Herbarium
AutorWiadomość
Herbarium
Niewielkich rozmiarów pokoik, który nie służy ani do spania, ani do gotowania w nim obiadów. Jego główną powierzchnię stanowią półki zrobione ze starych desek i wszelkiej maści szafki, gdzie można schować wszystkie zielarskie narzędzia i postawić na nich kolejne doniczki z roślinami. Znajdziemy tam również kilka kolorowych konewek, a okna przesłonione są starą, stalowoszarą kotarą.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 6 kwietnia?
Czajnik bulgotał, ostrzegając domowników, że woda w nim ma już idealną temperatura i gotowa jest do zalania torebek z czarną herbatą. Eileen machnęła różdżką, by zmusić czarny, stary imbryczek do zaopiekowania się ich kubkami. Był przyjemny, chociaż chłodny wieczór. Za oknem mgła pokrywała cienką pajęczyną polne równiny przed domem, zdradzając nadchodzącą powoli, równie chłodną noc. Idealna pora na to, by diabelskie sidła rozkwitły.
- Na pewno nie jesteś głodna? - uśmiechnęła się do swojej podopiecznej-kuzynki, wykładając do talerzyka ciastka, które ostatnio Bertie przyniósł z cukierni... albo piekł? Sama już nie wiedziała. - Ah, pytałam już o to, zapomniałam. A więc, moja droga Nelu - spojrzała na nią, siadając przy stole na przeciwko i sama chwyciła za jedną z okrągłych łakoci. - Opowiadałam ci już trochę o diabelskich sidłach. Wiesz, że nie cierpią światła i zdecydowanie bardziej wolą prowadzić swój roślinny żywot w cieniu, w zimnie i wilgoci. Wiesz, że gdy poczują taka potrzebę, mogą się bronić, chwytając swojego napastnika i zaciskając na jego kończynach swoje łodygi. Właśnie. To łodygi, nie korzenie.
Chrupnęła ciastko i znów machnęła różdżką, by kubki z herbatą podfrunęły do góry i wylądowały tuż przed ich nosami. Oparła policzek na dłoni, ze spokojem przyglądając się ulatniającej się z kubka parze. Ostatnie dni przyniosły jej wiele... wrażeń. Takie spokojne, pełne uwagi spotkanie z młodą kuzynką (wciąż nie wiedziała, czy nie powinna być dla niej bardziej cioteczką) pozwoliło jej ustabilizować skołatane nerwy i przywrócić dawną równowagę.
- Dlatego denerwowanie ich to niezbyt dobry pomysł. Potrafią się jednak łasić, jeśli mają na to humor - zachichotała cicho, swojemu głosowi nadając lekkości, bo przecież nie Neala nie przyszła tutaj po to, żeby słuchać kolejnych mówionych esejów. Tym razem Eileen chciała, żeby młoda panna Weasley poznała nieco florę od strony... praktycznej. - Ale dość tego wstępnego gadania. Dzisiejszej nocy wypada czas, kiedy diabelskie sidła zakwitają, a mówisz wiedzieć, że zdarza się to niezwykle rzadko! Dokładnie co trzy lata, w kwietniu, kiedy temperatury są wystarczająco niskie, a wilgotność odpowiednio wysoka. To co? Bierzemy kubki i idziemy do herbarium?
Skinęła jej głową w stronę wyjścia.
Czajnik bulgotał, ostrzegając domowników, że woda w nim ma już idealną temperatura i gotowa jest do zalania torebek z czarną herbatą. Eileen machnęła różdżką, by zmusić czarny, stary imbryczek do zaopiekowania się ich kubkami. Był przyjemny, chociaż chłodny wieczór. Za oknem mgła pokrywała cienką pajęczyną polne równiny przed domem, zdradzając nadchodzącą powoli, równie chłodną noc. Idealna pora na to, by diabelskie sidła rozkwitły.
- Na pewno nie jesteś głodna? - uśmiechnęła się do swojej podopiecznej-kuzynki, wykładając do talerzyka ciastka, które ostatnio Bertie przyniósł z cukierni... albo piekł? Sama już nie wiedziała. - Ah, pytałam już o to, zapomniałam. A więc, moja droga Nelu - spojrzała na nią, siadając przy stole na przeciwko i sama chwyciła za jedną z okrągłych łakoci. - Opowiadałam ci już trochę o diabelskich sidłach. Wiesz, że nie cierpią światła i zdecydowanie bardziej wolą prowadzić swój roślinny żywot w cieniu, w zimnie i wilgoci. Wiesz, że gdy poczują taka potrzebę, mogą się bronić, chwytając swojego napastnika i zaciskając na jego kończynach swoje łodygi. Właśnie. To łodygi, nie korzenie.
Chrupnęła ciastko i znów machnęła różdżką, by kubki z herbatą podfrunęły do góry i wylądowały tuż przed ich nosami. Oparła policzek na dłoni, ze spokojem przyglądając się ulatniającej się z kubka parze. Ostatnie dni przyniosły jej wiele... wrażeń. Takie spokojne, pełne uwagi spotkanie z młodą kuzynką (wciąż nie wiedziała, czy nie powinna być dla niej bardziej cioteczką) pozwoliło jej ustabilizować skołatane nerwy i przywrócić dawną równowagę.
- Dlatego denerwowanie ich to niezbyt dobry pomysł. Potrafią się jednak łasić, jeśli mają na to humor - zachichotała cicho, swojemu głosowi nadając lekkości, bo przecież nie Neala nie przyszła tutaj po to, żeby słuchać kolejnych mówionych esejów. Tym razem Eileen chciała, żeby młoda panna Weasley poznała nieco florę od strony... praktycznej. - Ale dość tego wstępnego gadania. Dzisiejszej nocy wypada czas, kiedy diabelskie sidła zakwitają, a mówisz wiedzieć, że zdarza się to niezwykle rzadko! Dokładnie co trzy lata, w kwietniu, kiedy temperatury są wystarczająco niskie, a wilgotność odpowiednio wysoka. To co? Bierzemy kubki i idziemy do herbarium?
Skinęła jej głową w stronę wyjścia.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
O dziwo szybko polubiłam spotkania z kuzynką Eileen, nawet te w czasie których miałam uczyć się czegoś. Zwłaszcza dlatego, że starsza ode mnie kobieta nigdy nie miała w zwyczaju prowadzić długich monologów. Wręcz przeciwnie, mówiła czas może i dużo, ale ileż to sensu w sobie miało! Ileż mądrości niosło! I nie raz nawet w przypływie swojego nauczycielskiego geniuszu pokazywała mi jakieś rośliny o których akurat mi mówiła na żywo! Tak że dotknąć można było, powąchać. Choć niektóre z nich kompletnie się do tego nie nadawały. W sensie, bo kto by się spodziewał że istnieją takie rośliny, co to wezmą cię zjedzą albo zabiją jak uważać nie będziesz? Na pewno nie ja.
-Myślałam, że miałam mówić jak głodna będę, ale nie dajesz mi nawet czasu zgłodnieć kuzyneczko Eileen. – mówię do niej nie przestają się uśmiechać. Miałam najlepszą rodzinę na świecie! Byłam tego więcej niż pewna. Taka Eileen zawsze pomogła i dobrym słowem i gestem. Nigdy nie unosiła głosu i zawsze spokojnie wytłumaczyła jak jakąś gafę popełniłam. Do tego pomagała mi czasem brata nakarmić za co byłam jej wdzięczą najbardziej.
-A co robić jak się w nie wpadnie? – pytam, bo w sumie nie tak żebym planowała chodzić i wpadać w diabelskie sidła. I też nie tak, że mam gdzie w te sidła wpadać. Ale Bren chodzi ciągle i mówi, że trzeba się pilnować bo niebezpieczne czasy teraz są. Znów też nie tak że myślę że ktoś weźmie i wrzuci na środek Londynu te sidła, bo wiem że nie lubią światła i mrok wolą. Więc w sumie do wniosku dochodzę, że jeśli – tak jak Bren mówił mądrze (się okazuje) – nie będę się nigdzie po nocach pałętać i na ciemne uliczki wchodzić to w nie nie wpadnę. Ale no, przezorny zawsze ubezpieczony jak znów lubiła mawiać cioteczka. Więc zawieszam spojrzenie na kuzynce i czekam na odpowiedź, bo szybko do wniosku do chodzę że na ten wszelki wypadek o którym cioteczka mówi lepiej wiedzieć.
Dlatego powtarzać mi dwa razy nie trzeba gdy się dowiaduję, że dziś patrzeć będziemy jak te sidła diabła zakwitają. Tylko aż mi się oczy świecą z tego podniecenia i ochoczo głową kiwam. Bo jasne że idziemy i jasne że zobaczyć chcę! Mało kiedy nie chciałam czegoś oglądać. Głównie to patrzeć nie lubiłam na zmęczone podkrążone oczy, ale mimo że prosiłam raz za razem żeby na dłużej się kład to i tak w ogóle mnie nie słuchał. I tak jak o tych oczach myślę to przez chwilę zastanawiam się czy znajdzie te kartkę, co to mu zostawiłam, że do kuzyneczki poszłam. I w sumie to znów dalej zastanawiam się czy nie powinnam na tej kartce napisać że na noc nie wrócę. Chyba powinnam. Ale jednak teraz to już trochę tak jakby na to za późno jest. No trudno, myślę sobie, bo i tak nic więcej nie zrobię.
-Chodźmy, chodźmy, chodźmy. – mówię do kuzynki pozostawając już myśli o bracie i odnajdując w sobie pokłady na chwilę uśpionego entuzjazmu. On i tak zawsze martwi się na zapas i do tego za cały świat, a ja nic więcej poza westchnięciem zrobić nie mogę bo nie bardzo wiem co. Więc po prostu dobra staram się być i pilnie uczyć, żeby sobą jeszcze dodatkowego kłopotu na barki mu nie jeść.
-Myślałam, że miałam mówić jak głodna będę, ale nie dajesz mi nawet czasu zgłodnieć kuzyneczko Eileen. – mówię do niej nie przestają się uśmiechać. Miałam najlepszą rodzinę na świecie! Byłam tego więcej niż pewna. Taka Eileen zawsze pomogła i dobrym słowem i gestem. Nigdy nie unosiła głosu i zawsze spokojnie wytłumaczyła jak jakąś gafę popełniłam. Do tego pomagała mi czasem brata nakarmić za co byłam jej wdzięczą najbardziej.
