wydobywający się z nosa. Ale było już za późno, zaklęcie rzucił, poddając się jakiemuś zadowoleniu przez fakt, że mógł zaobserwować udane Protego Maxima. W końcu! Promień zaklęcia używanego przede wszystkim do psikusów nie zatrzymał się na niewidzialnej barierze, uderzył w prawe ramię Fortescue. Rineheart jednak nic na to nie powiedział, za to zlustrował wzrokiem swego towarzysza, chcąc dokonać rozeznania co do jego stanu.
Obaj mogli pochwalić się podobnymi obrażeniami – poranione niespodziewaną fontanną szkła przedramiona, trochę poobijane plecy od upadku na wskutek nagłej eksplozji i niezbyt entuzjastyczne nastroje. U młodego właściciela lodziarni pojawiły się jeszcze objawy przeklętej sinicy. Chyba właśnie dlatego nie wydarł się na niego, kiedy znów miał problem z wyczarowaniem prostej tarczy. Zapewne to przez dolegliwości nie mógł się skupić. Zbliżył się do niego i w nagłym odruchu serca poklepał go po ramieniu, jakby chciała przekazać, że wcale nie było tragicznie. Jednak mnogość anomalii, jakie ich dotknęły podczas treningu, była zatrważająca.
– Trochę dałem ci w kość, ale to dla dobra twojego i ogółu – wyrzucił z siebie po chwili. Ponownie skierował różdżkę na Floreana, nie chcąc wcale go atakować, właściwie chciał go trochę poskładać. Koniec różdżki trzymał blisko cięć znajdujących się na prawym przedramieniu. Naprawdę miał nadzieję, że magia nie wymknie się spod kontroli, bo już wcześniejsze anomalie wystarczająco ich poturbowały. – Curatio Vulnera – mruknął pod nosem. Nie był zbyt biegły w magii leczniczej, ale znał przynajmniej jakieś podstawy. To naprawdę byłby sukces, gdyby udało mu się wyleczyć część obrażeń młodego mężczyzny. A może liczył na zbyt wiele? Własnymi ranami niezbyt się przejmował, już tyle raz chodził pokiereszowany i to w gorszym stanie. W razie czego swoimi uszczerbkami na zdrowiu zajmie się już w domowym zaciszu, kiedy to Jackie mogłaby mieć na niego oko. Nim doczekał się efektów swej pomocy, zamierzał spróbować raz jeszcze, skupiając się już na lewym przedramieniu. – Curatio Vulnera – powtórzył inkantację bez zająknięcia.
1. prawe przedramię + anomalia
2. lewe przedramię + anomalia
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 19
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 19
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Opuszczona chata
Szybka odpowiedź