-A co robić jak się w nie wpadnie? – pytam, bo w sumie nie tak żebym planowała chodzić i wpadać w diabelskie sidła. I też nie tak, że mam gdzie w te sidła wpadać. Ale Bren chodzi ciągle i mówi, że trzeba się pilnować bo niebezpieczne czasy teraz są. Znów też nie tak że myślę że ktoś weźmie i wrzuci na środek Londynu te sidła, bo wiem że nie lubią światła i mrok wolą. Więc w sumie do wniosku dochodzę, że jeśli – tak jak Bren mówił mądrze (się okazuje) – nie będę się nigdzie po nocach pałętać i na ciemne uliczki wchodzić to w nie nie wpadnę. Ale no, przezorny zawsze ubezpieczony jak znów lubiła mawiać cioteczka. Więc zawieszam spojrzenie na kuzynce i czekam na odpowiedź, bo szybko do wniosku do chodzę że na ten wszelki wypadek o którym cioteczka mówi lepiej wiedzieć.
Dlatego powtarzać mi dwa razy nie trzeba gdy się dowiaduję, że dziś patrzeć będziemy jak te sidła diabła zakwitają. Tylko aż mi się oczy świecą z tego podniecenia i ochoczo głową kiwam. Bo jasne że idziemy i jasne że zobaczyć chcę! Mało kiedy nie chciałam czegoś oglądać. Głównie to patrzeć nie lubiłam na zmęczone podkrążone oczy, ale mimo że prosiłam raz za razem żeby na dłużej się kład to i tak w ogóle mnie nie słuchał. I tak jak o tych oczach myślę to przez chwilę zastanawiam się czy znajdzie te kartkę, co to mu zostawiłam, że do kuzyneczki poszłam. I w sumie to znów dalej zastanawiam się czy nie powinnam na tej kartce napisać że na noc nie wrócę. Chyba powinnam. Ale jednak teraz to już trochę tak jakby na to za późno jest. No trudno, myślę sobie, bo i tak nic więcej nie zrobię.
-Chodźmy, chodźmy, chodźmy. – mówię do kuzynki pozostawając już myśli o bracie i odnajdując w sobie pokłady na chwilę uśpionego entuzjazmu. On i tak zawsze martwi się na zapas i do tego za cały świat, a ja nic więcej poza westchnięciem zrobić nie mogę bo nie bardzo wiem co. Więc po prostu dobra staram się być i pilnie uczyć, żeby sobą jeszcze dodatkowego kłopotu na barki mu nie jeść.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nela była pocieszna. Mała, tańcząca gwiazdka, która za nic miała sobie otaczający ją mrok i pył, nie pozwalające w pełni oddać swojego ciepła tym, którzy go potrzebowali. Eileen pomyślała, że to urodzona zakonniczka, ze swoim gołębim sercem i umysłem gotowym na podjęcie każdej decyzji, na przyjęcie każdego ważnego słowa. Uśmiechnęła się, nie odpowiadając już na jej słowa. Nie czuła takiej potrzeby. Chciała jeszcze przez chwilę popatrzeć jeszcze na nią i zarazić się tą pełną, niepohamowaną radością. Brakowało jej tego.
- Rozluźniona – zaczęła nagle, wyrwana spod wodospadu myśli, który nagle ją zalał. – Musisz być rozluźniona. Diabelskie sidła mają bardzo wyczulone fragmenty tkanki na łodygach, które pozwalają wychwycić nawet najmniejszą zmianę w ludzkim ciele. Głównie wyczuwają pot – jest słony, a je słony smak bardzo denerwuje. Gdy kwitną, są jeszcze bardziej wrażliwe na tego typu bodźce, więc bądź ostrożna i nie dotykaj go. Nazwałam go Rudolf, ale ciiii, nikomu ani słowa, zwłaszcza Brenowi! – szepnęła do niej ze śmiechem, gdy już obie szły w kierunku herbarium.
Pomieszczenie było położone na piętrze, na zachodniej stronie Rudery, gdzie słońce mogło jeszcze dotrzeć do niektórych roślin i pozwolić im na zdrowy, stabilny wzrost. Okna były jednak przesłonięte grubą, nie przepuszczającą światło dnia, stalowoszarą kotarą. Delikatnie tańczyła pod wpływem nawiewów płynących od strony nieuszczelnionych okien. W samym pokoju było jednak ciepło – magicznie ogrzany sprawiał wrażenie bardziej przytulnego, niż rzeczywiście był. Na półkach stało mnóstwo doniczek, mniejszych i większych, zamieszkanych przez wiele gatunków roślin – tych magicznych, ale też i tych zwykłych, mugolskich, które Eileen uważała za równie piękne.
- Źle też reagują na zaklęcie lumos, sama rozumiesz, światło. Incendio – czubek różdżki nakierowała na świeczki znajdujące się na jednej z półek. – Oh, tutaj go mamy, mój Rudolf. – uśmiechnęła się półgębkiem i wskazała Neali ciężką, grubą donicę stojącą na głównym biurku, tuż przy ścianie z oknem. – Widzisz tę granatową kulkę? To pączek. – delikatnie odsłoniła kotarę, by przez szparę mogło wpaść trochę księżycowego światła. Pączek zadrżał delikatnie i odchylił jeden płatek. Uśmiechnęła się szerzej i nachyliła się przy Neli. – Zaraz się zacznie.
- Rozluźniona – zaczęła nagle, wyrwana spod wodospadu myśli, który nagle ją zalał. – Musisz być rozluźniona. Diabelskie sidła mają bardzo wyczulone fragmenty tkanki na łodygach, które pozwalają wychwycić nawet najmniejszą zmianę w ludzkim ciele. Głównie wyczuwają pot – jest słony, a je słony smak bardzo denerwuje. Gdy kwitną, są jeszcze bardziej wrażliwe na tego typu bodźce, więc bądź ostrożna i nie dotykaj go. Nazwałam go Rudolf, ale ciiii, nikomu ani słowa, zwłaszcza Brenowi! – szepnęła do niej ze śmiechem, gdy już obie szły w kierunku herbarium.
Pomieszczenie było położone na piętrze, na zachodniej stronie Rudery, gdzie słońce mogło jeszcze dotrzeć do niektórych roślin i pozwolić im na zdrowy, stabilny wzrost. Okna były jednak przesłonięte grubą, nie przepuszczającą światło dnia, stalowoszarą kotarą. Delikatnie tańczyła pod wpływem nawiewów płynących od strony nieuszczelnionych okien. W samym pokoju było jednak ciepło – magicznie ogrzany sprawiał wrażenie bardziej przytulnego, niż rzeczywiście był. Na półkach stało mnóstwo doniczek, mniejszych i większych, zamieszkanych przez wiele gatunków roślin – tych magicznych, ale też i tych zwykłych, mugolskich, które Eileen uważała za równie piękne.
- Źle też reagują na zaklęcie lumos, sama rozumiesz, światło. Incendio – czubek różdżki nakierowała na świeczki znajdujące się na jednej z półek. – Oh, tutaj go mamy, mój Rudolf. – uśmiechnęła się półgębkiem i wskazała Neali ciężką, grubą donicę stojącą na głównym biurku, tuż przy ścianie z oknem. – Widzisz tę granatową kulkę? To pączek. – delikatnie odsłoniła kotarę, by przez szparę mogło wpaść trochę księżycowego światła. Pączek zadrżał delikatnie i odchylił jeden płatek. Uśmiechnęła się szerzej i nachyliła się przy Neli. – Zaraz się zacznie.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Chciałam wiedzieć jak najwięcej. Bo jak mówiła cioteczka: wiedza to potęga. To nie tak, że mało wiedziałam. Nawet dużo mi się czasem zdawało że wiem. Ale nadal nie wiedziałam jeszcze wszystkiego. Zresztą, młody umysł ponoć chłonny był i podatny na wiedzę, więc w sumie wszystko się tak jakby dobrze składało, prawda? W każdym razie nawet nie marudziłam jak szłam się czegoś uczyć. Znaczy trochę przy eliskirach marudziłam, bo mi zawsze wybuchały, albo jakieś inne katastrofy powodowały, a ja naprawdę chciałam być dobra, czy dobrze coś zrobić, żeby Bren się przejmować nie musiał, że jego siostra to taki nieuk co to nawet eliksiru nie potrafi uwarzyć. Wstyd normalnie. I hańba też przy okazji. Ale wszystkie inne zajęcia to lubiłam. Taka kuzyneczka Eileen na przykład… ona to umiała opowiadać tak ciekawie! Nawet jak długo mówiła, to ją mocno słuchać chciałam. I zawsze nowe rzeczy powiedziała. I ciekawe też. Więc gdy teraz mi mówić zaczyna jak z diabelskim sidłem sobie poradzić to jej słucham uważnie. Bo lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, co zrobić jak już się wpadnie. Kiwam głową na jej słowa i w pamięci odnotowuje sobie, że przy tych sidłach to rozluźnić się trzeba, albo światło mieć. W sumie rzeczy łatwe, ale pewnie w stresie łatwo o nich zapomnieć.
Ruszamy w końcu do pomieszczenia w którym jest roślina. Ładnie tutaj Eileen ma. Zielono. A jak przyroda blisko jest, to i w duchu się lepiej robić zaczyna. Znaczy no, ogólnie to najlepiej jak ta zieleń zabójcza nie jest a z natury i usposobienia miła, ale i z tą złą zabawnie może być, jak tylko wie się jak do niej podejść odpowiednio.
Ale w końcu kuzyneczka uchyla kotarę i pokazuje mi to diabelskie sidło(sidła? W sumie w liczbie mnogiej chyba się mówi) więc ja, dobrze wychowana mówię:
-Dzień Dobry Panie Rudolfie, dobra noc na kwitnięcie czyż nie? Taka łaskawie ciepła i gwieździsta. – uśmiecham się i przenoszę wzrok na granatową kulką o której mówi. Ah, niech no się zaczyna już. Teraz, zaraz, w chwili obecnej. Bo normalnie doczekać się nie mogę. Niech pan nie wystawia mojej cierpliwości na próbę, panie Rudolfie.
Ruszamy w końcu do pomieszczenia w którym jest roślina. Ładnie tutaj Eileen ma. Zielono. A jak przyroda blisko jest, to i w duchu się lepiej robić zaczyna. Znaczy no, ogólnie to najlepiej jak ta zieleń zabójcza nie jest a z natury i usposobienia miła, ale i z tą złą zabawnie może być, jak tylko wie się jak do niej podejść odpowiednio.
Ale w końcu kuzyneczka uchyla kotarę i pokazuje mi to diabelskie sidło(sidła? W sumie w liczbie mnogiej chyba się mówi) więc ja, dobrze wychowana mówię:
-Dzień Dobry Panie Rudolfie, dobra noc na kwitnięcie czyż nie? Taka łaskawie ciepła i gwieździsta. – uśmiecham się i przenoszę wzrok na granatową kulką o której mówi. Ah, niech no się zaczyna już. Teraz, zaraz, w chwili obecnej. Bo normalnie doczekać się nie mogę. Niech pan nie wystawia mojej cierpliwości na próbę, panie Rudolfie.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pewne chwile docenialiśmy w naszym życiu bardziej niż inne. Zazwyczaj te najbardziej ulotne, najrzadziej przechodzące przez próg naszego życia, były też tymi najlepiej zapamiętanymi, moszczącymi się najgłębiej w naszych wspomnieniach. Ta, którą teraz wspólnie przeżywały, była jedną z nich. Obie zajęły miejsca jak najbliżej doniczki z diabelskimi sidłami, chcąc być świadkami tego jedynego w swoim rodzaju zdarzenia.
W końcu coś więcej zaczęło się dziać. Mleczne drobiny światła tańczyły na pączku, budząc go powoli, ostrożnie do życia. Po pierwszym odchylonym płatku przyszedł czas na kolejny, i kolejny, aż diabelskie sidła pokazały całemu światu swoje prawdziwe piękno. Granatowe, niemal przezroczyste i delikatne płatki zadrżały, nęcąc zmysły zapachem cynamonu i wanilii. Na środku tego niewielkiego, eterycznego kwiatu kołysały się razem z tchnieniami wiatru drobne pręciki, włoski, z których ulatywał srebrny, lekki pyłek.
- Piękne, co? - szepnęła w stronę Neli, uśmiechając się na widok tak zaabsorbowanej tą sceną nastolatki. Zielarstwo nie interesowało wszystkich, niektórzy mogli uważać, że była to niezwykle nudna i prosta dziedzina magii, a tymczasem było zupełnie inaczej. Zielarstwo było trochę nauką o życiu, o wzroście i dojrzewaniu, o śmierci, która następowała o odpowiedniej porze. O śmierci kwiatów. - Czarodzieje boją się diabelskich sideł. Nikt ich nie zna, a samo spotkanie z nimi jest wyjątkowo niebezpieczne, ale... w rzeczywistości to tylko pozory. Kwitną w samotności, gdy mają zapewnione bezpieczeństwo, potrafią odwzajemniać łagodny dotyk brakiem agresji. Jeśli podejdziesz do tego odpowiednio, zdobędziesz wiedzę, której nie posiada nikt inny. Nie bój się nieznanego, Nel - jej uśmiech nieco się poszerzył. - Odwaga nie polega tylko na tym, by stawiać czoła przeciwnościom losu, choć na pewno na tym opiera się jej działanie. Polega też na odnajdywaniu nowych dróg, na przecieraniu sobie nowych szlaków, na poznawaniu i odpychaniu od siebie tego, co niewłaściwe.
Jej rola nie polegała tylko na tym, by przekazywać Neali surową wiedzę na temat roślin. Zdecydowanie częściej opowiadała jej o zupełnie odmiennych rzeczy, ucząc przepisów kucharskich, które sama wyniosła z domu, albo przekazując te najprostsze, życiowe porady oparte na własnym doświadczeniu. Nigdy nie czuła się jak matka i nigdy nie będzie chciała też zostać matką dla młodej panny Weasley, ale nikt przecież nie zabroni jej być tuż obok, podsyłać drobne wskazówki, chowając się przy tym w cieniu niczym sufler w teatrze.
- Wiesz, że Bren ma rękę do roślin? - zachichotała pod nosem, śmiech oplatając ciepłym, nosowym powietrzem. - Często przychodził do szklarni, kiedy oboje byliśmy jeszcze w Hogwarcie. Podejrzewałabyś go o to?
W końcu coś więcej zaczęło się dziać. Mleczne drobiny światła tańczyły na pączku, budząc go powoli, ostrożnie do życia. Po pierwszym odchylonym płatku przyszedł czas na kolejny, i kolejny, aż diabelskie sidła pokazały całemu światu swoje prawdziwe piękno. Granatowe, niemal przezroczyste i delikatne płatki zadrżały, nęcąc zmysły zapachem cynamonu i wanilii. Na środku tego niewielkiego, eterycznego kwiatu kołysały się razem z tchnieniami wiatru drobne pręciki, włoski, z których ulatywał srebrny, lekki pyłek.
- Piękne, co? - szepnęła w stronę Neli, uśmiechając się na widok tak zaabsorbowanej tą sceną nastolatki. Zielarstwo nie interesowało wszystkich, niektórzy mogli uważać, że była to niezwykle nudna i prosta dziedzina magii, a tymczasem było zupełnie inaczej. Zielarstwo było trochę nauką o życiu, o wzroście i dojrzewaniu, o śmierci, która następowała o odpowiedniej porze. O śmierci kwiatów. - Czarodzieje boją się diabelskich sideł. Nikt ich nie zna, a samo spotkanie z nimi jest wyjątkowo niebezpieczne, ale... w rzeczywistości to tylko pozory. Kwitną w samotności, gdy mają zapewnione bezpieczeństwo, potrafią odwzajemniać łagodny dotyk brakiem agresji. Jeśli podejdziesz do tego odpowiednio, zdobędziesz wiedzę, której nie posiada nikt inny. Nie bój się nieznanego, Nel - jej uśmiech nieco się poszerzył. - Odwaga nie polega tylko na tym, by stawiać czoła przeciwnościom losu, choć na pewno na tym opiera się jej działanie. Polega też na odnajdywaniu nowych dróg, na przecieraniu sobie nowych szlaków, na poznawaniu i odpychaniu od siebie tego, co niewłaściwe.
Jej rola nie polegała tylko na tym, by przekazywać Neali surową wiedzę na temat roślin. Zdecydowanie częściej opowiadała jej o zupełnie odmiennych rzeczy, ucząc przepisów kucharskich, które sama wyniosła z domu, albo przekazując te najprostsze, życiowe porady oparte na własnym doświadczeniu. Nigdy nie czuła się jak matka i nigdy nie będzie chciała też zostać matką dla młodej panny Weasley, ale nikt przecież nie zabroni jej być tuż obok, podsyłać drobne wskazówki, chowając się przy tym w cieniu niczym sufler w teatrze.
- Wiesz, że Bren ma rękę do roślin? - zachichotała pod nosem, śmiech oplatając ciepłym, nosowym powietrzem. - Często przychodził do szklarni, kiedy oboje byliśmy jeszcze w Hogwarcie. Podejrzewałabyś go o to?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
-Oh – aż sapnęłam z wrażenia roztwierając szerzej oczy, gdy pąki powoli, nieśmiało zaczęły się otwierać. Przysunęłam się jeszcze bliżej. Kawałek, odrobinkę. Żeby nie być zbyt nachalną, żeby nie zdusić tego piękna, które rozgrywało się na moich oczach. Żywe i prawdziwe. – Oh. – powtórzyłam jeszcze raz, ale właściwie to chyba tylko powietrze ze świtem wypuściłam, ale cicho, naprawdę. Oglądałam uważnie granatowe płatki diabelskich sideł, drobne pręciki, które rozsiały wokół nas zapach. Ten zaś otoczył mnie i kuzyneczkę. Ze zdziwieniem zauważyłam jak do moich nozdrzy dociera zapach cynamonu i wanilii. Dziwaczne to było, no bo jak to takie zapachy w takiej roślinie? Ale jakoś mi się to zgrywało w całość. A potem, gdy zdawać by się mogło, że nic piękniejszego już nie zobaczę, dostrzegłam jak z tych pręcików – które to też zapach wydzielały – unosi się srebrny pyłek. Mienił się w nikłym świetle księżyca kompletnie nienachlanie i całkiem nieśmiało. I tylko sprawiał, że to wszystko jeszcze bardziej magiczne zaczęło mi się zdawać. Trochę jakby wyśnione. Nierealne nawet bardzo. Byłam pewna, że Bren mi nie uwierzy, jak powiem mu, że diabelskie sidła nie dość, że pachną wanilią i cynamonem, mają granatowe kwiaty, to jeszcze srebrnym pyłkiem sypią. Pewnie znów zwali wszystko na karb mojej rozbieganej wyobraźni.
-Fantastycznie niecodzienne. – odpowiedziałam kuzyneczce, uprzednio z wielkim zaangażowaniem machając głową. Ale słowa wypowiedziałam prawie szeptem, bojąc się, że tembr, lub dźwięk mojego głosu mógłby spłoszyć to piękne zjawisko, które przyszło mi dzisiaj podziwiać. – Zastanawiałaś się, ile życie miałoby kolorów, gdyby takie cuda oglądać można było codziennie? – pytam jej równie cicho, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć dodaję – Tylko czy ludzie w stanie byliby ten akt magiczny docenić odpowiednio, gdyby na co dzień mieli z nim styczność? – zaraz potem milknę. Nawet na chwilę nie odrywam spojrzenia od rośliny. Lubiłam zielarstwo. Kuzyneczka pokazywała mi je od całkiem innej strony. Czułam się czasem jakbym uczestniczyła w zajęciach z wiedzy tajemnej – niedostępnej nikomu poza mną. A to znów sprawiało, że naprawdę miło się na sercu mi robiło.
-Czy odwagę można oswoić? – pytam dogłębnie ciekawa. Nie wiem czy poprawnie, czy też nie. Ale to pytanie właśnie dokładnie tak sformowało się w mojej głowie. Trochę targa mną wątpliwości. Tylu wspaniałych, miłych, dobrych i dzielnych ludzi mam wokół siebie. A co, jeśli ja nie będę potrafiła taka być? Jeśli strach zawładnie mną bardziej wypływając na powierzchnię. Czy zawiodę wtedy wszystkich czy tylko siebie? – I co jeśli nie uda mi się odepchnąć niewłaściwego? – właściwie nie wiem które to już pytanie z kolei jest. Nie liczę ich. A chyba powinnam. Kuzyneczka zdaje się mieć anielską cierpliwość do mnie.
Marszczę brwi na kolejne słowa kuzyneczki wyobrażając sobie Brena nad doniecką. Jakieś mi się to z lekka dziwne wydaje, ale czasem mam wrażenie że wielu rzeczy o nim nie wiem. W przeciwieństwie do mnie – on wie o mnie wszystko. Ale nie złoszczę się na to, przecież złość i tak na nic by się zdała. Miał całe moje życie żeby mnie poznać. Ja zaś znam go tyle ile żyje, a z pięć lat to odjąć trzeba, bo niewiele wtedy przyswajałam informacji.
-Wiem, że nie ma nogi do tańca. – odpowiadam kuzyneczce i ścielę usta uśmiechem. Do dzisiaj mu to koślawo idzie. Ale pamiętam wspomnienie, jeszcze ciepłe, choć nieco wyblakłe, z naszego domu. Mam siedziała w fotelu zaśmiewając się z tego, jak pokracznie szło nam tańczenie. To był naprawdę miły wieczór. –Wiesz kuzyneczko, właściwie mnie to nie dziwi. – dodaję w końcu spokojnie dość zerkając na nią. – Brendan jest trochę jak te diabelskie sidła. I niebezpieczny jest, bo ostry jest i czasem ciężki w obyciu. Funkcjonuje wśród ludzi i ogóle. Ale w środku żyje trochę w samotności. Potrzebuje łagodnego dotyku żeby zakwitnąć. – zaraz jednak marszczę nos chwilę myśląc. – Tylko jeszcze nie wiem, jak to ostatnie do niego odnieść. – znów zerkam na sidła. I wydaje mi się, że trafnie całkiem porównałam tego mojego brata. I tak teraz i tutaj i już obiecuję sobie, że odkryję jakiego łagodnego dotyku mu trzeba, a potem mu go sprowadzę. Chciałabym zobaczyć jak kwitnie. Na razie chyba życie mu na to nie pozwala.
-Fantastycznie niecodzienne. – odpowiedziałam kuzyneczce, uprzednio z wielkim zaangażowaniem machając głową. Ale słowa wypowiedziałam prawie szeptem, bojąc się, że tembr, lub dźwięk mojego głosu mógłby spłoszyć to piękne zjawisko, które przyszło mi dzisiaj podziwiać. – Zastanawiałaś się, ile życie miałoby kolorów, gdyby takie cuda oglądać można było codziennie? – pytam jej równie cicho, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć dodaję – Tylko czy ludzie w stanie byliby ten akt magiczny docenić odpowiednio, gdyby na co dzień mieli z nim styczność? – zaraz potem milknę. Nawet na chwilę nie odrywam spojrzenia od rośliny. Lubiłam zielarstwo. Kuzyneczka pokazywała mi je od całkiem innej strony. Czułam się czasem jakbym uczestniczyła w zajęciach z wiedzy tajemnej – niedostępnej nikomu poza mną. A to znów sprawiało, że naprawdę miło się na sercu mi robiło.
-Czy odwagę można oswoić? – pytam dogłębnie ciekawa. Nie wiem czy poprawnie, czy też nie. Ale to pytanie właśnie dokładnie tak sformowało się w mojej głowie. Trochę targa mną wątpliwości. Tylu wspaniałych, miłych, dobrych i dzielnych ludzi mam wokół siebie. A co, jeśli ja nie będę potrafiła taka być? Jeśli strach zawładnie mną bardziej wypływając na powierzchnię. Czy zawiodę wtedy wszystkich czy tylko siebie? – I co jeśli nie uda mi się odepchnąć niewłaściwego? – właściwie nie wiem które to już pytanie z kolei jest. Nie liczę ich. A chyba powinnam. Kuzyneczka zdaje się mieć anielską cierpliwość do mnie.
Marszczę brwi na kolejne słowa kuzyneczki wyobrażając sobie Brena nad doniecką. Jakieś mi się to z lekka dziwne wydaje, ale czasem mam wrażenie że wielu rzeczy o nim nie wiem. W przeciwieństwie do mnie – on wie o mnie wszystko. Ale nie złoszczę się na to, przecież złość i tak na nic by się zdała. Miał całe moje życie żeby mnie poznać. Ja zaś znam go tyle ile żyje, a z pięć lat to odjąć trzeba, bo niewiele wtedy przyswajałam informacji.
-Wiem, że nie ma nogi do tańca. – odpowiadam kuzyneczce i ścielę usta uśmiechem. Do dzisiaj mu to koślawo idzie. Ale pamiętam wspomnienie, jeszcze ciepłe, choć nieco wyblakłe, z naszego domu. Mam siedziała w fotelu zaśmiewając się z tego, jak pokracznie szło nam tańczenie. To był naprawdę miły wieczór. –Wiesz kuzyneczko, właściwie mnie to nie dziwi. – dodaję w końcu spokojnie dość zerkając na nią. – Brendan jest trochę jak te diabelskie sidła. I niebezpieczny jest, bo ostry jest i czasem ciężki w obyciu. Funkcjonuje wśród ludzi i ogóle. Ale w środku żyje trochę w samotności. Potrzebuje łagodnego dotyku żeby zakwitnąć. – zaraz jednak marszczę nos chwilę myśląc. – Tylko jeszcze nie wiem, jak to ostatnie do niego odnieść. – znów zerkam na sidła. I wydaje mi się, że trafnie całkiem porównałam tego mojego brata. I tak teraz i tutaj i już obiecuję sobie, że odkryję jakiego łagodnego dotyku mu trzeba, a potem mu go sprowadzę. Chciałabym zobaczyć jak kwitnie. Na razie chyba życie mu na to nie pozwala.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wiedziała, jak to będzie wyglądać rano. Wiedziała, że martwy pączek opadnie na ziemię, pręciki zwiną się, a srebrny pył położy się dywanem na ziemi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej uczucie, choć wciąż kotłujące się w sercu, też było takim kwiatem. Opadło wtedy na podłogę w Świńskim Łbie, kiedy oboje zdecydowali się ze sobą pożegnać. To musiało umrzeć, jeśli chcieli poświęcić się czemuś większemu; jeśli chcieli oddać swoje życie w walce o większe dobro. Nie mieli szans na stworzenie rodziny ani nawet na pospolite bycie razem, ale... teraz zdawało się to nie mieć znaczenia. Ona nigdy nie przestanie go kochać, nigdy nie wyrzeknie się miłości do niego.
- Masz rację, ludzie przestaliby doceniać tak piękne zjawiska - odparła równie cicho, podzielając obawy Neali przed zniszczeniem tej kruchej, eterycznej chwili. - Już i tak rządzi naszym życiem czas. Nie mamy go wystarczająco wiele, by zatrzymać się i docenić kwitnącą wiosną jabłonkę, a co dopiero doceniać taki widok codziennie. Ale dobrze jest czasami po prostu stanąć i... i spojrzeć na świat odrobinę inaczej.
Spojrzała na Nealę, słuchając z uwagą jej głosu. W jej żyłach płynęła krew Weasleyów i Longbottomów, nie było więc możliwości, żeby nie odziedziczyła choć krztyny odwagi po rodzicach albo dziadkach.
- Można, oczywiście, że można - uśmiechnęła się łagodnie, prostując plecy, żeby nie nachylać się tak ciągle nad stołem. - Nigdy nie nauczysz się tej odwagi w jednej chwili. Tu potrzeba cierpliwości. Potrzeba minionych dni, które pozwolą ci zrozumieć, że jednak odwaga powoli zaczęła w tobie kiełkować już dawno, ale ty sama tego nie zauważyłaś. Potrzeba obserwacji. Chociaż... Nelu moja kochana. - uśmiech Eileen rozświetlił nieco bardziej jej usta. - Ty już jesteś wystarczająco odważna. Dbasz o Brena jak o nikogo innego, jesteś dla niego wsparciem i pomocą w każdej sprawie i nie wiem, czy znam drugą taką dziewczynę, oh, młodą kobietę!, która tak doskonale radziłaby sobie w podobnych sytuacjach.
Gdy zadała następne pytanie, Eileen znała na nie odpowiedź.
- Musisz wtedy słuchać swojego serca, a nigdy się nie zgubisz.
Może brzmiało to patetycznie, ale była świadoma tego, że do niektórych czynów popychał ją tylko wrzask jej własnego serca. Rozum zawsze próbował ciągnąć ją w drugą stronę. Gdyby nie ono, pewnie do teraz chowałaby w sobie to nawarstwiające się uczucie i nigdy nie podjęłaby decyzji o podejściu do próby.
Przeszła do kolejnego stołu, gdzie na blacie mieściło się kilkanaście niewielkich doniczek z ledwie zaczątkami roślin.
- Chyba masz rację - odparła z cichym śmiechem. - Bren jednak jest aurorem, musi cały czas być czujny, cały czas utrzymywać nerwy na wodzy, by w odpowiedniej chwili mocno ścisnąć swoją różdżkę i unieszkodliwić przeciwnika. I... może kiedyś znajdzie ten łagodny dotyk, nic jednak na siłę. Może sam do tego dojrzeje. Każdy do tego w końcu musi dojrzeć. - pomyślała o nim. Znowu. I znowu z taką samą dozą miłości i tęsknoty. - Chodź, Nel, nauczę cię czegoś. Masz przy sobie swoją różdżkę?
Wskazała jej doniczki z ziemią, na powierzchni której wyglądały na świat niewielkie siewki. Eileen wiedziała, co to za rośliny, ale na razie nie chciała niczego mówić Nel. Może sama zgadnie, kiedy już opanuje inkantację.
- Planta vita to zaklęcie, które pozwala roślinom urosnąć. Jeśli ziemia jest jałowa, to raczej nie uświadczysz na niej wzrastających zielonych łodyg i liści, ale jeśli użyjesz tego zaklęcia, roślina będzie potrafi się rozwinąć. Bądź tylko ostrożna, jeśli pomylisz się w geście i nadużyjesz magii, będziemy miały tu dżunglę - puściła jej perskie oczko. - Spójrz.
Jej dłoń wykonała łagodny, powolny ruch nad doniczką, a usta ułożyły się na kształt dwóch wypowiedzianych słów - planta vita. Siewka drgnęła lekko, jakby ktoś właśnie zawiązał sznureczki na jej liściach, i powoli zaczęła mknąć do góry, pozwalając w tym samym czasie rozwinąć się swoim zielonym częściom. Przybyło jej zaledwie kilka centymetrów, ale cóż, było to na pewno widoczny efekt.
- Teraz ty.
- Masz rację, ludzie przestaliby doceniać tak piękne zjawiska - odparła równie cicho, podzielając obawy Neali przed zniszczeniem tej kruchej, eterycznej chwili. - Już i tak rządzi naszym życiem czas. Nie mamy go wystarczająco wiele, by zatrzymać się i docenić kwitnącą wiosną jabłonkę, a co dopiero doceniać taki widok codziennie. Ale dobrze jest czasami po prostu stanąć i... i spojrzeć na świat odrobinę inaczej.
Spojrzała na Nealę, słuchając z uwagą jej głosu. W jej żyłach płynęła krew Weasleyów i Longbottomów, nie było więc możliwości, żeby nie odziedziczyła choć krztyny odwagi po rodzicach albo dziadkach.
- Można, oczywiście, że można - uśmiechnęła się łagodnie, prostując plecy, żeby nie nachylać się tak ciągle nad stołem. - Nigdy nie nauczysz się tej odwagi w jednej chwili. Tu potrzeba cierpliwości. Potrzeba minionych dni, które pozwolą ci zrozumieć, że jednak odwaga powoli zaczęła w tobie kiełkować już dawno, ale ty sama tego nie zauważyłaś. Potrzeba obserwacji. Chociaż... Nelu moja kochana. - uśmiech Eileen rozświetlił nieco bardziej jej usta. - Ty już jesteś wystarczająco odważna. Dbasz o Brena jak o nikogo innego, jesteś dla niego wsparciem i pomocą w każdej sprawie i nie wiem, czy znam drugą taką dziewczynę, oh, młodą kobietę!, która tak doskonale radziłaby sobie w podobnych sytuacjach.
Gdy zadała następne pytanie, Eileen znała na nie odpowiedź.
- Musisz wtedy słuchać swojego serca, a nigdy się nie zgubisz.
Może brzmiało to patetycznie, ale była świadoma tego, że do niektórych czynów popychał ją tylko wrzask jej własnego serca. Rozum zawsze próbował ciągnąć ją w drugą stronę. Gdyby nie ono, pewnie do teraz chowałaby w sobie to nawarstwiające się uczucie i nigdy nie podjęłaby decyzji o podejściu do próby.
Przeszła do kolejnego stołu, gdzie na blacie mieściło się kilkanaście niewielkich doniczek z ledwie zaczątkami roślin.
- Chyba masz rację - odparła z cichym śmiechem. - Bren jednak jest aurorem, musi cały czas być czujny, cały czas utrzymywać nerwy na wodzy, by w odpowiedniej chwili mocno ścisnąć swoją różdżkę i unieszkodliwić przeciwnika. I... może kiedyś znajdzie ten łagodny dotyk, nic jednak na siłę. Może sam do tego dojrzeje. Każdy do tego w końcu musi dojrzeć. - pomyślała o nim. Znowu. I znowu z taką samą dozą miłości i tęsknoty. - Chodź, Nel, nauczę cię czegoś. Masz przy sobie swoją różdżkę?
Wskazała jej doniczki z ziemią, na powierzchni której wyglądały na świat niewielkie siewki. Eileen wiedziała, co to za rośliny, ale na razie nie chciała niczego mówić Nel. Może sama zgadnie, kiedy już opanuje inkantację.
- Planta vita to zaklęcie, które pozwala roślinom urosnąć. Jeśli ziemia jest jałowa, to raczej nie uświadczysz na niej wzrastających zielonych łodyg i liści, ale jeśli użyjesz tego zaklęcia, roślina będzie potrafi się rozwinąć. Bądź tylko ostrożna, jeśli pomylisz się w geście i nadużyjesz magii, będziemy miały tu dżunglę - puściła jej perskie oczko. - Spójrz.
Jej dłoń wykonała łagodny, powolny ruch nad doniczką, a usta ułożyły się na kształt dwóch wypowiedzianych słów - planta vita. Siewka drgnęła lekko, jakby ktoś właśnie zawiązał sznureczki na jej liściach, i powoli zaczęła mknąć do góry, pozwalając w tym samym czasie rozwinąć się swoim zielonym częściom. Przybyło jej zaledwie kilka centymetrów, ale cóż, było to na pewno widoczny efekt.
- Teraz ty.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
-Dobrze, że nadal potrafimy czasem stanąć. – mówię spokojnie wzrokiem nadal błądząc po kwiatach, kątem oka dostrzegając srebrne drobinki w powietrzu. Słucham uważnie każdego słowa które wypowiada w moją stronę kuzyneczka. Zawsze tak robię – jest mądra, głupstwem byłoby nie spróbować uszczknąć coś z jej mądrości. Ale jej słowa zadziwiają mnie. Znaczy, nie spodziewałam się tego, że odważna jestem już teraz. Przecież nie wykazałam się niczym ponad przeciętnym. Dość normalna i zwyczajowa się sobie wydaję. Nie to co kuzyn Garry i Brendan co to codziennie ze złem się mierzą. Ani nie to co kuzyneczka Margaux, co to ludzi dzielnie codziennie ratuje. Albo kuzyneczka Eileen, co nie dość że czoło stawia łobuzom z Hogwartu, to jeszcze nie boi się tak blisko tego okropnie strasznego człowieka - dyrektora przy okazji też - być.
-Jak mogłabym nie? Kocham go najmocniej na świecie, on jeden mi się ostał. – i dopiero teraz rozumiem, że w sumie to nie powinnam tak mówić, bo przecież miałam jeszcze właśnie i ją i kuzyna Garretta i całą masę innych, dobrych ludzi wokół siebie. Dlatego roztwieram oczy mocniej, jednocześnie zaskoczona swoimi słowami jak i speszona nimi. – Nie zrozum mnie źle. – mówię zaraz chcąc jakoś naprawić to co powiedziałam, bo ostatnie czego chcę, to żeby jej się przykro zrobiło. Przecież dobra dla mnie była, niczym nie zasłużyła sobie. – Kocham też ciebie i kuzyna Garreta i każdego kto z otwartym sercem rękę do nas wyciąga, ale wy zdajecie się… - zawieszam głos w powietrzu, bo nie bardzo wiem jak skończyć. Znaczy wiem jak, ale to w środku, w sercu wiem, w Glowie słowa mi brakuje. Więc od innej strony próbuję. – Czasem mam wrażenie, że przyjął rolę pokotnika – tak chyba szło to słowo, pewna nie jestem, ale nie zamierzam myśli przerywać, bo jeszcze mi ucieknie i dopiero będzie – odmawia sobie szczęścia uznając, że by zbawić cały świat nie jest mu ono potrzebne. – marszczę nos zamyślając się. – Albo co gorsza należne.
Nie odrywam wzroku od diabelskich sideł. Trochę trapi mnie to co powiedziałam. Głęboko w sercu wierzyłam, że każdy z nas zasługuje choć na odrobinę szczęścia. Takiego czystego, nie splamionego niczym innym. I nie chciałabym nic innego, poza tym, żeby temu mojemu bratu trochę go przynieść.
-Myślicie – wiem że tak – że nic nie rozumiem. – wyznaję w końcu trochę ciszej nie podnosząc spojrzenia. – A ja wiele już widzę. – mówię dalej. Może nie powinnam? Zastanawiam się przez chwilę. Kuzyneczka Eileen od zawsze traktowała mnie dobrze, ale i w jej wzroku dostrzegałam pobłażliwość. Robiłam wiele głupot i tak samo wiele ich mówiłam, ale wzrok miałam dobry, a oni wszyscy – naumyślnie czy też nie – nauczyli mnie wiele, w tym wiele też dostrzegać. Zrozumieć, że nie raz łatwiej coś dojrzeć jest sercem, niż spojrzeniem. – Wszyscy – ty, Brendan, kuzyn Garry, kuzyneczka Margaux, każdy praktycznie kogo znam z dorosłych – macie w oczach dobro, przebijające ponad wszystko, ale towarzyszy też temu jakiś ciężar, smutek, którego nie umiem sklasyfikować. – wypowiadam w końcu swoją myśl na głos. Dręczy mnie to już od jakiegoś czasu, ale milczałam nie chcąc sprawiać kłopotów. Ale gryzie mnie to od środka i chyba wolę wyrzucić to z siebie. A kuzyneczka była moją najbliższą przyjaciółką, choć nigdy jej tego nie mówiłam. Czy to nie im zdradzało się największe sekrety?
Zaraz jednak rozganiam chmury nad moją głową gdy słyszę, że nowej rzeczy uczyć się będę. Kiwam głową ochoczo i różdżkę wyciągam zadowolona. W sumie nie ruszam się nigdzie bez niej – no bo jak to tak czarodziej bez różdżki? Obserwowałam uważnie każdy gest wykonywany przez Eileen, a potem sama wzięłam się do roboty. W sensie, najpierw kilka razy na sucho poruszyłam nadgarstkiem, a gdy uznałam, że gest jej udało mi się odpowiednio skopiować sama wypowiedziałam zaklęcie – Planta Vita. – mając nadzieję, że jednak nie spowoduję dżungli tutaj, kuzyneczka mocno się napracowała, żeby stworzyć sobie to miejsce.
| ej rzucam, niech się dzieje co chce <3 może nie rozwalę ci herbarium
-Jak mogłabym nie? Kocham go najmocniej na świecie, on jeden mi się ostał. – i dopiero teraz rozumiem, że w sumie to nie powinnam tak mówić, bo przecież miałam jeszcze właśnie i ją i kuzyna Garretta i całą masę innych, dobrych ludzi wokół siebie. Dlatego roztwieram oczy mocniej, jednocześnie zaskoczona swoimi słowami jak i speszona nimi. – Nie zrozum mnie źle. – mówię zaraz chcąc jakoś naprawić to co powiedziałam, bo ostatnie czego chcę, to żeby jej się przykro zrobiło. Przecież dobra dla mnie była, niczym nie zasłużyła sobie. – Kocham też ciebie i kuzyna Garreta i każdego kto z otwartym sercem rękę do nas wyciąga, ale wy zdajecie się… - zawieszam głos w powietrzu, bo nie bardzo wiem jak skończyć. Znaczy wiem jak, ale to w środku, w sercu wiem, w Glowie słowa mi brakuje. Więc od innej strony próbuję. – Czasem mam wrażenie, że przyjął rolę pokotnika – tak chyba szło to słowo, pewna nie jestem, ale nie zamierzam myśli przerywać, bo jeszcze mi ucieknie i dopiero będzie – odmawia sobie szczęścia uznając, że by zbawić cały świat nie jest mu ono potrzebne. – marszczę nos zamyślając się. – Albo co gorsza należne.
Nie odrywam wzroku od diabelskich sideł. Trochę trapi mnie to co powiedziałam. Głęboko w sercu wierzyłam, że każdy z nas zasługuje choć na odrobinę szczęścia. Takiego czystego, nie splamionego niczym innym. I nie chciałabym nic innego, poza tym, żeby temu mojemu bratu trochę go przynieść.
-Myślicie – wiem że tak – że nic nie rozumiem. – wyznaję w końcu trochę ciszej nie podnosząc spojrzenia. – A ja wiele już widzę. – mówię dalej. Może nie powinnam? Zastanawiam się przez chwilę. Kuzyneczka Eileen od zawsze traktowała mnie dobrze, ale i w jej wzroku dostrzegałam pobłażliwość. Robiłam wiele głupot i tak samo wiele ich mówiłam, ale wzrok miałam dobry, a oni wszyscy – naumyślnie czy też nie – nauczyli mnie wiele, w tym wiele też dostrzegać. Zrozumieć, że nie raz łatwiej coś dojrzeć jest sercem, niż spojrzeniem. – Wszyscy – ty, Brendan, kuzyn Garry, kuzyneczka Margaux, każdy praktycznie kogo znam z dorosłych – macie w oczach dobro, przebijające ponad wszystko, ale towarzyszy też temu jakiś ciężar, smutek, którego nie umiem sklasyfikować. – wypowiadam w końcu swoją myśl na głos. Dręczy mnie to już od jakiegoś czasu, ale milczałam nie chcąc sprawiać kłopotów. Ale gryzie mnie to od środka i chyba wolę wyrzucić to z siebie. A kuzyneczka była moją najbliższą przyjaciółką, choć nigdy jej tego nie mówiłam. Czy to nie im zdradzało się największe sekrety?
Zaraz jednak rozganiam chmury nad moją głową gdy słyszę, że nowej rzeczy uczyć się będę. Kiwam głową ochoczo i różdżkę wyciągam zadowolona. W sumie nie ruszam się nigdzie bez niej – no bo jak to tak czarodziej bez różdżki? Obserwowałam uważnie każdy gest wykonywany przez Eileen, a potem sama wzięłam się do roboty. W sensie, najpierw kilka razy na sucho poruszyłam nadgarstkiem, a gdy uznałam, że gest jej udało mi się odpowiednio skopiować sama wypowiedziałam zaklęcie – Planta Vita. – mając nadzieję, że jednak nie spowoduję dżungli tutaj, kuzyneczka mocno się napracowała, żeby stworzyć sobie to miejsce.
| ej rzucam, niech się dzieje co chce <3 może nie rozwalę ci herbarium
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Dziwne było to pojęcie o sobie samym. Całkiem mylące. Neali wydawało się, że wcale nie jest odważna, że nawet nie sprawia takiego wrażenia, a z kolei Eileen nie wydawało się, że była kimś wielkim dla kogokolwiek. Kiedyś, będąc jeszcze nauczycielką zielarstwa, traktowała swoje zajęcie z przymrużeniem oka, z pewnym dystansem podchodziła do edukacji, przekazując jednak młodszym pokoleniom wszystko to, czego kiedyś ją nauczono. Nie uważała, że czyniła coś niesamowitego, że oddając swoim uczniom swoje zielarskie porady dodawała swoje trzy knuty do powszechnego, czarodziejskiego bogactwa, że zarabiała sobie na tytuł bohaterki. Tak samo było z pracą w Zakazanym Lesie. Nieważne, jak wiele w nim robiła, pomagając stworzeniom w nim mieszkającym, to wciąż było za mało, to wciąż było nic.
Porzuciła ostatecznie próby roztrząsania tego, co się nie zdarzyło, nie zrosiło nigdy jej sumienia, by całkiem oddać swoją uwagę kuzynce. Przyglądała jej się nienachalnie, wodząc wzrokiem po zmieniającym się wyrazie twarzy i drobnych zmarszczkach pojawiających się przy każdym ruchu ust i oczu. W półmroku wyglądała… dojrzalej. I Eileen przez chwilę oddała się temu złudzeniu, dochodząc do jednego wniosku.
Neala rozumiała doskonale to, czego oni nie potrafili chyba zauważyć. Oni wszyscy przyjęli rolę pokutników, o których mówiła. Wszyscy postanowili zostawić w tyle swoje szczęście, by oddać je na rzecz przyszłych pokoleń.
Nie przerywała jej. Niech mówi. Niech już nie nosi ciężaru tych słów na swoim sercu. Milczała aż do ostatniej, wypowiedzianej przez nią, joty.
I przytuliła ją do siebie. Tak, jakby to zrobiła, mając ją za siostrę. Ciepło, kładąc dłoń na rudych włosach i gładząc je bezwolnie, drugim ramieniem obejmując jej plecy. Z troską i wsparciem.
- Rozumiesz wiele, Nelu – odpowiedziała cicho, opierając policzek na czubku jej głowy. – Jeśli i nie wszystko. Bren może nie chce zbawić całego świata, ale… zdecydował się o coś zawalczyć. O coś, czego teraz może nie widzimy, ale co krąży w powietrzu, czekając tylko na odpowiedni moment, by spaść i uczynić więcej zła, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Dlatego cały czas ma napięte mięśnie i gotowy jest do skoku. Chcemy być gotowi, żeby w razie czego zareagować i… doskonale wiemy, że to może nas wiele kosztować, dlatego wolimy rezygnować ze szczęście, żeby… żeby się do niego nie przyzwyczajać za mocno.
Odchyliła się lekko od niej, by móc na nią spojrzeć. Oh, Nelu, kiedy tak bardzo dorosłaś? Kiedy to się stało, powiedz.
- Traktujemy to poważnie, bo wiemy, że jeśli nam się uda, będzie lepiej. Przyszłe pokolenia, w tym też i ty, poczują odrobinę wolności, skończy się tyrania i reżim policji antymugolskiej – coś mówiło jej, że za bardzo się zagalopowała. – Będzie trochę lepiej tym, którzy dopiero się narodzą – to brzmiało już nieco lepiej. – Ah, widzę, co ci chodzi po głowie. Nie, Nelu, to nie dla ciebie jeszcze jest ten czas. Na razie nauczmy się zaklęć, dopiero potem przyjdzie czas na wykorzystanie ich w… praktyce. Jeśli w ogóle przyjdzie na to jakakolwiek okazja. Pomagaj mu swoim wsparciem, Brendan tego teraz potrzebuje, uwierz mi. I nie mów mu, że mówię ci takie rzeczy, bo skończyłabym jako mięso w potrawce.
Nie była do końca pewna, czy nie powiedziała jej za wiele. Może nie powinna. Ale… Nela miała prawo wiedzieć, skoro i tak rozumiała już znacznie więcej niż powinna. Dlaczego wciąż mieli ją oszukiwać, mamić niewyjaśnionymi słowami? Wzięła głębszy wdech. Nie byłaby chyba dobrą matką. To może kuzynką będzie w sam raz.
Puściła ją całkiem, by razem mogły skupić się na nauce. Eileen zmarszczyła lekko brwi, kiedy Nel ćwiczyła na sucho odpowiedni gest, skupiając się na ruchach jej prawego nadgarstka. W tym przedetapie rzucania zaklęcia wszystko wyglądało w porządku, ale kiedy nadszedł czas użycia magii…
- O nie, Nel, nie!!!
Ziemia wybuchła wprost na nie z kilku doniczek, dostając się nie tylko we włosy, ale też i do ust, za kołnierzyki sukienek, na koniec lądując gromadnie na ziemi. Eileen wydmuchnęła z ust brunatne grudki, ostrożnie strzepnęła je z policzków i powiek, które zdążyła w ostatniej chwili zamknąć.
I zaśmiała się. Szczerze, całkiem rozbawiona!
- Nel… Nel, bardzo… bardzo źle – chichotała, zerkając na nią jednym oczyszczonym już okiem. – Może spróbuj to teraz posprzątać? Standardowe evanesco powinno dać radę. Nie zniechęcaj się, to tylko ziemia z… odrobiną wody!
Nie chciała dawać jej miejsca na wycofanie się nawet, jeśli jej działania dotyczyć miały tylko sprzątnięcia z ich ubrań i podłogi torfu. Jeśli będzie wierna w małych rzeczach, będzie wierna również w tych dużych.
Porzuciła ostatecznie próby roztrząsania tego, co się nie zdarzyło, nie zrosiło nigdy jej sumienia, by całkiem oddać swoją uwagę kuzynce. Przyglądała jej się nienachalnie, wodząc wzrokiem po zmieniającym się wyrazie twarzy i drobnych zmarszczkach pojawiających się przy każdym ruchu ust i oczu. W półmroku wyglądała… dojrzalej. I Eileen przez chwilę oddała się temu złudzeniu, dochodząc do jednego wniosku.
Neala rozumiała doskonale to, czego oni nie potrafili chyba zauważyć. Oni wszyscy przyjęli rolę pokutników, o których mówiła. Wszyscy postanowili zostawić w tyle swoje szczęście, by oddać je na rzecz przyszłych pokoleń.
Nie przerywała jej. Niech mówi. Niech już nie nosi ciężaru tych słów na swoim sercu. Milczała aż do ostatniej, wypowiedzianej przez nią, joty.
I przytuliła ją do siebie. Tak, jakby to zrobiła, mając ją za siostrę. Ciepło, kładąc dłoń na rudych włosach i gładząc je bezwolnie, drugim ramieniem obejmując jej plecy. Z troską i wsparciem.
- Rozumiesz wiele, Nelu – odpowiedziała cicho, opierając policzek na czubku jej głowy. – Jeśli i nie wszystko. Bren może nie chce zbawić całego świata, ale… zdecydował się o coś zawalczyć. O coś, czego teraz może nie widzimy, ale co krąży w powietrzu, czekając tylko na odpowiedni moment, by spaść i uczynić więcej zła, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Dlatego cały czas ma napięte mięśnie i gotowy jest do skoku. Chcemy być gotowi, żeby w razie czego zareagować i… doskonale wiemy, że to może nas wiele kosztować, dlatego wolimy rezygnować ze szczęście, żeby… żeby się do niego nie przyzwyczajać za mocno.
Odchyliła się lekko od niej, by móc na nią spojrzeć. Oh, Nelu, kiedy tak bardzo dorosłaś? Kiedy to się stało, powiedz.
- Traktujemy to poważnie, bo wiemy, że jeśli nam się uda, będzie lepiej. Przyszłe pokolenia, w tym też i ty, poczują odrobinę wolności, skończy się tyrania i reżim policji antymugolskiej – coś mówiło jej, że za bardzo się zagalopowała. – Będzie trochę lepiej tym, którzy dopiero się narodzą – to brzmiało już nieco lepiej. – Ah, widzę, co ci chodzi po głowie. Nie, Nelu, to nie dla ciebie jeszcze jest ten czas. Na razie nauczmy się zaklęć, dopiero potem przyjdzie czas na wykorzystanie ich w… praktyce. Jeśli w ogóle przyjdzie na to jakakolwiek okazja. Pomagaj mu swoim wsparciem, Brendan tego teraz potrzebuje, uwierz mi. I nie mów mu, że mówię ci takie rzeczy, bo skończyłabym jako mięso w potrawce.
Nie była do końca pewna, czy nie powiedziała jej za wiele. Może nie powinna. Ale… Nela miała prawo wiedzieć, skoro i tak rozumiała już znacznie więcej niż powinna. Dlaczego wciąż mieli ją oszukiwać, mamić niewyjaśnionymi słowami? Wzięła głębszy wdech. Nie byłaby chyba dobrą matką. To może kuzynką będzie w sam raz.
Puściła ją całkiem, by razem mogły skupić się na nauce. Eileen zmarszczyła lekko brwi, kiedy Nel ćwiczyła na sucho odpowiedni gest, skupiając się na ruchach jej prawego nadgarstka. W tym przedetapie rzucania zaklęcia wszystko wyglądało w porządku, ale kiedy nadszedł czas użycia magii…
- O nie, Nel, nie!!!
Ziemia wybuchła wprost na nie z kilku doniczek, dostając się nie tylko we włosy, ale też i do ust, za kołnierzyki sukienek, na koniec lądując gromadnie na ziemi. Eileen wydmuchnęła z ust brunatne grudki, ostrożnie strzepnęła je z policzków i powiek, które zdążyła w ostatniej chwili zamknąć.
I zaśmiała się. Szczerze, całkiem rozbawiona!
- Nel… Nel, bardzo… bardzo źle – chichotała, zerkając na nią jednym oczyszczonym już okiem. – Może spróbuj to teraz posprzątać? Standardowe evanesco powinno dać radę. Nie zniechęcaj się, to tylko ziemia z… odrobiną wody!
Nie chciała dawać jej miejsca na wycofanie się nawet, jeśli jej działania dotyczyć miały tylko sprzątnięcia z ich ubrań i podłogi torfu. Jeśli będzie wierna w małych rzeczach, będzie wierna również w tych dużych.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Wspomnienia – jak mawiała mama – mają to do siebie, że z biegiem czasu rozmywają się i należy je uważnie sortować, by pielęgnować te, które warte są ostania w naszych głowach. Miałam chyba siedem lat, gdy mi powiedziała to. I wtedy nie rozumiałam z tego wiele. Teraz już chyba wiem, co miała na myśli. Choć lekko wyblakłe jej wspomnienie nadal dodawało mi siły i otuchy. A zbiór, który uzupełniałam o nowe opiewał głównie w te związane z Brendanem, a zaraz po nim z ludźmi którzy stali u jego boku.
Każdy z nich był różny – już nie tylko ze względu na wygląd mówię, ale też na charakter i temperamentność – ale łączyło ich jedno i ściągało ku sobie. I Eileen wcale nie była w tym inna od Brena. W sensie była inna. Ale to łączące ich coś – nie tyle gest, czy słowo, a niewyraźnie odbicie w oku, które u wszystkich wyglądało tak samo i mówiło o jednym. O czymś, czego nie wiedziałam. Ale ten błysk przejawiał pokłady dobra w ludziach i – może nie żyję długo – ale wokół mnie nie spotkałam jeszcze osoby, która tego błysku byłaby pozbawiona. One pewnie siedziały na Nokturnie(te osoby, rzecz jasna).
Kompletnie nie spodziewałam się tego, że mnie kuzyneczka w te swoje objęcia złapie. Więc z początku trochę sztywnie w nich stałam. Zaraz jednak rozluźniając się – zwłaszcza, że przez myśl mi przeszło, że Bren też się tak cały spina, gdy ktoś próbuje z nim w kontakt bliższy wejść. Eileen była ciepła i miała kojącą aurę, pachniała… cóż, roślinami i ziemią. Ale ładny był to zapach. Kojąco-uspokajający.
Słuchałam więc jej słów spokojnie tonąc w objęciach, które mocno przypominały mi matczyne – bezpieczne, ciepłe i kochające. Słuchałam, jednocześnie ciesząc się, że zaufała mi na tyle, bo wprowadzić w tak ważne sprawy. Nie mówiła mi wszystkiego, ale gdzieś – chyba przez fakt, że i Brendan nigdy wszystkiego nie mówił – po drodze wywnioskowałam, że niekoniecznie może. Właściwie dała mi więcej, niż mogłabym prosić. Otwierałam już usta, by powiedzieć, że pomóc chcę. Przyczynić się do wszystkiego, co lepsze ma być, ale wyprzedziła mnie, jakby czytając mi w myślach. Więc przymknęłam usta słuchając jej i uświadamiając sobie, że jednocześnie zasmuciła lekko. Dlatego też gdy zamilkła zmarszczyłam lekko nos.
-Eileen.. – mówię niepewnie, przez chwilę cisza rozbrzmiewa wokół nas -… ja wiem, że śmierć jest nieodłącznym elementem życia i że w czasach naszych, mogę stracić was szybciej niż bym tego chciała. Ale… - zawieszam się. Na chwilę tylko. W tej chwili moja twarz zyskuje jakąś pewność siebie dziwną. Nie zamierzam o nic pytać – czuję, że o więcej nie powinnam. -Mama zawsze mówiła, że dobre nie trwa wiecznie, a na szczęście trzeba pracować, bo nie rodzi się ono samoistnie. Nie boisz się, że jeśli zaczniecie go sobie odmawiać, to potem zapomnicie, jak w ogóle je znaleźć?
Dlatego zaraz potem do tych czarów ruszyłam. I może gdyby kuzyneczka o sekundę wcześniej krzyczeć zaczęła, to inkantacja nie padłaby z moich ust i nie dokonała małego wybuchu ziemi. Zamknęłam oczy mocno je zaciskając już po chwili czując jak ziemia spada na mnie, a że chciałam jeszcze coś w tym momencie powiedzieć – to i w moich ustach się znalazła. Wyplułam ją więc zaraz i dłonią zrzuciłam z policzków ziemię.
-Ale wyglądasz – mówię i zaraz śmiać się zaczynam, gdy uświadamiam sobie, że pewnie wcale lepiej się nie prezentuję. Kiwam jednak szybko ochoczo na jej słowa. To nic, że nie wyszło. To nic, bo przecież każdy kiedyś zaczynał. – Evanesco. – wypowiadam machając różdżką. W sumie, może chociaż to mi się uda?
Każdy z nich był różny – już nie tylko ze względu na wygląd mówię, ale też na charakter i temperamentność – ale łączyło ich jedno i ściągało ku sobie. I Eileen wcale nie była w tym inna od Brena. W sensie była inna. Ale to łączące ich coś – nie tyle gest, czy słowo, a niewyraźnie odbicie w oku, które u wszystkich wyglądało tak samo i mówiło o jednym. O czymś, czego nie wiedziałam. Ale ten błysk przejawiał pokłady dobra w ludziach i – może nie żyję długo – ale wokół mnie nie spotkałam jeszcze osoby, która tego błysku byłaby pozbawiona. One pewnie siedziały na Nokturnie(te osoby, rzecz jasna).
Kompletnie nie spodziewałam się tego, że mnie kuzyneczka w te swoje objęcia złapie. Więc z początku trochę sztywnie w nich stałam. Zaraz jednak rozluźniając się – zwłaszcza, że przez myśl mi przeszło, że Bren też się tak cały spina, gdy ktoś próbuje z nim w kontakt bliższy wejść. Eileen była ciepła i miała kojącą aurę, pachniała… cóż, roślinami i ziemią. Ale ładny był to zapach. Kojąco-uspokajający.
Słuchałam więc jej słów spokojnie tonąc w objęciach, które mocno przypominały mi matczyne – bezpieczne, ciepłe i kochające. Słuchałam, jednocześnie ciesząc się, że zaufała mi na tyle, bo wprowadzić w tak ważne sprawy. Nie mówiła mi wszystkiego, ale gdzieś – chyba przez fakt, że i Brendan nigdy wszystkiego nie mówił – po drodze wywnioskowałam, że niekoniecznie może. Właściwie dała mi więcej, niż mogłabym prosić. Otwierałam już usta, by powiedzieć, że pomóc chcę. Przyczynić się do wszystkiego, co lepsze ma być, ale wyprzedziła mnie, jakby czytając mi w myślach. Więc przymknęłam usta słuchając jej i uświadamiając sobie, że jednocześnie zasmuciła lekko. Dlatego też gdy zamilkła zmarszczyłam lekko nos.
-Eileen.. – mówię niepewnie, przez chwilę cisza rozbrzmiewa wokół nas -… ja wiem, że śmierć jest nieodłącznym elementem życia i że w czasach naszych, mogę stracić was szybciej niż bym tego chciała. Ale… - zawieszam się. Na chwilę tylko. W tej chwili moja twarz zyskuje jakąś pewność siebie dziwną. Nie zamierzam o nic pytać – czuję, że o więcej nie powinnam. -Mama zawsze mówiła, że dobre nie trwa wiecznie, a na szczęście trzeba pracować, bo nie rodzi się ono samoistnie. Nie boisz się, że jeśli zaczniecie go sobie odmawiać, to potem zapomnicie, jak w ogóle je znaleźć?
Dlatego zaraz potem do tych czarów ruszyłam. I może gdyby kuzyneczka o sekundę wcześniej krzyczeć zaczęła, to inkantacja nie padłaby z moich ust i nie dokonała małego wybuchu ziemi. Zamknęłam oczy mocno je zaciskając już po chwili czując jak ziemia spada na mnie, a że chciałam jeszcze coś w tym momencie powiedzieć – to i w moich ustach się znalazła. Wyplułam ją więc zaraz i dłonią zrzuciłam z policzków ziemię.
-Ale wyglądasz – mówię i zaraz śmiać się zaczynam, gdy uświadamiam sobie, że pewnie wcale lepiej się nie prezentuję. Kiwam jednak szybko ochoczo na jej słowa. To nic, że nie wyszło. To nic, bo przecież każdy kiedyś zaczynał. – Evanesco. – wypowiadam machając różdżką. W sumie, może chociaż to mi się uda?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Eileen widziała, że Neala była świadoma najgorszego. Śmierci. Była świadoma, że może ona przyjść w najmniej oczekiwanym momencie i zabrać wszystko, dosłownie wszystko, co do tej pory tak uważnie zbierało się w kieszeniach swojego płaszcza. Może zabrać bezpieczeństwo, podporę, wsparcie, miłość…
Życie.
Dlatego dobrze, że o niej pamiętała. Była przygotowana, tak się przynajmniej zdawało Eileen, na konsekwencja tych niebezpiecznych działań, których podejmował się Zakon Feniksa. Było jej przykro, że akurat w takich czasach musiała dorastać młoda panna Weasley. Było jej przykro, że w tak młodym wieku pozbawiono ją możliwości beztroski i braku zmartwień. Wzięła głębszy wdech.
Pytanie, które zadała, było trafieniem w dziesiątkę. Szczęście było niezwykle ulotne. Niczym puch, który małe pisklaki szybko gubią, zapominając o tym, że kiedyś tylko on grzał ich niewielkie, kruche ciałka. Albo jak zieleń, którą tracą liście, gdy przychodzi ponura jesień. Eileen po raz pierwszy w życiu poczuła się nieco tym przytłoczona i nie mogła wydusić z siebie żadnego uśmiechu, nawet najmniejszego drgnięcia kącików ust.
- Cóż… masz… masz rację – przełknęła ślinę. – Dlatego wydaje mi się, że po to z nami jesteś. Żeby nam pokazać, gdzie to szczęście możemy znaleźć. Dorośli często zapominają o takich rzeczach. Gonimy za sensem życia, zamiast rozejrzeć się dookoła i zobaczyć, że jest ono tuż pod naszym nosem. Nie chciałabyś nam pomagać, Nelu? Podsyłałabyś nam od czasu do czasu kilka cali szczęścia, żebyśmy mogli się nim pocieszyć, kiedy będzie nam za ciężko. – drobnym, lekkim gestem dłoni zawinęła jej za ucho niesforny kosmyk rudych włosów, który postanowił na chwilę odłączyć się od reszty.
Ten sam kosmyk za chwilę był umorusany ziemią. Uśmiech sam wpełzł na jej wargi, obciążony poprzednimi rozważaniami w zdecydowanie już mniejszym stopniu.
- Ty wyglądasz tak samo! – odpowiedziała z rosnącym entuzjazmem i spojrzeniem powędrowała za dłonią Neli, w głowie już układając sobie dalsze czynności, które mogłyby pomóc jej w okiełznaniu zaklęcia.
Podeszła do niej z drugiej strony i objęła swoimi palcami jej nadgarstek.
- Musisz rozluźnić palce na tyle, by chwycić różdżkę pewnie, ale z niewielkim dystansem. Evanesco to lekkie zaklęcie, praktyczne, czasami nawet niewymagające od nas myślenia o celu działań, ale wciąż wymagające skupienia. – ich nadgarstki, teraz nagięte pod wolę panny Wilde, wprawione zostały w lekki, płynny ruch przywołujący na myśl zakreślanie w powietrzu odwróconej, niedokończonej ósemki. – O tak, niezbyt szybko, ale sprężyście. Jakbyś malowała pędzlem po płótnie. Spróbuj teraz.
Puściła jej dłoń, by obserwować efekty.
Życie.
Dlatego dobrze, że o niej pamiętała. Była przygotowana, tak się przynajmniej zdawało Eileen, na konsekwencja tych niebezpiecznych działań, których podejmował się Zakon Feniksa. Było jej przykro, że akurat w takich czasach musiała dorastać młoda panna Weasley. Było jej przykro, że w tak młodym wieku pozbawiono ją możliwości beztroski i braku zmartwień. Wzięła głębszy wdech.
Pytanie, które zadała, było trafieniem w dziesiątkę. Szczęście było niezwykle ulotne. Niczym puch, który małe pisklaki szybko gubią, zapominając o tym, że kiedyś tylko on grzał ich niewielkie, kruche ciałka. Albo jak zieleń, którą tracą liście, gdy przychodzi ponura jesień. Eileen po raz pierwszy w życiu poczuła się nieco tym przytłoczona i nie mogła wydusić z siebie żadnego uśmiechu, nawet najmniejszego drgnięcia kącików ust.
- Cóż… masz… masz rację – przełknęła ślinę. – Dlatego wydaje mi się, że po to z nami jesteś. Żeby nam pokazać, gdzie to szczęście możemy znaleźć. Dorośli często zapominają o takich rzeczach. Gonimy za sensem życia, zamiast rozejrzeć się dookoła i zobaczyć, że jest ono tuż pod naszym nosem. Nie chciałabyś nam pomagać, Nelu? Podsyłałabyś nam od czasu do czasu kilka cali szczęścia, żebyśmy mogli się nim pocieszyć, kiedy będzie nam za ciężko. – drobnym, lekkim gestem dłoni zawinęła jej za ucho niesforny kosmyk rudych włosów, który postanowił na chwilę odłączyć się od reszty.
Ten sam kosmyk za chwilę był umorusany ziemią. Uśmiech sam wpełzł na jej wargi, obciążony poprzednimi rozważaniami w zdecydowanie już mniejszym stopniu.
- Ty wyglądasz tak samo! – odpowiedziała z rosnącym entuzjazmem i spojrzeniem powędrowała za dłonią Neli, w głowie już układając sobie dalsze czynności, które mogłyby pomóc jej w okiełznaniu zaklęcia.
Podeszła do niej z drugiej strony i objęła swoimi palcami jej nadgarstek.
- Musisz rozluźnić palce na tyle, by chwycić różdżkę pewnie, ale z niewielkim dystansem. Evanesco to lekkie zaklęcie, praktyczne, czasami nawet niewymagające od nas myślenia o celu działań, ale wciąż wymagające skupienia. – ich nadgarstki, teraz nagięte pod wolę panny Wilde, wprawione zostały w lekki, płynny ruch przywołujący na myśl zakreślanie w powietrzu odwróconej, niedokończonej ósemki. – O tak, niezbyt szybko, ale sprężyście. Jakbyś malowała pędzlem po płótnie. Spróbuj teraz.
Puściła jej dłoń, by obserwować efekty.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Spokojnie obserwowałam kuzyneczkę. Ciesząc się, że zrzuciłam z siebie jeden z ciężarów. Jednocześnie też będąc jej wdzięczną, że i ona powiedziała mi tyle. Aż tyle. Więcej niż mogłabym się spodziewać. Wiedziałam, że nie może powiedzieć mi wszystkiego – pewnie, gdyby było inaczej by to zrobiła, uznając mnie za dostatecznie dużą, by pojąć już pewna sprawy. Tak samo jak Brendan nie mógł mówić o tym, nad czym pracował. Znaczy, on ogólnie mało mówił. I wiedziałam, że o niektórych sprawach mógłby więcej, ale znałam go na tyle, by nie drążyć. Przyjmowałam z radością każde jego słowo, uważnie ich słuchając. Wiedząc, że mój brat rzadko kiedy strzępił sobie język na darmo. Wiedząc też, jednocześnie, że mówił mi rzeczy ważne. Mające mi pomóc. Przygotować na wypadek… na wypadek, gdyby doszło do najgorszego. I choć obawiałam się mocno tego dnia. Dnia, w którym sama na świecie zostanę, to jednocześnie wokół siebie miałam tylu dobrych ludzi. Kochających mnie ludzi. Uczynnych, dobrych i troskliwych. Ze strach ten, jakby malał odrobinę – właśnie dzięki nim.
Widziałam też jak uśmiech Eileen bladnie, a właściwie na chwilę całkiem znika. Starała się być radosna dla mnie, ale w i jej oczach czaił się pewnego rodzaju smutek, a może bardziej powaga? Trudno było mi to jednoznacznie określić. Ale jej słowa, dawały mi już jakiekolwiek pojęcie. Chociaż właściwie nie zaskoczyły mnie mocno. Od zawsze wiedziałam, że robią coś dobrego. Zdawać by się mogło, że we wszystkie te jednostki wpisana została przez los predyspozycja właśnie do tego. Do próby pomocy światu. Nawet własnym kosztem. Trochę mnie to smuciło, że oddawali, czy nawet oddać musieli wszystko, co było drogie, w tym właśnie szczęście.
-Napiekę wam pączków, Eileen. A potem ci przyniosę i zaniesiesz je wszystkim, dobrze? Mama zawsze mówiła, że przez żołądek do serca, a pączki to przecież szczęście samo w sobie jest. – odpowiadam jej po chwili. Nie bardzo mam receptę na to jak, albo gdzie, dokładnie znaleźć szczęście. Ale starać się zamierzam. Dla Brendana, dla kuzyna Garry’ego, dla kuzyneczki Eileen i kuzyneczki Pomony i kuzyneczki Margo i dla kuzyna Barty’ego i dla pana Lisa i dla wszystkich innych, o których teraz ( ku mojej wielkiej rozpaczy) zapomniałam, ale przecież na co dzień pamiętam.
Moje zaklęcie poszło gorzej niż źle. Ale ciężko było gniewać mi się na samą siebie, gdy Eileen wyglądała tak śmiesznie cała obrzucona tą ziemią, co to ją rozprysłam na nas. Więc zamiast się gniewać, śmiałam się. Kręcąc rozbawiona głową. I mimo tej poważnej rozmowy – toczonej przed chwilą – czułam się naprawdę szczęśliwa.
Szczęśliwa, że pomimo wszystkiego, co działo się do wokół na; że pomimo tego, że jak mówiła – walczyli o coś więcej; że właśnie gdzieś pomiędzy tym, znajdowała czas dla mnie. I kompletnie przypadkowo w tym czasie pojawiały się właśnie chwilę takie jak ta.
Zaraz jednak poważniejemy odrobinę, a kuzyneczka nadgarstek mój obejmuje. Pozwalam by poprowadziła moją dłoń obserwując uważnie wszystko. Jeszcze uważniej słuchając. Bo przecież nauczyć się chce jak najwięcej, by potem móc pomóc, w razie najgorszego.
Jakbym malowała pędzlem po płótnie? Zastanawiam się chwilę, próbując sobie przypomnieć jakie to uczucie wtedy było i gdy już wydaje mi się, że wiem, że już teraz wyjść dobrze powinno zabieram się za rzucanie zaklęcia.
-Evanesco. – wypowiadam, wprawiając dłoń w ruch, zakreślając w powietrzu niedokończoną ósemkę.
Widziałam też jak uśmiech Eileen bladnie, a właściwie na chwilę całkiem znika. Starała się być radosna dla mnie, ale w i jej oczach czaił się pewnego rodzaju smutek, a może bardziej powaga? Trudno było mi to jednoznacznie określić. Ale jej słowa, dawały mi już jakiekolwiek pojęcie. Chociaż właściwie nie zaskoczyły mnie mocno. Od zawsze wiedziałam, że robią coś dobrego. Zdawać by się mogło, że we wszystkie te jednostki wpisana została przez los predyspozycja właśnie do tego. Do próby pomocy światu. Nawet własnym kosztem. Trochę mnie to smuciło, że oddawali, czy nawet oddać musieli wszystko, co było drogie, w tym właśnie szczęście.
-Napiekę wam pączków, Eileen. A potem ci przyniosę i zaniesiesz je wszystkim, dobrze? Mama zawsze mówiła, że przez żołądek do serca, a pączki to przecież szczęście samo w sobie jest. – odpowiadam jej po chwili. Nie bardzo mam receptę na to jak, albo gdzie, dokładnie znaleźć szczęście. Ale starać się zamierzam. Dla Brendana, dla kuzyna Garry’ego, dla kuzyneczki Eileen i kuzyneczki Pomony i kuzyneczki Margo i dla kuzyna Barty’ego i dla pana Lisa i dla wszystkich innych, o których teraz ( ku mojej wielkiej rozpaczy) zapomniałam, ale przecież na co dzień pamiętam.
Moje zaklęcie poszło gorzej niż źle. Ale ciężko było gniewać mi się na samą siebie, gdy Eileen wyglądała tak śmiesznie cała obrzucona tą ziemią, co to ją rozprysłam na nas. Więc zamiast się gniewać, śmiałam się. Kręcąc rozbawiona głową. I mimo tej poważnej rozmowy – toczonej przed chwilą – czułam się naprawdę szczęśliwa.
Szczęśliwa, że pomimo wszystkiego, co działo się do wokół na; że pomimo tego, że jak mówiła – walczyli o coś więcej; że właśnie gdzieś pomiędzy tym, znajdowała czas dla mnie. I kompletnie przypadkowo w tym czasie pojawiały się właśnie chwilę takie jak ta.
Zaraz jednak poważniejemy odrobinę, a kuzyneczka nadgarstek mój obejmuje. Pozwalam by poprowadziła moją dłoń obserwując uważnie wszystko. Jeszcze uważniej słuchając. Bo przecież nauczyć się chce jak najwięcej, by potem móc pomóc, w razie najgorszego.
Jakbym malowała pędzlem po płótnie? Zastanawiam się chwilę, próbując sobie przypomnieć jakie to uczucie wtedy było i gdy już wydaje mi się, że wiem, że już teraz wyjść dobrze powinno zabieram się za rzucanie zaklęcia.
-Evanesco. – wypowiadam, wprawiając dłoń w ruch, zakreślając w powietrzu niedokończoną ósemkę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Herbarium
Szybka odpowiedź